629

Szczegóły
Tytuł 629
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

629 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 629 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

629 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Orson Scott Card Gra Endera (1) (Ender's Game) prze�o�y� Piotr W. Cholewa Orson Scott Card Autor ameryka�ski. Przebi� si� do naj�ci�lejszej czo��wki wsp�czesnych pisarzy powie�ci� "Ender's Game", kt�r� w�a�nie Pa�stwu przedstawiamy. Ukaza�a si� ona w roku 1986 i zdoby�a obie najwi�ksze nagrody SF - Hugo i Nebula. Powie�� ��czy tward� SF (spotkanie cywilizacji) z prastarym mitem o dojrzewaniu superbohatera (np. Herkules) i modnym sposobem na odm�odzenie archetypalnych historii przez drastyczne odm�odzenie bohatera. (Jest ju� opowiadanie o edukacji embriona). R�wnie� nast�pna powie�� o Enderze ("Speaker for the Dead") , cho� zupe�nie inna w charakterze, zdoby�a nagrod� Hugo (1987). Trzecia cz�� tego lu�no powi�zanego cyklu zosta�a ostatnio z�o�ona w wydawnictwie. Card jest te� autorem innego cyklu - "Tales of Alvin Maker" (Opowie�ci Alvina Makera). Rzecz dzieje si� w odmiennej magicznej Ameryce XIX wieku. Wsp�ln� cech� z cykle o Enderze jest sk�onno�� do zdobywania nagr�d - dwie wydane cz�ci "Seventh Son" (Si�dmy syn) i "Red Prophet" (Czerwony prorok) r�wnie� zdobywa�y laury. Orson Scott Card jest wierz�cym chrze�cijaninem (mormonem) i w jego znakomitych recenzjach dla miesi�cznika "Fantasy and Science Fiction" mo�na znale�� os�d nie tylko artystyczny, ale i moralny. Sta�� cech� pisarstwa Carda jest szczeg�lny kontakt ze �wiatem dzieci. L.J. Podzi�kowania Cz�� tej ksi��ki pochodzi z mojego pierwszego opublikowanego opowiadania science fiction "Ender's Game". Ukaza�o si� ono w 1977 roku, w sierpniowym numerze "Analogu" wydawanego przez Bena Bov�; jego wiara we mnie i w to opowiadanie sta�a si� fundamentem mojej kariery. Harriet McDougal z "Tor" jest najrzadziej spotykanym gatunkiem wydawcy - rozumiej�cym utw�r i pomagaj�cym autorowi uczyni� go takim, jakim by pragn��. Nie p�ac� jej tyle, ile powinni. Praca Harriet by�a nieco l�ejsza dzi�ki nieocenionym wysi�kom mojego sta�ego redaktora, Kristine Card. Jej tak�e nie p�ac� tyle, ile powinienem. Wdzi�czny jestem tak�e Barbarze Bova, mojemu przyjacielowi i agentowi w chudych, i z rzadka t�ustych, latach, oraz Tomowi Doherty, mojemu wydawcy, kt�ry pozwoli� si� przekona�, by wyda� t� ksi��k� w "ABA" w Dallas, co dowodzi albo jego wspania�ej intuicji, albo tego, jak zm�czony mo�e by� cz�owiek na konwencie. Dla Geoffreya Dzi�ki kt�remu pami�tam Jak m�ode i jak stare Mog� by� dzieci Rozdzia� 1 Trzeci - Patrzy�em przez jego oczy, s�ucha�em przez jego uszy i m�wi� ci, �e to on. A w ka�dym razie nie znajdziemy ju� nikogo lepszego. - To samo m�wi�e� o bracie. - Brat nie przeszed� test�w. Z innych powod�w. Zdolno�ci nie mia�y tu nic do rzeczy. - To samo by�o z siostr�. Co do niego tak�e istniej� w�tpliwo�ci. Jest zbyt mi�kki, zbyt ch�tnie poddaje si� cudzej woli. - Nie wtedy, kiedy ten kto� jest jego wrogiem. - Wi�c co mamy robi�? Przez ca�y czas otacza� go nieprzyjaci�mi? - Je�li b�dzie trzeba... - M�wi�e� chyba, �e lubisz tego dzieciaka. - Je�li dorw� go robale, to przy nich wydam mu si� ukochanym wujkiem. - No dobra. W ko�cu ratujemy �wiat. Bierzmy go. Pani od monitora u�miechn�a si� �licznie, pog�adzi�a go po w�osach i powiedzia�a: - Przypuszczam, Andrew, �e masz ju� absolutnie dosy� tego obrzydliwego czujnika. Mam dla ciebie dobr� nowin�. Dzisiaj go zabierzemy. Wyjmiemy go zaraz i nic nie poczujesz. Ender kiwn�� g�ow�. Naturalnie, to by�o k�amstwo, �e nie poczuje b�lu. Ale poniewa� doro�li powtarzali je zawsze, kiedy m i a � o go bole�, m�g� uzna� to stwierdzenie za �cis�� prognoz�. Czasami na k�amstwach mo�na polega� bardziej ni� na prawdzie. - Podejd�, Andrew. Usi�d� tutaj, na stole. Doktor zaraz do ciebie przyjdzie. Wyjm� czujnik. Ender pr�bowa� sobie wyobrazi� ma�y aparacik, kt�ry zniknie mu z karku. B�d� przewraca� si� w ��ku i nic nie b�dzie uciska�. Nie b�d� czu�, jak mnie sw�dzi i rozgrzewa si� pod prysznicem. I Peter przestanie mnie nienawidzi�. Wr�c� do domu i poka�� mu, �e nie mam ju� czujnika i �e to nie moja wina. B�d� zwyczajnym dzieckiem. Wszystko si� u�o�y. Daruje mi, �e nosi�em czujnik o ca�y rok d�u�ej od niego. Zostaniemy... Przyjaci�mi chyba nie. Nie, Peter jest zbyt niebezpieczny. �atwo wpada w gniew. Ale bra�mi. Nie wrogami, nie przyjaci�mi, tylko bra�mi - takimi, kt�rzy potrafi� �y� w jednym domu. Przestanie mnie nienawidzi�, zostawi w spokoju. I kiedy zechce gra� w robale i astronaut�w, mo�e nie b�d� musia� si� bawi�, mo�e pozwoli mi zwyczajnie poczyta�. Ale Ender wiedzia�, nawet gdy o tym wszystkim my�la�, �e Peter nie zostawi go w spokoju. W oczach Petera, kiedy by� w tym gniewnym nastroju, by�o co� takiego, jaki� b�ysk... wiedzia�, �e Peter na pewno n i e zostawi go w spokoju. Musz� po�wiczy� na pianinie, Ender. M�g�by� przewraca� mi strony? Co, dzidziu� z czujnikiem jest zbyt zaj�ty, �eby pom�c w�asnemu bratu? Mo�e jest za m�dry? Musisz zabi� paru robali, astronauto? Nie, nie, nie chc� twojej pomocy. Sam sobie poradz�, ty b�karcie, ty ma�y T r z e c i. - To potrwa tylko chwilk�, Andrew - powiedzia� doktor. Ender kiwn�� g�ow�. - Zosta� zaprojektowany tak, �eby da� si� wyj��. Bez �adnych infekcji, bez uraz�w. Poczujesz lekkie �askotanie. Czasem ludzie m�wi�, �e maj� wra�enie braku. B�dziesz si� za czym� rozgl�da�, czego� szuka�, ale nic nie znajdziesz i nie b�dziesz pami�ta�, co to by�o. Wi�c ci powiem. B�dziesz szuka� czujnika, a jego nie b�dzie. Po kilku dniach uczucie minie. Doktor przekr�ci� mu co� na karku. Ig�a b�lu przebi�a nagle Endera od szyi do l�d�wi. Czu�, jak cia�o wstrz�sa si� i wygina do ty�u; g�owa uderzy�a o blat. Wiedzia�, �e kopie nogami, �e jedn� r�k� a� do b�lu �ciska drug�. - Deedee! - krzykn�� doktor. - Chod� tu natychmiast! - wbieg�a zdyszana piel�gniarka. - Musimy rozlu�ni� mu mi�nie. Daj mi to, zaraz! Na co czekasz! Co� przesz�o z r�k do r�k, Ender nie wiedzia�, co to by�o. Przetoczy� si� na bok i spad� ze sto�u. - Niech pan go �apie - wrzasn�a piel�gniarka. - Przytrzymaj go... - Niech pan go trzyma, doktorze. Dla mnie jest za silny... - Nie wszystko! Serce mo�e nie wytrzyma�... Ender poczu�, jak ig�a wbija mu si� w kark, tu� ponad ko�nierzykiem. Pali�o, ale gdziekolwiek doszed� ten p�omie�, jego mi�nie rozkurcza�y si� wolno. M�g� ju� zap�aka� ze strachu i b�lu. - Jak si� czujesz, Andrew? - pyta�a piel�gniarka. Andrew nie m�g� sobie przypomnie�, jak si� m�wi. Podnie�li go z pod�ogi i po�o�yli na stole. Sprawdzili puls, zrobili jeszcze inne rzeczy. Nie rozumia�, co si� dzieje. Doktor trz�s� si� ca�y; g�os mu dr�a�. - Zostawiaj� dzieciakowi to paskudztwo na trzy lata, wi�c czego si� spodziewaj�? Mogli�my go wy��czy�, rozumie pani? Mogli�my wyczepi� m�zg ju� na zawsze. - Kiedy �rodek przestanie dzia�a�? - spyta�a piel�gniarka. - Prosz� go zatrzyma� jeszcze przez godzin�. Je�li nie zacznie m�wi� za kwadrans, prosz� mnie wezwa�. Mog�em go wyczepi� do ko�ca. Nie mam m�zgu robala. * Wr�ci� na lekcj� panny Pumphrey ledwie pi�tna�cie minut przed ko�cowym dzwonkiem. Wci�� jeszcze czu� si� troch� niepewnie. - Dobrze si� czujesz, Andrew? - spyta�a panna Pumphrey. Kiwn�� g�ow�. - Zas�ab�e�? Pokr�ci�. - Nie wygl�dasz za dobrze. - Nic mi nie jest. - Lepiej usi�d�. Ruszy� do swojej �awki, ale zatrzyma� si�. Czego w�a�ciwie szuka�? Nie m�g� sobie przypomnie�. - Twoje miejsce jest dalej - powiedzia�a panna Pumphrey. Usiad�, ale wiedzia�, �e szuka czego� innego, czego�, co utraci�. P�niej znajd�. - Tw�j czujnik - szepn�a dziewczynka z ty�u. Andrew wzruszy� ramionami. - Jego czujnik - powt�rzy�a innym. Andrew przesun�� palcami po szyi. Trafi� na banda�. Czujnika nie by�o. Teraz niczym nie r�ni� si� od pozosta�ych. - Jeste� sp�ukany, Andy? - spyta� ch�opak, siedz�cy w s�siednim rz�dzie, troch� z ty�u. Nie pami�ta� jego imienia. Peter. Nie, to by� kto� inny. - Panie Stilson, m�g�by pan nie przeszkadza�? - spyta�a panna Pumphrey. Stilson skrzywi� si�. Panna Pumphrey m�wi�a o mno�eniu. Ender bawi� si� na komputerze rysuj�c konturow� map� g�rzystej wyspy i ka��c potem wy�wietla� j� w trzech wymiarach ze wszystkich stron. Nauczycielka dowie si�, oczywi�cie, �e nie uwa�a�, ale nie b�dzie mu zwraca� uwagi. Zawsze zna� odpowied�, nawet wtedy, gdy s�dzi�a, �e nie uwa�a. W rogu ekranu pojawi�o si� s�owo i zacz�o marsz wok� kraw�dzi. Z pocz�tku widzia� je do g�ry nogami i od ty�u, ale wiedzia�, co oznacza na d�ugo przedtem, nim dotar�o do dolnego brzegu i odwr�ci�o si� we w�a�ciw� stron�: TRZECI. Ender u�miechn�� si�. To on wymy�li� spos�b na przekazywanie wiadomo�ci tak, by p�yn�y po ekranie. Chocia� nieznany wr�g chcia� go urazi�, metoda wyra�a�a uznanie dla jego pomys�owo�ci. To nie jego wina, �e by� Trzecim. To by� pomys� rz�du, oni wydali zezwolenie - jak inaczej Trzeci, taki jak Ender, m�g�by trafi� do szko�y? A teraz zabrali mu czujnik. Eksperyment zatytu�owany Andrew Wiggin nie uda� si� mimo wszystko. By� pewien, �e gdyby tylko mogli, cofn�liby to uchylenie zakazu, dzi�ki kt�remu si� urodzi�. Nie uda�o si�, wi�c mo�na skasowa� pr�bk�. Zadzwoni� dzwonek. Wszyscy wy��czali swoje ekrany albo po�piesznie wpisywali jakie� notki. Niekt�rzy zrzucali lekcje i dane do domowych komputer�w. Ma�a grupka zebra�a si� przy drukarkach czekaj�c na wydruk czego�, co chcieli pokaza�. Ender roz�o�y� palce nad dzieci�c� klawiatur� w rogu i zastanawia� si�, jakby to by�o, gdyby mia� d�onie tak du�e, jak doro�li. To musi by� g�upie uczucie, takie wielkie i niezgrabne r�ce, grube, kr�tkie paluchy i t�uste d�onie. Oczywi�cie, maj� wi�ksze klawiatury, ale jak mog� tymi paluchami wykre�li� cienk� lini�? Ender potrafi� to robi� tak precyzyjnie, �e rysowa� spiral� o siedemdziesi�ciu dziewi�ciu zwojach, od �rodka do brzegu ekranu, a linie ani razu nie krzy�owa�y si� ani nie nak�ada�y. Przynajmniej mia� co robi�, gdy nauczycielka nudzi�a o arytmetyce. Arytmetyka! Valentine nauczy�a go arytmetyki, kiedy mia� trzy lata. - Lepiej si� czujesz, Andrew? - Tak, psze pani. - Sp�niasz si� na autobus. Ender kiwn�� g�ow� i wsta�. Wszyscy ju� wyszli. Ale na pewno czekaj�, ci �li. Nie mia� ju� czujnika, widz�cego to, co on widzia�, s�ysz�cego to, co s�ysza�. Mogli m�wi�, co tylko chcieli. Mogli go nawet uderzy� - nikt ju� ich nie zobaczy i nie przyjdzie Enderowi z pomoc�. Posiadanie czujnika mia�o swoje dobre strony, kt�rych b�dzie mu brakowa�o. Oczywi�cie, by� tam Stilson. Nie by� wi�kszy ni� reszta dzieci, ale wi�kszy od Endera. I mia� ze sob� kilku innych. Jak zawsze. - Cze��, Trzeci. Nie odpowiadaj. To nie ma sensu. - Trzeci, m�wili�my do ciebie. S�yszysz, Trzeci, ty mi�o�niku robali? M�wili�my do ciebie. Nie wiem, co odpowiedzie�. Cokolwiek powiem, tylko pogorszy spraw�. Wi�c b�d� milcza�. - Ty, Trzeci, gnojku, obla�e�, co? My�la�e�, �e jeste� lepszy od wszystkich, ale straci�e� swojego pisklaczka, Trzeciaczku, i zosta� ci tylko banda� na szyi. - Przepu�cicie mnie? - spyta� Ender. - Czy go przepu�cimy? Czy powinni�my go przepu�ci�? - wszyscy si� za�miali. - Jasne, �e ci� przepu�cimy. Najpierw przepu�cimy ci r�k�, potem ty�ek, potem mo�e jeszcze kawa�ek kolana. Pozostali wo�ali ju� ch�rem. - Straci�e� pisklaka, Trzeciaku. Straci�e� pisklaka, Trzeciaku. Stilson popchn�� go jedn� r�k�. Kto� z ty�u odepchn�� go z powrotem. - Karuzela co niedziela - odezwa� si� czyj� g�os. - Tenis! - Ping-pong! To nie mog�o si� dobrze sko�czy�. Ender uzna� wi�c, �e lepiej b�dzie, je�li to nie on zostanie najbardziej nieszcz�liwym w tej grze. Kiedy Stilson znowu wyci�gn�� rami�, by go popchn��, spr�bowa� je z�apa�. Chybi�. - Ojej, chcesz si� bi�, Trzeciaku? Chcesz si� ze mn� bi�? Ci z ty�u z�apali Endera, �eby go przytrzyma�. Ender nie mia� ochoty na �miech, ale si� roze�mia�. - A� tylu was trzeba, �eby za�atwi� jednego Trzeciego? - Jeste�my lud�mi, nie Trzeciakami, gnojku! A ty masz tyle si�y, co pierdni�cie. Ale pu�cili go. A gdy tylko to zrobili, Ender kopn�� wysoko i mocno, trafiaj�c Stilsona w sam mostek. Tamten upad�. Ender by� zaskoczony - nie s�dzi�, �e uda mu si� powali� Stilsona jednym uderzeniem nogi. Nie przysz�o mu do g�owy, �e przeciwnik nie traktuje tej walki powa�nie, nie jest przygotowany na prawdziwie desperacki cios. Na moment tamci odst�pili, a Stilson le�a� nieruchomo. Oni wszyscy zastanawiali si�, czy jeszcze �yje. Ender jednak my�la� o tym, jak unikn�� zemsty. Powstrzyma� ich od kolejnej napa�ci jutro. Musz� zwyci�y� raz na zawsze. Inaczej codziennie b�d� walczy� i za ka�dym razem b�dzie gorzej. Mia� wprawdzie tylko sze�� lat, ale zna� niepisane prawa m�skiej walki. Nie wolno atakowa�, kiedy przeciwnik le�y bezradnie na ziemi. Tylko zwierz� mog�oby to zrobi�. Zatem Ender podszed� do rozci�gni�tego na plecach Stilsona i kopn�� go znowu, w �ebra, z ca�ej si�y. Stilson j�kn�� i przetoczy� si� na bok. Ender obszed� go dooko�a i kopn�� w krocze. Stilson nie potrafi� nawet st�kn��, zwin�� si� tylko w p� i �zy pociek�y mu po twarzy. Ender spojrza� zimno na pozosta�ych. - Mo�e marzy si� wam, �e napadniecie mnie wszyscy na raz. Prawdopodobnie do�o�yliby�cie mi solidnie. Ale zapami�tajcie, co robi� z tymi, kt�rzy chc� mi zrobi� krzywd�. Od tej chwili przez ca�y czas b�dziecie si� zastanawia�, kiedy was dorw� i jak �le si� to sko�czy. Kopn�� Stilsona w twarz. Krew z nosa rozla�a si� po ziemi. - Nie t a k �le - powiedzia�. - Gorzej. Odwr�ci� si� i odszed�. Nikt si� nie ruszy�. Skr�ci� w korytarz, prowadz�cy do przystanku. S�ysza�, jak ch�opcy z ty�u mrucz�: - O, rany! Ale oberwa�! Ender opar� czo�o o mur i p�aka�, p�ki nie przyjecha� autobus. Jestem taki jak Peter. Wystarczy mi zabra� czujnik i od razu jestem taki jak Peter. Rozdzia� 2 Peter - No dobra. Ju� po wszystkim. Co z nim? - Przyzwyczajasz si�, kiedy �yjesz wewn�trz czyjego� cia�a przez par� lat. Teraz patrz� na jego twarz i nie wiem, co si� dzieje. Nie mam wprawy w ocenie wyrazu jego twarzy. Mam wpraw� w wyczuwaniu go. - Daj spok�j, nie rozmawiamy o psychoanalizie. Jeste�my �o�nierzami, nie szamanami. Przed chwil� widzia�e�, jak pobi� szefa gangu. - By� dok�adny. Nie pobi� go zwyczajnie, ale rozbi� na miazg�. Jak Mazer Rackham przy... - Oszcz�d� sobie. A zatem w opinii komitetu ch�opak przechodzi. - W zasadzie. Zobaczymy, co zrobi ze swoim bratem teraz, kiedy nie ma czujnika. - Z bratem... nie boisz si� tego, co brat zrobi z n i m? - Sam mi m�wi�e�, �e w tym interesie nie da si� unikn�� ryzyka. - Przelecia�em par� starych ta�m. Nic nie poradz�, lubi� tego ch�opaka. Obawiam si�, �e go za�atwimy. - Naturalnie, �e tak. To nasz zaw�d. Jeste�my z�ymi czarownicami. Obiecujemy pierniczki, a potem po�eramy te bachory �ywcem. - Przykro mi, Ender - szepn�a Valentine ogl�daj�c banda� na szyi. Ender dotkn�� �ciany i drzwi zasun�y si� za nim. - Ja si� nie przejmuj�. Dobrze, �e ju� go nie ma. - Czego nie ma? - Peter wszed� do saloniku �uj�c chleb z mas�em orzechowym. Ender nie widzia� swego brata jako �licznego dziesi�cioletniego ch�opca, tak jak doro�li. O ciemnych, g�stych, k�dzierzawych w�osach i twarzy, kt�ra mog�aby nale�e� do Aleksandra Wielkiego. Ender patrzy� na niego wy��cznie po to, by wykry� gniew albo nud�, niebezpieczne nastroje regularnie prowadz�ce do b�lu. W�a�nie teraz, gdy Peter dostrzeg� banda�, pojawi�a si� w jego oczach iskra gniewu. Valentine tak�e j� zauwa�y�a. - Teraz jest taki jak my - powiedzia�a szybko, by go uspokoi�, zanim zd��y uderzy�. Peter jednak nie pozwoli� si� uspokoi�. - Jak my? Dopiero teraz wyj�li mu to dra�stwo, kiedy ma sze�� lat. Kiedy ty je straci�a�? Mia�a� trzy lata. Ja nie sko�czy�em pi�ciu, kiedy mi je zabrali. On prawie przeszed�, ten szczeniak, ten ma�y robal. Wszystko w porz�dku, my�la� Ender. M�w, Peter, m�w. Mo�e si� wygadasz. - Ale teraz twoje anio�y str�e ju� ci� nie pilnuj� - stwierdzi� Peter. - Nie sprawdzaj�, czy co� ci� boli, nie s�uchaj�, co m�wi�, nie patrz�, co z tob� robi�. I co ty na to? No co? Ender wzruszy� ramionami. Peter nagle u�miechn�� si� i klasn�� w r�ce, jakby czym� ucieszony. - Chod�, pobawimy si� w robali i astronaut�w. - Gdzie mama? - spyta�a Valentine. - Wysz�a. Teraz ja jestem szefem - odpar� Peter. - Chyba zadzwoni� do taty. - Dzwo� sobie. Wiesz, �e nigdy go nie ma. - Zagram - powiedzia� Ender. - B�dziesz robalem - o�wiadczy� Peter. - Mo�e chocia� raz pozwolisz mu by� astronaut� - wtr�ci�a Valentine. - Nie pchaj nosa w nie swoje sprawy, skar�ypyto - przerwa� jej Peter. - Chod� na g�r�, wybierzemy bro�. Ender wiedzia�, �e nie b�dzie to dobra zabawa. Problem nie polega� na tym, kto wygra. Kiedy ch�opaki gra�y na korytarzach, ca�ymi grupami, robale nigdy nie wygrywa�y i czasem walka sz�a na ostro. Ale tutaj, w mieszkaniu, gra zacznie si� ostro i robal nie b�dzie m�g� si� zwyczajnie wycofa� i odej��, jak zrobi�y robale w prawdziwej wojnie. Robal musia� gra�, p�ki astronauta nie uzna, �e wystarczy. Peter otworzy� doln� szuflad� i wyj�� mask� robala. Matka by�a z�a, kiedy j� kupi�, ale tata powiedzia�, �e wojna nie zniknie, gdy ukryje si� maski robali i zabroni dzieciom bawi� si� zabawkowymi pistoletami laserowymi. Lepiej ju� rozgrywa� te gry wojenne i mie� wi�ksz� szans� prze�ycia, gdyby robale nadlecia�y znowu. Je�eli prze�yj� t� gr�, pomy�la� Ender. Za�o�y� mask�. Zamkn�a go niby d�o� przyci�ni�ta do twarzy. Ale to nie jest prawdziwe bycie robalem. One nie nosz� takiej twarzy jak maski, to j e s t ich twarz. Ciekawe, czy na swojej planecie robale zak�adaj� maski ludzi i te� si� bawi�? Jak nas wtedy nazywaj�? Mi�czakami, bo w por�wnaniu z nimi cz�owiek jest taki mi�kki i �liski? - Pilnuj si�, Mi�czaku - rzuci� Ender. Ledwo widzia� brata przez wyci�te otwory. Peter u�miecha� si�. - Mi�czaku, co? No dobra, robalu-brzydalu, zobaczymy, czy mo�na ci rozwali� to twoje ry�o. Ender nie m�g� unikn�� ciosu. Dostrzeg� tylko, �e Peter lekko przenosi ci�ar cia�a. Maska ogranicza�a pole widzenia. Nagle poczu� b�l i ucisk uderzenia z boku g�owy; straci� r�wnowag� i upad�. - Nie widzisz za dobrze, robalu, co? - spyta� Peter. Ender zacz�� zdejmowa� mask�. Peter wcisn�� mu stop� w krocze. - Nie �ci�gaj maski - powiedzia�. Ender w�o�y� mask� na miejsce i odsun�� r�ce. Peter nacisn�� mocniej. B�l przeszy� Endera; zwin�� si� w p�. - Le� spokojnie, robalu. Zrobimy ci wiwisekcj�, robalu. Nareszcie uda�o nam si� z�apa� jednego z was �ywego i sprawdzimy, jak dzia�asz w �rodku. - Przesta�, Peter - odezwa� si� Ender. - Przesta�, Peter. Bardzo dobrze. Widz�, �e potraficie zgadywa� nasze imiona. Umiecie m�wi�, jakby�cie byli s�odkimi, ma�ymi ch�opcami, �eby�my byli dla was mili. Ale to si� nie uda. Od razu mog� was rozpozna�. Ty mia�e� udawa� cz�owieka, ma�y Trzeci, ale naprawd� jeste� robalem i teraz to wysz�o na jaw. Podni�s� stop�, cofn�� si� o krok i przykl�kn��, opieraj�c kolano o brzuch Endera, tu� poni�ej mostka. Naciska� je coraz mocniej. Coraz trudniej by�o oddycha�. - M�g�bym ci� zabi� w ten spos�b - szepn��. - Naciska� i naciska�, a� by� nie �y�. Potem m�g�bym powiedzie�, �e nie wiedzia�em, �e robi� ci krzywd�, �e tylko si� bawili�my. Uwierzyliby mi i wszystko sko�czy�oby si� �wietnie. A ty by� nie �y�. Wszystko by�oby �wietnie. Ender nie m�g� odpowiedzie�; kolano wyciska�o mu z p�uc powietrze. Peter mo�e m�wi� powa�nie; prawdopodobnie nie, ale jednak mo�e. - M�wi� powa�nie - o�wiadczy� Peter. - Cokolwiek my�lisz, ja m�wi� powa�nie. Zgodzili si� na ciebie tylko dlatego, �e ja by�em bardzo obiecuj�cy. Ale si� nie sprawdzi�em. Tobie sz�o lepiej. A ja nie chc� lepszego m�odszego brata, Ender. Nie chc� Trzeciego. - Wszystko powiem - zawo�a�a Valentine. - Nikt ci nie uwierzy. - Uwierz�. - W takim razie, s�odka ma�a siostrzyczko, te� jeste� ju� trupem. - Oczywi�cie - stwierdzi�a Valentine. - W to na pewno uwierz�. "Nie wiedzia�em, �e to zabije Andrewa. A kiedy ju� nie �y�, nie wiedzia�em, �e to zabije te� Valentine". Ucisk troch� zel�a�. - Tak. Wi�c nie dzisiaj. Ale pewnego dnia wy dwoje nie b�dziecie razem. I zdarzy si� wypadek. - Umiesz tylko gada� - o�wiadczy�a Valentine. - Nie my�lisz tak naprawd�. - Nie? - I wiesz dlaczego tak nie my�lisz? spyta�a. - Bo chcesz si� kiedy� dosta� do rz�du. Chcesz wygra� wybory. Nikt ci� nie wybierze, kiedy kto� z twoich przeciwnik�w wygrzebie informacj� o tym, jak tw�j brat i siostra oboje zgin�li w podejrzanych okoliczno�ciach, kiedy byli jeszcze mali. Zw�aszcza po li�cie, jaki umie�ci�am w tajnych aktach, do otwarcia w przypadku mojej �mierci. - Nie syp mi tu �mieci - burkn�� Peter. - Ten list m�wi: nie umar�am �mierci� naturaln�. Zabi� mnie m�j brat, Peter, i je�li nie zabi� jeszcze Andrewa, zrobi to wkr�tce. Nie do��, �eby ci� skaza�, ale wystarczy, by� nigdy nie zosta� wybrany. - Teraz ty jeste� jego czujnikiem - o�wiadczy� Peter. - Lepiej go pilnuj, dniem i noc�. Lepiej b�d� przy nim. - Nie jeste�my g�upi, Ender ani ja. Mieli�my wyniki nie gorsze od ciebie. Czasem nawet lepsze. Jeste�my takimi cudownymi, udanymi dzie�mi. Wcale nie jeste� m�drzejszy, tylko wi�kszy. - Wiem o tym. Ale nadejdzie dzie�, kiedy nie b�dzie ci� przy nim, kiedy zapomnisz. A potem nagle przypomnisz sobie i pop�dzisz na pomoc, a jemu nic si� nie stanie. Nast�pnym razem nie b�dziesz si� martwi� tak bardzo i nie przybiegniesz tak szybko. I za ka�dym razem jemu nic si� nie stanie. Pomy�lisz, �e zapomnia�em. B�dziesz pami�ta�, �e to m�wi�em, ale pomy�lisz, �e zapomnia�em. Min� lata. A� nagle zdarzy si� straszliwy wypadek i ja znajd� jego cia�o, b�d� p�aka� nad nim i szlocha�, a ty przypomnisz sobie t� rozmow�, Vally, ale b�dzie ci wstyd, �e pami�tasz. B�dziesz wtedy wiedzia�a, �e si� zmieni�em, �e to naprawd� by� wypadek, �e jeste� okrutna wspominaj�c, co powiedzia�em kiedy� w dzieci�cej k��tni. Tyle, �e to w�a�nie b�dzie prawda. Zachowam to na p�niej. On umrze, a ty nie zrobisz nic, zupe�nie nic. Na razie mo�esz wierzy�, �e jestem tylko najwi�kszy. - Najwi�kszy osio� - o�wiadczy�a Valentine. Peter zerwa� si� na nogi i ruszy� do niej. Cofn�a si�. Ender zdj�� mask�. Peter rzuci� si� na ��ko i wybuchn�� �miechem, g�o�nym i szczerym. �zy stan�y mu w oczach. - Rany, jeste�cie �wietni! Najwi�ksi frajerzy na planecie Ziemia. - Teraz nam powie, �e to tylko �arty - stwierdzi�a Valentine. - Nie �arty, ale gra. Mog� sprawi�, �e uwierzycie we wszystko. B�dziecie ta�czy� jak kukie�ki - po czym odezwa� si� sztucznie grubym g�osem: - Zabij� was, posiekam na drobne kawa�eczki i wyrzuc� na �mietnik - zn�w si� roze�mia�. - Najwi�ksi frajerzy systemu s�onecznego. Ender sta� nieruchomo, patrzy�, jak si� �mieje i my�la� o Stilsonie, o tym, jakie to uczucie trafi� w mi�kkie cia�o. Tu by� kto�, komu by si� to przyda�o. Kto�, komu si� nale�a�o. - Ender, nie - szepn�a Valentine jak gdyby potrafi�a czyta� w my�lach. Peter przewr�ci� si� nagle na bok, zeskoczy� z ��ka i przyj�� pozycj� obronn�. - Tak, Ender - powiedzia�. - Kiedy tylko zechcesz, Ender. Ender podni�s� praw� nog� i zdj�� but. Podni�s� go do g�ry. - Widzisz tutaj, na czubku? To krew, Peter. - Ooh! Ratunku, zaraz zgin�! Ender zabi� bandyt� z korkowca i zaraz mnie te� zabije! Nic do niego nie dociera�o. Peter by� w g��bi serca zab�jc� i nikt o tym nie wiedzia� z wyj�tkiem Valentine i Endera. Wr�ci�a mama i rozczuli�a si� nad Enderem z powodu czujnika. Wr�ci� ojciec i zacz�� powtarza�, jaka to cudowna niespodzianka, �e maj� takie wspania�e dzieci, a� rz�d zleci� im tr�jk�, a teraz nie chce �adnego, wi�c mog� zosta� ze wszystkimi trzema, wci�� mie� Trzeciego... a� Ender mia� ochot� krzycze� wiem, �e jestem Trzeci, wiem dobrze, je�li chcesz to sobie p�jd�, �eby� nie musia� si� wstydzi�, przepraszam, �e zabrali mi czujnik i teraz masz troje dzieci bez �adnego wyt�umaczenia, jakie to k�opotliwe, przepraszam, przepraszam. Le�a� w ��ku i wpatrywa� si� w ciemno��. Nad sob� s�ysza� Petera, przewracaj�cego si� i wierc�cego niespokojnie. Potem Peter zsun�� si� z pos�ania i wyszed� z pokoju. Ender us�ysza� szum sp�uczki w toalecie, a potem dostrzeg� w drzwiach sylwetk� brata. My�li, �e �pi�. Chce mnie zabi�. Peter podszed� do ��ka i rzeczywi�cie nie wspi�� si� na swoje pos�anie. Zamiast tego stan�� przy g�owie Endera. Ale nie si�gn�� po poduszk�, by go udusi�. Nie mia� broni. - Ender - szepn��. - Przepraszam ci�, przepraszam, wiem, jakie to uczucie, przepraszam, jestem twoim bratem i kocham ci�. D�ugo potem r�wny oddech oznajmi�, �e Peter zasn��. Ender odwin�� z szyi banda�. I po raz drugi tego dnia rozp�aka� si�. Rozdzia� 3 Graff - Siostra jest naszym najs�abszym ogniwem. On naprawd� j� kocha. - Wiem. Mo�e wszystko zepsu� od samego pocz�tku. Nie b�dzie chcia� jej zostawi�. - Wi�c co zrobisz? - Przekonam go, �e bardziej pragnie p�j�� z nami ni� z ni� zosta�. - Jak tego dokonasz? - B�d� k�ama�. - A je�li to nie podzia�a? - Wtedy powiem prawd�. Wiesz, �e w sytuacjach awaryjnych mamy do tego prawo. Nie da si� wszystkiego zaplanowa�. Przy �niadaniu Ender nie by� g�odny. Zastanawia� si�, jak b�dzie w szkole. Jak - po wczorajszej walce - potoczy si� spotkanie ze Stilsonem. Co zrobi� jego kumple. Pewnie nic, ale nigdy nie wiadomo. Nie mia� ochoty tam i��. - Nic nie jesz, Andrew - odezwa�a si� mama. Wszed� Peter. - Cze��, Ender. Dzi�ki, �e zostawi�e� sw�j brudny r�cznik pod prysznicem. - Specjalnie dla ciebie - mrukn�� Ender. - Andrew, musisz co� zje��. Ender uni�s� d�onie gestem oznaczaj�cym: Chyba �e nakarmisz mnie przez kropl�wk�. - Bardzo zabawne - stwierdzi�a mama. - Staram si� dba� o moje genialne dzieci, ale one nie zwracaj� na to uwagi. - To twoje geny zrobi�y z nas geniuszy, mamo - wtr�ci� Peter. - Z pewno�ci� nie mamy nic z taty. - S�ysza�em - o�wiadczy� tato, nie odrywaj�c wzroku od ekranu, wy�wietlaj�cego wiadomo�ci. - Zmarnowa�oby si�, gdyby� nie s�ysza�. St� zapiszcza�. Kto� czeka� pod drzwiami. - Kto to? - spyta�a mama. Tato przycisn�� klawisz i na ekranie pojawi� si� m�czyzna. Mia� na sobie wojskowy mundur, jedyny, kt�ry jeszcze co� znaczy�, MF, Mi�dzynarodowej Floty. - My�la�em, �e ta sprawa ju� si� sko�czy�a - mrukn�� tato. Peter w milczeniu zala� mlekiem swoj� owsiank�. A Ender pomy�la�: Mo�e jednak nie b�d� dzi� musia� i�� do szko�y. Tato wystuka� kod zamka i wsta�. - Zobacz�, o co chodzi - powiedzia�. - Jedzcie. Zostali na miejscach, ale nie jedli. Po kr�tkiej chwili tato wr�ci� i skin�� na mam�. - Wpad�e� w bagno - stwierdzi� Peter. - Dowiedzieli si�, co zrobi�e� Stilsonowi i teraz ze�l� ci� do Pasa. - Mam sze�� lat, tumanie. Jestem m�odociany. - Jeste� Trzeci, gnojku. Nie masz �adnych praw. Wesz�a Valentine w aureoli nieuczesanych w�os�w wok� twarzy. - Gdzie mama i tata? Fatalnie si� czuj�. Nie mog� i�� do szko�y. - Znowu ustny egzamin? - domy�li� si� Peter. - Zamknij si�. - Odpr� si� i nie przejmuj. Mog�o by� gorzej. - Nie wiem, w jaki spos�b. - To m�g�by by� egzamin analny. - Ha ha - powiedzia�a zimno Valentine. - Gdzie mama i tata? - Rozmawiaj� z facetem z MF. Odruchowo spojrza�a na Endera. W ko�cu od lat ju� czekali, a� kto� przyjdzie i powie, �e si� nadaje, �e jednak jest potrzebny. - S�usznie, popatrz na niego - burkn�� Peter. - Chocia� wiesz, mo�e jednak chodzi im o mnie. Mogli w ko�cu zrozumie�, �e to ja jestem najlepszy. Ambicja Petera zosta�a zraniona, wi�c zachowywa� si� obrzydliwie, jak zwykle. Drzwi otworzy�y si�. - Ender - zawo�a� tato. - Pozw�l do nas. - Tak mi przykro, Peter - dra�ni�a si� Valentine. Tato spojrza� gro�nie. - Nie ma w tym nic zabawnego. Ender poszed� za nim do salonu. Oficer MF wsta�, gdy weszli, ale nie wyci�gn�� r�ki. - Andrew - odezwa�a si� mama obracaj�c na palcu �lubn� obr�czk�. - Nie s�dzi�am, �e wdasz si� w b�jk�. - Ten ch�opak, Stilson, jest w szpitalu - oznajmi� ojciec. - Naprawd� mu do�o�y�e�, Ender. Butem. To nie by�a szczeg�lnie czysta walka. Ender pokr�ci� gow�. Oczekiwa�, �e w sprawie Stilsona przyjdzie kto� ze szko�y, nie oficer floty. Sprawa by�a powa�niejsza, ni� s�dzi�. Mimo wszystko nie wiedzia�, jak m�g�by post�pi� inaczej. - Czy potrafi�by� jako� wyja�ni� swoje zachowanie, m�ody cz�owieku? - spyta� oficer. Ender znowu pokr�ci� g�ow�. Nie wiedzia�, co powiedzie� i nie chcia� wyda� si� gorszy ni� wynika�o to ju� z jego wyczyn�w. Przyjm� ka�d� kar�, pomy�la�. Niech to si� ju� sko�czy. - Jeste�my sk�onni rozwa�y� okoliczno�ci �agodz�ce - o�wiadczy� oficer. - Ale musz� przyzna�, �e nie wygl�da to najlepiej. Kopanie w podbrzusze, kopanie w twarz i klatk� piersiow�, kiedy ju� le�a�... mo�na by pomy�le�, �e naprawd� ci� to bawi�o. - Wcale nie - szepn�� Ender. - Wi�c czemu to zrobi�e�? - By�a tam jego banda. - Tak? Czy to wszystko t�umaczy? - Nie. - Powiedz, czemu go kopa�e�. Przecie� by� ju� pokonany. - Kiedy go przewr�ci�em, wygra�em pierwsz� bitw�. Chcia�em wygra� od razu wszystkie nast�pne, �eby mnie zostawili w spokoju - nie m�g� nic poradzi�, by� zbyt przestraszony, zbyt zawstydzony w�asnymi post�pkami. Znowu si� rozp�aka�. Nie lubi� p�aka� i rzadko to robi�; teraz, w ci�gu nieca�ej doby p�aka� ju� trzeci raz. I za ka�dym razem by�o gorzej. Zalewa� si� �zami przed mam�, tat� i tym cz�owiekiem - to potworne. - Zabrali�cie czujnik - powiedzia�. - Musia�em sam o siebie zadba�, prawda? - Ender, powiniene� poprosi� o pomoc kogo� doros�ego... - zacz�� ojciec. Oficer jednak wsta� i wyci�gaj�c r�k� podszed� do Endera. - Nazywam si� Graff, Enderze. Pu�kownik Hyrum Graff. Jestem szefem szkolenia wst�pnego Szko�y Bojowej w Pasie. Przyjecha�em, �eby ci zaproponowa� wst�pienie do tej szko�y. Jednak. - Przecie� czujnik... - Ostatni� pr�b� by�o sprawdzenie, jak si� zachowasz bez niego. Nie zawsze to robimy, ale w twoim przypadku... - I zda�em? Mama nie mog�a uwierzy�. - Przez niego ten ma�y Stilson jest w szpitalu. Co by�cie zrobili, gdyby go zabi�? Dosta�by medal? - Nie chodzi o to, co zrobi�, pani Wiggin, ale dlaczego - Graff poda� jej teczk� z papierami. - Oto wymagane dokumenty. Syn pa�stwa uzyska� akceptacj� S�u�by Doboru. Naturalnie, mamy zgod� pa�stwa na pi�mie, udzielon� w dniu potwierdzenia pocz�cia. Inaczej nie m�g�by si� urodzi�. Od owej chwili nale�a� do nas, pod warunkiem, �e si� zakwalifikuje. - To niezbyt �adnie z waszej strony - odzewa� si� dr��cym g�osem tato. - Pozwolili�cie nam wierzy�, �e mo�emy go zatrzyma�, a potem jednak chcecie go nam odebra�. - I to przedstawienie z ch�opakiem Stilson�w - doda�a mama. - To nie by�o przedstawienie, pani Wiggin. Dop�ki nie znali�my motywacji Endera, nie mogli�my by� pewni, �e nie jest kolejnym... musieli�my wiedzie�, co oznacza�y jego dzia�ania. A przynajmniej, co Ender my�la�, �e oznaczaj�. - Czy musi pan nazywa� go tym g�upim przezwiskiem? - mama zacz�a p�aka�. - Przykro mi, pani Wiggin, ale on sam tak siebie nazywa. - Co ma pan zamiar zrobi�, panie pu�kowniku? - spyta� tato. - Wyj�� po prostu razem z nim? - To zale�y - odpar� Graff. - Od czego? - Czy Ender zechce ze mn� p�j��. Szloch mamy zmieni� si� w �miech pe�en goryczy. - Och, wi�c jednak jest jaki� wyb�r. Jak to mi�o! - Wy dwoje dokonali�cie tego wyboru w chwili pocz�cia Endera. On nie decydowa� o niczym. Poborowi tworz� niez�e mi�so armatnie, ale na oficer�w potrzebni s� ochotnicy. - Oficer�w? - spyta� Ender. Na d�wi�k jego g�osu wszyscy nagle zamilkli. - Tak - potwierdzi� po chwili Graff. - Szko�a Bojowa szkoli przysz�ych dow�dc�w statk�w kosmicznych, komandor�w flotylli i admira��w flot. - Nie oszukujmy si�! - wtr�ci� gniewnie ojciec. - Ilu ch�opc�w ze Szko�y Bojowej rzeczywi�cie obejmuje dow�dztwo statku? - Niestety, panie Wiggin, ta informacja jest tajna. Mog� natomiast powiedzie�, �e wszyscy, kt�rzy przetrzymali pierwszy rok, uzyskali dyplom oficera. I �aden nie s�u�y� na ni�szym stanowisku ni� pierwszy oficer pojazdu mi�dzyplanetarnego. Nawet w formacjach obrony systemowej, w granicach uk�adu s�onecznego, mo�na otrzyma� wysok� szar��. - A ilu udaje si� przetrzyma� pierwszy rok? - spyta� Ender. - Wszystkim, kt�rzy tego chc� - odpar� Graff. Niewiele brakowa�o, by Ender zawo�a�: Ja chc�. Ale ugryz� si� w j�zyk. Owszem, nie musia�by wraca� do szko�y, ale to by� g�upi argument. Za kilka dni wszyscy zapomn� o sprawie. Peter zosta�by daleko, co by�o o wiele wa�niejsze, bo mog�o okaza� si� kwesti� �ycia i �mierci. Ale zostawi� mam� i tat�, a przede wszystkim zostawi� Valentine... Zosta� �o�nierzem... Ender nie lubi� walki. Nie podoba�a mu si� walka w stylu Petera, silni przeciwko s�abym, a jeszcze bardziej walka w jego w�asnym stylu, sprytni przeciwko g�upcom. - Wydaje mi si� - o�wiadczy� Graff - �e powinni�my odby� z Enderem rozmow� w cztery oczy. - Nie - powiedzia� ojciec. - Zanim go zabior�, pozwol� wam jeszcze z nim porozmawia� - zapewni� Graff. - W�a�ciwie nie mo�ecie mnie powstrzyma�. Ojciec patrzy� na niego przez chwil�, po czym wsta� i wyszed� z pokoju. Matka zatrzyma�a si� na moment, by �cisn�� Endera za rami�. Wychodz�c zamkn�a za sob� drzwi. - Ender - zacz�� Graff. - Je�li polecisz ze mn�, nie wr�cisz tu przez bardzo d�ugi czas. W Szkole Bojowej nie ma wakacji. Ani odwiedzin. Pe�ny cykl szkolenia trwa do chwili, kiedy sko�czysz szesna�cie lat. Pierwsz� przepustk� dostajesz, pod pewnymi warunkami, kiedy masz dwana�cie. Wierz mi, Enderze, w ci�gu sze�ciu lat ludzie bardzo si� zmieniaj�. Twoja siostra, Valentine, b�dzie kobiet�, gdy j� znowu zobaczysz - je�li p�jdziesz ze mn�. B�dziecie sobie obcy. Nadal b�dziesz j� kocha�, ale zna� jej ju� nie b�dziesz. Sam widzisz, nie pr�buj� udawa�, �e to �atwe. - Mama i tata? - Znam ci�, Enderze. Przez d�u�szy czas obserwowa�em dyski czujnika. Nie b�dziesz t�skni� za matk� i ojcem, nie bardzo, nie d�ugo. Oni te� nie b�d� t�skni�. Ender poczu� �zy w oczach. Odwr�ci� g�ow�, ale nie podni�s� r�ki, by je wytrze�. - Oni naprawd� ci� kochaj�. Ale musisz zrozumie�, ile kosztowa�o ich twoje �ycie. Przyszli na �wiat w religijnych rodzinach. Tw�j ojciec zosta� ochrzczony imieniem Jan Pawe� Wieczorek. Katolik. Si�dmy z dziewi�ciorga dzieci. Dziewi�cioro dzieci. To by�o nie do pomy�lenia. Zbrodnia. - Tak, no c�, ludzie robi� r�ne rzeczy dla religii. Wiesz, jakie s� sankcje, Enderze. Wtedy nie by�y jeszcze tak surowe, ale i nie lekkie. Tylko pierwsza dw�jka mia�a prawo do darmowej edukacji. Podatki ros�y z ka�dym nast�pnym dzieckiem. Kiedy tw�j ojciec sko�czy� szesna�cie lat, skorzysta� z Ustawy o Niepraworz�dnych Rodzinach i odszed�. Zmieni� nazwisko, wyrzek� si� religii i przyrzek� nigdy nie mie� wi�cej ni� dozwolone dwoje dzieci. By� szczery. Pami�ta� ca�y wstyd i prze�ladowania, jakie przeszed� - przysi�g�, �e �adne z jego dzieci nie b�dzie tego prze�ywa�. Rozumiesz? - Nie chcia� mnie. - Wiesz, �e nikt ju� nie chce Trzeciego. Trudno oczekiwa�, by twoi rodzice byli zachwyceni. Ale to specjalny przypadek. Oboje wyrzekli si� religii - twoja matka by�a mormonk� - ale ich odczucia pozosta�y ambiwalentne. Wiesz, co oznacza: ambiwalentne? - �e czuj� tak i tak. - Wstydz� si� pochodzenia z niepraworz�dnych rodzin. Ukrywaj� to. Twoja matka nie chce si� nawet przyzna�, �e urodzi�a si� w Utah, �eby nikt nie powzi�� podejrze�. Ojciec nie przyznaje si� do polskiego pochodzenia, poniewa� Polska nadal nie przestrzega prawa i jest z tego powodu obj�ta mi�dzynarodowymi sankcjami. Widzisz wi�c, �e Trzeci, nawet urodzony na bezpo�rednie polecenie rz�du, niszczy wszystko, co pr�bowali osi�gn��. - Wiem. - Ale sprawa jest bardziej z�o�ona. Ojciec nada� wam imiona �wi�tych. Wi�cej nawet, ochrzci� was, gdy tylko matka wr�ci�a po porodzie do domu. Ona nie chcia�a si� zgodzi�. K��cili si� o to za ka�dym razem, nie dlatego, �e nie chcia�a chrztu, ale nie chcia�a, by�cie byli katolikami. Twoi rodzice tak naprawd� nie wyrzekli si� religii. Patrz� na ciebie i widz� pow�d do dumy, poniewa� uda�o si� im obej�� prawo i mie� Trzeciego. Jednocze�nie jednak jeste� dowodem tch�rzostwa, gdy� nie maj� odwagi, by posun�� si� dalej i kontynuowa� niepraworz�dno��, cho� w ich odczuciu jest s�uszna. Jeste� te� powodem towarzyskiej kompromitacji. Na ka�dym kroku przeszkadzasz ich wysi�kom zmierzaj�cym do asymilacji z normalnym, praworz�dnym spo�ecze�stwem. - Sk�d pan to wszystko wie? - Obserwowali�my twojego brata i siotr�. By�by� zdumiony wiedz�c, jak czu�e s� instrumenty. Mieli�my bezpo�rednie po��czenie z twoim m�zgiem. S�yszeli�my wszystko, co ty s�ysza�e�, niewa�ne, czy s�ucha�e� uwa�nie, czy nie. Czy rozumia�e�, czy nie. M y rozumieli�my. - Wi�c rodzice kochaj� mnie i nie kochaj�? - Kochaj�. Problem w tym, czy chc� ciebie tutaj. Twoja obecno�� jest nieustannym zak��ceniem. �r�d�em napi�cia. Czy to rozumiesz? - To nie ja powoduj� napi�cia. - Nie chodzi o to, co robisz. Chodzi o samo twoje istnienie. Brat nienawidzi ci�, gdy� jeste� �ywym dowodem na to, �e on sam nie by� do�� dobry. Rodzice odpychaj� ci� ze wzgl�du na przesz�o��, od kt�rej pr�buj� uciec. - Valentine mnie kocha. - Ca�ym sercem. Ca�kowicie, nieodwo�alnie. Jest ci oddana, a ty j� podziwiasz. M�wi�em, �e to nie b�dzie �atwe. - Jak tam jest? - Ci�ka praca. Nauka, jak tutaj w szkole, tyle �e du�o wi�cej czasu po�wi�camy na matematyk� i komputery. Historia wojskowo�ci. Strategia i taktyka. A przede wszystkim Sala Treningowa. - Co to jest? - Gry wojenne. Ch�opcy zorganizowani s� w armie. Dzie� po dniu, w niewa�ko�ci tocz� si� bitwy. Nikt nie zostaje ranny, ale zwyci�stwa i pora�ki maj� znaczenie. Ka�dy zaczyna jako zwyk�y �o�nierz, wykonuj�cy rozkazy. Starsi ch�opcy b�d� twoimi oficerami. Ich obowi�zkiem jest szkoli� was i dowodzi� w bitwach. Wi�cej nie mog� ci powiedzie�. To jak zabawa w robale i astronaut�w, tyle �e masz bro�, kt�ra dzia�a, �o�nierzy, kt�rzy walcz� razem z tob� i �e ca�a twoja przysz�o�� i przysz�o�� ludzko�ci zale�y od tego, jak dobrze b�dziesz walczy�. To ci�kie �ycie. Nie b�dziesz mia� normalnego dzieci�stwa. Zreszt�, z twoim umys�em i startuj�c jako Trzeci i tak by� go nie mia�. - Sami ch�opcy? - Kilka dziewcz�t. Niecz�sto udaje im si� przej�� przez testy. Zbyt wiele wiek�w ewolucji dzia�a przeciwko nim. �adna z nich zreszt� nie b�dzie podobna do Valentine. Ale znajdziesz tam braci, Ender. - Takich jak Peter? - Peter nie zosta� przyj�ty, dok�adnie z tych powod�w, z jakich go nienawidzisz. - Wcale go nie nienawidz�, tylko... - Boisz si� go. No c�, Peter nie by� taki z�y. Najlepszy, jakiego znale�li�my od bardzo dawna. Prosili�my twoich rodzic�w, by jako nast�pne dziecko wybrali c�rk� - i tak by to zrobili - w nadziei, �e Valentine b�dzie taka jak Peter, tylko �agodniejsza. Okaza�a si� zbyt �agodna. Wtedy poprosili�my o ciebie. - �ebym by� p� Peterem i p� Valentine. - Je�eli wszystko si� uda. - I jestem? - O ile mo�emy to stwierdzi�. Mamy bardzo dobre testy, Ender, ale one te� nie m�wi� nam wszystkiego. W�a�ciwie, kiedy przychodzi do konkret�w, nie m�wi� nam prawie niczego. Zawsze jednak s� lepsze ni� nic - Graff pochyli� si� i uj�� d�onie Endera w swoje. - Enderze Wiggin, gdyby chodzi�o o lepsz� i szcz�liwsz� przysz�o�� dla ciebie, powiedzia�bym ci: zosta� w domu. Zosta�, ro�nij i b�d� szcz�liwy. S� gorsze rzeczy ni� by� Trzecim, ni� mie� starszego brata, kt�ry nie mo�e si� zdecydowa�, czy jeste� istot� ludzk� czy szakalem. Szko�a Bojowa to jedna z tych gorszych rzeczy. Ale jeste� nam potrzebny. Robale mog� wydawa� si� tylko gr�, jednak ostatnim razem niewiele brakowa�o, by starli nas do ko�ca. Mogli nas za�atwi� na zimno ze swoj� przewag� si� i uzbrojenia. Jedyne, co nas ocali�o, to fakt, �e mieli�my najbardziej b�yskotliwego dow�dc�, jakiego kiedykolwiek znale�li�my. Nazwij to losem, wyrokiem boskim, idiotycznym szcz�ciem, ale mieli�my Mazera Rackhama. Teraz jednak ju� go nie mamy, Ender. Wyskrobali�my wszystko, co mog�a wyprodukowa� ludzko��. Stworzyli�my flot�, przy kt�rej tamta, jak� wys�ali przeciw nam ostatnim razem, wygl�da jak gromadka dzieci bawi�ca si� w basenie. Mamy te� nowe typy broni. Ale nawet to mo�e nie wystarczy�. Poniewa� przez osiemdziesi�t lat, kt�re min�y od ostatniej wojny, oni mieli tyle samo czasu na przygotowania. Potrzebujemy najlepszych ludzi i potrzebujemy ich szybko. Mo�e nie uda nam si� z tob�, a mo�e tak. Mo�e za�amiesz si� w stresie, mo�e zrujnuj� ci �ycie i b�dziesz mnie nienawidzi� za to, �e przyszed�em dzi� do tego domu. Ale je�li tylko istnieje szansa, �e dzi�ki twojej dzia�alno�ci we flocie ludzko�� przetrwa, a robale ju� na zawsze zostawi� nas w spokoju, mam zamiar ci� o to prosi�. Pole� ze mn�. Ender nie m�g� skupi� spojrzenia na pu�kowniku Graffie. M�czyzna wydawa� si� odleg�y i tak ma�y, �e Ender m�g�by chwyci� go pincet� i wrzuci� do kieszonki. Zostawi� tu wszystko i odlecie� do miejsca, gdzie b�dzie bardzo ci�ko, bez Valentine, bez mamy i taty. A potem przypomnia� sobie filmy o robalach, kt�re wszyscy musieli ogl�da� przynajmniej raz w roku. Masakra Chin. Bitwa o Pas. �mier�, cierpienie i groza. I Mazer Rackham, jego niewiarygodne manewry, zniszczenie wrogiej floty dwa razy wi�kszej i pot�niejszej ni� jego w�asna przy u�yciu male�kich ziemskich stateczk�w, tak s�abych i kruchych. Jak gdyby dzieci wygra�y z doros�ymi. I zwyci�stwo. - Boj� si� - o�wiadczy� cicho Ender. - Ale polec� z panem. - Powiedz to jeszcze raz - poleci� Graff. - Po to si� urodzi�em, prawda? Je�li odm�wi�, to po co w og�le �yj�? - To za ma�o - stwierdzi� Graff. - Nie chc� i�� - rzek� Ender. - Ale p�jd�. Graff kiwn�� g�ow�. - Mo�esz jeszcze zmieni� zdanie. Do chwili, gdy wsi�dziesz ze mn� do mojego wozu, mo�esz zmieni� zdanie. Potem jeste� w dyspozycji Mi�dzynarodowej Floty. Rozumiesz? Ender przytakn��. - Dobrze. Chod�my im powiedzie�. Matka p�aka�a. Ojciec przycisn�� Endera mocno. Peter u�cisn�� mu d�o� i powiedzia�: - Ty szcz�ciarzu! Ty ma�y, durny pierdzielu! Valentine uca�owa�a go pozostawiaj�c na policzku swe �zy. Nie musia� si� pakowa�. Nie mia� czego ze sob� zabiera�. - Szko�a zapewni ci wszystko, co b�dzie potrzebne, od munduru po materia�y szkolne. Co do zabawek... jest tylko jedna zabawa. - Do widzenia - powiedzia� Ender. Podni�s� d�o�, wzi�� za r�k� pu�kownika Graffa i wyszed� razem z nim. - Zabij dla mnie paru robali! - krzykn�� Peter. - Kocham ci�, Andrew! - zawo�a�a matka. - B�dziemy pisa� - obieca� ojciec. A kiedy wsiada� do wozu, czekaj�cego cicho w tunelu, us�ysza� rozpaczliwy krzyk Valentine: - Wr�� do mnie! B�d� ci� zawsze kocha�a! Rozdzia� 4 Start - Z Enderem musimy zachowa� delikatn� r�wnowag�. Izolowa� go na tyle, by pozosta� tw�rczy - w przeciwnym razie zaadaptuje si� do systemu i stracimy go. A r�wnocze�nie musimy mie� gwarancj�, �e zachowa zdolno�ci dow�dcze. - Je�li zdob�dzie sw�j stopie�, b�dzie dowodzi�. - To nie takie proste. Mazer Rackham potrafi� poprowadzi� swoj� ma�� flot� i zwyci�y�. Zanim rozpocznie si� ta wojna, flota b�dzie zbyt wielka, nawet dla geniusza. Za du�o ma�ych stateczk�w. On musi g�adko wsp�pracowa� ze swoimi podkomendnymi. - Jasne. Musi by� genialny i mi�y. - Nie mi�y. Mi�y pozwoli robalom za�atwi� nas ostatecznie. - Wi�c chcesz go odizolowa�? - Zanim dolec� do Szko�y, b�dzie ca�kowicie odseparowany od innych ch�opc�w. - W to nie w�tpi�. B�d� tu na was czeka�. Widzia�em wideo tego, co zrobi� z tym ch�opakiem, Stilsonem. Wcale nie s�odkiego dzidziusia mi tu przywozisz. - Nie masz racji. On jest s�odszy ni� dzidziu�. Ale nie przejmuj si�. Szybko go oczy�cimy z tej s�odyczy. - Czasami odnosz� wra�enie, �e lubisz �ama� tych ma�ych geniuszy. - To sztuka, a ja jestem w tym bardzo dobry.Czy jednak lubi�? Mo�e... Wtedy, kiedy sk�adaj� z powrotem rozrzucone kawa�ki i staj� si� od tego doskonalsi. - Jeste� potworem. - Dzi�ki. Czy to oznacza, �e dostan� podwy�k�? - Tylko medal. Bud�et nie jest niewyczerpany. Powiedzieli, �e niewa�ko�� mo�e powodowa� dezorientacj�, zw�aszcza u dzieci, u kt�rych wyczucie kierunku nie jest jeszcze ca�kiem pewne. Ender jednak by� zdezorientowany, zanim jeszcze opu�ci� stref� ziemskiej grawitacji. Zanim prom rozpocz�� procedur� startow�. W grupie by�o wraz z nim dziewi�tnastu ch�opc�w. Razem wyszli z autobusu i ustawili si� w windzie. Rozmawiali, �artowali, przechwalali si� i wybuchali �miechem. Ender milcza�. Dostrzeg�, �e Graff i pozostali oficerowie przygl�daj� si� im uwa�nie. Analizuj�. Wszystko, co robimy, ma znaczenie, poj�� Ender.To, �e oni si� �miej�. A ja nie. Przez chwil� rozwa�a� pomys� zachowywania si� tak, jak pozostali. Tyle �e nie m�g� sobie przypomnie� �adnego kawa�u, a opowiadane przez innych nie wydawa�y mu si� �mieszne. Jakikolwiek by�by pow�d weso�o�ci tych ch�opc�w, nie by�o w niej miejsca dla Endera. By� przestraszony i l�k wywo�ywa� powag�. Ubrali go w mundur, jednocz�ciowy. Czu� si� g�upio bez paska zapi�tego w talii. W tym stroju mia� wra�enie, �e jest nagi albo okryty workiem. Ci�gle pracowa�y telewizyjne kamery, przycupni�te niby jakie� zwierzaki na ramionach otaczaj�cych ich ludzi. Ci ludzie poruszali si� wolno i zwinnie jak koty, �eby przekaz p�yn�� bez szarpni��. Ender zauwa�y�, �e sam tak�e porusza si� p�ynnie. Wyobrazi� sobie, �e udziela wywiadu. Dziennikarz pyta go: Jak si� pan czuje, panie Wiggin? W�a�ciwie zupe�nie dobrze, jestem tylko troch� g�odny. G�odny? Ach, tak, nie daj� wam je�� dwadzie�cia godzin przed startem. To interesuj�ce. Nie wiedzia�em. Szczerze m�wi�c, wszyscy jeste�my g�odni. I przez ca�y czas Ender i reporter szliby p�ynnie przed obiektywami kamer. Po raz pierwszy mia� ochot� si� roze�mia�. Inni ch�opcy te� si� w�a�nie �miali, cho� z innych powod�w. My�l�, �e to ich dowcipy, pomy�la� Ender. Ale ja si� �miej� z czego� o wiele bardziej zabawnego. - Wejd�cie po trapie pojedynczo - poleci� oficer. - Kiedy traficie do przedzia�u z pustymi fotelami, si�d�cie w kt�rymkolwiek. Nie ma okien. To by� �art. Ch�opcy wybuchn�li �miechem. Ender znalaz� si� przy ko�cu, ale nie na samym ko�cu. Kamery telewizji nie wycofa�y si� jednak. Czy Valentine zobaczy, jak znikam we w�azie promu? Zastanowi� si�, czy jej nie pomacha�, nie podbiec do reportera i spyta�: "Czy mog� po�egna� si� z Valentine?" Nie wiedzia�, �e scena zosta�aby wyci�ta z ta�my, gdy� ch�opcy odlatuj�cy do Szko�y Bojowej powinni by� bohaterami. Bohaterowie nie t�skni� za nikim. Ender nie mia� poj�cia o cenzurze, ale wiedzia�, �e rozmowa z reporterem by�aby b��dem. Przeszed� kr�tkim trapem do w�azu. Zauwa�y�, �e �ciana po prawej stronie jest wy�o�ona dywanem jak pod�oga. Wtedy poczu� si� zdezorientowany. Gdy pomy�la�, �e �ciana jest pod�og�, odni�s� wra�enie, �e chodzi po �cianie. Dotar� do drabinki i spostrzeg�, �e pionow� p�aszczyzn� za ni� te� pokrywa dywan. Wspinam si� po pod�odze. R�ka za r�k�, krok za krokiem. Potem, tak dla zabawy, wyobrazi� sobie, �e czo�ga si� po pod�odze w d � �. Zmiana w umy�le nast�pi�a niemal natychmiast - przekona� sam siebie wbrew �wiadectwu grawitacji. Zauwa�y�, �e mocno �ciska por�cze fotela, cho� obiektywnie siedzi na nim pewnie. Inni ch�opcy podskakiwali troch�, szturchali si� i krzyczeli. Ender odszuka� pasy bezpiecze�stwa i domy�li� si�, jak je zapi�� w pachwinach, pasie i na ramionach. Wyobrazi� sobie statek wisz�cy do g�ry dnem pod powierzchni� Ziemi i pot�ne palce ci��enia trzymaj�ce ich mocno na miejscu. I tak si� wy�li�niemy, pomy�la�. Odpadniemy od planety. Wtedy nie poj�� jeszcze znaczenia tego faktu. P�niej jednak przypomnia� sobie, �e w�a�nie wtedy, przed odlotem z Ziemi, pomy�la� o niej jako o planecie, takiej jak inne, niekoniecznie j e g o planecie. - Ju� zapi��e�? - odezwa� si� Graff. Sta� na drabince. - Leci pan z nami? - spyta� Ender. - Normalnie nie przylatuj� szuka� rekrut�w - wyja�ni� oficer. - Jestem czym� w rodzaju dow�dcy. Administrator Szko�y. Co� jakby dyrektor. Powiedzieli, �e je�li nie wr�c�, wyrzuc� mnie z pracy - u�miechn�� si�. Ender odpowiedzia� u�miechem. Obok Graffa czu� si� pewniej.Graff by� dobry. I by� dyrektorem Szko�y Bojowej. Ender troch� si� rozlu�ni�. B�dzie mia� przyjaciela. Przypi�to pasami pozosta�ych ch�opc�w, przynajmniej tych, kt�rzy nie poradzili sobie sami, jak Ender. Potem odczekali godzin�, gdy ekran telewizyjny w przedniej cz�ci kabiny informowa� ich o szczeg�ach lotu promem, historii lot�w kosmicznych i ich mo�liwej karierze na wielkich okr�tach MF. Strasznie nudny program. Ender widywa� ju� takie filmy. Wtedy jednak nie siedzia� przypi�ty pasami we wn�trzu promu. Nie wisia� g�ow� w d� na brzuchu Ziemi. Start nie by� a� taki trudny. Troch� tylko przera�aj�cy. Kilka wstrz�s�w i moment paniki, �e mo�e to pierwszy nieudany start w historii prom�w. Filmy nie wyja�nia�y, czego powinno si� oczekiwa�