4774
Szczegóły |
Tytuł |
4774 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4774 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4774 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4774 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mark Clifton
Ha�ba wandalom
Na opustosza�ym obecnie marsja�skim l�dowisku, na jednej z wie� wisi wypchany
trocinami skafander.
Nikt nie wie, kto powiesi� ten skafander i co chcia� przez to powiedzie�. Mo�e
mia� to by� strach na wr�ble, ostrzegaj�cy wszystkich, kt�rzy chcieliby p�j�� w
nasze �lady?
Mo�e po prostu symbol ludzkiej obecno�ci, jak inicja�y wyryte na �cianie
bezcennej, zabytkowej budowli, zdaj�ce si� m�wi�: "Jestem zbyt g�upi, aby
tworzy�, lecz potrafi� niszczy�. Oto �wiadectwo mojej obecno�ci".
A mo�e by�o to symboliczne samob�jstwo: wyraz poczucia winy tak wielkiej, �e
cz�owiek dokona� na sobie samym egzekucji w miejscu zbrodni.
Kapitan Leyton zobaczy� kuk�� w dzie� naszego odlotu. Pierwszym jego odruchem
by�o kaza� to zdj�� natychmiast i odszuka� winowajc�.
Jednak gniew wygas�, zanim s�owa komendy zosta�y wypowiedziane.
By�o w pozie wisz�cej kuk�y co�, co przenikn�o nawet przez skostnia�y pancerz
wojskowej dyscypliny. Co� z bezmiernego smutku, �alu i poczucia winy,
przepe�niaj�cego nas wszystkich.
Nie wiadomo, czy he�m skafandra opad� do przodu, poniewa� wandalowi nie chcia�o
si� wepchn�� tam wi�cej trocin, czy te� by� to zamierzony efekt �wiadomego
artysty, wyra�aj�cego za pomoc� dost�pnych mu �rodk�w doznania wszystkich
cz�onk�w ekspedycji.
Kapitan nie kaza� zdj�� kuk�y i nikt go nie spyta�, czy tego nie zrobi� - nawet
wsz�dobylski podchor��y, kt�ry got�w by� zrobi� wszystko, by si� przypodoba�
dow�dcy.
Tak wi�c na opuszczonym marsja�skim l�dowisku wisi zniszczony skafander - kuk�a
cz�owieka z trocinami zamiast serca, m�zgu i duszy.
***
W�wczas wydawa�o si� to jedynym logicznym rozwi�zaniem prawie nierozwi�zywalnego
problemu.
Doktor YanDam podsumowa� zagadnienie w swoim pami�tnym przem�wieniu na forum
ONZ. Je�eli dostrzega� on w�wczas przed sob� szeregi twarzy wype�niaj�cych
audytorium, to widok ten nie przes�ania� mu znacznie pot�niejszej wizji
bezdennej otch�ani nieba usianego gwiazdami.
By� mo�e, �e nawet nie zdawa� sobie sprawy z politycznych konieczno�ci, kt�re
zawsze m�c� ludzkie marzenia. Wszystko to, co powie, b�dzie rozwa�one przez
delegat�w w kategoriach ich osobistych korzy�ci. Po drugie, jego s�owa zostan�
ocenione w kategoriach interes�w narodowych. Po trzecie, z punktu widzenia
korzy�ci, jakie mog� osi�gn�� r�ne ugrupowania rasowe, religijne itp. Po
czwarte, jak mo�e to wp�yn�� na stosunki mi�dzy ma�ymi pa�stwami i wielkimi
mocarstwami. Po pi�te, czy projekt b�dzie sprzyja� zachowaniu status quo, tak,
aby ci, kt�rzy s� u w�adzy, pozostali u steru, stwarzaj�c jednocze�nie pozory
post�pu dla zamkni�cia ust wiecznie niezadowolonym, opozycjonistom. I wreszcie
na sz�stym, najg��bszym poziomie (je�li kto� w og�le dotar� tak daleko), mog�a
pojawi� si� przelotna my�l o tym, co mo�e by� dobre dla ludzko�ci.
Je�eli doktor YanDam zdawa� sobie spraw�, �e tego rodzaju polityczna
rzeczywisto�� zawsze bierze g�r� nad marzeniem uczonych, to nie da� tego po
sobie pozna�. M�wi� tak, jak gdyby wszystkie jego my�li poch�ania�y gwiazdy i
odwieczne marzenie cz�owieka, aby do nich dotrze�.
- Problem mo�na podsumowa� nast�puj�co - m�wi� doktor YanDam: - Jest pewna
granica, do kt�rej mo�na rozwija� teorie naukowe bez sprawdzenia ich w praktyce.
Wcze�niej czy p�niej uczony musi przedstawi� swoj� teori� in�ynierom, kt�rzy
poddadz� j� bezwzgl�dnej pr�bie praktyki.
Wiemy doskonale, �e rakiety, kt�rych u�ywamy dla naszych nie�mia�ych
rekonesans�w w kosmos, nie zaprowadz� nas dalej ni� na najbli�sze planety, gdy�
czas podr�y zale�y od raz nadanej statkowi szybko�ci. Je�li nie potrafimy
znale�� rozwi�zania tego problemu, to ca�ego naszego kr�tkiego �ycia nie starczy
na dotarcie do najbli�szej gwiazdy. Nie starczy r�wnie� naszych ograniczonych
zasob�w paliwowych. Musimy nauczy� si� wykorzystywa� jako �r�d�o energii naszych
statk�w py� kosmiczny.
Wydaje nam si�, �e potrafimy ju� uzyska� energi� j�drow� nie z jakiej�
specjalnej rudy, lecz z dowolnego rodzaju materii. S�dzimy, �e potrafimy
kontrolowa� t� reakcj�. Tak m�wi teoria. Ale jak na razie, nie zosta�a ona
sprawdzona w praktyce przez in�ynier�w.
Nie mo�emy przeprowadzi� tych pr�b na Ziemi, bo co b�dzie, je�li eksperyment
wymknie nam si� z r�k? Nie chcemy r�wnie� u�y� do tego celu Ksi�yca, gdy� jest
on, ze wzgl�du na swoj� niewielk� si�� przyci�gania, zbyt cenny dla przysz�ych
podr�y mi�dzygwiezdnych. B�dzie on niezast�pion� baz� startow�, nie mo�emy wi�c
ryzykowa� jego ska�enia lub zniszczenia.
Utkn�li�my w martwym punkcie. Nie mo�emy posun�� si� naprz�d bez dalszych
do�wiadcze� i jednocze�nie nie mo�emy przeprowadzi� ich na Ziemi ani na
Ksi�ycu. Trzeba wi�c znale�� inny poligon do�wiadczalny.
Nasi uczeni przedstawili ostatecznie dowody, �e Mars jest planet� martw�.
Bezu�yteczn� z punktu widzenia �ycia. Bezu�yteczn� r�wnie� jako �r�d�o bogactw
mineralnych, gdy� nasze w�t�e rakiety nie nadaj� si� do transportu na skal�
przemys�ow�. Bezu�yteczn� dla kolonizacji ze swoim rozrzedzonym powietrzem i
brakiem wody. Istoty ludzkie musz� tam przebywa� w hermetycznych pomieszczeniach
lub w skafandrach. Jest to planeta pod ka�dym wzgl�dem bezu�yteczna.
Lecz w�a�nie dlatego bezcenna dla nauki. Poniewa� tam mo�emy sprawdzi� swoj�
teori�, nie nara�aj�c ludzko�ci na �adn� strat�. Uwa�amy, �e potrafimy rozpocz��
reakcj� j�drow� w zwyk�ej skale i uzyska� ci�g�e �r�d�o energii. Wierzymy, �e
potrafimy nie dopu�ci� do gwa�townego wybuchu.
Je�li nawet liczne pr�by, jakie musimy przeprowadzi�, doprowadz� do ska�enia
radioaktywnego lub nawet powolnego zniszczenia planety, to i tak nasz zysk
b�dzie niesko�czenie wi�kszy od utraty tego bezwarto�ciowego globu.
Ostatnie zdanie wywo�a�o wyra�ne poruszenie na sali: co� po�redniego pomi�dzy
dreszczem l�ku i szmerem podziwu dla odwagi cz�owieka, nie wahaj�cego si�
po�wi�ci� ca�ej planety dla dobra nauki. By�o dla nich wida� zaskoczeniem, �e
doszli�my tak daleko.
Po chwili namys�u zjawia�o si� uczucie ulgi. Oto proste rozwi�zanie sprawy!
Przenie�� daleko od Ziemi nie tylko (eksperymenty YanDama, lecz wszystkie pr�by
urz�dze� j�drowych. Uspokoi� obawy i uciszy� tych humanist�w, kt�rzy wol�
narazi� ludzko�� na stagnacj� i zast�j ni� ryzykowa� jej przysz�o��. Z punktu
widzenia polityki mo�e to przynie�� tylko korzy�ci. I je�li kto� z obecnych
my�la� w og�le w tych kategoriach, to rzecz mog�a by� korzystna dla ludzko�ci
jako ca�o�ci.
- Nie wierz� w cuda - m�wi� dalej YanDam, kiedy sala si� uspokoi�a - lecz
po�o�enie tej planety tak dalekiej, �e trzeba by�o wielkiego post�pu nauki, aby
do niej dotrze�, i jednocze�nie wystarczaj�co bliskiej, aby mo�na j� wykorzysta�
dla nowego skoku w nauce - zakrawa na cud.
(To dla tych, kt�rzy szukaj� aprobaty si�y wy�szej dla uzasadnienia tego, co i
tak mieli zrobi�.)
Pytam teraz: Czy narody �wiata zgadzaj� si�, aby�my wykorzystali do cel�w
naukowych, ten tak dogodny i z ka�dego innego punktu widzenia bezu�yteczny
naturalny poligon, kt�ry przez tysi�clecia czeka�, �eby m�c si� nam teraz
przyda�?
Odpowied� Zgromadzenia by�a pozytywna.
Ani doktor YanDam, ani nikt z obecnych na sali, kt�rzy jak przysta�o na
polityk�w nie wybiegali my�l� poza najbli�sze g�osowanie, nie powiedzieli
pewnych rzeczy do ko�ca:
�To prawda, �e opracowali�my teori� wywo�ania kontrolowanej reakcji j�drowej z
dowolnego rodzaju materii. Nie znamy za to, jak na razie, sposobu na zatrzymanie
rozpocz�tej reakcji.
S�dzimy, �e w przysz�o�ci uda nam si� taki spos�b znale��, s�dzimy, �e powolna
reakcja nie wymknie nam si� z r�k i nie poch�onie ca�ej planety, zanim
znajdziemy spos�b na jej powstrzymanie. S�dzimy, �e w przysz�o�ci nauka mo�e
nawet znale�� spos�b na dezaktywacj� ska�onej planety. Mamy nadziej�, �e tak
b�dzie.
Wiemy jednak na pewno, �e bez dalszych eksperyment�w rozw�j nukleoniki zostanie
zahamowany. Musimy wi�c wm�wi� w siebie, �e nawet, je�li ca�a planeta zostanie
zniszczona, to i tak nie ma czego �a�owa�.
Jak zawsze jednak znalaz�a si� garstka sceptyk�w, kt�rzy podawali w w�tpliwo��
nasze prawo do niszczenia jakiejkolwiek planety. Zawsze znajdzie si� taka grupka
niezadowolonych i jak zawsze tak i tym razem wi�kszo�� potrafi�a j� zakrzycze�.
Zreszt� rezultat�w decyzji mieli na sobie do�wiadczy� nasi potomkowie. W ka�dym
razie tak w�wczas s�dzili�my.
M�wi� my, gdy� nale�a�em do zespo�u, kt�ry mia� przeprowadzi� eksperyment. Co
nie znaczy, �e by�em bohaterem. Nie by�o tam �adnego bohatera. S�usznie czy
nies�usznie uznano, �e nie jest to przedsi�wzi�cie widowiskowe, nadaj�ce si� do
sprzedania szerokiej publiczno�ci, nie szukano wi�c �adnego fotogenicznego
uczonego, kt�ry m�g�by uosabia� eksperyment w oczach milion�w telewidz�w.
Dziennikarze, wierni swojej tradycji sprowadzania najwi�kszych nawet osi�gni��
naukowych do najni�szego wsp�lnego mianownika, to jest taniej sensacji lub
�zawego sentymentalizmu, pr�bowali zrobi� gwiazd� z doktora YanDama, kt�ry by�
kierownikiem naukowym ca�ego przedsi�wzi�cia. Doktor jednak nie wykaza� ch�ci do
wsp�pracy.
- Czy nie uwa�acie, panowie - powiedzia� im - �e czas ju�, aby publiczno��
popiera�a badania naukowe dlatego, �e s� one niezb�dne, nie za� dlatego, �e
b�dzie im si� podoba� jaki� fircyk, kt�rego wybierzecie jej na bohatera?
Nie trzeba dodawa�, �e wypowied� nie uradowa�a dziennikarzy, pr�bowali wi�c
uczepi� si� kapitana Leytona, odpowiedzialnego za transport, lecz jego
odpowiedzi by�y ju� zupe�nie niecenzuralne.
Do mnie nawet nie dotarli. By�em szefem ��czno�ci, czyli m�wi�c po prostu
teletechnikiem z mas� dodatkowych k�opot�w. Nawet gdyby do mnie dotarli, nic by
im z tego nie przysz�o.
Nie ma we mnie nic z popularnego bohatera. Je�li jestem ekspertem w swojej
dziedzinie, to tylko dlatego, �e wcze�nie zrozumia�em prawd�, do kt�rej dochodzi
ka�dy le� z odrobin� oleju w g�owie: �ycie eksperta jest �atwiejsze ni� �ycie
ignoranta.
Jest jedna okoliczno��, kt�ra predestynuje mnie do opowiedzenia tej historii.
Szef ��czno�ci siedzi na ty�ku w swojej norze, otoczony ekranami monitor�w
ukazuj�cych wszystkie odcinki pracy. I dlatego widzia�em wszystko, co si�
wydarzy�o.
Dlatego i tylko dlatego ja w�a�nie opowiadam o tym. Nie by�em i nie jestem
bohaterem. Po prostu widzia�em, co si� sta�o. I zrobi�o mi si� niedobrze, tak
jak wszystkim, kt�rzy widzieli. A teraz staram si� schodzi� ludziom z oczu,
przepe�niony wstydem i poczuciem winy. Nie, nikt z nas nie jest bohaterem.
Od samego pocz�tku wszystko by�o pomy�lane i zaplanowane jako prawdziwie naukowy
eksperyment, jako praca zbiorowa, w kt�rej indywidualne ambicje s� ca�kowicie
podporz�dkowane nadrz�dnemu celowi.
Statek ekspedycji zosta� zmontowany w bazie na Ksi�ycu z cz�ci przysy�anych z
Ziemi ma�ymi rakietami.
Dzi�ki niewielkiej sile przyci�gania Ksi�yca start z jego powierzchni by�
�atwiejszy. Nie naruszaj�c cennych rezerw paliwa, potrzebnych w drodze
powrotnej, uzyskali�my szybko�� pocz�tkow� zapewniaj�c� nam dotarcie do Marsa w
ci�gu miesi�ca. Nie b�d� opowiada� o tej podr�y dwunastu ludzi st�oczonych na
niewielkiej przestrzeni nie zaj�tej przez zapasy i instrumenty, bo nie s�dz�,
aby to mog�o kogokolwiek zainteresowa�.
Budowniczowie statku i uczeni nie zawiedli. W odpowiednim czasie dokonali�my
manewru i zeszli�my do mi�kkiego l�dowania na powierzchni Marsa, na wsch�d od
�a�cucha niewysokich wzg�rz.
Wszyscy, kt�rzy ogl�dali nasze filmy, maj� pewne poj�cie o odpychaj�cym
krajobrazie tej planety: rozrzedzona atmosfera, przez kt�r� nawet w dzie�
prze�wiecaj� gwiazdy, bezwodna pustynia, skoki temperatury i nade wszystko
przygn�biaj�ca pustka.
***
Na Ksi�ycu cz�owiek nie czuje si� zbyt przyjemnie, ale tam przynajmniej wida�
ogromn� kul� Ziemi. Nie zam�cona atmosfer� wydaje si� by� tak blisko, �e
wystarczy wyci�gn�� r�k�, aby j� dotkn��; wie si�, �e tam jest dom, i z pomoc�
wyobra�ni mo�na go prawie zobaczy�.
Opowiadaj� sobie na Ksi�ycu taki dowcip:
- Czy widzisz ten ma�y p�wysep na wschodnim wybrze�u Ameryki P�nocnej? Tam
jest m�j dom!
- Taak - odpowiada drugi. - A kto to jest ten facet, kt�rego tak serdecznie wita
twoja �ona?
Na Marsie Ziemia jest tylko jednym z wielu jasnych punkt�w na czarnym niebie.
Jest tak daleko, �e pierwszym uczuciem jest rozpacz, przemo�ne uczucie, �e nigdy
ju� nie ujrzy si� swego domu, �agodnego letniego zmierzchu, �e nigdy ju� nie
zazna si� mi�o�ci w ramionach kobiety.
Uczeni nie k�amali. Trudno sobie wyobrazi� co� bardziej bezu�ytecznego i obcego
cz�owiekowi ni� Mars. Co�, co mo�na wykorzysta� tylko dla takich cel�w jak nasz.
Ukryli�my si� pod powierzchni� planety.
Wszyscy na pewno ogl�dali filmy dokumentalne, wi�c nie trzeba opowiada�, w jaki
spos�b robili�my wykopy na pomieszczenia mieszkalne i laboratoria. Z usuwanej z
wykop�w ska�y robili�my beton, nie najwy�szej jako�ci, lecz zupe�nie
wystarczaj�cy na kr�tki okres, jaki mieli�my tam sp�dzi�. Tym betonem pokryli�my
ca�e swoje osiedle tworz�c p�yt� lotniska i jednocze�nie dodatkowe
zabezpieczenie przed ucieczk� powietrza z naszych hermetycznych pomieszcze�.
Tak�e, aby stworzy� ochron� przed zab�jczym promieniowaniem, kt�re mieli�my
wyzwoli�.
Wznie�li�my metalowe szyby, kt�re mia�y opuszcza� odzianych w skafandry ludzi na
g��bsze poziomy, gdzie poprzez �luzy mogli wchodzi� do swoich pomieszcze�
mieszkalnych. Jedna wie�a przypada�a na sze�ciu ludzi i by�a nastrojona na
sygna� ich skafandr�w. By�o to urz�dzenie pomy�lane na wypadek alarmu i paniki
maj�ce zapobiec st�oczeniu si� ludzi przy jednym szybie.
Musieli�my zako�czy� wszystkie te prace w ci�gu kilku pierwszych tygodni - przed
przyst�pieniem do pr�b nuklearnych. Ludzie, kt�rzy czerpi� swoj� wiedz� o nauce
z popularnych audycji telewizyjnych, nie maj� poj�cia, ile ci�kiej pracy
fizycznej musz� nieraz wykonywa� uczeni.
Odczuli�my wyra�n� ulg�, kiedy wreszcie zako�czyli�my budow� i mogli�my odci��
si� od przygn�biaj�cego, oboj�tnego �wiata na powierzchni. (Znacznie �atwiej
jest pogodzi� si� z przekonaniem, �e �wiat jest wrogi cz�owiekowi, ni� z faktem,
�e jest on doskonale oboj�tny.) W swoich hermetycznych pomieszczeniach mogli�my
sobie wyobrazi�, �e pracujemy w klimatyzowanych laboratoriach gdzie� na Ziemi.
Tak by�o �atwiej. Znacznie �atwiej.
Co nie znaczy, �e mia�em cho� troch� mniej pracy. Aby obserwowa� to, co si�
dzieje w r�nych miejscach, gdzie pracowa�y ekipy uczonych, trzeba by�o
zainstalowa� tam kamery telewizyjne. Ca�y personel marsja�skiej ekspedycji
dobierano na podstawie surowych egzamin�w, jednak obaj moi pomocnicy musieli si�
chyba dosta� przez protekcj�, gdy� mia�em z nich niewielk� pociech�.
Poza tym w krytycznej sytuacji najcz�ciej okazywa�o si�, �e brak jest
najpotrzebniejszej cz�ci, skre�lonej widocznie z przedstawionej przeze mnie
listy przez nadgorliwych urz�dnik�w, w ten spos�b wyra�aj�cych swoj� trosk� o
dobro ekspedycji.
Jako� dawali�my sobie rad�, ale sporz�dzi�em sobie ma�� list� facet�w, kt�rych
po powrocie odszukam, i dam im po mordzie. Na pierwszym miejscu, du�ymi
drukowanymi literami figuruje projektant skafandr�w, kt�ry wyobra�a sobie, �e
mo�na montowa� delikatny miniaturyzowany sprz�t elektroniczny w jego
skafandrach.
Mimo to jako� dawali�my sobie rad�. Z chaosu wy�ania� si� porz�dek.
Przeprowadzano eksperymenty. Czasami teorie potwierdza�y si�, cz�ciej
nast�powa�o westchnienie, wzruszenie ramionami i znowu obliczenia od pocz�tku.
Po pierwszych trzech miesi�cach spotka�a nas wielka niespodzianka. Wyl�dowa�
statek z zaopatrzeniem. Przewa�nie �ywno�� i nawet troch� szampana! Rzeczy,
kt�re - jak sobie kto� wyobrazi� - b�d� nam najwi�cej potrzebne. Nawet zdj�cia
rozebranych dziewczyn, jakby�my nie mieli do�� k�opot�w bez przypominania mam o
tym. Me by�o tylko sprz�tu, o kt�ry prosili�my. Szeroka publiczno�� nie
rozumia�a, �e potrzebujemy sprz�tu, wi�c nam go nie przys�ano. Cuda jak wiadomo
nie wymagaj� sprz�tu ani wysi�ku; zdarzaj� si�, poniewa� publiczno�� tego ��da.
Paczki z ciasteczkami by�y bardzo mi�ym urozmaiceniem naszej jednostajnej diety,
ale wola�bym zamiast nich troch� tak potrzebnych tranzystorowych podzespo��w.
Trzyosobowa za�oga statku obieca�a przed odlotem, �e przeka�e nasze ��dania, ale
nie s�dz�, aby dotar�y one kiedykolwiek do wiadomo�ci opinii publicznej. Zreszt�
i tak uczeni s� jak wiadomo ch�odnymi, pozbawionymi uczu� istotami, s�
szlachetni, m�drzy i ponad tym wszystkim.
Pocz�tkowo uwa�a�em, �e po zako�czeniu rob�t instalacyjnych b�d� m�g� pochodzi�
troch� ze szlachetnym i m�drym wyrazem twarzy, ale nic z tego. Gdy tylko
zako�czy�em przygotowania na miejscu jednego eksperymentu, trzeba by�o zwija�
sprz�t i przenosi� go na nowe miejsce. S�dzili�my, �e mniejsza si�a przyci�gania
na Marsie (tylko 38% ziemskiej) u�atwi nam �ycie, lecz i tak mieli�my dosy�
podnoszenia, ci�gni�cia, popychania, taszczenia i przekle�stw.
Ale przecie� nikt nie chce s�ysze� o tym, jak uczeni musz� pracowa� nad
przygotowaniem swoich cud�w. Wszystko polega na z�udzeniu, �e mo�na mie� cud bez
pracy.
W porz�dku. Tak wi�c doszli�my wreszcie do naszego cudu.
Wreszcie wszystko by�o gotowe do g��wnego eksperymentu, kt�ry by� celem naszej
ekspedycji.
YanDam wybra� w tym celu niewielkie zag��bienie po�rodku grupy wzg�rz, znanych z
transmisji telewizyjnych przesy�anych na Ziemi�.
Nie wiedzieli�my w�wczas, �e widok tych wzg�rz wywo�a� wiele szumu w�r�d naszych
archeolog�w. W sk�adzie ekspedycji nie by�o archeologa i teraz rwali sobie oni
w�osy z g�owy, poniewa� te wzg�rza wyda�y im si� mocno podejrzane. Wiele
przemawia�o za tym, �e mog�y to by� piramidy, nieprawdopodobnie stare,
zniszczone erozj� w czasach, gdy planeta posiada�a jeszcze atmosfer�, lecz wci��
jeszcze chroni�ce swoj� zawarto��.
My na Marsie nic o tym nie wiedzieli�my. Administracja uzna�a, �e nie musimy
zawraca� sobie g�owy takimi g�upstwami. W gruncie rzeczy krzyk archeolog�w nigdy
nie dotar� do szerszej publiczno�ci. Oczywi�cie administracja powinna ich
wys�ucha�, ale od kiedy to cz�owiek liczy si� z czym�, co mo�e zmusi� go do
rezygnacji z jego plan�w?
Przygotowali�my wszystko do rozpocz�cia wielkiego eksperymentu w tej dolince
mi�dzy wzg�rzami. Miejsce by�o idealnie dobrane, poniewa� mogli�my ustawi�
kamery obserwacyjne na wzg�rzach i skierowa� je na miejsce, gdzie mia�a si�
rozpocz�� akcja.
Za��dano ode mnie ca�ej masy kamer i musia�em je (wbrew protestom) zabra� z
innych, mniej wa�nych odcink�w.
Teoria YanDama zosta�a potwierdzona.
Pocz�tkowo jedynie czu�e instrumenty wykazywa�y, �e co� si� dzieje. Stopniowo
jednak r�wnie� nieuzbrojonym ludzkim oczom ukaza� si� pog��biaj�cy si� i
rozszerzaj�cy otw�r.
Nie jestem specjalist�, lecz, o ile rozumiem, rzecz polega�a na tym, �e reakcji
mia�a podlega� tylko jedna warstwa cz�stek i ich rozpad mia� z kolei aktywowa�
nast�pn� warstw�.
Eksperyment nie przebiega� idealnie wed�ug planu. Proces rozpadu powinien by�
ca�kowity. Nie powinno by� dymu ani ognia, ani �adnych innych zewn�trznych oznak
z wyj�tkiem powoli rozszerzaj�cego si� krateru w skale.
W rzeczywisto�ci jednak powstawa�y jakie� produkty uboczne tworz�c kolumn�
ci�kiego dymu, unosz�cego si� W rozrzedzonym powietrzu dzi�ki swojej wysokiej
temperaturze. Po och�odzeniu radioaktywne cz�steczki dymu osiada�y, ska�aj�c
wszystko wok�.
Fizycy rwali sobie w�osy z g�owy, gdy� nie rozporz�dza�em odpowiednim sprz�tem
do widzenia w promieniach podczerwonych, co pozwoli�oby przenikn�� k��by dymu.
Kln�c oszcz�dnych urz�dnik�w zdo�a�em jakim� cudem z dost�pnych mi cz�ci
zmontowa� kilka noktowizor�w. Dzi�ki temu mogli�my przenikn�� wzrokiem k��by
dymu i ognia wype�niaj�ce krater.
Mogli�my zobaczy�.
By�o przedpo�udnie (niekt�rzy pami�tali, �e na Ziemi by� to wtorek), mniej
wi�cej w trzy tygodnie od rozpocz�cia eksperymentu. Krater mia� ju� oko�o
trzydziestu st�p �rednicy i tak� sam� g��boko��, rozrastaj�c si� nieco szybciej
ni� przewidywa�y obliczenia, nie tyle jednak, by stwarza�o to niebezpiecze�stwo
wybuchu. Tak czy owak, nie mogliby�my zahamowa� raz rozpocz�tej reakcji. Nie
wiedzieli�my, jak to zrobi�.
W�a�nie regulowa�em jedn� z kamer, aby uzyska� lepszy obraz po�udniowej �ciany
krateru, kiedy �ciana znik�a niczym dotkni�ta ba�ka mydlana. Obraz by� bardzo
dobry.
Na tyle dobry, �e zobaczy�em wyra�nie wn�trze podziemnego schronu. Zobaczy�em
�ywych Marsjan nagle skr�caj�cych si� w agonii. Zobaczy�em bezcenne dzie�a
nieziemskiej cywilizacji wybuchaj�ce p�omieniem lub rozpadaj�ce si� w proch.
W jednej chwili uczeni, wpatrzeni w ekrany monitor�w rozszerzonymi z przera�enia
oczami, poczuli, jak uczucie triumfu przeradza si� w �wiadomo�� straszliwej
winy.
Ja r�wnie�. Bo ja czuwaj�c nad ca�o�ci� transmisji widzia�em wszystko.
Widzia�em tych male�kich i pi�knych ludzi, jak w jednej chwili czernieli, padali
i zamieniali si� w py�.
Na Ziemi raz na pokolenie rodzi si� i dorasta karze�ek, kt�ry osi�ga tak
doskona�e proporcje, �e normalni, wielcy i niezgrabni ludzie mog� tylko
wpatrywa� si� w niemym podziwie, by do ko�ca �ycia zachowa� wspomnienie tego
wcielenia doskona�o�ci.
By� mo�e z takich spotka� zrodzi�y si� wsp�lne wszystkim ludom legendy o elfach
i wr�kach. A mo�e w zamierzch�ych czasach istnia�y kontakty pomi�dzy Ziemi� a
Marsem? A mo�e nawet Ziemia jest dawn� koloni� Marsa, na kt�rej mutacja zrodzi�a
gigant�w? Niew�tpliwie byli to ludzie, nasze miniatury.
Przyjrza�em im si� w�wczas. By�o ich w tym pomieszczeniu kilkunastu. A w innych
pomieszczeniach? Mo�e w ca�ej sieci podziemnych schron�w? Mo�e ca�a cywilizacja,
podobnie jak nasza ekspedycja, schroni�a si� pod powierzchni� planety?
My za� rozpocz�li�my reakcj� prowadz�c� do zniszczenia ca�ej planety.
Rozpocz�li�my j�, nie znaj�c sposobu na jej zahamowanie.
Widzia�em ich, jak umierali. Czu�em nieomal ich przed�miertne m�ki.
Lecz nie umar�em razem z nimi.
Nosz� ich m�k� w sobie. B�dzie mi ona towarzyszy� do ko�ca �ycia.
I to ju� wszystko.
***
Po wielu latach ludzie, kt�rzy nie widzieli tego, co my widzieli�my, nie
obci��eni poczuciem winy b�d� si� zastanawia� nad naszym post�powaniem.
Jest w tym wszystkim wiele zagadek. Sk�d ta cywilizacja czerpa�a po�ywienie?
Je�li potrafi� przekszta�ca� ska�y w po�ywienie, to dlaczego nie potrafi�
zatrzyma� wywo�anego przez nas rozpadu swojej planety? Je�li potrafili
wstrz�sn�� naszymi sumieniami tak, �e chodzimy z opuszczonymi g�owami jak
smarkacze przy�apani na gor�cym uczynku, to dlaczego nie zrobili tego wcze�niej,
zanim by�o za p�no?
Wiele jest takich pyta� bez odpowiedzi. Ludzie b�d� si� te� zastanawiali,
dlaczego porzucili�my wi�kszo�� naszego sprz�tu i nie doko�czyli�my
eksperymentu; dlaczego przez godzin� patrzyli�my, a potem bez �adnego rozkazu
zacz�li�my szykowa� si� do odlotu.
Mo�liwe, �e po pewnym czasie zaczniemy szuka� usprawiedliwie�. Mo�e nawet ju� w
czasie d�ugiej drogi powrotnej na Ziemi�.
Zaczniemy twierdzi�, �e to nie by�a nasza wina, �e oni s� tutaj r�wnie winni.
Ale� oczywi�cie!
Nawet wi�cej. Ich wina jest wi�ksza ni� nasza!
Dlaczego nie wyle�li ze swoich nor, aby nas przegna�? Cho�by go�ymi r�kami,
je�li nie mieli broni. Powinni znale�� w sobie do�� odwagi, aby wyj�� i walczy�
w obronie swojej ojczyzny, sztandaru, matek i dzieci!
Zapewne z czasem zaczniemy tak m�wi�. Jest to normalna postawa, kiedy si� chce
usprawiedliwi� przest�pstwo. Jest to bardzo ludzkie.
Na razie jednak jedyn� nasz� my�l� jest nie patrze� sobie w oczy.
Na opustosza�ym marsja�skim l�dowisku wisi na jednej z wie� skafander wypchany
trocinami ze skrzynek, w kt�rych przywie�li�my nasze precyzyjne instrumenty.
Trzeba powiedzie�, �e zbieraj�c si� w drog� powrotn� nie stracili�my g�owy
ca�kowicie.
Zabrali�my ze sob� cz�� najcenniejszego sprz�tu.
Jedynym niedoskona�ym, prymitywnym instrumentem, jaki przywozimy z wyprawy, jest
cz�owiek.
Przelo�y� Lech J�czmyk