1094
Szczegóły |
Tytuł |
1094 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1094 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1094 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1094 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Micha� Szo�ochow
Cichy Don
Tom 1-4
Warszawa Ksi��ka i Wiedza 1982
Na dysku pisa� Franciszek Kwiatkowski
Tom pierwszy
To nie sochy nasz� s�awn� ziemi� ora�y...
Nasz� ziemi� rozkopa�y ko�skie kopyta,
Nasz� s�awn� ziemi� g�owy kozackie usia�y,
Cichy nasz Don rozkwita m�odymi wdowami,
Kwitnie ojciec nasz, Don, sierotami,
Fale cichego Donu sp�ywaj� ojcowskimi, matczynymi �zami!
Hej, ty ojcze, cichy Donie!
Hej, czemu ty, ojcze, toczysz m�tn� fal�?
Ach, jak�e nie mam m�tnej toczy� fali!
Ode dna bij� we mnie, Don cichy, lodowe �r�d�a,
We �rodku m�ci mnie, bia�a ryba.
(Ze starych pie�ni kozackich)
Cz�� pierwsza
I
Zagroda Melechow�w znajduje si� na samym skraju chutoru. Wrota
ogrodzenia dla byd�a wychodz� na p�noc, w stron� Donu. Stromy,
o�mios��niowy spadek omsza�ych, zielonawych z�om�w kredy i oto
brzeg: masa per�owa rozsypanych muszelek, zygzakowata obw�dka
krzemienia wyca�owanego przez fale, a dalej ju� koryto Donu,
wrz�ce na wietrze ciemnymi zmarszczkami. Na wsch�d, za
wierzchowymi p�otami gumien - Szlak Hetma�ski, szpakowacizny
pio�unu, bury rdest, zdeptany ko�skimi kopytami, kapliczka na
rozstaju, a za ni� step, w zamgleniu p�ynnej dali. Na po�udnie
- kredowy grzbiet wzg�rza. Na zach�d - ulica przecinaj�ca plac
biegnie a� do b�onia.
W przedostatni� wojn� tureck� wr�ci� do chutoru Kozak Prokofij
Melechow. Z Turcji przywi�z� �on� - drobn�, otulon� w szal
kobiet�. Chowa�a twarz przed lud�mi, z rzadka pokazuj�c
zdzicza�e, pe�ne smutku oczy. Jedwabny szal pachnia� dalekimi,
nieznanymi woniami. Jego t�czowe desenie podnieca�y kobiec�
zazdro��. Branka trzyma�a si� z dala od krewniak�w Prokofija i
stary Melechow wkr�tce syna wydzieli�. Do synowskiego kurenia nie
zachodzi� a� do �mierci, nie zapominaj�c obrazy.
Prokofij pr�dko si� zagospodarowa�: cie�le sklecili kure�, sam
Prokofij zrobi� ogrodzenie dla byd�a i pod jesie� przeprowadzi�
przygarbion� �on� - cudzoziemk� na nowe gospodarstwo. Gdy szed� z
ni� za arb� z dobytkiem, wybieg� na ulic�, kto �y�. Kozacy �mieli
si� pod w�sem, baby g�o�no wydziwia�y, horda brudnych Kozacz�t
bieg�a z gwizdaniem, lecz Prokofij szed� powoli w rozpi�tym
czekmenie jak za p�ugiem: ogromna, ciemna d�o� �ciska�a kruchy
przegub �oninej r�ki, g�owa z jasnym czubem wznosi�a si� hardo -
tylko na policzkach wzdyma�y si� i falowa�y guzy mi�ni, a pot
wyst�pi� mi�dzy skamienia�ymi w nieruchomo�ci brwiami. Odt�d
rzadko widywano go w chutorze, nie bywa� te� na majdanie. �y� jak
wilk w swoim kureniu nad Donem. W chutorze opowiadano o nim dziwy.
Ch�opcy pas�cy ciel�ta na wygonie gadali, jakoby Prokofij pod
wiecz�r, gdy zorze wi�dn�, wynosi� �on� na r�kach a� do kurhanu
Tatarskiego. Sadza� j� tam na wierzcho�ku kurhanu, plecami do
porowatego kamienia, stoczonego przez wieki, siada� obok niej i
razem d�ugo patrzyli w step. Patrzyli p�ty, p�ki zorze nie
wygas�y, po czym Prokofij otula� �on� w zipun (ch�opski kaftan) i
odnosi� do domu na r�kach. Chutor gubi� si� w domys�ach, szukaj�c
wyja�nienia tego dziwacznego post�powania, niewiasty a� zapomina�y
si� iska�, tyle by�o plotek. O �onie Prokofija gadano r�nie:
jedni twierdzili, �e jest pi�kna nies�ychanie, inni - przeciwnie.
Sprawa wyja�ni�a si� dopiero wtedy, gdy �o�nierka Mawra,
najzuchwalsza z bab chutoru, pobieg�a do Prokofija, niby to po
�wie�y zaczyn. W czasie gdy Prokofij poszed� do piwnicy po zaczyn,
Mawra sprawdzi�a, �e Turczynka Prokofija funta k�ak�w niewarta. Po
powrocie zaczerwieniona Mawra, z chustk� osuwaj�c� si� z g�owy,
rajcowa�a w t�umie kobiet.
- Najmilsze, co on w niej znalaz� dobrego? �eby cho� kobieta jak
si� patrzy, ale ta... W chutorze mamy do wzi�cia dziewuchy o wiele
g�adsze.
W stanie jak ta osa, o ma�o si� nie z�amie; oczyska czarne,
ogromne, strzy�e nimi jak diabe�, nie daj Bo�e! Pewno zlegnie
nied�ugo!
- Zlegnie? - dziwi�y si� kobiety.
- Chybam nie dzieci�, sama troje wynia�czy�am.
- A z twarzy jaka?
- Z twarzy? ��ta. Oczy przy�mione, oj nies�odko musi by� mi�dzy
obcymi. Aha, wiecie, kobietki, �e ona chodzi w m�owskich
szarawarach?
- No-o-o, no-o?... - wykrzykiwa�y jednym g�osem
przestraszone niewiasty.
- Sama widzia�am - szarawary, tylko bez lampas�w. Widocznie
porwa�a te, co Prokofij nosi na co dzie�. Ma na sobie d�ug�
koszul�, a pod koszul� szarawary wpuszczone w po�czochy. Jak to
zobaczy�am, a� mnie zatka�o...
W chutorze szeptano, �e �ona Prokofija zajmuje si� gus�ami. Synowa
Astachowa (Astachowowie siedzieli najbli�ej Prokofija) zaklina�a
si�, jakoby drugiego dnia Zielonych �wi�tek widzia�a przed �witem,
jak �ona Prokofija, bosa, z go�� g�ow�, doi�a krow� w ich
zagrodzie. Zaraz potem wymi� zrobi�o si� jak pi�stka dzieci�ca,
krowa straci�a mleko i wkr�tce zdech�a.
Tego roku by� pom�r na byd�o. Codziennie trupy kr�w i ciel�t
plami�y piaszczyste stoj�a nad Donem. Zaraza przerzuci�a si� na
konie. Tabuny ko�skie, buszuj�ce na pastwisku stanicznym, topnia�y
w oczach. I wtedy to ciemne gadki j�y pe�za� przez ulice i
op�otki...
Do Prokofija przyszli Kozacy z zebrania chutoru.
Gospodarz wyszed� na ganek, uk�oni� si�.
- Z czym przybywacie, panowie starszyzna?
T�um w niemym milczeniu zbli�y� si� do ganku.
Pewien podchmielony staruch wrzasn�� pierwszy:
- Wyci�gaj tu swoj� wied�m� i Zrobimy s�d!...
Prokofij rzuci� si� do chaty, ale dop�dzili go w sieni. Ros�y
artylerzysta, przezwiskiem Lusznia, stuka� g�ow� Prokofija o
�cian�, przygaduj�c:
- Nie wrzeszcz, nie wrzeszcz, tobie nic do tego!... Ciebie nie
tkniemy, ale bab� twoj� zakopiemy do ziemi. Lepiej zniszczy� j�
jedn�, ni�by chutor mia� zgin�� bez byd�a: A ty nie wrzeszcz, bo
ci �cian� twoim �bem rozwal�.
- Wlec j�, suk�, na dw�r! - hucza�o z ganku. Kolega pu�kowy
Prokofija, okr�ciwszy w�osy Turczynki na r�ce, drug� r�k�
zaciskaj�c jej usta, biegiem przeci�gn�� j� przez sie� i z
wrzaskiem rzuci� t�umowi pod nogi. Cieniutki krzyk prze�widrowa�
ryki t�umu: Prokofij rozrzuci� po sieni sze�ciu Kozak�w, wpad� do
izby i porwa� szabl� ze �ciany. Kozacy jeden przez drugiego
uciekali z sieni. Wywijaj�c nad g�ow� rozmigotan�, �wiszcz�c�
szabl� Prokofij zbieg� z ganku. T�um drgn�� i rozsypa� si� po
zagrodzie.
Ko�o stodo�y Prokofij dop�dzi� artylerzyst� Luszni�, kt�ry by�
przyci�ki w nogach; i z ty�u od lewego ramienia na ukos rozwali�
go a� do pasa. Kozacy, wy�amuj�cy ju� ko�y z p�otu, sypn�li w step
poprzez gumno.
Po p� godzinie t�um nabra� �mia�o�ci i podszed� do zagrody. Dw�ch
zwiadowc�w kul�c si� wesz�o do sieni. Na progu kuchni, z g�ow�
niezgrabnie odrzucon�, le�a�a we krwi �ona Prokofija. Prokofij, z
dr��c� g�ow� i nieruchomym spojrzeniem, otula� w ko�uch barani
czerwon�, �lisk�, popiskuj�c� kruszynk� - przedwcze�nie zrodzone
dziecko.
�ona Prokofija zmar�a wieczorem tego samego dnia. Nie donoszone
dziecko wzi�a z lito�ci babka, matka Prokofija.
Ob�o�ono je parzonymi otr�bami, pojono mlekiem kobylim, a po
miesi�cu, przekonawszy si�; �e smag�y, podobny do Turczynka malec
wy�yje, zaniesiono do cerkwi i ochrzczono. Nadano mu po dziadku
imi� Pantelej. Prokofij wr�ci� z katorgi po dwunastu latach.
Przystrzy�ona, ruda, siwawa broda oraz rosyjska odzie� robi�y go
obcym, niepodobnym do Kozaka. Wzi�� do siebie syna i zacz��
gospodarzy�.
Pantelej wyrasta� �niady, a� czarny. Z twarzy i z figury
przypomina� matk�.
Prokofij o�eni� go z Kozaczk� - c�rk� s�siada.
Odt�d turecka krew zacz�a si� krzy�owa� z kozack�. St�d zjawili
si� w chutorze Kozacy Melechowowie, dziwnie przystojni, z
garbatymi nosami, przezwiskiem Turcy.
Pochowawszy ojca Pantelej wgryz� si� w gospodarstwo. Pokry� dom
na nowo, przy��czy� do osady p� dziesi�ciny nie oranej ziemi,
postawi� szopy i stodo�� kryt� blach�. Z polecenia gospodarza
dekarz wyci�� z obrzynk�w par� blaszanych kogut�w i umie�ci� je na
dachu stodo�y. Beztroski wygl�d kogut�w rozwesela� zagrod� nadaj�c
jej poz�r zamo�no�ci i zadowolenia.
Na schy�ku pe�zn�cych latek okrzep� w sobie Pantelej
Prokofijewicz, rozr�s� si� wszerz, przygarbi� nieco, mia� jednak
wygl�d postawnego starca. By� gruboko�cisty, utyka� (w m�odo�ci na
carskiej rewii w czasie skok�w z�ama� nog�), nosi� w lewym uchu
srebrny kolczyk w kszta�cie p�ksi�yca, krucza g�owa i broda nie
przerzedzi�y si� mimo staro�ci, w gniewie zapami�tywa� si� i to
wida� przedwcze�nie postarzy�o jego dorodn� �on�, niegdy� �adn�, a
obecnie opl�tan� sieci� zmarszczek.
Starszy syn, Petro, �onaty, podobny by� do matki: ma�y z zadartym
nosem, ciemnooki, z bujn� wiech� w�os�w koloru pszenicy; m�odszy,
Grigorij, wda� si� w ojca: wy�szy od Petra o p� g�owy, cho�
m�odszy o sze�� lat, podobnie jak ojciec mia� zwisaj�cy, jastrz�bi
nos, sinawe migda�y gor�cych oczu, wykrojone nieco sko�ne, ostry
zarys policzk�w, opi�tych br�zow�, rumian� sk�r�.
Grigorij pochyla� si� tak samo jak ojciec, nawet u�miech mieli
podobny, nieco zwierz�cy.
Duniaszka, pupilka ojcowska, podlotek wielkooki i d�ugor�ki, oraz
Daria, �ona Petra, z niemowl�ciem - oto ca�a rodzina Melechow�w.
II
Rzadkie gwiazdy przed�witu miga�y chwiejnie na niebie koloru
popio�u. Spod chmur ci�gn�� wiatr. Mg�a stawa�a d�ba nad Donem,
rozp�aszcza�a si� na spadku kredowej g�ry i pe�z�a w jary niby
szary, bezg�owy padalec. Lewy brzeg Donu, piaski, bagniska poros�e
trzcin�, las w rosie - zia�y op�ta�czym, zimnym ogniem zorzy. Za
lini� lasu s�o�ce t�skni�o do wschodu.
W melechowowskim kureniu pierwszy zerwa� si� Pantelej
Prokofijewicz. Wyszed� na ganek zapinaj�c po drodze ko�nierz
koszuli haftowanej krzy�ykami. Trawa na podw�rzu zas�ana by�a
srebrem rosy. Stary wypu�ci� byd�o. Daria w samej koszuli pobieg�a
doi� krowy. Na �ydki jej bosych n�g pada�a rosa. Na trawie poprzez
obej�cie leg� zmi�ty, siwy �lad. Pantelej Prokofijewicz popatrzy�,
jak trawa zmi�ta nogami Darii prostuje si� powoli, i poszed� do
izby.
Na framudze rozwartego okna r�owia�y martwo p�atki wi�ni,
przekwitaj�cej w ogrodzie przed domem. Grigorij spa� twarz� do
poduszki z odrzucon� w ty� r�k�.
- Griszka, jedziesz na ryby?
- Czego chcesz? - zapyta� Grigorij szeptem i spu�ci� nogi z ��ka.
- Jedziemy zawczasu, przed s�o�cem.
Grigorij sapi�c �ci�gn�� z wieszaka spodnie, wsun�� je w bia�e
we�niane skarpety i d�ugo nak�ada� but, poprawiaj�c podwini�ty
ty�.
- A czy mama nagotowa�a przyn�ty? - zapyta� ochryple wychodz�c za
ojcem do sieni.
- Nagotowa�a. Id� do �odzi, ja zaraz przyjd�.
Stary wsypa� do glinianego dzbanka wonne parzone zbo�e, oszcz�dnie
zebra� spad�� ziarnka i utykaj�c na lew� nog� pokusztyka� do
rzeki. Grigorij naburmuszony siedzia� w cz�nie.
- Dok�d jecha�?
- Do Czarnego Jaru, spr�bujemy tam ko�o karpy, gdzie siedzieli�my
onegdaj.
Cz�no rysuj�c ruf� ziemi� osiad�o na wodzie i odbi�o od brzegu.
Pr�d uni�s� je ko�ysz�c, pr�buj�c odwr�ci� bokiem. Grigorij nie
wios�uj�c sterowa� wios�em.
- Powios�owa�by�.
- Jak si� dostaniemy na �rodek.
Przecinaj�c pr�d cz�no zbli�a�o si� do lewego brzegu. Z chutoru
goni�y ��d� po wodzie wykrzykiwania kogucie. Rysuj�c burt� �wir
Czarnego Jaru, kt�rego zr�b zwisa� nad wod�, cz�no przybi�o do
kotliny. O pi�� s��ni od brzegu widnia�y rozwidlone ga��zie
zatopionego wi�zu. Wir p�dzi� naoko�o bure kawa�y piany.
- Rozwi�, ja przywi��� - szepn�� ojciec do Grigorija i wsun�� r�k�
w paruj�ce gard�o dzbanuszka.
Ziarna prysn�y w wod�, jakby kto� szepn�� p�g�osem "szik".
Grigorij niza� nabrzmia�e ziarna na haczyki; u�miechn�� si�.
- �apaj, �apaj, rybo du�a i ma�a!
Linka wpad�a do wody, wyci�gn�a si� jak struna i znowu zel�a�a,
zaledwie ci�arek dotkn�� dna. Grigorij przycisn�� nog� koniec
w�dziska i staraj�c si� go nie poruszy� si�gn�� po kapciuch.
- Tato, z tego nic nie b�dzie... Ksi�yc na nowiu.
- Zapa�ki masz?
- Aha.
- Daj ognia.
Stary zapali�, popatrzy� na s�o�ce, kt�re utkn�o z tamtej strony
karczu.
- Karp r�nie bierze. Czasem z�apie si� i na nowiu.
- Czuj� drobiazg jaki� ko�o haczyka - westchn�� Grigorij.
Woda chlupn�a ko�o �odzi i opad�a. Dwu�okciowy karp, jakby odlany
z czerwonej miedzi, wyskoczy� do g�ry ze st�kaniem, wt�ruj�c
uderzeniami w wod� wygi�tego chwa�cistego ogona. Ziarna kropel
usia�y ��d�.
- Teraz, czekaj! - Pantelej Prokofijewicz otar� mokr� brod�
r�kawem.
W pobok zatopionego wi�zu, mi�dzy obna�onymi ramionami ga��zi
jednocze�nie wyskoczy�y dwa karpie; trzeci, mniejszy, uparcie
trzepota� si� ko�o jaru, raz po raz �widruj�c si� w powietrze.
* * *
Grigorij niecierpliwie �u� rozmi�k�y koniec koziej n�ki. S�abe
s�o�ce wzesz�o na p� d�ba. Pantelej Prokofijewicz zu�y� ca��
przyn�t� - z niezadowoleniem zacisn�� wargi i patrzy� t�po na
nieruchomy koniec w�dziska.
Grigorij wyplu� niedopa�ek, obserwuj�c ze z�o�ci� jego lot do
wody.
W duchu kl�� ojca za to, �e go zbudzi� przed �witem i nie da� si�
wyspa�. Po tytoniu palonym na czczo pozosta� w ustach zapach
przysmalonej szczeciny. Przechyli� si�, by zaczerpn�� wody w gar��
- gdy koniec w�dziska stercz�cy o kilkana�cie cali nad wod�
poruszy� si� s�abo i zacz�� powoli pe�zn�� w d�.
- Podcinaj! - wyrzuci� z siebie starzec.
Grigorij drgn��, poci�gn�� za w�dzisko, lecz koniec jego wry� si�
ostro w wod�, w�dzisko zgi�o si� w pa��k. Jakby wir wci�ga� z
ogromn� si�� krzepkie, wierzbowe w�dzisko.
- Trzymaj! - st�ka� stary odpychaj�c cz�no od brzegu.
Grigorij usi�owa� podnie�� w�dzisko, ale to mu si� nie uda�o.
Gruba linka p�k�a z suchym cmokni�ciem. Grigorij zachwia� si�
trac�c r�wnowag�.
- Ale� byk! - przygadywa� Pantelej Prokofijewicz, nie mog�c trafi�
haczykiem w przyn�t�.
Grigorij �miej�c si� z podniecenia przywi�za� now� link� i
zarzuci�.
Zaledwie ci�arek zdo�a� dotkn�� dna, gdy koniec w�dziska zgi��
si�.
- A jeste�, diable... - mrukn�� Grigorij, z trudem odrywaj�c ode
dna ryb�, kt�ra rzuci�a si� na �rodek nurtu.
Linka rysowa�a wod� z przenikliwym, mokrym bzykaniem, zielonawe
p��tnisko wody falowa�o za ni�. Pantelej Prokofijewicz przebiera�
kr�tkimi s�czkami palc�w po uchu czerpaka.
- Zawr�� go na wod�! Trzymaj, bo przetnie jak pi��!
- Jeszcze czego!
Wielki, ��to - czerwony karp uni�s� si� na powierzchni�, pieni�c
wod�, po czym pochyli� t�py �eb i rzuci� si� w g��b.
- Ale ci�gnie, a� mi r�ka zdr�twia�a... No, czekaj, bracie!
- Griszka, trzymaj!
- Trzy-y-mam!
- Uwa�aj, nie puszczaj pod ��d�... Uwa�aj!
Grigorij z wysi�kiem doprowadzi� do �odzi karpia, le��cego na
boku. Stary zbli�y� si� z czerpakiem, lecz ryba wyt�y�a resztki
si� i uciek�a w g��b.
- Podnie� mu �eb! Jak �yknie wiatru, to si� uspokoi.
Grigorij znowu podci�gn�� do �odzi zm�czonego karpia. Karp utkn��
nosem w szorstki brzeg �odzi, ziewaj�c szeroko otwartym pyskiem, i
pozosta� tak migoc�c p�ynnym pomara�czowym z�otem skrzeli.
- Ju� si� nawojowa�! - chrz�kn�� Pantelej Prokofijewicz, zwaliwszy
karpia do czerpaka.
Siedzieli jeszcze z p� godziny. Miotanie si� karpia usta�o.
- Zwijaj, Griszka. Wida� ostatniego�my osid�ali, nie ma co czeka�.
Zebrali si�. Grigorij odepchn�� ��d� od brzegu. Przejechali ju�
po�ow� drogi. Z twarzy ojca Grigorij widzia�, �e chce co�
powiedzie�, ale stary patrzy� w milczeniu na zagrody chutoru,
rozrzucone pod g�r�.
- Wiesz co, Grigorij... - zacz�� ojciec niezdecydowanie, mi�tosz�c
tasiemki torby le��cej pod nogami - uwa�am, �e ty co� tam z
Aksini� Astachow�...
Grigorij mocno poczerwienia�, odwr�ci� si�. Ko�nierz koszuli,
wpinaj�cy si� w muskularn�, spalon� s�o�cem szyj�, wycisn�� na
niej bia�e pasemko.
- Uwa�aj, ch�opaku - ci�gn�� stary szorstko i gniewnie - zaczn� z
tob� gada� inaczej. Stepan to nasz s�siad i nie pozwol� ba�amuci�
jego kobiety. Tu mo�e doj�� do grzechu, a uprzedzam zawczasu: jak
to spostrzeg� - za�wicz�!
Pantelej Prokofijewicz zebra� palce w s�kat� pi��, zmru�y�
wypuk�e oczy i patrzy�, jak krew ucieka z twarzy syna.
- Gadanie ludzkie - burkn�� g�ucho Grigorij jakby spod wody i
spojrza� prosto w sinawy garb ojcowskiego nosa.
- Milcz lepiej!
- Ma�o to ludzie gadaj�...
- Sza, psubracie!
Grigorij pochyli� si� nad wios�em. Cz�no pop�yn�o skokami.
Loczki fal pluska�y i ta�czy�y za ruf�.
A� do przystani milczeli obaj. Gdy podje�d�ali, ojciec
przypomnia�:
- Uwa�aj mi, pami�taj - masz od dzi� sko�czy� z tymi wszystkimi
zabawami. �eby mi ani kroku za zagrod�! Tak.
Grigorij milcza�. Spyta� tylko, umocowawszy ��d�:
- Czy ryb� odda� kobietom?
- Zanie� kupcom - stary zmi�k� - b�dziesz mia� na tyto�.
Grigorij szed� za ojcem zagryzaj�c usta.
"Spr�bujcie, tato, mo�ecie mnie sp�ta�, a ja i tak p�jd� na
zabaw�" - my�la� �widruj�c gniewnymi oczyma kr�py kark ojcowski.
W domu Grigorij troskliwie zmy� piasek przysch�y na �usce karpia i
przesun�� patyczek przez skrzela.
We wrotach wpad� na Mitk� Korszunowa, przyjaciela i jednolatka.
Mitka szed� igraj�c ko�cem nabijanego srebrem paska. Kr�g�e, nieco
bezczelne oczy oliwi�y si� w w�ziutkich szczelinkach rz�s. ��te
�renice mia� ustawione po kociemu, st�d spojrzenie jego by�o
p�ynne i nieuchwytne.
- Gdzie to z ryb�?
- Dzisiejszy po��w. Nios� do kupca.
- Do Mochowa?
- Tak.
Mitka zwa�y� karpia na oko.
- Z pi�tna�cie funt�w?
- I p�. Wa�y�em na bezmianie.
- Zabierz mnie z sob�, b�d� si� targowa�.
- Chod�my.
- A litkup?
- Ugodzimy si�, co gada� po pr�nicy.
Ludzie po nabo�e�stwie rozsypali si� na ulicy.
Drog� kroczyli rz�dem trzej bracia zwani Szamilami.
Bezr�ki Aleksy, najstarszy, szed� w �rodku. Sztywny ko�nierz
munduru podtrzymywa� �ylast� szyj�, klin rzadziutkiej,
k�dzierzawej br�dki skr�ca� si� zadzierzy�cie, lewe oko mruga�o
nerwowo. Dawno temu na strzelnicy karabin p�k� w r�ku Aleksego.
Kawa�ek zamka zniekszta�ci� mu policzek. Odt�d oko mruga samo przy
ka�dej okazji. Niebieska szrama przeora�a policzek i zag��bi�a si�
w k�dziel w�os�w. Lew� r�k� urwa�o mu a� po �okie�, lecz Aleksy
pozosta�� potrafi� skr�ci� papierosa zr�cznie i nieomylnie:
przyciska� kapciuch do wypuk�ej piersi, odrywa� z�bami kawa�ek
bibu�y, zgina� w rowek, nabiera� tytoniu i skr�ca� robi�c
nieuchwytne ruchy palcami. Zanim ktokolwiek si� obejrzy, ju�
Aleksy gryzie w z�bach gotowego papierosa, mruga i prosi o ogie�.
Aleksy, cho� bez jednej r�ki, by� najlepszym pi�ciarzem w
chutorze. Nie mo�na nawet powiedzie�, aby pi�� mia� specjalnie
wielk� - nic podobnego; ale zdarzy�o mu si� raz zgniewa� na wo�u
podczas orki, bat zapodzia� si� gdzie�; r�bn�� pi�ci�, a w�
pad� w bruzd�, krew wali mu z uszu, o ma�o nie zdech�.
Bracia Aleksego, Martyn i Prochor, byli do niego zupe�nie podobni
- niscy, przysadzi�ci jak d�by, tyle �e mieli po dwie r�ce.
Grigorij przywita� si� z Szamilami, Mitka przeszed� odwr�ciwszy
g�ow�, a� chrz�sn�o. W zapusty Aloszka Szamil w bitce na pi�ci
obszed� si� bez lito�ci z m�odymi z�bami Mitki; machn�� tylko na
odlew i Mitka wyplu� dwa trzonowe na siny l�d, zdarty podkutymi
butami.
Aleksy zr�wnawszy si� z ch�opakami mrugn�� co najmniej pi�� razy:
- Sprzedasz kloc?
- A to kup.
- Ile chcesz?
- Par� wo��w i �on� na dodatek.
Aleksy mru��c oko zacz�� macha� kikutem:
- Ach, ty dziwaku, dziwaku. O - ho - ho, �on�... Mo�e jeszcze z
przych�wkiem?
- Zostaw na rozp��d, bo Szamile gotowi wygin�� - szczerzy� z�by
Grigorij.
Na placu ko�o parkanu cerkiewnego gromadzili si� ludzie. W t�umie
wykrzykiwa� starosta cerkiewny podnosz�c nad g�ow� sp�tanego
g�siora:
- P� rubla. Bra�! Kto da wi�cej?
G�sior kr�ci� szyj� mru��c pogardliwie turkusy oczu.
Ma�y, siwiutki staruszek, z piersi� zawieszon� krzy�ami i
medalami, wymachiwa� r�koma.
- Nasz dziadek Griszaka baje o wojnie tureckiej - wskaza� oczyma
Mitka p�jdziemy pos�ucha�?
- P�ki b�dziemy s�ucha�, karp nam spuchnie i za�mierdnie.
- Spuchnie, b�dzie wi�cej wa�y�, czysty zysk.
Na placu, za szop� stra�ack�, gdzie rozsycha�y si� beczki
stra�ackie z po�amanymi dyszlami, zieleni� si� dach domu Mochowa.
Grigorij i Miszka rozmawiaj�c podeszli do ganku domu Mochowa.
S�upy ganku by�y pokryte g�stym ornamentem dzikiego wina. Plamiste
cienie leniwie uk�ada�y si� na ganku.
- Ot, Mitrij! Jak �yj� ludzie...
- Nawet klamki, i te z�ocone! - Mitka otworzy� drzwi na taras.
- Kto tam? - zawo�ano z tarasu.
Grigorij nie�mia�o podszed� pierwszy. Ogon karpia zamiata�
malowan� pod�og�.
- Do kogo?
Dziewczyna w trzcinowym fotelu na biegunach. W r�ku talerzyk z
truskawkami. Grigorij patrzy� w milczeniu na r�owe serduszko
pe�nych warg obejmuj�cych jag�dk�, dziewczyna sk�oniwszy g�ow�
ogl�da�a przyby�ych.
Griszce przyszed� z pomoc� Mitka. Zakas�a�.
- Nie kupicie rybki?
- Ryba? Zaraz powiem.
Fotel zako�ysa� si�, dziewczyna wsta�a cz�api�c haftowanymi
pantoflami, w�o�onymi na bose stopy. S�o�ce prze�wieca�o przez
bia�� sukni� dziewczyny, Mitka widzia� mgliste zarysy pe�nych n�g
i szeroko faluj�c� koronk� halki. Podziwia� at�asow� bia�o��
go�ych �ydek; jedynie na kr�g�ych pi�tach sk�ra b�yszcza�a mleczn�
��to�ci�.
Mitka tr�ci� Grigorija.
- Patrz no, Griszka, co za sp�dnica... Wida� wszystko jak przez
szk�o...
Dziewczyna wysz�a z drzwi od korytarza i siad�a mi�kko na fotelu:
- Prosz� i�� do kuchni.
Grigorij wszed� do domu na palcach. Mitka odstawi� nog� i gapi�
si� na bia�� nitk� przedzia�u we w�osach dziewczyny, tworz�cych
dwa z�ociste p�kola. Przypatrywa�a mu si� zuchwa�ymi,
niespokojnymi oczami.
- Tutejszy?
- Tutejszy.
- Czyj?
- Korszunow.
- A jak wam na imi�?
- Mitrij.
Ogl�da�a starannie r�ow� �usk� paznokci i podwin�a nogi szybkim
ruchem.
- Kt�ry z was �owi ryby?
- Grigorij, m�j przyjaciel.
- A wy nie chodzicie na ryby?
- Chodz� i ja, jak mi przyjdzie ochota.
- Na w�dk�?
- Owszem, �owimy na w�dk�. U nas to nazywaj� prytugi.
- Ja bym te� chcia�a i�� na ryby - rzek�a po chwilowym milczeniu.
- No c�, pojedziemy, je�li jest ochota.
- Nie, powa�nie? Jak by to urz�dzi�?
- Trza wsta� bardzo rano.
- Wstan�, tylko trzeba mnie zbudzi�.
- Mo�na zbudzi�... A ojciec?
- Co ojciec?
Mitka roze�mia� si�:
- �eby tak nie wzi�� za z�odzieja... Got�w zaszczu� psami.
- G�upstwo! �pi� sama w naro�nym pokoju. Oto okno - wskaza�a
palcem.
- Jak przyjdziecie i zastukacie do okna, wstan� zaraz.
W kuchni �ciera�y si� g�osy: nie�mia�y Grigorija i g�sty, oleisty
- kucharki.
Mitka przebiera� m�tne sreberko kozackiego paska i milcza�.
- Macie �on�? - spyta�a z ukrytym �mieszkiem.
- A bo co?
- Tak sobie, ciekawa jestem.
- Nie, kawaler.
Mitka nagle poczerwienia�, a ona pyta�a z u�mieszkiem, bawi�c si�
ga��zk�, z kt�rej jagody osypa�y si� na pod�og�:
- A c�, Mitia, dziewcz�ta was lubi�?
- Jedne lubi�, inne nie.
- Co te� powiecie... A dlaczego macie takie oczy jak kot?
- Jak kot? - zmiesza� si� Mitka.
- A w�a�nie, kocie oczy.
- To, wida�, po matce... To nie moja wina.
- A dlaczego to was nie �eni�?
Mitka opanowa� chwilowe zak�opotanie i mrugn�� ��tymi oczyma,
czuj�c nieuchwytne szyderstwo w jej s�owach.
- �enid�o mi jeszcze nie uros�o.
Podnios�a brwi w zdumieniu, poczerwienia�a i wsta�a z fotela.
Kroki na ganku od ulicy.
Jej kr�tki u�mieszek, kryj�cy szyderstwo, oparzy� Mitk� jak
pokrzywa. Sam gospodarz, Siergiej P�atonowicz Mochow, szuraj�c
mi�kko chromowanymi obszernymi trzewikami z godno�ci� przeni�s�
sw� oty�� posta� obok usuwaj�cego si� Mitki.
- Do mnie? - zapyta� w przej�ciu, nie odwracaj�c g�owy.
- To, papo, przyniesiono ryb�.
Grigorij wyszed� z pustymi r�koma.
III
Grigorij przyszed� z zabawy po pierwszych kurach. Z sieni powia�o
na niego zapachem przekis�ej zakwaski i prza�n� sucho�ci�
macierzanki.
Przeszed� na palcach do izby, rozebra� si�, rozwiesi� starannie
�wi�teczne szarawary z lampasami, prze�egna� si� i poszed� spa�.
Z�ota smuga sennego ksi�ycowego �wiat�a przeci�ta na pod�odze
krzy�em ramy okiennej. W k�cie pod haftowanymi r�cznikami md�y
po�ysk posrebrzanych ikon. Nad ��kiem lepkie bzykanie
zaniepokojonych much.
Ju� si� zdrzemn��, ale w kuchni rozp�aka�o si� dziecko brata.
Ko�yska skrzypia�a jak nie nasmarowana arba. Daria mrukn�a
sennie:
- Sza, niezno�ne dziecko! Z tob� nie ma ani snu, ani spokoju! - i
za�piewa�a cichutko:
K�odo-dudo,
Gdzie� si� podziewa�a?
Konim dogl�da�a.
C�e� tam dojrza�a?
Konika z siode�kiem.
Ze z�otym fr�dzelkiem...
Grigorij przypomnia� sobie zasypiaj�c przy miarowym skrzypieniu
ko�yski: "Przecie� Petro ma jutro i�� na ob�z. Daszka zostaje z
dzieckiem... Kosi� ju� b�dziemy bez Petra".
Zanurzy� g�ow� w gor�cej poduszce, ale ko�ysanka s�czy�a si�
natr�tnie w uszy:
A gdzie tw�j ko�?
Stoi za wrotami...
A gdzie te wrota?
Zabra�a woda.
Przeci�g�e r�enie konia wstrz�sn�o Grigorijem. Po g�osie pozna�
wojskowego konia Petra.
Zapina� d�ugo koszul� palcami os�ab�ymi ze snu i zn�w omal �e nie
usn�� pod p�ynne ko�ysanie pie�ni:
A gdzie g�si?
W trzciny posz�y.
A gdzie trzciny?
Z��y dziewczyny.
A gdzie si� podzia�y?
Za m�� si� wyda�y,
A gdzie ich Kozacy?
Poszli na wojenk�...
Rozmarzony snem Grigorij dobrn�� do stajni i wyprowadzi� konia na
drog�. Przelotna paj�czyna po�askota�a go w twarz. Sen przepad� od
razu.
Przez Don biegnie sko�ny, falisty, ksi�ycowy szlak, nie tkni�ty
kopytem. Nad Donem mg�a, a w g�rze gwiezdne proso. Z ty�u ko�
ostro�nie stawia nogi. Niewygodne zej�cie do wody. Z drugiego
brzegu dobiega krzyk g�si, sum, poluj�cy na drobiazg rzeczny w
nadbrze�nym mule, porwa� si� i ruszy� na du�� wod�.
Grigorij d�ugo sta� nad wod�. Brzeg dysza� zgni��, md�� wilgoci�.
Z ko�skiego pyska kapa�y drobne krople. W sercu Grigorija lekka,
s�odka pustka. Jest dobrze, nie my�li si� o niczym. Wracaj�c
spojrza� na wsch�d, gdzie niebieski p�mrok rozprasza� si� powoli.
Spotka� matk� ko�o stajni.
- To ty, Griszka?
- A kto ma by�?
- Poi�e� konia?
- Poi�em - niech�tnie odpowiedzia� Grigorij. Podaj�c si� do ty�u
matka niesie w zapasce kiziak na ogie�, cz�api�c starczo s�abymi
bosymi nogami.
- Poszed�by� zbudzi� Astachow�w. Stepan wybiera� si� razem z
naszym Petrem.
Ch��d wk�ada do wn�trza Griszy sztywn� dr��c� spr�yn�. Cia�o w
mr�wczych uk�uciach. Przez trzy stopnie wskakuje na dudni�cy ganek
Astachow�w. Drzwi s� nie zamkni�te. W kuchni na rozes�anej derce
�pi Stepan, pod jego ramieniem - g�owa �ony.
W rzedn�cym mroku Grigorij widzi koszul� Aksinii podwini�t� nad
kolanami, brzozowobia�e nogi.
Ogl�da si� jak z�odziej. G�osem ochryp�ym i obcym:
- Hej, jest tam kto? Wstawajcie!
Aksinia chlipn�a przez sen.
- Oj, co to? Kto tu? - jej naga r�ka �piesznie zakrz�tn�a si�
przy nogach, obci�gaj�c koszul�. Na poduszce zosta�a plamka �liny,
wypuszczonej przez sen; o �witaniu babski sen bywa mocny.
- To ja. Matka pos�a�a obudzi� was...
- My zaraz... Tu u nas nie ma si� gdzie podzia�... �pimy na
pod�odze przed pch�ami. Stepan, wstawaj, s�yszysz?
Grigorij domy�la si� po g�osie, �e ona czuje si� nieswojo - i
�pieszy z odej�ciem.
* * *
Z chutoru na majowe obozy sz�o ze trzydziestu Kozak�w. Punkt
zborny - plac. Ju� o si�dmej w stron� placu ci�gn�y w�zki z
budkami brezentowymi, Kozacy piesi i konni, w p��ciennych
koszulach, uzbrojeni.
Petro na ganku po�piesznie zszywa� p�kni�ty rzemie�.
Pantelej Prokofijewicz krz�ta� si� ko�o Petrowego konia, dosypywa�
owsa do ��obu pokrzykuj�c od czasu do czasu:
- Duniaszka, zaszy�a� to suchary? A przesypa�a� s�onin� sol�?
Zarumieniona Duniaszka biega�a jak jask�ka tam i z powrotem przez
podw�rze i ze �miechem broni�a si� przed pokrzykiwaniami ojca.
- Tato, r�bcie, co do was nale�y, ju� ja braciszkowi wszystko tak
u�o��, �e do samego Czerkaska nic nie drgnie.
- Na�ar� si�? - dowiadywa� si� Petro �lini�c dratw� i wskazuj�c na
konia.
- Gryzie sobie - odpowiada z godno�ci� ojciec, sprawdzaj�c potniki
szorstk� d�oni�. - Najmniejszy drobiazg, okruch albo �dziebe�ko
przylepi si� do potnika i w jeden przemarsz zetrze do krwi grzbiet
ko�ski.
- Jak si� gniady na�re, nap�jcie go, tato.
- Griszka zaprowadzi go do Donu. Hej, Grigorij, wyprowad� konia!
Du�y, suchy doniec z gwia�dzist� plamk� na czole szed� rze�ko.
Grigorij wyprowadzi� go za furtk�, wskoczy� na niego zaledwie
tkn�wszy r�k� grzywy i ruszy� z miejsca zamaszystym k�usem. Chcia�
powstrzyma� konia na spadku, ale ten zmyli� nogi, zadr�a�
niespokojnie i ruszy� z g�ry galopem. Grigorij odrzuci� si� w ty�;
le��c prawie na grzbiecie ujrza� schodz�c� w d� kobiet� z
wiadrami. Skr�ci� ze �cie�ki i wer�n�� si� w rzek� prze�cigaj�c
wzniesiony ob�ok kurzu.
Z g�ry, ko�ysz�c si�, schodzi�a Aksinia i z daleka jeszcze
krzykn�a dono�nie:
- Ty diable w�ciek�y! Cud, �e nie stratowa�, poczekaj, powiem
ojcu, jak ty je�dzisz!
- No, no, s�siadko, nie wymy�laj. Jak odprowadzisz m�a do obozu,
to mo�e przydam si� w gospodarstwie.
- Na jakiego diab�a jeste� mi potrzebny?
- Poprosisz jeszcze, jak przyjd� sianokosy - �mia� si� Grigorij.
Aksinia stoj�c na pomo�cie zaczerpn�a zr�cznie wody do wiadra na
nosidle i spojrza�a na Grigorija zaciskaj�c kolanami sp�dnic�
wzd�t� przez wiatr.
- No i c�, tw�j Stepan zbiera si�? - spyta� Grigorij.
- A tobie co do tego?
- No tak.
- Ale� ty... C� to, nie mo�na nawet spyta�?
- Zbiera si�, no wi�c?
- Zostajesz, znaczy si�, �o�nierk�.
Ko� oderwa� wargi od wody, �uj�c resztki sp�ywaj�ce mi�dzy z�bami,
uderzy� w wod� przednim kopytem, spogl�daj�c na przeciwny brzeg
Donu.
Aksinia nape�ni�a wod� drugie wiadro, przerzuci�a nosid�a przez
rami� i posz�a pod g�r�, ko�ysz�c si� z lekka pod ci�arem.
Grigorij ruszy� za ni� na koniu.
Wiatr furkota� sp�dnic� Aksinii, przebiera� na smag�ym karku
drobne, puszyste kosmyczki. Sz�yczka (p�aska czapeczka) haftowana
kolorowym jedwabiem p�on�a na w�osach zwini�tych w ci�ki w�ze�,
r�owa, wpuszczona w sp�dnic� koszula obejmowa�a bez zmarszczek
spadziste plecy i pe�ne ramiona. Id�c pod g�r� Aksinia pochyla�a
si� nieco naprz�d, pod�u�ny rowek na plecach wyst�powa� pod
koszul�. Oczy Grigorija towarzyszy�y ka�demu ruchowi Aksini.
Chcia�o mu si� jeszcze z ni� m�wi�.
- B�dzie ci si� chyba przykrzy� bez m�a? H�?
Aksinia odwr�ci�a g�ow�, u�miechn�a si�.
- Jak�eby nie. O�e� si� - m�wi�a dysz�c, urywanym g�osem - o�e�
si�, to sam b�dziesz wiedzia�, czy si� przykrzy bez przyjaciela.
Grigorij pchn�� konia, by zr�wna� si� z ni�, i zajrza� jej w oczy.
- A s� takie kobiety, co maj� uciech� z tego, �e m��w zabieraj�.
Nasza Daria to tyje bez Petra.
Aksinia dysza�a mocno, poruszaj�c nozdrzami; rzek�a wreszcie,
poprawiaj�c w�osy:
- M�� nie w��, ale krew pije. Pr�dko ci� to b�dziemy �enili?
- Nie wiem, jak tata. Chyba po wojsku.
- Jeste� m�ody, nie �e� si�.
- A bo co?
- Tylko k�opot - spojrza�a spode �ba i u�miechn�a si� sk�po, nie
otwieraj�c ust. I tu Grigorij po raz pierwszy zauwa�y�, �e Aksinia
ma usta pulchne, bezwstydnie po��dliwe. Dziel�c grzyw� ko�sk� na
pasma rzek�:
- Nie mam ochoty do �eniaczki. Znajdzie si� taka, co i tak
pokocha.
- Masz ju� na oku?
- Co mam mie� na oku... Cho�by ty - odprowadzasz Stepana...
- Ty ze mn� nie zaczynaj!
- Mo�e ugryziesz?
- Powiem s��wko Stepanowi...
- A ja twojego Stepana...
- Patrzcie no, jaki odwa�ny, zaraz si� rozp�acze.
- Nie strasz mnie, Aksinia!
- Ja nie strasz�. Zajmuj si� dziewuchami. Niech ci haftuj�
chustki. A na mnie nie masz co si� gapi�.
- Umy�lnie b�d� patrzy�.
- A to patrz!
Aksinia u�miechn�a si� pojednawczo i zesz�a ze �cie�ki pr�buj�c
obej�� konia. Grigorij zwr�ci� go bokiem, zagradzaj�c drog�.
- Pu��, Griszka!
- Nie puszcz�.
- Nie r�b g�upstw; musz� wyprawi� m�a.
Grigorij z u�miechem ruszy� koniem; ten stopniowo spycha� Aksini�
do jaru.
- Pu��, diable! Nie widzisz ludzi... co sobie pomy�l�?
Rzuci�a wok� zal�knionymi oczyma i przesz�a zachmurzona, nie
ogl�daj�c si�.
Na ganku Petro �egna� si� z rodzin�. Grigorij osiod�a� konia.
Petro �piesznie zbieg� ze schodk�w podtrzymuj�c r�k� szabl� i
wzi�� cugle z r�k Grigorija.
Ko� niespokojnie grzeba� kopytem, przeczuwaj�c podr�. Toczy� z
pyska pian� gryz�c w�dzid�o. Z�owiwszy strzemi� nog�, opieraj�c
r�k� o ��k siod�a Petro m�wi� do ojca:
- Tato, nie m�czcie �ysych robot�. Sprzedamy na jesieni. Grigorij
niech dopatrzy konia. A stepowej trawy nie sprzedawaj; sam
widzisz, jakie siano b�dzie w tym roku na ��ce.
- No, komu w drog�, temu czas. Jed� z Bogiem - powiedzia� stary
�egnaj�c syna.
Petro nawykowym ruchem rzuci� si� na siod�o i poprawi� z ty�u
fa�dy koszuli, �ci�gni�te pasem. Ko� poszed� w stron� wr�t.
R�koje�� szabli b�ysn�a md�o, drgaj�c w takt krok�w ko�skich.
Daria posz�a z dzieckiem na r�ku za koniem. Matka sta�a na
podw�rzu, wycieraj�c �zy i zaczerwieniony nos rogiem zapaski.
- Braciszku, piero�ki! Zapomnia�e� piero�k�w! Piero�ki z
ziemniakami!
Dunia jak koza skoczy�a we wrota.
- Czego si� drzesz, g�upia! - krzykn�� gniewnie Grigorij.
- Piero�ki zosta�y! - j�cza�a Dunia oparta o furtk�. Z oczu ciek�y
�zy na zamazane, rozgor�czkowane policzki, a z policzk�w na
bluzk�.
Daria patrzy�a z d�oni� u czo�a na bia�� koszul� m�a,
przys�onion� kurzem drogi. Pantelej Prokofijewicz spojrza� na
Grigorija, ko�ysz�c spr�chnia�ym s�upem przy wrotach.
- We� i popraw wrota, zr�b podp�rki! - Pomy�lawszy doda� niby jak�
nowo��: - Pojecha� Petro.
Przez p�ot Grigorij widzia�, jak Stepan zbiera si� do drogi.
Aksinia, wystrojona, w zielonej we�nianej sp�dnicy, przyprowadzi�a
mu konia. Stepan m�wi� co� do niej z u�miechem. Poca�owa� po
gospodarsku �on�, bez po�piechu, i d�ugo nie zdejmowa� r�ki z jej
ramienia. Spalona s�o�cem w pracy r�ka czernia�a niby w�giel na
bia�ej bluzce Aksinii. Stepan sta� zwr�cony plecami do Grigorija;
przez p�ot wida� by�o jego krzepki, pi�knie podgolony kark,
ramiona szerokie i nieco obwis�e, a gdy nachyli� si� do �ony -
zakr�cony koniuszek jasnego w�sa.
Aksinia �mia�a si� czego� i kr�ci�a g�ow� przecz�co. Ros�y wrony
ko� szarpn�� si� podrzucaj�c je�d�ca w strzemieniu. Stepan
wyjecha� z wr�t d�ugim st�pem, siedzia� w siodle jak wros�y.
Aksinia za� sz�a obok, trzymaj�c si� strzemienia, i spogl�da�a z
do�u w oczy mi�osnym i chciwym spojrzeniem.
Min�li tak s�siedni kure� i skryli si� za zakr�tem.
Grigorij odprowadzi� ich d�ugim, nieruchomym spojrzeniem.
IV
Pod wiecz�r zanios�o si� na burz�. Ciemnoszara chmura stan�a nad
chutorem. Rozczochrany przez wiatr Don rzuca� na brzegi
grzebieniaste, g�ste fale. Sucha b�yskawica pali�a niebo za
lewadami. Rzadkie odg�osy grzmotu przyt�acza�y ziemi�. Kania
kr��y�a pod chmur� z rozpuszczonymi skrzyd�ami, wrony goni�y j� z
wrzaskiem. Dysz�ca zimnem chmura sz�a z zachodu wzd�u� Donu. Niebo
za b�oniem czernia�o gro�nie, step milcza� wyczekuj�co. Przez
chutor szed� trzask zamykanych okiennic. Staruchy wraca�y z
nabo�e�stwa �egnaj�c si� nieustannie, szary s�up kurzu ko�ysa� si�
na placu, pierwsze ziarna d�d�u pada�y ju� w przeci��on� wiosennym
upa�em ziemi�.
Duniaszka przebieg�a przez podw�rze trz�s�c warkoczykami,
zatrzasn�a drzwi kurnika i stan�a rozdymaj�c nozdrza jak ko�
przed skokiem. Dzieciarnia bryka�a na ulicy. Miszka, o�miolatek
s�siad�w, wierci� si� przysiadaj�c na jednej nodze; na g�owie
ko�ysa� mu si� zakrywaj�c oczy olbrzymi kaszkiet ojcowski. Miszka
wrzeszcza� przenikliwie:
Ro�, deszczyku, ro�, rz�sisty,
Pojedziemy w krzaki, chrusty,
Do Boga si� pomodlimy,
Chrystusowi pok�onimy...
Duniaszka z zawi�ci� patrzy�a na bose, osypane strupkami zadrapa�
nogi Miszki, zawzi�cie tupi�ce po ziemi. Chcia�o jej si� r�wnie�
skaka� na deszczu, moczy� g�ow�, aby w�osy ros�y g�ste i
k�dzierzawe, chcia�o si� tak samo jak kole�ka Miszki stan�� w
kurzu drogi do g�ry nogami, ryzykuj�c upadek w tarnin�, ale matka
patrzy�a przez okno miaml�c gniewnie wargami. Duniaszka westchn�a
i wbieg�a do kurenia. Spad� g�sty, ulewny deszcz.
Grzmot rozp�k� si� nad samym domem, od�amki potoczy�y si� a� za
Don.
W sieni ojciec i spocony Griszka ci�gn�li z bok�wki zwini�t� sie�.
- Nici lnianych i du�� ig��, pr�dko! - krzykn�� Grigorij do Duni.
W kuchni zapalono lamp�. Daria zasiad�a do naprawiania sieci.
Stara mrucza�a ko�ysz�c dziecko:
- Zawsze si� ciebie trzymaj� r�ne wymys�y, szliby�cie lepiej
spa�, nafta ci�gle dro�eje, a ty wypalasz. Jaki tam teraz mo�e by�
po��w? Gdzie was tam zaraza niesie? Potopicie si�, na dworze
koniec �wiata! Widzicie, jak b�yska. Panie Jezu! Kr�lowo
niebios...
Przez sekund� w kuchni panowa�a o�lepiaj�ca sino�� i cisza;
s�ycha� by�o, jak deszcz drapie w okiennic�. P�niej trzasn��
grzmot. Duniaszka pisn�a i schowa�a g�ow� w sie�. Daria drobnymi
ruchami �egna�a drzwi i okna.
Stara patrzy�a strasznymi oczyma na kota ocieraj�cego si� o jej
nogi.
- Du�ka, wyp�d� go, przek...! Kr�lowo niebieska, daruj mnie
grzesznej. Dunia, wyrzu� kota na podw�rze. Precz, si�o nieczysta!
A �eby ci�...
Grigorij pu�ci� brzeg sieci i trz�s� si� w cichym �miechu.
- No, co wy tam... chichoty! Cicho - krzykn�� Pantelej
Prokofijewicz. - Baby, zszywa� pr�dko, m�wi�em, �eby sie� obejrze�
zawczasu!
- A jaka tam teraz ryba - pisn�a stara.
- Milcz, kiedy nie rozumiesz! Ile czeczugi samej nabierzemy ko�o
odmia�u! Ryba boi si� burzy, idzie do brzegu. Woda pewnikiem
zm�tnia�a. No, Dunia, wyjd� no, pos�uchaj, jak tam strumyk
przybra�.
Duniaszka ruszy�a niech�tnie bokiem ku drzwiom.
- A kto p�jdzie na rzek�? Daria nie mo�e, piersi przezi�bi - stara
nie chcia�a si� uspokoi�.
- Ja i Griszka, do drugiej sieci zawo�amy Aksini� i jeszcze jak�
kobiet�.
Duniaszka wbieg�a zdyszana. Krople d�d�u zwisa�y na rz�sach.
Pachnia�a wilgotnym czarnoziemem.
- Strumie� szumi, �e strach!
- P�jdziesz z nami na rzek�?
- A jeszcze kto p�jdzie?
- Zawo�amy kobiety.
- P�jd�!
- No, to narzu� zipun i p�d� do Aksinii. Jak zechce i��, to niech
zawo�a jeszcze Ma�aszk� Fro�ow�!
- Ta nie zmarznie - u�miechn�� si� Grigorij. - Ma na sobie
t�uszczu jak dobry wieprzek.
- Wzi��by� troch� siana suchego, Grisza - radzi�a matka - po��
sobie pod serce, bo wn�trze zazi�bisz.
- Le�, Grigorij, po siano! Dobrze m�wi stara.
Wkr�tce Duniaszka przyprowadzi�a kobiety. Aksinia w podartym
kaftaniku, przepasanym sznurem, i w niebieskiej sp�dnicy wygl�da�a
dzi� mniejsza i chudsza ni� zwykle. Prze�miewaj�c si� z Dari�
Aksinia zdj�a chusteczk� z g�owy, skr�ci�a w�osy w �ci�lejszy
w�ze�, odrzuci�a g�ow� i patrzy�a zimno na Grigorija. Gruba
Ma�aszka przewi�zywa�a na progu po�czochy i chrypia�a
przezi�bionym g�osem:
- Wzi�li�cie worki! Bo�e wielki, ale my dzisiaj na�apiemy ryb!
Wyszli na podw�rze. G�sty deszcz la� na rozmi�k�� ziemi�. Pieni�
si� w ka�u�ach, spe�za� do Donu strumieniami.
Grigorij szed� przodem. Op�ywa�a go nieuzasadniona rado��.
- Tato, uwa�aj, tu r�w!
- Ale te� ciemno!
- Aksiuszka, trzymaj si� mnie, niebo�e, razem b�dziemy w kozie -
�mieje si� Ma�aszka ochryple.
- Patrz, Grigorij, chyba to przysta� Majdannikowa.
- W�a�nie ona.
- St�d... Zaczynamy... - grzmi Pantelej Prokofijewicz przemagaj�c
ch�ost� wiatru.
- Dziadku, nic nie s�ycha�: chrypi Ma�aszka.
- Z Bogiem, do wody... Ja od g��biny. Powiadam, od g��biny...
Ma�aszka, diable g�uchy, gdzie ci�gniesz? Ja p�jd� do g��bi!
Grigorij! Griszka! Niech Aksinia idzie z brzegu!
Nad Donem j�cz�cy ryk. Wiatr szarpie na strz�py sko�ne smugi
d�d�u.
Grigorij wymacuje nogami dno i zanurza si� po pas w wod�. Lepki
ch��d pe�znie po piersi, �ci�ga serce obr�cz�. Fale jak batem bij�
w twarz, w oczy zmru�one mocno. Sie� nadyma si� niby balon,
ci�gnie w g��b. Nogi Grigorija, obute w we�niane skarpety,
�lizgaj� si� po piaszczystym dnie, sie� wydziera si� z r�k...
G��biej, g��biej... D�. Nogi podrywa. Pr�d wsysa, niesie ostro ku
�rodkowi: Grigorij pracuj�c mocno praw� r�k� p�ynie do brzegu.
Czarna, rozko�ysana g��bia straszy go jak jeszcze nigdy. Noga z
rozkosz� dotyka chwiejnego dna. O kolano uderza jaka� ryba.
- Obejd� g��biej! - dobiega z grz�skiej czerni g�os ojca.
Sie� unosi si�. Znowu pe�znie w g��b, pr�d znowu wyrywa ziemi�
spod n�g i Grigorij p�ynie z zadart� g�ow� wypluwaj�c wod�.
- �yjesz to, Aksinia?
- Jeszcze �yj�.
- Deszczyk jakby ustaje.
- Ma�y ustaje, zaraz lunie wielki.
- Ciszej. Ojciec us�yszy, nawymy�la.
- Te�, przestraszy� si� ojca...
Przez chwil� ci�gn� w milczeniu. Woda kr�puje ka�dy ruch niby
lepkie ciasto.
- Grisza, ko�o brzegu co� jakby pniak. Trzeba obej��.
Straszliwe uderzenie odrzuca Grigorija daleko. Grzmi�cy plusk, jak
gdyby bry�a skalna run�a z jaru do wody.
- A-a-a! - piszczy Aksinia gdzie� na brzegu.
Przestraszony Grigorij wynurza si� i p�ynie w stron� krzyku.
- Aksinia!
Wicher i p�ynny szum wody.
- Aksinia! - krzyczy Grigorij ogarni�ty ch�odem strachu.
- Hej-hej!... Gri... go... rij... - zg�uszony g�os ojca z
daleka.
Grigorij przestaje zagarnia� wod� r�koma. Co� grz�skiego pod
nogami, �apie r�k� - sie�.
- Grisza, gdzie jeste�? - p�aczliwy g�os Aksinii.
- Dlaczego nie odpowiadasz?... - wrzeszczy ostro Grigorij wy�a��c
na brzeg na czworakach.
Przykucaj� dr��cy i rozpo�cieraj� sie� zwini�t� w k��b. Ksi�yc
wykluwa si� spoza rozerwanej chmury. Grzmoty gadaj� pow�ci�gliwie
za b�oniem.
Ziemia b�yszczy nie wessan� wilgoci�. Niebo wyprane przez deszcze
jest jasne i surowe.
Rozpl�tuj�c sie� Grigorij wpatruje si� w Aksini�. Twarz jej jest
kredowobia�a, ale czerwone, nieco wywini�te wargi �miej� si� ju�.
- Jak mnie nie rzuci na brzeg - opowiada dysz�c - zupe�nie
straci�am rozum. Zal�k�am si� na �mier�! My�la�am, �e� si� utopi�.
R�ce ich spotykaj� si�. Aksinia pr�buje przesun�� swoj� r�k� w
r�kaw jego koszuli.
- Jak tu u ciebie ciep�o w r�kawie - m�wi �a�o�nie - a ja
zmarz�am, mr�z mi chodzi po ca�ym ciele.
- O, to tu wyr�n��... przekl�te sumisko!
Grigorij rozsuwa szerok� na p�tora arszyna dziur� w �rodku sieci.
Kto� biegnie z odmia�u. Grigorij odgaduje Duni�. Krzyczy z daleka:
- Masz nici?
- Tutaj s�.
Duniaszka podbiega zadyszana.
- Czego tu siedzicie? Tato pos�a�, �eby�cie pr�dko szli na odmia�.
Na�apali�my ca�y w�r czeczugi! - w g�osie Duni brzmi triumf:
Szcz�kaj�c z�bami Aksinia zszywa dziur� w sieci. Biegn� k�usem, by
si� rozgrza�.
Pantelej Prokofijewicz skr�ca papierosa palcami zbru�d�onymi przez
wod�, grubymi jak u topielca; przytupuje i chwali si�:
- Weszli�my raz - zagarn�li�my osiem, a za drugim razem... - robi
przerw�, zapala i w milczeniu wskazuje nog� w�r. Aksinia z
ciekawo�ci� zagl�da. W worku zgrzyt i trzeszczenie. �ywe jeszcze
ryby tr� si� o siebie.
- A wy dlaczego�cie si� odbili?
- Sum rozwali� sie�.
- Zaszyli�cie?
- Posczepiali�my oczka, jak si� da�o.
- No, p�jdziemy do zakr�tu i do domu. Zbieraj si�, Griszka, c�e�
si� tak znarowi�?
Grigorij przest�puje zdrewnia�ymi nogami. Aksinia dr�y tak mocno,
�e Grigorij przez sie� odczuwa jej dr�enie.
- Nie trz� si�!
- Chcia�abym, ale nie mog� z�apa� tchu.
- Wiesz co... Wy�a�my! Niech diabli bior� ryby!
Du�y karp uderza przez sie�. Grigorij zawija sie� przy�pieszaj�c
kroku, Aksinia zgi�ta wybiega na brzeg.
Sp�ywaj�ca woda szele�ci po piasku. Ryby rzucaj� si� w sieci.
- P�jdziemy przez b�onie?
- Przez las bli�ej. Hej, wy tam, pr�dko?
- Id�cie, dogonimy was. Wyp�uczemy jeszcze sie�.
Aksinia krzywi�c twarz wy�yma sp�dnic�, bierze na rami� worek z
po�owem i p�dzi niemal k�usem. Grigorij niesie sie�. Przeszli ju�
ze sto s��ni. Aksinia j�kn�a:
- Oj, nie mam ju� si�y! Ka�da noga idzie po swojemu.
- Masz tu zesz�oroczn� kop� siana, mo�e si� zagrzejesz?
- Chyba. Mo�na zdechn��, zanim si� dolezie do domu.
Grigorij zsun�� na bok pokrycie stogu, wygrzeba� d�. Gor�cy
zapach zwietrza�ego siana uderzy� w nozdrza.
- W�a� do �rodka. Tu jak na piecu!
Aksinia rzuci�a worek i zakopa�a si� w siano po szyj�.
- Oj, dobrze tu.
Grigorij dr��c z zimna po�o�y� si� obok. Z mokrych w�os�w Aksinii
p�yn�� zapach delikatny i podniecaj�cy.
Le�a�a z odrzucon� g�ow�, miarowo dysz�c p�otwartymi ustami.
- W�osy to ci pachn� jak bielu�. Wiesz, taki bia�y kwiatek... -
szepn�� nachylaj�c si� Grigorij.
Aksinia milcza�a. Wzrok jej utkwiony w sierp ksi�yca w lisiej
czapie by� zamglony i daleki.
Grigorij wysun�� r�k� z kieszeni i nagle przyci�gn�� g�ow� Aksinii
ku sobie. Szarpn�a si� ostro i unios�a na r�ku.
- Pu��!
- Cicho b�d�!
- Puszczaj, bo b�d� krzycze�!
- Czekaj, Aksinia...
- Wuju Panteleju!...
- A co, zb��dzi�a�? - g�os Panteleja Prokofijewicza rozleg� si�
blisko spoza zaro�li g�ogu.
Grigorij zacisn�� z�by i zeskoczy� ze stogu.
- Czego si� drzesz? Zab��dzili�cie? - pyta� stary podchodz�c.
Aksinia sta�a ko�o stogu poprawiaj�c chustk� zsuni�t� na ty�
g�owy, nad ni� dymi�a para.
- Zab��dzi� nie zab��dzili�my, ale ja o ma�o nie zamarz�am.
- Oj, kobieto, patrzaj, a przecie� tutaj st�g, ogrzej si�.
Aksinia z u�miechem schyli�a si� po worek.
V
Do chutoru Sietrakow - gdzie zbiera� si� ob�z - by�o sze��dziesi�t
wiorst. Petro Melechow i Stepan Astachow jechali na jednej
bryczce. Z nimi trzech jeszcze Kozak�w z chutoru: Fiedot
Bodowskow, m�ody Kozak, dziobaty, podobny do Ka�muka, Chrisanf
Tokin, przezwiskiem Christonia, rezerwista pu�ku atama�skiego
lejbgwardii, i artylerzysta Tomilin Iwan, kt�ry jecha� do
Persjanowki. Zaraz po pierwszym postoju zaprz�gni�to do bryczki
wronego konia Astachowa i mierzyna Christonii. Pozosta�e trzy
konie sz�y osiod�ane z ty�u. Powozi� Christonia, ogromny i
g�upkowaty, jak wszyscy atama�czycy. Zgi�wszy plecy w p�kole
siedzia� na przodzie, zas�aniaj�c otw�r budki, i straszy� konie
dono�nym basem. W bryczce obci�gni�tej nowiutkim brezentem, le�eli
Petro Melechow, Stepan i artylerzysta Tomilin. Fiedot Bodowskow
maszerowa� z ty�u, widocznie �atwo mu sz�o wtykanie krzywych,
ka�muckich n�g w kurz drogi.
Bryczka Christonii sz�a pierwsza. Z ty�u ci�gn�o si� siedem czy
osiem zaprz�g�w z ko�mi osiod�anymi i nie osiod�anymi.
Nad drog� wirowa� �miech, krzyki, przeci�g�e pie�ni, parskanie
koni, d�wi�k pustych strzemion.
Petro mia� pod g�ow� worek z sucharami. Le�y i podkr�ca d�ugiego,
��tego w�sa.
- Stepan!
- H�?
- Jazda! Zanucimy sobie co� wojskowego.
- Za gor�co. Wszystko zasch�o w cz�owieku.
- Karczmy nie ma w bliskich chutorach, nie masz na co czeka�.
- No, to zaczynaj. Ale ty� niezdatny do tego. Wasz Griszka, ten ma
dyszkant! Jak wyci�gnie, po prostu nie g�os, ale srebrna nitka.
My�my z nim wyci�gali zawsze na zabawach.
Stepan odrzuca g�ow�, odkas�uje i zaczyna niskim, d�wi�cznym
g�osem:
Ej ty zorzo-b�yskawico
Co� tak rano zab�ys�a...
Tomilin przyk�ada po babsku d�o� do policzka i podchwytuje
cienkim, j�cz�cym g�osikiem. Petro patrzy z u�miechem; zagryzaj�c
w�sa, jak na skroniach barczystego artylerzysty niebieszczej�
w�yki �y�.
... A ta m�oda krasawica
Po wod� p�no posz�a...
Stepan le�y g�ow� do Christonii, odwraca si�, opiera na r�ku;
mocna, �adna szyja r�owieje.
- Christonia, podeprzyj!
Ledwie j� ch�opaczek zoczy�,
W mig osiod�a� konika:
Stepan podnosi na Petra u�miechni�te spojrzenie wytrzeszczonych
oczu i Petro, wyci�gn�wszy w�siska z ust, przy��cza sw�j g�os.
Christonia, rozwar�szy olbrzymi�, skudlon�, szczeciniast� paszcz�,
ryczy wstrz�saj�c brezentowym daszkiem budki:
I na koniu, na gniadoszu,
Za t� m��dk� pogoni�...
Christonia k�adzie na brzeg bryczki ogromn�, �okciow� bos� stop� i
czeka, a� Stepan zacznie znowu. Tamten za� z przymkni�tymi oczyma
- spocona twarz w cieniu - prowadzi delikatnie �piew zni�aj�c g�os
a� do szeptu lub rozdzwaniaj�c metalicznie:
Pozw�l, pozw�l, m�oda krasawico,
Konia w rzeczce napoi�...
I znowu Christonia hucz�c jak dzwon zag�usza wszystkich. G�osy z
s�siednich bryczek wlewaj� si� w nurt pie�ni. Konie parskaj� z
kurzu. �elazne obr�cze k� pobrz�kuj� na drodze. Pie�� p�ynie
przeci�g�a i mocna niby wiosenna woda. Bia�oskrzyd�a czajka
wzlatuje nad wysch�ym, spalonym zielskiem stepu. Z krzykiem leci
do w�wozu. Odwraca g�ow�, szmaragdowym oczkiem patrzy na �a�cuch
bryczek, obci�gni�tych bia�ym p��tnem, na konie, k�dzierzawi�ce
py� drogi kopytami, na krocz�cych ko�o drogi ludzi w bia�ych,
usmolonych przez kurz koszulach. Czajka spada w w�w�z, uderza
ciemn� piersi� w wysch�e trawy, zmi�te przez przechodz�c�
zwierzyn�, i nie widzi, co si� dzieje na drodze. A na drodze
ci�gle dudni� bryczki, niech�tnie cz�api� konie, spocone pod
siod�em, tylko Kozacy w szarych koszulach szybko przebiegaj� od
swoich bryczek do przedniej bryczki, gromadz� si� ko�o niej i
zanosz� si� od �miechu.
Stepan stoi wyprostowany na bryczce, jedn� r�k� trzymaj�c si�
brezentowej budki, drug� wymachuje kr�tkimi ruchami; junacko,
p�ynnie zaci�ga:
Nie rozsiadaj si� ko�o mnie,
Nie rozsiadaj si� ko�o mnie,
Ludzie rzekn�, �e kochasz mnie.
Zerkasz na mnie,
Chodzisz do mnie,
Zerkasz na mnie,
Chodzisz do mnie!
A jam z rodu wysokiego...
Dziesi�tki mocnych g�os�w podchwytuj� w lot i roz�cielaj� na kurzu
przydro�nym:
A jam z rodu wysokiego...
Wysokiego,
Zb�jeckiego,
Wysokiego,
Zb�jeckiego,
Kocham syna
ksi���cego...
Fiedot Bodowskow gwi�d�e, konie przysiadaj� i szarpi� postronkami;
Petro wysuwa si� z budki ze �miechem i macha czapk�; Stepan
zuchowato porusza ramionami, b�yskaj�c o�lepiaj�cym u�miechem;
kurz toczy si� po drodze jak wa�; rozkud�any Christonia w
rozpi�tej, d�ugiej koszuli chodzi w prysiudach, kr�ci si�, jak
ko�o rozp�dowe, chmurz�c si� i post�kuj�c ta�czy kozaka i na
szarym jedwabiu drogi pozostaj� cudaczne, szerokie �lady jego