6087

Szczegóły
Tytuł 6087
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6087 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6087 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6087 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Eliza Orzeszkowa Ogniwa Zaledwte �nieg okrywaj�cy dachy i ulice szarze� zacz�� we wczesnym zmroku zimowym, okna du�ego i ozdobnego domu zaja�nia�y rz�sistym �wiat�em. Na ich tle z�otym zarysowa�y si� bogate festony firanek, wysmuk�e postumenty lamp, grupy ro�lin i niesta�e cienie postaci ludzkich. Gdy na ulicy ustawa� turkot k�, dolatywa�y stamt�d przez podw�jne szyby s�abe d�wi�ki muzyki fortepianowej. �atwo by�o zgadn��, �e ludzie t>i� tam bawi�; �e powstawszy od sto�u obiadowego muzyk� i rozmowami uprzyjemniaj� sobie chwile ulatuj�ce tak szybko... Przed bram� sta�o kilka powoz�w z pi�knymi zaprz�gami 3 stangretami w liberiach, kt�rzy zwiesiwszy g�owy drzemali lub uderzali si� zzi�b�ymi ramionami po plecach i bokach. Ale z bramy wybieg� lokaj we fraku i wyda� stangretom rozkaz odjechania do dom�w. Ko�a zaskrzypia�y na �niegu, karety, porwane przez spragnione ju� ruchu konie, sznurem potoczy�y si� w g��b ulicy, nad kt�r� teraz w�a�nie pomi�dzy �niegiem szarzej�cym a niebem jeszcze b��kitnawym zapala� si� pocz�y dwa rz�dy latarni. Potem ulica przycich�a; czasem tylko jednokonne sanki przelatywa�y ze s�abym dzwonieniem; na bia�e chodniki pada�y z okien magazyn�w nieruchome p�achty �wiate�, w k�rych pojedynczo lub rojnie przesuwa�y si� profile przechodni�w. W�wczas z bramy o�wietlonego domu wyszed� m�czyzna, kt�rego broda siwa wydawa�a si� p�atkiem �niegu po�o�onym mu na piersi. Paltot futrzany z kosztownym ko�nierzem szczelnie okrywa� posta� do�� wysok�, z plecami troch� przygarbionymi; brzeg czapki futrzanej dotyka� z�otej oprawy okular�w. Ubranie, ruchy, sam spos�b, w jaki naci�ga� r�kawiczki, znamionowa�y cz�owieka nale��cego do wy�szych warstw spo�ecznych. Mia� brod� siw�, plecy przygarbione i okulary na oczach, ale z tymi oznakami staro�ci nie zgadza� si� krok przy�pieszony, jakim szed� po bia�ym chodniku. W tym kroku, jako te� w paru gestach, kt�re uczuli�, malowa�o si� zniecierpliwienie, co� na kszta�t ch�ci zostawienia za sob� jak najdalej domu, kt�ry opu�ci�. Bo te� ilekro� salony jego c�rki nape�nia�y si� gwarem rozm�w b�yskotliwych, lekkich, pustych, a w apartamencie zi�cia rozk�adano stoliki kartowe, uczuwa� on zawsze niesmak, smutek, nud� i o ile by�o podobnym, opuszcza� dom ich, b�d�cy tak�e jego domem. Czy postarzawszy straci� serce do �wiata albo �wiat odwr�ci� si� od niego? W obu zarazem przypuszczeniach by�o wiele prawdy. Dla niego, dziadka wnuk�w doros�ych, nawet ojcowie i matki rodzin byli m�odzie��. To bardzo dobrze; mo�na przecie� kocha� m�odzie� i by� przez ni� kochanym. Tylko �e on niedobrze ju� rozumie �ycie tych pokole� m�odych. Mia� niegdy� idea�y ukochane, kt�re by�y mu miar� s�du o ludziach i rzeczach. Do,tej miary przy�o�eni: c�rka, zi��, wnuki objawiaj� wzrost nadzwyczaj ma�y. Nie chce by� niesprawiedliwym i odzywa si� w nim przywi�zanie ojcowskie. Ani c�rka i zi��, ani wnuczki i wnukowie nie s� znowu - plamami atramentu. Maj� swoje zalety, wdzi�ki, zdolno�ci, tylko �e on rzadko mo�e zgodzi� si� z nimi w czymkolwiek. Inne zdania i upodobania, inne wspomnienia.. Pousypialiby ze znudzenia, gdyby zacz�� im prawi� o tym, co dniem. i noc� nape�nia jego pami��. Mieszka przy c�rce i zi�ciu w zbytku i blasku, a dnie spycha z �ycia, jak z plec�w wory ja�owego �wiru, i wlecze si� ku ko�cowi tak prawie powoli, jak teraz idzie chodnikiem ulicy. Bo wyszed�szy z bramy domu krokiem po�piesznym, teraz zaledwie porusza stopami. Kiedy przebywa miejsca, na kt�re pada z okien magazyn�w �wiat�o rozp�omienione, u szyi jego po�yskuje ko�nierz bobrowy, u oczu z�ota oprawa okular�w, w r�ku rze�biona ga�ka od laski. Lecz kiedy wchodzi na przestrzenie pogr��one w p�zmroku, nie ma ju� na sobie po�ysk�w �adnych i rozmija si� z przechodniami wyprostowanymi, jak cie� przygarbiony, z p�atkiem �niegu po�o�onym na piersi i drugim dobywaj�cym si� spod czapki, nad karkiem zwieszonym. Lecz miejsca o�wietlone staj� si� coraz rzadszymi, a zanurzone w p�zmroku coraz obszerniejszymi. Ruch uliczny s�abnie, turkotu k� nie s�ycha� wcale i dzwonki u sanek o�ywaj� si� tylko kiedy niekiedy. Nawet latarnie zdaj� si� p�on�� s�abiej za szk�am- m�tniejszymi; chodniki te� w�sze, pustsze, mniej g�adkie, u �cian ni�szych, za kt�rych oknami s� wprawdzie �wiat�a, ale niedu�e i nieliczne, a nie ma wcale lamp wysmuk�ych,, waz wspania�ych ani d�wi�k�w muzycznych. Jest to dzieln'ca miasta znacznie ubo�sza od tej, w kt�rej znajduje si� wspania�e mieszkanie jego dzieci i jego. Nie n�dza tu jeszcze mieszka, lecz ub�stwo bardzo jej bliskie, i je�eli dostatek, tf bardzo skromny. Skromne te� sklepiki zast�pi�y magazyny z wystawami �wietnymi, szyldy jaskrawe migoc� w s�abym �wietle u bram starych i okien niewielkich; niekt�re z nich ko�ysz�c si� z powiewem wiatru, skrzypi� nad g�owami przechodni�w. Ko�ysze si� niekiedy i poskrzypuje deska z t�em ciemnym i wymalowan� na nim tarcz� zegara, wielk�, bia��, podobn� do twarzy starej i zap�akanej. Sp�owia�e cyfry i wska�niki wygl�daj� jak zmarszczki przez czas wyryte, a kurzawy letnie i deszcze jesienne z�o�y�y na ni� mn�stwo czarnych kropek, jak zesch�ych �ez. Wzrok starego pana w futrze bobrowym wypadkiem spotka� si� z malowan� twarz� zegara, kt�ra w powiewie wiatru z lekka zako�ysa�a si� i zaskrzypia�a. By�o to co� na kszta�t zaproszenia wym�wionego tonem �a�osnym. Zegar na szyldzie! Zegarmistrz! to bardzo dobrze! W�a�nie zegarek jego potrzebuje naprawy. Od pewnego czasu op�nia si� wci�� i op�nia, po par� minut co dzie�. Sam go ju� ci�gle nastawia, naprawia, posuwa, cofa - nic nie pomaga. A przecie� zna si� na zegarkach wy�mienicie i wszystkie, jakie s� w domu, zostaj� pod jego dozorem wy��cznym i bezpo�rednim. Upokarza go troch�, �e temu samodzielnie rady da� nie mo�e. Skoro przecie� tak jest, trzeba dla przyjaciela starego wezwa� porady lekarza. Wst�pi� na par� starych wschodk�w, otworzy� niskie drzwi sklepiku, lecz gdy zamkn�� je za sob�, nie od razu oddali� si� od progu; przez minut par� sta� s�uchaj�c i patrz�c. Izdebka by�a ma�a, niska, od sufitu do pod�ogi nape�niona szmerem dziwnym, zgie�kliwym, stukotliwym, monotonnym i zarazem niespokojnym, spiesznym. Nie by� to ha�as, tylko szmer gwarliwy, nie wzdymaj�cy si� ani opadaj�cy nigdy, lecz ci�gle jednostajnie, bez sekundy przerwy nape�niaj�cy izb� od do�u do g�ry. Nic tu wi�cej s�ycha� nie by�o: ani ruchu ulicznego, ani skrzypienia szyld�w, ani �adnego d�wi�ku ze �wiata �yj�cych. Nic, tylko od sufitu do pod�ogi i od �ciany do �ciany ta rozmowa czy narada zegar�w wisz�cych na �cianach i m�wi�cych jeden za drugim, jeden za drugim, wielu g�osami suchymi i stukotliwymi: "Tak-tak..." "Tak-to-tak .." "Tak-to-tak..." A w tym szmerze rozmowy czy narady, zda si� wiekuistej, u okna jedynego, przy stoliku, na kt�rym pali�a si� lampa z d�ugim kominkiem, nad mn�stwem b�yszcz�cych k�ek, spr�ynek, haczyk�w siedzia� cz�owiek w ubraniu d�ugim i wyszarzanym, z dwoma p�atami �nie�nymi, jednym na piersiach, drugim nad karkiem zgi�tym. By�a to broda siwa i siwe w�osy dobywaj�ce si� spod jarmu�ki aksamitnej. W wielkich okularach, z narz�dziem delikatnym w r�ku siedzia� i pracowa� oko�o b�yszcz�cych drobiazg�w. Czo�o mia� zmarszczone, wargi od�te i uwag� g��bok� w oczach, po�yskuj�cych iskr� srebrn� spod brwi siwych i powiek zaczerwienionych. Mo�e ucho jego tak przywyk�o do stukotliwej rozmowy zegar�w i tak si� z ni� z�y�o, �e d�wi�ki inne przebija�y si� do� z trudno�ci�; nie s�ysza� otworzenia si� drzwi i wej�cia cz�owieka obcego. Ale w minut� po tym wej�ciu ze szmeru tej rozmowy wytrysn�� g�os dono�ny, d�wi�czny, dziwnie �ywy i �wie�y, kt�ry na ca�� izb� zawo�a�: "Ku-ku!" i potem ju� dalej miarowo powtarza�: "Ku-ku! ku--ku!", a� za �smym razem umilk�, a izdebk� nape�ni�a znowu gwarliwa i pomimo miarowo�ci doskona�ej spieszna, niespokojna narada zegar�w. Stary �yd z dwoma p�atami �niegu staro�ci podni�s� g�ow�, wyd�te od skupienia wielkiego wargi jego rozci�gn�y si� w b�ogim u�miechu, spojrzeniem pe�nym zadowolenia powi�d� doko�a i spotka� si� nim z twarz� przybysza, na kt�rej tak�e rozlewa� si� u�miech. Powsta� nieco ze sto�ka, jarmu�ki palcami dotkn�� i zacz��: - Czego wielmo�ny pan... Ale spostrzeg�szy futro kosztowne, z�ot� opraw� okular�w, po^aw� przygarbion�, lecz jeszcze wynios��, poprawi� si�: - Czego jasny pan ��da? Ale jasny pan zamiast odpowiedzie� na zapytanie szed� wprost ku �cianie z szemrz�cymi zegarkami i stan�� przed tym, kt�ry wyda� by� z siebie g�os kukawki. - Sk�d masz ten zegar? Staro�wiecki... �liczny... cyferblat osobliwy!... Sk�d go masz? Czyj on jest? �yda jakby spr�yna podrzuci�a znad sto�ka, zerwa� si� i dwoma spiesznymi krokami stan�� obok starego pana przed szafk� hebanow�, wysok�, z otworem, przez kt�ry wygl�da�o na �wiat oblicze zegara z kuku�k�. - Czyj ten zegar? A czyj ma by�? On m�j! Jak syn jest swego ojca, jak przyjaciel jest swego przyjaciela, tak on m�j! A jasny pan my�la�, �e mo�e ten zegar jest u mnie w reperacji? �e zaraz kto przyjdzie i jego st�d zabierze? Aj, aj! Ja by kijem tego, kto by mnie ten zegar zabra� chcia�! �eby mnie kto jego zabiera�, to ja by takiego ha�asu narobi�, �e ludzie by zbiegli si� i musieli przep�dzi� tego, kto by mnie ten zegar zabiera�... bo on jest m�j... M�wi� z �ywo�ci� ogromn�, z zapa�em i razem ze �miechem filuternym, lecz nagle przerwa� m�wienie i uwa�nie wpatrzy� si� w go�cia, kt�ry przecie� na niego uwagi nie zwracaj�c, z g�ow� podniesion�, z ustami troch� otwartymi, przypatrywa� si� zegarowi, a� zawo�a�: - Daj no sto�ek i lamp�, bo nie mog� dojrze� pejza�u na cyferblacie. Widz�, �e jest, ale nie mog� dojrze� jaki... Przy ostatnich wyrazach wst�pi� na sto�ek podsuni�ty mu przez �yda, a uczyni� to tak spr�y�cie, jak gdyby nigdy dot�d nie pow��czy� nogami. - Lamp� dawaj! - zawo�a�. - Zaraz, zaraz, jasny panie! I s�owa te m�wi�c stary �yd z lamp� w r�ku znalaz� si� obok go�cia na drugim przysuni�tym sto�ku. - Genewa! - zawo�a� stary pan - tak, tak! fabryka szwajcarska, nie wiesz jaka? - Dlaczego nie mam wiedzie�? Czy ja mog� czego o nim nie wiedzie�? Z tryumfem wymieni� nazw� fabryki ju� od dawna nie istniej�cej. - To by�a taka fabryka, jakiej ju� na �wiecie nie ma... Stary pan, o�ywiony ogromnie, przytakiwa�: - To prawda, ach, jaka to prawda, �e takiej fabryki ju� na �wiecie nie ma! A jak on si� nakr�ca? Stary �yd, jakby z r�kawa klucz wytrz�s�, ju� go trzyma� w palcach. W rzeczy samej wyj�� go ze skrytki znajduj�cej si� w szafce. - Ot, jak on si� nakr�ca! Widzi jasny pan! A jak to dobrze, �e ja go dzi� jeszcze nie nakr�ca�, to mog� jasnemu panu pokaza�. Aj, fajn, taki stary klucz, a jak po oliwie chodzi! - Tak! Aha! - m�wi� tamten. - A ja my�la�em, �e on, - si� nakr�ca z tamtej strony, bo takie zegarki... - Jasny pan ma omy�k�... takie zegarki nie nakr�caj� si� nigdy z tamtej strony... to s� wcale inne, kt�re si� nakr�caj� z tamtej strony... A teraz ja poka�� jasnemu panu te gzymsiki... Widzi jasny pan, jaka to delikatna robota jest i jakie to rze�bienie i z�ocenie fajn... - Empire! - szepn�� stary pan. - Ampir! cha, cha, cha! Na moje sumienie, jasny pan zna si� na zegarkach jak, za pozwoleniem, zegarmistrz! Czyste ampir! Ju� blisko sto lat ma... Poczekaj! poczekaj! a to� co za spr�ynka? - Nu, to jest taka spr�yna, �e jak ja j� pocisn�, to zaraz z zegara wyleci ptak, skrzyd�ami za�omocze i krzycze� zacznie. - Aha! prawda! widzia�em raz tak� maszyneri�... - Kiedy jasny pan raz widza�, to ja ja�nie panu drugi raz j� poka��... Stali na sto�kach obok siebie, postaw� r�ni, bo gospodarz by� szczuplejszym i ni�szym od go�cia. �wiat�o lampy, kt�r� �yd trzyma� w wysoko podniesionym r�ku, pada�o na dwie twarze z rysami niepodobnymi, ale okryte jednostajnie wielk� ilo�ci� zmarszczek. Obaj mieli okulary na oczach wlepionych w zegar z b�ogo�ci� jednostajn�. Wtem nad ich g�owami siwymi i twarzami pomarszczonymi, wysadzony z wn�trza zegara przez spr�yn� przyci�ni�t�, wylecia� ptak metalowy, kilka razy za�opota� skrzyd�ami i d�wi�cznie, �wie�o, na ca�� izb� wo�a� zacz��: "Ku-ku", "Ku-ku". �yd pierwszy zst�pi� ze sto�ka na ziemi� i pom�g� go�ciowi to uczyni�, po czym, zapominaj�c o postawieniu lampy na stole, znowu na niego patrza�. - Za pozwoleniem jasnego pana - szepn�� nie�mia�o - mo�e ja mam omy�k�, ale mnie zdaje si�, �e moje stare oczy ja�nie pana pozna�y... - Poczekaj, poczekaj - z �ywo�ci� przem�wi� stary pan - mnie tak�e co� si� przypomina. Czy ja ci� zna�em kiedy? - Jasny pan graf Ksawery ze Strumienicy... - No, a ty? bo nie mog� przypomnie� sobie... - Ja Berek, syn Szymszela, co w Strumienicy pacht trzyma�. - Berek! Czy by� mo�e? Ale� pami�tam wybornie! Siostra moja bra�a ci� za model do jakiego� obrazka... �yd g�ow� trz�s� potakuj�co; lamp� postawi� na stole, bo r�ce dr�e� mu zacz�y. Wyci�ga� z k�ta stare krzes�o z materacem wkl�s�ym i por�cz� nad�aman�, zapraszaj�c go�cia, aby usiad�. Cmoka� wargami, �mia� si�, czerwone powieki mruga�y pod siwymi brwiami bardzo pr�dko, jak od ol�nienia. Usiad� na koniec, wpatrzy� si� w go�cia i g�ow� trz�s�c wydawa� d�wi�ki niewyra�ne, w kt�rych przecie� s�ycha� by�o rado�� i zdziwienie. Ale i stary pan przypatrywa� mu si� z podziwem. - Czy by� mo�e? Ty Berek!... ty... ten Berek z kr�c�cymi si� w�osami z�otymi, z twarz� rumian� jak u dziewczyny, z oczami jak turkusy? Siostra moja wzi�a ci� za model do jakiej� figury w obrazie, potem cz�sto przychodzi�e� do pa�acu... Wi�c to ty jeste�?... - Ja... ja sam, jasny panie! A jasny pan jest tym paniczem, co na schody strumienieckiego pa�acu nigdy inaczej nie wchodzi�, jak po cztery przeskakuj�c. Kiedy mnie jasna panna hrabianka malowa�a, a jasny graf Ksawery do tego pokoju, w kt�rym my byli, wchodzi�, to jakby s�o�ce wschodzi�o... Aj, czy ja nie pami�tam, jak jasny graf Ksawery konno je�dzi� i jak z panienkami ta�czy�!... �eby nie wiem wielu panicz�w na koniach jecha�o, to on wszystkich wyprzedzi�, i �eby nie wiem, wiele panienek by�o, to one wszystkie tylko z nim chcia�y ta�czy�... Ja to wszystko widzia�, cho� przy p�ocie albo to za oknem pa�acu stoj�c... - Ale� w�a�nie, w�a�nie - podchwyci� hrabia - ja ci� te� najlepiej pami�tam stoj�cego przy sztachetach, na dziedzi�cu lub w ogrodzie, i przypatruj�cego si� wszystkiemu oczyma, kt�re posiada�y dziwnie naiwny wyraz ciekawo�ci i uciechy... Nieraz m�wili�my z siostr� o tobie, �e wygl�dasz, jakby� cieszy� si� ca�ym �wiatem i nigdy dosy� nacieszy� nie m�g�... �yd �mia� si� z cicha: - A jasny pan czy nie cieszy� si� wtedy ca�ym �wiatem? Hrabia zamy�li� si� i westchn��. - Naturalnie - odpowiedzia� - m�odo��!... Razem byli�my m�odzi, m�j Berku! Nie spuszczaj�c z niego oczu �yd znowu zapyta� z cicha: - A teraz? - Teraz! c�? Jeste�my razem starzy... �yd opar� d�onie na kolanach, wzrok wlepi� w ziemi�, zgarbi� si�, zmala�. - Cy! cy! - cmoka� - czemu my nie mieli razem zestarze�, kiedy my razem m�odzi byli? Ka�dy cz�owiek na �wiecie, czy �yd, czy chrze�cijanin, czy wielki, czy male�ki, ma m�odo�� i ma staro��... i dla ka�dego m�odo�� to rado��, a staro�� to taki smutek, co jego ju� a� do grobu nie mo�na z siebie zdj��... Ka�dy to ma... Umilk�. Hrabia milcza� tak�e i tylko zegary na �cianach gwarzy�y szmerem suchym, niespokojnym: "Tak-tak", "Tak-to-tak", "Tak-tak", "Tak-tak", "Tak-tak", "Tak-tak". Jeden z nich g��bokim basem zacz�� uderza� godzin�: "Raz, dwa, trzy!" Lecz zaledwie trzy razy uderzy�, odezwa� si� drugi, bardzo cienki, i wydzwoni�: "Raz, dwa!" Przy sz�stym uderzeniu dzwoni�y ju� trzy g�osy a przy si�dmym by�o ich ze sze��. Siedem, osiem dziewi�� wydzwoni�y ch�rem, kt�ry potem stopi� si� we trzy i we dwa g�osy, ko�cz�ce og�asza� godzin� dziewi�t�. Hrabia z u�miechem ogl�da� si� doko�a. - Koncert! - szepn��, a potem z zamy�leniem doda�: - M�j Berku, ile to ju� godzin czas wybi� dla ciebie i dla mnie! - Nu - odpowiedzia� �yd - dlaczego on nie mia� ich wybija�? My byli daleko od siebie, i nie widzieli si� nigdy, i zapomnieli o sobie, a czas na zegarkach bi� godziny i co kt�r� wybi�, to i dla jasnego pana, i dla mnie, bo on dla wszystkich godziny bije... Chwil� milcza�, potem podnosz�c wzrok na go�cia, nie�mia�o zacz��: - Czy jasny pan graf wie, �e ja rodzic�w jasnego pana pami�tam, jakbym ich wczoraj widzia�? Pan graf ojciec by� ma�ego wzrostu, ale taki sobie dumny na twarzy, a pani grafini mia�a takie r�ce, co ja zawsze my�la�, �e to s� bia�e kwiaty... te, co w ogrodzie ros�y, i ogrodnik m�wi�, �e nazywaj� si� lile... mo�e ja �le pami�tam... lile... lile... takie bia�e, pi�kne kwiaty, co bardzo pachn�... Pani grafini mia�a r�ce podobne do tych lil�w... Niech jasny pan nie rozgniewa si�, �e ja zapytam: czy jasny tatko i jasna mama jeszcze �yj�? Tym razem w u�miechu hrabiego by�a gorycz, gdy odpowiedzia�: - Gdzie� tam, m�j Berku! Czy� podobna, abym ja posiada� jeszcze rodzic�w przy �yciu? Te bia�e lilie, o kt�rych m�wisz, od dawna ju� - w ziemi. G�os mu drgn��, ale hamuj�c wzruszenie, �yczliwym g�osem zapyta�: - A twoi rodzice? Ojca prawie nie pami�tam, ale matk� przypominam sobie bardzo dobrze. Szczup�a, niedu�a kobiecina, spracowana, z twarz� zwi�d��, ale z pi�knymi jeszcze oczyma, czarnymi i ognistymi jak p�omienie... �yd milcza� chwil�, po czym zwracaj�c ku pod�odze palec suchy i ciemny rzek� z cicha: - Te p�omienie, co Ich jasny pan pami�ta, dawno ju� - w ziemi! Zegary szemra�y: "Tak-tak", "Tak-tak", "Tak-to-tak-tak"; dwaj ludzie milczeli z duszami zatopionymi w szmerze czasu. �yd pierwszy obudzi� si� z zamy�lenia i przem�wi�: - A czemu ja winien t� wielk� �ask� Pana Boga, �e do mnie takiego starego znajomego przyprowadzi�? Hrabia wyj�� z kieszeni staro�wiecki zegarek i po�o�y� go na stole. �yd z przyjemno�ci� wzi�� go w palce i ogl�daj�c g u�miechem zapytywa�: - A jaka na niego skarga? Czym on zgrzeszy�? On p�ni si�? Jasny pan pr�bowa� jego naprawia� i nic nie pomog�o! Cy, cy! ja ju� widz�, �e z nim niedobrze, on jest bardzo chory. Jego trzeba rozebra� i leczy�... Hrabiemu oczy b�ysn�y zza okular�w. Zaniepokoi� si� i ucieszy�. - Czy mo�esz to zrobi� zaraz? - Czemu nie? Ja b�d� bardzo kontent, je�eli jasny pan troszk� u mnie posiedzi i sam b�dzie widzia�, �e ja temu choremu nic z�ego nie zrobi�. Tylko ja sobie wi�ksz� lamp� zapal�, bo do takiej roboty przy takiej ma�ej lampie moje oczy za s�abe... Hrabia w coraz lepszym humorze zawo�a�: - Dobrze ci, �e mo�esz sobie wi�ksz� lamp� zapali�, a ja nie mam przy sobie tych okular�w, kt�rych u�ywam do naprawiania zegark�w... - Aj, aj! co to za bieda? U mnie jest kilka par r�nych okular�w; niech jasny pan dobierze sobie, kt�ra b�dzie najlepsza. Czy jasnego pana oczy tak samo prosz�, �eby ich ze s�u�by odpu�ci�? - Oj, tak, m�j Berku, bardzo nawet prosz�... i diabelnie mi to dokucza. Bez okular�w ani rusz, a i przez okulary czasem trudno... �yd wyjmuj�c z szuflady kilka par okular�w zauwa�y�: - To rychtyg jak mnie. Nasze oczy razem postarza�y... Po paru minutach obydwaj siedzieli pochyleni nad stolikiem, zatopieni w pracy rozbierania zegarka i ogl�dania r�nych jego cz�ci. Rogowa oprawa okular�w przerzyna�a liniami ciemnymi ich pomarszczone czo�a, policzki, skronie i gin�a nad -uszami w siwych w�osach. Za wielkimi szk�ami oczy nabiera�y coraz wi�kszego skupienia, a �wiat�o lampy zapala�o w nich srebrne po�yski. Pracuj�c rozmawiali, ale ju� tylko o przedmiocie zaj�cia swojego, bo w tej chwili wszystko, co nim nie by�o, ulecia�o bez �ladu z ich pami�ci. Czasem milkli i przypatruj�c si�, pr�buj�c, majstruj�c, od wielkiego nat�enia uwagi zaczynali oddycha� przeci�gle i g�o�no. Czasem zamieniali si� urywanymi zdaniami: - Widzisz, widzisz, ot, gdzie bieda! - Je�eli ona tu, to my j� st�d wyp�dzim! Ale mnie zdaje si�, �e ona gdzie indziej. Ale czasem zaczynali si� sprzecza�. - Co ty robisz? to nie tak trzeba robi�! - niespokojnie m�wi� hrabia. �yd odpowiada� uspokajaj�co. - Niech jasny pan nie l�ka si�... jasny pan zaraz zobaczy, co z tego b�dzie... - Ale� nic z tego nie b�dzie... tu poci�nij... stamt�d wyjm... Wtedy �yd g�os podnosi� i prawie krzycza�: - Jasny pan ma omy�k�... tu jest takie delikatne spr�ynki, ze jasny pan ich nie widzi... A hrabia tak�e podniesionym g�osem wo�a�: - A to mi si� podoba! Ja mia�bym czegokolwiek nie dostrzeg�c w tym zegarku... Ale zobaczywszy, �e �yd po swojemu, lecz dobrze zrobi�, mrucza� z cicha: - A prawda... prawda! mia�e� racj�!... Tamten tak�e, ju� uspokojony, pomrukiwa�: - Kiedy idzie o moj� robot�, to ja zawsze mam racj�... Znowu umilkli, przygl�dali si�, majstrowali, przybli�ali ku sobie czo�a poprzer�ynane zmarszczkami i ciemnymi liniami okular�w, mieszali nad sto�em r�ce zwi�d�e z delikatnymi ruchami palc�w suchych; oddechy ich g�o�ne i przeci�g�e ��czy�y si� ze sznurem zegar�w, p�yn�cym doko�a fal� nieustann�. Wtem z tej fali szmeru suchego i spiesznego wydoby� si� g�os basowy, bardzo czysty i wydzwania� zacz��: "Raz, dwa, trzy!" Za czwartym uderzeniem przybieg� mu z wt�rem, jak m�odzieniaszek m�owi dojrza�emu, cieniutki g�osik wiolinowy i wykrzycza�: "Raz, dwa!" A za trzecim uderzeniem swoim dosta� wt�r g�os�w innych, kt�rym wnet przybieg�y z pomoc� jeszcze inne, a� ch�r ca�y, zgodnie uderzywszy kilka razy, stopi� si� znowu do trzech i 'dw�ch g�os�w, ko�cz�cych og�asza� godzin� dziesi�t�. Dwaj ludzie podnie�li znad sto�u g�owy i opu�cili na kolana r�ce. �yd m�wi� z u�miechem: - Nu, jasny pan dobrze zna si� na zegarkach... Ju� ja widz�, �e jasny pan ma do zegark�w takie upodobanie, jak kiedy�ci� do bystrych koni i pi�knych panienek... Hrabia weso�o te� odpowiedzia�: - To prawda, m�j Berku, to prawda, �e nabra�em tego zami�owania, nie wiedzie� jak i dlaczego. Ot, r�ne dziwactwa czepiaj� si� staro�ci... �yd skrzywi� si� nieco i z niezadowoleniem zacz�� mrucze�: - Dziwactwo! jakie to dziwactwo? Dlaczego to ma by� dziwactwo? Zegarek to jest pi�kna maszyna i temu rozumowi ludzkiemu, co j� wymy�li�, honor robi. Czy ona kogo zabija, jak nie tu wspominaj�c, fuzja albo armata? Czy ona kogo truje, tak jak te maszyny, co w wielkich fabrykach r�ne paskudztwa ludziom w nosy i g�by sypi�? Zegarek to dla cz�owieka przyjaciel; on z nim jest, kiedy weso�o i kiedy smutno, on jemu pokazuje, co trzeba o kt�rej porze robi�, on gada, kiedy nikt do cz�owieka nie gada, on jego uczy, �e czas p�ynie l �e on na tym czasie, jak na wielkiej rzece, te� p�ynie do ogromnego morza... Machn�� r�k� i doko�czy�; - Wie jasny pan co? On dla cz�owieka. czasem lepszy przyjaciel jak drugi cz�owiek, bo on nigdy - nie k�sa! Chi, chi, chi! Za�mia� si� z cicha, ale hrabia z zamy�leniem s�ucha� mowy jego i potakuj�co wstrz�saj�c g�ow� odpowiedzia�: - Rozumn� rzecz powiedzia�e�: ta gadaj�ca maszyna jest z cz�owiekiem, kiedy weso�o i kiedy smutno... Czy wiesz, za ten m�j zegarek by� ze mn� ju� wtedy, kiedy to, jak powiadasz, mia�em zami�owanie do bystrych koni i pi�knych panienek... - Aj, aj! - cmokn�� �yd - taki m�ody panicz mia� ju� taki drogi zegarek! Hrabia u�miechn�� si�. - Nigdy nie brakowa�o mi drogich rzeczy, ale zabrak�o nieraz os�b drogich... Nigdy nie zapomn� przed�miertnych godzin mojej matki... Doktor powiedzia�, �e �mier� zbli�a� si� b�dzie wtedy, gdy puls s�abn�� zacznie, i poszed� spocz��, bo by� strasznie znu�ony i niewyspany. Sam jeden zosta�em przy jej ��ku i cz�sto, z zegarkiem w jednym r�ku, a z jej r�k� w drugim, bada�em... czy ju� si� zbli�a?... Im wi�cej zbli�a�a si�, tym rzadszym by�o uderzenie pulsu i zdawa�o mi si�, �e tym szybciej posuwa si� wskaz�wka zegarka. Posuwa�a si�, a w tej lilii, kt�r� pami�tasz, puls ustawa�, ustawa�... a� usta�. To, co zbli�a�o si�, przysz�o. Na zegarku by�o pi�� minut i trzy sekundy po p�nocy... �yd z wilgotnymi oczyma g�ow� trz�s� potakuj�co i zegary na �cianach szemra�y ch�rem: "Tak-tak", "Tak-to-tak"; "Tak-to-tak", "Tak-to-tak". Otrz�saj�c si� ze wzruszenia hrabia za�artowa�: - A nie uwierzysz, m�j Berku, jaka na niego �ywo�� czasem napada�a! Kiedy raz kocha�em si� na zab�j w pewnej pani, a mog�em z ni� bywa� zawsze bardzo kr�tko, ile razy ukradkiem na niego spojrza�em, z�o�� mi� porywa�a taka, �e gdyby tylko wypada�o, by�bym go cisn�� o ziemi�. W my�li �aja�em go: "Nie lecz� tak, g�upcze! Post�j sobie, wypocznij i niech razem z tob� czas si� zatrzyma!" Ale on nie s�ucha�; lecia� i szcz�cie moje... odlecia�o!... �yd z cicha zapyta�: - A czy jasny pan zawsze spa� dobrze w nocy?... Hrabia uczyni� r�k� gest ironiczny. - A kiedy jasny pan nie spa�, to czy my�li jasnego pana by�y zawsze weso�e? Nu, ja sam wiem, �e one musia�y bywa� nieweso�e. A kiedy jasny pan le�a� w ciemno�ci z nieweso�ymi my�lami w g�owie, to mo�e on wtedy bardzo poma�u szed�? - Jednak szed� - odpowiedzia� hrabia - i noce czarne przeci�ga�y... - A kiedy one przeci�ga�y, wszyscy spali, tylko on jeden do ja�nie pana gada�... A co on gada�? On jasnego pana pociesza�, �e i ta czarno�� przejdzie... - Jak wszystko przechodzi - doko�czy� hrabia i na par� minut zamy�li� si� g��boko. Czu� si� zdziwionym. Po co on tak d�ugo tu siedzi i tak poufale rozmawia z tym tepserdakiem? Zna� go niegdy�! C� st�d? Wsp�lnych wspomnie� przecie� mie� nie mog� ani w og�le wsp�lno�ci �adnej. Nie by� dumnym i mia� wrodzon� �yczliwo�� dla ludzi; niemniej wiedzia�, jaka przepa�� r�nic rozmaitych dzieli go od Berka, niegdy� syna pachciarza, a obecnie zegarmistrza z podrz�dnej ulicy miasta. Po prostu r�nili si� wszystkim i nie by�o pomi�dzy nimi podobie�stwa �adnego. Wszed� tu, aby odda� zegarek do naprawy, i zasiad� na d�ugie godziny. Co wi�cej, wcale nie chcia�o si� mu odchodzi� i prawie niespodziewanie dla samego siebie zapyta�: - Jak�e ci si� powodzi�o, m�j Berku? Jak powodzi si� teraz? Czy masz rodzin� i dostateczne �rodki do �ycia? �yd z wyrazem uciechy na twarzy podzi�kowa� za te pytania �yczliwe i do�� obszernie odpowiada� zacz��. Bogatym nie by�, kapita��w nie zebra�, ale �rodki do �ycia posiada� jakie takie i n�dzy nie cierpia�. Pracowa� jeszcze i zarabia� tyle, ile potrzeba na �ycie - a wiele mu potrzeba teraz, kiedy jest ju� sam i ma przy sobie jedn� tylko wnuczk�, kt�ra go dogl�da i tak�e szyciem troch� zarabia? Rodzin� ma liczn�, kilkoro dzieci, kilkana�cioro wnuk�w, ale to wszystko... Machn�� r�k�. - Wie jasny pan co? Jest taka zagadka, i ja bardzo ciekawy czy jasny pan zna j�, czy nie zna... Jakim sposobem to muza by�, �eby cz�owiek mia� famili� i razem nie mia� familii? M�wi�c to zatapia� w twarzy hrabiego wzrok badawczy i troch� filuterny. - Nu, czy pan t� zagadk� zna? Po ustach hrabiego przewin�� si� u�miech ironiczny, - Znam t� zagadk�, Berku, znam bardzo dobrze... �yd obu d�o�mi uderzy� si� o kolana i z frasunkiem zawo�a�: - Aj, po co jasny pan j� zna? Jej lepiej nie zna�! Nu, ala kiedy my obydwa j� znamy, to ju� ja nie b�a� ja�nie panu o mojej familii opowiada�. Oni porz�dne ludzie, i poczciwe ludzie, i niekt�re to nawet edukowane i bogate, ale oni nie moje... oni swoje i �wiata, nie moje... Mia� kilka c�rek, ale jedna tylko nie przestawa�a nigdy nale�e� do niego. Kocha�a go i piel�gnowa�a, by�a �wiat�em i rozkosz� jego oczu; ale dawno ju� jej nie widzia� i nigdy ju� ni� zobaczy. Spotka�y j� w handlu niepowodzenia i nieszcz�cia. Z m�em i dzie�mi wyjecha�a do Ameryki, aby szuka� lepszego losu... Miewa niekiedy listy od niej, ale co to listy? On jej nigdy ju� nie zobaczy i jest to taki wielki smutek, kt�ry mo�na znosi� spokojnie i cierpliwie tylko dlatego, �e on z Boskiej r�ki pochodzi, a z Boskiej r�ki t?zeba wszystko przyj�� spokojnie i cierpliwie... Co robi�? �renice jego, o kt�rych hrabia m�wi�, �e by�y niegdy� b��kitne jak turkusy, teraz szare i zamglone, pod czerwon� powiek� za�wieci�y �zami. Lecz wkr�tce otrz�s� si� ze wzruszenia i wywdzi�czaj�c si� za �yczliwe pytania przem�wi� nie�mia�o: - Niech jasny pan nie rozgniewa si�, za ja zapytam o siostr� ja�nie pana, o t� jasn� panienk� hrabiank�, co kiedy�cie mnie, biednego Zydka, na obrazie malowa�a. Aj, jaka to by�a �liczna panienka! Ja j� pami�tam. Czemu ja nie mam jej pami�ta�, kiedy ja takiej �licznej panienki nigdy ju� potem ni� widzia�! To by� anio�. Ona by�a taka pi�kna i taka dobra, i taka sobie cicha i delikatna, jak anio�! Ja pami�tam, �e ja�nie pan �y� z ni� w wielkiej przyja�ni. Czemu ja nie mam tego pami�ta�, kiedy ja potem takiej przyja�ni ju� nigdy nie widzia�! Czy, ona �yje? Gdzie ona �yje? Co ona robi? Czy jej dobrze powodzi si�? Po chwili milczenia, ze wzrokiem utkwionym w pod�og�, hrabia odpowiedzia�: - Mia�em trzy siostry, ale z t�, o kt�r� pytasz, kochali�my si� najwi�cej. �yje, powodzi si� jej dobrze, ale dawno jej nie widzia�em i mo�e nigdy ju� nie zobacz�. Wysz�a za Anglika, mieszka w Anglii; nie przyje�d�a tu nigdy, a mnie, bliskiemu podr�y najwi�kszej, trudno ju� puszcza� si� cho�by w niewielkie... Ona dla mnie umar�a, chocia� �yje... C� robi�? �yd s�ucha� uwa�nie i g�ow� trz�s� smutnie. - Jasny pan ma taki smutek jak i ja. Jasny pan prawdziw� rzecz powiedzia�: ona umar�a, cho� �yje. Ja tak samo o swojej Ma�ce my�l�. Ja my�l�, �e ludzie r�nie umieraj�: jedne przez chorob�, drugie przez oddalenie, trzecie przez to, �e odmieniaj� si�, czwarte.'.. Ale po co ja to jasnemu panu gadam, kiedy jasny pan sam wie... Machn�� r�k� i zamilk�, a hrabia, ci�gle wpatruj�c si� w po- d�og�, kr�tko odpowiedzia�: - Wiem. Obaj umilkli, a doko�a zegary m�wi�y szmerem nieustannym: "Tak-tak", "Tak-to-tak", "Tak-to-tak", "Tak-tak", a� nagl� wytrysn�� ze szmeru g�os dono�ny, na ca�� izb� wo�aj�cy: "Ku-ku! ku-ku!" Hrabia wsta� i zbli�ywszy si� do zegara stan�� przed nim. Futro mia� rozpi�te, bo mu si� gor�co zrobi�o w dusznej izbie i na oczach swoje ju� okulary w z�otej oprawie. Z g�ow� podniesion� d�ugo patrza� przez te okulary na zegar staro�wiecki, a� przem�wi�: - Ile ��da�by� za ten zegar? �yd siedz�cy przy stole g�ow� podni�s� i u�miechaj�c si� odpowiedzia�: - Co ja mam za niego ��da�? ja za niego nic nie ��dam. - Jak to? przecie� handlujesz zegarami! - Jasny pan powiedzia� prawd�. Ja zegarami handluj�, ale ten zegar do handlu nie nale�y. Hrabia ze zdziwieniem obr�ci� si� ku niemu. - Dlaczego? To przedmiot maj�cy cen� znaczn�. Sam naby�bym go ch�tnie. �yd wstrz�sa� g�ow� potakuj�co. - Ja wiem, �e to jest drogi zegarek i �e ja bym za niego dosta� dobr� cen�, ale ja jego nie sprzedam. Czy jasny pan s�ysza� kiedy, �eby przyjaciel sprzedawa� przyjaciela? Hrabia patrza� na m�wi�cego prawie z os�upieniem. - Czy by� mo�e? - zawo�a� - nie jeste� przecie bogaczem i jeste� �ydem, a �ydzi tylko grosz ceni�! �yd z cicha odpowiedzia�: - Jasny pan ma omy�k�. A hrabia troch� ze �miechem m�wi�: - Jak�� ja mam omy�k�? Co ty tak wysoko cenisz w tym zegarku, �e sprzeda� go nie chcesz? Masz przecie tyle innych! Przez c� ten mo�e by� dla ciebie takim wa�nym czy drogim? By� tak zaciekawionym czy zdziwionym, �e usiad� znowu przy stole, na krze�le z materacem wkl�s�ym i por�cz� nad�aman�. �yd za� powoli m�wi� zacz��: - Je�eli jasny pan pos�ucha mojego gadania, to ja wszystko opowiem. Pr�dko ju� b�dzie czterdzie�ci lat, jak ja ten zegar mam. Ja jego za tanie pieni�dze kupi� i dlatego kupi�, �eby za wi�ksze sprzeda�. A wtenczas m�j Mosze, kt�ry teraz kupcem jest i wielkie interesy ze zbo�em prowadzi, by� takim ma�ym ch�opcem, co do chederu chodzi�, ja jeszcze wi�cej syn�w nie mia�, bardzo l�ka� si�, �e Pan B�g mnie wi�cej nie da, i bardzo jego kocha�. Aj, jakie to by�o dziecko, ten m�j Mosze! �eby jasny pan jego zna�, to sam dziwi�by si�, �e takie dziecko mo�e na �wiecie by�. A kiedy ja ten zegar kupi�, to tego samego dnia m�j Mosze powr�ci� z chederu taki s�aby, taki smutny i taki mizerny, �e mnie strach wzi��, �eby on nie zachorowa� i �eby mnie Pan B�g tego jednego syna nie odebra�. Przyszed� m�j Mosze z chederu, siad� w k�cie, je�� nic nie chce, na ziemi� tylko patrzy i m�wi, �e jego g�owa bardzo boli i �e on w chederze bardzo zm�czy� si�, �e me�amed bardzo srogi i �e on �y� ju� nie chce. Aj, aj! �eby takie dziecko �y� nie chcia�o! to jest dziwne, to jest straszne i to jest wielki grzech! Kiedy on to powiedzia�, ja za g�ow� schwyci� si� i jego matka za g�ow� schwyci�a si�, a jego siostry zacz�y p�aka� od tego, �e Mosze �y� nie chce i �e my siedzim trzymaj�c si� za g�owy i kiwaj�c si� z wielkiego �alu... Wtenczas, raptem, ten zegar zakuka�. A by�a wtedy godzina dziesi�ta, to on d�ugo kuka�, a� dziesi�� razy. Za pierwszym razem Mosze podni�s� g�ow� i zdziwi� si�, za drugim on ju� nie na ziemi� patrza�, ale na niego, za trzecim razem oczy u niego za�wieci�y i on krzykn��: "Aj, aj! tat�, co to jest? sk�d ty to wzi��!" I zacz�� �mia� si� do zegara, tak jak nie przymierzaj�c cz�owiek, co jego d�ugo w ciemno�ci trzymaj�, �mieje si�, kiedy zobaczy s�o�ce. Ja bardzo by� kontent, �e on �mieje si�, skoczy� na sto�ek i t� spr�ynk�, co jasny pan wie, przycisn��, a jak ja j� przycisn��, to z zegara wylecia� ptak i zacz�� skrzyd�ami �omota� i jeszcze mocniej kuka�. Nu, jak on tego ptaka zobaczy�, ten m�j Mosze, to on ju� ca�kiem z k�ta wylecia�, starsz� siostr� obydwoma r�kami porwa� i zacz�� z ni� przed zegarem ta�czy�, a jak on ze starsz� siostr� ta�czy�, to i dwie m�odsze, takie male�kie, �e ledwie od ziemi odros�y, schwyci�y si� za obydwie r�ce i tak�e zacz�y ta�czy�. Oni nie tylko ta�czyli, ale z wielkiej rado�ci, �e takiego pi�knego ptaka zobaczyli, �mieli si� na ca�� izb�, a jak oni �mieli si�, to i matka, co przy ogniu obiad gotowa�a, zacz�a �mia� si�. Ja ze sto�ka nie z�azi� i patrza�, jak oni wszyscy ta�czyli i �mieli si�. Ptak kuka�, a ja przy tym zegarze na sto�ku stoj�c w my�lach Panu Bogu dzi�kowa�, �e Mosze ju� nie chory i �e on ju� �y� chce, i �e w moim domu taki wielki smutek przemieni� si� w tak� wielk� weso�o��. Musia�a to by� istotnie weso�o�� wielka, bo jeszcze teraz, po latach czterdziestu, odblask jej pad� na g�ste zmarszczki jego twarzy, a echo ozwa�o si� w �miechu cichym i przeci�g�ym. Rozweselony, z oczyma b�yszcz�cymi i r�koma roz�o�onymi, m�wi� dalej: - Nu, czy ja m�g� wtenczas ten zegar sprzeda�, kiedy mnie Pan B�g przez niego swoj� �ask� okaza�? Ja jego troszk� ba� si� sprzedawa�, �eby swego szcz�cia od siebie nie odwr�ci�, a troszk� �a�owa� dzieci, dla kt�rych ten ptak, co w nim �piewa, by� ca�� zabaw� i tak� rado�ci�, �e jak on zaczyna� kuka�, to oni zaraz zaczynali przed nim ta�czy�... Kupc�w ja na niego mia�, ale zawsze my�la� sobie: "Niech to b�dzie potem! Niech on sobie jeszcze troch� u nas pob�dzie!" A� Pan B�g na mnie ci�k� chorob� przys�a�... Odetchn�� g��boko, oczy wzni�s� ku sufitowi i m�wi� dalej: - Kiedy Pan B�g na mnie t� chorob� przys�a�, to ja mo�e przez ca�y miesi�c ani jednej nocy nie spa�. Czy jasny pan wie, co to jest, kiedy cz�owiek maj�cy we wn�trzno�ciach wielkie bole�ci, a w g�owie czarne my�li, przez ca�� noc le�y z otwartymi oczyma i w ciemno�� patrzy? Ja w tej ciemno�ci wiele rzeczy widzia�, co ich �eby �aden dobry cz�owiek nigdy nie widzia�! Ja widzia� swoj� �mier� i swoje dzieci, co beze mnie w wielkiej n�dzy b�d�, i swoje grzechy, kt�rymi Pana Boga obrazi�, i wielki strach, co mnie za nich na tamtym �wiecie czeka... A kiedy ja tak le�a� i na takie rzeczy otwartymi oczami patrzy�, to jak tylko w tym zegarze ten ptak zakuka, zaraz te obrazy, co w ciemno�ci zawieszone, zmieniaj� si� na inne. Czy jasny pan domy�li si�, co ja wtedy widzia� w ciemno�ci, jak ten ptak kuka�? Ja wtedy widzia� Strumienic� i samego siebie, jak przy p�ocie od dziedzi�ca stoj� i patrz� sobie na ten las, co tam zaraz za dworem by�... Aj, jakie pi�kne lato! Ten ogr�d, co na nim bia�y pa�ac odbija si�, taki zielony, i od niego bardzo przyjemne zapachy przylatuj�... Nad pa�acem, na takim wysokim drzewie, taki wielki ptak, z d�ugim dziobem, stoi na takim wielkim gnie�dzie i �abami co ich z ��ki przyni�s� swoje dzieci karmi... a w tym lesie, co ja na niego patrz�, takim zielonym, drugi ptak kuka... ca�kiem tak kuka jak ten zegar... To ja na te obrazy patrza�, �mia� si� do nich jak dziecko, kiedy jemu poka�� cacko, i dzi�kowa� Panu Bogu, �e mnie da� tak� nie�yw� rzecz, co mnie na ciemno�ciach maluje takie �wiat�o�ci... Umilk� i do�� d�ugo siedzia� z d�o�mi z�o�onymi na kolanach i z g�ow� zwieszon�. Hrabia, z czo�em na d�oni, uwa�ny i zas�uchany, milcza� tak�e, a obie g�owy ich, siwe i pochylone, oblewa� doko�a szmer czasu potakuj�cy, nieustanny: "Tak-tak", "Tak-to-tak", "Tak-to-tak", "Tak-to-tak". Po chwili ze szmeru tego wy�oni� si� znowu g�os �yda zni�ony, prawie szepc�cy: - Ja by ja�nie panu przez ca�y tydzie� opowiada� r�ne rzeczy o tym zegarze i jeszcze bym wszystkich nie opowiedzia�. Ale jedn� jeszcze opowiem. Niech jasny pan jeszcze tej jednej rzeczy cierpliwie pos�ucha. Opowiedzia�, �e kiedy jego najmilsza Ma�ka do Ameryki wyje�d�a�a, on nie przeprowadza� jej na dworzec kolei, poniewa� czu�, �e nie powstrzyma si� od p�aczu, a nie chcia�, aby ludzie litowali si� nad jego starymi oczyma, kt�re jeszcze tak p�aka� musz�. Wi�c c�rka i dzieci jej po�egna�y go tu, w tej samej izbie, i posz�y sobie, a on jak nie�ywy siad� na ziemi w k�cie, ot, w tym k�cie, i schwyciwszy si� obydwoma r�koma za g�ow�, kiwa� si� i p�aka�, i j�cza� do Pana Boga. za co On na niego takie wielkie nieszcz�cie przys�a�. Lecz nagle on sobie pomy�la�, �e tu s�ycha� ten �wist taki d�ugi i ostry, z kt�rym poci�gi oddalaj� si� od dworca, i zachcia�o si� mu ogromnie ten �wist us�ysze�. "Niech ja jego pos�ysz� - my�la� - niech ja wiem, kiedy moja Ma�ka i jej dzieci ju� tu przestan� by�, kiedy oni dla mnie ca�kiem przepadn�..." Wiedzia�, o kt�rej godzinie i mi- nucie ten �wist rozlega si� zazwyczaj, i siedz�c w k�cie na ziemi, z g�ow� w r�kach, zacz�� patrze� na zegarek, na ten zegarek z ptakiem. Patrza� i my�la�: za kwadrans, za dziesi�� minut, za - pi��, za trzy minuty... Wtem rozleg� si� �wist d�ugi i taki ostry, �e ca�kiem przeszy� mu serce. Ju� jego Ma�ka przesta�a tu by�, ju� ona, cho� �yje, dla niego umar�a... - Czy jasny pan uwierzy? Ja pami�tam, �e by�o wtedy dwadzie�cia trzy minuty po dziesi�tej... Hrabia wsta� zamy�lony. - M�j Berku - rzek� - rozumiem dobrze, dlaczego nie chcesz sprzeda� tego zegara. Czytasz ty na nim, tak jak ja na swoim - przesz�o��. �yd g�ow� potrz�s� z zadowoleniem wielkim. - Jasny pan prawd� powiedzia�. Jasny pan na swoim zegarku, tak samo jak ja na swoim - czyta przesz�o��. J� ka�dy ma. Stali teraz naprzeciw siebie, bliscy ju� rozstania, lecz oci�gaj�cy si� z po�egnaniem, czuj�c kowala niewidzialnego, kt�ry ku� pomi�dzy nimi ogniwa niespodziane, a doko�a postaci ich przygarbionych i zw�tla�ych fala czasu p�yn�a ze szmerem nieustannym, stukotliwym: "Tak-tak", "Tak-to-tak", "Tak-to-tak"; "Tak-tak". Hrabia usiad� znowu i nawet rozsiad� si� na krze�le jak do gaw�dy d�ugiej, a ze szmeru nape�niaj�cego izb� wydoby� si� g�os basowy, bardzo czysty i wydzwania� zacz��: "Raz, dwa, trzy!" Za czwartym uderzeniem przybieg� mu z wt�rem, jak m�odzieniaszek m�owi dojrza�emu, cieniutki g�osik wiolinowy i wykrzycza�: "Raz, dwa!" A za trzecim uderzeniem swoim dosta� wt�r g�os�w innych, kt�rym wnet z pomoc� przybieg�y jeszcze inne, a� ca�y ch�r, zgodnie uderzywszy kilka razy, stopi� si� znowu do trzech i do dw�ch g�os�w, ko�cz�cych og�asza� godzin� jedenast�. * * * Kilka miesi�cy up�yn�o. Wiosna by�a wczesna jeszcze, pogodna, s�oneczna. Stary Berek wyszed� z izby nape�nionej wieczcznym szmerem zegar�w i przed drzwiami stan�� na dwu wschodkach, kt�re rozdziela�y je z chodnikiem. Wnet obla�o go �wiat�o s�oneczne, na kt�rego tle z�otym uwypukli�a si� posta� jego, ma�a, w�t�a, troch� przygarbiona, w odzieniu d�ugim i wyszarzanym, w czapce sp�aszczonej, z wykrzywionym daszkiem. Pod daszkiem czapki uwypukli�a si� tak�e w z�etym blasku twarz okr�g�a, zwi�d�a, z ma�ymi rumie�cami na policzkach pomarszczonych, w okularach, kt�rych rogowa oprawa przerzyna�a czarnymi liniami czo�o, skronie i gubi�a si� za uszyma we w�osach siwych. Siwa broda po�yskiwa�a na piersi jak k�dziel z wyprzedzonego srebra. Sta� w �wietle i cieple s�onecznym, rozgrzany, rozweselony, spogl�daj�cy przez wielkie szk�a okular�w na ulic� w�sk�, pe�n� �wiat�a, ustrojon� u g�ry w pas b��kitnego nieba. Godzina by�a po�udniowa, ludno�� miejska rusza�a si� �wawo; z ulic pobliskich, od tej ludniejszych, dochodzi� dobrze znany gwar i turkot, w kt�rym ucho �yda niebawem rozr�nia� zacz�o odg�os mniej zwyczajny. By� to �piew basowy, to wzdymaj�cy si�, to milkn�cy, to znowu p�yn�cy w gwarze gminnym nut� uroczyst�. Berek ws�uchiwa� si� przez chwil�, po czym g�ow� kiwn�} w znak, �e zrozumia� znaczenie tego �piewu. Orszak pogrzebowy przeci�ga� niedaleko i wci�� si� przybli�a�. Na w�skiej ulicy zrobi� si� ruch taki, jaki bywa zazwyczaj, gdy ludno�� �pieszy do ogl�dania rzeczy ciekawej. Na chodnikach zat�tnia�y stopy �piesz�ce, zaszumia� gwar g�os�w podniesionych. Berko spokojnie sta� na dwu wschodach wznosz�cych si� nad chodnikiem i patrza� w stron�, od kt�rej przybli�a� si� �piew uroczysty. Przestrze� paruset krok�w dzieli�a go od ko�ca ulicy, za kt�rym przeci�ga�y zazwyczaj pochody �a�obne. Ten tak�e ukaza� si� wkr�tce. Zza wysokiej �ciany kamienicy wysun�o si� naprz�d kilka postaci w bieli, czarny krzy� wzni�s� si� w z�otym powietrzu, chor�gwie powia�y czerwieni� i szafirem ; pochodnie zapalone b�ysn�y �a�cuchem p�omieni ��tych, martwych, smutnych. �piew �a�oby wzd�� si� i po��czy� z turkotem k� powolnym i g�uchym. Zaczernia�y grube kiry. W�z pogrzebowy, zaprz�ony sze�ciu ko�mi i otoczony lud�mi okapturzonymi �a�ob�, wi�z� na szczycie trumn� ociekaj�c� srebrem. Potem znowu, przy zwolna oddalaj�cym si� �piewie, chor�gwie, pochodnie i za wozem wspania�ym d�ugi szereg par ludzkich post�puj�cych powoli, w �a�obie grubej, ale strojnej. Ci�kie srknie wlok�ce si� po bruku ulicznym, krepy czarne, �ciekaj�ce od g��w a� do ziemi, przepaski czarne na b�yszcz�cych kapeluszach m�skich, w r�kach oci�gni�tych czerni� ksi��ki z modlitwami, ja�niej�ce na oprawach ko�ci� s�oniow� i z�otem. Takich par szereg d�ugi ci�gn�� po�r�d dwu rz�d�w pochodni zapalonych i dwu sznur�w ludno�ci t�umliwej, cisn�cej si� na. chodnikach i brzegach ulicy. By� to jeden z najwspanialszych i najbogatszych pogrzeb�w, jakie w tym mie�cie odbywa�y si� kiedykolwiek. Przez du�e szk�a okular�w i perspektyw� w�skiej ulicy Berek spokojnie patrza� na orszak przeci�gaj�cy i czasem tylko w zamy�leniu potrz�sa} g�ow�. Lecz gdy par� wyraz�w wypad�o z t�umu ulicznego i o s�uch jego potr�ci�o, drgn��, wyprostowa� si� i zacz�� zapytywa�, sam nie wiedz�c kogo. - Wos? wos? wer? Kto taki? graf! jaki graf? co to jest? kto to umar�? czyj to pogrzeb? Z tymi pytaniami t�ocz�cymi si� na wargi bezkrwiste znalaz� si� na chodniki i przechodniowi jakiemu� zagrodzi� drog�. - No, c�? Nie zatrzymuj mi�. �ydzie' Czyj to pogrzeb? Hrabiego Strumienieckiego pogrzeb.' Wi�c c�? czego trzymasz mi� jeszcze za po��? Kt�rego Strumienieckiego? Ojca... ojca... starego hrabiego Ksawerego... Puszczaj�e. bo mi pilno! Pu�ci� po�� przechodnia, g�ow� w ty� przechyli� i patrz�c na b��kitny pasek nieba m�wi�, prawie krzycza�: - Aj, aj! on umar�? pan graf Ksawery umar�? Jak to mo�a by�? Dlaczego on umar�? on by� ca�kiem zdr�w, kiedy do mnie przychodzi�! On kiedy�ci� taki m�ody by�, i taki pi�kny, i taki weso�y, a teraz on umar�? Sk�d to wzi�o si�, �e on umar�? Przechodnie �piesz�cy dla ujrzenia pogrzebu wspania�ego potr�cali go i ze zdziwieniem ogl�dali si� na starca, kt�ry przez wielkie okulary patrz�c w same niebo, ze stercz�c� brod� srebrn�, zawodzi� lament brzmi�cy zapytaniami. Zapytywa� nie wiedzie� o co i nie wiedzie� kogo. Kto� rozmachliwie id�cy odtr�ci� go a� pod �cian� domu: par� �ydowskich podrostk�w przebiegaj�c krzykn�o: "Sieh' sieh' a myszugener'" Ale wszystko to nie trwa�o d�ugo, bo stary �yd, porwany jak�� nieprzemozon� si��, pocz�� biec, jak tylko m�g�, w stron�, w kt�r� poci�gn�� orszak �a�obny Ciemnymi r�koma zgarniaj�c doko�a n�g odzie� d�ug�, bieg� z chodnika na chodnik, z ulicy w ulic�, przygarbiony, z �ylast� szyj� wyci�gni�t� naprz�d, ze stercz�c� k�dziel� srebrnej brody. Spieszy� ogromnie. O niczym nie my�la�. tylko o dop�dzeniu orszaku pogrzebowego; innej ch�ci nie czu�, tylko t� jedn�. Orszak posuwa� si� powoli, dopedzi� go nie bv�o bardzo trudno. Berek wkr�tce wpad� w jego szeregi ostatnie, ale si� tym nie zadowolni�. Bieg� jeszcze, zr�cznie prze�lizgiwa� si� w�r�d t�umu, gdzie ten najg�stszym by�, robi� nawet pi�ci�, a� znalaz� si� obok pa� i pan�w id�cych parami za trumn�. Krewni zmar�ego bliscy i dalecy, przyjaciele rodziny, znajomi najbli�si, starzy i m�odzi, wysocy i niscy, pi�kni i szpetni, lecz wszyscy wytworni, w �a�obie grubej, nieco sztywni w pozorach nastroju uroczystego. Ci�kie suknie kobiece wlek�ce si� po bruku, krepy czarne sp�ywaj�ce od g��w a� do ziemi, przepaski czarne na b�yszcz�cych kapeluszach m�skich, modlitewniki b�yszcz�ce od z�ota w r�kach oci�gni�tych czerni�, splecionych nabo�nie. Za nimi turkot nieprzejrzanego szeregu powoz�w i tupot po bruku szarej masy posp�lstwa trzymanej w oddaleniu. Na chodnikach, z dwu stron wozu obleczonego kirem i szeregu par ubranych w �a�ob�, s�a�y si� dwa szlaki bruku ulicznego, puste i oblane blaskiem s�o�ca. Berko zwolni� kroku i zacz�� i�� po jednym z tych pas�w, r�wnolegle ze sznurem pa� i pan�w. Oni szli r�wno i uroczy�cie; on drepta� i czasem potyka� si� o kamienie. Na tle ich sukien czarnych jego wyszarzana odzie� wygl�da�a jak �achman uwi�d�y w rynsztoku. Na czapce sp�aszczonej nie mia� przepaski krepowej, a spod daszka wykrzywionego wida� by�o czarne linie okular�w przerzynaj�ce pomarszczon� sk�r� czo�a i skroni. Wygl�da� jak kropla, kt�ra wytrysn�a z szarej masy trzymanej w oddaleniu i upad�a tu� za trumn� ociekaj�c� srebrem, obok kir�w ci�kich i wytwornych. Ale szed�. Mo�e zwracano na niego uwag� i dziwiono si�, sk�d si� wzi�� i czego idzie, ale on szed�. Na czele orszaku, w powietrzu promiennym wznosi�y si� wysoko ciemne linie krzy�a i brzmia� uroczy�cie �a�obny �piew ko�cielny; on jednak szed�. Wkr�tce zacz�� sam my�le�: "Nu, sk�d ja tu wzi�� si�? czego ja lecia� jak szalony? czego ja id�?" Ale szed�. Dop�ki bieg� i przebija� si� przez t�umy, nie my�la� o niczym, party uczuciem, kt�re by�o si�� poci�gu i instynktow�, niejasn�, lecz niezmo�on�. Teraz pocz�� my�le� i dziwi� si� samemu sobie i temu, za kt�rego trumn� drepta� obok krewnych i przyjaci� najbli�szych, potykaj�c si� o kamienie. "Nu, czego on wtedy siedzia� u mnie kilka godzin; prawie ca�� noc? Czego on ze mn� rozmawia� jak z bratem? Czego ja za tym wozem lecia�, jak dowiedzia� si�, �e to on na nim jedzie?, czego ja teraz za nim id�?" Tak my�la�, dziwi� si� coraz wi�cej i jemu, i sobie, ale szed�. Za miastem sta�o si� przestronnie, promiennie, czysto, �wie�o. Pola z zielon� runi� roz�o�y�y si� ze stron obu, m�ode brzozy zasrebrzy�y si� kos� bia�� i zaszemra�y kaskadami listk�w m�odych; wiatry lekkie lata�y w z�otym powietrzu, roznosz�c wonie zi� dobywaj�cych si� z ziemi, rzeka b�ysn�a w pobli�a b��kitem tak gor�cym, �e zza wzg�rzy faluj�cych wydawa�a si� spad�ymi na ziemi� kawa�kami nieba. Berek od bardzo dawna ju� nie opuszcza� miasta, a teraz, gdy tylko je opu�ci�, powia�o na� - Strumienic�. Wiatr, brzozy, promienie rozsiane w powietrzu szepta�y mu w oba uszy: Strumienic�! Strumienic�! Stoi przy p�ocie dziedzi�ca, patrzy na takie same brzozy, na taki sam kawa�ek wody b��kitnej i s�ucha, jak ptak w lesie kuka... Oczy wlepi� w trumn� ociekaj�c� srebrem. - To by� pocz�tek tw�j i m�j... Przez bram� na o�cie� otwart� orszak wszed� na cmentarz i w�r�d mogi� usianych fio�kami rozsypa� si� po lesie grobowc�w i krzy�y. Wtedy Berek, uderzony wielkim strwo�eniem, przystan��, a gdy fala ludzka przep�yn�a, pozosta� samotnym. Cmentarz by� pe�en drzew; stary �yd wsun�� si� pomi�dzy brzozy i z g�ow� zwieszon�, z palcami rozpostartymi u r�k obwis�ych, b��dzi� przez chwil� pod ich ga��mi p�acz�cymi, my�l�c, nawet mrucz�c p�g�osem: - Nu, czego ja tu przyszed�? sk�d ja tu wzi�� si�? czego ja tu wlaz�? Ale nie odchodzi� i czu�, �e pomi�dzy nim a trumn� spuszczan� do ziemi kowal niewidzialny ku� ogniwa niespodziane. U przeciwnego ko�ca cmentarza sta�a pstra masa ludzi, wzbija�y si� �piewy uroczyste, promienia� krzy� na grobowcu wysokim. �yd ze spuszczon� g�ow� drepta� po�r�d brz�z i rozmawia� z samym sob�... Brama cmentarza by�a ci�gle otwart� na o�cie�, ale on nie odchodzi�; nawet usiad� pod brzozami. Pod brzozami p�acz�cymi ulew� drobnych li�ci, w�r�d pni bia�ych, nad mogi�� nakrapian� fio�kami, szarza�a posta� starego �yda, przysiad�a do ziemi, w czapce sp�aszczonej, w wielkich okularach z rogow� opraw�, ze srebrn� k�dziel� na piersi. Cmentarz stacza� si� po wysokim wzg�rzu nad rzek�, za kt�r� le�a�y pola zielone i piaski ��te. 2yd wyci�gn�� szyj� i patrzy� na piaski. - Co to jest? - zamrucza� - co to ma znaczy�? czy to on? ja nie wiedzia�, �e jego st�d mo�na widziec! Na ��tych piaskach majaczy�o miejsce jedno, obwiedzione murem niskim i nape�nione kamieniami stercz�cymi. Nie by�o tam, tak jak tutaj, ani drzew, ani grobowc�w; nic tylko mn�stwo kamieni stercz�cych, w blasku s�o�ca czerwonawych, i doko�a ��te piaski. Cmentarz �ydowski. Berek opar� �okie� na kolanie, twarz na d�oni i kiwa� si� powoli to w ty�, to naprz�d, w takt kowad�a, kt�re pomi�dzy nim a trumn� zasypywan� piaskiem, kuto ogniwa niewidzialne. Z cicha m�wi�: - Tu jest koniec tw�j i m�j! Przesta� mrucze�, ale siedzia� jeszcze pod brzozami, szary w zielono�ci otaczaj�cej, �r�d �wiegotu ptastwa, nad mogi�� nakrapian� fio�kami. A dwa cmentarze, jeden ca�y w drzewach i krzy�ach, drugi ze stercz�cymi kamieniami na piaskach ��tych, jedno wsp�lne niebo skuwa�o ogniwem wysokim i szerokim.