5777
Szczegóły |
Tytuł |
5777 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5777 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5777 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5777 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Grzegorz Wi�niewski
Wied�mi�ska Opowie�� Wigilijna
Grzegorz "Greg" Wi�niewski kontynuuje sw�j cykl Opowie�ci Wigilijnych (zobacz: Obca opowie�� wigilijna,
Tolkienowska opowie�� wigilijna, Imperialna opowie�� wigilijna, Matrixowa opowie�� wigilijna). Tym razem na
tapet� trafi�... Sami-Wiecie-Kto.
Drogowskaz sta� krzywo, jakby przygi�ty lodowat� zadymk�, kt�ra bezlito�nie ch�osta�a rozstaje dr�g. Prawd� m�wi�c,
ledwie wystawa� spod �niegu, pop�kany i naje�ony drzazgami, ale nadal zwie�czony za�niedzia�� miedzian� czap�.
Deszczu�ki pokryte g�sto wyci�tymi runami niczym p�atki dziwacznego kwiatu wskazywa�y w cztery strony �wiata.
Zakutany w koc, skulony w kulbace je�dziec by� zbyt zmarzni�ty, by cokolwiek dostrzec i to wierzchowiec
zadecydowa� si� zatrzyma�. Brn�c po zamarzni�tym �niegu dotar� pod s�up i stan��. Parskn�� resztkami energii,
wypuszczaj�c z pyska chmur� pary.
- Co jest, Ogr�dek? - roze�li� si� wied�min Panta, staraj�c si� nie szcz�ka� z�bami. - Czego stajesz? Jeszcze nie
jeste�my na miejscu.
Ko� parskn�� ponownie. Wied�min dostrzeg� s�up.
- No popatrz, jednak jest tu jaka� cywilizacja. - Przekrzywi� g�ow� odczytuj�c runy na jednej z deszczu�ek. - "W prawo
p�jdziesz - nie wr�cisz". No popatrz. Kroku nie mo�na zrobi� w tej przekl�tej krainie, �eby cz�owieka nie zacz�li
poucza�.
Nachyli� si� do drugiej deszczu�ki.
- "W lewo p�jdziesz - nie wr�cisz". Coraz ciekawiej. A co b�dzie na tej? - Panta zerkn�� co napisano na deszczu�ce
wskazuj�cej sk�d przyjecha�. - "Jakbym by� tob� - to bym tam nie jecha�".
Ko� parskn��.
- Nie, powa�nie. Tak tu stoi. Jak wo�owi. Znaczy, jak w�. - Panta zmru�y� oczy i jeszcze raz przeczyta� - "Jakbym by�
tob� - to bym tam nie jecha�". To co, z g�odu mam tu zdechn��?
Ponagli� konia ostrogami, obje�d�aj�c s�up z drugiej strony.
- E, nie. Wszystko jasne, Ogr�dek. Nie ma strachu. - Wied�min poklepa� szyj� wierzchowca. - Na ostatniej jest
"Sugerowany kierunek podr�owania".
Rozejrza� si� i cmokn�� na konia.
- M�wi�em ci, stary. Tutaj nie spos�b si� zgubi�.
Ruszyli przed siebie, prosto w d� �agodnego stoku. Jechali wzd�u� szpaleru imponuj�cych jode�, po �niegu
zamarzni�tym i najwyra�niej ubitym przez sanie. Wida� ostatnio musia�y t�dy diablo cz�sto kursowa�. Niewyra�ny
go�ciniec zag��bia� si� dalej w las, obficie przysypany bia�ym puchem. W rzeczy samej las�w i �niegu by�o tutaj do
upojenia i Panta zn�w zacz�� w�tpi�, czy ktokolwiek �yje w tych ost�pach. Ostatecznie - kto chcia�by mieszka� w tak
banalnej, przes�odzonej i kiczowatej okolicy.
Ku jego zaskoczeniu kto� tu jednak mieszka�. Panta dostrzeg�, �e za kolejnym zakr�tem otwiera si� ca�kiem rozleg�a
polana. Na niej, przytulony do �ciany lasu, sta� drewniany dworek ze strzech� przykryt� grub� warstw� �niegu. Z
komina ulatywa� g�sty dym, a w zaparowanych oknach b�yska�y �wiat�a. Wied�min ponagli� Ogr�dka pi�tami,
podjechali bli�ej.
Dworek by� solidny i ca�kiem rozleg�y. Z boku przytula�a si� do niego niedu�a stajnia, w kt�rej nocowa� zaprz�g
dziwnych zwierz�t. Naprawd� dziwnych, zauwa�y� Panta. Przypomina�y wid�orogi z po�udnia - jednak stan ich poro�a
dobitnie �wiadczy�, �e w�a�ciciel zwyk� przemieszcza� si� tym zaprz�giem od drzewa do drzewa. I nie trzeba by�o
fachowego wozaka, by stwierdzi�, �e ma jeszcze sporo nauki przed sob�.
Wystarczy�o jedno lekkie stukni�cie w drzwi, by kto� je uchyli�. Wied�min a� zach�ysn�� si�, widz�c w jasnym �wietle
pochodni gospodyni�. M�od� kobiet�, zjawiskowo wr�cz pi�kn�, o wielkich zielonych oczach w kszta�cie migda��w i
ciemnych w�osach schowanych pod fiku�n�, przypominaj�c� szlafmyc�, czapk� z pomponem.
- Wied�cie, panie - zaprosi�a go g�osem tak melodyjnym, �e odebra� to jak rozkaz.
Przest�pi� pr�g, wci�� po�eraj�c j� spojrzeniem. Zamkn�a za nim drzwi, pozwalaj�c podziwia� swoje gibkie cia�o,
odziane w szynszylowy gorsecik i wysokie, sk�rzane buty. Zasun�a zasuwy i odwr�ci�a si� do Panty.
- Ja... - wykrztusi� wied�min. - M�j ko�... zamarznie.
U�miechn�a si� lekko.
- Nie mo�emy na to pozwoli�, prawda? - mrukn�a kokieteryjnie.
Panta poczu�, �e w �y�ach t�tni mu roztopiona lawa.
- Powa�nie?
- Oczywi�cie. - Zjawiskowa istota min�a go i ruszy�a korytarzem w g��b dworku. - Gnomy si� nim zajm�. Zaprowadz�
do stajni i suto nakarmi�.
Panta z ca�ej si�y spr�bowa� nie czu� si� zawiedziony.
- Aha. M�wimy o wierzchowcu.
Ruszy� si� wreszcie, przeszed� kilka krok�w w jej kierunku.
- Jedno pytanie. Jak ci na imi�?
U�miechn�a si� tak promiennie, �e Panta mia� wra�enie, i� przysz�a wiosna.
- �nie�ynka.
***
Siedzieli przy kominku ju� od godziny. Panta, p�le��c na stosie mi�kko wyprawionych sk�r, wpatrywa� si� w ogie�.
Od czasu do czasu poci�ga� ze szklanicy grzane wino lub przek�sza� co� z jednego z suto zastawionych talerzy.
Gospodarz siedzia� w wysokim, rze�bionym krze�le, z wysuni�tymi przed siebie, skrzy�owanymi nogami. Na piersiach
opar� sobie wielki kufel ciep�ego piwa i gada�, gada�, gada�. Przesta�o to w�a�ciwie dziwi� wied�mina, podobnie jak
str�j gospodarza - intensywnie czerwony kostium, obr�biony biel� na r�kawach, nogawkach i skraju kaptura. Zsuni�ty
kaptur ods�ania� g�ste bia�e loki i �nie�nobia��, sp�ywaj�c� niemal do pasa brod�.
- Nie b�d� ci� zanudza� dalszymi szczeg�ami - podsumowa� w ko�cu Bia�obrody. - Jeste� wied�minem i pewne
nadludzkie sprawy s� dla ciebie jasne. Potrafisz te� du�o wi�cej ni� przeci�tny cz�owiek.
Wsta� i odstawi� kufel, podchodz�c do niewielkiej jod�y, starannie oczyszczonej ze �niegu i przybranej kolorowymi
drobiazgami. Wied�min musia� przyzna�, �e to wyj�tkowo dziwaczny trend dekoracji wn�trz. Jakby nie do�� mieli
jode� za oknem.
- Tak si� bowiem sk�ada, �e potrzebuj� pomocy wied�mina.
- Odp�atnej? - Panta zaryzykowa� pytanie.
Bia�obrody obr�ci� si� do niego z zaskoczeniem.
- Przecie� w Kodeksie Wied�mi�skim jest napisane...
Panta kaszln��.
- Nowelizowali�my niedawno.
Bia�obrody machn�� r�k�.
- Zap�ac�. Sta� mnie - zdecydowa� nawet niespecjalnie zniesmaczony. - Byleby� pom�g� mi rozwi�za� pewien
problem.
- Nie wyrabiasz si� z dostarczaniem prezent�w? - Panta odstawi� szklanic�. - Nie ma sprawy. Krzep� mam. Daltonist�
nie jestem. A i ten tw�j zaprz�g pewnie potrafi� lepiej poprowadzi�. Mo�esz na mnie liczy�.
Bia�obrody u�miechn�� si� pod nosem.
- Prezenty to nie problem - mrukn�� do siebie, staj�c obok kominka i z u�miechem �ledz�c p�omienie. - To
najprzyjemniejsza cz��. Czysta rado��. Zaskoczenie. Niedowierzanie w�asnemu szcz�ciu. Dzieci�ce �miechy.
Okrzyki rado�ci. Ciep�o domowego ogniska... - Pokr�ci� g�ow� - Nie, nie. Prezenty to �aden problem, nawet kiedy
trzeba p�dzi� na z�amanie karku z miejsca na miejsce...
- O co zatem chodzi?
Bia�obrody spl�t� d�onie i strzeli� kostkami palc�w.
- O r�zgi - rzek� kr�tko. - R�zgi to problem. - Wr�ci� na swoje krzes�o i si�gn�� po kufel. - W tych czasach jest ich do
rozdania coraz wi�cej. Praktyka robi swoje. Z jednym, czy drugim przypadkiem mo�na da� sobie rad�. Jedn� r�zg�,
dwie, nawet ca�y p�czek - jako� to leci. - Upi� nieco z kufla. - W masie oczywi�cie to m�czy. Nu�y do granic. Pomaga
troch� jak si� spraw� odpowiednio zorganizuje... troch� lateksu... ma�y bondage... ale odbiegam od tematu.
Poci�gn�� z kufla pot�ny �yk, otar� usta mankietem i zas�pi� si�.
- S� jednak przypadki wyj�tkowe. Takie, co potrafi� odstr�czy� na sam� my�l - powiedzia� cicho. - Nie przysparzaj� ni
rado�ci, ni zadowolenia. Jedynie beznadziejnego znoju, bez szans na lepsze widoki - nagle przeszed� do nerwowego
falsetu - A jednocze�nie gro�� konsekwencjami daleko gorszymi ni� �mier�.
Panta milcza� wyczekuj�co.
- Nic wi�c chyba w tym dziwnego - Bia�obrody rzuci� ze z�o�ci�, - �e czasami wrzuca si� takie przypadki do szuflady i
zapomina. Same si� jako� zapodziewaj�. Znikaj�. Przestaj� istnie�.
Kolejny �yk piwa. Panta mia� wra�enie, �e broda zafalowa�a z powodu ci�ko pracuj�cej grdyki.
- A jak uczy nas przys�owie - Bia�obrody zacz�� recytowa� niczym magiczn� formu�k� - rzeczy zostawione samym
sobie zmieniaj� si� ze z�ych na gorsze.
Niespodziewanie �nie�ynka wp�yn�a do pokoju i zatrzyma�a si� na grubym dywanie tu� obok Panty. Nim wied�min,
czy Bia�obrody zd��yli wykrztusi� jakiekolwiek pytanie, pi�kno�� si�gn�a do haftek gorseciku i zrzuci�a go na
pod�og�. Potem zgrabnie zzu�a buty i zupe�nie naga, zar�owiona ze wstydu, stan�a przed Pant�, pokazuj�c, jak hojna
by�a wobec niej natura.
Cisza zapad�a jak skoble wr�t na zamku kr�lewskim.
- �nie�ynko - wykrztusi� wreszcie Bia�obrody. - Id� zobacz, czy ci� nie ma w kuchni.
Pi�kno�� oddali�a si� pos�usznie, pozwalaj�c Pancie ukradkiem wstawi� szcz�k� z powrotem w zawiasy.
- Wi�c to jednak prawda, co o tobie s�ysza�em - odezwa� si� Bia�obrody z t�umionym rozbawieniem
Wied�min z trudem nie uleg� atakowi paniki.
- A co takiego s�ysza�e�?
Bia�obrody pozwoli� sobie na frontalny u�miech.
- Och, nic takiego. Podobno kobiety zwyk�y w twojej obecno�ci rozbiera� si� do naga w kompletnie bezsensownych
momentach.
- A s�ysza�e� mo�e - Panta usiad� skonfudowany - co ja na takie zarzuty odpowiadam?
Bia�obrody zastanowi� si� chwil�.
- Owszem... - zacz�� z namys�em - to sz�o jako�... "To nie ja wymy�li�em ta scena i ju�!"
Panta spojrza� na niego kwa�no.
- Mniej wi�cej. A wracaj�c do meritum...
- Tak, tak - Bia�obrodemu wr�ci�a powaga. - Widzisz, problem polega na tym, �e jak ty zapomnisz o takiej
nieprzyjemnej sprawie, nie znaczy wcale, �e tw�j zwierzchnik te�. Cz�sto przypomina sobie o niej w najmniej
odpowiednich okoliczno�ciach. - Spu�ci� wzrok. - Takich jak teraz.
- Co� kr�cisz - rzek� Panta, wierc�c si� na sk�rach. - Pozw�l, �e sobie to na g�os wyprostuj�. Mia�e� dor�czy� r�zgi
jakiemu� diabelskiemu pomiotowi. Ola�e� spraw�, bo nie by�o z tego �adnej zabawy. Min�o troch� czasu i naczelnik
przycisn�� ci�, �eby� wywi�za� si� ze swojej roboty... albo?
- Zaufaj mi. - Bia�obrody uni�s� palec wskazuj�cy. - Nie chcesz wiedzie�.
- Czego� jednak nie rozumiem - Panta zastanowi� si� przez chwil�. - W jaki spos�b chcesz jakiemu� niegrzecznemu
bachorowi wystawi� rachunek za r�zgi nie dor�czane przez ile...?
- Pi��dziesi�t osiem lat - podpowiedzia� Bia�obrody.
- Pi��dziesi�t o�.... ile? - Panta zacuka� si� - Pi��dziesi�t osiem lat!? Rany, stary, przez tyle czasu olewa� sobie robot�?
Ty to dopiero jeste� wyluzowany!
Bia�obrody uciek� wzrokiem.
- I w jaki konkretnie spos�b - podj�� wied�min - chcesz nadrobi� ponad p� wieku zaleg�o�ci w kwestii r�zgi?
Panta mia� wra�enie, �e w nag�ym u�miechu na twarzy gospodarza pojawi�o si� co� drapie�nego. Bez zw�oki
Bia�obrody zanurzy� si� w k�cie za rze�bionym krzes�em i j�� intensywnie czego� szuka�.
- Ha! - zakrzykn�� po kilku chwilach, wchodz�c zn�w w kr�g �wiat�a przy kominku. - Oto jest!
Panta wyba�uszy� oczy. Czy�by to, co tryumfalnie dzier�y� gospodarz, mia�o by� r�zg�? Zgadza�o si� w�a�ciwie tylko
tyle, �e przedmiot �w by� d�ugi i prosty. Poza tym by� jeszcze gruby jak m�skie przedrami�, zahartowany w ogniu,
nabity �wiekami i kr�tkimi kolcami. Czyja� pomys�owa r�ka natar�a go na ca�ej p�torametrowej d�ugo�ci roztworem
fosforu, przez co ca�y jarzy� si� jak klinga z niebieskiego �wiat�a.
- To... - zaryzykowa� Panta - To jest r�zga?
- Nic innego! - zapewni� Bia�obrody. - Wied�minie, przedstawiam ci moj� przyjaci�k�. To pulsacyjna r�zga
szturmowa M41A, zbalansowana na 95 zamach�w. We� do r�ki, zobacz, jaka jest ci�ka.
Poda� r�zg� wied�minowi, kt�ry chwyci� j� z krzep�, ale bez przygotowania. Koniec r�zgi waln�� z g�uchym odg�osem
w drewnian� pod�og�.
- Rany... - Panta napi�� si� mocniej i uni�s� pa��. - Czemu to tyle wa�y?
- Wla�em do �rodka p� puda o�owiu - przyzna� szczerze Bia�obrody. - Dzi�ki temu efekty jej dzia�ania b�d�
przyjmowane z wi�ksz� powag�... Aha, nie baw si� t� r�koje�ci�.
- Dlaczego?
- Wsadzi�em w ni� dwa condensatorre, ka�dy o mocy 10 000 w�gorzy elektrycznych - w g�osie gospodarza
pobrzmiewa�a autentyczna duma. - Jest naprawd� elektryzuj�ca w u�yciu.
Panta ostro�nie postawi� r�zg� i opar� si� na niej, uwa�aj�c na kolce.
- Kto� naprawd� sobie nagrabi� - wysapa� w ko�cu. - Zgaduj�, �e chcesz, �ebym j� dor�czy�. Komu?
Bia�obrody stropi� si� nieco. To by� z�y znak.
- Chami�. Alchemik s�owa. Zamek �Eritage - rzuci� kr�tko.
Pi�� sekund p�niej wied�min by� ju� przy drzwiach dworku, otwieraj�c je szeroko i naci�gaj�c baranic� na grzbiet.
- Nie zostawiaj mnie z tym, nie zostawiaj! - Bia�obrody z�apa� go za rami�. - Miej lito��, cz�owieku. Po ostatnich
przygodach nie masz ju� reputacji, kt�r� �atwo da si� zszarga�, zniszczy� czy zdepta�.
Panta gwizdn�� na Ogr�dka.
- Nie ma mowy - odpowiedzia�. - Po tym co alchemik s�owa ze mn� zrobi...Nie! Nie chc� przej�� do historii jako
kompletny bambosz i palant, co to nawet jak cz�owiek m�wi� nie potrafi. Gdyby� poprosi� o co� normalnego... Smoka
z Samotnej G�ry. Armi� ork�w. Koloni� wampir�w. Wtedy nie ma sprawy. Takie rzeczy robi� od r�ki. Ostatecznie one
mog� zabi� mnie najwy�ej raz. Alchemik to co innego. Mo�e zar�n�� t�pym no�em, a potem wypcha� fabularnie i
pokazywa� za pieni�dze. Nigdy.
Ze stajni wybieg� Ogr�dek. Kiedy zatrzyma� si� obok wied�mina, ten dostrzeg� na czole konia par� pokr�conych
rog�w.
- Nie do wiary - wycedzi� Panta. - Ten idiota si� zarazi�.
Bia�obrody wzi�� si� pod boki.
- Przyjmiesz t� robot� - o�wiadczy� pewnie.
- Tak? - Panta sprawdzi� popr�g. - A kto mnie niby zmusi?
- Ty sam.
Wied�min zd�bia�.
- �e jak?
- Pomy�l przez chwil�, wied�minie - powiedzia� Bia�obrody bez u�miechu. - Pomy�l o swojej przesz�o�ci. Naprawd�
s�dzisz, �e po tym, co pokaza�e� ostatnio, ktokolwiek b�dzie chcia� ci� zatrudni�? Da� pieni�dze za to, co niby najlepiej
potrafisz? Nie zastanawia�e� si� czasem, dlaczego ci� jako� ostatnio nie anga�uj�? Bo jeste� ju� w�a�ciwie sko�czony.
Zaszufladkowany, tak si� to nazywa. Zapomnij o wszechstronno�ci, zapomnij o nowych wyzwaniach. Teraz b�dziesz
klepa� tylko to, co ludziom si� wydaje, �e potrafisz. Sko�czy�e� si�. Chyba �e...?
Panta zamierza� wspi�� si� na siod�o, ale zamar�.
- Chyba �e...? - zapyta� gorzko.
Bia�obrody wyj�� zza plec�w r�zg�.
- Chyba �e zrobisz co do ciebie nale�y i pozwolisz dzia�a� legendzie.
Panta odwr�ci� si� od konia i podszed� do gospodarza. Powoli wyci�gn�� r�k�, chwyci� r�koje�� r�zgi. Uni�s� j� do
pionu gwa�townym zrywem, a� powietrze zawt�rowa�o ostrym "uuuoooosz!", przelatuj�c przez specjalne szpary na
powierzchni r�zgi.
- Niech b�dzie.
Bia�obrody zn�w pozwoli� sobie na u�miech.
- To b�dzie czterdzie�ci z�otych suweren�w. Z g�ry - szybko dorzuci� Panta.
- Ile? Mog� zap�aci� osiem. Po robocie.
- Chcesz, �ebym dokona� dla ciebie legendarnych czyn�w za osiem suweren�w? Zapomnij. Najmarniej dwadzie�cia.
- Bohaterskich? Wchodzisz, wymierzasz, wychodzisz. Te� mi bohaterstwo. Dziesi��.
- To mo�e jednak sam p�jdziesz? Zreszt�, mo�e by� dziesi��. Ale jak wr�c�, wypr�buj� t� r�zg� na tobie.
- ...w zasadzie dwadzie�cia nie brzmi tak �le.
***
Legendy kr��y�y o zamku �Eritage od wiek�w.
Wielk�, cho� przysadzist� fortec�, zdobion� z�otem, jaspisem i ko�ci� s�oniow�, wzniesiono po�rodku ubogiego
pustkowia, w�r�d opustosza�ych wiosek i n�dznych plantacji. Nic tutaj nie ros�o i nie kwit�o, �adne plony nie zasila�y
spichrzy, z �adnych kopal� nie p�yn�y bogactwa, jednak zamek �Eritage kwit� i ca�y czas si� rozwija�. W okolicy
mawiano, �e takie to ju� s� na tym wzg�rzu magiczne uk�ady.
Panta wpierw zupe�nie nie mia� pomys�u, jak dosta� si� do �rodka. Ogr�dka zostawi� w chaszczach na skraju lasu,
pozwalaj�c zwierz�ciu �ciera� �wie�o nabyte rogi do upojenia. Sam z r�zg� na plecach (Bia�obrody kategorycznie
zakaza� zabiera� miecz - nie chcia� ryzykowa� kolejnego m�czennika) ruszy� przez �nie�ne r�wniny w kierunku
ciemnej bry�y zamku, gdzieniegdzie roz�wietlonej pochodniami. Nad murami i dachami ni�szych budynk�w g�rowa�o
kilka strzelistych wie�. W najwy�szej z nich - Panta by� jako� dziwnie przekonany - siedzia� alchemik s�owa i pl�t�. Co
pl�t� - lepiej chyba by�o nie wiedzie�. Po co bez potrzeby wpada� w przera�enie, nie?
Naturaln� drog� wydawa�a si� brama i ku niej Panta skierowa� swe kroki. Jej ciemny tunel zia� w niewielkim
barbakanie, wystaj�cym z g�adkiego muru. Na pierwszy rzut oka wydawa�a si� niestrze�ona, jednak gdy Panta niemal
dotyka� wierzei, z cieni wynurzy�y si� dwie ros�e postacie. Ich twarze wyra�a�y akurat tyle �yczliwego zainteresowania,
ile inteligencji.
- Czego? - zagai�a rozmow� ta z lewej.
- Dobry wiecz�r szanownym panom. - Wied�min sk�oni� si� grzecznie. - Mam przesy�k� dla mi�o�ciwie nam
panuj�cego diuka Chami�a.
Wartownicy popatrzyli na siebie. Panta te� przyjrza� im si� uwa�niej i z pewnym zdumieniem. Byli ro�li, kr�tko
ostrzy�eni i w czarnych tunikach, z dymnymi szk�ami binokli na oczach. Bro� w postaci kr�tkich pugina��w nosili
przytroczon� na sk�rzanych paskach pod lew� pach�. Pask�w owych by�o ca�kiem du�o, zachodzi�y jeden na drugi,
skrz�c si� du�� ilo�ci� sprz�czek, guzik�w, �wiek�w i haftek. Na oko dobycie broni musia�o zajmowa� wartownikom
dobry kwadrans. Z drugiej strony Panta musia� przyzna�, �e efekt estetyczny by� niebanalny.
- Zezwolenie ma? - odezwa� si� ten z prawej.
- To do�� nag�y wypadek... nie, nie mam - przyzna� wied�min szczerze. - Je�li zawiadomicie swojego pana, na pewno
mnie przyjmie.
Chwil� p�niej zje�d�a� na tylnej cz�ci cia�a po stromym, o�nie�onym stoku wzg�rza, oddalaj�c si� od bramy z
przyspieszeniem nieco tylko mniejszym ni� 4,601s��ni na sekund� kwadrat. Powr�t na g�r� zaj�� wi�cej czasu mo�na
si� by�o spodziewa�.
- Czego? - powita� go zn�w ten z lewej.
- Ja do diuka.
- Zezwolenie ma?
- Ma.
- Od kogo?
- Od tego... no, jak on si� nazywa�...
Tym razem zjecha� szybciej, bo �nieg na trasie zosta� ju� nieco ubity. Wdrapuj�c si� zn�w do bramy, Panta przekl��
Bia�obrodego i jego rady, �eby rzecz ca�� za�atwi� jak najciszej i bez zwracania uwagi. Do�� patyczkowania si�. Jest
wied�minem, a nie jak�� romantyczn� niedorajd� co to tylko g�b� do publiczno�ci potrafi robi�.
- Czego?
- Do diuka.
- Zezwolenie ma?
- Oczywi�cie.
Panta chwyci� r�zg� i wyci�gn�� przed siebie niczym g�owni� z niebieskiego �wiat�a. Potem faktycznie przez kwadrans
musia� czeka� a� wartownicy dob�d� swoich ostrzy.
***
Panta kr�ci� si� mi�dzy budynkami fortecy nieco zdezorientowany. Za�atwienie twardzieli przy bramie da�o mu pewn�
przyjemno��, ale niestety niewiele wi�cej. Wr�t nie da�o si� nijak otworzy� z zewn�trz, a inni stra�nicy nie chcieli z
barbakanu wystawi� nosa. Na propozycj� by wyj�� i walczy� jak m�czy�ni tylko wrzeszczeli przez okno "Id� sobie!
Apage!" i inne takie.
Na szcz�cie wied�min, jak wi�kszo�� mieszka�c�w tej krainy, wsz�dzie mia� jakie� wej�cia.
Tyle �e teraz zgubi� si� w labiryncie zabudowa�. By�o ich zaskakuj�co du�o i do tego niebywale zawile
rozplanowanych. Szed� przed siebie, za jedyne �wiat�o maj�c pe�ni� ksi�yca, i pr�bowa� nawigowa� po kolei na ka�d�
z wie� fortecy. Wci�� ko�czy� jednak w �lepych zau�kach. Gdy zacz�� traci� nadziej� na wypl�tanie si� z tej awantury,
us�ysza� z oddali szczekanie. Najlepsze na co by�o go sta�, to pod��y� w tamtym kierunku.
Psiarnia mie�ci�a si� na wolnym powietrzu. Sk�ada�a si� z kilkunastu du�ych wybieg�w, po kt�rych hasa�y psy
podobne do wilk�w. Od wolno�ci oddziela�a je drobna siatka, rozci�gni�ta mi�dzy smuk�ymi, murowanymi s�upami.
Ogarn�wszy to wszystko spojrzeniem, Panta nie m�g� uwierzy� w�asnemu szcz�ciu. Nieopodal wida� by�o
roz�wietlony kontur otwartych drzwi. Ruszy� w tamt� stron�, k�tem oka zahaczaj�c niewyra�n� posta�, kt�ra
najwyra�niej odlewa�a si� w kierunku psich wybieg�w. Wied�minowi przez moment zdawa�o si� te�, �e tamten warczy
lekko i dra�ni psy, kt�re szala�y naprzecie za krat�.
"Dziwne miejsce", Panta wzruszy� tylko ramionami, znikaj�c we wn�trzu budynku. Mia� nadziej�, �e wewn�trz
znalezienie alchemika oka�e si� �atwiejsze. Uwierzy� w to tak mocno, �e zgubi� si� po pokonaniu trzech zakr�t�w i
dw�ch klatek schodowych. Stara� si� zawierzy� instynktowi i kierowa� si� tam, gdzie korytarze prowadz� w g�r�.
Jednak niewiele to pomog�o. Wkr�tce bezradnie przystan�� na skrzy�owaniu.
I wtedy us�ysza� odg�osy r�bania.
Nie �eby jako� specjalnie wzbudza�y nadziej�, brzmia�y jednak znajomo. Panta odp�ka� kiedy� pe�ny sezon przy
wyr�bie puszczy, kiedy dopad�y go problemy finansowe. Sz�o nie�le, ale nie zdzier�y�, jak do brygady do��czy� jeszcze
jeden nawiedzony poeta. Jednego by�o a� nadto. Wr�ci� do fachu. Z tamtych czas�w zosta�o mu tyle, �e potrafi� ze
s�uchu pozna�, jakiego wagomiaru top�r jest u�ywany. S�ysza� wi�c wyra�nie, �e owego r�bania dokonuje zgraja
ma�ych topork�w, r�bi�cych drewno i... w ka�dym razie nie cz�owieka, co uzna� za wystarczaj�co obiecuj�ce. Ruszy� w
tamtym kierunku.
Ostatecznie wynurzy� si� na nieco zapuszczonej, acz wy�o�onej jaspisem galerii u szczytu rozleg�ego salonu. W dole
dostrzeg� du�y okr�g�y st�, wok� kt�rego siedzia�o w skupieniu kilkunastu bogato odzianych, zadbanych i solidnie
zbudowanych szlachcic�w. Skraj sto�u zastawia�y liczne karafki z winem, szklanice, kielichy oraz mn�stwo p�misk�w
z najprzedniejszymi potrawami. �rodek pozostawa� pusty, a na blacie zna� by�o g��bokie �lady topor�w. Zapewne tych,
kt�re ka�dy z obecnych szlachcic�w trzyma� pod r�k�, obok talerza i sztu�c�w.
Wszyscy patrzyli, jak w g��bi sali szczup�y, pe�en gracji malarz cyzeluje obraz. P��tno przedstawia�o pi�kn� kobiet� w
czu�ej scenie z jakim� bohaterem heroicznym. Artysta malowa� z natury, bo zar�wno wzorzec bohatera, jak i pi�kno��
w d�ugiej, pow��czystej sukni pozowali do obrazu nieopodal.
Z tej odleg�o�ci nawet mimo kocich oczu wied�min nie widzia� dok�adnie, ale obraz robi� wra�enie dzie�a
przemy�lanego i zbalansowanego.
Szlachcice najwyra�niej tak�e nie mogli si� doczeka� prezentacji. Szeptali mi�dzy sob� z namaszczeniem, obficie
koj�c nerwy zawarto�ci� szklanic, karafek i puchar�w. Zaciekawiony Panta zdecydowa� si� przystan�� i zobaczy�, co
si� stanie.
Oczekiwana chwila wkr�tce nadesz�a. Artysta zdj�� sko�czony obraz ze sztalug, ostro�nie zani�s� do sto�u i z
namaszczeniem u�o�y� na blacie. Szlachcice wstali. Nad p��tnem pochyli�y si� liczne g�owy, rozleg�y pe�ne aprobaty
szepty. Wkr�tce jednak w�r�d pozytywnej jednomy�lno�ci pojawi�y si� tarcia, sprzeczki, wreszcie grupy interes�w.
Jakby na dany przez kogo� znak, szlachcice chwycili za toporki i zacz�li nimi szale�czo r�ba� le��ce na blacie p��tno.
R�bali bez planu, raz za razem, ka�dy w�asnym tempem. Niekiedy wyci�gali kawa�ki malowid�a, ogl�dali je i rzucali z
powrotem na blat w inne miejsce.
Artysta opanowa� pierwszy szok. Za�ama� r�ce i krzykn��:
- Ale� szlachetni panowie! Co robicie!?
Odpowiedzia� mu tylko jeden g�os, ale za to decyduj�cy.
- Montujemy!
Jatka i przek�adanie element�w trwa�a jeszcze chwil�, bo wida� ka�dy mia� swoj� wizj� i �atwo z niej nie rezygnowa�.
W tym samym czasie �liczna dama pozuj�ca do obrazu musia�a jako� dostrzec wied�mina ponad ca�ym tym
zamieszaniem, bo bez zw�oki rozpi�a sukni� i zaprezentowa�a si� �wiatu.
Panta czym pr�dzej ruszy� dalej.
***
Wied�min otar� pot z czo�a i rozejrza� si�. Wydosta� si� wreszcie z kompleksu budynk�w fortecy. Obali� ostatnie drzwi,
stoj�ce na drodze, i znalaz� si� na szerokiej, za�nie�onej k�adce, kt�ra prowadzi�a wprost na wewn�trzne mury fortecy.
Z nich mo�na by�o bez problemu dosta� si� do dowolnej wie�y. Tylko do kt�rej?
Wied�min poprawi� nieco r�zg� zawieszon� na plecach i ruszy� dziarsko przed siebie. Noc by�a ju� p�na, a on wci��
nie posun�� si� z robot� do przodu. By�a najwy�sza pora, �eby si� porz�dnie przy�o�y�.
- Hola, zuchu, dok�d to? - odezwa� si� znienacka g�os.
- Kto tu? - Panta odskoczy�, si�gaj�c ku r�koje�ci r�zgi.
W polu widzenia pojawi� si� naraz niewysoki, solidnie zbudowany osobnik, z sumiastym w�sem i wysoko podgolony,
acz posuni�ty w latach. Wcale jednak nie zdziadzia�y, lecz z b�yskiem w oku. Energiczny. Po oszcz�dnej elegancji, z
jak� si� nosi�, praktycznej kolczudze i metalowych nale�ycie naoliwionych cz�ciach oporz�dzenia wida� by�o, �e ani
chybi to jaki� stary wiarus.
- Jestem Gross - nadbieg�o w odpowiedzi - major.
Panta chwyci� r�zg� z zamiarem stoczenia walki o kt�rej b�d� uk�ada� ballady, ale zmrozi�y go s�owa wiarusa.
- Ci�gle jeszcze mog� kaza� ci� zamkn��, wied�minie.
Panta zamar�.
- Znasz mnie?
Gross przytakn�� skinieniem g�owy.
- I pewnie jeszcze wiesz, co tu robi�?
- Mniej wi�cej. Wiem dla kogo pracujesz.
- I co planujesz zrobi� w tej sprawie?
Gross zrobi� kwa�n� min�.
- Jak to co? - westchn��. - Nic. Wiedzia�em, �e pr�dzej czy p�niej alchemik si� doigra.
Panta wyba�uszy� oczy.
- Nie przeszkodzisz mi?
Gross spojrza� gdzie� w niebo, jakby pr�bowa� odczyta� wiadomo�� przesy�an� z niebios flagami sygna�owymi.
- Nie - wycedzi�. - Uprzedzaj�c twoje pytanie, tak, robi� to dla w�asnych korzy�ci. Jestem ca�kiem popularny. Nie
wiadomo, czy oczy alchemika s�owa nie spoczn� nagle na mnie.
Westchn�� jeszcze raz, ci�ej ni� poprzednio, i przysiad� na kamiennej �awce.
- Okropne nam teraz czasy nasta�y - powiedzia�, patrz�c na wied�mina. - Kiedy� wszystko by�o jakby �atwiejsze. Nawet
podczas wojny, a tyle si� wtedy dzia�o, sytuacja nie wygl�da�a dla porz�dnego cz�owieka tak kiepsko, jak teraz.
- S�u�y�e� w wojsku? W czasie wielkiej wojny?
- A s�u�y�em, s�u�y�em. W chor�gwi ci�kiej kawalerii. Na pewno s�ysza�e�. Nazywali nas Czterdziestu Czterech
Pancernych.
- Czy s�ysza�em? - Panta niemal si� zakrztusi�. - Jako dziecko bawi�em si� w to z kolegami!
- Domy�li�em si� - Gross pokiwa� g�ow�, ale min� mia� dalek� od zadowolenia. - Wszyscy tak robili. Nienawidz�
tego...
- A diuk Smola - wpad� mu w s�owo oczarowany Panta, - diuk Smola zawsze wszystkim opowiada�, �e jakby�my dwie
takie chor�gwie mieli, to sami by�my se te wojne...
- Zgoda - przyzna� �agodnie wiarus, - w pe�nym sk�adzie byli�my nie do pokonania. Niestety w decyduj�cej bitwie pod
nie-pami�tam-gdzie, hrabia Przyman zapodzia� si� gdzie�, kiedy ruszali�my do ostatniej szar�y.
- I co?
- No sprali nas, oczywi�cie.
Panta milcza� chwil�.
- Przykro mi.
- Ale� nie ma powodu. Z czasem okaza�o si�, �e mi to wszystko wysz�o na dobre. I s�awa m�odzie�cza, i umiej�tno�ci
zdobyte ci�k� prac�...
Wiarus klepn�� si� po udach.
- Czy przypadkiem nie czas na ciebie?
Wied�min otrz�sn�� si� energicznie. Odetchn�� g��boko.
- Masz racj�, Gross. Mam tu jeszcze co� do zrobienia. - �artobliwie zasalutowa� na po�egnanie. - Bywaj!
- Powodzenia - �yczy� powa�nie wiarus.
Panta ruszy� przed siebie wzd�u� mur�w. Po kilkudziesi�ciu krokach przypomnia� sobie, �e z wra�enia zapomnia�
zapyta�, kt�ra to wie�a alchemika. Ju� mia� zawr�ci�, gdy zza zakr�tu (po d�ugim milczeniu) jego wyczulonych uszu
dopad�a deklamacja.
- Samotno�� - c� po ludziach, czym �piewak dla ludzi? - zaniepokoi� si� chwilowo anonimowy g�os. - Gdzie cz�owiek,
co z mej pie�ni ca�� my�l wys�ucha. Obejmie okiem wszystkie promienie jej ducha?
- Ju� idzie, idzie... - mrukn�� Panta pod nosem, pokonuj�c zakr�t.
Na blankach sta�a jaka� posta�. Wyprostowana, wpatrzona w horyzont. Na wietrze powiewa�y po�y grubego, ostro
ci�tego p�aszcza i wyd�u�ony, �nie�nobia�y ko�nierzyk. Wiatr targa� jasne, g�ste loki, sp�ywaj�ce z g�owy. Rzymski nos
i zimne spojrzenie mierzy�y gdzie� w dal.
- Nieszcz�sny, kto dla ludzi g�os i j�zyk trudzi - pad�a z ust nieznajomego sm�tna konstatacja. - J�zyk k�amie g�osowi, a
g�os my�lom k�amie.
- Zdzier�y�em Bia�obrodego - mrukn�� pod nosem wied�min, zbli�aj�c si� do dumnej postaci. - Zdzier�y�em buc�w
przy bramie. Ten cholerny labirynt. Wytrzyma�em grupowe bezgu�cie artystyczne...
Elegant tymczasem kontynuowa�.
- My�l z duszy leci bystro, nim si� w s�owach z�amie. A s�owa my�l poch�on� i tak dr�� nad my�l�.
Wied�min pokr�ci� g�ow�.
- ...ale baka�arz lingwistyki stosowanej to ju� jest przegi�cie...
Zatrzyma� si� przy postaci, wyprostowanej sztywno z r�k� wzniesion� ku horyzontowi.
- Uprzejmie przepraszam szanownego pana... - zacz��, pukaj�c lekko nieznajomego w rami�. - Gdzie tu...
Elegant obr�ci� g�ow� w jego stron�. Zmierzy� wzrokiem i naraz nabra� kolor�w na twarzy jak przysta�o na solidnie
obitego buraka. Bynajmniej nie cukrowego. Potem wybuch�.
- Nie przeszkadza�! - wrzasn��, podskakuj�c energicznie. - Nie przeszkadza� arty�cie! Czy wy ludzie nie potraficie
zrozumie�, jakie to wa�ne!? Artysta potrzebuje spokoju jak powietrza! Zainteresowania! Wsparcia! Pomocy! Podziwu!
Dla wsp�lnego dobra! Dla pod�wigania mas z ciemnoty! A wy co!? Wtr�cacie si� bez przerwy! Przeszkadzacie!
Ka�ecie gra� jakie� nudne tuzinkowe postacie! Plebejskie w �rodku jak wy sami! Niezdolne wype�ni� �adnej
intelektualnej misji! Pozbawione przymusu wewn�trznego cierpienia! Byle przekonywaj�co, byle wiarygodnie! A kogo
to interesuje!? Kto chcia�by si� w czym� takim babra�!? Cha�turzy�! Odcina� kupony! Nie rozwija� si� wewn�trznie!
Nie po to tyle si� uczy�em, kszta�ci�em, �wiczy�em, umartwia�em...! Nie po to! Jestem do cholery ci�kiej artysta!
Panta zamruga� oczami.
- Ale ja tylko...
- Co?
- Chcia�em zapyta�... kt�r�dy do wie�y alchemika?
Artysta wskaza� dobitnym gestem w�a�ciwy kierunek.
- Dzi�ki - Panta kiwn�� g�ow� i ruszy� swoj� drog�. Zd��y� zrobi� kilka krok�w, gdy zatrzyma�o go chrz�kni�cie.
Spojrza� pytaj�co na przystojniaka.
- Brawa? - zaproponowa� artysta, odrzucaj�c lok z czo�a.
Wied�min zaklaska� niepewnie. Potem jeszcze raz. Ostatecznie co mu szkodzi�o.
***
Ten komin by� kiepskim pomys�em, nie trzeba by�o s�ucha� rad Bia�obrodego.
Wied�min w�a�nie przerwa� op�ta�czy taniec ognia. Licz�c na efekt zaskoczenia, zsuwa� si� bezszelestnie kana�em
kominowym. Niestety, na sam koniec po�lizn�� si� i spad� wprost w p�omienie na palenisku. Dobrze, �e buty mia� z
grubej, dobrze wyprawionej sk�ry.
Podni�s� wzrok, zamierzaj�c wyg�osi� jak�� patetyczn� formu�k�, ale zamar� z zaskoczenia. Pomieszczenie na szczycie
wie�y nie by�o du�e, ale za to do�� przytulnie urz�dzone. Obite boazeri� �ciany, d�bowa pod�oga, sosnowe meble,
pe�no sk�rzanych narzut. Wszystko ton�o w mi�ych odcieniach br�zu i be�u. Wszystko opr�cz wystrojonego w
szkar�aty m�czyzny, kt�ry w�a�nie jak s�up soli stercza� po�rodku pomieszczenia. Nosi� pludry, kaftan z �abotem i
fircykowat� czapeczk�. Spod czapki wyba�usza�a si� ku wied�minowi para ciemnych oczu, przedzielonych nosem
dumnym jak okr�towy kil. G�sta, czarna broda nieznajomego dr�a�a lekko. Panta nie mia� w�tpliwo�ci, �e ma przed
sob� po�udniowca ze Latinii.
Za nim, usadowiony na obitym sk�r� fotelu, oparty o sekretarzyk widoczny by� sam Chami�, alchemik s�owa. Mia� na
sobie czarn�, lu�n� szat� z peleryn�. Ma�ym bia�ym pi�rem maczanym w inkau�cie pl�t� co� spokojnie. Kiedy
sko�czy�, podni�s� powoli g�ow� znad kart pergaminu.
- Nie denerwuj si�, Aureliusie - poinstruowa� swojego os�upia�ego towarzysza - To tylko Panta...
- ...Deus! - suto odziany m�czyzna poda� gwa�townie ty�y i rzuci� si� do schod�w. Wied�min rozwa�y� przez chwil�
list� lektur, jakimi �w cudzoziemiec musia� by� katowany w dzieci�stwie, skoro dot�d bez strachu przebywa� w
towarzystwie alchemika.
Chami� odprowadzi� wzrokiem uciekaj�cego.
- Czego sobie �yczysz, wied�minie? - spojrza� na Pant� dopiero, gdy ucich� odg�os cia�a staczaj�cego si� po schodach
w d� wie�y.
Wied�min odetchn�� g��boko, rozkoszuj�c si� kwesti�, kt�r� zamierza� wypowiedzie�.
- Stawaj, wa��. Do�� sobie nagrabi�e�!
- I co zamierzasz z tym zrobi�?
Panta chwyci� r�zg� i jednym zamachem z - a jak�e! - g��bokim "uuuooosz!" wyci�gn�� j� przed siebie.
- Dostaniesz to, na co zas�ugujesz!
Alchemik, nie zmieniaj�c pozycji, uni�s� trzymane w d�oni g�sie pi�ro.
- S�ysza�e� mo�e kiedy�, �e pi�ro jest silniejsze od miecza?
- S�ysza�em - przyzna� Panta. - Ale z do�wiadczenia wiem, �e to bujda.
Alchemik spojrza� na niego.
- Doprawdy?
- Jasne. - Wied�mina nagle dopad�y wspomnienia z jednej z brudnych wojen, w kt�rych walczy�, chocia� przecie�
wcale nie chcia�. - Dowodzi�em kiedy� ochotniczym szturmowym pu�kiem pisarczyk�w i rachmistrz�w. Ta szar�a
ci�kiej kawalerii, kt�rej m�nie zast�pili�my drog�... za�o�� si�, �e daliby�my im bobu, gdyby ci tch�rze odwa�yli si�
nas zauwa�y�...
Alchemik z�owrogo u�miechn�� si� k�cikami ust.
- Pozw�l, �e jednak spr�buj�.
Si�gn�� d�oni� za p�ki i wyj�� ponad metrowej d�ugo�ci pi�ro. Jego powierzchnia z chromowanej stali �wieci�a
czerwieni� odbitego �wiat�a pochodni. Zatoczy� broni� zgrabny m�yniec, odcinaj�c sobie przy tym koniuszek peleryny.
Post�pi� krok ku wied�minowi, kt�remu klinga r�zgi p�on�a niebieskim �wiat�em. Zatrzyma� si�. Roz�o�y� r�ce na
boki i uni�s� g�ow�, przywo�uj�c natchnienie, by rzuci� jakim� oryginalnym, niepowtarzalnym i powalaj�cym na
kolana dialogiem.
- Czeka�em na ciebie, Obi Wan - wycedzi� dysz�c. Spojrza� na wied�mina z zaci�ciem. - Kiedy tw�j pan odszed�,
by�em zaledwie uczniem. Teraz ja jestem mistrzem.
- �e co? - zaryzykowa� Panta.
Z alchemika jakby usz�o powietrze.
- Nie! Nie! Nie! - wyskandowa�, podkre�laj�c te s�owa wypowiedzi� w j�zyku cia�a, przez kt�r� omal nie obci�� sobie
g�owy. - Nie tak! Wczuj si� w nastr�j! W nastr�j! Nie mog�e� z siebie wydusi� z siebie czego� w stylu "Jedynie
mistrzem z�a, Darth"?
Panta skoncentrowa� si� na chwil�.
- Wszystko przebiega tak, jak zaplanowa�em?
Alchemik pokiwa� d�oni�, niezdecydowany.
- Mo�e by� - przyzna�. - Zaczynamy?
Dopadli do siebie z gracj� wprawnych szermierzy. Raz po raz godne siebie klingi �ciera�y si� w zajad�ej walce.
Ka�demu spotkaniu ostrzy towarzyszy� �ywy b�ysk, roz�wietlaj�cy pomieszczenie na szczycie wie�y jak b�yskawica.
Wied�min atakowa�. Wci�� na nowo pr�bowa� si�gn�� g�owy alchemika szerokimi ci�ciami. Ale tamten parowa� je
w�a�ciwie bez wysi�ku, cofaj�c si� tanecznymi krokami. Panta zwar� klingi, pr�bowa� odepchn�� przeciwnika. Gdy
zamieniali si� miejscami, alchemik wyprowadzi� cios zza g�owy, od kt�rego a� iskry posz�y ze �ciany. Zamarli w
szermierczych pozach naprzeciw siebie.
- Dobrze� si� nauczy� - przyzna� alchemik.
- Zobaczysz jeszcze wi�cej - odpowiedzia� Panta, ruszaj�c ponownie do zwarcia.
Ale alchemik tylko na to czeka�. Zbi� cios r�zgi, odepchn�� wied�mina i sam przeszed� do ataku. Ci��, d�ga� i uderza�
jak szalony. Tak, jak umia� najlepiej - zupe�nie na o�lep. By� pewien swego, bo skutki takiej r�baniny zawsze by�y
op�akane. Dla innych.
I tym razem si� powiod�o. Szerokie niemierzone ci�cie wyszczerbi�o wied�mina w bark. Nast�pne w g�ow�. W r�k�. W
aparat mowy.
- Poddajesz si�? - rzuci� alchemik, widz�c co sta�o si� z przeciwnikiem.
- Nie wiem. Sam nie wiem.
- Co takiego?
- Nie jestem wied�minem. Jestem czym� wi�cej.
Alchemik na chwil� wstrzyma� atak.
- Rozumiesz to? Nie - o�wiadczy� Panta, chwiej�c si� na nogach i s�abo zas�aniaj�c r�zg�. - Mo�e jestem i wykl�ty, ale
i wolny. Mnie nie wolno. To niehonorowe.
Alchemik u�miechn�� si� pod nosem. Z�owrogo. Najwyra�niej wied�min zosta� niew�sko zmasakrowany. Teraz na
oczach Chami�a, opar� si� na r�zdze i przewr�ci� na pod�og�. Taka okazja mog�a si� nie powt�rzy�, wi�c alchemik
jednym susem dopad� do przeciwnika i opar� pi�ro na jego gardle.
Ch��d stali przywr�ci� powalonemu przytomno��. Panta wyba�uszy� oczy, widz�c co mu grozi.
- Tak oto padasz ofiar� mojego pi�ra - zauwa�y� spokojnie alchemik.
- Nie! - zawy� Panta.
Alchemik przyjrza� mu si� uwa�nie. Przemy�la� co�.
- Wiesz, w zasadzie... Oszcz�dz� ci�...
- ...dzi�kuj�, dzi�kuje...
- ...ale pod jednym warunkiem.
Wied�min zamruga� oczami.
- Jakim?
- Oddasz mi prawa do tego, czego si� nie spodziewasz, a co w domu zastaniesz po powrocie. Zgoda?
***
Wied�min przybity wl�k� si� go�ci�cem. Zn�w robota nie wykonana jak trzeba, zn�w wstrzymana wyp�ata. Rok
ko�czy� si� wyj�tkowo kiepsko. Panta czasami mia� wra�enie, �e w og�le nie jest postaci� z krwi i ko�ci, ale bohaterem
jakiej� slapstikowej historyjki.
Nie, �eby obawia� si� jako� specjalnie spe�nienia ��dania alchemika. W�a�ciwie czu� niemal wyrzuty sumienia, �e
tamtego ok�ama�. W zasadzie bowiem by� bezdomny. Lokalny diuk, niespecjalnie gramotny i niezbyt rozgarni�ty,
jakim� cudem w kodeksie praw szlacheckich wygrzeba� termin �podatek gruntowy'. Wied�min mia� pecha by�
w�a�cicielem chatki, le��cej na szczeg�lnie atrakcyjnych terenach, na kt�rych diuk umy�li� sobie postawi� wielki bazar
dla zagranicznych kupc�w. Ostatni� szans� na sp�acenie zobowi�za� i ocalenie przybytku by�y pieni�dze od
Bia�obrodego - jednak te alchemik rozpu�ci� tak, jak to tylko alchemicy potrafi�. Panta jecha� wi�c ku domostwu tylko
z przyzwyczajenia, �wiadomy, �e jedyne, co mu zosta�o, to zarzuci� na konia tobo�ek z najpotrzebniejszymi rzeczami,
spakowany przezornie przed podr�. Nijakiej niespodzianki si� u siebie nie spodziewa�, chyba �e gromady diukowych
poborc�w, kt�rych alchemikowi sprezentowa�by z poca�owaniem r�czki.
Zajecha� na podw�rzec. Po raz ostatni zatoczy� ko�o wok� cembrowanej studni, po czym zsiad� przed drzwiami, prosto
w si�gaj�cy kolan �nieg. Od razu zauwa�y�, �e co� by�o nie tak. Kto� zostawi� w �niegu g��bokie �lady, prowadz�ce na
werand�, pod same d�bowe wrota, i z powrotem. Panta zmarszczy� brwi, wpatruj�c si� w zaczajone na werandzie
niewyra�ne cienie.
To by�a paczka. Niedu�a, owini�ta grubo ciel�c� sk�r� i przepasana kilkukrotnie rzemieniem. Niezbyt ci�ka, co
wied�min sprawdzi�, podnosz�c j� jedn� r�k�. Pod rzemienie kto� wcisn�� zwini�ty kawa�ek pergaminu. Powodowany
ciekawo�ci� Panta si�gn�� po� i rozwin��.
U�miechn�� si� z razu, rozpoznaj�c pismo. Autorem li�ciku by� bowiem bard Kaczeniec, serdeczny druh Panty. Takie
to ju� by�y czasy, �e ka�dy wied�min musia� mie� jakiego� barda za przyjaciela. Porz�dne, kryte srebrem lustra
ogromnie podra�a�yby koszt samotnego picia.
U�miech jednak spe�za� mu z twarzy w miar�, jak przelatywa� wzrokiem kolejne zdania.
- "Pozdrawiam Ci� tedy, przyjacielu, i pe�en wiary w Twoje mo�liwo�ci przesy�am..." - Panta prze�kn�� �lin� - "...gwoli
natchnienia Twego, ufny w czyny bohaterskie, jakich w przysz�o�ci z pewno�ci� dokonasz..." - Panta z
niedowierzaniem dotkn�� zawini�tka. - "...najwspanialszy epos naszych czas�w. Spisan� elfimi runami Sag� o Bia�ym
Wilku w pi�ciu tomach. Czytaj�e j�, prze�ywaj i inspiracyji nabieraj...."
Panta gwa�townie zmi�� pergamin w d�oni, przymkn�� oczy i doko�czy�.
- "... A i pewien jestem, �e si� to ku dobru og�lnemu obr�ci."...
Wycie, kt�re podnios�o si� z dolin ku za�nie�onym prze��czom i g�stym borom sosnowym, wielce oburzy�o wilcz�
starszyzn� z ca�ej okolicy. Niezwyczajne to by�o, �eby kto� r�wnie bezczelnie �mia� robi� im konkurencj�.
Na trze�wo i do tego w bia�y dzie�.
KONIEC