4744

Szczegóły
Tytuł 4744
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4744 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4744 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4744 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KIR BU�YCZOW WYSPA DZIECI Z�owrogi wrze�niowy wiatr, nabrawszy impetu na po- falowanej powierzchni ogromnego jeziora, rzuca� si� na wysp�, wali� o strome g�azy zakotwiczone w przybrze�- nym �wirze, wdrapywa� si� na piaszczysty stromy brzeg i zabiera� si� do wyginania, szarpania, wyrywania z ka- mienistej gleby powykr�canych przez sztormy sosen. Ale drzewa przyzwyczajone do tego typu pr�b, poddawa�y si� jego naporowi, pochyla�y, ale jednocze�nie zwiera�y szeregi, i gdy tylko wiatr, zm�czony troch�, os�abia� na- p�r - natychmiast prostowa�y si� i weso�o trzepota�y ga��ziami, odp�dzaj�c zm�czonego napastnika. Wiatr, nie mog�c sobie poradzi� z sosnami, p�dzi� wy�ej, gdzie leciutkie ob�oki nie stawia�y oporu i ucieka- �y przed nim, p�dzi�y przed siebie, czasem przes�aniaj�c ca�kowicie w�ski sierp ksi�yca, a czasem ods�aniaj�c wspania�o�� rozgwie�d�onego nieba. W takich chwilach wrony, wyrzucone w�ciek�ymi po- rywami wiatru ze swych bezpiecznych gniazd, widzia�y szczup�� posta� w bia�ej szacie, posta� biegn�c� po �cie�- ce, przykrytej sklepieniem sosnowych ga��zi. Posta� wystawi�a przed siebie kruche r�ce, os�aniaj�c oczy przed ga��ziami, s�czkami czy innymi niebezpiecznymi przed- miotami. Wydawa� si� mog�o, �e ta istota jest niewa�ka. Chwi- lami, kiedy nap�r wiatru rozsuwa� kolejn� sosnow� za- por� i wdziera� si� w g��b lasu, dziewczyna zmuszona by�a przystawa� i nawet cofa�a si� chwilami pod naci- skiem masy powietrza, ale wystarczy�o, by wiatr odrobi- n� os�ab�, gdy uparta dziewczyna prostowa�a posta� i wznawia�a sw� tajemnicz� eskapad�. Tajemnicz�, po- niewa� nikt z dobrej woli nie opu�ci�by o tak p�nej i nie- przytulnej porze bezpiecznej przytulno�ci zamku, nie- me i ciemne wie�e kt�rego wznosi�y si� nad lasem, a wie�e te kompletnie ignorowa�y sza� burz, sztorm�w i ulew. �cie�ka, kt�r� przemierza�a dziewczyna w bieli, dzi- wacznie wi�a si� pomi�dzy drzewami i ska�ami, chwila- mi dziewczyna musia�a pochyla� g�ow� w niskim tunelu zieleni, innym razem - wychodzi�a na otwart� przestrze�. Na brzegu jeziora sta�a na po�y zrujnowana str��w- ka, od kt�rej ci�gn�� si� od dawna niewykorzystywany pomost dla �odzi spacerowych. Przysta� w kilku miej- scach zawali�a si�, a dwie czy trzy �odzie, zapomniane przy niej, pogr��y�y si� w wodzie i tylko �a�cuchy, przy- mocowane do belek pomostu, utrzymywa�y ponad po- wierzchni� ich w�skie dzioby. Nieznana si�a wlok�a dziewczyn� do przystani. Odwr�- ciwszy si�, by sprawdzi� czy nie wida� z ty�u po�cigu, powr�ci�a wzrokiem ku str��wce, w oknie kt�rej zauwa- �y�a przelotne poruszenie. Rozb�ysn�� tam czerwony ognik i znikn��. Dziewczyna niepewnie st�pn�a na deski po- mostu. Zaskrzypia�y pod jej stopami, zabrz�cza� zardze- wia�y �a�cuch i po znieruchomia�ej, jakby zlodowacia�ej g�adzi wody przelecia�y drobniutkie zmarszczki. Oczy, �ledz�ce ze str��wki ka�dy ruch dziewczyny, nie by�y jedynymi kontroluj�cymi jej nocn� wypraw�. Ju� wtedy, gdy dziewczyna w bieli zbieg�a po schodach do holu zamku i, staraj�c si� nie ha�asowa�, otworzy�a ci�kie boczne drzwi, prowadz�ce z biblioteki do oran�e- rii, kto�, kto stara� si� pozosta� niewidzialnym, �ledzi� ka�dy jej ruch. I kiedy dziewczyna znalaz�a si� na ze- wn�trz, w wietrznej le�nej nocy, w �lad za ni� zamek opu�ci� r�wnie� �w kto�. W odr�nieniu od pierwszej dziewczyny jej prze�ladowczym by�a przygotowana na nocn� wypraw�, owini�ta w szary p�aszcz i czarn� chu- st�; z tego powodu by�a prawie niewidoczna zar�wno w lesie, jak i na polanie. Obserwuj�c ka�dy ruch dziewczyny w bia�ej szacie, jej prze�ladowczym znieruchomia�a na skraju lasu, nie porzucaj�c sklepienia drzew, wiedz�c, �e �ledzona dziew- czyna ju� dotar�a do celu swojej wyprawy. Rzeczywi�cie - ta znieruchomia�a na deskach przy- stani, zacz�a si� rozgl�da�, jakby zaskoczona obudzi�a si� w nieznanym miejscu. - Weroniko - da� si� s�ysze� niski dr��cy g�os. - Wero- niko, jestem tutaj, czekam na ciebie, cierpi� m�ki ocze- kiwania. .. - O nie! - zakrzykn�a dziewczyna, a w jej g�osie da�a si� s�ysze� trwoga. - Jeste� moja - zaszele�ci� g�os. - Uwolnij mnie - zacz�a b�aga� dziewczyna w bieli. Drzwi str��wki otworzy�y si�, na progu sta� m�czyzna. - Czeka�em na ciebie - o�wiadczy�. - Komary mnie niemal po�ar�y. Zrobi� krok do przodu i teraz mo�na by�o zobaczy�, �e niemal nie ma na sobie ubrania, je�li nie liczy� szor- t�w, lekkich pantofli i czarnej maski, zas�aniaj�cej g�r- n� cz�� twarzy. - Jeste� moim snem - powiedzia�a dziewczyna w bie- li. - Jeste� moim koszmarem. Nie mog� si� od ciebie uwolni�. - Jestem twoim s�odkim widzeniem - odpar� m�odzie- niec. Wyprostowa� ramiona, a dziewczyna w bia�ej szacie, jakby �ci�gana przez silny magnes, zrobi�a dwa kroki na spotkanie m�czyzny, znalaz�a si� w zasi�gu jego ra- mion. Przyci�gn�� j� do swej piersi. - O nie! - powt�rzy�a dziewczyna w bieli. M�odzieniec, przyciskaj�c dziewczyn� do siebie, po- kry� jej twarz i szyj� poca�unkami. Dziewczyna dr�a�a z nami�tno�ci i niecierpliwo�ci, ale jednocze�nie stawia- �a op�r. Jej prze�ladowczym w szarym p�aszczu sta�a nieopo- dal, na skraju lasu, rozdzierana mi�dzy ch�ci� pomocy dziewczynie w bieli i ch�ci� nie wtr�cania si� do rozgry- waj�cej si� w tej chwili sceny w celu poznania dalszych zamiar�w jej uczestnik�w. �yciowe do�wiadczenie pod- powiada�o kobiecie w szarym p�aszczu, �e krzyki i skar- gi ulatuj�ce z ust dziewicy, znajduj�cej si� w ramionach m�odego m�czyzny, nie powinny by� traktowane powa�- nie. Czasami usta dziewczyny szepcz� i wykrzykuj�c jed- no, podczas gdy prawdziwe jej ch�ci i zamiary ca�kowi- cie tym s�owom przecz�. Oto mocne r�ce m�odego cz�owieka g�aszcz� szyj� dziewczyny w bieli, zsuwaj� si� ni�ej, pieszcz� strom� pier�, a dziewczyna b�aga, �eby j� uwolni�, ale sama nie wykonuje �adnego ruchu, by si� wyrwa� z u�cisku. - Chod� do mnie! - prosi sw� ofiar� m�odzian, stara- j�c si� wci�gn�� dziewczyn� w mrok str��wki. - O nie! - ostatni raz wo�a dziewczyna w bieli i dodaje naprawd� szczerze: - Czy�by nie by�o na ca�ym �wiecie ani jednej �ywej duszy, kt�ra zobaczy�aby m�k� m� i przy- sz�a mi z pomoc�? Wszak nie jestem w stanie sama siebie uratowa�! Ale okrzyk ten zagin�� w nowym uderzeniu dzikiej wichury, kt�ra spad�a na ziemi� z bezkresnej wodnej przestrzeni. Ze straszliw� z�owieszcz� moc� wiatr ude- rzy� w plecy dziewczyny i dos�ownie wdusi� j� w obj�cia dziwnego cz�owieka w masce. Ten natychmiast otoczy� dziewczyn� silnymi r�kami i znikn�� w ciemno�ci str�- ��wki. Kobieta w szarym p�aszczu nie od razu znalaz�a w so- bie si�y, by wej�� do wn�trza budki. Przycisn�a d�onie do piersi, jej poblad�� twarz z wystaj�cymi ko��mi po- liczkowymi, ukryt� w cieniu szarego kaptura, wykrzywi� grymas rozpaczy. Z wn�trza domku dochodzi�y j�ki i niewyra�ne b�aga- nia nieszcz�snej dziewczyny w bieli. Kiedy kobieta w sza- rym p�aszczu us�ysza�a zrozpaczony g�os st�umiony okrzyk: - Tylko nie przyspieszaj biegu wydarze�, opraw- co m�j! - nie wytrzyma�a. Zrozpaczona obrzuci�a spojrzeniem brzeg i zobaczy- �a le��cy nieopodal bosak, kt�rym niegdy� przyci�gane by�y do pomostu spacerowe �odzie. Chwyciwszy bosak w d�onie, run�a w stron� str��wki, uderzy�a nim w drzwi tak mocno, �e te wypad�y z zawias�w i wpad�y do �rodka pomieszczenia. Huk i gro�ny okrzyk: - Poddaj si�, nieszcz�sny gwa�cicielu! - da�y po��da- ny efekt. M�odzieniec w szortach straci� ducha i run�� w prze- ciwnym do drzwi kierunku. Cienka �ciana ze starych desek nie wytrzyma�a uderzenia jego cia�a i rozsypa�a si�, co spowodowa�o, �e ca�a str��wka przechyli�a si�. Kobieta upu�ci�a bosak i pochyli�a si� nad le��c� na pod�odze bez czucia dziewczyn� w bia�ym peniuarze. Wicher kolejny raz uderzy� z wodnej przestrzeni, gro�- nie zako�ysa� rozchwierutan� str��wk�. - Weroniko! - zawo�a�a dziewczyn� kobieta w szarym p�aszczu. - Oprzytomniej, bo si� przezi�bisz! Ten dra� nie zd��y� ci� zbruka�? Lecz ani jeden mi�sie� nie drgn�� na obliczu nieszcz�- snej ofiary gwa�tu. Jeszcze mocniejsze uderzenia wiatru zako�ysa�o bud- k�. Nie by�o ju� ani sekundy czasu. Zrzuciwszy szary p�aszcz, kobieta owin�a we� Wero- nik� i, przerzuciwszy j� przez rami�, wynios�a na brzeg. Chwil� potem, nie wytrzymawszy naporu �ywio�u, str��wka zwali�a si� niczym domek z kart. Czuj�c zbli- �aj�c� si� katastrof�, kobieta odskoczy�a w bok, upusz- czaj�c na przybrze�ny �wir Weronik� i upad�a obok niej na mokr� od wodnych bryzg traw�. Dziewczyna mia�a jeszcze tyle si�, by opieraj�c si� na �okciu rzuci� spojrzenie w stron� pomostu, jakby w oba- wie, �e gro�ny gwa�ciciel znajduje si� gdzie� w pobli�u i, zebrawszy si�y, mo�e powt�rzy� sw� napa��. I w tym momencie zobaczy�a, �e spod pomostu wypa- da niewielki �cigacz, wyposa�ony w pot�ny silnik. Ob- na�ony m�odzieniec siedzia� na rufie i kierowa� �odzi�. Wykonawszy d�ugi �agodny �uk �cigacz oddali� si� w stron� otwartej przestrzeni wodnej, spi�trzonej stro- mymi, z szale�czym impetem wal�cymi w brzeg falami. ��d� niebezpiecznie przechyli�a si�, a dziewczyna, jakby ju� nie obawiaj�c si� powrotu napastnika, usi�owa�a wsta�. Chcia�a zobaczy�, w jakim kierunku pod��y �w �mia�ek, ale na horyzoncie, ukrywaj�cym si� za kurtyn� wodnych bryzg i deszczu, nie wida� by�o �adnego stat- ku; z drugiej strony - tylko szaleniec m�g�by zdecydo- wa� si� na d�u�sz� wypraw� po tak wzburzonym wod- nym przestworze. Niebezpiecze�stwo takiej wycieczki sta�o si� od razu widoczne: nie doko�czywszy skr�tu ��d� zaczerpn�a przez burt� wody i wywr�ci�a si� - jej pr�dko�� by�a ju� L tak wielka, �e m�odzieniec w masce wylecia� wysoko w po- f wietrze i upad� w wod�, wznosz�c fontann� bryzg. ' Kobieta w szarym sta�a na brzegu, usi�uj�c w kipieli wypatrzy� ludzk� g�ow� czy przynajmniej dno �odzi... Ale na rozszala�ej powierzchni nie by�o wida� �adnych ob- cych przedmiot�w. - Weroniko! - zawo�a�a kobieta. - Weroniko, ocknij si�! Weronika odwr�ci�a si� -jej duch opiera� si� powro- j towi do trze�wej rzeczywisto�ci. s - Weroniko - powiedzia�a kobieta - przezi�bi� si� przez ciebie. To jest nieludzkie. Rzeczywi�cie - zimny porywisty wiatr powodowa�, �e niem�oda ju� kobieta dr�a�a, oddawszy sw�j p�aszcz nieszcz�snej Weronice, odzianej jedynie w bia�y jedwab- ny peniuar i pantofelki na bose stopy. - Co si� z nim sta�o? - z warg Weroniki ulecia� szept. - Czy nie uton��? - Otw�rz oczy - poleci�a kobieta. M�wienie przychodzi�o jej z trudem, szcz�ka�a z�ba- mi. Wiatr przes�oni� ob�okami ksi�yc, nad pla�a, zapa- nowa� mrok. - Czy to pani Aaltonen? - zapyta�a Weronika. - Tak, to ja. Mo�esz wsta�? - Nie wiem - odpowiedzia�a Weronika, a ods�oni�ty na chwil� ksi�yc rzuci� swoje zimne �wiat�o na jej prze- pi�kne oblicze, po kt�rym sp�ywa�y prze�roczyste �zy. - Natychmiast wsta�, Weroniko - poleci�a pani Aalto- nen, maj�ca zwyczaj wstawiania fi�skich s��wek do ro- syjskich zda�. - Nie chc� zostawia� ci� na boske�. Nie jestem pewna twoich prawdziwych zamiar�w. Co mo�e zmusi� normaln� dziewczyn�, kt�ra nie uko�czy�a jesz- cze nawet siedemnastu lat, do ukradkowych wizyt na brzegu, na randk� z nieznajomym m�odym cz�owiekiem? - Oby tylko nie uton��! - szepn�a Weronika. - Co powiedzia�a�? - zapyta�a pani Aaltonen, nie do- s�yszawszy z powodu wichury s��w dziewczyny. - Powiedzia�am... powiedzia�am, �e nic nie rozumiem. �e niczego nie pami�tam. Zacisn�a powieki i zacz�a trze� oczy. - Weroniko, natychmiast przesta� udawa� - roze�li�a si� pani Aaltonen. - Chcesz powiedzie�, �e nie przysz�a� tu z w�asnej woli? - Nie pami�tam, s�owo honoru, nic nie pami�tam, pani dyrektor - j�kn�a Weronika. - Jaka� nieznana si�a wy- rwa�a mnie z ��ka, a potem... potem mam luk� w pa- mi�ci. Czy by� tu kto� jeszcze? Kto? - Niestety, Weroniko, nie potrafi� ci uwierzy�. Ca�e twoje gadanie wydaje mi si� zwyczajnym dziewcz�cym mydleniem oczu. Znakomicie wiedzia�a�, �e masz rand- k� w nocy na brzegu. Podzi�kuj mi lepiej, �e wytropi�am ci� i uratowa�a tw�j dziewiczy honor. - Co pani m�wi! - wykrzykn�a dziewczyna. - Czy�by mojej dziewiczej czci co� grozi�o? Czy�by on chcia� wy- korzysta� m�j lunatyzm? - Co? - zapyta�a dyrektorka. - My�l� - powiedzia�a Weronika - �e w moim wypad- ku mieli�my do czynienia z przypadkiem lunatyzmu. Dopiero teraz obudzi�am si� na dobre. - Chcia�abym m�c ci uwierzy� - odpar�a pani Aalto- nen - ale ca�e moje do�wiadczenie �yciowe sprzeciwia si� temu. Wiedzia�a� na co si� wa�ysz. A musz� ci po- wiedzie�, �e w prowadzonym przeze mnie domu dziecka kontakty niepe�noletnich wychowanek z m�czyznami nie s� aprobowane. - Wi�c nie pozna�a go pani? - zapyta�a Weronika z na- dziej� w g�osie. - Na pewno go odnajd�. Mimo �e sama jeste� sobie winna: przybieg�a� tu na randk�, a to oznacza, �e kusi- �a� s�abego m�czyzn�. - To nie do pomy�lenia, pani dyrektor - sprzeciwi�a si� Weronika. - Nie pami�tam, by przyszed� mi kiedy- kolwiek do g�owy taki g�upi pomys� - podczas burzy, w nocy wypu�ci� si� na brzeg. Przecie� to pewne zapale- nie p�uc! - Nie masz do ko�ca racji - odpar�a dyrektorka. - Zapalenie plu� grozi mnie, a kar� dla ciebie b�dzie co� innego. - Och! - zakrzykn�a Weronika. - To niesprawiedli- we! Usi�owa�a wpa�� w omdlenie, ale pani Aaltonen kate- gorycznie zabroni�a jej pozostawania na brzegu. Wero- nika musia�a podnie�� si� i, zalewaj�c �zami, pomasze- rowa� do g�ry po �cie�ce. Na szcz�cie dla obu wiatr pomaga� im w marszu, energicznie popychaj�c w plecy, tak �e chwilami zmu- szone by�y podbiega�, by utrzyma� si� na nogach. W ko�cu, kiedy ju� obie straci�y resztk� si�, las sko�- czy� si� i pojawi�a si� przed nimi obszerna polana, na kt�rej przeciwleg�ym ko�cu wznosi� si� zamek. Wysepka Kuusi, spokojnie zanurzona we �nie w p�- nocnej cz�ci jeziora �adoga, ma d�ugo�� oko�o trzech kilometr�w i nieca�y kilometr szeroko�ci. Pokrywa j� rzadki sosnowy las. Sosny pn� si� w niebo spomi�dzy ogromnych g�az�w, a cz�ste wichury, silne mrozy i sko- ki temperatur powoduj�, �e ich pnie s� poskr�cane, po- wykrzywiane, uparte, niczym stare morskie wilki. Na po�udniowym kra�cu wyspy znajduje si� niezbyt stro- me wzg�rze, niemal pozbawione ro�linnej szaty, tylko pasma trawy i porost�w pokrywaj� kotlinki mi�dzy sza- rymi �bami zaokr�glonych ska�. Wierzcho�ek wzg�rza wie�czy masywny zamek, zbudowany z grubsza tylko ociosanych kamiennych blok�w. W jego naro�nikach wznosz� si� cztery okr�g�e wie�e z z�batymi wierzcho�- kami. Pi�ta wie�a, don�on, kwadratowy i obszerny, znaj- duje si� w centrum zamku, a jego sto�kowy miedziany dach, pozielenia�y w surowym klimacie, widoczny jest na wiele kilometr�w, niczym latarnia morska. Na jej szczycie wraz z ciemno�ciami zapalane jest jasne bia�e �wiat�o, kt�re - wolno wiruj�c - rzuca mocny w�ski promie� �wiat�a na wody jeziora omywaj�ce Kuusi. Do zamku prowadzi �elazna brama, zamykana po zapadni�ciu zmroku. Opowiadaj� co prawda ludzie, �e z zamku na zewn�trz prowadzi ma�y podziemny tunel. Ale ca�kiem mo�liwe, �e to tylko wymys� romantycznie nastrojonych mieszka�c�w zamku. Wydaje si�, �e zamek stoi tu od zawsze, jakby wyr�s� niegdy� z szarych ska� i posiwia� tu, pokry� si� porosta- mi tak samo jak i one. Ale gdy poranny �wit odpe�za po powierzchni zimnej �ado�skiej wody, zamek, chwil� temu jeszcze wygl�daj�- cy jak niema ska�a, od�ywa z powodu dziarskich d�wi�- k�w tr�b, wygrywaj�cych rze�k� melodi�. Nad jedn� zwie� wolno pojawia si� flaga - b��kitno-bia�a, w kolo- rze Wszech�wiatowej Ligi Ochrony Dzieci, i wkr�tce ca�� okolic� o�ywiaj� weso�e, d�wi�czne g�osy. Szeroko otwiera si� brama zamku, wysypuj� z niej lekko ubrani m�odzie�cy i dziewcz�ta. Bez wzgl�du na pogod� i temperatur� powietrza, baraszkuj� na ska�ach, biegn� w d�, wskakuj� do wody i nawet p�ywaj� przy brzegu, nurkuj�, by podnie�� z dna jaki� kamyczek czy zerwa� czap� z wodorost�w na lekcj� botaniki. Tak naprawd� to zamek wcale nie jest taki stary, zbu- dowa� go na prze�omie XIX i XX wieku jeden z peters- burskich dziwak�w, kt�ry wzbogaci� si� na produkcji wspania�ej w�dliny i zmieni� nazwisko Ga�kin na von Graal, bo uzna�, �e jest jednym z rycerzy kr�la Artura. Odkupi� od w�adz miasta wysp�, zamieszka�� w�wczas przez dwie rodziny fi�skich rybak�w, kt�rzy nadali wy- spie nazw� Kuusi, oznaczaj�c� co� zwi�zanego z lasem szpilkowym, a potem wzni�s� na jej powierzchni zamek Graal. Zaraz potem wybuch�a rewolucja 1917 roku, i von Graal zbankrutowa�. Ukrywaj�c si� przed bolszewikami uciek� na wysp�, a gdy zobaczy�, �e zbli�a si� do niej �ado�ska flotylla �odzi pod dow�dztwem marynarza Mied- nika rzuci� si� z wie�y i roztrzaska� o kamienie. Przez nast�pne sto lat nie raz zmieniali si� gospoda- rze zamku, zmieniali si� mieszka�cy i jego przeznacze- nie. W jego historii by�y stronice dramatyczne, tragiczne i ucieszne, ale w ko�cu zosta� ca�kowicie porzucony, przez d�ugie lata sta� niemy i pusty, podobny do kamiennej ska�y. Dopiero w drugiej po�owie XXI wieku od�y�, albo- wiem kto� w Centrum Galaktycznym zdecydowa� o ulo- kowaniu w zamku domu dziecka. By� to dziwny dom dziecka, jedyny tego typu dom dziecka na Ziemi. Jak wiadomo, ilo�� narodzin na Ziemi w ci�gu XXI wieku stale spada�a, dlatego do ka�dego dziecka, prze- kazanego do domu dziecka, ustawia�a si� d�uga kolejka potencjalnych rodzic�w. Urz�dzano nawet konkursy ro- dzic�w w mi�o�ci do dzieci. Teoretycznie wi�c nie by�o sensu urz�dzania dom�w dziecka. Ale jeden taki si� zachowa�. Dom ten znajdowa� si� nie pod zarz�dem Minister- stwa Opieki Socjalnej i nawet nie Resortu Zdrowia czy O�wiaty, podporz�dkowany by� instytucji o nazwie In- terGpol - a to oznacza, �e los tego domu i jego miesz- ka�c�w zale�a� od czego�, co nazywa�o si� InterGalak- tyczna Policja. Ale nie, mylicie si�! Nie zamieszkiwali go ma�oletni przest�pcy. Sprawy mia�y si� znacznie gorzej: w domu tym znajdowa�y si� tylko te dzieciaki, wyrostki, m�odzie�- cy i dziewczyny, kt�rych losy os�oni�te by�y tajemnic�. A poniewa� na sze��set osiem miliard�w mieszka�c�w Federacji Galaktycznej przypada wiele tysi�cy r�nego rodzaju sekret�w, to i takich dzieci, kt�rych losy s� ta- jemnicze, �yje niema�o. W ka�dym razie wystarczaj�ca ilo��, by uznano za racjonalne i w�a�ciwe zorganizowa- nie dla nich specjalnego domu dziecka, przy tym tak ulokowanego, by przypadkowy przechodzie� nie m�g� do niego wst�pi�. Wszystkie te �rodki ostro�no�ci dyktowa� zdrowy roz- s�dek i gorzkie do�wiadczenia z przesz�o�ci owego domu dziecka, kt�ry w oficjalnych dokumentach, i w mowie potocznej ludzi maj�cych do czynienia z tym problemem, zwa� si� Wysp� Dzieci. Kim s� te dzieci, pozbawione rodzic�w i rodze�stwa? Jakie sekrety okrywaj� ich losy? dzieci Mo�na przytoczy� kilka przyk�ad�w, �eby wyja�ni� o co chodzi. W sypialni numer trzy, znajduj�cej si� we wschod- nim skrzydle zamku, mi�dzy wie�ami Ptasi� i Krzyw�, stoj� ��ka trzech dziewczyn. Wszystkie maj� po mniej wi�cej szesna�cie-siedemna�cie lat, wszystkie s� uczen- nicami dziesi�tej klasy znajduj�cej si� na Wyspie Dzieci szko�y. Nic kompletnie nie wiedz� o swoich rodzicach, i nawet G��wny Komputer w Centrum Galaktycznym nie mo�e odpowiedzie� jednoznacznie sk�d dziewcz�ta po- chodz�. Dziewczynk� o imieniu Ko znale�li geolodzy na pla- necie Zrofilla, zasiedlonej przez pokojowych zielonono- gich aborygen�w. Pewnego poranka, wyszed�szy ze swe- go bungalowu, geolog Carter de Couture zobaczy� na swoim progu owini�tego w r�owy kocyk niemowlaka, jak si� potem okaza�o, p�ci �e�skiej. Siedmiomiesi�czne niemowl� by�o nakarmione, w znakomitym humorze, porusza�o paluszkami, usi�uj�c wysun�� si� z jedwab- nego becika i robi�o �gu-gu-gu". Okaza�o si� podczas badania, �e jest to dzieci� homo sapiens, jasnow�ose, b��kitnookie, na prawej n�ce ma sze�� paluszk�w. Na kocyku, prze�cierade�ku i nawet na pieluszce dziewczyn- ki, wyhaftowane by�y wyra�nie literki �K" i �O". St�d i imi� dziewczynki. Wszystkie pr�by wyja�nienia u spokojnych aboryge- n�w, nie znaj�cych ani kocyk�w, ani liter, sk�d mog�a wzi�� si� na ich planecie dziewczynka Ko, nie da�y wyni- k�w. Kiedy dziewczynka zosta�a przewieziona na Patali- putr� i wykonano staranne testy genetyczne i komplek- sowe badania pozosta�ych �lad�w, okaza�o si�, �e najprawdopodobniej jej ojczyzn� jest planeta Ziemia, albowiem tam zosta�y wyprodukowane i kocyk i pielusz- ka. Wiadomym tak�e si� sta�o, �e przed geologami �a- den statek ziemski nie l�dowa� na planecie Zrofilla. Los s�siadki z sypialni i kole�anki Ko by� nie mniej tajemniczy. Znaleziono j�, dwuletniego bobasa, na opusz- czonym statku kosmicznym, kt�ry najprawdopodobniej wystartowa� z Plutona. Jednak�e statek �w nie by� przy- pisany do kosmoportu tego nie�yczliwego globu, nie by� te� znany w innych portach. Na piersi niemowl�cia, na z�otym �a�cuszku wisia� medalionik, wewn�trz kt�rego znajdowa� si� stary znaczek pocztowy z wysp Zielonego Przyl�dka. Znajd� nazwano Weronik�, poniewa� tak mia�a na imi� matka kapitana patrolowca, kt�ry natkn�� si� na dziewczynk� w opuszczonym statku. Trzecia nastolatka z tej sypialni mia�a na imi� Salo- mea. Szefowie InterGpolu mieli pewne podejrzenia co do jej pochodzenia, ale pewno�ci nie mia� nikt. Dziew- czynka zosta�a znaleziona w piwnicy Instytutu Czasu w Bejrucie. S�dz�c po strz�pkach tkaniny, w kt�r� owi- ni�te by�o trzyletnie dziecko, pochodzi�a ze staro�ytnego fenickiego miasta Bibla, cho� pewno�ci co do tego faktu nie by�o. Snuto hipotezy, �e ma�a zosta�a podrzucona do machiny czasu w staro�ytnej Fenicji w czasie jakiego� spo�ecznego kataklizmu, ale nikt nie wiedzia�, jak to si� mog�o zdarzy� bez udzia�u pracownik�w Instytutu Cza- su. �aden, rzecz jasna, pracownik Instytutu nie przy- zna� si� do takiego czynu. I nie by�o podstaw do jakich- kolwiek personalnych podejrze�. Dziewczynk� nazwano Salome� na pami�tk� bohaterki powie�ci Flauberta. Mo�na by jeszcze d�ugo snu� opowie�ci o mieszka�- cach innych pokoi i komnat zamku na Wyspie Dzieci, ale nie dowiedzieliby�cie si� i tak niczego nowego - tych przyk�ad�w wystarczy, by zrozumie�, dlaczego wybrano to miejsce na taki odizolowany i oddalony od ludzkich szlak�w dom dziecka. Zamek Graala znakomicie si� do tego celu nadawa�. Po d�ugim namy�le, tw�rcy tego niezwyk�ego domu dziecka postanowili mo�liwie starannie odizolowa� nie- szcz�sne sieroty, poniewa� rozumieli, jak straszliwe nie- bezpiecze�stwo dla Ziemi i ca�ej ludzko�ci mo�e si� kry� w tych dzieciach. Wszak galaktyka to nie tylko poligon, na kt�rym testowane s� zdolno�ci r�nych cywilizacji do przyja�ni i wsp�pracy. Ta sama Galaktyka dawa�a, niestety, �ycie straszliwym tyranom i agresywnym ide- om, zagra�aj�cym istnieniu rozumu we Wszech�wiecie. I nie ma �adnych gwarancji, �e fatum nie podejmie w przysz�o�ci pr�b podobnego typu. Aby wi�c zminima- lizowa� zagro�enie ze strony pojawienia si� z�a, powsta�a i istnieje Galaktyczna S�u�ba Bezpiecze�stwa, jak r�w- nie� rywalizuj�cy z nim InterGpol. O ile pierwsza wzi�a na swoje barki ochron� Federacji przed kosmicznymi spiskami i agresj�, to InterGpol zajmuje si� lokalnymi, w przewa�aj�cej wi�kszo�ci kryminalnymi, problemami, wyszukuj�c i neutralizuj�c przest�pc�w i ich zamys�y. Ale kto mo�e powiedzie�, w kt�rym miejscu przechodzi linia oddzielaj�ca wszech galaktyczn� agresj� od jej za- rodka - pojedynczego zab�jstwa na peryferyjnym glo- bie? Policja Intergalaktyczna podj�a si� kurateli nad Wy- sp� Dzieci, albowiem ka�dy jej pupil, kryj�c w sobie enig- m�, istoty kt�rej sam nie by� �wiadomy, m�g� w jednej chwili przeistoczy� si� w zagro�enie dla ludzko�ci. Dlaczego i w jaki spos�b - to m�g� okre�li� tylko In- terGpol, o ile w odpowiednim czasie podejmowa� kroki zaradcze. A przecie� znane ju� by�y precedensy... Pierwotnie przytulny Galaktyczny Domek Dzieci zbu- dowany zosta� w podlondy�skim Bromlie. Sierotki bez przeszk�d kontaktowa�y si� z r�wie�nikami z okolicz- nych osiedli, dzieciaki gra�y razem w krykieta i spacero- wa�y pod omsza�ymi wi�zami osiedlowego parku. Po jakim� czasie w okolicznych farmach zacz�a si� szerzy� epidemia w�r�d byd�a. Krowy i owce pada�y prak- tycznie pozbawione krwi. Weterynarze �amali sobie g�o- wy nad przyczynami pomoru. Ale odpowiedzi nie znale- ziono. I oto dosz�o do prawdziwej tragedii: na polu, przy wzniesionym jeszcze w pi�tnastym wieku murze, znale- ziono cia�o kaprala Bayleysa, weterana szeregu kosmicz- nych wypraw, odwa�nego �o�nierza i dobrego pradziad- ka. Bia�e, marmurowe cia�o, odziane w pluszowy szlafrok, le�a�o na plecach. Szeroko otwarte wodniste oczy wete- rana wpatrzone by�y w gwiazdy. W jego uk�adzie krwio- no�nym nie by�o ani kropli krwi. Prowadz�cy �ledztwo inspektor miejscowej policji W. E. Hellmes mia� szcz�cie: obok cia�a weterana od- kry� odbity w wilgotnej glebie rowu odwadniaj�cego od- cisk ma�ej dzieci�cej stopy. Z odlewu tego �ladu wyko- nano bucik, kt�ry Hellmes przez kilka dni przymierza� wszystkim okolicznym dzieciakom. Podejrzani byli na- wet lilipuci z w�drownego cyrku, kt�ry w tym czasie prze- mieszcza� si� z Londynu do Brighton i zatrzyma� si� na nocleg w okolicy. Panika ogarn�a mieszka�c�w mia- steczka - matki obawia�y si� o �ycie swoich pociech i nie chcia�y puszcza� ich do szko�y, doro�li m�czy�ni uzbra- jali si� w blastery i promienniki, wychodz�c na wieczor- ne spacery z psami. Okaza�o si�, �e malutki bucik pasu- je dok�adnie do stopy dziewczynki o imieniu Miss, trzyletniego szkraba, znalezionego w worku z marchwi� na pok�adzie wojennego tra�owca �Orion", co by�o o tyle dziwniejsze, �e za�oga sk�ada�a si� wy��cznie z m�czyzn, ci�ko i konsekwentnie nienawidz�cych marchewki. W domu dziecka Miss zachowywa�a si� spokojnie, niemal stale u�miecha�a si�; stopniowo opanowa�a an- gielski. Tylko jej sen niepokoi� lekarza: czasami ca�� noc dziewczynka sp�dza�a siedz�c na ��ku, obj�wszy spiczaste kolanka r�kami, kiwaj�c si� miarowo. Oczka dziewczynki p�on�y wtedy z�owrogim pomara�czowym p�omieniem, kt�ry - to fakt - gas� przy zbli�aniu si� wy- chowawcy czy lekarza. S�siadki ba�y si� dziewczynki i nie chcia�y z ni� mieszka�. Inspektora W. E. Hellmesa oszo�omi�a informacja, �e bucik pasuje na n�k� Miss. No bo jak�e mog�oby takie male�stwo dokona� tak okrutnego mordu, no i tych wcze�niejszych, kt�re teraz te� jej przypisywano. P�ki co male�stwo zamieszka�o w oddzielnym poko- iku szpitala psychiatrycznego, a Towarzystwo Ochrony Dzieci pozwa�o do s�du inspektora W. E. Hellmesa za szczeg�lne okrucie�stwo w stosunku do sierotki. Trzeciego dnia dziewczynka znik�a ze szpitala. Odna- laz� si� natomiast str� szpitalny, pod sto�em w swojej str��wce. W ciele str�a brakowa�o krwi, na szyi mia� �lady uk�sze�. Dopiero wtedy zabrano si� do tej sprawy powa�nie. Inspektora W. E. Hellmesa zast�pi� komisarz Milodar zlnterGpolu i kilku ekspert�w od przemieszczania si� dusz i cia�. Male�stwo Miss uda�o si� odnale�� w lasach bria�skich, a gdy poddano j� starannemu i wszechstron- nemu badaniu, to okaza�o si�, �e w jej ciele znajduje si� niebezpieczny szpieg imperium Kralazhdale, kt�ry za- w�aszczy� sobie cia�o dziecka, sam b�d�c okrutnym wam- pirem, budz�cym si� w nocy i od�ywiaj�cym krwi� swych ofiar. Oczywi�cie, w takim skr�cie wiele barwnych szczeg�- ��w tej historii ginie. Mo�na by opowiedzie� o anemii, na jak� -jak odkryto potem - chorowa�a po�owa pensjona- riuszy domu dziecka, czy o krwi, zapieczonej na ustecz- kach ma�ej kruchej dzieweczki. Kiedy zosta�a odnalezio- na ko�czy�a w�a�nie wysysanie si� �yciowych z egzemplarza �ubrobizona z rezerwatu. Wa�ne jest tyl- ko, by czytelnik zrozumia�, jak niebezpieczni mogli oka- za� si� wychowankowie domu dziecka, gdyby pozwolo- no im swobodnie kontaktowa� si� z r�wie�nikami. Wi�c, mam nadziej�, do�� powiedzie�, �e przypadek dziewcz�t- ka Miss nie by� jedynym w historii szczeg�lnego Domu Dziecka. Nie�atwo by�o zmieni� humanistyczn� instytucj�, o�ro- dek mi�o�ci i troski w stosunku do nieznanych sierotek, w instytucj� o wy�szym stopniu utajnienia. Czasami, jak przyznawa� komisarz Milodar, mia� ogromn� ochot� machn�� na wszystko r�k� i w og�le zamkn�� ten Dom Dziecka dla kosmicznych sierot, porozdawa� pensjona- riuszy ch�tnym, i niech male�stwa wysadzaj� w powie- trze kogo tylko zapragn�. A przecie� nie by�y to tylko puste s�owa: wT�r�d wychowank�w wykryto kiedy� wy- rostka, zara�onego niezwykle rzadkim wirusem piroma- nii. Dzieciak, zanim zosta� zamkni�ty w ognioodpornym pomieszczeniu, spali� po�ow� miasta Cincinnati, ponie- wa� wirus ten pozwala bez szkody dla nosiciela podno- si� temperatur� jego palc�w do 700 stopni. Wyobra�a- cie sobie, co si� stanie z waszym domem, gdy pog�aszcze Sle go palcem roz�arzonym do temperatury topnienia o�owiu? W ko�cu po d�ugich sporach, w przewa�aj�cej cz�ci niejawnych, po serii pe�nych oburzenia artyku��w w ga- zetach, na kt�re w�a�ciwie nie udzielono odpowiedzi, zdecydowano, �e przeniesie si� Dom Dziecka na wybra- n� w tym celu wysp� Kuusi, le��c� na uboczu od szla- k�w turystycznych i z dala od zasiedlonych o�rodk�w. Wyspa u�atwia�a ochron� Domu Dziecka, zamek za� pozwala� si� broni�, gdyby kto� usi�owa� wykra�� czy zabi� kt�rego� z wychowank�w. Z powodu po�o�enia zamku �atwo te� by�o nie dopu�ci� do dzieci ludzi, kt�- rzy mogli im w jaki� inny spos�b zaszkodzi�. Dlatego nie by�o nic dziwnego w tym, �e kr�tko po �niadaniu nad wie�ami zamku zatoczy� ko�o osobisty �mig�owiec dowodz�cego si�ami InterGpolu p�nocnej p�kuli komisarza Milodara. Komisarz, uwa�aj�cy Wy- sp� Dzieci za podlegaj�c� mu instytucj�, przylecia� tu, porzuciwszy wszystkie inne sprawy, gdy tylko zosta� powiadomiony o wydarzeniach na pomo�cie. Komisarz Milodar kocha� dzieci, mia� silnie rozwini�- te poczucie obowi�zku. Uwa�a� dom na wyspie za swoje dziecko, je�li tak mo�na powiedzie�. Dziecko, kt�rego winien by� broni� przed wszystkimi przest�pcami Ga- laktyki i przed kt�rym musia� broni� tej�e Galaktyki. �mig�owiec komisarza Milodara wyl�dowa� w ko�cu na placyku przed wej�ciem do zamku. Brama natych- miast zosta�a go�cinnie otwarta. Sta�a w niej doktor nauk Rosa Aaltonen, barczysta, z wystaj�cymi ko��mi policz- kowymi, dobroduszna dama ze z�otym lorgnon - spad- ku po dziadku. - O, komisarz! - zawo�a�a Finka, wybiegaj�c przed �elazn� bram� zamku. - Jaka kauhul - Zgadzam si�, to straszne - odpar� zm�czonym to- nem komisarz, kt�ry mia� za sob� trzy nieprzespane noce pod rz�d, podczas kt�rych zajmowa� si� �ledzeniem mi�- dzyplanetarnej bandy, handluj�cej k�ami mamut�w. Tylko tajemnicze wydarzenie na Wyspie Dzieci mog�o wyrwa� go z rzadkich i d�ugo oczekiwanych obj�� Morfe- usza. Dyrektorka Aaltonen otar�a �z�. - Weronika... bardzo pachom si� czuje , rozumiesz? - �le si� czuje? Ale ja i tak musz� z ni� porozmawia�. Komisarz Milodar niemal nie zna� fi�skiego, dyrektor Aaltonen za� w chwilach stresu zapomina�a wszystkie inne j�zyki poza fi�skim. Milodar szybko wkroczy� do zamku. Dyrektorka ma- szerowa�a za nim i g�o�no skar�y�a si� w mieszaninie fi�skiego z innymi j�zykami. Komisarz pewnym krokiem przeci�� podw�rze zam- ku i wszed� do budynku szkolnego, przytulonego do wschodniego muru. W�skimi schodami wykutymi w gra- nicie wbieg� na pi�tro, przeby� w�ski korytarz i zatrzy- ma� si� przed gabinetem dyrektorki, jakby wpad� na nie- widzialn� przeszkod�, potem wyprostowa� si� i jak matador wci�gn�� brzuch przepuszczaj�c dam�. Nast�pnie szybko rozejrza� si� - oczywi�cie, wszyst- kie drzwi do klas by�y uchylone, a w szparach znieru- chomia�y zaciekawione dziecinne pyszczki. Komisarz Milodar zasalutowa� do nich, wszystkie drzwi natych- miast si� zatrzasn�y. Dyrektorka siedzia�a ju� przy swoim biurku, na blacie kt�rego sta� tylko przycisk w kszta�cie nied�wiedzia z br�- zu, przygniataj�cy stert� kartek i zdj��. Aaltonen wska- za�a Milodarowi wygodny fotel. Nast�pnie na pro�b� wy- sokiego go�cia opowiedzia�a mu t� dziwn� histori�. Jaki� czas temu stara dama zwr�ci�a uwag�, �e pod- opieczna Weronika zachowuje si� nerwowo, �le sypia, prze�laduj� j� we �nie koszmary. Przesta�a uwa�a� na lekcjach i nawet zacz�a by� opryskliwa w stosunku do wychowawc�w i swoich kole�anek. Nie ulega�o w�tpli- wo�ci, �e by� to przypadek ci�kiego klinicznego zako- chania, by� mo�e, nieszcz�liwego. Nale�a�o wi�c spraw- dzi�, kto jest obiektem mi�o�ci Weroniki. Najpierw dyrektorka przepyta�a na t� okoliczno�� s�siadki z po- koju Weroniki. Co prawda nie oczekiwa�a, �e te od razu 1 ochoczo zdradza, sekrety kole�anki. Ale y�tys - nie strzelba. Tak wi�c Aaltonen pod r�nymi pretekstami wzywa�a do siebie po kolei wszystkie trzy kole�anki. Pierwsz� by�a Ko, poniewa� by�a chyba najbli�sz� przy- jaci�k� Weroniki. Ku jej zdziwieniu, Ko nie zaprzecza�a zakochaniu Weroniki, ale uchyli�a si� od odpowiedzi kto jest obiektem jej nami�tno�ci. �Pomy�l - prosi�a j� - to mo�e by� niebezpieczna choroba. Co b�dzie je�li m�o- dzieniec nie odpowie r�wnie silnym uczuciem? Mo�e ma rodzin�?" Po tej prowokacji dyrektorka znieruchomia�a, oczekuj�c �e Ko, zaprzeczaj�c, wygada si�. Ale Ko zu- pe�nie spokojnie odpar�a, �e Weronice to nie grozi. Jej ukochany jest dost�pny tylko jej jednej i z nikim innym go nie dzieli. �Jak�e si� nazywa?" - zapyta�a Aaltonen, nie maj�c wi�kszej nadziei na odpowied�. Ale Ko spokoj- nie odpowiedzia�a, �e zw� go John Gribkoff. Takiej oso- by na wyspie i nawet w�r�d tych ludzi, kt�rzy tu co jaki� czas wpadali s�u�bowo, dyrektorka nie znalaz�a, uzna�a wi�c odpowied� Ko za pr�b� wyprowadzenia jej w pole. Nieco zdeprymowana takim obrotem sprawy i zachowa- niem Ko, szefowa sieroci�ca wezwa�a do siebie s�siadk� Weroniki - Salome�. - Salomeo, kochana moja - zwr�ci�a si� do dziewczy- ny pani Aaltonen. - Powiedz mi, czy Weronika aby nie zakocha�a si� w kim�? - Och, tak - zgodzi�a si� od Salomea. -1 to jest pi�kne! - Jak jest imi� jego? - zapyta�a dyrektorka. - Nazywa si� John Gribkoff- odpowiedzia�a Salomea spuszczaj�c oczy, poniewa� by�a najm�odsza w pokoju i jeszcze si� nigdy nie zakocha�a. - Gdzie mieszka? - pad�o nast�pne pytanie. - Przypuszczam, �e w swoim zamku - powiedzia�a Salomea. - Czy jego zamek znajduje si� daleko od naszej Wy- spy Dzieci? - kontynuowa�a przes�uchanie pani Aalto- nen. - O tak! - szczerze zapewni�a j� Salomea. Ale niczego bardziej konkretnego nie uda�o si� dy- rektorce dowiedzie�. S�uchaj�c jej opowie�ci Milodar nudzi� si� i mia� po- czucie uciekaj�cego czasu, poniewa� barczysta dyrek- torka opowiada�a wszystko straszliwie szczeg�owo. Na- tomiast on sam by� przekonany, �e gdyby kobieta nie wykaza�a si� tak� pedagogiczn� aktywno�ci�, to najpraw- dopodobniej romans Weroniki i tajemniczego wielbiciela nie przyj��by tak dramatycznego kszta�tu. Ale co si� sta- �o to si� nie odstanie - dyrektorka dzia�a�a zawsze do- k�adnie wed�ug instrukcji. A instrukcja wymaga�a wyja- �nienia ka�dego niezwyk�ego wydarzenia z �ycia Wyspy Dzieci. Upewniwszy si�, si�, �e Weronika jest zakochana, dyrektorka zdecydowa�a si� na rozmow� z winowajczy- ni�. Co prawda sama mi�o�� nie jest jeszcze przest�p- stwem i nawet pani Aaltonen r�wnie� bywa�a zakocha- na, o czym stara�a si� zapomnie�. Ale pami�� o tych tragicznych nami�tno�ciach pozosta�a i widoczna by�a w jej nienawi�ci do cukru, kompot�w, konfitur- do wsze- lakich s�odyczy. Z tego powodu cierpia�y dzieci, ponie- wa� w domu dziecka nawet herbata by�a nies�odzona. Dyrektorka wprost zapyta�a Weronik� co si� z ni� dzieje, a Weronika odpowiedzia�a, �e jest zakochana. W kim, zapyta�a pani Aaltonen. I Weronika odpar�a, �e zakocha�a si� w Johnie Gribkoffie, godnym szacunku kawalerze i porz�dnym cz�owieku. �Kim jest z zawodu?" - brzmia�o nast�pne pytanie, ale Weronika odm�wi�a od- powiedzi na nie, o�wiadczywszy, �e dyrektorka zapewne �artuje, poniewa� jej, Weronice, wydaje si� dziwne, �e mo�e by� na �wiecie kto�, kto nie zna Johna Gribkoffa. Prze�o�ona domu dziecka uda�a, �e satysfakcjonuj� j� wyja�nienia dziewczyn, ale zacz�a podejrzewa�, �e sta�a si� obiektem jakiego� dowcipu czy nawet spisku. Dlatego natychmiast uda�a si� do pokoju nauczycielskie- go i zapyta�a szanowne cia�o pedagogiczne, czy nie s�y- sza� kto� o niejakim Johnie Gribkoffie. Wychowawcy, nauczyciele i ochroniarze Wyspy Dzie- ci byli w wi�kszo�ci lud�mi m�odymi, i wszyscy oni za- krzykn�li dos�ownie ch�rem: - O, nieszcz�sny John Gribkoff! Po serii pyta� dyrektorce uda�o si� wyja�ni�, �e John Gribkoff by� idolem m�odzie�y, awangardowym piosen- karzem i tancerzem pochodz�cym z Me�itopola. Jego hity, takie jak �Nie torturuj mnie �ywcem" i �Fili�anka kawy w mej kieszeni" zapami�ta�y i nuci�y miliony jego wielbi- cieli... - Ale jak on si� przedosta� na nasz� saari? - zapyta�a surowo. - Ach, nie przedostawa� si� - zakrzykn�a z �alem wyk�adowczyni �aciny �arisoczka Katull. - Zgin��, ska- cz�c ze spadochronem na szczyt Mont Everestu dok�ad- nie trzy lata temu. - Zgin��? -j�kn�a pani Aaltonen. Po czym, nie reaguj�c na pe�ne zdziwienia okrzyki w pokoju nauczycielskim, opu�ci�a pomieszczenie i znik- n�a w swoim malutkim gabinecie. Sta�o si� to, czego obawia�a si� przez wszystkie lata swojego dyrektorowania na Wyspie Dzieci: do jego spo- kojnego, rytmicznego �ycia wtargn�a mistyka. Ka�dy wychowawca wie, jak blisko siebie w �wiadomo�ci dziec- ka stoj� �wiaty �ywych i martwych. Dziecko natomiast, a tym bardziej takie z woli losu zamkni�te na Wyspie Dzieci, mo�e sta� si� zabawk� w r�ku z�o�liwych mocy, kt�re wyci�gaj� po nie �apy z tamtego �wiata. Dyrektor- ka mia�a nadziej�, �e wyspa jest dobrze chroniona przed gnomami, trollami i z�ymi elfami. Ale okaza�o si�, �e nie. Oto kruczow�osa Weronika - kto by pomy�la�, �e maj�c siedemna�cie lat prze�yje mi�o�� do inkuba? Czy mo�e, ci na po�y martwi, zw� si� inaczej? Dyrektorka wiedzia�a, �e musi powa�nie potraktowa� to zadanie i dog��bnie rozezna� si� w strasznej historii. Jakkolwiek ci�ko by�o, z jej delikatn� natur�, rozma- wia� z wychowank� o rzeczach nieprzyjemnych, obowi�- zek nakazywa� jej kontynuowa� rozmow�. Dyrektorka przypilnowa�a Weronik�, blad�, wychu- d�� i �adniutk� przy wyj�ciu ze sto��wki i poprosi�a j� o kilka minut rozmowy na osobno�ci. Dla takich cel�w na Wyspie Dzieci wykorzystywane by�o rozarium, znajduj�ce si� dok�adnie za po�udniow� wie��. Weronika pos�usznie maszerowa�a za dyrektork�, nie zdradzaj�c ani strachu, ani skr�powania. I oto, zebraw- szy ca�� swoj� si�� woli i znajomo�� j�zyka rosyjskiego, dzieci dyrektorka powiedzia�a, patrz�c na podopieczn� przez niespodziewanie zamglone okulary: - Tw�j romans z pewnym... kuollut... - Z nieboszczykiem - u�miechn�wszy si� podpowie- dzia�a jej Weronika. - W�a�nie, z kuollut, wywo�uje wielkie zaniepokoje- nie dla wychowawc�w budynku naszej koulu. - Wychodzi, �e to szko�a nieboszczyk�w - za�artowa- �a Weronika, wywo�uj�c w dobrej dyrektorce prawdziwe przera�enie. - Och nie! - j�kn�a ta. - Pytam o tego prawdziwego! Czy�by� pokocha�a martwego cz�owieka? - Trudno mi jest uwierzy�, �e nie �yje - rzek�a Wero- nika. - W mojej pami�ci zawsze b�dzie �y�. Wiadomo, �e rozbi� si� na miazg� o szczyt Everestu, ale jeszcze w tym momencie �piewa� sw�j ostatni hit. - O tak! - zgodzi�a si� dyrektorka. - Ale to nie jest prawdziwa rakkaus. Czy to zabawa w mi�o��? - O nie! - obruszy�a si� Weronika. - My z Johnem traktujemy to bardzo powa�nie! Obieca�, �e si� ze mn� o�eni. Pomo�e mi uciec z waszego przekl�tego wi�zienia. - Ale c� ty nazywasz uankila? - zapyta�a pani Aalto- nen. - Nasz� Wysp� Dzieci? - Ach, jak�e mamy jej wszyscy dosy�! - zakrzykn�a Weronika. - By� nie mo�e! - Mo�e, pani Aaltonen, mo�e. - To nie jest vankila, a miejsce, gdzie rozwijaj� si� tw�rcze si�y... - Czy to znaczy, �e mog� st�d sobie odej��? - W �adnym wypadku. - Dlaczego? - Bo twoja edukacja nie zosta�a jeszcze zako�czona. - No prosz�, doros�a osoba, a k�amie - odparowa�a Weronika. - Po prostu wy wszyscy, ludzie, boicie si� nas. Nie wiecie, co si� w nas kryje. Dr�ycie i ukrywacie przed nami swoje �ycie. A John Gribkoff wcale si� nie boi. Mo�e S1L ze mn� o�eni� w ka�dej chwili. - Nie wolno! - Dlaczego? - Pomy�la�a� o tym, jakie mog� by� wasze dzieci? - Pewnie tak samo odwa�ne, jak m�j John. - Przecie� on jest martwy. - To dla was jest martwy, a dla mnie - ca�kowicie �ywy - nie poddawa�a si� dziewczyna. - To tragedia! Zabroni� ci zbli�a� si� do niego! Zdenerwowana dyrektorka zapomnia�a z wra�enia zapyta� jakim sposobem Weronika pozna�a s�ynnego nieboszczyka i jak ten przedostaje si� na wysp�. Ale Weronika sama rozwi�za�a ten problem. - Pani Aaltonen - poprosi�a. - Proponuj�, by pani zaj- rza�a do naszego dormitorium, a ja pani� przedstawi� Johnowi. S�dz�, �e spodoba si� pani, a jestem te� pew- na, �e i pani mu si� spodoba. - Ach! - powiedzia�a dyrektorka. Znajdowa�a si� w sta- nie bliskim omdlenia, ale tylko bliskim, poniewa� jako do�wiadczony pedagog, wiedzia�a, �e nie ma prawa tra- ci� przytomno�ci w obecno�ci swojej podopiecznej. Jak- kolwiek potwornie si� ba�a, zgodzi�a si� i�� za podopiecz- n� do murowanego budynku, gdzie znajdowa�y si� sypialnie dziewcz�t. Kiedy maszerowa�y przez podw�rzec zamku, zacz�� pada� drobny zimny deszczyk-jesie� stopniowo zapro- wadza�a swoje prawa, i wkr�tce dnie mia�y si� sta� kr�t- kie i sm�tne. Zaczn� si� pr�by ucieczek z wyspy, poja- wi� si�, wypocz�wszy na Hawajach i Cannach, grupy psycholog�w i fizyk�w, by bada� i dr�czy� sierotki, w ce- lu rozszyfrowania ich tajemnic, nawet wtedy, gdy tako- wych nie ma. I ta perspektywa przepe�nia�a smutkiem serce dyrektorki, albowiem kocha�a swoich podopiecz- nych i martwi�a si� razem z nimi traktowaniem ich jak do�wiadczalne kr�liki. Na przyk�ad teraz - ca�kowicie jasne by�o, �e przyj- dzie jej za chwil� zerkn�� si� z jak�� patologi� i ta mi�a Weronika z przyk�adnej, co prawda niezbyt wybijaj�cej si� uczennicy klasy dziesi�tej, stanie si� cudakiem, obiek- tem bada� dla psychiatr�w i egzorcyst�w. Wesz�y do przestronnego pokoju zajmowanego przez trzy dziewczyny. Wysokie, cz�ciowo zdobione witra�em okno, wychodz�ce na jezioro, by�o uchylone - dziewcz�- ta wychowywane by�y w niezobowi�zuj�cym surowym klimacie, co owocowa�o brakiem przezi�bie� i chor�b g�rnych dr�g oddechowych. Pok�j by� pusty - kole�anki Weroniki by�y na lekcjach. Oczywi�cie, dyrektorka nie raz odwiedza�a dormito- rium starszej grupy, ale zazwyczaj interesowa�o j� tylko, czy panuje tam �ad i porz�dek. Tym razem skierowa�a si� od razu do stoj�cego w pew- nym oddaleniu od innych ��ek ��ka Weroniki - miej- sca by�o pod dostatkiem, tak wi�c dziewcz�ta mog�y stwa- rza� sobie k�ciki wed�ug w�asnego uznania. W oczy dyrektorki rzuci� si� natychmiast wizerunek dziwnego m�odzie�ca, wizerunek przyklejony do �ciany w takim miejscu, �e le��c na ��ku Weronika mog�a przez ca�y czas wpatrywa� we� i rozkoszowa�. Wizerunek przedstawia� m�odego cz�owieka, niemal nagiego, muskularnego i o sk�rze w kolorze jasno-lilio- wym, a brzuch i pier� zdobi�y mu ��te pasy. Odzie� m�o- dzie�ca stanowi�y kr�tkie szorty, b�yszcz�ce czarne wy- sokie buty i czarna maska, skrywaj�ca g�rn� po�ow� twarzy. - Czy to on? - zapyta�a oszo�omiona dyrektorka. Mia�a ca�kowicie odmienny pogl�d na m�sk� urod�. - Tak - potwierdzi�a po prostu Weronika. - To w�a- �nie jest John Gribkoff, a ja kocham go do szale�stwa. - Ale tak naprawd� to on nie istnieje? - zapyta�a pani Aaltonen. - Ale� on istnieje naprawd� - odpowiedzia�a Weronika. - Gdzie� on mieszka? - �yje mi�dzy �wiatem �ywych i martwych, w mglistej niesko�czono�ci, nudzi si� tam potwornie, i chce si� ze mn� przyja�ni�. Czy to co� z�ego? - Och, ej! - zakrzykn�a dyrektorka. - Prosz� bardzo, niech tam sobie �yje, gdzie �yje, ale nie chc�, by szarpa� twoje hermo. - Co? - zdziwi�a si� Weronika. - Chyba nie bardzo Pani� rozumiem? - Przypomnij mi to rosyjskie s�owo - poprosi�a dyrek- torka. -To jest co�, co si� szarpie... - Her-mo? - O w�a�nie - nerwy! Dyrektorka podesz�a do wizerunku. Musia�a przyzna�, �e pomimo dzikiego makija�u, John Gribkoff sprawia� wra�enie harmonijnie zbudowanego m�odego cz�owieka. - Jak go pozna�a�? - zapyta�a pani Aaltonen. - O ile to nie jest tajemnic�. - Nie ma w tym �adnej tajemnicy - odpowiedzia�a Weronika. - Najpierw zobaczy�am jego zdj�cie w czaso- pi�mie i spodoba� mi si�. Potem wpad�a mi w r�ce kase- ta z jego koncertem, i pomy�la�am: oto w kim chcia�a- bym si� zakocha�! A nieco p�niej on sam zacz�� mnie odwiedza�. - Jak to? - Pedagog, ju� nieco uspokojona, a� pod- skoczy�a. - Gdzie odwiedza�? - Najpierw we �nie - odpowiedzia�a Weronika. - Ale to mi nie wystarcza�o. Chcia�am m�c go dotkn��. - Ale przecie� wiedzia�a�, �e jest martwy? - On nie jest do ko�ca martwy - cierpliwie t�umaczy- �a dziewczyna. - Wszyscy, trafiaj�cy na szczyt Everestu s� w znacznym stopniu �ywi. - Dobrze - nie oponowa�a dyrektorka. - To znaczy, �e okaza�o si�, i� tw�j wybraniec w znacznym stopniu jest �ywy i got�w do dotykania ci�? - Ma pani ca�kowit� racj�, pani dyrektor - zgodzi�a si� dziewczyna. - I macie... kohtaus? - Przepraszam, pani dyrektor. Niezupe�nie rozumiem, do czego czyni pani aluzje, ale mam nadziej�, �e nie ma pani na my�li nic nieprzyzwoitego? - O nie! - Teraz przysz�a kolej na pani� Aaltonen - to ona zawstydzi�a si�. - Kohtaus to taki stan, kiedy para ludzi widzi siebie i nic wi�cej. - Tak w�a�nie z nami by�o - zgodzi�a si� Weronika. - Ale, je�li mam by� szczera, chcia�abym, �eby John Grib- koff zrobi� co� bardziej... energicznego. Mam przecie� sie- demna�cie lat, i samo kohtaus mnie nie satysfakcjonuje. Dyrektorka poczu�a ulg�, poniewa� wydarzenie, jak si� okaza�o, mie�ci�o si� jednak w ramkach przyzwoito- �ci Podobne rzeczy w domu dziecka ju� si� zdarza�y. Wychowankowie i wychowanki romansowali ze sob�, dosz�o nawet do przypadku, kiedy wychowanka spro- wadzi�a na manowce nauczyciela rysunku techniczne- go. Co za� si� tyczy zakochania w aktorach, sportow- cach i telewizyjnych policjantach, to tego typu przypadki wyst�powa�y nagminnie. Dyrektork� deprymowa�o wi�c ju� tylko to, �e uko- chany Weroniki by� martwy, a jednocze�nie poza ni� ni- kogo to nie dziwi�o. B�dzie musia�a porozmawia� ze szkol- nym psychiatr�, czy nie rodzi si� aby w dziewczynie nekrofilia, czyli poci�g do umarlak�w. - A gdzie si� odbywa... kohtaus? To znaczy spotka- nia? - zapyta�a dyrektorka. - Niestety, pani Aaltonen, nie mog� odpowiedzie� na to pytanie - powiedzia�a Weronika. - Poniewa� na pew- no zabroni mi pani tych kohtaus. Weronika ju� nie w�tpi�a, �e pod s�owem �kohtaus" kryje si� tylko i wy��cznie �randka". - Ale przecie� to jest �art, zabawa! - zakrzykn�a dy- rektorka, wiedz�c, �e pope�nia b��d. Je�li ma si� do czy- nienia z cz�owiekiem, kt�ry jest op�tany mani� - jak�- kolwiek: mi�osn�, narodow� czy ideow�, nale�y - je�li nie zgadza� si� - to przynajmniej si� nie sprzecza�. - Mo�e dla pani to jest �art - spokojnie odpowiedzia�a dziewczyna. - Ale dla mnie to chwila prze�omowa w �y- ciu. Mo�e uciekn� wraz z Johnem. On mnie namawia, bym porzuci�a t� szko��. - I gdzie b�dziecie mieszkali? - Johnowi pozosta�o kilka zamk�w i letnich domk�w. Mo�e sp�dzimy troch� czasu na Tahiti. - Go��beczko - rozz�o�ci�a si� dyrektorka. - Jakie zno- wu Tahiti? Tw�j John zmar�, zabi� si�, przecie� sama to Powiedzia�a�! ~ Co� si� rozbi�o, a co� dla mnie zosta�o - zagadkowo o�wiadczy�a Weronika, chwyci�a z szafki nocnej zdj�cie swojego ukochanego i poca�owa�a je. Nast�pnie poda�a Je dyrektorce ze s�owami: - Prosz� popatrze�. W poprzek zdj�cia napisane by�o zamaszy�cie: �Mojej ukochanej Weronice od wiernego przyjaciela Johna Gribkoffa". I data: �6 wrze�nia". Dwa tygodnie temu. - Jasne - powiedzia�a dyrektorka, zwracaj�c zdj�cie i ci�ko wzdychaj�c. Wcze�niej nie przychodzi�o jej do g�owy, �e Weronika jest tak� k�amczuch�. Sama wyko- na�a autograf na zdj�ciu - jakie� to p�ytkie! Jednocze�nie to ma�e oszustwo pr�nej nastolatki w jaki� spos�b uspokoi�o pani� pedagog. Skoro Weroni- ka dopuszcza si� takich naiwnych wybieg�w, to raczej nic nie zagra�a ani jej, ani ca�ej ludzko�ci. Jednocze�nie dziewczyna wymaga wzmo�onej opieki - taki wiek... Nic si� na to nie poradzi! - Weroniko - powiedzia�a dyrektorka - rozumiem ci�. Trudno jest dziewczynie w tym wieku siedzie� w czte- rech �cianach, nawet je�li s� to �ciany ze z�ota. Ale wiesz przecie�, �e wraz z uko�czeniem szko�y ko�czy si� ob- serwacja. B�dziemy mieli nadziej�, �e twoi rodzice od- najd� ci� i wyja�ni si� tajemnica twego pochodzenia. Wr�cisz do swojej rodziny albo, je�li zechcesz, b�dziesz si� nadal kszta�ci�a na Ziemi. - A tego to nikt nie wie! - gwa�townie zaoponowa�a Weronika, a jej policzki zabarwi� mocny rumieniec. - Sk�d mam wiedzie�, �e jestem zwyczajnym cz�owiekiem? A mo- �e kryje si� we mnie potw�r? Albo jaki� straszliwy wi- rus? Albo po osi�gni�ciu pe�noletno�ci wybuchn�, wy- sadzaj�c w powietrze ca�� wasz� ukochan� wysp�? - Och nie! - zawo�a�a dyrektorka. Wystarczy�a jedna taka my�l, by wprawi� j� w przera�enie. - To jest ca�ko- wicie do ciebie niepodobne, Weroniko. Przecie� zawsze by�a� tak� dobr� pejtR - By�am, ale si� sko�czy�am - rzuci�a Weronika. Zwr�- ci�a swoje rozpalone spojrzenie na wielki portret liliowe- go pi�knisia i zakrzykn�a: - O, m�j Johnie, tylko ty je- den na tym �wiecie nie boisz si� mnie, ty jeden ufasz mi ca�kowicie! O, jak jestem zm�czona �yciem w roli poten- cjalnego potwora, �yciem istoty obcej, w�r�d ludzi, do kt�rych tak lgn� ca�ym swym sercem! Chc� by� zwy- czajn� dziewczyn�, chc� ca�owa� si� ze zwyczajnym wiej- skim ch�opcem, ale nawet w tym los naigrywa si� ze mnie _ ze wszystkich mo�liwych wielbicieli dosta� mi si� tylko jeden - trup, kt�ry rozbi� si� o zbocza Kilimand�aro! _ Everestu - poprawi�