13925
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 13925 |
Rozszerzenie: |
13925 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 13925 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 13925 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
13925 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Margaret Weis, Tracy Hickman
WOJNA DUSZ TOM l
SMOKI UPAD�EGO S�O�CA
Prze�o�y�
Micha� Jakuszewski
Tytu� orygina�u
Dragons of a Fallen Sun
Dedykowane z wyrazami wdzi�czno�ci Peterowi Adkinsonowi, dzi�ki kt�remu
magia wr�ci�a do �wiata Smoczej Lancy.
Pie�� Miny
Dzie� ju� si� sko�czy� i w naszej mocy
Nie le�y powstrzymanie nocy.
Kwiaty �pi� i mv zamknijmy oczy,
To dnia ostatnie ju� tchnienie.
Czarna noc wsz�dzie zaleg�a
Tam, gdzie gwiazd dusze odleg�ych
Od �wiata, kt�rym w�adaj�
Smutek, strach, �mier� i zniszczenie.
Za�nij, m�j mi�y, za�nij na wieki.
Zaci�nij mocno obie powieki.
Nie b�j si� nocy czarnej opieki.
Za�nij, m�j mi�y, za�nij na wieki.
Nasze dusze mrok wkr�tce poch�onie,
Skryjemy si� w jego zimnej toni.
W pustce Pani, kt�ra w d�oniach
Trzyma nitki naszych los�w.
Wojownicy, �nijcie o ciemno�ci,
Poczujcie dotyk s�odkiej rado�ci
Ma��onki Nocy i jej mi�o�ci
do tych, kt�rzy s�uchaj� jej g�osu.
Za�nij, m�j mi�y, za�nij na wieki.
Zaci�nij mocno obie powieki.
Nie b�j si� nocy czarnej opieki.
Za�nij, m�j mi�y, za�nij na wieki.
Zamknijmy oczy, oddech wstrzymajmy,
Wszyscy si� woli jej dzi� poddajmy
I swe s�abo�ci szybko wyznajmy,
Karku przed ni� zginaj�c.
Pot�ga ciszy niebo przes�ania,
Nikt z nas nie zdo�a poj�� otch�ani,
Co wszystkie nasze dusze poch�ania,
Kres strachom i smutkom daj�c.
Za�nij, m�j mi�y, za�nij na wieki.
Zaci�nij mocno obie powieki.
Nie b�j si� nocy czarnej opieki.
Za�nij, m�j mi�y, za�nij na wieki.
KSI�GA I
l
Pie�� �mierci
Krasnoludowie zwali t� dolin� Gamashinoch - Pie�ni� �mierci. Nikt spo�r�d �ywych
nie przychodzi� tu z w�asnej woli. Tymi, kt�rzy to robili, kierowa�a desperacja
lub gwa�towna
potrzeba b�d� te� po prostu wykonywali rozkaz dow�dcy.
Z ka�d� chwil� zbli�ali si� do opustosza�ej doliny i s�yszeli �pie�� ju� od
kilku
godzin. By�a straszliwa, niesamowita. Jej s�owa, kt�re nigdy nie by�y w pe�ni
wyra�ne, do
ko�ca rozr�nialne - przynajmniej nie dla zwyk�ego ucha - m�wi�y o �mierci i o
jeszcze
gorszym losie. Opiewa�y uwi�zienie, gorzk� frustracj�, wieczne m�czarnie. To by�
lament,
pe�en t�sknoty za miejscem zapami�tanym przez dusz� - na zawsze utraconym
pokojem i
szcz�ciem.
Gdy rycerze po raz pierwszy us�yszeli owe �a�obne tony, �ci�gn�li mocno wodze,
si�gaj�c jednocze�nie po miecze, i rozejrzeli si� wok�.
- Co to? - krzyczeli. - Kto idzie?
Nikt jednak tamt�dy nie szed�. Nikt z �yj�cych. Rycerze zerkn�li na dow�dc�,
kt�ry
stan�� w strzemionach, spogl�daj�c na wznosz�ce si� z obu stron wynios�e
urwiska.
- To nic - orzek� wreszcie. - Wiatr zawodzi w�r�d ska�. Jedziemy.
Pop�dzi� konia kr�tym traktem, kt�ry wi�d� przez g�ry znane jako W�adcy Zag�ady.
Podkomendni jechali za nim g�siego, gdy� jar by� zbyt w�ski, aby konny patrol
m�g� nim
pod��a� rami� przy ramieniu.
- Nieraz ju� s�ysza�em, jak zawodzi wiatr, panie - mrukn�� jeden z rycerzy - i
on nigdy
nie przemawia jak cz�owiek. Ten g�os m�wi nam, �eby�my si� tu nie zapuszczali i
lepiej go
pos�uchajmy.
- Nonsens! - Dow�dca szponu, Ernst Magit, odwr�ci� si� w siodle, aby spojrze� ze
z�o�ci� na zwiadowc�. - G�upie przes�dy. Ale przecie� wy, minotaurowie,
s�yniecie z tego, �e
uparcie trzymacie si� niedzisiejszych zwyczaj�w i zacofanych pogl�d�w. Pora ju�
wkroczy�
w nowoczesno��. Bogowie odeszli. Moim zdaniem nie ma czego �a�owa�. Teraz
�wiatem
w�adamy my, ludzie.
Z pocz�tku Pie�� �mierci �piewa� pojedynczy kobiecy g�os. Teraz do��czy� do
niego
pe�en strachu ch�r m�czyzn, kobiet i dzieci, wykonuj�cych przera�liwy hymn
rozpaczy i
smutku, kt�ry ni�s� si� echem po�r�d g�r.
Kilka koni sp�oszy�o si�, s�ysz�c ten sm�tny d�wi�k i nie chcia�o i�� dalej.
Zreszt�,
je�d�cy nie nak�aniali ich do tego zbyt usilnie.
Wierzchowiec Magita r�wnie� si� sp�oszy� i zacz�� ta�czy�. Rycerz zatopi�
ostrogi w
jego bokach, zostawiaj�c w nich g��bokie, krwawe bruzdy. Rumak powl�k� si�
niech�tnie
naprz�d z opuszczonym �bem, strzyg�c uszami. Dow�dca szponu pokona� jakie� p�
mili, nim
przysz�o mu do g�owy, �e nie s�yszy za sob� t�tentu kopyt. Obejrza� si� i
zobaczy�, �e zosta�
sam. Nikt z podkomendnych nie pod��y� za nim.
Zawr�ci� w�ciek�y i pocwa�owa� w ich stron�. Po�owa patrolu zsiad�a z koni, a
reszta
mia�a bardzo niewyra�ne miny. Ich rumaki dr�a�y.
- G�upie bydlaki maj� wi�cej rozumu ni� ich panowie - mrukn�� stoj�cy na trakcie
minotaur. Tylko nieliczne konie pozwala�y si� dosi��� minotaurowi, a jeszcze
mniej by�o
takich, kt�re mog�y d�wiga� tak wielkie istoty. Galdar mia� siedem st�p wzrostu,
��cznie z
rogami, i swobodnie dotrzymywa� kroku patrolowi, biegn�c obok konia dow�dcy.
Magit nie zsiad� z rumaka. Zacisn�� d�onie na ��ku siod�a, spogl�daj�c na
rycerzy. By�
wysokim, bardzo chudym m�czyzn�, jednym z tych, kt�rych ko�ci wydaj� si�
zwi�zane
stalowym drutem - by� znacznie silniejszy ni� na to wygl�da�. W jego
za�zawionych,
niebieskich oczach nie widzia�o si� inteligencji ani g��bi. S�yn�� z
okrucie�stwa,
utrzymywania �elaznej - wielu powiedzia�oby �bezmy�lnej� - dyscypliny oraz
ca�kowitego
po�wi�cenia tylko jednej sprawie: sprawie Ernsta Magita.
- Dosi�dziecie koni i ruszycie za mn� - oznajmi� zimno dow�dca szponu - albo
z�o��
skarg� do komendanta grupy na ka�dego z was z osobna. Oskar�� was o tch�rzostwo,
zdrad�
wizji i bunt. Jak dobrze wiecie, kar� za ka�de z tych przewinie� jest �mier�.
- Czy mo�e to zrobi�? - wyszepta� jaki� nowo pasowany rycerz, kt�ry pierwszy raz
wyruszy� na wypraw�.
- Mo�e - mrukn�� pos�pnie jeden z weteran�w - i zrobi. Rycerze dosiedli koni i
pod��yli naprz�d, spinaj�c rumaki ostrogami. Byli zmuszeni omin�� Galdara, kt�ry
nadal sta�
po�rodku drogi.
- Odmawiasz wykonania rozkazu, minotaurze? - zapyta� rozsierdzony Magit. -
Lepiej
si� zastan�w. Mo�e i jeste� protegowanym Protektora Czaszki, ale w�tpi�, czy to
ci pomo�e,
je�li oskar�� ci� przed Rad� jako tch�rza i wiaro�omc�. A s�dz�c z tego, co
s�ysza�em,
Galdarze - ci�gn�� drwi�cym, konfidencjonalnym szeptem, opieraj�c si� o szyj�
wierzchowca
- tw�j pan mo�e nie by� ju� tak bardzo skory ci� os�ania�. Jednor�ki minotaur,
na kt�rego
nawet pobratymcy spogl�daj� z lito�ci� i wzgard�. Minotaur zdegradowany do
pozycji
�zwiadowcy�. Wszyscy wiemy, �e przyznali ci j� tylko dlatego, �e musieli co� z
tob� zrobi�.
S�ysza�em zreszt� sugestie, �eby pop�dzi� ci� na pastwisko razem z reszt� kr�w.
Galdar zacisn�� pi��, sw� jedyn� pi��, tak mocno, �e ostre paznokcie wbi�y mu
si� w
cia�o. �wietnie wiedzia�, �e Magit chce go sprowokowa� do walki. Tutaj, gdzie
nie by�o zbyt
wielu �wiadk�w. Gdzie m�g�by zabi� kalekiego minotaura i po powrocie do domu
twierdzi�,
�e walka by�a uczciwa i chwalebna. Galdarowi nie zale�a�o zbytnio na �yciu,
odk�d utrata
prawej r�ki przemieni�a go ze straszliwego wojownika w pieszego zwiadowc�. Nie
mia�
jednak zamiaru gin�� z r�k Ernsta Magita. Nie da mu tej satysfakcji.
Omin�� dow�dc�, kt�ry rozci�gn�� w�skie usta w szyderczym u�mieszku.
Patrol ponownie ruszy� w drog�. Mieli nadziej�, �e dotr� na miejsce przed
zachodem
s�o�ca, nawet je�li jego zimny, szary blask nie ogrzewa� tu niczego. �a�obna
Pie�� �mierci
nie milk�a ani na chwil�. Po twarzy jednego z rekrut�w sp�ywa�y strumienie �ez.
Weterani
jechali zgarbieni, jakby liczyli na to, �e os�oni� uszy ramionami. Nawet gdyby
zatkali je sobie
paku�ami, nic by im to nie pomog�o. S�yszeliby straszliw� pie��, nawet gdyby
przek�uli sobie
b�benki.
Pie�� �mierci s�ysza�o si� w sercu.
Patrol wjecha� do doliny o nazwie Neraka.
Dawno temu, w niepami�tnych czasach bogini Takhisis, Kr�lowa Ciemno�ci
zostawi�a na jej po�udniowym kra�cu kamie� w�gielny uratowany ze zniszczonej
�wi�tyni
kr�la kap�ana Istar. Kamie� zacz�� rosn��, wch�aniaj�c w siebie z�o �wiata, a�
wreszcie
zmieni� si� w straszliw�, ogromn� �wi�tyni�; �wi�tyni� wspania�ej, odra�aj�cej
Ciemno�ci.
Mia�a ona sta� si� dla Takhisis wrotami, umo�liwiaj�cymi jej powr�t do �wiata, z
kt�rego wygna� j� Huma Smokob�jca, ale powstrzyma�y j� mi�o�� i po�wi�cenie.
Mimo to
Takhisis zachowa�a wielk� moc i wypowiedzia�a �wiatu wojn�, kt�ra omal nie
doprowadzi�a
do jego zniszczenia. Jej zawistni dow�dcy zacz�li jednak walczy� mi�dzy sob�
niczym sfora
dzikich ps�w, pojawi�a si� te� grupa bohater�w - znale�li oni w swych sercach
moc, kt�ra
pozwoli�a im powstrzyma�, pokona� i obali� bogini�. W�ciek�o�� Takhisis by�a tak
wielka, �e
w szale zniszczy�a �wi�tyni� w Nerace.
Owego straszliwego dnia mury gmachu eksplodowa�y na zewn�trz i spad�y z nieba
deszczem wielkich, czarnych g�az�w, kt�re obr�ci�y w gruzy miasto Neraka.
Oczyszczaj�ce
po�ary strawi�y budynki przekl�tego grodu, poch�on�y jego targowiska, zagrody
dla
niewolnik�w oraz liczne wartownie, zasypuj�c popio�em kr�te, przypominaj�ce
labirynt ulice.
Po z g�r� pi��dziesi�ciu latach po mie�cie nie pozosta� �aden �lad. Po�udniow�
cz��
doliny za�cie�a�y od�amki szkieletu �wi�tyni, a popi� dawno ju� unios�y wiatry.
Nie ros�y tu
�adne ro�liny, a wszelkie �lady �ycia pokry� piasek.
Zosta�y tylko czarne g�azy, gruzy �wi�tyni. Wygl�da�y przera�aj�co i nawet
Magit,
ujrzawszy je po raz pierwszy, zada� sobie w my�lach pytanie, czy post�pi�
rozs�dnie,
przeje�d�aj�c przez t� cz�� doliny. M�g� wybra� okr�n� drog�, ale to
oznacza�oby
dodatkowe dwa dni, a i tak ju� by� sp�niony, gdy� sp�dzi� kilka nocy z now�
dziwk�, �wie�o
pozyskan� przez jego ulubiony zamtuz. Musia� teraz nadrobi� to op�nienie i
zdecydowa� si�
pojecha� na skr�ty, przez po�udniow� cz�� doliny.
Czarna ska�a, z kt�rej zbudowano zewn�trzne mury �wi�tyni, przybra�a
krystaliczn�
posta�, by� mo�e z powodu si�y wybuchu. Wystaj�ce z piasku g�azy nie by�y
szorstkie, lecz
g�adkie. Mia�y fasetkowane �ciany i ostre kraw�dzie. Wygl�da�y jak czarne
kryszta�y kwarcu,
stercz�ce z szarego piasku. Niekt�re z nich si�ga�y wysoko�ci czterech m�czyzn.
Ten, kto
przyjrza� si� im z bliska, m�g� zobaczy� w nich w�asne odbicie, zniekszta�cone,
ale �atwe do
rozpoznania.
Wszyscy towarzysz�cy Magitowi ludzie dobrowolnie przy��czyli si� do armii
Rycerzy
Takhisis, skuszeni obietnic� �up�w i niewolnik�w zdobytych na wojnie,
upodobaniem do
przemocy i zabijania b�d� te� nienawi�ci� do elf�w, kender�w, krasnolud�w czy
wszystkich,
kt�rzy si� od nich r�nili. Tych ludzi, kt�rzy dawno ju� zapomnieli o wszelkich
wy�szych
uczuciach, przerazi� wygl�d twarzy odbitych w czarnych kryszta�ach, widzieli
bowiem, �e
usta odbi� otwieraj� si�, aby za�piewa� straszliw� pie��.
Wi�kszo�� zbrojnych zadr�a�a na ten widok i odwr�ci�a po�piesznie spojrzenia.
Galdar starannie unika� patrzenia na wysokie, czarne kryszta�y. Gdy tylko je
ujrza�, opu�ci�
wzrok na znak szacunku i czci. Ernst Magit z pewno�ci� powiedzia�by, �e to
przes�dy. Sami
bogowie nie przebywali w tej dolinie. Galdar wiedzia�, �e to niemo�liwe. Wygnano
ich z
Krynnu przed z g�r� trzydziestu laty. Minotaur by� jednak przekonany, �e
przetrwa�y tu ich
duchy.
Magit spojrza� na swe odbite w kamieniu oblicze. Tylko dlatego, �e �w widok
budzi�
w nim l�k, zmusi� si� do patrzenia odbiciu prosto w oczy.
- Nie jestem krow�, kt�ra boi si� w�asnego cienia! oznajmi�, spogl�daj�c
znacz�co na
Galdara. Dopiero niedawno zacz�� opowiada� te dowcipy o krowach. Uwa�a�, �e s�
bardzo
zabawne i nies�ychanie oryginalne. Dlatego powtarza� je przy ka�dej okazji. -
Krow�?
Rozumiesz, minotaurze?
Ernst Magit wybuchn�� �miechem.
W jego rechot przes�czy�y si� d�wi�ki Pie�ni �mierci, kt�ra nada�a mu melodi� i
tonacj� - mroczn� i nieharmonijn�, k��c�c� si� z innymi g�osami. Ten
przera�aj�cy efekt
wyra�nie wstrz�sn�� Magitem. Dow�dca kaszln�� i ku wyra�nej uldze swych ludzi
przesta� si�
�mia�.
- Ty nas tu sprowadzi�e�, dow�dco szponu - zauwa�y� Galdar. - Wiedzieli�my, �e
ta
cz�� doliny nie jest zamieszkana, �e nie ukrywaj� si� tu oddzia�y rycerzy
solamnijskich,
gotowych na nas uderzy�. Mo�emy bezpiecznie zmierza� do celu, pewni, �e nie ma
tu nic, co
mog�oby nam zagrozi�. Lepiej szybko st�d odjed�my, �eby z�o�y� raport.
Konie wjecha�y do po�udniowej cz�ci doliny tak niech�tnie, �e niekt�rzy je�d�cy
byli
zmuszeni ponownie zsun�� si� z siode�, zas�oni� oczy rumak�w i prowadzi� je za
uzd�, jakby
ratowali wierzchowce z p�on�cego budynku. Zar�wno ludzie, jak i zwierz�ta
wyra�nie
pragn�li jak najszybciej st�d znikn��. Wierzchowce przesuwa�y si� ostro�nie w
stron� traktu,
kt�rym tu przyby�y.
Ernst Magit pragn�� opu�ci� to miejsce r�wnie gor�co, jak jego podkomendni, i z
tego
w�a�nie powodu zdecydowa�, �e tu zostan�. W g��bi duszy by� tch�rzem i zdawa�
sobie
spraw� z tej s�abo�ci. Ca�e �ycie stara� si� udowodni� samemu sobie, �e nie jest
to prawd�,
lecz nigdy nie dokona� niczego rzeczywi�cie bohaterskiego. Kiedy tylko by�o to
mo�liwe,
stara� si� unika� niebezpiecze�stw. To w�a�nie dlatego dowodzi� patrolami,
zamiast razem z
innymi Rycerzami Neraki oblega� pozostaj�ce w r�kach Solamnijczyk�w miasto
Sanction.
Cz�sto jednak dokonywa� ma�o wa�nych, niezbyt ryzykownych czyn�w, kt�re nie
wi�za�y si�
z niebezpiecze�stwem, ale mog�y jemu i jego ludziom udowodni�, �e wcale si� nie
boi.
Jednym z takich czyn�w mog�o by� sp�dzenie nocy w przekl�tej dolinie.
Magit popatrzy� ostentacyjnie na niebo, kt�re mia�o kolor bladej, niezdrowej
��ci.
Bardzo osobliwy odcie�, �aden z rycerzy nigdy jeszcze takiego nie widzia�.
- Zapada zmierzch - oznajmi� sentencjonalnie. - Nie chcia�bym, �eby noc zasta�a
nas w
g�rach. Rozbijemy tu ob�z i wyruszymy w dalsz� drog� rano.
Rycerze wlepili w swego dow�dc� przera�one, pe�ne niedowierzania spojrzenia.
Wiatr
przesta� wia�. W ich sercach nie rozbrzmiewa�a ju� pie��. W dolinie zapanowa�a
martwa
cisza. W pierwszej chwili przywitali j� z rado�ci�, lecz z up�ywem czasu j�
znienawidzili.
D�awi�a ich, przygniata�a swym ci�arem. Nikt si� nie odzywa�. Czekali, a� Magit
powie im,
�e by� to tylko �art.
Dow�dca szponu zsiad� z konia.
- Rozbijemy ob�z w tym miejscu. M�j namiot dowodzenia ustawcie pod tym
najwy�szym monolitem. Galdarze, ty b�dziesz nadzorowa� rozbicie namiotu. Mam
nadziej�,
�e poradzisz sobie z tak prostym zadaniem?
Jego s�owa wydawa�y si� nienaturalnie g�o�ne, a g�os brzmia� ochryple i
przenikliwie.
Przez dolin� przemkn�� nag�y podmuch, zimny i ostry. Wzbi� w powietrze ob�oki
py�u, kt�re
przemkn�y nad ja�ow� ziemi� i znik�y w oddali.
- Pope�niasz b��d, dow�dco - rzek� spokojnym tonem Galdar, staraj�c si� w jak
najmniejszym stopniu zak��ci� cisz�.
- Nie jeste�my tu mile widziani.
- A przez kog� to, Galdarze? - zadrwi� dow�dca szponu Magit. - Przez te g�azy?
-
Waln�� otwart� d�oni� w czar - ny monolit. - Ha! C� za t�pa, przes�dna krowa!
Zsiadajcie z
koni i bierzcie si� za rozbijanie namiot�w - doda� twardszym g�osem. - To
rozkaz.
Ernst Magit rozprostowa� ko�czyny, demonstruj�c pe�en spok�j. Zgi�� si� wp� i
wykona� kilka rozlu�niaj�cych �wicze�. Ponurzy, niezadowoleni rycerze wykonali
jego
polecenie. Rozpakowali juki i zacz�li ustawia� ma�e, dwuosobowe namioty, kt�re
nios�a
po�owa patrolu. Pozostali wydobyli z baga�y wod� i prowiant.
Namiot�w nie uda�o si� rozbi�. �elaznych ko�k�w nie spos�b by�o wbi� w skaliste
pod�o�e. Ka�de uderzenie m�otka nios�o si� echem po g�rach, wraca�o do nich
stokrotnie
wzmocnione, a� wreszcie wydawa�o si�, �e to g�ry uderzaj� w nich.
Galdar odrzuci� m�otek, kt�ry �ciska� niezgrabnie w jedynej d�oni.
- O co chodzi, minotaurze? - zapyta� Magit. - Jeste� taki s�aby, �e nie
potrafisz wbi�
ko�ka namiotowego?
- Sam spr�buj to zrobi�, dow�dco.
Pozostali m�czy�ni r�wnie� odrzucili m�otki. Spogl�dali na Magita z pos�pnym
wyzwaniem w oczach. Dow�dca poblad� z gniewu.
- Je�li jeste�cie za g�upi, �eby rozbi� zwyk�y namiot, to mo�ecie sobie spa� pod
go�ym
niebem!
Nie pr�bowa� jednak wbi� ko�ka w skaliste pod�o�e. Rozgl�da� si� wok�, a�
wreszcie
wypatrzy� cztery czarne monolity, tworz�ce nieregularny czworok�t.
- Przywi�� m�j namiot do tych g�az�w - rozkaza�. Przynajmniej ja wy�pi� si� dzi�
dobrze.
Galdar wykona� rozkaz. Obwi�za� sznury wok� podstaw monolit�w, ca�y czas
mamrocz�c minotaurze zakl�cie, maj�ce przeb�aga� niespokojne duchy zmar�ych.
Rycerze pr�bowali przywi�za� swe wierzchowce do monolit�w, ale zwierz�ta
wyrywa�y si� i wierzga�y, pora�one panicznym strachem. W ko�cu przeci�gn�li
sznur mi�dzy
dwoma g�azami i przywi�zali do niego konie. Niespokojne rumaki zbi�y si� w
grup�,
wyba�uszaj�c oczy. Trzyma�y si� tak daleko od czarnych g�az�w, jak to tylko by�o
mo�liwe.
Gdy rycerze zaj�li si� prac�, Magit wyj�� z juk�w map�, omi�t� jeszcze ludzi
gro�nym
spojrzeniem, aby im przypomnie� o ich obowi�zkach, roz�o�y� przed sob� p�acht�
papieru i
zacz�� si� jej przygl�da� ze spokojn�, skupion� min�, kt�ra nikogo nie oszuka�a.
Poci� si�
obficie, cho� nic przecie� nie robi�.
Cienie w dolinie stawa�y si� coraz d�u�sze. Ziemia by�a teraz znacznie
ciemniejsza od
nieba, kt�re rozja�nia�a p�omienno��ta po�wiata. By�o tu gor�co, znacznie
cieplej ni� w
chwili ich przybycia, lecz z zachodu dociera�y niekiedy zimne powiewy,
przynosz�ce ch��d
przenikaj�cy do szpiku ko�ci. Rycerze nie wie�li ze sob� drewna na opa�. Zjedli
zimne racje,
czy mo�e raczej spr�bowali je zje��. Ka�dy k�s by� pe�en piasku, wszystko
smakowa�o jak
doprawione popio�em, dlatego wyrzucili wi�ksz� cz�� posi�ku. Siedzieli na
twardej ziemi i
nieustannie ogl�dali si� za siebie, wpatruj�c w cienie. Wszyscy wydobyli miecze.
Nie by�o
potrzeby wyznacza� wart, gdy� nikt nie mia� zamiaru spa�.
- Ha! Tylko sp�jrzcie! - zawo�a� triumfalnie Ernst Magit. - Dokona�em wa�nego
odkrycia! �wietnie si� z�o�y�o, �e sp�dzili�my tu troch� czasu. - Wskaza� na
map�, a potem
na zach�d. - Widzicie ten �a�cuch g�rski? Nie jest zaznaczony na mapie. Z
pewno�ci�
wypi�trzy� si� dopiero niedawno. Nie omieszkam zwr�ci� na to uwagi Protektora.
By� mo�e
nadadz� mu nazw� na moj� cze��.
Galdar popatrzy� na g�ry. Wsta� powoli i wbi� wzrok w niebo na zachodzie. Na
pierwszy rzut oka formacja barwy �elaza i pos�pnego b��kitu faktycznie sprawia�a
wra�enie
nowo powsta�ego pasma g�rskiego. Po chwili minotaur zwr�ci� jednak uwag� na co�,
co
dow�dca szponu przeoczy� w swym entuzjazmie. Zjawisko ros�o w przera�aj�cym
tempie.
- Dow�dco! - zawo�a� Galdar. - To nie jest g�ra! To chmury burzowe!
- Jak ju� jeste� krow�, to nie b�d� w dodatku os�em - odpar� Magit. Wzi��
kawa�ek
czarnego kamienia, aby pos�u�y� si� nim jak kred� i doda� G�ry Magita do listy
cud�w
�wiata.
- Dow�dco, sp�dzi�em dziesi�� lat na morzu, kiedy by�em m�ody - nie ust�powa�
Galdar. - Wiem, jak wygl�da sztorm. Ale czego� takiego nigdy nie widzia�em!
�awica chmur ros�a niewiarygodnie szybko. Jej serce by�o czarne jak najg��bsza
noc,
kipia�o i kot�owa�o si� niczym jaki� nienasycony, wielog�owy potw�r. Najpierw
poch�ania�a
wierzcho�ki g�r, a potem - w miar� jak si� zbli�a�a - ca�e turnie. Zimny wiatr
przybra� na sile,
zasypuj�c im oczy i usta piaskiem. Namiot dowodzenia za�opota� szale�czo,
pr�buj�c si�
zerwa� z uwi�zi.
I nagle wiatr za�piewa� t� sam� straszliw� pie��. Wy� i zawodzi� z rozpaczy,
krzycza�
z b�lu i udr�ki. Targani gwa�townym podmuchem ludzie podnie�li si� z wysi�kiem.
- Dow�dco! Musimy ucieka�! - rykn�� Galdar. - Natychmiast! Nim zacznie si�
burza!
- Tak - zgodzi� si� poblad�y, wstrz��ni�ty Magit. Obliza� wargi, wypluwaj�c z
ust
piasek. - Tak, masz racj�. Musimy st�d zwiewa�! Mniejsza o namiot!
Przyprowad�cie mi
konia!
Z ciemno�ci wypad�a b�yskawica, kt�ra uderzy�a w ziemi� nieopodal miejsca, gdzie
sta�y konie. Zahucza� grom. Wstrz�s zwali� z n�g kilku m�czyzn. Konie stan�y
d�ba,
kwicz�c i m��c�c kopytami. Rycerze, kt�rzy utrzymali si� na nogach, pr�bowali
uspokoi�
wierzchowce, te jednak na to nie pozwoli�y. Zerwa�y si� z uwi�zi i pocwa�owa�y w
mrok,
ogarni�te szalon� trwog�.
- �apcie je! - wrzasn�� Ernst, lecz wichura okaza�a si� tak gwa�towna, �e
rycerze
ledwie mogli utrzyma� si� na nogach. Jeden czy dw�ch post�pi�o kilka chwiejnych
krok�w w
tamtym kierunku, by�o jednak jasne, �e po�cig nie ma szans powodzenia.
Chmury burzowe zakry�y niebo, z �atwo�ci� wygrywaj�c b�j ze s�onecznym blaskiem.
S�o�ce znikn�o, pokonane przez ciemno��.
Zapad�a noc, pe�na niesionego wichrem piasku. Galdar nie widzia� nawet w�asnej
d�oni. Nagle mrok rozproszy�a kolejna pot�na b�yskawica.
- Padnij! - rykn��, przywieraj�c raptownie do ziemi. Le�e� p�asko! Nie zbli�a�
si� do
monolit�w!
Niesiony wiatrem deszcz siek� ich z si�� miliona strza� wypuszczonych z �uk�w.
Grad
uderza� niczym �elazne cepy, dotkliwie rani�c i siniacz�c. Galdar mia� grub�
sk�r� i odczuwa�
to jak uk�szenia mr�wek, ale pozostali krzyczeli z b�lu i strachu. Gorej�ce
w��cznie
b�yskawic uderza�y tu� obok i ziemi� wstrz�sa�y pot�ne gromy.
Galdar le�a� na brzuchu, walcz�c z impulsem, kt�ry kaza� mu drze� ziemi� d�oni�,
aby
skry� si� w jej trzewiach. Gdy uderzy�a nast�pna b�yskawica, ze zdumieniem
zauwa�y�, �e
Ernst Magit zamierza wsta�.
- Dow�dco, padnij! - krzykn�� i spr�bowa� go z�apa�. Magit zme�� w ustach
przekle�stwo, staraj�c si� kopn�� Galdara w d�o�. Dow�dca szponu pochyli� g�ow�
pod wiatr
i powl�k� si� ku jednemu z monolit�w. Przykucn�� za nim, tak �e pot�ny g�az
os�ania� go
przed deszczem i gradem. Usiad� na ziemi, �miej�c si� g�o�no z podkomendnych,
opar�
plecami o monolit i rozprostowa� nogi.
Galdara o�lepi�a kolejna b�yskawica i og�uszy� huk gromu. Wstrz�s wyrzuci� go w
g�r� i wbi� z powrotem w ziemi�. Piorun uderzy� tak blisko, �e minotaur s�ysza�
skwierczenie,
czu� wo� fosforu i siarki. A tak�e czego� innego. Przypalonego mi�sa. Potar�
oczy, pr�buj�c
cokolwiek zobaczy�. Kiedy odzyska� wzrok, spojrza� na dow�dc� i zobaczy� u st�p
monolitu
tylko bezkszta�tn� mas�.
Pod pokrywaj�c� zw�oki czarn� skorup� tli� si� jeszcze ciemnoczerwony ogie�.
Magit
zamieni� si� w kawa� przypalonego miecha. Wiatr unosi� bij�cy z niego dym, razem
ze
strz�pkami zw�glonego cia�a. Sk�ra na twarzy trupa sp�on�a, ods�aniaj�c
wyszczerzone w
ohydnym u�miechu z�by.
- Ciesz� si�, �e nadal si� �miejesz, dow�dco szponu mrukn�� Galdar. -
Ostrzega�em
ci�.
Minotaur przycisn�� si� jeszcze mocniej do ziemi, przeklinaj�c przeszkadzaj�ce
mu w
tym �ebra.
0 ile to by�o mo�liwe, deszcz rozpada� si� jeszcze bardziej. Galdar zastanawia�
si�, jak
d�ugo potrwa burza. Wydawa�o si�, �e nie ma ko�ca. Mia� wra�enie, �e urodzi� si�
podczas
nawa�nicy i zestarzeje si�, a potem umrze, nim si� zako�czy. Czyja� d�o�
zacisn�a si� na jego
ramieniu i potrz�sn�a nim mocno.
- Sp�jrz! - Jeden z rycerzy podczo�ga� si� do niego. - Tam! - M�czyzna
przycisn��
usta do ucha minotaura i wrzeszcza� ochryple, aby przekrzycze� szum deszczu,
�oskot gradu,
bij�ce bez ustanku gromy i jeszcze gorsz� od tego wszystkiego pie�� �mierci. -
Co� si� tam
poruszy�o!
Galdar uni�s� r�k� i popatrzy� w kierunku wskazanym przez rycerza, w samo serce
doliny.
- Zaczekaj na nast�pn� b�yskawic�! - krzycza� cz�owiek. - Tam! O, tam!
Nast�pna b�yskawica nie by�a snopem �wiat�a, lecz zas�on� p�omienia, kt�ra
zala�a
niebo, ziemi� i g�ry fioletowobia�� �wiat�o�ci�. Ujrzeli zmierzaj�c� ku nim
posta�, kt�ra
rysowa�a si� na tle straszliwej �uny. Sz�a spokojnie po�r�d szalej�cej burzy.
Nie przeszkadza�
jej huragan, nie ba�a si� b�yskawic, nie wzdryga�a si�, s�ysz�c grzmoty.
- Czy to kto� z naszych? - zapyta� Galdar. W pierwszej chwili pomy�la�, �e jeden
z
ludzi oszala� i uciek� w panice, tak jak konie.
Gdy tylko jednak zada� to pytanie, zrozumia�, �e si� myli. Posta� sz�a, nie
bieg�a. Nie
ucieka�a, a zbli�a�a si� do nich.
Blask zgas�. Zapad�a ciemno�� i posta� znik�a. Galdar czeka� niecierpliwie na
nast�pny piorun, kt�ry pozwoli�by mu ujrze� ob��kan� istot�, stawiaj�c� czo�o
w�ciek�o�ci
burzy. Po chwili ziemi�, g�ry i niebo o�wietli�a jeszcze jedna b�yskawica.
Nieznajomy nadal
zmierza� w ich stron�. Galdar odnosi� wra�enie, �e pie�� �mierci przerodzi�a si�
w hymn
pochwalny.
1 znowu ciemno��. Wiatr usta�. Ulewa przesz�a w miarowy deszcz. Grad przesta�
pada�. Gromy wybija�y werbel, nadaj�cy rytm krokom niezwyk�ej, mrocznej postaci,
kt�ra z
ka�d� b�yskawic� by�a coraz bli�ej. Burza przenios�a si� na drug� stron� g�r, do
innej cz�ci
�wiata. Galdar wsta�.
Przemoczeni do suchej nitki rycerze ocierali wod� i b�oto z oczu, spogl�daj�c z
przygn�bieniem na mokre koce. Wiatr by� zimny i przenikliwy - wszyscy dr�eli z
ch�odu, z
wyj�tkiem Galdara, kt�remu gruba sk�ra i futro pozwala�y wytrzyma� niemal ka�dy
zi�b.
Minotaur strz�sn�� krople deszczu z rog�w i czeka�, a� tajemnicza posta�
znajdzie si� w
zasi�gu g�osu.
Na zachodzie pojawi�y si� l�ni�ce ostrym blaskiem gwiazdy. Wygl�da�o to tak,
jakby
tylna stra� burzy odkrywa�a je po drodze. Zobaczyli te� jeden z ksi�yc�w, kt�ry
rzuca�
wyzwanie piorunom. Posta� dzieli�o od nich najwy�ej dwadzie�cia krok�w. Galdar
ujrza�
wyra�nie przybysza w srebrzystym blasku ksi�yca.
To by� cz�owiek - m�odzieniec, s�dz�c po szczup�ym, j�drnym ciele oraz g�adkiej
twarzy. W�osy �ci�� bardzo kr�tko, zostawiaj�c na g�owie tylko ciemnorud�
szczecin�.
Nieobecno�� ow�osienia podkre�la�a rysy twarzy, wysoko ustawione ko�ci
policzkowe, ostro
zarysowany podbr�dek, �ukowate usta. Mia� na sobie koszul� i tunik� szeregowego
pieszego
rycerza oraz sk�rzane buty. Nie nosi� miecza. Galdar nie zauwa�y� te� �adnej
innej broni.
- St�j, kto idzie!? - krzykn�� ochryple. - Zatrzymaj si� na skraju obozu.
M�odzieniec wykona� rozkaz. Uni�s� d�onie, aby pokaza�, �e s� puste.
Galdar wyci�gn�� miecz. To by�a niezwyk�a noc i nie zamierza� podejmowa� nawet
najmniejszego ryzyka. �ciska� niezgrabnie bro� w lewej d�oni. W�a�ciwie nie
potrafi� ni�
w�ada�. W przeciwie�stwie do innych wojownik�w, kt�rzy stracili ko�czyn�, nigdy
nie
nauczy� si� walczy� drug� r�k�. Przedtem by� bieg�ym szermierzem, a teraz
wymachiwa�
tylko niezdarnie or�em, mog�c r�wnie �atwo zrobi� krzywd� sobie, co
przeciwnikowi. Ernst
Magit wielokrotnie przygl�da� si� nieudolnym �wiczeniom Galdara i rechota�
wniebog�osy.
Ale wi�cej ju� nie b�dzie si� �mia�.
Minotaur ruszy� naprz�d, �ciskaj�c miecz. R�koje�� by�a mokra i �liska. Mia�
nadziej�, �e bro� nie wymknie mu si� z r�ki. M�odzieniec nie m�g� wiedzie�, �e
Galdar jest
ju� jedynie cieniem wojownika. Minotaur wygl�da� gro�nie i troch� si� zdziwi�,
�e
nieznajomy si� przed nim nie wzdrygn�� - nawet nie wygl�da� na zbytnio
zaniepokojonego.
- Nie mam broni - oznajmi� przybysz niskim g�osem, kt�ry k��ci� si� z jego
m�odzie�czym wygl�dem. Pobrzmiewa� w nim jaki� dziwny tembr, s�odki i melodyjny,
w
dziwny spos�b przywodz�cy Galdarowi na my�l jeden z g�os�w, kt�re s�ysza� w
pie�ni. Ta
przesz�a teraz w cichy szept, jakby na znak szacunku. To nie by� g�os m�czyzny.
Galdar przyjrza� si� uwa�nie nieznajomemu, jego szczup�ej szyi, kt�ra wygl�da�a
jak
d�uga �odyga lilii podtrzymuj�ca czaszk� - doskonale g�adk� i pi�knie
uformowan�. Popatrzy�
na gibkie cia�o. Ramiona nieznajomego by�y muskularne, podobnie jak ukryte pod
we�nianymi po�czochami nogi. Mokra koszula, stanowczo zbyt obszerna, zwisa�a
lu�no ze
szczup�ych bark�w. Galdar nic nie widzia� pod mokr� tkanin� i nie by� pewien
p�ci tego
cz�owieka.
Pozostali rycerze zgromadzili si� wok� minotaura. Wszyscy gapili si� na
zmokni�tego m�odzie�ca, kt�ry l�ni� niczym nowo narodzone dziecko. M�czy�ni
marszczyli
nieufnie brwi. Trudno by�o mie� do nich pretensje. Zadawali sobie to samo
pytanie, co
Galdar: co, w imi� wielkiego, rogatego boga, kt�iy umar� i osieroci� sw�j lud,
robi� ten
nieznajomy w przekl�tej dolinie podczas przekl�tej nocy?
- Jak si� nazywasz? - zapyta� Galdar.
- Mina.
Dziewczyna. M�oda dziewczyna. Mia�a najwy�ej siedemna�cie lat... albo i mniej.
Cho� przedstawi�a si� popularnym w�r�d ludzi kobiecym imieniem, cho� potrafi�
teraz
wyczyta� jej p�e� z g�adkiego zarysu szyi i pe�nych gracji ruch�w, nadal mia�
w�tpliwo�ci.
By�o w niej co� bardzo ma�o kobiecego.
Mina u�miechn�a si� lekko, jakby s�ysza�a jego niewypowiedziane w�tpliwo�ci.
- Jestem kobiet� - zapewni�a, wzruszaj�c ramionami. - Chocia� to nie ma
wi�kszego
znaczenia.
- Podejd� bli�ej - rozkaza� ostrym tonem Galdar. Pos�ucha�a go i zbli�y�a si� o
krok.
Spojrza� jej prosto w oczy i omal nie zapar�o mu tchu w piersiach. Widywa� w
�yciu
ludzi wszelkich rozmiar�w i postaci, nigdy jednak nie spotka� istoty, kt�ra
mia�aby takie
oczy!
Nienaturalnie wielkie i g��boko osadzone, mia�y kolor bursztynu. Ich �renice
by�y
czarne, a t�cz�wki otoczone obw�dk� cienia. Brak w�os�w sprawia�, �e wydawa�y
si� jeszcze
wi�ksze. Galdar mia� wra�enie, �e Mina sk�ada si� wy��cznie z oczu. Ich
spojrzenie
poch�on�o go, tak jak z�oty bursztyn poch�ania cia�a ma�ych owad�w.
- Czy ty tutaj dowodzisz? - zapyta�a.
Galdar zerkn�� na zw�glone zw�oki le��ce u st�p monolitu.
- Teraz tak - stwierdzi�.
Mina spojrza�a w tym samym kierunku, zatrzymuj�c na trupie ch�odne, oboj�tne
spojrzenie. Potem zwr�ci�a z�ote oczy z powrotem na Galdara. Minotaur m�g�by
przysi�c, �e
widzi uwi�zione w nich cia�o Magita.
- Co tu robisz, dziewczyno? - zapyta� ostrym tonem. - Zgubi�a� si� podczas
burzy?
- Nie, odnalaz�am podczas niej drog� - odpowiedzia�a. Nie mruga�a powiekami, a
jej
oczy l�ni�y bursztynowym blaskiem. - Znalaz�am was. Wezwano mnie i
odpowiedzia�am na
zew. Jeste�cie Rycerzami Takhisis, czy� nie tak?
- Kiedy� nimi byli�my - odpar� z przek�sem Galdar. - D�ugo czekali�my na jej
powr�t,
ale teraz dow�dcy przyznaj� to, co wi�kszo�� z nas wiedzia�a ju� od dawna.
Bogini nie wr�ci.
Dlatego nadali�my sobie nazw� Rycerzy Neraki.
Mina wys�ucha�a jego s��w i zastanowi�a si� nad nimi. Najwyra�niej przypad�y jej
do
gustu, gdy� skin�a z po wag� g�ow�.
- Rozumiem. Przybywam tu po to, aby przy��czy� si� do Rycerzy Neraki.
W innym czasie b�d� miejscu rycerze mogliby zachichota� albo wyg�osi�
nieuprzejme
uwagi. Teraz jednak nie mieli g�owy do �art�w, Galdar r�wnie�. Burza okaza�a si�
przera�aj�ca, niepodobna do �adnej, jak� dot�d widzia�, mimo �e prze�y� na tym
�wiecie ju�
czterdzie�ci lat. Dow�dca szponu nie �y�. Czeka�a ich d�uga droga na piechot�,
chyba �e
jakim� cudem zdo�aj� odzyska� konie. Nie mieli nic do jedzenia, gdy� wierzchowce
unios�y
ze sob� wszystkie zapasy. Nie mieli wody poza t�, kt�ra uda si� wy��� z mokrych
koc�w.
- Powiedz g�upiej smarkuli, �eby ucieka�a do mamy - warkn�� niecierpliwie jeden
z
rycerzy. - Co teraz zrobimy, poddow�dco?
- Uwa�am, �e powinni�my st�d zwiewa� - doda� nast�pny. - Je�li b�dzie trzeba,
jestem
gotowy i�� ca�� noc.
Rozleg� si� ch�ralny pomruk zgody.
Galdar podni�s� wzrok. Niebo poja�nia�o. S�ycha� jeszcze by�o gromy, lecz tylko
w
oddali. Gdzie� na zachodzie, na horyzoncie, rozjarza�y si� fioletowe b�yskawice.
Ksi�yc
dawa� wystarczaj�co wiele �wiat�a, aby mo�na by�o i��. Galdar czu� si� zm�czony,
niezwykle
zm�czony. M�czy�ni mieli zapadni�te policzki i wszyscy byli bliscy ostatecznego
wyczerpania. Wiedzia� jednak, co czuj�.
- Ruszamy - oznajmi�. - Ale najpierw musimy co� zrobi� z tym.
Wskaza� kciukiem na tl�ce si� cia�o Ernsta Magita.
- Zostawmy je - zasugerowa� jeden z rycerzy. Galdar przecz�co potrz�sn�� rogat�
g�ow�. Ca�y czas zdawa� sobie spraw�, �e dziewczyna nie spuszcza z niego swych
niezwyk�ych oczu.
- Chcecie, �eby do ko�ca �ycia straszy� was jego duch? - zapyta� rycerzy.
Popatrzyli na siebie nawzajem, a potem zerkn�li na cia�o. Jeszcze wczoraj
rykn�liby
�miechem na sam� my�l, �e m�g�by ich straszy� duch Magita. Dzisiaj ju� nie.
- To co mamy z nim zrobi�? - zapyta� jeden p�aczliwie.
- Nie damy rady pochowa� skurczybyka. Grunt jest za twardy. A na stos nie mamy
drewna.
- Owi�cie cia�o w namiot - poradzi�a Mina. - Potem usypcie kopiec z tych
kamieni.
Nie on pierwszy zgin�� w tej dolinie... - doda�a ch�odnym tonem - i nie b�dzie
te� ostatni.
Galdar obejrza� si� za siebie. Namiot, kt�ry przywi�zali mi�dzy monolitami, by�
nietkni�ty, cho� ugina� si� od ci�aru nagromadzonej na p��tnie deszcz�wki.
- Dziewczyna ma racj� - stwierdzi�. - Zdejmijcie ten namiot i zr�bcie z niego
ca�un.
Tylko migiem. Im szybciej si� z tym uporamy, tym pr�dzej b�dziemy mogli ruszy� w
drog�.
Zdejmijcie te� z niego zbroj� - doda�. - Musimy j� dostarczy� do kwatery g��wnej
jako dow�d
jego �mierci.
- Jak mamy to zrobi�? - zaprotestowa� jeden z �o�nierzy, me kryj�c wstr�tu. -
Cia�o
przywar�o do metalu, jak przypalony stek do rusztu.
- Trzeba b�dzie ci�� - stwierdzi� Galdar. - Wyczy��cie zbroj� najlepiej, jak si�
da. Nie
lubi�em go a� tak bardzo, �ebym chcia� wlec ze sob� kawa�ki jego cia�a.
M�czy�ni wzi�li si� do makabrycznej roboty, chc�c jak najszybciej z ni�
sko�czy�.
Galdar odwr�ci� si� i zobaczy�, �e wielkie, bursztynowe oczy Miny wci��
spogl�daj� na
niego.
- Wracaj do domu, dziewczyno - powiedzia� szorstko. - B�dziemy w�drowa� szybko.
Nie mamy czasu chucha� na ciebie. Poza tym, jeste� kobiet�, a ci �o�nierze nie
s�yn� z
poszanowania dla czci niewie�ciej. Lepiej uciekaj do domu i rodziny.
- To jest m�j dom - odpar�a Mina, rozgl�daj�c si� po dolinie. W czarnych
monolitach
odbija� si� blask gwiazd, jakby g�azy przywo�ywa�y do siebie blade, zimne
gwiazdy. A
rodzin� w�a�nie sobie znalaz�am. Zostan� rycerzem. To moje powo�anie.
Poirytowany Galdar nie wiedzia�, co na to powiedzie�. Towarzystwo tej
niesamowitej
kobiety-dziecka by�o ostatni� rzecz�, jakiej pragn��. Wydawa�a si� jednak tak
spokojna, tak
ab - solutnie panowa�a nad sob� i nad sytuacj�, �e nie przychodzi� mu do g�owy
�aden
racjonalny argument.
Przemy�la� spraw� i zacz�� wsuwa� miecz do pochwy. By�a mokra i �liska, a on nie
trzyma� broni zbyt pewnie i w rezultacie omal jej nie wypu�ci�. Nie dawa� jednak
za wygran�.
Podni�s� wzrok i przeszy� dziewczyn� w�ciek�ym spojrzeniem, ostrzegaj�c j�, aby
nie wa�y�a
si� cho�by u�miechn�� ze wzgardy czy lito�ci.
Mina obserwowa�a bez s�owa jego wysi�ki. Jej twarz nic nie wyra�a�a.
Wreszcie Galdar zdo�a� wepchn�� miecz do pochwy.
- Je�li chcesz wst�pi� do rycerstwa, to najlepiej b�dzie, jak zg�osisz si� do
miejscowej
kwatery g��wnej i podasz swoje imi�.
Zacz�� recytowa� zasady werbunku i wylicza� wymagane elementy szkolenia. M�wi�,
�e potrzebne s� lata trudu i po�wi�ce�, lecz ca�y czas my�la� o Magicie, kt�ry
po prostu kupi�
sobie wst�pienie do rycerskiego stanu. Nagle zda� sobie spraw�, �e dziewczyna
nie s�ucha
jego s��w.
Mia� wra�enie, �e przemawia do niej jaki� inny g�os g�os, kt�rego nie s�ysza�.
Wpatrywa�a si� w pustk�, a jej g�adka twarz by�a ca�kowicie pozbawiona wyrazu.
Przesta� m�wi�.
- Czy nie jest ci trudno walczy� jedn� r�k�? - zapyta�a. �ypn�� na ni� ponuro.
- Mo�e i nie jest mi �atwo - przyzna� zjadliwym tonem - ale dam rad� �ci�� ci
ten
ostrzy�ony �eb!
- Jak si� nazywasz? - zapyta�a z u�miechem. Odwr�ci� si�. Rozmowa by�a
sko�czona.
Rycerze zdo�ali ju� oddzieli� Magita od zbroi i zawijali w namiot wci�� tl�ce
si� cia�o.
- Galdar, prawda? - ci�gn�a Mina.
Odwr�ci� si� zdumiony, zastanawiaj�c si�, sk�d zna jego imi�.
Z pewno�ci� us�ysza�a je od kt�rego� z rycerzy, pomy�la�. Nie przypomina� sobie
jednak, aby kto� zwr�ci� si� do niego po imieniu.
- Podaj mi r�k�, Galdarze - poprosi�a. Przeszy� j� w�ciek�ym spojrzeniem.
- Uciekaj st�d, p�ki jeszcze mo�esz, dziewczyno! Nie mamy nastroju na g�upie
zabawy. M�j dow�dca nie �yje. Teraz ja odpowiadam za tych �o�nierzy. Nie mamy
wierzchowc�w ani prowiantu.
- Podaj mi r�k�, Galdarze - powt�rzy�a cicho Mina. Na d�wi�k jej g�osu,
szorstkiego i
s�odkiego zarazem, mi�dzy g�azami ponownie zabrzmia�a pie��. Galdar poczu�, �e
je�� mu si�
w�osy na grzbiecie. Przeszy� go dreszcz, biegn�cy wzd�u� kr�gos�upa. Chcia� si�
odwr�ci� od
dziewczyny, lecz nagle uni�s� lew� r�k�.
- Nie, Galdarze - sprzeciwi�a si� Mina. - Praw�. Podaj mi praw� r�k�.
- Nie mam prawej r�ki! - krzykn�� minotaur g�osem pe�nym w�ciek�o�ci i b�lu.
G�os uwi�z� mu w gardle. M�czy�ni odwr�cili si�, wystraszeni tym urwanym
krzykiem.
Galdar wytrzeszczy� oczy z niedowierzania. R�k� uci�to mu w barku. Z kikuta
wyrasta�a teraz widmowa podobizna jego prawej ko�czyny. Obraz migota� na
wietrze, jakby
r�ka by�a zrobiona z dymu i popio�u, widzia� j� jednak wyra�nie i dostrzega� te�
jej odbicie w
czarnym, g�adkim monolicie. Czu� fantomow� r�k�, ale przecie� czu� j� zawsze,
nawet gdy jej
nie by�o. Jego r�ka, jego prawa r�ka, unios�a si� w g�r�. Palce jego d�oni,
prawej d�oni,
wyprostowa�y si� z dr�eniem.
Mina wyci�gn�a r�k� i dotkn�a fantomowej d�oni minotaura.
- Prawa r�ka zosta�a ci zwr�cona - oznajmi�a. Galdar gapi� si� na ni� z
bezbrze�nym
zdumieniem. Jego r�ka. Jego prawa r�ka...
Nie by�a to ju� fantomow� ko�czyna z popio�u i dymu, ko�czyna ze sn�w, kt�r�
utraci
w chwili przebudzenia. Galdar zamkn�� oczy, zaciskaj�c mocno powieki, a potem
znowu je
otworzy�.
R�ka nie znikn�a.
Rycerze zamarli w bezruchu, oniemiali z wra�enia. Ich twarze w blasku ksi�yca
by�y
trupioblade. Gapili si� na Galdara, na jego r�k� i na Min�.
Minotaur rozkaza� palcom rozprostowa� si� i zacisn��. Pos�ucha�y go. Uni�s� lew�
r�k� i dotkn�� dr��c� d�oni� prawego ramienia.
Sk�ra by�a ciep�a, a futro mi�kkie. To by�a prawdziwa ko�czyna, z krwi i ko�ci!
Opu�ci� j� i wyci�gn�� miecz. Jego palce zacisn�y si� mi�o�nie na r�koje�ci.
Nagle o�lepi�y
go �zy.
Osun�� si� na kolana, s�aby i rozdygotany.
- Pani - rzek� g�osem dr��cym z zachwytu i boja�ni. - Nie wiem, w jaki spos�b
tego
dokona�a�, ale jestem twoim d�u�nikiem a� po kres mych dni. Pro�, o co tylko
zechcesz.
- Przysi�gnij na sw� praw� r�k�, �e spe�nisz m�j � pro�b� - za��da�a Mina.
- Przysi�gam! - zawo�a� ochryp�ym g�osem minotaur.
- Zr�b mnie waszym dow�dc�.
Galdarowi opad�a szcz�ka. Otworzy� i zamkn�� usta. Prze�kn�� �lin�.
- Po... polec� ci� prze�o�onym...
- Zr�b mnie waszym dow�dc� - powt�rzy�a, g�osem twardym jak grunt, i mrocznym
jak monolity. - Ja nie walcz� dla zysku. Nie walcz� dla zdobyczy. Nie walcz� dla
w�adzy.
Walcz� tylko dla jednej sprawy. Dla chwa�y. Nie w�asnej, lecz mojego boga.
- A co to za b�g? - zapyta� Ga�dar g�osem pe�nym boja�ni.
Mina rozci�gn�a usta w srogim u�miechu, bladym i zimnym.
- Jego imienia nie wolno wypowiada�. M�j b�g jest Jedynym Bogiem. Tym, kt�ry
mknie na skrzyd�ach burzy, tym, kt�ry w�ada noc�. Tylko Jedyny B�g m�g� uczyni�
ci� zn�w
w pe�ni sprawnym. Przysi�gnij mi wierno��, Galdarze. Pod�� za mn� do zwyci�stwa.
Minotaur pomy�la� o wszystkich dow�dcach, pod kt�rych rozkazami s�u�y�.
Dow�dcach takich jak Emst Magit, kt�rzy przewracali oczami, gdy tylko wspomniano
o
Wizji Neraki.
Wizja by�a oszustwem, mitem, wiedzia�a o tym wi�kszo�� rycerzy wy�szego
szczebla.
O dow�dcach takich jak Mistrz Lilii, patron Galdara, kt�ry otwarcie ziewa�, gdy
recytowano
Przysi�g� Krwi, kt�ry przyj�� minotaura do rycerstwa dlatego, �e uwa�a� to za
�wietny �art.
Dow�dcach takich jak obecny Pan Nocy, Targonne, o kt�rym wszyscy wiedzieli, �e
kradnie
fundusze z kufr�w rycerstwa.
Uni�s� g�ow� i spojrza� w bursztynowe oczy dziewczyny.
- Jeste� moim dow�dc�, Mino - oznajmi�. - Przysi�gam wierno�� tobie i nikomu
innemu.
Ponownie dotkn�a jego d�oni. Jej dotyk by� bolesny, podgrzewa� krew minotaura
do
temperatury wrzenia. Galdar radowa� si� tym wra�eniem, cieszy� si� prawdziwym
b�lem.
Zbyt d�ugo ju� czu� imaginowany b�l w ko�czynie, kt�rej nie mia�.
- B�dziesz moim zast�pc�, Galdarze. - Skierowa�a bursztynowe oczy na pozosta�ych
�o�nierzy. - Czy reszta te� p�jdzie za mn�?
Niekt�rzy rycerze byli z Galdarem w chwili, gdy straci� r�k�, widzieli
tryskaj�c� z
kikuta krew. Czterech z nich trzyma�o go, gdy chirurg amputowa� zdruzgotan�
ko�czyn�.
S�yszeli, jak b�aga� o �mier�, kt�rej nie chcieli mu ofiarowa�, �mier�, kt�rej
nie m�g� w my�l
nakaz�w honoru zada� sobie sam. Ci ludzie patrzyli na jego now� ko�czyn�,
widzieli, �e
Galdar znowu trzyma miecz. Widzieli, �e dziewczyna przesz�a bez szkody przez
�mierciono�n�, nienaturaln� burz�.
Niekt�rzy przekroczyli ju� trzydziestk�. Walczyli w brutalnych wojnach i
trudnych
kampaniach. Galdar m�g� sobie przysi�ga� wierno�� tej dziwnej kobiecie-dziecku.
Odda�a mu
r�k�. Ale oni...
Mina nie naciska�a na nich, nie prosi�a ani nie przekonywa�a. Wydawa�o si�, �e
uwa�a
ich zgod� za oczywist�. Ruszy�a ku le��cemu pod monolitem, cz�ciowo owini�temu
w
namiot, trupowi dow�dcy szponu. Po drodze podnios�a z ziemi napier�nik Magita,
przyjrza�a
mu si� uwa�nie, wsun�a r�ce pod rzemienie i w�o�y�a go na mokr� koszul�. By�
dla niej za
du�y i zbyt ci�ki. Galdar spodziewa� si�, �e dziewczyna pochyli si� pod
ci�arem zbroi.
Rozdziawi� usta z wra�enia, widz�c, jak metal rozjarzy� si� czerwonym blaskiem,
zmieni� kszta�t i przywar� do smuk�ego cia�a Miny, obejmuj�c j� niczym kochanek.
Napier�nik przedtem by� czarny, ozdobiony wizerunkiem czaszki. W zbroj� uderzy�
piorun, lecz uszkodzenia okaza�y si� bardzo niezwyk�e. Uderzenie rozszczepi�o
czaszk� na
dwoje i przeszywa�a j� obecnie stalowa b�yskawica.
- To b�dzie moje god�o - oznajmi�a Mina, dotykaj�c czaszki.
W�o�y�a reszt� zbroi Magita, zak�adaj�c szelki na ramiona i wsuwaj�c na nogi
nagolenniki. Ka�dy fragment rynsztunku rozjarza� si� pod jej dotykiem niby w
ku�ni i
wszystkie po ostygni�ciu pasowa�y na ni� idealnie.
Podnios�a he�m, nie w�o�y�a go jednak na g�ow�, lecz wr�czy�a Galdarowi.
- Nie� go dla mnie, poddow�dco - rozkaza�a.
Uj�� he�m w d�onie z dum� i czci�, jakby by� to magiczny przedmiot, kt�rego
poszukiwa� przez ca�e �ycie.
Mina ukl�k�a obok cia�a Ernsta Magita, unios�a jego martw�, zw�glon� d�o�,
pochyli�a
g�ow� i zacz�a si� modli�.
Nikt nie s�ysza� wypowiadanych przez ni� s��w, nikt nie wiedzia�, co i do kogo
m�wi�a. Po�r�d g�az�w rozbrzmia�y j�kliwe tony Pie�ni �mierci. Gwiazdy i ksi�yc
znikn�y,
spowi�a je ciemno��. Mina modli�a si�, a jej szept przynosi� pociech�.
Kiedy wsta�a, zobaczy�a, �e wszyscy rycerze kl�cz� przed ni�. W mroku nie mogli
zobaczy� swych towarzyszy ani nawet w�asnych cia�. Widzieli tylko j�.
- Jeste� moim dow�dc�, Mino - oznajmi� jeden z nich, patrz�c na ni� jak
umieraj�cy z
g�odu patrzy na chleb, a spragniony na ch�odn� wod�. - �lubuj� ci wierno�� na
ca�e �ycie.
- Nie mnie - sprostowa�a. - Jedynemu Bogu.
- Jedynemu Bogu! - Ich g�osy do��czy�y do pie�ni, kt�ra nie budzi�a ju� w nich
strachu, lecz zachwyt. By�a wezwaniem do broni. - Minie i Jedynemu Bogu!
W monolitach rozb�ys�y gwiazdy. W b�yskawicy na napier�niku Miny zal�ni�
ksi�ycowy blask. Znowu us�yszeli �oskot, lecz tym razem nie dobiega� on z
nieba.
- Konie! - krzykn�� jeden z rycerzy. - Konie wr�ci�y! Na czele grupy bieg�
rumak,
jakiego �aden z nich nigdy w swym �yciu nie widzia�. Czerwony jak wino albo krew
ko�
zostawi� pozosta�e wierzchowce daleko z ty�u. Podbieg� wprost do Miny, tr�ci� j�
nosem i
po�o�y� g�ow� na jej ramieniu.
- Wys�a�am Zimnego Ognia po wasze wierzchowce. B�d� nam potrzebne - oznajmi�a
Mina, g�aszcz�c czerwonego deresza po czarnej grzywie. - Natychmiast ruszamy na
po�udnie.
Za trzy dni musimy dotrze� do Sanction.
- Do Sanction! - wydysza� Galdar. - Ale, dziewczyno... to znaczy, dow�dco
szponu,
nad tym miastem panuj� rycerze solamnijscy! Trwa obl�enie. Nasz� plac�wk� jest
Khur, a
nasze rozkazy...
- Natychmiast ruszamy do Sanction - powt�rzy�a Mina. Patrzy�a na po�udnie, ani
na
chwil� nie odwracaj�c wzroku.
- Ale dlaczego, dow�dco szponu? - zapyta� Galdar.
- Dlatego �e otrzymali�my wezwanie - pad�a odpowied�.
2
Silvanoshei
Nad ca�ym Ansalonem szala�a niezwyk�a, nienaturalna burza. B�yskawice uderza�y w
ziemi�; chodzili po niej ogromni wojownicy ciskaj�cy snopami ognia. Pradawne
drzewa -
olbrzymie d�by, kt�re przetrwa�y oba kataklizmy - stan�y w p�omieniach i w
jednej chwili
obr�ci�y si� w pogorzeliska. Za plecami wojownik�w szala�y tornada, kt�re
niszczy�y domy,
porywaj�c w powietrze ze �mierciono�nym zapami�taniem deski i ceg�y, kamienie i
zapraw�
murarsk�. Oberwania chmury sprawia�y, �e rzeki wyst�powa�y z brzeg�w, unosz�c ze
sob�
m�ode, zielone kie�ki zb�, kt�re wygrzewa�y si� w s�o�cu wczesnego lata.
W Sanction oblegaj�cy i oblegani porzucili walk�, aby skry� si� przed straszliw�
nawa�nic�. Statki na morzu rozpaczliwie pr�bowa�y j� przetrzyma�, lecz cz�� z
nich zaton�a
i nigdy ju� o nich nie s�yszano. Inne dowlok�y si� jako� do portu z
prowizorycznie
skleconymi masztami, przynosz�c opowie�ci o marynarzach zmytych za burt� oraz
pracuj�cych dniem i noc� pompach.
W dachu Wielkiej Biblioteki w Palanthas pojawi�y si� niezliczone szczeliny.
Strugi
deszczu wla�y si� do �rodka, a Bertrem i mnisi zwijali si� jak w ukropie,
�ataj�c dziury,
wycieraj�c pod�ogi i przenosz�c cenne woluminy w bezpieczne miejsce. W Tarsis
ulewa by�a
tak pot�na, �e wr�ci�o tam morze, kt�re znikn�o podczas kataklizmu. Mieszka�cy
byli
zdumieni.
Po kilku dniach morze si� cofn�o, zostawiaj�c tylko �ni�te ryby i piekielny
smr�d.
Szczeg�lnie niszczycielski cios zada�a burza wyspie Schallsea. Wichura wybi�a
wszystkie szyby w Przytulnym Schronieniu. Stoj�ce na kotwicy statki zosta�y
rozbite o
urwiska albo o nabrze�a. Pot�ny przyp�yw zmy� wiele budynk�w stoj�cych blisko
brzegu.
Liczba ofiar by�a niezmierzona, a r�wnie wielu by�o tych, kt�rzy stracili dach
nad g�ow�.
Uchod�cy szturmowali Cytadel� �wiat�a, b�agaj�c mistyk�w o pomoc.
Cytadela by�a dla Krynnu �wiat�em nadziei po�r�d mroku nocy. Staraj�c si�
wype�ni�
pustk� pozosta�� po odej�ciu bog�w, Goldmoon odkry�a mistyczn� moc serca i
przywr�ci�a
�wiatu moc uzdrawiania. By�a �ywym dowodem na to, �e cho� Paladine i Mishakal
odeszli,
ich moc czynienia dobra nadal �y�a w sercach tych, kt�rzy ich kochali.
Ale Goldmoon ju� si� zestarza�a. Wspomnienie o bogach zanika�o. Wydawa�o si�, �e
to samo dotyczy mocy serca. Mistycy czuli, �e ich zdolno�ci gdzie� odp�ywaj�,
aby nigdy ju�
nie powr�ci�. Mimo to / rado�ci� otworzyli drzwi i serca przed ofiarami burzy,
oferuj�c im
pomoc i schronienie oraz staraj�c si� na miar� swych mo�liwo�ci uzdrowi�
rannych.
Rycerze solamnijscy, kt�rzy zbudowali fortec� na Schalisea, dzielnie stan�li do
walki
z burz�, jednym z najstraszliwszych wrog�w, jakim stawiali czo�o w ca�ych
dziejach zakonu.
Z nara�eniem �ycia ratowali mieszka�c�w z kipieli i z gruz�w budynk�w. Nie
zwa�aj�c na
wicher, ulew� i przeszywaj�ce ciemno�� b�yskawice, bronili �ycia tych, kt�rych
kaza�y im
broni� Przysi�ga i Regu�a.
Cytadela �wiat�a opar�a si� w�ciek�o�ci burzy, cho� jej budynki ucierpia�y od
gwa�townego wiatru i straszliwej ulewy. Gdy sztorm ju� s�ab�, ostatkiem si�
zaatakowa�
jeszcze kryszta�owe mury Cytadeli gradem wielko�ci ludzkich g��w. W murach
pojawi�y si�
male�kie rysy i woda wdziera�a si� przez nie do �rodka, sp�ywaj�c po �cianach
niczym �zy.
Szczeg�lnie g�o�ny �oskot rozleg� si� w pobli�u komnat Goldmoon, za�o�ycielki i
prze�o�onej Cytadeli. Mistycy us�y - szeli odg�os wybijanych szyb i zbiegli si�
przera�eni, aby
sprawdzi�, czy staruszce nic si� nie sta�o. Ku ich zdumieniu, drzwi do jej
pokoj�w zastali
zamkni�te. Walili w nie g�o�no, domagaj�c si� krzykiem wpuszczenia.
Cichy g�os o straszliwym brzmieniu, kt�ry by� umi�owanym g�osem Goldmoon, a
zarazem nim nie by�, rozkaza� im zostawi� prze�o�on� w spokoju i wr�ci� do swych
obowi�zk�w. Powiedzia�a im, �e inni potrzebuj� ich pomocy, a jej jest ona
zbyteczna. Cho�
byli zak�opotani i zbici z tropu, wi�kszo�� wykona�a polecenie. Ci, kt�rzy
zostali pod
drzwiami, meldowali p�niej, �e s�yszeli wewn�trz rozpaczliwe �kanie. - Ona
r�wnie� utraci�a
moc - powiedzieli sobie, s�dz�c, �e rozumiej�, i zostawili j� sam�.
Gdy wreszcie nadszed� ranek i na niebie pojawi�o si� krwawoczerwone s�o�ce,
oszo�omieni mieszka�cy ujrzeli pozosta�e po straszliwej nocy zniszczenia.
Mistycy udali si�
do komnat Goldmoon, by prosi� j� o rad�, lecz nie otrzymali �adnej odpowiedzi.
Drzwi nadal
pozostawa�y zamkni�te.
Nawa�nica dotar�a r�wnie� do Qualinesti, kr�lestwa elf�w, kt�re od ich
pobratymc�w
dzieli�y zar�wno setki mil, jak i zastarza�a nienawi�� i nieufno��. Tr�by
powietrzne wyrywa�y
tam z korzeniami olbrzymie drzewa i wywija�y nimi w powietrzu, jakby by�y one
cienkimi
patykami u�ywanymi w Quin Thalasi, popularnej elfiej zabawie. Burza wstrz�sn�a
fundamentami s�awnej Wie�y M�wcy S�o�ca, a od�amki pi�knych witra�y posypa�y si�
na
pod�og�. Woda zala�a ni�ej po�o�one komnaty nowo zbudowanej fortecy Czarnych
Rycerzy
w Newport, zmuszaj�c ich do porzucenia posterunku, czego nie zdo�a�a dokona�
nieprzyjacielska armia.
Burza obudzi�a nawet wielkie smoki, kt�re spa�y ob�arte w swych wype�nionych
danin� le�ach. Wstrz�sn�a G�r� Malys, mieszkaniem Malystryx, ogromnej czerwonej
smoczycy, kt�ra kaza�a si� teraz zwa� kr�low� Ansalonu, a je�li jej pragnienia
si� spe�ni�,
mia�a wkr�tce zosta� jego bogini�. Pot�ne rzeki wtargn�y do wulkanicznego
domostwa
smoczycy. Deszcz�wka zala�a jeziorka lawy, a korytarze i komory wype�ni�y g�ste
ob�oki
cuchn�cej pary. Mokra, na wp� o�lepiona, d�awi�ca si� od opar�w Malys rycza�a
g�o�no z
w�ciek�o�ci, lataj�c od jednego le�a do drugiego w poszukiwaniu suchego miejsca,
w kt�rym
mog�aby znowu zasn��.
W ko�cu musia�a si� skry� w ni�ej po�o�onych pieczarach swego domostwa. Malys
by�a bardzo star� smoczyc�, pe�