717
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 717 |
Rozszerzenie: |
717 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 717 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 717 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
717 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Federico Andhazi
Anatom
Federico Andahazi jest psychoterapeut� w�gierskiego pochodzenia, mieszka w Buenos Aires. Jego powie�� "Anatom", kt�ra wzbudzi�a wiele kontrowersji, otrzyma�a presti�ow� nagrod� Argentine Fortabat. Nagroda zosta�a jednak cofni�ta przez fundatora ze wzgl�du na tre�� ksi��ki. Prawa do publikacji powie�ci zakupi�y najwi�ksze wydawnictwa, m.in. w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Najs�ynniejszy lekarz szesnastowiecznych W�och, Mateo Colombo, nieoczekiwanie trafia za kraty wi�zienia, oskar�ony o herezj�. Nie stawia si� mu zarzut�w zorganizowania nieudolnej szajki porywaczy cia� ani obsesyjnego wprost uganiania si� za najbardziej znan� weneck� kurtyzan�, ale oskar�a si� go o zbrodnie herezji w oczach Ko�cio�a oraz r�wnie gro�ne zak��cenie prastarego porz�dku �wieckiego spo�ecze�stwa renesansowego. Mateo Colombo dokona� jednego z najwi�kszych odkry� wszech czas�w w anatomii - odkry� �r�d�o rozkoszy kobiety. Prolog Wiosna spojrzenia "Och, moja Ameryko! S�odka, odkryta przeze mnie ziemio!" Tak pisze Mateusz Kolumb (lub Mateo Realdo Colombo, jak brzmi w�oska wersja jego nazwiska) w swoim dziele De re anatomica*. (*De re anatomica, Wenecja 1559, XI, 16.) Nie jest to che�pliwy okrzyk - jak "Eureka!" - lecz lament, gorzka parodia w�asnego �ycia i niedoli, kt�r� Mateusz rzutuje na posta� swego genue�skiego imiennika, Krzysztofa. To samo nazwisko i chyba ten sam los. Nie ��czy ich �adne pokrewie�stwo; jeden umar� zaledwie dwana�cie lat po urodzeniu si� drugiego. "Ameryka" Mateusza jest bli�sza i niesko�czenie mniejsza od Ameryki Krzysztofa; tak naprawd�, wielko�ci� niewiele przewy�sza g��wk� gwo�dzia. Jej istnienie mia�o pozosta� przemilczane a� do �mierci odkrywcy. Mimo swych znikomych rozmiar�w spowodowa�a jednak niema�o zamieszania. Jest Odrodzenie. Wszystkim rz�dzi s�owo "odkrywa�". Nadszed� zmierzch czystej spekulacji a priori i nadu�ywania sylogizmu. Zast�pi�a je empiria spojrzenia. Zacz�a si� prawdziwa wiosna spojrzenia. By� mo�e Franciszek Bacon w Anglii i Campanella w Neapolu zauwa�yli fakt, �e podczas gdy scholastycy b��dzili po nie ko�cz�cych si� labiryntach sylogizm�w, niewykszta�cony prostak, Rodrigo de Triana, wykrzykn�� nagle "Ziemia!" i sam o tym nie wiedz�c, zapocz�tkowa� now� filozofi� spojrzenia. Scholastyka - Ko�ci� wreszcie to dostrzeg� - nie by�a zbyt dochodowa, na pewno za� mniej, ni� sprzeda� odpust�w, odk�d B�g uzna�, �e od grzesznik�w mo�na si� domaga� pieni�dzy. Nowa nauka jest zawsze dobra, je�li przybli�a cz�owieka do z�ota. Jest zawsze dobra, gdy nie przekracza Pisma, a jeszcze lepsza, je�li jej pismem s� weksle. Gdy S�o�ce zacz�o powoli wstrzymywa� sw�j bieg wok� Ziemi - rzecz jasna, nie nast�pi�o to z dnia na dzie� - geometria coraz bardziej buntowa�a si� przeciwko p�asko�ci papieru i wreszcie ruszy�a na podb�j tr�jwymiarowej przestrzeni topologii. To jest w�a�nie najwi�ksze osi�gni�cie renesansowego malarstwa: je�eli natura jest zapisana symbolami matematycznymi - tak g�osi Galileusz - malarstwo powinno by� �r�d�em nowego pojmowania natury. Freski z Watykanu, s� matematyczn� epopej�, o czym �wiadczy poj�ciowa przepa��, jaka dzieli Narodzenie Lorenza M�naco od Tryumfu Krzy�a na �cianach absydy Capella delta Pieta. Z podobnych przyczyn, cho� w nieco innej dziedzinie, nie osta�a si� �adna dawna kartografia. Zmieniaj� si� mapy nieba, ziemi, cia�. Mapy anatomiczne s� nowym instrumentem nawigacyjnym dla chirurgii... I teraz wracamy do naszego Mateusza Kolumba. By� mo�e w�a�nie ta zbie�no�� nazwiska z genue�skim admira�em kaza�a Mateuszowi wybra� los odkrywcy. Wyp�yn�� wi�c na swoje morza. Oczywi�cie nie by�y one tymi samymi, po kt�rych �eglowa� jego imiennik: w owych czasach Mateusz by� najwi�kszym podr�nikiem, po anatomii. Jednym z jego skromniejszych osi�gni�� by�o ni mniej, ni wi�cej tylko odkrycie kr��enia krwi, nim jeszcze Anglik Harvey opublikowa� sw� rozpraw� De motus cordes et sanguinis. Lecz i tak owa "Ameryka" jest niepor�wnanie wa�niejsza. Mateusz nie m�g� zobaczy� swojej pracy og�oszonej drukiem, bo nast�pi�o to dopiero w roku jego �mierci, w 1559. Z doktorami Ko�cio�a trzeba by�o by� ostro�nym. Przyk�ad�w nie brakuje: trzy lata wcze�niej Lucio Vanini da� si� spali� Inkwizycji pomimo - a mo�e w�a�nie z powodu - swego o�wiadczenia, �e si� nie wypowie o nie�miertelno�ci duszy, dop�ki nie b�dzie "starym i bogatym Niemcem"*. (*A.Weber: Historia filozofii europejskiej). Odkrycie Mateusza Kolumba by�o na pewno bardziej niebezpieczne ni� pogl�dy Lucia Vaniniego, a poza tym nasz anatom czu� wyj�tkow� awersj� do ognia i do sw�du spalonego cia�a - zw�aszcza gdyby to mia�o by� jego w�asne cia�o. Wiek kobiet Wiek XVI by� wiekiem kobiet. Ziarno, kt�re zasia�a sto lat wcze�niej Christine de Pisan, zd��y�o ju� rozkwitn�� i wype�ni�o ca�� Europ� s�odkim aromatem Rzeczy o prawdziwych kochankach. Bynajmniej nie by� to przypadek, �e swego odkrycia Mateusz Kolumb dokona� w tej w�a�nie epoce i miejscu. Do tego czasu Historia opowiadana by�a powa�nym m�skim g�osem. "Od wieku XVI a� po XVIII, gdziekolwiek spojrze�, tam jest ona, niesko�czenie i nieustannie obecna. Na scenie domowej, gospodarczej, intelektualnej i publicznej, w sytuacjach konfliktogennych i ludycznych - wsz�dzie, w ka�dym przejawie �ycia spo�ecznego napotykamy kobiet�. Na og� jest niezb�dna przez swe powszednie funkcje, lecz uczestniczy r�wnie� w zdarzeniach, kt�re tworz�, przekszta�caj� i szarpi� spo�ecze�stwo. Z g�ry na d� w ca�ej hierarchii spo�ecznej, na ka�dym szczeblu jest miejsce dla kobiety i o tej jej wszechobecno�ci m�wi� wszyscy, kt�rzy na ni� patrz�, cz�sto tylko po to, �eby si� wystraszy�" - tak twierdz� Natalie Zemon i Arlette Farge w Historii kobiet. Odkrycie Mateusza Kolumba przypad�o dok�adnie na ten okres, gdy kobiety - dot�d zawsze trzymane pod kluczem - zaczynaj� powoli i niepostrze�enie wychodzi� poza mury �wi�tobliwych zgromadze� i klasztor�w, opuszczaj� pilnie strze�one burdele i nie wystarcza ju� im ciep�y, cho� nie mniej monastyczny spok�j domowego ogniska. Kobieta poma�u o�miela si� dyskutowa� z m�czyzn�. Z pewn� przesad� m�wiono ju� nawet, �e w wieku XVI wybuch�a "wojna p�ci". Tak czy inaczej, problem obowi�zk�w kobiety staje si� tematem rozm�w mi�dzy m�czyznami. Czym wi�c by�a, w tej sytuacji, owa "Ameryka" Mateusza Kolumba? Z pewno�ci� granica mi�dzy odkryciem a wynalazkiem jest du�o bardziej p�ynna, ni� mog�oby si� wydawa� na pierwszy rzut oka. Mateusz Kolumb - czas ju� to powiedzie� - odkry� co�, o czym przynajmniej raz w �yciu marzy� ka�dy m�czyzna: magiczny klucz do serca kobiety, sekret rz�dz�cy jej nieprzewidywaln� mi�o�ci�. Odkry� to, czego od zarania historii szukali czarownicy, zaklinacze, szamani i alchemicy - mieszaj�c wyci�gi z rozmaitych zi� albo wzywaj�c pomocy bog�w i demon�w - i o czym �ni ka�dy zakochany, gdy rani go oboj�tno�� umi�owanej istoty. Na pewno by�o to r�wnie� marzenie monarch�w i despot�w, kt�rzy chcieliby potwierdzi� sw� absolutn� w�adz�: spos�b na podporz�dkowanie sobie kapry�nej woli kobiecej. Mateusz Kolumb w�drowa�, szuka� i wreszcie znalaz� sw� upragnion� "s�odk� ziemi�": "organ, kt�ry kieruje mi�o�ci� u kobiet". Amor Veneris, jak go ochrzci� anatom - "je�li mi wolno nazywa� rzeczy, kt�re sam odkry�em" - stanowi� prawdziwe narz�dzie w�adzy nad niesta�� i wci�� niepoj�t� wol� u kobiety. Oczywiste te� by�o, �e tego typu odkrycie stwarza�o nie jeden i to powa�ny szkopu�: "Ile� nieszcz�� mo�e spa�� na chrze�cija�stwo, je�li zast�py Szatana zdob�d� w�adz� nad niewie�cim instrumentem grzechu!" - gorszyli si� doktorzy Ko�cio�a. "C� by si� sta�o z tym naszym zyskownym interesem, gdyby ka�dy �apserdak za darmo m�g� w sobie rozkocha� najdro�sz� z kurtyzan?" - zastanawiali si� bogaci w�a�ciciele wspania�ych weneckich burdeli. A wreszcie najpowa�niejszy problem: jakie by�yby skutki, gdyby c�rki Ewy odkry�y, �e mi�dzy nogami maj� klucze do nieba i piek�a? Odkrycie "Ameryki" Mateusza Kolumba by�o r�wnie� - na swoj� miar� - epopej� przeplatan� rekwiem. Mateusz Kolumb by� r�wnie okrutny i bezlitosny jak Krzysztof: podobnie jak ten by� w ca�ym tego s�owa znaczeniu brutalnym kolonizatorem, kt�ry ��da� dla siebie praw do nowo odkrytej ziemi - cia�a kobiety. Z drugiej strony problem nie polega� tylko na znaczeniu Amor Veneris: dyskusyjne mog�oby by� r�wnie� samo istnienie tego narz�du. Czy naprawd� istnieje organ opisany przez Mateusza Kolumba? Jest to pytanie niepotrzebne, a w ka�dym razie nale�a�oby je zast�pi� innym: czy istnia� Amor Veneris? Ostatecznie rzeczy to nic innego jak s�owa, kt�rymi je nazywamy. Amor Veneris, vel Dulcedo appeletur - taka by�a nazwa, jak� odkrywca nada� temu organowi - znaczenie mia� wyra�nie heretyckie. Je�eli Amor Veneris jest tym samym, co mniej obrazoburcza i bardziej neutralna �echtaczka (jednym ze znacze� greckiego kleitoris jest "�askotanie") - wskazuj�ca raczej na skutki ni� przyczyny - spraw� powinni si� zaj�� historycy cia�a. Amor Veneris istnia� z powod�w ca�kiem innych ni� anatomiczne: istnia�, poniewa� nie tylko ustanowi� now� kobiet�, lecz r�wnie� da� pocz�tek tragedii. Na nast�pnych stronach zawarta jest historia pewnego odkrycia. Na nast�pnych stronach zawarta jest kronika pewnej tragedii. Cz�� pierwsza Tr�jk�t Po drugiej stronie Monte Veldo, w zau�ku Bocciari opodal Tr�jcy �wi�tej, znajdowa� si� il bordello del Fauno Rosso - najdro�szy dom publiczny w Wenecji, kt�ry na ca�ym Zachodzie nie mia� sobie r�wnych. Atrakcj� burdelu by�a Mona Sofia, najwy�ej ceniona kurwa w Wenecji i zapewne najdoskonalsza w Europie. Przewy�sza�a nawet legendarn� Lenn� Grif�. Podobnie jak tamta, porusza�a si� po ulicach Wenecji w lektyce niesionej przez dw�ch maureta�skich niewolnik�w. Podobnie jak tamta, u st�p w palankinie mia�a zawsze dalmanty�sk� wy�lic�, a na ramieniu papug�. W Catalogo di tutte le puttane del bordello con il lor prezzo* (*O katalogu tym wspomina D. Miere�kowski w swojej pracy Leonardo da Vinci.) imi� jej by�o wydrukowane wielkimi literami, jeszcze za� wi�ksze by�y cyfry oznaczaj�ce cen�: dziesi�� dukat�w. Mona Sofia by�a o sze�� dukat�w dro�sza ni� owa legendarna Lenna Grifa*. (*W owych czasach za tysi�c dukat�w mo�na by�o �y� w luksusie a� do samej �mierci.) Ten luksusowy katalog przeznaczony dla wybranych podr�nych nic nie m�wi� o jej oczach zielonych jak szmaragdy ani o sutkach twardych jak migda�y, kt�re �rednic� i g�adko�ci� przypomina�y rozwarte p�atki kwiatu, o ile istnieje kwiat o r�wnie wielkich i jedwabistych p�atkach jak sutki Mony Sofii. Katalog nic nie m�wi� o jej udach jakby wytoczonych z drewna, mocnych jak u dzikiego zwierz�cia, ani o jej g�osie p�on�cym jak smolne szczapy. Nie m�wi� o jej d�oniach tak drobnych, �e ledwie mog�y obj�� nabrzmia�y cz�onek, ani o jej ustach tak ma�ych i delikatnych, �e trudno by�o sobie wyobrazi�, jak si� w nich mie�ci rozpalona �o��d�. Nic te� nie m�wi� o jej niezwyk�ym talencie, z jakim pr�y� umia�a sflacza�� m�sko�� starc�w. By� zimowy poranek 1558 roku. Za chwil� s�o�ce mia�o si� ukaza� po�rodku dw�ch kolumn z granitu - sprowadzonego z Syrii i Konstantynopola - i pa�� dok�adnie pomi�dzy skrzydlatego lwa i �wi�tego Teodoryka. Arabskie automaty na wie�y zegarowej szykowa�y si� ju� do pierwszego z sze�ciu uderze�. Mona Sofia odprawi�a w�a�nie swego ostatniego klienta: bogatego kupca handluj�cego jedwabiem. M�czyzna zszed� po schodach do niewielkiego atrium, poprawi� we�niany szal narzucony na lucco, nasun�� a� po same brwi filcowy beret i stan�wszy w drzwiach, rozejrza� si� doko�a, czy nie zobaczy go jaki� przechodzie�. Szybkim krokiem skierowa� si� ku Tr�jcy �wi�tej, gdzie bi�y ju� dzwony na pierwsz� msz� porann�. Mon� Sofi� bola�y plecy. Odsun�a w oknie sypialni purpurowe zas�ony z jedwabiu i skrzywi�a si�, widz�c, �e s�o�ce ju� wzesz�o. Nienawidzi�a zasypia� przy zgie�ku dobiegaj�cym z ulicy: Powiedzia�a sobie, �e to dobra okazja, by wykorzysta� dzie�. Opar�a g�ow� na poduszkach i zacz�a snu� plany. Najpierw ubierze si� jak dama i p�jdzie na msz� do bazyliki �wi�tego Marka - prawd� m�wi�c, dawno nie by�a w ko�ciele - p�niej wyspowiada si� i z czystym sumieniem wst�pi do Bottega del Moro, gdzie kupi perfumy, kt�re ju� kiedy� sobie obieca�a. Pogr��ona w my�lach, troch� bardziej si� otuli�a kocami - odpoczynek po tej m�cz�cej nocy zaczyna� j� rozstraja� - i zamkn�a oczy, by �atwiej si� w ten spos�b skupi�. Dzwony wci�� jeszcze bi�y, a ju� Mona Sofia, jak co dzie� rano, spa�a g��bokim i spokojnym snem. II O tej samej godzinie, ale we Florencji, lekka m�awka opada�a na dzwonnic� opactwa �wi�tego Gabriela. Dzwony bi�y mocno i zdecydowanie, jak gdyby za sznury poci�ga� sam gruby opat, a nie delikatne r�ce kobiety. Opat jednak spa� jeszcze. Ze skrupulatn� gorliwo�ci�, kt�ra codziennie kaza�a jej zrywa� si� z ��ka przed �witem - w zimie i w lecie, czy pada� �nieg, czy deszcz - Ines de Torremolinos wiesza�a si� na sznurach ca�� swoj� drobn� postaci� i jak gdyby wspomagana przez Wszechmog�cego, potrafi�a rozko�ysa� dzwony, co najmniej tysi�c razy ci�sze od jej niewie�ciego i niepokalanego cia�a. Ines de Torremolinos �y�a surowo i po franciszka�sku, mimo �e by�a jedn� z najbogatszych kobiet we Florencji. Jako najstarsza c�rka z bardzo dobrego domu w Hiszpanii, wcze�nie wysz�a za m�� za znakomitego florenckiego pana. Po �lubie musia�a wi�c wyjecha� z Kastylii i zamieszka�a w pa�acu swojego ma��onka we Florencji. Los chcia�, �e owdowia�a, zanim zd��y�a ofiarowa� m�owi kolejne ogniwo w jego szlachetnej genealogii: urodzi�a trzy c�rki i ani jednego syna. Po �mierci m�a na ca�y maj�tek m�odej wdowy sk�ada�y si�: �al, �e nie urodzi�a m�skiego potomka, kilka gaj�w oliwnych, winnic i zamk�w, pieni�dze oraz pobo�na i mi�osierna dusza. �eby zapomnie� o smutku i przez pami�� na m�a odkupi� swoj� win�, zamieni�a na pieni�dze wszystkie dobra odziedziczone po swoim drogim zmar�ym - we Florencji - jak r�wnie� po nie�yj�cym ju� ojcu - w Kastylii - i postanowi�a wybudowa� klasztor. W ten spos�b, poprzez �ycie w czysto�ci i celibacie, by�aby na zawsze po�o�ona ze swym nie�miertelnym ma��onkiem i mog�aby si� po�wi�ci� bez reszty dla syn�w, kt�rych jej �ono nie potrafi�o zrodzi�: dla wsp�lnoty zakonnej i dla biednych. Tak te� uczyni�a. Mo�na by powiedzie�, �e Ines by�a szcz�liw� kobiet�. Z jej franciszka�skiego spojrzenia promieniowa�y spok�j i pogoda. Dla wszystkich strapionych s�owa jej by�y prawdziwym balsamem. Zrozpaczeni znajdywali u niej pociech�, zb��kanym za� wskazywa�a drog�. Mo�na by powiedzie�, �e sama kroczy�a bez przeszk�d ku �wi�to�ci. W ten w�a�nie poranek 1558 roku i o tej samej godzinie, gdy w Wenecji Mona Sofia ko�czy�a sw� m�cz�c�, pracowit� i dochodow� noc, Ines de Torremolinos rozpoczyna�a dzie� radosnej i bezinteresownej pracy. Oddalone od siebie, �adna z nich nie wiedzia�a o istnieniu drugiej. Nic te� nie pozwala�o przypuszcza�, �e mog� mie� z sob� co� wsp�lnego. A jednak los niekiedy kre�li ca�kiem niemo�liwe �cie�ki. Nie podejrzewaj�c tego nawet - nie znaj�c si� - wchodzi�y w sk�ad tego samego tr�jk�ta, kt�rego wierzcho�ek znajdowa� si� w Padwie. Kruk I W najwy�szym punkcie masywnego �a�cucha g�r, kt�ry oddziela Weron� od Trydentu, na ostatniej turni, kt�ra wybija si� ponad skalist� koron� Monte Veldo, rysowa�a si� - nieruchoma jak jeszcze jeden g�az - sylwetka kruka. Niebo za ni� rozja�nione by�o po�wiat�, kt�ra poprzedza �wit, a jej z�ociste epicentrum zdawa�o si� nie pochodzi� od s�o�ca - wci�� jeszcze ukrytego - lecz od samej z�ocistej Wenecji; jak gdyby ca�e to sklepienie blasku opiera�o si� - tam daleko - na bizanty�skich kopu�ach bazyliki �wi�tego Marka. Kruk czeka�. By� cierpliwy. I jak zwykle by� g�odny: g�odny, lecz jeszcze m�g� poczeka�. Jego terytorium obejmowa�o wszystkie ziemie Wenecji: Wenecj� Euganejsk� - Treviso, Rovigo, Weron� i troch� dalej, Vicenz� - i Wenecj� Julijsk�. Na sta�e jednak wola� Padw�. W dole wszystko by�o ju� przygotowane na festyn �wi�tego Teodoryka, festa dei Tori. Po po�udniu odurzony winem t�um sp�ta pi�� albo sze�� wo��w; kobiety chwyc� je za rogi i potem jeden precyzyjny cios szabli ka�demu po kolei zetnie g�ow�. Kruk chyba wiedzia�, �e tak b�dzie. Czu� ju� zawczasu ten zapach, kt�ry najbardziej lubi�. Wiedzia� te� jednak, �e je�li mu szcz�cie dopisze, zdo�a co najwy�ej porwa� jaki� n�dzny flak albo oko, i to pod warunkiem, �e psy go nie uprzedz�. Nie warto by�o tam lecie� - za daleko, za du�o trudu i ryzyka. Jeszcze si� nie poruszy�. Mia� cierpliwo�� kruk�w. M�g� poczeka�, a� automaty na wie�y zegarowej wybij� ostatnie uderzenie; wtedy na Canal Grande pojawi si� komunalna barka wioz�ca trupy ze szpitala na Cmentarn� Wysp�. Ale te� si� nie warto fatygowa�; je�eli nawet wyszarpnie jaki� strz�p mi�sa, b�dzie ono zbyt chude i ju� zepsute chorob�. Odwr�ci� si� i spojrza� w przeciwn� stron�, na wsch�d. Tam mieszka�. Tam by� jego pan. Poderwa� si� i polecia� do Padwy. II Przefrun�� nad dziesi�cioma kopu�ami bazyliki, a p�niej nad uniwersytetem. Usiad� na kapitelu kolumny przy czwartej bramie prowadz�cej na wewn�trzny dziedziniec. Wiedzia�, �e jego pan lada moment wyjdzie. Tak by�o zawsze. Kruk by� cierpliwy. Rozpostar� skrzyd�o i wsadzi� dzi�b mi�dzy pi�ra. Wydawa�o si�, �e zaj�ty sob�, nie zwraca uwagi na nic dooko�a. Wyg�adzi� pi�ra na piersi, wyiska� z nich jak�� wesz. Z uderzeniem dzwonu wzywaj�cego na msz�, kruk wypr�y� si� jak struna i zacz�� leniwie rozk�ada� skrzyd�a. Krakn�� g�ucho i szykowa� si� ju� do skoku na rami� swego pana, kt�ry jak zwykle o tej porze powinien si� wy�oni� z bramy. Przed p�j�ciem do ko�cio�a wst�pi jeszcze do prosektorium po co�, co kruk tak bardzo lubi�: po jaki� �wie�y i jeszcze ciep�y flak. A jednak w ten zimowy poranek wszystko mia�o by� inaczej. Przebrzmia�o pierwsze uderzenie dzwonu, a pan si� nie pojawia�. Kruk wiedzia�, �e jego pan jest gdzie� tam wewn�trz; czu� jego zapach, a nawet s�ysza� oddech. Tymczasem pan nie wychodzi�. Kruk znowu zakraka�, tym razem z irytacj�. By� g�odny. Kruk i jego pan wiedzieli, kim s� naprawd�. W�a�nie dlatego traktowali si� nawzajem ze skrywan� nieufno�ci�. Leonardino - takie imi� kruk otrzyma� od swojego pana - nigdy mu tak po prostu nie siada� na ramieniu: szybko trzepocz�c skrzyd�ami, zawsze zachowywa� minimalny dystans mi�dzy pazurami i szalem. Pan r�wnie� obawia� si� troch� swego pupila. I jeden, i drugi - obaj to wiedzieli - zbyt byli ciekawi tego, co kryje si� pod cia�em. Rozleg�o si� drugie uderzenie dzwonu, a pana wci�� nie by�o. Kruk ju� wiedzia�, �e musia�o si� zdarzy� co� dziwnego. Codziennie Leonardino siada� na balustradzie schodk�w w prosektorium i pilnie �ledzi� ruchy swego pana, a zw�aszcza jego r�ce, kt�re zr�cznie prowadzi�y skalpel. Gdy w cienkiej szparze za ostrzem ukazywa�a si� krew, Leonardino ko�ysa� si� na boki i wydawa� z siebie skrzek pe�en satysfakcji. Pan wiele razy pr�bowa� sk�oni� Leonardina, by wzi�� mu och�ap z r�ki, ale nigdy mu si� to nie uda�o. Tak naprawd�, kruk dobrze wiedzia�, sk�d jest �w strz�p mi�sa, kt�ry jego pan mu ofiarowywa�. Rozpoznawa� w nim zapach kota do wczoraj jeszcze ufnie siedz�cego na kolanach pana, kt�ry go g�aska� i karmi�, by p�niej t� sam� przyjazn� r�k� zabi� go i wypatroszy�. - Leonardino... - nuci� pan i poma�u zbli�a� si� do kruka, trzymaj�c w wyci�gni�tej r�ce krwawy flak. - Leonardino... - powtarza� i post�powa� jeszcze krok. W tym samym momencie kruk cofa� si� o tyle samo. Leonardino nie patrzy� na mi�so, czu� je, ale nie patrzy�. Wzrok wbija� zawsze w oczy swego pana, kt�re widocznie bardziej go n�ci�y ni� ten zakrwawiony strz�p. Wtedy cz�owiek rzuca� mu och�ap, a kruk chwyta� go dziobem z d�ugo powstrzymywan� �apczywo�ci�. Tego poranka nikt si� jednak nie pojawi�. Dzwon uderzy� po raz trzeci i wtedy kruk by� ju� pewien, �e jego pan nie przyjdzie na spotkanie. Rozczarowany i g�odny, Leonardino odlecia� ku Wenecji. Wierzcho�ek I Pan nazywa� si� Mateusz Kolumb i niew�tpliwie tego zimowego poranka 1558 roku mia� wystarczaj�ce powody, by przed msz� nie pojawi� si� na owym codziennym spotkaniu ze swoim Leonardinem. Zamkni�ty w czterech �cianach celi na uniwersytecie w Padwie, Mateusz Kolumb pisa�. "Je�li mi wolno wymy�la� nazwy dla rzeczy przeze mnie samego odkrytych, niech ta si� nazywa Mi�o�ci� albo Rozkosz� Wenus". Tym zdaniem Mateusz Kolumb zako�czy� sw�j memoria�, nad kt�rym pracowa� przez ca�� noc. W tej samej chwili, gdy zamkn�� gruby zeszyt w oprawie z jagni�cej sk�ry, us�ysza� dzwon wzywaj�cy na msz�. Przetar� powieki; oczy mia� czerwone i bola�y go plecy. Spojrza� w malutkie okno nad pulpitem, �wieca obok zeszytu pali�a si� niepotrzebnie. W dali, nad kopu�ami katedry, s�o�ce zaczyna�o rozgrzewa� powietrze i poma�u osusza� ros�, kt�ra nada�a intensywn� ziele� ogrodom wok� uniwersytetu. Z drugiej strony dziedzi�ca dobiega� aromat kadzid�a �wie�o rozpalonego w kaplicy, z kt�rym od czasu do czasu miesza� si� - w zale�no�ci od wiatru - przyjazny, domowy zapach dymu z kuchennego komina. W miar� jak s�o�ce wspina�o si� po dach�wkach, w takiej samej proporcji narasta� �agodny gwar p�yn�cy z Piazza dei Frutti. G�osy straganiarzy, obwo�ywanie w�drownych sprzedawc�w, beczenie owiec - po dwa dukaty ka�da, jak wykrzykiwa�y ch�opki przyby�e z okolicznych wsi - wszystko to kontrastowa�o z monastyczn� cisz� narzucon� uniwersytetowi przez dzwon wzywaj�cy na msz�. Wci�� jeszcze zaspani, zacieraj�c zmarzni�te d�onie, z k��bami pary buchaj�cymi z ust, studenci zacz�li wychodzi� z dormitori�w i gromadzi� si� pod dachem, kt�ry okrywa� �rodkowy dziedziniec. Utworzy�a si� kolejka, kt�rej pocz�tek by� u wej�cia do niewielkiego atrium kaplicy. Stoj�c tu� obok ksi�dza, dziekan uniwersytetu Alessandro di Legnano, z namaszczeniem pilnowa� porz�dku. Surowym wzrokiem nakazywa� cisz�, a wszystkich niesfornych trafia�o natychmiast ostrzegawcze chrz�kni�cie. Nim jeszcze przebrzmia�o ostatnie uderzenie, Mateusz Kolumb wsta� i podszed� do drzwi. Dopiero gdy nacisn�� klamk�, a one nie da�y si� otworzy� - by�y zamkni�te od zewn�trz - przypomnia� sobie, �e dzisiaj dzwon nie dla niego bije. Zm�czenie po nie przespanej nocy, a przede wszystkim nawyk, kt�ry codziennie kaza� mu i�� do kaplicy po kr�tkiej wizycie w prosektorium, wymaza�y mu ca�kiem z pami�ci, �e odt�d, z wyroku �wi�tego Trybuna�u, jest wi�niem w swojej w�asnej celi. Poczu� wyrzuty sumienia z powodu Leonardina. By� mo�e powinien dzi�kowa�, �e tylko taki los go spotka�; na pewno du�o gorsza by�aby zimna i brudna cela w wi�zieniu �wi�tego Antoniego. By� mo�e powinien by� wdzi�czny trybuna�owi i dziekanowi, �e nie ma �a�cuch�w na nogach i r�kach i �e wolno mu patrze� przez to ma�e okienko na blade zimowe s�o�ce. Niew�tpliwie zarzuty, jakie mu postawiono, zas�ugiwa�y na najci�sz� kar�: herezja, krzywoprzysi�stwo, blu�nierstwo, czary i satanizm. O wiele mniejsze oskar�enia wystarcza�y, by kogo� wtr�ci� do lochu. Nawet teraz, ze swojej celi, s�ysza�, jak przechodnie l�� i opluwaj� nieszcz�snych skaza�c�w zakutych w dyby na placu. A przecie� byli to tylko jacy� drobni z�odzieje. Ostatni i sp�nieni studenci, kt�rzy przechodzili pod oknem celi Mateusza Kolumba, wspinali si� na palce i zagl�dali do �rodka. Anatom m�g� wtedy s�ysze� szepty i z�o�liwe �miechy tych, kt�rzy jeszcze wczoraj byli jego uczniami, a w przysz�o�ci kto wie, czy nie staliby si� jego najbardziej wiernymi adeptami. M�g� ich widzie�. Cho� mo�e powinien by� wdzi�czny swojemu losowi. Mateusz Kolumb przeklina� dzie�, w kt�rym opu�ci� rodzinn� Cremon�. Przeklina� dzie�, w kt�rym jego obecny kat, dziekan, przydzieli� mu katedr� anatomii i chirurgii. Przeklina� ten dzie� sprzed czterdziestu dw�ch lat, kiedy si� urodzi�. II "II Chirologo", jak nazywali go ziomkowie, "Il Cremonese" na swym wygnaniu w Padwie, Mateusz Kolumb studiowa� farmacj� i chirurgi� na tym samym uniwersytecie, gdzie teraz zosta� uwi�ziony. By� najzdolniejszym uczniem Leoniensusa, p�niej za� Vesaliusa. Sam mistrz, Andrea Vesalius, gdy w 1542 roku opuszcza� katedr� w Padwie, by przenie�� si� do Niemiec i do Hiszpanii, poleci� go dziekanowi, Alessandrowi di Legnano, jako swego nast�pc�. Ju� w bardzo m�odym wieku Mateusz Kolumb zdoby� oficjalny tytu� Maestro dei maestri. Alessandro di Zegnano m�g� by� dumny: przyj�ty przez niego profesor z Cremony odkry� zasady kr��enia p�ucnego du�o wcze�niej, ni� zrobi� to Anglik Harvey, kt�remu nies�usznie przypad�y wszystkie laury z tego tytu�u. Wielu uwa�a�o Mateusza za szale�ca, kiedy twierdzi�, �e krew utlenia si� w p�ucach i �e nie ma otwor�w w przegrodzie, kt�ra rozdziela dwie komory serca; o�mieli� si� w ten spos�b zaprzeczy� samemu Galenowi. Z pewno�ci� by�o to niebezpieczne stwierdzenie, bo zaledwie rok wcze�niej Miguel de Servet musia� ucieka� z Hiszpanii, kiedy w swojej Christianismi Restitutio o�wiadczy�, �e krew jest dusz� cia�a - anima ipsa est sanguis. Gdy Servet pr�bowa� wyja�nia� doktryn� o Tr�jcy �wi�tej w terminach anatomicznych, zawiod�o go to w Genewie na stos, gdzie zosta� spalony na mokrym drewnie, �eby "przed�u�y� agoni�"*. (*Knut Haeger, The Illustrated History of Surgery.) A jednak ca�y splendor odkrycia, kt�rego dokona� Mateusz Kolumb, sp�yn�� sto lat p�niej na Harveya. Ten Anglik - jak zauwa�y� Hobbes w De Corpore - by� jedynym anatomem, kt�ry jeszcze za �ycia doczeka� si� uznania. Mateusz Kolumb by� typowym cz�owiekiem Renesansu, dzieckiem sztuk plastycznych, przepychu i ornamentu. By� marnotrawnym synem owej Italii, w kt�rej wszystko - od kopu� w katedrach po zwyk�y ch�opski kubek, od fresk�w zdobi�cych pa�ace po sierp u�ywany przy �niwach, od bizanty�skich kapiteli �wi�ty� po kij pasterski - wszystko by�o cudown� faktur�. Podobnie by� stworzony umys� Mateusza Kolumba: przebija�a w nim ta sama ozdobna elegancja, rozkoszna gentilezza. Wszystko by�o przenikni�te duchem Leonarda. Rzemie�lnik by� artyst�, artysta uczonym, uczony wojownikiem, wojownik za� zn�w rzemie�lnikiem. Wiedza uto�samia�a si� z r�kodzie�em. Gdyby brakowa�o przyk�ad�w, wystarczy przypomnie�, �e nawet sam papie� Eugeniusz I w�asnor�cznie �ci�� g�ow� pewnemu troch� krn�brnemu prefektowi. Ta sama r�ka, kt�ra wodzi�a pi�rem po stronach oprawnego w jagni�c� sk�r� kajetu, umia�a te� trzyma� p�dzel i miesza� farby. Dzie�em Mateusza Kolumba s� r�wnie� wspania�e mapy anatomiczne. Gdyby chcia�, potrafi�by malowa� jak Signorelli albo jak sam Micha� Anio�. Jego autoportret ukazuje cz�owieka o subtelnych, lecz energicznych rysach. Ciemne oczy i czarna, g�sta broda ujawniaj� by� mo�e jakiego� maureta�skiego przodka. Wysokie i wypuk�e czo�o okolone jest dwiema falami w�os�w sp�ywaj�cymi a� na ramiona. Jak wida� na obrazie, Mateusz musia� mie� d�onie bia�e i delikatne, o d�ugich, szczup�ych palcach, kt�re przydawa�y mu wdzi�ku niemal�e niewie�ciego. Mi�dzy kciukiem i palcem wskazuj�cym trzyma skalpel. Autoportret nie tylko wiernie odzwierciedla wygl�d i fizjonomi� Mateusza Kolumba, lecz r�wnie� zdradza jego obsesj�: je�eli dobrze si� przyjrze� - naprawd� nie jest je �atwo zauwa�y� - na dole obrazu, pod skalpelem, os�oni�te jakby niewyra�n� mgie�k� le�y nagie i nieruchome cia�o kobiety. P��tno to przypomina inne dzie�o pochodz�ce z tamtej epoki: �wi�tego Berjiarda Sebastiana del Piombo. Owa dysproporcja mi�dzy �agodnym wyrazem twarzy �wi�tego i pastora�em wbitym w cia�o diab�a powtarza si� w ge�cie anatoma, kt�ry za chwil� zag��bi sw�j skalpel w kobiecym ciele. Jest to moment tryumfu. W epoce wielkich i znakomitych nazwisk Mateusz Kolumb ni�s� swoje nazwisko niczym ci�kie brzemi�. Jak wydosta� si� z owego sto�ka cienia, w kt�rym go zamkn�a pami�� s�awnego genue�skiego imiennika? Mateusz Kolumb skazany by� na parodi� i na tanie kpiny ze strony swych oszczerc�w. Jego dzie�o na pewno nie by�o mniej niezwyk�e ni� dokonania Krzysztofa. On r�wnie� odkry� swoj� "Ameryk�" i podobnie jak tamten pozna� smak s�awy i nieszcz�cia. Wiedzia� te�, czym jest okrucie�stwo. Kiedy Mateusz Kolumb zak�ada� sw� koloni�, nie mia� wcale wi�cej skrupu��w ani lito�ci ni� Krzysztof. Symboliczne drzewce chcia� wbi� nie w ciep�y piasek tropik�w, lecz w sam �rodek nowo odkrytej ziemi, kt�rej ��da� dla siebie - w cia�o kobiety. III Uwi�ziony w swojej w�asnej celi na uniwersytecie, Mateusz Kolumb sko�czy� pisa� sw� obro�cz� mow�, kt�r� mia� wyg�osi� przed s�dem. Echo ostatniego uderzenia dzwonu zdawa�o si� jeszcze wibrowa� w powietrzu, gdy ujrza� w oknie, pod �wiat�o, jak�� niewyra�n� sylwetk�. - Czy mog� ci w czym� pom�c? - us�ysza� szept. Mateusz Kolumb, kt�remu s�d nakaza� z�o�y� �lub milczenia, przezornie nie wyrzek� ani s�owa, tylko przysun�� si� nieco do okna. Dopiero wtedy zobaczy�, �e t� postaci�, kt�ra przes�ania�a mu s�o�ce, by� jego przyjaciel Messer Vittorio. - Oszala�e�? Chcesz sko�czy� jak ja? - szepn�� i szorstkim gestem kaza� mu natychmiast odej��. Messer Vittorio prze�o�y� r�k� przez krat� i poda� swemu przyjacielowi buk�ak z kozim mlekiem i chleb owini�ty w chust�. Niech�tnie i jakby wbrew sobie Mateusz Kolumb przyj�� pocz�stunek. Rzeczywi�cie by� g�odny. Kiedy ukradkowy go�� odwr�ci� si� i chcia� ju� odej�� w stron� kaplicy, z okna dobieg� szept: - Czy m�g�by� mi wys�a� list do Florencji przez go�ca? Messer Vittorio zawaha� si� przez chwil�. - Czemu mnie nie prosisz o co� �atwiejszego?... Wiesz przecie�, jak skrupulatnie dziekan sprawdza wszystkie listy... W tym momencie obaj spostrzegli Alessandra di Legnano, kt�ry sta� w otwartych drzwiach kaplicy i czujnie patrzy�, czy nikt nie zosta� na dziedzi�cu i czy wszyscy s� ju� na mszy. - Dobrze, daj mi ten list. Musz� ju� i�� - powiedzia� messer Vittorio i jeszcze raz przesun�� r�k� przez krat�. - Jeszcze go nie napisa�em. Zajrzyj do mnie, gdy b�dziesz wychodzi� z kaplicy. W�a�nie wtedy dziekan zobaczy� messera Vittoria stoj�cego pod oknem. - Co ty tam robisz? - zapyta�, wzi�wszy si� pod boki i marszcz�c czo�o jeszcze bardziej, ni� to mia� w zwyczaju. Wtedy messer Vittorio zacz�� sobie poprawia� rzemyki u sanda��w, a potem skierowa� si� ku kaplicy. - M�wi�e� co� do swojego buta? Messer tylko si� zaczerwieni� i do�� g�upkowato u�miechn��. Mateusz Kolumb niewiele mia� czasu, bo musia� zd��y� z listem, nim sko�czy si� msza. Kiedy upewni� si�, �e nikogo ju� nie ma na zewn�trz kaplicy, zn�w si�gn�� po zeszyt ukryty pod ma�ym scriptoricun - pisa� mu te� nie by�o wolno - wzi�� g�sie pi�ro, zanurzy� je w ka�amarzu i zacz�� nim wodzi� po ostatniej stronie. �lub milczenia, do kt�rego trybuna� go zmusi�, na pewno nie by� tylko dodatkow� kar�, lecz mia� konkretne uzasadnienie: szata�skie odkrycie nie mog�o si� w ten spos�b rozsiewa� po �wiecie jak nasiona rozrzucone wiatrem. Dlatego w�a�nie zabroniono mu pisa�. Czas nagli�. Jeszcze raz si� rozgl�dn��, czy nikogo nie ma w pobli�u, i po�piesznie kre�li� s�owa swego listu: Droga Pani! Duch m�j si� szarpie w otch�ani smutku i niepewno�ci. Wielki to b�l i gorycz naprz�d na Imi� Bo�e przysi�c, �e si� dochowa tajemnicy, a p�niej by� zmuszonym do jej ujawnienia, by Bo�e dzie�o nie pozosta�o nies�usznie ukryte. To w�a�nie dla Bo�ego Imienia, droga Ines, i dla Jego chwa�y postanowi�em z�ama� ten �lub, do kt�rego mnie zmusili dziekan uniwersytetu w Padwie i doktorzy Ko�cio�a. Mniej si� boj� samej �mierci ni� milczenia, cho� i �mier�, i milczenie s� mi przeznaczone. Zapewne nie b�d� ju� �y�, gdy list ten dotrze do Florencji. Dzi� w nocy przygotowa�em sw� obron� i jutro odczytam j� przed trybuna�em, kt�remu b�dzie przewodniczy� sam kardyna� Caraffa. Nie �udz� si� jednak, bo wiem dobrze, �e nim jeszcze usta otworz�, wyrok ju� b�dzie postanowiony. Wiem, �e niczego pr�cz stosu nie mog� si� spodziewa�. Gdybym wierzy�, �e na tej parodii procesu Twoje wstawiennictwo by�oby dla mnie ratunkiem, na pewno bym o nie poprosi� - o tyle rzeczy Ci� prosi�em, �e ta jedna nie robi r�nicy - lecz wiem, �e los m�j zosta� ju� rzucony. Teraz tylko b�agam, by� mnie wys�ucha�a. Niczego nie chc� wi�cej. Zastanawiasz si� pewnie, dlaczego w�a�nie Tobie powierzam sw�j sekret: Nie domy�lasz si� nawet, �e to Ty, Pani, by�a� przyczyn� odkrycia, kt�rego dokona�em. Teraz od Ciebie wszystko zale�y. Je�li uwa�asz, �e jest to �wi�tokradztwo - bo przecie� przysi�g�em milczenie - przerwij t� lektur� i wrzu� list do ognia. Je�eli jednak cho� troch� masz do mnie zaufania, czytaj dalej, lecz Ci� zaklinam na �wi�te Imi� Bo�e, zachowaj ten sekret dla siebie. Mateusz Kolumb przerwa� pisanie i przez chwil� si� waha�. Czas ucieka� i msza musia�a ju� by� po po�owie. Przetar� oczy i poprawi� si� na krze�le. Nim na powr�t wzi�� pi�ro do r�ki, sam siebie zapyta�, czy to nie jest szale�stwo. Mia� to by� raczej pocz�tek tragedii. Gdyby Mateusz Kolumb wiedzia�, �e to, co chce wyzna� w li�cie do Ines de Torremolinos, oka�e si� gorsze od �mierci i milczenia, nie napisa�by ju� ani s�owa. A jednak zn�w umoczy� pi�ro w ka�amarzu. W�a�nie postawi� ostatni� kropk�, kiedy zobaczy�, �e wszyscy zaczynaj� ju� wychodzi� z kaplicy. Mateusz Kolumb wyrwa� kartk� z zeszytu i z�o�y� j� czyst� stron� do wierzchu. Naprz�d przed kaplic� ukaza� si� milcz�cy r�j student�w, kt�ry p�niej, na �rodku dziedzi�ca, dzieli� si� na mniejsze grupy zmierzaj�ce do poszczeg�lnych auli. Na ko�cu wyszed� messer Vittorio, a razem z nim Alessandro di Legnano. Messer Vittorio zatrzyma� si� w atrium i skin�� g�ow�, jak gdyby chcia� si� po�egna� z dziekanem. Jednak z okna swej celi Mateusz Kolumb widzia�, �e dziekan ani my�li odej�� i trwa uparcie przy boku messera Vittoria. Widzia�, jak opiera si� o kolumn� i rozpoczyna jedno ze swoich zwyk�ych przes�ucha�. Samej rozmowy anatom nie m�g� s�ysze�, lecz dobrze zna� owe inkwizytorskie gesty Alessandra di Legnano: r�ce wsparte na biodrach i czo�o zmarszczone bardziej ni� zazwyczaj. Ca�kiem ju� straci� nadziej�, �e uda mu si� przekaza� list messerowi Vittoriowi, kiedy nagle dziekan ruszy� w stron� swojego mieszkania. Messer Vittorio jeszcze chwil� zwleka�, a kiedy si� przekona�, �e nikogo ju� nie ma na dziedzi�cu ani w g��bi kru�gank�w, szybkim krokiem podszed� pod okno anatoma. Mateusz Kolumb wyrzuci� wtedy sw�j papier przez krat�. Messer Vittorio dyskretnie odsun�� nog� list jeszcze kawa�ek dalej, przykucn�� i schowa� go mi�dzy pi�t� i podeszw� sanda�a. W tym w�a�nie momencie w kru�gankach zn�w pojawi� si� Alessandro di Legnano. - Chyba ju� czas, by� kupi� sobie nowe buty - powiedzia� dziekan i zanim messer Vittorio zdo�a� cokolwiek odrzec, Alessandro di Legnano doda�: - Czekam na ciebie w pracowni. Odwr�ci� si� na pi�cie i znikn�� w cieniu kru�gank�w. Messer Vittorio ch�tnie zobaczy�by dziekana martwego. W pewnym sensie marzenie to m�g� urzeczywistni�. Dziekan I G�owa Alessandra di Legnano le�a�a na stole messera Vittoria i patrzy�a w sufit pracowni (patrzy�a - to za du�o powiedziane, bo w rzeczywisto�ci jej oczy by�y dwiema nieruchomymi kulami). Mistrz przesun�� d�oni� po czole dziekana - zdekapitowanego dziekana - i zatrzyma� palce na g��bokiej zmarszczce. Przy�o�y� d�uto. Suche i st�umione uderzenie m�otka podnios�o py� jak z rozkruszonej ko�ci. Dziekan by� sztywny jak trup, lecz jego twarz wydawa�a si� �ywa. By� jednak zimny, o wiele za zimny jak na trupa. Alessandro di Legnano wsta� ze sto�ka, na kt�rym pozowa� mistrzowi. P� roku wcze�niej zam�wi� u messera Vittoria popiersie, do kt�rego teraz si� zbli�y�, by mogli sobie nawzajem z�o�y� uszanowanie. Gdy tak si� sobie przygl�da�, zdawa�o si�, �e stoi oko w oko ze swoim lustrzanym odbiciem z kararyjskiego marmuru. Rze�biarzowi uda�o si� dok�adnie uchwyci� wyraz twarzy swojego modela. Ka�dy, kto spojrza�by na to popiersie, od razu poczu�by tak� sam� odraz� jak na widok autentycznego dziekana. Odraz� t� odczuwa� sam messer Vittorio przez ostatnie sze�� miesi�cy. Na pewno nieraz musia�a bra� go pokusa, by wbi� d�uto nie w marmur, lecz w �ywe czo�o Alessandra di Legnano, a zw�aszcza wtedy, gdy us�ysza� werdykt: - Widzia�em gorsze rzeczy. To m�wi�c, patrzy� na siebie z paradoksaln� pogard�, po czym rzuci� pi�tna�cie dukat�w prosto w twarz rze�biarzowi. - Ka� dzi� jeszcze zanie�� to popiersie do mego gabinetu - rzek� i obr�ci� si� na pi�cie, a wychodz�c, mocno trzasn�� drzwiami. Rze�ba, kt�r� w�a�nie uko�czy� messer Vittorio, by�a jak najbardziej wierna modelowi. Dziekan mia� na niej wygl�d kompletnego idioty: opuchni�te rysy, silny prognatyzm, kt�ry powodowa�, �e ca�a twarz opiera�a si� na dolnej szcz�ce niczym na balkonie, a do tego jeszcze wp�przymkni�te oczy nadaj�ce ca�o�ci t�py i ospa�y wyraz. W tym wypadku florencki rze�biarz by� bezlitosny. Czasem wielkodusznie upi�ksza� swych klient�w, je�li akurat wzbudzili w nim sympati�. Zrobi� tak na przyk�ad z do�� beznadziejnym profilem pewnego magnata, krewnego Medyceuszy. Mo�na by powiedzie�, �e popiersie Alessandra di Legnano wyra�a�o opini�, jak� messer Vittorio mia� o tym�e Alessandrze. Nikt w ca�ej Padwie nie �ywi� ciep�ych uczu� do dziekana. Niew�tpliwie te� nikomu nie sprawi�oby najmniejszej przykro�ci, gdyby dziekan umar�. Ko�o po�udnia, jak zwykle, Alessandro di Legnano uda si� na Piazza dei Frutti. Przejdzie przez Riviera di San Benedetto; po drodze wszyscy go b�d� pozdrawia� - nie bez pewnej g�rnolotnej emfazy - a kiedy skr�ci w stron� Ponte Tadi, po cichu b�d� mu �yczy� jak najgorszych rzeczy. Gruba straganiarka od owoc�w - u kt�rej jak zwykle kupi kilka moreli - podobnie jak messer Vittorio obsypie go najlepszymi �yczeniami, a p�niej pomy�li, �e nie by�oby �le, gdyby si� ud�awi� pestk�. Krawiec - w kt�rego sklepie zatrzyma si�, by zam�wi� jedwabne facto - r�wnie ch�tnie zobaczy�by swojego klienta powieszonego na delikatnym szalu: tym samym, o kt�rym dziekan w zesz�ym tygodniu, gdy mu go krawiec z dum� pokazywa�, powiedzia� z gestem odrazy: - Nie mia�e� no�yczek, �e go musia�e� przycina� z�bami? Alessandro di Legnano wiedzia�, �e wszyscy go nienawidz�. Czerpa� z tego wy��cznie ogromn� przyjemno��. Dziekan by� uczniem Jakuba Sylviusa z Pary�a. Z ca�� pewno�ci� nie m�g� si� poszczyci� talentem swego mistrza do medycznych nauk. Po Sylviusie Alessandro di Legnano odziedziczy� tylko przyrodzon� zdolno�� do wzbudzania niech�ci w�r�d bli�nich. Wszystkie okre�lenia, jakie stosowano do francuskiego anatoma - sk�piec, grubianin, m�ciwy arogant, cyniczny chciwiec i jeszcze wiele innych - nie wystarcza�y, by scharakteryzowa� dziekana uniwersytetu w Padwie. On sam zapewne nie oczekiwa� innego epitafium jak to, kt�re lapidarnie streszcza�o �ycie jego mistrza: "Tu le�y Sylvius, kt�ry nigdy niczego nie uczyni� za darmo. Teraz te� si� martwi, �e czytasz ten napis i nic mu nie zap�acisz". II Tego poranka dziekan by� w wy�mienitym humorze. Od razu da�o si� to pozna�. Mia� uduchowiony wygl�d kogo�, kto w�a�nie wygra� bitw�. I rzeczywi�cie tak by�o. Z g�ry cieszy� si� ju� my�l� o p�on�cym stosie, kt�ry on sam z rozkosz� by rozpali�, gdyby mu tylko na to pozwolono. Niecierpliwie czeka�, by wreszcie sko�czy� si� ten ledwie rozpocz�ty dzie�. Jutro b�dzie otwarcie procesu, o kt�ry od dawna i mimo tysi�cznych przeszk�d wnioskowa� u kardyna��w Caraffy i Alvareza de Toledo, a w ko�cu u samego papie�a Paw�a III. Alessandro di Legnano szed� �wawym krokiem, jak gdyby nagle przesta�a mu dokucza� podagra, kt�r� od lat wl�k� wsz�dzie ze sob� niczym uci��liwy balast. Euforia nie pozwoli�a mu zobaczy� r�bka �le z�o�onego papieru, kt�ry wystawa� z sanda�a messerowi Vittoriowi. By� mo�e uczynno�� florenckiego rze�biarza opiera�a si� tylko na jego ignorancji. By� mo�e messer Vittorio nie wiedzia�, �e gdyby go przy�apano, podzieli�by los przyjaciela - wed�ug �wi�tego prawa ka�dy, kto rozmawia z oskar�onymi o herezj�, sam b�dzie uznany za heretyka. Mateusz Kolumb sta� si� prawdziw� obsesj� dziekana. Nigdy si� nie lubili. Alessandro di Legnano czu� wobec Mateusza Kolumba nienawi�� wprost proporcjonaln� do podziwu, kt�rym potajemnie go darzy�. Zawsze traktowa� profesora anatomii z pogard� i nie przepuszcza� okazji, by go zdyskredytowa� wobec uczni�w. Nazywa� go il barbiere - cyrulikiem - a to dlatego, �e istnia�o prawo, kt�re wyklucza�o chirurg�w z Kr�lewskiego Kolegium Lekarzy, przez co musieli oni nale�e� do cechu cyrulik�w. R�wna�o ich to z pasztetnikami, piwowarami i publicznymi pisarzami. Gdy o Mateuszu Kolumbie zacz�o by� g�o�no, dziekan oczywi�cie nie wy�ama� si� z ch�ru pochwa�. Gratulacje, kt�re przychodzi�y zewsz�d po tym, jak jego profesor odkry� kr��enie krwi, dziekan przyjmowa� jako zaadresowane do siebie, jak gdyby to jego �wiat�e kierownictwo by�o natchnieniem dla tego odkrycia. Anatom i dziekan nigdy nie przepadali za sob�. Wprost przeciwnie. Odczuwali wzajemnie wobec siebie zazdro��, cho� nie by�a ona symetryczna. Mateusz Kolumb by� najbardziej szanowanym profesorem anatomii w Europie. Mia� presti�, lecz brakowa�o mu w�adzy. Dziekan - wszyscy o tym wiedzieli, nawet doktorzy Ko�cio�a - inteligencj� niewiele odbiega� od mu�a, cieszy� si� natomiast wp�ywami w Watykanie i b�ogos�awie�stwem samego Paw�a III. By� autorytetem i mia� dobr� opini� u inkwizytor�w, kt�rym dostarcza� systematycznie donos�w. Niejednego koleg� heretyka wys�a� dzi�ki nim na stos. Nowe odkrycie anatoma przekracza�o wszystkie granice tolerancji. Amor Veneris - "Ameryka" Mateusza Kolumba - nie mie�ci� si� w dziedzinie dozwolonej dla nauk. Sama wzmianka o czym� takim jak "rozkosz Wenus" burzy�a krew dziekanowi, i to z wielu powod�w. Jego zdaniem, odk�d Mateusz Kolumb obj�� katedr� chirurgii, uniwersytet zmieni� si� w lupanar. Ca�ymi dniami przewala�y si� przez niego t�umy wie�niaczek, kurtyzan, a podobno i zakonnice przychodzi�y wieczorem, by si� wymkn�� jeszcze przed �witem. Plotka m�wi�a, �e wszystkie mia�y p�niej oczy wytrzeszczone i u�miecha�y si� jak Mona Lisa. Nie koniec na tym: dziekan jeszcze s�ysza�, �e w celi profesora anatomii nie jeden raz bywa�y dziewczyny z burdelu, kt�ry si� mie�ci� na pi�trze w Taverna del Mulo. I nie by�o to wcale zmy�lenie. III Odk�d papie� Bonifacy VIII osobn� bull� zabroni� dokonywania sekcji zw�ok, pozyskiwanie trup�w sta�o si� niebezpiecznym zaj�ciem. Niemniej jednak istnia� w owym czasie w Padwie rodzaj czarnego rynku, na kt�rym handlowano ludzkimi cia�ami. Najbardziej wp�ywow� na nim postaci� by� niejaki Juliano Batista, kt�remu do pewnego stopnia uda�o si� ucywilizowa� ten interes. Gdy w katedrze anatomii na uniwersytecie zacz�� wyk�ada� Marco Antonio della Torre, jego uczniowie nie wahali si� rozkopywa� grob�w, pl�drowa� kostnic w szpitalach czy te� odcina� z szubienic wisielc�w pozostawionych tam dla przyk�adu. Sam Marco Antonio musia� niekiedy pow�ci�ga� ten tabun m�odych anatom�w, �eby przynajmniej po nocach nie mordowali przechodni�w. Tak wielki by� ich zapa�, �e jedni strzegli si� drugich; tak bardzo kwit�a w�r�d nich nekrofilia, �e jako najwi�kszy komplement m�wili kobiecie: - Pi�kne masz zw�oki. Po czym odcinali jej g�ow�. Najstarszy ich poprzednik, Mundino dei Luzzi, kt�ry dwie�cie pi��dziesi�t lat wcze�niej, na uniwersytecie w Bolonii, po raz pierwszy dokona� dw�ch publicznych sekcji, mia� przynajmniej na tyle przyzwoito�ci, by nie otwiera� g�owy - "przybytku duszy i rozumu". Mo�na powiedzie�, �e Juliano Batista zmonopolizowa� ca�y rynek trup�w. Kupowa� zw�oki od krewnych b�d�cych w mniejszej lub wi�kszej potrzebie, od kat�w i od grabarzy. Nadawszy im wygl�d mo�liwy do pokazywania, sprzedawa� je p�niej studentom, profesorom i mniej lub bardziej znanym nekrofilom. Wiedzia� jednak, �e dla Mateusza Kolumba nie musi upi�ksza� towaru - �aden anatom nie da�by si� nabra� na t� sztuczk� - zatem oszcz�dza� sobie trudu z r�owaniem policzk�w, przywracaniem blasku oczom za pomoc� terpentyny czy te� malowaniem paznokci specjalnie sprowadzanym werniksem. Je�eli anatom potrzebowa� do bada� na przyk�ad w�troby Juliano Batista wycina� ten narz�d i odk�ada� na bok, puste miejsce wype�nia� paku�ami lub s�om�, misternie zszywa� cia�o jedwabnymi ni�mi, po czym sprzedawa� tak spreparowane zw�oki innemu klientowi. Gdy czasem trup by� ju� nie do uratowania, Juliano Batista i tak potrafi� go wykorzysta�. Nic si� nie marnowa�o: w�osy kupowa�a kongregacja balwierzy, z�by natomiast sz�y dla cechu z�otnik�w. Sekcje zw�ok by�y czym� r�wnie nielegalnym, jak powszechnym. W�a�ciwie nikt ju� nie przestrzega� zakazu Bonifacego VIII i tylko w stosunku do Mateusza Kolumba dziekan egzekwowa� go bezwzgl�dnie. Anatom dobrze wiedzia�, �e Alessandro di Legnano patrzy przez palce na wszystkich prosektor�w, nawet na student�w, ale dla niego nie b�dzie mia� pob�a�ania: Musia� wi�c post�powa� z najwy�sz� ostro�no�ci�. Ostatnimi czasy Mateusz Kolumb kupi� jakie� dziesi�� zw�ok; wszystkie nale�a�y do kobiet. Sporz�dzi� skrupulatn� list� sekcjonowanych cia�. Zamieszcza� w niej zawsze imi�, wiek, przyczyn� zgonu, opis, a nawet rysunki, i to nie tylko badanych narz�d�w, lecz r�wnie� twarzy i ca�ej postaci ka�dej z tych umar�ych. Niew�tpliwie do bada�, jakie prowadzi� Mateusz Kolumb, bardziej by si� nadawa�y cia�a �ywe, a nie martwe; zw�aszcza za� jeden rodzaj cia�, nader rzadki w murach uniwersytetu, jako �e by� tam owocem zakazanym. Nad przestrzeganiem tego zakazu dziekan czuwa� sumiennie, cho� nie zawsze skutecznie. Regulamin uniwersytetu kategorycznie zabrania� wst�pu na teren uczelni kobietom. Jednak z powod�w mniej mo�e zwi�zanych z nauk�, co raczej z pop�dami cia�a, wiejskie dziewcz�ta z folwarku przy opactwie od czasu do czasu trafia�y na uniwersytet, by potajemnie umili� jak�� noc doktorom i studentom. Jednym ze sposob�w na dostanie si� do �rodka - je�li nie wierzchem przez wysokie mury - by�o ukrycie si� mi�dzy zw�okami, kt�re raz w tygodniu w�z komunalny przywozi� do kostnicy. Owini�te w ca�un dziewcz�ta le�a�y nieruchomo, czekaj�c, a� zostan� same w podziemiach prosektorium, i wtedy przychodzili do nich kochankowie. Zdarzy�o si� kiedy�, �e pewien szacowny doktor, przypilony widocznie przez d�ug� i przymusow� wstrzemi�liwo��, w tej�e jeszcze kostnicy, pomi�dzy trupami, zabra� si� do jednej z takich dziewczyn. Zdar� z niej ubranie i traf chcia�, �e w szczytowym momencie wspania�ej fellatio wszed� do ponurego lochu kapelan uniwersytecki, kt�ry przed chwil� widzia�, jak wnoszono tu zw�oki, a teraz nagle zobaczy�, �e przejawiaj� one niewyt�umaczaln� �ywotno��. Znakomity doktor nie od razu zauwa�y� wielebnego go�cia, ten za� w zdumieniu patrzy� na chude nogi profesora i na jego wcale nie tak chudy cz�onek, kt�ry w�a�nie wykipia� na kszta�tne cia�o "umar�ej". Doktor wyda� z siebie fina�owe st�kni�cie i dopiero wtedy spostrzeg� stoj�cego w drzwiach kapelana. Wyba�uszy� wi�c oczy i j�� w uniesieniu krzycze�: - Miracolo! Miracolo! Zaraz potem rozpocz�� d�ug� i skomplikowan� peror�, jak to w�a�nie udowodni� Arystotelesow� teori� o �yciodajnym wiewie przenosz�cym nasienie w swym nurcie. Je�eli wi�c to nasienie jest zdolne tchn�� �ycie w materi� i j� zap�odni� - m�wi�, wpychaj�c sw�j wci�� nieco sztywny cz�onek do spodni - dlaczego nie mia�oby r�wnie� wskrzesza� umar�ych? Gdy sko�czy� ten sw�j ob��kany monolog, znikn�� za drzwiami i pobieg� w g�r� po schodach, wrzeszcz�c: - Miracolo! Miracolo! Niew�tpliwie Mateusz Kolumb mia� swoje powody, �eby sprowadza� kobiety na uniwersytet. Podobnie zreszt� jak i owe kobiety, kt�re potajemnie odwiedza�y anatoma. R�ce Mateusza Kolumba umia�y obchodzi� si� z cia�em kobiety jak muzyk ze swoim instrumentem. Niewyra�ne granice mi�dzy nauk� i sztuk� z nich samych tworzy�y instrument, jeszcze bardziej subtelny, wznios�y i trudny: instrument ulotnej sztuki dawania rozkoszy, kt�ra - podobnie jak sztuka rozmowy - nie zostawia nigdy materialnych �lad�w. IV By�o ju� po�udnie, kiedy messer Vittorio przechodzi� przez bram� uniwersytetu, kieruj�c si� w stron� Piazza. W �agodnym zimowym s�o�cu, w�r�d t�umu przypadkowych przechodni�w w�drowni kuglarze stawali sobie na ramionach, tworz�c ludzkie wie�e, kt�re w chwil� potem umy�lnie si� rozpada�y. Troch� dalej, u wej�cia na plac, grupa smag�ych m�czyzn - kupc�w i pan�w z miasta - otacza�a kr�giem kilku banditori, kt�rzy po kolei wykrzykiwali bie��ce obwieszczenia. Jeszcze dalej zgromadzili si� ci, kt�rzy woleli pos�ucha� podr�nych przyby�ych spoza Monte Veldo. Ich opowie�ci, prawdziwe czy zmy�lone, by�y na pewno ciekawsze. Messer szed� szparkim krokiem. Min�� potr�jne dyby, w kt�rych wystawiono na pokaz z�apanych w tym dniu z�odziei. Musia� przeciska� si� przez t�um kobiet i dziewcz�t, kt�re t�oczy�y si�, aby oplu� skaza�c�w. Po drugiej stronie placu ostatni pos�aniec, kt�ry jeszcze nie odjecha�, pakowa� sakwy i wsiada� na konia. Messer Vittorio wci�� by� wzburzony. Wys�ucha� naj�wie�szych nowin z ust banditori, a kiedy w drodze powrotnej zn�w przechodzi� obok dyb�w, poczu� nieprzyjemne mrowienie na szyi. Je�eli dopisze pogoda, za nieca�y miesi�c list dotrze do Florencji. Wtedy jednak - o ile nie zdarzy si� cud - Mateusz Kolumb b�dzie ju� martwy. Los sprawi�, �e pogoda dopisa�a. Gwiazda I Cela Mateusza Kolumba by�a idealnym sze�cianem, kt�rego bok mierzy� jakie� cztery kroki. Malutkie okienko nad prostym i surowym pulpitem nie by�o zaszklone. Tylko w dziekanacie i w g��wnej auli okna mia�y szyby. Cho� szk�o by�o nadzwyczaj praktyczne - zw�aszcza w zimie - w por�wnaniu ze wspania�ym weneckim jedwabiem stanowi�o detal �wiadcz�cy o z�ym gu�cie. W owym czasie �atwo by�o w Padwie rozpozna� domy nuworysz�w; w oknach mia�y zawsze malowane szk�o. Oczywi�cie w okienku celi Mateusza Kolumba nie by�o r�wnie� jedwabiu; za ca�� os�on� od wiatru musia�o wystarczy� zwyk�e grube p��tno, kt�re co prawda chroni�o przed ni