3368
Szczegóły |
Tytuł |
3368 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3368 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3368 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3368 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TROY DENNING
Morze Piask�w
Dla Barry'ego, kt�ry by� mi zawsze wspania�ym bratem.
Podzi�kowania
Chcia�bym podzi�kowa� Jonowi Pickensowi za to, �e grzeba� dla mnie w stosach naukowych materia��w, kt�re zawsze dostarcza�y bardzo istotnych informacji; Jimowi Lowderowi za jego "�agodny skalpel"; Lyonowi Holdeno-wi z AKF Martial Arts w Janesville; WI za mo�liwo�� poznania technik do scen walki; oraz szczeg�lnie Adrii Hayday za to, �e nie zabi�a mnie we �nie wtedy, kiedy brak�o mi ju� s��w.
Rozdzia� pierwszy
Ruha przebudzi�a si� nagle, niepewna co przerwa�o jej drzemk�. Le�a�a obok �pi�cego m�a, ich cia�a styka�y si� biodrami i ramionami. Odwr�ci�a g�ow�, by m�c spojrze� na jego ogorza�� twarz. Ajaman mia� chropowat� sk�r� i obfite w�sy dojrza�ego m�czyzny, ale jego pozbawiona ow�osienia pier� pozostawa�a m�oda, krzepka i muskularna. By� jedynym m�czyzn� jakiego kiedykolwiek widzia�a bez przyodziewku.
Gdy si� tak w niego wpatrywa�a obraz nagle si� rozmy�. Po chwili wszystko wr�ci�o do normy, jednak zamiast twarzy Ajamana ujrza�a oblicze innego cz�owieka Zapar�o jej dech, ale nie krzykn�a.
Obcy r�ni� si� od wszystkich, kt�rych zna�a: sk�ra jego by�a tak mocno opalona, �e a� czerwona, z kremowobia�ymi plamami w miejscach z�uszcze�. Czarna przepaska skrywa�a jego prawe oko, lewe by�o b��kitne niczym pustynne niebo. Twarz mia� �ci�gni�t� i wychudzon�, ale nie zniszczon�, wygl�da� na nie wi�cej ni� dwadzie�cia pi�� lat.
Ka�da m��dka uciek�aby z krzykiem ze swego nowego domu s�dz�c, �e ojciec wyda� j� za d�ina - ka�da, ale nie Ruha. Ona mia�a ju� wcze�niej wizje, jeszcze zanim nauczy�a si� chodzi�, rozpozna�a wi�c i t�: by� to mira� jutra. Wiedzia�a, �e wcze�niej czy p�niej obcy pojawi si�, ale nie potrafi�a przewidzie� co si� w�wczas wydarzy, cho� czu�a, �e b�dzie to jakie� nieszcz�cie albo katastrofa. Zosta�a obdarzona talentem wieszczenia, ale jej wizje nigdy nie przynios�y niczego dobrego.
Za pierwszym razem widzia�a tysi�ce motyli. Motyle zmieni�y si� w mole i w ci�gu dw�ch miesi�cy nie by�o w wiosce skrawka tkaniny bez dziur. Innym razem, podczas straszliwej suszy ujrza�a rozleg�� zielon� ��k� na po�udnie od osady. Szejk, jej ojciec, poprowadzi� wi�c stada w poszukiwaniu �wie�ego pastwiska, gdy po tygodniu jazdy odnalaz� wreszcie ��k�, okaza�o si�, �e by�a po�o�ona na skraju zatrutego jeziorka i po�owa wielb��d�w pad�a po wypiciu z�ej wody. Nic dziwnego, �e Ruha uznawa�a swoje przeczucia bardziej za kl�tw� ni� za dar.
S�dz�c, �e wizja rozwieje si�, wdowa zacisn�a mocno oczy nie po�wi�caj�c jej dalszej uwagi. Z zadumy wyrwa� j� Ajaman:
- Czy co� ci� niepokoi moja �ono?
Zarumieni�a si�, gdy� nazywanie jej "�on�" sprawia�o, �e czu�a si� dziwnie speszona. Otworzy�a oczy i z ulg� ujrza�a Ajamana zamiast jednookiego m�czyzny, zaraz te� u�miechn�a si� i odpar�a:
- Nic, o co musieliby�my si� martwi�.
Nie powiedzia�a o swej wizji. Nie chcia�a, by Ajaman obwinia� j� za nieszcz�cia jakie przyniesie jednooki nieznajomy. Poza tym pustynne szczepy stroni�y od magii i gdyby jej nowy m�� zacz�� podejrzewa�, �e jest czarownic� m�g�by wygna� j� ze swego namiotu.
Ajaman nagle spostrzeg�, �e jest nagi i zaczerwieni� si�. Si�gn�� po aba, lu�n� szat� bedui�skich plemion i naci�gn�� j� przez g�ow�. Byli ma��e�stwem od zaledwie dw�ch dni i doskonale wiedzieli, �e musi min�� jeszcze wiele tygodni, zanim poczuj� si� swobodnie w swoim towarzystwie.
Ruha usiad�a i zarzuci�a na siebie w�asn� aba po czym zacz�a z niek�aman� przyjemno�ci� ogl�da� now� khreima: nie zdobyli jeszcze wielu sprz�t�w, przez co s�abo o�wietlony namiot by� niemal pusty. Kilkana�cie poduszek wala�o si� po dywanie, tkacki warsztat Ruhy i przybory kuchenne le�a�y w k�cie, a bro� Ajamana odpoczywa�a na hakach wbitych w drewniane �erdzie. Popo�udniowy powiew uderzy� delikatnie w khreima i Ruha us�ysza�a na zewn�trz kroki, kilku przechodz�cych ludzi zacz�o mi�dzy sob� �artobliwie szepta�, prawdopodobnie dociekaj�c dlaczego w tak gor�cy dzie� namiot jest zamkni�ty. Zirytowana obecno�ci� m�czyzn przekr�ci�a g�ow� w stron� wej�cia.
- Mamy go�ci - powiedzia�a. Zgodnie z obyczajem, przyby�ych do khreima zaprosi� m�g� tylko jej m��.
Ajaman skin��.
- Tak, s�ysza�em. - I zwr�ciwszy si� w stron� wej�cia zawo�a� zgodnie z tradycj� domowego ogniska:
- Czy do mojej khreima przybywa potrzebuj�cy pomocy?
- Czas na wart� - pad�a odpowied�.
Jak by�o do przewidzenia Ruha nie rozpozna�a m�czyzny po charakterystycznym g��bokim g�osie. Przed ma��e�stwem nie nale�a�a do plemienia Qahtanich.
Ajaman nachmurzy� si�.
- To niemo�liwe, �e ju� si� zmierzcha.
- Czy tej nocy masz wart�? - zapyta�a Ruha, pami�ci� wracaj�c do swojej wizji. - Niech kto� ci� zast�pi, przecie� pobrali�my si� zaledwie dwa dni temu.
- I na wst�pie poha�bi� nasz� rodzin�? - odrzek� wstaj�c z dywanu.
Po takiej odpowiedzi Ruha ju� nie pr�bowa�a przekonywa� m�a. Dla Ajamana pe�nienie warty by�o wa�nym sk�adnikiem wsp�lnoty rodowej i nawet �wiadomo�� nag�ej �mierci nie mog�a go powstrzyma� - jak wszyscy Beduini ceni� honor ponad �ycie.
- Poza tym - doda�. - Nie jest bezpiecznie wyprawia� si� dzisiejszej nocy, wiesz dobrze, �e Mtair Dhafir nie jest jedynym khowwan w tej okolicy.
Ma��e�stwo c�rki szejka Mtair Dhafir�w przypiecz�towa�o sojusz pomi�dzy dwoma khowwan, do kt�rych nale�eli Ajaman i Ruha. Niestety, istnia�o wiele szczep�w, z kt�rymi stosunki Qahtani nie uk�ada�y si� r�wnie pomy�lnie, jednak to nie najazdy niepokoi�y Ruh�. Jasna sk�ra jednookiego nieznajomego sugerowa�a, �e nie nale�y on do �adnego z bedui�skich plemion. Jakichkolwiek by� pow�d jego przybycia do Qathan�w, nie by�y nim mi�dzyplemienne utarczki.
- Chod� Ajamanie - przynagli� g��boki g�os. - Musimy zaj�� swoje stanowiska.
Ajaman zdj�� sw�j keffiyeh z haka i wsun�� na w�osy bia�e nakrycie g�owy. Ruha wsta�a i rozprostowa�a je tak, by materia� opad� mu na ramiona.
- B�d� ostro�ny, Ajamanie - rzek�a. - B�d� niezadowolona je�li pozwolisz jakiemu� ch�opcu poci�� twoj� szat�.
Ajaman u�miechn�� si�.
- O to si� Ruho nie martw - odpowiedzia� si�gaj�c po bu�at. - Pe�ni� stra� na koronie El Ma'ra, ze szczytu kt�rej dostrzegam wrog�w na odleg�o�� wielu mil.
Ruha zna�a miejsce, o kt�rym m�wi� jej ma�. Mil� od oazy na wysoko�� ponad stu st�p nad pustyni� stercza�a samotna iglica z ��tego piaskowca. Wie�yc� t� by� El Ma'ra Dat-ur Ojhogo - wysoki b�g, kt�ry pozwala� m�czyznom spoczywa� na swojej g�owie.
Zni�aj�c g�os tak, by nikt postronny jej nie us�ysza� powiedzia�a:
- Po zmroku przynios� ci owoce i mleko. Ajaman prawie upu�ci� sw�j zdobiony pas.
- Nie mo�esz tego zrobi�!
- Dlaczego? - zdziwi�a si� dziewczyna. - Czy przynoszenie przez �on� po�ywienia w�asnemu m�owi jest czym� ha�bi�cym?
W Ajamanie odezwa�a si� ura�ona duma.
- Naruszenie twego purdah jest wystarczaj�c� ha�b� - odpowiedzia�.
- Purdah to zabranianie m�odym �onom powrotu do khowwan ich ojc�w - rzek�a Ruha. - Jam jest ci oddana i nie mam zamiaru wraca� do Mtair Dhafir�w, nie musisz mnie pilnowa�.
- Wiem - wyszepta� Ajaman, a jego g�os straci� poprzedni� surowo��. - Ale je�li kto� ci� zobaczy...
- Powiem, �e kaza�e� mi przynie�� sobie wieczerz� - odpowiedzia�a chytrze.
Widz�c, �e �ona nie da si� przekona� Ajaman westchn��:
- Je�eli wszystkie kobiety Mtair Dhafir�w s� tak uparte, to mo�e to oni powinni za przysy�an� nam pann� m�od� zap�aci� wielb��dami.
Ruha u�miechn�a si� zadowolona, �e jej nowy ma� nie nale�a� do m�czyzn, kt�rzy tyranizowali swoje �ony. Nie wiedzia�a jak ochroni� Ajamana przed tym, co nios�a ze sob� wizja, ale mog�a przynajmniej by� z nim, by wypatrywa� z�owieszczych znak�w.
Gdy Ajaman zapina� sw�j ozdobny pas Ruha poca�owa�a go.
- Jak du�a ma by� kolacja?
- Taka, by� mog�a j� �atwo przynie�� - odpowiedzia� ci�gle szeptem.
M�czyzna o g��bokim g�osie zawo�a� z zewn�trz:
- Ajamanie porzu�e swoje gierki i chod� do nas. Napomnienie rozbawi�o jego towarzystwo.
- M�j m�u, czy do wezwania ciebie potrzeba a� tylu m�czyzn? - zapyta�a dziewczyna zirytowana zbiorowiskiem przed khreima. Chocia� pytanie to skierowane by�o do Ajamana, celowo wym�wi�a je na tyle g�o�no, by dotar�o do uszu tamtych m�czyzn. Ci udali, �e nic nie s�yszeli, poniewa� kobietom w purdah nie wolno by�o zwraca� si� bezpo�rednio do jakiegokolwiek m�czyzny poza w�asnym m�em. Mimo wysi�ku kilku z nich nie uda�o si� st�umi� prychni�cia.
Ajaman uni�s� brew, mimo to nie wygl�da� na zirytowanego zuchwalstwem Ruhy, zamaskowa� szybko jej uchybienie osobi�cie powtarzaj�c pytanie: Moja �ona chcia�aby dowiedzie� si�, ilu m�czyzn jest potrzebnych do wezwania mnie.
- Widocznie wi�cej ni� tylu, ilu nas tu jest - odci�� si� g��boki g�os. - �eby odci�gn�� ci� od twego obowi�zku. Musi by� rzeczywi�cie tak pi�kna, jak to obiecywa� jej ojciec.
Ruha u�miechn�a si� s�ysz�c komentarz m�czyzny, ojciec r�wnie� i jej obieca�, �e b�dzie szcz�liwa z Ajamanem i jak dot�d wydawa�o si�, �e w swataniu mia� tak� sam� wpraw�, jak w gromadzeniu stad.
Podnosz�c ko�czan i �uk Ajaman spojrza� na �on�: - Rzeczywi�cie, ojciec mojej �ony pochodzi z honorowej rodziny - zawo�a�. - Jakie� to smutne Dawasir, �e nie mo�esz przekona� si� na w�asne oczy, �e nie rzuca s��w na wiatr. Nie jestem w stanie tego opisa�.
Gdy to powiedzia� z twarzy Ruhy znikn�� u�miech, komentarz sprawi�, �e poczu�a si� jakby wystawiono j� na pokaz. Jak wszystkie bedui�skie kobiety Ruha zachowywa�a swoj� urod� jedynie dla oczu m�a. Poza domem zaokr�glenia jej m�odego cia�a musia�y pozostawa� pod obszern� aba, szal i woalka winny skrywa� kruczoczarne w�osy, zadarty nosek i wyraziste pos�gowe rysy twarzy. Wszystkim co Dawasir i jego towarzysze mogliby zobaczy� s� jej ogniste oczy, oraz, co prawdopodobne, krzy�yki wytatuowane na kr�lewskich ko�ciach policzkowych.
Nie mog�c si� oprze� wra�eniu, �e komplementy Ajamana by�y nieprawdziwe Ruha chwyci�a ma��onka za r�kaw i zbli�y�a usta do jego ucha:
- M�j m�u; je�eli nie b�dziesz uwa�a� na swoje s�owa - wyszepta�a. - Tw�j przyjaciel Dawasir nie b�dzie jedynym, kt�ry zechce sprawdzi�, czy m�j ojciec dotrzymuje obietnic.
Ton, kt�rym to powiedzia�a by� o tyle powa�ny, �e Ajaman wys�ucha� jej s��w, lecz nie na tyle, by m�g� potraktowa� je jako ostrze�enie lub obraz�.
Chwyci� si� za pier� udaj�c trafienie.
- Twoje s�owa rani�y mnie g��biej ni� bedui�ska strza�a - odpowiedzia� przekornie si� u�miechaj�c. - Powinienem umrze� z twoim imieniem na ustach.
�miej�c si� Ruha przylgn�a swoimi ustami do jego ust.
- Raczej z moim poca�unkiem.
Zdj�a z haka amarat Ajamana, ale zanim go poda�a, przeci�gn�a po nim d�oni�. R�g wi�za� si� z jej naj�wie�szymi wspomnieniami. Gdy Ajaman przyby�, by poj�� j� za �on�, na mil� od obozu Mtair Dhafir�w zad�� w�a�nie w ten r�g. Dla Ruhy jego mosi�ne brzmienie by�o tak jakby zwiastunem m�a, jako �e nigdy wcze�niej go nie widzia�a.
To ma��e�stwo by�o jej przeznaczone, a przynajmniej tak utrzymywa� oj ciec. Suche lato na p�nocy przygna�o tu, na piaski Mtair Dhafir�w, szczep Ajamana - Qathan�w, ojciec Ruhy zamiast przep�dzi� przybysz�w zaproponowa� im sojusz. W zamian za uzyskan� od Qahtan�w obietnic� powrotu na p�noc pod koniec lata, Mtair Dhafirzy mieli na kilka miesi�cy podzieli� si� z nimi swoimi terenami. Dobiciem targu by�o ma��e�stwo Ruhy z Ajamanem, synem szejka Qahtan�w i jego drugiej �ony.
Qahtanowie nie zdawali sobie sprawy z tego, �e przy okazji rozwi�zali inny problem swoich nowych sojusznik�w. U Mtair Dhafir�w czarownice by�y r�wnie niemile widziane jak i w innych bedui�skich khowwan. Ruha stanowi�a dla swego ojca powa�ny problem. Wraz z wtargni�ciem obcych na tereny Mtair�w szejk dostrzeg� okazj� pozbycia si� c�rki przez w�enienie jej w plemi�, kt�re nic nie wiedzia�o o wizjach, jakie nawiedza�y Ruh�. Czeka�a go oczywi�cie krwawa zemsta, gdyby Qahtanowie kiedykolwiek odkryli, �e Ruha jest wied�m�, jednak wtajemniczonym w oszustwo za bardzo zale�a�o na utrzymaniu tajemnicy, aby mia� nie podj�� si� tej gry. Ryzykowne by�o to, �e Ruha mog�aby si� domy�li�, �e nikt nie b�dzie jej op�akiwa�.
Ruha przewiesi�a r�g przez pier� m�a, po czym pchn�a go w stron� wyj�cia.
- Lepiej b�dzie je�li p�jdziesz zanim Dawasir wejdzie tu by ci� zabra� - szepn�a. - Do��cz� do ciebie po zmroku.
- Nie pozw�l, �eby ci� kto� zobaczy� - powiedzia� Ajaman, szykuj�c si� do wyj�cia. - Mo�e nie zha�bi to naszej rodziny, ale z pewno�ci� dostarczy mi k�opot�w.
Ruha potrz�sn�a g�ow� s�ysz�c t� przestrog�. Ajaman niepotrzebnie si� martwi�, jednak nie gani�a go za ten niepok�j. Nie m�g� przecie� wiedzie�, �e jego �ona potrafi skry� si� w cieniu wydmy, i �e nawet sowa pozazdro�ci�aby jej umiej�tno�ci przemykania przez pustynn� noc. M�ody m�� nie m�g� tego wszystkiego wiedzie�, nie mia� poj�cia o magii, kt�ra to umo�liwia�a, ani o starej kobiecie, kt�ra nauczy�a Ruh� u�ywania czar�w.
Ma��e�stwo z Ajamanem nie by�o pierwsz� pr�b� znalezienia jej przez ojca nowego miejsca. Gdy Ruha mia�a nieledwie pi�� lat zmar�a jej matka, a z powodu wizji dziecka �adna z pozosta�ych kobiet szejka nie zgodzi�a si� ni� zaopiekowa�. Ojciec nie mia� innego wyj�cia jak tylko odda� j� komu� na wychowanie, poprowadzi� wi�c swoje plemi� ku odleg�emu jeziorku gdzie �y�a na wygnaniu stara czarownica.
Jak wi�kszo�� kobiet na wygnaniu wied�ma by�a samotna, dlatego z rado�ci� zgodzi�a si� zaopiekowa� dzieckiem, niczym w�asnym. Specyficznie ��cz�c mi�o�� i nieuwa�n� oboj�tno�� Qoha'dar zacz�a uczy� Ruh�, jak dawa� sobie rad� na pustyni - umiej�tno�ci, kt�ra w du�ej mierze polega�a na u�ywaniu magii. W mi�dzyczasie Ruha osi�gn�a wiek na pograniczu dzieci�ctwa i kobieco�ci. Umia�a przyzywa� pustynne lwy i skrzydlate smoki, mog�a te� zabija� swych wrog�w gor�cem pustyni.
Gdy mia�a szesna�cie lat Qoha'dar odesz�a na zawsze. Osamotniona dziewczyna przez wiele miesi�cy studiowa�a jej ksi��ki, jednak�e bez starej kobiety, obja�niaj�cej runy i pe�ni�cej rol� przewodnika, wi�kszo�� wysi�ku sz�a na marne. Przez ca�y ten czas Ruha nauczy�a si� jedynie tworzenia �ciany z wiatru i py�u. Po przypadkowym powi�kszeniu skorpiona do rozmiar�w wielb��da i ukrywaniu si� przed nim w skalnej rozpadlinie przez dwadzie�cia cztery godziny, zda�a sobie spraw�, �e magia piasku nie zast�pi towarzystwa! Postanowi�a wr�ci� do Mtair Dhafir�w z nadziej�, �e przekle�stwo rzucone na ni� wygas�o.
Skopiowa�a swoje ulubione zakl�cia zaszywaj�c je wewn�trz aba, po czym ukry�a ksi�gi swej nauczycielki w�r�d staro�ytnych ruin. Mimo, �e nienawistna by�a jej my�l pozostawienia r�kopis�w o takiej warto�ci, nie mia�a innego wyj�cia - gdyby zabra�a je ze sob�, jej plemi� nigdy nie uwierzy�oby, �e kl�twa zosta�a zdj�ta. Ca�y rok sp�dzi�a na poszukiwaniu khowwan ojca po to, by odkry�, �e pami�� jego mieszka�c�w jest niebywale d�uga. Nie min�� nawet tydzie� od jej powrotu do obozu, gdy po�owa rodzin za��da�a wygnania jej, gro��c w�asnym odej�ciem. Szejk nie chcia� opuszcza� swojego dziecka, musia� jednak dostosowa� si� do �ycze� niezadowolonych. Gdyby pozwoli� na podzielenie khowwan obie jego cz�ci sta�yby si� �atwym �upem dla je�d�c�w innych plemion.
Wezwa� Ruh� niew�tpliwie po to, by kaza� jej odej��, zanim jednak zacz�� m�wi�, do namiotu wpad�o dw�ch pasterzy z wiadomo�ci� o obecno�ci obcego plemienia w oazie El Ma'ra. El Ma'ra by�a jedn� z dw�ch oaz oddalonych o dwa dni jazdy od Mtair Dhafir�w, normalnie takie wiadomo�ci zosta�yby uznane za alarmujace. Nie sprzymierzone bedui�skie plemiona rzadko obozowa�y tak blisko siebie, jako �e ich wielb��dy mog�yby zacz�� walczy� o pasz�, a bliskie s�siedztwo czyni�o najazdy niemal pewnymi.
Jednak, zamiast wys�ucha� nowin z zatroskanym obliczem, ojciec Ruhy u�miechn�� si� szeroko. Zaraz te� wys�a� go�ca by um�wi� spotkanie z nieznanym plemieniem, po czym kaza� c�rce przygotowa� si� do nowego �ycia Siedem dni p�niej poza obozem us�yszano amarat Ajamana, oznajmiaj�cy przybycie pana m�odego.
Wspominaj�c kr�tk� jazd� do obozu Qahtani Ruha u�miechn�a si�. Ajaman wi�d� jej wielb��da, podczas gdy wielu przyjaci� otacza�o ich z obna�onymi bu�atami, by zniech�ci� ka�dego, kto chcia�by skra�� pann� m�od�. Ajaman o�mieli� si� odezwa�do niej tylko kilka razy zapewniaj�c j�, �e nie ma powod�w do obaw i kiedy wreszcie powiedzia�a mu, �e wcale si� nie boi, zarumieni� si� i odwr�ci� wzrok. Prawie w og�le na ni� nie patrzy� a� do �witu nast�pnego dnia, kiedy jego ojciec dope�ni� ceremonii wypijaj�c czark� s�odkiego wielb��dziego mleka.
Teraz, gdy zmierzch zapada� zaledwie po raz trzeci od czasu ceremonii ma��e�skiej, Ruha siedzia�a w obozie Qahtan�w w swoim nowym namiocie i s�ucha�a dochodz�cych j� odg�os�w, kt�re brzmia�y r�wnie swojsko jak u Mtair Dhafir�w. Najg�o�niejsze by�y dra�liwe porykiwania wielb��d�w wracaj�cych z pastwisk i p�dzonych do wodopoju. Towarzyszy� im d�wi�k dla Ruhy du�o przyjemniejszy - radosne g�osy dzieci, kt�re pilnowa�y stad. Ze wschodniego skalistego skraju obozu nios�y si� agresywne nawo�ywania drapie�nik�w wyruszaj�cych na nocne �owy, jednak najbardziej przejmuj�cym odg�osem by� ustawiczny chichot pustynnych nietoperzy, kt�re przelatywa�y nisko nad stawem oazy po to, by napi� si� troch� wody.
W ko�cu zmierzch przeszed� w noc. Wielb��dy uwi�zywano, dzieci zwo�ywano do namiot�w ich rodzic�w, na �owy wyruszy�y g�o�ne ptaki, za� nietoperze pod��y�y ku odleg�ym chmurom owad�w. Pustynia ucich�a jak za dnia. W obozie m�czy�ni brzd�kali na rebabach i dla zabawy wy�piewywali opowie�ci. Kobiety jak zwykle by�y cichsze ni� gazele. Ruha nie musia�a nas�uchiwa� by wiedzie�, �e przygotowuj� m�czyznom s�on� kaw�.
Gdy pogr��ony w ciemno�ciach ob�z przycich�, dziewczyna owin�a tali� pasem i do pustej pochwy wsun�a jambiya. Zakrzywiony sztylet o dw�ch ostrzach by� prezentem, kt�ry dosta�a od Qoha'dar na dwunaste urodziny. Nast�pnie zawin�a si� w fa�dzist� czarn� szat�, kt�ra mog�a ukry� jaw ciemno�ciach, zatrzymywa�a tak�e ciep�o, jako �e pustynia by�a noc� tak zimna, jak gor�ca za dnia.
Ju� mia�a opu�ci� khreima gdy u�wiadomi�a sobie, �e nie zabra�a posi�ku dla Ajamana. Zawr�ci�a i schowa�a do kuerabiche buk�ak wielb��dziego mleka, po czym nape�ni�a sakw� dzikimi morelami. Gdyby zapomnia�a o �ywno�ci wyja�nienie, �e niesie m�owi kolacj� nie by�oby najlepsze.
Wr�ci�a do wyj�cia i zatrzyma�a si� by obejrze� ob�z. Sto st�p dalej w stawie oazy odbija� si� pe�en ksi�yc. Gdy lekki wiaterek marszczy� wod� niewielkie fale l�ni�y niczym diamenty. Staw otacza�y spl�tane ga��zie dzikich drzew morelowych a ponad nimi wznosi�o si� trzydzie�ci majestatycznych palm. Ich li�cie podobne do paproci rozczapierza�y si� w stron� rozgwie�d�onego nieba niczym palce.
Pomi�dzy drzewami rozrzucone by�y sylwetki blisko stu khreima, zwiewne ludzkie postacie porusza�y si� pomi�dzy namiotami niczym duchy. Przy wyj�ciach w ma�ych grupach siedzieli m�czy�ni, �piewaj�c i popijaj�c solon� kaw� uwa�nie nas�uchiwali czy nie dobiega ich alarmowy d�wi�k rogu.
Cho� ksi�yc �wieci� jasno istnia�o oczywi�cie kilka zacienionych miejsc, w kt�rych da�oby si� ukry�. Na szcz�cie dla niej by�o wystarczaj�co wietrznie by rzuci� w razie potrzeby iluzj�, wi�c Ruha uzna�a, �e nie b�dzie mia�a problem�w z niezauwa�onym przez nikogo dotarciem do Ajamana. Prze�lizn�a si� przez wej�cie, po czym splot�a zakl�cie pustynnego szeptu, kt�re pozwala�o jej porusza� si� w kompletnej ciszy. Obesz�a swoj� khreima staraj�c si� i�� pod wiatr, aby nie wyczu�y jej wielb��dy czy psy, kilka chwil p�niej opu�ci�a oaz�. Drzewa doprowadzi�y j� do wrzecionowatych chenopod�w rozmieszczonych w tak r�wnych odst�pach, �e niemal wygl�da�y na uprawiane przez ludzi, za niskimi krzakami teren sta� si� zupe�nie pozbawiony ro�linno�ci. Bez utrzymuj�cych gleb� w miejscu korzeni drzew i chenopod�w wiatr zmienia� piasek w bezkresne morze ogromnych, sierpowatych wydm, ci�gn�cych si� po horyzont i dalej.
Ruha wiedzia�a, �e piaszczyste morze zajmowa�o ponad dwadzie�cia pi�� tysi�cy mil kwadratowych. Kiedy wydmy ostatecznie znika�y ich miejsce zajmowa�a spieczona ziemia i zwietrza�e ska�y, bardziej nieprzyjazne i pozbawione �ycia ni� same piaski. Z tego, co wiedzia�a Ruha, ten niego�cinny teren ci�gn�� si� a� po kra�ce �wiata. S�ysza�a oczywi�cie opowie�ci o kr�lestwie poza pustyni�, ale s�ysza�a te� o krainach istniej�cym w podziemiach albo ponad chmurami. Dla Ruhy, kt�ra w trakcie rocznej w�dr�wki przez najg�ciej zaludnion� cz�� Anauroch spotka�a tylko trzy plemiona, opowie�ci o dziesi�ciu tysi�cach ludzi mieszkaj�cych w obozie, kt�rego nigdy nie zwijano, wydawa�y si� nie do pomy�lenia. Nie mog�a sobie wyobrazi� pastwiska, kt�re by�oby w stanie miesi�c po miesi�cu wy�ywi� ich wielb��dy.
Gdy przekrada�a si� w stron� wydm uderzy� j� w nozdrza, silny zapach chenopod�w, zmuszaj�c my�li do powrotu na pustyni�, zwr�ci�a wi�c swoj� uwag� w kierunku morza piask�w.
Ksi�yc silnie o�wietla� �agodne pochy�o�ci wypuk�ych cz�ci wydm, ich wkl�s�e strony skryte by�y w ciemno�ci czarnej jak szata Ruhy. Pomi�dzy p�okr�g�ymi wzg�rzami przebiega� mroczny labirynt ja�owych, skalistych row�w. Mil� dalej, na sto st�p ponad piaski, stercza�a El Ma'ra.
Ruha wiedzia�a, �e Ajaman le�y na samym szczycie filaru, a jego oczy przepatruj� cienist� pustyni� w poszukiwaniu je�d�c�w z nieprzyjaznych plemion. Wysokie ska�y ci�gn�y si� na kilkaset jard�w z ka�dej strony i wielu wartownik�w mog�o zaczai� si� po ciemnych stronach najwy�szych kraw�dzi wydm.
Ruha przystan�a by rzuci� na siebie zakl�cie piaszczystego cienia, czar ten czyni� j� niewidzialn� dop�ty, dop�ki znajdowa�a si� w cieniu. Aby unikn�� towarzysz�cych Ajamanowi wartownik�w musia�a i�� nieo�wietlon� stron� wydm, mia�a jedynie nadziej�, �e jej m�� pozostawi� po nieo�wietlonej stronie filaru opuszczon� lin�.
W pewnym momencie, gdy obserwowa�a pustynny kraj obraz przenikn�o j� lodowate uczucie strachu. Mo�e to ch�odne nocne powietrze sprawi�o, �e w d� kr�gos�upa przeszed� j� dreszcz, a mo�e uczyni� to monotonnie wiej�cy pustynny wiatr - nie zna�a przyczyny, wiedzia�a tylko, �e chce by� ju� ze swoim m�em.
Ze�lizn�a si� do przesmyku u podstawy pierwszej z wydm. Nawet uwa�aj�c by pozostawa� w cieniu porusza�a si� szybko, szybko te� pokona�a p� mili w ja�owym labiryncie pomi�dzy wzg�rzami piasku.
Odleg�y huk odezwa� si� na po�udniu. Na pustyni takie odg�osy nie by�y niczym niezwyk�ym, czasami powodowa� je daleki grzmot, innym razem tysi�ce ton piasku zsuwaj�cego si� w d� wysokiej wydmy, przes�dni Beduini nawet przypisywali je rzucaj�cym na kolana ostrze�eniom z dawno zapomnianych fortec. Wszystkie te d�wi�ki by�y jednak raczej hukiem, a Ruha us�ysza�a d�wi�k bardziej przypominaj�cy ostre trza�niecie. To nie by� naturalny odg�os i zaniepokojona m�oda kobieta �atwo mog�a wpa�� w panik�.
Przenikliwy j�k rogu amarat ozwa� si� z plac�wki na po�udnie od Ajamana, Ruha spojrza�a na szczyt piaskowego filaru. Sylwetka m�a podnios�a si�, po czym zwr�ci�a si� na po�udnie.
Zrzucaj�c z siebie sakw� Ruha wysun�a z pochwy jambiya i ruszy�a w stron� El Ma'ra krokiem szybkim na tyle, na ile pozwala�a jej ci�ka szata. Czu�a, �e alarm w jaki� spos�b wi��e si� z jej wizj�, �aden oddzia� napastnik�w nie wyda�by tego przenikliwego odg�osu, kt�ry poprzedza� alarm. Nawet je�li bedui�scy je�d�cy byliby w stanie uczyni� taki ha�as, to nie powinni dawa� wrogom czasu obwieszczaj�c swoje przybycie.
Ruha by�a niespe�na sto jard�w od wysokiej ska�y gdy us�ysza�a d�wi�czny g�os amarat Ajamana. Popatrzy�a w g�r�, by ujrze� jak odrzuca r�g, nak�ada strza�� i wypuszczaj� w kierunku czego�, co znajdowa�o si� blisko podstawy filaru.
Patrz�c na atak m�a zawstydzi�a si� swojej paniki. Ajaman by� bedui�skim wojownikiem, kt�ry dorasta� na pustyni, dowi�d� swej m�sko�ci podczas wypraw na inne plemiona i w czasie obrony w�asnych wielb��d�w przed tymi, kt�rzy przybywali by kra�� stada. Zw�tpienie w jego umiej�tno�� samoobrony wydawa�o si� niemal naruszeniem ma��e�skich obowi�zk�w.
Ajaman za�o�y� kolejn� strza�� i ponownie wystrzeli�. Ruha przesta�a biec zdaj�c sobie spraw� z tego, �e jej obecno�� mo�e tylko rozproszy� m�a. Z piask�w spod El Ma'ra wystrzeli� o�lepiaj�cy b�ysk i przelecia� tu� obok filaru na chwil� o�lepiaj�c kobiet�. Ponad wydmami przelecia�o, niemal �cinaj�c j� z n�g, og�uszaj�ce kla�ni�cie.
Ostro�� widzenia Ruhy wr�ci�a dok�adnie wtedy, kiedy bezw�adne cia�o Ajamana run�o z El Ma'ra, upad�o na piaski u st�p filaru, po czym zamar�o w bezruchu o�wietlane blaskiem ksi�yca.
- Ajaman! - zatka�a Ruha. Przez d�ug� chwil� sta�a nie poruszaj�c si�. Teraz wiedzia�a ju�, �e s�usznie martwi�a si� o m�a. Ajaman zgin�� nie od strza�y, lecz od czego�, czego Beduini nie znali - od �wietlistej b�yskawicy.
Ruha potrz�sn�a g�ow� i rzuci�a si� w kierunku m�a, jej my�li naraz zacz�y jednocze�nie biec dwutorowo. Pragn�a wzi�� Ajamana w ramiona, by us�ysze� jak wymawia jej imi� i jednocze�nie wiedzia�a, �e nie jest to najlepszy pomys�, gdy� je�li b�ysk nie zabi� go, uczyni� to z pewno�ci� upadek z wysoko�ci stu st�p. Wci�� nie mog�a, nie chcia�a w to uwierzy� dop�ty, dop�ki nie poca�owa�a jego martwych warg. W tym samym momencie zda�a sobie spraw�, �e Qahtani zostali zaatakowani i to nie przez inny khowwan. By�a pewna, �e o�lepiaj�cy b�ysk, kt�ry zabi� Ajamana, by� magiczny - kiedy� widzia�a jak Qoha'dar zabi�a w�ciek�ego szakala podobn� b�yskawic�. Bedui�czyk, nawet je�li by�by zmuszony do zaatakowania innego szczepu tak otwarcie, nigdy nie rzuci�by takiej b�yskawicy, nie pozwoli�by na to jego strach przed magi�.
Te my�li sprawi�y, �e zanim wy�lizn�a si� z ostatniego koryta, zatrzyma�a si� - chwila wahania uratowa�a jej �ycie. Przystan�a w�a�ciwie tylko po to, by ujrze� straszliwe stworzenie wdrapuj�ce si� po wydmie, na kt�rej le�a� Ajaman.
Ruha nigdy wcze�niej nie widzia�a czego� podobnego. Chocia� to co� mog�o z �atwo�ci� i�� na dw�ch odn�ach, p�dzi�o w g�r� o�wietlonej ksi�ycem pochy�o�ci na wszystkich czterech, poruszaj�c si� zr�cznie niczym w��. Bestia o kszta�cie jaszczurki, z umi�nionymi �apami i nogami wystaj�cymi z cia�a pod k�tem prostym, porusza�a si� szybkimi i niezgrabnymi ruchami. Jej w�ska czaszka, osadzona na cienkiej, nieforemnej i chwiej�cej si� przy poruszaniu na obie strony szyi, mia�a cofni�te czo�o, zako�czone wystaj�cymi brwiami. Mimo zwierz�cego wygl�du stworzenie by�o najwyra�niej inteligentne, nosi�o miecz i wyp�owia�y sk�rzany pancerz, a przez plecy mia�o przewieszon� prymitywn� kusz�.
Stw�r dotar�szy do Ajamana wyci�gn�� d�ugi rozdwojony j�zyk i dotkn�� w kilku miejscach le��cego cia�a. To co�, po obejrzeniu na sw�j spos�b martwego m�czyzny, przebieg�o na drug� stron� wysokiej ska�y, po czym zamacha�o szponiast� �ap�. Chwil� p�niej pojawi�o si� kilka podobnych bestii.
Widz�c, jak wstr�tny stw�r dotyka jej martwego m�a, Ruha poczu�a ogromny �al i zdaj�c sobie spraw�, �e nie mo�e nic wi�cej dla Ajamana uczyni�, wycofa�a si� drog�, kt�r� przysz�a. Sp�dzi�a na pustyni wiele czasu i wiedzia�a, �e je�li zacznie biec, to nawet z jej zakl�ciem cienia piasku zostanie �atwo zauwa�ona. B�d�c na widoku nawet nie my�la�a o ucieczce, zamiast tego wybra�a schronienie w cieniu wkl�s�o�ci najbli�szej wydmy. Po�o�y�a si� na stromej pochy�o�ci i pozostawiaj�c ods�oni�te tylko ciemne oczy przysypa�a cia�o piaskiem. Wizualnie piasek nie m�g� ukry� jej lepiej ni� zakl�cie piaskowego cienia, ale mia�a nadziej�, �e przynajmniej st�umi jej zapach.
�ciskaj�c kurczowo jambiya, Ruha skupi�a si� na uspokojeniu przyspieszonego pulsu i oddechu. Nie my�la�a o powrocie do obozu Qahtanich, bo wiedzia�a, �e je�li zacznie si� porusza� mo�e zosta� odkryta, poza tym nie mia�a w�tpliwo�ci, �e wojownicy us�yszeli ostrze�enia amarat i teraz przygotowywali si� do walki.
Chwil� p�niej pierwsza kreatura z napi�t� i gotow� do strza�u kusz� przesz�a przez zag��bienie po�o�one przed Ruh�. Zatrzyma�a si�, by zlustrowa� teren patrz�c dok�adnie w stron� kryj�wki Ruhy. M�oda wdowa zacz�a splata� zakl�cie wietrznego lwa, maj�c nadziej�, �e przy jego u�yciu nie zdradzi swojej obecno�ci.
Po kilku sekundach niezdecydowanego rozgl�dania si� jaszczuropodobny stw�r zatrzepota� j�zykiem i ruszy� naprz�d. Ruha przyj�a jego odej�cie cichym westchnieniem ulgi, po czym, kiedy nadci�gn�a chmara podobnych stworze�, zupe�nie zamar�a. Sz�y jedne za drugimi, tu� obok niej, bez �adnego porz�dku. Kilka razy bestie przechodzi�y tak blisko Ruhy, �e ta mog�a widzie� ich ��te, wy�upiaste oczy, jedna nawet zatrzyma�a si� tu� obok niej, by trzepn�� j�zykiem. Stworzenie mia�o rozdwojone �renice osadzone na skraju t�cz�wek, jego sk�ra by�a szorstka i ziarnista, z g��bokimi bruzdami tam, gdzie powinny znajdowa� si� uszy i nos.
Wstr�tna istota odesz�a, a za ni� kroczy� korow�d ob�adowanych wielb��d�w. Karawan� prowadzili m�czy�ni w czarnych szatach i turbanach na g�owach, u pas�w wisia�y im d�ugie w�skie miecze o krzywych ostrzach. Ostro�ny poch�d wydawa� si� ci�gn�� w niesko�czono��, gdy ostatni wielb��d znikn�� wreszcie z pola widzenia. Potem nadesz�a oddalona o dziesi��, dwadzie�cia jard�w od niego, gar�� ludzi. Ta tylna stra� z�o�ona by�a ze zm�czonych maruder�w, kt�rzy wlekli si� przez ciemny labirynt ledwo stoj�c na nogach. Ruha zacz�a mie� nadziej�, �e prze�yje przemarsz obcych, wtem jeden z ostatnich m�czyzn przechodz�c o stop� od jej kryj�wki potkn�� si� i pr�buj�c zamortyzowa� upadek na stromy stok przycisn�� r�k� ukryte pod piaskiem cia�o Ruhy. Krzykn�� i zerwa� si� patrz�c na czarny cie�.
Ruha nie waha�a si� ani chwili, woln� r�k� zakry�a usta nieznajomego, po czym wepchn�a swoj� jambiya w jego brzuch. Zach�ysn�� si� w bole�nie zdziwionym j�ku, lecz r�ka Ruhy st�umi�a d�wi�k. Przesun�a ostrze broni w kierunku jego serca i cicho uk�adaj�c go obok siebie na �agodnym stoku, kilkoma nar�czami piasku szybko przysypa�a cia�o. Po chwili m�czyzna by� pogrzebany.
Serce bi�o jej jak w�ciek�e. Obejrza�a si� dooko�a obawiaj�c si�, �e kt�ry� z kompan�w zabitego m�czyzny m�g� zauwa�y� walk�. Ostatni maruderzy znajdowali si� ponad pi��dziesi�t jard�w od niej i byli tak samo apatyczni jak poprzednio. Uspokojona opiesza�o�ci� nieznanego pochodu Ruha ponownie po�o�y�a si� na wydmie i przysypa�a cienk� warstewk� piasku.
Pozostawa�a w ukryciu a� do znikni�cia ostatniego marudera - zdawa�o si� jej, �e min�a wieczno��. Z trudem kontrolowa�a oddech i �apa�a si� na walce o st�umienie �a�osnych �ka� z powodu �mierci Ajamana i radosnych hymn�w s�awi�cych w�asne ocalenie. Jednocze�nie zacz�a obawia� si�, �e mog�a chybi� marudera lub, �e jedna z ostatnich grup naje�d�c�w zaczai�a si� w oczekiwaniu na chwil�, kiedy opu�ci cienie.
Ostatecznie Ruha, mimo obaw, podj�a decyzj� i odwa�y�a si� opu�ci� kryj�wk�, w tym samym momencie us�ysza�a szelest piasku zsuwaj�cego si� po stromi�nie spod st�p kogo� stoj�cego nad ni�. Obr�ci�a si� i trzymaj�c jambiya przygotowan� do ciosu spojrza�a w stron� grzbietu.
Pi��dziesi�t st�p wy�ej, na szczycie wydmy, odbijaj�c si� w �wietle ksi�yca, kl�cza� ostatni m�czyzna. Jego twarz zwr�cona by�a w stron� oazy, wygl�da� na nie�wiadomego obecno�ci Ruhy. Odmiennie od m�czyzn, kt�rzy przeszli przed nim, nosi� jedynie ��taw� aba wsp�graj�c� z piaskiem pustyni. Nawet w bladym �wietle ksi�yca dobrze widoczna by�a jego opalona, zaczerwieniona i �uszcz�ca si� twarz i cho� widzia�a tylko jego profil, wystarczy�o to, by Ruha mog�a spostrzec wysuwaj�ce si� spod keffiyeh jasne, z�ote w�osy oraz przepask� na oku. Twarz mia� �ci�gni�t� i wyn�dznia��, cho� wci�� mo�na by�o dostrzec w niej pewn� ch�opi�c� mi�kko��.
Serce Ruhy zacz�o uderza� niczym racice biegn�cego wielb��da, jej kolana zrobi�y si� s�abe jak u �rebaka. M�czyzna na szczycie wydmy by� tym, kt�rego widzia�a w swojej przepowiedni.
Rozdzia� drugi
Bezlitosna At'ar tkwi�a w g��bokim b��kicie nieba, z niezno�nym uporem oblewaj�c pustyni� ognist� jasno�ci�. Mimo, �e jej kula sun�a przez niebosk�on od niespe�na trzech godzin, gor�c ju� unosi� si� ze z�ocistych piask�w rozmytymi falami. Dla skulonej na szczycie wydmy Ruhy, oddalonej o dziewi��dziesi�t jard�w od oazy, nie by�o nic gorszego ni� poruszanie si� pod ci�kim z�otym spojrzeniem bogini. Wiatr ci�ko i apatycznie owiewa� pustynny grunt, zielone li�cie palm leniwie poddawa�y si� jego oddechom. Nawet kr���ce w g�rze dzieci N'asra, dostojne bia�obrode s�py, nieod��czne duchy oboz�w �mierci, niech�tnie porusza�y swymi skrzyd�ami.
Ruha zazdro�ci�a s�pom spokoju, wzmagaj�ce uczucie pragnienia pcha�o j� w otch�a� rozpaczy. Po trzech godzinach sp�dzonych pod porannym s�o�cem jej j�zyk tak obrzmia�, �e a� zatyka� gard�o, kt�re wysch�o, kompletnie uniemo�liwiaj�c prze�ykanie. �wiadomo�� jej pogr��a�a si� coraz bardziej w mroku i Ruha nie by�a ju� w stanie oddzieli� wydarze� minionej nocy od chwili obecnej.
Przypomnia�a sobie, �e w nocy, po opuszczeniu swego ukrycia, podesz�a do Ajamana i ostatni jej nap�j pochodzi� w�a�nie z jego buk�aka. Pami�ta�a, �e rozpacz wezbra�a w niej, kiedy uj�a w d�onie g�ow� swego martwego m�a. Dusz� wr�ci�a do El Ma'ra. Siedzia�a na piasku u st�p g�ry.
Olbrzymia rana na szyi Ajamana zia�a pustk�, ale jego twarz nie wyra�a�a ani zdumienia, ani smutku - wykrzywiona w grymasie zaskoczonej furii wygl�da�a bardziej na rozw�cieczon� splamieniem cia�a magi�, ni� sam� �mierci�. Delikatnie poca�owa�a martwe usta m�a, po czym wyci�gn�a spod jego cia�a zgruchotany amarat, zsun�a z jego pasa pochw� z jambiya i zatkn�a j� za w�asny pas. Mia�y to by� jej jedyne pami�tki po m�u.
Ruha polubi�a Ajamana w ci�gu dw�ch dni ma��e�stwa, jednak nie mo�na powiedzie�, �e go pokocha�a P�yn�ce po policzkach �zy zaskoczy�y j�: by�o to odpowiednie dla wd�w op�akuj�cych swoich m��w, ale jej wyp�akiwanie �alu nad Ajamanem wydawa�o si� nieszczere i nie na miejscu. U�wiadomi�a sobie, �e w�a�ciwie p�acze nad sob� �mier� Ajamana zapowiada�a, �e reszt� swego �ycia sp�dzi podobnie, jak Qoha'dar - jako kobieta wygnana.
W podobnych okoliczno�ciach inna kobieta mog�a wr�ci� do rodzinnego khowwan pewna tego, �e jej plemi� przyjmie j� z otwartymi r�kami, dla Ruhy taka mo�liwo�� nie istnia�a. Gdyby wr�ci�a do Mtair Dhafir�w, staruchy oskar�y�yby j� o nieszcz�cie, jakie wed�ug nich �ci�gn�a na Qahtanich, po czym w atmosferze ci�kiej od niech�ci starszyzna sk�oni�aby ojca do wygnania jej.
Ruha wiedzia�a, �e dzi�ki magii mo�e spokojnie samotnie �y� na pustyni, ale ju� sama my�l o zamieszkaniu w pustelni przera�a�a j� i przyprawia�a o md�o�ci. Dziewczyna nigdy nie opowiada�a o swoich przeczuciach i �adnym swym czynem nie zas�u�y�a na banicj�, a mimo to nie mia�a pretensji za wygnanie ani do swego ojca, ani do Mtair Dhafk�w. Jej obecno�� wydawa�a si� im niebezpieczna i by przetrwa� po prostu uczynili to, co wydawa�o im si� s�uszne. W podobnych okoliczno�ciach inni Beduini zrobiliby to samo.
- Zrobili�cie to, co trzeba by�o by prze�y�, ja uczyni� podobnie - powiedzia�a Ruha do nieobecnych Mtair Dhafir�w. - P�jd� z ka�dym khowwan, kt�ry mnie przygarnie, cho�by by� on �miertelnym wrogiem Mtair Dhafir�w.
Gard�o mia�a tak wysuszone, �e s�owa wydobywaj�ce si� z niego zabrzmia�y jak seria chrapliwych spazm�w. Strasznie spragniona si�gn�a po buk�ak Ajamana. Upadek rozdar� jego szyjk� i na dnie zosta�o zaledwie kilka �yk�w. Staraj�c si� zapobiec utracie cho�by kropli przytkn�a wargi do szyjki i odchyli�a g�ow�, by wys�czy� cenn� wod� do swojego zapylonego gard�a...
Ani kropli.
Spr�bowa�a raz jeszcze. Ci�gle nic.
Nagle wr�ci�a do rzeczywisto�ci, u�wiadomi�a sobie, �e znajduje si� p� mili od martwego m�a - on zosta� przy El Ma'ra, w ch�odnym, p�ytkim grobie, jaki mu wykopa�a. Ona za�, siedz�c w pe�ni pot�gi At'ar na szczycie wydmy mia�a halucynacje.
Ze z�o�ci� �ci�gn�a z szyi pop�kany amarat Ajamana i cisn�a go w d� wydmy. Zsun�� si� cicho na kamienisty grunt pustyni.
- Dlaczego spad�e� na sw�j buk�ak, m�u? - wycharcza�a spogl�daj�c w kierunku s�upa El Ma'ra. - Honorowy m�czyzna nie powinien zostawia� swej �ony bez wody!
Ajaman oczywi�cie nie odpowiedzia�, ale ona nie w�tpi�a, �e s�ysza� j�.
- Ajamanie, je�eli nie ze�lesz mi cho� kropli wody, nie b�dzie nikogo, kto obmyje twe cia�o przed podr� na zach�d - zagrozi�a wci�� spogl�daj�c w kierunku grobu swego m�a. - Dzi� wieczorem, kiedy s�py przyb�d�, by zabra� ci� do namiotu N'asra, zapach �ycia przylgnie do ciebie niczym krew do nowonarodzonego �rebca. Bezlitosny z pewno�ci� w��czy ci� do grona swych d�in�w i nie b�dzie to moja wina.
Niejasno zdawa�a sobie spraw�, �e rozmowy ze zmar�ymi nie s� bezpieczne - nawet ci, kt�rzy kiedy� byli przyjaci�mi cz�sto sp�acali swe d�ugi nieszcz�ciem czy chorob�. Ruha jednak zrobi�aby wszystko, by tylko zdoby� wod�.
Pami�ta�a, �e sprawdza�a mena�k� marudera, kt�rego zabi�a ostatniej nocy - by�a pusta. Przypomnia�a sobie nawet buk�ak mleka, kt�ry nios�a kiedy rozpocz�� si� atak - zosta� wdeptany w ziemi� przez karawan�. By�a zrozpaczona.
W oazie znajdowa�o si� mn�stwo wody, ale nie chcia�a si� do niej zbli�a�. Z ca�ego khowwan nie ocala� ani jeden Qahtani. Powykr�cane w dziwnych pozach trupy m�czyzn le�a�y wok� ca�ego obozu. W samej oazie, pomi�dzy drzewami i namiotami porozrzucane by�y cia�a ps�w i wielb��d�w, kobiety i dzieci le�a�y pod postrz�pionymi i poszarpanymi khreima, a ich ubrania naznaczone by�y zbitymi w grudy, ciemnymi plamami.
Ale to nie cia�a odstr�cza�y Ruh� od podej�cia do stawu oazy i napicia si� wody, kt�rej tak strasznie potrzebowa�a. Bladosk�ry nieznajomy, kt�ry w nocy pojawi� si� na ko�cu karawany, by� tam ju� od �witu - przeszukiwa� namiot po namiocie ca�y ob�z. Metodycznie odwija� ka�d� khreima, po czym kl�ka� po�r�d cia�, po chwili ponownie zakrywa� zw�oki i przechodzi� do kolejnego namiotu. W czasie, gdy go obserwowa�a niczego nie zabra� ani z siedzib zmar�ych, ani im samym.
Jego zachowanie kontrastowa�o z post�powaniem towarzyszy, dw�ch stworze� mierz�cych oko�o czterech st�p wzrostu. Ruha niewiele mog�a powiedzie� o ich wygl�dzie - od st�p do g��w zawini�ci byli w bia�e burnusy. Niskie, dwuno�ne stworki okrada�y wojownik�w Qahtanich, �ci�gaj�c pier�cienie z martwych palc�w i wy�uskuj�c klejnoty z pochew bu�at�w.
Ruha obserwuj�c �wi�tokradcze poczynania agresor�w, zastanawia�a si� kim mog� by� i co robi� w osadzie El Ma'ra. Ci�gle zszokowana nie mog�a znale�� odpowiedzi na te pytania, nie by�a w stanie domy�li� si� pochodzenia nocnej karawany nios�cej �mier�. Nigdy wcze�niej nie widzia�a na pustyni czego� podobnego do tej grupy, a o ziemiach le��cych poza Anauroch nie wiedzia�a zupe�nie nic. Zar�wno karawana, jak i trzej obcy pozostawali dla niej zupe�n� zagadk�. W oczekiwaniu na odej�cie nieznajomych, przez kolejn� godzin� zastanawia�a si� nad tym wszystkim.
Nad po�udniowym horyzontem pojawi�a si� szara mg�a. Ruha wiedzia�a, �e to piaskowa burza pustoszy odleg�� cz�� pustyni, ale nie po�wi�ci�a jej wi�cej uwagi - burza nie mog�a nadci�gn�� na tyle szybko, by uda�o si� pod jej os�on� w�lizn�� do oazy.
At'ar przygrzewa�a coraz mocniej. Poblad�� sk�r� Ruhy okry�a wilgo�. Wdowa poczu�a, �e zaczyna bole� j� brzuch. Jej g�owa przekrzywi�a si�, a przed oczami pojawi�y si� plamy, kt�rych nie mog�a odp�dzi�.
Spojrza�a w stron� s�p�w ledwie odr�niaj�c ptaki od p�atk�w lataj�cych przed oczami.
- Z pewno�ci� N'asr ukarze tych plugawc�w �mierci. Popro�cie go, by zrobi� to teraz, bo mog� prze�y� i przygotowa� mego m�a na podr� do obozu waszego ojca.
Je�li nawet s�py us�ysza�y t� usiln� pro�b�, nie da�y �adnego znaku. Oty�e ptaki dalej spokojnie �eglowa�y po niebie, powolne niczym chmury.
Czeka�a. Nie stara�a si� znale�� nie istniej�cego cienia - latem dumna At'ar kr�lowa�a na niebie i pr�ba unikni�cia jej w�adzy by�a daremna. Tylko namiot, albo w�skie li�cie palmowego drzewa mog�y da� schronienie przed s�o�cem, a jedynym miejscem gdzie by�o i jedno i drugie by�a oaza. Gdziekolwiek indziej, po �agodnych czy zawietrznych stronach wydm, w kamienistych dolinach, jak i pomi�dzy nimi At'ar w�ciekle nagrzewa�a drobne piaski. Z�otej bogini nie mo�na by�o unikn��.
Ruha czu�a, �e niebezpiecznie s�abnie, ale t�umi�a wewn�trzny g�os podpowiadaj�cy jej, by w�lizn�a si� do oazy. Kimkolwiek byli intruzi, s�dz�c po ich �wi�tokradczych poczynaniach nie byli przyjaci�mi Beduin�w, a po tym, co widzia�a wczorajszej nocy zbyt trudno by�o przewidzie� zamiary jednookiego nieznajomego.
Kiedy rozmy�la�a o obcym jeszcze raz znalaz�a si� po�r�d nocnych cieni. Martwy maruder le�a� za ni� na piasku, nieznajomy przykucn�� na szczycie wydmy, gdzie pojawi� si� tak nagle w ogonie karawany. Kiedy krzyki gin�cych Qahtanich pop�yn�y ponad piaskami zacz�� obserwowa� bitw�, jego uwaga skupi�a si� niepodzielnie na oazie.
Ruha zastanawia�a si�, czy to on by� m�czyzn�, kt�ry zabi� Ajamana. Pewna magicznej zas�ony, kt�ra czyni�a j� niewidoczn� i nies�yszaln� wyci�gn�a yambiya i przygotowa�a si� do wzi�cia odwetu.
Gdy podnosi�a gar�� piasku, niezb�dnego do stworzenia pustynnego lwa, jednooki odwr�ci� si� i wyci�gn�� sztylet o prostym ostrzu. Wpatrywa� si� w ca�kowite ciemno�ci chroni�ce Ruh� najwyra�niej, mimo kryj�cych zakl��, wyczuwaj�c jej obecno��. Po chwili obcy potrz�sn�� g�ow� i schowa� sztylet.
Czy wiedzia�, �e Ruha nie zaatakuje, czy te� zw�tpi� w przeczucia, kt�re powiedzia�y mu o jej obecno�ci? Zanim mog�a si� zdecydowa�, nieznajomy zsun�� si� po drugiej stronie wydmy i znikn��. Kolana mia�a jak z waty, pomy�la�a, �e do �o��dka chyba wpad�o jej serce. Nie ruszy�a w po�cig.
Z miejsca zda�a sobie spraw�, �e b�l brzucha to wi�cej ni� strach, jej zagubiona �wiadomo�� po raz kolejny straci�a �cie�ki rzeczywisto�ci. Odczuwany przez ni� b�l powodowa�y gor�ce promienie, zamkni�te oczy sprowadzi�y na ni� noc - odp�ywaj�c w sen ostatniej nocy ponownie straci�a przytomno��.
Chwyci�a g�ow� w obie r�ce, bezskutecznie pr�buj�c powstrzyma� dziki t�tent w jej �rodku.
Zda�a sobie spraw�, �e nawet bez kryj�cych zakl�� musi zaryzykowa� podej�cie do jeziorka. Nieznajomy, dzi�ki swym wyostrzonym zmys�om, prawdopodobnie spostrze�e j�, gdy b�dzie pi�a, ale oczekiwanie oznacza�o dla niej �mier�.
Ze�lizgn�a si� o kilka st�p w d� grzbietu wydmy, po czym zawr�ci�a w stron� kamienistego labiryntu. Ku jej zdziwieniu dwie�cie st�p dalej sta�a kolumna dziesi�ciu bia�ych wielb��d�w, s�dz�c �e to zmys�y stroj� sobie z niej �arty, zamkn�a oczy i wyszepta�a:
- M�u, na ostatni� kropl� wody w mych ustach, je�li to mira�, zostan� niewolnic� N'asra zanim obmyj� twoje splugawione cia�o.
Gdy ponownie otworzy�a oczy stworzenia wci�� sta�y na tym samym miejscu. Z pewno�ci� s�u�y�y pod wierzch, mimo to nie mia�y uprz�y i siode�, a zamiast tego ich pan obwi�za� chude szyje d�ugimi linami, kt�re po��czy� ze sob�. Widok ten zaintrygowa� Ruh� - niew�tpliwie ka�dy, kto posiada� dziesi�� wielb��d�w, niezawodnie osiod�a�by je nale�ycie.
Tylko jeden, wielb��d przewodnik - wyr�niaj�cy si� br�zowy wa�ach, nosi� odpowiednie siod�o i uprz��. Obok zwierz�t z napi�tym �ukiem siedzia� samotny cz�owiek, jego lanca spoczywa�a przerzucona przez uda. Nosi� br�zowaw� aba, podobn� do tej, jak� mia� Ajaman, w�osy jego skrywa� bia�y keffiyeh. Cho� z takiej odleg�o�ci Ruha nie widzia�a twarzy, g�owa siedz�cego wyra�nie zwr�ci�a si� w jej kierunku. Po rodzaju szaty domy�li�a si�, �e prowadz�cy nale�y do szczepu Qahtanich, mo�e nawet do klanu jej zmar�ego m�a.
Wci�� ze�lizguj�c si� z wydmy, wychrypia�a:
- Kochany Ajamanie, nie powinnam by�a w ciebie w�tpi�, ale jestem tylko s�ab� kobiet� i pragnienie powodowa�o mym os�dem. Prosz�, zapomnij o moich z�ych s�owach i nie zsy�aj kl�twy, aby mnie ukara�.
Jej stopy dotkn�y kamienistej powierzchni pustyni. Kiedy upewni�a si�, �e widmo wci�� jest na miejscu, zataczaj�c si� ruszy�a w stron� m�czyzny.
Widz�c j� w takim stanie, je�dziec wysun�� zza siod�a buk�ak i odczepi� go. Wbi� lanc� w najbli�sz� wydm�, obwi�za� lejce wielb��da przewodnika wok� drzewca i bez po�piechu, jako �e roztropny m�czyzna nigdy nie biega w takim upale dnia, ruszy� w stron� Ruhy.
Pomy�la�a, �e jest pasterzem - jego twarzy brakowa�o nawet cienia zarostu, mimo �e jej rysy by�y wyra�ne i dumne jaku Ajamana, to sk�ra wydawa�a si� by� mi�kk� jak u �rebaka i nie by� nawet tak wysoki, jak powinien by�. Nie m�g� mie� wi�cej jak trzyna�cie, mo�e czterna�cie lat. W ostatniej chwili powstrzyma�a si� od poproszenia, by wezwa� swego pana, je�eli obyczaje Qahtanich by�y cho� troch� podobne do zwyczaj�w innych Beduin�w, pasterz nie m�g� nosi� lancy. Ten przywilej nale�a� si� jedynie wojownikom. Zamiast tego, gdy ch�opiec podszed�, zdo�a�a wydoby� z siebie pytanie:
- Do kogo nale�� te pi�kne wielb��dy? M�odzik pokaza� w u�miechu per�owe z�by.
- Niegdy� nale�a�y do szejka Bordij�w - odpowiedzia� poruszaj�c ramionami tak, jakby wdziewa� aba.
To wyja�ni�o brak siode� i uprz�y, m�odzik jednak nie dopowiedzia�, �e obecnie wielb��dy nale�� do niego. Ukrad� je podczas rajdu. Je�li rzeczywi�cie wielb��dy nale�a�y do szejka, stado musia�o by� niew�tpliwie bardzo dobrze strze�one. Ruha by�a zadowolona, �e nie obrazi�a m�odego cz�owieka pro�b� o wezwanie pana.
M�odzik zatrzyma� si� o krok od Ruhy i poda� jej buk�ak. Widz�c, �e dla pewno�ci trzyma jedn� r�k� w pobli�u jambiya powiedzia�a:
- Rozwaga czyni z wojownika m�drca. Ch�opiec skin�� g�ow� i odpowiedzia�:
- M�j ojciec m�wi, �e pomoc nieznajomemu jest zaszczytem, ale nie wolno zapomina�, �e nie ka�dy nieznajomy jest przyjacielem.
- Tw�j ojciec jest niezwykle m�dry - rzek�a Ruha odsuwaj�c buk�ak od ust.
Mimo, �e woda by�a ciep�a i w smaku da�o si� wyczu�, �e sp�dzi�a w sk�rze wiele dni, jej wydawa�o si�, i� pochodzi z ch�odnego potoku. Powstrzyma�a si� po trzech �ykach - za szybkie wypicie zbyt du�ej ilo�ci wody b�yskawicznie mog�o sprawi�, �e poczu�aby si� jeszcze gorzej ni� teraz. Poza tym, je�li nieznajomy dzieli si� swoj� wod�, nikt nie m�g� wiedzie�, jak wiele mu jej zosta�o. Chcia�a odda� buk�ak m�odzie�cowi, ale ten pokr�ci� g�ow�.
Pij, mam drugi - powiedzia� z przesadn� wy�szo�ci�.
Pozwoli�a wi�c sobie na kolejne dwa �yki.
- Twoja woda jest lepsza od os�odzonego mleka - Powiedzia�a, ale mimo jej dobrych ch�ci s�owa wyda�y si� puste. Nawet dla niej samej zabrzmia�y nieszczerze.
M�odzik u�miechn�� si� i potrz�sn�� g�ow�:
- Ta woda od pi�ciu dni omywa m�j buk�ak, chyba nie obserwowa�a� mojego khowwan zbyt d�ugo.
- To jest tak�e m�j khowwan - odpowiedzia�a Ruha. - A przynajmniej by�.
U�miech znikn�� z twarzy ch�opca.
- Co chcesz przez to powiedzie�?
Ruha utkwi�a wzrok w s�pach wisz�cych nad osad�.
- Na pewno widzia�e� dzieci N'asra? M�ody wojownik przytakn��.
- To dlatego ukry�em si� pomi�dzy wydmami, ale musz� spyta�, dlaczego uwa�asz si� za Qahtaniego? Zna�bym ci� gdyby� by�a cz�onkiem szczepu, wszak nie jest nas tak wielu.
- Jestem Ruha, �ona Ajamana - odrzek�a.
R�ka m�odzie�ca przesun�a si� w stron� r�koje�ci sztyletu.
- Ajaman nie ma �ony - powiedzia� nieufnie.
Zlekcewa�y�a jego s�owa wzruszeniem ramion i ponownie przytkn�a buk�ak do ust. Wci�� czu�a si� s�abo i niepewnie, ale z takim zapasem wody pod r�k� szybko mog�a odzyska� si�y. Po kilku �ykach opu�ci�a buk�ak i rzek�a:
- Przyby�am do Qahtanich trzy dni temu.
- Wybacz mi - wyra�nie speszony zacz�� usprawiedliwia� si� - By�em na Ela 'sarad.
No tak, to by wyja�nia�o tw�j wiek jako wojownika - pomy�la�a Ruha. - Ela 'sarad to samotny wielb��dzi rajd, uwa�any, po zabiciu przez ch�opca pierwszego m�czyzny, za rytua� przej�cia.
M�odziak kontynuowa�:
- Nie wiedzia�em, �e m�j brat si� o�eni�.
- Brat! - wyrwa�o si� jej.
- Syn tej samej matki. - potwierdzi�.
Tego dla Ruhy by�o ju� za wiele, z jej ust wyrwa� si� d�ugim j�kiem ni to szloch, ni to �miech nad losem jaki j� spotka�. Tradycja nakazywa�a m�czy�nie opiekowa� si� �on� zmar�ego brata przez dwa lata, po up�ywie kt�rych musia� on dokona� wyboru: odprawi� j� lub poj�� za �on�. Jak�� okropn� ironi� jest, pomy�la�a, �e m�j nowy opiekun i by� mo�e m��, jest trzynastoletnim ch�opcem. Opad�a na kolana i upu�ciwszy buk�ak ukry�a twarz w d�oniach.
M�odzieniec szybko podni�s� naczynie, chwyci� Ruh� za ramiona i pom�g� jej podej�� do swojego wielb��da, tam posadzi� j� w cieniu obfitych garb�w i rzek�:
- Nazywam si� Kadumi.
Wielb��d zacz�� tupa� spr�ystymi kopytami. Nie zwracaj�c uwagi na zwierz� ch�opak obla� wod� jedyne ods�oni�te cz�ci twarzy Ruhy - ko�ci policzkowe i brwi. Woda wyparowa�a natychmiast po dotkni�ciu sk�ry w og�le jej nie ch�odz�c.
Odzyskuj�c kontrol� nad emocjami Ruha po�o�y�a d�o� na buk�aku.
- Lepiej oszcz�dzaj wod�, ja zaraz poczuj� si� lepiej. Kadumi zatka� pojemnik i postawi� go za ni�, po czym odwr�ci� si� w kierunku niewidocznej oazy i zapyta�:
- Gdzie s� inne kobiety? Jak bardzo ucierpia�o moje plemi�?
Ruha dotkn�a ziemi przed sob�.
- Usi�d�.
Kadumi potrz�sn�� g�ow�.
- Postoj� - powiedzia� to tak, jakby wys�uchanie jej opowie�ci na stoj�co by�o bardziej m�skie.
- Kadumi, to nie by� wielb��dzi rajd - zacz�a Ruha.
- Powiedz mi co si� sta�o - odrzek�, ci�gle odmawiaj�c zaproponowanego mu miejsca.Ruha wzruszy�a ramionami.
- To sta�o si� po zmroku. Ajaman mia� nocn� stra� i chcia�, bym przynios�a mu owoce i mleko.
- Ajaman nie kaza�by swej �onie opuszcza� namiotu podczas purdah - przerwa� Kadumi marszcz�c brwi.
- Zrobi� to - warkn�a Ruha zirytowana spostrzegawczo�ci� m�odzika. - Czy w�tpisz w honor �ony swojego brata? Zaskoczony ostr� odpowiedzi� Kadumi odwr�ci� wzrok
- Powiedzmy, �e kaza� ci przyj��, co by�o potem?
Staraj�c si�, by nie brzmia�o to jak nieudolne t�umaczenie si�, ci�gn�a:
- Zanim dotar�am do niego, karawana ludzi i potwor�w o rozdwojonych j�zykach zesz�a z piask�w.
- Potwor�w o rozdwojonych j�zykach?
- Tak - odpowiedzia�a Ruha. - Z jaszczurcz� sk�r� i oczami w�y. W miejscach, gdzie ludzie maj� nos i uszy te bestie mia�y g��bokie bruzdy. By�y ich setki, mo�e tysi�ce, za nimi szli m�czy�ni w czarnych burnusach.
Ruha zamilk�a. Znowu poczu�a zapach, jaki pozosta� po ataku obcej karawany - spalonej wielb��dziej sier�ci i przypalonego ludzkiego cia�a. Ponad wydmami p�yn�y zawodzenia udr�czonych matek, mieszaj�ce si� z przera�aj�cymi krzykami gin�cych dzieci. Patrz�c ponad grzbiet wydmy ujrza�a tysi�ce sylwetek maszeruj�cych przez