836
Szczegóły |
Tytuł |
836 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
836 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 836 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
836 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Susan Howartch
Grzechy ojc�w cz.1
Cz�� pierwsza
Sam 1949 Rozdzia� pierwszy 1 Owej burzliwej wiosny 1949 roku - wkr�tce po moim powrocie z Niemiec - szef zaproponowa� mi, bym o�eni� si� z jego c�rk�. By�o to, jak sobie od razu u�wiadomi�em, wydarzenie bez precedensu. Wchodzi�em ju� w wiek �redni i bynajmniej nie chowa�em si� pod kloszem, ale jeszcze nigdy nie o�wiadcza� mi si� potencjalny te��, na dodatek bez wiedzy i zgody przysz�ej panny m�odej. Na moment odebra�o mi mow�. - No! - rzuci� zach�caj�co Korneliusz, zanim milczenie zacz�o ci��y� nam obu. - Co powiesz? Wiedzia�em dok�adnie, co mam ochot� powiedzie�. Niemcy maj� specjalny zwrot na takie oka- zje: "ohne mich". W podr�y s�ysza�em go wielokrotnie. "Beze mnie". "Na mnie nie licz". Te cierpkie s�owa sta�y si� dla mnie symbolem wyczerpania i braku z�udze� powojennej Europy. - Ohne mich! - powiedzia�em odruchowo. By�em zbyt zaskoczony, �eby bawi� si� w dyploma- cj�. Na szcz�cie Korneliusz nie zna niemieckiego. Spojrza� na mnie t�po, a ja zda�em sobie spraw�, �e zyska�em kilka cennych sekund, i b�yskawicznie wykorzysta�em ten czas, by si� pozbiera�. - S�ucham? - zapyta� ch�odno. - To znaczy: "C� za kusz�ca propozycja!" - odpar�em pewnie i obdarzy�em go moim najser- deczniejszym u�miechem. Dwadzie�cia trzy lata w banku inwestycyjnym na Wall Street rozwin�y we mnie, by� mo�e nadmiernie, umiej�tno�� radzenia sobie w podbramkowych sytuacjach. Siedzieli�my w jego s�u�bowym gabinecie. Za przeszklonymi drzwiami uko�ne promienie popo- �udniowego s�o�ca wlewa�y si� na patio. Bank, pot�ny relikt dziewi�tnastego wieku w stylu renesan- sowym, sta� przy Willow Street numer 1, tu� obok skrzy�owania z Wall Street, lecz schowane na ty- �ach budynku biuro g��wnego udzia�owca r�wnie dobrze mog�o si� znajdowa� o setki mil od ha�a�li- wych ulic centrum Manhattanu. Okryta kwieciem magnolia przywodzi�a mi na my�l inne, bezpowrot- nie utracone lata - letnie miesi�ce w Maine, w posiad�o�ci, gdzie m�j ojciec by� g��wnym ogrodnikiem. Pi�kno kwiat�w magnolii sta�o si� dla mnie nagle nie do zniesienia. Musia�em odwr�ci� wzrok, ale kiedy rozejrza�em si� po pokoju, zobaczy�em ponure meble, jaskrawy, utrzymany w podstawowych barwach obraz nad kominkiem, a za biurkiem drobnego niespokojnego m�czyzn� w dyrektorskim fo- telu. - Zrobisz to, Sam? - zdawa� si� mog�o, �e za chwil� zemdleje z ulgi. - Mog� na ciebie liczy�? Pomy�la�em o wszystkich przesz�ych sytuacjach, w kt�rych zadawa� mi te same pytania, a kiedy ponad jego ramieniem zn�w spojrza�em na patio, nie zobaczy�em ju� magnolii, lecz wysok� ceglan� �cian�, czarn� od miejskiej sadzy, i zamurowane dawno temu przej�cie, ongi� prowadz�ce na Willow Street. - Nie tak pr�dko! - zaprotestowa�em ze �miechem. - To zbyt uroczysta chwila, aby� mnie poga- nia�. Nie co dzie� si� zdarza, �e zatwardzia�y czterdziestojednoletni kawaler otrzymuje od szefa tak zaskakuj�c� ofert�... - Sam, ja wiem, po prostu wiem, �e to jedyne wyj�cie. - ...i nie s�d�, �e ci� nie rozumiem i nie wsp�czuj� ci. Mie� osiemnastoletni� c�rk�, kt�ra w�a�- nie pr�bowa�a romantycznej ucieczki z pla�owym fagasem, to gehenna. Ale jako jeden z twoich naj- starszych przyjaci� i z pewno�ci� najbardziej lojalny wsp�pracownik, czuj� si� w obowi�zku zazna- czy�, �e mog� by� nie najlepszym kandydatem do roli twego zi�cia. Oczywi�cie doceniam ten nies�y- chany komplement, jakim mnie obdarzasz... - Och, na mi�o�� bosk�! - zdenerwowa� si� Korneliusz - b�d�my ze sob� szczerzy! Co ma zrobi� ojciec pi�knej c�rki, kt�ra odziedziczy po nim fortun�? Je�eli czuje cho� szczypt� odpowiedzialno�ci moralnej, powinien wyda� j� za m�� za kogo�, komu mo�e zaufa�, zanim jaki� przekl�ty �igolak zmarnuje jej �ycie! - Tak, ale... - Problem polega na tym, �e ludzi, kt�rym ufam, jest bardzo niewielu. W gruncie rzeczy na sto procent ufam dzi� jedynie trzem facetom, z kt�rymi si� przyja�ni�em, jeszcze zanim Paul zostawi� mi ca�y sw�j maj�tek. A poniewa� Jake jest �onaty, a Kevin to odmieniec, pozostajesz ty. Do diab�a, Sam, nie rozumiem, dlaczego dajesz si� prosi�! Od lat powtarzasz, �e chcia�by� si� o�eni�, a doskona- le zdajesz sobie spraw�, �e do�o�� stara�, aby to ma��e�stwo ci si� op�aci�o, i to pod wieloma wzgl�- dami. O co ci chodzi, na lito�� bosk�? Istnia�o kilka powod�w, kt�re m�g�bym wymieni�, lecz jakakolwiek pr�ba szczerej odpowiedzi zaowocowa�aby tylko przed�u�eniem rozmowy, a zd��y�em si� ju� zorientowa�, �e trzeba j� natych- miast zako�czy�. Korneliusz potrzebowa� czasu, �eby si� uspokoi�. Najwyra�niej po eskapadzie Vic- ky wpad� w panik�, je�li wszak�e dam mu szans� na odzyskanie r�wnowagi, wkr�tce sam dojdzie do wniosku, �e najlepiej b�dzie zapomnie� o tych wariackich matrymonialnych rojeniach. Odchrz�kn�- �em, niech�tnie postanowiwszy zatai� prawd� i wy�ga� si� z k�opotu. - Nie widz� problemu - powiedzia�em uspokajaj�co. - Tak� okazj� szkoda by�oby przepu�ci�, ale chyba dasz mi par� dni, �ebym oswoi� si� z t� my�l�? Jestem cz�owiekiem, a nie robotem zapro- gramowanym tak, by reagowa� we w�a�ciwy spos�b, kiedy kto� naci�nie odpowiedni guzik! - No wiesz, Sam! Nigdy nie traktowa�em ci� jak robota. I mam nadziej�, �e ty nie uwa�asz mnie za szalonego naukowca, kt�rego korci naciskanie nieodpowiednich guzik�w! Spojrza� na mnie z ch�opi�cym u�miechem, jednym z najbardziej uwodzicielskich w jego reper- tuarze, kt�ry nadawa� mu ca�kowicie niewinny wygl�d, po czym spr�y�cie zerwa� si� z fotela i wy- ci�gn�� r�k�. Szare oczy b�yszcza�y mu ze wzruszenia. - Stokrotne dzi�ki, Sam! - oznajmi�. - By�em pewien, �e mnie nie zawiedziesz. Zanim zd��yli�my u�cisn�� sobie d�onie, rozdzwoni� si� bia�y telefon na biurku, przez kt�ry ��- czono rozmowy na jego prywatnej linii. - To na pewno Alicja - Korneliusz w mgnieniu oka by� zn�w r�wnie spi�ty jak przedtem. - M�- wi�a, �e da mi zna�, je�li Vicky tknie cho� troch� jedzenia z tacy, kt�r� zostawia si� jej pod drzwiami. Pozwolisz, �e ci� przeprosz�... Uciek�em. 2 Nie�atwo si� pracuje u kogo�, kto jest twoim r�wie�nikiem. Nie jest te� �atwo pracowa� u swo- jego najlepszego przyjaciela, zw�aszcza gdy ta przyja�� trwa od dwudziestu czterech lat. Korneliusz i ja, dzi� obaj po czterdziestce, spotkali�my si� po raz pierwszy w roku 1925, kiedy mieli�my po sie- demna�cie lat. P�niej zwi�za�a nas wsp�lna praca, ale c� za paradoks: bank zbli�y� nas do siebie, a r�wnocze�nie stworzy� mi�dzy nami przepa��. Sp�dzili�my w nim razem szmat �ycia, poniewa� jed- nak to Korneliusz by� szefem, nigdy nie stykali�my si� na r�wnej p�aszczy�nie. �ywi�em dla niego sza- cunek i nasze stosunki uk�ada�y si� harmonijnie, lecz czasem (w ko�cu jestem tylko cz�owiekiem) mi- mo woli z�o�ci�a mnie my�l o mojej podrz�dnej pozycji, a ju� nigdy nie czu�em si� bardziej rozgory- czony ni� tego dnia, gdy Korneliusz pr�bowa� mnie sk�oni� do ma��e�stwa z Vicky. Poznali�my si� za spraw� wuja Korneliusza, Paula Van Zale'a. By� to szalenie bogaty i pot�ny cz�owiek, kt�ry posiada� w�asny bank inwestycyjny na Wall Street, pi�kn� reprezentacyjn� �on�, nie- ruchomo�ci przy Pi�tej Alei w Nowym Jorku i letni� rezydencj� w Bar Harbor w stanie Maine. W okresie gdy dorasta�em, Paul wywar� na mnie niezatarty wp�yw. By�em synem niemieckich imigrant�w; ojciec pracowa� jako ogrodnik, matka jako gosposia, oboje za� opiekowali si� posiad�o�ci� Paula w czasie d�ugich miesi�cy dziel�cych jego wizyty. Ponie- wa� by�em tylko synem jego s�u��cych, nie spodziewa�em si� nawet, �e w og�le zwr�ci na mnie uwa- g�, kiedy latem pojawi� si� w Bar Harbor. Jednak�e gdy sko�czy�em siedemna�cie lat, zaprosi� mnie do siebie na wakacje. Mia�em by� jednym z trzech towarzyszy, jakich wybra� dla swojego ciotecznego wnuka z Ohio, kt�ry mia� go odwiedzi� tego lata. Korneliusz by� jego jedynym krewnym p�ci m�skiej. Nie maj�c w�asnych syn�w, Paul doszed� do wniosku, i� najwy�szy czas si� przekona�, czy ch�opak ma do�� silny charakter, by ud�wign�� ci�ar fortuny Van Zale'�w i w przysz�o�ci przej�� po nim bank. Z pocz�tku Korneliusz by� dla mnie niewiadom�, podobnie jak dwaj pozostali. Wybrany przez Paula kwartet protegowanych robi� dziwaczne wra�enie, a chocia� wszyscy byli�my w tym samym wieku - mieli�my po siedemna�cie lat - poza tym nic nas nie ��czy�o. Kevin Daly by� synem bogatego polityka pochodzenia irlandzkiego i ucz�szcza� do ekskluzywnej szko�y, kt�r� od mojego liceum w Bar Harbor dzieli�a przepa��. Jake Reischman pochodzi� z niemiecko-�ydowskiej elity Nowego Jorku i mieszka� w pa�acu przy Pi�tej Alei, kt�rego ja, wychowany w pawilonie pod bram� posiad�o�ci Van Zale'a, nie potrafi�em sobie nawet wyobrazi�. Kevin wydawa� si� nazbyt ekstrawertyczny i pewny siebie, Jake - niewiarygodnie ugrzeczniony i przem�drza�y. W ich obecno�ci dotkliwie odczuwa�em ni�szo�� swojej pozycji towarzyskiej i gdyby nie fakt, �e Korneliusz by� przez nich jeszcze bardziej zahukany ni� ja, zapewne odrzuci�bym bajeczn� szans� na awans spo�eczny, kt�r� podsun�� mi Paul, i z rozpaczy uciek�bym do domku przy bramie. Jednak�e w kr�tkim czasie Paul zdo�a� nas ze sob� oswoi�. Pod koniec lata zgodnie czcili�my go jak boga i wszyscy bez wyj�tku pragn�li�my odnie�� w �yciu r�wnie osza�amiaj�cy sukces. Kiedy w 1926 roku ponownie zwo�a� swoich czterech pupili, wszyscy z podnieceniem oczekiwali spotkania. Niestety, nasz zjazd nie trwa� d�ugo. Wkr�tce potem Paul zosta� zabity. W owych czasach bo- gacze jego klasy byli do tego stopnia nara�eni na ataki bolszewickich fanatyk�w, �e Paul zatrudnia� na sta�e ochroniarza, ale zamachowcy mieli do�� sprytu, by poradzi� sobie z tym powszechnie stosowa- nym �rodkiem ostro�no�ci. Oszo�omiony wie�ci� o jego �mierci �wiat zosta� nast�pnie og�uszony jego testamentem: Paul wyznaczy� Korneliusza na swego spadkobierc�. Dopiero wtedy po raz pierwszy da� do zrozumienia, �e uzna� ciotecznego wnuka za cz�owieka dostatecznie twardego, by m�g� przyj�� tak znaczn� odpowiedzialno��. Z biegiem czasu wszyscy stopniowo zdali sobie spraw�, i� Paul Van Zale postawi� na w�a�ciwego konia. Korneliusz by� chorowity i wygl�da� bardzo delikatnie. W wieku osiemnastu lat mia� twarz �yw- cem wyj�t� z ch�opi�cego ch�ru; cechowa� go te� szacunek wobec starszych oraz u�miech, kt�ry sprawia�, �e kobiety odczuwa�y nieodpart� potrzeb� matkowania mu. Trudno by�o sobie wyobrazi� kogo� z pozoru bardziej nieszkodliwego i r�wnocze�nie - jak to kiedy� lakonicznie uj�� Paul - kogo�, kto z r�wn� zr�czno�ci� potrafi� wgry�� si� prosto w t�tnic� szyjn� niczym wampir. Obj�cie stanowiska prezesa zaj�o Korneliuszowi par� lat, ale nim jeszcze przekroczy� trzydzies- tk�, jego �ycie w najdrobniejszych szczeg�ach sta�o si� lustrzanym odbiciem �ycia Paula. Mia� sw�j bank na Wall Street, reprezentacyjn� �on�, posiad�o�� przy Pi�tej Alei i w Bar Harbor; odziedziczy� po Paulu maj�tek, karier� i s�aw�. Mnie tak�e powiod�o si� nie najgorzej. Po �mierci Paula w 1926 roku wyjecha�em do Nowego Jorku, Korneliusz bowiem, kt�ry by� realist�, wiedzia�, �e wkr�tce b�dzie mu potrzebny lojalny sprzymierzeniec, ja za� - jako oportunista - nie zamierza�em przepu�ci� szansy, dzi�ki kt�rej mog�em zrobi� karier� i pieni�dze, czyli urzeczywistni� klasyczne ameryka�skie marzenie. Rzecz jasna, nikt z udzia�owc�w u Van Zale'a nie potraktowa� nas powa�nie. My�leli, �e jes- te�my dwoma uczniakami, kt�rzy bawi� si� w bankier�w, tak wi�c ze �miechem spisali nas na straty zak�adaj�c, �e nasze ambicje z g�ry skazane s� na pora�k�. P�niej cz�sto my�la�em o ludziach, kt�rzy �miali si� z nas w 1926 roku. �aden z nich ju� nie �yje. Kiedy zaczynali�my, najbardziej wp�ywowym udzia�owcem by� ulubiony wsp�lnik Paula, Steve Sullivan, starszy od nas o jakie� dwadzie�cia lat. Pot�ny, ekstrawagancki, przebieg�y, z pocz�tku nas przera�a�, lecz ju� od pierwszego dnia obaj wiedzieli�my, �e w�a�nie jego trzeba b�dzie pozby� si� z banku, je�li Korneliusz kiedykolwiek ma zasi��� w wy�cie�anym fotelu prezesa. - Oczywi�cie trudno go b�dzie wyeliminowa� - powiedzia� wtedy Korneliusz, wyt�aj�c ca�y sw�j strategiczny talent - ale nie widz� powodu, dla kt�rego nie mia- �oby nam si� to w ko�cu uda�. Chcie� to m�c. Uda�o si�. Pozbyli�my si� go. Potem umar�. Po�rednio ci��y�a na nas odpowiedzialno�� za jego �mier�, chocia� Korneliusz nigdy nie dopuszcza� do siebie tej my�li. Twierdzi�, �e to nie nasza wina, �e Steve rozbi� si� samochodem na drzewie po wypiciu ca�ej butelki whisky. Korneliusz nie by� w stanie przyzna�, �e cokolwiek zasz�o z jego winy. O�wiadcza�: "Zosta�em zmuszony do zrobienia tego, co zrobi�em", a potem zaczyna� m�wi� o czym innym. Zdawa� si� mog�o, �e posiada niewyczerpan� zdolno�� odcinania si� od przesz�o�ci, o kt�rej nie chcia� pami�ta�. Cz�sto mu tego zazdro�ci�em, bo c� by to by�a za ulga, gdybym potrafi� zag�uszy� wyrzuty sumienia nie tylko w zwi�zku ze Steve'em Sullivanem, lecz tak�e z powodu tego, �e by�em Amerykaninem niemieckiego pochodzenia, kt�ry nie walczy� na wojnie. W�a�nie wr�ci�em z moich pierwszych powojennych wakacji w Niemczech. My�la�em o nich bez przerwy, odk�d znalaz�em si� z powrotem w Nowym Jorku, i czu�em, �e wspomnienia nadal b�d� mnie prze�ladowa� z niezno�n� ostro�ci�: le��ce w gruzach miasta, koszmarna cisza spustoszonych wsi, �miech alianckich �o�nierzy na ulicach, a w ko�cu ten jankeski szeregowiec, kt�ry sta� obok mnie i gwizda� "Lili Marlene"... Tego kwietniowego popo�udnia w 1949 roku, kiedy uciek�em z gabinetu prezesa, mia�em wra- �enie, �e w por�wnaniu z upiorn� wizj� Niemiec idiotyczny pomys� o�enienia mnie z c�rk� Korneliu- sza zakrawa niemal na �art. M�j przyp�yw dobrego humoru by� jednak tylko chwilowy. Sytuacja za- cz�a si� robi� niezr�czna i kiedy wbieg�em na g�r� po schodach z tylnego holu, sapa�em nie tylko z wysi�ku, lecz tak�e ze zdenerwowania. Wszed�em do gabinetu. Na biurku znalaz�em stert� list�w do podpisu, sze�� r�owych notek z zapisami rozm�w telefonicznych i s��niste memorandum mojego asystenta, ale postanowi�em nie zwraca� na nie uwagi. Zrobi�em sobie podw�jne martini z lodem i si�gn��em po s�uchawk�. Po �smym sygnale Teresa odebra�a telefon. - Cze�� - powiedzia�em. - To ja. Jeste� zaj�ta? - Gotuj� jambalay� na kolacj� dla Kevina i w�a�nie si� zastanawiam, czy starczy mu odwagi, �e- by j� zje��. Jak leci? - W porz�dku. Mo�emy si� dzisiaj spotka�? - No... - Sk�ama�em. Czuj� si� fatalnie. Mo�e wypijemy szybkiego drinka? Usi�d� w kuchni, a ty b�- dziesz sobie gotowa�. - Dobra, to czekam. - Jeste� najwspanialsz� dziewczyn� w Nowym Jorku. Ju� jad�. 3 Teres� pozna�em cztery miesi�ce wcze�niej u mojego przyjaciela, Kevina Daly'ego. Doroczne przyj�cia gwiazdkowe Kevina pozosta�y jedyn� okazj�, przy kt�rej on, Jake Reischman, Korneliusz i ja znajdowali�my si� pod jednym dachem. Od czasu wakacji w Bar Harbor wszyscy przebyli�my d�u- g� drog�. - Oto bractwo z Bar Harbor! - wykrzykn�� z emfaz� Kevin, kiedy czw�rka by�ych protegowa- nych Paula Van Zale'a zebra�a si� ponownie po wojnie. - Czy mo�e winienem rzec: "mafia z Bar Har- bor"? To prawda, �e s�owo "bractwo" by�o nazbyt sentymentalne, by opisa� wi�zy, jakie wci�� nas ��- czy�y, a nawet s�owo "przyja��" nie oddawa�o ju� precyzyjnie specyfiki naszych stosunk�w. Jake i ja spotykali�my si� wy��cznie w interesach, a odk�d Jake zosta� szefem w�asnego banku inwestycyjnego, wola� je za�atwia� bezpo�rednio z Korneliuszem. Korneliusz widywa� si� regularnie z Kevinem na ze- braniach rady Fundacji Sztuk Pi�knych Van Zale'a, natomiast rzadko styka� si� z nim towarzysko. Po- niewa� dla mnie sztuka mog�aby nie istnie�, praktycznie straci�em kontakt z Kevinem do czasu, gdy pozna�em Teres�. Komu� z zewn�trz mog�o si� wydawa�, �e Korneliusz i ja jeste�my sobie najbli�si, ja jednak podejrzewa�em, �e Korneliusz najlepiej rozumia� si� z Jakiem. Oczywi�cie zawsze, a zw�asz- cza po lampce szampana, got�w by� przysi�ga�, �e kocha mnie jak brata. Nigdy te� nie zaniedbywa� okazji, by delikatnie umocni� swoj� w�adz� podkre�laj�c, jaki to ja jestem niezast�piony, aczkolwiek �aden z nas nie mia� z�udze� co do rzeczywistego charakteru naszych uk�ad�w. By�a to zreszt� ich ciemna strona, kt�r� obaj nauczyli�my si� akceptowa� w milczeniu i kt�ra nigdy nie sta�a si� przed- miotem dyskusji. Nie ma ludzi niezast�pionych. Wiedzia�em o tym, tak samo jak wiedzia�em, �e Kor- neliusz zawsze b�dzie szefem, a ja, je�li b�d� grzeczny, zaledwie jego praw� r�k�. Roztrz�sanie tej sprawy by�oby strat� czasu. Stanowi�a fakt, z kt�rym nale�a�o si� pogodzi� - spokojnie i bez rozdzie- rania szat. - Ech, wy bankierzy! - rzek� kiedy� Kevin, gdy przypadkiem upili�my si� na tyle, by zacz�� przy nim wspomina� niekt�re mniej g�o�ne epizody z naszej wsp�lnej przesz�o�ci. Kevin nie robi� tajemnicy ze swojej pogardy dla Wall Street, mimo to �ledzi� rozw�j naszych karier z zach�ann� ciekawo�ci� li- terata, kt�ry wsz�dzie szuka natchnienia. W 1929 roku, gdy porzuci� harvardzki wydzia� prawa i przeni�s� si� do Nowego Jorku, zamierza� by� powie�ciopisarzem, lecz stworzy� w �yciu tylko jedn� powie��. Ju� od lat pisywa� sztuki teatralne, pocz�tkowo zabawne, p�niej coraz bardziej kontrower- syjne, i ju� dawno przeprowadzi� si� z modnej kawalerki w Greenwich Village do r�wnie modnego domu z czerwonej ceg�y, po�o�onego w tej samej dzielnicy, na zach�d od placu Waszyngtona. Kevin uwielbia� sw�j dom. Korneliusz wysun�� kiedy� tez�, i� by� on dla niego substytutem ro- dziny, kt�ra nigdy nie wybaczy�a Kevinowi trybu �ycia, zas�uguj�cego w ich oczach na wieczne pot�- pienie. Teza ta nie zosta�a ostatecznie dowiedziona, trudno by�o jednak zaprzeczy�, �e Daly wyda� mn�stwo pieni�dzy na pokazow� cha�up�. Poniewa� nie lubi� zostawia� domu bez opieki, sporym na- k�adem si� i �rodk�w przekszta�ci� g�rne pi�tro w mieszkanie z atelier dla dozorczyni. Dozorczynie utrzymywa�y si� na posadzie przeci�tnie p� roku. M�ode, atrakcyjne, nieodmiennie jasnow�ose i za- wsze p�ci �e�skiej, bywa�y pisarkami, malarkami lub rze�biarkami. Adeptek gry na wszelkich instru- mentach nie wpuszczano, bo robi�y za du�o ha�asu. Dziewcz�ta by�y szcz�liwe, �e maj� mieszkanie za darmo i jasne uk�ady z pracodawc�, kt�ry nie ma najmniejszej ochoty zagl�da� im do sypialni. Problemy zaczyna�y si� wtedy, kiedy Kevin odmawia� po�yczenia pieni�dzy. Potrafi� by� twardy. Podobno r�wnie bezwzgl�dnie pozbywa� si� z domu m�odych ch�opc�w, cho� na og� wola� mieszka� sam. Mieszka� sam, je�li nie liczy� aktualnej dozorczyni, kiedy zaprosi� mnie do siebie na bib� w cza- sie ubieg�ych �wi�t Bo�ego Narodzenia. Jak si� okaza�o, z tr�jki jego starych przyjaci� tylko ja jeden przyj��em zaproszenie. Jake by� w Kalifornii, a Korneliusz, kt�remu nie podoba�o si� poprzednie przy- j�cie, znalaz� sobie jak�� wym�wk�. - Nie rozumiem, po co chcesz si� zadawa� z t� band� zbocze�c�w - powiedzia�, lecz ja tylko si� roze�mia�em. Seksualne upodobania bli�nich by�y mi oboj�tne, poza tym Kevin wydawa� najlepsze przyj�cia w mie�cie. Kiedy przyby�em na miejsce, oko�o czterdziestu os�b wytwornie zdziera�o sobie gard�a pod kryszta�owymi kandelabrami w wielkim staro�wieckim salonie. Aby zado��uczyni� konwencjonalnym gustom, gospodarz serwowa� tradycyjny zestaw koktajli, cho� znakiem firmowym zabaw u Daly'ego by�o to, �e go�cie mieli okazj� upi� si� szampanem. Na nieszcz�cie tego samego dnia podczas lunchu wdzi�czny klient uparcie pompowa� we mnie szampana. - Poprosz� szkock� z lodem - powiedzia�em do wynaj�tego lokaja i w�a�nie przymierza�em si� do p�miska z kawiorem, kiedy kto� obok mnie wykrzykn��: - Pan chyba jest stukni�ty! Kto odmawia darmowego francuskiego szampana? Odwr�ci�em si�. Zobaczy�em pulchn� m�od� kobiet� o rozwichrzonych w�osach, wielkim nosie i szerokich ustach, kt�ra u�miecha�a si� do mnie. Ubrana by�a w �le dopasowan� szkar�atn� sukienk�, a na szyi zwisa� jej z�oty �a�cuszek z krzy�ykiem. Oczy mia�a bardzo w�skie, bardzo ciemne i bardzo b�yszcz�ce. - Chyba nie jest pan z show-biznesu! - doda�a ze �miechem. - Ci zawsze pij� szampana! - Prawd� m�wi�c, my�la�em, �e si� w nim k�pi�. Czy pani te� jest aktork�, panno... - Kowalewski. - S�ucham? - Teresa. Jestem now� dozorczyni�. By�em zdumiony. Ta dziewczyna diametralnie r�ni�a si� od wiotkich wykszta�conych blondy- nek, kt�re zwykle zatrudnia� Kevin. - A co si� sta�o z t� Szwedk�... Ingrid? - zapyta�em o pierwsz� rzecz, jaka mi przysz�a do g�owy. - Ingrid pojecha�a do Hollywood. - Moja rozm�wczyni patrzy�a na mnie z takim samym zdzi- wieniem, z jakim ja patrzy�em na ni�. - Nie nale�y pan do tej t�uszczy, kt�ra zwykle tu bywa, prawda? Czy nie jest pan przypadkiem adwokatem Kevina albo kim� w tym rodzaju? - Niez�y strza�. Jestem bankierem. - Kim? Jezu, co za potworny ha�as! Przez moment wydawa�o mi si�, �e m�wi pan: "bankierem"! - Tak w�a�nie powiedzia�em. A pani, Tereso? - Maluj�. Rany, naprawd� pracuje pan w banku? To znaczy, �e przez ca�y dzie� sterczy pan w kasie i wyp�aca fors�? By�em oczarowany jej ignorancj�. P�niej odkry�em, �e ona by�a oczarowana moj�. - Nigdy nie s�ysza� pan o Edwardzie Munchu? Ani o Paulu Klee? - Nie - odpar�em - ale z najwi�ksz� rozkosz� czego� si� o nich dowiem. Po kilku randkach napomkn��em jej o swojej pracy. - To znaczy, �e nie mog� przynie�� do was dziesi�ciu dolc�w, �eby otworzy� rachunek? - Tak� klientel� zajmuje si� nasz bank komercyjny, Van Zale Manhattan Trust. P.C. Van Zale i sp�ka to bank inwestycyjny. Zbieramy kapita� dla wielkich krajowych korporacji, wypuszczaj�c pa- piery warto�ciowe, w kt�re mo�e inwestowa� zwyk�y obywatel. - Nie wierz� w kapitalizm - o�wiadczy�a stanowczo Teresa. - Uwa�am, �e jest niemoralny. - Moralno�� jest jak futro z norek - powiedzia�em. - Dobrze, je�li cz�owieka na nie sta�. Roze�mia�a si�, od tej pory jednak unika�em w rozmowie temat�w zawodowych. Tymczasem tw�rczo�� Teresy wci�� pozostawa�a tabu. Kiedy wreszcie zabra�a mnie do swojej pracowni, wszystkie p��tna by�y odwr�cone do �ciany, bo jak twierdzi�a, nie nadawa�y si� do ogl�da- nia. Pewnego razu, kiedy bra�a prysznic, mia�em ochot� odkry� nie wyko�czony obraz na sztalugach, obawia�em si� jednak, �e pozna, i� rusza�em zas�on�, a za bardzo j� polubi�em, bym mia� nara�a� nasz �wie�o upieczony romans. Podoba�a mi si� jej bezpretensjonalno�� i to, �e zawsze m�wi to, co my�li. By�a sprytna i w �adnym razie naiwna, a jednak uda�o jej si� zachowa� prostot� przywodz�c� mi na my�l dziewczyny, z jakimi umawia�em si� dawno temu w Bar Harbor. Chcia�em z ni� chodzi� do ele- ganckich nocnych klub�w w �r�dmie�ciu, ona wola�a jednak ma�e egzotyczne knajpki w Greenwich Village. Chcia�em wyda� uroczysty obiad, by mog�a pozna� moich przyjaci�, lecz o�wiadczy�a, �e woli wieczory we dwoje. Chcia�em, �eby cz�ciej bywa�a u mnie, ale m�wi�a, �e s�u�ba j� denerwuje. Do�� d�ugo zwleka�em z zaproszeniem, bo trudno mi by�o uwierzy�, �e jej oboj�tny stosunek do pie- ni�dzy nie jest wy��cznie pozorny, a� wreszcie w lutym podj��em ryzyko i zwabi�em j� na s�uchanie p�yt z mojej kolekcji. W mi�ym nastroju siedzieli�my przy gramofonie, potem obejrzeli�my razem ulubione programy w telewizji, a rano przeczytali�my w ��ku "New York Sunday Timesa". - I pomy�le�, �e niekt�rzy wstydz� si� bogactwa! - powiedzia�a do mnie czule Teresa, kiedy w niedziel� wieczorem zn�w wyl�dowali�my w ��ku. - Ja si� tego nie wstydz�. To moje pieni�dze; zapracowa�em na nie i jestem z tego dumny, ale spotka�em w �yciu wiele kobiet, kt�rym bardziej zale�a�o na moim koncie w banku ni� na mnie. - Sam - powiedzia�a - ilekro� zaczynamy rozmow� o czym� ciekawym, zawsze w ko�cu schodzi na fors�. Zauwa�y�e�? Nie mog� tego zrozumie�. Pieni�dze mnie w og�le nie interesuj�. Dlaczego bez przerwy o nich m�wimy? U�miechn��em si�, przeprosi�em j� i ostatecznie uwierzy�em, �e naprawd� tak my�li. Mo�e i nie obchodzi�y jej pieni�dze same w sobie, mia�a jednak zdecydowane pogl�dy na temat ich zarabiania. Co prawda pozwala�a, �ebym jej stawia� obiady i od czasu do czasu przyjmowa�a jaki� drobny upominek, ale odrzuci�a moj� ofert� pomocy finansowej, twierdz�c, �e "kto chce i�� w�asn� drog�, musi p�aci� za siebie". Aby zapewni� sobie skromne utrzymanie, podejmowa�a dorywcze prace w charakterze kelnerki, kt�re porzuca�a natychmiast, gdy tylko zgro- madzi�a oszcz�dno�ci pozwalaj�ce jej prze�y� kilka tygodni. Nie interesowa�a jej sta�a posada ani normalny styl �ycia, lecz pomimo owej cyga�skiej beztroski (kt�ra mnie w niej urzeka�a) by�a na tyle konwencjonalna, �e bawi�o j� gotowanie, pr�bowa�a szy� i piel�gnowa�a staromodne pogl�dy na te- mat przyjmowania pieni�dzy od zaprzyja�nionych m�czyzn. Ta dziwaczna mieszanka konserwatyz- mu i ekscentryzmu poci�ga�a mnie coraz bardziej; co prawda nie pochwala�em jej stosunku do sta�ej pracy, ale szanowa�em malarsk� pasj� Teresy, a cho� nie mog�em zaakceptowa� jej miejsca w�r�d nowojorskich niebieskich ptak�w, to jednak by�em pe�en podziwu wobec faktu, �e sama daje sobie rad� w tym mie�cie i �yje wed�ug regu�, kt�re sama ustala. W ko�cu nadszed� moment, gdy nie mog�em ju� oprze� si� pokusie, by napomkn�� o niej przy- jacio�om. - Nowa dziewczyna? - spyta� z roztargnieniem Korneliusz. - To mi�e. Dlaczego nie przyprowa- dzisz jej do nas na obiad? - Nie mia�aby ochoty na obiad z band� milioner�w w pa�acu przy Pi�tej Alei. - Nie ma takiej kobiety - o�wiadczy� Korneliusz - kt�ra nie mia�aby ochoty na obiad z band� mi- lioner�w w pa�acu przy Pi�tej Alei. Kiedy w odpowiedzi roze�mia�em si� tylko, stwierdzi�, �e widocznie wstyd mi si� pokazywa� z Teres�, i zupe�nie przesta� si� ni� interesowa�. Korneliusz �eni� si� dwa razy: najpierw ze starsz� od siebie o czterna�cie lat dam� z towarzyst- wa, kt�ra wysz�a za niego dla pieni�dzy, po czym obdarzy�a go czym�, czego nie m�g�by kupi� za �adne pieni�dze - jego c�rk� Vicky; a nast�pnie z m�odsz� od siebie o dwa lata pi�kno�ci�, r�wnie� z najlepszych sfer, kt�ra wysz�a za niego z mi�o�ci i wnios�a mu w posagu dw�ch syn�w z poprzed- niego ma��e�stwa. Pierwsza �ona Korneliusza, Vivienne, mieszka�a teraz na Florydzie i nie widzia�em si� z ni� od wielu lat. Drug� �on�, Alicj�, widywa�em cz�sto w roli pani Korneliuszowej Van Zale, ma��onki znanego milionera b�d�cej jednym z filar�w nowojorskiej elity. Korneliusz nie miewa� ko- chanek. Nie pochwala� jakichkolwiek dewiacji w �yciu prywatnym i chocia� nigdy nie powiedzia� mi wprost, �e powinienem si� o�eni� i ustatkowa�, wiedzia�em, �e odruchowo pot�pi�by pomys� przy- gruchania sobie artystki w rodzaju Teresy. Tymczasem coraz bardziej doskwiera� mi up�r, z jakim Teresa obstawa�a przy swojej finansowej niezale�no�ci. By�o to niew�tpliwie urocze, lecz nie mog�em si� w tym dopatrzy� za grosz sensu. Lu- bi�em dawa� prezenty; nie robi�em tego z m�tnych pobudek i czu�em si� dotkni�ty, gdy mnie o nie po- s�dzano. Mia�em wra�enie, �e jej podej�cie deprecjonuje nasz zwi�zek, tym bardziej �e chcia�em tylko u�atwi� nam obojgu �ycie, a przynajmniej t� jego cz��, kt�r� dzielili�my ze sob�. Rzecz jasna, jaki� cynik m�g�by niezbyt �yczliwie skomentowa� propozycj� umieszczenia Teresy w mi�ym apartamencie, odleg�ym zaledwie o dwie przecznice od mojego mieszkania przy Park Avenue, ale prawda by�a taka, �e mia�em ju� do�� ci�g�ego skradania si� wok� domu Kevina o r�nych porach nocy i podejrzewa- �em, �e Kevin r�wnie� ma do�� ci�g�ych zamach�w na jego �wi�ty spok�j. - Zrozum - powiedzia�em w ko�cu Teresie, po raz kolejny pr�buj�c j� przekona�, �e tak dalej by� nie mo�e - mamy szcz�cie! Dzi�ki moim pieni�dzom nasz romans mo�e nam da� dwa razy wi�cej przyjemno�ci! To premia, a nie kamie� m�y�ski u szyi. Po co m�czy� si� bez powodu? Ani w tym sen- su, ani logiki! Istniej� po�yteczniejsze sposoby wykorzystania naszego cennego wolnego czasu! Ku swemu zadowoleniu osi�gn��em po��dany efekt: roz�mieszy�em j�. Wkr�tce jednak zda�em sobie spraw�, �e przedstawienie problemu w kategoriach dowcipu bynajmniej go nie rozwi��e. - Nie mam nic przeciwko temu, �eby mieszka� w �r�dmie�ciu - odpar�a. - Owszem, mam nadzie- j�, �e kiedy� tak b�dzie, ale wtedy to ja b�d� op�aca� czynsz. By�em tak rozgoryczony, �e mia�em ochot� j� uderzy�. Do tego stopnia straci�em panowanie nad sob�, �e oskar�y�em j�, i� zamierza wprowadzi� si� do mnie i dlatego si� ze mn� droczy. Zanim jeszcze spojrza�a na mnie z pogard� i o�wiadczy�a, gdzie mog� sobie wsadzi� swoje cenne gniazdko, zorientowa�em si�, �e plot� bzdury; wiedzia�em przecie�, �e nie lubi mojego mieszkania i �le si� w nim czuje. W pierwszej chwili poczu�em si� dotkni�ty, potem jednak przysz�a fala ulgi. Pomimo chwilowej frustracji nie by�em ani za�lepiony, ani naiwny i zdawa�em sobie spraw�, �e m�czyzna na moim sta- nowisku nie mo�e jawnie trzyma� u siebie artystki i oczekiwa�, �e nadal b�dzie szanowanym obywate- lem. Ta naga prawda jeszcze bardziej wzmog�a moj� determinacj�, by mie� Teres� tak blisko przy so- bie, jak to tylko mo�liwe w okoliczno�ciach, na kt�re m�j �wiat zwyk� by� pob�a�liwie przymyka� oczy. Ponownie rozwa�y�em sytuacj�. Sz�o mi ca�kiem nie�le, aczkolwiek musia�em do�o�y� wi�cej stara�, je�li chcia�em j� wyrwa� z tego domu w Greenwich Village. Zdecydowa�em, i� pora na d�ugi weekend w jakim� romantycznym zak�tku. Wiedzia�em z do�wiadczenia, �e takie weekendy, zaaran- �owane we w�a�ciwym momencie, potrafi� przynie�� nadspodziewane efekty, i maj�c ju� przed oczy- ma wizj� przysz�ego szcz�cia zacz��em si� zastanawia� nad odpowiednim miejscem. Maine, Cape Cod, P�nocna Karolina, Floryda... M�j umys� porusza� si� bez przeszk�d po ca�ym Wschodnim Wy- brze�u, wypu�ci� si� nawet na Bermudy, nim przysz�o mi do g�owy oczywiste rozwi�zanie: Europa. Teresa, c�rka polskich imigrant�w, nigdy nie by�a w Europie i zawsze marzy�a, �eby tam pojecha�. Ol�niewaj�ca, romantyczna, kusz�ca Europa... Dwa tygodnie... a wszyscy twierdzili, �e Pary� prawie nie ucierpia� w czasie wojny. Zabra�em j� na kolacj� "a deux" przy �wiecach w jej ulubionej francuskiej restauracji. Zam�wi- �em szampana i wysun��em my�l, �e mog�aby mi towarzyszy� w podr�y do Europy. Nie powiedzia- �em jej, �e dokona�em ju� rezerwacji w hotelach na terenie Niemiec. Rezerwacje mo�na by�o odwo�a�, a marszrut� zmieni�. Poza tym nigdy nie rozmawia�em z ni� na temat Niemiec - z wyj�tkiem tego, �e zaraz na wst�pie o�wiadczy�em, �e co prawda jestem Amerykaninem pochodzenia niemieckiego, ale nie mam w Niemczech �adnych krewnych. Posun��em si� nawet do k�amstwa m�wi�c, �e urodzi�em si� w Stanach. - Pary�! - wyszepta�a oszo�omiona Teresa. W�szy�em ju� �atwe zwyci�stwo. - Pop�yniemy pierwsz� klas� i urz�dzimy sobie wielki bal! - Jasne, �e chcia�abym z tob� pojecha�... - westchn�a. - �wietnie! A zatem postanowione! Jutro dzwoni� do biura podr�y! - ...ale nie mog�. To na nic, Sam. Je�li raz pozwol� si� kupi�, b�dziesz mnie kupowa� bez prze- rwy, a� w ko�cu, zanim si� obejrz�, wyl�duj� w apartamencie na szczycie wie�owca nad East River, wyposa�ona w ksi��eczk� czekow�, etol� z norek i kochanka, kt�ry mnie b�dzie uwa�a� za swoj� prywatn� w�asno��. Nie zrozum mnie �le: wiem, �e chcesz jak najlepiej i doceniam to, ale niezale�- no�� znaczy dla mnie wi�cej ni� tuzin podr�y do Europy i nie zrezygnuj� z niej nawet dla ciebie. - Ale� ja szanuj� twoj� niezale�no��, Tereso! - Za to ja straci�abym dla niej szacunek, gdyby by�a na sprzeda�. Pok��cili�my si�. Bardzo mocno odczu�em ten zaw�d. Mia�em ochot� odwo�a� urlop, bo nie wyobra�a�em sobie, jak wytrzymam bez niej dwa tygodnie. Potem powiedzia�em sobie, �e zachowuj� si� jak zadurzony smarkacz i czas najwy�szy, bym nieco och�on�� w samotno�ci. Przeprowadzi�em w duchu d�ug� i powa�n� debat�, �eby ustali�, czy jestem zakochany, cho� logicznie rzecz bior�c zdawa�o si� to niepoj�te. Przeprowadzi�em wi�c nast�pn� d�ug� i powa�n� debat�, w wyniku kt�rej zmuszony by�em przyzna�, i� znalaz�em si� w sytuacji maj�cej niewiele wsp�lnego z logik�. Oszala�em na punkcie Teresy, a by�bym jeszcze bardziej szalony, gdybym pr�bowa� si� tego wypiera�. To, i� umia�em po m�sku stawi� czo�o k�opotliwej rzeczywisto�ci, niew�tpliwie by�o powodem do dumy, jednak�e m�j triumf okaza� si� kr�tkotrwa�y, kiedy poj��em, �e zap�dzi�em si� w nast�pn� �lep� uliczk� i nie mam poj�cia, jak z niej wyj��. Nie mog�em oficjalnie �y� z Teres�. Najwyra�niej nie by�em jej tak�e w stanie przekona�, �eby �y�a ze mn� nieoficjalnie. M�j logiczny umys�, kt�ry mimo tak absurdalnych okoliczno�ci od czasu do czasu jeszcze funkcjonowa�, podpowiada� mi, �e istniej� trzy mo�liwe wyj�cia. Mog�em z ni� zerwa�. Mog�em utrzyma� niezadowalaj�ce status quo. Ewentu- alnie mog�em si� z ni� o�eni�. Zerwanie nie wchodzi�o w rachub�. Utrzymywanie status quo ju� nie�le da�o mi si� we znaki. Ma��e�stwo by�o tak samo wykluczone jak publiczny romans. A mo�e jednak nie? Owszem, tak. Nie mia�o szans na przetrwanie. Naga prawda, kt�rej musia�em czasem spojrze� w twarz, je�li chcia�em pozosta� przy zdrowych zmys�ach, przedstawia�a si� tak: Teresa nie pasowa�a do mojego �wiata. Je�li mieliby�my si� pobra�, kt�re� z nas musia�oby zmieni� styl �ycia, a nie mog�em przecie� o�wiadcza� si� jej s�owami: "S�uchaj, ch�tnie bym si� z tob� o�eni�, ale zanim ci� poprowadz� do o�tarza, musisz wprowadzi� w swoim �yciu mn�stwo zmian". Zastanawia�em si�, czy nie powinienem zacz�� od sie- bie, wkr�tce jednak porzuci�em ten pomys�. M�j �wiat podoba� mi si� taki, jaki by�, i jakakolwiek ra- dykalna odmiana po prostu nie mie�ci�a mi si� w g�owie. Potem pojecha�em do Niemiec i gdy po raz pierwszy od kilkunastu lat postawi�em stop� na oj- czystej ziemi, zapomnia�em o wszystkim - o Teresie, o banku, o ca�ym moim dotychczasowym �yciu. Powr�t do starego kraju okaza� si� dla mnie ci�k� pr�b�. My�la�em, �e jestem dobrze przygotowany. Czyta�em niezliczone reporta�e i rozmawia�em z lud�mi, kt�rzy byli w Niemczech. Czeka�em cztery lata od zako�czenia wojny, gdy� chcia�em by� pewien, �e zdo�am si� pogodzi� z chaosem, kt�ry mog� tam zasta�. Na miejscu przekona�em si� nie tylko o tym, i� rzeczywisto�� wygl�da o wiele gorzej, ni� by�em to sobie w stanie wyobrazi�, lecz tak- �e i o tym, �e nie mam poj�cia, jak si� z ni� upora�. �aden gazetowy reporta�, �adne zdj�cie w maga- zynie "Life", �aden naoczny �wiadek nie m�g� mnie przygotowa� na spotkanie z miastami, le��cymi w gruzach tak samo jak moje z�udzenia, i z tym jankeskim �o�nierzem, kt�ry gwizda� "Lili Marlene". - I jak by�o w Europie? - spyta�a weso�o Teresa, kiedy wr�ci�em do Nowego Jorku. - Wspaniale. Nie mog�em m�wi� o Niemczech; zacz��em snu� opowie�� o Pary�u, podpieraj�c si� wspom- nieniami z przedwojennej wizyty w tym mie�cie. - Jak by�o w Niemczech? - zagadn�� mnie Korneliusz jaki� czas p�niej. - Nie tak tragicznie. Wr�ciwszy wszak�e na r�g Willow i Wall zrozumia�em, �e nie mog� ju� d�u�ej udawa�, �e nic si� nie sta�o. Je�li mia�em w przysz�o�ci �y� w zgodzie z samym sob�, musia�em przeprowadzi� daleko id�ce zmiany zar�wno w �yciu prywatnym, jak i zawodowym. Chcia�em zadzwoni� do Paula Hoffmana z ECA (Economic Cooperation Administration - Za- rz�d Wsp�pracy Gospodarczej), kt�ry w tym czasie rekrutowa� bankier�w ch�tnych do pomocy przy odbudowie europejskiej gospodarki. Podnios�em nawet s�uchawk�, �eby dowiedzie� si� o numer ECA w Waszyngtonie, ale od�o�y�em j�, kiedy u�wiadomi�em sobie, �e najpierw czeka mnie rozmowa z Korneliuszem. O rezygnacji nie mog�o by� mowy. Bank Van Zale'a by� ca�ym moim �yciem, symbo- lem mojej kariery, uciele�nieniem klasycznych ameryka�skich t�sknot, kt�re tak d�ugo dr�czy�y mnie po nocach. Musia�em wzi�� bezp�atny urlop, a tylko jeden cz�owiek by� w�adny da� mi to, czego pragn��em. Perspektywa nieuchronnej przeprawy z Korneliuszem nie by�a zach�caj�ca. Korneliusz by� izo- lacjonist�, cho� teoretycznie po Pearl Harbor zerwa� z t� doktryn�, dostosowuj�c si� do oficjalnej po- lityki USA. Nigdy nie potrafi� racjonalnie wyja�ni� �r�de� swej niech�ci, lecz nie lubi� Europy i wie- dzia�em, �e nie przykla�nie projektowi urlopu, kt�ry pozwoli mi pracowa� na rzecz odbudowy tego kontynentu. To, i� w teorii zgadza� si� z ekonomistami g�osz�cymi, �e od energicznego wprowadze- nia w �ycie planu Marshalla zale�y w znacznym stopniu dobrobyt samej Ameryki, nie mia�o tu �adne- go znaczenia; w praktyce �a�owa� ka�dego dolara wydanego na rozw�j kraj�w, kt�re wci�gn�y USA w drug� wojn� �wiatow�, czego im nie m�g� wybaczy�. Na dodatek pr�cz nieuleczalnego szowinizmu Korneliusza musia�em jeszcze przezwyci�y� jego op�r przed pozbawieniem si�, cho�by na kr�tki czas, moich us�ug. Co prawda nigdy si� nie �udzi�em, �e jestem mu niezb�dny w banku na Willow Street 1, mia�em jednak �wiadomo��, �e �aden z pozosta- �ych partner�w nie mo�e si� ze mn� r�wna� jako wsp�pracownik ani te� powiernik. Jak sam cz�sto mawia�, by�o zaledwie par� os�b, kt�rym m�g� ca�kowicie zaufa�. Na swoje nieszcz�cie - zwa�ywszy okoliczno�ci by�em jedn� z nich. My�la�em, �e moje po�o�enie jest ju� kra�cowo niezr�czne, lecz si� myli�em. Sprawy przybra�y o wiele gorszy obr�t po ucieczce Vicky Van Zale z poznanym na pla�y ch�opakiem, kiedy to Korne- liusz zacz�� snu� te swoje matrymonialne mrzonki. Ma�o, �e nie mia� ochoty rozpi�� ��cz�cych nas od tak dawna kajdan wsp�lnej przesz�o�ci, teraz d��y� jeszcze do tego, �eby wyrzuci� klucz. Kiedy owe- go wieczoru jecha�em na spotkanie z Teres�, zastanawia�em si� z rozpacz�, jak zdo�am si� wydosta� ze z�otej klatki na rogu Willow i Wall, kt�r� Korneliusz wci�� zapobiegliwie umacnia�. Wysiad�em z mercedesa. - Nie czekaj na mnie, Hauptmann - rzuci�em. - Wr�c� do domu taks�wk�. Kiedy samoch�d odjecha�, spojrza�em na obsadzon� drzewami ulic� i pastelowe niebo. Wiecz�r by� cudowny; nagle wbrew wszelkim przeciwno�ciom moja rozpacz ucich�a i nawet zdo�a�em si� u�- miechn�� na wspomnienie ostatniej rozmowy z Korneliuszem. Czy naprawd� powa�nie my�la�, �e uda mu si� mnie przekupi� albo przekabaci�, �ebym o�eni� si� z jego rozpuszczon� c�reczk�? Chyba po- strada� zmys�y. Chcia�em si� o�eni� z Teres�. Naturalnie, �e o�eni� si� z Teres�. To dlatego sam po- mys� �lubu z kimkolwiek innym wyda� mi si� tak niedorzeczny. Zrozumia�em, �e ju� od jakiego� czasu chcia�em si� z ni� o�eni�, ale ukrywa�em to przed samym sob�. Teraz mog�em w g��bi serca przyzna�, jak bardzo j� kocham. Teraz nie musia�em ju� sobie powtarza�, �e nie pasuje do �wiata nowojorskich bogaczy. M�j �wiat mia� si� odt�d zmieni�, a ja wraz z nim. Kiedy za pomoc� jakiego� b�yskotliwego dyplomatycznego poci�gni�cia - kt�rego na razie nie umia�em sobie wyobrazi� - zapewni� sobie urlop, pojad� do Europy, po�wi�c� si� idei planu Marshalla i wreszcie jako lojalny Amerykanin b�d� walczy� o Niemcy, kt�re tak bardzo kocha�em przed wojn�. A p�niej? P�niej przewidywany powojenny boom b�dzie ju� w pe�nym rozkwicie i jako� zdo- �am przekona� Korneliusza, �e w jego najlepiej poj�tym interesie le�y otwarcie plac�wki Van Zale'a w Europie... Jak okiem si�gn��, s�a�o si� przede mn� nowe �ycie; drzwi domu Kevina otwar�y si� sze- roko na powitanie, a ja bieg�em po schodach do Teresy. U�miechn�a si� do mnie, a kiedy j� zobaczy- �em, poczu�em, �e zaraz serce mi p�knie z rado�ci i z ulgi i �e nareszcie uda�o mi si� rozwik�a� wszys- tkie konflikty, kt�re tak d�ugo czeka�y na rozwi�zanie. By�o to kusz�ce, ol�niewaj�ce z�udzenie. Mimo to nigdy w �yciu nie zapomn�, jak bardzo by�em szcz�liwy tego kwietniowego wieczoru w 1949 roku, kiedy zobaczy�em u�miechni�t� Teres� i wbieg- �em po schodkach prosto w jej ramiona. - Cze��, kochanie! - powiedzia�a, ca�uj�c mnie na powitanie. - Zostaw sw�j najnowszy milion dolc�w za progiem i wskakuj do �rodka. Zrobi� ci martini, po kt�rym nawet genera� Sherman nie ru- szy�by z miejsca. Rany, wygl�dasz prawie tak �le jak tw�j g�os w s�uchawce! Co si�, u licha, sta�o? Rozdzia� drugi 1 Pe�ne wargi Teresy pokryte by�y szkar�atn� pomadk�, na jej nie upudrowanym nosie zauwa�y- �em rozmazan� smug� sadzy. Ciemne w�osy stercza�y dziko w najmniej oczekiwanych kierunkach, jak gdyby zaprzecza�y istnieniu grawitacji. Turkusowa sukienka, �ci�gni�ta bia�ym paskiem stanowi�cym "pendent" do sanda�k�w na wysokich obcasach, wygl�da�a, jak gdyby zbieg�a si� w pralni: szwy na biodrach naci�gni�te by�y do granic wytrzyma�o�ci, a guziki na biu�cie ledwie si� dopina�y. Jak zwykle nie mia�a na sobie �adnej bi�uterii poza z�otym krzy�ykiem. - Wygl�dasz cudownie! - stwierdzi�em i poca�owa�em j� jeszcze raz. - Sk�d wytrzasn�a� t� sek- sown� kieck�? - Z ulicznego bazaru na Lower East Side. Nie wykr�caj si�, tylko odpowiedz mi na pytanie! Dlaczego przez telefon m�wi�e� takim ponurym g�osem? Nie mia�em ochoty wdawa� si� w wyja�nienia dotycz�ce natury moich skomplikowanych zwi�zk�w z Korneliuszem. - A, jest taka du�a korporacja o nazwie Hammaco, kt�ra chce wypu�ci� akcje o warto�ci dzie- wi��dziesi�ciu milion�w dolar�w... - O Bo�e. Czekaj, zaraz zrobi� drinki. Na pewno nie masz nic przeciwko siedzeniu w kuchni? W�a�nie gotuj� ry� do jambalai. - A gdzie Kevin? - Jeszcze nie wr�ci� z pr�by - odpar�a, prowadz�c mnie przez hol na ty�y domu. Dom Kevina to cacko, ale kuchnia by�a prawdziwym majstersztykiem i skupi�a w sobie wszyst- kie jego zalety. Umeblowana do�� sk�po, mia�a w sobie t� niewymuszon� prostot�, jak� mo�na osi�g- n�� dopiero za du�e pieni�dze. By�a to replika du�ej, przestronnej kuchni, kt�r� Kevin podziwia� kie- dy� na pewnej nowoangielskiej farmie. Staro�wiecki piec, zainstalowany wy��cznie dla cel�w zdobni- czych, l�ni� wypolerowan� czerni� na tle cz�ciowo ods�oni�tej ceglanej �ciany. Solidne szafki zrobio- no z klonowego drewna. Na �rodku sta� ci�ki prostok�tny st� i cztery drewniane krzes�a. Parapet zastawiony by� zio�ami w doniczkach, na �cianie wisia�y miedziane patelnie, a czerwone p�ytki pod�o- gowe po�yskiwa�y ciep�o w �agodnym �wietle. Kevin zatrudnia� gospodyni� i sprz�taczk� na przy- chodne, chc�c utrzyma� w domu nieskazitelny porz�dek, niweczony zreszt� natychmiast, ilekro� do kuchni wesz�a Teresa. - Przepraszam za ten ba�agan - powiedzia�a, uprz�taj�c skrawek sto�u. Gospodyni ma dzisiaj wolne, wi�c obieca�am Kevinowi, �e ugotuj� mu �arcie, bo da� mi pi�� dolar�w na buty. Od tamtych w ko�cu odpad�y mi obcasy i ten ma�y cz�owieczek za rogiem powiedzia�, �e tym razem nie da si� ich ju� naprawi�... Dziwne, by�am pewna, �e mam gdzie� oliwki do martini. Ciekawe, co z nimi zrobi�am? - Kevin po�yczy� ci pieni�dze? - Nie, da� mi je. Nigdy nikomu nie po�ycza. - Tak w�a�nie my�la�em. A zatem, je�eli mo�esz bra� pieni�dze od Kevina... - Nie mog�. I dlatego w zamian gotuj� mu kolacj�. Chyba b�d� si� musia�a rozejrze� za jak�� prac�, bo zd��y�am ju� up�ynni� wszystkie oszcz�dno�ci... Przykro mi, kochanie, ale nie mog� znale�� tych oliwek. Mo�e kot je zjad�. Dwie kostki lodu do martini? - Dzi�ki. S�uchaj, wcale nie musisz szuka� nowej pracy. W�a�nie wpad� mi do g�owy �wietny pomys�... Rzuci�a si� na mnie bez ostrze�enia. - Mam ju� powy�ej uszu twoich �wietnych pomys��w! I mam do�� tego ci�g�ego gadania o pie- ni�dzach! Wybacz, ale jestem dzi� w wyj�tkowo pod�ym nastroju. Zupe�nie mi nie idzie robota. I dla- tego, jak tylko podam Kevinowi kolacj�, b�d� musia�a i�� na g�r� i wzi�� si� do malowania. - Hej, zaczekaj chwil�! - Zbity z tropu tym niespodziewanym atakiem, zdo�a�em tylko wymam- rota� z uraz�: - Mam ci co� wa�nego do powiedzenia! Wyr�n�a w st� paczk� ry�u. - Moja praca te� jest wa�na! - wrzasn�a. - My�lisz, �e to tylko zabawne hobby, bo nie przynosi mi �adnych dochod�w! Forsa, forsa, forsa, tylko o tym potrafisz my�le� w dzie� i w nocy! No po- wiedz, czy kiedykolwiek my�lisz o czym innym? Nie da�abym za to z�amanego grosza! Ju� od d�u�- szego czasu wiem, �e masz o mnie fa�szywe poj�cie, ale teraz zaczynam si� zastanawia�, czy przypad- kiem ja te� nie wzi�am ci� za kogo� zupe�nie innego, ni� jeste�. O, potrafisz du�o m�wi�, ale to tylko pozory, a co w rzeczywisto�ci kryje si� za tym pozorem wielkiego �wiata i uwodzicielskim "savoir-fa- ire"? Nie mog� si� zdecydowa�, czy naprawd� jeste� mi�ym przyzwoitym facetem, czy zwyk�ym dra- niem. Chyba musisz by� draniem, skoro postanowi�e� zmarnowa� sobie �ycie, wybieraj�c tak skorum- powan�, materialistyczn�, odra�aj�c� profesj� jak bankowo��, ale... - Chwileczk�! - zd��y�em ju� doj�� do siebie i teraz wiedzia�em dok�adnie, co mam m�wi�. Nie podnosi�em g�osu, zmieni�em tylko ton, jak to zawsze robi�em, ilekro� klient zaczyna� si� stawia� i trzeba go by�o bezbole�nie usadzi�. - Wyja�nijmy sobie par� spraw. Bankowo�� to dobry zaw�d. Mo�esz uwa�a�, �e jako boski dar dla ludzko�ci nie dor�wnuje malarstwu, ale gdyby� odrobin� wi�cej wiedzia�a o finansach, a mniej czasu po�wi�ca�a wch�anianiu tych bzdurnych marksistowskich sofiz- mat�w, zrozumia�aby�, �e praca bank�w ma �ywotne znaczenie dla gospodarki, a przez to i dla ca�e- go kraju. Wi�c przesta� mi tu opowiada� bajeczki z lat trzydziestych o tym, �e bankierzy to bandyci, dobrze? Zastan�w si� i spr�buj przez chwil� pomy�le�. Mamy rok 1949 i co si� dzieje? To bankierzy b�d� odbudowywa� Europ� po tym, jak politycy i bohaterzy w mundurach rozwalili j� na drobne ka- wa�ki! I o tym w�a�nie chcia�em z tob� pom�wi�. Przysz�o mi na my�l, jak mog� wykorzysta� swoj� wiedz� i do�wiadczenie w bankowo�ci dla sprawy, kt�ra naprawd� jest tego warta... - Och, daj�e spok�j. Te szczurze wy�cigi s� takie p�ytkie, takie ja�owe... - Na lito�� bosk�! - rozz�o�ci�em si�. - Nie wciskaj mi teraz tych pokr�tnych filozoficznych bredni na temat sensu �ycia. A kto, do diab�a, wie, jaki to wszystko ma sens? Na d�u�sz� met� stwo- rzenie obrazu jest r�wnie bezsensowne jak zarobienie dolca, nie s�dzisz? Pewnie twoim zdaniem jes- tem tak zaj�ty robieniem pieni�dzy, �e nie zadaj� sobie fundamentalnych pyta�, ale nie jestem takim bezdusznym robotem, za jakiego mnie uwa�asz. Cz�sto, szczeg�lnie ostatnio, zastanawia�em si�, jaki cel ma �ycie? Czy istnieje B�g? Wydaje si� to nie do pomy�lenia, ale je�li istnieje, cholernie kiepsko sprawdza si� w zarz�dzaniu. Czy istnieje �ycie pozagrobowe? Zn�w trudno to sobie wyobrazi�, ale je�li jest co� takiego i je�eli B�g trzyma na tym r�k�, musi tam panowa� nielichy ba�agan. Ja osobi�cie nie lubi� fantazjowa�. Bardziej interesuj� mnie namacalne fakty, kt�re mog� uporz�dkowa� w jaki� sp�jny system. �yjemy w spo�ecze�stwie kapitalistycznym i to si� za naszego �ycia nie zmieni. A pie- ni�dze s� si�� nap�dow� tego spo�ecze�stwa. Pieni�dze s� potrzebne do �ycia; maj�c je, mo�na robi� to, co naprawd� chce si� robi�, mo�na czyni� dobro. I w ten spos�b dochodzimy do tego, co mia�em zamiar ci powiedzie�. W tej chwili w Europie... - Europa! - wybuchn�a Teresa. - G�wno mnie obchodzi Europa! Martwi� si� o nas i o to, do- k�d zmierzamy! Ja przynajmniej pr�bowa�am zaakceptowa� ci� takiego, jakim jeste�, z bankowo�ci� i ca�ym tym bagnem. Ale czy ty kiedykolwiek uczyni�e� wysi�ek, �eby przyj�� mnie tak�, jak� ja jes- tem, Sam? Kiedy wreszcie przestaniesz pr�bowa� mnie kupi� i przerobi� na jak�� cholern� udomo- wion� konkubin�? - Jezu Chryste! - krzykn��em, trac�c panowanie nad sob�. - Nie chc� ci� zmieni� w udomowio- n� konkubin�! Chc�, �eby� zosta�a moj� �on�! Na drugim ko�cu holu drzwi wej�ciowe otwar�y si� z lekkim trzaskiem. - Hej, Tereso! - zawo�a� Kevin. - Zgadnij, kto przywi�z� mnie wielkim jak ci�ar�wka rolls-roy- ce'em z rogu Brodwayu i Czterdziestej Drugiej? Stali�my bez ruchu i patrzyli�my na siebie. Wargi Teresy by�y lekko rozchylone, ma�y z�oty krzy�yk znikn�� pomi�dzy wypuk�o�ciami jej piersi. Po��da�em jej. - Zaczekam na ciebie na g�rze - powiedzia�em przyciszonym g�osem. - Nie chce mi si� rozma- wia� z Kevinem. - Nie. - Tereso... - Przykro mi, wiem, �e zachowuj� si� podle, ale nic na to nie poradz�. Po prostu nic nie mog� na to poradzi�... Jako� nie potrafi� u�o�y� sobie �ycia. Gdybym tylko mog�a pracowa�... musz� spr�- bowa�, musz� dzisiaj co� popchn��, inaczej chyba zwariuj�... - Ale ja musz� z tob� porozmawia�! - Nie dzisiaj. Nie mog�. Musz� by� sama. Musz� pracowa�, musz�! - Ale ja ci� kocham... Pomog� ci wszystko u�o�y�. - Jak ty zupe�nie nic nie rozumiesz! Kuchenne drzwi otwar�y si� szeroko i Kevin wykona� triumfalne wej�cie zgodnie z najlepsz� tradycj� show-biznesu. - Tereso, m�j aniele! C� to za smakowity zapach dobywa si� z piekarnika? O, cze��, Sam! No nie, nie uciekaj jeszcze! Dlaczego masz tak� sp�oszon� min�, jak gdybym ci� przy�apa� "flagrante de- licto"? Przecie� wiesz, �e pozwalam zatrudnionym przez siebie paniom przyjmowa� go�ci p�ci m�s- kiej! - A kiedy niech�tnie opu�ci�em si� na najbli�sze krzes�o, wykrzykn�� ze �miechem, jakby wylew- no�ci� m�g� roz�adowa� panuj�ce w kuchni napi�cie: - Chryste, ci skretyniali aktorzy doprowadzili mnie dzi� do ostateczno�ci! To cud, �e jeszcze nie umar�em na apopleksj�! Kevin nie wygl�da� na czterdzie�ci jeden lat. By� smag�y, wysoki (tak jak ja mierzy� sze�� st�p) i w przeciwie�stwie do mnie zachowa� zar�wno m�od� sylwetk�, jak czupryn�. Jego frywolne maniery �atwo mog�y wprowadzi� w b��d. Podobnie jak Wall Street, Brodway by� polem bitwy, na kt�rym tyl- ko najtwardsi mieli szans� prze�y�. Przedzielona do�eczkiem broda Kevina, b�d�ca wed�ug po- wszechnej opinii �r�d�em jego powodzenia u obu p�ci, osadzona by�a w mocnej, bezlitosnej szcz�ce. - ...sp�jrzcie, kogo tu mamy! - zako�czy� swoj� przemow� i wykona� szeroki gest w stron� drzwi z min� prestidigitatora, kt�ry w�a�nie ma wyci�gn�� z kapelusza sze�� kr�lik�w. Zerkn��em po- nad jego ramieniem i na progu ujrza�em Jake'a Reischmana. Nieskazitelny jak zawsze Jake zatrzyma� si� w drzwiach, badaj�c wzrokiem nieznane otoczenie z t� sam� wyrafinowanie cyniczn� min�, z jak� zwykle spogl�da� na �wiat. W identyczny spos�b wy- trawny podr�nik przystan��by zapewne u bram jakiego� zakazanego miasta. Kuchnie z pewno�ci� by- �y dla Jake'a czym� zupe�nie nowym, bo w�tpi�, by mia� dot�d okazj� obejrze� cho� jedn�. W przeci- wie�stwie do Korneliusza, kt�ry urodzi� si� na farmie w Ohio, a wychowa� pod Cincinnati w �rodo- wisku, w kt�rym przewa�a�a klasa �rednia, Jake ca�e �ycie sp�dzi� w najwy�szych sferach nowojors- kiej niemiecko-�ydowskiej arystokracji. Nasze spojrzenia zetkn�y si�. Nawet si� nie zawaha�. Jego usta wygi�y si� w grzeczno�ciowym u�miechu, cho� oczy pozosta�y lodowato b��kitne. - Guten Tag, Sam. - Witaj, Jake. Nie podali�my sobie r�k. - Naturalnie Teres� ju� pozna�e�... - Wr�cz przeciwnie - powiedzia� Jake. - Nie mia�em dot�d tej przyjemno�ci. - Nie? - zdziwi� si� Kevin. - Przecie� dok�adnie pami�tam... A, nie, rzecz