5740
Szczegóły |
Tytuł |
5740 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5740 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5740 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5740 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Herbert George Wells
Wojna �wiat�w
KSI�GA PIERWSZA
PRZYBYCIE MARSJAN
1. W PRZEDEDNIU WOJNY
Nikt pod koniec dziewi�tnastego wieku nie uwierzy�by chyba, i� �ycie ludzi bacznie i
wszechstronnie obserwuj� istoty m�drzejsze od cz�owieka, a przecie� jak i on �miertelne; �e
krz�taj�cych si� wok� swych spraw codziennych ludzi badaj� i analizuj� one r�wnie by� mo�e
skrupulatnie, jak skrupulatnie bada cz�owiek pad mikroskopem raj�ce si� i mno��ce w kropli wody
drobnoustroje. Snuj�c si�, niezmiernie radzi z siebie, po naszym globie, szczerze jeste�my
przekonani o swej w�adzy nad materi�. Mo�liwe, �e �yj�tka pod mikroskopem czuj� tak samo. Ale
nikomu z nas nie przysz�a do g�owy my�l, �e s� inne, starze od naszego �wiaty, kt�re mog� by�
�r�d�em niebezpiecze�stwa dla ludzko�ci. Ka�d� my�l o �yciu na nich odp�dzali�my od siebie,
uwa�aj�c je za nieprawdopodobne, a przynajmniej mocno w�tpliwe.
Dzisiejszego czytelnika zainteresuje niezawodnie nasz spos�b my�lenia z tamtych
odleg�ych dni. Przypuszczano pod�wczas, �e na Marsie mog� �y� co najwy�ej inni jacy� ludzie, na
ni�szym od naszego stopniu rozwoju, kt�rzy z rado�ci� powitaliby ziemskie wyprawy
misjonarskie. A tymczasem poprzez otch�a� mi�dzyplanetarnej przestrzeni spogl�da�y na nasz�.
Ziemi� zazdrosnym okiem istoty obdarzane umys�ami o tyle� wy�szymi od naszych, o ile ludzkie
wy�sze s� od umys��w zag�ad� zagro�onych zwierz�t; o intelekcie szerokim, lecz ch�odnym i
niech�tnym. I powali, lecz nieuchronnie opracowywa�y swe plany przeciwka nam. W pierwszych
latach wieku dwudziestego przysz�o WIELKIE ZASKOCZENIE.
Nie musz� chyba przypomina� czytelnikowi, i� Mars kr��y dooko�a S�o�ca w odleg�o�ci
140 000 000 mil, a �wiat�a i ciep�a otrzymuje zaledwie dwa razy mniej od naszej Ziemi. Mars, je�li
teorie mg�awicowo kryj� w sobie cho� ziarno prawdy, musi by� znacznie od Ziemi starszy i �ycie
na nim musia�o pojawi� si� na d�ugo przed ukszta�towaniem si� ziemskiej skorupy. To, �e masa
Marsa wynosi zaledwie jedn� si�dm� masy Ziemi, przyspieszy�o jego ostyganie do temperatury, w
kt�rej pojawia si� �ycie. Co wi�cej, posiada on powietrze i wod�, a wi�c to wszystko, co niezb�dne
jest do podtrzymywania �ywego istnienia.
Cz�owiek jednak jest tak pr�ny i tak w swej pr�no�ci za�lepiony, i� do samego schy�ku
XIX stulecia ne. znalaz� si� �aden pisarz, kt�ry wyrazi�by pogl�d, �e mog�a si� tam rozwin�� �ycie
istot rozumnych, na poziomie wy�szym od ziemskiego. Nie pojmowano te� na og�, �e na Marsie,
kt�ry o wiele jest od Ziemi starszy, powierzchni� ma czterokrotnie mniejsz� i znacznie dalej le�y
od S�o�ca - �ycie musi by� nie tylko odleglejsze od swych pocz�tk�w, ale bli�sze ko�ca.
Nieustanne stygni�cie, kt�remu podleg�a jest przecie� i nasza planeta, posun�o si� u
naszego s�siada znacznie dalej. Warunki fizyczne tam panuj�ce s� dla nas, co prawda, wci��
jeszcze tajemnic� - wiemy jednak, �e nawet na r�wniku temperatura po�udnia osi�ga zaledwie
temperatur� naszych najostrzejszych zim. Atmosfera Marsa jest o wiele bardziej rozrzedzona od
naszej, oceany za� skurczy�y si� tak dalece, i� pokrywaj� ju� tylko jedn� trzeci� powierzchni tej
planety. Pot�ne lodowce zalegaj� oba jej bieguny, a wskutek powolnych zmian p�r roku spe�zaj�
coraz gro�niej na obszary strefy umiarkowanej. Ten najwy�szy stopie� wyczerpania, tak
niewiarygodnie jeszcze dla naszej Ziemi odleg�y, sta� si� pal�cym problemem dla mieszka�c�w
Marsa. Pod bezpo�rednim naciskiem konieczno�ci rozkwit�a ich nauka, uros�a ich wiedza - lecz
stwardnia�y serca. Spogl�daj�c przez przyrz�dy, o jakich nam si� nawet nie �ni�o, w przestrze�, w
kierunku S�o�ca, ujrzeli oni odleg�� od siebie o zaledwie 35 000 000 mil jutrzenk� nadziei, nasz�
cieplejsz� planet�, pokryt� zieleni� ro�linno�ci, szar� od w�d, z atmosfer� pe�n� chmur -
wymownym �wiadectwem p�odno�ci, z przelotnym po�r�d tych chmur widokiem g�sto
zaludnionych l�d�w i upstrzonych statkami m�rz.
My za�, ludzie, stworzenia zamieszkuj�ce t� Ziemi�, byli�my dla nich czym� tak samo
obcym i ni�szym, jak obce i ni�sze s� dla nas ma�py i lemury. Umys� cz�owieka poj�� ju� prawd�,
i� �ycie jest nieustann� walk� o byt. Wydaje si�, �e prawd�, t� wyznawali r�wnie� Marsjanie. Ich
�wiat styg� coraz bardziej, nasz za� pe�en by� �ycia, �ycia obcego im. ni�szego. pierwotnego.
Jedyn� ucieczk� od gro�by nieuniknionego ko�ca, gro�by wzrastaj�cej z pokolenia na pokolenie,
by�o dla nich przedsi�wzi�cie wyprawy wojennej bli�ej S�o�ca.
Zanim os�dzimy ich zbyt surowo, przypomnijmy sobie. jak bezlito�nie t�pi� w�asny nasz
gatunek nie tylko zwierz�ta, bizony czy ptaki dodo, ale i inne rasy ludzkie, na ni�szym staj�ce
szczeblu rozwoju. Cho�by Tasma�czycy wyt�pieni doszcz�tnie w ci�gu pi��dziesi�ciu lat przez
przybysz�w z: Europy. Czy� tacy z nas aposto�owie lito�ci, by�my mieli prawo �ali� si� na Marsjan
post�puj�cych tak samo z nami?
Obmy�lili oni swoje l�dowanie na Ziemi z zadziwiaj�c� wprost precyzj� - ich wiedza
matematyczna stoi niew�tpliwie znacznie wy�ej od naszej - i poprowadzili przygotowania prawie
zupe�nie jednomy�lnie. Gdyby nasze przyrz�dy pozwala�y na to, wzbieraj�ce niebezpiecze�stwo
mo�na by dostrzec znacznie ju� wcze�niej w XIX wieku. Tacy ludzie jak Schiaparelli obserwowali
wprawdzie czerwon� planet� - nawiasem m�wi�c ciekawe, �e Mars z dawien dawna uchodzi� za
symbol wojny - lecz nie potrafili poj�� zmian zachodz�cych w wygl�dzie pewnych wycink�w jej
powierzchni, cho� tak dok�adnie umieli zmiany te nanosi� na mapy. A przez ca�y ten czas
Marsjanie przygotowywali si�.
W 1894 roku, w czasie wielkiej apozycji Marsa, dostrze�ono jasny b�ysk na o�wietlonej
cz�ci jego tarczy. Pierwsze ujrza�o go obserwatorium Licka, nieco p�niej Perrotin w Nicei, potem
za� inne obserwatoria. Angielska publiczno�� dowiedzia�a si� o tym po raz pierwszy 2 sierpnia z
artyku��w w Przyrodzie. Ja osobi�cie sk�onny jestem przypuszcza�, i� zjawiska to by�o b�yskiem
wystrza�u oddanego z g��bokiego szybu wyrytego w skorupie Marsa, niby z pot�nego dzia�a
wyrzucaj�cego skierowane na Ziemi� pociski. Pojawienie si� szczeg�lnych punkcik�w
dostrze�onych w pobli�u miejsca b�ysku podczas dwu nast�pnych opozycji nie zasta�a dotychczas
wyja�nione.
Burza zwali�a si� na nas przed sze�ciu laty. Gdy Mars osi�gn�� najwi�ksze przybli�enie,
Lavelle z Jawy zelektryzowa� ca�y �wiat astronomiczny zadziwiaj�c� wiadomo�ci� a pot�nym na
tej planecie wybuchu roz�arzonych do bia�o�ci gaz�w. Sta�a si� to dwunastego przed p�noc�, przy
czym u�yty przeze� natychmiast spektroskop wykaza� wielk� mas� p�on�cych gaz�w, g��wnie
wodoru, mkn�c� z b�yskawiczn� szybko�ci� w kierunku Ziemi. Ten strumie� ognia przesta� by�
widoczny mniej wi�cej po pi�tnastu minutach. Astronom por�wnywa� go do olbrzymiego k��bu
p�omieni wytrys�ych gwa�townie z planety, "zupe�nie jak p�omie� z wylotu lufy",
P�niej dopiero okaza�o si�, jak trafne by�a ta por�wnanie. Nast�pnego jednak dnia nie
znalaz�by�, z wyj�tkiem drobnej wzmianki w Daily Telegraph ani s�owa o tym zjawisku w �adnej
gazecie i �wiat �y� dalej nic nie wiedz�c o najwi�kszym niebezpiecze�stwie jakie kiedykolwiek
zagra�a�o rodzajowi ludzkiemu. Nie dowiedzia�bym si� i ja o tym wybuchu, gdybym przypadkiem
nie spotka� w Ottershaw s�ynnego astronoma Ogilvy'ego. Wiadomo�� o niezwyk�ym zjawisku
bardzo go poruszy�a i temu w�a�nie zawdzi�cza�em zaproszenie, by tego� wieczoru obserwowa� z
nim razem czerwon� planet�.
Mimo wszystko, co potem zasz�o - wiecz�r �w pami�tam bardzo dok�adnie. Ciemne i
milcz�ce obserwatorium, nik�� plam� �wiat�a przy�mionej latarni w k�cie, monotonne tykanie
mechanizmu zegarowego przy teleskopie, wreszcie szczelin� w kopule dachu - pod�u�n� g��bi�
przeci�t� smug� gwiezdnego py�u. s�ycha� by�o, jak niewidoczny Ogiivy porusza� si� gdzie� w
pobli�u. teleskopie widnia� kr�g g��bokiego granatu z unosz�c� si� w samym niemal jego �rodku
planet�. Wyda�a mi si� okruchem �wiat�a - taka by�a jasna, male�ka i nieruchoma. Przecina�y j�
ledwie dostrzegalne poprzeczne kreski, a na biegunach by�a leciutko sp�aszczona. Taka drobna,
taka srebrzy�cie ciep�a kropelka �wiat�a! Wydawa�o si�, �e dr�y, naprawd� jednak dr�a� tylko
utrzymywany nieustannym dzia�aniem mechanizmu zegarowego na wprost gwiazdy teleskop.
Gdy tak patrzy�em. gwiazda ros�a, to mala�a, zbli�a�a si� nieco, to zn�w oddala�a. By�o to
z�udzenie wywo�ane po prostu wysi�kiem wzroku. Dzieli�a j� ode mnie 40 000 000 mil-ponad
czterdzie�ci milion�w mil pr�ni. Niewielu tylko spo�r�d nas potrafi wyobrazi� sobie bezmiar
kosmicznej pustki usianej gwiezdnym ziarnem �wiat�w.
W pobli�u Marsa, pami�tam, tkwi�y trzy �wietlne kropki, trzy niesko�czenie odleg�e,
widoczne tylko przez teleskop gwiazdy, wok� za� roztacza�a si� nieprzenikniona ciemno�� pr�ni.
Wiecie, jak wygl�da ciemno�� nieba w gwia�dzist� mro�n� noc. W teleskopie wydaje si� ona
daleko g��bsza. A niewidzialne dla mnie, bo tak odleg�e i ma�e, mkn�o bez wytchnienia poprzez
niezmierzon� przestrze�, zbli�a�o si� o tysi�ce mit z ka�d� chwil�; nadchodzi�o wys�ane przez
tamtych CO� - co mia�o przynie�� nam walk� i nieszcz�cia i �mier�. Patrz�c na nieruchom�
gwiazd� nie �ni�em nawet o tym. Nikt na ca�ej kuli ziemskiej nie �ni� o bezb��dnie wymierzonych
w nas pociskach.
Tej nocy tak�e nast�pi� wybuch gaz�w na odleg�ej planecie. Dojrza�em go. Czerwony b�ysk
na kraw�dzi tarczy, ledwie dostrzegalny zarys wytrysku �wiat�a - akurat gdy chronometr
wydzwania� p�noc. Przywo�a�em Ogilvy'ego, by zast�pi� mnie przy teleskopie. Noc by�a upalna i
chcia�o mi si� pi�. St�paj�c niezdarnie i potykaj�c si� poszed�em po omacku do stolika z syfonem,
podczas gdy Ogilvy wykrzykiwa� co� o p�dz�cych w nasz� stron� k��bach gaz�w.
Tej nocy wyruszy� z Marsa na Ziemi� jeszcze jeden niewidzialny pocisk, prawdopodobnie
ju� drugi w ci�gu dwudziestu czterech godzin. Pami�tam, jak siedzia�em na stole tam, w ciemno�ci,
a przed oczami migota�y mi zielone i szkar�atne plamy. Pami�tam, jak bardzo chcia�o mi si� zapali�
�wiat�o. Nie podejrzewa�em, co oznacza� �w przelotny b�ysk ani co mia� mi on przynie��. Ogilvy
obserwowa� do pierwszej, potem tak�e da� spok�j. Z jasno ju� p�on�c� latarni� wracali�my do
domu. Gdzie� ni�ej, w ciemno�ciach, le�a�y ciche miasteczka Otershaw i Chertsey z setkami
�pi�cych spokojnie mieszka�c�w.
Ogilvy zastanawia� si� tej nocy nad warunkami, jakie panuj� na Marsie, i wydrwiwa�
prostackie pomys�y, �e jego mieszka�cy daj� nam jakie� znaki. Twierdzi�, �e to g�sty deszcz
meteoryt�w spada na t� planet� lub te�, �e rozwija si� tam pot�ny wybuch wulkanu. Udowadnia�
mi, jakim niepodobie�stwem jest identyczny rozw�j �ycia organicznego na dwu s�siaduj�cych ze
sob� planetach.
- Jest mo�e jedna szansa na milion - m�wi� - aby na Marsie �y�o co� podobnego do
cz�owieka.
W setkach obserwatori�w widziano tej nocy b�ysk i nast�pnej, i zn�w nast�pnej, i tak
dziesi�� razy z rz�du, noc w noc, oko�o dwunastej - b�ysk. Gdy wybuchy, po dziesi�tym, usta�y -
nikt na Ziemi nie usi�owa� sobie tego wyt�umaczy�. By� mo�e, gazy tworz�ce si� przy wystrza�ach
sprawi�y w jaki� spos�b k�opot Marsjanom. W ka�dym razie, dostrze�one przez najsilniejsze
ziemskie teleskopy, g�ste chmury dymu i kurzu d�ugo jeszcze unosi�y si� w postaci szarych plamek
o zmiennych kszta�tach w przejrzystej atmosferze planety przes�aniaj�c przelotnie tak dobrze znane
astronomom szczeg�y jej powierzchni.
Ockn�a si� wreszcie codzienna prasa. Pocz�y si� ukazywa� popularnie podawane
wiadomo�ci o wulkanach na Marsie. Pami�tam, �e satyryczny tygodnik Punch wykorzysta�, nawet
dosy� dowcipnie, temat ten do satyry politycznej. A tymczasem; nie oczekiwane przez nikogo,
szybowa�y ku nam wystrzelone przez Marsjan pociski. Mkn�y z chy�o�ci� wielu mil na sekund�
przez pust� otch�a� przestrzeni, godzina za godzin�, dzie� za dniem, wci�� bli�ej. i bli�ej. Dzisiaj
wydaje si� czym� niemal niewiarygodnym, �e mimo wisz�cej w�wczas nad nami gro�by
zajmowali�my si� powszednimi swoimi k�opotami. Pami�tam, jak cieszy� si� Markham, gdy uda�o
mu si� uzyska� dla swojego tygodnika najnowsz� fotografi� Marsa. Je�li o mnie idzie - dzieli�em
czas mi�dzy dwa zaj�cia nauk� jazdy na bicyklu i prac� nad szeregiem artyku��w na temat
prawdopodobnych dr�g rozwoju moralno�ci w miar� post�pu cywilizacji.
Pewnego wieczoru - pierwszy z pocisk�w by� ju� wtedy o niespe�na dziesi�� milion�w mil
od Ziemi - wyszed�em z �on� na przechadzk�. Niebo by�o wygwie�d�one i pokazywa�em jej znaki
zodiaku, a potem Marsa, jasny punkcik wspinaj�cy si� powali coraz wy�ej, ku zenitowi, punkcik,
na kt�ry patrzy�o w tej chwili tyle pot�nych teleskop�w. Noc by�a ciep�a. Wracaj�c min�li�my
grup� spacerowicz�w z Chertsey czy mo�e z Isleworth. Szli, grali i pod�piewywali. W oddaleniu
ja�nia�y okna dom�w. Ludzie k�adli si� spa�. Ze stacji kolejowej dochodzi�y, zmienione
odleg�o�ci� w jak�� niemal melodi�, d�wi�ki dzwonk�w, dudnienie, szcz�k przetaczanych
wagon�w. Jaskrawa siatka czerwonych, zielonych i ��tych �wiate� sygna�owych by�a - wedle s��w
�ony - jakby wpi�ta w ciemn� ram� nieba. Wszystko tu wydawa�o si� takie spokojne, takie
bezpieczne.
2. Spadaj�ca gwiazda
Nadesz�a wreszcie noc, gdy spad� pierwszy pocisk. P�nym wieczorem ujrzano wysoko w
g�rze krech� ognia. Przemkn�a nad Winchesterem kieruj�c si� na wsch�d i zgas�a. Patrzy�y na ni�
setki ludzi .bior�c je niczawodnie za �lad zwyk�ego meteoru. Wed�ug opisu reportera Albina
ci�gn�� on za sob� zielonkawy, jarz�cy si� przez kilka sekund ogon. Profesor Denning, najwi�kszy
nasz autorytet w dziedzinie meteoryt�w, stwierdzi�, i� dostrze�ono go na wysoko�ci oko�o
dziewi��dziesi�ciu, a mo�e stu mil. Zdawa�o mu si�, �e bolid spad� o jakie� sto mil na wsch�d.
Nocy tej by�em w domu, pracowa�em w gabinecie, a chocia� okno wychodzi na Ottershaw i
zas�ona by�a podniesiona (lubi�em w tamtych czasach spogl�da� w nocne niebo) - nie dostrzeg�em
nic. A przecie� najdziwniejszy ten przedmiot, jaki kiedykolwiek nadlecia� z przestworzy na Ziemi�,
spad� wtedy w�a�nie i ujrza�bym go niew�tpliwie, gdybym patrzy� w okno. Niekt�rzy �wiadkowie
jego lotu twierdz�, i� mkn�� ze �wistem. Nic takiego nie s�ysza�em. Musia�o go widzie� wiele os�b
w 13erkshire, Surmy i Middlesex, ale wydawa�o im si� pewnie, �e to spada jaki� zwyczajny
meteoryt. Nikt chyba nie pomy�la�, by go odszuka� tej jeszcze nocy.
Tymczasem biedak Ogilvy, kt�ry widzia� spadaj�c� gwiazd�, przekona
ny, i� le�y ona gdzie� na polach mi�dzy Horsell, Ottershaw i Woking, zerwa� si� skoro �wit
i ruszy� na poszukiwania. Odnalaz� j� rzeczywi�cie, kr�tko po wschodzie s�o�ca, w pobli�u
�wirowiska. Pocisk uderzaj�c z wielk� si�� o ziemi� wyry� ogromn� jam� i rozrzuci� we wszystkie
strony �wir i piasek zasypuj�c wrzosowisko. Powsta�e w ten spos�b zwa�y wida� by�o o p�torej
mili. Wschodnia cz�� wrzosowiska p�on�a i na tle wschodz�cego w�a�nie s�o�ca snuty si�
przezroczyste niebieskawe dymki.
Bolid niemal ca�kowicie zagrzebany by� w piachu. Doko�a wala�y si� pogruchotane resztki
po�amanych przy upadku sosen. Widoczna jego cz�� przypomina�a ogromnych rozmiar�w walec
pokryty grub� ok�adzin� z p�yt lub raczej z prostok�tnych ciemnobr�zowych �usek. �rednica walca
mog�a wynosi� ze trzydzie�ci jard�w. Ogilvy zdumiony wielko�ci�, a jeszcze bardziej kszta�tem -
meteory s� zazwyczaj. mniej lub bardziej kuliste - chcia� podej�� do bry�y, by�a ona jednak wci��
jeszcze tak rozgrzana tarciem wskutek przelotu przez atmosfer� ziemsk�, �e zamiar ten spe�zn�� na
niczym. Zgrzyty dochodz�ce z wn�trza walca wzi�� za odg�osy wywo�ane nier�wnomiernym
ostyganiem powierzchni, gdy� nie przysz�a mu jeszcze wtedy do g�owy my�l, �e walec mo�e by�
wydr��ony.
Gdy sta� tak na skraju wyrytej przez bolid jamy podziwiaj�c niezwyk�y jego wygl�d, przede
wszystkim za� barw� i kszta�t, pocz�o mu �wita� mgli�cie, i� jest mo�e jaka� celowo�� w
przybyciu walca na Ziemi�. Poranek byt cudownie cichy, s�o�ce nie�le ju� przypieka�o sponad
rozsypanych k�pami w stron� Weybridge sosen. Nie by�o s�ycha� �wiergotu ptak�w
, nie zaszemra� najl�ejszy wietrzyk, tylko z okopconego walca dochodzi�y s�abe jakie�
d�wi�ki. Ogilvy by� samiute�ki na ca�ej tej wielkiej r�wninie.
Wtem spostrzeg� ze zdziwieniem, i� wzd�u� kolistej kraw�dzi walca skruszy�o si� i odpad�o
troch� br�zowej, zw�glonej, pokrywaj�cej bolid skorupy. Zacz�a ona odrywa� si� i spada� na
piasek p�atami. Nagle odpad� du�y kawa� z takim �oskotem, �e w Ogilvym serce zamar�o.
Chc�c zda�` sobie w pe�ni spraw� z tego, co to oznacza, zsun�� si� mimo bij�cego z jamy
�aru na dno, aby obejrze� walec z bliska. Nawet wtedy jeszcze s�dzi�, �e przyczyn� odpadania
ok�adziny jest stygni�cie walca, chocia� nurtowa� go ju� zacz�o zdziwienie, dlaczego odrywa si�
ona tylko wzd�� kraw�dzi.I wtedy spostrzeg�, �e koliste dno walca obraca si� powolutku doko�a
swej pod�u�nej osi. Ruch ten by� tak powolny, �e niemal niedostrzegalny. Zauwa�y� go dopiero
w�wczas, gdy zorientowa� si�, �e czarna plama na skraju dna b�d�ca pi�� minut temu tu� przed
nim
zaw�drowa�a teraz na przeciwleg�� stron�. Ol�ni�a go my�. Walec by� sztuczny!
Wydr��ony! Z odkr�canym dnem? Kto� je od wewn�trz odkr�ca�!
- Wielkie nieba! - krzykn�� Ogilvy. - Tam w �rodku jest cz�owiek... ludzie! Na wp�
zw�gleni! Usi�uj� si� wydosta�!
Nagle, w ogromnym skr�cie my�lowym; skojarzy� walec z b�yskiem na Marsie.
My�l o uwi�zionej istocie by�a tak straszliwa, i� niepomny na gor�co y przypad� do dna, by
dopom�c w odkr�caniu. Na szcz�cie silne promieniowanie uchroni�o go przed spaleniem r�k
gro��cym przy zetkni�ciu � z wci�� jeszcze roz�arzonym metalem. Sta� chwil� niezdecydowany,
potem odwr�ci� si�, wyskoczy� z jamy i pop�dzi� jak szalony do Woking. Dochodzi�a akurat sz�sta
rano. Po drodze spotka� jakiego� wo�nic� i probowa� mu t�umaczy�, ale zar�wno wygl�d jego-
kapelusz zgubi� w jamie jak i to, co m�wi�, by�o tak niesamowite, �e ch�opina zaci�� konia i
odjecha� bez s�owa. Nie lepiej powiod�o mu si� te� z pomywaczem otwiera- t j�cyrn w�a�nie ober��
przy mo�cie w Horsell. Cz�owiek ten wzi�� go za wariata i nawet usi�owa�, bezskutecznie na
szcz�cie, zamkn�� w kom�rce. To go nieco otrze�wi�o, kiedy wi�c ujrza� w ogr�dku londy�skiego
dziennikarza Hendersona krzykn�� do niego przez p�ot i pocz�� opowia da� bardziej ju� zrozumiale.
- Henderson! - zawo�a�. - Widzia� pan ten wczorajszy meteor? - A bo co? - zapyta�
Henderson.
- Le�y na polu, za Horsell!
- M�j Bo�e! - zawo�a� Henderson. - Meteor! To ciekawe!
- To nie jest zwyk�y meteor! Cz�owieku, to walec! Sztuczny walec! 1 co� jest w �rodku!
Henderson podni�s� si� trzymaj�c:w r�ku �opat�.
- Co takiego? - zapyta�: Henderson by� przyg�uchy na jedno ucho. Ogilvy opowiedzia� mu
wszystko, co widzia�. Henderson zastanawia� si� chwil�, potom rzuci� �opat�, wdzia� marynark� i
wybieg� na ulic�. Pop�dzili we dw�jk� z powrotem na pole i stwierdzili, �e walec nie zmieni�
po�o�enia. Nie by�o te� s�ycha� zgrzyt�w, za to pomi�dzy �cian� a dnem ukaza� si� w�ziutki
paseczek l�ni�cego metalu. Przez t� szczelin� wchodzi�o do walca lub, by� mo�e, uchodzi�o z niego
z lekkim sykiem powietrze. Chwil� nas�uchiwali, postukali kijem w ok�adzin� i nie otrzymawszy
�adnej odpowiedzi doszli zgodnie do wniosku, �e cz�owiek czy ludzie w walcu musz� by�
nieprzytomni lub zgo�a martwi.
Sami oczywi�cie nie mogli im w niczym dopom�c, wykrzykiwali wi�c ,
tylko przez chwil� s�owa otuchy i obietnic, po czym udali si� z powrotem po pomoc. Mo�na
ich sobie wyobrazi�, jak ubrudzeni piaskiem, podnieceni, z odzie�� w nie�adzie gnali pogodnym
rankiem przez miasteczko pe�ne trzasku ods�anianych �aluzji wystawowych i okiennic sypialni.
Henderson pop�dzi� prosto na poczt�, aby nada� depesz� do Londynu. Aryku�y w prasie
przygotowywa�y ju�, b�d� co b�d�, umys�y ludzkie do uznania takiej wiadomo�ci za wiarygodn�.
Ju� o �smej wielu wyrostk�w i doros�ych posz�o na pola, by obejrze� "nieboszczyk�w z
Marsa". Tak si� ta historia rozpocz�a. Ja dowiedzia�em si� o wszystkim od gazeciarza, gdy mniej
wi�cej za. kwadrans dziewi�ta wyszed�em jak zwykle po Daily Chronicle. Wiadomo�ci te
poruszy�y mnie oczywi�cie bardzo, tote� nie trac�c ani chwili poszed�em na prze�aj przez
Ottershaw ku �wirowisku.
3 �wirowisko pod Horsell
Zasta�em tam t�umek z�o�ony z dwudziestu mo�e ludzi otaczaj�cych wielk� jam�, w kt�rej
Spoczywa� walec. Wcze�niej ju� opisa�em wygl�d tej olbrzymiej, wbitej g��boko w ziemi� bry�y.
�wir i trawa doko�a wygl�da�y jak osmalone nag�ym wybuchem. By� to niew�tpliwie skutek
zderzenia z roz�arzonym bolidem. Nie zasta�em przy jamie ani Hendersona, ani Ogilvy'ego.
Widocznie przekonawszy si�, �e nie ma na razie nic do zrobienia ; udali si� na �niadanie do domu
HenderSOna.
Kilku wyrostk�w siedzia�o na skraju jamy i wymachuj�c nogami zabawia�o si�, dop�kim im
tego nie zabroni�em, rzucaniem w walec kamieniami. Odp�dzeni - zacz�li bawi� si� w berka
uwijaj�c si� mi�dzy grupami gapi�w.
Byli tu dwaj cykli�ci, ogrodnik, kt�rego niekiedy zatrudnia�em w naszym ogr�dku,
dziewczynka z niemowl�ciem na r�ku, rze�nik Gregg z synkiem i kilku �azik�w obijaj�cych si�
zazwyczaj ko�o dworca i wynaj muj�cych si� jako pomoc do noszenia kij�w golfowych. Nie by�o
s�ycha� �adnych prawie rozm�w. W tamtych czasach astronomia by�a dla prostych ludzi w Anglii
czym� zupe�nie nie znanym. Wi�kszo�� zebranych gapi�a si� bez s�owa na podobne do sto�u dno
walca. Pozostawa�o ono zreszt� od czasu odej�cia Ogilvy'ego i Hendersona w nie zmienionym
po�o�eniu. Wyobra�am sobie, jak rozczarowali si� wszyscy ci ludzie zastaj�c tu zamiast
spodziewanego stosu zw�glonych trup�w - nieru
chom� bry�� metalu. Niekt�rzy odchodzili, na ich miejsce przybywali inni. Zszed�em do
jamy i wyda�o mi si�, �e z do�u, spad mych n�g, s�ycha� s�abe jakie� d�wi�ki. Pewien natomiast
by�em jednego - �e dno przesta�o si� obraca�.
Niezwyk�o�� walca sta�a si� dla mnie oczywista wtedy dopiero, gdy ujrza�em go z
bezpo�redniej blisko�ci. Na pierwszy rzut oka nie robi� wi�kszego wra�enia ni� przewr�cony
wagon czy zwalone w poprzek drogi drzewo. A mo�e nawet mniejsze. Najbardziej przypomina�
zagrzebany w piachu, zardzewia�y ze staro�ci zbiornik z gazowni.
Trzeba by�o posiada� pewien zas�b wiedzy, aby zauwa�y�, �e rdzawa jego ok�adzina to nie
zwyczajna rdza, a ��tawobia�y metal po�yskuj�cy mi�dzy �cian� i dnem te� nie wygl�da
zwyczajnie. Poj�cie "nieziemski" dla wi�kszo�ci tu zebranych nie zawiera�o �adnej tre�ci.
Ju� wtedy by�em przekonany, �e przedmiot ten przyby� do nas z Marsa. Nie s�dzi�em
jednak, aby mog�a w nim by� jaka� �yj�ca istota. Przypuszcza�em, i� dno odkr�ca si�
automatycznie. Pomimo wywod�w Ogilvy'ego wci�� jeszcze wierzy�em, �e na Marsie �yj� ludzie.
Wyobra�a�em sobie, �e znajdziemy w walcu jakie� wzorce i monety, jakie� r�kopisy, my�la�em o
trudno�ciach po��czonych z ich rozszyfrowaniem. Walec by�
jednak zbyt du�y, by zawiera� taki tylko �adunek. Z wielk� tedy niecierpliwo�ci� czeka�em
na ca�kowite wykr�cenie si� dna. Kiedy ko�o jedenastej spostrzeg�em, �e nadal nic si� nie dzieje,
ruszy�em z g�ow� nabit� my�lami do Maybury, do domu. Ale i tu nie da�y mi one spokojnie
pracowa� nad moimi abstrakcyjnymi badaniami.
Po po�udniu-wygl�d pola zmieni� si� nie do poznania. Wczesne wydania wieczornych gazet
poruszy�y Londyn ogromnymi tytu�ami w rodzaju: ,,POS�ANIE Z MARSA" lub "GODNE
UWAGI WYDARZENIE W WOKING" itd. W dodatku depesza Ogilvy'ego do Instytutu
Astronomicznego postawi�a na nogi wszystkie obserwatoria w Zjednoczonym Kr�lestwie.
Na polu opodal jamy sta�o ze sze�� przynajmniej doro�ek z Woking, bryczka z Cobham, a
nawet jaka� wielkopa�ska kareta. Nie m�wi�c ju� o mn�stwie bicykli. Pr�cz tego, cho� dzie� by�
upalny, wielu ludzi z Wo king i Chertsey musia�o �ci�gn�� tu na piechot�, tak i� t�um zebra� si�
niema�y. By�o w nim nawet kilka jaskrawo odzianych kobiet.
Upa� by�, jak si� ju� rzek�o, piekielny. Niebo bez chmurki i ani tchnienia wietrzyku, tylko
rozsiane tu i �wdzie pojedynczo sosny rzuca�y nieco sk�pego cienia. P�on�ce wrzosowisko ju�
ugaszono, ca�a jednak r�wnina, jak okiem si�gn�� w stron� Ottershaw, wypalona by�a i sczernia�a,
a
gdzieniegdzie s�czy�y si� z niej pionowe smu�ki dymu. Przedsi�biorczy piwiarz z Cobham
przys�a� syna z w�zkiem pe�nym butelek piwa i jab�ek.
Zbli�aj�c si� do jamy spostrzeg�em nad samym jej brzegiem grupk� z�o�on� z sze�ciu ludzi.
Byli mi�dzy nimi Ogilvy, Henderson i wysoki jasnow�osy m�czyzna, jak si� p�niej
dowiedzia�em - astronom Stent z Kr�lewskiego Obserwatorium, a tak�e paru robotnik�w z
�opatami i kilofami. Stent ostrym podniesionym g�osem wydawa� im jakie� rozkazy. Sta� przy tym
na walcu, kt�ry oczywi�cie ostyg� ju� znacznie. Stent by� purpurowy, po twarzy sp�ywa� mu
strumieniami pot, wida� by�o wyra�nie, �e co� go bardzo zirytowa�o.
Du�a cz�� walca zosta�a ju� odkopana, dolny jednak koniec wci�� jeszcze tkwi� w ziemi.
Ogilvy dostrzeg�szy mnie w t�umie gapi�w natychmiast przywo�a� mnie do jamy i poprosi�, bym
uda� si� do lorda Hiltona, w�a�ciciela tej posiad�o�ci. Rosn�cy nieustannie t�um, a zw�aszcza
wyrostki - m�wi� - bardzo utrudniaj� odkopywanie. Trzeba na gwa�t ogrodzi�, prowizorycznie
chocia�by, jam�, by oddzieli� j� od gapi�w. Powiedzia� tak�e, i� od czasu do czasu s�ycha� jeszcze
w walcu s�abe zgrzyty, ale odkr�ci� dna nie uda�o si�, gdy� nic ma ono �adnych uchwyt�w. �ciany
s� niew�tpliwie bardzo grubo, by� wi�c mo�e, i� dochodz�ce do nas s�abe d�wi�ki s� w
rzeczywisto�ci g�o�nym zgie�kiem.
Pro�ba Ogilvy'ego ucieszy�a mnie bardzo., gdy� spe�nienie jej czyni�o mnie widzem
uprzywilejowanym, dopuszczonym niechybnie poza projektowane ogrodzenie. Co prawda lorda
Hiltona nie zasta�em, powiedziano
mi jednak, �e spodziewaj� si� jego przyjazdu z Londynu poci�giem przybywaj�cym o
sz�stej po po�udniu. Poniewa� by�o dopiero pi�tna�cie po pi�tej, wr�ci�em do domu na
podwieczorek, potem za� po�pieszy�em na dworzec, aby tam na niego czatowa�.
4 Walec otwiera si�
Na �wirowisko powr�ci�em, gdy s�o�ce sk�ania�o si� ju� ku zachodowi. Od strony Woking
wci�� nap�ywa�y w po�piechu grupy ludzi, podczas gdy nieliczni tylko wracali do domu. T�um
zarysowany ciemnym konturem na tle cytrynowo��tego nieba ur�s� tymczasem do kilkuset chyba
os�b. Dochodzi�y z niego jakie� krzyki, a bli�ej jamy s�ycha� by�o odg�osy szamotania si�. Przez
g�ow� przelatywa�y mi najdziwniejsze my�li. Podchodz�c bli�ej us�ysza�em g�os Stenta:
- Cofn�� si� Cofn�� si�!
W moj� stron� p�dzi� jaki� ch�opczyk.
- Rusza si�! - wo�a� przebiegaj�c obok. - Kr�ci si� i kr�ci! Ja si� boj�! Wracam do domu!
Zbli�y�em si� pospiesznie do t�umu. Sta�o tam mo�e dwie�cie, mo�e trzysta rozpychaj�cych
si� �okciami, t�ocz�cych si� ze wszystkich si� os�b. Par� znajduj�cych si� tam pa� wykazywa�o nie
mniejsz� aktywno��.
- Wpad� do jamy! - wrzasn�� kto�. - Cofn�� si�! - krzycza�y inne g�osy.
T�um falowa�, ja za� przepycha�em si� si�� ku przodowi. Wszyscy byli niezwykle
podnieceni. Z jamy rozlega�o si� jakie� szczeg�lne brz�czenie
- S�uchaj! - zawo�a� Ogilvy. - Pom� odp�dzi� tych idiot�w Przecie� nie wiadomo, co jest w
tym przekl�tym walcu!
Ujrza�em m�odego cz�owieka, zdaje si� sprzedawc� z Woking, stoj�cego na walcu i
usi�uj�cego wydosta� si� z jamy, do kt�rej zepchn�� go faluj�cy t�um.
Dno walca odkr�ca�o si� od wewn�trz. Wida� ju� by�o ze dwie stopy l�ni�cego gwintu. Kto�
popchn�� mnie tak silnie, �e omal nie spad�em na obracaj�ce si� dno. Odwr�ci�em si� i w tej
w�a�nie chwili �ruba musia�a wykr�ci� si� do ko�ca, gdy�. dno upad�o z brz�kiem na piach.
Odepchn��em �okciem napieraj�cego na mnie m�czyzn� i znowu zwr�ci�em wzrok ku jamie.
Kolisty otw�r walca by� przez chwil� ca�kowicie czarny. Zachodz�ce s�o�ce razi�o prosto w oczy.
My�l�, �e wszyscy spodziewali si� ujrze� wydobywaj�cego si� z walca cz�owieka, by�
mo�e niezupe�nie podobnego do ziemskich ludzi, ale przecie� cz�owieka. Przynajmniej ja si� tego
spodziewa�em. Tymczasem w g��bi tej czerni ujrza�em jakie� ruchy, jakie� wci�� bli�sze i bli�sze,
nak�adaj�ce si� szare falowania, nast�pnie dwie po�yskuj�ce tarcze, jakby ogromne oczy. Potem z
wn�trza wysun�o si� co� na kszta�t szarego w�a grubo�ci zwyk�ej laski i pocz�o wi� si� w
powietrzu wprost ku nam. Po chwili za pierwszym w�em ukaza� si� nast�pny.
Wstrz�sn�� mn� nag�y dreszcz. Jaka� kobieta za mn� krzykn�a g�o�no. Na wp�
odwr�cony, ze wzrokiem wci�� utkwionym w walcu, sk�d wytryska�y nast�pne macki, pocz��em
przepycha� si� dalej od skraju jamy. Widzia�em wyra�niej, jak zdumienie maluj�ce si� na twarzach
otaczaj�cych mnie ludzi zmienia�o si� w przera�enie. Zewsz�d s�ycha� by�o niezrozumia�e okrzyki.
T�um zacz�� si� cofa�. Patrzy�em, jak sprzedawca wspina si� � po�piechem po zboczu jamy, nagle
spostrzeg�em, �e jestem
sam, a po przeciwnej stronie jamy t�um, ze Stentem na czele, uchodzi co si� w pole. Zn�w
spojrza�em na walec i porwa� mnie nieokie�znany strach. Sta�em skamienia�y i patrzy�em.
Z walca powoli, z trudem, wydobywa�o si� du�e, wielko�ci nied�wiedzia
, szare kuliste cielsko. Wychyn�o z otworu i zal�ni�o w promieniach s�o�ca jak wilgotna
sk�ra. Fara wielkich ciemnych oczu wpatrywa�a si� we mnie przenikliwie. Cielsko by�o owalne i,
mo�na by rzec, mia�o twarz. Poni�ej oczu widnia� otw�r g�bowy, w�ska szrama bez warg, drgaj�ca
bezustanku, sapi�ca, ociekaj�ca �lin�. Ca�e cia�o dysza�o i pulsowa�o konwulsyjnie. Cienkim
mackowatym ramieniem trzyma�o si� kraw�dzi walca, podczas gdy druga macka buja�a w
powietrzu.
Kto�, kto nigdy nie widzia� �ywych Marsjan, z trudem tylko mo�e wyobrazi� sobie
niezwyk�e obrzydzenie, jakie budzi� ich wygl�d. Zw�aszcza drgaj�ce nieustannie usta wygi�te w
kszta�t litery V, z obwis�� ku przodowi g�rn� warg�, brak �uk�w brwiowych, brak podbr�dka pod
klinowat� warg� doln�, w�owe macki, g�o�ne i po�pieszne sapanie wywo�ane-obc� im atmosfer�
ziemsk�, wyra�na trudno�� w poruszaniu si� spowodowana silniejszym ni� na Marsie
przyci�ganiem, a przede wszystkim niesamowita wprost przenikliwo�� ogromnych oczu - widok
ten przyprawia� nieomal o md�o�ci. W ich oleistej brunatnej sk�rze by�o co� g�bczastego, w
niezr�cznej celowo�ci powolnych ruch�w - co� niewypowiedzianie potwornego. Ju� pierwsze z
nimi zetkni�cie, pierwszy rzut oka nape�ni� mnie wstr�tem i przera�eniem.
Wtem potw�r znik�. Przewin�� si� przez kraw�d� walca i, z g�uchym hukiem upuszczonego
na ziemi� ci�kiego zwoju sk�r, spad� na dno jamy. Us�ysza�em, jak wyda� z siebie przy tym
szczeg�lny ochryp�y okrzyk, po czym z g��bi ciemnego otworu wype�z�o nast�pne straszyd�o.
Na ten widok nie uda�o mi si� ju� d�u�ej opanowa� przestrachu. Odwr�ci�em si� i p�dz�c
jak szalony dopad�em oddalonej o sto mo�e jard�w k�py drzew. Bieg�em w skos i potyka�em si� co
krok, gdy� nie mog�em, na chwil� nawet, oderwa� od tych istot wzroku.
Zatrzyma�em si� wreszcie, dysz�c ci�ko, w�r�d kar�owatych sosenek przero�ni�tych
krzewami ja�owca i czeka�em, co b�dzie dalej. Calutkie wrzosowisko usiane by�a lud�mi
przykutymi jak i ja do ziemi przera�aj�cym jakim� urokiem, wpatruj�cymi si� w te wstr�tne istoty,
a w�a�ciwie w skrywaj�ce je zwa�y �wiru. Nag�e ujrza�em, z now� fal� przera�eni, wysuwaj�cy si�
spoza nasypu jaki� czarny okr�g�y przedmiot. By�a to ostro zarysowana na tle p�on�cego zachodem
nieba g�owa sprzedawcy. Dostrzeg�em, jak prze�o�y� r�k� i kolano przez kraw�d� zwa�u, po chwili
jednak zn�w pozosta�a widoczna tylko g�owa. Wygl�da�o to, jakby ze�lizn�� si� z
powrotem. Nagle znik�a i g�owa i wydawa�o mi si�, �e w jamie rozleg� si� s�aby krzyk.
Poderwa�em si�, by przyj�� nieszcz�snemu z pomoc�, lecz po kr�tkiej rozterce strach przewa�y�.
Potem nie by�o ju� wida� nic wi�cej. Wszystka skrywa�o ha�dy piasku i �wiru, utworzone po
upadku cylindra. Kto� nadchodz�cy go�ci�cem od Cobham lub Woking zadziwi�by si�
niew�tpliwie widokiem topniej�cego t�umu oko�o setki ludzi rozsypanych p�kolem po polu,
kryj�cych si� w zag��bieniach, za krzewami, za pniami drzew, porozumiewaj�cych si� mi�dzy sob�
kr�tkimi gor�czkowymi wykrzyknikami i wpatruj�cymi si� w kilka wielkich kup piasku. Jak
niesamowity wrak w�zek czernia� na tle p�omiennego nieba porzucony w�zek piwiarza, a nieco
opodal - rz�d opuszczonych pojazd�w. Konie chrupa�y owies z nadzianych na �by mieszk�w !lub
skuba�y traw�.
5 Snop Gor�ca
Przelotny widok Marsjan wydobywaj�cych si� z walca, w kt�rym przybyli ze swej planety
na Ziemi�, zafascynowa� mnie parali�uj�c me ruchy. Sta�em po kalana we wrzosach, z oczami
utkwionymi w skrywaj�cy ich nasyp, i czu�em, �e �cieraj� si� we mnie strach i ciekawo��.
Nie mia�em odwagi powr�ci� do jamy, r�wnocze�nie jednak pragn��em nami�tnie zajrze�
do niej znowu. Ruszy�em wreszcie wolniutko, wielkim �ukiem, szukaj�c jakiego� punktu
obserwacyjnego. Nadal nie odrywa�em wzroku od nasypu, za kt�rym schowali si� przybysze. Raz
nad jam� zab�ys�o na chwil� w s�o�cu i znowu skry�o si� k��bowisko czarnych cienkich w�y
podobnych d.o macek o�miornicy. Potem, bardzo powoli, wynurzy�a si� d�uga tyczka zako�czona
okr�g�� tarcz� wiruj�c� nieustannym, szybkim, drgaj�cym ruchem. Co si� tam mog�o dzia�
Wi�kszo�� gapi�w skupi�a si� w dw�ch miejscach - jedna gromada bli�ej Woking, druga od
strony Cobham. Widocznie wszyscy prze�ywali rozterk� podobn� do mojej. W pobli�u sta�o paru
m�czyzn. Podszed�em do jednego z nich. By� to m�j s�siad, nie znany mi zreszt� z nazwiska.
Cho� nie by�a to najw�a�ciwsza do rozmowy chwila, zagadn��em go.
- C� to za wstr�tne bydlaki-odrzek�. -0, m�j Bo�e! Co to za wstr�tne bydlaki! - powtarza�
w k�ko.
- Widzia� pan tego cz�owieka w jamie? - zapyta�em; nic na to nie odpowiedzia�.
Milczeli�my obaj, zapatrzeni, czuj�c si� we dw�ch nieco
ra�niej. Po chwili przesun��em si� troch� w bok, by wspi�� si� na niewielki, lecz
zapewniaj�cy lepsz� widoczno�� pag�rek, kiedy za� obejrza�em si� za s�siadem, zobaczy�em, jak
oddala� si� w stron� Woking.
Dopiero roztapiaj�cy si� w mroku zach�d przyni�s� nowe wydarzenia. Na lewo, w stron�
Woking, t�um g�stnia�. Donosi� si� stamt�d gwar rozm�w. Znik�a natomiast grupka pod Cobham.
W jamie panowa�a zupe�na cisza.
Natchn�o to widocznie ludzi odwag�. S�dz�, �e odegrali te� pewn� rol� nawa przybyli z
Woking. W ka�dym razie r�wnocze�nie z zapadaj�cym mrokiem rozpocz�� si� przerywany ruch w
kierunku jamy, tym �ywszy, im cichszy i spokojniejszy wydawa� si� g�stniej�cy wok� walca
wiecz�r. Czarne pionowe figurki posuwa�y si� parami, tr�jkami ku przodowi, przystawa�y
niepewnie, wpatrywa�y si� w ciemno�� i zn�w rusza�y przed siebie opasuj�c �wirowisko szerokim
nieregularnym p�ksi�ycem. Ja tak�e pocz��em zbli�a� si� do jamy.
Na �wirowisko wkroczy�o �mia�o kilku wo�nic�w, po czym rozleg� si� tupot kopyt i
skrzypienie k�. Zobaczy�em te� ch�opaka popychaj�cego w�zek z jab�kami. Nagle, o trzydzie�ci
ma�e jard�w od jamy, ujrza�em nadchodz�c� od Horsell ma�� gromadk�. Wi�d� j� jaki� cz�owiek
wymachuj�cy bia�� chor�gwi�.
By�o to poselstwo. Widz�c, �e Marsjanie mimo odpychaj�cej powierzchowno�ci s� istotami
niew�tpliwie my�l�cymi, postanowiono po gor�czkowych naradach przekona� ich za pomoc�
znak�w, �e my r�wnie� obdarzeni jeste�my inteligencj�.
Chor�giew powiewa�a w lewo i w prawo. Odleg�o�� dziel�ca mnie od poselstwa zbyt by�a
wielka, bym m�g� rozpozna�, kto bra� w nim udzia�. P�niej dopiero dowiedzia�em si�, �e w pr�bie
porozumienia uczestniczyli, pr�cz innych, tak�e Ogilvy, Stent i Hen.derson. W bezpiecznym za
parlamentariuszami oddaleniu posuwa�o si� do�� du�o ciemnych postaci. Wygl�da�o to, jakby kto�
przebi� w jednym miejscu otaczaj�cy jam�, dosy� ju� teraz szczelnie, kr�g.
Nagle zab�ys�o jaskrawe �wiat�o i z jamy buchn�y unosz�ce si� pionowo w g�r�, jeden za
drugim, trzy pot�ne k��by zielono jarz�cego si� dymu. Dym ten, trafniej ma�e by�oby nazwa� go
p�omieniem, �wieci� tak jaskrawo, �e w jego blasku i ciemnob��kitne niebo nad g�owami, i
zamglone br�zowe zaro�la ci�gn�ce si� a� pod Chertsey, i czarne rozrzucone tu i �wdzie sosny-
pociemnia�y jeszcze bardziej i pozosta�y czarne, kiedy dym si� rozwia�. R�wnocze�nie rozleg�o si�
ciche syczenie.
Zbli�aj�ca si� klinem ku jamie, z chor�gwi� na czele, grupka parlamen
tariuszy, ma�ych czarnych figurek na czarnej rozleg�ej p�aszczy�nie, zatrzyma�a si� na ten
widok jak wryta. Gdy zielony dym wzbi� si� w g�r�, twarze roz�wietli�y si� blad� zieleni� i zgas�y.
Syczenie przesz�o z wolna w brz�czenie, potem w d�ugi dono�ny warkot. R�wnocze�nie z jamy
wysun�� si� powoli sklepiony, podobny do garbu kszta�t wysy�aj�cy w przestrze� ledwie
dostrzegalny, w�ski, cieniutki promyk �wiat�a.
Po chwili w rozproszonej grupie zacz�y przeskakiwa� z cz�owieka na cz�owieka jasne
iskry, o�lepiaj�ce b�yski p�omienia. Wydawa�o si�, jakby niewidzialny strumie� �wiat�a uderza� ich
i zapala� po kolei, jakby jeden po drugim stawali nagle w p�omieniach.
Widzia�em w zab�jczym, niszcz�cym ich ogniu, jak zataczali si� i padali, gdy towarzysz�cy
im dotychczas t�um rzuci� si� do ucieczki.
Stoj�c tak i przygl�daj�c si� nie zdawa�em sobie sprawy, �e to �mier� grasuje w�r�d tej
ma�ej odleg�ej gromadki. Czu�em tylko, �e dzieje si� tam co� dziwnego. O�lepiaj�cy, bezg�o�ny
b�ysk �wiat�a i cz�owiek wali si� na ziemi�. Kiedy za� niewidoczny snop gor�ca si�ga� dalej
wydaj�c g�uchy odg�os - stawa�y w p�omieniach sosny, bucha�y ogniem wysuszone k�py janowca.
Nawet hen, daleko, gdzie� a� pod Knaphill dostrzeg�em p�on�ce drzewa, �ywop�oty i drewniane
zabudowania.
Niewidzialny gor�cy grot, ognista �mier�, szybko i nieuchronnie razi� wszystko doko�a.
Pa�aj�ce krzewy znaczy�y jego drog� ku mnie, tak jednak by�em os�upia�y, tak oszo�omiony, �e nie
mog�em ruszy� si� z miejsca. S�ycha� by�o wyra�nie ogie� potrzaskuj�cy na wrzosowisku. Jaki�
ko� zar�a� i urwa� nagle. Jakby kto� przeci�gn�� po oddzielaj�cych mnie od Marsjan wrzosach
niewidzialnym roz�arzonym palcem i natychmiast szerokim �ladem zadymi�a i potrzaska�a ziemia.
Na lewo, u wylotu go�ci�ca z Woking na �wirowisko, co� run�o z hukiem. Wtem syczenie i
warkot umilk�y, a kopulasty garb skry� si� za okalaj�cym jam� nasypem.
Wszystka odby�o si� tak szybko, tak mnie o�lepi�y i zaskoczy�y te b�yski, �e nie zd��y�em
nawet poruszy� si�. Gdyby �mier� zatoczy�a pe�ny kr�g wok� jamy - by�bym zgubiony. Przesz�a
jednak bokiem, oszcz�dzi�a mnie i pozostawi�a po sobie nagle ciemn�, niezwyk�� noc.
Pod granatowym sklepieniem wieczornego nieba le�a�y ciche, ciemne a� do czerni,
pag�rkowate wrzosowiska przeci�te popielat� wst�g� go�ci�ca. Ciemno�� zda�a si� ca�kiem
bezludna. W g�rze migota�y ju� pierwsze gwiazdy, niebo na zachodzie ja�nia�o jeszcze bladym,
seledynowym b��kitem. Na jego tle rysowa�y si� czarno wierzcho�ki sosen i dachy dom�w w
Horsell. Z wyj�tkiem tyczki z wiruj�cym nieustannie zwiercia
d�em na czubku nie by�a wida� ani Marsjan, ani �adnych ich narz�dzi. Gdzieniegdzie
dopala�y si� dymi�ce drzewa i k�py krzak�w, za� z dom�w w Woking bi�y w ciche, pogodne niebo
j�zyki p�omieni.
Pr�cz tych po�ar�w i przera�onego zdumienia wszystko by�o jak przedtem. Wydawa�o si�,
�e znikni�cie z powierzchni Ziemi kilku czarnych figurek z bia�� chor�giewk� w niczym nie
zak��ci�o ciszy wieczoru.
Nagle poczu�em si� na ca�ym tym ciemnym, bezkresnym polu sam, bezbronny i bezsilny.
Ogarn�o mnie przera�enie.
Odwr�ci�em si� i z wysi�kiem pobieg�em, potykaj�c si�, przez wrzosowisko.
Nie tylko Marsjanie napawali mnie groz�, gro�na by�a ciemno��, gro�na cisza. Przera�enie
za�ama�o ca�y m�j m�ski hart ducha. Biegn�c p�aka�em bezg�o�nie, jak p�acz� ma�e dzieci. Raz
odwr�ciwszy si� - nie �mia�em ju� spogl�da� za siebie.
Pami�tam, jak ogarn�a mnie dziwna pewno��, �e kto� ze mn� igra, �e w�a�nie teraz, kiedy
od ocalenia dzieli mnie tylko krok, dop�dzi mnie i schwyta przyczajona w jamie ko�o walca,
szybka jak b�yskawica, tajemnicza �mier�.
6 Snop Gor�ca na go�ci�cu do Cobham
Bezg�o�na szybko��, z jak� Marsjanie potrafili zabija�, zdumiewa nas wci�� jeszcze.
Mniema si� og�lnie, �e, umieli oni w sobie tylko wiadomy spos�b wytwarza� zasoby intensywnego
ciep�a w komorach o minimalnym
przewodnictwie. Potem, u�ywaj�c wykonanego z nieznanego stopu parabolicznego
zwierciad�a, rzucali snop tego gor�ca, podobnie jak zwierciad�o latarni morskiej rzuca snop �wiat�a,
na dowolny przedmiot. Nikt oczywi�cie nie potwierdzi� naukowo tych szczeg��w. W ka�dym
jednak razie pewne jest, i� podstaw� tej broni by� snop gor�ca. Gor�ca i niewidzalnego, zamiast
widzialnego, �wiat�a. Pod jego dotkni�ciem wszystko, co palne, stawa�o w p�omieniach, o��w
p�yn�� jak woda, mi�k�o �elazo, p�ka�o i topi�o si� szk�o, woda zmienia�a si� gwa�townie w par�.
Czterdziestu bez ma�a zw�glonych, zmienionych do niepoznania ludzi leg�o owego
pogodnego wieczora doko�a jamy, za� roz�wietlone po�arami pola mi�dzy Horsell i Maybury
pozostawa�y przez ca�� noc pusto i jaskrawo p�on�ce:
Wiadomo�� o masakrze dotar�a r�wnocze�nie niemal do Cobham, do
Woking i do Ottershaw. Gdy na �wirowisku rozgrywa�a si� tragedia, w Woking zamykano
w�a�nie sklepy - tote� niema�o poci�gni�tych zas�yszanymi wie�ciami ludzi uda�o si� przez most
pod Horsell i dalej drog� pomi�dzy �ywop�otami prowadz�c� ku �wirowisku.
Nietrudno wyobrazi� sobie wy�wie�on� po ca�odziennej pracy m�odzie�, jak korzystaj�c z
okazji stworzonej przez nowin� wybiera�a si� na wieczorn� przechadzk� wype�nion� zwyk�ymi
zalotami. Nietrudno wyobrazi� sobie p�yn�cy nad go�ci�cem gwar m�odych g�os�w...
Cho� nieszcz�sny Henderson pchn�� go�ca na bicyklu, aby nada� z poczty w Woking
depesz� do wieczornych gazet londy�skich, to jednak ma�o kto, nawet w Woking, wiedzia�, �e
walec ju� si� otworzy�.
Ciekawi, nadchodz�cy dw�jkami, tr�jkami, widzieli jedynie gor�czkowo
rozprawiaj�ce gromadki ludzi wpatrzonych w wiruj�ce nieustannie na czubku tyczki nad
jam� zwierciad�a. Trudno w�tpi�", by panuj�ce tu podniecenie nie udzieli�o si� tak�e i nowo
przyby�ym.
Oko�o wp� da dziewi�tej, to znaczy w chwili, kiedy gin�li parlamentariusze, na go�ci�cu
zebra�o si� ju�, nie licz�c �mia�k�w, kt�rzy udali si� w pole, by obejrze� Marsjan z bliska, oko�o
trzystu os�b. By�o te� trzech policjant�w, w tym jeden konny, usi�uj�cych za wszelk� cen�
wykona� polecenie Stenta, to jest utrzyma� gapi�w z daleka od walca. Nie obesz�o si� przy tym bez
wrzawy ze strony tych bezmy�lnych i ulegaj�cych podnieceniu ludzi, dla kt�rych zbiegowiska jest
okazj� do ha�asowania i g�upich dowcip�w.
Stent i Ogilvy natychmiast po ukazaniu si�,Marsjan, przewiduj�c mo�liwo�� jakich� star�,
depeszowali z Horsell do najbli�szych koszar z. pro�b� o przys�anie kompanii piechur�w, aby
uchroni� te dziwne stworzenia przed gwa�tem. Dokonawszy tego powr�cili czym pr�dzej do jamy,
aby stan�� na czele owego nieszcz�snego poselstwa. Opis jego zag�ady dokonany przeze mnie nie
r�ni si� niczym od opisu wydarze� widzianych przez t�um ciekawych. Trzy k��by zielonego
dymu, odg�os g�uchego warkotu w jamie, b�yski p�omienia.
Ca�y ten t�um by� jednak znacznie bli�szy �mierci ode mnie. Ocali�y go zaros�e wrzosami
piaszczyste pag�rki, kt�re przegrodzi�y drog� dolnemu pasmu Snopa Gor�ca. Gdyby paraboliczne
zwierciad�o unios�o si� o kilka jard�w wy�ej, nie zosta�by przy �yciu ani jeden �wiadek. Najpierw
ujrzano b�yski, padaj�cych ludzi i zapalane, jakby niewidoczn� w mroku r�k�, coraz bli�ej i
bli�ej, krzaki. Patem, z sykiem zag�uszaj�cym dochodz�cy z jamy warkot, �ysn�� nad g�owami
Snop Gor�ca i natychmiast stan�y w ogniu czubki obrze�aj�cych go�ciniec buk�w. Pocz�y
kruszy�
si� ceg�y, trzaska� w oknach szyby, zap�on�y drewniane framugi, a z naro�nego domu
posypa�y si� na ziemi� szcz�tki dachu.
W�r�d nag�ego syku, trzasku i huku, o�lepiany blaskiem p�on�cych drzew, zdj�ty panik�
t�um zamar� na chwil�.
Na go�ciniec pocz�y si� sypa� iskry, a za nimi p�on�ce li�cie i ga��zie. Zajmowa�a, si� od
nich odzie� i kapelusze. Na wrzosowisku rozleg�y si� krzyki. W ca�y ten rozgardiasz wtargn��
wrzeszcz�c co� i os�aniaj�c g�ow� r�kami konny policjant. Jaka� kobieta krzykn�a rozdzieraj�cym
g�osem: - Id�! - i wszyscy rzucili si� do niepowstrzymanej ucieczki. Gnali na o�lep jak stado owiec.
Tam, gdzie go�ciniec zw�a si�, przebiegaj�c w wykopie, zrobi� si� zator, �cisk i wybuch�a
rozpaczliwa b�jka. Nie wszyscy uszli z niej ca�o - zduszone i stratowane pozosta�y, konaj�c w
okrutnych ciemno�ciach, dwie kobiety i dziecko.
7 Jak dotar�em do domu
Je�li o mnie idzie - z ucieczki pozosta�o mi w pami�ci tylko �lepe b��kanie si� po�r�d drzew
i pe�en potkni�� bieg przez wrzosowisko. Doko�a by�a groza i pewno��, �e gor�ce ostrze kr��y i
unosi si� nieustannie nad g�ow�, aby spa�� i zg�adzi� mnie bezlito�nie, Na go�ciniec wyszed�em
pomi�dzy Horsell a skrzy�owaniem, ku kt�remu pogna�em co si�.
W pewnej chwili poczu�em, �e dalej ju� biec nie mog�. Wyczerpany gwa�towno�ci� wra�e�
i wysi�kiem ucieczki zatoczy�em si� i pad�em na skraju drogi. By�o to tu� przy mo�cie nad
kanalem, w pobli�u gazowni. Upad�em i le�a�em bez ruchu.
Le�a�em tak, zdaje si�, do�� d�ugo.
Wtem, jakby czym� zaniepokojony, usiad�em. Przez chwil� nie moglem poj��; sk�d si� tu
wzi��em. Przera�enie opad�o ze mnie jak p�aszcz. W ucieczce zgubi�em kapelusz, a ko�nierzyk
zsun�� si� z u�amanej spinki. Jeszcze przed chwil� oczywiste by�y dla mnie trzy tylko rzeczy:
bezmiar nocy, przestrzeni i przyrody - w�asna moja trwoga i niemoc - i blisko�� �mierci. Teraz,
jakby co� si� we mnie odmieni�o, zacz��em widzie� wszystko inaczej. Nie by�o to �wiadome
przej�cie z jednego stanu w drugi. Po prostu poczu�em si� znowu zwyk�ym sob�, powa�nym i
statecznym obywatelem. A te ciche pola, ta instynktowna ucieczka, te buchaj�ce p�omienie -
wyda�y mi si� snem. Zadawa�em sobie pytanie, czy wszystko to dzia�o si� naprawd�. Nie mog�em
uwierzy�.
Powsta�em niepewnie i wst�pi�em na stromo sklepiony most. Przepe�
nia�o mnie zdumienie. Nerwy i mi�nie os�ab�y, jakby z nich usz�y wszelkie si�y. Rzec
mo�na: potyka�em si� niczym pijany. Spoza sklepienia mostu ukaza�a si� wpierw g�owa, patem
reszta czyjej� postaci. By� to robotnik. Szed� obarczony koszykiem, a obok bieg� ma�y ch�opczyk.
Mijaj�c �yczyli mi dobrej nocy. Chcia�em odpowiedzie� i - nie mog�em. Mrukn��em tylko co�
niezrozumiale i powlok�em si� dalej. Pod mostem Maybury zadudni� poci�g. D�uga g�sienica
o�wietlonych okien, bia�a faluj�ca smuga dymu o�wietlonego ogniem, stukot k� - i znik� mkn�c na
po�udnie: Przy furtkach willowych ogr�dk�w (wchodzi�em od strony pi�knego przedmie�cia
zwanego Wschodnim Tarasem) gwarzy�y spokojnie ciemne gromadki mieszka�c�w. Wszystko
by�o tu takie zwyczajne, takie rzeczywiste. A tam - poza mn�! Jak nierealny gor�czkowy sen! Nie,
wmawia�em w siebie, tego by� nie mog�o!
Jestem, by� mo�e, obdarzony wyj�tkowym usposobieniem. Nie wiem, czy du�o jest ludzi
podobnych w tym do mnie. Ot� odczuwam czasami dziwne jakie� oderwanie si� od samego
siebie, od otaczaj�cego mnie �wiata; wydaje mi si� w�wczas, �e patrz� na wszystko jakby z
zewn�trz, spoza czasu, spoza przestrzeni, z niezmiernego oddalenia, spoza napi�cia rozgrywaj�cej
si� nieustannie tragedii bytu. Uczucie to by�o we mnie tej nocy niezwykle silne. Jakbym dop�yn��
do drugiego brzegu snu.
Najwi�kszej troski przyczyni�a mi niepoj�ta sprzeczno�� mi�dzy otaczaj�c� mnie cisz� a
�mierci� grasuj�c� o nieca�e dwie. mile st�d. W gazowni s�ycha� by�o odg�osy - normalnej pracy,
elektryczne lampy p�on�y jak co wiecz�r.
Przystan��em przy najbli�szej grupce gwarz�cych. - Co s�ycha� na �wirowisku? -
zapyta�em.
Przy furtce sta�o dw�ch m�czyzn i kobieta. - Co? - jeden z nich zwr�ci� si� ku mnie.
- Co s�ycha� na �wirowisku? - powt�rzy�em pytanie. - A pan nie stamt�d wraca?-odpar�.
- Powariowali z tym �wirowiskiem! -zawo�a�a kobieta. - Co tam si� dzieje?
- Nic pani nie s�ysza�a o ludziach z Marsa? - zagadn��em. - 0 stworzeniach z Marsa?
- A� za wiele - odpowiedzia�a na to. - Bardzo dzi�kuj�! Wszyscy troje roze�mieli si�.
Poczu�em si� o�mieszony, i to mnie rozgniewa�o. Pr�bowa�em opowiada� im, co
widzia�em, lecz nie udawa�o mi si�. Urywane s�owa bawi�y ich tylko.
- Jeszcze o nich us�yszycie! - wykrzykn��em i ruszy�em do domu. Ju� w progu przerazi�em
�on� niesamowitym wygl�dem. W jadalni
usiad�em przy stole, wypi�em nieco wina i gdy troch� przyszed�em do siebie, zacz��em
opowiada� o wszystkich swych przej�ciach. Gotowa od dawna zimna kolacja sta�a nie tkni�ta na
stole przez ca�y czas opowiadania.
- Jedno jest pewne-ko�czy�em chc�c cho� troch� z�agodzi� wywo�ane wra�enie. - Nigdy
jeszcze nie widzia�em stworze� poruszaj�cych si� r�wnie niezdarnie. Mog�, rzecz prosta, siedzie�
sobie w tej swojej jamie i zabija� ka�dego, kto tylko zbli�y si� do nich, ale na pewno nie potraf � z
niej wyj��... Wygl�daj� jednak okropnie.
- Przesta�, kochanie! - zawo�a�a �ona �ci�gaj�c brwi i k�adaj�c r�k� na mojej.
- Biedny OgiIvy! - ci�gn��em. - Pomy�l, mo�e le�y tam martwy! �ona w ka�dym razie nie
w�tpi�a w prawdziwo�� moich przyg�d. Widz�c jej �mierteln� blado�� natychmiast umilk�em.
- Oni tu przyjd�! - powtarza�a bez ustanku.
Nak�oni�em j� do prze�kni�cia paru kropel wina i pr�bowa�em uspokoi�.
- Przecie� ledwie �a�� - t�umaczy�em.
Chc�c pocieszy� i j�, i siebie powtarza�em to, co wczoraj m�wi� Ogilvy: �e
niepodobie�stwem jest, by Marsjanie mogli zadomowi� si� na Ziemi. Szczeg�lny nacisk k�ad�em
na trudno�ci grawitacyjne. Si�a ci�ko�ci jest trzykrotnie wi�ksza na Ziemi ni� na Marsie. Wskutek
tego Marsjanin wa�y na Ziemi trzy razy tyle, cho� si�a jego mi�ni pozostaje ta sama. Cia�o jego
b�dzie jak z o�owiu! Takie zreszt� by�o powszechne mniemanie. Przytocz�