1094

Szczegóły
Tytuł 1094
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1094 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1094 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1094 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Micha� Szo�ochow Cichy Don Tom 1-4 Warszawa Ksi��ka i Wiedza 1982 Na dysku pisa� Franciszek Kwiatkowski Tom pierwszy To nie sochy nasz� s�awn� ziemi� ora�y... Nasz� ziemi� rozkopa�y ko�skie kopyta, Nasz� s�awn� ziemi� g�owy kozackie usia�y, Cichy nasz Don rozkwita m�odymi wdowami, Kwitnie ojciec nasz, Don, sierotami, Fale cichego Donu sp�ywaj� ojcowskimi, matczynymi �zami! Hej, ty ojcze, cichy Donie! Hej, czemu ty, ojcze, toczysz m�tn� fal�? Ach, jak�e nie mam m�tnej toczy� fali! Ode dna bij� we mnie, Don cichy, lodowe �r�d�a, We �rodku m�ci mnie, bia�a ryba. (Ze starych pie�ni kozackich) Cz�� pierwsza I Zagroda Melechow�w znajduje si� na samym skraju chutoru. Wrota ogrodzenia dla byd�a wychodz� na p�noc, w stron� Donu. Stromy, o�mios��niowy spadek omsza�ych, zielonawych z�om�w kredy i oto brzeg: masa per�owa rozsypanych muszelek, zygzakowata obw�dka krzemienia wyca�owanego przez fale, a dalej ju� koryto Donu, wrz�ce na wietrze ciemnymi zmarszczkami. Na wsch�d, za wierzchowymi p�otami gumien - Szlak Hetma�ski, szpakowacizny pio�unu, bury rdest, zdeptany ko�skimi kopytami, kapliczka na rozstaju, a za ni� step, w zamgleniu p�ynnej dali. Na po�udnie - kredowy grzbiet wzg�rza. Na zach�d - ulica przecinaj�ca plac biegnie a� do b�onia. W przedostatni� wojn� tureck� wr�ci� do chutoru Kozak Prokofij Melechow. Z Turcji przywi�z� �on� - drobn�, otulon� w szal kobiet�. Chowa�a twarz przed lud�mi, z rzadka pokazuj�c zdzicza�e, pe�ne smutku oczy. Jedwabny szal pachnia� dalekimi, nieznanymi woniami. Jego t�czowe desenie podnieca�y kobiec� zazdro��. Branka trzyma�a si� z dala od krewniak�w Prokofija i stary Melechow wkr�tce syna wydzieli�. Do synowskiego kurenia nie zachodzi� a� do �mierci, nie zapominaj�c obrazy. Prokofij pr�dko si� zagospodarowa�: cie�le sklecili kure�, sam Prokofij zrobi� ogrodzenie dla byd�a i pod jesie� przeprowadzi� przygarbion� �on� - cudzoziemk� na nowe gospodarstwo. Gdy szed� z ni� za arb� z dobytkiem, wybieg� na ulic�, kto �y�. Kozacy �mieli si� pod w�sem, baby g�o�no wydziwia�y, horda brudnych Kozacz�t bieg�a z gwizdaniem, lecz Prokofij szed� powoli w rozpi�tym czekmenie jak za p�ugiem: ogromna, ciemna d�o� �ciska�a kruchy przegub �oninej r�ki, g�owa z jasnym czubem wznosi�a si� hardo - tylko na policzkach wzdyma�y si� i falowa�y guzy mi�ni, a pot wyst�pi� mi�dzy skamienia�ymi w nieruchomo�ci brwiami. Odt�d rzadko widywano go w chutorze, nie bywa� te� na majdanie. �y� jak wilk w swoim kureniu nad Donem. W chutorze opowiadano o nim dziwy. Ch�opcy pas�cy ciel�ta na wygonie gadali, jakoby Prokofij pod wiecz�r, gdy zorze wi�dn�, wynosi� �on� na r�kach a� do kurhanu Tatarskiego. Sadza� j� tam na wierzcho�ku kurhanu, plecami do porowatego kamienia, stoczonego przez wieki, siada� obok niej i razem d�ugo patrzyli w step. Patrzyli p�ty, p�ki zorze nie wygas�y, po czym Prokofij otula� �on� w zipun (ch�opski kaftan) i odnosi� do domu na r�kach. Chutor gubi� si� w domys�ach, szukaj�c wyja�nienia tego dziwacznego post�powania, niewiasty a� zapomina�y si� iska�, tyle by�o plotek. O �onie Prokofija gadano r�nie: jedni twierdzili, �e jest pi�kna nies�ychanie, inni - przeciwnie. Sprawa wyja�ni�a si� dopiero wtedy, gdy �o�nierka Mawra, najzuchwalsza z bab chutoru, pobieg�a do Prokofija, niby to po �wie�y zaczyn. W czasie gdy Prokofij poszed� do piwnicy po zaczyn, Mawra sprawdzi�a, �e Turczynka Prokofija funta k�ak�w niewarta. Po powrocie zaczerwieniona Mawra, z chustk� osuwaj�c� si� z g�owy, rajcowa�a w t�umie kobiet. - Najmilsze, co on w niej znalaz� dobrego? �eby cho� kobieta jak si� patrzy, ale ta... W chutorze mamy do wzi�cia dziewuchy o wiele g�adsze. W stanie jak ta osa, o ma�o si� nie z�amie; oczyska czarne, ogromne, strzy�e nimi jak diabe�, nie daj Bo�e! Pewno zlegnie nied�ugo! - Zlegnie? - dziwi�y si� kobiety. - Chybam nie dzieci�, sama troje wynia�czy�am. - A z twarzy jaka? - Z twarzy? ��ta. Oczy przy�mione, oj nies�odko musi by� mi�dzy obcymi. Aha, wiecie, kobietki, �e ona chodzi w m�owskich szarawarach? - No-o-o, no-o?... - wykrzykiwa�y jednym g�osem przestraszone niewiasty. - Sama widzia�am - szarawary, tylko bez lampas�w. Widocznie porwa�a te, co Prokofij nosi na co dzie�. Ma na sobie d�ug� koszul�, a pod koszul� szarawary wpuszczone w po�czochy. Jak to zobaczy�am, a� mnie zatka�o... W chutorze szeptano, �e �ona Prokofija zajmuje si� gus�ami. Synowa Astachowa (Astachowowie siedzieli najbli�ej Prokofija) zaklina�a si�, jakoby drugiego dnia Zielonych �wi�tek widzia�a przed �witem, jak �ona Prokofija, bosa, z go�� g�ow�, doi�a krow� w ich zagrodzie. Zaraz potem wymi� zrobi�o si� jak pi�stka dzieci�ca, krowa straci�a mleko i wkr�tce zdech�a. Tego roku by� pom�r na byd�o. Codziennie trupy kr�w i ciel�t plami�y piaszczyste stoj�a nad Donem. Zaraza przerzuci�a si� na konie. Tabuny ko�skie, buszuj�ce na pastwisku stanicznym, topnia�y w oczach. I wtedy to ciemne gadki j�y pe�za� przez ulice i op�otki... Do Prokofija przyszli Kozacy z zebrania chutoru. Gospodarz wyszed� na ganek, uk�oni� si�. - Z czym przybywacie, panowie starszyzna? T�um w niemym milczeniu zbli�y� si� do ganku. Pewien podchmielony staruch wrzasn�� pierwszy: - Wyci�gaj tu swoj� wied�m� i Zrobimy s�d!... Prokofij rzuci� si� do chaty, ale dop�dzili go w sieni. Ros�y artylerzysta, przezwiskiem Lusznia, stuka� g�ow� Prokofija o �cian�, przygaduj�c: - Nie wrzeszcz, nie wrzeszcz, tobie nic do tego!... Ciebie nie tkniemy, ale bab� twoj� zakopiemy do ziemi. Lepiej zniszczy� j� jedn�, ni�by chutor mia� zgin�� bez byd�a: A ty nie wrzeszcz, bo ci �cian� twoim �bem rozwal�. - Wlec j�, suk�, na dw�r! - hucza�o z ganku. Kolega pu�kowy Prokofija, okr�ciwszy w�osy Turczynki na r�ce, drug� r�k� zaciskaj�c jej usta, biegiem przeci�gn�� j� przez sie� i z wrzaskiem rzuci� t�umowi pod nogi. Cieniutki krzyk prze�widrowa� ryki t�umu: Prokofij rozrzuci� po sieni sze�ciu Kozak�w, wpad� do izby i porwa� szabl� ze �ciany. Kozacy jeden przez drugiego uciekali z sieni. Wywijaj�c nad g�ow� rozmigotan�, �wiszcz�c� szabl� Prokofij zbieg� z ganku. T�um drgn�� i rozsypa� si� po zagrodzie. Ko�o stodo�y Prokofij dop�dzi� artylerzyst� Luszni�, kt�ry by� przyci�ki w nogach; i z ty�u od lewego ramienia na ukos rozwali� go a� do pasa. Kozacy, wy�amuj�cy ju� ko�y z p�otu, sypn�li w step poprzez gumno. Po p� godzinie t�um nabra� �mia�o�ci i podszed� do zagrody. Dw�ch zwiadowc�w kul�c si� wesz�o do sieni. Na progu kuchni, z g�ow� niezgrabnie odrzucon�, le�a�a we krwi �ona Prokofija. Prokofij, z dr��c� g�ow� i nieruchomym spojrzeniem, otula� w ko�uch barani czerwon�, �lisk�, popiskuj�c� kruszynk� - przedwcze�nie zrodzone dziecko. �ona Prokofija zmar�a wieczorem tego samego dnia. Nie donoszone dziecko wzi�a z lito�ci babka, matka Prokofija. Ob�o�ono je parzonymi otr�bami, pojono mlekiem kobylim, a po miesi�cu, przekonawszy si�; �e smag�y, podobny do Turczynka malec wy�yje, zaniesiono do cerkwi i ochrzczono. Nadano mu po dziadku imi� Pantelej. Prokofij wr�ci� z katorgi po dwunastu latach. Przystrzy�ona, ruda, siwawa broda oraz rosyjska odzie� robi�y go obcym, niepodobnym do Kozaka. Wzi�� do siebie syna i zacz�� gospodarzy�. Pantelej wyrasta� �niady, a� czarny. Z twarzy i z figury przypomina� matk�. Prokofij o�eni� go z Kozaczk� - c�rk� s�siada. Odt�d turecka krew zacz�a si� krzy�owa� z kozack�. St�d zjawili si� w chutorze Kozacy Melechowowie, dziwnie przystojni, z garbatymi nosami, przezwiskiem Turcy. Pochowawszy ojca Pantelej wgryz� si� w gospodarstwo. Pokry� dom na nowo, przy��czy� do osady p� dziesi�ciny nie oranej ziemi, postawi� szopy i stodo�� kryt� blach�. Z polecenia gospodarza dekarz wyci�� z obrzynk�w par� blaszanych kogut�w i umie�ci� je na dachu stodo�y. Beztroski wygl�d kogut�w rozwesela� zagrod� nadaj�c jej poz�r zamo�no�ci i zadowolenia. Na schy�ku pe�zn�cych latek okrzep� w sobie Pantelej Prokofijewicz, rozr�s� si� wszerz, przygarbi� nieco, mia� jednak wygl�d postawnego starca. By� gruboko�cisty, utyka� (w m�odo�ci na carskiej rewii w czasie skok�w z�ama� nog�), nosi� w lewym uchu srebrny kolczyk w kszta�cie p�ksi�yca, krucza g�owa i broda nie przerzedzi�y si� mimo staro�ci, w gniewie zapami�tywa� si� i to wida� przedwcze�nie postarzy�o jego dorodn� �on�, niegdy� �adn�, a obecnie opl�tan� sieci� zmarszczek. Starszy syn, Petro, �onaty, podobny by� do matki: ma�y z zadartym nosem, ciemnooki, z bujn� wiech� w�os�w koloru pszenicy; m�odszy, Grigorij, wda� si� w ojca: wy�szy od Petra o p� g�owy, cho� m�odszy o sze�� lat, podobnie jak ojciec mia� zwisaj�cy, jastrz�bi nos, sinawe migda�y gor�cych oczu, wykrojone nieco sko�ne, ostry zarys policzk�w, opi�tych br�zow�, rumian� sk�r�. Grigorij pochyla� si� tak samo jak ojciec, nawet u�miech mieli podobny, nieco zwierz�cy. Duniaszka, pupilka ojcowska, podlotek wielkooki i d�ugor�ki, oraz Daria, �ona Petra, z niemowl�ciem - oto ca�a rodzina Melechow�w. II Rzadkie gwiazdy przed�witu miga�y chwiejnie na niebie koloru popio�u. Spod chmur ci�gn�� wiatr. Mg�a stawa�a d�ba nad Donem, rozp�aszcza�a si� na spadku kredowej g�ry i pe�z�a w jary niby szary, bezg�owy padalec. Lewy brzeg Donu, piaski, bagniska poros�e trzcin�, las w rosie - zia�y op�ta�czym, zimnym ogniem zorzy. Za lini� lasu s�o�ce t�skni�o do wschodu. W melechowowskim kureniu pierwszy zerwa� si� Pantelej Prokofijewicz. Wyszed� na ganek zapinaj�c po drodze ko�nierz koszuli haftowanej krzy�ykami. Trawa na podw�rzu zas�ana by�a srebrem rosy. Stary wypu�ci� byd�o. Daria w samej koszuli pobieg�a doi� krowy. Na �ydki jej bosych n�g pada�a rosa. Na trawie poprzez obej�cie leg� zmi�ty, siwy �lad. Pantelej Prokofijewicz popatrzy�, jak trawa zmi�ta nogami Darii prostuje si� powoli, i poszed� do izby. Na framudze rozwartego okna r�owia�y martwo p�atki wi�ni, przekwitaj�cej w ogrodzie przed domem. Grigorij spa� twarz� do poduszki z odrzucon� w ty� r�k�. - Griszka, jedziesz na ryby? - Czego chcesz? - zapyta� Grigorij szeptem i spu�ci� nogi z ��ka. - Jedziemy zawczasu, przed s�o�cem. Grigorij sapi�c �ci�gn�� z wieszaka spodnie, wsun�� je w bia�e we�niane skarpety i d�ugo nak�ada� but, poprawiaj�c podwini�ty ty�. - A czy mama nagotowa�a przyn�ty? - zapyta� ochryple wychodz�c za ojcem do sieni. - Nagotowa�a. Id� do �odzi, ja zaraz przyjd�. Stary wsypa� do glinianego dzbanka wonne parzone zbo�e, oszcz�dnie zebra� spad�� ziarnka i utykaj�c na lew� nog� pokusztyka� do rzeki. Grigorij naburmuszony siedzia� w cz�nie. - Dok�d jecha�? - Do Czarnego Jaru, spr�bujemy tam ko�o karpy, gdzie siedzieli�my onegdaj. Cz�no rysuj�c ruf� ziemi� osiad�o na wodzie i odbi�o od brzegu. Pr�d uni�s� je ko�ysz�c, pr�buj�c odwr�ci� bokiem. Grigorij nie wios�uj�c sterowa� wios�em. - Powios�owa�by�. - Jak si� dostaniemy na �rodek. Przecinaj�c pr�d cz�no zbli�a�o si� do lewego brzegu. Z chutoru goni�y ��d� po wodzie wykrzykiwania kogucie. Rysuj�c burt� �wir Czarnego Jaru, kt�rego zr�b zwisa� nad wod�, cz�no przybi�o do kotliny. O pi�� s��ni od brzegu widnia�y rozwidlone ga��zie zatopionego wi�zu. Wir p�dzi� naoko�o bure kawa�y piany. - Rozwi�, ja przywi��� - szepn�� ojciec do Grigorija i wsun�� r�k� w paruj�ce gard�o dzbanuszka. Ziarna prysn�y w wod�, jakby kto� szepn�� p�g�osem "szik". Grigorij niza� nabrzmia�e ziarna na haczyki; u�miechn�� si�. - �apaj, �apaj, rybo du�a i ma�a! Linka wpad�a do wody, wyci�gn�a si� jak struna i znowu zel�a�a, zaledwie ci�arek dotkn�� dna. Grigorij przycisn�� nog� koniec w�dziska i staraj�c si� go nie poruszy� si�gn�� po kapciuch. - Tato, z tego nic nie b�dzie... Ksi�yc na nowiu. - Zapa�ki masz? - Aha. - Daj ognia. Stary zapali�, popatrzy� na s�o�ce, kt�re utkn�o z tamtej strony karczu. - Karp r�nie bierze. Czasem z�apie si� i na nowiu. - Czuj� drobiazg jaki� ko�o haczyka - westchn�� Grigorij. Woda chlupn�a ko�o �odzi i opad�a. Dwu�okciowy karp, jakby odlany z czerwonej miedzi, wyskoczy� do g�ry ze st�kaniem, wt�ruj�c uderzeniami w wod� wygi�tego chwa�cistego ogona. Ziarna kropel usia�y ��d�. - Teraz, czekaj! - Pantelej Prokofijewicz otar� mokr� brod� r�kawem. W pobok zatopionego wi�zu, mi�dzy obna�onymi ramionami ga��zi jednocze�nie wyskoczy�y dwa karpie; trzeci, mniejszy, uparcie trzepota� si� ko�o jaru, raz po raz �widruj�c si� w powietrze. * * * Grigorij niecierpliwie �u� rozmi�k�y koniec koziej n�ki. S�abe s�o�ce wzesz�o na p� d�ba. Pantelej Prokofijewicz zu�y� ca�� przyn�t� - z niezadowoleniem zacisn�� wargi i patrzy� t�po na nieruchomy koniec w�dziska. Grigorij wyplu� niedopa�ek, obserwuj�c ze z�o�ci� jego lot do wody. W duchu kl�� ojca za to, �e go zbudzi� przed �witem i nie da� si� wyspa�. Po tytoniu palonym na czczo pozosta� w ustach zapach przysmalonej szczeciny. Przechyli� si�, by zaczerpn�� wody w gar�� - gdy koniec w�dziska stercz�cy o kilkana�cie cali nad wod� poruszy� si� s�abo i zacz�� powoli pe�zn�� w d�. - Podcinaj! - wyrzuci� z siebie starzec. Grigorij drgn��, poci�gn�� za w�dzisko, lecz koniec jego wry� si� ostro w wod�, w�dzisko zgi�o si� w pa��k. Jakby wir wci�ga� z ogromn� si�� krzepkie, wierzbowe w�dzisko. - Trzymaj! - st�ka� stary odpychaj�c cz�no od brzegu. Grigorij usi�owa� podnie�� w�dzisko, ale to mu si� nie uda�o. Gruba linka p�k�a z suchym cmokni�ciem. Grigorij zachwia� si� trac�c r�wnowag�. - Ale� byk! - przygadywa� Pantelej Prokofijewicz, nie mog�c trafi� haczykiem w przyn�t�. Grigorij �miej�c si� z podniecenia przywi�za� now� link� i zarzuci�. Zaledwie ci�arek zdo�a� dotkn�� dna, gdy koniec w�dziska zgi�� si�. - A jeste�, diable... - mrukn�� Grigorij, z trudem odrywaj�c ode dna ryb�, kt�ra rzuci�a si� na �rodek nurtu. Linka rysowa�a wod� z przenikliwym, mokrym bzykaniem, zielonawe p��tnisko wody falowa�o za ni�. Pantelej Prokofijewicz przebiera� kr�tkimi s�czkami palc�w po uchu czerpaka. - Zawr�� go na wod�! Trzymaj, bo przetnie jak pi��! - Jeszcze czego! Wielki, ��to - czerwony karp uni�s� si� na powierzchni�, pieni�c wod�, po czym pochyli� t�py �eb i rzuci� si� w g��b. - Ale ci�gnie, a� mi r�ka zdr�twia�a... No, czekaj, bracie! - Griszka, trzymaj! - Trzy-y-mam! - Uwa�aj, nie puszczaj pod ��d�... Uwa�aj! Grigorij z wysi�kiem doprowadzi� do �odzi karpia, le��cego na boku. Stary zbli�y� si� z czerpakiem, lecz ryba wyt�y�a resztki si� i uciek�a w g��b. - Podnie� mu �eb! Jak �yknie wiatru, to si� uspokoi. Grigorij znowu podci�gn�� do �odzi zm�czonego karpia. Karp utkn�� nosem w szorstki brzeg �odzi, ziewaj�c szeroko otwartym pyskiem, i pozosta� tak migoc�c p�ynnym pomara�czowym z�otem skrzeli. - Ju� si� nawojowa�! - chrz�kn�� Pantelej Prokofijewicz, zwaliwszy karpia do czerpaka. Siedzieli jeszcze z p� godziny. Miotanie si� karpia usta�o. - Zwijaj, Griszka. Wida� ostatniego�my osid�ali, nie ma co czeka�. Zebrali si�. Grigorij odepchn�� ��d� od brzegu. Przejechali ju� po�ow� drogi. Z twarzy ojca Grigorij widzia�, �e chce co� powiedzie�, ale stary patrzy� w milczeniu na zagrody chutoru, rozrzucone pod g�r�. - Wiesz co, Grigorij... - zacz�� ojciec niezdecydowanie, mi�tosz�c tasiemki torby le��cej pod nogami - uwa�am, �e ty co� tam z Aksini� Astachow�... Grigorij mocno poczerwienia�, odwr�ci� si�. Ko�nierz koszuli, wpinaj�cy si� w muskularn�, spalon� s�o�cem szyj�, wycisn�� na niej bia�e pasemko. - Uwa�aj, ch�opaku - ci�gn�� stary szorstko i gniewnie - zaczn� z tob� gada� inaczej. Stepan to nasz s�siad i nie pozwol� ba�amuci� jego kobiety. Tu mo�e doj�� do grzechu, a uprzedzam zawczasu: jak to spostrzeg� - za�wicz�! Pantelej Prokofijewicz zebra� palce w s�kat� pi��, zmru�y� wypuk�e oczy i patrzy�, jak krew ucieka z twarzy syna. - Gadanie ludzkie - burkn�� g�ucho Grigorij jakby spod wody i spojrza� prosto w sinawy garb ojcowskiego nosa. - Milcz lepiej! - Ma�o to ludzie gadaj�... - Sza, psubracie! Grigorij pochyli� si� nad wios�em. Cz�no pop�yn�o skokami. Loczki fal pluska�y i ta�czy�y za ruf�. A� do przystani milczeli obaj. Gdy podje�d�ali, ojciec przypomnia�: - Uwa�aj mi, pami�taj - masz od dzi� sko�czy� z tymi wszystkimi zabawami. �eby mi ani kroku za zagrod�! Tak. Grigorij milcza�. Spyta� tylko, umocowawszy ��d�: - Czy ryb� odda� kobietom? - Zanie� kupcom - stary zmi�k� - b�dziesz mia� na tyto�. Grigorij szed� za ojcem zagryzaj�c usta. "Spr�bujcie, tato, mo�ecie mnie sp�ta�, a ja i tak p�jd� na zabaw�" - my�la� �widruj�c gniewnymi oczyma kr�py kark ojcowski. W domu Grigorij troskliwie zmy� piasek przysch�y na �usce karpia i przesun�� patyczek przez skrzela. We wrotach wpad� na Mitk� Korszunowa, przyjaciela i jednolatka. Mitka szed� igraj�c ko�cem nabijanego srebrem paska. Kr�g�e, nieco bezczelne oczy oliwi�y si� w w�ziutkich szczelinkach rz�s. ��te �renice mia� ustawione po kociemu, st�d spojrzenie jego by�o p�ynne i nieuchwytne. - Gdzie to z ryb�? - Dzisiejszy po��w. Nios� do kupca. - Do Mochowa? - Tak. Mitka zwa�y� karpia na oko. - Z pi�tna�cie funt�w? - I p�. Wa�y�em na bezmianie. - Zabierz mnie z sob�, b�d� si� targowa�. - Chod�my. - A litkup? - Ugodzimy si�, co gada� po pr�nicy. Ludzie po nabo�e�stwie rozsypali si� na ulicy. Drog� kroczyli rz�dem trzej bracia zwani Szamilami. Bezr�ki Aleksy, najstarszy, szed� w �rodku. Sztywny ko�nierz munduru podtrzymywa� �ylast� szyj�, klin rzadziutkiej, k�dzierzawej br�dki skr�ca� si� zadzierzy�cie, lewe oko mruga�o nerwowo. Dawno temu na strzelnicy karabin p�k� w r�ku Aleksego. Kawa�ek zamka zniekszta�ci� mu policzek. Odt�d oko mruga samo przy ka�dej okazji. Niebieska szrama przeora�a policzek i zag��bi�a si� w k�dziel w�os�w. Lew� r�k� urwa�o mu a� po �okie�, lecz Aleksy pozosta�� potrafi� skr�ci� papierosa zr�cznie i nieomylnie: przyciska� kapciuch do wypuk�ej piersi, odrywa� z�bami kawa�ek bibu�y, zgina� w rowek, nabiera� tytoniu i skr�ca� robi�c nieuchwytne ruchy palcami. Zanim ktokolwiek si� obejrzy, ju� Aleksy gryzie w z�bach gotowego papierosa, mruga i prosi o ogie�. Aleksy, cho� bez jednej r�ki, by� najlepszym pi�ciarzem w chutorze. Nie mo�na nawet powiedzie�, aby pi�� mia� specjalnie wielk� - nic podobnego; ale zdarzy�o mu si� raz zgniewa� na wo�u podczas orki, bat zapodzia� si� gdzie�; r�bn�� pi�ci�, a w� pad� w bruzd�, krew wali mu z uszu, o ma�o nie zdech�. Bracia Aleksego, Martyn i Prochor, byli do niego zupe�nie podobni - niscy, przysadzi�ci jak d�by, tyle �e mieli po dwie r�ce. Grigorij przywita� si� z Szamilami, Mitka przeszed� odwr�ciwszy g�ow�, a� chrz�sn�o. W zapusty Aloszka Szamil w bitce na pi�ci obszed� si� bez lito�ci z m�odymi z�bami Mitki; machn�� tylko na odlew i Mitka wyplu� dwa trzonowe na siny l�d, zdarty podkutymi butami. Aleksy zr�wnawszy si� z ch�opakami mrugn�� co najmniej pi�� razy: - Sprzedasz kloc? - A to kup. - Ile chcesz? - Par� wo��w i �on� na dodatek. Aleksy mru��c oko zacz�� macha� kikutem: - Ach, ty dziwaku, dziwaku. O - ho - ho, �on�... Mo�e jeszcze z przych�wkiem? - Zostaw na rozp��d, bo Szamile gotowi wygin�� - szczerzy� z�by Grigorij. Na placu ko�o parkanu cerkiewnego gromadzili si� ludzie. W t�umie wykrzykiwa� starosta cerkiewny podnosz�c nad g�ow� sp�tanego g�siora: - P� rubla. Bra�! Kto da wi�cej? G�sior kr�ci� szyj� mru��c pogardliwie turkusy oczu. Ma�y, siwiutki staruszek, z piersi� zawieszon� krzy�ami i medalami, wymachiwa� r�koma. - Nasz dziadek Griszaka baje o wojnie tureckiej - wskaza� oczyma Mitka p�jdziemy pos�ucha�? - P�ki b�dziemy s�ucha�, karp nam spuchnie i za�mierdnie. - Spuchnie, b�dzie wi�cej wa�y�, czysty zysk. Na placu, za szop� stra�ack�, gdzie rozsycha�y si� beczki stra�ackie z po�amanymi dyszlami, zieleni� si� dach domu Mochowa. Grigorij i Miszka rozmawiaj�c podeszli do ganku domu Mochowa. S�upy ganku by�y pokryte g�stym ornamentem dzikiego wina. Plamiste cienie leniwie uk�ada�y si� na ganku. - Ot, Mitrij! Jak �yj� ludzie... - Nawet klamki, i te z�ocone! - Mitka otworzy� drzwi na taras. - Kto tam? - zawo�ano z tarasu. Grigorij nie�mia�o podszed� pierwszy. Ogon karpia zamiata� malowan� pod�og�. - Do kogo? Dziewczyna w trzcinowym fotelu na biegunach. W r�ku talerzyk z truskawkami. Grigorij patrzy� w milczeniu na r�owe serduszko pe�nych warg obejmuj�cych jag�dk�, dziewczyna sk�oniwszy g�ow� ogl�da�a przyby�ych. Griszce przyszed� z pomoc� Mitka. Zakas�a�. - Nie kupicie rybki? - Ryba? Zaraz powiem. Fotel zako�ysa� si�, dziewczyna wsta�a cz�api�c haftowanymi pantoflami, w�o�onymi na bose stopy. S�o�ce prze�wieca�o przez bia�� sukni� dziewczyny, Mitka widzia� mgliste zarysy pe�nych n�g i szeroko faluj�c� koronk� halki. Podziwia� at�asow� bia�o�� go�ych �ydek; jedynie na kr�g�ych pi�tach sk�ra b�yszcza�a mleczn� ��to�ci�. Mitka tr�ci� Grigorija. - Patrz no, Griszka, co za sp�dnica... Wida� wszystko jak przez szk�o... Dziewczyna wysz�a z drzwi od korytarza i siad�a mi�kko na fotelu: - Prosz� i�� do kuchni. Grigorij wszed� do domu na palcach. Mitka odstawi� nog� i gapi� si� na bia�� nitk� przedzia�u we w�osach dziewczyny, tworz�cych dwa z�ociste p�kola. Przypatrywa�a mu si� zuchwa�ymi, niespokojnymi oczami. - Tutejszy? - Tutejszy. - Czyj? - Korszunow. - A jak wam na imi�? - Mitrij. Ogl�da�a starannie r�ow� �usk� paznokci i podwin�a nogi szybkim ruchem. - Kt�ry z was �owi ryby? - Grigorij, m�j przyjaciel. - A wy nie chodzicie na ryby? - Chodz� i ja, jak mi przyjdzie ochota. - Na w�dk�? - Owszem, �owimy na w�dk�. U nas to nazywaj� prytugi. - Ja bym te� chcia�a i�� na ryby - rzek�a po chwilowym milczeniu. - No c�, pojedziemy, je�li jest ochota. - Nie, powa�nie? Jak by to urz�dzi�? - Trza wsta� bardzo rano. - Wstan�, tylko trzeba mnie zbudzi�. - Mo�na zbudzi�... A ojciec? - Co ojciec? Mitka roze�mia� si�: - �eby tak nie wzi�� za z�odzieja... Got�w zaszczu� psami. - G�upstwo! �pi� sama w naro�nym pokoju. Oto okno - wskaza�a palcem. - Jak przyjdziecie i zastukacie do okna, wstan� zaraz. W kuchni �ciera�y si� g�osy: nie�mia�y Grigorija i g�sty, oleisty - kucharki. Mitka przebiera� m�tne sreberko kozackiego paska i milcza�. - Macie �on�? - spyta�a z ukrytym �mieszkiem. - A bo co? - Tak sobie, ciekawa jestem. - Nie, kawaler. Mitka nagle poczerwienia�, a ona pyta�a z u�mieszkiem, bawi�c si� ga��zk�, z kt�rej jagody osypa�y si� na pod�og�: - A c�, Mitia, dziewcz�ta was lubi�? - Jedne lubi�, inne nie. - Co te� powiecie... A dlaczego macie takie oczy jak kot? - Jak kot? - zmiesza� si� Mitka. - A w�a�nie, kocie oczy. - To, wida�, po matce... To nie moja wina. - A dlaczego to was nie �eni�? Mitka opanowa� chwilowe zak�opotanie i mrugn�� ��tymi oczyma, czuj�c nieuchwytne szyderstwo w jej s�owach. - �enid�o mi jeszcze nie uros�o. Podnios�a brwi w zdumieniu, poczerwienia�a i wsta�a z fotela. Kroki na ganku od ulicy. Jej kr�tki u�mieszek, kryj�cy szyderstwo, oparzy� Mitk� jak pokrzywa. Sam gospodarz, Siergiej P�atonowicz Mochow, szuraj�c mi�kko chromowanymi obszernymi trzewikami z godno�ci� przeni�s� sw� oty�� posta� obok usuwaj�cego si� Mitki. - Do mnie? - zapyta� w przej�ciu, nie odwracaj�c g�owy. - To, papo, przyniesiono ryb�. Grigorij wyszed� z pustymi r�koma. III Grigorij przyszed� z zabawy po pierwszych kurach. Z sieni powia�o na niego zapachem przekis�ej zakwaski i prza�n� sucho�ci� macierzanki. Przeszed� na palcach do izby, rozebra� si�, rozwiesi� starannie �wi�teczne szarawary z lampasami, prze�egna� si� i poszed� spa�. Z�ota smuga sennego ksi�ycowego �wiat�a przeci�ta na pod�odze krzy�em ramy okiennej. W k�cie pod haftowanymi r�cznikami md�y po�ysk posrebrzanych ikon. Nad ��kiem lepkie bzykanie zaniepokojonych much. Ju� si� zdrzemn��, ale w kuchni rozp�aka�o si� dziecko brata. Ko�yska skrzypia�a jak nie nasmarowana arba. Daria mrukn�a sennie: - Sza, niezno�ne dziecko! Z tob� nie ma ani snu, ani spokoju! - i za�piewa�a cichutko: K�odo-dudo, Gdzie� si� podziewa�a? Konim dogl�da�a. C�e� tam dojrza�a? Konika z siode�kiem. Ze z�otym fr�dzelkiem... Grigorij przypomnia� sobie zasypiaj�c przy miarowym skrzypieniu ko�yski: "Przecie� Petro ma jutro i�� na ob�z. Daszka zostaje z dzieckiem... Kosi� ju� b�dziemy bez Petra". Zanurzy� g�ow� w gor�cej poduszce, ale ko�ysanka s�czy�a si� natr�tnie w uszy: A gdzie tw�j ko�? Stoi za wrotami... A gdzie te wrota? Zabra�a woda. Przeci�g�e r�enie konia wstrz�sn�o Grigorijem. Po g�osie pozna� wojskowego konia Petra. Zapina� d�ugo koszul� palcami os�ab�ymi ze snu i zn�w omal �e nie usn�� pod p�ynne ko�ysanie pie�ni: A gdzie g�si? W trzciny posz�y. A gdzie trzciny? Z��y dziewczyny. A gdzie si� podzia�y? Za m�� si� wyda�y, A gdzie ich Kozacy? Poszli na wojenk�... Rozmarzony snem Grigorij dobrn�� do stajni i wyprowadzi� konia na drog�. Przelotna paj�czyna po�askota�a go w twarz. Sen przepad� od razu. Przez Don biegnie sko�ny, falisty, ksi�ycowy szlak, nie tkni�ty kopytem. Nad Donem mg�a, a w g�rze gwiezdne proso. Z ty�u ko� ostro�nie stawia nogi. Niewygodne zej�cie do wody. Z drugiego brzegu dobiega krzyk g�si, sum, poluj�cy na drobiazg rzeczny w nadbrze�nym mule, porwa� si� i ruszy� na du�� wod�. Grigorij d�ugo sta� nad wod�. Brzeg dysza� zgni��, md�� wilgoci�. Z ko�skiego pyska kapa�y drobne krople. W sercu Grigorija lekka, s�odka pustka. Jest dobrze, nie my�li si� o niczym. Wracaj�c spojrza� na wsch�d, gdzie niebieski p�mrok rozprasza� si� powoli. Spotka� matk� ko�o stajni. - To ty, Griszka? - A kto ma by�? - Poi�e� konia? - Poi�em - niech�tnie odpowiedzia� Grigorij. Podaj�c si� do ty�u matka niesie w zapasce kiziak na ogie�, cz�api�c starczo s�abymi bosymi nogami. - Poszed�by� zbudzi� Astachow�w. Stepan wybiera� si� razem z naszym Petrem. Ch��d wk�ada do wn�trza Griszy sztywn� dr��c� spr�yn�. Cia�o w mr�wczych uk�uciach. Przez trzy stopnie wskakuje na dudni�cy ganek Astachow�w. Drzwi s� nie zamkni�te. W kuchni na rozes�anej derce �pi Stepan, pod jego ramieniem - g�owa �ony. W rzedn�cym mroku Grigorij widzi koszul� Aksinii podwini�t� nad kolanami, brzozowobia�e nogi. Ogl�da si� jak z�odziej. G�osem ochryp�ym i obcym: - Hej, jest tam kto? Wstawajcie! Aksinia chlipn�a przez sen. - Oj, co to? Kto tu? - jej naga r�ka �piesznie zakrz�tn�a si� przy nogach, obci�gaj�c koszul�. Na poduszce zosta�a plamka �liny, wypuszczonej przez sen; o �witaniu babski sen bywa mocny. - To ja. Matka pos�a�a obudzi� was... - My zaraz... Tu u nas nie ma si� gdzie podzia�... �pimy na pod�odze przed pch�ami. Stepan, wstawaj, s�yszysz? Grigorij domy�la si� po g�osie, �e ona czuje si� nieswojo - i �pieszy z odej�ciem. * * * Z chutoru na majowe obozy sz�o ze trzydziestu Kozak�w. Punkt zborny - plac. Ju� o si�dmej w stron� placu ci�gn�y w�zki z budkami brezentowymi, Kozacy piesi i konni, w p��ciennych koszulach, uzbrojeni. Petro na ganku po�piesznie zszywa� p�kni�ty rzemie�. Pantelej Prokofijewicz krz�ta� si� ko�o Petrowego konia, dosypywa� owsa do ��obu pokrzykuj�c od czasu do czasu: - Duniaszka, zaszy�a� to suchary? A przesypa�a� s�onin� sol�? Zarumieniona Duniaszka biega�a jak jask�ka tam i z powrotem przez podw�rze i ze �miechem broni�a si� przed pokrzykiwaniami ojca. - Tato, r�bcie, co do was nale�y, ju� ja braciszkowi wszystko tak u�o��, �e do samego Czerkaska nic nie drgnie. - Na�ar� si�? - dowiadywa� si� Petro �lini�c dratw� i wskazuj�c na konia. - Gryzie sobie - odpowiada z godno�ci� ojciec, sprawdzaj�c potniki szorstk� d�oni�. - Najmniejszy drobiazg, okruch albo �dziebe�ko przylepi si� do potnika i w jeden przemarsz zetrze do krwi grzbiet ko�ski. - Jak si� gniady na�re, nap�jcie go, tato. - Griszka zaprowadzi go do Donu. Hej, Grigorij, wyprowad� konia! Du�y, suchy doniec z gwia�dzist� plamk� na czole szed� rze�ko. Grigorij wyprowadzi� go za furtk�, wskoczy� na niego zaledwie tkn�wszy r�k� grzywy i ruszy� z miejsca zamaszystym k�usem. Chcia� powstrzyma� konia na spadku, ale ten zmyli� nogi, zadr�a� niespokojnie i ruszy� z g�ry galopem. Grigorij odrzuci� si� w ty�; le��c prawie na grzbiecie ujrza� schodz�c� w d� kobiet� z wiadrami. Skr�ci� ze �cie�ki i wer�n�� si� w rzek� prze�cigaj�c wzniesiony ob�ok kurzu. Z g�ry, ko�ysz�c si�, schodzi�a Aksinia i z daleka jeszcze krzykn�a dono�nie: - Ty diable w�ciek�y! Cud, �e nie stratowa�, poczekaj, powiem ojcu, jak ty je�dzisz! - No, no, s�siadko, nie wymy�laj. Jak odprowadzisz m�a do obozu, to mo�e przydam si� w gospodarstwie. - Na jakiego diab�a jeste� mi potrzebny? - Poprosisz jeszcze, jak przyjd� sianokosy - �mia� si� Grigorij. Aksinia stoj�c na pomo�cie zaczerpn�a zr�cznie wody do wiadra na nosidle i spojrza�a na Grigorija zaciskaj�c kolanami sp�dnic� wzd�t� przez wiatr. - No i c�, tw�j Stepan zbiera si�? - spyta� Grigorij. - A tobie co do tego? - No tak. - Ale� ty... C� to, nie mo�na nawet spyta�? - Zbiera si�, no wi�c? - Zostajesz, znaczy si�, �o�nierk�. Ko� oderwa� wargi od wody, �uj�c resztki sp�ywaj�ce mi�dzy z�bami, uderzy� w wod� przednim kopytem, spogl�daj�c na przeciwny brzeg Donu. Aksinia nape�ni�a wod� drugie wiadro, przerzuci�a nosid�a przez rami� i posz�a pod g�r�, ko�ysz�c si� z lekka pod ci�arem. Grigorij ruszy� za ni� na koniu. Wiatr furkota� sp�dnic� Aksinii, przebiera� na smag�ym karku drobne, puszyste kosmyczki. Sz�yczka (p�aska czapeczka) haftowana kolorowym jedwabiem p�on�a na w�osach zwini�tych w ci�ki w�ze�, r�owa, wpuszczona w sp�dnic� koszula obejmowa�a bez zmarszczek spadziste plecy i pe�ne ramiona. Id�c pod g�r� Aksinia pochyla�a si� nieco naprz�d, pod�u�ny rowek na plecach wyst�powa� pod koszul�. Oczy Grigorija towarzyszy�y ka�demu ruchowi Aksini. Chcia�o mu si� jeszcze z ni� m�wi�. - B�dzie ci si� chyba przykrzy� bez m�a? H�? Aksinia odwr�ci�a g�ow�, u�miechn�a si�. - Jak�eby nie. O�e� si� - m�wi�a dysz�c, urywanym g�osem - o�e� si�, to sam b�dziesz wiedzia�, czy si� przykrzy bez przyjaciela. Grigorij pchn�� konia, by zr�wna� si� z ni�, i zajrza� jej w oczy. - A s� takie kobiety, co maj� uciech� z tego, �e m��w zabieraj�. Nasza Daria to tyje bez Petra. Aksinia dysza�a mocno, poruszaj�c nozdrzami; rzek�a wreszcie, poprawiaj�c w�osy: - M�� nie w��, ale krew pije. Pr�dko ci� to b�dziemy �enili? - Nie wiem, jak tata. Chyba po wojsku. - Jeste� m�ody, nie �e� si�. - A bo co? - Tylko k�opot - spojrza�a spode �ba i u�miechn�a si� sk�po, nie otwieraj�c ust. I tu Grigorij po raz pierwszy zauwa�y�, �e Aksinia ma usta pulchne, bezwstydnie po��dliwe. Dziel�c grzyw� ko�sk� na pasma rzek�: - Nie mam ochoty do �eniaczki. Znajdzie si� taka, co i tak pokocha. - Masz ju� na oku? - Co mam mie� na oku... Cho�by ty - odprowadzasz Stepana... - Ty ze mn� nie zaczynaj! - Mo�e ugryziesz? - Powiem s��wko Stepanowi... - A ja twojego Stepana... - Patrzcie no, jaki odwa�ny, zaraz si� rozp�acze. - Nie strasz mnie, Aksinia! - Ja nie strasz�. Zajmuj si� dziewuchami. Niech ci haftuj� chustki. A na mnie nie masz co si� gapi�. - Umy�lnie b�d� patrzy�. - A to patrz! Aksinia u�miechn�a si� pojednawczo i zesz�a ze �cie�ki pr�buj�c obej�� konia. Grigorij zwr�ci� go bokiem, zagradzaj�c drog�. - Pu��, Griszka! - Nie puszcz�. - Nie r�b g�upstw; musz� wyprawi� m�a. Grigorij z u�miechem ruszy� koniem; ten stopniowo spycha� Aksini� do jaru. - Pu��, diable! Nie widzisz ludzi... co sobie pomy�l�? Rzuci�a wok� zal�knionymi oczyma i przesz�a zachmurzona, nie ogl�daj�c si�. Na ganku Petro �egna� si� z rodzin�. Grigorij osiod�a� konia. Petro �piesznie zbieg� ze schodk�w podtrzymuj�c r�k� szabl� i wzi�� cugle z r�k Grigorija. Ko� niespokojnie grzeba� kopytem, przeczuwaj�c podr�. Toczy� z pyska pian� gryz�c w�dzid�o. Z�owiwszy strzemi� nog�, opieraj�c r�k� o ��k siod�a Petro m�wi� do ojca: - Tato, nie m�czcie �ysych robot�. Sprzedamy na jesieni. Grigorij niech dopatrzy konia. A stepowej trawy nie sprzedawaj; sam widzisz, jakie siano b�dzie w tym roku na ��ce. - No, komu w drog�, temu czas. Jed� z Bogiem - powiedzia� stary �egnaj�c syna. Petro nawykowym ruchem rzuci� si� na siod�o i poprawi� z ty�u fa�dy koszuli, �ci�gni�te pasem. Ko� poszed� w stron� wr�t. R�koje�� szabli b�ysn�a md�o, drgaj�c w takt krok�w ko�skich. Daria posz�a z dzieckiem na r�ku za koniem. Matka sta�a na podw�rzu, wycieraj�c �zy i zaczerwieniony nos rogiem zapaski. - Braciszku, piero�ki! Zapomnia�e� piero�k�w! Piero�ki z ziemniakami! Dunia jak koza skoczy�a we wrota. - Czego si� drzesz, g�upia! - krzykn�� gniewnie Grigorij. - Piero�ki zosta�y! - j�cza�a Dunia oparta o furtk�. Z oczu ciek�y �zy na zamazane, rozgor�czkowane policzki, a z policzk�w na bluzk�. Daria patrzy�a z d�oni� u czo�a na bia�� koszul� m�a, przys�onion� kurzem drogi. Pantelej Prokofijewicz spojrza� na Grigorija, ko�ysz�c spr�chnia�ym s�upem przy wrotach. - We� i popraw wrota, zr�b podp�rki! - Pomy�lawszy doda� niby jak� nowo��: - Pojecha� Petro. Przez p�ot Grigorij widzia�, jak Stepan zbiera si� do drogi. Aksinia, wystrojona, w zielonej we�nianej sp�dnicy, przyprowadzi�a mu konia. Stepan m�wi� co� do niej z u�miechem. Poca�owa� po gospodarsku �on�, bez po�piechu, i d�ugo nie zdejmowa� r�ki z jej ramienia. Spalona s�o�cem w pracy r�ka czernia�a niby w�giel na bia�ej bluzce Aksinii. Stepan sta� zwr�cony plecami do Grigorija; przez p�ot wida� by�o jego krzepki, pi�knie podgolony kark, ramiona szerokie i nieco obwis�e, a gdy nachyli� si� do �ony - zakr�cony koniuszek jasnego w�sa. Aksinia �mia�a si� czego� i kr�ci�a g�ow� przecz�co. Ros�y wrony ko� szarpn�� si� podrzucaj�c je�d�ca w strzemieniu. Stepan wyjecha� z wr�t d�ugim st�pem, siedzia� w siodle jak wros�y. Aksinia za� sz�a obok, trzymaj�c si� strzemienia, i spogl�da�a z do�u w oczy mi�osnym i chciwym spojrzeniem. Min�li tak s�siedni kure� i skryli si� za zakr�tem. Grigorij odprowadzi� ich d�ugim, nieruchomym spojrzeniem. IV Pod wiecz�r zanios�o si� na burz�. Ciemnoszara chmura stan�a nad chutorem. Rozczochrany przez wiatr Don rzuca� na brzegi grzebieniaste, g�ste fale. Sucha b�yskawica pali�a niebo za lewadami. Rzadkie odg�osy grzmotu przyt�acza�y ziemi�. Kania kr��y�a pod chmur� z rozpuszczonymi skrzyd�ami, wrony goni�y j� z wrzaskiem. Dysz�ca zimnem chmura sz�a z zachodu wzd�u� Donu. Niebo za b�oniem czernia�o gro�nie, step milcza� wyczekuj�co. Przez chutor szed� trzask zamykanych okiennic. Staruchy wraca�y z nabo�e�stwa �egnaj�c si� nieustannie, szary s�up kurzu ko�ysa� si� na placu, pierwsze ziarna d�d�u pada�y ju� w przeci��on� wiosennym upa�em ziemi�. Duniaszka przebieg�a przez podw�rze trz�s�c warkoczykami, zatrzasn�a drzwi kurnika i stan�a rozdymaj�c nozdrza jak ko� przed skokiem. Dzieciarnia bryka�a na ulicy. Miszka, o�miolatek s�siad�w, wierci� si� przysiadaj�c na jednej nodze; na g�owie ko�ysa� mu si� zakrywaj�c oczy olbrzymi kaszkiet ojcowski. Miszka wrzeszcza� przenikliwie: Ro�, deszczyku, ro�, rz�sisty, Pojedziemy w krzaki, chrusty, Do Boga si� pomodlimy, Chrystusowi pok�onimy... Duniaszka z zawi�ci� patrzy�a na bose, osypane strupkami zadrapa� nogi Miszki, zawzi�cie tupi�ce po ziemi. Chcia�o jej si� r�wnie� skaka� na deszczu, moczy� g�ow�, aby w�osy ros�y g�ste i k�dzierzawe, chcia�o si� tak samo jak kole�ka Miszki stan�� w kurzu drogi do g�ry nogami, ryzykuj�c upadek w tarnin�, ale matka patrzy�a przez okno miaml�c gniewnie wargami. Duniaszka westchn�a i wbieg�a do kurenia. Spad� g�sty, ulewny deszcz. Grzmot rozp�k� si� nad samym domem, od�amki potoczy�y si� a� za Don. W sieni ojciec i spocony Griszka ci�gn�li z bok�wki zwini�t� sie�. - Nici lnianych i du�� ig��, pr�dko! - krzykn�� Grigorij do Duni. W kuchni zapalono lamp�. Daria zasiad�a do naprawiania sieci. Stara mrucza�a ko�ysz�c dziecko: - Zawsze si� ciebie trzymaj� r�ne wymys�y, szliby�cie lepiej spa�, nafta ci�gle dro�eje, a ty wypalasz. Jaki tam teraz mo�e by� po��w? Gdzie was tam zaraza niesie? Potopicie si�, na dworze koniec �wiata! Widzicie, jak b�yska. Panie Jezu! Kr�lowo niebios... Przez sekund� w kuchni panowa�a o�lepiaj�ca sino�� i cisza; s�ycha� by�o, jak deszcz drapie w okiennic�. P�niej trzasn�� grzmot. Duniaszka pisn�a i schowa�a g�ow� w sie�. Daria drobnymi ruchami �egna�a drzwi i okna. Stara patrzy�a strasznymi oczyma na kota ocieraj�cego si� o jej nogi. - Du�ka, wyp�d� go, przek...! Kr�lowo niebieska, daruj mnie grzesznej. Dunia, wyrzu� kota na podw�rze. Precz, si�o nieczysta! A �eby ci�... Grigorij pu�ci� brzeg sieci i trz�s� si� w cichym �miechu. - No, co wy tam... chichoty! Cicho - krzykn�� Pantelej Prokofijewicz. - Baby, zszywa� pr�dko, m�wi�em, �eby sie� obejrze� zawczasu! - A jaka tam teraz ryba - pisn�a stara. - Milcz, kiedy nie rozumiesz! Ile czeczugi samej nabierzemy ko�o odmia�u! Ryba boi si� burzy, idzie do brzegu. Woda pewnikiem zm�tnia�a. No, Dunia, wyjd� no, pos�uchaj, jak tam strumyk przybra�. Duniaszka ruszy�a niech�tnie bokiem ku drzwiom. - A kto p�jdzie na rzek�? Daria nie mo�e, piersi przezi�bi - stara nie chcia�a si� uspokoi�. - Ja i Griszka, do drugiej sieci zawo�amy Aksini� i jeszcze jak� kobiet�. Duniaszka wbieg�a zdyszana. Krople d�d�u zwisa�y na rz�sach. Pachnia�a wilgotnym czarnoziemem. - Strumie� szumi, �e strach! - P�jdziesz z nami na rzek�? - A jeszcze kto p�jdzie? - Zawo�amy kobiety. - P�jd�! - No, to narzu� zipun i p�d� do Aksinii. Jak zechce i��, to niech zawo�a jeszcze Ma�aszk� Fro�ow�! - Ta nie zmarznie - u�miechn�� si� Grigorij. - Ma na sobie t�uszczu jak dobry wieprzek. - Wzi��by� troch� siana suchego, Grisza - radzi�a matka - po�� sobie pod serce, bo wn�trze zazi�bisz. - Le�, Grigorij, po siano! Dobrze m�wi stara. Wkr�tce Duniaszka przyprowadzi�a kobiety. Aksinia w podartym kaftaniku, przepasanym sznurem, i w niebieskiej sp�dnicy wygl�da�a dzi� mniejsza i chudsza ni� zwykle. Prze�miewaj�c si� z Dari� Aksinia zdj�a chusteczk� z g�owy, skr�ci�a w�osy w �ci�lejszy w�ze�, odrzuci�a g�ow� i patrzy�a zimno na Grigorija. Gruba Ma�aszka przewi�zywa�a na progu po�czochy i chrypia�a przezi�bionym g�osem: - Wzi�li�cie worki! Bo�e wielki, ale my dzisiaj na�apiemy ryb! Wyszli na podw�rze. G�sty deszcz la� na rozmi�k�� ziemi�. Pieni� si� w ka�u�ach, spe�za� do Donu strumieniami. Grigorij szed� przodem. Op�ywa�a go nieuzasadniona rado��. - Tato, uwa�aj, tu r�w! - Ale te� ciemno! - Aksiuszka, trzymaj si� mnie, niebo�e, razem b�dziemy w kozie - �mieje si� Ma�aszka ochryple. - Patrz, Grigorij, chyba to przysta� Majdannikowa. - W�a�nie ona. - St�d... Zaczynamy... - grzmi Pantelej Prokofijewicz przemagaj�c ch�ost� wiatru. - Dziadku, nic nie s�ycha�: chrypi Ma�aszka. - Z Bogiem, do wody... Ja od g��biny. Powiadam, od g��biny... Ma�aszka, diable g�uchy, gdzie ci�gniesz? Ja p�jd� do g��bi! Grigorij! Griszka! Niech Aksinia idzie z brzegu! Nad Donem j�cz�cy ryk. Wiatr szarpie na strz�py sko�ne smugi d�d�u. Grigorij wymacuje nogami dno i zanurza si� po pas w wod�. Lepki ch��d pe�znie po piersi, �ci�ga serce obr�cz�. Fale jak batem bij� w twarz, w oczy zmru�one mocno. Sie� nadyma si� niby balon, ci�gnie w g��b. Nogi Grigorija, obute w we�niane skarpety, �lizgaj� si� po piaszczystym dnie, sie� wydziera si� z r�k... G��biej, g��biej... D�. Nogi podrywa. Pr�d wsysa, niesie ostro ku �rodkowi: Grigorij pracuj�c mocno praw� r�k� p�ynie do brzegu. Czarna, rozko�ysana g��bia straszy go jak jeszcze nigdy. Noga z rozkosz� dotyka chwiejnego dna. O kolano uderza jaka� ryba. - Obejd� g��biej! - dobiega z grz�skiej czerni g�os ojca. Sie� unosi si�. Znowu pe�znie w g��b, pr�d znowu wyrywa ziemi� spod n�g i Grigorij p�ynie z zadart� g�ow� wypluwaj�c wod�. - �yjesz to, Aksinia? - Jeszcze �yj�. - Deszczyk jakby ustaje. - Ma�y ustaje, zaraz lunie wielki. - Ciszej. Ojciec us�yszy, nawymy�la. - Te�, przestraszy� si� ojca... Przez chwil� ci�gn� w milczeniu. Woda kr�puje ka�dy ruch niby lepkie ciasto. - Grisza, ko�o brzegu co� jakby pniak. Trzeba obej��. Straszliwe uderzenie odrzuca Grigorija daleko. Grzmi�cy plusk, jak gdyby bry�a skalna run�a z jaru do wody. - A-a-a! - piszczy Aksinia gdzie� na brzegu. Przestraszony Grigorij wynurza si� i p�ynie w stron� krzyku. - Aksinia! Wicher i p�ynny szum wody. - Aksinia! - krzyczy Grigorij ogarni�ty ch�odem strachu. - Hej-hej!... Gri... go... rij... - zg�uszony g�os ojca z daleka. Grigorij przestaje zagarnia� wod� r�koma. Co� grz�skiego pod nogami, �apie r�k� - sie�. - Grisza, gdzie jeste�? - p�aczliwy g�os Aksinii. - Dlaczego nie odpowiadasz?... - wrzeszczy ostro Grigorij wy�a��c na brzeg na czworakach. Przykucaj� dr��cy i rozpo�cieraj� sie� zwini�t� w k��b. Ksi�yc wykluwa si� spoza rozerwanej chmury. Grzmoty gadaj� pow�ci�gliwie za b�oniem. Ziemia b�yszczy nie wessan� wilgoci�. Niebo wyprane przez deszcze jest jasne i surowe. Rozpl�tuj�c sie� Grigorij wpatruje si� w Aksini�. Twarz jej jest kredowobia�a, ale czerwone, nieco wywini�te wargi �miej� si� ju�. - Jak mnie nie rzuci na brzeg - opowiada dysz�c - zupe�nie straci�am rozum. Zal�k�am si� na �mier�! My�la�am, �e� si� utopi�. R�ce ich spotykaj� si�. Aksinia pr�buje przesun�� swoj� r�k� w r�kaw jego koszuli. - Jak tu u ciebie ciep�o w r�kawie - m�wi �a�o�nie - a ja zmarz�am, mr�z mi chodzi po ca�ym ciele. - O, to tu wyr�n��... przekl�te sumisko! Grigorij rozsuwa szerok� na p�tora arszyna dziur� w �rodku sieci. Kto� biegnie z odmia�u. Grigorij odgaduje Duni�. Krzyczy z daleka: - Masz nici? - Tutaj s�. Duniaszka podbiega zadyszana. - Czego tu siedzicie? Tato pos�a�, �eby�cie pr�dko szli na odmia�. Na�apali�my ca�y w�r czeczugi! - w g�osie Duni brzmi triumf: Szcz�kaj�c z�bami Aksinia zszywa dziur� w sieci. Biegn� k�usem, by si� rozgrza�. Pantelej Prokofijewicz skr�ca papierosa palcami zbru�d�onymi przez wod�, grubymi jak u topielca; przytupuje i chwali si�: - Weszli�my raz - zagarn�li�my osiem, a za drugim razem... - robi przerw�, zapala i w milczeniu wskazuje nog� w�r. Aksinia z ciekawo�ci� zagl�da. W worku zgrzyt i trzeszczenie. �ywe jeszcze ryby tr� si� o siebie. - A wy dlaczego�cie si� odbili? - Sum rozwali� sie�. - Zaszyli�cie? - Posczepiali�my oczka, jak si� da�o. - No, p�jdziemy do zakr�tu i do domu. Zbieraj si�, Griszka, c�e� si� tak znarowi�? Grigorij przest�puje zdrewnia�ymi nogami. Aksinia dr�y tak mocno, �e Grigorij przez sie� odczuwa jej dr�enie. - Nie trz� si�! - Chcia�abym, ale nie mog� z�apa� tchu. - Wiesz co... Wy�a�my! Niech diabli bior� ryby! Du�y karp uderza przez sie�. Grigorij zawija sie� przy�pieszaj�c kroku, Aksinia zgi�ta wybiega na brzeg. Sp�ywaj�ca woda szele�ci po piasku. Ryby rzucaj� si� w sieci. - P�jdziemy przez b�onie? - Przez las bli�ej. Hej, wy tam, pr�dko? - Id�cie, dogonimy was. Wyp�uczemy jeszcze sie�. Aksinia krzywi�c twarz wy�yma sp�dnic�, bierze na rami� worek z po�owem i p�dzi niemal k�usem. Grigorij niesie sie�. Przeszli ju� ze sto s��ni. Aksinia j�kn�a: - Oj, nie mam ju� si�y! Ka�da noga idzie po swojemu. - Masz tu zesz�oroczn� kop� siana, mo�e si� zagrzejesz? - Chyba. Mo�na zdechn��, zanim si� dolezie do domu. Grigorij zsun�� na bok pokrycie stogu, wygrzeba� d�. Gor�cy zapach zwietrza�ego siana uderzy� w nozdrza. - W�a� do �rodka. Tu jak na piecu! Aksinia rzuci�a worek i zakopa�a si� w siano po szyj�. - Oj, dobrze tu. Grigorij dr��c z zimna po�o�y� si� obok. Z mokrych w�os�w Aksinii p�yn�� zapach delikatny i podniecaj�cy. Le�a�a z odrzucon� g�ow�, miarowo dysz�c p�otwartymi ustami. - W�osy to ci pachn� jak bielu�. Wiesz, taki bia�y kwiatek... - szepn�� nachylaj�c si� Grigorij. Aksinia milcza�a. Wzrok jej utkwiony w sierp ksi�yca w lisiej czapie by� zamglony i daleki. Grigorij wysun�� r�k� z kieszeni i nagle przyci�gn�� g�ow� Aksinii ku sobie. Szarpn�a si� ostro i unios�a na r�ku. - Pu��! - Cicho b�d�! - Puszczaj, bo b�d� krzycze�! - Czekaj, Aksinia... - Wuju Panteleju!... - A co, zb��dzi�a�? - g�os Panteleja Prokofijewicza rozleg� si� blisko spoza zaro�li g�ogu. Grigorij zacisn�� z�by i zeskoczy� ze stogu. - Czego si� drzesz? Zab��dzili�cie? - pyta� stary podchodz�c. Aksinia sta�a ko�o stogu poprawiaj�c chustk� zsuni�t� na ty� g�owy, nad ni� dymi�a para. - Zab��dzi� nie zab��dzili�my, ale ja o ma�o nie zamarz�am. - Oj, kobieto, patrzaj, a przecie� tutaj st�g, ogrzej si�. Aksinia z u�miechem schyli�a si� po worek. V Do chutoru Sietrakow - gdzie zbiera� si� ob�z - by�o sze��dziesi�t wiorst. Petro Melechow i Stepan Astachow jechali na jednej bryczce. Z nimi trzech jeszcze Kozak�w z chutoru: Fiedot Bodowskow, m�ody Kozak, dziobaty, podobny do Ka�muka, Chrisanf Tokin, przezwiskiem Christonia, rezerwista pu�ku atama�skiego lejbgwardii, i artylerzysta Tomilin Iwan, kt�ry jecha� do Persjanowki. Zaraz po pierwszym postoju zaprz�gni�to do bryczki wronego konia Astachowa i mierzyna Christonii. Pozosta�e trzy konie sz�y osiod�ane z ty�u. Powozi� Christonia, ogromny i g�upkowaty, jak wszyscy atama�czycy. Zgi�wszy plecy w p�kole siedzia� na przodzie, zas�aniaj�c otw�r budki, i straszy� konie dono�nym basem. W bryczce obci�gni�tej nowiutkim brezentem, le�eli Petro Melechow, Stepan i artylerzysta Tomilin. Fiedot Bodowskow maszerowa� z ty�u, widocznie �atwo mu sz�o wtykanie krzywych, ka�muckich n�g w kurz drogi. Bryczka Christonii sz�a pierwsza. Z ty�u ci�gn�o si� siedem czy osiem zaprz�g�w z ko�mi osiod�anymi i nie osiod�anymi. Nad drog� wirowa� �miech, krzyki, przeci�g�e pie�ni, parskanie koni, d�wi�k pustych strzemion. Petro mia� pod g�ow� worek z sucharami. Le�y i podkr�ca d�ugiego, ��tego w�sa. - Stepan! - H�? - Jazda! Zanucimy sobie co� wojskowego. - Za gor�co. Wszystko zasch�o w cz�owieku. - Karczmy nie ma w bliskich chutorach, nie masz na co czeka�. - No, to zaczynaj. Ale ty� niezdatny do tego. Wasz Griszka, ten ma dyszkant! Jak wyci�gnie, po prostu nie g�os, ale srebrna nitka. My�my z nim wyci�gali zawsze na zabawach. Stepan odrzuca g�ow�, odkas�uje i zaczyna niskim, d�wi�cznym g�osem: Ej ty zorzo-b�yskawico Co� tak rano zab�ys�a... Tomilin przyk�ada po babsku d�o� do policzka i podchwytuje cienkim, j�cz�cym g�osikiem. Petro patrzy z u�miechem; zagryzaj�c w�sa, jak na skroniach barczystego artylerzysty niebieszczej� w�yki �y�. ... A ta m�oda krasawica Po wod� p�no posz�a... Stepan le�y g�ow� do Christonii, odwraca si�, opiera na r�ku; mocna, �adna szyja r�owieje. - Christonia, podeprzyj! Ledwie j� ch�opaczek zoczy�, W mig osiod�a� konika: Stepan podnosi na Petra u�miechni�te spojrzenie wytrzeszczonych oczu i Petro, wyci�gn�wszy w�siska z ust, przy��cza sw�j g�os. Christonia, rozwar�szy olbrzymi�, skudlon�, szczeciniast� paszcz�, ryczy wstrz�saj�c brezentowym daszkiem budki: I na koniu, na gniadoszu, Za t� m��dk� pogoni�... Christonia k�adzie na brzeg bryczki ogromn�, �okciow� bos� stop� i czeka, a� Stepan zacznie znowu. Tamten za� z przymkni�tymi oczyma - spocona twarz w cieniu - prowadzi delikatnie �piew zni�aj�c g�os a� do szeptu lub rozdzwaniaj�c metalicznie: Pozw�l, pozw�l, m�oda krasawico, Konia w rzeczce napoi�... I znowu Christonia hucz�c jak dzwon zag�usza wszystkich. G�osy z s�siednich bryczek wlewaj� si� w nurt pie�ni. Konie parskaj� z kurzu. �elazne obr�cze k� pobrz�kuj� na drodze. Pie�� p�ynie przeci�g�a i mocna niby wiosenna woda. Bia�oskrzyd�a czajka wzlatuje nad wysch�ym, spalonym zielskiem stepu. Z krzykiem leci do w�wozu. Odwraca g�ow�, szmaragdowym oczkiem patrzy na �a�cuch bryczek, obci�gni�tych bia�ym p��tnem, na konie, k�dzierzawi�ce py� drogi kopytami, na krocz�cych ko�o drogi ludzi w bia�ych, usmolonych przez kurz koszulach. Czajka spada w w�w�z, uderza ciemn� piersi� w wysch�e trawy, zmi�te przez przechodz�c� zwierzyn�, i nie widzi, co si� dzieje na drodze. A na drodze ci�gle dudni� bryczki, niech�tnie cz�api� konie, spocone pod siod�em, tylko Kozacy w szarych koszulach szybko przebiegaj� od swoich bryczek do przedniej bryczki, gromadz� si� ko�o niej i zanosz� si� od �miechu. Stepan stoi wyprostowany na bryczce, jedn� r�k� trzymaj�c si� brezentowej budki, drug� wymachuje kr�tkimi ruchami; junacko, p�ynnie zaci�ga: Nie rozsiadaj si� ko�o mnie, Nie rozsiadaj si� ko�o mnie, Ludzie rzekn�, �e kochasz mnie. Zerkasz na mnie, Chodzisz do mnie, Zerkasz na mnie, Chodzisz do mnie! A jam z rodu wysokiego... Dziesi�tki mocnych g�os�w podchwytuj� w lot i roz�cielaj� na kurzu przydro�nym: A jam z rodu wysokiego... Wysokiego, Zb�jeckiego, Wysokiego, Zb�jeckiego, Kocham syna ksi���cego... Fiedot Bodowskow gwi�d�e, konie przysiadaj� i szarpi� postronkami; Petro wysuwa si� z budki ze �miechem i macha czapk�; Stepan zuchowato porusza ramionami, b�yskaj�c o�lepiaj�cym u�miechem; kurz toczy si� po drodze jak wa�; rozkud�any Christonia w rozpi�tej, d�ugiej koszuli chodzi w prysiudach, kr�ci si�, jak ko�o rozp�dowe, chmurz�c si� i post�kuj�c ta�czy kozaka i na szarym jedwabiu drogi pozostaj� cudaczne, szerokie �lady jego