737
Szczegóły |
Tytuł |
737 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
737 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 737 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
737 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Krystyna Bogla
r
Zobaczysz, �e pewnego dnia...
Wroc�aw: Wydawnictwo Siedmior�g, 1996
Seria "Wok� nas"
- Olewam!
- S�ysza�em to ju�, Mirello - m�czyzna wbi� wzrok w szklank�
piwa. Piana sch�a z�otawym wianuszkiem wok� szk�a. - Wszystkie
tak m�wicie. Bez wyj�tku.
- Bo wszystkie olewamy ten wasz pie... - zamilk�a nagle,
zacisn�wszy wargi.
- Nie ko�cz. I tak wiem, co chcia�a� powiedzie�. Uwa�asz, �e to
doro�li stworzyli wam �wiat na obraz i podobie�stwo w�asnych
g�upich wyobra�e�. Nie odchod�, Mirello. Lubi�, gdy przy mnie
stoisz. Twoja sk�ra pachnie...
- Olewam to!
Dziewczyna odesz�a z tac� pustego szk�a. Jej biodra opi�te
kr�tkimi szortami w kolorze �wie�o zroszonego trawnika ko�ysa�y
si� w takt rapu p�yn�cego z ta�my nad barem.
- Mirka! Stolik pod parasolem. Zanie� kotlety.
- Te cholerne mielone ju� same �a��! W tym upale nie zje tego
nawet zdech�y kot.
- Powiedz klientowi, �e w �rodku jest srebrna dolar�wka!
Wzruszy�a ramionami. Tu, w restauracji przy stacji benzynowej na
trasie E8 klienci specjalnie nie grymasili. Szczeg�lnie ci jad�cy
TIR-ami ze wschodu na zach�d. Ale ten niczym nie przypomina�
�adnego z tak zwanej "Wsp�lnoty". Mia� kr�tko, prawie przy sk�rze
obci�te w�osy, czarn� rozpi�t� do pasa koszul� i najja�niejsze
oczy, jakie widzia�a w �yciu. U�miechn�� si� ods�aniaj�c dzi�s�a.
- Przynie� porcj� jarzyn, kr�lewno. Nie jadam padliny.
- Nie ma.
- �adnych sur�wek?
- Kr�liki tu nie popasaj� - odpar�a opieraj�c si� biodrem o
krzes�o. - To co da�?
- Kart� - jego u�miech by� drapie�ny. Podoba�a mu si� ta
dziewczyna, cho� do uprzejmych nie nale�a�a. Z przymru�onymi
oczyma obserwowa�, jak si� rusza. Mia�a kasztanowe w�osy do
ramion, za� g�st� grzywk� przytrzymywa�a nad czo�em para
przyciemnionych okular�w. Gi�tk� sylwetk� ledwie przykrywa�
powyci�gany podkoszulek z u�miechni�tym s�oneczkiem. Wysmuk�e
opalone nogi wygl�da�y, jakby nie mia�y ko�ca. Poda�a mu kart� z
tak� nonszalancj�, na jak� nie sta� dzi� kelnerki w �adnej
szanuj�cej si� knajpie.
- O, jest fasolka szparagowa! - ucieszy� si�, odrywaj�c wzrok od
lekko zat�uszczonej kartki nazywanej tu nie wiedzie� dlaczego
"kart� dnia". - Mog� by� cztery porcje?
Wzruszy�a ramionami. Nic jej nie dziwi�o. Przywyk�a do
obs�ugiwania r�nego autoramentu ludzi i kulinarnych gust�w. Od
trzech lat pracowa�a w niewielkiej restauracyjce przy stacji
benzynowej, przez kt�r� przewala� si� chyba ca�y transport z
zachodu na wsch�d. I z powrotem. Olbrzymie TIR-y typu scania i
volvo parkowa�y tu� obok na �wirowanym placu obrze�onym starymi
oponami. Ani drzewka, ani trawki. Tylko zmia�d�ony olbrzymimi
ko�ami drobny, bia�y grys. Pod pi�cioma firmowymi parasolami
coca-coli cisn�y si� �elazne kwadratowe stoliki i takie�, niezbyt
wygodne krzese�ka. W tym roku szef pomalowa� je pomara�czow�
farb�, podarowan� dobrotliwie przez kt�rego� z zaprzyja�nionych
szoferak�w. Zapewne mia� pe�n� naczep� tego towaru. Kilka puszek
wi�cej, kilka mniej, c� to znaczy.
Restauracj� "U Leona" prowadzi� szef wraz z �on�, dobr� kuchark� i
lito�ciw� kobiet�. To ona przygarn�a Mirell� do pracy, gdy ta
pojawi�a si� trzy lata temu zim� w lichej kurteczce i kaloszach na
podartych rajstopach. Podrzuci� j� jeden z tych TIR-�w
przelatuj�cych ruchliw� szos�, z �oskotem rozp�dzonych k�.
Zamieszka�a naprz�d na nie dogrzanym zapleczu, a potem, po trzech
tygodniach, przenios�a si� do pokoiku na poddaszu budynku stacji.
Za sprz�tanie i mycie szyb nie bra�a pieni�dzy. A w�a�ciciele nie
��dali czynszu. Pracowa�a jako kelnerka za skromn� pensj�. Ale
napiwki zabiera�a dla siebie. Tak samo jak marki i z�ot�wki
zarabiane "na boku". Za ma�y kwadransik z kierowc� w szoferce lub
przyczepie. Leon nie mia� jej tego za z�e. Ale te� i nie
pochwala�. Po roku zauwa�y�, �e niekt�rzy przyje�d�aj� tu
specjalnie dla niej. Obroty ros�y. Czym mia� si� przejmowa�? Nie
interesowa�o go morale ludzi, kt�rym dawa� zarobi�. Sam trzyma�
si� z daleka, cho� przyznawa� w duchu racj� tym, kt�rych wzrok
m�tnia�, gdy na ni� patrzyli. Mia�a siedemna�cie lat, nie
uko�czon� szko��, pochodzi�a, tak przynajmniej twierdzi�a jego
�ona, Barbara, z ma�ego miasteczka na po�udniu kraju. Wyjecha�a,
bo by�o jej �le. I tyle. Szczeg��w nie zna� nikt, bo dziewczyna
nie nale�a�a do wylewnych. Mia�a twardy, ostry spos�b bycia i
realistyczny pogl�d na m�ody krajowy kapitalizm. Zbiera�a
pieni�dze. To rzuca�o si� w oczy. Ale na co, nie wiedzia� nikt.
Mo�e ona sama te� nie by�a ca�kiem �wiadoma? Licho wie. Jej szare,
prawie przezroczyste oczy w oprawie ciemnych rz�s rzadko si�
roz�wietla�y.
Postawi�a du�y talerz pe�en fasolki polanej mas�em z tart�
bu�eczk�.
- Zadowolony?
- Jak dzieciak, kt�ry uciek� od dentysty! - za�artowa� bia�osk�ry,
patrz�c na jej wysokie piersi. Nie nosi�a stanika. To by�o wida�
na pierwszy rzut oka.
- Chce pan co� jeszcze zam�wi�?
Wbi� widelec w ciemnozielon� mas�.
- A mog�?
Przechyli�a g�ow�.
- To zale�y od pa�skiego portfela.
- W z�ot�wkach te�?
U�miechn�a si�. Unios�a praw� rozpostart� d�o�. Na jej
wewn�trznej stronie wypisana by�a czarnym flamastrem cena:
czterdzie�ci marek.
Pomruga�. Nie spodziewa� si� tak b�yskawicznej reakcji.
- OK. M�j samoch�d stoi tam, zielone audi. Jak sko�cz� je��.
Wzruszy�a ramionami. Ka�da pora jest dobra, by zaliczy� doch�d. I
to bez targowania. Wesz�a do �rodka, obs�u�y� dw�ch Niemc�w
siedz�cych pomimo upa�u wewn�trz. Szumi�cy nad barem wentylator
mieli� niezno�nie gor�ce powietrze. Wida� nie przeszkadza�o ono
cudzoziemcom. Ich nieskazitelnie czyste niebieskie koszule nie
mia�y ani plamki potu. U�miechali si� do dziewczyny p�ac�c. Dali
napiwek.
- Gruss Gott - pozdrowi�a ich, bo tylko tyle umia�a.
- Ten, tam przy stoliku, zap�aci� za fasolk�? - spyta� Leon
niespokojnie. Czasami si� zdarza�o, �e klient odjecha� nie p�ac�c.
- Spoko - odpar�a mru��c oczy. - Zostanie tu jeszcze na
kwadransik.
Nie odezwa� si�. Poda� jej wilgotn� g�bk� do zmycia blatu. Od
dawna nie dyskutowa� z Mirell�. Mia�a ci�ty j�zyk. Nie nad��a�.
Nadjecha� TIR na bia�oruskich numerach. Gdy si� ustawi� na
placyku, z szoferki wyskoczy� chudzielec bez koszuli, za to w
baraniej czapie naci�gni�tej na uszy.
Mirella przyjrza�a mu si� z rozbawieniem.
- Ten to nie zdejmie kapelusza nawet do trepanacji czaszki!
- To� to Miszka! - ucieszy� si� Leon, wtykaj�c g�ow� do okienka
oddzielaj�cego cz�� baru od kuchennego zaplecza. - Masz golonk�?
Barbara, czy masz porcj� golonki? Miszka zaparkowa�.
- Co� si� znajdzie - odkrzykn�a znad rozpalonej elektrycznej
p�yty. - Ale musi poczeka�.
Mirella si�gn�a na p�k�, gdzie sta� du�y zielony wazon bez
kwiat�w. W �rodku by�y prezerwatywy. Nie ka�dy klient wozi� je ze
sob�. Musia�a by� przygotowana na wszystko. Nie nale�a�a ani do
g�upich, ani do pierwszych naiwnych. Wiedzia�a, od trzynastego
roku �ycia, �e dziewczyna musi w tym wzgl�dzie zadba� sama o
siebie. I dba�a. Dlatego nie przydarzy�a jej si� �adna niepo��dana
wpadka.
Wysz�a wolnym krokiem. Jak kot napr�aj�cy grzbiet po d�ugim
le�eniu za piecem. Talerz bia�osk�rego �wieci� pustk�. On sam
mru�y� oczy do s�o�ca. Wsta�, gdy j� zobaczy�.
- Ile p�ac� za jedzenie?
- Pi�tk�. Z napiwkiem sze��. Mo�e by�?
Rzuci� drobne na stolik. Zabrz�cza�y. Z kieszeni na piersi wyj��
zwitek dziesi�cioz�ot�wek.
U�miechn�a si�.
- Masz co�, co w dzisiejszych czasach nale�y do rzadko�ci.
- Zielone audi?
- Uczciwo��.
O pi�tej po po�udniu przed stacj� nie by�o ju� ani jednego
samochodu. Rozleg�y parking pokrywa�y tylko tu i �wdzie puste
puszki po coli. Wieczorem wyzbiera je stary �ubek, nieco
upo�ledzony nocny str�. I dostanie za to piwo.
Pani Barbara Ligoniowa zamkn�a elektryczny piekarnik. I wysz�a
przed dom. Po niebie ci�gn�a si� bia�a smuga zostawiona przez
odrzutowiec. Nawet go nie by�o s�ycha�. Szos� wci�� mkn�y auta.
Jedno za drugim.
Zmierzch zapada� powoli. By� koniec czerwca i fala upa��w, kt�ra
po pi�tnastym zala�a kraj, powoli ust�powa�a. Jeszcze nie da�o si�
tego odczu�, ale gdzie� tam, na zachodzie, powietrze wyra�nie
wilgotnia�o. Tu, na E8, pomi�dzy Torzymiem a Boczowem, na
szerokiej r�wninie bezle�nej i prawie pustej, temperatura nie
spada�a ni�ej dwudziestu o�miu stopni. Na tle granatowiej�cego
horyzontu strzela�y rzadkie, zakurzone pnie starych topoli. Tam,
gdzie wci�� z hukiem silnik�w p�dzi�y auta, przy zachodniej
granicy, s�o�ce zni�a�o si� w czerwonej aureoli.
Ma�o kto o tej porze dnia zatrzymywa� si� przy stacji benzynowej i
knajpce. Ci, kt�rym si� spieszy�o do S�ubic i Frankfurtu nad Odr�,
brali benzyn� tu� przed granic�. Dla znu�onej Barbary Ligoniowej
by�a to rzadka chwila wytchnienia.
- Leon - powiedzia�a patrz�c na m�a niebieskimi, dziecinnie
zdziwionymi oczyma - trzeba pos�a� Micha�ka po jarzyny. Ju�
wszystko wysz�o. A ludzie nie chc� mi�sa.
M�czyzna odgarn�� z czo�a kosmyk siwych w�os�w. Mia�
sze��dziesi�t cztery lata, skrzywienie kr�gos�upa, m�odsz� o
dwadzie�cia lat �on� i niezbyt dobrze zakodowan� umiej�tno��
marketingu. Sam nie wiedzia�, dlaczego wszed� w ten biznes cztery
lata temu, gdy szwagier otwiera� tu stacj� benzynow�. Wpakowa� w
knajp� oszcz�dno�ci ca�ego �ycia i dwa kredyty bankowe, kt�re
sp�aca� p�acz�c. By�o ci�ko. Dopiero od tej wiosny zacz�o i��
lepiej, kiedy zatrudni�, opr�cz Mirelli, Micha�ka - pomocnika do
wszystkiego. Ale wci�� jeszcze pieni�dze zarobione w poniedzia�ek
znika�y w pi�tek, gdy przychodzi�o p�aci� faktury. Pani Barbara,
cho� harowa�a w kuchni niczym w�, nie narzeka�a specjalnie.
- Ludzie zjedz� to, co damy - powiedzia� po chwili. - Zjedz� nawet
mielone.
�ona obrzuci�a go bacznym spojrzeniem. Nie chcia�a si� k��ci�. Jej
batystowa sukienka by�a nie�wie�a i przepocona. Marzy�a o chwili,
gdy si� wyk�pie, nasmaruje kremem spierzchni�t� sk�r� r�k i po�o�y
w szerokim ma��e�skim ��ku.
- Przez lipiec i sierpie� nie kupisz ani grama mielonego. Albo
przyjmiesz sobie inn� kuchark�. Gdzie jest Mirka? Skaranie boskie
z t� dziewczyn�! Wci�� si� gzi w samochodach? Jeszcze sko�czy w
szpitalu!
- Co ci� to obchodzi! - zez�o�ci� si� zapinaj�c g�rny guzik
koszuli. - Nie kradnie, go�cie s� zadowoleni, od pracy nie ucieka.
Tylko... - zas�pi� si� - nie ma �wiadectwa zdrowia. Mo�e by�
problem przy jakiej�, odpuka�, kontroli.
Barbara spojrza�a na niego spod oka. "Postarza� si� czy co?
Siwizny mu przyby�o przez ten ostatni rok".
- To j� wy�lij. Do Rzepina. Niech si� kiedy� zabierze z jakim�
TIR-owcem. Niech zrobi badanie. Ma pieni�dze. Wiesz, Leon, jak j�
nazywaj� w miasteczku?
- Nie.
- Madonna TIR-�w.
Ligo� przesun�� d�oni� po nie ogolonym podbr�dku.
- Madonna?
- Tak. Podobno nawet ksi�dz Prygo� co� o niej wspomina� na
kazaniu.
- Nie moja sprawa. Nie b�d� si� miesza�. Ani jej umoralnia�.
- Wsta� podci�gaj�c spodnie. - Micha�! - wrzasn�� na ca�e gard�o.
Zza dystrybutora bezo�owiowej unios�a si� wiecha dawno nie
strzy�onych w�os�w.
- Czego?
- M�wi si� do ciebie i m�wi, a ty si� zajmujesz nie swoj� robot�!
Zostaw ten dystrybutor. To robota Grze�ka. Za to ci nie p�ac�!
- A bo to pan w og�le p�aci? - roz�ali� si� ch�opak. - Kupuj�
motor. Musz� uzbiera� troch� wi�cej forsy. Tak jak Mirella nie
mog� dorobi�!
- Cicho b�d�! - wrzasn�� szef purpurowy ze z�o�ci. Sam nie
rozmawia� z nikim, pr�cz �ony, o niestosownym prowadzeniu si�
d�ugonogiej kelnerki. Nie znosi�, gdy inni wyci�gali ten temat na
�wiat�o dzienne. - Nie twoja sprawa! A z tymi motocyklistami w
czarnych kaskach lepiej si� nie zadawaj.
Rozleg� si� j�k syreny policyjnej. Granatowy polonez b�yskaj�c
czerwono-niebieskim �wiat�em zaszura� po �wirowanym podje�dzie.
- A ten tu po co? - zdenerwowa�a si� Barbara, widz�c wy�aniaj�c�
si� z wozu znajom� sylwetk� aspiranta Buczka. J�zek, siostrzeniec,
zaci�gn�� si� do policji par� lat temu. Przeszed� wszystkie
szkolenia i teraz pe�ni� funkcj� g��wnego "mandatowego", jak o nim
m�wiono w miasteczku.
- Ciotka postawi coca-col�? - M�ody aspirant mia� czo�o zroszone
potem.
Skin�a g�ow�.
- Podaj mu, Micha�.
Ale ch�opak jakby si� pod ziemi� zapad�.
- Przyjecha�em uprzedzi� was, �e Micha�a mog� zamkn��.
- Co? - Barbara sta�a z otwart� puszk�, z kt�rej ulatnia� si� gaz
i b�belki p�ynu. - Co ty m�wisz?
J�zek wytar� czo�o niezbyt czyst� chustk�.
- Jest zamieszany w jakie� machlojki z Bia�orusinami. Przemyt
cz�ci do motocykli kradzionych we Frankfurcie.
Leon zbli�y� si� szuraj�c starymi sanda�ami.
- Nie m�w mi tylko, �e zabior� mi ch�opaka przed szczytem sezonu?
Co on takiego zmalowa�? U mnie nie krad�!
- U was nie. Ale koleguje si� z takimi, co ju� za kratkami nie raz
siedzieli. M�wi� wam, �e nie jest dobrze...
Tupot n�g rozleg� si� od strony stacji. W blasku zachodz�cego
s�o�ca zobaczyli sylwetk� ch�opaka sadz�cego skokami w stron�
szosy. Mia� w r�ku plecak i zielon� koszul� w krat�, powiewaj�c�
po�ami. Dawa� rozpaczliwe znaki przeje�d�aj�cym samochodom. A�
kt�ry� go zabra�.
- To Micha�! Ucieka! - Oczy Ligoniowej by�y wielko�ci spodk�w. -
J�zek, on ucieka!
Policjant spokojnie wypija� ostatnie �yki dobrze sch�odzonego
p�ynu.
- Przecie� go nie b�d� �ciga�. Nie moja rola. Ja, prosz� ciotki,
jestem ch�opcem radarowcem.
Ci�ar�wka znika�a na szosie prowadz�cej w kierunku �wiebodzina.
- I tyle go widzieli�my! - westchn�� Leon, przysiadaj�c ci�ko na
jednym z �elaznych, pomara�czowych krzese�ek. - Cholera, jak my
sobie bez niego poradzimy?
Aspirant podni�s� si� zak�adaj�c czapk�.
- Tylu bezrobotnych...
- Z�odziei! - doko�czy�a Ligoniowa czuj�c, �e poci si� coraz
bardziej. - Leon, jutro sam pojedziesz po towar. I rozejrzysz si�,
kogo by przyj�� na miejsce Micha�a. Mo�e on wr�ci?
- Prosto do pud�a? Pewnie s�ysza� to, co m�wi� J�zek. I zwia�.
Mirella wesz�a zderzaj�c si� z aspirantem.
- Cze��, panie w�adzo.
Spu�ci� wzrok, omijaj�c dziewczyn� bokiem. Jego radiow�z zapali�
od razu. Odje�d�a� w stron� szosy, gdzie wci�� szura�y opony
niezliczonych aut. Z prawa na lewo. I z lewa na prawo.
- Micha� uciek� - powiedzia�a Ligoniowa, przygl�daj�c si� w�asnym
spuchni�tym kostkom u n�g. - Co� przemyca�. I policja by go
zamkn�a.
Dziewczyna roze�mia�a si�.
- A wasz J�zu� przyjecha� go uprzedzi�? Nie ma jak rodzinka!
Barbara podnios�a na ni� b��kitne oczy.
- Nie m�drzyj si�. Sama nie jeste� w porz�dku. To, co robisz w
tych TIR-ach, jest karalne.
- Nie - odpowiedzia�a spokojnie. - Nie jest karalne. Mo�e
niemoralne, ale za to nie idzie si� siedzie�. Wiem. Pyta�am
klienta. By� dobrym prawnikiem. Gorszym...
- Cicho! Nie chc� tego s�ucha�! Zamykamy lokal. Koniec na dzi�.
- A kolacja? Podr�ni b�d� podje�d�a� tu przed noc�.
- Dzi� zamykam wcze�niej. Ten Micha� mnie zdenerwowa�. I co ja
teraz zrobi� bez pomocnika?
Mirella wzruszy�a ramionami.
- Olewam. Id� spa�.
Wiedzia�a, �e na ni� patrz�. Czu�a ich wzrok na swoich
przykr�tkich szortach. Odesz�a ko�ysz�c biodrami nie dlatego, �e
chcia�a sprawi� przykro�� Barbarze, tylko po to, by im uzmys�owi�,
jaka jest. I jaka pozostanie. To, czy chcieli, by u nich
pracowa�a, zale�a�o przecie� wy��cznie od nich. Mogli j� odprawi�
nawet jutro, nie p�ac�c ani grosza. Ale nie zrobiliby tego. Leon -
bo nie m�g� straci� jeszcze jednego pracownika. A jego �ona
Barbara? Bo wierzy�a, tak, g��boko wierzy�a, �e pewnego dnia Mirka
przestanie si� kurwi� i znajdzie spokojny dom z m�em i dzie�mi.
Dziewczyna u�miechn�a si� do swoich my�li. Zostanie tu, bo ma
zbyt ma�o pieni�dzy, by co� zmieni�. I wcale zmienia� nie chce.
To, co zostawi�a za sob�, przychodzi�o czasami noc�, gdy nie mog�a
zasn��. Twarz matki. I jego. Na szcz�cie, ostatnio coraz
rzadziej. Dwa razy w roku wysy�a�a kartki bez daty i miejscowo�ci.
Nalepia�a znaczek i dawa�a do wrzucenia "gdzie� w Polsce" tym
wszystkim swoim TIR-owcom, z kt�rymi zd��y�a si� ju� nawet
zaprzyja�ni�. Chcia�a, by matka wiedzia�a, �e ona �yje. I �eby jej
nikt nie szuka�. Na szcz�cie nie pr�bowano. Czasami patrzy�a na
star�, wybrudzon� legitymacj� szkoln� ze zdj�ciem ma�ej,
u�miechni�tej dziewczynki z dwoma warkoczami. "Ju� ci� nie ma,
biedulko. Ju� nigdy nie b�dziesz mia�a domu i pokoju, do kt�rego
wchodzi�o si� po starych, drewnianych schodach. Gdzie za oknem
szumia� olbrzymi kasztan. To nie wr�ci. Nigdy".
Sobota i niedziela to najha�a�liwsze dni przy szosie E8. I
najwi�cej bieganiny wok� stolik�w. Fala turyst�w rusza ku granicy
niemieckiej, by si� przewietrzy�, zrobi� zakupy lub tylko
poogl�da� wystawy. Cho� od paru lat, na dobr� spraw�, nie r�ni�
si� od polskich. Ale kto to wyt�umaczy turystom? Znikaj� natomiast
z asfaltowych szlak�w niemieckie TIR-y. Pot�ne szesnastoko�owe
machiny z dobrze naci�gni�t� plandek�. Nie je�d�� w weekendy.
Restauracja "U Leona" zat�oczona jest wracaj�cymi z Frankfurtu
rodzinami. Ma�e dzieci grzebi� w brudnawym grysie, bawi�c si�
srebrzystymi kapslami.
Mirella dwoi si� i troi. Brak Micha�a odczuwa na w�asnych barkach,
cho� Kalinowski ze stacji benzynowej przys�a� Grzesia do pomocy.
Ale ch�opak nauczony obs�ugiwa� dystrybutor i podlicza� utarg
zupe�nie si� nie nadawa� na kelnera.
- Nie wsadzaj palucha do zupy!
- Bo co? - przekomarza si� i niby niechc�cy g�adzi jej ods�oni�te
rami�.
Mocny sierpowy powala go na kolana. Tego si� po Mirelli nie
spodziewa�. Podnosi si� powoli, nie wiedz�c, jak si� zachowa�.
"Da�a mi w g�b� na oczach tych wszystkich ludzi! - my�li oblizuj�c
skrwawion� warg�. - W�a�ciwie po co j� zaczepia�em?"
Dziewczyna nie zwraca na niego uwagi. Czasem denerwuje j�
pryszczaty wyrostek, kt�remu wydaje si�, �e jest Michaelem
Jacksonem. Nawet spodnie ma podobne do obcis�ych rurek idola.
Mo�na je wci�ga� wy��cznie za pomoc� �y�ki do but�w. "Je�li mnie
jeszcze raz dotknie, dostanie kopa tam, gdzie najbardziej boli!"
- Dla pana w�tr�bka i piwo?
Patrz� na ni� ciep�e br�zowe oczy. Ch�opiec u�o�y� pot�ny plecak
na s�siednim krze�le. Wysiad� par� minut temu z szoferki ch�odni
wioz�cej z Niemiec transport banan�w. Mirella zna ci�ar�wk� i jej
kierowc�. Jest jednym z jej sta�ych klient�w. Dzi� zatrzyma� si�
tylko, by wysadzi� pasa�era. I pokiwa� dziewczynie d�oni�. Ten,
kt�ry usiad�, by� wyra�nie zm�czony. "Ma naj�adniejsze z�by, jakie
widzia�am w �yciu. I u�ywa wody kolo�skiej, co jest rzadko�ci�
w�r�d plecakowicz�w".
Br�zowe oczy mru�� si�. Ale ani cienia w nich seksu. Twarz m�odego
m�czyzny ma czysty owal.:G�ste, leciutko rudawe w�osy tworz�
aureol�.
- Dzi�ki. Nie dosta�bym jakiej� sur�wki?
- Og�rek. Nie m�g� pan od razu? - prowokacyjnie dotkn�a biodrem
przedramienia m�czyzny. Nie zareagowa�. Spodoba�o jej si� to.
- Przepraszam. Nie pomy�la�em, �e b�dziesz musia�a chodzi� dwa
razy.
- Nie ma sprawy. Lubi� biega�. P�aci pan od razu?
Roze�mia� si�. Mia� dwadzie�cia jeden lat i lekko wystaj�ce g�rne
z�by. Jak kr�lik Bugs.
- Nie uciekn�, dziewczyno. Nie mam czym. Przyjecha�em stopem.
- Mirellaaa! - wrzask pani Barbary s�ycha� by�o chyba a� za Odr�.
- Trzy talerze stygn�!
Ruszy�a niespiesznie.
- Szefowa. Ma g�os silny niczym dywizja pancerna!
Roze�mia� si�. Dziewczyna go fascynowa�a. Kawa�kiem bu�ki wytar�
sos z talerza i wyci�gn�� przed siebie nogi. By� syty, ale i tak
nie wiedzia�, co ma robi�. �wistek papieru z�o�ony we dwoje,
zalepiony skoczem, pali� mu kiesze� zielonkawej koszuli. Dla niego
�ycie sko�czy�o si� wczoraj o jedenastej dwadzie�cia trzy.
Mirella inkasowa�a pieni�dze i zgarnia�a napiwki. Na parkingu
czeka� na ni� go�� w kabinie stara. Brodaty ojciec dzieciom, m��
rozczochranej Grety, kt�ra pi�� kilometr�w dalej, w zagajniku,
rozstawia�a solidny niemiecki posi�ek w gronie s�siad�w z tej
samej ulicy. Wiedzia�a, �e m�� nadjedzie, zanim wyschnie kanapka z
jajkiem i og�rkiem. Zawsze nadje�d�a� w por�.
Mirella te� o tym wiedzia�a i spieszy�a si�. Poda�a wszystkie
paruj�ce talerze z w�tr�bk�, schabowym i knedlami. Teraz nale�y
jej si� pi�tna�cie minut przerwy. A potem czterdzie�ci marek
zap�aty.
Gdy wr�ci�a, br�zowooki ci�gle siedzia� wpatrzony w czuby starych
topoli na horyzoncie. Tylko ju� si� nie u�miecha�.
- Poda� co� jeszcze?
Odwr�ci� wzrok.
- Po co to robisz? Dla pieni�dzy?
Zacisn�a usta.
- �eby si� odm�odzi�. Po ka�dym takim "numerku" czuj� si� mniej
dojrza�a. Nied�ugo b�d� ssa�a palec. A pan co? Rozdaje wok�
siebie dobre rady jak kanapki z og�rkiem?
- Ale w�ciek�a! Dobrze, �e jestem szczepiony!
Mirella otworzy�a usta. Jej oczy z�agodnia�y, pojawi�y si�
iskierki �miechu.
- P�aci pan sze�� pi��dziesi�t.
- Nie m�w mi pan. Mam tylko dwadzie�cia jeden lat. Nie chc� si�
czu� jak straszny dziadunio. I m�wi�c mi�dzy nami, nie wiem, co
dalej robi�.
Zdziwi�a si�. Rzuci�a okiem na plecak. "No, niezbyt to bogaty
osobnik. Chyba �e ma harmoni� studolar�wek w kieszonce. Ale te�
nie jest byle �azikiem. Na tych si� znam. I umiem odr�ni� psa od
kota".
- Masz jaki� problem?
- A kto ich nie ma, dziewczyno! Kula w �eb by rozwi�za�a moje
problemy z zatokami. Ale �yciowych nie. Mam na imi� Marek.
- Mirella.
Skrzywi� wargi. Lekki wietrzyk burzy� mu rudaw� aureol�.
- Sama je wymy�li�a�?
- Co?
- Imi�. Jak mo�na tak za�mieca� �rodowisko!
Przeje�d�aj�cy TIR na bia�oruskich numerach zahamowa� przy szosie.
Kierowca zatr�bi�, jakby si� pali�o.
- To Miszka. Ulubieniec pani Barbary. Dlaczego ci si� nie podoba
moje imi�?
- Cholernie pretensjonalne. - Kiedy si� odwr�ci�, ju� jej nie
by�o. Odchodzi�a do wn�trza restauracji, ko�ysz�c biodrami
obci�gni�tymi w zielon� sk�r�, kt�rej wielko�� wystarczy�aby mo�e
na portmonetk�.
Ligoniowa unios�a d�onie nad zlewozmywakiem. G�ra talerzy
pi�trzy�a si� na blacie sto�u.
- Mirka, pom�. Co to za facet, z kt�rym rozmawia�a�? U�miecha�
si� jak bocian do �aby.
- �e te� pani wszystko wypatrzy! - Wzi�a �cierk�. - Ale co� mi
si� widzi, �e �ebracy pod ko�cio�em s� weselsi od niego.
- O - rz�sy pani Barbary zatrzepota�y. Mimo sporej tuszy nie
wygl�da�a na swoj� czterdziestk� z ma�ym hakiem. - Dobrze, �e mi
przypomnia�a� o ko�ciele.
- Nawet niech pani nie pr�buje... - Stos talerzy znikn�� na p�ce.
Mirka z szybko�ci� ponadd�wi�kow� wyciera�a kufle.
- Ksi�dz Prygo�... to znaczy ksi�dz Jerzy... wiesz przecie�, �e
dajemy i na ko�ci�, i na parafi�...
- To pani prywatna sprawa. Mnie nic do tego.
- Mirka, opami�taj si�. Przecie� wiesz, jak ci dobrze �ycz�!
Przecie� wiesz...
Dziewczyna u�miechn�a si�.
- Wiem, pani Ligoniowa. I doceniam. Ale nie trzeba w�azi� ludziom
z kaloszami w ich �ycie.
- Mirka, odbierz zam�wienie! - g�os starego Leona brzmia�
szorstko. By� zm�czony. Sobota i niedziela bez pomocnika da�y mu
si� we znaki.
Ruszy�a z zaplecza do barku.
- Podaj koniak tym trzem na motorach. I niech zaraz zap�ac�.
- Dobra. Znam takich. Od kiedy jeden zwia� nie p�ac�c, mam na nich
oko.
Podaj�c trzy p�kate kieliszki, zerkn�a na stolik po lewej
stronie. Ch�opak znikn��, ale plecak zosta�.
"Idiota! - pomy�la�a. - Przecie� kto� mu r�bnie ten jego ca�y
majdan!" - Sta�a obok krzes�a przest�puj�c z nogi na nog�. Niby
nic jej nie obchodzi�, ale nie chcia�a, by mu si� sta�a jaka�
krzywda. "Klient te� cz�owiek!" - usprawiedliwia�a si� sama przed
sob�.
Wyszed� od strony toalety, mru��c oczy.
- Czekasz na mnie?
Zacisn�a wargi.
- Tu si� baga�u nie zostawia, dupku! Nie mog�e� szybciej? Tylko
m�czyzna mo�e tyle czasu przesiedzie� w kiblu nad gazet�. I
przeczyta� pras� z ca�ego tygodnia. Gdyby mu tam jeszcze podano
pizz�, by�aby pe�nia szcz�cia!
Marek roz�o�y� r�ce. �mieszy�a go ta zacietrzewiona nastolatka
udaj�ca do�wiadczon�, w bojach zaprawion� �on�.
- Krzycz troch� g�o�niej. Mogliby ci� us�ysze� za Bugiem!
Tr�jka motocyklist�w podnios�a si� z krzese�. Mirella by�a
szybsza.
- Co to? Nie macie zamiaru p�aci�?
Jeden z nich odsun�� j� na bok. Rozdar�a si� na ca�y g�os. Byliby
zapewne zwiali, ale w stacyjkach, o dziwo, nie mieli kluczyk�w.
Marek sta� przy motorach, bawi�c si� breloczkami.
Nie mieli wyj�cia. Cisn�li banknoty, kln�c pod nosem. On rzuci�
kluczyki. W piach.
Odjechali z g�uchym warkotem.
- Powiniene� tu pracowa� jako wykidaj�o - roze�mia�a si�
odpr�ona.
- Niewykluczone - odpar� mi�kko. - Tak si� w�a�nie sk�ada, �e
szukam jakiej� roboty.
I tak w restauracji przy szosie E8 nasta� kolejny pracownik. Leon
Ligo� z pocz�tku nie przejawia� zbytniego zaufania. Skrupulatnie
przelicza� banknoty i drobniaki, co do grosza. Zgadza�o si�.
Marek zainstalowa� si� w pustym pomieszczeniu na pi�trze
wzniesionego nie opodal motelu. Stan budowli by� "nader surowy",
jak mawia� starszy Kalinowski, kt�ry przymierza� si� nawet do
kupna tego zabytku po epoce socjalizmu. Motelu nigdy nie
uko�czono. Ostatni murarz znikn�� na wiosn� z walizk� i krawatem w
go�e babki. Murowa�ca z szarych betonowych blok�w pilnowa� str�
�ubek z psem �arkiem. Takim samym oberwa�cem jak jego pan.
Wilkopodobny �arek musia� stoczy� par� niez�ych walk z dzikimi
watahami b��kaj�cymi si� po okolicznych zagajnikach. Jego szare
skudlone futro by�o tu i �wdzie poszarpane.
W pomieszczeniu, kt�remu nie brakowa�o �cian, tylko drzwi i okien,
Marek urz�dzi� si�, jak potrafi� najlepiej. Stan�o tam �elazne
��ko, krzywy stolik na trzech nogach i elegancki niegdy� fotel z
wy�a��c� spr�yn�. Wszystko to by�y �upy z wysypiska z okolic wsi
Kiukowy. Reszt� da�a pani Barbara.
Po trzech dniach zaprzyja�niony mur wstawi� drzwi, a po nast�pnym
tygodniu nawet okna. Z szybami, jak trzeba. Ale to ju� by�o
zas�ug� Grzesia. Odby�a si� nawet "parapet�wka" przy udziale samej
szefowej i paru butelek �ywieckiego.
- Nie jeste� ze wsi, prawda?
- Nie.
- Uczysz si�? Bo... m�wisz jak cz�owiek wykszta�cony.
Ch�opiec upi� �yk piwa. By�o ciep�e.
- Nie chc� m�wi� o sobie. Jest pani m�dr� kobiet�, pani Barbaro.
Westchn�a g�adz�c kr�tkie, g�ste w�osy.
- Jak chcesz. Pod tym wzgl�dem przypominasz Mirk�. Ale j� zostaw w
spokoju.
Zdziwi� si�. Jego relacje z kelnerk� by�y wy��cznie natury
zawodowej.
- Przecie� pani wie, �e nie mam z ni� nic wsp�lnego.
U�miechn�a si� �agodnie. Mia�a du�e, wilgotne oczy i grube,
spracowane d�onie.
- Tylko tak m�wi�. Na wszelki wypadek. Mirella to dobra
dziewczyna, cho� �le si� prowadzi.
- Jej �ycie jest wy��cznie jej spraw�. Nikt nie powinien si� do
tego miesza�.
Pani Barbara zawiesi�a wzrok na go�ych, nie otynkowanych �cianach.
Od otwartego okna ci�gn�� ch��d i wilgo�. Pogoda zmieni�a si�. Po
upa�ach mia�y nadej�� deszcze.
- Nie rozumiem was m�odych. Staram si�, ale... z Mirk� jest jednak
pewien problem. Zatrudni�am j� przy kuchni. Powinna mie�
�wiadectwo zdrowia...
Ch�opak spochmurnia�. Jego g�ste, kr�cone w�osy opad�y na czo�o.
Chwilami przypomina� �wi�tego z ruskiej ikony. W migoc�cym �wietle
�wiec jego pochylona g�owa rzuca�a ogromny, nienaturalny cie� na
�cian�.
- Prosz� nie liczy�, �e jej to powiem. Nie b�d� poucza�
siedemnastolatki. Nie chc� i nie potrafi�. Nigdy nie zajmowa�em
si� pedagogik�. Ka�dy dzi� musi si� nauczy� odpowiada� za siebie.
Ja te� nie mam �wiadectwa zdrowia. A je�li to...
Ligoniowa wsta�a. W fotelu, cho� naprawionym, nie by�o jej
wygodnie.
- Dzi�kuj�, �e� mnie zaprosi�. M�� nie przyszed�, bo te schody...
nie dla niego. Sama si� boj� zej�� bez por�czy...
Ch�opak otar� usta.
- Zejd� z pani�. Nic nie powinno si� sta�. Cho� tam ciemno, �e oko
wykol.
We wtorek rozpada�o si� na dobre. Ale pot�ne TIR-y mkn�y mokr�
szos� nie zwa�aj�c na deszcz. Zaje�d�a�y na parking zgrzytaj�c i
poprychuj�c pneumatycznymi hamulcami. W restauracji by�o wilgotno,
ciep�o i szaro od dymu.
- Mirella! Dwa schabowe. Z og�rkiem!
Trzej kierowcy odreagowywali d�ug� drog�. I wielogodzinne stanie
na granicy.
- Ten gruby, co je�dzi z papierosami, nadzia� si� wozem na krow�!
- To w befsztykach mog� by� zderzaki! - roze�mia� si� rozpinaj�c
guziki d�insowej koszuli. Wzrokiem odprowadza� Mirell� �migaj�c�
przez wahad�owe drzwi do kuchni. Mia�a na sobie sanda�y na
obcasach i w�a�ciwie nic wi�cej. Bo je�li by� szczerym, sp�dniczka
ledwie zakrywa�a majtki. A w miejsce bluzki nosi�a niezbyt
dok�adnie zasznurowan� kamizelk�. M�czyzna od�o�y� widelec.
- Mirka!
- Co?
- Za dziesi�� minut u mnie w wozie.
Skin�a g�ow�. Zna�a go. Je�dzi� raz w miesi�cu. I nie nale�a� do
sk�pych.
Marek wy�adowywa� towar. Nie by� przyzwyczajony do fizycznej
pracy. Ale uczy� si� �ycia. Na razie nie mia� innego pomys�u na
siebie. Mo�e co� postanowi pod koniec lata. Kartony z kaw�, m�k�,
ry�em pi�trzy�y si� w p�ci�ar�wce, kt�r� podjecha� Grze�. W
g��bi palety z jarzynami i owocami. Sko�czy� si� sezon na
truskawki, zacz�� na czere�nie.
Nie zauwa�y� ich. Nie us�ysza�. Nadjechali od strony stacji na
zgaszonych silnikach. Wszyscy trzej na motorach. Kiedy go
otoczyli, nie spodziewa� si� ataku. Pierwszy cios w plecy sprawi�,
�e wpad� twarz� w pomidory. Zmia�d�one, zalepi�y mu oczy sokiem.
- Co jest, do...
Drugi cios by� bole�niejszy. Marek zwin�� si� w precelek,
uderzaj�c �ebrem o otwarte drzwiczki p�ci�ar�wki. Otar� twarz i
zobaczy� trzy czarne motocyklowe kaski. Nie zdj�li ich z g��w. Ale
w u�amku sekundy zrozumia�, kim s�. "Ci, kt�rym zabra�em kluczyki,
gdy nie chcieli p�aci� za koniak!" Wypr�y� nogi, by odbi� cios.
Ale oni byli szybsi. I umieli bi�. Jak zawodowcy.
B�l by� tak silny, �e na moment straci� przytomno��. Gdy j�
odzyska�, poczu� o�ywczy deszcz padaj�cy na zakrwawion� g�ow� i
nieprzyjemne szarpanie powoduj�ce ucisk w kolanie.
- Ty, co ci? - Grze� nie m�g� dostrzec w ciemno�ciach jego b�lu. -
No, co... Jezu...
Teraz dopiero dotar�a do niego smutna rzeczywisto��. Rozpryskuj�c
ka�u�e pop�dzi� do restauracji. Wpad� tam wywo�uj�c panik�.
- Ludzie! Napad!
- Co? Gdzie?
Kierowcy zerwali si� s�dz�c, �e ich wozy s� w niebezpiecze�stwie.
Gnali do swoich supermaszyn, nie zwracaj�c uwagi na strugi
deszczu. Na zewn�trz by�o ciemno, a tylko latarnie z obrze�a
parkingu dawa�y m�tne, ��tawe �wiat�o.
Grze� dopad� baru.
- Tego waszego Marka kto� napad�!
Leon Ligo� zatrzasn�� kas�. Kiedy si� co� dzieje, trzeba przede
wszystkim zabezpieczy� pieni�dze. Potem �on�.
- Barbara, Mirka, zosta�cie na zapleczu! Niech �adna nie wychodzi!
- sam wyskoczy� w deszcz.
Razem z Grzesiem dopadli bia�ej p�ci�ar�wki. Marek pr�bowa�
usi���. Ale nie m�g�. Ligo� wprawnym okiem ogarn�� sytuacj�. By� w
wojsku. Niejedno prze�y� i widzia�. Pochyli� si� nad ch�opcem,
obmacuj�c mu g�ow�, r�ce, a potem nogi.
- Nic mu nie b�dzie. Prze�yje.
Ani pani Barbara, ani Mirella nie us�ucha�y m�skiej rady. Obie
wybieg�y, zostawiaj�c restauracj� z kas� i sma��cymi si� na
patelni ziemniakami.
- �wiat�o! Niech kto� przyniesie �wiat�o! - pani Barbara czu�a,
jak jej serce podje�d�a pod gard�o.
Mirella zachowa�a si� przytomniej.
- Trzeba go przenie�� do �rodka - pochyli�a si� nad g�ow� Marka -
s�yszysz mnie?
Przytakn��.
Nadbiegli inni. Teraz ju� wszyscy chcieli pomaga�. Jest taka
swoista solidarno�� w�r�d ludzi jednej bran�y. A Marek le�a� obok
samochodu. Wi�c by� prawie jednym z nich.
- Ma ca�� twarz we krwi! - p�aka�a pani Barbara, nie czuj�c sw�du
pal�cych si� na patelni ziemniak�w. Zauwa�y�a to Mirka. Pobieg�a
zgasi� p�omie�. By�a niczym kamie�: zimna, precyzyjna i spokojna.
- To nie krew, tylko sok z pomidor�w. Trzeba go umy�.
Marek poj�kuj�c z cicha, znosi� te zabiegi. Po obmyciu i
zdezynfekowaniu wod� utlenion� okaza�o si�, �e opr�cz kilku
niegro�nych zadrapa� na czole i w k�ciku ust, b�l umiejscowi� si�
na dobre w okolicy nerek i kolan.
- Kto to by�? Wiesz?
Marek przecz�co pokr�ci� g�ow�. Chwilowo nie m�g� m�wi�.
- Zaszli go od ty�u - powiedzia� jeden z szoferak�w. - Na
szcz�cie dali mu wycisk wy��cznie za pomoc� pi�ci.
- Jak to: na szcz�cie? - zabiadoli�a pani Barbara.
- Mogli mie� kije baseballowe. Sam taki wo�� w szoferce. Przyda�
mi si� niejeden raz na z�odziei.
- Jezus Maria, Boga w sercu nie macie! - Ligoniowa przyk�ada�a
zimny kompres. - Przecie� tym mo�na cz�owieka zabi�!
- Ano... mo�na. I o to chodzi. Pani nie wie, co si� wyczynia na
autostradach? �aden kierowca nie stanie na parkingu w lesie. Bo
albo straci towar, albo towar i �ycie!
- Tak jest - popar� go kolega, szykuj�c drobne do rachunku -
poluj� na nas jak na kaczki! Gangi mi�dzynarodowe. Ja mam kopyto.
Legalnie...
Czarne, spalone ziemniaki styg�y na patelni. W powietrzu unosi�
si� sw�d i strach.
Mirella u�miecha�a si� pod nosem, patrz�c na Marka, kt�ry z trudem
wstawa�.
- Prze�yjesz!
- Trzeba da� zna� na policj�! - pani Barbara za�ama�a d�onie na
widok czarnej patelni.
- Policja? - roze�mia�a si� Mirella. - Maj� w sam raz tylu ludzi,
�eby otoczy�... budk� telefoniczn�!
Marek parskn�� �miechem. I chwyci� si� d�oni� za twarz.
*
Le�a� na ��ku bez materaca i marzy� o mi�kkiej kanapie z du�ymi
puchatymi poduszkami. Jak w kinie. Ale realia obecnego �ycia nie
mia�y nic wsp�lnego z Beverly Hills. Stary koc z�o�ony we czworo
nie �agodzi� b�lu w l�d�wiach. "Dobrze, �e mnie nie skopali -
my�la�, przywo�uj�c w pami�ci obrazy z wczorajszego wieczora -
mogli mi pogruchota� ko�ci. To na pewno ci, kt�rym odebra�em
kluczyki od stacyjek. Co mnie napad�o? Ch�� popisania si� przed
d�ugonog� dziewczyn�? Oto dzielny Schwarzenegger w walce z
gangiem! Kiedy ja sko�cz� z t� dziecinad�?"
Poczu� g��d. Usi�owa� zwlec si� z �elaznego wyrka, ale skrzywi�
si� tylko z b�lu. Nikt nie przyszed� go odwiedzi�. Nikogo nie
obchodzi�o, czy ma co je��. Wiedzia�, �e �ycie toczy si� dalej,
restauracja "U Leona" pracuje na pe�nych obrotach. St�d s�ysza�
szuranie opon na �wirze. I st�kni�cia pneumatycznych hamulc�w.
Zacz�� zastanawia� si� nad obecn� sytuacj�. To, �e porzuci�
poprzednie �ycie, by�o jego w�asn� decyzj�. Inna sprawa, �e
podj�t� bez zastanowienia, pod wp�ywem chwili. Ale w�asn� i
ca�kowicie suwerenn�. S�dzi�, �e jest ca�kowicie przygotowany do
egzystencji z dnia na dzie�. Niestety. Przeliczy� si�. Nie wzi��
pod uwag� wychowania. Tego z "poprzedniego wcielenia". System�w
warto�ci. I to mu zaszkodzi�o.
- Te westerny! - mrukn��. - Gdzie dobro zawsze zwyci�a!
Mirka zeskoczy�a ze stopnia szoferki, chowaj�c za bluzk� banknoty.
Pomy�la�a, �e tego dzisiejszego nie wpisze na list� sta�ych
klient�w. By� brutalny i oble�ny. Nie mia�a nic przeciwko
szybkiemu, skutecznemu seksowi, nie powoduj�cemu �adnych
komplikacji. Ten dzisiejszy sprawi�, �e po raz pierwszy poczu�a
si� wykorzystana. Z�a, na odchodnym rzuci�a z przek�sem: "Zapnij
pan rozporek, bo m�zg panu wida�!"
Wesz�a do restauracji, gdzie prym wodzi�a rodzina z czw�rk�
dzieci. Byli w trakcie obiadu, maluchy marudzi�y. K�tem oka
dostrzeg�a zachwyt w spojrzeniu, jakim obrzuci� j� ojciec tej
gromadki. U�miechn�a si� prowokacyjnie. Kobieta, karmi�ca ma�ego
ch�opca, unios�a udr�czone oczy. Mirella poczu�a wstyd. Z�a na
siebie, starucha z szoferki i w�asne s�abo�ci wkroczy�a do bufetu.
- Dwa piwa dla stolika na zewn�trz.
Ligo� nala� do kufli z�otawego p�ynu.
- Wiesz, co z Markiem? Bo si� nie pokaza�.
Wzruszy�a nagimi ramionami.
- Nie jestem jego nia�k�.
- Nie �al ci ch�opaka?
- Olewam. Niech pan postawi na tac� jeszcze jedno. Przyjecha�
Kiwek. W�a�nie ustawia w�z. Zawsze zamawia jedno jasne.
Wysz�a, by obs�u�y� go�ci.
- Dzie� dobry, panie Kiwek! - postawi�a piwo przed niskim,
przysadzistym blondynem w koszuli wy�o�onej na spodnie. Mia� ma�e,
chytre oczka w prawie bia�ej oprawie. Jego g�ste, r�wniutko
przystrzy�one w�osy przypomina�y pierze wy�a��ce z rozprutej
poduszki. Kazimierz Kiwek by� albinosem i w�a�cicielem kantoru w
miasteczku. Przez jego r�ce przechodzi�y dziennie setki tysi�cy
dolar�w, marek i przer�nego autoramentu walut. - Wymieni mi pan
sto trzydzie�ci marek?
- Jasne. Dla ciebie wszystko. Nie wpad�aby� do mnie wieczorkiem?
Zwr�c� ci� raniutko wygrzan� i nakarmion�! - Jego oczy b�yszcza�y.
- Nie wpad�abym - odpar�a uprzejmie. Kiwek zawsze tak zaczyna�
rozmow�. Mia� nadziej�, �e kiedy� mu nie odm�wi. - Poda� co�
jeszcze?
Roz�o�y� d�onie. Dziewczyna wysup�a�a zza dekoltu banknoty
dziesi�ciomarkowe. Kiwek, spluwaj�c w palce, uwa�nie odlicza�
z�ot�wki.
- To tw�j dzisiejszy zarobek? U mnie mia�aby� wi�cej.
- Nie trzeba mi wi�cej - schowa�a zwitek do kieszonki. Brz�cz�c
pustymi kuflami, wesz�a do �rodka.
- Policja nie da�a znaku �ycia? Nie by�o radiowozu? - g�os pani
Barbary ledwo dolatywa� poprzez szum wody w zlewozmywaku.
Mirella opar�a si� o blat baru.
- �artuje pani! Nasi gliniarze nie znale�liby palc�w w swoich
r�kawiczkach.
Leon przest�powa� z nogi na nog�. Zawsze po zmianie pogody bola�y
go obrzmia�e stopy. A po wczorajszej ulewie i ch�odzie nie
pozosta� nawet �lad w postaci ka�u�y. S�o�ce przebi�o si� ko�o
po�udnia i dok�adnie wysuszy�o wilgo�. Teraz przeziera�o spoza
chmurek niczym ��ta pi�ka pomi�dzy wygniecionymi dzieci�cymi
pierzynkami.
- Trzeba o napadzie powiedzie� J�zkowi.
- Aspirant Buczek nie jest od gonienia bandyt�w. Sam ci to
powiedzia�. - Ligo� wzruszy� ramionami. Nie potrafi� ukry�
w�asnego niepokoju. "Nast�pnym mog� by� ja" - pomy�la�, ale nie
powiedzia� tego g�o�no. Nie chcia� straszy� �ony.
Ligoniowa wysz�a z kuchni. Sta�a w przej�ciu, wycieraj�c mokre
d�onie.
- Trzeba to zg�osi� dla naszego bezpiecze�stwa. Obiecali ci
kierowcy, �wiadkowie...
Mirella przyjrza�a si� w�asnym paznokciom.
- Pani wierzy w duchy? Grzali do domu, a� opony piszcza�y. Nikt
nie chce by� �wiadkiem. Wlok� takiego po s�dach, a z�odziej i
bandyta umiera w krzakach ze �miechu.
- Mo�e i masz racj�. - Pani Barbara zerkn�a w stron� oszklonej
gabloty z ciastkami. "Je�li ich dzi� nie sprzedam, jutro b�d� do
wyrzucenia". - Mirka - �ciszy�a g�os. - Mo�e oni wezm� eklerki?
- Kto?
- Ci tam. Dla dzieci.
Dziewczyna odlepi�a si� od bufetu. Ko�ysz�c z przyzwyczajenia
biodrami, podesz�a do stolika.
- Mamy pyszne ciasteczka. Poda�? - u�miechn�a si� do kobiety. Na
m�czyzn� nie zwraca�a uwagi. Traktowa�a go jak powietrze.
Poskutkowa�o. Matka dzieciom poczu�a si� doceniona.
- No... mo�e dwa. Dla Kasi i Jareczka. A �wie�e one?
Mirella pokiwa�a uspokajaj�co g�ow�.
- Nie proponowa�abym dzieciom salmonelli.
Na zewn�trz Kazimierz Kiwek niech�tnie wstawa� od stolika. Skin��
na Mirell�, mi�tosz�c pieni�dze w palcach.
- P�ac�. Reszta dla ciebie. To co? Nie dasz si� nam�wi�?
Potrz�sn�a w�osami.
- Jestem pa�sk� klientk� - u�miechn�a si� ukazuj�c r�wne, bardzo
bia�e z�by. - Jak zn�w uzbieram, wpadn� do kantorku. Albo...
za�o�� konto.
- Dzi� u mnie dolary sprzedawa� ksi�dz proboszcz. Podobno stale
wygarnia z ambony imiona czarnych owieczek!
Mirella zacisn�a usta.
- Olewam.
Kiwek zachichota�. Uni�s� d�o� w po�egnalnym ge�cie i potruchta�
do eleganckiego nissana w kolorze srebrnego metaliku.
- Ten to umie robi� szmal. Wida� pomaga mu w tym narz�dzie mi�dzy
uszami. Zwane umys�em!
Zazdro�ci�a mu tej g�ry pieni�dzy, sama dobrze nie wiedz�c, co by
z ni� zrobi�a na jego miejscu. "Kupi�abym dom? Ale gdzie? Nie w
tej okolicy. Ju� nie mog� patrze� na szos� i giganty szuraj�ce w
t� i z powrotem. Wyjecha�? Gdzie? Wsz�dzie s� szosy. Tam, gdzie
ciep�o i szumi morze? Ale czy zapomn� o tym, o czym od trzech lat
nie mog�? Nie pozb�d� si� swojego problemu, gdziekolwiek wyrusz�.
Nie uciekn� od samej siebie. Nigdy. Wi�c po co takie �ycie? Po co
ciu�am grosz do grosza? Dla kogo ten worek dziesi�cioz�ot�wek?
Jestem niczym stara �ebraczka �pi�ca na z�ocie. Sk�d si� we mnie
wzi�a taka potrzeba zgarniania mamony? Szmal to szmal. Jak
cz�owiek nic innego w �yciu nie ma, to cho� mu pieni�dz
poszele�ci. �adniej si� p�acze w nissanie ni� w tramwaju. A mo�e
uzbieram tyle, �e rusz� st�d TIR-em na Zach�d. I zostan� gwiazd�.
Cho�by porno. A dlaczego nie?"
Dopiero p�nym wieczorem pani Barbara pomy�la�a o Marku.
- �wi�ty Bo�e! Ten ch�opak m�g� umrze� z g�odu!
Mirella wzruszy�a ramionami.
- Jego problem.
Ligoniowa zagrzechota�a garnkami. Zmyte i wytarte tkwi�y na
suszarce, ukazuj�c b�yszcz�ce dna.
- Nie masz serca czy co?
Mirella podci�gn�a skarpetk�. W�o�y�a je, bo niebo zn�w zakry�y
chmury, powietrze ozi�bi�o si�. Typowa hu�tawka pogodowa.
Podkr�ci�a g�os w radiu. D�wi�ki discopolo wprawi�y jej cia�o w
b�ogi rytm. "Rzu�, dziewczyno, grosz do nieba, �ycie da ci to, co
trzeba" - �piewa� lider grupy "Trawnik".
- A na co mi serce? - spyta�a, ko�ysz�c si� w rytm melodii.
- Olewam to. Cz�owiekowi potrzebne jest ��ko, porcja frytek,
prysznic i troch� szmalu. A dziewczynie dodatkowo jaki� ciuch na
ty�ek.
- I tylko tyle? - pani Barbara przyciszy�a radio. Nie znosi�a
"tego jazgotu", jak okre�la�a muzyk� inn� ni� walc wiede�ski.
- Wystarczy.
- Nie zanios�aby� Markowi obiadu?
- Nie.
Wysz�a, zamykaj�c za sob� drzwi, tak jak si� zamyka dost�p do
cywilizacji. Robi�a to z przyzwyczajenia i bezmy�lnie. Kiedy
ko�czy�a si� praca, a przychodzi� przecie� taki moment, wdrapywa�a
si� na swoje pi�terko nad stacj� benzynow�. Tam bra�a prysznic,
pra�a swoje �aszki i rzuca�a si� na tapczan przykryty kocem, z
walkmanem na uszach. Mog�a tak le�e� godzinami, a� zapada�a w sen
twardy, czasem niespokojny, ale przynosz�cy ukojenie duszy i
zm�czonym mi�niom. Stara�a si� nie my�le� o niczym przykrym.
Czasem przerzuca�a strony kolorowych tygodnik�w zostawionych przez
klient�w w restauracji. Wciska�a si� w sobie nie znany �wiat
wielkich gwiazd kina lub sportu, popularnych piosenkarzy, kt�rzy
wiedli �ycie pe�ne wra�e�, problem�w z kolejnymi �onami, dzie�mi,
nieudan� mi�o�ci�, lecz jednocze�nie jakie� barwne, wa�ne,
przynosz�ce nadziej�. Czasem im zazdro�ci�a tego wszystkiego.
Mia�a siedemna�cie lat i by�a tak stara jak stuletni d�b rosn�cy
za plebani� w miasteczku. Marzenia przelatywa�y przez m�zg niczym
stadko motyli. I gin�y gdzie�, za czerwonymi dachami domk�w,
kt�re widzia�a bez potrzeby ruszania si� z miejsca. Nic
konkretnego. Nic, na czym d�u�ej zatrzyma�oby si� oko. Rano d�wi�k
budzika strz�sa� z niej resztki snu. Czasem dochodzi�o dalekie
pianie koguta. Wstawa�a niczym automat i zaczyna�a jeszcze jeden
dzie�. Mog�a by� woskow� lalk� doskonale ulepion� przez artyst�.
Bezmy�lnym automatem do gry z �yciem. Ale czy to by�a prawda? Tak�
j� odbierali ci z zewn�trz. Za tak� chcia�a uchodzi�. Jedyn�
odpowiedzi� na sprawy, kt�rych ba�a si� dotyka�, by�o s�awetne
"olewam". S�owo - wytrych. Na nie nigdy nie ma odpowiedzi. Bo te�
i nikt jej nie oczekuje.
Poprzez szum wody, p�yn�cej z sitka, s�ysza�a kroki na schodach. I
czyja� pi�� zab�bni�a w drzwi �azienki.
- Wy�a�, Mirka! Ju� godzin� czekam!
Zme��a w ustach przekle�stwo. Budzi�a si� z trudem. Tylko strumie�
dobrze ciep�ej wody m�g� przywr�ci� j� �yciu.
- Zaraz. Nie pali si� - odpar�a. Tyle �e przyjemno�� diabli
wzi�li. Zakr�ci�a kran. R�cznik wyda� si� jej nieco przybrudzony.
"Trzeba zawie�� pranie. Nie b�d� sobie niszczy�a r�k. Zabior� si�
do miasteczka z kt�rym� z ch�opak�w". Poczu�a b�l w dole brzucha.
- No, tak. Gdzie s� te cholerne podpaski? - wysz�a na korytarz
okr�cona r�cznikiem: - Co si� pan tak gapi? - prychn�a z�a.
Kalinowski spojrza� na ni� z uznaniem. By� w�a�cicielem stacji
benzynowej, m�czyzn� w sile wieku. Ale nigdy nie dost�pi�
zaszczytu stania si� klientem br�zowow�osej Mirelli. Cho� czasem
mia� na to ochot�. Wszyscy wiedzieli, �e "sypia" wy��cznie z
przyjezdnymi. I od nich ci�gnie fors�. Nigdy nie przyjmuje w swoim
pokoiku. Dla pracodawc�w jest wy��cznie Mirell� - kelnerk�. Dla
tamtych - "Madonn� TIR-�w".
Jako� wszyscy zaakceptowali ten podzia�. W ka�dym razie zrobili to
m�czy�ni. Bo pani Barbara, jak zawsze, udawa�a, �e niczego nie
widzi. Nawet zielonego wazonu pe�nego prezerwatyw. Cho� sta�
prawie nad jej g�ow�.
�niadanie Mirella po�yka�a w biegu. Wyj�tkowo wielu kierowc�w
zaparkowa�o tego ranka. Trzeba by�o nosi� kaw�, mleko a nawet
gor�c� czekolad� - specjalno�� dnia. Znika�y z gabloty kanapki,
ma�lane bu�ki i chrupi�ce rogale.
- Leon, musz� zanie�� jedzenie Markowi - powiedzia�a pani Barbara,
odwi�zuj�c fartuch.
Sta� przy kasie, rozprostowuj�c pogniecione dziesi�cioz�ot�wki.
Skin�� g�ow�. "Cholera, dlaczego ci kierowcy nie maj� portfeli?
Nosz� zgruchmonione pieni�dze po kieszeniach, traktuj� je niczym
�mieci. A ja musz� si� z tym m�czy�!"
Pani Barbara sz�a w stron� motelu. By�a zm�czona nocnym
kucharzeniem. Ostatnio jako� nie mog�a spa�. Albo jej za gor�co,
albo zbyt zimno. I poci si� jak nie przymierzaj�c hipopotam.
Dostawca nie wywi�za� si� z zadania tak, jak trzeba. Nie mia� go
kto przypilnowa�. "Szkoda, �e Micha�ek uciek�. By� sprawny i
silny. Wiedzia�, co i jak za�atwi�. A teraz Marek..."
Wspina�a si� ostro�nie po betonowych schodach bez por�czy,
uwa�aj�c, �eby nie upu�ci� torby z termosem i g�r� kanapek.
Zadyszana zapuka�a w drzwi.
- Kto?
- Ligoniowa. �yjesz, ch�opcze?
Drzwi nie mia�y zamka, wi�c je ostro�nie uchyli�a. Marek siedzia�
na ��ku, w zmi�tym podkoszulku i z dwudniowym zarostem na
policzkach. Wygl�da� mizernie i nieszcz�liwie. Ale cie� u�miechu
przemkn�� mu przez usta.
- Dzi�kuj�, �e pani przysz�a.
- Przynios�am wa��wk�, Pewnie jeste� g�odny.
By�. Strasznie g�odny. Jak si� ma dwadzie�cia jeden lat, wzrost
�yrafy i silnie sklepion� klatk� piersiow�, przewa�nie jest si�
g�odnym. Marek niech�tnie przyznawa�, �e w jego p�askim brzuchu
kapela wygrywa rocka. R�wnocze�nie b�l w okolicy nerek nie pozwala
na ostrzejszy ruch.
- Dzi�kuj�. W�a�nie wstawa�em. Spr�buj� si� rozrusza�. Jako�.
- Mo�e powiniene� pojecha� do o�rodka? Do lekarza?
Potrz�sn�� w�osami. Uros�y mu od przyjazdu. Wi�y si� zabawnie nad
prawym okiem.
- Przejdzie. Dali mi wycisk, bo by�o ich trzech.
- Pozna�by�? Mo�e J�zio Buczek... nasz aspirant... - Pani Barbara
przeszukiwa�a p�k� nie mog�c znale�� kubka. - Co� to twoje
kr�lestwo n�dzne. We� z restauracji. Trzeba mie� w domu kubek i
talerz.
- W domu tak. - Marek zatopi� z�by w kanapk� grubo wypchan�
kie�bas�. - Ale tu...
Ligoniowa pedantycznie z�o�y�a pust� torb�. Czas by�o wraca�.
- Cz�owiek dom nosi z sob�. Jak �limak. Gdziekolwiek przycupnie,
cho�by na dzie�, dom musi by� z nim. Bo cz�owiek ma potrzeb� domu.
Nawet ci, kt�rzy �pi� w tekturowych pud�ach. Oni te� maj� dom.
Marek milcza�. Spu�ci� g�ow�. "Tak, ma pani racj�. Ale m�j dom
nigdy nie b�dzie mia� czterech �cian. Nawet z kartonu. Tylko ja o
tym wiem. Ale... czy wiem?"
- Bardzo dzi�kuj� za kaw�. Przepraszam, �e narobi�em k�opotu.
Kobieta spojrza�a mu prosto w oczy.
- Jeste� inteligentny. I dobrze wychowany. Czysty i od�ywiony. O
co chodzi tak naprawd�?
Marek wsta�. Nawet nie sprawi�o mu to tak wielkiego b�lu, jakiego
m�g� si� spodziewa� po �le przespanej nocy.
- Prosz� nie pyta�. Nie na wszystko jest odpowied�. Tylko w
bajkach dobro zwyci�a z�o. W �yciu cz�ciej jest na odwr�t.
Chwilowo jestem na zakr�cie. Z w�asnej woli. A co si� wy�oni...
poka�e czas. Albo i nie poka�e. Teraz si� troch� pogimnastykuj�...
b�dzie dobrze.
Ligoniowa nie odpowiedzia�a. Mo�e s�dzi�a, �e jej macierzy�skie
zap�dy otworz� dusz� tego ch�opaka o prostym nosie i �adnie
wykrojonych wargach. "Oni s� tacy oporni, nieprzystosowani,
zakompleksieni i nieszcz�liwi. Dlaczego? Co, na Boga, sta�o si�,
�e warto�ciowy ch�opak zacumowa� przy szosie? Nigdy nie pracowa�
fizycznie. To wida� cho�by po jego d�oniach. I m�wi j�zykiem,
kt�ry potrafi� zrozumie�. Ale zatrzasn�� si�. Mo�e mi�osny zaw�d?
Oni s� tacy delikatni, nieodporni..."
Przymkn�a za sob� drzwi.
Marek rzuci� si� na reszt� kanapek. Po�yka� kawa�ki rzeszowskiej
niczym najwytworniejsze ostrygi. Zjad� wszystko, do ostatniej
okruszynki. Go��b, kt�ry usiad� na parapecie, m�g� ju� tylko
pomarzy�. Gor�ca kawa o�ywczym strumieniem pop�yn�a do �o��dka.
- No, to �yjemy! - wymrucza� krzywi�c wargi. Przy szybszym ruchu
bola�o go jak wszyscy diabli.
Wiedzia�, jak si� rozrusza�. Sycz�c i poj�kuj�c gimnastykowa�
ostro�nie kolejne grupy mi�ni. By� m�ody i wysportowany. Tylko
warga krwawi�a nadal przy otwieraniu ust. Zebra� swoje rzeczy i
poma�u zszed�, a raczej zsun�� si�, po niewygodnych schodach.
Marzy� o gor�cym prysznicu. Ale zbankrutowany w�a�ciciel motelu
nie zd��y� zaplanowa� �azienki. Nie na tym etapie.
Przy stacji benzynowej uwija� si� Grze�. Te� Kalinowski. Jak
w�a�ciciel. Ale z gorszej "linii". Jego ojciec, daleki kuzyn,
straci� w�a�nie prac� w piekarni. Stara socjalistyczna struktura z
maszynami z ubieg�ego wieku nie wytrzyma�a naporu "nowego". Ma�e
piekarenki i ciastkarnie pojawia�y si� niczym grzyby po deszczu.
Ale nikt nie chcia� w nich zatrudni� Kalinowskiego - alkoholika.
Dobrze, �e jego syn, Grze�, znalaz� prac� u bogatego wujka.
- Cze��! - mrukn�� na widok utykaj�cego i skrzywionego Marka. -
Masz szcz�cie, �e ci� nie za�atwili na dobre.
- O kim my�lisz?
- O "kosmitach"! Tak ich nazywaj� w miasteczku. Banda na fajnych
motorach. Maj� czarne kaski i wygl�daj� nie z tej ziemi. Podobno
jednego zat�ukli. Bo im wszed� w drog�. Wiem, bo Micha�ek z nimi
kr�ci�. I w ko�cu musia� zwia�!
Marek kiwa� g�ow�. To mia�o sens.
- S�uchaj... czy nie m�g�by� mnie wpu�ci� do waszego prysznica?
Gor�ca woda potrzebna mi jak diabli...
Grze� rozejrza� si� niezdecydowany.
- W zasadzie pi�tro jest zamkni�te. Tam, gdzie �pi Mirka. Po
drugiej stronie jest �azienka. Ale wuj... no, on w�a�nie wzi��
toyot� i pojecha� do banku. Je�li za�atwisz to