520
Szczegóły |
Tytuł |
520 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
520 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 520 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
520 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Josif Brodski
ZAMIE� W MASSACHUSETTS
Wybra�a i prze�o�y�a Katarzyna Krzy�ewska
Oficyna Literacka Krak�w 1994
(c) by Josif Brodski, Krak�w 1994
(c) for the Polish translation by Katarzyna Krzy�ewska
Krak�w 1994
(c) for the Polish edition by Oficyna Literacka
Krak�w 1994
Opracowanie graficzne Dmitrij Szewionkow-Kismie�ow
Redakcja Maria Kaniowa
ISBN 83-7124-013-9
ZAMIE� W MASSACHUSETTS
W.Sz.
�nieg pada - sypie kt�ry� dzie� z kolei.
Czarne odzienie natychmiast bieleje.
P�l ju� nie wida�. Miasto zasypa�o.
Bielej nie mo�e by� - ju� tak jest bia�o.
A jednak - mo�e. Po to idzie zegar,
cho� mniej ma minut ni� p�atk�w w tych �niegach.
Gdy zapadaj� nocami ciemno�ci
nieprzeniknione, s� jak �nie�na po�ciel.
Jakby nam nagle owa ziemia biedna
prezentowa�a w ko�cu tylko jedn�
po�ow� twarzy - jej policzek mie�ci
zebrane wszystkie jedwabie niewie�cie.
�nieg sypie. Pe�no lodowatej kaszy.
Wida� z�y �lepiec szaleje i straszy.
A czego dotknie, to od jego tchnienia
w bielmo na oczach natychmiast si� zmienia.
W��czy� odbiornik, piosenek pos�ucha�?
Te� b�dzie pustka, cho� nie cisza g�ucha.
Albo list pisa� do znajomej z Tweru?
Aby drzwi sprawdzi� biegniesz od papieru.
Jak si� rozebra� i do snu po�o�y�,
gdy biel koszuli biel ramion pomno�y.
Zza nich na ciebie ca�y pu�k si� toczy -
bia�kami w szybie b�yskaj�ce oczy.
Za oknem zamie�. Nie patrz w tym kierunku.
Tam oczekuje twego podarunku
krzepki piel�gniarz w ca�unowej g�uszy,
w p�achcie koloru ju� zbawionej duszy.
1990
4
GRUDZIE� WE FLORENCJI
On odchodz�c nie obejrza� si�...
Anna Achmatowa
I
Drzwi wci�gaj� powietrze, wydychaj� parn�
mieszank�. Ju� nie wr�cisz tu, gdzie ludzie gwarn�
ulic� spaceruj� parami nad Arno,
jak nowe czworonogi. Trzask drzwi. I jedno zwierz�
za drugim wchodzi wolno na jezdni�. W atmosferze
tego miasta istotnie jest co�, co w jakiej� mierze
przypomina las. Pi�kne miasto. Tu w pewnym wieku
bez trudu si� odrywa oczy od cz�owieka
i odruchowo ko�nierz unosi si� z lekka.
II
Wzrok w mokrym mroku �yka lampy - mrugaj�c powiek� -
jak lekarstwo na pami��; i powie ku
przestrodze o dw�ch minutach drogi do Signorii - po wieku
robi�c g�uche aluzje r�wnie� po cz�ci
do przyczyny wygnania: gdy obok wulkan si� mie�ci,
nie jest mo�liwe �ycie bez pokazania pi�ci;
nie wolno jej otworzy� nawet umieraj�c,
dlatego �e �mier� mo�e sta� si� czym� w rodzaju
jakiej� drugiej Florencji z architektur� Raju.
III
W po�udnie kot pod �awk� sprawdza, gdzie s� w tej chwili
cienie. Na Starym Mo�cie (w�a�nie go naprawili),
tam gdzie na tle sinawych wzg�rz majaczy Cellini,
z zapa�em si� handluje galanteri� wszelak�:
szemrz�ce fale skubi� ga��zki zabrane krzakom.
Z�ote loki �licznotki - pochylonej nad jak��
rzecz� tkwi�c� w�r�d pude�, drobiazgiem wyj�tkowym,
pod spojrzeniem handlarek chytrym, niemal surowym -
s� jak �lady anio�a w krainie ciemnog�owych.
IV
Cz�owiek zmienia si� w szelest pi�ra, w jego zawile
kr�cone p�tle liter i w po�lizgu co chwil�
stawia przecinki, kropki. Pomy�le� tylko, ile
razy dostrzeg�szy, �e "m" w zwyczajnym s�owie tkwi,
pi�ro si� potyka�o i unosi�o brwi.
To znaczy, �e atrament uczciwszy jest od krwi
i twarz w mroku, gdy s�owa s� z zewn�trz, z drugiej strony
(a w ten spos�b wilgoci jest szybciej pozbawiona)
w u�miechu si� wydaje papierem pogniecionym.
V
Nabrze�e przypomina zastyg�y w bezruchu poci�g.
Domy stoj� tak jakby kto� je po pas odci��.
Cia�o w p�aszczu zanurza si� w ziej�c� wilgoci�
paszcz� bramy wej�ciowej, wspina si� przez zniszczone,
sp�aszczone z�by; drepcz�c kieruje kroki w stron�
gor�cych podniebiennych �uk�w z ich zmatowionym,
sta�ym "16". Dzwonek straszny w swoim bezg�osie
daje w efekcie "prosz�, prosz�" skrzypi�c niezno�nie;
w przedpokoju czekaj� dwie stare cyfry "8".
VI
W brudnej kafejce oko pod cyklist�wk�, w p�cieniu
przywyk�o do amork�w, nimf, stiuk�w na sklepieniu.
Czuj�c niedob�r tercyn, stary szczygie� w skupieniu
cho� niedo��nie ci�gnie swe popisowe scherzo.
Promie� s�o�ca rozbity (bo go pa�ace n�c�)
o kopu�� �wi�tyni, gdzie spoczywa Lorenzo,
przenika przez zas�on� i grzeje ch��d kamienny
�y� brudnego marmuru, mis� z kwiatem werbeny,
a szczygie� d�wi�cznie �piewa w centrum drucianej Rawenny.
VII
Poch�aniaj�c powietrze i wydychaj�c par�,
drzwi florenckie trzaskaj�. Czy raz czy te� par�
razy �ycie prze�yjesz (oce� wed�ug swej wiary)
ju� w pierwszy wiecz�r stwierdzisz; to jest nieprawda -powiesz -
mi�o�� gwiazd nie porusza (ksi�yca tym bardziej), bowiem
to ona wszystko zawsze dzieli po po�owie,
nawet pieni�dze we �nie. Nawet wielogodzinne
my�li o �mierci. Gdyby gwiazdy Po�udnia czy inne
mog�a poruszy�, by�by to ruch w strony przeciwne.
VIII
Kamienne gniazdo stale rozbrzmiewa gromkim rykiem,
piskiem hamulc�w. Jezdni� przecina si� z ryzykiem,
�e b�dzie si� za-pl/szcz-utym na �mier�. Grudniowe brzydkie
niebo, w nim masyw jajka, kt�re zni�s� Brunelleschi,
z oka, co na blask kopu� odporne - wyciska �ezki.
Policjant na skrzy�owaniu r�kami znaczy kreski
podobne do litery "K" - w g�r�, w d�. Z ukrycia
g�o�nik grzmi o dro�y�nie, o problemach spo�ycia.
Jak�e jest nieuchronne "y" w pisowni �ycia!
IX
S� takie miasta, do kt�rych nie ma powrotu, jak sadz�.
Tam si� odbija od okien, tak jak od lustra, s�o�ce,
a wi�c si� nie przeniknie przez nie za �adne pieni�dze.
Tam zawsze p�ynie rzeka pod sze�cioma mostami.
To tam s� takie miejsca, gdzie si� przywiera ustami
do ust, pi�rem do kartek. Tam trudno co� ustali�,
faluj� czarne monstra, kolumn i arkad nie�ad.
W tramwaju t�um si� wciska w ka�dy zak�tek niemal,
m�wi�c j�zykiem tego, kt�rego tu ju� nie ma.
1976
9
* * *
Oto p�ywanie we mgle, �e tak powiem.
Na sto�ku w pustym barze pochylony
nad swoj� kaw� wertowa�em powie��,
tkwi�c w ciszy, niby w gondoli balonu.
Rz�d nieruchomych butelek z p�cienia
nie przyci�ga� spojrzenia.
We mgle p�yn�a ��d�. Mg�a by�a bia�a.
Z kolei obraz statku pod powiek�,
w bieli (patrz prawo wyporno�ci cia�a)
zdawa� si� kred� zanurzon� w mleku.
Jedna czer�, bia�ym nie pokryta py�em,
to kawa, kt�r� pi�em.
Morza nie wida�. Biel w oczach si� mieni,
spowija p��tnem wszystko i bez racji
jest my�l, �e ��dka pod��a ku ziemi,
je�li to ��d� jest, a nie kondensacja
mg�y, jakby dola� kto� bardzo uparty
do mleka bia�ej farby.
l971 (?)
10
URYWEK
W czasie kolacji nagle wsta� od sto�u
i wyszed� z domu. Ksi�yc �wieci� jasnym,
zimowym �wiat�em, a cienie od krzaka
zdo�a�y przedrze� si� przez ogrodzenie.
Tak wyrazi�cie czernia�y na �niegu,
jak gdyby tutaj pu�ci�y korzenie.
Serce zadr�a�o - nigdzie �ywej duszy.
Wszystko co �yje tak ogromnie pragnie
przezwyci�enia wszelkich ogranicze�,
rozprzestrzenienia si� i wszerz i w g�r�,
�e starczy tylko, by wyjrza�a gwiazda
cho�by najmniejsza, a prawie natychmiast
wszystko doko�a staje si� zdobycz�
ju� nie nas samych, ale naszych d��e�.
1972
11
ANNO DOMINI
Prowincja �wi�tuje Bo�e Narodzenie.
Pa�ac Namiestnika w girlandach z jemio�y.
Pochodnie i znicze dymi� na kru�ganku.
A w zau�kach rwetes, burdy, zawodzenie.
Na ty�ach pa�acu brudny i weso�y
t�um si� wije, t�oczy, k��bi bez ustanku.
Namiestnik choruje. W �o�u jest przykryty
szalem, kt�ry zdoby� kiedy� w Alkazarze,
gdzie pe�ni� by� s�u�b�. Rozmy�la na temat
go�ci, kt�rych w�a�nie teraz pewnie wita
w salonie na dole �ona z sekretarzem.
Mo�e to i zazdro��. Dla niego nic nie ma
wa�nego pr�cz chor�b, zamkni�cia si� w swoich
snach i perspektywy oddelegowania
na s�u�b� w stolicy (awans zas�u�ony),
bo wie, �e dla t�umu, by m�g� zaspokoi�
w�a�ciwy ludowi instynkt �wi�towania
nie trzeba wolno�ci; i dlatego �onie
pozwala si� zdradza�. Jakie� by mia� inne
my�li, gdyby go nie z�era�y ataki
choroby i t�sknota? Gdyby kocha� mocniej?
Odruchowo r�k�, w obronie przed zimnem,
ruszaj�c odp�dza m�cz�ce majaki.
...Zabawa w salonie hamuje emocje,
ale ich nie gasi. Pijany ju� ca�y
t�um. Wodzowie plemion szklanymi oczami
patrz�, czy si� zjawi wr�g nieistniej�cy.
Obna�one z�by, co gniew wyra�a�y,
jak ko�o �ci�ni�te mocno hamulcami,
zastyg�y w u�miechu. Tymczasem s�u��cy
wnosi jad�o. Jaki� cz�owiek - kupiec mo�e -
krzyczy przez sen. S�ycha�, jak gdzie� gra muzyka.
�ona Namiestnika z sekretarzem zmierza
do parku. Na �cianie imperialny orze�,
kt�ry ju� w�trob� swego Namiestnika
wydzioba� - podobny jest do nietoperza.
I tak to ja, pisarz, kt�ry �wiat zobaczy�
przecinaj�c r�wnik na o�le, ponadto
zerkaj�c przez okno na wzg�rza, my�la�em
o dziwnej zbie�no�ci naszych bied, rozpaczy:
Namiestnika nie chce widzie� Imperator,
mnie - m�j syn i Cyntia. Zginiemy tu ca�kiem.
Gorzkiej i z�ej doli pycha nie ma si�y
podwy�szy� do rangi dowodu przewiny,
�e�my od obrazu Stw�rcy tak odeszli.
R�wni b�d� wszyscy z�o�eni w mogi�y.
Dobrze, �e za �ycia jeszcze si� r�nimy.
Dlaczego wi�c rwa� si� gdzie� z pa�acu, je�li
nie mo�emy s�dzi� ojczyzny. Miecz s�du
pogr��y si� w naszym zdeptanym honorze.
Nast�pcy i w�adza s� dzi� w obcych r�kach...
Jak dobrze, �e �odzie mijaj� te l�dy.
Jak dobrze, �e tutaj zamarzni�te morze
i �e ptaki w chmurach nie musz� si� l�ka�,
tak subtelne wobec ich cielsk oci�a�ych.
Ale to nie mo�e stanowi� zarzutu,
chyba �eby si� te ptasie g�osy w jakim�
stosunku do naszej wagi znale�� mia�y.
Niech lec� do kraju nios�c swoje nuty.
Niech w naszym imieniu krzycz� chocia� ptaki.
Kraj... Obcy panowie (nieznajome twarze)
w go�cinie u Cyntii nad dziecka ko�ysk�
nisko pochyleni niby m�drcy nowi.
Dzieci�tko zasypia. A gwiazda si� jarzy,
jak �ar pod ostyg�� chrzcielnic� rozb�yska.
Owi go�cie nawet nie dotkn�wszy g�owy
pragn� nimb zamieni� w k�amstwa aureol�,
a Niepokalane Pocz�cie na plotk�,
milcz�c o ojcostwie - nie daj�c wyja�nie�.
Pa�ac pustoszeje. I pi�tra powoli
gasn�. Jedno. Drugie. Po bokach i �rodkiem.
Tylko dwa ostatnie okna p�on� ja�niej:
moje, gdzie do �wiecy ty�em odwr�cony
patrz�, jak si� ksi�yc po le�nym sklepieniu
prze�lizguje, widz� Cynti�, �niegi w dali;
i okno Namiestnika, kt�ry z drugiej strony
�ciany walczy z b�lem ca�� noc w milczeniu
i aby rozpozna� wroga, �wiat�o pali.
Wr�g si� wycofuje. P�ynne �wiat�o zorzy
penetruje z lekka peryferie �wiata.
Wpe�za w okno, aby swoich sposob�w u�y�
na sprawdzenie wn�trza, a gdy na nie spojrzy,
resztki uczty ostrym promieniem omiata
i waha si�, lecz nie przerywa podr�y.
Stycze� 1968, Po�aga
15
BO�E NARODZENIE 1963
Zbawiciel si� narodzi�
w�r�d okrutnej zamieci.
Na pustyni pali�y si� ogniska pastusze.
Nawa�nica szala�a, biednym kr�lom, co nie�li
dary, dech zapiera�a, wyrywa�a im dusze.
Wielb��dy podnosi�y d�ugie kosmate nogi.
Wy� wiatr.
Gwiazda p�on�ca w nocy, patrz�c w ziemi�
i na trzy karawany, zobaczy�a jak drogi
ich przed grot� Chrystusa zbieg�y si� jak promienie.
1963-1964
16
BO�E NARODZENIE 1963
M�drcy przybyli. Malutki mocno zasn��.
Na niebosk�onie gwiazda �wieci�a nisko.
Zimny wiatr zami�t� �nieg i usypa� zasp�.
U wr�t na piasku zatrzeszcza�o ognisko.
Dym szed� jak �wieca. J�zyk ognia si� kr�ci�.
A cienie by�y raz kr�tsze, to zn�w znacznie
si� wyd�u�a�y. I nikt nie mia� poj�cia,
�e si� tej nocy rachunek �ycia zacznie.
M�drcy przybyli. Dziecina mocno spa�a.
Ostre kamienie �cian ��obek okr��a�y.
�nieg zawirowa�. Mg�a si� k��bi�a bia�a.
Le�a�o Dzieci� i dary te� le�a�y.
stycze� 1964
17
***
E.R.
Zimna kraina miodem p�yn�c, w mleku kryje
odbicie miasta. Dzwoni� kuranty na wie�y.
Pok�j z kloszem. Anio�y w oddali co chwil�
wszczynaj� ha�as, ca�kiem jak w kuchni kelnerzy.
Pisz� do ciebie z drugiej strony kuli ziemskiej,
w dniu Narodzin Chrystusa. Zamie� szalej�ca
za oknami wybucha "luli �aj" zwyci�skim:
biel si� mno�y. On wkr�tce sko�czy dwa tysi�ce
lat. Zosta�o czterna�cie. A dzisiaj jest �roda,
jutro czwartek. Rocznic� - bardzo na to licz� -
postaramy si� uczci� jak trzeba, bez lodu,
chroni�c przed nast�pnymi zmarszczkami policzek.
Tak po prostu z Nim razem. I to wtedy w�a�nie
spotkamy si�. Podobnie jak gwiazda, co mimo
�cian, dra�ni gospodarza �wiec�c coraz ja�niej -
dr�czy s�uch jednym palcem budzone pianino.
Jakby kto� sylab uczy� si�, gdy liter nie zna.
Albo astronom patrzy�, czy kszta�t si� wy�ania
imion w�asnych, gdzie nie ma nas, gdzie przestrze� gwiezdna,
tam, gdzie suma zale�y od odejmowania.
grudzie� 1985
18
UCIECZKA DO EGIPTU
...pos�aniec si� pojawi�, sk�d wzi�� si� - nie wiadomo.
W pustyni tam stworzonej, by cud si� m�g� dokona�
i by�o tak, jak kiedy�, zaj�li si� noclegiem,
ognisko rozpalili, i w zasypanej �niegiem
pieczarze - jeszcze swojej nie przeczuwaj�c roli -
spokojnie spa�o dzieci� w z�ocistej aureoli.
Nabra�y jego w�osy w�asno�ci �wiat�a dosy�,
by l�ni� nie tylko teraz, w krainie ciemnow�osych,
lecz jak prawdziwa gwiazda swym rzeczywistym blaskiem
dop�ki ziemia b�dzie istnia�a: wsz�dzie, zawsze.
25 XII 1988
19
ZOFIA
(Poemat)
CZʌ� PIERWSZA
W Wigili� zaproszony by�em na pierogi.
Za oknami wiatr kr��y� i rysunki robi�,
kre�l�c k�ka na �niegu, jak co dzie� wieczorem.
Blask reklam si� pojawia� jak zwykle nie w por�.
Nie mog�em do lufcika nie przysun�� twarzy:
za oknami majaczy� milicjant na stra�y.
Brz�cza�y i dzwoni�y tramwaje w ciemno�ci,
a wagony si� t�uk�y, dudni�y na mo�cie.
Postukiwanie bry�ek lodowych dalekie
o prz�s�a mostu szumem nios�o si� od rzeki.
Na skrzy�owaniu pijak zjawia� si�, to znika�,
jeszcze mocniej przywar�em czo�em do lufcika.
D�� wiatr i porozwiewa� ca�y �nie�ny opad.
Wida� by�o wetkni�tych w zasp� kilka �opat.
Po�yskiwa�a tafla niezamarz�ej wody,
prze�licznie pokrywa�y si� szronem przewody.
Skrzypia� drewniany pomost. Pociemnia�y zaspy.
Pijak na skrzy�owaniu nieruchomo zastyg�.
Zapalona latarnia z jej odbiciem w oknie
ko�ysz�c si� zwi�ksza�a cienie czterokrotnie
owemu pijakowi tu� nad sam� g�ow�.
Milicjant si� oderwa� od budki i znowu
ruszy� w ciemny k�t, �cian� maj�c za os�on�,
a cie� tak�e i�� zacz��, lecz w przeciwn� stron�.
Tramwaje podzwania�y, dudni�y w ciemno�ci,
podrygiwa�y belki i deski na mo�cie.
Jednostajne poszumy nios�y si� od rzeki,
ci�ar�wki b�yska�y w p�mroku dalekim,
taks�wka gna�a jakby kto� j� wci�� pogania�,
sygnalizator �wietlny l�ni� na skrzy�owaniu.
Zawieja nie zmniejsza�a si� ani o krzyn�,
wiatr szarpa� i podnosi� granatowy szynel.
Czkaj�cy pijak nadal pozycji nie zmienia�.
Lampa w ruchu szuka�a ci�gle jego cienia.
Ale cie� �w gdzie� znikn��, pewnie biel go skry�a.
A mo�liwe, �e w ko�cu wcale go nie by�o.
Nic nie m�ci�o ciszy. Tamten trzyma� rami�,
skradaj�c si� ostro�nie, tu� przy samej �cianie.
Jego cie� ustawicznie umyka� od niego.
On skrada� si� i czai�, i ba� si� jednego:
by pijak si� nie zerwa� i uciec nie zdo�a�,
ale ten wtedy my�la� o czym� innym zgo�a.
Wiatr wia�, ko�ysa� krzewem, ga��ziami chrz�ci�.
�nieg pada� coraz wolniej, ale coraz g�ciej.
Pod zas�on� ze �niegu - jednolit� �cian�
sta� cz�owiek otoczony biel� nieprzerwan�.
�nieg wszystkie jego �lady zasypa�, pogrzeba�,
wygl�da�o to, jakby pojawi� si� z nieba.
Spotkania w �aden spos�b wstrzyma� si� nie da�o,
zapobiec mu, uprzedzi�, gdy si� okaza�o,
�e by�a ich tam tr�jka. Strach - to by� ten trzeci.
Nad lamp� si� ko�ysa� mrok, a szum zamieci
jak gdyby si� przybli�a� i naciera� z si��.
Par� krok�w ich tylko od siebie dzieli�o.
Wtem wiatr zad�� z gwa�townym i dono�nym rykiem.
Machn�wszy �nie�nobia�ym, jak skrzyd�o, b�otnikiem,
mi�dzy nimi si� z wizgiem samoch�d przetoczy�.
Nagle co� mi zasnu�o i zamgli�o oczy.
Na ulicy kto� krzykn�� - wyra�ne "nie!" pad�o.
Na moment zgas�o, potem zap�on�o �wiat�o.
Zau�ek opustosza�, zn�w cisza i spok�j.
Czarna sylwetka krzewu widnia�a w p�mroku.
Zegar wskazywa� pierwsz�, mrok tarcz� zaciera�.
W oddali majaczy�a Cerkiew Zbawiciela.
Tylko niezamarzni�ta woda si� czerni�a.
Doko�a �adnych �lad�w na �niegu nie by�o.
Czasami my�l� o tym, �e mrok najczarniejszy
bieli �niegu nie mo�e w �adnym stopniu zmniejszy�,
nawet o jedn� trzeci�, �e noc niesko�czona
nie ma mocy, by owe zast�py pokona�,
kt�re przeciw niej �nie�na zamie� wystawi�a;
z przestrzeni ja wypiera tajemnicza si�a.
Ci�gle wi�c by�o cicho i pusto przede mn�.
Jeszcze chwil� przez okno spogl�da�em w ciemno��.
Zarys krzewu w p�mroku tkwi� znieruchomia�y,
tramwaje swe brz�czenie kontynuowa�y,
drewniany pomost w dali skrzypia� wci�� z uporem.
Cichutko i ostro�nie opu�ci�em stor�.
Ledwie si� poruszy�a bia�awa zas�ona.
Matka nad cerowaniem skarpet pochylona.
Ojciec d�uba� co� w swoim fotoaparacie.
Brat w ��ku czasopisma wertowa� uparcie.
Kot na grzejniku mrucza� melodyjki sta�e.
Ja tymczasem krawaty milcz�c studiowa�em.
Wci�� panowa�a cisza i lekka p�mgie�ka.
Zanurza�a si� w we�n� b�yszcz�ca igie�ka,
nad ni� ruch okular�w szybki, po�yskliwy.
Roz�o�one na stole l�ni�y obiektywy.
Kot w swoim ciemnym k�cie co� mrucza� bez tre�ci.
Przymierzany przed lustrem m�j krawat szele�ci�.
Ojciec tkwi� nad napraw� swoich aparat�w,
u�miech sponad czasopism nie schodzi� z ust bratu -
Bo�onarodzeniowe o cudach legendy.
Za szk�em w zegarze b�yska� kr��ek u�miechni�ty,
cho� si� waha�, lecz w ci�g�ym ruchu nie ustawa�.
Ja przed lustrem starannie wi�za�em sw�j krawat.
Matka wci�� cerowa�a p�sowe skarpety.
Prostok�t kalendarza l�ni� na tle tapety.
W przytulnym k�cie kinkiet ciep�ym blaskiem �wieci�,
jasne plamy si� k�ad�y na g�adkim parkiecie.
Kocie oczy �wieci�y w ciemno�ci pod sto�em.
Ja przed lustrem ze swoim krawatem utkn��em.
W ciszy kot pomrukami dawa� zna� o sobie.
Ja si� skoncentrowa�em na w�asnej osobie.
Gwa�towne wycie wiatru dobieg�o zza okien.
Z wyt�on� uwag� �lizga�em si� wzrokiem
to do g�ry, to na d� po lustrzanej tarczy,
syci�em wzrok widokiem, zupe�nie jak Narcyz.
�wiat�o pada�o z tym, a pok�j by� mroczny,
wi�c rysy mojej twarzy by�y niewidoczne,
biela�a o�wietlona r�ka. Wzrok przemierza�
odleg�o�� od podeszwy buta do ko�nierza.
Przyspieszony ruch oczu stawa� si� m�cz�cy,
by� zatem czas najwy�szy, a�eby z tym sko�czy�.
Ale jeszcze wstrzyma�em si� przez ma�� chwil�:
�wiat�o pada�o z boku, gdy sta�em profilem
i jedwabna koszula l�ni�a z jednej strony,
podobnie jak but �wie�o past� wyczyszczony,
a drugi postawiony w cieniu ledwie b�yska�.
M�j drogi krawat jeszcze pi�kniejszy by� z bliska.
Panowa�a tu cisza i lekka p�mgie�ka.
Porusza�a si� zwinnie srebrzysta igie�ka.
B�g wie, co brat wyczyta� w swoich czasopismach.
B�g wie, gdzie ojciec buja� my�lami, gdy �ciska�
w r�owej r�ce swoje ma�e �rubokr�ty.
Ja sta�em z boku, nieco od nich odsuni�ty.
Tak sobie my�l� czasem, �e w tym lustrze moim
kiedy� si� odnajdziemy po latach we troje,
po�r�d przyt�aczaj�cej ciszy, po�r�d mroku,
w jakim� nik�ym �wiate�ku padaj�cym z boku -
ja sam, i to odbicie, i t�sknota jaka�,
i b�d� jedynakiem tam, ju� bez bli�niaka.
Wskaz�wki na zegarze znalaz�y si� razem.
A brat si� jeszcze ci�gle u�miecha� znad gazet.
Przebiegaj�ce z dala od mojego buta
s�czy�y si� promienie �wiat�a, lecz zasnuta
mrokiem zosta�a ojca twarz zafrasowana.
Fotografie rodzinne ciemnia�y na �cianach.
Odchyli�em zas�on�. Za oknem przede mn�
wirowa�y �nie�ynki, lecz nie by�o ciemno.
Kalendarz si� nie zmieni�, a wiatr wci�� bezkarnie
nad zaspami potr�ca� rozchwiane latarnie
i Cerkiew Zbawiciela majaczy�a w dali.
Zegar w dole na pierwszej wskaz�wki ustali�.
W r�owym k�cie lampa pali�a si� z boku,
a krzes�a si� cofn�y, schowa�y w p�mroku.
Widoczna tu� przede mn� ciemnia�a sylwetka:
m�j bli�niak si� ubiera�, g�ow� chyl�c z lekka.
Podnios�em wzrok i nagle zmartwia�em - w tej chwili
oni wszyscy we czw�rk� na mnie si� patrzyli.
Sw�j sprz�t fotograficzny ojciec reperowa�,
tarcza zegara we mgle ja�nia�a matowo,
brat le��c utkwi� w mroku wzrok znieruchomia�y,
po pod�odze si� jego gazety wala�y.
Za oknami si� wszystko kot�owa�o. Pr�dzej
zacz�y si� ko�ysa� w aba�urze fr�dzle.
W owej ciszy na dobre p�mrok si� rozgo�ci�
i s�ycha� by�o nawet z pewnej odleg�o�ci
skarpet� pod biegn�c� przez ni� szybko ig��,
jej szmer dochodzi� z k�ta i wreszcie mi zbrzyd�o
powtarzanie wszystkiego da capo al fine.
Nadesz�a pora, aby wybra� si� w go�cin�.
Spogl�daj�c w kalendarz, na to, jak nieliczne
s� dni do ko�ca roku - znalaz�em si� w styczniu.
Przez zas�ony szed� przeb�ysk latarni milcz�cej
i w moim kalendarzu milcza�y miesi�ce.
Czuj�c, �e rok przyniesie trudno�ci niema�e,
w stron� wyj�cia z pokoju kroki skierowa�em.
Nagle co� si� zacz�o, przybra�o na sile.
Brat pr�bowa� wsta� z ��ka, a za kr�tk� chwil�
z krzes�a za sto�em matka zerwa�a si� z nag�a,
ig�a skoczy�a w g�r� i z r�k jej wypad�a,
ojciec chwyci� aparat - te� z r�k mu wyskoczy�,
a pod sto�em b�ysn�y dziwnie kocie oczy.
Rozleg� si� zgrzyt zegara. W drzwiach szcz�kn�a klamka
za mn� i przesun�a si� zasuwa zamka.
Odwr�ci�em si� szybko nieco przestraszony:
wszyscy byli w pokoju, kt� wi�c m�g� drzwi zamkn��?
A ojciec bezszelestnie opu�ci� zas�ony.
NIE MO�NA JU� DOWIERZA� TERAZ �ADNYM ZAMKOM.
Cofa�em si� i okno posz�o wstecz tak samo.
Kot skoczy� w oznaczone miejsce jasn� plam�.
Pod sufitem, gdzie by�a koncentracja mroku,
b�yszcza�a o�lepiona ig�a jednooka.
Ch�tnie bym sobie krzykn�� ze strachu tym razem
ojciec stercza� w�r�d stosu rozrzuconych gazet.
Czy mo�liwe, �e zjawi� si� kto� mi�dzy nami?
Czy zacznie si� przesuwa� nam tu przed oczami,
na podobie�stwo drzewa zasnutego py�em?
Nie mog�em ust otworzy�, w�adz� w nich straci�em.
Na �cianach po�r�d tapet zjawi�a si� kreda.
Jak zdr�twia�em ze strachu - wyrazi� si� nie da.
Drzewa w naszym pokoju, kt�ry w las si� zmieni�!
Tutaj ros�y ga��zie dotykaj�c ziemi,
r�wnocze�nie si�ga�y sufitu i ca�y
proch z ka�dego zak�tka niemal omiata�y,
a korzenie si� wi�y w oczach jak powoje,
za� wierzcho�ki splata�y si� w centrum pokoju.
Wpatrywa�em si� w pok�j najtrze�wiej jak umiem.
Wszystko tu zawiera�o si� w jednym poszumie.
Igliwia ani li�ci nie wida�, bo one
przez zim� mia�y swoje miejsce wyznaczone.
Lecz �wierk by� mi�dzy nimi - przynajmniej tak s�dz�
jedna ig�a skupia�a refleksy b�yszcz�ce.
Dwa drzewa si� jawi�y w mojej matki oczach
i tyle� samo ka�dy z nas posiada�. Chocia�
r�n� mia�y wysoko��, to jednako go�e,
puste by�y ga��zie i ka�dy wierzcho�ek,
w jednej igle na czubku ca�y blask si� zlewa�.
W ka�dej twarzy widoczne by�y te dwa drzewa.
Wszystko to si� sko�czy�o w ciszy i w ciemno�ci,
tak samo jak zacz�o si� niemal bezg�o�nie.
W pokoju zn�w zawis�a leciutka p�mgie�ka,
na pod�odze pod sto�em b�ysn�a igie�ka,
ja sta�em nieruchomo przy oknie w p�mroku,
kt�ry spokojnej ciszy dotrzymywa� kroku.
A ig�a ci�gle jeszcze le�a�a pod krzes�em,
brat dr�a� po�r�d czasopism, ale pewien jestem,
�e nie zd��y� przeja�nie� cyferblat zegara.
Ojciec nadal przy stole naprawia� aparat.
Zasuwka si� cofn�a i tylko zas�ona
na oknie falowa�a lekko odchylona.
Wszystko by�o jak przedtem i teraz od nowa
ka�dy swoje zaj�cia m�g� kontynuowa�.
Kot znalaz� si� pod lamp� i le�a� ponury,
okala�o go �wiat�o padaj�ce z g�ry.
W stron� okna rzuci�em jeszcze spojrze� par�
medytuj�c, kto tutaj poruszy� kotar�.
Matka szukaj�c czego� w milczeniu przykl�k�a.
Po chwili znowu ig�a zal�ni�a w jej r�kach,
ja d�o�mi przeci�gn��em po skroniach bez s�owa
i znowu koniec ig�y w skarpetach nurkowa�,
b�ysn�y okulary i w mroku si� skry�y.
Roz�o�one na stole l�ni�y obiektywy.
D�� wiatr i coraz bardziej zg�szcza�a si� ciemno��
i przejmuj�ca pustka za oknem przede mn�.
Si�gn��em do lufcika, wyci�gn��em wino.
�nieg bi� w o�lep�e okna, chcia� stor� odwin��,
wydaj�c d�wi�k brz�cz�cy dziwnie za zas�on�.
W przedpokoju zadzwoni� dzwonek telefonu.
Roztr�caj�c stoj�ce na drodze ciemno�ci,
rzuci�em si� do niego, ale to, �e go�ci�
u nas kto� - wylecia�o mi ca�kiem z pami�ci.
Zapomnia�em, �e w naszym pokoju si� kr�ci�
kto� za mymi plecami, wzdycha�, spacerowa�
i wtedy us�ysza�em w s�uchawce te s�owa:
� Nie b�dziecie ju� wi�cej �wi�towali razem
i nie b�dzie kompan�w do kielicha, wazy.
W ojczy�nie swojej miejsca nie b�dziecie mieli,
nie b�dzie poca�unk�w, nie b�dzie po�cieli
ani sn�w erotycznych i nic si� nie zmieni.
Nie b�dziecie mie� wiosny, lata i jesieni.
Nie b�dzie dla was jad�a, nie b�dzie napoju,
nie b�dzie dla was w kraju �wi�tego spokoju.
Nie b�dzie r�k na skroniach - pami�tajcie o tym,
ani oczyszczaj�cej nie b�dzie t�sknoty.
I drzewo w waszych oczach nigdy nie zago�ci,
i nie b�dzie ju� nigdy �adnej samotno�ci.
Nie dotknie was cierpienie, z�o�ci te� nie b�dzie.
Nie dla was czu�o��, lito��, wsp�czucie i szcz�cie.
Nie dla was b�dzie rado�� i nie dla was bieda.
Nie b�dziecie mie� nawet wody ani chleba.
Nie b�dzie p�aczu - w oku �za si� nie poka�e,
nie b�dziecie te� mieli pami�ci i marze�.
Nie dostaniecie list�w wysy�anych do was,
a po dawnym rozumie b�dzie pusta g�owa.
Z biegiem lat utoniecie tutaj w mrocznym cieniu.
Og�uchniecie. I w ko�cu zgnijecie w wi�zieniu.
Przesz�o�� si� do was ty�em odwr�ci, a ca��
rzeczywisto�� zas�oni przed oczami ca�un. -
Od�o�y�em s�uchawk� i od telefonu odszed�em,
lecz on m�wi� nie zmieniaj�c tonu,
wi�c zawi�za�em krawat i wyszed�em z domu.
CZʌ� DRUGA
W Wigili� zaproszony by�em na pierogi.
Za oknami wiatr kr��y� i rysunki robi�,
kre�l�c k�ka na �niegu, jak co dzie� wieczorem.
Blask reklam si� pojawia� jak zwykle nie w por�.
Pobrz�kiwa�y cicho tramwaje w oddali
i ch�opcy p�dem z g�ry ku rzece zbiegali.
W stron� komisariatu podje�d�a�y suki.
Razi�y biel�, dra�ni�c wzrok, gzymsy i stiuki.
W zawr�t g�owy wprawia�y sklepowe witryny
i wznieca�y niepok�j wed�ug regu� zimy.
Obejmuj�ce miasto p�mroki, p�cienie
pot�gowa�y jeszcze dziwne podniecenie.
Lampy nad drzwiami, w owym og�lnym zam�cie,
nurkowa�y w zasnutym �niegiem firmamencie.
Samochody dostawcze sun�y w ciemno�ci,
tramwaje wci�� dzwoni�y, dudni�y na mo�cie.
My�li m�ci� niepok�j, t�sknota i smutek.
Szum szed� od brzeg�w rzeki lodami nie skutej.
Zatrzepota�a lekko kartka kalendarza
Miarowy ruch latarni stale si� powtarza�
w odbiciu jej promieni i na �cianie �wieci�,
za pomoc� tych dwojga: okna i zamieci.
Rozchwia�y si� nad zasp� szczebelki w parkanie
i w ciemno�ci katedra drgn�a niespodzianie,
w jej wn�trzu zadr�a� o�tarz przy bocznej kaplicy,
a dzwon si� rozko�ysa� i hucza� w dzwonnicy.
Zbli�y�y si� wskaz�wki zegara do siebie.
Sam B�g si� rozko�ysa� i zachwia� na niebie.
Tu� przy moim ramieniu hu�ta�a si� stora.
Za oknami podw�jny blask, tego wieczora
ko�ysa� si� w poczuciu triumfu i chwa�y.
Bo�ego Narodzenia mroki si� zachwia�y.
W jaki spos�b t�sknot� mo�na rozko�ysa�,
�eby rozhu�ta� stor�, co u okna zwisa,
od samego dotkni�cia skroni, przytulenia,
spowodowa� na �cianie ko�ysanie cienia,
by drzewko wychwycone lampkami nauczy�,
jak si� ma rozko�ysa� balansjerem uczu�
(niepok�j - poni�enie - wreszcie zemsta) i czy
z tymi zastrze�eniami: by czasu nie liczy�,
z tym, a�eby czasowi nic nie puszcza� p�azem,
i z tym jeszcze, �e uczu� �adnych nie przeka�e.
Aby odda� uczucia przy jego pomocy,
nie trzeba by�o w sam� wigili�, po nocy
przedziera� si� przez g�st� mg�� drog� nie�atw�,
mija� na skrzy�owaniu to podw�jne �wiat�o,
nara�a� si� na napad i inne przykro�ci,
nienaturalnym ruchem roztr�ca� ciemno�ci.
Nie trzeba by�o ognia i �wiat�a �adnego.
Wszystko wczorajsze b�dzie dla dnia jutrzejszego.
Wszystkie uczucia b�d� potrzebne do �mierci.
I wszystkie one b�d� w obliczu z�ych wie�ci
odkryte - starczy, gdy ich przeczucie zago�ci,
jakby mi�dzy walcz�ce ostro nami�tno�ci,
co�, co nas prze�laduje, tutaj si� te� wkrad�o.
Brakowa�o, by jeszcze wy��czyli �wiat�o!
Jak lunatyczka po�r�d latami ulicznych,
niby tor wy�cigowy dla cieni rozlicznych,
lub kr�lestwo przeci�g�w, w kt�rym kto�
si� schowa�, chwia�a si� oficerska willa luksusowa.
Je�li wi�c kto� ci� �ledzi, ciekaw twych sekret�w,
to - nierozpoznawalni w blasku epolet�w,
zagubieni, gdy weszli mi�dzy amfilady
i mocno �ciskaj�cy w d�oniach czekolady,
barokowe kr�g�o�ci tul�c - �atwo dociec,
�e s� to m�odzi ch�opcy s�u��cy w piechocie.
Oni krwi nie przelej�, pozostan� w szyku,
jak zostan� ich jab�ka wypad�e z koszyk�w,
tak samo ich rodziny, domy i mi�o�ci.
To w�a�nie jest granica nieosi�galno�ci.
Kto si� trz�s� pod napisem na tabliczce "wej�cie"?
Kto zadr�a� przeczuwaj�c kolejne nieszcz�cie,
kto si� wzdraga� w przeczuciu tej czarnej godziny,
kto ba� si� raz do roku - raz jeden jedyny,
kto o splamieniu duszy grzechem nie chcia� s�ucha�,
czyja jasna i czysta dusza by�a g�ucha,
komu w por� uda�o si� horyzont zmniejszy�,
kto zadr�a�, przeczuwaj�c sw�j wstyd najstraszniejszy?
Kpina, szyderstwo, drwina - a oto co czyni�:
szczyt nieosi�galno�ci staje si� �wi�tyni�,
niez�omno�� do orzecha por�wna� najpro�ciej,
grzech mo�e by� przyk�adem nieosi�galno�ci,
szczytem opanowania s� kielichy puste,
tkwi�ce w�r�d niez�omno�ci niezniszczalnych luster.
Kto w zau�kach nad New� b�dzie umia� prze�y�
�ycie m�drzej i pi�kniej ni� ty i w odzie�y
wytworniejszej i lepiej dobranej, kto obok
ciebie id�c, mijaj�c ci�, po�le za tob�
�liczny u�miech, taksuj�c wzrokiem z g�ry na d�,
a w czyim sercu nigdy nie zostawisz �ladu,
w czyich oczach nie b�y�nie nigdy b��kit nieba
odbity w miejscu gdzie si� rozpo�ciera Newa
i czyje czarne palto oraz niebiesko�ci
beze mnie pozostan� kiedy� i w ciemno�ci
(nawet gdyby si� ogie� pali�) pogr��eni
ludzie nie zauwa�� istniej�cych cieni?
A jak�e bez poczucia i czasu, i dat,
w powszechnej Solitude czy te� Soledad,
pos�uguj�c si� r�k� i g�ow�, omiata�
ka�dy k�t, poszukuj�c prapocz�tk�w �wiata,
sprawdzaj�c po omacku, czy w �niegu nie ton�,
lub na zegarze, z g�ow� gdzie� w chmurach utkwion�,
za pomoc� ust, kolan, szuka� wsz�dzie gdzie
mo�e by� niezmierzone, bezbrze�ne O, D?
W ca�ym Osamotnieniu, ODr�bno�ci Duszy,
w swoim DOmu i dalej - w zaro�lach i g�uszy,
szuka� w rODzinie, w kraju, ca�y rok - kt� mo�e?
W braku wiary - GospODi, o mein Gott, o Bo�e! -
Szuka� nie w s�owie "HADes", lecz "zgoDA" i "DAr",
OD wyj�ciowego "nigdy" DO "tak", "so" lub "DA".
Od dzieci�stwa, gdzie� w k�cie, zaciskaj�c usta,
oddawa�em si� w ciszy kontemplacji lustra,
kt�re nie wytrzymuje por�wna� ze stawem,
a podziwiaj�c szmaragd, zda�em sobie spraw�
ze znaczenia u�miech�w patrz�cych na� ludzi
i piekielnych emocji, jakie zwykle budzi:
czy sk�AD jest odpowiedni, ciep�ota w�a�ciwa,
co na prAwDziwo�� skarbu niew�tpliwie wp�ywa.
Pozostaj�c w tym kr�gu zainteresowa�
umia�em autentyczno�� oceni� zachowa�,
pr�bowa�em na r�ne sposoby oblicza�
czynniki wp�ywaj�ce na zmiany oblicza.
Przed skubaniem firanki nie mog�em si� ustrzec
z niepokoju, czy w�asn� twarz rozpoznam w lustrze.
Za kr�giem �wiate�, w k�cie, pragn��bym si� schowa�
jak oficer na balu, lub w mroku jak sowa,
jakim� apoplektycznym zaj�� si� obrazem.
Jaka� by�aby rozkosz i ob��d zarazem
dosi��� Durerowskiego rumaka i k�usem
wjecha� w ciemno�� naprzeciw grzechom i pokusom,
�ciskaj�c skronie, kt�re czas szronem naznaczy�,
wjecha� w Apokalips� t�sknot i rozpaczy,
prze�y� rozkosz ryzyka i to podniecenie,
kiedy spojrzysz za siebie i zobaczysz cienie,
kt�re ci�gle, niezmiennie pragn� ci� dogoni�;
widzie� ogie� ziej�cy, s�ysze� t�tent koni,
czeka�, czy miecz ognisty w niebie si� uka�e
rozko�ysany niczym wahad�o w zegarze.
W lustrze mog� zobaczy� nawet w�asn� dusz�.
Ona jest bardzo ma�a i powiedzie� musz�,
�e nie jest chyba wi�ksza od drobnego listka,
i �e jest niebywale przejrzysta i czysta,
tak cudowna, jak gdyby odbiciem by� mia�a
Bo�ego wizerunku - pi�kniejsza od cia�a.
Coraz g��biej w rojeniach pogr��a si� g�owa.
Moj� dusz� Ty� Bo�e tak nobilitowa�,
�e sta�a si� podobna do duszy dziewcz�cej,
przepe�nionej dobroci� i pi�knem, co wi�cej -
tak jak dziewczyna pe�na bywa optymizmu,
ja w g��bi serca sporo mam infantylizmu,
kt�ry mi towarzyszy tu, w p�nocnej g�uszy.
Za oknem ani cia�a, ani �ywej duszy.
Za oknami migocze uliczna latarnia.
Moj� dusz� wewn�trzne milczenie ogarnia.
Ucich�o podniecenie w zm�conych umys�ach,
niezak��cona cisza nade mn� zawis�a.
Zbli�aj�cy si� stycze� milczy za oknami
i wisz�cy na �cianie kalendarz te� zamilk�.
Cisza nad �niegowymi zwa�ami naros�a.
Nies�ychanie milcz�cy jest og�lny rozk�ad.
Pod czaszk� si� powtarza dzwonienie,
jak echo, mimo �e milczy okno i milczy telefon.
Moje serce i usta ca�kiem oniemia�y
pogr��one w milczeniu. Milczy nar�d ca�y.
Ca�kiem niezrozumia�e jest milczenie zimy
wobec �ycia i �mierci bez sensu. Milczymy.
Czekam odg�os�w, kt�re przerwa�yby cisz�,
chocia� tu nawet niebios nie mo�na us�ysze�.
Ich kopu�a si� w g�rze nad krajem zamyka.
Zdziwacza�a, zg�upia�a ziemia bez j�zyka.
Dzi�ki �wiat�om, kt�rymi nas niebo ogarnia,
m�j wiek - od czasu, kiedy powsta�a latarnia,
do apokaliptycznych koni - to nic wi�cej,
tylko gestykulacja cieni, to na r�ce
bia�ej rysunek �y�ek liliowych z natury.
Ale b�ogos�awiony niech b�dzie ten, kt�ry
stworzy� ow� muzyk� bez nut, unaoczni�
tak� w�a�nie kulaw� i niem� wyroczni�,
bo z jej ust �adna jeszcze odpowied� nie pad�a,
pr�cz g�uchego milczenia i ci�g�ego �wiat�a.
A jednak jakie� d�wi�ki zm�ci�y t� cisz�,
chocia� tu nawet niebios nie mo�na us�ysze�.
W milczeniu s�ysz� poszum, jak echo po wietrze,
co� - jakby cienie uczu� - p�ynie przez powietrze.
Pytania rosn� w g�r�, niby las wysoko,
skierowane do nieba lec� ku ob�okom.
Jak my�li o zabiciu tuczonego cielca
t�ocz� si� w zagubionych i �ci�ni�tych sercach.
W�tpi�, czy by�cie pustk� zaniepokoili
modlitw�, nawet bardzo stosown� do chwili,
w dom ojcowski powrotem z efektownym wej�ciem,
ze znaczkiem przyklejonym na pustej kopercie,
aby nocne uczucia, kt�re tu prze�y�e�,
mog�y si� odzia� w srebro lotniczych przesy�ek.
To, co by�o zmy�leniem, prac� si� oka�e,
nierz�dem - szereg zwyk�ych �yciowych wydarze�.
Czasem b�otem i brudem bywa krew prawdziwa,
a pod pozorem grzechu mi�o�� si� ukrywa.
Cud mo�e by� marzeniem o cudach zaledwie
i cho� niezbyt pobo�ny, spr�buj nie zwlekaj�c
zab�ysn��, zamigota�, pogr��y� si� w niebie
niby kartka pocztowa w najzwyklejszym raju.
Z autoironi�, gdy si� sob� nie zachwycasz,
"oto jest B�g" powiadasz, "a to jest granica".
Co� jakby ni� tworzy�o zwi�zek i on z g�ry
wyznacza� twoje miejsce wobec Boga, kt�ry
pobrz�kuje stuleciem, losami cz�owieka
i twoim �yciem w d�oni - jak Io - z daleka.
By my�li zjawiaj�ce si� nocn� godzin�
da�y jak�� os�on� marnotrawnym synom
i pi�knej c�rce, miejsca zmieniaj�c pobytu
oraz aby uczucia nie tworzy�y mitu,
nie trzeba by�o ciemn�, wigilijn� noc�
wybiega� ze swojego domu. No i po co
by�o ba� si� awantur, napadu, przykro�ci,
w panice si� pogr��a� w ponurej ciemno�ci
i w strachu, gdy ju� ca�kiem brak�o animuszu,
ratowa� si�, umyka� pogoni za dusz�.
A nawet wierzy� w cuda te� nie by�o trzeba,
ze swymi pytaniami zwraca� si� do nieba,
a i tych list�w pisa� te� nie wypada�o,
obawia� si� o siebie, ratowa� swe cia�o.
Wigilia jest szczeg�lnym dniem w roku, a zatem
nie m�wi si�, �e mo�na ponie�� jak�� strat�,
a zw�aszcza �e si� nie da niczego unikn��
przez zmian� swej postaci na krow� mityczn�.
I ty sam niezawodnie polecia�by� bzycz�c,
na o�lep za t� �nie�nobia�� ja�owic�
(jakby ci� giez uk�si�) jak niebia�ska osa,
tym bardziej �e wci�� milcz� naj�wi�tsze niebiosa
i pr�no by� os�ony oczekiwa�, ��da�
od z�ego, lecz ze wszystkich najlepszego ��d�a.
Skoro "ad" znaczy "piek�o", kiedy na nas spADa
tyle m�k, sprzeDAwca m�k� nam wyk�ADa
na lAD� - to m�k owych nadmiar nie wart grzechu.
Czy wyczujesz w panice i wielkim po�piechu
te ci�g�e w�tpliwo�ci, kt�re powsta� musz�
w wiecznych zmaganiach z czasem w pogoni za dusz�,
w sta�ym po�piechu, w r�wno roz�o�onej m�ce
z obaw�, aby uczu� nie przekaza� wi�cej,
nawet w chwili, gdy one jak smutku dotkni�cie
chwycone w u�cisk skronie trzymaj� zawzi�cie?
�eby uczucia, kt�re tej nocy prze�y�em
mog�y ukry� si� w srebrze lotniczych przesy�ek,
twoje uczucia, kt�re zamie� w t� noc wplata
w drzwiach ci przeka�� - piotrogrodzki telepata
(uczucia owe b�d� �mieszne, niespokojne,
jak szpagat rozci�gni�te od wojny do wojny)
mijaj�c Letni Ogr�d szepn� na ostatku:
nieosi�galna moja polska adresatka.
Twoja mi�o�� to chyba wychowanka wr�ek.
Tw�j ukochany jest wsp�czesnym Orfeuszem.
Tw�j obraz - fotografia, mrugni�cie powieki,
a d�wi�k twojego g�osu - dixieland daleki.
W ogrodzie botanicznym spacery jak co dzie�,
a �piew ukochanego gdzie� z piek�a dochodzi.
We �nie go s�ycha� poprzez stor� uchylon�
i wkr�tce ju� dwa g�osy d�wi�cz� unisono,
niczym organy, milkn� jak o��w stygn�cy,
�lubny bukiet, lecz wszystko to kiedy� si� ko�czy.
Twoja dusza jest pi�kna i pe�na u�miech�w,
cicha, spokojna, jeszcze daleka od grzechu,
ale ona jest w drodze i teraz i potem
z mi�o�ci�, co przepe�nia ca�� tw� istot�.
Twego ducha nic �atwo nie zniszczy, nie skruszy,
a przecie� jednak grzechy nie min� twej duszy.
Ona mo�e by� chora, cierpi�ca i biedna.
Zapami�taj, �e dusz� ma si� tylko jedn�.
Gdy z podr�y po�lubnej powr�cisz na miejsce,
b�dzie to dla twej duszy laurowym wie�cem.
To dla niej kwiaty, dla niej b�d� za�lubiny
i b�yszcz�ce cierniowe ga��zki tarniny.
Dusza wybaczy grzechy, bowiem ona sama
by�a ju� od dzieci�stwa dobrze wychowana.
Mo�e spali� figowiec, ale te� jej rami�
przygarnie i pocieszy; dusza mo�e sk�amie,
ale ciebie wywy�szy i nobilituje,
przed S�dem Ostatecznym dusza uratuje.
Czyj �piew uderza w szyby g�o�nymi tonami?
Pewnie zakochanego s�ycha� za oknami.
W �lad za g�osem si� wznosi dusza, aby potem
�ci�gn�� go z wysoko�ci na ziemi� z powrotem.
I p�niej ju� inaczej spogl�da si� wzwy�.
Istotnie, ty w�drujesz niemal ca�y dzie�,
a duch tw�j w �lad za tob� pod��a jak cie�
i kr��y po pokoju wtedy, kiedy �pisz,
po pewnym czasie dusza przypomina mysz.
Kiedy� mo�e wyst�pisz w postaci �eglarza,
jako "�piewak nieznany" - bo to te� si� zdarza
(dusza w to nie uwierzy, nie da si� omami�).
W�dr�wki swe zako�czysz w g�rze, nad chmurami.
Tak wi�c, gdy twoja mi�o�� pod uwag� bierze,
�e m�g�by� sw� dziewczyn� chcie� z�o�y� w ofierze,
w obawie przed tw� dusz�, pod drzewem si� chroni,
dr��ca z obaw, gotowa nawet ci� przegoni�.
Za oknem na ulicy co� si� mieni w oczach,
tam kto� przed tob� chyba pragnie uciec, chocia�
ty, spojrzenie utkwiwszy w rdzewiej�cy karnisz:
nie widokiem ulicy teraz wzrok sw�j karmisz:
patrz�c w �lad za mi�o�ci�, co ma oczy modre,
widzisz w nich swe odbicie - widzisz autoportret.
Dostrzegasz b��kit nieba i cie� uczu�, jaki
pada na diabaz, niebo i na czarne krzaki,
zobaczysz tamto drzewo i piek�o. Pr�cz tego
w owej grafice trudno odnale�� winnego.
Os�ona z cia�a jest jak sito - nie wystarcza,
a tylko dusza mo�e by� skuteczn� tarcz�.
Mo�esz si� zachowywa� swobodnie i szczerze
jedynie za swej duszy niez�omnym puklerzem.
Wszystko jak sen min�o wiatrem uniesione:
dwa zgodnie brzmi�ce g�osy - mi�e unisono,
poszumy drzew rozwianych na wietrze i pie�ni
mi�osne, takie pi�kne, �e tw�j umys� zmie�ci�
ich tyle, ile granat ziaren, a� si� ca�y
wype�ni�. Dzi�ki temu mog�e� jak wspania�y
Argonauta w umys�ach innych te� zago�ci�.
Jednak tam - nie zapomnij - panujesz w ciemno�ci,
a sam jeste� widoczny b�d�c w pe�nym �wietle.
Pami�taj, �e twa mi�a znajduje si� w piekle.
Ju� lepiej jest bez g�upca ni� bez k�amcy u nas.
Obej�� si� bez pie�niarza �atwiej ni� bez runa.
Lepiej by� grzesznym, ni� za grzesznego uchodzi�,
raczej uton��, ni� si� unosi� na wodzie.
Ale p�ywak czy �piewak zwykle lepszy los ma,
kiedy zda si� na tego, kt�ry trzyma wios�a.
Tw�j wzrok b��dzi w ciemno�ci pochmurny i dziki.
Mo�e dotr� do uszu pi�knej Eurydyki
pie�ni ukochanego poprzez zawi��, w�ciek��
z�o��, grobowe milczenie, przez od�r, przez piek�o.
�piewaka otaczaj� tylko same usta.
Wok� ponure mroki i bezbrze�na pustka.
W owej ciemno�ci czarne drzewo oko mami.
Pie�ni ukochanego dochodz� z otch�ani.
Jak�e dziwnie ta wielka cisza jest widoczna,
przypominaj�c obraz w pi�knej ramie okna,
gdy wiek jest zanurzony w nieruchom� cisz�
i tylko - jak wahad�o - cz�owiek si� ko�ysze.
A w tej w�a�nie godzinie na �wiat si� otworzy
zrodzone Nowe �wiat�o, wyprzedzaj�c zorz�.
D�wi�k p�ynie nad w��czniami parkanu, cmentarzem,
jak gdyby z nowej tarczy na nowym zegarze,
bez po�piechu, miarowo wnika nieprzerwanie,
by duch nad wszelkim cia�em obj�� panowanie.
To purpurowe �wiat�o, kt�re si� zjawi�o z zewn�trz,
obj�o okno z nies�ychan� si��.
Ono pod wp�ywem tego �wiat�a nowej zorzy
otwiera si� i ca�y obraz jakby o�y�.
Tak kroczy� Orfeusz, tak Chrystus �piewa� p�niej.
To dziwne, �e wam przysz�o w taki spos�b blu�ni�
i bez jakiegokolwiek wstydu, zahamowa�
rozko�ysa� si� taki zwi�zek i zachowa�.
Rozhu�ta� si� ochoczo, brz�cz�c w r�nych tonach
�a�cuch r�nych powi�za� mi�dzy nimi dwoma.
Kroczy� Chrystus, Orfeusz �piewa�. No i jeszcze
twoja mi�o��, b�d�ca wychowank� wieszczek,
przed koszmarami z krzykiem uciek�a w step g�uchy.
W strasznych ciemno�ciach nad ni� brz�cza�y �a�cuchy,
jak odg�osy zegara albo telefonu.
W mrokach hu�ta� si� nad ni� daleki d�wi�k dzwon�w.
U zegara ko�ysa� si� br�zowy owal
i �miertelny idea� r�wnie� balansowa�.
Hu�ta�o si� wahad�o na mogi�ach, wzg�rzach,
wahad�owo noc dr�a�a i dzie� si� porusza�.
Ko�ysa�a si� w oknie stoj�ca dziewczyna,
ch�opiec we �nie od waha� te� si� nie powstrzyma�.
Rozchwia�o si� uczucie i krzak rozko�ysa�.
Ko�ysa�o si� miasto i pustynna cisza.
Rozko�ysa� si� w oczach ciemny obraz drzewa,
chwia� si� to z g�ry na d�, to z prawa, to z lewa.
Ko�ysa�o si� dziewcz� trzymane ramieniem,
waha� si� ka�dy okrzyk i niedom�wienie,
hu�ta� si� cie� na �cianie r�wnolegle ze mn�,
hu�ta�y si� wn�trzno�ci i to, co na zewn�trz,
hu�ta�o si� wahad�o z r�wnomiern� si��,
wieczorem nieco ciszej, lecz ci�gle dzwoni�o.
Do wahad�a si� Twoja czysta dusza zbli�a.
Ty jeste� jak wahad�o od ���bka do krzy�a.
Inny rodzaj wahad�a stanowi, jak s�dz�,
Twa r�ka wyci�gni�ta, a w d�oni pieni�dze,
kiedy liczy, obdziela gorycz� i z�otem
od �azarza do figi, wci�� tam i z powrotem.
Od gniewu do mi�o�ci, od mroku do s�o�ca
rozprzestrzeniasz si� ci�gle Ty - krew pulsuj�ca.
Ty jeste� jak wahad�o, kt�remu si� nie �ni
wypatrywa�, sk�d p�yn� te mi�osne pie�ni.
Ty sam jeste� wahad�em i wahad�a bratem.
Tw�j duch jest najwspanialszym, pi�knym cyferblatem
ze wskaz�wkami. Pomnij, w��cz do swych oblicze�,
�e tarcz� ma by� Twoje owalne oblicze.
Od najwy�szej m�dro�ci do g�upoty �wiata
Ty jeste� jak wahad�o z ciemno�ci do �wiat�a.
Jak widoczne za oknem faluj�ce cienie
wahad�em jest dla ciebie wszelakie istnienie.
Ty sam jeste� wahad�em i ja te� nim jestem
w ka�dym dniu i godzinie, z ka�dym swoim gestem.
Do wahad�a - o Panie Bo�e wybacz - musz�
por�wna� Twoje cia�o, jak i Twoj� dusz�.
I ka�dy umys� wprawi w ruch balansuj�cy
jak wahad�o, chocia�by dziewczyna na ��ce.
Wci�� b�dzie si� ko�ysa� od p�aczu do �miechu
i od pie�ni mi�osnych do najgorszych grzech�w.
Ty b�dziesz w r�wnym stopniu dla cieni ulicznych
wahad�em, jak dla koni apokaliptycznych.
KRZYK:
Ja jestem jak wahad�o. Niech mnie nikt nie rusza.
Dla jutra, dla przysz�o�ci wahad�em by� musz�.
I nie boj� si� przysz�ych l�k�w i uprzedze�,
samego siebie o ich nadej�ciu uprzedz�.
Zobaczy� w�asn� n�dz�, ub�stwo i rany,
widzie� siebie na tarczy biednym, pokonanym,
albo chorym w szpitalu za rok czy za chwil�
mog� tylko jednostki - to boski przywilej.
Przewidywa� zaszczyty, wieniec laurowy,
kt�ry pr�dzej czy p�niej nie ominie g�owy,
ale te� i z fina�u zdawa� sobie spraw�,
to umiej�tno��, kt�ra jest ponad obawy.
Chwali� si� bezsensownie, nim go sprawdz� lata,
potrafi - jak wahad�o - dobry telepata.
Wy, kt�rzy potraficie los wiesza� na w�osku,
zdolni do oszustw, k�amstwa, t�sknoty i troski,
szukaj�cy stosunk�w i kontakt�w z ka�dym, z
nosz�cy i nie�aski i szcz�liwe gwiazdy,
gotowi do mieszania krwi, ale zarazem
nieodporni na mi�o�� jak i na zaraz�,
zostawili�cie pr�no �wiat�o nie zgaszone,
niepotrzebne s� �lady przez was zostawione.
Waszych tajemnic wasi znajomi nie chroni�.
Zostaniecie pobici w�asnych uczu� broni�.
A c� mo�e by� bardziej ra��ce dla wzroku
ni� natr�tne uczucie, co na ka�dym kroku
pragnie skoczy� do gard�a zd��aj�c za wami?
DOBRZE WAM WSZYSTKIM RADZ� STA� SI� WAHAD�AMI.
kwiecie� 1962
48
***
To przedostatnie pi�tro
ciemno�� wcze�niej wyczuje
ni� okoliczne pi�kno.
Ja ci� obejm� czule,
nawet otul� p�aszczem,
dlatego �e deszcz w oknie
tak ewidentnie p�acze
i po tobie i po mnie.
Pora nam ju� si� rozsta�.
Rozcina szk�o t� godzin�
srebrzysta nitka prosta.
Nasz czas na zawsze min��
i opu�ci� zas�on�.
Zmienimy zwyczaj stary
Wyznacz� - tak s�dzone -
�ycie cudze zegary.
49
LAGUNA
I
Trzy staruszki w fotelach w hallu, zerkaj�c
sponad rob�tki, rozmawiaj� o Golgocie. Pensjonat
"Akademia" z ca�ym �wiatem pr�buje
pop�yn�� ku Bo�emu Narodzeniu w �oskocie
telewizji. Buchalter ksi�g� wsun�� pod �okie�,
i z zapa�em tym wszystkim steruje.
II
Do swojego numeru, na pok�ad, po trapie
wchodzi pasa�er, nios�c w kieszeni ratafi�,
jaki� nikt (cz�owiek otulony p�aszczem),
kt�ry utraci� pami��, ojczyzn� i syna,
jego garb op�akuje po lasach osina,
je�eli po nim kto� w og�le p�acze.
III
D�wi�k ko�cio��w weneckich, jak serwis�w kawowych
s�ycha� w pozostawionym pudle po przypadkowych
istnieniach. Br�zowa o�miornica
�yrandola w trelia�u dawno rz�s� zasnutym
li�e mokry postument pe�en brudnych i smutnych
�ez i sn�w, kt�rych nikt nie przelicza.
IV
Adriatyk zwykle jeszcze przed brzaskiem porannym,
noc�, nape�nia kana� po brzegi, jak wann�;
ko�ysze ��dki jak kolebki; fisz,
a nie w� u wezg�owia b�dzie sta� nocami
i gwiazda morska w oknie swymi promieniami
b�dzie porusza� stor�, kiedy �pisz.
V
Tak w�a�nie �y� b�dziemy i p�omie� ratafii
zalewa� martw� wod� ze szklanej karafki
i zamiast ptaka-g�si r�wno kraja�
ryb�-leszcza, a�eby uraczy� nas wielu
tego dnia Tw�j strunowy przodek, Zbawicielu,
zimow� noc�, w tym wilgotnym kraju.
VI
Wigilia bez choinki, bez �niegu na dworze,
lecz nad zakodowanym w �wiadomo�ci morzem.
Topi�c skorupk� mi�czaka i ledwo
zd��ywszy twarz skry�, plecy za� wyeksponowa�,
Czas wynurza si� z wody i zmienia od nowa
tylko wskaz�wk� zegara - j� jedn�.
VII
Ton�ce miasto, tam gdzie nagle, niesko�czenie
bezwzgl�dny rozum staje si� mokrym spojrzeniem,
tam gdzie p�nocnych sfinks�w po�udniowy
pi�mienny, m�dry kuzyn, lew skrzydlaty bratu
sw� ksi��k� zatrzasn�wszy, nie zawo�a "ratuj!"
pluskiem luster zach�ysn�� si� gotowy.
VIII
O zgni�e pale bije gondola na �a�cuchu.
A d�wi�k przeczy zar�wno sobie, jak te� uchu
i s�owom. R�wnie� tamtemu mocarstwu
gdzie las r�k ro�nie bujnie i w g�r� si� wspina,
przed ma�ym lecz drapie�nym biesem, �e a� �lina
pokrywa gard�o lodowat� warstw�.
IX
Kiedy ugniemy �okcie, wzniesiemy do g�ry
praw� i lew� �ap�, chowaj�c pazury,
to otrzymamy co�, co b�dzie tu
przypomina� m�ot w sierpie i ten gest odwa�ny
a przys�owiowy, naszej epoce poka�my,
tak podobnej do koszmarnego snu.
X
Cia�o pokryte p�aszczem zajmuje obszary
(te, w kt�rych dla M�dro�ci i Mi�o�ci, Wiary
nawet Nadziei brak przysz�o�ci, ale
zawsze jest tera�niejszo��, cho� nie wiem jak gorzki
by�by smak poca�unk�w dla �yda i gojki)
i miasta, w kt�rych podeszwa na sta�e
XI
nie zostawia �ladu, jak ��d� na wodnej g�adzi;
ka�da przestrze� za nami - w cyfrach - gdy sprowadzi�
j� do zera, to wykluczy swe zwi�zki
z wyra�nymi �ladami, kt�re pewnie biegn�
po placach tak szerokich, jak d�wi�k s�owa "�egnaj"
i po ulicach tak jak "kocham" w�skich.
XII
Iglice i kolumny, arkady i mury,
sztukaterie bram, most�w, pa�ac�w. Patrz w g�r�,
ujrzysz u�miechy uskrzydlonych lw�w,
na otulonej wiatrem, jak sukienk�, wie�y
niezniszczalnej, jak ziarno, gdy pod skib� le�y
za stref� czasu, kt�ry jest jak r�w.
XIII
Noc na San Marco. Oto przechodzie� z pomi�t�
twarz�, por�wnywaln� w ciemno�ci ze zdj�t�
z palca obr�czk�, obgryzaj�c w cieniu
paznokie�, najspokojniej, z oboj�tn� min�
wpatruje si� w to "nigdzie", w kt�rym si� zatrzyma�
mo�e my�l, ale nie wolno spojrzeniu.
XIV
Gdzie� za "nigdzie", za jego granic�, przedzia�em
czarnym, albo bezbarwnym, albo nawet bia�ym,
jest co� w rodzaju przedmiotu czy rzeczy.
Mo�e cia�o. W epoce tarcia i ci��enia
pr�dko�� �wiat�a jest r�wna szybko�ci spojrzenia,
nawet w momencie, gdy �wiat�o nie �wieci.
1973
54
***
E.R.
Drugie Bo�e Narodzenie na brzegach
nie zamarzaj�cego Fontu.
Gwiazda Kr�l�w nad ogrodzeniem portu.
�e nie mog� �y� bez ciebie - nie trzeba
m�wi�, skoro istniej�, co wynika
z tej karteczki. Jak wida� �yj�, bowiem
pij� piwo, depcz� zesch�e listowie,
nie oszcz�dzam trawnika.
Teraz w kafejce - w kt�rej kiedy� i my
byli�my, jako szcz�liwi chwilowo
bezg�o�nym strza�em w stron� po�udniow�
rzuceni w przysz�o�� pod naporem zimy -
kre�l� palcami tw� twarz na marmurze
dla biednych; nimfy obok podskakuj�,
brokat na biodrach przy tym usi�uj�c
unie�� ku g�rze.
C� wi�c bogowie (je�li bura plama
w oknie mia�aby was symbolizowa�)
chcecie powiedzie� przez to - jakie s�owa?
Przysz�o�� nasta�a, ale ona sama
jest wytrzyma�a. To przedmiot upada,
muzyka cichnie, ju� si� nie uka�e
skrzypek. A morze si� marszczy i twarze.
Wiatru ani �ladu.
Kiedy� to morze, a nie my, niestety,
sie� promenady zaleje i ruszy,
cho� krzyk "nie trzeba!" uderzy je w uszy,
powy�ej g�owy unios� si� grzbiety,
gdzie pi�a� wino, gdzie sch�a bluzka jaka�,
gdzie podczas drzemki le�a�a twa g�owa,
i skruszy sto�y, by dno przygotowa�
dla przysz�ego mi�czaka.
1971 Ja�ta
56
ZIMOWY WIECZ�R W JA�CIE
Poci�g�a twarz o rysach lewanty�skich,
dziobat� cer� ukrywaj� baczki;
kiedy wyjmuje papierosa z paczki,
bezbarwny pier�cie� nad palcu rozb�yskiem
dwustuwatowym nagle wzrok pora�a.
Moja soczewka jest bardzo wra�liwa,
mru�� wi�c oczy - i on si� odzywa,
krztusz�c si� dymem przy s�owie "przepraszam".
Stycze� na Krymie. Czarnomorski brzeg
zima odwiedza jakby dla zabawy:
nawet nie mo�e utrzyma� si� �nieg
na ostrych klingach wysokiej agawy.
�wiec� pustkami restauracje. Dymi
paskudnie brudny ichtiozaur na redzie
i zalatuje laurami zgni�ymi.
"Nala� wam tego paskudztwa?" "Nalejcie."
A wi�c zmierzch, u�miech i karafka. W mroku
gdzie� w dali barman, zaciskaj�c d�onie,
jak m�ody delfin wznieca kr�gi wok�
feluki chams� po brzeg wype�nionej.
Czworok�t okna. ��tofiolet pyl�
odblaski garnk�w. Na tle ciemnej palmy
lec� �nie�ynki. Zatrzymaj si� chwilo
nie tyle pi�kna, co niepowtarzalna.
stycze� 1969
58
* * *
Pocz�tek roku. Ogie� rw�c przebiega
zesc