793
Szczegóły |
Tytuł |
793 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
793 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 793 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
793 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maurice Druon Zamordowana kr�lowa.
Cz.2 cyklu powie�ciowego "Kr�lowie przekl�ci". Prolog Dnia 29 listopada 1314 roku, w dwie godziny po nieszporach, dwudziestu czterech je�d�c�w w barwach Francji wypad�o cwa�em z zamku w Fontainebleau. �nieg bieli� le�ne drogi, niebo by�o czarniejsze ni� ziemia; zapad�a ju� noc, a raczej - na skutek za�mienia s�o�ca - noc nieprzerwanie trwa�a od wczoraj. Dwudziestu czterech je�d�c�w nie zazna spoczynku przed �witem; b�d� cwa�owa� nazajutrz i w dnie nast�pne, jedni do Flandrii, inni do Angoumois i Gujenny, jeszcze inni do Dole we Franche-Comte, ci do Rennes i Nantes, tamci do Tuluzy, do Lyonu, do Aigues-Mortes, budz�c po drodze bajlif�w i seneszal�w, prewot�w, �awnik�w, kapitan�w, g�osz�c w ka�dym mie�cie czy te� osadzie kr�lestwa, �e kr�l Filip IV Pi�kny nie �yje. Na wszystkich dzwonnicach poczn� bi� �a�obne dzwony, wielka, d�wi�czna, ponura fala pop�ynie rozszerzaj�c si�, a� dosi�gnie wszystkich granic Francji. Po dwudziestu dziewi�ciu latach spi�owych rz�d�w Kr�l z �elaza skona�, ra�ony w m�zg. Mia� czterdzie�ci sze�� lat. �mier� jego nast�pi�a w niespe�na sze�� miesi�cy po zgonie stra�nika piecz�ci, Wilhelma de Nogaret, a w siedem miesi�cy po zej�ciu ze �wiata papie�a Klemensa V. Tak oto jakby sprawdza�o si� przekle�stwo, jakie 18 marca, ze szczytu stosu rzuci� wielki mistrz templariuszy, kt�ry powo�a� wszystkich trzech, aby zanim up�ynie rok, stawili si� przed S�d Bo�y. Kr�l Filip, w�adca nieugi�ty, wynios�y, m�dry i tajemniczy, tak zr�s� si� ze swoim krajem i tak g�rowa� nad sw� epok�, i� tego wieczoru wszyscy odczuli, �e przesta�o bi� serce kr�lestwa. Narody jednak nigdy nie gin� z powodu �mierci jednego cz�owieka, cho�by by� najwybitniejszy; ich narodzinami i kresem rz�dz� inne prawa. Odt�d imi� Filipa Pi�knego o�wietl� w mroku stuleci tylko p�omienie stos�w, na kt�re ten monarcha rzuca� swych wrog�w, oraz iskrzenie si� z�otych monet, kt�re kaza� rzeza�. Nader rych�o wszyscy zapomn�, �e okie�zna� mo�now�adc�w, utrzymywa� pok�j w miar� mo�no�ci, reformowa� prawa, wybudowa� twierdze, aby mo�na by�o bezpiecznie sia�, zjednoczy� prowincje, zwo�ywa� na zgromadzenia mieszczan, a przede wszystkim czuwa� nad niezawis�o�ci� Francji. Zaledwie ostyg�a jego r�ka, zaledwie zgas�a ta pot�na wola, a ju� rozp�ta�y si� d�ugo ujarzmiane lub zwalczane zawiedzione ambicje, prywaty, urazy, ��dze zaszczyt�w, wp�yw�w, bogactw. Dwie grupy gotowa�y si� do bezlitosnej walki o w�adz�: z jednej strony reakcyjny klan baron�w pod wodz� Karola de Valois, brata Filipa Pi�knego, z drugiej zwarta grupa najwy�szej administracji, kierowana przez Enguerranda de Marigny, koadiutora zmar�ego kr�la. Tylko silny monarcha m�g� unikn�� konfliktu, kt�ry klu� si� od miesi�cy, i tylko on m�g� by� go rozstrzygn��. Wst�puj�cy za� na tron dwudziestopi�cioletni ksi���, Ludwik Nawarry, wydawa� si� r�wnie ma�o uzdolniony do rz�d�w, jak i sk�po obdarzony przez los. Poprzedza�y go nies�awa zdradzonego ma��onka i przykre przezwisko K��tliwego. �ycie jego �ony, Ma�gorzaty Burgundzkiej, uwi�zionej za wiaro�omstwo, mia�o by� stawk� w rozgrywce dw�ch rywalizuj�cych ze sob� stronnictw. Koszty walki mieli jednak ponie�� r�wnie� ci, kt�rzy nic nie posiadali, nie brali udzia�u w biegu wydarze�, a nawet o niczym nie marzyli... Co wi�cej, zima roku 1314-1315 zapowiada�a si� jako zima g�odowa. Cz�� pierwsza Pocz�tek panowania I Zamek Gaillard Osadzony na kredowej skale ponad miasteczkiem Petit-Andelys, Zamek Gaillard g�rowa�, panowa� nad ca�� g�rn� Normandi�. Sekwana w tej okolicy zatacza szerok� p�tl� w�r�d soczystych ��k; Zamek Gaillard czuwa� nad dziesi�ciu milami w g�r� i w d� biegu rzeki. Ryszard Lwie Serce kaza� go zbudowa� przed stu dwudziestu laty, na przek�r traktatom, rzucaj�c tym wyzwanie kr�lowi Francji. Widz�c, jak stoi uko�czony, wzniesiony na wzg�rzu wysokim na sze��set st�p, bielej�c �wie�o ciosanym kamieniem, opasany podw�jnym murem, patrz�c na wysuni�te ku przodowi sza�ce, kraty, blanki, barbakany, na trzyna�cie wie� i pot�n� baszt�, Ryszard wykrzykn��: - Ach! Ten zamek to prawdziwy chwat!* (* gaiilard - chwat, zuch) Tak zosta�a ochrzczona budowla. Wszystko zosta�o przewidziane dla obrony tego olbrzymiego prawzoru wojskowej architektury, szturm, atak czo�owy lub okr��aj�cy, osaczenie, wdarcie si� po drabinach, obl�enie, wszystko - pr�cz zdrady. W siedem lat zaledwie po wybudowaniu twierdzy, wpad�a ona w r�ce Filipa Augusta, w czasie gdy odbija� on kr�lowi angielskiemu ksi�stwo Normandii. Od tej chwili Zamku Gaillard u�ywano nie tyle jako placu boju, ile jako wi�zienia. W�adcy zamykali tu swych przeciwnik�w, kt�rych pozostawienie na wolno�ci zagra�a�oby racji stanu, za� skazanie na �mier� mog�oby wywo�a� zamieszki lub konflikty z innymi mocarstwami. Ka�dy, kto przekracza� zwodzony most tej cytadeli, mia� ma�o szans, by ujrze� �wiat ponownie. Ca�ymi dniami kruki kraka�y pod dach�wkami, noc� wilki zbiega�y si� i wy�y u st�p mur�w. W listopadzie 1314 roku Zamek Gaillard, jego wa�y obronne i garnizon �ucznik�w s�u�y�y wy��cznie do stra�y nad dwoma kobietami: jedn� dwudziestoletni�, drug� osiemnastoletni�, Ma�gorzat� i Blank� z Burgundii, nad dwoma ksi�niczkami francuskimi, synowymi Filipa Pi�knego, skazanymi na do�ywotnie wi�zienie za zbrodni� niewierno�ci wobec ma��onk�w. By� to ostatni poranek miesi�ca i w�a�nie godzina mszy. Kaplica znajdowa�a si� za drugim murem. Osadzona by�a na skale. By�o tu ciemno, by�o tu zimno; z nagich mur�w s�czy�a si� wilgo�. Ustawiono tam tylko trzy krzes�a, dwa na lewo zajmowa�y ksi�niczki, jedno na prawo dow�dca warowni, Robert Bersumee. Za nimi stali w szeregu zbrojni �o�nierze, z minami r�wnie znudzonymi, r�wnie oboj�tni, jakby ich zwo�ano na zbi�rk� dla dostawy obroku. �nieg, kt�ry wnie�li na podeszwach, topniej�c wok� tworzy� ��tawe ka�u�e. Kapelan zwleka� z rozpocz�ciem nabo�e�stwa. Zwr�cony plecami do o�tarza rozciera� zgrabia�e palce o wyszczerbionych paznokciach. Najwyra�niej jaka� nieprzewidziana sprawa zak��ca�a jego pobo�n� rutyn�. - Moi bracia - rzek� - musimy w dniu dzisiejszym wznosi� mod�y wielce gor�co i wielce uroczy�cie. Odchrz�kn�� i zawaha� si� zak�opotany wag� tego, co mia� oznajmi�. - Pan B�g raczy� powo�a� do siebie dusz� naszego umi�owanego kr�la Filipa. Ci�ki to cios dla ca�ego kr�lestwa... Obie ksi�niczki zwr�ci�y ku sobie twarze uj�te w grube czepce z nie bielonego p��tna. - Niech wzbudz� skruch� w sercu ci, co wobec niego zawinili lub go obrazili - m�wi� kapelan - niech ci, co zachowali �al do niego za �ycia, b�agaj� dla� o mi�osierdzie, kt�rego ka�dy umieraj�cy, czy to mo�ny, czy niskiego stanu w r�wnej mierze potrzebuje przed s�dem Naszego Pana... Obie ksi�niczki pad�y na kolana i pochyli�y g�owy, aby ukry� rado��. Nie odczuwa�y ju� ch�odu, nie odczuwa�y ju� trwogi ani w�asnej n�dzy. Zala�a je olbrzymia fala nadziei; a je�li w milczeniu zwraca�y si� do Boga, to jedynie po to, aby mu dzi�kowa�, �e uwolni� je od straszliwego �wiekra. Nareszcie, po siedmiu miesi�cach wi�zienia w Zamku Gaillard, dociera�a do nich ze �wiata dobra nowina. W g��bi kaplicy zbrojni szeptali, kr�cili si�, przytupywali. - Dadz� chocia� ka�demu z nas po srebrnym soldzie? - Niby, �e kr�l umar�? - Pono� tak robi�. - Nic podobnego, nie wtedy jak kr�l umar�; mo�e na koronacj� nowego kr�la. - A jak si� on b�dzie nazywa�, ten nowy kr�l? - Czy b�dzie wojowa�, �eby ruszy� si� wreszcie z tego k�ta? Dow�dca fortecy odwr�ci� si� i rzuci� im szorstko: - Modli� si�! Wiadomo�� stawia�a przed nim szereg problem�w. Starsza bowiem z uwi�zionych by�a ma��onk� ksi�cia, kt�ry w�a�nie dzi� wst�powa� na tron. "Wi�c jestem stra�nikiem kr�lowej Francji" - m�wi� do siebie kapitan. Urz�d wi�ziennego dozorcy cz�onk�w kr�lewskiej rodziny nigdy nie by� stanowiskiem do pozazdroszczenia. Robert Bersumee najgorsze chwile �ycia zawdzi�cza� tym dw�m skazanym, kt�re przyby�y do niego pod koniec kwietnia z ogolonymi g�owami, w w�zkach obci�gni�tych kirem i pod eskort� stu �ucznik�w. Dwie m�ode kobiety; zbyt m�ode, by si� nad nimi nie litowa�... pi�kne, zbyt pi�kne nawet w tych workowatych, zgrzebnych sukniach, �eby nie m�c oprze� si� wzruszeniu, poznaj�c je dzie� po dniu przez siedem miesi�cy... A niech no by uwiod�y jakiego� sier�anta z garnizonu i uciek�y, albo niechby jedna z nich powiesi�a si� lub �miertelnie zachorowa�a, czy te� nast�pi� nag�y zwrot w ich losie, to zawsze on, Bersumee, b�dzie winny i �ajany za zbytni� s�abo�� lub zb�dn� surowo��; a w �adnym wypadku nie przyczyni si� to do jego awansu. Podobnie jak obie jego wi�niarki, nie mia� ochoty zako�czy� �ycia w tej cytadeli ch�ostanej wichrem, mokrej od mg�y, wybudowanej dla dw�ch tysi�cy �o�nierzy, a licz�cej obecnie nie wi�cej ni� stu pi��dziesi�ciu; nie chcia� tkwi� nad t� dolin� Sekwany, sk�d od dawna wycofa�a si� wojna. Nabo�e�stwo ci�gn�o si�, ale nikt nie my�la� ani o Bogu, ani o kr�lu: ka�dy my�la� tylko o sobie. - Requiem aeternam dona ei Domine "...(Wieczny odpoczynek racz mu da�, Panie...) - zaintonowa� kapelan. Kapelan, dominikanin w nie�asce, kt�rego do opustosza�ego wi�zienia wtr�ci� nieprzyjazny los i nadmierny poci�g do wina, wci�� �piewaj�c rozwa�a�, czy zmiana na tronie nie przyczyni si� do polepszenia jego w�asnego losu. Postanowi� przez tydzie� nie pi�, aby zjedna� Opatrzno��, i przygotowa� si� do godnego przyj�cia �askawej fortuny. - Et lux perpetua luceat ei * (* A �wiat�o�� wiekuista niech mu �wieci...) - odpowiedzia� kapitan. Jednocze�nie my�la�: "Nic mi nie mo�na zarzuci�. Wype�nia�em otrzymane rozkazy, to wszystko; ale nie zn�ca�em si�". - Requiem aeternam... - podj�� kapelan. - To nie dadz� nam nawet p� litra wina? - szepta� �o�nierz Gros-Guillaume do sier�anta Lalaine'a. Obie wi�niarki porusza�y jedynie wargami; nie �mia�y zdoby� si� na najkr�tszy respons; �piewa�yby zbyt g�o�no i zbyt rado�nie. Na pewno dnia tego we Francji w ko�cio�ach znajdowa�o si� wielu ludzi, kt�rzy op�akiwali kr�la Filipa lub mniemali, �e go op�akuj�. W rzeczywisto�ci jednak wzruszenie, nawet u nich, by�o tylko pewn� form� rozczulania si� nad w�asnym losem. Ocierali oczy, si�kali, kiwali g�ow�, bo wraz z Filipem Pi�knym odchodzi�o ich w�asne �ycie, wszystkie lata sp�dzone pod jego ber�em, prawie jedna trzecia wieku przypiecz�towana imieniem tego monarchy. Rozpami�tywali w�asn� m�odo��, u�wiadamiali sobie w�asn� staro�� i nagle ich jutro wydawa�o si� niepewne. Kr�l, nawet w godzinie zgonu, jest dla osieroconego narodu god�em i symbolem. Po sko�czonej mszy Ma�gorzata Burgundzka przechodz�c obok kapitana rzek�a: - Panie, �ycz� sobie pom�wi� z wami o sprawach wielkiej wagi, a dotycz�cych was osobi�cie. Bersumee odczuwa� zak�opotanie, ilekro� Ma�gorzata Burgundzka zwraca�a si� do niego i patrzy�a mu w oczy. - Przyjd� wys�ucha� was, Pani - odpowiedzia� - natychmiast, jak tylko sko�cz� obch�d warty. Rozkaza� sier�antowi Lalaine odprowadzi� wi�niarki i doradzi� mu szeptem zdwoi� zar�wno wzgl�dy, jak i �rodki ostro�no�ci. Wie�a, w kt�rej wi�ziono Ma�gorzat� i Blank�, sk�ada�a si� tylko z trzech wielkich okr�g�ych komnat, identycznych i zbudowanych jedna nad drug�. Ka�da izba zajmowa�a ca�e pi�tro i ka�da mia�a komin z okapem i sklepiony sufit. Pokoje te ��czy�y kr�te schody, biegn�ce w murze �limacznic�. Oddzia� stra�y zajmowa� stale izb� na parterze, Ma�gorzata mieszka�a w komnacie na pierwszym pi�trze, Blanka - na drugim. Noc� grube, zamykane na k��dk� drzwi oddziela�y obie ksi�niczki, w dzie� mia�y one prawo si� widywa�. Kiedy sier�ant je odprowadzi�, odczeka�y, a� u do�u schod�w zazgrzytaj� zawiasy i zasuwy. Potem spojrza�y na siebie i odruchowo podbieg�y ku sobie wo�aj�c: - Umar�, umar�! �ciska�y si�, ta�czy�y, p�aka�y i �mia�y si� na przemian, niestrudzenie powtarzaj�c: - Umar�! Zerwa�y p��cienne czepce, potrz�sn�y kr�tkimi w�osami siedmiomiesi�cznymi. - Lustro! Najpierw chc� lustra - wykrzykn�a Blanka, jakby ju� za godzin� mia�a by� wolna, a jedyn� jej trosk� by� tylko w�asny wygl�d. Na g�owie Ma�gorzaty niby he�m pi�trzy�y si� drobne, czarne loczki, zwarte i mocno skr�cone. W�osy Blanki odrasta�y nier�wno prostymi, jasnymi kosmykami koloru s�omy. Obie kobiety instynktownie przesun�y palcami po karku. - Czy my�lisz, �e jeszcze mog� by� �adna? - zapyta�a Blanka. - Jak�e musia�am postarze� si�, je�eli zadajesz mi takie pytanie! - odpar�a Ma�gorzata. Ile� obie ksi�niczki musia�y znie�� od wiosny! Tragedi� w Maubuisson, s�d kr�la! Potworn� ka�� swoich kochank�w na wielkim placu w Pontoise! Ordynarne wrzaski mot�ochu, a p�niej p� roku twierdzy, latem zaduch w rozpalonych murach, lodowaty ch��d, gdy nadesz�a jesie�, wiatr, co j�cza� bez przerwy pod zr�bami mur�w, czarn� gryczan� polewk�, kt�r� im podawano jako posi�ek, koszule szorstkie jak w�osiennice, a zmieniane raz na dwa miesi�ce, niesko�czenie d�ugie dnie przed otworem w�skim jak strzelnica, przez kt�ry - jakby nie ustawi� g�owy - mog�y zobaczy� zaledwie he�m �ucznika chodz�cego tam i z powrotem po trasie warty... wszystko to nazbyt wstrz�sn�o charakterem Ma�gorzaty, aby - czu�a to i wiedzia�a - nie mog�o nie zmieni� jej twarzy. Blance dziwna lekkomy�lno�� pozwala�a prze�lizgiwa� si� w jednej chwili z rozpaczy w nieuzasadnione nadzieje; Blanka nagle przestawa�a szlocha�, bo ptak za�wiergota� za murem, i wo�a�a zachwycona: "Ma�gorzato! Czy s�yszysz? Ptaszek!"... Blanka wierzy�a w znaki, we wszystkie znaki, i snu�a bez przerwy marzenia jak prz�dki ni� z ko�owrotka, Blanka, by� mo�e, gdyby j� wyprowadzono z tej ciemnicy, mog�aby odzyska� swoj� cer�, spojrzenie i dawn� niefrasobliwo��. Ma�gorzata nigdy. Od pierwszej chwili uwi�zienia nie wyla�a ani jednej �zy, nie wypowiedzia�a ani jednej my�li �wiadcz�cej o wyrzutach sumienia. Kapelan, kt�ry j� spowiada� co tydzie�, by� przera�ony t� zatwardzia�� dusz�. Ani przez chwil� Ma�gorzata nie chcia�a uzna� si� za winn� swego nieszcz�cia; ani na chwil� nie uzna�a, �e jako wnuczka Ludwika �wi�tego, c�rka diuka Burgundii, kr�lowa Nawarry i przysz�a kr�lowa Francji zostaj�c kochank� giermka - prowadzi niebezpieczn� i godn� nagany gr�, za kt�r� mo�e zap�aci� utrat� czci i wolno�ci. Uwa�a�a, i� jest niewinna, poniewa� wydano j� za cz�owieka, kt�rego wcale nie kocha�a. Nie poczuwa�a si� do swawoli; nienawidzi�a swych wrog�w; i wy��cznie przeciw nim kierowa�a bezsilny gniew, przeciw swej angielskiej szwagierce, kt�ra j� zadenuncjowa�a, przeciw w�asnej rodzinie burgundzkiej, kt�ra jej nie broni�a, przeciw kr�lestwu i jego prawom, przeciw Ko�cio�owi i jego przykazaniom. A marz�c o wolno�ci, natychmiast marzy�a o zem�cie. Blanka obj�a ramieniem jej szyj�. - Jestem pewna, moja mi�a, �e nasze nieszcz�cia si� sko�czy�y. - Sko�cz� si� - odpar�a Ma�gorzata - pod warunkiem, �e b�dziemy dzia�a� zr�cznie i szybko. Mia�a w g�owie mglisty plan, kt�ry przyszed� jej na my�l podczas mszy, ale jeszcze nie wiedzia�a, jak go zrealizuje. W ka�dym razie chcia�a wykorzysta� sytuacj�. - Pozwolisz, �e sama b�d� rozmawia� z tym drabem Bersumee, chocia� wola�abym widzie� jego g�ow� na ostrzu dzidy ni� na jego karku - dorzuci�a. Po chwili m�ode kobiety us�ysza�y zgrzyt odsuwanych zasuw u drzwi. W�o�y�y czepce. Blanka stan�a we wn�ce przy w�skim oknie; Ma�gorzata usiad�a na jedynym w komnacie sto�ku. Wszed� dow�dca twierdzy. - Przychodz�, Pani, zgodnie z wasz� pro�b� - powiedzia�. Ma�gorzata chwil� odczeka�a, mierz�c go od st�p do g��w, po czym rzek�a: - Panie Bersumee, czy wiecie, kogo od dzi� wi�zicie? Bersumee odwr�ci� wzrok, jakby szuka� czego� ko�o siebie. - Wiem to, Pani, ja to wiem - odpowiedzia� - i od dzisiejszego ranka ci�gle o tym my�l�, od kiedy obudzi� mnie je�dziec, kt�ry jecha� do Criqueboeuf i Rouen. - Oto ju� siedem miesi�cy jak tu jestem wi�ziona i nie mam ani bielizny, ani sprz�t�w, ani prze�cierade�; jem t� sam� polewk� co wasi �ucznicy i tylko godzin� w ci�gu dnia pali si� u mnie w kominie. - Wykonuj� rozkazy pana de Nogaret, Pani - odpar� Bersumee. - Wilhelm de Nogaret nie �yje. - Przekaza� instrukcje kr�la. - Kr�l Filip nie �yje. Odgaduj�c, dok�d zmierza Ma�gorzata, Bersumee odpar�: - Ale Dostojny Pan de Marigny jeszcze wci�� �yje, Pani, i on stoi na czele s�d�w i wi�zie�, tak jak rz�dzi wszystkimi sprawami kr�lestwa, ja za� zale�� od niego we wszystkim. - Czy je�dziec dzi� rano nie przywi�z� wam nowych rozkaz�w? - Nie, Pani. - Niebawem je otrzymacie. - Czekam na nie, Pani. Robert Bersumee wygl�da� na wi�cej ni� na swoje trzydzie�ci pi�� lat. Mia� zatroskan�, zrz�dliw� min�, jak� ch�tnie przybieraj� zawodowi �o�nierze, a kt�ra si�� nawyku staje si� ich zwyk�ym wyrazem twarzy. Na co dzie� na terenie twierdzy nosi� czapk� z wilczej sk�ry i star� bluz� z �elaznych k�ek, troch� za lu�n�, poczernia�� od t�uszczu i zwisaj�c� wok� pasa. Brwi zbiega�y mu si� u nasady nosa. Na pocz�tku niewoli Ma�gorzata ofiarowywa�a mu si� prawie bez wybieg�w, w nadziei, �e pozyska sojusznika: On za� uchyla� si� od wszelkich awans�w, nie tyle z cnotliwo�ci, ile ze wzgl�du na ostro�no��. Mia� jednak uraz� do Ma�gorzaty z powodu przykrej roli, jak� mu przysz�o odgrywa�. Dzi� rozwa�a�, czy tym roztropnym zachowaniem si� zas�u�y� osobi�cie na �ask� czy nagan�. - Wcale mi nie by�o przyjemnie, Pani - odpar� - stosowa� taki regulamin wobec kobiet... i to tak wysokiego rodu jak wy. - Wyobra�am to sobie, panie, wyobra�am - odpowiedzia�a Ma�gorzata - bo przeczuwam w was rycerza, a takie traktowanie, jakie wam nakazano, musia�o w was wzbudzi� odraz�. Dow�dca twierdzy pochodzi� z gminu, us�ysza� wi�c z przyjemno�ci� s�owo: rycerz. - Tylko, panie - m�wi�a dalej wi�niarka - tylko m�czy mnie to �ucie drewna, �eby zachowa� bia�e z�by, i smarowanie r�k s�onin� z zupy, �eby sk�ra nie pop�ka�a od ch�odu. - Rozumiem Pani�, rozumiem. - B�d� wam wdzi�czna, je�eli od dzi� b�dziecie mnie chroni� od mrozu, robactwa i g�odu. Bersumee zwiesi� g�ow�. - Nie mam rozkazu, Pani. - Przebywam tu tylko na skutek nienawi�ci, jak� �ywi� do mnie kr�l Filip, a jego �mier� wszystko niebawem zmieni - podj�a z ogromn� pewno�ci� siebie Ma�gorzata. - Czy� macie czeka�, a� rozka�� wam otworzy� przede mn� bramy, aby okaza� nieco wzgl�d�w kr�lowej Francji? Czy nie my�licie, �e post�pujecie nader nierozs�dnie i wbrew w�asnym interesom? Wojskowi cz�sto grzesz� wrodzonym brakiem w�asnej decyzji i to sk�ania ich do pos�usze�stwa, ale jest r�wnie� powodem wielu przegranych bitew. Cho� Bersumee �atwo przeklina� podw�adnych i mia� chybk� do raz�w r�k�, nie odznacza� si� inicjatyw� w nieprzewidzianych sytuacjach. Pomi�dzy uraz� kobiety, kt�ra twierdzi�a, �e jutro b�dzie wszechw�adna, a gniewem Dostojnego Pana de Marigny, kt�ry by� wszechw�adny dzi�, na jakie ryzyko mia� si� nara�a�? - Chcia�abym r�wnie� - m�wi�a Ma�gorzata - aby�my obie z Pani� Blank� mog�y wyj�� na jedn� lub dwie godziny poza obr�b tych mur�w pod wasz� opiek�, o ile uwa�acie to za wskazane, i zobaczy� co� wi�cej ni� blanki na murach i w��cznie waszych �ucznik�w. Po�pieszy�a si� i posun�a za daleko. Bersumee zwietrzy� podst�p. Jego wi�niarki stara�y si� nawi�za� kontakty na zewn�trz twierdzy, a mo�e nawet przemkn�� mu si� mi�dzy palcami. To� to znaczy, �e wcale nie by�y tak pewne swego powrotu na dw�r. - Poniewa� jeste�cie kr�low�, Pani, pojmiecie, �e musz� by� wierny kr�lewskiej s�u�bie - powiedzia� - i nie mog� narusza� danych instrukcji. Po czym wyszed�, by unikn�� dalszej dyskusji. - To pies - wykrzykn�a Ma�gorzata - zwyk�y brytan, kt�ry umie tylko szczeka� i k�sa�! Zrobi�a fa�szywy krok, a teraz w�cieka�a si� biegaj�c po okr�g�ej komnacie. Bersumee, ze swej strony, te� nie by� zadowolony. "Trzeba wszystkiego oczekiwa�, jak si� jest stra�nikiem kr�lowej" - m�wi� sobie. Za� dla zawodowego �o�nierza oczekiwa� wszystkiego, znaczy przede wszystkim oczekiwa� inspekcji. II Dostojny pan Robert d'Artois Topniej�cy �nieg kapa� z dach�w. Wsz�dzie zamiatano, wsz�dzie sprz�tano. W pomieszczeniu stra�y chlusta�a woda, wylewana z wiader obfitymi strugami na kamienne p�yty. Smarowano t�uszczem �a�cuchy zwodzonego mostu. Wyci�gano piece do gotowania grochu, jakby lada chwila cytadela mia�a zosta� zaatakowana. Od czas�w Ryszarda Lwie Serce Zamek Gaillard nie zazna� podobnego rozgardiaszu. Bersumee, obawiaj�c si� nag�ej inspekcji, postanowi� wysztafirowa� garnizon jak na parad�. Przebiega� koszary z ku�akami na biodrach i rozwart� g�b�, wrza� gniewem na widok obierzyn, kt�re za�mieca�y kuchnie, w�ciek�ym ruchem podbr�dka wskazywa� na paj�czyny zwisaj�ce z pu�apu, kaza� prezentowa� rynsztunek. Jaki� �ucznik zgubi� ko�czan. Gdzie u licha ten ko�czan? A czemu k�ka u brzegu kolczugi zardzewia�y? Dalej, nabra� pe�ne gar�cie piachu i szorowa�, ma b�yszcze�! - Jak pan de Pareilles spadnie nam na kark - wrzeszcza� Bersumee - nie poka�� mu bandy �ebrak�w! Rusza� si�! I biada temu, kto nie biega� szybko! �o�nierz Gros-Guillaume, ten, co to spodziewa� si� dodatkowej racji wina, zarobi� kopniaka w �ydk�. Sier�ant Lalaine by� bez tchu. Ludzie depcz�c po b�otnistym �niegu wnosili do budynk�w tyle� brudu, ile uprz�tn�li. Drzwi trzaska�y. Zamek Gaillard przypomina� dom podczas przeprowadzki. Gdyby ksi�niczki chcia�y uciec, to by�a wymarzona chwila. Wieczorem Bersumee ochryp�, a �ucznicy posypiali na blankach. Lecz kiedy po dw�ch dniach, o �wicie, czujki wypatrzy�y w bia�ym krajobrazie posuwaj�c� si� wzd�u� Sekwany, na drodze z Pary�a, grup� je�d�c�w z chor�gwi� na czele, dow�dca twierdzy pogratulowa� sobie wydanych rozkaz�w. Szybko wdzia� najlepsz� kolczug�, do but�w przywi�za� ostrogi d�ugie na trzy cale, w�o�y� he�m �elazny i wyszed� na podw�rze. Mia� jeszcze kilka chwil, aby obejrze� z niespokojnym zadowoleniem garnizon w szeregu, z broni�, kt�ra l�ni�a w mlecznym, zimowym �wietle. "Przynajmniej nikt nie b�dzie m�g� mi zarzuci� braku porz�dku - pomy�la�. - A to pomo�e mi uskar�a� si� na n�dzny �o�d i zw�ok� w wyp�acie pieni�dzy na �ywno�� dla moich ludzi." Ju� tr�bki gra�y u st�p wzg�rza, ju� kopyta ko�skie uderza�y w kredow� gleb�. - Kraty! Most! �a�cuchy zwodzonego mostu zadr�a�y w �o�yskach, a w minut� p�niej pi�tnastu giermk�w w kr�lewskich barwach - otaczaj�c wielkiego, czerwonego je�d�ca tak zro�ni�tego z wierzchowcem, jakby by� w�asnym pos�giem na koniu - przemkn�o wichur� pod sklepieniem kordegardy i stan�o za drugim murem Zamku Gaillard. "Czy to nowy kr�l? - pomy�la� �piesz�c Bersumee. - O Panie! Czy to ju� kr�l przybywa po �on�? Wzruszenie zapar�o mu dech. Min�a d�u�sza chwila, nim wyra�nie dojrza� zsiadaj�cego z konia m�czyzn�, w p�aszczu koloru byczej krwi; kolos w suknach, futrze, sk�rze i srebrze torowa� sobie drog� mi�dzy giermkami. K��by pary dymi�y z koni. - S�u�ba kr�la! - rzek� ogromny je�dziec, wywijaj�c Bersumeemu pod nosem pergaminem z wisz�c� piecz�ci� i nie daj�c mu nawet czasu przeczyta�. - Jestem hrabia Robert d'Artois. Powitanie by�o kr�tkie. Dostojny Pan Robert d'Artois ugi�� Bersumeego k�ad�c mu d�o� na ramieniu, aby zaznaczy�, �e wcale nie jest wynios�y. P�niej za��da� grzanego wina dla siebie i ca�ej swojej �wity takim g�osem, a� wartownicy odwr�cili si� na trasie rontu. Od wczoraj Bersumee gotowa� si�, aby ol�ni�, okaza� si� znakomitym dow�dc� wzorowej twierdzy i tak post�powa�, �eby ka�dy go pami�ta�. Mia� nawet przygotowan� mow�; na zawsze utkwi�a mu ona w gardle. Wybe�kota� n�dzne pochlebstwa i zosta� zaproszony na wino, kt�re kazano mu poda�, i wepchni�ty do czterech izb w�asnego mieszkania, kt�re raptem jakby si� skurczy�y. Dotychczas Bersumee uwa�a� si� za m�czyzn� s�usznego wzrostu, przy tym go�ciu czu� si� kar�em. - Jak si� miewaj� wi�niarki? - spyta� Robert d'Artois. - Bardzo dobrze, Dostojny Panie, czuj� si� znakomicie, dzi�kuj� wam - odpowiedzia� Bersumee g�upio, jakby pytano go o w�asn� rodzin�. I zakrztusi� si� winem. Ale Robert d'Artois ju� wychodzi� wielkimi krokami, a w chwil� potem Bersumee wdrapywa� si� za nim po schodach wie�y, gdzie mieszka�y uwi�zione. Na dany znak sier�ant Lalaine trz�s�cymi si� palcami odsun�� zasuwy. Po�rodku okr�g�ej komnaty Ma�gorzata i Blanka czeka�y. Tym samym instynktownym ruchem zbli�y�y si� do siebie i uj�y za r�ce. - Wy, m�j kuzynie! - zawo�a�a Ma�gorzata. D'Artois zatrzyma� si� w odrzwiach, kt�re dos�ownie zatka�. Oczy zmru�y�. Poniewa� nie odpowiedzia�, zapatrzony w obie kobiety, Ma�gorzata opanowanym szybko g�osem m�wi�a: - Patrzcie na nas, tak, dobrze nas obejrzyjcie, a zobaczycie n�dz�, na jak� nas skazano. Ten widok zatrze obraz dworu i wspomnienie, jakie o nas zachowali�cie. Bez bielizny: Bez szat. Bez po�ywienia. I bez krzes�a, kt�re nale�y poda� tak mo�nemu, jak wy, panu! "Czy one wiedz�? - rozwa�a� d'Artois, zbli�aj�c si� powoli. - Czy wiedz�, jaki udzia� bra�em w ich zgubie i �e to w�a�nie ja zastawi�em sid�a, w kt�re wpad�y?" - Robercie, czy przywozicie nam wolno��? - zawo�a�a Blanka Burgundzka. Podesz�a do olbrzyma z wyci�gni�tymi r�kami, a w oczach jej b�yszcza�a nadzieja. "Nie, one nic nie wiedz� - pomy�la� d'Artois - i to mnie u�atwi moj� misj�." Zrobi� w ty� zwrot. - Bersumee - rzek� - czy tu si� nie pali? - Nie, Dostojny Panie. - Rozpali�! I nie ma sprz�t�w? - Nie, Dostojny Panie, rozkazy, jakie otrzyma�em... - Sprz�ty! Zabra� ten bar��g! Wstawi� �o�e, krzes�a, przynie�� narzuty, pochodnie. Nie m�w, �e nic nie masz. To, co potrzebne, widzia�em w twoim mieszkaniu. Uj�� kapitana za rami�. - I co� do jedzenia - rzek�a Ma�gorzata. - Powiedzcie naszemu zacnemu stra�nikowi, kt�ry ka�e podawa� nam jad�o, jakie wieprze zostawi�yby w korycie, by wreszcie wyda� nam posi�ek. - I co� do jedzenia, oczywi�cie, Pani! - rzek� d'Artois. - Pasztety i pieczyste! �wie�e jarzyny. Dobre gruszki zimowe i konfitury. I wino, Bersumee, bardzo du�o wina! - Ale�, Dostojny Panie... - j�kn�� kapitan. - Zrozumia�e�, dzi�ki ci! - rzek� d'Artois wypychaj�c go na schody. Trzasn�� butem w drzwi. - Moje zacne kuzynki - podj�� - rzeczywi�cie, oczekiwa�em najgorszego. Ale widz� z ulg�, �e ten przykry pobyt nie przyni�s� uszczerbku dw�m najpi�kniejszym we Francji buziakom. - Jeszcze si� myjemy - rzek�a Ma�gorzata. - Wody mamy pod dostatkiem. D'Artois usiad� na sto�ku i wci�� obserwowa� wi�niarki. "Mam was, ptaszki - pod�piewywa� w duchu - oto co znaczy stara� si� wykroi� szaty kr�lewskie z dziedzictwa Roberta d'Artois!" Usi�owa� odgadn��, czy cia�a m�odych kobiet zachowa�y dawne pi�kne kr�g�o�ci. Przypomina� wielkiego kota, gotuj�cego si� do igraszek z myszkami w klatce. - Ma�gorzato - zapyta� - jak wygl�daj� wasze w�osy? Czy ju� odros�y? Ma�gorzata Burgundzka podskoczy�a jakby uk�uta. - Wsta�, Dostojny Panie d'Artois, - zawo�a�a rozgniewana. - Nawet skazana na n�dz�, w jakiej mnie widzicie, nie znios�, �eby m�czyzna siedzia� w mojej obecno�ci, kiedy ja stoj�! Powsta� powoli, zdj�� kaptur i sk�oni� si� zataczaj�c r�k� szeroki, ironiczny gest: Ma�gorzata odwr�ci�a si� ku oknu; w ostrzu sp�ywaj�cego �wiat�a Robert m�g� wyra�niej zobaczy� twarz swojej ofiary. Rysy zachowa�y urod�, ale znikn�a z nich dawna s�odycz. Nos wychud�, oczy zapad�y si�. Do�eczki, kt�re ubieg�ej wiosny ��obi�y z�ociste policzki, sta�y si� cieniutkimi zmarszczkami. "Wi�c - pomy�la� d'Artois - zachowa�a jeszcze pazury. Gra b�dzie tym zabawniejsza." Lubi� walczy� aby zatriumfowa�. - Moja kuzynko - rzek� z udan� jowialno�ci� - nie zamierza�em was obrazi�; pomyli�y�cie si�. Chcia�em si� tylko dowiedzie�, czy wasze w�osy na tyle odros�y, �eby pokaza� si� ludziom. Ma�gorzata nie zdo�a�a powstrzyma� odruchu rado�ci. "...Pokaza� si� ludziom... To znaczy, �e wyjd�... Czy jestem u�askawiona? Czy przywozi mi koron�? Nie, to wcale nie to, zawiadomi�by mnie natychmiast..." My�la�a zbyt szybko i uczu�a, �e robi si� jej s�abo. - Robercie - powiedzia�a - nie ka�cie mi ju� cierpie�. Nie b�d�cie okrutnikiem. Co macie mi powiedzie�? - Moja kuzynko, przyby�em wam przekaza�... Blanka krzykn�a i Robert pomy�la�, �e padnie zemdlona. Zawiesi� zdanie. - ...wiadomo�� - doko�czy�. Z przyjemno�ci� patrzy�, jak chyl� si� ramiona obu kobiet, i us�ysza� dwa westchnienia pe�ne rozczarowania. - Wiadomo�� od kogo? - spyta�a Ma�gorzata. - Od Ludwika, waszego ma��onka, teraz naszego kr�la. I od naszego zacnego kuzyna, Dostojnego Pana de Valois. Ale mog� rozmawia� tylko sam na sam z wami. Czy Blanka zechce odej��? - Oczywi�cie - powiedzia�a pokornie Blanka - wyjd�. Ale przedtem, kuzynie, powiedzcie... jak Karol, m�j m��? - �mier� ojca bole�nie go zrani�a. - A o mnie... Co on my�li? Czy m�wi o mnie? - My�l�, �e was �a�uje, mimo tego co przez was wycierpia�. Od czasu Pontoise ju� nigdy nie by� tak weso�y jak dawniej. Blanka rozp�yn�a si� we �zach. - Czy my�licie - zapyta�a - �e mi przebaczy? - Wiele zale�y od waszej kuzynki - odpar� wskazuj�c Ma�gorzat�. Podszed� do drzwi, otworzy� je, �ledzi� wzrokiem Blank�, gdy wst�powa�a po schodach na drugie pi�tro, zamkn�� drzwi. P�niej usiad� na kamieniu przymurowanym z boku do kominka m�wi�c: - Czy teraz pozwolicie, kuzynko?... Przede wszystkim musz� wam wyja�ni�, jak przedstawiaj� si� obecnie sprawy na dworze. Lodowaty pr�d powietrza, kt�ry d�� spod okapu, kaza� mu powsta�. - Rzeczywi�cie mr�z tutaj - powiedzia�. Zaj�� miejsce na sto�ku, podczas gdy Ma�gorzata sadowi�a si�, podkurczaj�c nogi, na pokrytym s�om� bar�ogu, kt�ry s�u�y� jej za pos�anie. D'Artois podj��: - Ju� w tych ostatnich dniach, kiedy kona� kr�l Filip, wasz ma��onek Ludwik by� jak nieprzytomny. Obudzi� si� kr�lem, gdy zasn�o si� ksi�ciem, do tego trzeba si� po trochu przyzwyczai�. Tron Nawarry zajmowa� tylko nominalnie, wszystkim tam zarz�dzano bez niego. Powiecie, �e Ludwik ma dwadzie�cia pi�� lat, a w tym wieku mo�na ju� rz�dzi�, ale wiadomo wam jak i mnie, �e rozum, nie obra�aj�c go, nie jest jego najwi�ksz� zalet�. Wi�c w pierwszym okresie wspiera go we wszystkim stryj, Karol de Valois, i rz�dzi z Enguerrandem de Marigny. K�opot w tym, �e ci dwaj prawdziwi m�owie stanu niezbyt lubi� si� nawzajem i nie dos�ysz�, co jeden m�wi drugiemu. Wkr�tce chyba zupe�nie nie b�d� mogli porozumie� si�, co nie potrwa d�ugo, bo wozu kr�lestwa nie mog� ci�gn�� dwa konie, kt�re gryz� si� przy dyszlu. D'Artois zmieni� zupe�nie ton. M�wi� rzeczowo, dobitnie, okazuj�c tym, �e poprzednie jego ha�a�liwe zachowanie si� by�o w du�ej mierze komedi�. - Co do mnie - podj�� - wiecie, �e niezbyt lubi� Enguerranda, kt�ry wielce mi szkodzi�, i z ca�ego serca popieram kuzyna Valois, mego przyjaciela i sojusznika we wszystkich sprawach. Ma�gorzata stara�a si� uchwyci� w�tek tych intryg, w kt�re nagle pogr��y� j� d'Artois. Nie orientowa�a si� w niczym i mia�a wra�enie, �e my�l jej budzi si� z g��bokiego snu. - Czy Ludwik wci�� mnie nienawidzi? - Ach, to tak, nie kryj� tego przed wami, nienawidzi was bardzo! Zgodzicie si�, �e jest za co. Para rog�w, kt�rymi ozdobi�y�cie jego g�ow�, dostatecznie przeszkadza mu w�o�y� koron� Francji. Zwa�cie, kuzynko, gdyby to si� mnie trafi�o, nie rozgada�bym tego po ca�ym kr�lestwie. Post�pi�bym tak, aby m�c udawa�, �e m�j honor ocala�. Ale ostatecznie ma��onek wasz i zmar�y wasz �wiekr uwa�ali inaczej i sprawy tak stoj�, jak stoj�. Ze wspania�ym tupetem ubolewa� nad skandalem, kt�ry sam na wszelki spos�b stara� si� rozdmucha�. - Pierwsz� my�l� Ludwika - ci�gn�� dalej - gdy ostyg�o cia�o jego ojca, i jedyn�, jak� ma na razie w g�owie, to wybrn�� z k�opotu, w jakim znalaz� si� z waszej winy, i zmaza� wstyd, kt�rym wy�cie go okry�y. - Czego chce Ludwik? - zapyta�a Ma�gorzata. D'Artois podni�s� pot�n� nog� i uderzy� obcasem dwa czy trzy razy w kamienn� p�yt�. - Chce za��da� uniewa�nienia waszego ma��e�stwa - odpowiedzia� - i, widzicie, �pieszy mu si� bardzo, poniewa� nie zwleka� z wys�aniem mnie do was. "Tak wi�c nigdy nie b�d� kr�low� Francji" - pomy�la�a Ma�gorzata. Nieuzasadnione sny, kt�re roi�a od wczoraj, ju� rozpad�y si� w nico��. Jeden dzie� marze� za siedem miesi�cy wi�zienia... i za ca�e �ycie. W tym momencie weszli dwaj �o�nierze, ob�adowani drzewem oraz chrustem, i rozpalili ogie�. Gdy tylko wyszli Ma�gorzata chciwie wyci�gn�a r�ce do p�omieni koloru pelargonii, kt�re wznosi�y si� pod wielkim kamiennym okapem. Przez kilka chwil milcza�a, syc�c si� dobroczynnym ciep�em, jakie j� przenika�o. - No c� - powiedzia�a wreszcie z westchnieniem - niech ��da uniewa�nienia; c� mog� na to poradzi�? - Ech! kuzynko, ot� w�a�nie wy mo�ecie du�o zdzia�a�, a on got�w jest odwdzi�czy� si� wam za te kilka s��w, kt�re was nie b�d� nic kosztowa�. Okazuje si�, �e zdrada nie jest wcale powodem do uniewa�nienia ma��e�stwa. To absurd, ale tak jest. Mog�yby�cie mie� stu gach�w, a nie jednego, a nawet tarza� si� w zamtuzie, a wci�� by�yby�cie �on� m�czyzny, z kt�rym po��czono was przed Bogiem. Zapytajcie kapelana, czy kogo wam si� podoba. Ja sam kaza�em sobie wyt�umaczy� te sprawy, bo nie znam si� na prawie kanonicznym. Ma��e�stwa nie zrywa si�, a je�eli chce si� je uniewa�ni�, trzeba dowie��, �e by�a jaka� przeszkoda do jego zawarcia, albo te� �e nie zosta�o skonsumowane. Czy rozumiecie, co m�wi�? - Tak, tak, rozumiem was - rzek�a Ma�gorzata. - Ot� wi�c - podj�� olbrzym - co wymy�li� Dostojny Pan de Valois, �eby wybawi� Ludwika z k�opotu. Zaczeka�, odchrz�kn��. - Wy zgodzicie si� wyzna�, �e wasza Joanna nie jest wcale c�rk� Ludwika. Wyznacie, �e zawsze odmawia�y�cie swego cia�a m�owi i dlatego nie by�o prawdziwego ma��e�stwa. To wszystko o�wiadczycie z g�upia frant przede mn� i przed waszym kapelanem, kt�ry to po�wiadczy podpisem. Znajdzie si� bez trudu mi�dzy waszymi dawnymi s�ugami i domownikami kilku powolnych �wiadk�w, kt�rzy to potwierdz�. Wtedy wi�z�w ma��e�skich nie b�dzie mo�na broni�, a uniewa�nienie nast�pi samo przez si�. - A co dostan� w zamian? - W zamian? - powt�rzy� d'Artois. - W zamian, moja kuzynko, proponuje si� zawie�� was do jakiego� klasztoru w ksi�stwie Burgundii do czasu og�oszenia uniewa�nienia, a potem b�dziecie �y�, jak spodoba si� wam czy waszej rodzinie. Id�c za pierwszym odruchem Ma�gorzata ju� mia�a odpowiedzie�: "Zgoda, o�wiadczam i podpisuj�, co chcecie, pod warunkiem, �e wyjd� st�d". Ale zobaczy�a, �e d'Artois �ledzi j� spod wp�przymkni�tych powiek, a jego szare oczy maj� twardy wyraz niezbyt harmonizuj�cy z dobrodusznym tonem, jaki usi�owa� przybra�. "Podpisz� - pomy�la�a - a potem b�d� mnie dalej trzyma� w ciemnicy". Poniewa� zaproponowano jej targ, by�a potrzebna. - Oznacza to, �e chcecie mnie zmusi� do grubego k�amstwa - powiedzia�a. D'Artois wybuchn�� �miechem. - Ho, ho, moja kuzynko! Powiedzia�y�cie ju� kilka, jak mi si� zdaje, i to bez wi�kszych skrupu��w. - Mo�e si� zmieni�am i wzbudzi�am w sobie skruch�. Musz� namy�li� si�, zanim co� postanowi�. Robert d'Artois zrobi� dziwny grymas, skr�caj�c wargi z prawa na lewo. - Zgoda - powiedzia� - ale rozwa�ajcie szybko. Ja musz� by� w Pary�u pojutrze rano na uroczystej mszy �a�obnej za kr�la Filipa w Notre-Dame. Dwadzie�cia trzy mile nurzania si� w b�ocie. Po drogach, gdzie cz�owiek brodzi w �ajnie na dwa cale, kiedy dzie� ko�czy si� wcze�nie i wstaje p�no. Nie mog� traci� czasu na zbyt d�ugie namys�y. Id� przespa� si� godzin� i wr�c�, aby zje�� z wami posi�ek: Nikt nie powie, moja kuzynko, �e pozostawi�em was w samotno�ci pierwszego dnia, gdy macie uczciwe jad�o. Zadecydujecie jak nale�y, jestem tego pewien. Wyszed� szybko i omal nie przewr�ci� �ucznika Gros-Guillaume'a, kt�ry wchodzi� po schodach poc�c si�, zgi�ty pod ogromn� skrzyni�. Inne sprz�ty pi�trzy�y si� u do�u stopni. D'Artois wpad� do opustosza�ego mieszkania dow�dcy warowni i rzuci� si� na jedyne pos�anie, jakie tam pozosta�o. - Bersumee, przyjacielu, niech obiad b�dzie got�w za godzin� - powiedzia�. - I zawo�aj mego pacho�ka, Lormeta, powinien on kr�ci� si� mi�dzy giermkami, niech przyjdzie czuwa� nad moim snem. Kolos ten nie ba� si� bowiem niczego opr�cz zaskoczenia przez wroga, gdy spa� bezbronny... A od wszystkich pacho�k�w i giermk�w - jako stra�nika - wola� tego s�ug� kr�pego, pleczystego, siwiej�cego, kt�ry towarzyszy� mu i s�u�y� wsz�dzie, tak samo sprawny w dostarczaniu dziwek, jak i w zasztyletowaniu milczkiem natr�ta, je�eli sprawa w karczmie przybra�a z�y obr�t. By� przy tym przebieg�y, ale znakomicie udawa� gamonia i tym by� niebezpieczniejszy, �e wygl�da� niepozornie. Lormet by� szpiegiem niezr�wnanym. Pytany, co go tak silnie wi��e z Dostojnym Panem Robertem, poczciwiec z u�miechem, kt�ry przecina� puco�owate policzki i ukazywa� brak trzech z�b�w, odpowiada�: - Bo z ka�dego z jego starych p�aszczy mog� sobie wykroi� dwa. Gdy tylko Lormet wszed�, Robert zamkn�� oczy i w tej�e Chwili zasn��, rozrzuciwszy r�ce i nogi. Pot�ny oddech wilko�aka porusza� jego brzuchem. Lormet usiad� na sto�ku, pugina� po�o�y� w poprzek kolan i j�� czuwa� nad snem olbrzyma. Po godzinie Robert d'Artois sam si� obudzi�, przeci�gn�� jak gruby tygrys i wyprostowa� wypocz�ty na ciele i �wie�y na umy�le. - A teraz twoja kolej przespa� si�, m�j poczciwy Lormet - powiedzia� - ale przedtem id� po kapelana. III Ostatnia szansa, by zosta� kr�low� Dominikanin zes�any do twierdzy przyby� natychmiast, podniecony, �e tak wysoki baron wzywa go na poufn� rozmow�. - M�j bracie - rzek� do niego d'Artois - znasz dobrze Pani� Ma�gorzat�, poniewa� j� spowiadasz. Jaka jest jej s�aba strona? - Cia�o, Dostojny Panie - odpar� kapelan spuszczaj�c skromnie oczy. - Te� mi wielka nowina! Ale co jeszcze?... Czy s� w niej jakie� uczucia, na kt�re mo�na by wp�yn��, �eby poj�a pewne sprawy le��ce tak w jej w�asnym, jak i w interesie kr�lestwa. - Nie widz�, Dostojny Panie. Nie widz� w niej nic, co mog�oby j� ugi��... opr�cz tego, co ju� powiedzia�em. Ta ksi�niczka ma dusz� hartown� jak miecz i nawet wi�zienie nie st�pi�o jej ostrza. Ach! Nie�atwa to penitentka, wierzajcie mi! Wsun�wszy r�ce w r�kawy, pochyliwszy g�ow�, stara� si� okaza� pobo�ny a obrotny. Ostatnio nie strzyg� si� i ponad wie�cem w�os�w czaszk� mia� poros�� p�owym, rzadkim puchem. Jego bia�y habit by� g�sto upstrzony nie dopranymi plamami z wina. D'Artois przez chwil� milcza� pocieraj�c policzek, bo tonsura kapelana przypomnia�a mu w�asny odrastaj�cy zarost. - A wracaj�c do sprawy, o kt�rej m�wili�cie - podj�� - co te� ona wynalaz�a tu, �eby zadowoli�... t� s�abostk�, poniewa� tak nazywacie ten rodzaj si�y. - Jak mi wiadomo nic, Dostojny Panie. - Bersumee? Czy nie sk�ada jej przyd�ugich wizyt? - Nigdy, Dostojny Panie, ja r�cz� za niego - wykrzykn�� kapelan. - A... z wami? - Och! Dostojny Panie! - Spokojnie, spokojnie - rzek� d'Artois. - Takie rzeczy bywa�y, znamy niejednego z waszej braci, kt�ry zrzuciwszy habit czuje si� m�czyzn� jak ka�dy inny. Co do mnie, nie widz� w tym �adnej obrazy, a nawet, powiem szczerze, widzia�bym raczej rzecz godn� pochwa�y... A ze swoj� kuzynk�? Czy obie damy nie pocieszaj� si� cokolwiek nawzajem? - Dostojny Panie! - powiedzia� kapelan coraz bardziej udaj�c pobo�ny przestrach. - Tajemnicy spowiedzi ode mnie ��dacie! D'Artois wymierzy� mu przyjacielskiego kuksa�ca: - Cicho, cicho, mo�ci kapelanie, nie �artujcie. Je�eli kazano wam obs�ugiwa� wi�zienie, to nie po to, by zachowywa� tajemnice, ale powierza� je... komu nale�y. - Ani Pani Ma�gorzata, ani Pani Blanka nie obwinia�y si� nigdy przede mn�, �e zgrzeszy�y czym� podobnym. Chyba we �nie - powiedzia� kapelan spuszczaj�c oczy. - Co nie dowodzi, �e s� niewinne... ale ostro�ne. Czy umiecie pisa�? - Oczywi�cie, Dostojny Panie. - Ho! Ho! - rzek� ze zdziwion� min� d'Artois. - Wi�c mnisi nie s� tak wierutnymi nieukami, jak si� to m�wi!... Zatem, m�j braciszku, we�miecie pergamin, pi�ro i wszystkie tam potrzebne ingrediencje, �eby naskroba� list, i b�dziecie czeka� na dole przy wie�y ksi�niczek, gotowi wdrapa� si�, jak tylko was zawezw�. Kapelan pok�oni� si�. Chcia� co� dorzuci�, ale d'Artois, owin�wszy si� w szeroki, szkar�atny p�aszcz, ju� wychodzi�. Kapelan pobieg� za nim. - Dostojny Panie, Dostojny Panie - m�wi� g�osem pe�nym namaszczenia - czy b�dziecie tak �askawi, je�li was nie obra�am zwracaj�c si� z podobn� pro�b�, czy oka�ecie tak niezmiern� �ask�... - Co znowu? Jak� �ask�? - A wi�c, Dostojny Panie, �eby powiedzie� bratu Renaud, wielkiemu inkwizytorowi, gdyby�cie go przypadkiem spotkali, �e zawsze jestem jego wielce pos�usznym synem, a tak�e �eby nie zapomina� o mnie w tej twierdzy, gdzie s�u�� jak mog� najlepiej, bo B�g mnie tu pos�a�; ale mam pewne zalety, Dostojny Panie, jak sami mogli�cie zauwa�y�, i pragn��bym, aby je inaczej wykorzystano. - Pomy�l� o tym, powiem mu - odpar� d'Artois z g�ry wiedz�c, �e nic nie zrobi. W komnacie Ma�gorzaty obie ksi�niczki ko�czy�y si� ubiera�. D�ugo my�y si� przed ogniem, przed�u�aj�c �wie�o odzyskan� przyjemno��. Kr�tkie ich w�osy jeszcze perli�y si� kroplami i w�a�nie przywdzia�y d�ugie, bia�e koszule, sztywne od krochmalu, za szerokie i �ci�gni�te przy szyi tasiemk�. Kiedy drzwi si� otwar�y, obie kobiety cofn�y si� jednakim wstydliwym ruchem. - Och; moje kuzynki - powiedzia� Robert - nie k�opoczcie si�. Zosta�cie tak. Jeste�my w rodzinie. A zreszt� te koszule kryj� was lepiej ni� stroje, w kt�rych paradowa�y�cie dawniej. Zupe�nie przypominacie ma�e zakonniczki. Ale ju� lepiej wygl�dacie ni� przed godzin� i kolorki zaczynaj� wam powraca�. Przyznacie, �e los wasz natychmiast zmieni� si�, odk�d przyby�em. - Och tak, dzi�ki, kuzynie! - zawo�a�a Blanka. Izba zmieni�a wygl�d. Wstawiono ��ko, dwie skrzynie, kt�re s�u�y�y za �awy, krzes�o z oparciem, st� na krzy�akach, na kt�rym by�y ustawione miseczki, kubki i wino od Bersumeego. Pali�a si� �wieca, bo chocia� sygnaturka w kaplicy nie wydzwoni�a jeszcze po�udnia, �wiat�o nie przedziera�o si� przez �nie�n� zadymk� i nie o�wietla�o ju� wn�trza wie�y. W kominie p�on�y ci�kie k�ody, a wilgo� z sykiem wymyka�a si� z polan tworz�c ma�e banieczki. Natychmiast za Robertem weszli sier�ant Lalaine, �ucznik Gros-Guillaume i jeszcze jaki� �o�nierz, wnosz�c g�st� dymi�c� polewk�, wielki chleb pytlowy, okr�g�y jak ��w, pasztet pi�ciofuntowy w z�otawej sk�rce, upieczonego zaj�ca, �wiartki sma�onej g�si i kilka gruszek bergamotek, kt�re Bersumee wyszpera� w Andelys gro��c, �e zr�wna z ziemi� miasteczko. - Co? - wykrzykn�� d'Artois. - Tylko to nam przynosicie, kiedy ja za��da�em uczciwego jad�a? - To cud, Dostojny Panie, �e i to uda�o si� wynale�� w ten czas g�odu - odpar� sier�ant Lalaine. - Czas g�odu dla �ajdak�w, by� mo�e, dla hultaj�w, kt�rzy chcieliby, �eby ziemia sama rodzi�a, nie przy�o�ywszy do niej palca, ale nie dla uczciwych ludzi. Nigdy nie mia�em tak n�dznego posi�ku od czasu, kiedy ssa�em pier�. Wi�niarki sarnim wzrokiem patrzy�y na roz�o�one na stole specja�y, wobec kt�rych d'Artois udawa� pogard�. Blance �zy zawis�y na rz�sach. A trzej �o�nierze w zachwycie wpatrywali si� po��dliwie w st�. Gros-Guillaume, oty�y wy��cznie od �ytniej polewki, ostro�nie zbli�y� si�, �eby pokroi� chleb, bo zazwyczaj us�ugiwa� kapitanowi przy obiedzie. - Nie! - wrzasn�� d'Artois. - Precz z brudnymi �apami od mego chleba! Sami pokroimy. Zmyka� zanim si� rozsierdz�! Kiedy �ucznicy znikli, dorzuci� chc�c okaza� si� krotochwilnym: - Jazda! B�d� przyzwyczaja� si� do �ycia w wi�zieniu, kto wie?... Poprosi� Ma�gorzat�, by usiad�a na krze�le z oparciem. - Blanka i ja usadowimy si� na tej �awie - rzek�. Nala� wina i podnosz�c sw�j kubek, zwr�cony ku Ma�gorzacie, dorzuci�: - Niech �yje kr�lowa! - Nie kpijcie ze mnie, kuzynie - rzek�a Ma�gorzata Burgundzka - m�wicie bez mi�osierdzia. - Wcale nie kpi�. Pojmijcie moje s�owa i to, co oznaczaj�. Jeste�cie faktycznie kr�low�, dzi� jeszcze... i �ycz� wam po prostu �ycia. Potem zapad�a cisza, bo zabrali si� do obiadu. Wszyscy poza Robertem wzruszyliby si� widz�c, jak obie kobiety niby n�dzarki rzucaj� si� na potrawy. Nawet nie stara�y si� udawa� wstrzemi�liwo�ci, ch�epta�y polewk� i k�sa�y pasztet prawie nie odsapn�wszy. D Artois nasadzi� zaj�ca na ostrze pugina�u i trzyma� nad ogniskiem w kominie, �eby go podgrza�. W dalszym ci�gu obserwowa� swoje kuzynki, a oble�ny �miech r�s� mu w gardle. "Postawi�bym miski na ziemi, a pad�yby na czworaki, �eby je wyliza�". Pi�y wino kapitana, jakby chcia�y za jednym zamachem wynagrodzi� sobie siedem miesi�cy wody studziennej; krew nap�ywa�a im do policzk�w. "Rozchoruj� si� - my�la� d'Artois - i zako�cz� ten dzie� wyrzyguj�c w�asne flaki". Sam jad� za pluton. Jego s�ynny, dziedziczny apetyt nie by� mitem, ka�dy z jego k�s�w nale�a�oby po�wiartowa�, chc�c w�o�y� w zwyk�e gard�o. Po�era� sma�on� g�, jak zazwyczaj chrupie si� kwiczo�y, mia�d��c ko�ci. Skromnie przeprosi�, �e nie zajada w ten sam spos�b zaj�czego ko��ca. - Zaj�cze ko�ci - wyja�ni� - �ami� si� w sko�ne ska�ki i dziurawi� jelita. Kiedy wreszcie najedli si� do syta, d'Artois da� znak Blance, aby wysz�a. Wsta�a bez protestu, cho� nogi ugina�y si� pod ni�. W g�owie jej si� kr�ci�o i wida� by�o, �e bardzo potrzebuje ��ka. W�wczas Robert, wyj�tkowo, pomy�la� mi�osiernie: "Zdechnie, jak tak wyjdzie na ch��d". - Czy u was tak�e napalili? - zapyta�. - Tak, dzi�kuj� kuzynie - odrzek�a Blanka. - Dzi�ki wam nasze �ycie naprawd� si� zmieni�o. Ach! jak ja was lubi�, m�j kuzynie... naprawd� bardzo was lubi�... Powiecie Karolowi, prawda... powiecie mu, �e go kocham... niech mi wybaczy, bo go kocham. W owej chwili kocha�a wszystkich. By�a niezgorzej pijana i omal nie pad�a jak d�uga na schodach. "Gdybym tu szuka� tylko zabawy - pomy�la� d'Artois - ta nie stawia�aby oporu. Dajcie pod dostatkiem wina ksi�niczce, a b�dzie wkr�tce zachowywa� si� jak gamratka. Ale zdaje si�, �e i tamta te� ju� gotowa." Pod�o�y� grube polano do ognia, nape�ni� kubek Ma�gorzaty i sw�j. - Wi�c, moja kuzynko, rozwa�y�y�cie rzecz? - zapyta�. Ma�gorzata wydawa�a si� rozmarzona tak ciep�em jak i winem. - Rozwa�y�am, Robercie, rozwa�y�am. I jestem pewna, �e odm�wi� - odrzek�a przysuwaj�c krzes�o do ognia. - Ale�, kuzynko, nie m�wicie rozs�dnie! - zawo�a� Robert. - Ale� tak, ale� tak. Jestem pewna, �e odm�wi� - powt�rzy�a �agodnie. Olbrzym poruszy� si� niecierpliwie. - Ma�gorzato, wys�uchajcie mnie. Wszystko przemawia za tym, �eby�cie si� teraz zgodzi�a. Ludwik z natury jest niecierpliwy, got�w odst�pi� nie wiedzie� co, byle natychmiast uzyska� to, czego pragnie. Nigdy ju� nie wyci�gniecie tak wielkich korzy�ci. Zg�d�cie si� o�wiadczy�, czego od was ��daj�. Nie trzeba waszej sprawy przedk�ada� Stolicy Apostolskiej, mo�e j� os�dzi� s�d biskupi w Pary�u. Nie min� trzy miesi�ce, a odzyskacie ca�kowit� wolno�� osobist�. - A je�eli nie?... Pochyli�a si� troch� do ognia, d�onie wyci�gn�a ku p�omieniom i kiwa�a g�ow�. Sznureczek �ci�gaj�cy przy szyi jej koszul� rozwi�za� si� i pokazywa�a kuzynowi g��boko obna�ony dekolt. "Samka zachowa�a pi�kne piersi - pomy�la� d'Artois - i zdaje si� nie sk�pi ich widoku". - A je�eli nie? - powt�rzy�a. - Je�eli nie, to i tak wyrok uniewa�niaj�cy zostanie wydany, moja mi�a, bo zawsze znajdzie si� pow�d, �eby uniewa�ni� ma��e�stwo kr�la. Skoro tylko b�dzie papie�... - Ach! Wi�c wci�� jeszcze nie ma papie�a? - rzuci�a Ma�gorzata. Robert d'Artois zagryz� wargi; pope�ni� b��d. Nie pomy�la�, �e Ma�gorzata Burgundzka, zamkni�ta w wi�zieniu, mog�a nie wiedzie� o tym, o czym wiedzia� ca�y �wiat, a mianowicie, �e po �mierci Klemensa V konklawe nie zdo�a�o wybra� nowego papie�a. Da� mocny or� do r�k swej przeciwniczki, kt�ra - s�dz�c z szybko�ci reakcji - nie by�a tak os�abiona, jak chcia�a okaza�. Pope�niwszy t� omy�k�, chcia� j� obr�ci� na swoj� korzy��, graj�c komedi� rzekomej szczero�ci, w czym celowa�. - Ale� to naprawd� dla was szansa! - zawo�a�. - I o tym w�a�nie chc� was przekona�. Jak tylko ci szubienicznicy kardyna�owie, co handluj� obietnicami jakby znajdowali si� na jarmarku, nafrymarcz� dosy� swoimi g�osami, �eby zgodzi� si� na pojednanie, Ludwik ju� nie b�dzie was potrzebowa�. To tylko uzyskacie, �e b�dzie jeszcze bardziej was nienawidzi� i b�dzie was tu trzyma� w wi�zieniu do ko�ca �ycia. - Rozumiem was dobrze. Ale r�wnie� pojmuj�, �e dop�ki nie b�dzie papie�a, nie mo�na nic zrobi� beze mnie. - To bzdura tak si� upiera�, moja duszko. Podszed� do niej, po�o�y� ci�k� �ap� na jej szyi i j�� g�adzi� rami� pod koszul�. Dotyk tej wielkiej d�oni zdawa� si� wzrusza� Ma�gorzat�. - Jaki w tym macie wa�ny interes, Robercie, �ebym si� zgodzi�a? - zapyta�a �agodnie. Pochyli� si�, a� musn�� wargami czarne loczki. Pachnia� sk�r� i potem ko�skim; pachnia� zm�czeniem, pachnia� b�otem; pachnia� zwierzyn� i zawiesistym jad�em. Ma�gorzat� odurzy� ten a� g�sty zapach samca. - Bardzo was lubi�, Ma�gorzato - odpar� - zawsze was bardzo lubi�em, wiecie o tym. A teraz nasze interesy po��czy�y si�. Wam trzeba odzyska� wolno��, a ja chc� zadowoli� Ludwika, �eby mnie darzy� �ask�. Widzicie wi�c, �e musimy by� sojusznikami. Jednocze�nie zanurzy� r�k� g��boko w dekolt Ma�gorzaty, kt�ra nie stawi�a mu �adnego oporu. Przeciwnie, opar�a g�ow� o pi�� kuzyna i zdawa�a si� ulega�. - A� lito�� bierze - podj�� Robert - �e tak pi�kne cia�o, takie g�adkie i powabne, jest pozbawione przyrodzonych rozkoszy... Zg�d�cie si�, Ma�gorzato, a zabior� was ze mn� jeszcze tego� dnia, daleko od tego wi�zienia; zawioz� was najpierw do jakiej� przytulnej gospody klasztornej, gdzie b�d� m�g� was cz�sto odwiedza� i czuwa� nad wami... Co wam naprawd� szkodzi o�wiadczy�, �e wasza c�rka nie jest Ludwika, skoro nigdy nie kocha�y�cie tego dziecka? Podnios�a w g�r� oczy. - Je�eli nie kocham mojej c�rki - rzek�a - czy� to w�a�nie najlepiej nie dowodzi, �e na pewno jest c�rk� mego ma��onka? Przez chwil� siedzia�a rozmarzona ze wzrokiem utkwionym w przestrze�. Polana zawali�y si� w palenisku, o�wietlaj�c komnat� rozjarzonym snopem iskierek. I nagle Ma�gorzata zacz�a si� �mia�. - Co was tak bawi? - zapyta� Robert. - Sufit - odpowiedzia�a. - Zobaczy�am w�a�nie, �e jest podobny do pu�apu wie�y Nesle. D'Artois wyprostowa� si� os�upia�y. Nie zdo�a� opanowa� pewnego podziwu wobec takiego cynizmu po��czonego z takim szelmostwem... "To przynajmniej jest kobieta" - pomy�la�. Patrzy�a na niego, jak sta� przed kominem olbrzymi, osadzony na udach mocnych jak pnie d�bu. W blasku p�omieni jego czerwone buty l�ni�y, iskrzy�a si� klamra u pasa. Powsta�a, a on j� przyci�gn�� do siebie. - Ach, moja kuzynko - powiedzia� - gdyby to mnie kazali wam po�lubi�... albo te� gdyby�cie mnie wybra�a na kochanka miast tego m�odego cymba�a giermka, sprawy wasze potoczy�yby si� zupe�nie inaczej... i byliby�my bardzo szcz�liwi. - By� mo�e - wyszepta�a. Obejmowa� jej biodra i mia� wra�enie, �e za chwil� nie b�dzie ju� zdolna my�le�. - Jes