5863
Szczegóły |
Tytuł |
5863 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5863 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5863 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5863 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRZEJ ZIMNIAK
KURACJA
Tego dnia wszystko wydawa�o si� inne, nawet w powietrzu unosi�a si� nieuchwytna
mgie�ka odmienno�ci. Szed�em poln� �cie�k� w�r�d bujnych traw, a nad ��k� w
ciep�ym s�onecznym powietrzu czerwcowego popo�udnia polatywa�y wa�ki. Lecz
zapach p�l by� jaki� dziwny, jakby to �mieszne, ale wtedy tak naprawd� mi si�
wydawa�o �wie�o skoszon� traw� na dalekich pag�rkach posypano cynamonem;
opalizuj�ce w s�o�cu szkliste skrzyd�a wa�ek rzuca�y zbyt barwne, o ton za ostre
refleksy, a nawet g�osy bawi�cych si� nad rzek� dzieci brzmia�y piskliwie i
zdawa�y si� wprowadza� moj� czaszk� w wibracj�. Powtarza�em sobie stanowczo, �e
co� jest nie w porz�dku - ale co? Pr�bowa�em skupi� si� na tym problemie, ale
my�li wci�� rozbiega�y si� chaotycznie, uchodz�c spod kontroli jak zgraja
rozfiglowanych urwis�w. Chwilami mia�em wra�enie, �e moje zmys�y przesun�y si�
o jak�� jednostk� na skali odczuwania, powoduj�c zmiany w percepcji zjawisk. A
mo�e to �wiat wok� uleg� przemianie, d���c nieuchronnie ku swojemu
przeznaczeniu?
Przyspieszy�em kroku, staraj�c si� odp�dza� niechciane refleksje. �cie�ka wi�a
si� wzd�u� strumienia w�r�d m�odych drzew, co chwila musia�em wi�c schyla�
g�ow�, aby prze�lizn�� si� pod zwisaj�cymi ga��ziami. I chocia� wszystkie
szczeg�y drogi zna�em na pami��, przy ka�dym pochyleniu dostrzega�em
jasnozielone, nienaturalnie jaskrawe p�dy traw, wygl�daj�ce spod wielkich k�p
zielska. Zacz�o si� to wszystko dzisiaj w szkole, a by� mo�e ju� znacznie
wcze�niej, tylko z powodu nik�o�ci symptom�w nie zwr�ci�em uwagi na zmiany. Tak,
dzisiaj po raz pierwszy dzieci zacz�y mnie denerwowa�. Ich g�osy piskliwym
dyszkantem wdziera�y si� pod czaszk�, rozbiegana ruchliwo�� tych Bogu ducha
winnych istot wyprowadza�a mnie z r�wnowagi. By�em surowy, lecz w por� zdo�a�em
pow�ci�gn�� rozdra�nienie. Co dzia�o si� ze mn�?
Prawie biegiem dotar�em do domu. Tam wreszcie odpoczn�. �ona ko�czy�a
przygotowywanie obiadu. S�dz�c po gwa�towno�ci, z jak� wybiera�a talerze i
sztu�ce, nie by�a w najlepszym humorze.
- Jak sp�dzi�a� dzie�? - spyta�em; b��dz�c jeszcze my�lami po ogromnej niecce
rozgrzanych ��k, pe�nych dziwnego niepokoju.
- A jak mog�am go sp�dzi� - jej g�os sprawia� wra�enie spokojnego, lecz nasycony
by� wyczuwalnym zgorzknieniem, a agresywno�� odpowiedzi wynika�a z obwiniania o
ten stan rzeczy mnie, innych ludzi, zwierz�t i ca�ego �wiata w og�le.
Przygl�da�em si� jej chudym nogom i zbyt szczup�ej figurze, wspominaj�c czasy
sprzed dziesi�ciu lat, kiedy to ten sam widok (�ona nie zmieni�a si� wiele)
wzbudza� we mnie uwielbienie i radosne po��danie. Niestety, czas uczyni� z nas
dwoje innych ludzi. Porozumienie utrudnia�a twarda opoka niewra�liwo�ci,
potrzebne nam by�y coraz silniejsze bod�ce, aby odczuwa� cokolwiek.
- Dom, dom i jeszcze raz dom, oto ca�y m�j �wiat kontynuowa�a w tym samym tonie.
Dyskusja by�aby bezsensowna, albowiem niepogodzona kobieta mia�a na sw�j spos�b
racj�, a jednocze�nie nie mia�a jej, tak jak ka�dy z nas, uskar�aj�cy si� na
przypisanie do swojego losu.
Do kuchni wpad�a jak bomba nasza c�rka, z�otow�osy urwis o chabrowych oczach.
- Mamusiu, ona parzy!
- Mia�a� narwa� marchwi na obiad - g�os �ony taja� niby wiosenny �nieg.
- No w�a�nie, tak, o tym przecie� m�wi� ! - piszcza�a dziewczynka. - O, zobacz,
jak parzy!
- Chod�, obejrzymy t� marchew - wzi��em ma�� za r�k�. - Pewnie dotkn�a�
pokrzywy. Pomog� ci.
Wyszli�my do ogr�dka, w kt�rym kwietne rabatki przeplata�y si� z zagonami
warzywnymi. Zn�w poczu�em niepok�j, rozbiegaj�cy si� po piersi delikatn� siatk�
dra�ni�cych impuls�w. Te kwiaty mia�y nienaturalne barwy, jak na jakim�
kiczowatym obrazie lub w liliowym zmierzchu pogodnego dnia. A mo�e... mo�e to
nie zmiany w moim sposobie odbioru stanowi� przyczyn�? Mo�e co� dzieje si�
wok�, na co ja reaguj� zmys�em wzroku, za� moja c�rka - zmys�em dotyku?
Skierowali�my si� ku grz�dce. Marchew ros�a r�wnymi rz�dami, nie dostrzeg�em tam
ani pokrzyw, ani �adnych innych ro�lin.
- To ci� oparzy�o?
- Tak, tak, tatusiu, w�a�nie to! Ja boj� si� tej marchwi ! Wyrwa�em ro�liny,
otrzepa�em starannie z ziemi i wr�ci�em do domu. Wzbiera�a we mnie z�o��. Ci�g
nieistotnych zbieg�w okoliczno�ci, bzdurnych skojarze� i wytwor�w wyobra�ni
by�em sk�onny wzi�� za tajemnicz� prawid�owo��, a nieznane zjawiska. Bardziej
racjonalnych wyt�umacze� mo�na by znale�� wiele - chocia�by proszek nasenny z
luminalem, o kt�rego za�yciu zd��y�em od wczoraj zapomnie�. A marchew? C�rka
kiedy� skaleczy�a si� o zwyk�� traw�, wi�c c� dziwnego z marchwi�?
Po obiedzie mia�em zamiar troch� poczyta�, lecz przeszkodzi� mi ha�as na dole.
Dzieci, jedno nasze i dw�jka od s�siad�w, kt�rych nigdy nie mo�na by�o �ci�gn��
do domu przed zmrokiem, harcowa�y w najlepsze w go�cinnym pokoju. Dzi� nie
chcia�y wyj�� i ju�; tutaj czu�y si� �wietnie, ustawiaj�c piramidy z krzese� i
w�a��c na kredens. Wrzeszcza�y przy tym wniebog�osy, a potem zanosi�y si� suchym
kaszlem.
Wyszed�em na taras. Przed szyb� drzwi le�a�y setki martwych owad�w, mo�e �ona
znowu u�y�a �rodk�w chemicznych, a mo�e... My�l, b��dz�ca nie kontrolowanymi
�cie�kami intuicji, zgas�a nagle. Czy�bym pogr��a� si� w stanach maniakalnych?
S�o�ce pogodnie zachodzi�o za dalekie, lesiste wzg�rza, do kt�rych nigdy nie
dotar�em, cho� wielekro� wyobra�a�em sobie ich kr�te, cieniste �cie�ki i pe�ne
�wiat�a polany. Chcia�em tam i��, lecz zawsze co� powstrzymywa�o mnie i zmusza�o
do pozostania w bezpiecznym domu. Mo�e przyczyn� by�a zwyk�a oci�a�o��, typowa
dla drugiej po�owy �ycia, a mo�e l�k przed nieznanym, kt�rego duch unosi� si.� w
ka�dym lesie? Lasy, ��ki, strumienie, ta niwa �ycia, od kt�rej cz�owiek
odgrodzi� si� jednak �cianami z betonu i stali, l�kaj�c si� zaczajonej w ka�dych
zaro�lach gro�by. Ludzie nie mog� obej�� si� bez ro�lin, u�ywaj� ich do
wszystkiego: jako po�ywienia, jako karmy dla swoich zwierz�t hodowlanych, jako
budulca. Bezwzgl�dna jest eksploatacja tego innego �ycia, lecz cz�owiek nie mo�e
zastanawia� si� nad alternatyw�, bo jej po prostu nie ma. Czy huba drzewna
mog�aby przenie�� si� pewnego dnia na kamie�? Zastanawia�em si� nieraz, dlaczego
ludzie obawiaj� si� przebywa� w ost�pach le�nych. Czy powoduje nimi jedynie l�k
przed samotno�ci�?
Zszed�em do ogrodu, st�paj�c po trawie ci�kiej od wieczornej rosy. Duszna wo�
kwiat�w, pomieszana z wilgotnym zapachem gnij�cego zielska, wype�ni�a mi krta� i
p�uca dra�ni�cym ob�okiem. Zanios�em si� m�cz�cym kaszlem. Dokuczliwy atak min��
dopiero w domu, po za�yciu odpowiednich �rodk�w u�mierzaj�cych.
Tego wieczora d�ugo nie mog�em zasn��, oddycha�em z wysi�kiem. S�ysza�em, �e
c�rka r�wnie� mia�a ataki suchego kaszlu. Uczulenie na py�ek kwiatowy -
rozwi�zanie uspokoi�o mnie, lecz sen nadal nie przychodzi�. Nasz pies wy�
przera�liwie, inne odpowiada�y mu z bli�szej i dalszej okolicy. Wreszcie
zapad�em w niespokojn� drzemk�. Widzia�em ca�e stada szczur�w maszeruj�ce drog�,
chmary ptak�w odlatuj�ce z piskiem i ujadaj�ce na �a�cuchach psy. W pewnym
momencie wycie usta�o i zapad�em w spokojniejszy sen. Nie przeczuwa�em nawet, �e
wtedy w�a�nie nasz poczciwy pies zastyg� w �miertelnym skurczu na progu domu. A
by� to dopiero pocz�tek.
Na drugi dzie� rano w pod�ym nastroju powlok�em si� do szko�y. S�ab� kondycj�
fizyczn� po �le przespanej nocy pogarsza�y m�cz�ce ataki kaszlu. Nie zwraca�em
ju� nawet uwagi na jaskrawozielon� traw� i bladozielone niebo czu�em wci��
narastaj�cy niepok�j. Co� dzia�o si� wok�, co�, co zagra�a�o nie tylko
zwierz�tom - by�em o tym przekonany.
Na zaj�cia zg�osi�o si� zaledwie kilkoro dzieci, a i te wci�� pochyla�y blade,
zm�czone twarze w napadach uporczywego kaszlu. Odwo�a�em lekcje i wr�ci�em do
domu, gdzie ju� oczekiwa� mnie doktor Hart. Z jego zachowania wynika�o, �e ma
co� wa�nego do powiedzenia, wi�c udali�my si� od razu do gabinetu na g�rze.
- Niech pan pos�ucha, Glenn - stary lekarz nie ukrywa� zdenerwowania - mamy w
naszej okolicy pocz�tki jakiej� powa�nej epidemii. Objawy choroby s� niezwyk�e i
prawie wszyscy odczuwaj� je podobnie, pan r�wnie� - poczeka�, a� przejdzie mi
nag�y atak kaszlu. - Nie wiem, czy dotar�y ju� do pana ostatnie wie�ci -
zawiesi� na chwil� g�os w osiedlu pad�y niemal wszystkie psy, a teraz przysz�a
kolej na byd�o.
- Co na to szpital w mie�cie?
- Nic - odpar� - s� zaskoczeni w r�wnym stopniu co my. Ale nie przyszed�em do
pana na plotki. Chcia�bym przedyskutowa� pewne dane. Ot� - kontynuowa� po
kr�tkiej przerwie - prowadz�, jak papu wiadomo, badania w zakresie �ywienia. W
efekcie, z laboratoryjno-technicznego punktu widzenia, sprowadza si� to do
podawania odpowiednio spreparowanych pokarm�w kontrolnych grupom szczur�w. Nie
wdaj�c si� w zb�dne szczeg�y, sprawa wygl�da tak: zwierz�ta �ywione �wie�ym
pokarmem ro�linnym choruj� ju� od oko�o dziesi�ciu dni, podczas gdy podawanie
karmy konserwowanej nie wywo�ywa�o �adnych ubocznych efekt�w. Na pocz�tku
s�dzi�em, �e to jaka� przypadkowa infekcja, ale zapad�o na ni� sto procent
szczur�w karmionych r�nymi rodzajami �wie�ych od�ywek! Oto objawy, w kolejno�ci
wyst�powania: wzmo�ony zanik pewnych wyuczonych odruch�w, podra�nienie dr�g
oddechowych, nast�pnie rodzaj odurzenia, co� na kszta�t stanu narkotycznego,
cofaj�cego si� i powracaj�cego w coraz silniejszych atakach, a w ko�cu
rozprz�enie funkcji centralnego uk�adu nerwowego, zw�aszcza m�zgu i rdzenia.
Jako biolog wie pan, co to oznacza. Wie pan r�wnie�, �e szczury i ludzie reaguj�
podobnie.
- To nie jest lokalna infekcja - przerwa�em lekarzowi. Dzi� rano mia�em telefon
od ludzi zamieszka�ych na przeciwleg�ym kra�cu kontynentu - u nich jest to samo.
To samo i w tym samym czasie - czyli epidemia raczej wykluczona.
- W ka�dym razie czynnik przenoszony jest przez ro�liny, i to od niedawna -
podj�� Hart.
- Albo te� sk�adniki, ro�linne pobudzaj� co� innego, s� aktywatorem lub po�ywk�.
- Wi�c co jest przyczyn�? - pytanie mia�o charakter retoryczny, nie tylko bowiem
my dwaj, ale nikt nie zna� na nie odpowiedzi.
Odprowadzi�em doktora a� do furtki alejk� w�r�d wysokich malw. Ich d�ugie �odygi
ko�ysa�y si� w ostrych porywach wiatru i zdawa�y si� wychyla� w naszym kierunku.
Chmury ��tego kurzu z poboczy drogi rozwiewa�y si� w zielonkawym powietrzu
wysoko ponad dachami dom�w, w�r�d wierzcho�k�w smuk�ych topoli.
Hart wcisn�� mi do r�ki fiolk�. - Barbiturany - stara� si� przekrzycze� wicher i
w�asny kaszel. - To troch� �agodzi atald.
Walcz�c z zawiej� znik� w chmurze py�u, usi�uj�c utrzyma� na miejscu kapelusz i
obci�gn�� po�y p�aszcza.
- Tato, szybko! - piskliwy, �widruj�cy w uszach g�osik ni�s� si� od ganku. Ma�a
dziewczynka bieg�a alejk� wysypan� r�ow� kruszon� ceg��. Jej bia�e w�osy
powiewa�y na wietrze, a teraz ju� zielone oczy wyra�a�y podniecenie. - Chod� do
domu! Komunikat!
�ona siedzia�a przy radiu, a z g�o�nika p�yn�� nabrzmia�y powag� g�os spikera.
"...zachowa� szczeg�ln� ostro�no��. �wie�� �ywno�� nale�y podda� gotowaniu w
ci�gu pi�ciu godzin, co spowoduje obni�enie zawarto�ci szkodliwych substancji do
dziesi�ciu procent st�enia wyj�ciowego. Nale�y unika� przebywania w pobli�u
wi�kszych skupisk ro�lin, jak lasy i ��ki, poniewa� czynniki aktywne s� lotne.
Prosimy o zachowanie spokoju, lekarstwa i �ywno�� b�d� dostarczane w miar�
mo�liwo�ci. Nast�pny komunikat nadamy za p� godziny."
Patrzyli�my na siebie. Oczy �ony by�y teraz szaroniebieskie, w�osy popielate z
prze�wiecaj�cym jakby od wewn�trz sinym odcieniem fioletu. Wzi��em j� w ramiona
- by�a zn�w jak dawniej, taka ma�a i bezbronna, troch� niecierpliwa, lecz pe�na
spokojnego ciep�a.
- Jak szkoda - m�wi�a mi w rami�, a jej g�os wyra�a� bezmiar smutku. Jak szkoda.
G�adzi�em j� po zmierzwionych, niedawno jeszcze kruczoczarnych w�osach i czu�em
ucisk w gardle. Widzia�em wszystkie zmarnowane lata, bezcenny czas rozmieniony
na drobne, kiedy to pod og�upiaj�c� narkoz� codzienno�ci, wygrywaj�c swoje
drobne sprawy bez znaczenia, stracili�my si� nawzajem z oczu. Pozwolili�my
wyschn�� �yciodajnemu strumieniowi - wymianie my�li i rozumieniu. Poj�li�my to
zbyt p�no.
Tej nocy mia�em pierwszy atak. Po odurzeniu podobnym do upojenia alkoholowego
przysz�y omamy i halucynacje. Niebo zdawa�o si� rozpada�, a na ziemi� la�y si�
kaskady barwnych ogni, �ar i przejmuj�cy ch��d na przemian. Pod koniec czu�em,
jak moje cia�o sztywnieje w strasznych skurczach, jednak�e by�y to tortury
niemal bezbolesne. Chwilami zdawa�o mi si�, �e dusza wysz�a z cia�a i z zewn�trz
przygl�da si� jego m�kom.
Nad ranem, zbity i zmaltretowany, powlok�em si� na d�. Po nocy pozosta� mi
lekki ,parali� lewej po�owy twarzy. Czu�em, �e nie jestem ju� taki sam jak
wczoraj. Co� we mnie p�k�o, pu�ci�a jaka� synchronizacja zmys��w i rozumu.
Pojmowa�em na tyle, aby to stwierdzi�. Ale co b�dzie nast�pnym razem? Otworzy�em
jak�� puszk� i w�a�nie zabiera�em si� do jedzenia, gdy co� ci�ko uderzy�o w
drzwi wej�ciowe. Mo�e to jeszcze jedno przywidzenie? - pomy�la�em. Spojrza�em
jednak w g��b hallu i puszka wypad�a mi z r�k. W ma�ym, wysoko umieszczonym
okienku w drzwiach frontowych ukaza� si� przez moment ciemny, kud�aty �eb i
wy�upiaste �lepia, po czym powt�rnie rozleg�o si� g�uche uderzenie. Zimny
dreszcz po�askota� mnie po karku i sp�yn�� na plecy. Za drzwiami zaleg�a cisza,
pe�na napi�tego wyczekiwania. Tak, to wszystko zwidy - u�miechn��em si� krzywo
do kredowobladej twarzy o wodnistych, bezbarwnych oczach w lustrze naprzeciwko.
Z nag�� determinacj� przebieg�em hall i jednym szarpni�ciem rozwar�em drzwi na
o�cie�. Na progu le�a�a sarna, nienaturalnie wygi�ta do ty�u w �miertelnym
skurczu.
Wyszed�em bia�� alejk� w�r�d bia�ych malw w bia�y kurz drogi. Zatacza�em si�
szeroko i potyka�em raz po raz o nie istniej�ce przeszkody. W swoim wn�trzu
by�em zimny jak wygaszony piec. Nie chcia�o mi si� niczego, zewn�trzna pijacka
beztroska nie zawiera�a nawet nik�ego cienia smutku. Po r�owym niebie pe�za�y
jakie� barwne kr�gi czy obr�cze, ale nie zwraca�em na nie �adnej uwagi. Szed�em
na chybi� trafi�, byle stawia� kroki, nie patrz�c ani wok�, ani za siebie. I��,
za wszelk� cen� i��, posuwa� si� naprz�d, nios�c donik�d wewn�trzn� pustk�. Czy
dawniej te� bywa�o podobnie? Umazany bia�ym kurzem, na wp� za�lepiony, w�r�d
przemykaj�cych drog� w szale�czym galopie saren (tak, nasze lasy pe�ne by�y
zwierzyny), kierowa�em si� do domu doktora Harta.
Przed gankiem falowa� ogr�d, cho� wiatr ledwie muska� wierzcho�ki drzew, drzew
ta�cz�cych po r�owym niebosk�onie i obwieszonych mi�sistymi li��mi o cielistej
barwie. Dom zdawa� si� r�wnie� porusza� - raz wygina� si�, p�cznia�, aby za
moment ulec raptownemu kolapsowi, jakby wysysano z niego zawarto��. Gdy
wchodzi�em przez marmurow� furtk� z polerowanej kredy, zda�em sobie spraw�, �e
z�udzenie ruchu daj� przebiegaj�ce przez przestrze� refleksy lub raczej ci�g�e
zmiany barw w jakim� ob��dnym kontinuum rozci�gaj�cych si� �wiate�. S�dzi�em, �e
to wszystko jest we mnie, w moim wn�trzu, ale to i tak nie mia�o znaczenia.
U Harta by�o ju� kilka os�b. Ich stan, podobny do mojego lub nawet gorszy, nie
zrobi� na mnie �adnego wra�enia. Chyba by�o mi dobrze - �wiat wok� falowa�,
wybrzusza� si� i kurczy�, ale to wszystko dzia�o si� gdzie� obok, nie dotyczy�o
przecie� mojej osoby. Jaki� grubas pod oknem (chyba go zna�em) prowadzi�
be�kotliwy monolog:
- Wyrzuc� z domu wszystkie doniczki! Co do jednej.
A w, og�le to przechodz� na mi�so. Tym sposobem uchroni� si� przed mo�e
przyjemnymi, lecz ma�o zabawnymi przypad�o�ciami.
- Moi drodzy! - Hart upi� nieco bia�ego p�ynu (kiedy� to mog�o by� czerwone
wino) z wysokiej szklanki. - S�dz�, �e to wszystko nied�ugo si� sko�czy - m�wi�
z trudem.
"Dobrze zalany" - pomy�la�em nie bez z�o�liwej uciechy. - Wiedzia�em - twarz
grubasa rozpromieni� u�miech.
- Nie wiem tylko, czy pr�dzej zginiemy, czy dostaniemy kompletnego fio�a.
Jedynym pocieszeniem jest fakt, �e b�dzie to "zej�cie w stanie upojenia" -
za�mia� si� chrapliwie. Cokolwiek lub ktokolwiek zmusza nas do tego kroku, robi
to w spos�b humanitarny. Czyli wczuwa si� w cz�owieka!
To wszystko pasuje do scenerii - pomy�la�em.
- Ale b�d�my przez chwil� powa�ni - Hart wsta� dop�ki jeszcze si� da.
Oczywi�cie, mo�e zdarzy si� jaki� nieprzewidziany wypadek, zajdzie co�, co
uratuje nas z opresji. Na przyk�ad sp�ynie z niebios na spadochronie serum
przeciwko temu �wi�stwu. �r�d�em wielu sukces�w cz�owieka by� w�a�nie brak wiary
w kl�sk�. Ale, wracaj�c do meritum sprawy: to co� jest w ro�linach. Prawd�
m�wi�c dziwi� si�, �e tak p�no powsta�o. Cho� ro�liny to stwory powolne, m�wi�
wam, moi drodzy - powi�d� czerwonymi oczyma po zebranych - to powinno ju� dawno
nast�pi�! Krowie wyr�s� ogon, �eby mog�a odgania� si� od much, kameleon
przybiera barw� otoczenia, osa ma ��d�o do obrony, antylopa d�ugie nogi - a co
ma drzewo?! Kolce to zbyt s�aba obrona, aby nie mo�na go by�o oskuba�, posypa�,
zatru� i wyci��! Do licha!! Ewolucja jest zbyt m�dra na tak� tolerancj� !
Stary doktor zm�czy� si� i usiad�, ci�ko dysz�c. Lecz po chwili ci�gn�� dalej,
ju� nieco s�abszym g�osem:
- Nie oznacza to zag�ady �wiata zwierz�cego, nie s�dz�, aby tak by�o. Z ka�dego
kataklizmu co� zawsze przetrwa. Mo�e to ju� b�dzie co innego, kto wie. W ka�dym
razie podni�s� g�os - g�upie ro�liny s�, jak wida�, najwa�niejsze na Ziemi ! A w
ka�dym razie najsilniejsze - zamrucza� na koniec.
Wyszed�em. Hart powiedzia� wystarczaj�co wiele. Posuwa�em si� nie widz�c
stalowor�owego zmierzchu i popielatego py�u pod stopami. Powoli zaczyna�em
trze�wie� - kontury dom�w, p�ot�w i drzew wyostrzy�y si�, wiedzia�em, �e zbli�a�
si� nast�pny atak.
Pod czaszk� czu�em ci�ki wir my�li. Dlaczego tak nagle? I wsz�dzie
jednocze�nie? Naraz przystan��em. Przypomnia�em sobie ostatni� lekcj� biologii -
m�wi�em dzieciom o chorobie. Cz�owiek nosi w sobie praktycznie wszystkie gro�ne
zarazki lub prawie wszystkie. Lecz dopiero gdy jeden ze szczep�w znajdzie si� w
korzystnych warunkach rozwojowych i uaktywni si�, atakuje organizm, i to jest
pocz�tek choroby. Wtedy przyst�puj� do akcji przeciwcia�a lub... cz�owiek za�ywa
lekarstwo! W�a�nie, za�ywa lekarstwo, dzia�aj�ce natychmiast, w ca�ym
organizmie! My�l by�a zbyt absurdalna, aby mog�a by� prawdziwa. Czy�by ta ponura
katastrofa, w kt�rej najwyra�niej bra�em udzia�, by�a efektem �wiadomie
zaaplikowanej kuracji, maj�cej na celu pozbycie si� uci��liwych i
niebezpiecznych paso�yt�w? Nie, lepiej pozosta� przy wersji ewolucyjnego
przystosowania, zreszt� znajomo�� prawdy nie jest nam ju� do niczego potrzebna.
By�em w swoim domu. Czu�em zam�t w g�owie, gdy barwne kr�gi pocz�y rozdziera�
pok�j. Zbli�a� si� atak. A za oknem szumia� odwieczny b�r, taki sam, kt�ry
kiedy� ogl�da� narodziny cz�owieka.