5382

Szczegóły
Tytuł 5382
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5382 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5382 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5382 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Steven Popkie Jajo Zardzewia�a, �uszcz�ca si� blacha by�a cistra jak brzytwa. Do pla�y by�o jakie� trzydzie�ci, czterdzie�ci st�p. Doprawdy nie mia�em ochoty z�azi� z powrotem; nie musia�em nawet ogl�da� si� za siebie, �eby si� o tym przekona�. Wiedzia�em, �e to daleko. Przypomnia�em sobie to, co mia�em powiedzie� ciotce Sarze: - Kiedy ju� wlaz�em tak wysoko, musia�em wspina� si� dalej. Wszed�em za wysoko, �eby zej�� na d�. Albo: -Chcia�em wspi�� si� tylko troch�, ale potem utkn��em. Pokr�ci�em g�ow� -do kitu! Co prawda nigdy mi nie m � w i \ a, �ebym tu nie wchodzi�, ale wrak statku by� takim miejscem, gdzie jej zdaniem jedenastoletni ch�opcy Nie Powinni si� Kr�ci�. I tak to nie jest m�j dom. Wyci�gn��em szyj�, staraj�c si� zajrze� � kraw�d� g�rnego pok�adu. Kilka tygodni temu wypatrzy�em wrak przez lornetk� ciotki Sary. No c�, to Gray go zobaczy� i pokaza� mi. J a musia�em u�ywa� lornetki, on nie. Ma znacznie lepszy wzrok ni� ludzie. Kilka tygodni g��wkowa�em, jak tu si� dosta� - dwa mosty i kawa� drogi po p�askim. Jest to Wielki prom, d�ugi na jakie� czterdzie�ci metr�w, o nazwie "He-sperus" - tyle dowiedzia�em si� od mego kuzyna Jacka, zanim jeszcze .uzna�, �e jestem za ma�y, �eby ze mn� gada�. Sta�em i ogl�da�em go. Pontony dawno ju� si� zapad�y i przegni�y - wr^k musia� tu le�e� najmniej pi��, sze�� lat. Wsz�dzie by�o pe�no rur, kt�r^ wi�y si� jak k��bowiska w�y. Musia�y s�u�y� do nape�niania ponton�w. JResztki bia�ej i niebieskiej farby by�y jeszcze widoczne na �cianach. Gdzie niegdzie zosta�y jeszcze nie ca�kiem skorodowane i prze�arte przez s�l mi>si�ne okucia po�yskuj�ce s�abo w s�o�cu. "Ilesperus" musia� wygl�da� wspaniale, kiedy jeszcze wozi� pasa�er�w i samochody przez port, mo�e w��cza� syren�, mijaj�c wielkie okr�ty p�yn�ce a� do Maine, Europy albo Afryki - jak te z opowie�ci o historii Ziemi, kt�rymi zaczytywa�em si� w dzieci�stwie. Od strony pla�y dolecia� mnie s�aby szep| t. Obejrza�em si�. To mama. Sta�a na piasku i patrzy�a na mnie, mru��c oczy. Wiesz, jak to matki, kiedy si� martw[i�. Patrzy�a w ten spos�b, nawet kiedy jeszcze �y�a. - Zamartwiasz si�, Mamo - powiedzjia�em. Zn�w spojrza�em w g�r�. Niewiele mf zosta�o. Obejrza�em si�, �eby jej to powiedzie�, ale ju� jej nie by�o. Ci�gle si� wierci! __ l Z�apa�em r�wnowag�, uchwyciwszy si� zardzewia�ej kraw�dzi. By�a w�ska i zgni�a jak stara k�oda, ale wlaz�em pip niej na stare pomieszczenie dla ponton�w. Od l�du wia�o jak cholera. Wiajtr przeszywa� mi kurtk� na wylot. Dygota�em jak w febrze - jak g�rnicy wracaj�cy z bagien do domu. Dom. To by�o co�. Teraz tu mia� by� m�j dom. La�e �ycie nas�ucha�em si�, jak to b�dzie wspaniale na Ziemi. Jak o mnie crjodzi, mogli sobie j� zabra�. Ca�a ta Ziemia nie by�a warta funta k�ak�w. G�rny zr�b statku nie rozpada� si� jajk/ nadbud�wki, ale by� o�liz�y od t�ustej, portowej wody. Nieraz s�ysza�em r�ne historyjki na temat Oczyszczania Portu Boston, ale nie dawa�em im wiary. Wrak mia� dwa mostki. Jedna z br$m dla samochod�w wpad�a do �rodka, a druga trzyma�a si� tylko na jednym zardzewia�ym zawiasie. Wrota by�y tak ci�kie, �e nawet nie drgn�y mimjo porywistego wiatru. Czasem tylko wydawa�y, z siebie dziwne trzaski przypominaj�ce odg�os dalekich wystrza��w. Bo, widzisz - ja wiem, jak bijzmi� odg�osy strzelaniny. Wn�trze promu by�o jak p�ytka jaskinia pachn�ca morzem w czasie odp�ywu. Znasz ten zapach? Padlina d�u�szy czas marynowana w benzynie. Poszed�em ciemnymi schodami wiod�cy/mi z pok�adu dla samochod�w na pasa�erski. Wida� st�d Boston, kopu�y przypomina�y zamglone, b��kitne kryszta�y, kt�re sta�y u mamy na p�ce. Nip mam poj�cia, co si� z nimi sta�o. Pewnie je sprzedali, �eby zap�aci� za bilety^.. Wysokie budynki przypomina�y wi�zki patyk�w. Widzia�em te� ��dki tu� przed Revere. Mimo �e os�oni�em oczy d�oni�, nie mog�em dostrzec ��dki ciotki Sary. Od strony l�du zobaczy�em w po�owie drogi drabink�, kt�ra chyba prowadzi�a na mostek. Troch� si� zatrz�s�a, kiedy zacz��em po niej wchodzi�, ale wygl�da�o na to, �e wytrzyma. Kiedy by�em w po�owie drogi, drabinka przesun�a si�. Stan��em. - Nie r�b mi tego - powiedzia�em cicho. - I tak do�� mam zmartwie�. Drabina zatrzeszcza�a. . - Powiedzia�em, nie! Stare mity wyskoczy�y z kad�uba niczym korek butelki. Z�apa�em za szczebel, jak mog�em najmocniej. Wolniutko jak we �nie drabinka odchyli�a si� od pionu i zacz�a opada�. Krzykn��eni Nagle zawis�em w powietrzu. Po�kn��enji w�asny krzyk i spojrza�em za siebie. Na dole sta� Gray, dwoma ramionami podtrzymuj�c drabink�, czterema obejmuj�c �cian� kad�uba, a pozosta�e dwa wyci�gaj�c w moj� stron�. U�miechn��em si�. - Hej, tam na dole! - zawo�a�em, i Gray dopchn�� drabink� do �ciany. - Zejd�, Ira. - Chc� obejrze� mostek. - To nie jest bezpieczne. - Jeste� tu, prawda? Nie pozwolisz, �eby co� si� sta�o. Gray namy�la� si� chwil�. Nie porusza� si�. Nigdy si� nie porusza�, kiedy rozmy�la�. Po prostu sta� jak wielka szara ^�ra mi�sa. - Racja. Wejd� na szczyt drabiny i sta� na pok�adzie. Wejd� za tob�. . Ca�kiem oderwa� drabink� od �ciany i cidrzuci� na bok. Potem po prostu podskoczy� te trzydzie�ci czy czterdzie�ci st�p w g�r� i przykucn�� na pok�adzie, �eby nie uderzy� g�ow� w sufit. Widzia�em ojca. J^ed� ko�o Graya. Potem zrobi�o si� zbyt ciemno. By�em j smutny i �pi�cy, i chcia�o mi si� p�aka�. - Tato? Chyba mnie nie s�ysza�. Ale zaraz zacz�� �piewa�: Tej nocy �ni� mi si� Joe Hill, �ywy jak ja i ty. , - Joe Hill, ty� martwy ju� od lat. - Ja �yj� - odrzek� mi. Zawsze mi to �piewa�, kiedy nie mog�em usn��. Gray milcza�. Wtuli�em si� g��biej w jego ramiona. By�o mi ciep�o i bez| piecznie. Na razie odechcia�o mi si� p�aka�. Zasn��em. Do licha. Sara Monahan nie cierpia�a ��dek. ��dki ko�ysa�y, podskakiwa�y i przechyla�y si� w rytm oddechu mor ��dki by�y brudne, ^mierdziaty. Wy��czy�a silnik motor�wki i pozwoli�a jej dryfowa� pi��, sze�� metr�w \ kierunku doku. Cz^su starczy�o akurat na zapalenie papierosa i zachh ni�cie si� dymem, przygotowanie liny i zarzucenie jej na ko�pak. Robi�a t| machinalnie. Sara Monahan ca�e �ycie sp�dzi�a na ��dkach. ''. Przysz�a na �wiat itu� przed wielkim krachem gie�dowym 2005 roku i je ojciec kupi� ��dk�, bp wydawa�a mu si� ta�sza ni� dom. Dorasta�a w �al! mie�cie Hull, w samymi centrum tego miasta. Sara zadr�a�a na samo \ nie. Nawet nie mia�a pretensji do policji, kiedy dokonano bombardowania, l do ojca, �e nie chciaj Si� wynosi�, i do matki, �e zosta�a razem z nim. Nie przetrwali po�aru. Si�� zaci�gn�a Wtedy szlochaj�c� Roni do motor�wki i wystartowa�a ja rakieta, modl�c siej �eby silnik nie zgas�. Uda�o jej si� wyp�yn�� tu� przed atakiem policyjnych my�liwc�w. Jeszcze przez rok Sara i Roni na wszelki wypadek przeszukiwa�y listy ofiar i spisy os�b przebywaj�cych w obozach i uchod�c�w. Bez skutku. Pieprzony Boston. Pieprzona policja. Jako� dotar�y do Revere. Sarze uda�o si� zdoby� papiery spawacza rozpocz�� prac� przy stalowych konstrukcjach nowych dom�w w czasie i kwitu .budowlanego^. Roni� wkuwa�a na marynarce handlowej i wyemigrowa�a zaraz po egzaminach. Przez czterna�cie lat prawie do siebie nie pisywa�y. Jezu. Gwa�townie unios�a g�ow�. S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi. Nigdy nic l zrobi, jak dalej tak p�dzie duma�. Pow�cha�a kosmyk zaniedbanych wh i kurtk�. Prysznic. My�la�a o Roni� i jej dzieciaku - Irze. I o jego nia�ce Grayu. StemnPop J�kn�a i wydosta�a si� z doku. Zako�ysa�o. Bo�e, jak ona nienawidzi ko�ysania! Przyjmowa�a i wesz�a do "Herkulesa"] Rzuci�a mask� na^ krzes�o i opar�a si� o kad�ub, czekaj�c, a� jej oczy przywykn� do mroku. Ni^ kogo nie ma. Od j-azu mo�|na pozna�, �e ��dka jest puka. Poriisza si� jako� inaczej. III III II Znalaz�a nat)az|grolon� kartk� od Jacka, �e poszed� tia noc d|o Kendallbw. �wietnie. Najpierw drink, a dopiero potem - prysznic^. �nowii zanios�a si� kaszlem. Fotogj-aJBa na �cibnie przyku�a jej uwag�. B^�a| na rjiej Roni i jej m�� Gilbert w dniu ich �lijibu. Sara odkorkowa�a butelk� i zagapi�a si�.na zdj�cie. Gilbert by� grubaWy i nosi� okulary. Poci�gn�!^ <^�ugi iyk z bute(k: i odwr�ci�a si� plecami do zaj�cia. H f i - Mam lepSzy gust ni� ty, kochana - powiedzia�a dci Roni. - Popatrz tylko na niego. Lejpszych nie wpuszcza�am drzwiami dt� slu�byl - Ale m�j zosta� - wydawa�a si� m�WiL R6ni. - Nie zostawi� mnje z brzuchem. Gdzie� to podLiLwa si� Mik�? - B�g raczy wjedzie� - Sara znowu poci�gn�a z bujteiki. -| Ale jego pieszczot nie da�o si� zapomnie�. Mog�aby� powiedzie� to sa^mO o GJlbercie? Roni milcza� No i dobrze. Gdyby Rdp jeszcze mog�a m�wi�, Sa|ra przede wszystkim zapyta�aby j�, sk�d wytrzasn�a Graya. - Sara? - Nie ma mniee - dalej wpatrywa�a si� w Roni. -j Dlaczejgo jeste� tak idiotycznie szcz�liwa? Przecie� nie �yjesz. - To ja, Sam. - Sam? - Sam! - zatka�a butelk� i wyjrza�a na pok�ad. Naprawd� to on - maty, �ysy i brodaty - Niecjh ci� g� kopnie. Sam! Nie Widiia�ani �? rate ^o-Sam u�miechn�� si�. - Wyje�d�a�em do George's Bank na ryby. 4ziS rano wr�ci�am. Wpad�em zoba�zyi�, jak wab leci. - �wiecie |- chwyci�a go za r�k� i wci�gn�a do �ijodka. - W saiu� por�. Nie b�d� iniisia�a pi� sama. - Taka m�ocka kobieta j^k ty mia�aby pi� sama? - ijmj�s� jebn� brew. -Wstyd! Musz� di pWn�c. Jestem przecie� dobrze wychowany. Do picia u�ywani fili�anki - Dzi�ki Bogu - roze�mia�a si�. Usiedli przy stole. Butelka sta�a po �rodku. Sam wsk|a^a� g�oW� dok. - Gdzie s� Wszyscy? Saflie pustki. - Szukaj� rbbdty. Mnie^ si� uda�o dosta� prac� w niiej�cie. Prawie ws�y-y wyjechali do ^arblehead albo Ouincey - do dok�W albo n<i budow�. -| Sara by�a wstawiona i drinkiem, kt�rego wypi�a przedteb] i radb�ci� z wicio-U Sama. - Ta)c si� ciesz�, �e ci� widz�. Ca�e lato siedz� tu prawie sariia. z dzieciakami. Znowu podni�s� brew. - Dzieciaki? Narozrabia�a�? Odpowiedzia�a u�miechem. - Prawie wcale - nagle przypomnia�a sobie i u�miech zwi�d� jej na twarzy. - Kiepskie wie�ci, Sahi. To si� sta�o, jak wyjecha�e�. Moja siostra i szwagier - no, tyi�c... byli ija Maxwell Station w czasie zamieszek - u�miechn�a si� s�abo i wzruszy�a ramionami. - Jej dzieciak i jego... hm... nia�ka zamieszkali ze inn�. - Saro, tak rni przykro. - Sam uj�� jej r�ce w swoje. - Tak - odwr�ci�a g�cjw�. - Ci�gle co� takiego si� przydarza, nie? In-, l nym ludziom - potrz�sn�a g�ow�. - Wiesz, jeszcze ci�gle nie potrafi� w tal uwierzy�. To ju� kilka miesi�cy, a ja dalej czekam, �e si� nagle zjawi� - m podnios�a r�k�} pozwoli�a jej opa�� bezradnym gestem. Wzruszy�a ramiona-f mi i mocno �cish�a jego r�ce. - Ale to �wietnie, �e ci� widz�, Sam. Poci�gn�li p0 �yku. Sam rozejrza� si�. - A gdzie dni s�? Sara podrapa�a si� w g�ow�. Pal diabli prysznic! Wola�a pogada�^ Sal mem. Odpali�a papierosa od niedopa�ka poprzedniego. Sam patrzy� rft ni� bez s�owa. - Jack zostja� na noc u| Kendall�w. Ira wyszed� z Grayem. - To... ta jfcgo nia�ka? - Aha. - Zachichota�a. - Ma dziewi�� st�p wzrostu i wygl�da jak i ro�ec z o�mionia r�kami. Ktoja siostra wynalaz�a kosmit� na nia�k� dla Iry. - O rany. Jego wielkie oczy zal�ni�y w mroku jak oczy sowy. - O rany -f powt�rzy�. - Na Maxwell Station musia� by� niez�y dom wariati - Wystarczaj�cy, �eby zabi� ich oboje. - Nie m�>jv tak. Chwyci�a butelk� i wys�czy�a resztk� rumu. - Ty nie >yiesz, jak tej jest. Ja... Roni by�a moj� siostr�. Wyjecha�a i wiele si� kontaktowa�y�my, ale zawsze... a teraz nie ma jej. Zabili mi j�. Sam wzruszy� ramionami. - Tam musia�o by� naprawd� okropnie. Czyta�em, �e mieli co� takiej co si� nazywa gnicie p�uc. - No i... dostaj� nagle ten g�upi teleks z Maxwell Station, �e Gilbert i ] zgin�li w "zaj�ciach". Musia�am za��da� wydania zw�ok. Musia�am pokwitowa�, jakby byli jajc�� cholern� paczk�. I Ir�. I Graya. A potem ten grzeb... (Gray g�rowa� nad �a�obnikami i ci�gle jakby mia� do niej o co� preten " Ira wtula� si� ^r jego nogi] szukaj�c pociechy). �zy pop�yn�y jej po policzkach. - Odes�a�abym go w choler�, ale... on jest w testamencie. Rozumiesz Musz� go trzyma�, bo Sflaczej nie dostan� nieruchomo�ci Gilberta i Roni znowu wzruszy�a ramionami. - Niewiele tego, ale zawsze. Sam si�gn�� przez st� i wzi�� j� za r�k�. Zamilk�a, jakby j� uderzy�, (po ona wygaduje? U�miechn�a si� przepraszaj�co i potrz�sn�a g�ow�. - Troch� si� upi�am, Sam. - Cii, Saro. Ju� dpbrze. Nagle u�wiadomi�a sobie, �e p�acze, i niezdarnie wytar�a oczy ku�akiep - Jezu, Sam. Przepraszam. Sam wsun�� si� g��biej w cie�. Widzia�a tylko s�aby blask jego oczu. - Nie ma sprawy. D�u�sz� chwil� siedzjeli w milczeniu. W ko�cu Sara wysun�a r�k� z jego d�oni. - Wiesz co� o kosmitach, Sam? - Nic a nic. Wsta�a i przynios�a po szklance wody. sodowej. Na razie starczy picia.Nie protestowa� - No c� - s�czy�a wod�. B�belki �askota�y j� w nos. Si�� powstrZy mywa�a si�, �eby nie kichn��. - Gray jest przybyszem z Kosmosu. Niewiele o nich wiem. Podobno s� �wietnymi robotnikami, ale w naszych okolicach nie ma ich wielu. Za ftia�o roboty, albo co... Wszystko, co wiem o Grayu '~ tyle, �e Gilbert i RonJ gdzie� go znale�li i teraz nale�y do nich. - Nic o tym niej wiem. Ale w Bostonie jest mn�stwo kosmit�w, sprawdzeni i podobn0 bezpieczni. Graya te� na pewno sprawdzono. - Chyba tak. Chcia�abym o nim wi�cej wiedzie�. - Roni powierzy�a mu syna. - Sam u�miechn�� si�. - To ju� jest Kiwn�a g�ow�. Sam w�a�nie otwiera� usta, �eby co� jeszcze powiedzie�, ale u cig�kie kroki na nadbrze�u. W tej samej chwili "Herkules" zadr�a� w dach. Na pok�ad wszed� Gray. Ni�s� �pi�cego Ir�. Kabina by�a tak niska musia� przesun�� ch�ppca dwa poziomy ramion wy�ej i i�� na trzech dolnych parach, �eby si� zmie�ci�. - Usn�� - powiedzia� cicho. Sara skin�a g�ow�. Butelka sta�a na wierzchu i kobieta poczu�a si� swojo, z reszt� jak zwykle w obecno�ci Graya. Kiedy zani�s� ch�opca do jego pokoju, otworzy�a okienko i wyrzuci�a flaszk� do wody. G�upi gest, poczu�a si� troch� lepiej. Gray wr�ci�. i - Czy jest co� dla mnie do roboty? - zapyta� dudni�cym g�osem. - Nie - wyszepta�a. (Dlaczego ci�gle szepcze?) - Nie - powt�rzy�a g�o�niej. - Gdzie byli�cie ca�y dzie�? - Badali�my wrak, tu niedaleko. Wrak. - Chryste Panie! Ogl�dali�cie "Hesperusa"? To �wi�stwo ma dwadzie�cia lat. Jest niebezpieczne. W�asnemu dziecku nie pozwoli�abym tam chodzi�. Ani Ir^e. Zostawcie wrak w spokoju. S�yszysz? - Srysz� - powoli skin�� g�ow� i wyszed�. S�yszeli, jak idzie na dzi�b i k�adzie si�. Przez blisko minut� Sam i Sara patrzyli na siebie w milczeniu. - Te|raz rozumiem - powiedzia� Sam. - No, c<5�L Jack te� robi� podobne rzeczy. - Wiem. Ale ich obu tam, na wraku ... to przera�aj�ce. I tak ca�e lato... Roni - my�la�a Sara - biedna Roni - nie wiedzia�a dok�adnie, czy biedna dlatego, �e nie �yje, czy dlatego, �e �y�a z Gr^em u boku. - S�uchaj - zacz�� Sam. - W moim doku pe�no teraz obcych. Ludzie �*. Nowego Jorku i Jersey. Przyjad� tutaj. Nie b�dziesz taka sama w�r�d obcych. | | - Sam, tak bym chcia�a...- Patrzy�a na niego i poczu�a powiew domu. - Za�atwione. Jutro tu b�d� - wsta�. - Musz� i��. Od jutra mam now� v prac�, - j Sennie kiwn�a mu g�ow�, odprowadzi�a na pok�ad i pomacha�a na dobra-i noc. | | Ksi�yc ju� wzeszed�. Zobaczy�a nieruchomego pkaya na tle o�wietlonej go srebrnym blaskiem pok�adu. Ca�y sk�ada� si� z faM i linii przypominaj�-! cych paj�czyny. Sara przesz�a obok niego. Nie poruszy� si�. * Obudzi�em si� nagle. Ko�o ��ka siedzia�a mamji. Dotkn�a mojego czo�a - dlatego si� obudzi�eqi. - Cze�� - powiedzia�a mi�kko. - Jak si� czuj esjz? - Samotnie. Dlatego poszed�em na wrak. Czy bardzo si� martwi�a�? - Nie bardzo. Gray by� z tob�. - Ajia - potar�em oczy. - Kiedy wr�cisz? - Nie mog� wr�ci�. Wiesz o tym. - Ale jeste� tu, prawda? U�miechn�a si� i nie odpowiedzia�a. Te� si� troch� u�miechn��em. Ni< mog�erin si� nie u�miecha�, kiedy ona si� u�miecha�a. - T�skni� za tob� - znowu zachcia�o mi si� pja}ca�. - JJa za tob� te�. Czy jeste� grzeczny, tak jak ci� prosi�am? Jak tar Gray? | Nie wiedzia�em, co powiedzie�, wi�c tylko wzruszy�em ramionami. - Sama wiesz. Trudno zgadn��, co my�li. - A jak my�lisz, co? - Nie wiem - znowu wzruszy�em ramionami. - Chyba nie lubi' cic Sary. Ona jego nie lubi. - Aha - zamy�li�a si�. - Musisz si� nim opiekowa�. - �ilamo - powiedzia�em - to Gray si� mn� opiekuje! Musisz wr� �eby si� nim zaj��. - g�owi�am ci, �e nie mog�. Zatroszczysz si� oj niego? Nie wierzy�em, �e mi si� to uda, ale bardzo chcia�em. -- Dobra. potem ju� jej nie by�o. Ciotka Sara zapuka�a do drzwi. i -- Z�otko? - otworzy�a drzwi i zajrza�a. - Rozmawia�e� z kim�? kaszla�a zupe�nie jak tfnama. Przez chwil� by�o tak, jakby manjia wr�ci�a na dobre. Ale poczu�em gapach dymu zamiast slodkawcgo zapaclju bagna i od rjazu wicdzia�crjn, �e tej tylko ciotka Sara kaszle od papieros�w, i a nic mama Jak zwykle, zanim posz�a spa�. Nie mia�em ochoty akurat teraz z ni� rozrhawia�, wi�c ujdawa�cm, �e �pi�. Widzia�em, �e obserwowa�a ruinie przez dluxjsz� chwil�, polem zamkn�a drzwi i te� posz�a spa�. JJick wr�ci� rano, zanim zd��y�a wyj�� z domu. By� nerwowym ph�opccm o /^innych ruchacih. Wszystko chwyta� w lot. �ycie traktowa� na luzie. Sara patrly�a na niego, j gdy, pogwizduj�c, zbli�a� si� do "Ilerkulesa". �jJie mog�a powstrzyma� u�rfliechu. iWykapany Mik�: dzika irlandzka uroda, bystry u�mjicch. Kiedy jej dolykaj�... Potrz�sn�a g�ow�. Mik� odszed� czterna�cie lat temu. - Cze��, mamu�. Cze��, synu. JJakKclndall? - W porz�dkui. Jest co� do jedzenia i Przytakn�a, x 4 Gray jeszcze! tam jest? -i Nic sprawdza�em j- wyszpera� jab�ko z szafki. - Kiedy si� -pozb�dziemy tej poczwary? 4 Nie m�w o r)im w t�n spos�b. ~ i Jack uni�s� oczy ku nicjbu. Sara roze�mia�a si� i zerk�a na zegarek. 4 Rany! Musz� p�dzi� do pracy. Trzymaj si�. Zjdj�a sw�j he��n z gwjo�dzia na �cianie i szybko wysz�a. Kicdyi podesz�a do hjklki, woda obOk zawrza�a. Sara wrzasn�a i cofn�a si� o krok] , Gjray wynurzy� g�ow� i przytrzyma� si� nadbrze�a. Przepraszam; Jezusiczku! - wesz�a do ��dki. - Co ty wyprawiasz Naprawiam dok. -O Jezu! - zapali�a silnik i ostro ruszy�a do Bostonu. Budynek bankja nie by� jeszcze w po�owie gotowy. Jeszczp trzysta pi�ter. Wiatr zawodzi� mi�dzy stalowymi belkami jak stado wilk�w. U�rrjicchn�a si�, jd�c pd stalowej siatce do rogu, gdzie zostawija palnik. Nad nimi rozkraczy� si� d�wig jak ogromny paj�k. S�u�y� jako d�wig, miejsce odpoczynjcu i kr�gos�up budynku. Po zako�czeniu budbwy g�rna cji�� d�wigu 4 kabina, bloki i maszyneria - zostan� rozmontowane i wy$�ane na inn� budow�. Szkielet zostanie jako cz�� konstrukcji. Za jaki� miesi�c lub dwa jej zadanie - spawanie belek - b�dzie sko�czone. Stal stosowano tylko do sto pi��dziesi�tego pi�tra. Wy�ej sz�y kompozyty. ii Lubi�a by� tu na g�rze. Lubi�a ��czy� nagie ko�ci budynku. W Bostonie od zawsze trwa�a wielka budowa i rozbi�rka. Fitzpatrjck - jej szef - by� si�dmym z kolei Fitzpatrickiem w zwi�zku metalowc�w. Jezu - pomy�la�a. - Jakie to uczucie? Tw�j ojciec, tw�j dziadek, ka�dy Fitzpatrick wstecz a� do Wojny Doniowej. Mo�e jeszcze dalej. Jak gigantyczhy �a�cuch! Bo�e! To ! by mi si� podoba�o. Wi� z tak� rodzin�. Lubi�abym mie� braci i wuj�w, i siostry... j i . - Hej, Sanj�! Sara by�a tak zaskoczona, �e o ma�o nie straci�a r�wnowagi. Co� takiego nie zdarzy�o jej si� od przesz�o dziesi�ciu lat. Odwr�ci�a si�. Po stalowej siatce pod�ogi szed� ku niej Sam. - A wi�c to jest ta twoja nowa praca! - krzykn�y. - A jak! - �wietniej Sam pu�ci� do niej oko, opasa� si� lin� zabezpieczaj�c� i wci�gn�� naj g�rn� belk�. Mo�e jej �ycic si� odmieni. Przechyli�a si� przez Naro�nik i spojrza�a wj d� na Boston. By� jasny, s�oneczny dzie�. Blask odbija� si� i za�amywa� wied lokrotnie wc| wszystkich szybach przeszklonych j budynk�w. Sara przyjemno�ci� patrzy�a na zwariowan� szachownic� liister. Mo�e i Sam r lubi ten widoki Fitzpartick krzykn�� co� do nich, pokazuj�c palcerfl w d�. Pierwsza belki w�a�nie wje�d�a�a na g�r�. Kilku robotnik�w z m�otarbi przygotowywa�o si^ �eby wbi� j� nja miejsce. Sam przesun�� si� bli�ej w stron� d�wigu. Pos�a�a 3 nim u�miech i. w��czy�a palnik. Wsta�em i poszed�em do kuchni. Jack ju� tam by�- Nie za bardzo lubi�. On pc\ynie �ywi pod moim adresem podobne uczucia. Przypomina i dzieciaki naszego szefa. Zawsze wygl�da�y tak, jakby mog�y robi�, co im ! �ywnie podoba�o. Zawsze by�y czyste - nawet kiedy czym� si� ubrudzi�* mo�na to by�o spra�. Nie tak jak to szare paskudztwo tworz�ce bagna wok< stacji. Trzebi to by�o zmywa� alkoholem, a poterfl od samego zapach robi�o si� cz�owiekowi md�o. Przyjch domach znajdowa�y si� chodniki, ko1 naszych - b�ocko. Tak to w�a�nie by�o. Pami�tam tylko to. Gray m�wi, �e on, mama i tata bieszkali kiedy� na | formie, kt�ra kr��y po orbicie wok� Maxwell Station] Mia�em wtedy dwa i trzy lata. Tarfl w�a�nie za�oga znalaz�a Graya. Z mam� od razu przypadli r" do serca, z tat� te�. Ale mnie jeszcze wtedy nie by�o na �wiecie. Po moim urodzeniu praca na platformie si� sko�czy�a i wkr�t przenie�li�my si� na stacj�. Moje pierwsze wspomnienia to obraz bagna. Tata zawrze m�wi�, �e to okropne miejsce. I chyba mia� racj�. Ci� by�em mokry. I by�y �limaki wielko�ci ludzkiej g�owy^ kt�re potrafi�y odgr ci kawa�ek cia�a, je�li nie uwa�a�e�. Powietrze te� by�o kiepskie. St -Sfewn/ brakowa�o tchu, chocia� wszyscy m�wili, �e powietrze jesti w porz�dku. Na Ziemi - to co innego: powietrze jest dobre. Ale tam te� by�o nie�le. "Mo�na by�o si� schowa� przed lud�mi na bagnach. Mo�na by�o �owi� ryby i p�ywa�. I panowa�a cisza. Tu zawsze s�ycha� ten pomruk miasta. Jack nie odezwa� si� do mnie. Ledwo si� odsun��, �ebym m�g� przej��. Wyszed�em na pok�ad, szukaj�c Graya. Chcia�em mu powiedzie�, �eby nic nie m�wi� o wraku. Gray jest w porz�dku, ale jak go nie i poprosisz, to nie potrafi dotrzyma� sekretu. W tym akurat jest g�upi. JNie by�o go na pok�adzie ani nigdzie w pobli�u "Ilerkulesa", wi�c wr�ci�em do �rodka. - Nie widzia�e� gdzie� Graya? - stara�em si� by� uprzejmy. Jack nie odpowiada�. Szarpni�ciem otworzy� lod�wk� i wyci�gn�� mleko. j - S�yszysz? - S�ysza�em. Nie jestem g�uchy. - Widzia�e� go? Spojrza� na mnie. - Nie wiem, gdzie jest ta poczwara. W domu od razu bym mu do�o�y�. Ale w domu nikt nijgdy nic nazwa�by Graya poczwar�. Nie pasowa�em tu. Nigdy. I nigdy nie b�^l� pasowa�. Patrzy� na mnie jak na robaka. - - Ty te� jeste� poczwar�. Dlaczego sobie nie p�jdziesz? H�? Dupku? Chc� znowu �y�. Wyno� si� - by�o nam tu �wietnie, zanirh si� zjawi�e�. Chcia�o mi si� p�aka�. - Mo�e i p�jd� - wrzasn��em i wybieg�em. Przez do|k, na bagno. Ale zaraz zwolni�em. A� tak strasznie nie chcia�o mi si� p�aka�. Tu przynajmniej by�o prawie jak w domu. Przypomnia�o mi si� jajo. Ruszy�em w stron� wraka. W po�owie drogi przypomnia�em sobie o obietnicy. W�a�ciwie, to nie powiedzia�em "przyrzekam", ale i tak da�em Grayowi s�ojro. W tym rzecz, �e Gray wiedzia�, co robi, kiedy mnie o to prosi�, i ja te� dcpbrzc wiedzia�em, co m�wi�, kiedy mu obieca�em. Zatrzyma�em si� i przysiad�em na kamieniu. Nie mia�em dok�d p�j��. C/ulcm si� biedny i zagubiony. Zaraz te� przyszed� tata i usiad� ko�o mnie. Ch�tnie bym si� do niego przytuli�, ale ba�em si�, �e zniknie. On nie tak bardzo by�, jak mama. - Chyba st�d uciekn� - powiedzia�em. Westchn��, opar� �okcie na kolanach i przesun�� okulary na nosie jak zawsze, kiedy nad czym� my�la�. Tak samo zachowywa� si� tej nocy, kiedy Boss Skaldson powiedzia�, �e b�dzie strajk. - Nie mo�esz zostawi� rodziny. - Rodzina! - grzeba�em patykiem w ziemi. - Oni njnie nie chc�. Do 'ata nawet ich nigdy nie widzia�em. - A jednak to teraz twoja rodzina. Rodzina musi ci� przyj��", kiedy nib masz dok�d p�j�� - zakaszla� i wyplu� co� za siebie. Wbi�em wzrok w ziemi�. - Chc�, �eby�cie z mam� wr�cili. - Wsta�em i odszed�em par� krok�\y, - Dlaczego musieli�cie i�� i da� si� zabi�? - Bo tak by�o trzeba, Ira. By�y powody ... -Rodzina! Ty i mama uciekli�cie i zostawili�cie mnie z Graycm. Rodzina. - Ira... " - Gray jest ca�� moj� rodzin�. Odwr�ci�em si�. Znikn��. Zosta� tylko wiatr. - Przepraszam - powiedzia�em cicho. - Nie chcia�em. - Czeka�e�n jeszcze d�ugo, ale nie wr�ci�. Kiedy dop�yn�a do doku, Sam w�a�nie malowa� przedni pok�ad. - I lej! - zawo�a�a z daleka. - E! - przechyli� si� przez reling. - Szykuje ci si� k�opot. Przyholowa�a ��dk� bli�ej, tak �eby nie musfa� krzycze�. - Z Grayem? - Chyba nie. Jack i Ira. - Pokr�ci� g�ow�. Ira wylecia� dzi� rano jakby j kto goni� - w�ciek�y, rozumiesz? Wr�ci� jak�� godzin� temu z podwini�typii ogonem. Smutny dzieciak. Szarego nie by�o ca�y dzie�. - Ilmm. - Wydaje mi si� - rzuci� jej szybkie spojrzenie, ale zaraz znowu odwr� ci� wzrok - �e Jack nie jest dla niego zbyt mity. Sara namy�la�a si� chwil�. - Musz� wraca� do domu - powiedzia�a nagle. - Taa... a ja musz� sko�czy� przedni pok�ad, zanim zrobi si� za zimn Farba mi nie wyschnie - odszed�, gwi�d��c jak�� sm�tn� melodi�. Przycumowa�a ��dk� i posz�a w kierunku wej�cia na pok�ad. Dzieli� j� jL< szcze od niego spory kawa�ek, gdy us�ysza�a kla�ni�cie i krzyk Iry. Ja�l krzycza� co� niezrozumia�ego. Nagle woda ko�o �odzi buchn�a jak wulka�;| na pok�adzie pojawi� si� Gray. Ruszy� do �rodka szybciej ni� mog�a to sotT wyobrazi�. Sara pu�ci�a si� biegiem. Z pok�adu us�ysza�a g�os Graya. - Przesta� m�wi� w ten spos�b. - A to dlaczego, poczwaro? H�? - wrzasn�� Jack. Zatrzyma�a si� w p� kroku. - Bo zn�casz si� nad kim�, kogo kocham - powiedzia� Gray po kr�tki] namy�le. Przez minut� nie by�o nic s�ycha�, a potem Jack zaszlocha�. Wbieg�a i �rodka. - Co si� tu dzieje? Jack podbieg� i przytuli� si� do niej. - Jack, czy on ci� skrzywdzi�? Co si� dzieje? Gray lnie poruszy� si�. Ira spojrza� na| niego, potem n|a Sar�. Jack bdsun�� si�. Zobaczy�a �lad uderzenia na jego policzku. - Czy Gray ci to zrobi�? - zapyta�a cicho. Nic odpowiedzia�. i j - Jcl�eli skrzywdzisz moje dziecko - powiedzia�a cichym, strasznym ciosem j- je�eli tylko dotkniesz mojego syna... To popami�tasz. - Ja to zrobi�em - odezwa� si� Jra. Jego twarz by�a spokojna, chocia� bia�a jakj papier. - Czy to prawda? - spojrza�a na Jacka. Kiwn�� g�ow�. - Dlaczego? Ira wiadzi� r�ce w kieszenie. Plecy mia� zgarbione. - N�jzwa� Graya poczwar�. Nie pierwszy raz. l Patrzy�a na niego. Potem na Jacka. Potem zn�w na Ir�. W ko�cu zwr�ci�a | si� do Graya. - Wszystko jedno, m�wi�am powa�nie. - Wiem - powiedzia� Gray. Nast�pnego dnia wyszli�my z Grayem jeszcze przed �jwitem. By�em gotowy do ucieczki. Mog�em to zrobi� zaraz! po kolacji, ale Gray powicjdzia�, �e to kiepskji pomys�. Opowiedzia�em mu, (po m�wi� tata, aj on przypomnia� mi o trzech mi�o�ciach. Do cholery, odk�d pami�tam, wiercji� mi dziur�^ w brzuchu tym kosmickim tekstem. Nie mo�cs? porzuci� rodziny - m�wi�. Rodzina. W drodze do wraka Gray nie odzywa� sj�. Nie mia�em poj�cia, o czyjn my�li, ale wiedzia�em na pewno, �e nad czym� rozmy�la. Pewnie � Sarze i Jacku. Od przedwczoraj jajo dwukrotnie uros�o. Smugi na skorupie znikh�ry. Na pewno w! �rodku ros�o co� wspania�ego. Zastanawia�em si�, co to mb�e by�. Z Graya nie mia�em wielkiego po�ytku - nawet nie grobowa! zgadywa�. Zawsze mnie to wkurza�o. Odzywa si� tylko wtedy, gdy jest pcwienl I c� z tego za przyjemno��? i j l Jajo bjy�o takie pi�kne! Po�yskiwa�o z�oto-srcbrnym blaskiem, szaro�ci zmieni�y bdcie� na bardziej b��kitny. W i �rodku musia�o znajdowa� si� co� naprawd�j pi�knego. Marzy�y mi si� smoki f gryfy, a je�li ju�! nic kt�ry� zj nich, to i tak b�dzie to co� dziwnego i niezwyk�ego. A mo�e by to sp(zeda�? Mogliby�my wtedy kup; i� bilet i wydosta� si� st�d. Nawet na Maxwell St�ti�n by�o lepiej! Pomog�em Grayowi okry� jajo szmatami. Potem usiedli�my i d�ugo ptitrzyli�njiy na ocean. - Chcjia�bym st�d uciec - Chcia�by� znowu by� z rodzin� - odpar�. Prawie si� rozp�aka�em. By�em taki samotny. Z nim to tak zawsze! Ledwo zd��y�em pomy�le�, �e wszystko ju� mia�em jasfrio pouk�adane w g�owic, orji wyskakiwa� z jak�� tego typu prawd� i wszystko psu�! JAJO i ! ! i 37 - Czy pami�tasz o trzech mi�o�ciach? - zapyta� <pcho. Znam to na pami��! Od kiedy nauczy�em si� m�wi�. - Ty znowu swoje? Kocha� rodzin�, kocha� pracft, kocha� obowi�zek. - W�a�nie - mrukn�� - i zawsze w tej kolejno�ci. Wzruszy�em ramionami. Czu�em przez sk�r�, �e to, co zaraz powie, nie spodoba mi si�. Ale nic nie powiedzia�. Po prostu patrzy� w ocean. - W pi�tek musz� i�� do Miller's Hali. P�jdziesz ze mn�? - kosmit�w? Powa�nie? i. Wistanicsz lak wcze�nie? Jasne- _ Te� pytanie do kabla, T i�a zabezpieczaj�ca c>�gne.ra Jilo to na]- cznych bele* - Nie wiem - nala� sobie kubek Kawy � tv..,.._ d�ugie... Ja by�em na rybach, ty - tutaj. Dobrze by mi zrobito towarzystwo. Wiesz, co to znaczy gada� o �owieniu ryb przez trzy miesi�ca? Za�mia�a si� z ulg�. Ale by�a te� lekko rozczarowana. _ Musz� wraca� do domu. Dzieciaki b�d� si� martwi�, jak si� ni� pojawi�. � iii - Gray m�g�by si� nimi zaj��. - Gray... - zacz�a zbiera� resztki jedzenia z powroten) do �ni^dani�w-ki. - Kiedy mog� tego unikn��, wolej, �eby nie kr�ci� si� k�b moich dzieCi. - Hej - pojednawczo dotkn�� jej ramienia. Podnios�a wzrok^. U�mfc-chal si�. - �artowa�em - powiedzia� �agodnie. - Mhm - teraz i ona u�miechn�a si� s�abo. - Kiepskii dowcip. - C�, jestem upo�ledzony na umy�le. Nic dziwnego p�> lrze<fh mics^�-cach we flocie rybackiej. - Ale - powiedzia�a wolno - i tak nie mog� i��. MuszL jwraca� do doijnu. Nie m�wi� nic przez d�u�szy czas, a Sara nagle zapragjn�a dotkn�� jego policzka, poczu� g�adk� sk�r� z rji�odym zarostem. Policzek ijn�czyiny. Dawno ju� nie dotyka�a sk�ry m�czyzny. Ani kobiety. Pjzjytula�ij i dotyka�a tylko Jacka czy Ir�. Ale z nikim niej dzieli�a dotkni�cia... - Mog�aby� przyj�� do mnie na kolacj� - powiedzia�] Oczy i mia� ja|sne, a twarz napi�t� od skrywanego �miechu. Nie mog�a si� nie u�miechn��, - Masz zamiar zrobi� mi kolaq�? - A jak! - zatar� r�ce. - Mab jeszcze co� ze stary�rj zapas�w: b�eikilka i jc�owca. Znam faceta na pirsie, ? kt�rym m�g�bym zarnieni� }i na hoijnara. Je�eli nie lubisz, to mo�e m�g�bytn... - �^.ur.Pk, jeeo ramienia. Prjzerwp� <vmatrzv� na jej j-�k�, pbtem nk ni�. obserwuj�c ^^ ^ pi�lek? No dlaczego? Kendall podwi�z� nas opowiedzia� mi o mm i o tym w �adowali. Kilku z nich tymi* wya^iu.w _ r _^ sionu. Tak m�wi historia. Gray twierdzi, �e by�o troch� inaczej, ze ut�p.u,,^, nikt nie wiedzia�, co jest grane i o co by ludzi nie pytali, moj;�o brzdnic� jak "^r-rfha n wskazanie drogi, ale faktycznie chodzi�o o �b� zupe�nie innego. W wyra�niej sto, daj�c ludziom ogie�. Niedaleko jest Cust0ms Ilouse. Gray m�\vi, �e nazywaj� go te� Bram� na Zach�d. Nigdy nic podobnego nie czyta�em, ale mo�e on czyta�. Budynek zaprojektowali kosmici, wi�c nie wygl�da na zamieszkany przez ludzi. A jednak �yje ich tu kilkoro. Paru pozna�em. Jedna strona wygl�da, jakby si� stopi�a, a d|ruga wystrzela wysoko w g�r� jak ostro zako�czona iglica. Jest to ogromna budowla, zajmuje blok mi�dzy czterema ulicami i ma ze czterdzie�ci pi�ter wysoko�ci. Jeszcze wi�kszy, prawic dwustupi�trowy budynek misji dyplomatycznej znajduje si� daleko za Long Wharf w porcie, ale to tutaj kosmici odpoczywaj�. W drodze stara�em si� wyci�gn�� od Gnjiya, po co tam jedziemy. Nie} odpowiada�, wydawa� z siebie to jego brz�czenie. Zawsze tak robi, kiedy nie ma ochoty odpowiedzie� ria jakie� pytanie. - Nie to nic - rozz�o�ci�em si�. - Ale chodzi o jajo, tak? Przynajmniej tyle mi powiedz. Zatrzyma� si�, podni�s� mnie do g�ry, tak �ebym m�g� patrze� mu prosto w oczy. Przez minut� nic nic m�wi�, a� strach jmnie oblecia�. Nigdy przedtem si� tak nic zachowywa�. Naraz wyda� mi si� tak bardzo inny. Zacz��em si� zastanawia�, �e mo�e powinienem by� zosta� na "Ilcrkulcsie". � - Czy ty mi ufasz, Ira? - zapyta� dziwnie; cicho. - Jasne. - To bardzo wa�ne. Nie wspominaj-ani s�odem o tej rzeczy ca�y dzie�. Ani,) na ulicy, ani w tym budynku, ani w poci�gu, ani na ��dce w drodze do domu. Nigdzie. Dop�ki ci nic pozwol�. Rozumiesz? (lata sta� za nim i kiwa� g�ow�). Okropnie mnie to rozz�o�ci�o, �e we dw�ch sprzysi�gli si� przeciw mnie., i - Je�eli to taki okropny sekret, dlaczego nie zostawi�e� mnie w domu?! Milcza� d�u�sz� chwil�. - Zdobywamy informacje. Niekt�re mog|� mie� co� wsp�lnego z jajem Inne nic. Spekulacje s� zb�dne. Ale poniewa� we dw�ch wyl�gamy jajo, dotyczy to tak�e ciebie. Masz prawo by� tutaj. - No, ju� dobra - waln��em go w rami�. - Ju� dobra, nie musisz si� tak napina�. - Dalej nie rozumiesz. To wa�ne, �eby� si� nie odzywa�. Nie chc� ci�', straszy�, a sam ju� nie wiem, jak ci t�umaczy�. Mog� ci� tylko prosi�, l jesz^l cze jedno: nic wykazuj si� zbyteczn� wiedz�. iZnasz m�j j�zyk, znasz Lingw�; - nauczy�em ci�. Musisz to ukry�. Postawi� mnie na ziemi� i weszli�my do �rjxJka. W hallu by�o dwudziestu - trzydziestu najdziwniejszych kosmit�w. �aden z nich nie zwr�ci� na nas wi�kszej uwa^i - pewnie byli�my tak samo dziwni dla n|ch, jak oni dla nas. Ale ju� samo wn�trze wyda�o mi si� niezwyk�e. Sk�ada�o si� z samych okien. Ze \jvszystkich stron by�y okna ukazuj�ce port z wysoko�ci jakich� dwudziestu metr�w. Obejrza�em si� na drzwi, przez kt�re weszli�my - te� by�y szklane i wychodzi�y na ulic�. _ Co to za okna? Hologramy? - spyta�em. _ Nie, okna. - Gray potrz�sn�� g�ow�. Przez chwil� patrzy� na nic, a potem zn�w odwr�ci� g�ow� do mnie - przy budowie Miller's Ilall zastosowano N-przestr/e�. Niewielki kosmita, ni�szy ode mnie, zbli�a� si� w nasz� stron�. Zatrzyma� sic przede mn�, ca�y taki pokurczony i jakby zdeformowany. Mia� br�zow�, pomarszczon� sk�r� i ogromne niebieskie oczy ciskaj�ce gromy. W ko�cu opanowa� si� i wlepi� we mnie wzrok. _ Na co si� tak gapisz? - wykrztusi�. Znowu si� w�ciek�em, ale przypomnia�o mi si�, co obieca�em Grayowi. - Na nic. Przez chwil� chrz�ka� i pokas�ywa�. - Na nic. M�wi, �e na nic. Zbli�y� swoj� twarz do mojej tak, �e prawie dotykali�my si� nosami. Widzia�em tylko te wielkie, niebieskie oczyska. - Nic. Powiedz, no, pokurciu, wirzysz we wr�ki? - Nic - mrukn��em. - I la! - wykrzykn�� i odskoczy� ode mnie, �miej�c si� i klaszcz�c w d�onie. - Cwaniaczek! Ha! - oddali� si�, klaszcz�c. Popatrzy�em na Graya, a on na mnie. - Co to by�o? - Nie przejmuj si�. On ci� lubi. - Sk�d wiesz? - chwyci�em jedno z jego ni�szych ramion. Nagle poczu�em si� nieswojo. - Nic zjad� ci�, nie? Popatrzy�em mu w twarz. Nawet nie mrugn��. Waln��em go w rami�. To by� dowcip. �wietny �art! Jak i to jego imi�. Wszyscy kosmici s� szarzy. I �aden /. nich nic ma ludzkiego imienia, tylko Gray. Nazwa� si� specjalnie takim imieniem, jakie m�g�by przyj�� ka�dy kosmita, to by� w�a�nie jego dowcip. W�ciek�em si�, �e sobie stroi �arciki w�a�nie teraz, chocia� dziesi�� minut temu ostrzega�, �ebym siedzia� cicho. Potem przysz�o mi na my�l, �e mo�e w len spos�b stara si� mnie podtrzyma� na duchu po tym wszystkim, co mi naopowiada�. Mo�e nawet i to wszystko zaaran�owa�. Znowu waln��em go w nog�. D�ugo jechali�my wind� na szczyt wysokiej cz�ci budynku. St�d by�o wida� wszystkie wysepki, r�ne budynki w porcie, poduszkowce. Patrzy�em na miasto tam, w dole i widzia�em wszystkie kana�y Back Bay i wszystkie ��deczki i kajaki, kt�re wygl�da�y jak ludzie na ulicy. Gray przygl�da� mi si�. - Sto lat temu to by�y ulice, a nie kana�y. / - Rany boskie, co si� sta�o? - Boston zaton��. I dalej tonie. Kiedy� by�a tu woda. Zrobili tam� ziemn� na rzece i tak powsta�a Back Bay. Kiedy przyp�yn�a "Mayflower", Boston by� prawic wysp� - wskaza� na wod� w zatoce i mury opasuj�ce pier�cieniem centrum. - Mury stoj� na konturze dawnego Bostonu. Granice wyznacza si�. na nowo. Patrzy� na mnie. Zmarszczy�em nos. - Ha, ha, ale dowcip. j Wzruszy� ramionami i poprowadzi� rjinie d�ugim korytarzem. Po obu jego stronach zn�w umieszczono okna. Po jednej stronie - port, po drugiej - miasto. Ale teraz widoczne z drugiej strony. Ulice z wielkimi budynkami, stary Customs Ilouse i inne... W nast�pnym pomieszczeniu tylko przeciwleg�e �ciany mia�y okna, ale za-to wida� by�o przez nie ten sam fragment portu. Kr�ci�o mi si� w g�owie. Te same mewy lecia�y po obu stronach pokoju. - A to s� hologramy? - spyta�em, staraj�c si� nie patrze� na nie. - Nie, to tylko okna. Wysokie pomieszczenie przypomina�o audytorium. Na pod�odze le�a� mi�kki dywan i wielkie poduchy] na kt�rych siedzieli najrozmaitsi kosmici - zbyt wielu, �eby ich zapami�ta�. jPrzypohiina�o tej troch� takie zoo dla ptak�w - awiarium, tak si� to chyba nazywa - w kt�ryrri znajduje si� czterdzie�ci albo pi��dziesi�t r�nych gatunk�w ptak�W, kt�re Ci�gle zmieniaj� miejsce i s� jak barwne plamy. Niekt�re stoj� bez ruchu i rozgl�daj� si� wko�o, inne chowaj� si�, a jeszcze inne przelatuj� ci nad g�ow� jak strza�y. Ale nie spostrze-, ga si� ich oddzielnie. Wszystkie zlewaj� si� w jedno. Mo�na na to znalc��l spos�b. Patrzy si� tylko na te ni�ruchorpe i odczytuje karteczki z nazwami, cze-1 kaja� na �migaj�ce ci nad g�ow�, staraj�c si� zapami�ta� nazwy. O tamtychf kt�re staraj� si�- ukry�, po prostu si� zapomina;. C�... tu nie by�o �adnych karteczek. Spostrzeg�em tego ma�ego, kt�ry jzaczepi� mnie w hallu. Przemyka� si� bokiem i jakby mnie obserwowa�. . ] Usiedli�my. Nikt nie zwraca� na nas uwagi. Siedzieli�my tak jaki dziesi�� minut i zaczyna�o mi si� nudzi�. - Co teraz? - Poczekamy. - Na co? Czy Gray co� zaplanowa�? - Nie jestem pewien. Tylko tyle uda�o mi si� od niego wyci�gn��. NJawet nie pr�bowa� zgadywa� - jak to kosmita. Zawsze chc� gada� tylk[o o konkretach. Paranoja! Kilka minut p�niej Gray zacz�� mi masowa� ramiona tak, jak on to po< trafi. Odpr�y�em si� i poczu�em si�- �pi�cy. Przytuli�em si� wi�c do nicgoj By� laki ciep�y. Zapad�em w sLn jak ra�ony obuchem. | �ni� mi si� tata. Stara� si� co� mi powiedzie�, ale go nie s�ysza�em, okropnie podniecony i zdenerwowany. Ci�gle co� do mnie wo�a�, ale cho by� na drugim ko�cu pokojuj nie mog�em gO dos�ysze�. Obudzi�em si�. pokoju wisia�o jakie� brz�czenie. Usiad�em i rozejrza�em si� dooko�a. Wszy-SC4 kosmici patrzy�^ w jedn� stron� - na przeciwleg�e drzwi. Stal wj nich ccn-taibr. Tak je nazywaj�. NiL ten z mitu greckiego, rozumiesz. Nie by� to p�l-cz�o-wii;k, p�-ko�. Przypomina� skrzy�owanie stonogi z przedni� cz�ci� cia�a modliszki - jakby ca�y sk�ada� si� �J ostrych kraw�dzi. Ca�y poza oczami. MJal wielkie oczy � w�skich jak u kota �renicach. Wszed� do pokOju poruszaj�c si� Skokami. Z pocz�tku my�la�em, �e co� z iiim nie jest w porz�dku. Potem u�wiadomi�em sobie, �e centaur porusza si� jak postaci w starych filmach. Jego ruchy nie by�y p�ynne, ale skokowe, jak poszczeg�lne klatki filmu zatrzymane na u�amek sekundy. Przypatrzy�em si� uwa�niej. Okaza�o si�, �e mi�dzy tymi skokami prawie nie da si� zauwa�y� �adnego ruch^i. Zatrzymywa� si�, patrzy� na kogo� z go�y - mia� blisko trzy metry wzrostu - a kiedy kto� z drugiej strony co� do niego mbwi�, w mgnieniu oka odwraca� si� jw tamt� stron�. By� tak szybki, �e a� w gtbwie mi si� zakr�ci�o, i i Przechadza� si�, gaw�dz�c z iiinymi. Przykuwa� uwag� wszystkich. Wyda�o mi si�, �e zmierza w naszym kierunku, tak jak podchodzi si� zwierzyn� na polowaniu. Mia� takiej z�owrogie r�ce. Przyprawia�y mnie o dileszcz. Popatrzy�em na| Graya. Obserwowa� go uwa�nie. Nie przypominam sObie, �eby kogo� i tak uwa�nie obserwowa�, nawet mnie! W ko�cu cent�ur zbli�y� si� i spojrza� na nas, ale raczy� zauWa�y� tylko GJraya. Wyprostowa� si� i podszed�. - Stary-o wielu-imionach - przem�wi� w Lingwie. - Nie wiedzia�em, �e tu jeste�. ii! Gray wykona� co� w rodzaju dworskiego uk�onu, nie spuszczaj�c wzroku zicentaura. l ' j - O, �wi�ty, sam niL mog� uwierzy� w�asnemu szcz�ciu. Centaur przysiad� na zadzie jak stiarzec w fotelu. - Dawno ci� nie widzia�em. Nie widzia�em nikogo z twojej rodziny, od kiedy zniszczyli�my gnia|zdo - p� cyklu temu? Mo�e nawet cary cykl? Czy jeste� ostatni z rOdu? Gray znowu rnu si� pok�oni�. - Chyba nie, o �wi�ty. Lanim mnie znaleziono, estywowafcm prawic 4va cykle. Z poWodu zniszczenia mojego gniazda. - Ach - centaur Wzni�s� rami� i pozwoli� mu opa�� w lekcewa��cym ge�cie. - Oczywi�cie. Czy to twoja maskotka? - zapyta�, po r^z pierwszy zwracaj�c na mnie uwag� Szala�em ze zdenerwowania. Stara�em si�, �eby nie pozna�, �ej cokolwiek rpzumicm z tego^ o czyni m�wi�, i jaki jestem w�ciek�y, �e to co� wymordo-tya�o ca�� rodzin� Gray3. Gdybym mia� karabin, �aser, cokolwiek... I tak nic tym nie wsk�ra�. Z daleka by�o wida�, �e on tylko czeka, �eby kt�ry� z nas <�>t si� sprowokowa�. Z| uwag� kontrolowa� ca�y pok�j. Ostry by�l Cholernie . Stara�em si�, jak mog�em, wygl�da� na g�upka. - JTo nie makkotka, o �wi�ty. To m�j siostrzeniec. - Jeste� pciyi^n? - Centaur s^p��t� ramiona na piersi, Lupctnie| jak cz�owiek, ale wygl�da� tak, jakby si� Czai�. - Jestem, o �ci�ty. Jak twoje potomstwo? Cehtaur spojfz^� na Graya. - Dzi�kuj�. Przywioz�em ze sot>� dwie poczwark| i wkr�tce b�dji si� przeistacza�. P�M co, nie mam jaj. $zkoda, od dawna mam apetyt na delikatne mi�so. Ale �al by�oby wraca� do domu w ogol� bez,dzicci, wieje si� powstrzyma�em] JJu� nied�ugo si� rjrzepoczwarz� i st^n� si� dzie�mi] Jak my�lisz, czy by�by to wielki wstyd, gdybym wr�ci� tylko L jednyrji dzieckjem? - JNie z�ozy�b�jjaj, o, �wi�ty? - Na razie wcale. Pr�bowa�em kitka razy, ale md�e pia�o mqie nie s�ucha. - C�ntaur odwr�ci� g�ow� ca�kiem <�o ty�u, patrzy� na co� prz^z mome|nt, a poteij) jego g�owa wr�ci�a na miejsde z g�o�nym mla�ni�ciem. [My�la�erp, �e zwymiotuj�, - Daj mi swoj� poczwark�. Doskonale j� przyrz�dz�. Sp�jrz - pokaza� na mfiie - to co� nawet nie rozumib naszej mowy. - i Nie mog�i, o, �wi�ty. -i No, daj ni j� w prezencie - wypr�y� si� ca�y i wygl�da� jak bielik zawieszony w powietrzu. Gray wyda� cjicjjy pomruk. Spojrza�em na niego. Wyci�gn�� ivszyslkiL pal-| ce na| wszystkich damionach w kierunku centaura. Wygl�da�y j^k ostrza. � -i Nie mog�|, c|), �wi�ty - powiedzia� cicho. - J*ro�z� o wybaczeni^. Ptjzez kilka rhiriut mierzyli si� wzi-okiem. W ko�cu centaur ust�pi�. -| To wielki gijzech. Ale... mo�e to moja wina. Zbytnio pob�a�am sfvoim apetytom. Mo�p tjo nie zawsze jest zialet� - znowu gw|a�townie| rzuci� gilow�. - Musz� ju� odej��, przyjacielu. DO nast�pnego spotkania. '< ! Oddali� si� tiikj posuwi�cie, jakby i mia� k�ka. - Co si� dzieje? - szepn��em do Graya. - Ciii - schoWa� palce i usiad� fc powrotem. -| Chc� do (�omu. Chod�my st�d. Obj�� mnie (przytuli�. -l Jeszcze chwil� cierpliwo�ci. Ni0 mo�emy od razu wyj��. Tq nieuprzCjmiec Siedzieli�my jeszcze z p�l godziny. JW ko�cu Gray wsta�- - Terpz mo�erpiy i��; - W^ mie�cie byte mg�a. Opatulilenji si� kurtk�. -4 Jezu, o co tjam posz�o? Nie od razu Odpowiedzia�, ale rozejrza� si� wko�o i przez chwip� nas�uchiwa�. -4 Posz�o rjarji lepiej, ni� si� spodziewa�em. Teraz ju� chyba ma�emy' roznpawia�. Chodzi�o o jajo. 4 Rany! - GJray potrafi czaseni by� upierdliwy! - To wie^m! Kto to by�, ten centaur? Po co musieli�my tu przyj��? Czy on m prawd� dorri... gniazdo, cby jak to si� tam r|azywa? Powiedz! CJray zaduniat si� na chwil�. 44 _ Ten centaur to... bipkqp - to jest chyba najlepsze s�owo. Spotka�em J) zalcdwie'kilka razy w �yciju. Jego rodzina i moja spiera�y si� o pejwne te- Jtoria w uk�adzie Maxwell �tation. Moja rodzina zosta�a zniszczona... albo ;c�;ij nie zupe�nie zniszc^on^, to przynajmniej zmuszona do opuszczenia uk�adu. Nie wiem, gdzie jest i teraz. Twoi znale�li mnie w pa�mie ast�roid�w p�awi� tysi�c lat po tym ^vszystkim. Jeszcze zanim si� urodzi�e�. My�la�em, �4 nasze jajo mo�e by� j�jerp centaura, ale nic mog�em tego sprawdzi� - wiadomo�ci na ten temat nfe s� publikowane. Mo�na z nimi o wsjzystkim rci/.mawia�, ale nie wolno jo tym pisa�. Wcze�niej uda�o mi si� tylko dowiedzie�, �e na ziemi �yjei tyflco jedna rodzina centaur�w - rodzina bi-sljupa. | | Zadr�a�em. j j - Czy rzeczywi�cie mia� ochot� mnie zje��? Skin�� g�ow�. j j - Centaury uwa�aj� za szczeg�lny przysmak p r e - s e n s y t y w y. - Prc-sensytywy? ii - Centaur ma sztywne zasady stanowi�ce o tym, kto jest, a ktoinie jest istot�. Mo�liwo�� porozu^nie^vania si� na og� kwalifikuje ci� jako isitot�. - Jezu! Przecie� mog|er4 z nim rozmawia�! - Wiem. - Dlaczego kaza�e� mj trzyma� to w tajemnicy? - Waln��em go ^v nog�. -i M�g� mnie zabi�! Co za idiotyzm! " � j Szed� dalej. - Gdyby� przem�wi�, m�g�by ci� wyzwa� na pojedynek w jedzeniu. - Potrafi� je�� tak sarbo dobrze jak on. - Pojedynek w jedzcrjiu j- powiedzia� wolno Gray - polega na tym, �e len, co przegrywa, zostaje zjedzony. Dla centaura przegrany ju� z definicji nijC jest istot�. - Aha - poczu�em $i� bardzo malutki i zagubiony. - Wi�c po co w o|�le tam by�em potrzebhy?| - Nie chcia�em, �eby bisjcup pomy�la�, �e przyszed�em si� m�cii Skoro przyszed�em z rodzin�, wiedzia� na pewno, �e nie wybra�em si� ni wojn�. ^nic te� si� nie chce umieraj, Ira. Po chwili uj��em go za r�k�. - Wsp�czuj� ci z poWodu rodziny, Gray. Nic odzywa� si� a� do nast�pnej przecznicy. Dopiero, gdy do niej doszli�my, powiedzia�: j j - Oni odeszli. Wraz z nadej�ciem wie|czcjru z kana��w Back Bay do miasta nadci�gn�y zniszczy� tw�jH tl|rnany mg�y i przewala�y siej mi�dzy �cianami budynk�w jak zataczaj�cy si� Pf)|ik. Zje�d�aj�c wind� W d�, Sara mia�a uczucie, �e za chwil� zariurzy si� jakiej� cieczy czy wacie; w kt�rej z pewno�ci� utonie. Mia�a spotlja� si� z Samem na jego ��dce oko�o �smej, ale ju� teraz musia�a si� napi�. Szybko j wysz�a Z bydynku. S�o�ce zosta�o wysdko w g�rze, na dziewi��dziesi�tym pi�trze, gdzie w�a�nie sko�czy�a prac�. Tu na dole mg�a nadawa�a miastu charakter niere- j alnego, sennego widziad�a. Drzewa �wi�toja�skie przed starym Customs Ilouse prze�wieca�y pi|zez mg�� przyt�umion� ��ci�. Wszystkie jesienne] barwy wydawa�y si� zgaszone. G�rne miasto ca�kiem znikn�o. W miejscu, gdzie si� znajdowa�a, istnia� tylko r�g ulicy pe�en sklep�w z pami�tkami, ulicz- j nych handlarzy i kwaciarek otulonych i wyciszonych bia�ym oparem. Kupi�a precelka na ulicznym straganie, a potem czckata, a� handlarz pod-J grzeje go w jednym z tych przeno�nych piecyk�w wymy�lonych przez kosmit�w. J Przyda�by si� taki na "Ilerkulesie" - pomy�la�a. Siedzia�a pod drzewem �wi�toja�skim i wolno, z poczuciem winy, jad�a | precla. Sam pewnie w�a�nie gotuje dla niej kolacj�. Nagle wr�ci�o wspo-j mnienic p�on�cego IIull. Poczu�a w.nozdrzach zapach materia��w wybucho-| wych zmieszany z woni� spalenizny i odorem morskiej wody. Przypomnia�a j sobie, jak zdzieli�a jakiego� cz�owieka �omem po g�owie - ciemne azjatyckiej w�osy, dzikie oczy i tryskaj�c� z czo�a krew - kiedy stara� si� odebra� jej! ��dk�. Stara�a si� dotrze� do domu. Ich jedynego po tych wszystkich latach] koczowania na ��dkacrj domu, kt�rego jej rodzice nie chcieli zostawi�. Niej chcieli uwierzy�, �e n^sz� zostawi� ten dom a� do chwili, gdy by�o ju� za] p�no...gdy znalaz�a I^oni. Poparzon�, mimo z�amanej r�ki p�yn�c� wj si�gaj�cej bioder wodzie. Sara wci�gn�a Roni do ��dki. Znowu uruchomi�a! silnik, �eby p�yn�� ^o domu, kiedy nadlecia�y wojskowe samoloty.! Zanurkowa�y i zrzuci�y co� - nigdy nie dowiedzia�a si�, co to by�o - co| eksplodowa�o jak ogrtista p�achta. Chmura ognia ruszy�a w ich stron� wrz�c� fal�. Sara zawr�ci�a motor�wk� i ruszy�a do przodu na pe�ny gaz.1 P�omienie po�era�y dorb po domu, niskie dudnienie wybuch�w goni�o j� jakf z�owrogie echo. Nie L a l e j silnika! Nie zalej silnika! ��dk wpad�a do portu. W dali, na Telegraph Hill gangsterzy odszczekiwali siq strza�ami. Z Ilog Island odezwa�a si� artyleria przeciwlotnicza. Dwz my�liwce zawr�ci�y i odpali�y w jej stron� po jednej g�owicy. Sara chwyci�a Roni i obie przypad�y do dna motor�wki. O�lepiaj�cemu blask�w towarzyszy� ryk morza wok� nich. Gor�cy wicher wyssa� z jej p�uc resztk tchu. Rozleg� si� og�aszaj�cy d�wi�k, tak g�o�ny, �e a� niepoj�ty. G� przebrzmia� nasta�a absolutna cisza. - Og�uch�am? Spojrza�a za siebie i nie zobaczy�a Ilog Island. Nie by�o jej. Zosta�a zr�w-| nana z ziemi�. Wiatr rpzwia� ogie�. Zosta� tylko dym. Sara siedzia�a na �awce w parku, obejmuj�c si� ramionami i patrz�c prze� siebie nieobecnymi octami. Nawet nie mog�a zidentyfikowa� miejsca, gdzid kiedy� sta� jej dom. Ty<n mniej prawdopodobne by�o to, �e kiedykolwiek od j najdzie �lad rodzic�w. Up�yn�y godziny, zanim uda�o jej si� odszuka� "Her kulesa". Szcz�liwie niewiele ucierpia�. Nie by�o tu �adnych szabrownik� 'Mo�e ich zabito. Mo�e o�lepi� ich wybuch. A mo�e Sara by�a w taki g�cbokim szoku, �e ich nie widzia�^. Opu�ci�a IIull w chorym �Wietle czerwo4 ncj tarczy s�o�ca przes�oni�tej dyjnami. Zimny wiatr z po�udnia popycha! jacht w stron� Bostonu. Przez ca�$ noc Roni nie odrywa�a wyroku od Saryj obserwuj�c jej ka�dy ruch. Sara spojrza�a na drzewo �wi�toja�skie nad g�ow�^ i otrz�sn�a si� jak mokrjj pies. Prawie si�dma. Wolniutko podnios�a si�, strzepuj�c z siebie okruchy wspomnie�. Przyjdzie taki dzie�, na pewno przyjdzie, liiedyj pogrzebie te okropne wspomnienia. Roni da�a si� zabi�... to jeszcze pogarsza spraw�. - Niech ci� diabli, Roni! Nie po to ci� z tego wyci�gnej�am| �eby zdycha� sama jak pies. ' i i Ten sam wiatr z po�udnia