1467
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 1467 |
Rozszerzenie: |
1467 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 1467 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1467 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
1467 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Autor: Ron Goulart
Tytul: Wszyscy mamy co� na sumieniu
(Ex-Chameleon)
Z "NF" 6/92
Nie wydawa� si� zanadto zdziwiony, gdy nagle m�oda kobieta
przenikn�a przez �cian� pokoju, w kt�rym pracowa�. A mimo
to wypad�a mu z r�k jedna z ceramicznych figurek snerg�w,
kt�r� w�a�nie owija�, przygotowuj�c do wysy�ki.
Ben Jolson pochyli� si� i zdo�a� pochwyci�
trzydziestocentymetrow� statuetk�, zanim zd��y�a roztrzaska�
si� o pod�og� jego niewielkiego magazynu.
- Nadal masz cholernie dobry refleks - zauwa�y�a
rudow�osa kobieta, otrzepuj�c z kurzu sw�j dwucz�ciowy,
roboczy kombinezon z syntetycznej satyny. - A musisz ju� by�
dobrze po czterdziestce, Ben.
- Mam czterdzie�ci dwa lata, co wcale nie oznacza, �e
jestem zgrzybia�ym starcem, Molly.
Jolson postawi� uratowanego przed roztrzaskaniem snerga
na stole, obserwuj�c przy tym szczup�� sylwetk� intruzki.
- M�j system bezpiecze�stwa mia� gwarantowa� niemo�liwo��
naj�cia przez �cian�.
- Taa, dlatego te� tak cieszy mnie ta nowa zabawka.
Molly Briggs poklepa�a si� po brzuchu. Spod satynowego
kombinezonu wydoby� si� metaliczny d�wi�k.
- Nie tylko skutecznie przemienia atomy pozwalaj�c na
przenikanie przez wszelkie materie sta�e, potrafi te�
wy��czy� ka�dy istniej�cy system alarmowy. Standardowe
urz�dzenie kosztuje 360 tysi�cy, chyba �e �yczysz sobie
srebrne pokr�t�a zamiast normalnych...
- Prawie p� miliona trubuks�w, by zamiast drzwiami
wedrze� si� do mnie przez �cian� - stwierdzi� Jolson
wskazuj�c na widoczne, zza sterty karton�w, podw�jne
metalowe drzwi.
- Mia�am ochot� wypr�bowa� to cacko, Ben.
U�miechaj�c si�, zrzuci�a papier pakowy i trociny, by
zrobi� sobie miejsce na stole.
- Kupili�my sze�� tych urz�dze� dla Mi�dzyplanetarnego
Biura Detektywistycznego Briggsa. Tatko i ja s�dzimy, �e...
- To mi o czym� przypomina - wtr�ci� Jolson. - Pami�tam,
�e odchodz�c w zesz�ym roku z Korpusu Kameleon�w, podpisa�em
pewne...
- Lepiej usi�d� - poradzi�a mu ruda Molly. - To, co chc�
ci powiedzie�, mo�e ci� oszo�omi�...
- Ale mo�e najpierw pozwolisz mi wyja�ni� pewn� spraw�.
Wtedy zaoszcz�dzisz sobie zachodu, je�li wpad�a� tu, by
zaoferowa� mi kolejne zlecenie dla MBDB...
- Wiesz, zastanawia�am si� ostatnio, dlaczego, skoro
potrafisz zmienia� swoje kszta�ty po wszechstronnym
szkoleniu w Korpusie Kameleon�w Politycznej Agencji
Szpiegowskiej, nie wykorzystasz swych zdolno�ci, by poprawi�
w�asny wygl�d.
- M�j wygl�d? - A� zmru�y� lewe oko. - Czy�by�
sugerowa�a, �e...
- Och, w porz�dku, jeste� atrakcyjnym m�czyzn� -
zapewni�a go Molly, u�miechaj�c si� promiennie. - I - czy
ju� ci o tym wspomina�am? - kocha�am si� w tobie nami�tnie,
gdy by�am jeszcze smarkul�, a ty i tatko jako agenci Korpusu
Kameleon�w szaleli�cie po ca�ym systemie barnumskim.
- O swym zauroczeniu powtarza�a� mi ju� niejednokrotnie
- zwr�ci� jej uwag� by�y agent Kameleon�w. - Po raz pierwszy
wspomnia�a� o tym, gdy chcia�a� zatrudni� mnie w swej
agencji w nieokre�lonym wymiarze godzin.
Jolson ponownie wzi�� do r�ki figurk� snerga i powr�ci�
do pakowania.
- Chcia�am jedynie powiedzie�, �e bez tej siwizny na
skroniach i �ysiny na �rodku czaszki wygl�da�by� o wiele
przystojniej - a po chwili doda�a: - M�g�by� te� zrobi� co�
z tymi drobniutkimi zmarszczkami pod oczami. Wybacz
m�odzie�czy brak tolerancji, ale mam zaledwie dwadzie�cia
pi�� lat...
- Dwadzie�cia osiem.
- Uwa�asz, �e by�abym na tyle nieostro�na, by ok�amywa�
jednego z najlepszych detektyw�w? A w�a�ciwie, co to za
paskudztwa? - zapyta�a wskazuj�c na pastelowe figurki.
- Snergi. Ma�e istotki charakterystyczne dla planety
Murdstone. Jest tam na nie teraz prawdziwy popyt. Co tydzie�
wysy�am po dziesi�� tuzin�w. Dlatego te�, mi�dzy innymi,
nie mam czasu, by zaj�� si� jakimkolwiek zadaniem
detektywistycznym...
- Czy� to nie nadzwyczajny zbieg okoliczno�ci? Bo
okropna, przera�aj�ca wiadomo��, kt�r� ci przynosz�, dotyczy
w�a�nie tej planety. - Poruszy�a si�, obmacuj�c si� po
rozlicznych kieszeniach kombinezonu. W ko�cu znalaz�a to,
czego szuka�a, wyjmuj�c z jednej z nich fiolk� z szarym
proszkiem.
- Przygotuj si� na wstrz�s, Ben.
Spojrza� na trzyman� przez ni� fiolk� i spokojnie ko�czy�
pakowanie.
- Jestem got�w.
- To Sam Paint - wyja�ni�a Molly, potrz�saj�c proszkiem w
szklanej fiolce. - A w�a�ciwie to, co zosta�o po jednym z
najlepszych wywiadowc�w Agencji.
Jolson pokiwa� g�ow�, nie przerywaj�c sobie pracy.
- I co z tego?
D�oni�, w kt�rej trzyma�a prochy Painta, otar�a
niewidoczn� �z�, po czym odpowiedzia�a:
- Nie musisz kry� swych prawdziwych uczu�. �mia�o p�acz.
Nie poczytam ci tego za z�e.
Jolson usiad� obok niej.
- Sam Paint by� durniem - stwierdzi� - pajacem w Korpusie
Kameleon�w i drugorz�dnym agentem twojego biura. Z sze�ciu
by�ych Kameleon�w, kt�rych uda�o ci si� zatrudni�, by�
najwi�ksz� pomy�k�. Agencja winna dzi�kowa� Bogu za to, �e
go nie ma. Podobnie zreszt� jak ca�y nasz barnumski system.
- Och - Molly spu�ci�a g�ow�. - To nie u�atwia mi
zadania.
- Mia�a� zamiar wys�a� mnie na Murdstone, bym naprawi�
to, co uda�o mu si� popsu�, zanim da� si� zabi�.
Przytakn�a. Jej d�ugie, rude w�osy zako�ysa�y si� w takt
ruchu g�owy.
- To intryguj�ca sprawa, Ben, pomimo twej niech�ci
pomszczenia poleg�ego towarzysza walki - powiedzia�a. -
Liczy�am troch� na to, �e tw�j honor prywatnego detektywa
naka�e ci...
- Prywatnego detektywa, m�wisz. Ale z pewno�ci� nie
by�ego agenta Korpusu Kameleon�w, kt�ry cieszy si� zas�u�on�
emerytur�, pozwalaj�c� mu na prowadzenie w�asnej hurtowni
ceramicznej i dalekiego od podj�cia si� podejrzanej misji w
jakim� zafajdanym zak�tku na...
- Przykro mi, �e tak to odbierasz, bo zar�wno tatko jak i
ja uwa�amy, �e ka�da nasza misja wymaga agenta posiadaj�cego
zdolno�� zmiany wygl�du i kszta�tu w zale�no�ci od
okoliczno�ci - odpar�a Molly. - I tacy w�a�nie agenci byli
nam potrzebni, gdy chodzi�o o delikatne sprawy cudzo��stwa
mi�dzy r�nymi gatunkami cz�onk�w elity przemys�owej. W
obecnej sytuacji, gdy chodzi o implikacje powa�niejszej
natury, potrzebny nam mistrz w�r�d Kameleon�w. Zwyk�y agent
da�by si� �atwo zabi�...
- Nie. Uwa�am, �e dziewi�� spraw, kt�rych podj��em si�
dla ciebie, to a� nadto...
- Zdaje si�, �e nieznane ci jest jeszcze orzeczenie
Najwy�szego S�du Barnumskiego z po��czonego posiedzenia dla
humano- i android�w - powiedzia�a z u�miechem. - A to
dlatego, �e zako�czy�o si� zaledwie przed siedmioma
minutami. W ka�dym razie rezultat jest taki...
- Przed siedmioma minutami? Sk�d u licha wiesz o...
- Och, bo tatko spowodowa�, by popchni�to nieco jego
spraw�. Efekt jest taki, �e je�li chcia�by� renegocjowa�
sw�j kontrakt, zostaniesz zes�any na Diabelsk� Wysp� numer
26 - to taka zrujnowana planetka orbituj�ca wok� drugiego
ksi�yca Barafundy. Jak s�ysza�am, nie ma tam nawet bie��cej
wody w celach i...
- Dobra, dobra. Przyjmuj� zlecenie.
Jolson zeskoczy� na pod�og�.
- Ale gdy powr�c� - doda� - ty i ja, i tw�j najdro�szy
tatko odb�dziemy d�u�sz� pogaw�dk� na temat mojej
przysz�o�ci w MBDB.
- Je�li powr�cisz - odparowa�a ze smutnym u�miechem.
Jolson by� teraz wielki i zielony. Rozpi�� sw� neonow�
kamizelk� i poklepa� po zielonym kolanie szefow� do spraw
kulturalno-o�wiatowych turystycznego rancha na planecie
Murdstone.
- Co, malutka, ca�kiem zapomnia�em, �e obecnie miasto ma
tyle do zaoferowania, je�li idzie o pokusy cielesne.
Nie przestaj�c si� u�miecha�, m�oda kobieta grzecznie
zdj�a jego d�o� z w�asnego kolana. Mia�a g�adk� sk�r�
koloru szmaragdu. By�a z�otow�osym humanoidem, odzianym w
kostium z w��kna szklanego. Jolson by� doskona�� replik�
podstarza�ego jaszczurowatego multimilionera-playboya
imieniem Pancho Burmah. By� koloru zielonych bagien, ca�y
pokryty �uskami. Na oko wa�y� dobrze ponad sto kilogram�w.
Ubrany by� w kraciast� apaszk� i szklany kapelusz o
delikatnym lukrecjowym zabarwieniu, wielko�ci
dziesi�ciogalonowej puszki.
Turystyczne rancho os�ania�a kopu�a z przezroczystego
szk�a. Zajmowa�o ono obszar trzech i p� akra piaszczystego
terenu w samym sercu Strefy Rozrywki-3, stolicy najwi�kszego
terytorium planety Murdstone. Z widokowych okien swego
apartamentu Jolson m�g� obserwowa� kawa�ek pustyni,
w�druj�ce po niej byd�o i kilka preriowych snerg�w.
Zielona KO wskaza�a zach�caj�co na kilkana�cie broszurek
le��cych na wodnym stoliku.
- Jak si� to panu podoba? Je�li ma pan ochot� na tanie
dziwki z Bordello w Strefie Grzechu-5...
- Nic z tego, dziecinko, nie id� na tanioch� - wyja�ni�.
- Rozumiesz, ma�a, nie po to oddali�em si� od domu,
trz�s�cego si� Rancha B. i sze�ciu tysi�cy akr�w
orbituj�cych...
- A co pan powie na to? Pa�ac Grzechu pu�kownika Pandera
w stylu dziewiczym. Ka�da z dziewcz�t gwarantu...
- Te� co�, siostrzyczko - odpowiedzia� Jolson, podnosz�c
�uskowat� �ap�. - Tak� koncesj� mo�na za�atwi� wsz�dzie, no
nie?
M�oda kobieta pozwoli�a, by z jej szmaragdowych ust
wydoby�o si� westchnienie lekkiego zniecierpliwienia.
- C�, tu mamy co� bardziej wyrafinowanego -
Elektroniczny Burdel Komputerowej Mamy.
Jolson podni�s� ze stolika wskazan� broszurk�.
- O, kurwa - zakrzykn�� przegl�daj�c j�. - Chcesz
powiedzie�, z�otko, �e �adna z tych dam nocy nie jest
prawdziwa?
- W�a�nie, panie Burmah - odpowiedzia�a wskazuj�c mu
w�a�ciw� stron�. - Te niewiarygodne, pe�ne �ycia androidalne
repliki najpi�kniejszych i najbardziej prowokacyjnych kobiet
zamieszkuj�cych nasz bezkresny wszech�wiat potrafi� zadziwi�
niejednego. I tak dalej i tak dalej... Dla mi�o�nik�w
prawdziwej kobieco�ci w Skrzydle Masa�y znajdzie si� kilka
autentycznych humanoidek, ale...
- A niech mnie to kule bij�. Jestem pewien, �e chcia�bym
wypr�bowa� jedn� z tych androidek - powiedzia� Jolson,
poklepuj�c si� tym razem po w�asnym kolanie. - Nigdy w ca�ym
swoim �yciu nie wsadza�em swego... to jest, nigdy
nie baraszkowa�em sobie z maszyn�.
- Czy mam pana um�wi�?
Wsta�a z wodnej kanapy, kt�r� dzielili, zbieraj�c swoje
broszurki.
- Tak jest, psze pani. - Jolson r�wnie� wsta� i
serdecznie trzepn�� j� w ty�ek. - Jeszcze dzisiaj. Im
szybciej, tym lepiej.
- Czy ma pan jakie� �yczenia co do symulacji?
- Nie, niech im pani powie, �e Pancho Burmah zostawia
wyb�r losowi.
- Jak tylko za�atwi� spotkanie, poinformuj� pana o
godzinie - to m�wi�c wysz�a z pokoju.
Jolson usiad� ponownie na sofie, zacieraj�c dwe zielone
�apy.
- Ju� si� obawia�em, �e nie ma zamiaru zasugerowa� mi
tego miejsca.
Siedzia� wygodnie w odpowiednio du�ej, wpuszczonej w pod�og�
wannie, zmywaj�c kurz prerii i szoruj�c sw�j szorstki kark
neonow� g�bk�, kiedy malutki dzwoneczek zacz�� dzwoni� w
jego lewym uchu.
Wyskoczy� zwinnie, zalewaj�c wod� niemal ca�� �azienk�.
Pochwyci� ��ty w�ochaty r�cznik i bro� le��c� na krze�le
tu� przy wannie.
Z r�cznikiem wok� swego wielkiego brzucha i z broni� w
r�ku Jolson zbli�y� si� do lekko uchylonych drzwi �azienki.
Prychaj�c wpad� do salonu.
- Co u licha robisz na tej planecie?
Molly Briggs od�o�y�a sw� plazmow� bro� na stolik do
kawy.
- Jestem twoim ubezpieczeniem - odrzek�a u�miechaj�c si�
niezobowi�zuj�co. - Czy�by twej pami�ci umkn�� ten drobny
szczeg�, o kt�rym uprzedzali�my ci� w trakcie roboczych
narad w naszym biurze na Barnum? Przykro mi, je�li...
- Nigdy nie wspomnia�a� ani s�owem o... - nagle podbieg�
do niej.
- Cicho - szepn�� - ani s�owa wi�cej.
- Nie jest to, o ile pozwolisz zauwa�y�, najcieplejsze
powitanie...
- Cicho. Ani s�owa.
Zerwa� jej z g�owy kapelusik bez ronda i wyci�gn�� z
niego ma�y srebrny guzik, kt�ry rzuci� na ziemi� i tak d�ugo
depta�, a� rozgni�t� go zupe�nie.
- A niech to. - Molly zacz�a si� wycofywa�, a� wpad�a na
metalowe krzese�ko. Siadaj�c zapyta�a:
- Czy to by�a pluskwa?
- Wy�awiacz g�os�w - odpowiedzia� oschle. - Co oznacza,
�e ten, kto zainstalowa� go na twej bezmy�lnej, nic nie
podejrzewaj�cej g�owie, wie ju�, �e tu jestem, wie, jak
wygl�dam, i �e pracuj� dla ciebie.
Z�o�y�a r�ce na kolanach.
- Do diab�a.
Poprawiaj�c r�cznik Jolson podszed� do swego neseseru i
otworzy� go jednym szarpni�ciem. Wyci�gn�� z niego wykrywacz
pluskiew, by ponownie zbada� sw�j czteropokojowy apartament.
Od czasu ostatniego sprawdzania, tu� po przybyciu przed
pi�cioma godzinami, nikt mu nic nie pod�o�y�. Str�j Molly
te� nie kry� ju� wi�cej niespodzianek.
- Gdzie by�a�, zanim nasz�a� mnie tutaj?
Spojrza�a na niego.
- Jeste� strasznie brzydki, to tak na marginesie.
- Wed�ug standard�w istot cz�ekokszta�tnych. Dla
jaszczurowatych jestem ca�kiem ca�kiem. Gestem wyra�aj�cym
zniecierpliwienie uci�� t� dyskusj�. - Odpowiedz mi
wreszcie, do diab�a.
- No c�, wyl�dowa�am w porcie kosmicznym jakie� dwie
godziny temu. Obawiam si�, �e podr�e mi�dzyplanetarne �le
na mnie dzia�aj�, zw�aszcza gdy lata si� byle czym. - M�wi�a
to staraj�c si� nie patrze� mu w oczy. - To mo�e t�umaczy�
ten chwilowy brak uwagi. Zwykle jestem cholernie dobrym
agentem operacyjnym.
- Wiem - odpowiedzia� bez przekonania. - Gdzie by�a� po
opuszczeniu portu?
- Tylko w naszym Mi�dzyplanetarnym Biurze tu, w stolicy.
I wiesz co, Ben? Nasze biuro by�o spl�drowane. Ten, kto to
zrobi�, musia� mie� cholernie nowoczesne urz�dzenia. Dostali
si� do naszych dysk�w g�osowych i do wi�kszo�ci akt
bilarnych.
- Powinni�cie wi�cej wydawa� na odpowiednie systemy
zabezpiecze� zamiast wyrzuca� fors� na byle pierdu�ki...
- Pos�uchaj, prosz�. - Wsta�a, zgarn�a sw� torebk� i
wyj�a z niej plik prawdziwych papier�w.
- Nie mieli poj�cia, �e Sam mia� zwyczaj robienia notatek
normalnym pismem na staromodnym papierze.
- Nie uda�o im si� tego znale��?
- No, w�a�nie - odpowiedzia�a. - Bo widzisz, Sam mia� t�
androidaln� sekretark� - Esme EP/LS-104. Biedactwo.
- Czemu?
- Och, oni, to jest ci dranie, kt�rzy si� w�amali,
totalnie rozpracowali biedn�, lojaln� Esme. Ale nie
wiedzieli, �e Sam kaza� zainstalowa� specjaln� skrytk� w
jej, nazwijmy to, odw�oku. Te notatki by�y w�a�nie tam.
Oddychaj�c g��boko i powoli Jolson zacz�� zmienia�
kszta�t. W nieca�� minut� wr�ci� do swej normalnej postaci.
Okr�caj�c si� szczelnie r�cznikiem usiad� naprzeciw Molly.
- Pozw�l, niech je zobacz�...
- Dlaczego przesta�e� by� Burmahem?
- Bo ju� o tym wiedz�.
- No tak, zapomnia�am. S�uchaj, Ben, nadal nie bardzo
wiem, kiedy mi to za�o�yli. Ach tak, do licha. To ta Chinka.
- Uliczna sprzedawczyni kwiat�w?
- Taa, ale powinno mnie to zastanowi� - ci�gn�a Molly
potrz�saj�c g�ow�. - Bo widzisz, co robi�a uliczna
sprzedawczyni kwiat�w na siedemdziesi�tym drugim pi�trze
budynku Barsona? Musia�am mie� chwilowe za�mienie umys�u.
- Sprzeda�a bukiecik czerwonych kwiatk�w, kt�ry przypi�a
ci do kapelusza.
- Obawiam si�, �e tak.
- Czy to by�o przed, czy po tym, jak znalaz�a� notatki
Sama?
- Po. W�a�nie wychodzi�am z biura. A wi�c nic o nich nie
wiedz�.
Nachyli� si� i wyj�� papiery z jej r�k.
- Czy jest w nich jaki� �lad wyja�niaj�cy, dlaczego Sama
zabito w�a�nie u Komputerowej Mamy?
- Jasne, �e tak. I wiesz co, Ben? To wygl�da na co�
wi�cej ni� normaln� spraw� rozwodow�.
Zadanie przydzielone Jolsonowi jeszcze na Barnum wydawa�o si�
wzgl�dnie proste. Istnia�o pewne zagro�enie, bo przecie�
Paint op�aci� je �yciem, ale wygl�da�o na to, �e nie wchodz�
w gr� jakie� specjalne komplikacje. Zawsze przecie� istnia�a
mo�liwo��, �e wizyta Painta w komputerowym bordello,
zatrudniaj�cym same androidki, nie by�a powi�zana ze
�ledztwem. Zmar�y agent nie by� z tych, co to do burdelu
wpadaj� jedynie z czysto zawodowych powod�w, przypomnia�
sobie Jolson. Bardzo mo�liwe, �e opu�ci�o go szcz�cie i
pr�d porazi� go �miertelnie, gdy akurat kopulowa� zawzi�cie
z wyj�tkowo pe�n� �ycia, cho� wadliw� replik�
osiemnastoletniej wenusja�skiej dziewicy. Z drugiej jednak
strony jego �mier� mog�a by� wynikiem wsp�pracy z MBDB,
dlatego te� Jolson przed udaniem si� do Komputerowej Mamy
wola� przemieni� si� w znanego playboya.
Sam Paint zosta� wynaj�ty przed dwoma tygodniami przez
Pani� Natasz� Quarnaby, kt�ra podejrzewa�a swego m�a o
romans z przedstawicielk� innego gatunku. Yvan Quarnaby
okr�glutki, pi��dziesi�cioletni cz�owiek-ptak, by� prezesem
PlazHartz Interplanetary. A PI to najwi�kszy i
najpopularniejszy producent sztucznych serc w ca�ym
barnumskim systemie planet.
Ale, zgodnie z sugestiami zawartymi w pozostawionych
przez Painta notatkach, ca�a sprawa kry�a w sobie co� wi�cej
ni� niewinny flirt cz�owieka-ptaka z przedstawicielk� rasy
ludzkiej. K�opot polega� na tym, �e trzy stronice notatek
Painta, odzyskane przez Molly, nie rzuca�y na ni� zbyt wiele
�wiat�a.
Potwierdza moje podejrzenia - nagryzmoli� Paint. -
Podmiot widywany (nieczytelne) nie tylko w sprawach czysto
seksualnych. To sprawa powa�na i wchodzi w gr�
(nieczytelne)... Mo�e i mnie uda si� przy okazji zarobi� co�
na boku... Ale musz� by� stuprocentowo pewny, �e to
faktycznie on (nieczytelne) jest, jak podejrzewam...
Informacji ma mi dostarczy� Paulina (nieczytelne) ze
Skrzyd�a Masa�y Komputerowej Mamy... Okr�g�a sumka za
milczenie...
Widocznie jednak uznano, �e milczenie Painta mo�na
zapewni� sobie w inny spos�b.
Paint nigdy nie otrzyma� interesuj�cych go informacji.
W deszczowy wiecz�r, tu� po godzinie dziewi�tej, Jolson
bez przebrania w jaszczurowatego multimilionera, pojawi� si�
w l�ni�cej od szk�a i neometalu wie�y - siedzibie burdelu
Komputerowa Mama.
- Przykro mi, ale nie by� pan um�wiony na masa� -
poinformowa� go grzecznie metalowy robot siedz�cy za
biurkiem z prawdziwego drewna w owalnej recepcji na
trzynastym pi�trze.
Jolson sw� praw� d�o�, wygl�daj�c� jakby by�a zrobiona z
miedzi, opar� o blat biurka.
- Nawijasz, �e Johnny Mechanix wyjdzie z tej dziury bez
masa�u?
- O rany - zauwa�y� okr�g�og�owy robot. - Czy�bym mia�
przyjemno�� z Johnnym Mechanixem, szefem zorganizowanej
przest�pczo�ci na planecie Peregrine, wielokrotnie
postrzelonym i kontuzjowanym, zawdzi�czaj�cym swoje
nazwisko cz�ciom zamiennym, przez kt�re sta� si� bardziej
cyborgiem ni� cz�owiekiem, maszyn� gotow� niszczy� swych
wrog�w?
- Taa, jestem w�a�nie tym Johnnym Mechanixem - burkn��
Jolson skrobi�c si� po aluminiowym nosie - cho� nie u�y�bym
tych zniewie�cia�ych okre�le�.
- Z pewno�ci� uda si� nam znale�� co� dla pana... niech
sprawdz�.
Robot nacisn�� jaki� guzik na klawiaturze swego
komputera.
- No tak, Elana b�dzie wolna za...
- Nie chc� tej dziwki. S�ysza�em, �e niejaka Paulina jest
cycu�.
- Pauline Kasshoku-No?
- Taa, chc� w�a�nie j�.
- Czy jest pan zorientowany, �e Pauline nie jest
androidk�, lecz istot� ludzk�? A faktycznie bardzo
przystojn� m�od� Japonko-Wenusjank�...
- Daj se spok�j. Chc� j�.
- Obecnie jest z klientem, ale jak tylko...
- Gdzie jej le�e?
- Apartament numer 3. Ale musi pan...
- Nie p�kaj, stary.
Jolson przeszed� obok biurka. Pchn�� drzwi z ko�ci
s�oniowej. I ju� po chwili kroczy� po korytarzu wy�o�onym
termodywanem.
Po zlokalizowaniu apartamentu nr 3 waln�� sw� metalow�
pi�ci� w drzwi.
- Hej, Paulino, podci�gaj gacie i wpu�� mnie.
I nic. Cisza.
w pi�tna�cie sekund p�niej Jolson kopni�ciem lewej nogi
otworzy� drzwi, kt�re, jak si� okaza�o, zrobione by�y z
litego �elaza.
Nagi cz�owiek-ma�pa orbitowa� tu� pod kamiennym sufitem
pokoju.
Paulina, niewielka, ciemnow�osa m�oda kobieta, przepasana
jedynie ��tym r�cznikiem, patrzy�a w stron� Jolsona.
- Prosz� pana - uda�o jej si� w ko�cu wykrztusi� - m�j
typ masa�u wymaga pewnych mocy telekinetycznych i nie mo�e
by� zak��cany przez prostak�w, kt�rzy...
- Ej, ty - Jolson skierowa� sw�j miedziany palec w stron�
orbituj�cego cz�owieka-ma�py. - Zabieraj swe szmaty i
sp�ywaj.
- Za kogo si� masz, co? - cz�owiek-ma�pa za��da�
wyja�nie�.
- Ja? Jestem Johnny Mechanix, a po tobie, je�li zaraz si�
st�d nie ulotnisz, zostanie jedynie mokra plama.
- Przepraszam, �e nie pozna�em pana od razu - b�agalnie
wymamrota� cz�owiek-ma�pa. - Paulino, kochanie, opu�� mnie.
- W porz�dku, ale ucierpi na tym tw�j b��dnik -
powiedzia�a gestykuluj�c, gdy on stopniowo opuszcza� si� na
pod�og�.
W par� sekund p�niej cz�owiek-ma�pa znikn�� z pokoju,
przyciskaj�c odzienie do swej ow�osionej piersi.
- Wida�, �e a� palisz si� do masa�u - zauwa�y�a m�oda
kobieta. - Pozw�l jednak, �e najpierw wyt�umacz� ci, na czym
to polega...
- Prawd� m�wi�c - powiedzia� Jolson zamykaj�c cz�ciowo
zrujnowane drzwi - przyszed�em tu jedynie na ma�� pogaw�dk�.
Z kieszeni wyj�� dyskietk� prawdy i r�k�, w kt�rej sk�ra
i ko�ci nie zosta�y jeszcze zast�pione �adnym �elastwem,
przytkn�� jej do gard�a.
- Jeste� teraz ca�kowicie pod moj� kontrol�, panno
Kasshohu-No, i masz obowi�zek odpowiedzie� na moje pytania.
- Ty gnojku - odpar�a z pa�aj�cymi oczami.
- Troszk� wi�cej szacunku, dobrze?
- Tak, panie.
- Ju� lepiej. Co si� sta�o z Samem Paintem?
- Umar�.
- Jak to si� sta�o?
- Zaj�li si� nim w laboratorium naprawczym. Porazili go
�miertelnie pr�dem tak, by wygl�da�o na wypadek w czasie
sp�kowania z jedn� z androidek.
- I wszyscy si� dali na to nabra�, gliniarze i w og�le?
- Gliniarze nigdy nie zadaj� zbyt wielu pyta�.
- Paint przyszed� tu na spotkanie z tob�. Dlaczego?
- Kazano mi si� z nim spotka�.
- Kto ci kaza�?
- Sama doktor Lutz.
- Co to za jedna?
- Nigdy nie s�ysza� pan o doktor Heather Lutz, wybitnym
ekspercie naurotroniki tu, na Murdstone? Jest cichym
wsp�lnikiem tej ca�ej Komputerowej Mamy.
- Paint oczekiwa� konkretnych danych. Co mu obieca�a�?
- Poinstruowano mnie, bym nawi�za�a z nim kontakt i
powiedzia�a, �e wiem co� na temat Eks-Kameleona, kt�rym tak
si� interesowa�.
Jolson zadr�a�.
- By�y agent Korpusu Kameleon�w? Czy jeszcze kto�
zamieszany jest w to...
- Uwaga, Paulino! - zabrzmia� chrapliwy g�os z g�o�nika
tu� przy drzwiach. - M�czyzna podaj�cy si� za Johnny'ego
Mechanixa nie jest nim. W�a�nie via satelita rozmawiali�my z
prawdziwym Johnnym. Zatrzymaj tego oszusta.
- Ach, to s� w�a�nie negatywne strony improwizacji,
zwi�zane z natychmiastow� konieczno�ci� zmiany to�samo�ci -
mrukn�� Jolson zdzieraj�c ��te prze�cierad�o z le�anki
stoj�cej pod �cian�.
Gdy wchodzi� do holu, by� grubiutkim, bladolicym
cz�owiekiem z siwymi, kr�conymi w�osami. Prze�cierad�em
owin�� si� jak tunik�. Na twarz przywo�a� niemal boski
wyraz.
P� minuty p�niej dw�ch androidalnych goryli wysz�o zza
zakr�tu korytarza.
- Z drogi, przyjacielu - poradzi� jeden.
- Bracia, nie odchod�cie - skierowa� swe s�owa do
mechanicznych postaci - bo jestem tu, by nawraca� wszystkich
grzesznik�w...
- Bo�e - westchn�� jeden z pot�nych android�w - dzisiaj
a� roi si� od r�nych wariat�w.
- P�niej si� tob� zajmiemy, padre - obieca� pot�niejszy
z nich przebiegaj�c obok Jolsona. - Tymczasem mamy randk� z
facetem, kt�ry wcale nie jest Johnnym Mechanixem.
- Jestem wielebny Leon Tikiti-Maji - zawo�a� za nimi. -
Powinni�cie wys�ucha� mnie.
Tamci nawet si� nie obejrzeli.
Nie przestaj�c bosko si� u�miecha� Jolson opu�ci�
Komputerow� Mam�.
Molly ponownie ca�kiem nie�wiadomie poci�gn�a nosem.
Pocieraj�c go wierzchem d�oni zauwa�y�a:
- Nie rozumiem, Ben, dlaczego zamiast korzysta� z
komputer�w w naszym lokalnym biurze MBDB przyszli�my do tej
n�dznej dziury w Strefie Slums�w-4.
Wr�ciwszy ponownie do w�asnego wygl�du Jolson sta� oparty
o �cian� ma�ego, zakopconego pokoju obserwuj�c cz�owieka-
szczura, pochylonego nad nieco podejrzanym komputerem,
zajmuj�cym �rodek szarego dywanu.
- Bo przeciwnik ma je namierzone - odpowiedzia�.
- Fakt, �e za�o�yli mi pods�uch na kapeluszu, nie oznacza
wcale, �e...
- Jestem wi�cej ni� pewien, �e ta m�oda dama ledwie mnie
toleruje - powiedzia� cz�owiek-szczur. - Jestem do tego
przyzwyczajony, Ben, i nie urazisz mych uczu�...
- Ona nie ma nic przeciwko tobie, doktorze IQ.
- To mi�e z twojej strony, �e usi�ujesz po�echta� moje ja
- odpowiedzia� dotor IQ poruszaj�c w�sami. - Ale sp�jrzmy
prawdzie w oczy. Wi�kszo�� ludzi, zw�aszcza istoty
humanoidalne, nie lubi szczur�w. Mo�na im bez ko�ca
powtarza�, �e szczur i cz�owiek-szczur to nie to samo...
C�, kiedy istnieje to niefortunne podobie�stwo.
- I te �mierdz�ce sery - odezwa�a si� Molly z mocno
wys�u�onej sofy stoj�cej tu� obok p�ek pe�nych kr��k�w
sera.
- To istotnie prawda, panno Briggs - przyzna� IQ. -
Szczury, te ma�e obrzydliwe szkodniki, rzeczywi�cie wykazuj�
upodobanie do ser�w. Podobnie zreszt� jak wielu smakoszy.
Czyta�em nie dalej jak wczoraj w ksi��ce "Jedz ser, a
zwyci�ysz", szanowanego powszechnie autora, i to nie
cz�owieka-szczura, lecz cz�owieka-ropuchy, o tym, �e...
- Doktorze - przerwa� mu Jolson - p�ac� ci za dost�p
do pewnych �r�de� informacji. Daj spok�j etnicznym...
- Masz racj�, Ben.
Cz�owiek-szczur poprawi� sw� w��czkow� czapk�.
- Panienko, mo�e pani �mia�o pocz�stowa� si� gruyerem,
schwarzenbergerem, camembertem, spitzkasem czy te� serem
pimento. Osobi�cie przepadam za gorgonzol�.
- Dzi�kuj�, nie mam ochoty.
- Powr��my do zbierania danych.
Doktor IQ zatar� swe �apy i nacisn�� co� na klawiaturze.
- Prosz� bardzo, Ben. Spo�r�d by�ych cz�onk�w Korpusu
Kameleon�w na ca�ym terytorium mieszka teraz trzech:
Marianne Truscott, lat pi��dziesi�t jeden, Don Juan
Thompson, lat osiemdziesi�t sze�� i Fergus MacWorthy, lat
czterdzie�ci trzy.
Jolson przez moment zastanowi� si� nad t� informacj�.
- S�dz�, �e poszukujemy faceta - powiedzia� - i to
prawdopodobnie m�odszego. Z tego, co pami�tam o MacWorthym,
nie nale�a� do �wi�tych...
- Wiesz, co mi przysz�o do g�owy? - powiedzia�a Molly
drapi�c si� po nosie i z powrotem splataj�c r�ce na
piersiach.
- Dobra, doktorze, teraz zbierz mi wiadomo�ci na temat
mieszkania doktor Lutz, jej domku na pla�y i, je�li to
mo�liwe, prowadzonego przez ni� orbituj�cego sanatorium.
- Ma�e piwo, jak m�wi�.
Uderzy� w klawisze.
- Zastanawiam si�, czy aby o czym� nie zapomnia�e� -
powiedzia�a Molly. - Przypu��my, �e nie wzi��e� pod uwag�
jeszcze jednego Eks-Kameleona?
- Masz na my�li Sama Painta? - wyszczerzy� z�by w
u�miechu. - Nie ma obawy, w tej fiolce by� rzeczywi�cie Sam.
- Sk�d ta pewno��?
- Przed wyjazdem z Barnum kaza�em przeanalizowa� jego
prochy.
- Sk�d je wzi��e�?...
- Odsypa�em troch� na d�o�.
Molly mrukn�a z niezadowoleniem.
- Nie powiniene� by� tego robi� bez uprzedniego...
- A mo�e jednak kawa�eczek brie na krakersiku? - zapyta�
cz�owiek-szczur przez rami�.
- Nie dla mnie.
- To nie ten p�ynny rodzaj sera. To nowy gatunek, robiony
z mleka i...
- Doktorku, do roboty - Jolson poklepa� go po okrytym
p�aszczem ramieniu.
- Przepraszam. Zaraz na ekranie uka�� si� dane, o kt�re
prosi�e�. - Lepkim paluchem dotkn�� monitora. - Yvan
Quarnaby odwiedza� j� wielokrotnie w przeci�gu ostatnich
dziewi�ciu tygodni. A zgodnie z zapisem systemu
bezpiecze�stwa, do kt�rego w�a�nie uda�o mi si� dosta�,
pi�ciokrotnie odwiedzi� j� MacWorthy.
- MacWorthy coraz bardziej wydaje si� by� tym Eks-
Kameleonem, kt�rego poszukujemy - powiedzia� zamy�lony
Jolson. - Sprawd�, czy te wizyty Quarnaby'ego odpowiadaj�
jego innym wyj�ciom i przyj�ciom.
- S�ucham?
- Czy zgadzaj� si� z jego wyj�ciami z domu i z PlazHartz.
- Powinny, no nie?
- Sprawd�.
- �aden problem. To proste jak upadek z goudy.
Molly podnios�a si� z krzes�a, ponownie pocieraj�c nos.
- Ben, powiedz, co w�a�ciwie podejrzewasz?
Wzruszy� ramionami.
- Co�, co warte jest zabijania ludzi.
- To bardzo dziwne - zauwa�y� cz�owiek-szczur pochylaj�c
si� nad monitorem. - Dane nie potwierdzaj� si�, Ben. W
ka�dym razie nie przy okazji dw�ch pierwszych wyj��.
Widzisz? Wtedy Quarnaby by� r�wnocze�nie w swej fabryce
syntetycznych serc.
- Mo�liwe, �e MacWorthy zmienia� si� w niego, zanim
pozbyli si� prawdziwego Quarnaby i zast�pili go kim� innym.
Molly zamruga�a oczami.
- Ben, czy podejrzewasz, �e...
- Sami si� o to prosili�cie.
Ca�kiem niespodziewanie przez zakopcon� �cian� mieszkania
doktora IQ wtargn�� kr�py cz�owiek o blond w�osach. By� to
m�czyzna oko�o pi��dziesi�tki, ubrany w dwucz�ciowy,
nienagannie skrojony garnitur. Trzyma� gotow� do strza�u
bro�.
- Strasznie si� ciesz�, �e depta�em pani po pi�tach,
panno Briggs.
- Do licha - zawy�a Molly. - To porucznik Warwork z
policji terytorialnej.
- Gdzie pa�ski nakaz? - zapyta� Jolson. - Nie mo�e pan
nachodzi� ludzi przez �cian� bez odpowiedniego...
- W przypadkach takich jak ten niepotrzebny jest �aden
nakaz, staruszku.
- Prze�ladowanie szczur�w - zamrucza� dr IQ.
- Wr�cz przeciwnie - odrzek� policjant - jeste� jedynie
niefortunnym �wiadkiem, doktorze. I cho� zostaniesz
wyeliminowany razem z t� nazbyt ciekawsk� pann� Briggs i
zatrudnionym przez ni� Eks-Kameleonem, to jednak...
- A niech to! - Brwi Jolsona podjecha�y a� do linii
w�os�w, a szcz�ka opad�a prawie na pier�, gdy tak sta�
wpatruj�c si� w monitor komputera.
- Te informacje o doktor Lutz zmieni� wszystko, Warwork.
- Ej? Co jest... och!
Sprzedajny policjant pope�ni� b��d pozwalaj�c na kilka
sekund odwr�ci� sw� uwag�.
Jolson skoczy� i pochwyci� go stosuj�c pe�nego nelsona.
- Przyjrzyj si� dok�adnie - zasugerowa� uderzaj�c jego
czaszk� o metalow� cz�� komputera.
- Spokojnie, spokojnie. To delikatne urz�dzenie.
- Wy�lesz Molly rachunek za napraw�.
Jolson pu�ci� Warworka, kt�ry nieprzytomny upad� na
pod�og�. Rozbroi� go, a nast�pnie przewr�ci� na plecy i
jednym szarpni�ciem rozpi�� mu koszul� na piersiach.
- Co robisz? - zainteresowa�a si� Molly.
- Zauwa�y�a� blizn�?
- Aha. Obrzydliwy zygzak na wysoko�ci serca.
- To blizna po transplantacji w PlazHartz. - Jolson wsta�
i odszed� od le��cego na pod�odze cz�owieka.
- Zdoby�em troch� informacji na ten temat.
- Co wsp�lnego ma sztuczne serce tego drania z...
- Wyja�ni� ci wszystko po wizycie u doktor Heather Lutz -
odpar� Jolson. - Czy mo�esz mi powiedzie�, doktorze, gdzie
obecnie przebywa?
- Jasne - odpowiedzia� dr IQ. - Ale co powiesz na ma��
przek�sk�? Ca�e to zamieszanie sprawi�o, �e zg�odnia�em.
M�g�bym skoczy� do serowarskiego i wybra�...
- Adres!
Jolson pozosta� nadal istot� ludzk�, zmieni� jedynie wygl�d
i kolor w�os�w. By� teraz niewysoki i du�o m�odszy. Znad
jednocz�ciowego stroju s�u�b medycznych wystawa�a czupryna
koloru piasku pustyni.
Gdy wyl�dowa� prom, kt�rym dotar� do orbituj�cego
sanatorium doktor Lutz, przepchn�� si� mi�dzy pasa�erami i
wysiad� jako pierwszy.
Po�pieszy� do windy, wskoczy� do niej i niemal
natychmiast znalaz� si� na poziomie 3, gdzie by�o
sanatorium.
Z udan�, lecz przekonuj�c� zadyszk� zbli�y� si� do
kauczukowej recepcji, pochwyci� za po�y fartucha
piel�gniark�, kobiet�-ptaka, i zakrzykn��:
- O, Gjensidig! Czy przyby�em na czas?
Pi�rko wypad�o z g�owy siostry i sfrun�o na porozk�adane
przed ni� papiery.
- S�ucham?
- Nigdy bym sobie nie wybaczy� sp�nienia!
Dwukrotnie mrugn�� do piel�gniarki, nast�pnie zrobi�
kilka krok�w do ty�u i szeroko rozpostar� ramiona.
- Czy�by� mnie nie pami�ta�a? Jestem doktor Floyd
Christmas.
Zaklekota�a dziobem i podrapa�a si� po zielonych
pi�rkach.
- Wygl�da pan dziwnie znajomo, doktorze. Ale sk�d...?
- Sk�d si� znamy?! Czy nie ogl�dasz wideo-�ciany? Czy nie
czytasz Galactic TimeLife? - Cofaj�c si� jeszcze trzy kroki
zamacha� r�kami.
- Jestem doktor Floyd Christmas! Cudowne dziecko
neurotroniki!
- Och, tak... to pan przed miesi�cem na Barafundzie
wszczepi� plastykowy m�zg gorylowi. Chocia� do czego akurat
gorylowi potrzebny...
- Mam nadziej�, �e nie sp�ni�em si�, o Gjensidig, na
spotkanie z doktor Lutz! Czy pan Quarnaby nadal jest w�r�d
�yj�cych, czy te� zatopi� si� w bezkresie...
- On? Jest w prywatnym apartamencie doktor Lutz. Gdy
zagl�da�am tam ostatnio, tak kopci� cygara, �e o ma�o nie
popali� sobie pi�rek - poinformowa�a go siostra. - A co to
za Gjensidig, kt�r� pan tak ci�gle przywo�uje?
- Takie bardzo obecnie modne b�stwo na naszej planecie. A
teraz musz� si� przygotowa� do operacji na...
- Chyba nic si� nie sta�o...
- Heather nie wzywa�aby mnie tu, gdyby sytuacja nie by�a
kryzysowa. Czy wiesz, ile wynosi moje honorarium za godzin�?
Obszed� recepcj� i ruszy� korytarzem. Z planu zdobytego
przez doktora IQ na jego trefnym komputerze doskonale
wiedzia�, gdzie znajduje si� apartament doktor Lutz.
- Gjensidig, b�d� b�ogos�awiona!
- W porz�dku, ale...
Przed drzwiami apartamentu doktor Lutz zatrzyma� si� i
wyj�� z kieszeni ma�e urz�dzenie do pods�uchu. Przylepi� je
tu� obok dzwonka.
- ...jak na razie jeden z najlepszych tygodni - g�os
m�wi�cego by� g�osem Fergusa MacWorthy'ego, towarzysza broni
z Eks-Kameleon�w.
- Sta� nas na jeszcze wi�cej, Fergie. - G�os kobiecy by�
wysoki i nosowy.
- S�uchaj, kotku, tylko w tym tygodniu zainstalowali�my
siedemna�cie tych twoich zmodyfikowanych PlazHartz�w,
powi�kszaj�c o t� liczb� kolekcj� kontrolowanych przez nas
urz�dnik�w. A s� w�r�d nich Mer Sunspa-3, drugi
wiceprezydent Banku Hydroponic Farmers, szef telewizyjnego
programu "Ropucha Dnia", komisarz policji z...
- Tak, wiem. Ale gdy po raz pierwszy przyszed� mi do
g�owy pomys�, by dzi�ki drobnej modyfikacji serca PlazHartz
wpompowywa� do systemu krwiono�nego, a nast�pnie do m�zgu
lek pozwalaj�cy na przej�cie kontroli nad cz�owiekiem,
chodzi�o mi nie tylko o kontrol� nad jak�� mizern� planetk�,
lecz nad ca�ym systemem barnumskim.
- Pami�taj, Heather, �e jeden snerg sam nie zbuduje sobie
nory. Najpierw musia�em zwabi� tu prawdziwego Quarnaby'ego,
nast�pnie...
- Co, u diab�a, znaczy ta ca�a gadanina o snergach?
- To takie powiedzonko ludowe. Nie udawaj, �e go nie
znasz. Chodzi o to, �e potrzebna jest cierpliwo��...
- Powy�ej uszu mam tych snerg�w. I nie lubi� tych
snergowskich powiedzonek - poinformowa�a MacWorthy'ego. - I
nienawidz� tego idiotycznego ceramicznego snerga, kt�rego
podarowa�e� mi na ostatnie urodziny.
Jolson a� drgn�� na odg�os roztrzaskuj�cej si� o pod�og�
statuetki.
Odetchn�� g��boko i otworzy� drzwi do salonu.
- Zabawa sko�czona, kochani - wyja�ni� wyci�gaj�c swe
dwa specjalne pistolety.
- A c� to znaczy? - zapyta�a doktor Lutz ze swego
szklanego fotela.
MacWorthy sta� w swej niezmienionej postaci krzepkiego,
piegowatego m�czyzny.
- To takie kolejne powiedzenie. Ten oto cz�owiek, kt�ry,
jak przypuszczam, jest Benem Jolsonem, moim starym kumplem,
usi�uje ci wyja�ni�, �e gra sko�czona i �e przegrali�my.
- Do kro�set snerg�w - waln�a doktor. - Jest w sercu
mego dominium. Nie na darmo op�acam setki drani, gangster�w
i rewolwerowc�w! Ju� wkr�tce dobior� mu si� do...
- Obawiam si�, �e nie - odpowiedzia� Jolson z urwisowskim
u�miechem pasuj�cym do m�odzie�czej postaci doktora
Christmasa. - Prawo, to znaczy przedstawiciele
interplanetarnego aparatu sprawiedliwo�ci, a nie jego
miejscowi, skorumpowani pseudoobro�cy, s� ju� w drodze.
- Niczego nam nie udowodni�.
- Przekazywa�em im wasz� rozmow�.
MacWorthy westchn��. - Balon p�k�.
- Fergie, czy sko�czysz wreszcie przytacza� te chore
po...
- Do czasu przybycia w�adz prosi�bym, by�cie siedzieli
spokojnie.
Jolson usiad� na sto�ku i trzyma� ich na muszce.
MacWorthy obserwowa� go przez d�u�sz� chwil�.
- Nie masz zamiaru wyg�osi� mi kazania, Ben? - zapyta�
zaintrygowany. - No wiesz, palnij m�wk� o moralno�ci i
kodeksie etycznym Kameleon�w i o tym, jak go pogwa�ci�em.
- Do diab�a - powiedzia� Jolson wzruszaj�c ramionami. -
Wszyscy co� mamy na sumieniu.
Prze�o�y�a Jolanta Tippe
RON GOULART
Po raz pierwszy na �amach naszego pisma prezentujemy Pa�stwu
tego poczytnego ameryka�skiego autora �redniego pokolenia.
Poza utworami SF pisze on r�wnie� opowie�ci niesamowite
(za kt�re otrzyma� nagrod� Edgara Allana Poe'go), a tak�e
scenariusze komiks�w.
Na u�ytek swoich utwor�w stworzy� system barnumski i
potrafi�cego zmienia� w�asn� posta� Bena Jolsona z Korpusu
Kameleon�w. W pierwszej powie�ci Goularta pt. "The Sword
Swallower" (1968) Jolson rozwik�uje zagadk� na planecie
zamieszka�ej przez postacie komiksowe.
W opowiadaniu "Wszyscy mamy co� na sumieniu"
Eks-Kameleon Jolson zmuszony jest wr�ci� do s�u�by w
Mi�dzyplanetarnym Biurze Detektywistycznym.
D.M.