646

Szczegóły
Tytuł 646
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

646 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 646 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

646 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Lucius Shepard Ojciec Kamieni (1) (The Father of Stones) prze�o�y� S�awomir K�dzierski W "Nowej Fantastyce" nr 11/91 przedstawili�my Pa�stwu opowiadanie Luciusa Sheparda "Cz�owiek, kt�ry pomalowa� smoka Griaule'a" rozgrywaj�ce si� w �wiecie rz�dzonym przez staro�ytnego i wszechpot�nego smoka. Akcja mikropowie�ci "Ojciec Kamieni" jest osadzona w tej samej, przesyconej magi� scenerii i cho� sam smok nie jest bohaterem, �wiadomo�� jego obecno�ci rzutuje na wszystkie dzia�ania postaci tej przewrotnej historii. Utw�r otrzyma� nagrod� "Locusa" oraz nominacj� do Hugo w 1990 roku. D.M. To, w jaki spos�b Ojciec Kamieni znalaz� si� w posiadaniu szlifierza kamieni szlachetnych, Williama Lemosa, w dalszym ci�gu stanowi temat dyskusji prowadzonych przez mieszka�c�w Port Chantay. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e Lemos kupi� go od Henry'ego Sichiego, Sichi za� naby� kamie� za kilka bel surowego jedwabiu od krawca w Teocinte. I cho� sam zainteresowany nigdy tego nie potwierdzi�, �wiadkowie m�wili, �e krawiec odebra� si�� klejnot swojej siostrzenicy, kt�ra znalaz�a go w k�pie paproci rosn�cych pod warg� smoka Griaule'a. Przedmiotem dyskusji pozostaje natomiast, w jaki spos�b kamie� znalaz� si� i we w�a�ciwym miejscu i czasie. Niekt�rzy utrzymuj�, �e jest naturalnym wytworem Griaule'a, rezultatem powolnego wydzielania jego cia�a - mo�e rodzajem guza - i �e pos�u�y� do urzeczywistnienia jego �ycze�. Sprawi�, �e Lemos, kt�ry �y� w zasi�gu jego wp�yw�w, spe�ni� rozkazy Griaule'a w sprawie kap�ana Marda Zemaillego i �wi�tyni Smoka. Inni sk�onni s� twierdzi�, �e cho� istotnie Griaule jest cudownym zjawiskiem, istot� wielko�ci g�ry, unieruchomion� przed tysi�cleciami w czasie magicznego pojedynku, kt�ra za po�rednictwem subtelnego narzucania swej woli sprawuje dyskretn� kontrol� nad mieszka�cami Doliny Carbonales i potrafi manipulowa� najbardziej oderwanymi zjawiskami, najbardziej z�o�onywmi wydarzeniami... Ale twierdzenie, �e jego guzy lub kamienie nerkowe posiadaj� w�a�ciwo�ci s�ynnych drogich kamieni... no c�, wydaje si� to do�� naci�gane. M�wi si�, �e Lemos po prostu pr�bowa� pos�u�y� si� uznanym faktem wp�ywu Griaule'a, aby usprawiedliwi� swoj� zbrodni� i �e niew�tpliwie Ojciec Kamieni stanowi cz�� skarbu smoka, upuszczonego najprawdopodobniej pod warg� przez jednego z tych �a�osnych p�g��wk�w, kt�rzy zamieszkuj� jego wn�trzno�ci. Zgadzaj� si� z tym r�wnie� oponenci. Czy� s�dzicie, �e Griaule nie jest w stanie poleci� jednemu ze swych s�ug, by zostawi� kamie� w okre�lonym miejscu i o okre�lonej porze? Je�eli chodzi za� o proweniencj� kamienia, to mamy tu do czynienia z olbrzymi�, tajemnicz� i niemal nie�mierteln� inteligencj�, zamkni�t� w cielsku, na kt�rego powierzchni znajduj� si� lasy, wioski i paso�yty tak wielkie, �e mog� zniszczy� miasto. Je�eli we�miemy wszystko pod uwag�, to czy mo�liwo��, �e Griaule m�g� wytworzy� Ojca Kamieni w jakim� ciemnym zak�tku swojego wn�trza, jest rzeczywi�cie a� tak nieprawdopodobna? Je�eli za� pominiemy wszelkie te spory, fakty b�d� przedstawia�y si�, jak nast�puje. Pewnej mglistej, lutowej nocy, kilka lat temu, do siedziby stra�y miejskiej w Port Chantay wtargn�� m�ody ch�opak z wiadomo�ci�, �e Mardo Zemaille, kap�an �wi�tyni Smoka, zosta� zamordowany, i �e jego zab�jca, William Lemos, oczekuje przybycia stra�nik�w u wr�t �wi�tyni. Gdy stra�nicy przybyli do chramu po�o�onego kilkaset jard�w od nasady cypla Ayler, zastali Lemosa, bladego m�czyzn� w wieku czterdziestu trzech lat, o rudawo- blond w�osach, mi�ej, cho� nie odznaczaj�cej si� niczym szczeg�lnym powierzchowno�ci, szarych oczach i roztargnionym wyrazie twarzy, spaceruj�cego tam i z powrotem przed �wi�tyni�. Po na�o�eniu mu wi�z�w stra�nicy po�pieszyli na niezwykle pusty teren �wi�tyni. W naro�nym budynku odnale�li Zemaillego, kt�ry le�a� skulony obok o�tarza z czarnego marmuru. Mia� strzaskan� czaszk�. �miertelny cios zadany zosta� szlachetnym kamieniem o mlecznym zabarwieniu. Jedn� stron� mia� nieobrobion�, co przy rzucie dawa�o por�czny chwyt, drug� za� oszlifowan� w fasetowy wz�r o ostrych kraw�dziach. Stra�nicy odnale�li r�wnie� Miriell�, c�rk� Lemosa, le��c� nago na o�tarzu i kompletnie oszo�omion� narkotykiem. Wprawdzie Port Chantay by� do�� du�ym miastem, nie tak jednak wielkim, by stra�nicy nie zdawali sobie sprawy z konfliktu, jaki istnia� mi�dzy Lemosem i Zemaillem. �ona Lemosa, Patrycja, kt�ra trzy lata temu uton�a niedaleko przyl�dka Ayler (kr��y�y plotki, �e p�yn�a do kochanka, bogatego szlachcica, mieszkaj�cego na czubku cypla), zapisa�a sw�j udzia� w warsztacie obr�bki drogich kamieni c�rce Mirielli. Miriella za�, kt�ra by�a niezwykle silnie powi�zana ze smoczym kultem i samym Zemaillem, scedowa�a go na kap�ana. Zemaille mia� zwyczaj w niekt�rych swoich rytua�ach u�ywa� drogocennych kamieni i wkr�tce zasoby warsztatu zacz�y drastycznie si� zmniejsza�. Wygl�da�o na to, �e nieuchronna gro�ba bankructwa, jak r�wnie� odej�cie c�rki, jej rozpustne �ycie i bezmy�lna pokora wobec kap�ana sta�y si� �r�d�em rozpaczy, jaka ogarn�a Lemosa i popchn�a do zab�jstwa. Stra�nicy uzyskawszy przyznanie si� do winy wsparte wyra�nymi motywami i mn�stwem dowod�w rzeczowych, byli g��boko przekonani, �e sprawiedliwo�� zostanie wymierzona szybko i obiektywnie. Nie wzi�li jednak pod uwag� przyj�tej przez Lemosa linii obrony. Podobnie zreszt� jak jego adwokat, Adam Korrogly. - Chyba pan oszala� - oznajmi� Lemosowi, gdy szlifierz opowiedzia� mu swoj� wersj� wydarze�. - To jest prawda - rzek� ponuro Lemos. Siedzia� skulony na krze�le w pozbawionej okien rozm�wnicy. O�wietla�a j� przywieszona do sufitu misa wype�niona kawa�kami �wiec�cego mchu. Szlifierz przygl�da� si� swoim d�oniom spoczywaj�cym na drewnianym blacie sto�u, jakby nie mog�c pogodzi� si� z my�l�, �e go zdradzi�y. Korrogly, wysoki, szczup�y m�czyzna o ostrych rysach twarzy, sprawiaj�cych wra�enie jakby wyci�to je w g�adkim, bia�ym drewnie, podszed� do drzwi i stoj�c przed nimi powiedzia�: - Rozumiem, co mi chce pan wm�wi�. - Nie pr�buj� niczego panu wmawia� - odpar� Lemos. - Nie dbam, co pan o tym my�li. To jest prawda. - A powinien pan dba�, co o tym my�l� - stwierdzi� Korrogly odwracaj�c si� w jego stron�. - Przede wszystkim wcale nie musz� przyjmowa� pa�skiej sprawy. Po drugie, moje dzia�ania b�d� o wiele skuteczniejsze, je�eli panu uwierz�. Lemos uni�s� g�ow� i spojrza� Korrogly'emu w oczy z wyrazem takiej beznadziei, �e adwokat przez chwil� mia� wra�enie, �e wzrok uderzy� we� z namacaln� si��. - Niech pan robi, co pan uwa�a - rzek� szlifierz. - A skuteczno�� pa�skich dzia�a� niewiele mnie obchodzi. Korrogly podszed� do sto�u i pochyli� si� w prz�d, opieraj�c si� w ten spos�b, �e rozczapierzone palce jego d�oni niemal styka�y si� z palcami Lemosa. Szlifierz nie poruszy� si�. Sprawia� wra�enie, jakby wcale nie dostrzeg� blisko�ci r�k adwokata i wszystko wskazywa�o na to, �e jego przygn�bienie jest szczere, nie za� udawane. Je�li nie, pomy�la� Korrogly, to ten cz�owiek ma system nerwowy �limaka. - Chcia�by pan, abym przyj�� lini� obrony, jakiej nikt dot�d nigdy nie stosowa� - powiedzia�. - Teraz, kiedy o tym my�l�, dziwi mnie dlaczego �aden oskar�ony nie pr�bowa� do tej pory z niej skorzysta�. Wp�yw Griaule'a - w ka�dym razie na Dolin� Carbonales - nie podlega dyskusji. Ale utrzymywa�, �e realizowa� pan jego wol�, �e jaki� fluid zawarty w kamieniu nakaza� panu wyst�pi� w roli jego przedstawiciela... wykorzysta� to jako lini� obrony w sprawie o przest�pstwo kryminalne... No nie wiem... Lemos jakby go nie s�ysza�. Po chwili zapyta�: - A Miriella... czy wszystko u niej w porz�dku? Korrogly odpar� z irytacj�: - Tak, tak, ma si� dobrze. Czy s�ysza� pan, co powiedzia�em? Lemos spojrza� na niego nieprzytomnym wzrokiem. - Wydaje si�, �e pa�ska historia - rzek� Korrogly - wymaga przyj�cia nigdy dot�d nie stosowanej linii obrony. Nigdy. Czy wie pan, co si� z tym wi��e? - Nie - odpar� Lemos, opuszczaj�c wzrok. - S�dziego wcale nie uszcz�liwia perspektywa tworzenia precedensu i ktokolwiek b�dzie przewodniczy� s�dowi w czasie pa�skiego procesu, bardzo b�dzie si� przed tym wzdraga�. Je�li bowiem precedens zostanie ustanowiony, B�g jeden raczy wiedzie�, ilu �ajdak�w spr�buje z niego skorzysta�, aby unikn�� kary. Lemos milcza� przez par� sekund, po czym rzek�: - Nie rozumiem. Co chce pan przez to powiedzie�? Korrogly spojrza� mu w oczy i poczu� si� niezr�cznie - rozpacz Lemosa sprawia�a wra�enie wszechogarniaj�cej. Dzia�a� ju� w imieniu ca�ej rzeszy klient�w pogr��onych w apatii, ale nawet najbardziej oszo�omieni w pewnym momencie nagle u�wiadamiali sobie powag� sytuacji i okazywali l�k, desperacj�. Przez chwil� pomy�la�, �e Lemos musi by� inteligentnym cz�owiekiem, skoro zdo�a� wymy�li� tak subtelny wybieg, je�eli istotnie by� to wybieg. - Nie musi pan niczego m�wi� - powiedzia� Lemosowi. - Po prostu chc�, �eby pan zrozumia� moj� sytuacj�. Gdybym prosi� s�d o wyrozumia�o��, o uwzgl�dnienie wi���cych si� z t� spraw� nami�tno�ci, wzi�cie pod uwag� niegodziwego charakteru zmar�ego, jestem pewien, �e pa�ski wyrok by�by �agodny. Zemaille nie cieszy� si� zbytni� sympati� i znalaz�oby si� wiele os�b, kt�re uzna�yby pa�ski czyn za akt sprawiedliwo�ci. - Nie, to nie tak - odpar� Lemos g�osem tak pe�nym b�lu, �e Korrogly na chwil� uwierzy� mu ca�kowicie. - Z drugiej jednak strony - ci�gn�� dalej - gdybym przyj�� lini� obrony podsuwan� przez pana, mo�e si� okaza�, �e stanie pan w obliczu o wiele surowszego wyroku, by� mo�e nawet najwy�szego wymiaru kary. Je�eli b�dzie pan chcia� broni� si� w taki spos�b, dla s�dziego mo�e to oznacza�, �e zbrodnia by�a pope�niona z premedytacj�. M�g�by odrzuci� mo�liwo�� zab�jstwa w afekcie. Lemos roze�mia� si� z przygn�bieniem. - Bawi to pana? - spyta� Korrogly. - Uwa�am za uproszczenie my�l, �e nami�tno�� i przeznaczenie musz� si� nawzajem wyklucza�. Korrogly odsun�� si� od sto�u, skrzy�owa� ramiona i spojrza� na �wietlist� kul� wisz�c� nad g�ow�. - Oczywi�cie, nie zawsze tak si� dzieje. Nie wszystkie zbrodnie nami�tno�ci uznane s� za dzia�ania pod wp�ywem afektu. Jest zawsze furtka pozostawiana dla obsesji, dla niepohamowanego impulsu. Chcia�em tylko zwr�ci� pa�sk� uwag�, �e s�dzia pragn�c unikn�� precedensu, w swoich pouczeniach dla �awy przysi�g�ych mo�e wykluczy� ewentualne z�agodzenie wyroku. Lemos ponownie zamy�li� si�. - Czy podj�� pan decyzj�? - nalega� Korrogly. - Nie mog� zrobi� tego za pana, mog� tylko zaleca�. - Mam wra�enie, �e chcia�by mi pan zaleci� k�amstwo - rzek� Lemos. - Sk�d ten pomys�? - M�wi mi pan, �e prawda jest ryzykiem, �e najlepsze by�oby bezpieczne rozwi�zanie. - Po prostu ostrzegam pana przed zagro�eniami. - To doskona�y tekst, nieprawda�? Co� po�redniego mi�dzy zaleceniem a rad�. - R�wnie� mi�dzy win� i niewinno�ci� - rzek� Korrogly w nadziei, �e mo�e tym poruszy Lemosa. Szlifierz jednak wbi� wzrok w blat sto�u i odrzuci� kosmyk swych rudawych w�os�w. - Dobrze - Korrogly podni�s� z pod�ogi teczk�. - Widz�, �e chce pan, abym post�powa� w tej sprawie tak, jak pan to przedstawi�. - Miriella - odezwa� si� Lemos. - Czy poprosi j� pan, �eby przysz�a mnie odwiedzi�? - Dobrze. - Dzisiaj... Czy poprosi pan dzisiaj? - Mam zamiar zobaczy� si� z ni� po po�udniu i poprosz� j� o to. Ale bior�c pod uwag�, co m�wi� stra�nicy, mo�e nie zgodzi� si� na cokolwiek, o co b�d� prosi� w pa�skim imieniu. Sprawia wra�enie pogr��onej w g��bokim smutku. Lemos mrukn�� co�, a kiedy Korrogly poprosi� go, by powt�rzy�, odpar�: - Nic. - Czy mog� co� jeszcze dla pana zrobi�? Lemos pokr�ci� g�ow�. - Wr�c� jutro - rzek� Korrogly. Chcia� doda� Lemosowi otuchy, ale cz�ciowo zdaj�c sobie spraw� z rozmiar�w jego rozpaczy, cz�ciowo za� pod wp�ywem nie opuszczaj�cego go ci�gle uczucia za�enowania, zrezygnowa� z tego. Warsztat szlifierza drogich kamieni znajdowa� si� w dzielnicy Almintra, w tej cz�ci Port Chantay, kt�ra le�a�a na brzegu oceanu, dotkni�ta - ale nie opanowana do ko�ca - ub�stwem i rozpadem. Tuziny sklep�w i warsztat�w mie�ci�y si� na parterach starych, pokrytych �uszcz�c� si� farb� dom�w z pruskiego muru o niesamowicie wygl�daj�cych, spiczastych dachach i mansardach. Mi�dzy nimi Korrogly m�g� dostrzec domy bogaczy rozsypane na cyplu Ayler - przestronne dwory o rozleg�ych werandach i poz�acanych dachach, usytuowane w�r�d gaj�w palmowych. Morze wok� cypla by�o g�adk� przestrzeni� koloru jadeitu, po�y�kowan� kremowymi paskami przyboju. Natomiast fale, kt�re pieni�y si� na pla�ach Almintry, nios�y ze sob� wodorosty, odpadki i kawa�ki drewna. Tutejsi mieszka�cy, pomy�la� Korrogly, musz� by� przera�eni. Do niedawna uwa�ali si� za wyj�tkowych, maj�c przed oczyma �wiadectwo sukcesu i pi�kna, a teraz, gdy odwracaj� si�, by spojrze� na swoje �ycie, widz� szczury buszuj�ce w stertach odpadk�w, kraby biegaj�ce po piaszczystych ulicach, �ebrak�w, post�puj�ce zniszczenie dom�w. Zastanawia� si�, czy mia�o to wp�yw na spraw� morderstwa. Nie m�g� wprawdzie dostrzec �adnych korzy�ci wynikaj�cych z przest�pstwa, ale tyle by�o tu ukrytych element�w, �e nie chcia� traci� z oczu mo�liwo�ci istnienia takiego motywu. Nie wierzy� Lemosowi, ale z drugiej strony nie m�g� w ca�o�ci odrzuci� wersji opowiedzianej przez szlifierza. To by�a najwi�ksza zaleta tej historii - jej nieuchwytno��, spos�b, w jaki oddzia�ywa�a na przes�dn� natur� obywateli, jak wykorzystywa�a rozleg�e i subtelne metody Griaule'a po to, by sia� zam�t w umy�le cz�owieka powo�anego do wyrokowania w tej sprawie. Trybuna� b�dzie mia� ci�ki orzech do zgryzienia. I ja te�, pomy�la�. Nie m�g� zlekcewa�y� wyzwania, przed kt�rym stan��. Tego rodzaju sprawa trafia si� bardzo rzadko i jej materia�y tak zgrabnie dostosowane do prawniczej rozgrywki, do kuglarskich sztuczek, kt�re zmienia�y prawo w gr�, dawa�y mu szans� na s�aw�. To, �e nie by� w stanie odrzuci� opowie�ci Lemosa, mog�o wynika� z nadziei, �e szlifierz m�wi� prawd� i �e istotnie zaistnia� precedens. Zaczyna� sobie u�wiadamia�, �e potrzebowa� czego� widowiskowego, czego� wyj�tkowego i poruszaj�cego, by przebudzi� swoje stare nadzieje i entuzjazm, by o�ywi� poczucie w�asnej warto�ci. Przez dziewi�� lat, od chwili przyj�cia do palestry, po�wi�ci� si� w pe�ni praktyce adwokackiej i wyrobi� sobie nazwisko. By�o to zreszt� wszystko, czego m�g� si� spodziewa�, on - syn biednego rolnika. Widzia� mniej uzdolnionych adwokat�w, kt�rzy zdobyli o wiele wi�ksze powodzenie i zrozumia� to, co powinien by� zrozumie� od samego pocz�tku - �e Prawo podlega niepisanym prawom pozycji spo�ecznej i powi�za� rodzinnych. W wieku trzydziestu trzech lat by� idealist�, kt�rego idea�y zaczyna�y si� chwia�, ale kt�rego fascynacja prawn� gr� wcale nie uleg�a zmniejszeniu. To sprawia�o, �e grozi� mu niebezpieczny cynizm - niebezpieczny przez to, �e tworzy� w nim mieszank� starych cn�t i nowych, na wp� u�wiadamianych przymus�w. Ostatnio opary tej mieszanki wywo�ywa�y u niego zmienno�� nastroj�w a� po depresj� i odst�powanie od dawnych zasad. Znajduj� si�, pomy�la�, w tym samym stanie co Almintra. Uformowane na fundamencie trwa�ych warto�ci, pracuj�ce spo�ecze�stwo, kt�re niegdy� mia�o nadziej� na lepsz�, pomy�ln� przysz�o��, teraz za� stacza�o si� w n�dz�. Mieszkanie szlifierza znajdowa�o si� na drugim pi�trze jednego z budynk�w z pruskiego muru, bezpo�rednio nad warsztatem, i tam w�a�nie Korrogly przeprowadzi� rozmow� z Miriell�. By�a szczup��, dwudziestoparoletni� kobiet�, mia�a d�ugie, czarne w�osy, orzechowe oczy i twarz w kszta�cie serca, ale na jej urod� nak�ada�o si� jednak pi�tno rozpusty. Ubrana by�a w czarn� sukni� z koronkowym ko�nierzem, lecz swobodna poza niezbyt zgadza�a si� z �a�obnym charakterem ubrania, czy te� z okazywan� bole�ci�. Policzki mia�a nabrzmia�e od p�aczu, zaczerwienione oczy, ale mimo to pali�a powyginane, zielone cygaro le��c na sofie z jedn� nog� na pod�okietniku, a drug� na oparciu, wcale nie kryj�c przed oczami Korrogly'ego zacienionej szczeliny mi�dzy udami. Zdawa�o si�, �e �a�oba da�a jej mo�liwo�� si�gni�cia po inn� form� wyra�enia rozwi�z�o�ci i Miriella skorzysta�a z niej w pe�ni. Jeste�my dumni z naszego male�kiego skarbu, prawda? - pomy�la� Korrogly, i bardzo lubimy go wietrzy�. Ale Miriella Lemos mimo ca�ej swej rozwi�z�o�ci by�a niezwykle atrakcyjn� kobiet� i cho� Korrogly ocenia� j� do�� ostro, to jako cz�owiek samotny czu� te� do niej poci�g. Powietrze pe�ne by�o zastarza�ych zapach�w z kuchni i w �rodkowym pokoju panowa� typowy dla kawalera ba�agan - brudne talerze, sk��bione stosy ubra� i ksi��ek porozrzucane na meblach pami�taj�cych lepsze czasy. Sta�a tam sofa, dwa fotele o wy�wiechtanych i zat�uszczonych obiciach, wytarty br�zowy dywan z wyblak�ym niebieskim wzorem, ma�y porysowany stolik z kilkoma szkicami w ramkach. Jeden z nich przedstawia� podobn� do Mirielli kobiet� trzymaj�c� w ramionach dziecko - blade �wiat�o zimowego s�o�ca rzuca�o refleksy na szk�o, nadaj�c rysunkowi mistyczn� mglisto��. Na �cianach wisia�o kilka obraz�w. Najwi�kszy przedstawia� Griaule'a na wp� pogrzebanego pod wiekowymi nawarstwieniami ziemi i traw, spod kt�rych widoczny by� jedynie fragment skrzyd�a i ca�a masywna g�owa wielko�ci wzg�rza. Obraz ten, jak zauwa�y� Korrogly, sygnowany by� W. Lemos. Odsun�� na bok brudne ubrania i przysiad� na kraw�dzi fotela odwr�cony twarz� w stron� Mirielli. - A wi�c to pan jest adwokatem mojego ojca - stwierdzi�a wydmuchuj�c strumie� siwego dymu. - Nie sprawia pan wra�enia zbyt kompetentnego. - Mo�e by� pani pewna, �e jestem - odpar� Korrogly, kt�ry spodziewa� si� jej wrogo�ci. - Je�eli oczekiwa�a pani jakiego� siwow�osego starca z wysmarowanymi atramentem palcami i zmi�tymi notatkami stercz�cymi z kieszeni kamizelki, to... - Nie - powiedzia�a. - Mia�am nadziej�, �e b�dzie to kto� taki jak pan. Kto� o znikomym do�wiadczeniu i niewielkich umiej�tno�ciach. - O ile si� nie myl�, oczekuje pani, �e ojciec otrzyma surowy wyrok. Jest pani rozgoryczona. - Rozgoryczona? - Roze�mia�a si�. - Zanim zabi� Marda pogardza�am nim. Teraz go nienawidz�. - Mimo �e uratowa� pani �ycie? - Tak to panu przedstawi�? - Znowu si� roze�mia�a. - To wygl�da�o nieco inaczej. - By�a pani pod wp�ywem narkotyku - rzek�. - Le�a�a naga na o�tarzu. Przy ciele Zemaillego znaleziono n�. - Sp�dzi�am r�wnie� i inne noce le��c na o�tarzu dok�adnie w takim samym stanie - odpar�a - i nigdy nie spotka�o mnie nic poza przyjemno�ci�. - U�mieszek kogo� dobrze zdaj�cego sobie spraw� z tego, co m�wi, wyra�nie zdradza� charakter tej przyjemno�ci. - A je�eli chodzi o n�, to Mardo zawsze by� uzbrojony. Ci�gle zagra�ali mu tacy durnie jak m�j ojciec. - A czy pami�ta pani samo morderstwo? - Pami�tam, �e s�ysza�am g�os ojca. My�la�am, �e mi si� to �ni. Potem us�ysza�am trzask, odg�os p�kania. Spojrza�am do g�ry i zobaczy�am, jak Mardo pada z zakrwawion� twarz�. - Jej cia�o napi�o si�, gdy spojrza�a w sufit. Wspomnienie wyra�nie sprawia�o jej przykro��, potem jednak, jakby nim podniecona, przesun�a d�oni� po brzuchu i udzie. Korrogly odwr�ci� wzrok, czuj�c narastaj�cy �ar w dole brzucha. - Pani ojciec twierdzi, �e by�o tam dziewi�ciu �wiadk�w, dziewi�� zakapturzonych postaci. Wszystkie uciek�y z komnaty. �adna z nich potem si� nie zg�osi�a. Czy wie pani, kto to m�g� by�? - Po co mia�yby si� zg�asza�? By do�wiadczy� dalszych prze�ladowa� ze strony ludzi, kt�rzy nie mieli najmniejszego poj�cia, co Mardo chce osi�gn��? - A co chcia� osi�gn��? Bez s�owa wydmuchn�a kolejny strumie� dymu. - To pytanie zostanie pani zadane r�wnie� w s�dzie. - Nie zdradz� naszych tajemnic - odpar�a. - Nie dbam o to, co si� ze mn� stanie. - Podobnie jak pani ojciec... tak przynajmniej twierdzi. Jest bardzo przygn�biony i chcia�by pani� zobaczy�. Parskn�a pogardliwie. - Zobacz� go na szafocie. - Prosz� pani - rzek� Korrogly. - Bez wzgl�du na to, co pani ojciec uczyni�, on naprawd� wierzy, �e zrobi� to, by pani� ocali�. - Nie wiem, w co on wierzy - powiedzia�a siadaj�c i wbijaj�c w niego nieruchome, pe�ne jadu spojrzenie. - Pan wcale go nie rozumie. Udaje pokornego rzemie�lnika, r�kodzielnika, dobrego, uczciwego poczciwca. Ale w g��bi duszy uwa�a si� za kogo� lepszego. Cz�sto powtarza�, �e �ycie wci�� rzuca�o mu k�ody pod nogi, uniemo�liwiaj�c zaj�cie odpowiedniej pozycji spo�ecznej. Uwa�a, �e cierpi z powodu swojej inteligencji. Jest kunktatorem, cz�owiekiem przebieg�ym. A jego pech wynika z tego, �e wcale nie jest tak inteligentny, jak s�dzi. Wszystko partaczy. Pierwsza cz�� jej wypowiedzi tak dok�adnie zgadza�a si� z opini� Korrogly'ego o Lemosie, �e a� odebra�o mu mow�. To, �e us�ysza� swoje wra�enia wypowiedziane przez Miriell�, z jednej strony umocni�o jego uczucia, z drugiej za� - poniewa� w tak oczywisty spos�b by�a wrogo nastawiono do ojca - zaprzecza�o tym wra�eniom. - By� mo�e - odpar� i staraj�c si� ukry� swoje zmieszanie zacz�� przek�ada� papiery. - Ale w�tpi� w to. - Och, przekona si� pan - powiedzia�a. - Je�eli jest jedna cecha mojego ojca, o kt�rej w ko�cu si� pan przekona, to jest ni� zdolno�� do oszustwa. - Odchyli�a si� ponownie na oparcie sofy, jej suknia podwin�a si� wysoko ods�aniaj�c udo. - Chcia� zabi� Marda od pierwszej chwili, gdy si� z nim zwi�za�am. - W k�cikach jej ust pojawi� si� u�mieszek. - By� zazdrosny. - Zazdrosny? - zapyta� Korrogly. - Tak... Tak jak zazdrosny bywa kochanek. Uwielbia� mnie dotyka�. Korrogly nie odrzuci� natychmiast mo�liwo�ci kazirodczego po��dania, ale przejrzawszy w my�li to, co zgromadzi� na temat Lemosa, postanowi� nie bra� pod uwag� oskar�e� Mirielli. By�a tak g��boko zwi�zana z Zemaillem i jego stylem �ycia, �e nie mo�na by�o wierzy� w nic, co mu powiedzia�a. By�a zgubiona, pogr��ona bez reszty w rozwi�z�o�ci. Smr�d panuj�cy w tych pokojach, pomy�la�, jest prawie nie do odr�nienia od odoru jej zepsucia. - Dlaczego pogardza pani swoim ojcem? - zapyta�. - Z powodu jego pompatyczno�ci - powiedzia�a. - I nudziarstwa. Jego zaple�nia�ej koncepcji szcz�cia, nieumiej�tno�ci korzystania z �ycia, jego nudnego istnienia, jego... - Wszystko to brzmi niezbyt dojrzale - stwierdzi�. - Przypomina reakcj� upartego dziecka, kt�remu odm�wiono ulubionej zabawki. Wzruszy�a ramionami. - By� mo�e. Wygania� moich adorator�w, przeszkodzi� mi zosta� aktork�... a mog�abym by� dobr� aktork�. Wszyscy tak m�wili. Ale to, czym jestem, czym by�am, nie ma �adnego wp�ywu na to, co powiedzia�am. I nie ma �adnego wp�ywu na to, co zrobi� m�j ojciec. - Wp�ywu... by� mo�e. Ale dowodzi, �e nie jest pani w najmniejszym stopniu zainteresowana udzieleniem mu pomocy. - Nie robi�am z tego tajemnicy. - Nie, nie robi�a pani. Ale opowie�� o pani emocjach pomo�e mi wykaza�, �e jest pani m�ciw� dziwk� i �e dla pani prawd� jest to, co mo�e zaszkodzi� ojcu. Nie ma to �adnego zwi�zku z tym, co si� sta�o naprawd�. Pr�bowa� j� rozz�o�ci�. Chcia� ustali� stopie� jej wra�liwo�ci. By�a to informacja, kt�ra mog�a si� przyda� w czasie procesu. Ale Miriella tylko u�miechn�a si� jeszcze szerzej. Skrzy�owa�a nogi i ko�cem cygara nakre�li�a wz�r w powietrzu. Jest bardzo opanowana, pomy�la�, bardzo. Ale w s�dzie b�dzie to dzia�a� przeciwko niej. Postawi to Lemosa w korzystniejszym �wietle, uka�e go jako cierpliwego, dbaj�cego ojca, j� za� jako niewdzi�czn� �mij�. Oczywi�cie, by�oby to bardziej przydatne, gdyby taktyka obrony opiera�a si� na wewn�trznym przymusie, na �le ukierunkowanym afekcie. Korrogly jednak wierzy�, �e zdo�a ubarwi� sw� obecn� lini� obrony tymi szczeg�ami i dzi�ki nim zdob�dzie sympati� s�du. - No c� - powiedzia� wstaj�c. - By� mo�e, p�niej b�d� mia� jeszcze par� pyta�, ale nie widz� powodu, �eby�my obecnie dalej ci�gn�li t� rozmow�. - Uwa�a pan, �e ju� mnie pan z�apa�, prawda? - Z�apa�? Nie rozumiem, co pani ma na my�li. - Wydaje si� panu, �e mnie pan rozgryz�? - Prawd� m�wi�c, tak. - I b�dzie pan chcia� odpowiednio przedstawi� mnie w s�dzie? - Jestem pewien, �e musi pani si� z tym liczy�. - Och, ale chcia�abym to us�ysze�. - Dobrze. Nakre�l� obraz zepsutej, samolubnej istoty, kt�ra do nikogo nie �ywi �adnych prawdziwych uczu�. Nawet jej b�l po kochanku wydaje si� by� zaledwie swoist� ozdob�, dodatkiem do czarnej sukni. A w swoim zwyrodnieniu, oszo�omiona narkotykami i czarn� magi�, zdeprawowana rytua�ami smoczego kultu, potrafi wzbudzi� w sobie tylko takie uczucia, kt�re w jej poj�ciu mog� pos�u�y� jej w�asnym celom. Mo�e chciwo��. I ��dza zemsty. Zachichota�a leniwie. - Czy uwa�a to pani za nietrafne? - Wcale nie, adwokacie. Bawi mnie tylko, �e wiedz�c to wszystko, ma pan nadziej�, �e zdo�a wykorzysta� t� wiedz� na swoj� korzy��. - Odwr�ci�a si� na bok, opieraj�c g�ow� na d�oni. Suknia owin�a si� wok� niej, ods�aniaj�c jeszcze wi�kszy kawa�ek bladego, j�drnego cia�a. - B�d� oczekiwa�a na nasze nast�pne spotkanie. By� mo�e, do tej pory pa�ski pogl�d na stan rzeczy skomplikuje si� jeszcze bardziej i b�dzie pan mia� do mnie ciekawsze pytania. - Czy mog� zada� jeszcze jedno pytanie ju� teraz? - Ale� tak, oczywi�cie. - Przetoczy�a si� na plecy, zezuj�c w jego stron�. - Ten pani pokaz, ta suknia podwini�ta do pasa i wszystkie inne gierki... Czy ma to mnie podnieci�? Skin�a g�ow�. - Mhmm. Dzia�a? - Po co? - zapyta�. - Jak�, wed�ug pani, przyniesie to korzy��? Czy przypuszcza pani, �e dzi�ki temu b�d� broni� pani ojca z mniejszym zapa�em? - Nie wiem... A by�oby tak? - Na pewno nie. - W takim razie stara�abym si� na pr�no - odpar�a. - Ale nic nie szkodzi. Nie m�g� oderwa� spojrzenia od jej n�g. - Naprawd�, to nic nie szkodzi - powt�rzy�a. - Potrzebuj� obecnie kochanka. I lubi� pana. Jest pan �mieszny, ale mimo wszystko, lubi� pana. Wpatrywa� si� w ni�, czuj�c jak gniew przeplata si� z po��daniem. �wiadomo��, �e m�g�by j� mie�, zaniepokoi�a go. M�g� do niej i�� ju� teraz, w tej w�a�nie chwili i nic by to nie zmieni�o, nie mia�oby wp�ywu na proces, by�oby jedynie poddaniem si� s�abo�ci. Ale wiedzia� jednocze�nie, �e ta zwi�kszaj�ca si� podatno�� na pokusy �wiadczy�a o gro��cym mu upadku moralnym. Odepchni�cie jej nie b�dzie gestem pruderii, ale obrony. - B�dzie nam dobrze - powiedzia�a. - Mam wyczucie w tych sprawach. Jego oczy przesun�y si� po linii uda do bia�ego, przypominaj�cego muszl� wygi�cia biodra. Palce jej by�y d�ugie, smuk�e i wyobrazi� sobie, jak go nimi dotyka. - Musz� i�� - powiedzia�. - Tak, chyba tak b�dzie lepiej. - Jej g�os pe�en by� szyderczego jadu. - Niewiele brakowa�o, co? Naprawd�, m�g�by pan mie� frajd�. W ci�gu nast�pnego tygodnia Korrogly przes�ucha� wielu �wiadk�w. By� w�r�d nich r�wnie� Henry Sichi, kt�ry zezna�, �e Lemos kupuj�c kamie�, by� nim tak poch�oni�ty, tak zaabsorbowany, �e aby dobi� targu, Sichi musia� szturchni�ciem przywo�a� go do �wiadomo�ci. Rozmawia� z licznymi cz�onkami cechu Lemosa i wszyscy oni wyrazili ch�� �wiadczenia o jego �agodno�ci i uczciwo�ci. M�wili o nim jako o cz�owieku poch�oni�tym prac�, tak, �e stawa� si� niemal roztargniony i kre�li� przy tym sylwetk� ca�kowicie odmienn� od tej, jak� przedstawi�a Miriella. Korrogly zna� spor� liczb� os�b, kt�re w �yciu publicznym sprawia�y wra�enie wzorowych cz�onk�w spo�ecze�stwa, ale prezentowa�y ca�kowicie odmienne oblicze w domowych pieleszach, nie mia� jednak w�tpliwo�ci, �e zeznania braci cechowych wywr� lepsze wra�enie ni� te, kt�re z�o�y Miriella... W gruncie rzeczy cokolwiek Miriella powie w swych zeznaniach, nawet zawarta w nich wrogo��, przyniesie korzy�� sprawie Lemosa, wszyscy bowiem zwr�c� uwag� na ich niegodziw� tre��. Odszuka� bieg�ych zajmuj�cych si� histori� Griaule'a i rozmawia� z lud�mi, kt�rzy osobi�cie doznali wp�ywu smoka. Jedyne zeznania sprzeczne z lini� obrony z�o�y� stary cz�owiek, pijak, kt�ry mia� zwyczaj sypia� na wydmach na po�udnie od cypla Ayler i kilkakrotnie widzia� Lemosa miotaj�cego kamieniami w drogowskaz. Rzuca� je raz za razem, jakby �wiczy� sw�j �mierciono�ny rzut. Alkoholizm starca m�g� oczywi�cie obni�y� wag� jego zezna�, ale mimo to mia�y one swoje znaczenie. Kiedy Korrogly powt�rzy� to Lemosowi, szlifierz wyja�ni�: - Cz�sto popo�udniami spaceruj� a� za cypel i niekiedy rzucam kamieniami, �eby si� zrelaksowa�. By� to jedyny talent, jakim odznacza�em si� w dzieci�stwie i s�dz�, �e szuka�em w tym zaj�ciu ulgi, kiedy �wiat stawa� si� zbyt trudny do zniesienia. Korrogly u�wiadomi� sobie, �e jak ka�dy element materia�u dowodowego, podobnie i to zeznanie da si� rozmaicie interpretowa�. Na przyk�ad w ten spos�b, �e Griaule wybra� Lemosa jako wykonawc� swojej woli ze wzgl�du na jego umiej�tno�� rzucania kamieniami i �e szlifierz zosta� przez smoka sk�oniony do przygotowania si� do aktu przemocy. Spojrza� na swojego klienta siedz�cego po drugiej stronie sto�u. Odni�s� wra�enie, �e Lemos zacz�� w wi�zieniu szarze�. Jego sk�ra, aura jego uczu� nabiera�y odcienia szaro�ci i Korrogly czu�, �e on sam r�wnie� jest ni� dotkni�ty, �e szaro�� jest kolorem ca�ej tej sprawy, wszystkich jej niejasnych konstrukcji i nieokre�lonych prawd, �e przenika go i niszczy. Ponownie zapyta�, czy mo�e uczyni� co� dla Lemosa i ponownie us�ysza�, �e szlifierz chcia�by zobaczy� Miriell�. W niedziel� pod koniec marca Korrogly przes�uchiwa� starsz�, zamo�n� kobiet�, kt�ra niemal do samego morderstwa aktywnie praktykowa�a w �wi�tyni Smoka. O kobiecie tej wiedziano jedynie, �e nazywa si� Kirin. Ca�a jej przesz�o�� okryta by�a tajemnic�. Sprawia�o to wra�enie, jakby do chwili swego pojawienia si� w kr�gu wyznawc�w kultu w og�le nie istnia�a, a po jego opuszczeniu wiod�a tajemnicze �ycie, daj�c o sobie zna� spo�ecze�stwu jedynie za po�rednictwem list�w, kt�re od czasu do czasu pisywa�a do gazet, atakuj�c w nich kult smoka. Przy drzwiach spotka�a adwokata t�ga, flejtuchowata dziewka, najwidoczniej s�u��ca, i zaprowadzi�a go do pokoju, kt�ry sprawia� wra�enie, jakby wr�cz wyr�s� z zielonej, li�ciastej magii. Ca�y sufit skonstruowany by� z fasetonowych �wietlik�w, a pomieszczenie przedziela�y rze�bione, drewniane parawany, ca�e spowite pn�czami i poro�lami. Najrozmaitsze ro�liny zape�nia�y przej�cia mi�dzy parawanami, a ich listowie by�o tak bujne, �e zupe�nie skrywa�o doniczki. S�o�ce o�wietla�o to bogactwo rozmaitych tonacji zieleni - soczystej bladotrawiastej, morskiej, szmaragdowej, szarozielonej - rzucaj�c na parkiet skomplikowane cienie. K�py szablastych paproci ko�ysa�y si� w podmuchach wiatru jak czu�ki olbrzymich owad�w. Korrogly b��dzi� po tym przypominaj�cym d�ungl� pokoju prawie p� godziny, czuj�c ogarniaj�c� go coraz silniej irytacj�, a� wreszcie us�ysza�, jak melodyjny kobiecy g�os prosi, by si� odezwa� i pom�g� odnale�� si� w�r�d ro�lin. Chwil� p�niej stan�a obok niego siwow�osa, wysoka kobieta ubrana w d�ug� do ziemi sukni� z szarego, lej�cego si� jedwabiu. Jej twarz, koloru starej ko�ci s�oniowej, by�a pobru�d�ona i jak spostrzeg� Korrogly, malowa�a si� na niej surowo�� i podejrzliwo��. Zrywa�a najbli�ej po�o�one li�cie, jej d�onie porusza�y si� bez przerwy, jakby przesuwa�a paciorki r�a�ca jakiej� medytacyjnej religii. Mimo podesz�ego wieku promieniowa�a energi� i Korrrogly odni�s� wra�enie, �e wystarczy�o zamkn�� oczy, by pomy�le�, �e znajduje si� w towarzystwie m�odej, pe�nej �ycia kobiety. Skierowa�a go w stron� �awki w k�cie pokoju i usiad�a obok niego patrz�c na soczyst� ziele� sanktuarium. Bez przerwy zrywa�a i oskubywa�a �ody�ki i li�cie. - Nie ufam adwokatom, panie Korrogly - powiedzia�a. - Powinien pan o tym wiedzie�. - Ja r�wnie�, prosz� pani - odpar� w nadziei, �e wywo�a u�miech i jako� z�agodzi jej surowy spos�b bycia, ale kobieta tylko zacisn�a wargi. - Gdyby reprezentowa� pan jakiegokolwiek innego klienta, nie zgodzi�abym si� pana przyj��. Ale cz�owiek, kt�ry uwolni� �wiat od Marda Zemaillego, zas�uguje na wszelk� pomoc z mojej strony... cho� nie bardzo wiem, co mog� zrobi�. - Mia�em nadziej�, �e dostarczy mi pani informacji na temat Zemaillego, szczeg�lnie za� jego stosunk�w z Miriell� Lemos. - Aha - powiedzia�a. - O to chodzi. - Sama Miriella nie jest zbyt pomocna, a pozostali uczestnicy kultu zeszli do podziemia. - Boj� si�. - Czego? Prychn�a z rozbawieniem. - Wszystkiego, panie Korrogly. Mardo zarazi� ich strachem. I oczywi�cie teraz, kiedy ju� go nie ma, kiedy porzuci� ich na pastw� strachu, kt�ry sam zaszczepi�, uciekli. �wi�tynia nigdy ju� nie rozkwitnie. - Oderwa�a pasek zieleni z palmowego li�cia. - Jedyn� prawd� Marda by�o to, �e dobrze zaszczepiony strach mo�e sta� si� podstaw� egzystencji. Jest to prawda, kt�ra stanowi fundament wielu religii. Miriella wie to r�wnie dobrze. - Prosz� mi o tym opowiedzie�. Stara kobieta przesun�a palcami po miote�ce bambusowych li�ci. - To nie jest z�a dziewczyna... a przynajmniej nie by�a tak�. To Mardo j� zdeprawowa�. Deprawowa� wszystkich. �ama� i zatruwa�. Kiedy spotka�am Miriell� po raz pierwszy - by�o to pi�� lat temu - uzna�am j� za typow� neofitk�. Kiedy przysz�a do �wi�tyni, by�a podniecon� dziewczyn�. �ywe srebro, ani chwili nie sta�a spokojnie. Przypuszcza�am, �e Mardo j� we�mie - bra� wszystkie, kt�re mia�y �adne buzie - a potem kiedy wypadnie ju� z jego �aski, stanie si� zwyk�� wyznawczyni�. Ale nie doceni�am Mirielli. Mia�a w sobie co�, co fascynowa�o Marda. Pocz�tkowo przypuszcza�am, �e mo�e wreszcie spotka� partnerk�, kt�ra zadowala�a go seksualnie, bo jak wiedzia�am od innych wsp�wyznawc�w, by�a... - Kirin zdawa�a si� szuka� w�a�ciwego s�owa - zach�anna. I, by� mo�e, kry�o si� w tym r�wnie� i to. Ale o wiele istotniejszy, jak s�dz�, jest fakt, �e kierowa�y ni� te same pobudki. I �e w r�wnym stopniu nie mo�na jej by�o ufa�. - Co ma pani na my�li, m�wi�c o pobudkach? Stara kobieta wbi�a spojrzenie w pod�og�. - Trudno wyt�umaczy�, kim by� Mardo, komu�, kto go nie zna�, a jest to zupe�nie zb�dne, je�eli si� go zna�o. Kiedy rozwa�a si� dok�adnie wszystko, co powiedzia�, wida�, �e to doktrynalne bzdury, abrakadabra, zbi�r niedojrza�ych koncepcji przemieszanych z pustymi, g�rnolotnymi s�owami. Ale mimo to przez ca�y czas wierzyli�my, �e on co� wie, albo �e co� posiada, zna jakie� zakl�cie, kt�re pomo�e mu wiele osi�gn��. Nie m�wi� tu o charyzmie... cho� pod tym wzgl�dem niczego Mardo nie brakowa�o. Mam na my�li co� bardziej konkretnego. Odnosi�o si� wra�enie, �e kieruj� nim jakie� zewn�trzne si�y, kt�rych nawet w pe�ni nie by� w stanie poj��. - I powiedzia�a pani, �e Miriella r�wnie� sprawia�a takie wra�enie. - Tak, tak, co� ni� kierowa�o. I tu r�wnie� nie wiem, czy sama pojmowa�a natur� tego zjawiska. Ale ono kierowa�o ni� w r�wnym stopniu co Mardem. Dostrzeg� to w niej i dlatego darzy� takim zaufaniem. - Ale jednak wszystko wskazuje na to, �e mia� zamiar j� zabi�. Westchn�a. - Opu�ci�am �wi�tyni� z powodu... Nie, mo�e lepiej wyja�ni� panu powody, dlaczego do niej przyst�pi�am. Uwa�a�am si� za osob� poszukuj�c�, ale to by�o tylko oszukiwanie samej siebie, wiedzia�am, �e jestem tylko znudzona. Znudzona i stara... Zbyt stara na inne rozrywki. �wi�tynia by�a dla mnie mrocznym, pe�nym przemocy romansem, kt�rego postacie ci�gle si� zmieniaj�. Poch�on�o mnie to ca�kowicie. I przez ca�y czas mia�o si� uczucie, �e Griaule jest tu�, tu�. Jego mro��ce krew, �uskowate jestestwo... Ta straszliwa, zimna moc. - Zadygota�a. - W ka�dym razie dwa lata temu wyczu�am, �e sprawy przybieraj� powa�ny obr�t, �e wielkie dzie�o, o kt�rym Mardo od dawna m�wi�, wreszcie dokona si�. Przerazi�o mnie to. A strach otworzy� mi oczy na fa�sz i z�o �wi�tyni - Czy wie pani, co to by�o za... wielkie dzie�o? Zawaha�a si�. - Nie. Przygl�da� si� jej, przekonany, �e co� przed nim ukrywa. - Nie mam nikogo, kto m�g�by mi to wyja�ni� - powiedzia�. - Cz�onkowie kultu zeszli do podziemia. - By� mo�e, istotnie zeszli do podziemia, ale nawet obecnie niekt�rzy z nich mnie obserwuj�. Je�eli zdradz� tajemnic�, zabij� mnie. - Mog� wezwa� pani� do z�o�enia zezna� przed s�dem. - Mo�e pan - potwierdzi�a. - Ale nie powiem nic wi�cej. A poza tym nie b�d� zbyt wiarygodnym �wiadkiem. Prokurator mo�e zapyta� o moj� przesz�o��, a na to pytanie nie odpowiem. - Domy�lam si�, �e owe wielkie dzie�o mia�o jaki� zwi�zek z Griaulem. Wzruszy�a ramionami. - Wszystko mia�o z nim zwi�zek. - Nie mo�e mi pani udzieli� jakiej� wskaz�wki? Jakiejkolwiek. - Powiem panu tylko jedno. Musi pan zrozumie� istot� kultu. Nie tyle czcili oni Griaule'a, ile wynie�li sw�j strach przed nim do rangi kultu. Mardo uwa�a�, �e istnieje pewien szczeg�lny zwi�zek mi�dzy nim a Griaulem. Uwa�a�, �e jest duchowym potomkiem pierwszego czarnoksi�nika, kt�ry dawno temu prowadzi� walk� ze smokiem... swego rodzaju rytualnym przeciwnikiem, zar�wno czcicielem jak i wrogiem. Tego rodzaju dwoisto�� poci�ga�a Marda, uwa�a� j� za szczyt wyrafinowania. Korrogly stara� si� j� naciska� dalej, ale nie chcia�a powiedzie� nic wi�cej i wreszcie podda� si�. - Czy Miriella wiedzia�a, co on zamierza? - W�tpi�. Zaufanie, jakim Mardo j� obdarza�, ogranicza�o si� jedynie do spraw materialnych, dzie�o natomiast by�o czym� innym, czym� magicznym. Powa�nym. I to mnie niepokoi�o. Nie chcia�am, �eby sprawy stawa�y si� powa�ne. Zacz�am si� ba�. Ludzie znikali, rozmowy prowadzono tylko szeptem. Ciemno��, jaka panowa�a w �wi�tyni, zdawa�a przes�cza� si� wsz�dzie. W ko�cu nie mog�am ju� tego znie��. Pocz�am spostrzega� pewne rzeczy. By� mo�e, zawsze je dostrzega�am, ale wola�am udawa�, �e ich nie widz�. W ka�dym razie u�wiadomi�am sobie, jak niebezpieczna sta�a si� moja nuda, jak pozwoli�am jej sob� kierowa�. Zrozumia�am, �e Mardo Zemaille ze swoj� energi� i si�� jest z�ym cz�owiekiem... z�ym w najgorszym znaczeniu tego s�owa. Pr�bowa� opanowa� sztuk� czarnoksi�sk�, kt�ra obumar�a dawno temu, zabrak�o bowiem wyznawc�w wystarczaj�co zepsutych, by zechcieli kopa� w mrocznym podglebiu, gdzie ukryte s� korzenie takiej mocy. - Co pani zauwa�y�a? - Rytualne tortury... Ofiary. - Ofiary z ludzi? - By� mo�e... Nie mam pewno�ci. Ale wierz�, �e Mardo by� do tego zdolny. - A wi�c przypuszcza pani, �e chcia� z�o�y� Miriell� w ofierze? - Trudno mi w to uwierzy�. Uwielbia� j� do szale�stwa. Ale owszem, by� mo�e, uzna�, �e aby uko�czy� wielkie dzie�o musi po�wi�ci� co� dla niego najcenniejszego. Mo�e ona o tym nie wie, ale s�dz�, �e Mardo m�g� o tym my�le�. Korrogly patrzy�, jak cienie li�ci dr�� na zalanej s�o�cem pod�odze. Czu� si� zm�czony, wyobcowany. Co ja tu robi�, pomy�la�, rozmawiaj�c z t� star� dam� o z�u, usi�uj�c udowodni�, �e to smok pope�ni� morderstwo, co ja tu robi�? - Wspomnia�a pani o wzajemnym zaufaniu, jakim si� darzyli. - Tak. Mardo wyra�nie wszystkim oznajmi�, �e je�eli co� si� z nim stanie, ona ma zosta� przyw�dczyni� �wi�tyni. To by�o co�... - Co? - spyta� Korrogly. - Chcia�am powiedzie�, �e zawsze podejrzewa�am istnienie mi�dzy nimi tajnej wi�zi. To by� jeszcze jeden pow�d zaufania Marda. W ka�dym razie przypuszczam, �e spisa� dokumenty, kt�re mog�y zapewni� jej jaki� rodzaj prawnej sukcesji. Bardzo przywi�zywa� wag� do tego rodzaju szczeg��w. - Pochyli�a g�ow� na bok, jakby pr�buj�c odczyta� z jego twarzy co� nieokre�lonego. - Wydaje si� pan by� zaskoczony. Nigdy dot�d nie spotka�am adwokata, kt�rego wyraz twarzy by�by tak przejrzysty. Nie uda�o si�, pomy�la�. Nawet moja twarz mnie zdradza. - Nie mia�em poj�cia, �e zwi�zek mi�dzy nimi zosta� w jaki� spos�b uprawomocniony - wyja�ni�. - By� mo�e, nie zosta�. Nie jestem pewna. Ale je�li mam racj� i tak si� sta�o, b�dzie pan mia� nie lada k�opoty z .N:27 odnalezieniem tych dokument�w. Mardo nigdy nie poszed�by do adwokata. Je�eli istniej�, najprawdopodobniej zosta�y ukryte gdzie� w �wi�tyni. - Rozumiem. - Co pan s�dzi? Roze�mia� si� z zak�opotaniem. - S�dzi�em, �e b�dzie to prosta sprawa, ale gdziekolwiek si� obr�c�, natykam si� na jakie� nowe komplikacje. - To j e s t prosta sprawa - powiedzia�a. Jej pomarszczona twarz �ci�gn�a si� ponuro. - Prosz� mi wierzy�, bez wzgl�du na to za jak wielkiego �ajdaka uwa�a pan Lemosa, jego czyn uniewinnia go ca�kowicie. Pewnej nocy, tu� przed rozpocz�ciem procesu, Korrogly odwiedzi� posterunek stra�y miejskiej, by jeszcze raz spojrze� na narz�dzie zab�jstwa - Ojca Kamieni, jak nazwa� go Lemos. Stoj�c w sk�adzie dowod�w rzeczowych i patrz�c na kamie� spoczywaj�cy po�rodku bibu�kowego gniazdka umoszczonego w blaszanym pude�ku, poczu� zmieszanie, kt�re ogarnia�o go zawsze przy zetkni�ciu z jakimkolwiek elementem tej sprawy. Przez chwil� wydawa�o si�, �e w kamieniu zamkni�te jest �wiat�o, �e jego powierzchnia jest zamglona i tajemnicza, stanowi mleczne wybrzuszenie cuchn�ce schowanym w jej wn�trzu tysi�cletnim jajem. W nast�pnej chwili �wiat�o wydawa�o si� pi�kne i delikatne jak delikatna kwintesencja jakiej� przera�aj�cej filozofii. A w jego wn�trzu widnia�a czarna skaza przypominaj�ca cz�owieka z uniesionymi r�kami. Podobnie jak sam Griaule, by� to przedmiot o niesko�czonej liczbie odcieni, tysi�cu mo�liwych interpretacji i Korrogly bez trudu m�g� uwierzy�, �e miejscem jego powstania by�o jakie� zag��bienie w ciele smoka. Mimo to jednak wci�� nie by� w stanie uwierzy� w opowie�� Lemosa. Ona r�wnie� mia�a swoj� skaz�, wystarczaj�c�, by zaprowadzi� szlifierza na szafot. Po prostu nie by�o �adnego sensownego powodu, przynajmniej �adnego, jaki by�by w stanie odnale�� Korrogly, dla kt�rego Griaule chcia�by, aby Lemos zabi� Zemaillego. Nawet sam Lemos nie by� w stanie wynale�� motywu, po prostu w dalszym ci�gu zapewnia�, �e tak by�o w rzeczywisto�ci, a samo zapewnianie nie mog�o go ocali�. A jednak istnia�a ta sama skaza, widoczny w relacji brak sp�jno�ci, kt�ry zmusza� Korrogly'ego do z�agodzenia swojego s�du, do poddania si� pokusie uwierzenia. C� to za sprawa, pomy�la�. Kiedy� marzy� o podobnej, a teraz gdy j� prowadzi�, wszystko co robi�, m�czy�o go, zmusza�o do zastanawiania, czy zmarnowa� �ycie. Uni�s� Ojca Kamieni i podrzuci� go na d�oni - by� nadspodziewanie ci�ki. Jak smocza �uska, jak staro�ytna my�l. Do diab�a, pomy�la�, do diab�a z tym wszystkim. Powinienem odda� spraw� i og�osi� jak�� now� religi�. Tam, na zewn�trz, istnieje wystarczaj�co du�o durni�w, �eby paru z nich uzna�o mnie za m�drego i wspania�ego. - Zastanawiasz si�, kogo by tu zamordowa� - us�ysza� dobiegaj�cy z ty�u g�os. - Mo�e swojego klienta? By� to prokurator, Ian Mervale, szczup�y m�czyzna o arystokratycznym wygl�dzie, ubrany w elegancko skrojony czarny garnitur. Jego czarne w�osy, sczesane do ty�u ze szlachetnie wygl�daj�cego czo�a, przetykane by�y siwizn�, a przymglone, wodnisto-niebieskie oczy, ukryte pod sennie opuszczonymi powiekami zdawa�y si� zaprzecza� bystremu i agresywnemu umys�owi. - Bardziej prawdopodobne, �e zajm� si� tob� - odpar� sucho Korrogly. - Mn�? - Mervale uda� pe�ne zaskoczenia zdziwienie. - Jestem z pewno�ci� twoim najmniejszym zmartwieniem. Je�eli nie chcesz zamordowa� swego klienta, to mo�e s�dziego Wymera. Zdaje si�, �e nie bardzo podoba mu si� linia obrony. - Nie mog� mie� o to do niego pretensji - mrukn�� Korrogly. Mervale przygl�da� mu si� przez chwil�, a potem pokr�ci� g�ow� i roze�mia� si� cicho. - Kiedy stajemy naprzeciwko siebie w s�dzie, zawsze dzieje si� to samo. Wiem, �e jeste� uczciwy, �e nie pr�bujesz niczego lekcewa�y�. Ale cho� zdaj� sobi� z tego spraw�, kiedy tylko rozpoczyna si� proces, zaczynam wierzy�, �e jeste� fa�szywy, �e masz w r�kawie jaki� niszcz�cy atut. - Nie ufasz samemu sobie - stwierdzi� Korrogly. - Jak wi�c mo�esz ufa� komukolwiek? - S�dz�, �e masz racj�. Moja najwi�ksza si�a jest r�wnie� moj� najwi�ksz� s�abo�ci�. - Zacz�� odwraca� si� w stron� drzwi, zawaha� przez chwil�, a potem rzek�: - Czy nie napi�by� si� czego�? Korrogly po raz ostatni podrzuci� na d�oni Ojca Kamieni. Wydawa�o mu si�, �e sta� si� on jeszcze ci�szy. - S�dz�, �e to dobrze by nam zrobi�o. "�lepa Dama", pub na Chancrey's Lane, by� jak zazwyczaj zat�oczony urz�dnikami s�dowymi i m�odymi adwokatami. Od ciep�a ich cia� lustra wisz�ce na �cianach zasz�y par�. Strza�ki, kt�re chybi�y celu, tkwi�y w bia�ym tynku albo poczernia�ych belkach, a ha�as przekrzykuj�cych si� g�os�w czyni� spokojn� rozmow� niemo�liw�. Korrogly i Mervale przecisn�li si� przez t�um unosz�c wysoko kufle, by im ich nie rozlano i wreszcie znale�li wolny stolik z ty�u. Gdy usiedli, grupa stoj�cych nie opodal urz�dnik�w zacz�a �piewa� spro�n� piosenk�. Mervale skrzywi� si�, a potem gestem toastu podni�s� kufel w stron� Korrogly'ego. �piewacy przeszli do przedniej cz�ci pubu. Mervale usiad� opieraj�c si� wygodnie i spojrza� na Korrogly'ego z czu�� protekcjonalno�ci�. By�o to przyzwyczajenie wynikaj�ce raczej z nawyk�w spo�ecznych, nie odnosz�ce si� do pozycji jego przeciwnika. Mervale by� synem w�a�ciciela stoczni, zajmuj�cego si� r�wnie� po�yczaniem pieni�dzy i w sposobie prowadzenia przez niego rozmowy zawsze dawa�a o sobie zna� pewna klasowa dra�liwo��. Dra�liwo��, kt�r� stara� si� os�abi� udaj�c, �e istniej� podstawy do obop�lnego szacunku. - A wi�c co s�dzisz? - spyta� Mervale. - Czy Lemos k�amie? Jest szalony? - Szalony? Nie. K�amie? - Korrogly upi� �yk rumu. - Za ka�dym razem, kiedy uwa�am, �e mam na to pytanie odpowied�, zaczynam dostrzega� wszystko z innej strony. Nie chcia�bym na tym etapie podejmowa� ryzyka i zgadywa�. A co ty my�lisz? - Oczywi�cie, �e k�amie! Ten cz�owiek mia� wszystkie mo�liwe motywy, by zabi� Zamaillego. C�rka, interesy. M�j Bo�e! Przecie� nie m�g� post�pi� inaczej, tylko go zabi�. Cho� musz� przyzna�, �e jego historia jest pomys�owa. Wspania�a. - Rzeczywi�cie? M�g�bym doprowadzi� do tego, �e wyszed�by po kilku latach, gdyby stwierdzi�, �e dzia�a� w stanie ograniczonej poczytalno�ci. - Tak, ale w�a�nie dzi�ki temu, �e wszyscy o tym wiedz� jest to tak ol�niewaj�ce. I m�wi� do siebie: "M�j Bo�e! Ten cz�owiek musi by� niewinny, bo w przeciwnym razie nie trzyma�by si� tak naci�ganej historii". - Nie nazwa�bym jej naci�gan�. - Nazwijmy j� wi�c natchnion�, dobrze? Zaczynasz by� poirytowany, pomy�la� Korrogly, ty pompatyczny sukinsynu. Tym razem ci� pokonam. U�miechn�� si�. - Jak sobie �yczysz. - Aha - stwierdzi� Mervale. - Widz�, �e nagle opanowa� ci� duch przekory. Korrogly poci�gn�� ze szklanki. - Nie jestem dzi� w nastroju, Mervale. Jak� informacj� chcesz ode mnie wyci�gn��? Na twarzy Mervale'a pojawi�o si� niezadowolenie. - Co si� sta�o? - zapyta� Korrogly. - Psuj� ci zabaw�? - Nie mam poj�cia, co w ciebie wst�pi�o - stwierdzi� Mervale. - Mo�e jeste� przepracowany. - Te rytualne podchody w�dkarskie zaczynaj� mnie nudzi�, to wszystko. Zawsze doprowadzaj� do jednego. Do niczego. S� jedynie sposobem, by przypomnie� mi o mojej pozycji. Przyprowadzasz mnie tu i usi�ujesz ob�askawi� swoim u�miechem kumpla z �awy szkolnej oraz opowie�ciami o przyj�ciach, na kt�re mnie nie zaproszono. S�dz�, �e wierzysz w psychologiczn� przewag�, kt�r� ci to daje, ale uwa�am �e fa�szywe poczucie wy�szo�ci os�abia raczej twoj� si��. A b�dziesz potrzebowa� wszystkich si�, jakie zdo�asz zebra�. Po prostu nie jeste� wystarczaj�co wybitnym prokuratorem. Mervale wsta� sztywno i rzuci� pogardliwe spojrzenie na Korrogly'ego. - Jeste� b�aznem, wiesz? - powiedzia�. - M�cz�ce popychad�o bez iskierki �ycia i z kodeksem karnym w ��ku zamiast dziewczyny. - Rzuci� na blat stolika kilka monet. - Kup sobie par� kolejek. Mo�e jak si� upijesz, b�dziesz w stanie bawi� si� w swoim w�asnym towarzystwie. Korrogly patrzy�, jak Mervale przeciska si� przez t�um, przyjmuj�c pozdrowienia od otaczaj�cych go urz�dnik�w. No i po co, pomy�la�, po co ja to wszystko robi�? Poczeka�, a� Mervale zniknie mu z pola widzenia, a potem wsta� i zamiast uda� si� prosto do domu poszed� na zach�d po Biscaya Boulevard. Nie kierowa� si� w�a�ciwie w �adnym konkretnym kierunku, w�drowa� bez celu przez g�stniej�c� mg��, czuj�c jak zapada w pe�ne w�tpliwo�ci ot�pienie. Wilgotne, s�one powietrze wydawa�o si� przypomina� jego w�asn� oci�a�o��. Wilgotne i ciemne brzemi� tkwi�ce w jego g�owie. Nawet nie wiedzia�, kiedy si� znalaz� w dzielnicy Almintra. Dopiero kiedy stan�� przed warsztatem szlifierza, zacz�� podejrzewa�, �e oszukiwa� sam siebie, �e przez ca�y czas chcia� przyj��