3046

Szczegóły
Tytuł 3046
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3046 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3046 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3046 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Henry Kuttner Zimna wojna Ostatni z rodu Pugh�w My�l�, �e ju� zawsze od tej pory b�l g�owy b�dzie mi si� kojarzy� z Pughiem Juniorem. To chyba najbardziej odra��aj�cy g�wniarz, jakiego w �yciu wi�dzia�em. Zbudowany jak m�ody goryl. T�usta, ciastowata g�ba, z�o�liwe spojrzenie, a oczy tak blisko osadzone, �e mo�na by je wyd�uba� oba naraz, jednym palcem. Ale jego tata. i tak by� o nim bardzo wysokiego mnie�mania. Mo�e to i nic dziwnego, wzi�wszy pod uwag�, �e ma�y Pugh to wykapany ojciec. - Ostatni z rodu Pugh�w - mawia� stary wypinaj�c pier� i z zachwytem patrz�c na m�odego goryla. - Naj�wspanialszy ch�opak pod s�o�cem. Czasem robi�o mi si� zimno, jak patrzy�em na tych dw�ch. Z rozrzewnieniem wspominam te cudowne cza�sy, kiedy ich nie zna�em. Mo�ecie mi wierzy�, ale ma�o brakowa�o, �eby ci dwaj Pughowie, ojciec i syn, podbili �wiat. Bo my, Hogbenowie, jeste�my lu�dzie skromni. Nie zadzieramy nosa i p�dzimy spokojne �ycie w naszej doli�nie, gdzie nikt si� do nas nie zbli�a nie proszony. Nasi s�siedzi i ludzie z miasteczka ju� si� do nas przyzwy�czaili. Wiedz� przede wszystkim, �e nie wchodzimy nikomu w parad�. Wi�c maj� dla nas wyrozumienie. Je�li tata si� upije, jak na przyk�ad w ubieg�ym tygodniu, i nadleci nagle nad sam �rodek Main Street w swoich czerwonych gatkach, wi�kszo�� ludzi udaje, �e tego nie widzi, �eby nie kr�powa� mamy. Wiedz� przecie�, �e gdyby by� trze�wy, chodzi�by normal�ne po ziemi � jak Pan B�g przykaza�." Tym razem tata si� zala� z powodu Ma�ego Sama, naszego Bobasa, kt�rego trzymamy w pojemniku w piwni�cy, a kt�ry zn�w zacz�� z�bkowa�. Po raz pierwszy od czasu wojny P�nocy z Po�udniem. Ju� my�leli�my, �e ma to z g�owy, ale z Ma�ym Samem nigdy nie wiadomo. By� bardzo niespokoj�ny. Profesorek, kt�rego trzymamy w bu�telce, powiedzia� nam kiedy�, �e Ma�y �Sam wydaje z siebie co� tam pod� d�wi�kowego, kiedy p�acze, ale on tak zawsze gada. To nic nie znaczy. Po prostu te wrzaski graj� cz�owieko�wi na nerwach, i tyle. Tata tego nie wytrzymuje. Tym razem Bobas obu�dzi� nawet dziadka na strychu, a dziadek przecie� nie drgn�� nawet od Bo�ego Narodzenia. Pierwsza rzecz, jak tylko otworzy� oczy, rzuci� si� na tat� jak w-�ciek�y pies: - Widz� ci�, ty tr�bo jerycho�ska! - wrzasn��. - Zn�w latasz, tak? �a��osny widok! Bacz, abym ci nie urz��dzi� przymusowego l�dowania! - Za�raz potem rozleg� si� daleki �omot. - Zwali�e� mnie z wysoko�ci dobrych dziesi�ciu st�p! - wrzasn�� tata hen z g��bi doliny. - To nie fair. Mog�em co� zniszczy�! - Zniszczysz nas wszystkich przez swoj� pijack� nieuwag� - powiedzia� dziadek. - Lata� na oczach s�siad�w! Za mniejsze rzeczy palili ludzi na sto�sie! Chcesz, �eby ludzko�� si� o nas dowiedzia�a? A teraz zamknij si�, musz� si� zaj�� Bobasem. Jeden dziadek potrafi uspokoi� Bobasa, jak ju� nikt nie mo�e sobie z nim poradzi�. Tym razem za�piewa� mu tak� jedn� piosenk� w sanskry�cie i ju� po chwili chrapali obaj w duecie. Ja by�em akurat zaj�ty majstrowa�niem dla Mamy takiego specjalnego urz�dzenia, �eby mog�a zakwasi� tro�ch� �mietany na placki. Nie bardzo mia�em z czego to skleci�, nie by�o nic poza starymi sankami kawa�ka�mi drutu, ale te� i niewiele potrzebo�wa�em. Pr�bowa�em w�a�nie skierowa� koniec drutu na p�nocny wsch�d, kiedy mign�y mi w lesie kraciaste portki. By� to wujek Lem. S�ysza�em, jak my�li. - To nie ja! - m�wi� ca�kiem g�o��no w swojej g�owie. - Zajmij si� swoj� robot�, Saunk! Jestem dalej o mil� od ciebie. Tw�j wujek Lem to przyzwoity starszy pan i nigdy i k�amie. Czy s�dzisz, Saunkie, �e bym ci� oszuka�? - Jasne, �e by� mnie oszuka� odpowiedzia�em mu w my�li. Gdyby� tylko m�g�. Powiedz, co ty kombinujesz, wujku Lem? W tym momencie wujek zwolni� troch� i zataczaj�c szerokie ko�o zacz�� si� zni�a�. - A, tak mi przysz�o do g�owy, twoja mama mo�e by chcia�a troch� musu jagodowego - pomy�la� kopi�c nonszalancko kamie�. - Gdyby kto pyta�, to powiedz, �e mnie nie widzia�e�. Bo to prawda, nie widzisz mnie przecie�. - Wujku Lem - pomy�la�em, ca�kiem g�o�no. - Da�em mamie harcerskie s�owo honoru, �e ci� samego nigdzie nie puszcz�, po tym jak nam ostatnim razem uciek�e�... - No, no, no, m�j ch�opcze �my�la� szybko wujek Lem. - Co by�o, to by�o. - Przyjacielowi si� nie odmawia wujku - przypomnia�em mu, ko�cz�c okr�ca� p�oz� drutem. Poczekaj chwilk�, a� si� ta �mietana zsi�dzie i wtedy p�jdziemy razem, gdziekolwiek si� wybierasz. Mign�y mi zn�w w�r�d krzak�w jego portki w kratk� i po chwili z �mieszkiem winowajcy pojawi� si� wujek Lem. Wujek jest ma�y i t�usty Wiem, �e chce jak najlepiej, ale prawie ka�dy mo�e go nam�wi� do prawie wszystkiego. Dlatego nie spuszczamy go z oka. - Jak ty to robisz? - spyta� patrz�� na dzbanek ze �mietan�. - Poganiasz te ma�e stworzonka, aby zasuwa�y pr�dzej? - Wujku Lem! - powiedzia�em Nie udowaj g�upiego. To by by�o okrucie�stwo w stosunku do tych poczciwych zwierz�tek - a na to bym sobie nigdy nie pozwoli�. Te male�stwa i tak dostatecznie ci�ko pracuj�, �eby zakwasi� zwyk�e mleko. To takie kruszynki, �e mi ich naprawd� �al. Trudno je nawet zobaczy�, je�li si� nie zrobi zeza. Tata m�wi, �e to enzymy. Ale ja nie wierz�. S� za malutkie - �e malutkie to fakt`- przyzna� wujek Lem. - No wi�c jak zamierzasz z tego wybrn��? - O, to tutaj urz�dzenie - powie�dzia�em z pewn� dum� - wy�le ten maminy dzbanek ze �mietan� w przy�sz�y tydzie�. W tak� pogod� �mietana nie potrzebuje na skwa�nienie wi�cej jak dwa dni, ale ja dam jej du�o czasu. Jak j� �ci�gn� z powrotem, b�dzie kwa�na raz-dwa-trzy. - Postawi��em dzbanek na sankach. - Nigdy nie widzia�em takiego zmy�lnego brzd�ca - powiedzia� wujek Lem. Podszed� do mnie i wygi�� drut na krzy�. - Lepiej zr�b to w ten spo�s�b, ze wzgl�du na burz�, kt�ra b�dzie we wtorek. No, dobra, mo�esz wysy�a� �mietan�. No to j� wys�a�em. Kiedy wr�ci�a, by�a taka zsiad�a, �e mysz mog�aby po niej spacerowa�. Po dzbanku �azi� szersze� z przysz�ego tygodnia; roz�dusi�em go. Ale to by� b��d. Wiedzia��em to od chwili, kiedy dotkn��em dzbanka. Cholerny wujek Lem. Z powrotem skoczy� w krzaki piszcz�c z rado�ci. - A jednak ci� tym razem oszu�ka�em, ty ma�y �mierdzielu - wrzas�n��. No, zobaczymy, jak sobie pora�dzisz z wyci�ganiem palca ze �rodka przysz�ego tygodnia! A to wszystko przez op�nienie. Po�winienem by� wiedzie�. Kiedy wujek Lem skrzy�owa� ten drut, wcale nie mia� na my�li burzy. Straci�em pra�wie dziesi�� minut na to, �eby si� u�wolni�, a wszystko przez tak� jedn�, co si� nazywa Inercja i co zawsze wsadzi swoje trzy grosze, je�li cz�o�wiek nieostro�nie igra z czasem. Sam niewiele z tego rozumiem. Jeszcze nie mam swoich lat. Wujek Lem twierdzi, �e zd��y� ju� zapomnie� wi�cej, ni� ja si� kiedykolwiek w �yciu na ucz�. Z tego wszystkiego straci�em go niemal z oczu. Nie mia�em si� na�wet czasu przebra� w kupne ubranie, a po tym, jak wujek by� odpalony, wiedzia�em, �e si� wybiera w jakie� eleganckie miejsce. Ale i on by� zdenerwowany. Bez przerwy natyka�em si� na resztki jego niespokojnych my�li, kt�re wisia�y na ga��zkach krzak�w jak ma�e strz�pki chmur. Niewiele mog�em z nich zro�zumie�, bo zanim do nich dobrn���em, rozp�ywa�y si� w powietrzu, ale jedno jest pewne: wujek Lem zrobi� co�, czego nie powinien zrobi�. By�o to chyba jasne dla ka�dego. No wi�c te my�li sz�y mniej wi�cej tak: �Szkoda. szkoda, szkoda... bodajbym nigdy tego nie zrobi�... Bo�e, zmi�uj si�... jakby si� tak dziadek dowiedzia�... ach, ci wstr�tni Pughowie, jak mo�g�em by� taki g�upi? Szkoda, szkoda, szkoda... biedny stary poczciwina, nigdy nikomu nie zrobi�em nic z�ego, no i teraz patrzcie... Ten Saunk to sobie troch� za du�o wyobra�a, trzeba mu da� nauczk�. Och, szkoda, szkoda... a zreszt� co si� przejmowa�, g�owa do g�ry, wszystko b�dzie dobrze. Zas�ugujesz na to, poczciwy Lemuelu. Dziadek nigdy si� nie dowie". Po chwili mign�y mi jego kracia�ste portki w�r�d krzak�w, ale dogoni��em go dopiero, jak zszed� ze wzg�rza i przemierzywszy podmiejskie tereny piknikowe znalaz�. si� na stacji kole�jowej i hiszpa�skim dublonem, kt�re�go ukrad� tacie z jego skrzynki �e�glarskiej, stuka� do okienka kasy. Nie zdziwi�em si� wcale, kiedy u�s�ysza�em, �e prosi o bilet do State Center. Pozwoli�em mu my�le�, �e go nie dogoni�em. Jaki� czas k��ci si� z kasjerem, ale na koniec wsadzi� r�k� do kieszeni i wyj�� srebrn� dola�r�wk�. Facet si� uspokoi�. Poci�g ju� sapa� doje�d�aj�c do stacji, kiedy wujek Lem wyskoczy� zza rogu. Nie mia�em zbyt wiele czasu, ale jako� zd��y�em - w ostatniej chwili. Kilka jard�w musia�em nawet podfru�n��, ale chyba nikt tego nie zauwa�y�. Dawno temu, jak by�em jeszcze ma�ym brzd�cem, w Londynie, gdzie wte�dy mieszkali�my, wybuch�a wielka epi�demia i my, Hogbenowie, musieli�my si� wynosi�. Pami�tam wielki zgie�k .w mie�cie, ale jak teraz patrz� wstecz, wydaje mi si� on niczym w por�wna�niu ze zgie�kiem, jaki panowa� na stacji State Center, kiedy zajecha� nasz poci�g. No c�, czasy si� zmieni�y. Gwizdki gwizda�y, klaksony tr�bi�y, radia wy�y jak diabli - m�g�bym przy�si�c, �e ka�dy wynalazek z ostatnich dwustu lat jest g�o�niejszy od wszyst�kiego, co by�o dotychczas. Rozbola�a mnie g�owa i dopiero musia�em sobie odpowiednio ustawi� to, co tata nazy�wa poziomem odporno�ci na decybele; no c�, popisywa� si� jak zwykle. Wujek Lem nie wiedzia�, �e jestem w pobli�u. Uwa�a�em, �eby my�le� na�prawd� cicho, ale wujek tak by� zaj�ty swoimi zmartwieniami, �e dos�ownie na nic nie zwraca� uwagi. Poszed�em wi�c za nim przez zgromadzony na stacji t�um i potem na szerok� i bardzo ru�chliw� ulic�. Co za ulga zostawi� wreszcie za sob� te wszystkie poci�gi. Nie mog� nawet pomy�le�; co si� tam dzieje wewn�trz tych kot��w �jak te stworzonka, tak male�kie, �e ich prawie nie wida�, w nieustannej go�nitwie, rozparzone biedactwa i podniecone, stukaj� si� bez przerwy g�owami. �a�osna sprawa. Oczywi�cie my�lenie o tym, co si� dzieje wewn�trz mijaj�cych nas samo�chod�w, nic nie pomaga. Wujek Lem dobrze wiedzia�, dok�d zmierza. Ruszy� ulic� tak szybko, �e nieraz mia�em pokus� kawa�ek podfru�n��. Ca�y czas si� zastanawia�em, czy nie powinienem si� porozumie� z ro�dzin� na wypadek, gdyby sta�o si� co� takiego, z czym bym sobie sam nie da� rady, ale dos�ownie co si� ruszy�em, to gdzie� utkn��em. Mama mia�a by� po po�udniu na jakim� zebraniu parafial�nym, a ostatnim razem jak si� nagle do niej odezwa�em i to wypad�o sa�memu wielebnemu Jonesowi nad uchem, da�a mi w �eb. On si� jeszcze do nas nie przyzwyczai�. Tata zala� si� w trupa. Nie by�o sen�su go nawet pr�bowa� budzi�. A ja umiera�em ze strachu, �e, jak zawo�am na dziadka, to obudz� Bobasa. Wujek Lem przemkn�� tu� ko�o mnie, ale mign�y mi tylko jego kraciaste nogi. I on by� w g��bi serca zaniepo�kojony. Zobaczy� w bocznej ulicy t�um zebrany wok� du�ej ci�ar�wki. Lu�dzie gapili si� na m�czyzn�, kt�ry sta� na wierzchu i wymachiwa� obur�cz na�pe�nianymi czym� butelkami. Najwyra�niej wyg�asza� jak�� mow� na temat b�lu g�owy. S�ysza�em go a� zza rogu ulicy. Do skrzyni ci�ar�wki przyczepione by�y po obu stronach transparenty g�osz�ce. �PUCHA EKST�RAKT NOWY - IDEALNY NA B�L G�OWY". - Oj szkoda, szkoda! - my�la� wu�jek Lem. -. O, niech ja skisn�, co ja teraz zrobi�?! W �yciu nie podejrze�wa�em, �e ktokolwiek m�g�by si� o�eni� z Lily Lou Mutz. Oj, co za szkoda! No c�, wszyscy byli�my zdziwieni, kiedy z jakie dziesi�� lat temu Lily Lou Mutz znalaz�a amatora; tak my�l�. Ale co to mia�o wsp�lnego z wujkiem Le�mem - nie mia�em zielonego poj�cia. Lily Lou to by�o chyba najszpetniejsze stworzenie p�ci �e�skiej, jakie kiedy�kolwiek chodzi�o po Ziemi. A zreszt� �najszpetniejsze" to jeszcze nie to s�o�wo, biedactwo. Dziadek powiedzia� kiedy�, �e przy�pomina�a mu takie znajome siostry �Gorgony si� nazywa�y. Poczciwe by�o nawet stworzenie z tej Lily Lou. Ze swoj� urod� niejedno musia�a wycier�pie� od ludzi z miasteczka - to znaczy od ho�oty. Mieszka�a samotnie na wzg�rzu, w n�dznej cha�upince, i musia�a mie� ju� pod czterdziestk�, kiedy jeden facet, co to mieszka� po drugiej stronie rzeki, poprosi� j� pewnego dnia o r�k�, wprawiaj�c ca�e s�siedztwo w os�upie�nie. Nigdy go nie widzia�em na oczy, ale m�wi�, �e i on nie by� mister universum. Kiedy si� nad tym zastanowi�em, patrz�c wtedy na t� ci�ar�wk�, do�szed�em do wniosku, �e facet nazywa� si� Pugh. Mi�y starszy pan W pewnym momencie zauwa�y�em, �e wujek Lem zobaczy� kogo� pod latar�ni� na skraju t�umu i podrepta� w tam�t� stron�. Tak na moje oko sta� tam stary goryl z ma�ym gorylem i gapili si� na faceta w ci�ar�wce sprzedaj��cego na dwie r�ce p�yn w butelkach. - Chod�cie, bierzcie! - dar� si�. �Ka�dy po swoj� butelk� Niezawodnego Leku na B�l G�owy, p�ki jeszcze jest! - Cze��, Pugh, jestem - powiedzia� wujek Lem do du�ego goryla. - Cze��, Junior - doda� zaraz potem, spogl�da�j�c na m�odego. Widzia�em, jak si� wstrz�sn�� nieznacznie. I trudno si� dziwi�. Dw�ch ohydniej�szych przedstawicieli rodzaju ludzkiego nie widzia�em w �yciu. Gdyby nie mieli takich ciastowatych g�b, albo gdyby byli chocia� ciut-ciut szczuplejsi, mo�e by mi tak nie przypominali dw�ch t�u�stych �limak�w: doros�ego i m�odego. Ojciec by� wystrojony od�wi�tnie, ze z�ot� dewizk� na brzuchu, i z tego jak dumnie st�pa�, mo�na by s�dzi�, �e si� nigdy dobrze nie obejrza� w lustrze. - Sie masz, Lem - powiedzia� od niechcenia. - Przychodzisz w sam� po�r�. No, Junior, powiedz panu Lemowi Hogbenowi dzie� dobry. Wiele mu zawdzi�czasz, synu. - I roze�mia� si� paskudnie. Junior nie zwr�ci� na niego uwagi. Oczki jak paciorki utkwi� w t�umie po drugiej stronie ulicy. Wygl�da� na ja�kie� siedem lat, a by� z�o�liwy jak wszyscy diabli. - Czy mog� to zrobi�. teraz, tato? �zaskrzecza�. - Mog� da� im teraz, co im si� nale�y? Co, tato? - S�dz�c a tonu, jakim to m�wi�, przestraszy�em si�, �e ma pod r�k� odbezpieczony karabin maszynowy. Spluwy wprawdzie nie widzia�em, ale gdyby spojrzenie mog�o zabija�, Pugh Junior skosi�by ca�y t�um za jednym zamachem. - Dzielny malec, co, Lem? - powiedzia� tata Pugh z wyra�nym zachwytem. - Musz� ci powiedzie�, �e jestem na�prawd� dumny z tego ch�opaka. Szko�da, �e jego kochany dziadek nie mo�e tego zobaczy�. Pughowie to stary, wspania�y r�d. Nie ma takiego drugie�go. Jedyne moje zmartwienie to to, �e Junior jest ostatni. Rozumiesz, dlacze�go chcia�em si� z tob� zobaczy�, Lem. Lem zn�w si� wzdrygn��. - Ha - powiedzia� - rozumiem. Ale tracisz tylko czas, Pugh. Ja tego nie zrobi�. M�ody Pugh obr�ci� si� na pi�cie. - Tata, mog� mu teraz do�o�y�? �zaskrzecza�, bardzo o�ywiony. - Mog�, tata? Teraz, tata, co? - Zamknij si�, synku - powiedzia� du�y Pugh i zdzieli� ma�ego przez �eb. A �apy mia� jak bochny. Naprawd� by� zbudowany jak goryl. Widz�c te jego pot�ne r�ce zwisaj�ce z pochylonych ramion, mo�na by�o s�dzi�, �e ch�opak przeleci na drug� stron� ulicy, ale ten. ma�y te� mia� krzep� nie lada. Zachwia� si� tylko ciut-ciut, potrz�sn�� g�o�w� i zrobi� si� czerwony na g�bie. A nast�pnie wrzasn�� g�o�no i skrzekli�wie: - Ostrzega�em ci�, tata! Ostatnim razem, jak mnie zasun��e�, to ci� ostrzega�em! Zobaczysz, teraz ty ober�wiesz. Nabra� powietrza, jego ma�e oczka zrobi�y si� takie b�yszcz�ce i wy�upia�ste, �e ma�o mu si� nie spotka�y po��rodku nosa, a ciastowata g�ba po�czerwienia�a. - O'kay, Junior - powiedzia� tata Pugh, do�� pospiesznie. - tamci s� gotowi. Szkoda twoich si� na mnie, synku. Zostaw to dla tych ludzi. Przez ca�y ten czas sta�em na skraju t�umu s�uchaj�c i nie spuszczaj�c wuj�ka Lema z oka. Ale w pewnej chwili kto� mnie potrz�sn�� za rami� i odez�wa� si� bardzo grzecznie cienkim g�o�sem - Przepraszam, ale czy mog� o co� zapyta�? Spojrza�em. By� to ma�y, chudy cz�e�czyna o �yczliwym wyrazie, twarzy. W r�ku trzyma� notes. - Nie mam nic przeciwko temu �odpar�em, te� bardzo uprzejmie. �Prosz�, niech pan pyta. - Ciekaw jestem po prostu, jak si� czujesz, nic wi�cej - powiedzia� chu�dy cz�owieczek trzymaj�c o��wek nad papierem, w ka�dej chwili got�w no�towa�. - Dzi�kuj�, �wietnie - odpowiedzia��em. - To �adnie z pana strony, �e pan pyta. Mam nadziej�, �e i pan si� czu�je dobrze: Potrz�sn�� ,g�ow�, jak gdyby z lekko zamroczony. - W tym s�k - rzek� - �e zupe�nie tego nie rozumiem, ale czuj� si� �wiet�nie. - Dlaczeg�by nie? Taki pi�kny dzie�. - Wszyscy si� tu �wietnie czuj� �ci�gn�� dalej, jakbym si� w og�le nie odzywa�. - Poza normalnymi wyj�tkami, wszyscy w tym t�umie s� po prostu przeci�tnie dobrego zdrowia. Ale w ci�gu pi�ciu minut, a, mo�e nawet mniej, tak to oceniam... - spojrza� na zegarek. . W�a�nie w tym momencie kto� wal�n�� mnie w g�ow� rozpalonym do czer�wono�ci m�otem kowalskim. Wiadomo, �e Hogbenowi nie mo�na nic zrobi� wal�c go w g�ow�. Trzeba by� g�upcem, �eby w og�le pr�bowa�. Kolana leciutko si� pode mn� ugi�y, ale trwa�a to zaledwie kilka sekund i ju� po chwili si� rozgl�da�em, kto mnie zdzieli�. Ale nigdzie w pobli�u nie by�o �y�wego ducha. Tylko j�ki i st�kania do�chodz�ce z t�umu. Ludzie �apali si� za g�owy i zataczaj�c si�, wsparci jeden o drugiego, walili ulic� do ci�ar�wki, gdzie m�czyzna wydawa� butelki z le�kiem na b�l g�owy tak szybko, jak tyl�ko nad��a� inkasowa� banknoty dola�rowe. Chudy cz�eczyna o �yczliwej twarzy przewraca� oczami jak kaczka w czasie gradobicia. - O, moja g�owa - j�cza�. - Co ja ci powiedzia�em! O, moja g�owa! - A potem, grzebi�c w kieszeni, podrepta� w stron� ci�ar�wki. Rodzina zawsze uwa�a�a mnie za g�upka, ale trzeba by�oby nie mie� za grosz rozumu, �eby si� nie zoriento�wa�, �e dzieje si� tu co� bardzo dziw�nego. A ja naprawd� nie jestem g�u�pol, oboj�tne, co mama o mnie m�wi. Obr�ci�em si� na pi�cie` i rozejrza�em za Pughiem Juniorem. No i w�a�nie: sta� sobie spokojni, ma�y padalec z t�ust� g�b�, czerwon� jak pomidor, ca�y nad�ty i tylko �yska� swoimi z�o�liwymi oczkami w stron� lu�dzi. - Z�y urok - pomy�la�em sobie, ca��kowicie spokojny. - Nigdy bym nie uwierzy�, ale to najprawdziwszy z�y urok. Tylko �e jak do licha... I wtedy przypomnia�em sobie Lily Lou Mutz i to, co wujek Lem my�la� do siebie. I zacz�o mi si� przeja�nia�... Ludzie dostawali sza�u, �eby si� do�cisn�� do leku od b�lu g�owy i musia�em si� do wujka Lema dos�ownie przedziera�. A by� ju� chyba najwy�szy czas, �eby mu pospieszy� z pomoc�, bior�c pod uwag� jego mi�kkie serce i s�ab� g�ow�. - Nie, szanowny panie - m�wi� w�a�nie bardzo stanowczo. - Ja tego nie zrobi�, Pod �adnym pozorem. - Wujku Lem - powiedzia�em. Za�o�� si�, �e podskoczy� na jaki� jard w g�r�. .. - Saunk! - zapiszcza�. Zaczerwieni� si� i u�miechn�� zupe�nie zbarania�y, a potem wpad� w z�o��, ale jednocze�nie widzia�em, �e na m�j widok odczu� ulg�. - M�wi�em ci, �eby� za mn� nie chodzi�! - A mama mi przykaza�a, �ebym wujka nie spuszcza� z oka - odpar�em. - Obieca�em to mamie, a my, Hogbenowie, zawsze dotrzymujemy s�o�wa. Co tu si� dzieje, wujku Lem? - Och, Saunk, wszystko si� popiep�rzy�o! - j�kn�� wujek. - Ja, cz�owiek o z�otym sercu; o rwa�y w�os bym zgin��. Poznaj pana Eda Pugha, Saunk. On chce mnie zabi�. - Ale� Lem - odezwa� si� Ed Pugh - wiesz dobrze, �e tak wcale nie jest.Po prostu dochodz� swoich praw i to wszystko. Mi�o mi ci� pozna, m�ody cz�owieku. Jak si� domy�lam, jeszcze jeden z rodu Hogben�w? By� przekonasz swojego wuja... - Przepraszam, �e panu przerwie panie Pugh - odezwa�em si�, naprawd� grzecznie. - Ale mo�e by mi pan co� wyja�ni�. Bo ja nic z tego rozumiem. Pugh odchrz�kn�� i wypi�� dumnie pier�. Wida� by�o, �e to jest temat na kt�ry lubi m�wi�. �e czuje si� wtedy wa�ny. - Nie wiem, czy zna�e� moj� drog� �on� nieboszczk�, Lily Lou Mut - zacz��. - A to jest nasz ma�y, Junior. Bardzo udany ch�opak. Wielka szkoda �e nie mogli�my mie� jeszcze z o�miu czy dziesi�ciu takich jak on. - Westchn�� g��boko. - No c�, takie jest �ycie. Zamierza�em o�eni� si� m�odo i mie� liczne potomstwo, jako �e jestem ostatnim przedstawicielem starego �witnego rodu. Ale nie pozwol� mu wygasn��. - Tu pos�a� z�o�liwe spojrzenie pod adresem wujka Lema. Wujek Lem zakwili� p�aczliwie. - Ja tego nie zrobi� - powiedzia� Nie mo�esz mnie do tego zmusi�. - Jeszcze zobaczymy - rzek� Ed Pugh z pogr�k� w g�osie. - By� mo�e tw�j m�ody krewny oka�e si� razs�dniejszy. Wiedz, �e odegram w tym stanie powa�n� rol� i �e moje s�owo jest �wi�te. - Tata - zapiszcza� w tym momencie Junior. - Tata, im ju� odpuszcza. Czy mog� tym razem da� im podw�jnego, tata? Za�o�� si�, �e jakbym poszed� na ca�o��, to bym paru za�atwi� na dobre, tata... Hej, tata... Ed Pugh zrobi� taki ruch, jakby zamierza� zn�w zdzieli� ma�ego padalca, ale najwyra�niej si� rozmy�li�. - Nie przeszkadzaj starszym, synku powiedzia�. - Tatu� jest zaj�ty. Pilnuj swoich spraw i sied� cicho. - Spojrza�em ponad j�cz�cym t�umem. - Zajmij no si� jeszcze troch� tymi tam co stoj� za ci�ar�wk�. Jako� za wolno kupuj�. Ale nie dawaj im podw�jnego Junior. Musisz oszcz�dza� swoj� energi�. Ty jeszcze ro�niesz. I znowu odwr�ci� si� do mnie. - Junior jest utalentowanym dzieckiem - rzek�, bardzo dumny. - Jak zreszt� widzisz. Odziedziczy� to po swojej ukochanej matce nieboszczce Lily Lou. M�wi�em ci ju� o niej. Ta jak powiedzia�em, mia�em nadziej� o�eni� si� m�odo, ale wysz�o inaczej: nie by�o mi do �eniaczki a� dopiero w sile wieku. Zn�w wypi�� pier� jak ropucha spojrza� z dum� w d�. Jeszcze nie widzia�em, �eby kto� by� tak z siebie zadowolony. - Nigdy nie spotka�em kobiety kt�ra by na mnie spojrza�a.., to znaczy nigdy nie spotka�em odpowedniej kobiety - poprawi� si� - a� do momentu, kiedy zobaczy�em Lily Lou Mutz. - Rozumiem, co pan ma na my�li powiedzia�em grzecznie. I rzeczywi�cie rozumia�em. Bo musia� d�ugo szuka� �eby znale�� kogo�, kto by�by sam na tyle brzydki, �eby spojrze� na niego dwa razy. Nawet Lily Lou, biedactwo musia�a si� d�ugo zastanawia�, zanim powiedzia�a tak. - I tutaj w�a�nie - podj�� Ed Pugh �dochodzimy do twojego wujka Lema. Wygl�da na to, �e bardzo dawno te�mu rzuci� na Lily Lou jaki� urok. - Ja? Nigdy! - zaprotestowa� pis�kliwie wujek Lem. - A zreszt� sk�d mog�em wiedzie�, �e wyjdzie za m�� i przeka�e to swojemu dziecku? Kto w og�le m�g� przypuszcza�, �e Lily Lou kiedykolwiek... - No wi�c rzuci� na ni� urok - nie przerywa� sobie Ed Pugh. - Ale ona powiedzia�a mi o tym dopiero na �o�u �mierci, rok temu: B�g mi �wiadkiem, �e by dosta�a ode mnie porz�dnie, gdybym wiedzia�, �e mnie przez ca�e �ycie oszukiwa�a. A to Lemuel rzuci� na ni� urok i z kolei ona przekaza�a t� zdolno�� w dziedzictwie naszemu malcowi. - Ja to zrobi�em tylko dla jej dobra, �eby j� ochroni� - powiedzia� wujek ,Lem, do�� szybko. - Ty wiesz, Saunk, �e m�wi� prawd�. Biedna Lily Lou by�a tak koszmarnie brzydka, �e lu�dzie nie mog�c si� nieraz powstrzy�ma�, ciskali w ni� grudami ziemi. Ca��kiem machinalnie. I trudno mie� do nich pretensj�. Sam czasem ledwie mog�em nad sob� zapanowa�. Biedna Lily Lou, by�o mi jej na�prawd� �al. Nie wiesz nawet, jak d�u�go zwalcza�em w sobie dobre odru�chy, Saunk. Ale w ko�cu zawsze przez swoje z�ote serce w�aduj� si� w tara�paty. Pewnego dnia zrobi�o mi si� tej biedaczki tak �al, �e obdarzy�em j� moc� czarodziejsk�. Ka�dy by tak po�st�pi� na moim miejscu. - A jak to zrobi�e�? - zapyta�em, rzeczywi�cie zaciekawiony; pomy�la�em, �e kiedy� mog�aby mi si� ta wiado�mo�� przyda�. Bo na razie jestem za m�ody, musz� si� jeszcze wiele na�uczy�. No wi�c wujek Lem zacz�� mi t�u�maczy�, tylko �e ca�a ta sprawa by�a dosy� zawik�ana. Najpierw odnios�em wra�enie, �e to jaki� cudzoziemiec na�zwiskiem Gene Chromosome za�atwi� j� za wujka, ale jak ju� poj��em t� cz��, to on zn�w zacz�� co� bredzi� o ja�kich� falach alfa w m�zgu. Bzdura. Tyle wiedzia�em i bez nie�go. Ka�dy chyba musi zauwa�y� pa�trz�c na cz�owieka, kt�ry my�li, jak te falki przechodz� mu przez g�ow�. Cza�sem obserwowa�em dziadka, jak na przyk�ad ze sze��set r�nych my�li naraz spacerowa�o mu jedna za dru�g� w t� i nazad po tych ma�ych �cie�kach w m�zgu. A� mnie to ra�zi�o w oczy. - Tak to w�a�nie by�o, Saunk - na�wija� dalej wujek Lem. - I ten ma�y padalec odziedziczy� po niej ca�y ten kram. - No to dlaczego nie wezwiesz tego Gene'a Chromosome'a, �eby odczaro�wa� Juniora i zrobi� go takim samym jak inni -ludzie? - spyta�em. - Prze�cie� chyba nic prostszego. Sp�jrz, wuj�u. - Wpatrzy�em si� w Juniora naprawd� z wielkim skupieniem, a� mi si� oczy zrobi�y takie dziwne, jak wtedy kiedy chce si� zajrze� w g��b jakiego� cz�owieka. No i rzeczywi�cie, zobaczy�em to, o czym m�wi� wujek Lem: male�kie �a�cuchy stworzonek, trzymaj�cych si� jedno drugiego jak rzep psiego ogo�na, i cienkie pa�eczki miotaj�ce si� wewn�trz maciupe�kich kom�rek, z kt�rych ka�dy z nas jest zrobiony �z wyj�tkiem mo�e Ma�ego Sama, na�szego Bobasa. - Popatrz no, wujku - zwr�ci�em si� do Lema. - Kiedy rzuca�e� urok na Lily Lou, to po prostu oderwa�e� te cienkie pa�eczki i przy�ata�e� je do tych tu�aj malutkich �a�cuch�w, co si� tak szybko hu�taj� wte i wewte. Dlacze�go ich nie przestawisz na miejsce i nie zrobisz tak, �eby Junior zacz�� si� za�chowywa� przyzwoicie. To powinno by� bardzo �atwe. - Owszem, to by�oby �atwe �westchn�� nade mn� wujek Lem. �Saunk, jeste� okropnie roztrzepany. Wi�dz�, �e nie s�ucha�e� tego, co do ciebie m�wi�em. Nie mog� ich przesu�n�� z powrotem na miejsce tak, �eby nie zabi� Juniora. - �wiat by tylko na tym zyska� �powiedzia�em. - Wiem. Ale musisz pami�ta�, co obiecali�my dziadkowi. Koniec z zabi�janiem. - Ale wujku! - wybuchn��em. - To jest straszne. Chcesz powiedzie�, �e ten ma�y, ohydny padalec b�dzie przez ca�e �ycie rzuca� na ludzi uroki? - A nawet jeszcze gorzej -. odpar� biedny wujek Lem, prawie ze �zami. Przeka�e t� zdolno�� swoim potom�kom, tak jak Lily Lou przekaza�a jemu. Przez chwil� rzeczywi�cie wydawa��o si�, �e rodzaj ludzki ma przed sob� jak najgorsze perspektywy. Ale po chwili roze�mia�em si�. - Nie martw si�, wujku - powie�dzia�em. - Nie ma powodu do zmartwienia. Sp�jrz na tego ma�ego gada. Jestem pewien, �e na ca�ym bo�ym �wiecie nie znajdzie si� stworzenie p�ci �e�skiej, kt�re by podesz�o do niego bli�ej ni� na mil�. On ju� jest tak odra�aj�cy jak jego tata. A pami�taj, �e to przecie� dziecko Lily Lou Mutz. Mo�liwe, �e jak doro�nie, b�dzie je�szcze okropniejszy. Murowane, �e si� nigdy nie o�eni. - I tu si� mylisz - wpad� mi w s�o�wa Ed Pugh, ca�kiem g�o�no. By� czer�wony na twarzy i robi� wra�enie w�cie�k�ego. - Niech ci si� nie zdaje, �e ja nie s�ysz�, co wygadujesz. I nie wy�obra�aj sobie, �e kiedykolwiek zapom�n� to, co powiedzia�e� o moim dziec�ku. M�wi�em ci ju�, �e mam bardzo mocn� pozycj� w mie�cie. Z talentami Juniora na dodatek zajdziemy wysoko. Ju� jestem w radzie miejskiej i wiem, �e w przysz�ym tygodniu b�dzie wolne miejsce w senacie stanowym, chyba �e ten stary ba�wan, kt�rego mam na my�li, jest mocniejszy, ni� na to wy�gl�da. Wi�c ci� uprzedzam, Hogben, �e ty i twoja rodzina zap�acicie mi za te zniewagi. - Nikt nie powinien si� obra�a�, kie�dy us�yszy o sobie �wi�t� prawd� �powiedzia�em. - Junior jest odra�a�j�cym typem. - Trzeba si� po prostu do niego przyzwyczai� - wyja�ni� jego tata. �Wszystkich nas, Pugh�w, trudno zro�zumie�. To znaczy do g��bi. Ale mamy swoj� dum�. Ju� ja dopilnuj�, �eby nasz r�d nigdy nie wygas�. Nigdy, s�yszysz, Lemuel? . Wujek Lem mocno zacisn�� powieki i szybko potrz�sn�� g�ow�. - O, nie, m�j panie. Nigdy tego nie zrobi�. Nigdy, nigdy, nigdy... - Lemuel - odezwa� si� Ed Pugh i zabrzmia�o to naprawd� z�owieszczo. �Lemuel, czy chcesz, �ebym napu�ci� na ciebie Juniora? - Niech pan si� nie fatyguje - po�wiedzia�em. - Widzia� pan, chyba, jak pr�bowa� mnie zaczarowa� razem z ca�ym t�umem. Nic z tego, panie Pugh. Na Hogben�w nie ma sposobu. - No to... - stary rozejrza� si� do�ko�a, najwyra�niej gor�czkowo kombi�nuj�c. - Hmm, ju� ja co� wymy�l�. Ja... .masz mi�kkie serce Lemuel, tak? Obieca�e� dziadkowi, �e nikogo nie zabijesz, co? No to otw�rz oczy i sp�jrz na drug� stron� ulicy. Widzisz t� mi�� staruszk�, kt�ra idzie o lasce? Co by� powiedzia�, gdyby Junior tak zrobi�, �eby nagle pad�a martwa? Wujek Lem zacisn�� tylko jeszcze mocniej oczy - Nie b�d� patrzy�. Nie znam tej staruszki. Wszyscy si� mnie czepiaj�. Do�� tego. Prawdopodobnie ma bar�dzo silny reumatyzm. - Dobra. A co by� powiedzia� na t� �adn� m�od� kobiet� z dzieckiem na r�ku? Sp�jrz, -Lemuel, co to za s�od�kie male�stwo. Jak� ma r�ow� wst���eczk� na kapturku, widzisz? A jakie do�eczki w buzi. Junior, przygotuj si�, �eby m�c w ka�dej chwili rzuci� na nich urok. Na pocz�tek niech b�dzie morowa zaraza. A potem... - Wujku - powiedzia�em czuj�c si� troch� nieswojo. - Nie wiem, co by na to powiedzia� dziadek. Mo�e... Wujek Lem na sekund� wytrzeszczy� oczy. Spojrza� na mnie, spode �ba, w�ciek�y. - Nic na to nie poradz�, �e mam z�ote serce - rzek�. - Jestem przy�zwoitym starszym panem, a wszyscy si� mnie czepiaj�. Mam ju� tego do��. Dlatego tak sobie ze mn� pozwalacie. A co mi tam, niech Ed Pugh zniszczy ca�y rodzaj ludzki. Wszystko mi jedno, czy dziadek si� dowie o tym, co zro�bi�em, czy nie. Na niczym mi ju� nie zale�y. - I roze�mia� si� dziko. - Koniec. Nie chc� nic wiedzie�. Musz� si� zdrzemn��, Saunk. - Z tymi s�owy ca�y zesztywnia� i upad� na twarz, jakby kij po�kn��. Z no�em na gardle No c�, mimo ca�ego zmartvvienia musia�em si� u�miecha�. Wujek Lem bywa czasem sprytny. Wiedzia�em, �e uciek� w sen, jak zwykle, kiedy wpad�nie w jakie� tarapaty. Tata m�wi, �e to katalepsja. Wujek Lem pad� na chodnik jak d�u�gi, zupe�nie p�asko, i nawet jakby si� troch� odbi�. Junior wyda� ryk rado�ci. Pewnie mu si� wydawa�o, �e ma co� wsp�lnego z tym upadkiem wujka. W ka�dym razie na widok kogo� le���cego i bezbronnego odruchowo pod�lecia� i kopn�� wujka w g�ow�. Ale, jak ju� m�wi�em, my, Hogbeno�wie, mamy twarde g�owy, wi�c Junior wrzasn�� i zacz�� podskakiwa� i ta�czy� trzymaj�c si� za stop� obydwiema r�kami. - Ju� ja ci� urz�dz� na amen! - wrzasn�� do wujka Lema. - Na amen, ty... ty stary Hogbenie! - zaczerpn�� tchu, zrobi� si� purpurowy na twa�rz i... I wtedy w�a�nie si� to sta�o: jak�by si� b�ysn�o. Ja tam si� specjalnie nie interesuj� magi�, ale wiedzia�em, co si� dzieje, tylko �e by�em zaskoczony. Tata usi�o�wa� mi p�niej wyt�umaczy�, jak to dzia�a. Powiedzia�, �e ten czar porusza utajone toksyny zawarte w organizmie. W ten spos�b Junior sta� si� czynni�kiem katalitoksycznym - a to dzi�ki zmianom w strukturze kwasu dezoksy�rybonukleinowego, z kt�rego zrobione s� jego geny, i ich oddzia�ywaniu na fale kappa jego paskudnego m�d�ku, podkr�cone teraz do trzydziestu mikro�wolt�w. Ale co tam, znacie tat�. Jest za leniwy, �eby to wyrazi� po angiel�sku. Po prostu wtedy, kiedy potrzebuje, kradnie te wszystkie g�upie s�owa lu�dziom prosto z g�owy. A sztuka polega�a na tym, ze ca�a trucizna, zapuszkowana w tym ma�ym padalcu i przeznaczona dla t�umu lu�dzi, wybuchn�a nagle i posz�a wujko�wi prosto w twarz. Jeszcze nigdy nie widzia�em takiego czaru. A co najgor�sze - skutecznego. Bo we �nie wujek Lem nie mia� �adnej odporno�ci. Nawet rozpalonymi do czerwono�ci pogrzebaczami by go nie dobudzi�, ale tym razem nie by�o potrzeby. Le�a� jak ra�ony piorunem. Na naszych oczach zrobi� si� zielo�ny na twarzy. I jednocze�nie jak nam wujek zzielenia�, zapad�a jaka� okropna cisza. Spojrza�em zdumiony i dopiero wtedy zrozumia�em, co si� dzieje. Wszystkie j�ki i narzekania ucich�y. Ludzie poci�gali z butelek z lekiem na b�l g�owy, przecierali czo�a i u�mie�chali si� s�abo, z ulg�. Ca�y nab�j z�ego uroku Juniora poszed� w wujka Lema, no i oczywi�cie ludzi przesta�y bole� g�owy jak r�k� odj��. - Co tu si� dzieje? - zawo�a� jaki� znajomy g�os. - Czy ten cz�owiek zem�dla�? Dlaczego go nie ratujecie? Pro�sz� mnie przepu�ci�, jestem lekarzem. By� to chudy m�czyzna o mi�ej twa�rzy. Ca�y czas przepychaj�c si� do nas poci�ga� z butelki z lekiem, ole nie mia� ju� przy sobie notatnika. Na wi�dok Eda Pugha zrobi� si� czerwony ze z�o�ci: - Ach, to pan, panie radny. Cie�kawe, Jak to si� dzieje, �e gdziekol�wiek jest jakie� zamieszanie, tam zawsze mo�na spotka� pana. Co pan zro�bi� temu biedakowi? Tym razem posu�n�� si� pan chyba za daleko. - Nic mu nie zrobi�em - odpar� Ed Pugh. - Nawet go nie dotkn��em. Niech pan uwa�a na s�owa, doktorze Brown, bo pan po�a�uje. Mam w tym mie�cie niema�o do powiedzenia. - Patrzcie! - wykrzykn�� doktor Brown wskazuj�c na wujka Lema, a je�go g�os z podniecenia zrobi� si� pis�kliwy. - Ten cz�owiek umiera ! Wezwij�cie pogotowie! Szybko! Wujek Lem zn�w zmienia� kolor. Ro�ze�mia�em si� troszk�, ale w �rodku, w g�owie, oczywi�cie. Wiedzia�em, co si� dzieje, i musz� powiedzie�, �e by�o to nawet do�� zabawne. Ka�dy ma naturalnie w sobie ca�� mas� bak�terii, wirus�w i tym podobnych stwo�rzonek, kt�re si� w nim bez przerwy roj�. Urok, kt�ry Junior rzuci� na wujka, straszliwie poruszy� to stadko, kt�re z miejsca zabra�o si� do roboty. A te mikrusy wcale nie s� takie chore, na jakie wygl�daj�. S� po prostu bia�e, bo taka ju� ich uroda. Jak tylko jaka� trucizna zaczyna nas r�ba�, to zaraz te ma�e bia�aski �a�pi� za bro� i ruszaj� w nas w �rodku do boju jak g�upie. Takiej awantury, wrzask�w i przekle�stw nigdy�cie nie s�yszeli. Regularna bitwa pod Bull Run. Dos�ownie co� takiego dzia�o si� w wujku Lemie. Tylko �e my, Hogbeno�wie, mamy wewn�trz w sobie co� w ro�dzaju takiej specjalnej milicji. I trze�ba przyzna�, �e zosta�a ona wezwana naprawd� szybko. Przeklinali, kopali i walili wroga tak, �e wujek z zielonego zrobi� si� czerwony i na ca�ym ciele zacz�y mu wyst�powa� du�e ��te i niebieskie plamy. Robi� wra�enie bardzo chore�go. Oczywi�cie, tak naprawd� to nic z�ego mu si� nie dzia�o. Bo ta. milicja, Hogben�w potrafi sobie da� rad� z ka�dziusie�kim zarazkiem. Ale rzeczywi�cie wygl�da� odra�a�j�co. Chudy doktor przykucn�� przy wujku i zbada� puls. - Tym razem to ju� pan przeholo�wa� - zwr�ci� si� do Eda Pugha. �Nie wiem, jak pan to zrobi�, ale po�sun�� si� pan za daleko. Ten cz�owiek jest dotkni�ty morow� zaraz�. Ju� ja dopilnuj�, �eby si� panem zaj�to, pa�nem i tym pa�skim ancymonkiem. Ed Pugh roze�mia� si� tylko kr�tko, ale widzia�em, �e jest w�ciek�y. - Niech pan si� o mnie zbytnio nie troszczy, doktorze Brown - powiedzia� jadowicie. - Kiedy zostan� gubernato�rem, a wszystko na to wskazuje - to ten szpital, z kt�rego pan jest taki dumny, przestanie korzysta� z funduszy stanowych. Koniec! Wyleguj� si� tylko po szpitalach i nic nie robi�! Ale ju� ja ich zagnam do roboty. My, Pughowie, nigdy nie chorujemy. Jak zostan� gubernatorem, potrafi� zrobi� lepszy u�ytek ze stano�wych pieni�dzy, ni� p�aci� ludziom za to, �eby le�eli do g�ry brzuchem. A doktor na to tylko: - No gdzie jest ta karetka pogo�towia? - Je�li pan ma na my�li taki du�y, d�ugi samoch�d, kt�ry okropnie ha�a�suje - powiedzia�em - to jest mniej wi�cej w odleg�o�ci trzech mil od nas, ale jedzie szybko. A zreszt� wujek Lem nie potrzebuje �adnej pomocy. Dosta� po prostu ataku. U nas to rodzinne, nie ma si� czego obawia�. - Wielkie nieba! - wykrzykn�� dok�tor spogl�daj�c na wujka Lema. �Chcesz powiedzie�, �e on to ju� mie�wa� wcze�niej i prze�y�? - A potem popatrzy� na mnie i u�miechn�� si� nagle. - Aha, rozumiem. Boicie si� szpitala, co? Nie b�jcie si�. Nic mu z�ego nie zrobimy. To mnie z lekka zdziwi�o. Cz�owiek by� bystry. Dlatego go troch� ocyga�ni�em. Szpital to nie jest miejsce od�powiednie dla nas, Hogben�w. Ludzie w szpitalach s� cholernie w�cibscy. No wi�c zawo�a�em na wujka Lema, i to ca�kiem g�o�no. - Wujku Lem! Obud� si�, ale szyb�ko. Dziadek obedrze ci� ze sk�ry, jak dasz si� wzi�� do szpitala. Chcesz, �eby si� dowiedzieli o tych twoich dw�ch sercach? I jak masz poprzycze�piane ko�ci? I o twoim drugim �o���dku? Wujku Lem! Obud� si� czym pr�dzej! Szkoda by�o gadania. Nawet nie mrugn�� okiem. I wtedy oblecia� mnie strach nie no �arty. Wujek Lem nawarzy� niez�ego piwa. Ca�a odpowiedzialno�� spoczy�wa�a na moich barkach, a ja napraw�d� nie wiedzia�em, co z tym fantem zrobi�. Mimo wszystko jestem jeszcze m�ody. Nie si�gam pami�ci� dalej, jak do wielkiego po�aru Londynu, do czas�w Karola II, tego z tymi lokami do ramion. Ale jemu, musz� przyzna�, by�o z nimi nawet do twarzy. - Panie Pugh - powiedzia�em �pan musi koniecznie wp�yn�� na Ju�niora. Nie mog� pozwoli� na to, �eby wzi�li wujka Lema ,do szpitala. Pan dobrze wie, �e nie mog�. - Junior, strzyknij no jeszcze raz �rzek� pan Pugh, u�miechaj�c si� na�prawd� nieprzyjemnie. - Chcia�bym sobie porozmawia� z tym m�odym Hog�benem. - Doktor spojrza�, zaintrygo�wany, a Ed Pugh doda�: - Podejd� no tutaj ciut-ciut, Hogben. Chcia�bym z tob� zamieni� kilka s��w na osob�no�ci. No, dawaj, Junior! ��te i niebieskie plamy wujka Le�ma dosta�y zielonych obw�dek. Dokto�ra jak gdyby zatka�o, a Ed Pugh wzi�� mnie za rami� i odci�gn�� na bok. Kiedy znale�li�my si� ju� poza zasi�giem s�uchu tamtych, rzek� poufnie, �widruj�c mnie twoimi ma�ymi oczkami. - Mam nadziej�, Hogben, �e wiesz, o co mi chodzi. Lem nigdy mi nie po�wiedzia�, �e tego zrobi� nie mo�e, tylko �e nie zrobi, wi�c ja wiem doskonale, te le�y to w granicach waszych mo��liwo�ci. - Ale dok�adnie o co panu cho�dzi, panie Pugh? - zapyta�em. - Nie musz� ci m�wi�. Chodzi mi o to, �eby nasz wspania�y r�d nie za�gin��. Chc�, �eby Pughowie byli zaw�sze. Wiem, jak mnie samemu by�o trudno si� o�eni�, a jestem przekona�ny, �e Juniorowi nie b�dzie �atwiej. Dzisiejsze kobiety nie maj� gustu za grosz. Od czasu kiedy Lily Lou rozsta�a si� z tym �wiatem, nie by�o kobiety na tyle brzydkiej, �eby wysz�a za m�� za Pugha, i boj� si� bardzo, �e na Ju�niorze nasz wspania�y r�d si� sko�czy. A bior�c pod uwag� jego talenty, nie mog� znie�� tej my�li. Zr�bcie tak, �eby nasz r�d nie wygas� nigdy, to ja ka�� Juniorowi zdj�� urok z Lemuela. - Ale je�eli zrobi� tak, �e wasz r�d nigdy nie wymrze - powiedzia�em �to tym samym, w chwili kiedy znaj�dzie si� do�� Pugh�w, ska�� na �mier� wszystkie inne rody na ca�ym �wiecie. - Nie widz� w tym nic z�ego - od�par� Pugh u�miechaj�c si� krzywo. �Uwa�am, �e stanowimy silny, zdrowy trzon. Zgi�� swoje goryle ramiona. By� wy�szy, nawet jeszcze ode mnie. �Nie ma chyba nic z�ego w tym, �e Ziemia zostanie zaludniona przez jed�nostki silne i zdrowe. Uwa�am, �e to kwestia czasu, by�my my, Pughowie, opanowali ca�y cholerny �wiat. A ty nam w tym pomo�esz, m�ody Hog�benie. - O, nie! - zaprotestowa�em. - Wy�kluczone! Nawet gdybym wiedzia� jak... Przy ko�cu ulicy rozleg� si� okrop�ny ha�as i t�um si� rozst�pi� robi�c miejsce karetce pogotowia, kt�ra za�trzyma�a si� przy kraw�niku ko�o wuj�ka Lema. Wyskoczy�o z niej dw�ch fa�cet�w ubranych w bia�e kitle, z ja�kim� p��tnem na kijach. Doktor Brown wsta� z wyra�n� ulg�. - No, my�la�em, �e ju� nigdy nie przyjedziecie - powiedzia�. - Ten cho�ry musi przej�� kwarantann�. B�g ra�czy wiedzie�, co wyka�� badania. Po�dajcie mi moj� torb�, le�y tam z ty�u. Potrzebny mi jest stetoskop. Co� dziwnego dzieje si� z sercem tego cz�o�wieka. W tym momencie mia�em rzeczywi��cie dusz� na ramieniu. Wiedzia�em, �e to ju� po nas, koniec Hogben�w. Jak si� raz doktorzy i uczeni o nas dowiedz�, nie zaznamy chwili spokoju i do ko�ca �ycia. A na jakiekolwiek odosobnienie mo�emy liczy� tyle co kaczan kukurydzy na polu. Ed Pugh obserwowa� mnie z ohyd�nym u�mieszkiem na swojej ciasto�watej g�bie. - Zmartwiony, co? I nic dziwnego. Masz powody. Wiem o was, Hogbe�nach. Jeden w drugiego czarownicy. A jak wezm� Lema do szpitala, to trudno przewidzie�, czego si� tam u, niego doszukaj�. Pewnie dojd� do wniosku, �e czarownictwo jest nie�zgodne z prawem. No, Hogben, masz p� minuty na podj�cie decyzji. Co ty na to? C� mia�em na to powiedzie�. Prze�cie� nie mog�em mu da� obietnicy, kt�rej si� domaga�. Ani pozwoli� na to, �eby ca�y �wiat si� zaroi� od jado�witych Pugh�w. My, Hogbenowie, �yjemy d�ugo. Mamy bardzo powa�ne plany na przysz�o��, kiedy to reszta ludzi zacznie nas dogania�. Ale gdyby do tego czasu reszt� ludzi mieli sta�nowi� sami Pughowie, to szkoda za�chodu. Nie mog�em powiedzie� tak. Ale z drugiej strony je�li powiem - nie, to k�ad� krzy�yk na wujku Lemie. Wygl�da�o na to, �e tak czy siak my, Hogbenowie, jeste�my bez szans. Nie pozostawa�o mi nic innego, jak tylko zaczerpn�� tchu, zamkn�� oczy i wyda� z siebie, oczywi�cie w �rodku, rozpaczliwy krzyk. - Dziadkuuu! - wrzasn��em. - S�ucham ci� ch�opcze - ode�zwa� si� g��boki g�os w moim m�zgu. Zupe�nie jakby dziadek ca�y czas by� przy mnie i tylko czeka� na moje we�zwanie. A przecie� znajdowa� si� w odleg�o�ci jakich� stu mil, pogr��ony w g��bokim �nie. Ale kiedy Hogben zawo�a takim g�osem, jak ja w�a�nie wtedy, ma prawo oczekiwa� odpowie�dzi - i to szybko. Doczeka�em si�. Zwykle dziadek kluczy wtedy wok� tematu przez jakie pi�tna�cie minut, bior�c ci� w krzy�owy ogie� pyta� i nie s�uchaj�c odpowiedzi, i m�wi�c we wszystkich mo�liwych starych dialektach, jak na przyk�ad sanskryt, kt�re do niego przylgn�y w ci�gu ca�ego �ycia. Ale tym razem widzia�, �e to nie przelewki, wiec powiedzia� tylko: �S�u�cham ci�, ch�opcze". Otworzy�em przed nim sw�j umys� i szeroko jak podr�cznik szkolny. Nie by�o czasu na pytania i odpowiedzi. Doktor wyjmowa� w�a�nie ten sw�j przyrz�d, �eby pos�ucha�, jak dwa ser�ca wujka Lema bij� nie w rytmie, i wiedzieli�my, �e jak tylko us�yszy, ozna�cza to dla nas, Hogben�w, koniec. - Chyba �e pozwolisz mi ich poza�bija�, dziadku - doda�em, wiedz�c, �e jeden rzut oka mu wystarczy, by oce�ni� sytuacj� od pocz�tku do ko�ca. Wydawa�o mi si�, �e milcza� potem strasznie d�ugo. Tymczasem doktor wy�j�� to swoje urz�dzenie i wk�ada� so�bie do uszu, takie dwa czarne w�e. Ed Pugh wpatrywa� si� we mnie jak jastrz�b. Junior sta� obok, ca�y napompowany jadem, i tylko wodzi� do�ko�a tymi swoimi z�o�liwymi oczkami, w kogo by tu nim strzykn��. Mia�em nadziej�, �e wybierze sobie mnie. Opracowa�em nawet taki spos�b, �eby mu ten ca�y �adunek wr�ci� prosto w g�b� i mo�e by go nawet zabi�. - Mamy n� na gardle, Sauny �powiedzia�. By�em nawet troch� zdzi�wiony, pami�tam, �e dziadek jak chce, to mo�e m�wi� zupe�nie potoczna angielszczyzn�. - Powiedz Pughowi, �e si� zgadzamy. - Ale dziadku... - zacz��em. - R�b, jak ci m�wi�! - A� mnie rozbola�a g�owa, tak stanowczo to po�wiedzia�. - Szybko, Saunk! Powiedz Pughowi, �e b�dzie mia� to, czego chce. No c�, nie �mia�em sprzecza� si� z dziadkiem. Ale tym razem ma�o bra�kowa�o, �ebym si� zbuntowa�. To chyba logiczne, �e nawet Hog�ben te� w ko�cu zdziecinnieje ze sta�ro�ci, wi�c pomy�la�em, �e wreszcie przysz�o i na dziadka. Ale powiedzia�em mu w my�lach tak: - Je�li taka wola dziadka, to tak zrobi�, ale bardzo niech�tnie. Skoro ju� mamy n� na gardle, to przynaj�mniej wypijmy ten kielich goryczy jak przysta�o na Hogben�w i niech ca�a ta trucizna zostanie zabutelkowana w Ju�niorze i si� przynajmniej nie rozprze�strzenia po �wiecie. - A g�o�no zwr�ci�em si� do pana Pugha : - W po�rz�dku, panie Pugh - odezwa�em si� naprawd� potulnie. - B�dzie tak, jak pan sobie �yczy. Tytko zdejmijcie ten urok z wujka. I to szybko, zanim b�dzie za p�no. Pughowie podbijaj� �wiat Pan Pugh ma wielki, ��ty automobil, nisko zawieszony i bez dachu. A je�dzi� nim piekielnie szybko. No i oczywi�cie z wielkim ha�asem. Raz by�em przeko�nany, �e przejechali�my ma�ego ch�op�ca, ale pan Pugh nie zwr�ci� na to najmniejszej uwagi, a ja nie �mia�em nic powiedzie�. Jak si� wyrazi� dzia�dek, mieli�my n� na gardle. By�o mas� gadania, zanim ich prze�kona�em, �e musza najpierw pojecha� ze mn� do domu. Takie mia�em pole�cenie od dziadka. - A sk�d ja mog� wiedzie�, czy nas nie zamordujecie z zimn� krwi� tam, na tym waszym pustkowiu? - zapyta� pan Pugh. - M�g�bym was zabi� nawet i tu�taj, gdybym chcia� - odpar�em. - I je��li o mnie chodzi, ch�tnie bym to zro�bi�, tylko �e dziadek nie