6032
Szczegóły |
Tytuł |
6032 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6032 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6032 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6032 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TOMASZ OLSZAKOWSKI
PAN SAMOCHODZIK I...
SEKRET ALCHEMIKA S�DZIWOJA
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
* * *
Dyrektor Lucjusz powoli w�drowa� amfilad� sal. Ze �cian patrzy�y na niego portrety ludzi, kt�rzy umarli dawno temu. Lubi� czasem przystan��, by popatrze� im w oczy. Nie musia� czyta� podpis�w pod obrazami. Zna� je wszystkie na pami��. Gmach, zawieraj�cy przygarni�t� przez krakowski oddzia� Muzeum Narodowego kolekcj� Czartoryskich, by� o tej porze niemal pusty. Do godziny zamkni�cia ekspozycji brakowa�o jeszcze dwu kwadrans�w. Wszed� do galerii sztuki staro�ytnej. W�tpliwe, aby ktokolwiek mia� si� tu jeszcze dzi� pojawi�. Przeszed� wzd�u� gablot ciesz�c oczy nagromadzonymi wewn�trz skarbami pokole�, kt�re odesz�y w zapomnienie. Sprawdzi� okna. Pilotem uruchomi� system alarmowy i zatrzasn�� ci�kie drzwi. Przeci�gn�� sznurek przez k�ko ze stalowego drutu i wgni�t�szy go w plastelin� odcisn�� swoj� piecz��.
Za oknami zapad� ju� wilgotny jesienny wiecz�r. Uszy muzealnika wychwyci�y szum drzew szarpanych wiatrem. Zbli�a� si� do ostatniej sali, gdy nieoczekiwanie us�ysza� fragmenty rozmowy. Kto� mimo p�nej pory nadal zwiedza� muzeum. Kustosz uni�s� ze zdumieniem krzaczaste brwi. Popatrzy� na zegarek. Do zamkni�cia zosta� kwadrans. Nie s�dzi�, �e jeszcze si� na kogo� natknie.
Przeszed� przez drzwi i zatrzyma� si� na progu sali. Dwie m�ode dziewczyny stoj�ce ko�o wisz�cego na �cianie obrazu us�ysza�y jego kroki i odwr�ci�y si� zaskoczone. Widz�c pracownika muzeum uspokojone powr�ci�y do przerwanej rozmowy.
- ...proces post�puje - powiedzia�a ta ni�sza, ciemnow�osa. - S�dz�, droga kuzynko, �e musimy przeprowadzi� spraw� w ci�gu kilku najbli�szych tygodni. Albo zrezygnowa�...
Druga z dziewcz�t przesun�a w zadumie d�o�mi po grubym warkoczu.
- Taka� i moja wiedza - powiedzia�a. - Tylko jakie mamy szanse powodzenia? Min�o pi��dziesi�t lat. Nawet je�li nasze podejrzenia s� s�uszne, Storm m�g� przed �mierci� zniszczy� manuskrypt. Albo komu� go przekaza�.
Stary muzealnik przechadza� si� wolno ogl�daj�c portrety i wreszcie podszed� do dziewcz�t. Nieoczekiwanie zachwia� si� na nogach i nerwowym ruchem poprawi� okulary. M�odsza, blondynka z grubym warkoczem, unios�a g�ow� z lekko kpi�cym u�miechem. W pierwszej chwili pomy�la�, �e to sportretowana przed czterema wiekami dziewczyna zst�pi�a z obrazu na drewniany parkiet muzeum. Jej twarz, je�li pomin�� cieniutkie metalowe oprawki okular�w, by�a identyczna. Ubrana by�a wprawdzie inaczej, ale na wysmuk�ej szyi mia�a taki� srebrnych krzy�yk wysadzany rubinami. Nawet u�miech niczym si� nie r�ni�.
- Jak pani stamt�d zesz�a? - wykrztusi� wreszcie sensowne, jak mu si� wydawa�o, pytanie.
U�miechn�a si� sympatycznie.
- A jako� tak zeskoczy�am - powiedzia�a przechylaj�c figlarnie g�ow�. - Patrz�, a tu dwudziesty pierwszy wiek. Bardzo si� zdziwi�am.
Przeci�ga�a nieco ko�c�wki wyraz�w, jej wymowa by�a te� odrobin� zbyt mi�kka. Czy�by pochodzi�a z kres�w? Jej towarzyszka tak�e si� u�miechn�a. M�zg staruszka wykona� wolt�. Przecie� nikt nie mo�e zej�� z portretu. To pewnie przypadek...
- Podobie�stwo jest zaiste uderzaj�ce - powiedzia� przychodz�c wreszcie do siebie.
U�miechn�a si� jeszcze raz.
- To rodzinne - powiedzia�a. - Czasami lubi� sobie popatrze� na moj� dalek� prababk�.
- Wi�c pani...
- Nawet nazywam si� identycznie - jej g�os mia� bardzo mi�y tembr. - Dzieli nas wprawdzie r�nica pi�tnastu pokole�, ale s�dz�, �e poza cechami fenotypu odziedziczy�am te� co� z jej charakteru.
- Uchowaj Bo�e - mrukn��. - Ta m�oda dama zaszlachtowa�a sztyletem w�asnego m�a.
Jej b��kitne oczy sta�y si� na moment ch�odne jak kawa�ki lodu.
- Czy przypadkiem nie dlatego, �e przegra� j� w karty z wyj�tkowo odra�aj�cym typem, dostarczaj�cym m�ode dziewcz�ta na dw�r su�ta�ski? Zreszt� - wzruszy�a ramionami - tamtego te� dopad�a i wyko�czy�a w Kamie�cu Podolskim. Nie pom�g� mu nawet list �elazny wystawiony przez polskiego kr�la. Z tego co wiem, wyci�a mu przyrodzenie... Nale�a�o im si�.
Kustosz uni�s� brwi ze zdumieniem.
- Widz�, �e dobrze zna pani histori� swojej rodziny - zauwa�y�.
U�miechn�a si�.
- M�odzie� powinna szuka� dobrych wzorc�w do na�ladowania.
Jej kuzynka parskn�a �miechem.
- Czy pani krzy�yk...?
- Tak, to ten sam co na portrecie - wyja�ni�a. - Przechodzi w naszym rodzie z pokolenia na pokolenie.
Rozpi�a stalowy �a�cuszek obiegaj�cy jej szyj� i poda�a mu klejnot. Obraca� go przez chwil� w palcach. Niecz�sto zdarza�o mu si� widzie� tak pi�kny przyk�ad sztuki jubilerskiej. Krzy� by� bardzo prosty, prawie pozbawiony ozd�b, ale z bliska by�o wida� wij�ce si� wygrawerowane w srebrze linie. Po drugiej stronie bieg�y pionowo g��boko wyci�te litery hebrajskiego alfabetu. Od cz�stego stykania si� z materia�ami metal wytar� si�, ale litery ci�gle jeszcze by�y czytelne.
- I tak wszystkie rzeczy sta�y si� z jednego - odczyta�.
U�miechn�a si�.
- Dok�adnie tak - powiedzia�a.
- Dziwne, �e wyryto ten napis hebrajskimi czcionkami, w�a�nie na krzy�u - powiedzia�. - To przecie� cytat z tablicy...
- Szmaragdowej - doko�czy�a. - Wedle rodzinnej tradycji krzy� ten pierwotnie nale�a� do alchemika Micha�a S�dziwoja.
- Od dawna jest pan pracownikiem tego muzeum? - zagadn�a druga z dziewcz�t.
- Od ostatniej wojny. Obecnie jestem jego dyrektorem - powiedzia� z dum�.
U�miechn�y si� obie.
- Z tego co s�ysza�am - powiedzia�a brunetka - macie w swojej kolekcji autentyczny atanator mistrza S�dziwoja?
Zamy�li� si� na chwil�.
- Faktycznie, jest u nas co� takiego. Ale nigdy nie wystawiamy go na widok publiczny. Sk�d panie o tym wiedz�?
- Na wystawie po�wi�conej kulturze czas�w Stefana Batorego prezentowali pa�stwo zrekonstruowane wyposa�enie pracowni alchemicznej - u�miechn�a si�.
Popatrzy� na ni� zaskoczony.
- Owszem, by�a taka wystawa, ale z tego co pami�tam, chyba w 1879 roku!
- W 1878 - sprostowa�a odruchowo brunetka.
- Mo�liwe, ale sk�d pani o tym wie? - zdumia� si�.
Zawaha�a si� na chwil�. Mo�e szuka�a odpowiedzi w pami�ci, a mo�e zmy�la�a co� na poczekaniu.
- Czyta�am niedawno w Bibliotece Jagiello�skiej gazety z mniej wi�cej tego okresu - powiedzia�a wreszcie. - Ale na nas niestety czas - kiwn�a d�oni� na kuzynk�.
Gest by� dziwny. Ostry, rozkazuj�cy. Druga z dziewcz�t podporz�dkowa�a si� natychmiast. W drzwiach sali odwr�ci�y si� jeszcze na chwil�.
- Do widzenia panu - powiedzia�a blondyneczka.
- Mi�o by�o pana pozna� - u�miechn�a si� druga.
Znikn�y. Staruszek usiad� na foteliku postawionym po�rodku sali. Popatrzy� w zadumie na portret. Po wyj�ciu dziewcz�t czu� dziwn� pustk�.
- Sympatyczne ciel�tka - powiedzia� cicho. - I maj� ciekawe zainteresowania.
Wreszcie wsta� i ruszy� w stron� wyj�cia gasz�c po drodze �wiat�a.
- Mo�e jeszcze kiedy� je spotkam - mrukn�� sam do siebie.
Wiatr za oknem zachichota�, a w szyby uderzy�y ci�kie krople deszczu. Przeszed� do swojego gabinetu. z p�ki zdj�� herbarz i kartkowa� go d�u�sz� chwil�.
- Katarzyna Kruszewska herbu Habdank, po m�u Skorli�ska - znalaz� wreszcie. � Po zab�jstwie ma��onka poszukiwana. Zagin�a bez wie�ci. Na jej osobie wygas� r�d Kraszewskich...
- Hochsztaplerki - u�miechn�� si� wreszcie. - Ale, trzeba przyzna�, nie�le to wykombinowa�y...
ROZDZIA� PIERWSZY
DESZCZOWY PORANEK � LIST Z KRAKOWA � MISTRZ MICHA� S�DZIW�J Z SANOKA I JEGO PISMA � ZASKAKUJ�CA PROPOZYCJA � �NIEMA KSI�GA�
Popatrzy�em w okna ch�ostane rz�sistym jesiennym deszczem. Przed grobem Nieznanego �o�nierza mokli okryci pelerynami wartownicy. Szef zagwizda� pod nosem kilka takt�w. Oderwa�em wzrok od szklanej tafli i obejrza�em si� na niego. Studiowa� w zadumie wydruk z najnowszymi listami, kt�re przysz�y poczt� komputerow�. Wygl�da� na zadowolonego.
- Nie mia�by� ochoty wybra� si� do Krakowa? - zagadn��.
- Do Krakowa? - zdziwi�em si�. - Dlaczego nie? Sympatyczne miasto. A mamy tam co� do za�atwienia?
Pan Samochodzik u�miechn�� si� lekko.
- Co� si� kroi - powiedzia�. - Mo�e powinni�my by� na miejscu...
- Czy�by widziano Batur� w�druj�cego kru�gankami Wawelu i patrz�cego �akomym wzrokiem na arrasy?
- Odpukaj w niemalowane drewno - hukn��. - Tylko tego brakowa�o. Nie, po prostu dosta�em ciekawy list.
- Zamieniam si� w s�uch.
- Miejscowe muzeum dosta�o propozycj�, jak si� to m�wi, nie do odrzucenia. Kto� chcia� si� zamieni�.
- Czy�by zaproponowano wymienienie jednego zabytku na jaki� inny?
- Dok�adnie tak. List zawiera� kserokopi� pierwszej strony traktatu �O rt�ci�, pi�ra alchemika Micha�a S�dziwoja oraz rzeczow� propozycj� wymieniania go na znajduj�cy si� w zbiorach muzeum atanator.
- Co to za traktat i co zacz atanator? - zaciekawi�em si�.
Szef westchn�� ci�ko i popatrzy� na sufit jednocze�nie b�bni�c palcami po blacie biurka.
- Traktat �O rt�ci� zagin�� jeszcze podczas pierwszej wojny �wiatowej - powiedzia�. - To opis do�wiadcze� przeprowadzanych z rt�ci�.
- Mistrz S�dziw�j z Sanoka? - zagadn��em. - Ten, o kt�rym by� taki film w telewizji; sko�czy�o si� tym, �e wsiada� na Pustyni B��dowskiej do UFO.
- Dok�adnie ten sam. A atanator to specjalny piec alchemiczny. Jedyny zachowany w Polsce egzemplarz znajduje si� w�a�nie w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie.
- Trudny wyb�r - powiedzia�em. - Zaginiony traktat... Czy to tak�e jedyny egzemplarz?
- Tak si� wydaje. W ka�dym razie pracownicy Biblioteki Narodowej nie zdo�ali znale�� ani jednego, a poszukuj� od pi��dziesi�ciu lat.
- A wi�c unikatowa ksi��ka za unikatowe urz�dzenie. Powa�ny dylemat...
- Nie ma tu �adnego dylematu - powiedzia� pan Tomasz. - Po prostu tego typu zamiany zosta�y raz na zawsze zakazane przez odpowiednie przepisy.
- Czy�by pracownicy muzeum zrezygnowali z szansy cho�by skopiowania unikatowego dzie�a?
- Nie. Zaproponowali tysi�c z�otych w zamian za mo�liwo�� wykonania mikrofilmu. Nie otrzymali odpowiedzi, ale list zosta� podj�ty ze skrytki kontaktowej.
Pokiwa�em w zadumie g�ow�.
- Tylko co z tego wynika? - zapyta�em. - Jak do tej pory nie widz� tu �adnych przes�anek do tego, aby�my mieli jecha� do Krakowa. Kto� zaproponowa� wymienienie ksi��ki na zabytkowy piecyk. Je�li jest jej w�a�cicielem, to nie pope�nia �adnego przest�pstwa. Mo�e dysponowa� swoj� w�asno�ci� wedle uznania. Cho� dziwi� si�, �e rezygnowa� z pieni�dzy za wypo�yczenie do skopiowaniu Ale ostatecznie kolekcjonerzy to w wi�kszo�ci przypadk�w dziwni ludzie
Szef u�miechn�� si�.
- Widzisz, wczoraj z�o�ono kolejn� propozycj�. tajemniczy nadawca napisa�, �e jest na tropie s�ynnej �Niemej ksi�gi�. Zaproponowa�, �e dorzuci j� do poprzedniej oferty.
- Czym jest �Niema ksi�ga�? - zapyta�em.
- C�. Istniej� dwa dzie�a nosz�ce ten tytu�. Templariusze, jeszcze przed likwidacj� zakonu, posi�kuj�c si� wiedz� alchemiczn� uzyskan� w Ziemi �wi�tej, a wzbogacon� w�asnymi badaniami, sporz�dzili s�ynn� �Niem� ksi�g�. Zbi�r kilkudziesi�ciu akwafort przedstawiaj�cych poszczeg�lne etapy produkcji z�ota. Co ciekawe, w tym okresie w ksi�gach kr�lowa�y miniatury malowane r�cznie lub obrazki odbijane z drzeworyt�w. Pierwsze znane akwaforty powsta�y w latach dwudziestych XVI wieku. Te s� od nich starsze o ponad dwie�cie lat.
- Producenci z�ota - mrukn��em.
- W�a�nie. Opr�cz wielu ciekawych zaj��, zajmowali si� alchemi�. �Niema ksi�ga� to tylko obrazki. Nie ma pod nimi �adnych podpis�w.
- Dedukuj�, �e to dzie�o nie jest unikatowe?
- Jest. W pewnym sensie. W bibliotece Sorbony maj� pocz�tek. Oko�o jednej trzeciej kart. Obecny kr�l Szwecji po�wi�ci� niema�o czasu i pieni�dzy, aby przez swoich agent�w skompletowa� to dzie�o.
- Skompletowa�? - zdziwi�em si�.
- Jeden egzemplarz trafi� w pocz�tkach XX wieku do Kopenhagi. Jaki� miejscowy antykwariusz za dych� doszed� do wniosku, �e najlepiej b�dzie sprzeda� dzie�o po kawa�ku. Wyci�� wszystkie karty, oprawi� w ramki i posprzedawa�.
- Barbarzy�stwo! - wyrazi�em swoje oburzenie.
- Owszem. Od tamtej pory niekt�re zaw�drowa�y nawet do Australii. A pewna cz�� mog�a oczywi�cie ulec zniszczeniu. Kr�l zebra� jak do tej pory oko�o jednej czwartej wszystkich kart.
- A sk�d wiadomo, ile ich powinno by�?
- Strony s� numerowane. I znany jest numer ko�cowej.
- Czy to mo�liwe, �eby jeden egzemplarz znajdowa� si� w Polsce?
- Autor listu powiedzia�, �e jest na tropie. Nie napisa�, gdzie szuka dzie�a.
- A mo�e chodzi mu o t� drug�? Skoro powiedzia� pan, �e s� dwie?
- Tak... Druga powsta�a w XVII wieku, w kr�gach powi�zanych z r�okrzy�owcami. Stanowi co� w rodzaju bardzo nieudolnego, wykonanego z pami�ci odpisu z wcze�niejszej. Zachowa�a si� w kilkudziesi�ciu egzemplarzach...
- I jakie by�oby nasze zadanie? - zapyta�em.
- Ustalenie osoby oferenta, a potem przekonanie go, aby pozwoli� wykona� kopi� dzie�a S�dziwoja.
Zamy�li�em si�.
- Kiedy mieliby�my wyruszy�?
- Jutro.
ROZDZIA� DRUGI
�Z�OTO ALCHEMIK�W� � HISTORIA HERMETYZMU � TEORIE LUKRECJUSZA � TYGRYS WE MGLE � CZYM BY�Y EGIPSKIE BATERIE � ZAGINIONY DOROBEK STARO�YTNO�CI
Wyruszyli�my wczesnym rankiem. Pan Tomasz prowadzi�. Rozleg�e mazowieckie r�wniny by�y przera�aj�co monotonne
- Niech pan opowie o alchemikach - poprosi�em - Bo tak na dobr� spraw� to niewiele wiem...
- A co wiesz? - zaciekawi� si�.
- To ci, kt�rzy usi�owali wyprodukowa� z�oto z o�owiu - powiedzia�em.
- To faktycznie niewiele wiesz - u�miechn�� si�. - No to teraz pos�uchaj. Zasadniczo w tym, co powiedzia�e�, jest troch� racji: tego typu pr�by trwa�y. Gdy by�em m�ody i studiowa�em, zaproszono nas kiedy� do skarbca Narodowego Banku Polskiego i pokazano pa�stwowe rezerwy z�ota. Czas by� paskudny, przeprowadzano rewizje u ludzi podejrzewanych o handel kruszcem i walutami. Kilkana�cie os�b nawet za to rozstrzelano. Nam, m�odym historykom sztuki, postanowiono pokaza� rzeczy zdobyte podczas rewizji. A by�y tam prawdziwe skarby, w tym wiele bardzo cennych monet. Nauczono nas te�, mi�dzynarodowych oznacze� sztabek z�ota - u�miechn�� si�. - NBP mia� niewielk� pracowni�, gdzie wprost na sztabkach wy�o�ono mam zasady okre�lania pr�by kruszc�w. Opr�cz tych wszystkich z�otych fidryga�k�w pokazali nam tak�e pi�ciokilogramow� sztabk� z radzieckimi oznaczeniami. Wykonano na niej punc� napis: �Z�OTO ALCHEMIK�W�.
- Komuni�ci produkowali z�oto za pomoc� kamienia filozoficznego? - zdumia�em si�.
Parskn�� �miechem i omal nie wyl�dowali�my w rowie.
- Pawle, to ci si� uda�o! Nie, oczywi�cie �e nie. �Z�oto alchemik�w� to nazwa, powiedzmy umowna, bo nie figuruje w mi�dzynarodowych s�ownikach z�otniczych, ale i tak ka�dy wie, o co chodzi. ,,Z�oto alchemik�w� to stop zawieraj�cy 967 cz�ci miedzi, 3 cz��i magnezu i 30 cz�ci antymonu. Genialna rzecz. Kolorem nie r�ni si� od z�ota. Twardo�ci� praktycznie te� nie. Posiada niemal identyczny op�r elektryczny i bardzo zbli�on� temperatur� topnienia.
- Nie�le - mrukn��em. - Zapewne jest nieco l�ejsze?
- Tak, g�sto�� jest o kilkana�cie procent mniejsza, ale je�li b�dziesz mia� kilogramow� sztabk�, to nie�atwo b�dzie ci j� odr�ni� od prawdziwej. Zak�adam, �e wiesz, jak si� rozr�nia pr�by z�ota?
- Mo�na zadrapa� przedmiot kamieniem probierczym, a potem zanurzy� go w kwasie. Kwas cz�ciowo wytrawi rys�, a potem mo�na por�wna� to z wzorcowymi. Drug� metod� jest nakrapianie powierzchni przedmiotu kwasami, zdaje si� mieszanin� siarkowego z azotowym. Istniej� st�enia dla r�nych pr�b, je�li u�yje si� silniejszego, to pojawiaj� si� ciemne plamy. Trzeci� metod� jest przyklejanie kuleczek rt�ci. Do z�ota przyklejaj� si�, do innych metali nie... Jest te� jaka� pr�ba z oparami amoniaku...
- Wymieni�e� najwa�niejsze. A wi�c z�oto alchemik�w dzi�ki obecno�ci antymonu wychodzi z wi�kszo�ci tych pr�b bez szwanku. Naprawd� �atwo si� naci��. Nazwa wskazuje, �e pierwsze receptury tego stopu powsta�y ju� w �redniowieczu...
- A czym w takim razie jest tombak? - zaciekawi�em si�.
- To stop miedzi i oko�o 10-20% cynku. Te� nie�le udaje z�oto, ale jest du�o �atwiejszy do rozpoznania.
Zamy�li�em si�.
- Ale mia�em m�wi� o alchemii - przypomnia� sobie Pan Samochodzik. Alchemicy wywodzili swoj� nauk� od Hermesa Trismegistosa, uto�samianego z egipskim bogiem Totem - patronem rzeczy tajemnych, sekretnych i niebezpiecznych, opiekunem nauki i pisarzy... Ten wielki poprzednik p�niejszych alchemik�w mia� �y� oko�o 2700 roku przed nasz� er�. Jego dorobek naukowy oceniano na 36 tysi�cy ksi�g; nie r�b takiej zdziwionej miny, w�wczas ksi�ga by�a zwojem papirusu, kt�ry m�g� mie� kilkana�cie metr�w d�ugo�ci lub tylko kilka... Z tego dorobku nic nie zachowa�o si� do naszych czas�w, zak�adaj�c, �e Tot by� postaci� faktycznie istniej�c� i jakikolwiek dorobek po sobie pozostawi�... Oczywi�cie uczeni wy�miewali si� z tego podkre�lanego przez �redniowiecznych alchemik�w staro�ytnego rodowodu tej profesji. Na studiach informowano nas, �e najstarszym zabytkiem, w kt�rym pojawiaj� si� pierwsze nieskonkretyzowane jeszcze idee alchemiczne, jest tak zwany �Papirus z Lejdy� zawieraj�cy sporo ciekawostek z dziedziny chemii i pewne idee alchemiczne. Papirus ten spisano w trzecim wieku przed nasz� er�, a odnaleziono go w XIX wieku. Nied�ugo p�niej histori� alchemii trzeba by�o nieco cofn�� w czasie. W latach dwudziestych Niemcy badaj�cy pa�ac kr�la Assurbanipala w Niniwie odnale�li w jego ruinach niezwykle bogat� bibliotek�, spisan� na p�ytkach glinianych pismem klinowym. Po�ar pa�acu i zawalenie si� tego skrzyd�a pozwoli�y na zachowanie si� p�ytek w stanie wr�cz doskona�ym. Ogie� wypali� je, zwi�kszaj�c ich twardo��. Przygniecione gruzami przetrwa�y ponad dwa i p� tysi�ca lat. W�r�d nich znaleziono traktat o nazwie �Wrota pieca�, opisuj�cy sposoby przygotowywania kolorowej glazury, a tak�e przemiany metali. Poniewa� biblioteka pochodzi z VII wieku przed nasz� er�, oznacza to, �e ju� w tym okresie szukano sposob�w takich przemian. Oczywi�cie tekst m�g� by� skopiowany ze znacznie starszych ksia�g...
Zamy�li� si� na chwil�.
- Znasz oczywi�cie legend� o kr�lu Midasie, kt�ry swoim dotkni�ciem zamienia� wszystko w z�oto. W tym tak�e w�asn� c�rk�, co nale�y jednak potraktowa� jako wypadek przy pracy... Grecy parali si� chemi�, przeprowadzali tak�e eksperymenty alchemiczne...
- Niech zgadn�. Czy�by wyszli od teorii Empedoklesa o czterech �ywio�ach: wodzie, ogniu, ziemi i powietrzu? - u�miechn��em si�
- Chyba tak. Empedokles �y� w V wieku przed nasz� er�; w tym te� okresie zaczynaj� si� wzmianki o jakich� tego typu pr�bach. Ale dopiero Arystoteles za�o�y�, �e istnieje pi�ta esencja, eter, kszta�tuj�ca niebo i ziemi�, przenikaj�ca wszystkie przedmioty, Alchemicy zawsze poszukiwali ducha materii, najczystszych pierwiastk�w, �ywego z�ota, wody, kt�ra nie moczy r�k... No i nie nale�y tez zapomina� o Lukrecjuszu, �yj�cym w I wieku przed nasz� er�. By� uwa�any za jednego z wybitniejszych filozof�w, a g�osi� pogl�d, �e lwy mog� rodzi� si� z zag�szczonej porannej mg�y...
Popatrzy�em na bia�e opary snuj�ce si� nad zaoranymi polami.
- Lepiej niech pan odpuka w niemalowane drewno - powiedzia�em.
W tym momencie Pan Samochodzik wdepn�� hamulec. Przed nami na drodze siedzia� tygrys.
- O rany! - krzykn��em.
- To nie lew - uspokoi� mnie szef. - To tygrysek.
Tygrysek by� wielko�ci mniej wi�cej wilczura.
- Z krwi, mg�y i piasku - zacytowa� pan Totnasz - Poniewa� wierz� w teorie Lukrecjusza, ciekaw jestem, sk�d si� to tu wzie�o.
Zwierzak ruszy� w nasz� stron�.
- Z�apa� go?
- Dawno ju� nie mia�em pieska - westchn��. - Ale nie mam ochoty hodowa� w domu tygrysa. Tak czy siak, lepiej, �eby nie siedzia� na szosie, kto� m�g�by go przejecha�. Potrafisz go z�apa�? Tylko nie m�w, �e w �czerwonych beretach� polowali�cie na wilki go�ymi r�kami...
Wyj��em ze skrytki kanapk� i odpakowawszy z folii wysiad�em z wozu. Tygrys wyra�nie si� ucieszy� i ruszy� w moj� stron�. Przykucn��em i wyci�gn��em r�k� przed siebie. Podszed� nieufnie i obw�cha� moje drugie �niadanie.
- Jedz, to z kie�bas� - zach�ci�em go.
Z bliska wydawa� si� jeszcze mniejszy. By� mniej wi�cej wielko�ci spaniela. Wzi�� kanapk� w z�by i da� si� pog�aska�. Nie by�o sensu d�u�ej czeka�. Z�apa�em go wp� i wsadzi�em na tylne siedzenie samochodu. Usiad�em obok niego i pan Tomasz ruszy�.
- Ma obro��? - zaciekawi� si�.
- Nie. Pewnie oznakowany jest mikroprocesorem. Ciekawe, sk�d si� urwa�. Mo�e drapn�� z jakiego� cyrku.
- Zobacz, czy nie ma wytatuowanego numeru za uchem albo po wewn�trznej stronie uda - powiedzia� szef.
- Niestety, nie ma - powiedzia�em po pi�ciu minutach, troch� podrapany.
- Mo�e przyjdzie nam uwierzy� Lukrecjuszowi - westchn�� pan Tomasz. - O, kontrola radarowa.
Faktycznie na poboczu drogi sta� radiow�z. Zjechali�my na pobocze. Jeden z policjant�w podszed� do samochodu i zasalutowa�.
- Maj� panowie jaki� k�opot? - zapyta� uprzejmie.
- Mo�na to tak okre�li� - wskaza�em tygrysa. - Z�apali�my jakie� dwadzie�cia kilometr�w st�d takiego osobnika.
Podszed� drugi policjant.
- No, w �wietle przepis�w chwytanie dzikich zwierz�t to k�usownictwo - powiedzia� z szerokim u�miechem. - Tygrysica Magda... Zawiadomimy cyrk, �e si� znalaz�a.
- Uciek�a z cyrku? - zaciekawi� si� szef.
- Tak, zgubili j� podczas transportu. Wyskoczy�a sobie na szos�, a zauwa�yli brak dopiero po dotarciu na miejsce. Pewnie jest wyg�odzona, trzeci dzie� si� ju� b��ka.
- Ja mam chyba w radiowozie puszk� golonki soko�owskiej - powiedzia� drugi. - Spiszemy protok� i mog� panowie j� nam zostawi�. Za p� godziny zje�d�amy do bazy, to odstawimy j� na miejsce.
Formalno�ci zaj�y mam tylko chwil�. Ruszyli�my w dalsz� drog�. K�tem oka uchwyci�em obraz. Tygrysica na smyczy jad�a golonk� z puszki. Na tle b��kitno-granatowego radiowozu ��te zwierz� i czerwona puszka wygl�da�y niezwykle dekoracyjnie.
- A jak si� tu zapl�cze jaki� kryminalista, to go policja poszczuje tygryskiem - u�miechn�� si� szef. - Widzisz, mia�em racj� nie wierz�c w teorie naszego drogiego greckiego filozofa.
- Czy greccy chemicy mieli jakie� powa�niejsze osi�gni�cia? - zapyta�em.
- Z tego co wiemy, to raczej nie. Umieli farbowa� i bieli� tkaniny, wytwarzali troch� kosmetyk�w. Garbowali sk�ry, produkowali kolorowe szk�o i polewy ceramiczne. Znali te� niekt�re leki, ale w por�wnaniu z Egipcjanami ich wiedza by�a w powijakach.
- A jak to wygl�da�o w Egipcie?
- Du�o lepiej. Mo�na nawet powiedzie�, �e staro�ytni Egipcjanie zapocz�tkowali fizyk� j�drow�. I to w pokojowych celach...
- Jak to? - zdumia�em si�.
- U�ywali tlenku uranu w �yciu codziennym - u�miechn�� si�. - Sproszkowany i wymieszany z t�uszczem s�u�y� im jako czernid�o do brwi. Byli te� mistrzami w wytwarzaniu kosmetyk�w, zw�aszcza pachn�cych olejk�w. Je�li popatrzysz na malowid�a z grobowc�w przedstawiaj�ce egipskie elegantki, to zauwa�ysz na ich g�owach dziwne sto�ki, umieszczane na peruce.
- Widzia�em.
- A zastanawia�e� si� kiedy�, co to takiego?
- Szczerze powiedziawszy, nie. Uzna�em to za jaki� ozdobny kok albo element bi�uterii...
- A to w�a�nie pachnid�a. Wonny olejek rozprowadzony z woskiem i t�uszczem, uformowany w sto�ki stawiano na peruce. Zapewne jako� przytwierdzano, �eby nie spada�. Pod wp�ywem ciep�a topi� si� powoli nas�czaj�c peruk� lub w�osy wonnym t�uszczem...
- Koszmarne - westchn��em.
- Ale najwa�niejsze odkrycia chemiczne Egipcjan wi�za�y si� z mumifikacj�. Zw�oki dostojnik�w poddawano procesom trwaj�cym siedemdziesi�t dni. Stosowano mi�dzy innymi mi�d, kwas mr�wkowy, sod� oraz wiele r�nych mieszanin i zwi�zk�w chemicznych. Oczywi�cie, im kto� by� biedniejszy, tym mniej skomplikowane i kr�tsze procesy stosowano. Zupe�ni biedacy spoczywali w piasku zawini�ci tylko w ca�un. Suche pustynne powietrze wysysa�o z ich cia� wilgo� i zw�oki wysycha�y. Z punktu widzenia religii to wystarcza�o. Cia�o nie ulega�o rozk�adowi, wi�c dusza mog�a spokojnie �y� w krainie zmar�ych. Biedacy nie l�kali si� rabusi�w grob�w, jedynym wrogim ich wiecznego spoczynku by�y hieny...
- A egipskie baterie? - zapyta�em.
- Baterie? - zdziwi� si� Pan Samochodzik.
- Znajdowano garnki z elektrodami...
- Ach tak. Gratuluj�, w�a�nie da�e� si� nabra�. Faktycznie, od czasu do czasu znajduje si� w Egipcie niewielkie naczy�ka gliniane z tkwi�cymi wewn�trz metalowymi sztyftami zanurzonymi u do�u w izoluj�cej masie bitumicznej.
- W�a�nie. Gdyby nala� do �rodka nawet do�� s�abego kwasu i wetkn�� drug� elektrod�, to mo�na uzyska� pr�d elektryczny.
- Teoretycznie - u�miechn�� si� pan Tomasz. - T� zagadk� rozwik�a� ju� dawno profesor Andrzej Niwi�ski z Uniwersytetu Warszawskiego. W pierwszej chwili mo�na oczywi�cie s�dzi�, �e to ogniwa elektryczne. Zbiornik, izolacja z bitumitu, sztyft wygl�daj�cy jak elektroda. Wystarczy jednak pobra� pr�bk� tej �masy izoluj�cej� i lekko j� podgrza�, a w powietrzu uniesie si� niebia�ski zapach.
- To znaczy? - zaniepokoi�em si�.
- Te, jak to nazywaj�, �baterie� nie maj� nic wsp�lnego z elektryczno�ci�. To po prostu naczynia na wonno�ci z tkwi�cymi jeszcze wewn�trz szpatu�kami, s�u��cymi do ich nabierania. Ukryte lub wyrzucone... Przez tysi�ce lat wonno�ci skamienia�y, zamieni�y si� w smo��... A skoro ju� poruszamy problemy egipskie, to nie zapominaj, �e w okresie hellenistycznym, po w��czeniu tego kraju do imperium Aleksandra Macedo�skiego, w Aleksandrii za�o�ono s�ynn� Akademi�. Jej cz�ci� by�y nie mniej s�ynna biblioteka i muzeum. Aleksandria by�a te� miejscem, gdzie po raz pierwszy sformu�owano teori� o istnieniu eliksiru �ycia i podj�to pr�by uzyskania go. A przyczyna rozwoju medycyny by�a bardzo prozaiczna. Ptolemeusz II Filadelfos, �yj�cy w III wieku przed nasz� er�, by� bardzo s�abego zdrowia, a przy tym mia� du�o pieni�dzy. St�d te� hojnie sponsorowa� badania medyczne i paramedyczne. Wreszcie w Aleksandrii �y�a pierwsza kobieta alchemiczka: Maria Prophetissa.
- A potem przysz�y po�ary i zniszczenia - westchn��em.
- Tak. Ca�y dorobek staro�ytnego �wiata, siedemset tysi�cy zwoj�w papirusu, pad� ofiar� p�omieni. Nieliczne ocala�e przewieziono do Konstantynopola. Arabowie, podbiwszy Egipt, tak�e nie wszystko zniszczyli. Wiele dzie� staro�ytnych uczonych i filozof�w znamy dzi�ki temu, �e po podboju prze�o�ono je na arabski. Reszta zachowa�a si� w �redniowiecznych klasztorach, gdzie staro�ytne traktaty przepisywano. Oczywi�cie przy tej okazji te� wiele uleg�o zniszczeniu, kopi�ci przepisywali bowiem wolniej ni� papirusowe ksi�gi rozpada�y si� w proch, a przy tym poniewa� przepisywano na do�� drogim pergaminie, wi�c si�� rzeczy musiano ogranicza� liczb� kopiowanych dzie�. Nie zapominaj, �e kopista w tym czasie rysowa� i cieniowa� jedn� literk� przez pi�tna�cie minut. Wreszcie od czasu do czasu dochodzi�o do po�ar�w lub celowego palenia ksi�g uznanych za bezbo�ne, grzeszne czy zakazane... Na przyk�ad papie� Grzegorz VII w 1073 roku nakaza� spali� biblioteki klasyczne w Rzymie i Konstantynopolu. Przy okazji przepad� prawie ca�y dorobek greckiej poetki Safony.
- Jedni ratowali, inni niszczyli - westchn��em.
- No, nie przejmuj si�. Ci�gle jeszcze mamy szans� pozna� nieco z dorobku staro�ytno�ci.
- W jaki spos�b? - zdziwi�em si�.
- W Egipcie ci�gle znajdowane s� kolejne papirusy. Niedawno natrafiono na fragment ksi�gi jednego z rzymskich historyk�w, kt�ra dot�d znana by�a jedynie z odpis�w. Natrafia si� na fragmenty pism chrze�cija�skich, w tym na liczne apokryfy. Obecnie znamy dwadzie�cia siedem fragment�w r�nych ewangelii, kt�re nie wesz�y do kanonu... Jednak najwi�ksze nadzieje wi��e si� z Herculanum.
- To miejscowo�� niedaleko Pompej�w, tak�e zniszczona przez wybuch Wezuwiusza - zauwa�y�em. - Dlaczego w�a�nie tam?
- Pompeje zasypa� gor�cy popi� i deszcz roz�arzonych kamyczk�w. Natomiast Herculanum i Stabie zosta�y zalane wulkanicznym b�otem o temperaturze kilkudziesi�ciu stopni. B�oto pokry�o miasto warstw� grubo�ci kilkunastu metr�w i stopniowo stwardnia�o na kamie�. W Pompejach archeolodzy znajduj� spalone ksi��ki, zw�glone na skutek przysypania gor�cym popio�em lub po prostu od le�enia przez blisko dwa tysi�ce lat w popiele. Odwijanie ich i odczytywanie jest niezwykle �mudnym zaj�ciem, ale przynosi ju� pewne wymierne korzy�ci. Szczeg�lnie ciekawe mog� by� badania willi na zboczach g�ry. Tam mieszkali najbardziej wykszta�ceni pompeja�czycy. Mieli z pewno�ci� wiele ksi�g i mo�e co� z tego uda si� odnale��. Z wykopalisk mamy na przyk�ad fragment nieznanej dot�d sztuki Ajschylosa.
- Dlaczego archeolodzy wi��� nadzieje z Herculanum?
- W gor�cym b�ocie mog�o zachowa� si� wi�cej, poza tym tam by� gimnazjon z bogat� bibliotek�, licz�c� kilka tysi�cy zwoj�w. Niestety, najpierw trzeba doko�czy� badanie Pompej�w, a to robota jeszcze na dziesi�ciolecia. Do tej pory, a kopie si� tam od przesz�o dwustu lat, ods�oni�to 3/5 powierzchni miasta. Kto wie, jakie jeszcze tajemnice kryj� gruzy zniszczonych miast i piaski pustyni. No i jest jeszcze jedno �r�d�o, do niedawna lekcewa�one.
- Jakie? - zaciekawi�em si�.
- Etiopia i Armenia. Kraje le��ce na obrze�ach �wczesnego �wiata. Znane s� greckie traktaty filozoficzne, kt�re przetrwa�y tylko w postaci przek�ad�w na ormia�ski. Znamy prace historyczne z I wieku naszej ery, kt�re zachowa�y si� tylko w j�zykach ormia�skim, amharskim i gyez. Ocala�o sporo. Trzeba to tylko odnale��...
ROZDZIA� TRZE� l
SEKRETY GRAFOLOGII � KTO MO�E POTRZEBOWA� ATANATORA? � KIM S� NASZE PRZECIWNICZKI? � ZASADZKA NA PLANTACH STRASZLIWY �OMOT � TAJEMNICZA STASIA � SREBRNY KRZY�YK
Gabinet dyrektora Lucjusza by� do�� ciemny. Ca�a jedn� �cian� zajmowa� rega� sklecony z r�nych przypadkowo zebranych desek. zastawiony ciasno dziesi�tkami ksi��ek. Kilka przedwojennych foteli otacza�o niewysoki stolik. Na biurku sta� komputer.
- Wygodnie si� siedzi? - u�miechn�� si� stary muzealnik.
- Bardzo - powiedzia� pan Tomasz. - Gdzie je pan zdoby�?
- C�, pewna staruszka zapisa�a je naszemu muzeum. S�dzi�a, �e to bezcenne antyki. Nie wypada�o odm�wi�, ale nie mamy ekspozycji mebli z lat mi�dzywojennych, wi�c na razie wykorzystujemy je w tak prozaiczny spos�b - u�miechn�� si�.
- Porozmawiajmy o sprawie, kt�ra nas tu sprowadza - zaproponowa� Pan Samochodzik.
Nasz gospodarz wyj�� z szuflady list napisany na r�cznie czerpanym papierze.
- Oto nasza zagadka - powiedzia�. - Niech panowie zwr�c� uwag�, jaka pi�kna kaligrafia. Ka�da literka dopracowana
- Odciski palc�w? - zapyta�em.
- No c�. Ca�a masa. Trzech r�nych os�b. Tyle tylko, �e nie figuruj� w rejestrach policyjnych. A nie sprawdzimy przecie�, jakie linie na paluszkach maj� wszyscy mieszka�cy Krakowa.
Poskroba�em si� w zadumie w g�ow�.
- Mo�e da� ten list grafologowi? - zaproponowa�em
- My�leli�my o tym, ale policyjni specjali�ci s� strasznie zawaleni robot�. Musieliby�my czeka� przesz�o dwa miesi�ce na odpowied�.
- Mam przyjaciela, kt�ry si� tym amatorsko zajmuje powiedzia�em. - Z tego co wiem, g��wnym �r�d�em jego utrzymania jest badanie list�w motywacyjnych wysy�anych do kilku du�ych firm.
- Pr�buje z kroju pisma wyczyta�, czy dany cz�owiek nadaje si� na pracownika? - u�miechn�� si� pan Lucjusz. - Je�li nie kosztowa�oby to zbyt du�o...
- Dla mnie zrobi to gratis. Jest mi winien przys�ug�.
- Tam jest skaner. W komputerze jest modem, gdyby chcia� pan mu to przes�a� przez sie� - wskaza� gestem.
- Ja jako� nie mog� si� przyzwyczai� do tych nowoczesnych �rodk�w komunikacji - westchn�� szef.
- Ja musia�em. Ostatecznie jestem tu wicedyrektorem, musz� by� kompetentny - u�miechn�� si�.
Zabra�em si� do dzie�a. Po�o�y�em list na p�ycie skanera, uruchomi�em podgl�d.
- Nie ma pan teorii, kto m�g� zapragn�� wej�� w posiadanie atanatora? - zapyta� szef.
- Mam - westchn��. - Ale jest ona tak skrajnie nieprawdopodobna, �e darowa�em sobie sprawdzanie jej wiarygodno�ci.
- Nasz kolega po fachu, Sherlock Holmes... - zacz��em.
Doko�czenie zdania przerwa� mi wybuch homeryckiego �miechu. Rechotali obaj. Wreszcie pan Tomasz opanowa� si� z wysi�kiem.
- M�w, m�w, przepraszam...
- Nic nie szkodzi. Detektyw uwa�a�, �e je�li wykluczy si� wszystkie rzeczy niemo�liwe, to pozosta�e, nawet je�li b�d� ma�o prawdopodobne, musz� by� prawdziwe.
Pan Lucjusz kiwn�� g�ow� w zadumie.
- No dobrze. Jaki� miesi�c temu spotka�em w muzeum dwie sympatyczne panny w wieku oko�o osiemnastu-dziewi�tnastu lat. Szczerze m�wi�c, jedna z nich ma�o mnie nie przyprawi�a o zawa�, bo wygl�da�a dok�adnie jak dama sportretowana na jednym z wisz�cych w tej sali obraz�w...
S�ucha�em go przygotowuj�c poczt� do wys�ania.
- Sprawdzi�em wsz�dzie, nawet zajrza�em do ksi��ki telefonicznej - doko�czy�. - W Krakowie nie ma �adnych Kruszewskich.
- A dlaczego pan s�dzi, �e by�a z Krakowa? - zaciekawi�em si�.
- Skoro sam pan wspomnia�, �e mia�a dziwny, jakby kresowy akcent...
- Dlatego tak s�dz�, wielki detektywie - u�miechn�� si� z politowaniem - �e powiedzia�a, i� czasem lubi wpa�� i popatrze� sobie na ten obraz. Z tego wydedukowa�em, �e musi mieszka� gdzie� niedaleko. Bo przecie� nie b�dzie jecha�a przez p� Polski tylko po to, �eby wpa�� do muzeum. Zw�aszcza �e nie potrzebuje nawet kopii tego obrazu. Wystarczy, �e popatrzy w lustro.
Kiwn��em g�ow�.
- Mo�e mieszka� gdzie� daleko, ale chodzi� do liceum w Krakowie - zasugerowa� Pan Samochodzik. - Albo studiowa�...
- Chyba ciut za m�oda. No chyba, �e jest na pierwszym roku - powiedzia� pan Lucjusz. - Tak wi�c te dwie dziewczyny by�y jedynymi, od kt�rych kiedykolwiek s�ysza�em pytanie o to urz�dzenie.
- Jak wygl�da ten atanator? - zainteresowa�em si�.
- Chod�cie, poka�� wam - u�miechn�� si�.
Wstali�my. Magazyn muzealny by� urz�dzony na strychu. Gospodarz otworzy� ci�kie stalowe drzwi i wkroczyli�my pomi�dzy rega�y zastawione g�sto drewnianymi skrzyniami i tekturowymi pud�ami.
- Nie mamy tu w�a�ciwie nic cennego � powiedzia�. - Kilka starych zastaw sto�owych, setki �wiecznik�w z r�nych epok, troch� secesyjnych sreber i mas� przedmiot�w codziennego u�ytku z XIX i pocz�tk�w XX wieku. Nie wystawiamy ich, no z. wyj�tkiem niewielkich wystaw tematycznych od czasu do czasu. A oto i nasz eksponat.
W k�cie magazynu sta�o co� w rodzaju blaszanego piecyka typu koza.. Czarne blachy poznaczone by�y w�erami w miejscach, gdzie troskliwa r�ka uzbrojona w nas�czon� naft� szmatk� usun�a rdz�. Od spodu znajdowa� si� zbiornik na oliw�, wykonany z pociemnia�ego br�zu. Dyrektor otworzy� pokryw�, osadzon� na zawiasach i naszym oczom ukaza�o si� wn�trze piecyka.
�cianki, jak si� okaza�o, by�y wykonane z dwu warstw blachy, pomi�dzy kt�re ubito glin�. Od d�ugiego u�ytkowania wypali�a si� na czerwono-czarny kolor. W g��bi pieca na warstwie piasku le�a�o szklane jajo zaopatrzone w wentyl. Szk�o by�o lekko zielonkawe, pe�ne p�cherzyk�w. Z jednej strony troch� si� zakl�s�o, jakby zbyt wysoka temperatura spowodowa�a cz�ciowe stopienie si� jaja.
- Wi�c za t� kupk� pordzewia�ych blach oferowano bezcenny starodruk? - zdumia�em si�. - Na pa�skim miejscu nie waha�bym si� ani minuty!
Stary kustosz westchn��.
- Panie Tomaszu - powiedzia� - sk�d pan wytrzasn�� swojego pomocnika?
- Wyszed� pewnego dnia z krzak�w ubrany w dres Adidasa.
- Czy mia� telefon kom�rkowy? - zaciekawi� si� pan Lucjusz.- Wyobra� sobie, m�ody cz�owieku, �e ta kupka pogi�tych blach to jeden z dwu istniej�cych na �wiecie autentycznych piec�w tego typu, pami�taj�cych XVII wiek. A nasz jest jedynym kompletnym.
- Przepraszam - powiedzia�em ze skruch�.
- Ale starodruk albo przynajmniej jego kopi� warto by zdoby� - powiedzia� szef. - Jak mo�emy skontaktowa� si� z nadawc� listu?
- Na Plantach, niedaleko Barbakanu znajduje si� stary d�b. Cz�ciowo wypr�chnia�, dziura jest zabezpieczona siatk�. Nadawca poleci� umie�ci� odpowied� za ni�.
- Mam plan - powiedzia�em. - Zostawimy wiadomo��, �e si� zgadzamy.
Szef popatrzy� na mnie zaciekawiony.
- I co dalej?
- Ustalimy miejsce przekazania. Wymienimy manuskrypt na odpowiednio zmodyfikowany piecyk typu �koza�, ze szklanym s�ojem umieszczonym wewn�trz. Je�li wymieniaj�cy potem si� zorientuje, to oddamy mu jego starodruk, oczywi�cie uprzednio wykonawszy kopi�.
- Troch� to nieetyczne - mrukn�� gospodarz.
- Skrajnie nieetyczne - westchn�� Pan Samochodzik. - Czy masz jeszcze jakie� r�wnie dobre pomys�y?
- Ten jest niez�y - pan Lucjusz podni�s� g�ow�. - Ale zrobimy to troch� godniej. �adnego piecyka typu koza. Zaproponujemy wymian�. Prawo do skopiowania starodruku, w zamian za prawo do skopiowania piecyka.
- To mi nie przysz�o do g�owy - powiedzia�em ze skruch�.
- Trzeba mie� tu - pan Tomasz pukn�� si� palcem wskazuj�cym w czo�o. - A nie tylko tu - zgi�� rami� parodiuj�c gest powszechnie znany z pokaz�w kulturystycznych.
- A je�li w�a�ciciel traktatu nie zgodzi si� na nasz� propozycj�? -zapyta�em.
- W�wczas wymy�limy co� innego - powiedzia�. - Proponuj� przygotowa� list.
U�miechn��em si� w skryto�ci ducha. Wiedzia�em ju�, co b�d� robi� dzisiejszego popo�udnia.
Pada� deszcz, gdy za kratk� we wskazanym miejscu wsun��em kopert�. Rozejrza�em si�, czy nikt mnie nie �ledzi, ale nikogo nie by�o wida�. Wycofa�em si� i usiad�em na �aweczce stoj�cej opodal. Za�o�y�em specjalne okulary. Ich szk�a by�y od �rodka napylone do po�owy srebrem, dzi�ki czemu maj�c je na oczach mo�na by�o patrze� do ty�u. Za to du�o gorzej patrzy�o si� od przodu. No c�, co� za co�. Roz�o�y�em gazet� i udawa�em, �e czytam. Nie by� to chyba najrozs�dniejszy pomys�, bo szybko przemi�k�a od deszczu, a potem rozpad�a si�. Min�y cztery godziny. W tym czasie alejk� przesz�o kilka os�b, ale �adna nie zakr�ci�a w stron� drzewa. Wreszcie gdy prawie traci�em nadziej�, na �cie�ce pojawi�a si� niewysoka posta� ubrana w jasn� kurtk� przeciwdeszczow�. Sz�a nienaturalnie powoli. Wyczu�em w tym fa�sz. Podczas deszczu nikt nie spaceruje sobie bez celu. Ka�dy spieszy si� do domu albo w inne miejsce, gdzie mo�e liczy� na suchy k�t i odrobin� herbaty. Posta� zakr�ci�a w stron� drzewa. Po chwili d�o� wy�owi�a kopert� z listem zza siatki. Wsta�em i ruszy�em szybkim krokiem w tamt� stron�. Odbiorca przesy�ki nie spieszy� si�, nie zauwa�y� mnie. Rozpru� palcem kopert� i czyta� list. Podkrad�em si� bardzo cicho. Dopiero gdy by�em nie dalej ni� metr od dziupli, czytaj�cy us�ysza� mnie. Rzuci� list na ziemi� i z miejsca przyj�� postaw� obronn�. Szeroki kaptur zas�ania� twarz.
- Mo�emy porozmawia�? - zagadn��em.
- W �adnym wypadku!
Sta�a przede mn� dziewczyna. Akcent nie pozostawia� w�tpliwo�ci, �e pochodzi�a z kres�w.
- Nalegam - powiedzia�em.
- Z drogi - za��da�a kieruj�c si� prosto na mnie.
Wyci�gn��em r�k�. Zaatakowa�a z szybko�ci� kobry i zwinno�ci� kota. R�bn��em plecami w mokre listowie dwa metry dalej. Usi�owa�em wsta�, gdy nieoczekiwanie niewielka stopa obuta w bia�y adidas przygniot�a moj� pier� z powrotem do ziemi.
- Nie uczy�a ci� mamusia, �e to bardzo niegrzecznie przeszkadza� damie w lekturze list�w? - zapyta�a.
Zamiast odpowiedzie� z�apa�em j� za stop� specjalnym chwytem i poci�gn��em skr�caj�c jednocze�nie. Padaj�c wyprowadzi�a drug� nog� cios, kt�ry rozkwasi� mi nos i sprawi�, �e przed oczyma zata�czy�y kolorowe k�ka. Poderwali�my si� jednocze�nie. Tym razem postanowi�em przej�� inicjatyw� i wyprowadzi�em nog� uderzenie w kierunku jej kolana. Uskoczy�a z zadziwiaj�c� �atwo�ci�, po czym nieoczekiwanie stwierdzi�em, �e jej �okie� trafi� mnie w splot s�oneczny Przed oczyma rozb�ys�o mi o�lepiaj�co jasne s�o�ce, a potem zgas�o, a ja by�em rozbitkiem z �odzi podwodnej, kt�remu sko�czy�o si� powietrze. D�ugo nie mog�em z�apa� oddechu, wreszcie gdy przed oczyma robi�o mi si� ju� ciemno, zdo�a�em nape�ni� p�uca o�ywczym tlenem. Stwierdzi�em przy okazji, �e znowu le�� na mokrej ziemi, w�r�d gnij�cych li�ci
- Nie s�ysza�e�, �e kobiety nie nale�y bi� nawet kwiatkiem? - us�ysza�em znowu ten sam mi�y g�os.
- S�ysza�em - wymamrota�em. - Chcia�bym tylko porozmawia�.
- Nie�adnie tak si� narzuca� z towarzystwem - powiedzia�a. - Ale w dzisiejszych czasach ma�o kto pami�ta jeszcze, co wypada, a co nie.
Z trudem d�wign��em si� na nogi. Westchn�a ci�ko.
- S�dz�, �e powiniene� ju� i�� - powiedzia�a z udawan� trosk�. - Zbyt d�ugie siedzenie na �awce w deszczu mo�e si� sko�czy� zapaleniem p�uc.
Zrzuci�em idiotyczne szpiegowskie okulary, aby odzyska� pe�ne pole widzenia.
- Do trzech razy sztuka - powiedzia�em przyjmuj�c postaw� obronn�.
- Trzy razy ju� le�a�e� na ziemi - powiedzia�a. - Ale skoro sobie �yczysz...
W tej chwili us�ysza�em charakterystyczny d�wi�k bezpiecznika od jakiej� wyj�tkowo du�ej spluwy. Luf� kto� opar� mi za uchem.
- �adnie to tak napastowa� bezbronne dziewcz�ta w parku? - us�ysza�em g�os.
Ten tak�e nale�a� do m�odej dziewczyny. Jej wschodni akcent by� s�abszy.
- Stasia, daj mi go do ko�ca z�omota� - poprosi�a moja oprawczyni. - Tylko mu dam ma�ego kopa w zadek, �eby mu wr�ci�a �wiadomo�� klasowa i ju� mo�emy i��.
Ucisk lufy za uchem znikn��.
- Dobrze, za�atw go szybko i idziemy, bo zupe�nie przemokn� na tym deszczu - powiedzia�a ukryta za moimi plecami.
Pierwsza ruszy�a w moj� stron�. Z trudem opanowa�em narastaj�c� panik�. Tym razem by�em wystarczaj�co skoncentrowany. Zablokowa�em pierwszy z jej cios�w. Za drugim razem zdo�a�em pos�a� j� na ziemi�, zarobi�em jednak jednocze�nie silne kopni�cie w kolano. Le��ca poderwa�a si� natychmiast. Kaptur spad� jej z g�owy, ods�aniaj�c mi�� twarz i gruby, jasny warkocz. By�a bardzo �adna i faktycznie nie mog�a mie� wi�cej ni� osiemna�cie lat. Chwila zagapienia wystarczy�a, by s�odkie dziewcz� pos�a�o mnie znowu na ziemi�. Tym razem wyr�n��em g�ow� w jaki� korze� i na d�u�sz� chwil� straci�em ochot� do kontynuowania znajomo�ci. Tajemnicza Stasia, ci�gle trzymaj�c mnie na muszce, podesz�a do drzewa i podnios�a porzucony list. Czyta�a go zupe�nie spokojnie.
- Ty tego pilnowa�e�? - zapyta�a.
- Chcia�em sprawdzi�, kto po to przyjdzie - wychrypia�em.
Ci�gle mia�em problemy z ustabilizowaniem oddechu.
- Kopia nas nie interesuje - powiedzia�a. - Gdyby�my zmieni�y zdanie, napiszemy kolejny list.
- Mog� go jeszcze raz kopn��? - zapyta�a pierwsza zak�adaj�c kaptur.
- Przecie� le��cego si� nie kopie - zaprotestowa�em.
- Zostaw go - o�wiadczy�a oboj�tnie Stasia i obie oddali�y si� z godno�ci�.
Zastanawia�em si� d�u�sz� chwil�, czy nie spr�bowa� dyskretnie pod��y� za nimi, ale zdecydowa�em, �e na razie wystarczy mi tych atrakcji. Powoli d�wign��em si� na czworaka. Ca�y prz�d kurtki mia�em zachlapany krwi� z rozbitego nosa. Przed oczyma ci�gle lata�y mi kolorowe plamy.
- Stasia - mrukn��em.
Rozkaszla�em si� i powoli wsta�em. Nieoczekiwanie w�r�d zmierzwionych li�ci, kt�re przed chwil� by�y widowni� mojej kl�ski, spostrzeg�em co� b�yszcz�cego. Pochyli�em si�, co spowodowa�o kolejny krwotok z nosa i podnios�em masywny srebrny krzy�yk wysadzany rubinami. Po chwili znalaz�em rozerwany �a�cuszek i z�b. Zbada�em palcem szcz�k�, ale jak si� okaza�o mia�em wszystkie. Po bli�szych ogl�dzinach do mojego zamroczonego m�zgu dotar�o, �e to �wi�ski kie�. Powoli, staraj�c si� nie nadwyr�a� pot�uczonego kolana, poku�tyka�em w stron� hotelu.
ROZDZIA� CZWARTY
ANTYKWARIAT PANA AARONA � ZNOWU �NIEMA KSI�GA� � CADYK SALOMON STORM � KTO SZUKA KSI��EK S�DZIWOJA? � WIECZORNA WIZYTA
Gdy wszed�em do pokoju hotelowego, pan Tomasz gwizdn�� z zaskoczenia.
- Rany boskie, kto ci� tak za�atwi�? - zapyta�.
Z torby wydoby� buteleczk� wody utlenionej i inne medykamenty.
- Nie uwierzy pan, jakie z tych krakowianek bestie - powiedzia�em.
- Krakowianki ci� za�atwi�y? - zdumia� si�. - Ile ich by�o, dziesi��?
- Dwie - wymamrota�em. - Ale bi�a jedna...
�cieraj�c krew z twarzy i pior�c kurtk� relacjonowa�em przebieg wydarze�.
- No �adnie - westchn��. - Trzeba by�o p�j�� dyskretnie za nimi, a nie startowa� od razu z propozycjami rozm�w.
- Przepraszam, szefie... Za to przynajmniej wiemy, �e przeciw nam s� tylko dwie dziewczyny. �atwo sobie poradzimy...
- Te wszystkie ciosy chyba nie pozosta�y bez wp�ywu na stan twego umys�u - powiedzia� ze z�o�ci�. - Obud� si� wreszcie. Po pierwsze, w�a�ciciel starodruku m�g� wys�a� po kopert� s�siadk�, znajom� licealistk�, je�li jest nauczycielem - to uczennic� albo nawet c�rk� czy wnuczk�. Po drugie, nawet je�li faktycznie mamy przeciw sobie tylko dwie m�ode dziewczyny, to zdaje si� jedna z nich spu�ci�a ci baty, jakich nie zebra�e� od czas�w, gdy poszukiwa�e� Bursztynowej Komnaty! Je�li umys� ma r�wnie rozwini�ty jak muskulatur�, to �le z nami.
Zamilk�em. W tym, co m�wi�, by�o du�o racji. Podszed� do mnie i popatrzy� uwa�nie na moj� fizjonomi�.
- Nos na szcz�cie ci nie posinia�, oczy nie s� podbite. P�jdziemy si� przej��...
- Co ma m�j wygl�d do celu przechadzki? - zaciekawi�em si�.
- Idziemy w miejsce, gdzie porozbijana twarz sprawia�aby niekorzystne wra�enie.
W kilka minut p�niej w�drowali�my uliczkami Krakowa. Deszcz na szcz�cie przesta� pada�, niebo odrobin� si� przetar�o. Zapada� wczesny jesienny zmierzch. Zatrzymali�my si� przed witryn� niewielkiego antykwariatu w jednej z bocznych uliczek odchodz�cych od Rynku. Antykwariat wydawa� si� by� zamkni�ty, ale gdy pan Tomasz nacisn�� na guzik dzwonka, drzwi go�cinnie otworzy�y si�. W progu stan�� bardzo stary cz�owiek. Zza drucianych okular�w b�ysn�y ciekawie czarne oczy.
- Ach, witam panowie - powiedzia� cofaj�c si� w g��b.
Weszli�my. Zasun�� ci�k� zasuw�.
- Aaron Apfelbaum - przedstawi� si� podaj�c mi d�o�. U�cisk by� zaskakuj�co mocny.
- Pawe� Daniec - przedstawi�em si�.
Pan Samochodzik nie musia� si� przedstawia�; na pierwszy rzut oka by�o wida�, �e si� �wietnie znaj�. Antykwariat wewn�trz okaza� si� znacznie wi�kszy, ni� si� to na pocz�tku wydawa�o. Ruszyli�my w g��b, pomi�dzy rega�y zastawione ksi��kami. Nasz przewodnik o�wietla� drog� �wiec� osadzon� w starym, srebrnym lichtarzu. Wreszcie przeszli�my przez ci�kie, metalowe drzwi i znale�li�my si� w niewielkim pomieszczeniu, tak�e ciasno zastawionym ksi��kami. Na �cianie wisia�a lampa chanukowa, zupe�nie poczernia�a ze staro�ci. Usiedli�my na wy�cie�anych krzes�ach ustawionych wok� starego sto�u. Na blacie pyszni� si� wielki carski orze� intarsjowany czarnym d�bem. Gospodarz postawi� �wiecznik po�rodku. Pstrykn�� pilotem i zapali�a si� lampa pod sufitem. Zmru�yli�my oczy.
- Chcia� pan, panie Tomaszu, dowiedzie� si�, sk�d mo�na w Krakowie �Niem� ksi�g� wytrzasn��... - powiedzia� w zadumie. - To ja wam powiem. Mia�em j� w r�kach siedemdziesi�t lat temu i jak g�upi wypu�ci�em... Za marny grosz sprzeda�em, tylko po to, �eby by� obr�t. �Nie ma handel, b�dzie bieda�, jak m�wi stare �ydowskie przys�owie. Du�y obr�t, ma�y zysk. W tym wypadku pope�ni�em �yciowy b��d. Gdybym poczeka� par� lat, gdybym znalaz� zagranicznego kupca... Gdybym wreszcie wiedzia�, co za skarb trafi� mi w r�ce... Ja by�em m�ody. Ja tego nawet si� nie domy�la�em. Ja potem wiele nocy przewraca�em si� z boku na bok i przeklina�em, jak tylko my �ydzi potrafimy. Kl��em swoj� g�upot�. Kl��em swoje nieuctwo... Ale co si� stanie raz., tego ju� si� nie cofnie. My�la�em, �e po wojnie, po wszystkich moich prze�yciach, ucichnie g�os drwi�cy w mojej duszy z mojego b��du. Ale nie ucich�. Mia�em j� w r�ku i tylko raz przejrza�em. Ale brakowa�o w niej kilku stron ze �rodka. Jedn� uda�o mi si� odzyska� kilka lat temu... Prawdopodobnie pochodzi z egzemplarza kopenhaskiego...
Wyj�� z biurka album wype�niony pojedynczymi kartami, oprawionymi w celofanowe obwoluty.
- Tak to wygl�da - po�o�y� przed nami stronic� ksi��ki.
Na po��k�ym, zwijaj�cym si� przy rogach pergaminie, wyra�nie odznacza�y si� cienkie czarne kreski du�ego, skomplikowanego rysunku. Przedstawia� cz�owieka id�cego drog� i nios�cego bel� materia�u. Nad nim zaznaczono schematycznie s�o�ce i ksi�yc.
- Kto kupi� tamten egzemplarz? - zaciekawi� si� pan Tomasz.
- Wczoraj zadano mi ju� to pytanie - powiedzia� stary antykwariusz. - Przed wojn� by�em w tym interesie, jak si� to m�wi, m�ody szczurek, ale przej��em dokumentacj� po