5326
Szczegóły |
Tytuł |
5326 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5326 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5326 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5326 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eliza Orzeszkowa
Dziurdziowie
WST�P
W ogromnej, wysokiej sali aparat s�dowy roztoczy� ca�� wspania�o�� sw� i groz�.
By� to
zimowy wiecz�r. Zwisaj�ce od sufitu �yrandole i lampy, gorej�ce u �cian bia�ych
i g�adkich,
potoki �wiat�a la�y na szkar�atne opony okien i sto��w, na pstrocizn� twarzy i
ubra� t�umnie
zgromadzonej dzi� publiczno�ci. W g��bi zasiadali cz�onkowie s�du, z boku pod
jedn� ze
�cian na dwu wysokich i ozdobnych �awach miejsca swe ju� zaj�li przysi�gli. U
jednego z
okien oskar�yciel publiczny, schylony nad obficie o�wietlonym sto�em, wczytywa�
si� pilnie
w rozwart� ksi�g� praw, przy drugim sekretarz s�du przerzuca� stosy papier�w.
Urz�dnik
przeznaczony do strze�enia porz�dku, w ubraniu zdobnym w z�ote hafty, szybkim i
cichym
krokiem przebieg�szy sal�, z pi�rem w r�ku usiad� na stronie. W�r�d wielkiej
ciszy, nie zm�conej
nawet powstrzymywanymi na chwil� oddechami kilkuset piersi, przewodnicz�cy
s�dowi
g�o�no i wyra�nie obwie�ci� zbrodni�, o kt�r� pods�dni oskar�onymi zostali. Nie
by�o to
przest�pstwo, ale by�a to zbrodnia, straszna zbrodnia, jedna z tych, kt�re
niekiedy jak sny
z�o�liwe i ponure przesuwaj� si� przed udr�czonymi oczami ludzko�ci. Kim byli,
do jakiej
spo�ecznej warstwy nale�eli, jak wygl�dali ci nieszcz�ni i okropni ludzie,
kt�rzy j� pope�nili?
Kilkaset oczu jednomy�lnie zwr�ci�o si� ku �awie obwinionych.
Naprzeciw wysokich i ozdobnych siedze� s�dzi�w przysi�g�ych, obro�ca z urz�du,
zamy�lony,
niespokojny, nerwowym ruchem r�ki o��wkiem kre�li� na kawa�ku papieru jakie�
lu�ne
notatki. Tu� za nim nad wysok� por�cz� �awy podnios�y si� i w pe�nym �wietle
stan�y cztery
m�skie postacie w wi�ziennych, d�ugich, szarych ubraniach. Przed chwil� weszli
tu oni przez
niskie drzwi, zza kt�rych ukaza�o si� ca�kiem prawie ciemne wn�trze bocznej
jakiej� sieni.
Zdawa� si� mog�o, �e wychodzili z otch�ani. Niskie drzwi zamkn�y si� wnet za
czterema
uzbrojonymi �o�nierzami, kt�rzy stan�wszy z obu stron �awy zanurzyli stercz�ce
nad ich g�owami
bagnety w ol�niewaj�cym �wietle lamp. Pomi�dzy l�ni�cymi ostrzami bagnet�w,
twarz�
w twarz z s�dziami swoimi, w potokach �wiat�a uwydatniaj�cych ka�dy rys i ka�d�
niemal
zmarszczk� ich twarzy, czterej pods�dni stoj�c w nieruchomych i oczekuj�cych
postawach
odpowiadali na zwracane ku nim pytania przewodnicz�cego.
Nazwiska ich?
Cztery m�skie g�osy do�� wyra�nie, g�o�no odpowiedzia�y z kolei:
� Piotr Dziurdzia.
� Stefan Dziurdzia.
� Szymon Dziurdzia.
� Klemens Dziurdzia.
Stan ich?
Ch�opi, rolnicy i posiadacze ziemi. Ostatni tylko ziemi w�asnej jeszcze nie
mia�, ale by�
synem i dziedzicem pierwszego, Piotra Dziurdzi, kt�ry nie tylko �e j� posiada�,
ale przed laty
kilku piastowa� w swej wiosce wa�ny w spo�ecznym �yciu ch�op�w urz�d starosty.
Teraz pytanie najciekawsze.
Czy przyznaj� si� do pope�nienia zbrodni, o kt�r� obwinieni zostali?
Znowu cztery g�osy z kolei ciszej lub dono�niej, lecz zawsze wyra�nie
odpowiedzia�y:
� Przyznaj� si�.
Przyznaj� si�. Nie ma wi�c ju� w�tpliwo�ci, �e pope�nili t� zbrodni�. Nie
n�dzarze, nie
w��cz�gi, nie cz�onkowie proletariatu �yj�cego w truj�cej atmosferze pal�cych
zawi�ci i podst�pnych
�up�w, ale rolnicy, kt�rym wiatry bo�e nios� rze�wo�� i zdrowie... posiadacze,
kt�rym
ziemia w�asna rodzi bujne k�osy... pracownicy, kt�rych uznojone czo�a r�wna� si�
mog�
w powadze i czysto�ci czo�om uwie�czonym wawrzynem. Co to znaczy? Czy urodzili
si� ju�
potworami? Czy kiedy jeszcze w kolebkach byli, geniusz zbrodni napoi� ich swym
oddechem?
Czy nie mieli serca ani sumienia, ani w piersiach swych �adnej z tych strun
dobroci,
lito�ci, prawo�ci, kt�re z wiekowym mozo�em ludzko�� wypracowa�a w swym �onie?
Byli� to
mo�e szale�cy, idioci, g�upcy, kt�rzy dobrego od z�ego odr�ni� nie mogli?
Rzecz dziwna! Daremnie kilkaset par ludzkich oczu zatapia�o si� w ich twarzach:
zgodno�ci
pomi�dzy nimi a tym, co pope�nili, dostrzec nie by�o podobna. Nie wygl�dali na
tych, kt�rzy
ju� na �wiat ze sob� przynie�li zadatki zbrodniczych przeznacze�, ani na
szale�c�w, ani
na idiot�w.
Pierwszy z nich, ten, kt�ry nazywa� si� Piotrem Dziurdzia, by� wysokim, do��
szczup�ym i
ju� niem�odym, ale jeszcze krzepkim i silnym cz�owiekiem. W�osy mia� bardzo
g�ste, ciemnop�owe,
siwizn� przysypane i tak d�ugie, �e spada�y mu a� na ko�nierz wi�ziennej
opo�czy.
W oprawie tych d�ugich, siwiej�cych w�os�w i kr�tko ostrzy�onego zarostu twarz
jego, bladawa
nieco, �agodno�ci� i powag� wyrazu swego poci�gaj�ce sprawia�a wra�enie.
Policzki
jego, w wi�zieniu mo�e wychud�e, zakre�la�y prawid�owy i �agodny owal, usta pod
p�owym
w�sem dr�a�y troch�, na w�skim czole ciemnia�o kilka g��bokich zmarszczek, a
siwe, zamy�lone
oczy spod brwi wypuk�ych i g�stych wodzi�y doko�a powolnym, powa�nym i bardzo
smutnym wejrzeniem. W chwili gdy stan�� w �awie obwinionych, mo�na by�o dostrzec
zaledwie
widzialny ruch r�ki, kt�rym na piersiach swych skre�li� znak krzy�a, a gdy ju�
odpowiedzia�
na wszystkie zadane pytania, splecione r�ce z�o�y� na por�czy lawy i oczy
wzni�s� w
g�r�. W�wczas w twarzy jego zjawi�o si� co� marzycielskiego, co�, co zdradza�o
wewn�trzn�,
pokorn�, w g��binach duszy szeptan� modlitw�. Wkr�tce jednak powieki przykry�y
mu rozmodlone
�renice, grzbiet przygi�� si�, g�owa na pier� opad�a i tak ju� ze splecionymi
r�kami,
powa�ny, �agodny, bardzo smutny pozosta�.
Zupe�nie niepodobnym do Piotra by� stryjeczny brat jego, Stefan. Wysoki tak�e,
ale barczysty
i bardzo wyprostowany, brunet z czarnymi jak noc w�osami i czarnym, bujnym
w�sem,
by�by on pysznym okazem silnego, kszta�tnego i pi�knego ch�opa, gdyby nie
szczeg�lne i
uderzaj�ce przedwczesne zestarzenie twarzy. Nie mia� jeszcze lat czterdziestu, a
�ci�g�e i
prawid�owe rysy jego by�y tak zorane, zmi�te, pomarszczone, �e niepodobna by na
nich znale��
najmniejszego g�adkiego miejsca. Przy tym mog�o si� zdawa�, �e wielki jaki�
ogie�
opala� twarz t� tak d�ugo, a� powlek� j� ciemn�, prawie br�zow� cer�. Widocznym
te� by�o,
�e nie n�dza fizyczna uczyni�a j� tak�, lecz �e zmi�y j� i spali�y w ten spos�b
gwa�towne
nami�tno�ci i srogie zgryzoty. By�a to twarz ponura i zrozpaczona, �mia�a i
roztropna. Czarne
oczy Stefana pos�pnie, lecz roztropnie i nawet bystro spogl�da�y wprost przed
siebie; w postawie
i ruchach jego malowa�a si� energia, kt�rej zbytek musia� znajdowa� sobie uj�cie
w
nieposkromionej, gwa�townej pop�dliwo�ci.
Trzecim i zupe�nie r�nym od tamtych typem ch�opskim by� Szymon Dziurdzia.
Niski,
chudy, z we�nistym, spl�tanym w�osem, kt�ry mu czo�o ca�kiem prawie zakrywa�, z
otwartymi
nieco usty i nosem ma�ym, bombiastym, u czo�a wkl�s�ym, by� to cz�owieczek
niem�ody,
brzydki, gapiowaty, bardzo widocznym nadu�yciem alkoholu og�upiony i prawie
zezwierz�cony.
Pijackie oczy jego z bladob��kitn� �renic� p�ywa�y w chorobliwej wilgoci; czasem
grubym
i ciemnym palcem ociera� sobie �z� z powiek i bezmy�lnym ruchem rozmazywa� j� po
chudym i ��tym policzku. W ruchach, postawie i spojrzeniach jego malowa�o si�
przera�enie
z roz�aleniem po��czone. Strwo�ony, roz�alony, og�upia�y, nie wiedzia�, co
pocz�� z r�kami,
kt�re splata�, to wzd�u� cia�a opuszcza�, ust przy tym ani na chwil� zupe�nie
nie zamykaj�c.
Najm�odszym ze wszystkich, bardzo jeszcze m�odym, bo dwadzie�cia dwa lata
zaledwie
maj�cym, by� Klemens, syn by�ego starosty, Piotra Dziurdzi. Urodziwy, jasnow�osy
ten parobek,
z okr�g��, rumian� twarz� i b��kitnymi jak niebo oczami, wydawa� si� makiem
polnym,
bujnie �r�d pola wyros�ym, i tu w t� ci�b� ludzk�, w t� atmosfer� przenikni�t�
�wiat�em
sztucznym i groz� wa��cych si� przeznacze� gwa�townie przesadzonym. Panuj�cym
uczu-
ciem, kt�re malowa�o si� na m�odzie�czej i jak zorza �wie�ej jego twarzy � by�
wstyd. Kiedy
po raz pierwszy zwr�ci�y si� ku niemu spojrzenia t�umu, ognisty rumieniec
buchn�� mu do
policzk�w i czo�a. Zarumieni� si� znowu wymawiaj�c wyraz: �Przyznaj� si�!� i
rumieni� si�
potem za ka�dym razem, gdy w ci�gu rozpraw s�dowych imi� jego wymawiano. Czasem
zamy�la�
si� i daleko, daleko k�dy� patrza�. Wtedy do oczu jego nabiega�y �zy. Czasem
znowu
m�oda ciekawo�� przezwyci�a�a w nim wszelkie inne uczucia. Wtedy spod powiek
nie�mia�o,
ale chciwie przypatrywa� si� wszystkiemu, co go otacza�o, a o czym pod strzech�
swoj�
ani nawet �ni� kiedy. Bo�e m�j! tak tu jasno, jak gdyby niebiosa otworzy�y si� i
wszystkie
swe blaski na ziemi� wyla�y; tak tu ludno, jak gdyby zbieg�o si� p� �wiata:
takie tu pi�kne
ubiory, jak gdyby odby� si� mia� wielki jaki� i weso�y festyn. A on tu co?
zbrodniarz, kt�rego
s�dzi� maj�. Jak os�dz�? B�g to jeden wie. Za tymi �cianami wiatry bo�e wiej�,
ku jego wiosce
rodzinnej lec�, ku tej chacie lec�, gdzie stara matka z za�amanymi r�kami
zosta�a, ku temu
polu lec�, kt�re on ora� ju� od lat paru, kiedy s�onko �wieci�o jasno, zio�a
pachnia�y, serce bi�o
r�wno, cicho, weso�o, nie tak, jak teraz, gdy ko�ace w piersi ze wstydu i
trwogi, niby na pogrzebie
bij�cy dzwon...
Wi�c to ci czterej ludzie pope�nili t� zbrodni� przera�aj�c� i ponur� jak sen
zimowej,
burzliwej nocy? By�a to te� wtedy zimowa, burzliwa noc... Ale� dlaczego? jakim
sposobem?
pod wp�ywem jakich pokus i poszept�w?
Z zezna� �wiadcz�cych, z rozpraw s�dowych, ze starannie wywo�ywanych p�niej a
pilnie
s�uchanych gaw�d ludzkich, ze zwierze�, kt�re pods�dni czynili przed swym
obro�c�, od pocz�tku
do ko�ca swego ods�oni�a si� przed tymi, kt�rzy j� pozna� zapragn�li, historia
nast�puj�ca.
I
W Suchej Dolinie zapanowa� ruch umys��w widoczny i stopnia wzburzenia
dosi�gaj�cy. O
co tak bardzo sz�o mieszka�com tej wioski, d�ugim szeregiem czterdziestu mo�e
chat i ogrod�w
do�� malowniczo rozci�gni�tej po�r�d p�l z lekka faluj�cych i zdobi�cych je
osinowych i
brzozowych gaj�w? Wi�kszo�� chat mia�a poz�r dostatni; by�y wprawdzie pomi�dzy
nimi
niziuchne, ubo�uchne i nadpr�chnia�e, ale nie brakowa�o i takich, kt�re �wieci�y
bia�ymi kominami,
sporymi oknami i porz�dnymi ganeczkami opartymi na s�upkach i zaopatrzonymi w
w�skie �aweczki do siedzenia. Te pola faluj�ce i gajami zwie�czone mia�y poz�r
�yzno�ci i
niez�ej uprawy, za nimi zieleni�o si� troch� ��k i dobrych pastwisk, w ogrodach
g�ste konopie
sta�y gotowe do zdj�cia, okwit�e kartofle wygl�da�y obiecuj�co, bujne g�owy
kapusty dojrzewa�y,
g�sto sadzone wi�niowe drzewa dawa� musia�y obfite plony owoc�w. N�dza wi�c
zagl�da�a
tu chyba kiedy niekiedy i tylko do najubo�szych chat: najdostatniejsze wygl�da�y
tak,
jak gdyby w nich nie tylko chleba, a nawet mleka i miodu, a mo�e i groszy nie
brakowa�o.
Jaki� wi�c niepok�j wstrz�sn�� w ten pi�kny wiecz�r letni mieszka�cami tej
wioski? O czym
gromada bab przed jednym z najdostatniej wygl�daj�cych domostw zebrana gwarzy�a
tak
�ywo, �e a� doko�a niej zebra�a si� gromada dzieci starszych i m�odszych?
Dziewczynki od
lat siedmiu do czternastu, w sinych sp�dniczkach i szarych koszulach, bose, z
g�owami ukrytymi
w czerwonych chusteczkach, spod kt�rych wymyka�y si� kosmyki jasnop�owych
w�os�w,
stan�y pod p�otem d�ugim szeregiem i spl�t�szy na sp�dniczkach ma�e, ciemne jak
ziemia
r�ce, szeroko pootwiera�y oczy nape�nione wyrazem ciekawo�ci, a w kt�rych
b��kitnych
lub piwnych �renicach zachodz�ce s�o�ce roz�arza�o ruchome iskry. Przypatrywa�y
si� i przys�uchiwa�y
babom, a baby gada�y, gestykulowa�y, krzycza�y. Ch�opcy lat r�nych stali za
babami,
nie tak przecie� nieruchomo jak dziewcz�ta, kt�re umie�ci�y si� pod p�otem. Bosi
tak�e,
jasnow�osi, w szare p��tno odziani, wciskali si� oni pomi�dzy matki i ciotki,
podnosili ku
twarzom kobiet twarze swe opalone, �mia�e i weso�e, kt�re wykrzywiali w spos�b
najrozmaitszy,
swawolnie przedrze�niaj�c gadatliwo�� i za�arto�� babsk�. Starsi targali kobiety
za fartuchy
i natarczywie wtr�cali si� do rozmowy; jeden z m�odszych, pi�cioletni mo�e, w
d�ugiej do
st�p koszuli, z wypuk�ym brzuchem i opuch�ymi, ��tymi policzkami, trzyma� wci��
palce w
o�linionych ustach i bezmy�lnymi b��kitnymi �renicami patrza� nieruchomo w twarz
swojej
matki, a p�aczliwym, przeci�g�ym grosem od chwili do chwili wo�a�:
� Ta... ta!
Na w�skim dziedzi�cu chaty, pod kt�r� t�oczy�y si� baby i dzieci, panowa� tak�e
gwar pewien,
ale znacznie mniejszy, bo podnosi�a go gromadka m�czyzn mniej i ciszej od
niewiast
m�wi�cych. Jeden z nich u wr�t stajenki przykl�kn�wszy siekier� rozszczepia�
kloc drzewa
na drobne drewienka, a tak bardzo pogr��onym by� w tej robocie, jak gdyby
spe�nia� jak��
uroczyst� i arcywa�n� czynno��. Z pochylon� g�ow� i zgi�tymi plecami ch�op ten,
niem�ody
ju� i szczup�y, ale jeszcze silny i czerstwy, by� to jeden z najzamo�niejszych i
najroztropniejszych
gospodarzy Suchej Doliny, w�a�ciciel tej chaty, a zwa� si� Piotr Dziurdzia. Tu�
za nim
stali dwaj synowie jego, m�odzi, lecz ju� doro�li parobcy, dalej stryjeczny brat
Piotra, ale
wcale do� niepodobny, Stefan, w wymowie ch�op�w Stepan, Dziurdzia, przypatrywa�
si� jego
robocie z ponurym wyrazem na przedwcze�nie zestarza�ej, zmi�tej i jakby spalonej
twarzy;
dalej jeszcze sta� tak�e Dziurdzia, imieniem Szymon, mizernie i smutnie
wygl�daj�cy, a za
ka�dym odetchnieniem wydaj�cy z siebie mocny zapach w�dki. W�dka to zapewne
zaprawi�a
mu bia�ka ocz�w krwist� barw�, wysuszy�a i za��ci�a policzki, ona te� mo�e by�a
przyczyn�,
�e mia� podart� koszul� i stopy bose, gdy inni przyodziani byli w porz�dne
samodzia�owe
kapoty i grube, ale dostatnie, a� do kolan si�gaj�ce obuwie. Opr�cz tych pi�ciu
Dziurdzi�w,
by�o tam jeszcze kilkunastu ch�op�w starszych i m�odszych, wi�cej i mniej
o�ywionych, kt�rzy
jednak wszyscy zdawali si� by� mocno zaj�tymi tym, co czyni� Piotr Dziurdzia,
spogl�dali
na siebie z u�miechami na ustach i wyrazem �ywej ciekawo�ci w oczach, wzruszali
czasem
ramionami i rzucali pojedyncze s�owa lub wykrzyki. A przed wrotami dziedzi�ca
baby
gada�y wci��, krzycza�y, gestykulowa�y; ta i owa z ferworu wielkiego a�
przysiada�a czasem
ku ziemi albo r�kami uderza�a o policzki i plecy s�siadek, kt�re odwracaj�c si�,
spiesznie je
odpycha�y i dalej swoje prawi� zaczyna�y a� do utraty tchu, a� do podniesienia
g�os�w ku
najwy�szym i najprzera�liwszym d�wi�kom ludzkiej krtani. Takim to w�a�nie g�osem
jedna z
nich ku dziedzi�cowi chaty zwracaj�c si� zawo�a�a:
� Pietruk! hej, Pietruk! Sko�czysz ty kiedy czy nie? A to s�o�ce zajdzie i psy,
nie ludzie,
po polach chodzi� b�d�!
� Pora i d � c i (i��), dalib�g, pora! � ch�rem powt�rzy�o kilka piskliwych
kobiecych g�os�w.
Inne doda�y:
� Czy wam nie wstyd, Pietruk, tak marudzi�? Oj! m u s z c z y n a (m�czyzna)
niby to
silny! A baba pr�dzej by tych trzasek naszczepi�a jak on... gospodarz wielki!
Piotr Dziurdzia wykrzyknik�w tych ku niemu zwr�conych jakby nie s�ysza�, ani
g�owy
podni�s�, ani ustami poruszy�. Rozszczepia� wci�� i odszczepia� polana na
cienkie drewienka
z tak� powag� i uroczysto�ci�, i� zdawa� si� mog�o, �e tu�, tu� prze�egna si� i
robot� sw�
prze�egna, tak by�a dla� ona wa�n� i niemal �wi�t�. Dwaj w pobli�u niego stoj�cy
ch�opi jednocze�nie
stryjecznego brata jego, Stepana Dziurdzi�, zapytali:
� Nie ma! no i ani troszeczk� nie ma?
Zmarszczony, zgryziony Stepan odpowiedzia�:
� Tak, jak nic nie ma! Kropelk� z siebie pu�ci i �eby j� zabi� wi�cej ju� nie
da! Dziecku,
jak rozkrzyczy si�, nie ma czego w g�b� wla�...
� A-a-a-a-a! � g�o�no i przeci�gle dziwili si� pytaj�cy.
� A wprz�dy jak by�o? � zapyta� kto� z boku.
� Wprz�dy � odpowiedzia� ch�op � bywa�o i wi�cej jak garniec dadz�...
� Dwie?
� A dwie.
� To tak jak i u mnie! � zauwa�y� mizerny Szymon � jedna tylko, a bywa�o, z
garniec da...
Ch�opi tr�cili si� �okciami i wejrzeniami ukazali sobie wzajem ponur� twarz
Stepana.
Przy tym ozwa� si� �artobliwy g�os jaki�:
� Oj, bieda� tobie, Stepanie! To� to tam teraz u ciebie piek�o gor�ce...
Inny z grubym �miechem doda�:
� Ja� wczoraj s�ysza�, jak t a j a (ta) wrzeszcza�a w swojej chacie jak o c z y
n i o n a
(op�tana)...
� Kto? � zapyta� kto� z boku.
� A Rozalka, Stepanowa �onka...
� Oj, z�a baba, to z�a... jak ogie�... � doda� jeden z rozmawiaj�cych.
Stefan ni�ej jeszcze pochyli� g�ow� i milcza�.
Zza wr�t dolecia� jeszcze znowu ten sam co wprz�dy g�os niewie�ci, tylko jeszcze
piskliwszy
i wi�cej rozgniewany ni� wprz�dy:
� Pietruk! oj, Pietruk! sko�czysz ty kiedy czy nie?
Kilku spomi�dzy m�czyzn za�mia�o si� ch�rem.
� Ot, jak Stepanowa �onka h o � a s i �, pilno jej wied�m� �apa�! Hej, Pietruk,
c h u t k o
(pr�dko) i d z i! bo baba jak po swojemu rozgniewa si�, to bieda b�dzie... ju�
ty jej nie poradzisz...
wybije!...
Piotr Dziurdzia siekier� odda� jednemu z syn�w, aby j� do chaty zani�s�, a sam z
kl�czek
powsta�, nie dlatego zapewne, aby przel�k� si� gniewu Stepanowej �onki, ale
dlatego ze ju�
robot� swoj� uko�czy�. Pod �cian� stajenki le�a� du�y stos cienkich, suchych, do
zapalenia
wybornych drewienek. Pochyli� si�, uj�� ten stos w ramiona i wyszed� z nim za
bram� chaty.
Tu powita� go ch�ralny okrzyk bab i otoczy� r�j dzieci. Dziewczynki poodrywa�y
si� od plota
i podchodzi�y do� z wolna, ch�opcy jak �rebi�ta, skakali doko�a niego wierzgaj�c
i wrzeszcz�c.
� Won! poszli! � krzykn�� Dziurdzia na dzieci, kt�re te� rozbieg�y si� na wsze
strony, ale
w pobli�u stan�wszy przypatrywa�y si� wci�� niesionemu przeze� drzewu, jakby to
by�
przedmiot po raz pierwszy w �yciu przez nie widziany. Jedna z bab, ta, kt�ra
w�a�nie rej pomi�dzy
wszystkimi innymi wiod�a, wysoka, chuda, �niada, z czarnym pa�aj�cym okiem,
Rozalka,
Stepanowa �ona, wyskakuj�c naprz�d i r�kami za biodra swe chwytaj�c, z
niezmiernym
zapa�em do Piotra zawo�a�a:
� A osinowe drzewo?
� Nu, a jakie�? � pogardliwie odrzuci� powa�ny ch�op.
� Czy pewno osinowe?
I zacz�a dalej pr�dko i z zawzi�to�ci� trzepa� j�zykiem:
� Bo je�eli nie osinowe, to nic z tego nie b�dzie... wied�ma nie przyjdzie na
inne drzewo,
tylko na osinowe... P r y s i a h n i j, Pietruk, �e osinowego drzewa nar�ba�, p
r y s i a h n i j,
t u t- � e zaraz palce na krzy� z�� i p r y s i a h n i j, �e osinowe...
Trac�c dech od szybkiego m�wienia targa�a r�kaw i po�y samodzia�owej kapoty
Piotra, a
obu �okciami odtr�ca�a od siebie towarzyszki, kt�re chwytaj�c j� za ramiona i
koszul� zapalczywo��
jej pow�ci�ga� pr�bowa�y. Spr�bowa� uczyni� to i Stepan. Ciemne oczy jego
zaiskrzy�y
si�: �ci�ni�t� pi�ci� uderzy� �on� w plecy tak silnie, �e zatoczy�a si� o
krok�w kilka
i by�aby upad�a, gdyby nie p�ot, o kt�ry opar�a si� r�k�. Wnet przecie� szybka
jak b�yskawica,
zwinna jak wiewi�rka, przyskoczy�a do m�a, wyci�a mu g�o�ny policzek i, w
najmniejszym
stopniu nie zajmuj�c si� nim dalej, bieg�a znowu za Piotrem drog� mu zabiegaj�c
i wci�� na
r�ne tony powtarzaj�c:
� A osinowe drzewo? Pewno osinowe?... P r y s i a h n i j, Pietruk, �e
osinowe...
W gromadzie post�puj�cej za Piotrem wybuchn�y grube i piskliwe �miechy. Stepan
szed�
ze zwieszon� g�ow�, milcz�c jak gr�b. Do policzka, kt�ry od otrzymanego
uderzenia nabieg�
krwist� czerwono�ci�, ani si� dotkn�� ale ciemna i gruba sk�ra jego twarzy
sfa�dowa�a si� w
takie ju� mn�stwo zmarszczek, �e niepodobna by wynale�� na niej najmniejszego
g�adkiego
miejsca. Roziskrzone oczy wlepi� w ziemi� i przez zaci�ni�te z�by wyrzuci�
kr�tkie, niewyra�ne
przekle�stwo. Wstydzi� si� mo�e i wrza� ca�y.
� W s t y d n o! � rzek�a g�o�no niem�oda i widocznie schorowana, ale jeszcze
urodziwa
�ona Piotra Dziurdzi, najdostatniej ze wszystkich kobiet ubrana i najmniej
krzycz�ca. � Ja z
moim wiek prze�y�am, syn�w pohodowa�am, �e wyro�li jak te d�by, a nigdy pomi�dzy
nami
swar�w i bitwy nie by�o, dalib�g nie by�o.
� W s t y d n o! � powt�rzy�o kilka g�os�w, a jeden z ch�op�w, na Stepana
wskazuj�c, z
u�miechem doda�:
� T a k i j z niego m u � y k? Babie przywodzi� pozwala! ja by j�...
Nad tym gwarem s��w i �miech�w wzbi� si� znowu g�os Rozalki, ale tak ju� tym
razem
ostry i rozpaczliwy, jakby jej n� do gard�a przyk�adano:
� A osinowe drzewo? pewno osinowe? p r y s i a h n i j, Pietruk, �e osinowe...
Stary, niski, chudy ch�op, kt�rego zwano Jakubem Szyszk�, wyst�pi� z gromady,
zbli�y�
si� do kobiety, kt�r� w�tpliwo�� co do gatunku nar�banego drzewa w rodzaj
w�ciek�o�ci
wprawia�a, i z powag� przem�wi�:
� Nie d u r y �, Rozalka! Ja� tam by� i widzia�, �e drzewo jest osinowe... To� i
u mnie nieszcz�cie...
i ja chc� tej wied�mie przekl�tej w oczy zajrze�... czy ja by zgodzi� si�, �eby
drzewo insze by�o jak osinowe?...
Rozalk� s�owa te jakby zimn� wod� obla�y, umilk�a i cofn�wszy si� nieco od
Piotra,
spiesznym i nier�wnym krokiem, zwyk�ym istotom gwa�townym i niespokojnym, na
czele
innych niewiast post�powa�a. Zreszt�, w miar� trwania pochodu gromada mala�a. Na
dziedzi�cach
chat, kt�re mijano, porykiwa�y krowy tylko co z pastwiska przygnane, dr��cym,
j�kliwym g�osem odzywa�y si� owce, nie wyprz�one p�ugi i brony sta�y tak, jak
je w�a�ciciele
ich po�piechem i ciekawo�ci� zna� pobudzani opu�cili. Tu i �wdzie kto� pozosta�y
w
chacie roznieci� ognisko, a wij�ce si� za ma�ymi oknami z�ote jego blaski, na
wieczerz� zapraszaj�c,
g��d przypomina�y. M�czy�ni tedy i kobiety od��czali si� od gromady i za
op�otkami
dziedzi�c�w albo we wn�trzach domostw znikali. Przedtem jednak zbijaj�c si� na
kr�tk�
chwil� w ma�e gromadki, zamieniali si� urywanymi a ca�� my�l ich maj�cymi
stre�ci� wyra�eniami.
� K a m e d i j a! � wzruszaj�c ramionami m�wili jedni.
� Niech t u j u k a m e d i j u licho porwie! � sierdzi�cie odpowiada�y kobiety.
� H e t o
bieda jest, z h r y z o t a, u t r a t a wielka, a nie k a m e d i j a...
� Ciekawo��! nu, ciekawo��, kto h e t a wied�ma?
� Przyjdzie ona na ogie� czy nie przyjdzie?
Ostatnie to pytanie zawis�o na ustach wszystkich; g�osy r�ne, m�skie, kobiece i
dzieci�ce,
stare i m�ode, powtarza�y je w chatach, oborach, stajenkach, na dziedzi�cach i u
studzien, u
kt�rych dziewcz�ta przy skrzypie �urawi wod� czerpa�y.
� Przyjdzie ona na ogie� czy nie przyjdzie?
Najstarsi odpowiadali:
� Czemu przyj�� nie ma! Za d z i d � w, p r a d z i d � w naszych przychodzi�a,
to i teraz
przyj�� musi...
Tymczasem Piotr Dziurdzia szed� wci�� naprz�d krokiem powolnym i miarowym.
Wychodz�c
z dziedzi�ca swojej chaty w�o�y� by� na swe g�ste, siwiej�ce, d�ugie w�osy star�
czapk� zniszczonym futrem baranim oszyt�. W d�ugiej kapocie z p��tna na czerwony
kolor
zafarbowanego, w wysokich butach, w tej czapce, kt�rej strz�py zwisa�y mu nad
g�stymi
brwiami, z grub� wi�zi� drzewa w ramionach, mia� poz�r kap�ana niby, gotuj�cego
si� do
spe�nienia uroczystego i publiczne sprawy na celu maj�cego obrz�du. Wyraz twarzy
jego
�ci�g�ej, kr�tkim zarostem otoczonej nie by� wcale ponurym ani rozgniewanym,
tylko g��boko
zamy�lonym, prawie uroczystym. Milcza� jak gr�b, patrza� wprost przed siebie
siwymi
oczami, w kt�rych malowa�a si� pokora, jakby pro�ba wewn�trznie do kogo�
zanoszona.
Mo�na by przypu�ci�, �e w g��bi duszy swej odmawia� on w tej chwili �arliwe
pacierze. Tu�
za nim szli dwaj jego synowie, ro�li, jasnow�osi, z otwartymi i weso�ymi
twarzami parobcy;
dalej, nisko chyl�c g�ow�, ci�kim krokiem post�powa� Stepan, obok kt�rego wl�k�
si� w
obdartym odzieniu swym i z pijack� twarz� Szymon Dziurdzia i bardzo powa�nie
st�pa� stary,
niski, siwy Jakub Szyszko. Z kobiet pozosta�y tylko �ony trzech Dziurdzi�w i
jaka� ho�a
dziewczyna z weso�� min� wci�� na m�odego Klemensa Dziurdzi� zerkaj�ca, i na
niej ko�czy�
si� ju� ten poch�d. Dzieci wszystkie, tak dziewczynki, jak ch�opcy, chcia�y
bardzo przy��czy�
si� do orszaku, ale je odp�dzono i jeden �w tylko czteroletni ch�opczyna w
koszuli, z
wyd�tym brzuchem i nabrzmia�ymi policzkami odp�dzi� si� nie da�. W kilka krok�w
za id�cymi
pr�dko, pr�dko swymi ma�ymi, bosymi stopkami drepta� on po czarnych
nier�wno�ciach
i bruzdach wiejskiej ulicy i od czasu do czasu p�aczliwie, przeci�gle wo�a�:
� Ta... to!
Ludzie jednak sk�adaj�cy poch�d na to dzieci�ce wo�anie �adnej nie zwracali
uwagi. Tu i
�wdzie go��bie zrywa�y si� z dach�w i ze s�odkim gruchaniem ulatywa�y w
powietrze na srebrzystych
albo r�owych skrzyd�ach; pyszne, jaskrawo opierzone koguty, sp�oszone t�tentem
licznych krok�w, ci�ko podlatywa�y z ziemi i siada�y na p�otach; przez wrota
pootwierane
wybiega�y ��te, czarne i pstre kundle, a poznawszy swoich ciekawie tylko lub
oboj�tnie na
przechodz�cych spogl�da�y. Tam, het, za wiosk�, polami i gajami, s�o�ce ju� wnet
zaj��
mia�o, bo ostatnie jego �wiat�a rzuca�y na �ciany chat i twarze ludzkie
nietrwa�e, r�owe �uny.
Rubinowe zaognione przed chwil� szyby okien blad�y i gas�y, natomiast coraz
cz�ciej z�oci�
je blask roznieconych ognisk. Dymy nad kominami, wprz�d rumiane i srebrne,
szarza�y; ryk
byd�a, beczenie owiec, stuki otwieranych i zamykanych wr�t cich�y i milk�y.
Za wiosk�, polami i gajami ciemne, g�ste chmury p�kolem obj�y zachodni skraj
nieba;
s�o�ce przejmowa�o jeszcze ich g��bie fioletem i purpur�, ale by�o ju�
niewidzialnym. W pobli�u
ostatnich, lecz jaskrawych blask�w jego blade i prawie liliowe, ciemniejsze
potem i w
�rodku swym a� prawie szafirowe sklepienie wznosi�o si� nad ziemi�, bardzo
powoli okrywan�
zmrokiem tak przezroczystym, �e odbija�y si� w nim wyra�nie ��te barwy
�ciernisk i
wi�dn�cych ��k, szara zielono�� gaj�w i piaszczysta bia�o�� dr�g przerzynaj�cych
pola. Mniej
ni� o wiorst� od ostatnich domostw wioski cztery drogi rozbiega�y si� z jednego
punktu w
kierunki r�ne. Jedna z nich prowadzi�a do wioski, druga faluj�c wraz z
faluj�cym gruntem
przepada�a k�dy� w niedo�cignionej dla oka oddali, trzecia, prosta i g�adka,
ko�cem d�ugiej
swej ta�my znika�a w g��biach najbli�szego gaju; czwarta, najkr�tsza, tu i
�wdzie wierzbami i
dzikimi bzami osadzona, ko�czy�a si� u p�otu otaczaj�cego chat� w pewnej
odleg�o�ci od
wioski zbudowan�, samotn�, ocienion� kilku starymi drzewami. W pobli�u tej chaty
wida�
by�o budow� niewielk�, nisk�, bez okien, w kt�rej od razu ka�dy �wiadomy spraw
wiejskich
rozpozna�by ku�ni�. By�y to wi�c drogi rozstajne. W miejscu, z kt�rego
rozchodzi�y si� one w
r�ne strony �wiata, z g�stego szlaku zielono�ci otaczaj�cego pole wystrzeliwa�
stary, wysoki
krzy�. Naprzeciw krzy�a, rozdzielony z nim w�skim szlakiem drogi, le�a� ogromny,
siwym
mchem obros�y kamie�. O par� krok�w od kamienia Piotr Dziurdzia stan�� i ci�ar
sw�j z
ramion na ziemi� zrzuci�, po czym wyprostowa� si�, g�o�no odetchn��, w niebo
spojrza� i z
kieszeni kapoty hubk� wydobywszy, w milczeniu ogie� krzesa� zacz��. G��bokie
milczenie
zapanowa�o te� pomi�dzy towarzysz�cymi mu lud�mi. Zbili si� oni wszyscy w
�ci�ni�t� gromadk�,
wzrok w r�ce jego wlepili i zdawali si� oddech w piersi wstrzymywa�. Widocznie
zapominali o wszystkim, co nie by�o t� szczeg�ln� czynno�ci�, dla kt�rej tu
przybyli. Stefanowa
silnie zacisn�a swe w�skie usta, �ona Piotra i jeden z jego syn�w, przeciwnie,
rozwarli
je tak szeroko, �e ma�e jakie ptasz� wygodnie wlecie� by w nie mog�o; Jakub
Szyszko wyprostowa�
si� i tak uroczyst� przybra� postaw�, �e wydawa� si� daleko wy�szym ni�
zazwyczaj;
wnuczka jego, ho�a ta dziewczyna, kt�ra w czasie pochodu wci�� na Klemensa
Dziurdzi�
zerka�a, teraz ze zmieszaniem ciekawo�ci i przera�enia na twarzy ukry�a si� za
plecy �adnego
parobka, przygarn�a si� ca�a do niego i brod� sw� na ramieniu mu po�o�y�a.
�adny parobek,
najmniej spomi�dzy wszystkich obecnych zaj�ty odbywaj�cym si� aktem, wybornie
spostrzeg�
to zbli�enie si� do� dziewczyny, u�miechn�� si� nieznacznie, wp� z
przyjemno�ci�,
wp� z ur�ganiem. Zdawa�o si�, �e i ho�ej France, i temu, co si� przed oczami
jego dzia�o i
dzia� mia�o, troch� ur�ga�. Wtem Piotr Dziurdzia pochyli� si� ku ziemi i cz��
przyniesionych
przeze� suchych drewienek buchn�a ogniem. Cztery kobiety jednog�o�nie i na ca�e
gard�o
wrzasn�y:
� O Jezu!
Dlaczego ogie� tak bardzo przel�k� je czy wzruszy�? Wszak z blaskiem i gor�cem
jego
oswaja�y si� one od pierwszego dnia istnie� swoich i od rana do wieczora ka�dego
dnia! Tym
razem przecie� wygl�da�y tak, jak gdyby nigdy w �yciu swym ognia nie widzia�y.
Wszystkie
cztery wrzasn�y zrazu: �O Jezu!�, a potem Stefanowa zawiod�a dalej jeszcze:
� O Jezu� m�j, Jezu najmi�osierniejszy!
Piotrowa wzdycha�a g�o�no i raz po raz, Szymonowa g�ow� w obie strony ko�ysa�a i
tak�e
wzdycha�a. Franka za� w obie gar�cie pochwyciwszy rami� Klemensa tak mocno je
�cisn�a,
�e parobek �okciem rzuci� i wzgardliwie j� oburkn��:
� O t c z e p i �! Czego do mnie przyklei�a si�... jak ten kleszcz!
Kleszczem nazwana dziewka nie odczepi�a si� jednak i przyklejaj�c si� do plec�w
parobka
jeszcze mocniej w samo ucho p�g�osem mu j�cza�a;
� Oj, Klemens, Klemens, Klemens! oj, oj, Klemens!
M�czy�ni milczeli, wkr�tce te� umilk�y i kobiety, znowu usta pozaciska�y lub
szeroko
pootwiera�y i oddechy w piersi powstrzymuj�c czeka�y. Czekali wszyscy... na co?
Na skutek
ognia, kt�ry ��t� strug� obejmuj�c osinowe drzewo pali� si� zrazu nisko przy
ziemi, potem
p�omienistymi j�zyki strzela� zacz�� coraz wy�ej.
Na polach pusto by�o i cicho. Stoj�ca na zachodzie chmura zagas�a ca�kiem i
tylko jeszcze
wyp�ywaj�ca zza niej blada, z�ota �una roz�wieca�a widnokr�g. K�dy� za wzg�rzem
zaturkota�y
ko�a wozu i w dali umilk�y; od wioski dochodzi�y poszczekiwania ps�w i g�uchy
szmer
ludzkiego mrowia; na �adnej z dr�g, w cztery strony rozchodz�cych si� od krzy�a,
�ywego
ducha wida� nie by�o, tylko u ko�ca jednej z nich drzwi ku�ni rozpali�y si�
czerwono i ozwa�o
si� kilka uderze� m�ota, kt�re w najbli�szym gaju echo powt�rzy�o g�o�no i
przeci�gle. Ale
potem przez d�ugie kilka minut nie odezwa� si� ju� i m�ot kowalski; w niskich
wierzbach za
to, rosn�cych przy drodze, kt�ra do ku�ni wiod�a, par� razy p�aczliwie zaskomli�
lelak. W
gromadzie ludzkiej t�ocz�cej si� u ognia, przy omsza�ym kamieniu i naprzeciw
krzy�a roznieconego,
m�ski, �wie�y g�os g�o�no i wyra�nie wym�wi�:
� Albo to prawda?
Wszyscy, nawet powa�ny i skupiony w sobie Piotr Dziurdzia, obejrzeli si� na
m�wi�cego.
By� nim wysoki, �adny Klemens.
� Co takiego? co takiego? co ty gadasz? � zaterkota�a Stefanowa.
� Albo to prawda, �e wied�ma na ogie� przyjdzie? � z nogi na nog� przest�puj�c
powt�rzy�
parobek.
Tym razem wszystkie kobiety pootwiera�y szeroko usta, a Franka p�g�osem znowu
zaj�cza�a:
� Oj, Klemens! Klemens!
Ale siwy, chudy, niski Jakub Szyszko uroczystym g�osem rzek�:
� Za d z i d � w, p r a d z i d � w naszych przychodzi�a, to czemu�by i teraz
nie mia�a
przyj��?
� A-le! � powt�rzy� ch�r g�os�w.
Klemens znowu z nogi na nog� przest�pi� i mniej troch� �mia�o ni� przedtem
zauwa�y�:
� Mo�e jej ze wszystkim na �wiecie nie ma?
� Kogo? � wrzasn�a Stefanowa.
� A wied�my... � wahaj�cym si� ju� g�osem odpowiedzia� parobek.
O! tym razem przeciw tak zupe�nie ju� kra�cowym w�tpliwo�ciom wybuchn�a burza.
Stefanowa
porwa�a si� obu r�kami za biodra i do Klemensa przyskoczy�a.
� Wied�my nie ma? � krzykn�a � a dlaczeg� mleko u kr�w przepad�o? ha? dlaczego
przepad�o? Czy to ja �g�, �e przepad�o? Je�eli ja �g�, to spytajcie si� rodzonej
matki czy nie
przepad�o?... I u Szymona spytajcie si�, i u Jakuba, i u wszystkich... Oj!
biedna� g��weczka
moja! Mleka u kr�w kropeleczki nie ma... dziecku w g�b� wla� czego nie ma... a
on m�wi, �e
wied�my nie ma... Oj, dolo moja nieszcz�liwa! oj, paskudniku ty, niedowiarku, h
a r a t y k
u taki, �e niech Pan B�g broni...
W ten potok s��w i krzyk�w niewie�cich Klemens wla� zdo�a� jeszcze s��w kilka,
wi�cej,
zda si�, dla drwiny i na przek�r babie ni� z przekonania wym�wionych.
� Wiadomo! susza taka, �e niech Pan B�g broni, pasza kiepska, to i mleko
przepad�o...
Ale tym razem zwr�ci� si� ku synowi sam celebruj�cy w tym uroczystym akcie Piotr
Dziurdzia i �agodnie, ale z wielk� powag� m�wi� zacz��:
� H o d z i, Klemens, kiedy nasze d z i d y, p r a d z i d y w h e t o wierzyli,
musi h e t o
p r a u d a. Nie b r e s z y (szczekaj) darmo i czekaj. Mo�e cud boski oka�e si�
nam niegodnym,
a t a j a, co nam t a k u j u k r y u d u zrobi�a, przyjdzie na ogie� zapalony z
tego osinowego
drzewa, na kt�rym powiesi� si� Judasz, psia jego dusza, co w �ydowskie r�ce
wyda�
Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.
Przem�wieniu temu odpowiedzia�o kilka g�o�nych westchnie�, nad kt�rymi wzbi� si�
j�kliwy,
dono�ny, zapalczywy g�os Stefanowej:
� A osinowe drzewo? pewno osinowe?
Ale Jakub Szyszko uciszy� niespokojn� kobiet� porywczym gestem i znowu w
gromadce i
doko�a niej zapanowa�a cisza. W niskich wierzbach przy drodze za�ka� lelak, o
kilka krok�w
za stoj�cymi nad ogniem lud�mi dzieci�cy, s�aby, zm�czony g�os zap�aka�:
� Ta... to!
Nikt na ten biedny, ma�y g�os nie zwr�ci� uwagi opr�cz ponurego Stefana, kt�ry
obejrza�
si�, kilka krok�w post�pi� i z g�uchym, swarliwym sarkaniem podni�s� z ziemi
malca w koszuli,
z wyd�tym brzuchem, nabrzmia�ymi policzkami, palcem pogr��onym w ustach i
b��kitnymi
oczami pe�nymi �ez. By� to syn jego i Rozalki, jedyny. Ze swarliwym sarkaniem
Stefan
podni�s� go z ziemi, ale wnet �ci�le ramionami otoczy�, do piersi przycisn�� i
bose stopy jego,
mokre od wieczornej rosy, po�� kapoty swojej os�oni�. Dziecko blade i obrz�k�e
g�ow� na
ramiona ojca pochyli�o i wnet oczy przymkn�o. O! widocznie potrzebowa�o ono,
niezmiernie
potrzebowa�o tego dobrego, s�odkiego mleka, kt�re krowom jego rodzic�w odebra�a
z�o�liwa
wied�ma!
Cicho i cicho! Na polu i drogach wci�� ani ducha �ywego. W ku�ni znowu odzywa
si�
stuk m�ota; echo powtarza go w najbli�szych gaju, w ciszy powietrza ogie� pali
si� z wolna,
lecz coraz wy�ej. Piotr rzuci� we� jeszcze spor� wi� drzewa (Stefanowa ma
okropn� ochot�
zawo�a� znowu: �Czy osinowe drzewo? czy pewno osinowe?�, lecz l�ka si� troch�
Piotra i
starego Szyszki, wi�c milczy i tylko niecierpliwie obu r�kami fartuch sw�j
targa), p�omie�
buchn�� wysoko, a blaski jego pad�y na stoj�cy naprzeciw krzy� i mn�stwem
z�otych w�y
wi�y si� po nim coraz wy�ej a� ku rozpi�tym jego ramionom... Ujrzawszy krzy�
nagle w z�ocie
stoj�cy wszyscy obecni bez wyj�tku pochylili g�owy i prze�egnali si� powoli,
nabo�nie...
W tej�e chwili za paru wzg�rzami, na drodze, kt�ra faluj�c po wzg�rzach
przepada�a w
dalekich przestworzach, da�o si� s�ysze� dalekie jeszcze, ale rozg�o�ne
�piewanie. Po uciszonych
przestrzeniach, po pustych polach, po drzemi�cym �wiecie �piewanie to p�yn�o
melodyjnie
i szeroko, na nut� �agodn� i t�skn�. �piewaj�cy g�os kobiecym by�, silnym,
czystym,
rozleg�ym, wyra�nie rzucaj�cym w przestrze� mi�osne s�owa pie�ni:
� Czerez recze�ku, czerez bystruju
Podaj rucze�ku, podaj mi�uju;
Czerez ba�oto, czerez �r�de�ko
Chodzi do mienie, moje serde�ko.
Na twarzach gromadki stoj�cej przed ogniem i naprzeciw oz�oconego krzy�a
odmalowa�y
si� zmieszane uczucia zadowolenia, przera�enia, nade wszystko za� ciekawo�ci.
Sam nawet
niedowiarek Klemens szeroko oczy roztworzy� i r�k� podnosi�, aby prze�egna� si�
po raz
wt�ry, ale ze wzruszenia zawis�a mu ona w powietrzu.
� Idzie! u � e idzie! � szepn�y kobiety.
Franka ze strachu przed wied�m� na ziemi przysiad�a, z ca�ej si�y przy tym
trzymaj�c si�
obu r�kami kapoty Klemensa.
Niewidzialna �piewaczka, zbli�aj�c si� coraz, �piewa�a dalej:
� Hdzie ty, dzieuczyno, my�lami b�udzisz?
Ska�y ty praudu, kaho ty lubisz?
Oj, znaju, znaju, kaho kachaju,
Tolko nie znaju, z kim sia zwie�czaju!
Tym razem trzy Dziurdziowe jednomy�lnie na siebie spojrza�y.
� Kowalicha (kowalowa) czy co? � szepn�a �ona Piotra.
� Ale! � odszepn�a �ona Szymowa � nikt h e t a k nie � p i e w a j e, tylko
ona!
Stefanow� od g�owy do st�p wstrz�sn�o nami�tne drgnienie; przeciw zwyczajowi
swemu
nie rzek�a nic, tylko pr�dko, z ur�gliwym wyrazem w oczach, kt�re jak �u�le
zap�on�y, obejrza�a
si� na m�a. Dziwna rzecz! Stefan tak szyj� wypr�y� i tak ca�kiem poda� si�
naprz�d,
jakby chcia� poprzez wzg�rze przejrze� i zobaczy� t�, kt�rej g�os tylko uszu
jego dolatywa�.
Przy czym od wypr�enia musku��w wyg�adzi�a si� ca�kiem ciemna sk�ra jego twarzy
i tylko
czo�o zmarszczone, zmi�te rzuca�o na ni� wyraz cierpienia.
Na szczycie ma�ego wzg�rza ukaza�a si� i szybko zst�powa� ze� zacz�a posta�
kobieca,
kt�rej rys�w jeszcze rozpozna� nie by�o mo�na. Szybko id�c dalej pie�� sw�
�piewa�a:
� Oj, pojdu, pojdu w las i lasoczki,
Hdzie roz�wietaju� drobne listoczki,
Tam ja chadzi�a i hawary�a,
Sudzi mnie, Bo�e...
Nagle g�os �piewaj�cej urwa� si� i zamilk�. Znalaz�a si� ona o kilka krok�w od
roznieconego
ognia i jak w ziemi� wryta stan�a. Teraz przy ostatnich �wiat�ach dnia i
mieszaj�cych si� z
nimi blaskach p�omienia posta� i twarz jej uwypukli�y si� z wyrazisto�ci�
rze�by. M�od� jeszcze
by�a, wysok�, siln� i kszta�tn�. Spod wysoko podniesionej sinej sp�dnicy wida�
by�o silne
i nagie jej nogi bosymi stopami ton�ce w g�stej trawie. Opr�cz sinej sp�dnicy
mia�a na sobie
tylko grub� koszul�, wielki pasiasty fartuch dwoma rogami mocno do pasa
przytwierdzony i
nape�niony takim mn�stwem kwitn�cych zi�, �e wylewa�y si� ze� one na jej
sp�dnic� i czepiaj�c
si� wzajem a� ku ziemi sp�ywa�y. By�y to liliowe cz�bry i brunelki, koniczyny
r�owe i
bia�e, gwia�dziste rumianki, b��kitne cykorie polne. Opr�cz tego w obu ramionach
nios�a ona
ogromny snop ro�lin o d�ugich, twardych �odygach, ��tej dziewanny i �nie�nego
tysi�cznika,
a by� to snop tak wielki, �e ca�� pier� i cz�� twarzy jej okrywa� i �e nad nim
wida� by�o tylko
g�ow� jej wp�os�onion� czerwonaw� chustk�, spod kt�rej ze stron wszystkich na
grub� koszul�,
ogorza�� szyj� i w�skie, g�adkie czo�o wymyka�y si� g�ste, kr�tkie pasma w�os�w
ciemnych, spl�tanych i bez po�ysku. Wp�os�oni�ta kwiatami i w�osami twarz jej
wydawa�a
si� grub� i pospolit�, ogorza�a, rumiana, z wi�niowymi usty, wypuk�ymi
policzkami i weso�o
zadartym nosem, ja�nia�a ona tylko dwojgiem oczu wielkich i pod�u�nych, kt�re
szar�, b�yszcz�c�,
wymown� �renic� zdawa�y si� m�wi�, �mia� si�, pie�ci� i �piewa�... Tak z nagimi
nogami
zar�owionymi odblaskiem ognia, z mn�stwem kwiat�w wylewaj�cych si� z fartucha i
os�aniaj�cych piersi, z rozrzuconymi w�osy i b�yszcz�cym, �mia�ym, �miej�cym si�
spojrzeniem
stan�a ona tu� pod krzy�em, kt�ry teraz sta� ca�y w p�omiennym blasku. Pierwszy
d�wi�k, kt�ry z ust jej wyszed�, brzmia� gapiowatym troch� zadziwieniem:
� Aaaa! � rzek�a � co wy tu takiego robicie, ludzie?
Ale wnet, jakby przypomniawszy sobie rzecz dobrze znan�, tonem zapytania doda�a:
� Wied�m� na ogie� �apiecie? czy co?
A potem skin�a g�ow� i z zupe�n� ju� �wiadomo�ci� doko�czy�a:
� Aha! mleko u kr�w przepad�o.
I ko�ysz�c g�ow� w obie strony, przeci�gle, zadziwi�a si� znowu:
� Aaaa! umum! dziwy to, dziwy!
W gromadce panowa�o milczenie grobowe. Zdawa� si� mog�o, �e dusze wszystkich
tych
ludzi zla�y si� w tej chwili w jedn� dusz�, kt�ra ca�� si�� swego my�lenia,
czucia, wzroku i
s�uchu niby ostre ��d�o w t� kobiet� utopi�a. Wszyscy powyci�gali ku niej szyje
i oczy w ni�
wlepili. W kilku parach tych oczu nic jeszcze innego nie by�o, tylko zdziwienie
i troch�
obrzydzenia. Lecz wzrok Stefanowej rozpalony i pe�en zjadliwych u�miech�w szybko
przenosi�
si� z twarzy kobiety stoj�cej pod rozp�omienionym krzy�em na twarz m�a, kt�ra
szczeg�lny przybra�a wyraz; m�tny u�miech wewn�trznego niby lubowania si� rozla�
si� po
niej ca�ej i star� z niej ca�kiem zwyk�� ponuro�� zast�puj�c j� g�upowato
wygl�daj�cym, lecz
na wskro� przenikaj�cym go zachwyceniem. Patrza� tak, jak gdyby na co� czy na
kogo� dosy�
napatrze� si� nie m�g�. Kobieta z zio�ami tymczasem zapyta�a znowu.
� C�? Czy ju� przechodzi�a?
Nikt nie odpowiedzia�. W b�yszcz�cych i �miej�cych si� jej �renicach mign��
niepok�j.
� C�? � powt�rzy�a � widzieli ju� wied�m�? przechodzi�a?
Tym razem z gromadki ozwa� si� �agodnie brzmi�cy, ale bardzo powa�ny g�os Piotra
Dziurdzi:
� A b o n i e w i e d a j e c i e, �e kt�ra pierwsza przejdzie ko�o ognia, ta
jest wied�m�.
� Nu � tonem g��bokiego przekonania odpar�a kobieta � �eby ja tego nie
wiedzia�a, wiem!
To i kt�ra� pierwsza przesz�a?
Dwa powa�ne g�osy m�skie, z kt�rych jeden nale�a� do Piotra Dziurdzi, a drugi do
Jakuba
Szyszki, odpowiedzia�y:
� Ty.
A w mgnieniu oka potem, niby raca z trzaskiem wybuchaj�c w powietrze, wybuchn��
jeden
niewie�ci g�os wszystkimi tonami nami�tno�ci doprowadzonej do furii i �alu
jakiego�
granicz�cego z rozpacz�, powtarzaj�cy w niesko�czono�� ten jeden wyraz:
� Ty, ty, ty, ty!
Nic nad ten jeden wyraz Stefanowa wym�wi� nie mog�a, bo trz�s�a si� od st�p do
g�owy, a
z pa�aj�cych jej oczu toczy�y si� na �niade i chude policzki strumienie �ez.
�mia�a si�, dr�a�a,
p�aka�a i tupi�c nogami, wygra�aj�c pi�ciami, krzycza�a:
� Ty, ty, ty, ty!
� Ja? � wym�wi�a kobieta stoj�ca ,pod rozp�omienionym krzy�em i opu�ci�a ramiona
tak,
�e ��te dziewanny i bia�e krwawniki rozsypa�y si� po trawie i okry�y jej bose
stopy.
� Ja! � powt�rzy�a i za�ama�a na sp�dnicy ciemne, spracowane r�ce. Wi�niowe jej
wargi
rozwar�y si� szeroko, w oczach mign�o uczucie zgrozy. Trwa�o to jednak
kr�ciutk� chwil� i
wnet po rumianych, pulchnych jej policzkach, po czole w�skim i ustach rozwartych
drga�
pocz�o mn�stwo figlarnych, weso�ych u�miech�w, a� zwyci�ywszy zdumienie i
przera�enie,
�miech d�wi�czny i zanosz�cy si� wybuchn�� z jej piersi. Jak przedtem pie��, tak
teraz
�miech jej rozlega� si� po drodze i polu szeroko, d�wi�cznie, rozg�o�nie. Czu� w
nim by�o
dusz� �yw� i �wie��, co� na kszta�t naiwno�ci dziecka i niezm�conej weso�o�ci
ptaka.
� Ja! ja! � wo�a�a w�r�d �miechu � ja pierwsza na ogie� przysz�a! Ja mleko
krowom odebra�a!
ja wied�ma! oj, ludzie, ludzie, co wy wymy�lili! czy wy z d u r e l i!
(zg�upieli), czy
wam pomiesza�o si� w g�owach!
I �mia�a si� wci�� tak, �e a� d�o�mi boki sobie przycisn�a i przegina�a na
wszystkie strony
sw� siln� i kszta�tn� kibi�. A gdy ju� tak wy�mia�a si�, �e a� obu pi�ciami
oczy z �ez ociera�
musia�a, z drgaj�c� jeszcze reszt� �miechu piersi�, g�o�no splun�a.
� Pfu! � zawo�a�a � tak� b r z y d k � rzecz na chrze�cija�sk� dusz� powiedzie�!
Czy wam
nie wstyd?
Schylona zbiera�a przez chwil� z ziemi upuszczone z r�k zio�a i kwiaty. Potem
wyprostowa�a
si� i tu� ko�o gromadki przechodz�c rzek�a jeszcze:
� St�jcie� tu i czekajcie wied�my, bo jak B�g jest w niebie, ona nie ukaza�a si�
jeszcze.
Mnie pilno do mego i do dzieci. Bywajcie zdrowi!
Skin�a g�ow� ku obecnym tak weso�o i uprzejmie, jakby o tym, co j� od nich
spotka�o,
ca�kiem ju� zapomnia�a, �wawym krokiem posz�a drog� wiod�c� ku samotnej chacie i
czer-
wono b�yszcz�cej obok niej ku�ni. Id�c, zaraz w pocz�tku drogi na skoczn�,
hulaszcz� nut�
�piewa� zacz�a najweselsz� z pie�ni wiejskich:
Hili, hili, szare husi,
Szare husi na reku,
O, jak zwia�u� bia�e ruczki,
Nie rozwia�u� do wieku!...
Ludzie pozostali u ognia stali z pochylonymi g�owami w milczeniu, kt�re pierwszy
przerwa�
Piotr Dziurdzia:
� Ot i okaza� nam Pan B�g wszechmog�cy krzywdzicielk� nasz�...
�ony Piotra i Szymona g�o�no westchn�y, a Stefanowa poskoczy�a i przed m�em
trzymaj�cym
w obj�ciu dziecko stan�a. Obu r�kami trzymaj�c si� za biodra, naprz�d
pochylona,
z wlepionymi we� oczami, przez zaci�ni�te z�by wym�wi�a:
� Wied�ma kowalicha! wied�ma mi�a twoja! Wied�ma twoje serde�ko najmilsze!
Zdawa�o si�, �e trzy te wykrzykniki niby trzy policzki w twarz mu rzuca�a. On
g�ow� sw�
ku g�owie u�pionego dziecka pochyli� i wygl�da� zgryzionym, ponurym, lecz ani
mniej, ani
wi�cej ni� zwykle. �ony jakby nie widzia� i pop�dliwych, gwi�d��cych s��w jej
jakby nie
s�ysza�. Sam do siebie z cicha mrukn��:
� To ja ju� dawno wiedzia�, �e ona jest wied�m�!
Ho�a Franka opu�ci�a plecy i rami� �adnego parobka i zwr�cona w stron�, w kt�r�
posz�a
kowalowa, z palcem do ust przy�o�onym, g��boko nad czym� rozmy�la�a. Ogie� nie
podsycany
przygas� i blaski jego spe�z�y ju� z krzy�a, kt�ry wznosi� si� teraz na tle
zmroku wysoki,
czarny, niemy. Ludzie, kt�rzy niby motyla na �wiec� z�apali wied�m� na ogie�
rozniecony z
osinowego drzewa, mogli ju� i do dom�w swych odej��, nie odchodzili jednak,
dumali i s�uchali,
jak przy drodze wiod�cej do ku�ni, w wierzbach i dzikich bzach coraz cz�ciej
j�cza�y i
�ka�y lelaki. Para goni�cych si� nietoperzy kr�tym lotem przemkn�a nad drog� i
na �ciernisko
upad�a. Na drodze wiod�cej do ku�ni rozleg� si� jeszcze rozg�o�ny i czysty g�os
kobiecy wy�piewuj�cy
drug� strof� skocznej pie�ni:
Hili, hili, szare husi,
Szare husi na piesok,
Paciera�a lata m�ode,
I sw�j tonki ha�asok.
�piewowi temu zdawa�y si� wt�rowa� coraz cz�stsze uderzenia kowalskiego m�ota, a
przez drzwi ku�ni ulatywa� zacz�y w mroczn� przestrze� coraz g�stsze roje
czerwonych
iskier. �piewaj�ca kobieta przy�piesza�a kroku, a gdy niewielka przestrze�
dzieli�a j� od samotnej
chaty, z nape�nionego jaskrawym �wiat�em wn�trza ku�ni ozwa� si� m�ski, basowy
g�os, kt�ry przy nieustaj�cym stukaniu m�ota po��czy� si� z g�osem niewie�cim i
dono�nie,
weso�o zawt�rowa� trzeciej strofie pie�ni:
Hili, hili, szare husi,
Szare husi na Dunaj,
Nie chacie�a id�ci za mu�,
Ciepier siedzi i dumaj!
II
Oj, dawno ju�, dawno mieszka�cy Suchej Doliny podejrzewali Pietrusi�, wnuczk�
�lepej
Akseny, �e posiada�a ona wiadomo�ci i moce takie, jakich posiada� nie mo�na bez
niejakich
stosunk�w z nieczyst� si��. By�y to wprawdzie podejrzenia niejasne i przez
nikogo g�o�no nie
wyra�ane, ale pochodzi�o to tylko st�d, �e w�r�d niezliczonych trud�w i trosk
powszedniego
�ywota nie zajmowano si� nimi bardzo, i st�d jeszcze, �e nikt nie posiada�
jasnych dowod�w,
aby Pietrusia uczyni�a komukolwiek cokolwiek z�ego. Niemniej podejrzenia te, w
stanie
zwi�zkowym wprawdzie i g�uchym, istnia�y. A jak�eby mog�y nie istnie�, skoro
pewne okoliczno�ci
�ycia Pietrusi, jako te� pewne jej post�pki i cechy charakteru wyj�tkowymi by�y,
to
jest niezupe�nie takimi, jak wszystkich innych mieszkanek Suchej Doliny. Te
wszystkie inne,
na przyk�ad, rodzi�y si� w tej wiosce przed oczami ludzi, tak �e ludzie
pami�tali ich chrzciny i
dzieci�ce lata; nast�pnie, po wyj�ciu za m��, �y�y one w chatach nie samotnie
�r�d pola stoj�cych,
ale rz�dem przy sobie zbudowanych, tak �e w jednej wybornie wida� i s�ycha� by�o
wszystkie sprawy i sprawki drugiej, a �ycie ich up�ywa�o r�nie, swarliwie lub
zgodnie, pracowicie
lub leniwo, dostatnio lub ubogo, jak tam ju� kt�rej natura by�a i Pan B�g da�,
ale tak
jak Pietrusia, �onka Micha�a kowala, nie wychodzi�a za m�� i nie �y�a �adna.
�adna te� nie
wiedzia�a tyle dziwnych rzeczy, co ona. Sk�d ona je wiedzie� mog�a? Chyba od
�lepej babki
swojej, Akseny, kt�ra przed wielu laty przyw�drowa�a tu sk�dsi� z malutk�
wnuczk� i wtedy,
jeszcze �lep� nie b�d�c, prosi�a u ludzi o prac� jak o �ask�, a otrzymawszy j�,
czyli pe�ni�c
r�ne s�u�by, to u najdostatniejszych gospodarzy Suchej Doliny, to w pobliskich
dworach,
Pietrusi� swoj� na doros�� dziewk� wyhodowa�a. Zdawa�o si�, �e na to tylko
czeka�a, aby
o�lepn��, a gdy to si� ju� sta�o, nie krzycza�a, nie lamentowa�a, tylko
wgramoliwszy si�
omackiem na piec k�dziel i wrzeciono w r�ce wzi�a i do wnuczki rzek�a:
� Teraz ty du�a i, chwali� Boga, silna. Mo�esz pracowa� i mnie �ywi� do ko�ca
�ycia mego,
tak jak ja ciebie �ywi�a od male�ko�ci, kiedy ci ojciec i matka jednego roku
zmarli. Na
przyodziewek sama sobie zarobi�. Prz��� i na pami�� potrafi�.
Sucha to ju� wtedy i bardzo stara by�a babina, z twarz�, kt�ra wygl�da�a tak,
jakby j� kto z
��tej ko�ci wyrze�bi�, i z oczami zasz�ymi jak�� bia�� polew�. Nos mia�a d�ugi
i spiczasty,
wargi tak wysch�e i ��te, �e ich prawie wida� nie by�o, czo�o w tysi�c drobnych
zmarszczek
sfa�dowane. Przyodziewek jej by� tak ma�y, �e mo�na by�o uwierzy�, �e zarobi na�
sobie, na
pami�� prz�dz�c. Samodzia�owa sina sp�dnica, fartuch, koszula gruba i czepek z
czarnej bawe�nicy
tak �ci�le i g�adko oblepiaj�cy g�ow�, �e troch� tylko bia�ych jak mleko w�os�w
wydobywaj�c
si� spod niego otacza�o jej czo�o. Jakby na dow�d, �e to, co m�wi�a, prawd�
by�o,
na piecu siedz�c jedn� r�k� do k�dzieli podnios�a, a drug� z wrzecionem przed
siebie wyci�gn�a
i prz��� zacz�a. Nie widzia�a nic a nic, ani nawet dnia od nocy rozr�ni� nie
mog�a,
jednak spod palc�w jej wywija�a si� nitka d�uga, a tak r�wna i cienka, �e i z
najlepszymi
oczami wyprz��� by tak� nie�atwo. Od chwili do chwili palce �lini�a i ni� d�ug�,
r�wn�, cienk�
snu�a; w ��tej i jakby z ko�ci wyrze�bionej jej r�ce wrzeciono kr�ci�o si�,
furcza�o; wysch�e
jej wargi zarysowa�y zaledwie widzialny u�miech, a bia�kiem powleczone oczy
zdawa�y
si� patrze� w twarz wnuczki i m�wi�:
� A co? widzisz? ja, cho� �lepa, do niczego jeszcze nie jestem. Tylko straw� mi
daj, a na
przyodziewek sama zarobi�.
Pietrusia, siedemnastoletnia pod�wczas dziewka, zdrowa i rumiana, cho� jeszcze
jak m�oda
topola cienka i wysm