7009
Szczegóły |
Tytuł |
7009 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7009 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7009 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7009 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT LUDLUM
PAKT HOLCROFTA
Przek�ad JACEK MANICKI
Tytu� orygina�u THE HOLCROFT COVENANT
Data wydania orygina�u 1978
Data wydania polskiego 2002
Michaelowi i Laurze -
uroczej, utalentowanej, wspania�ej parze
Prolog
Marzec 1945
Okr�t podwodny, przypominaj�cy z sylwetki sp�tanego Behemota, ko�ysa� si� na falach przycumowany do ogromnych pacho�k�w. Op�ywowe linie jego dziobu wcina�y si� �ukami w blask wstaj�cej nad Morzem P�nocnym jutrzenki.
Baza znajdowa�a si� w zatoce Helgoland, na wyspie Scharhorn, le��cej kilka mil od wybrze�y Niemiec i uj�cia rzeki �aby. Mie�ci�a si� tu stacja paliwowa, kt�rej nigdy nie uda�o si� wykry� alianckiemu wywiadowi. Ze wzgl�d�w bezpiecze�stwa by�a ma�o znana nawet strategom z samego Najwy�szego Dow�dztwa hitlerowskich Niemiec. Podwodni korsarze wp�ywali tu i wyp�ywali pod os�on� ciemno�ci, wynurzaj�c si� i zanurzaj�c w obr�bie kilkusetmetrowego cumowiska. Byli mordercami Neptuna �ci�gaj�cymi do domu na chwil� wytchnienia lub wyruszaj�cymi w morze, by dalej n�ka� wroga.
Jednak tego szczeg�lnego poranka okr�t podwodny przycumowany do brzegu ani nie odpoczywa� po odbytych �owach, ani nie szykowa� si� do kolejnego bandyckiego rejsu. Dla niego ta wojna si� sko�czy�a. Zadanie, jakie przed nim sta�o, wybiega�o ju� swoimi konsekwencjami w przysz�o��, ku pocz�tkom nast�pnej wojny.
Na pomo�cie kiosku sta�o dw�ch m�czyzn. Jeden ubrany by� w mundur kapitana niemieckiej marynarki wojennej, drugi, wysoki cywil, sta� w d�ugim, ciemnym p�aszczu z ko�nierzem uniesionym dla os�ony przed wiatrami Morza P�nocnego, ale bez kapelusza, jakby na przek�r zimie. Obaj spogl�dali w d� na d�ugi sznur pasa�er�w, kt�ry wolno posuwa� si� ku trapowi przerzuconemu ze �r�dokr�cia. Przy trapie sprawdzano na li�cie nazwisko ka�dego podchodz�cego, po czym wprowadzano lub wnoszono go na pok�ad okr�tu.
Kilkoro sz�o samodzielnie. Byli to najstarsi, z kt�rych cz�� uko�czy�a dwana�cie albo trzyna�cie lat. Reszt� stanowi�y dzieci: niemowl�ta niesione na r�kach przez wojskowe piel�gniarki o surowych twarzach, oddawane przy trapie przedstawicielom zespo�u lekarzy marynarki wojennej; przedszkolaki i pierwszoklasi�ci, �ciskaj�cy w d�oniach identyczne worki podr�ne, trzymaj�cy si� za r�ce, spogl�daj�cy ciekawie na niezwyk�y, czarny okr�t, kt�ry na kilka nadchodz�cych tygodni mia� si� sta� ich domem.
- Nieprawdopodobne - odezwa� si� oficer. - Wprost nie do uwierzenia.
- To dopiero pocz�tek - powiedzia� m�czyzna w p�aszczu, z zastyg�� twarz� o ostrych, kanciastych rysach. - Zewsz�d nap�ywaj� meldunki. Z port�w i g�rskich prze��czy, z ocala�ych lotnisk rozsianych po ca�ej Rzeszy. Opuszczaj� kraj tysi�cami. Zd��aj� do wszystkich cz�ci �wiata. I wsz�dzie kto� na nie czeka. Wsz�dzie.
- Niezwyk�e przedsi�wzi�cie - stwierdzi� oficer, potrz�saj�c z podziwem g�ow�.
- To tylko jeden aspekt og�lnej strategii. Ca�a operacja jest niezwyk�a.
- Zaszczytem jest go�ci� pana tutaj.
- Sam chcia�em przy tym by�. To ostatni transport. - Wysoki cywil nie odrywa� wzroku od rozci�gaj�cego si� w dole pok�adu. - Trzecia Rzesza umiera. One s� jej odrodzeniem. Stanowi� Czwart� Rzesz�. Nie s� obci��one miernot� i zepsuciem. Sonnenkinder. Rozsiane po ca�ym �wiecie.
- Dzieci...
- Dzieci Pot�pionego - doko�czy� wysoki m�czyzna. - S� Dzie�mi Pot�pionego, jakimi stan� si� miliony. Ale nikt nie b�dzie taki jak one. A one b�d� wsz�dzie.
Rozdzia� 1
Stycze� 197...
- Attention! Le train de sept heures a destination de Zurich partira du quai numero douze.
Wysoki Amerykanin w granatowym prochowcu podni�s� wzrok ku sklepieniu genewskiego dworca kolejowego, wypatruj�c tam ukrytych g�o�nik�w. Na jego twarzy o ostrych, kanciastych rysach malowa�o si� zak�opotanie. Komunikat wyg�oszony zosta� po francusku. W j�zyku, w kt�rym zna� zaledwie kilka s��w, a rozumia� jeszcze mniej. Mimo to wy�owi� s�owo �Zurich�, kt�re by�o dla niego sygna�em. Odgarn�� na bok niesforny kasztanowy kosmyk, kt�ry z denerwuj�c� regularno�ci� opada� mu na czo�o, i skierowa� swe kroki ku p�nocnej cz�ci dworca.
Wok� panowa� niesamowity t�ok. Obok Amerykanina przelewa�y si� we wszystkich kierunkach t�umy bezimiennych ludzi spiesz�cych ku wej�ciom na perony, by rozpocz�� tam podr�e do dziesi�tek rozmaitych miejsc przeznaczenia. Mo�na by�o odnie�� wra�enie, �e nikt nie zwraca uwagi na zgrzytliwe komunikaty przetaczaj�ce si� echem pod sklepieniem dworcowej hali z niezmienn� metaliczn� monotoni�. Podr�ni na genewskim Bahnhof znali drog�. By� koniec tygodnia; w g�rach spad� �wie�y �nieg, a na zewn�trz panowa�o rze�kie i mro�ne powietrze. Ka�dy gdzie� jecha�, mia� jakie� plany, z kim� si� um�wi�. Czas to pieni�dz. Wszyscy si� spieszyli.
Amerykanin spieszy� si� r�wnie�, te� by� z kim� um�wiony. Zanim jeszcze rozleg� si� komunikat, sprawdzi�, �e poci�g do Zurychu odje�d�a z peronu drugiego. Zgodnie z planem mia� zej�� ramp� na peron, odliczy� sze�� wagon�w od ty�u sk�adu i wsi��� pierwszym wej�ciem do si�dmego. Znalaz�szy si� w �rodku, mia� znowu odliczy�, tym razem pi�� przedzia��w, i zapuka� dwa razy w pi�te drzwi. Je�li si� nie pomyli, otworzy mu dyrektor La Grande Banque de Geneve, co b�dzie oznacza�o uwie�czenie dwunastu tygodni przygotowa� do tego spotkania. Przygotowa� obejmuj�cych depesze o niejasnej tre�ci, transatlantyckie rozmowy telefoniczne prowadzone z aparat�w, kt�re szwajcarski bankier uzna� za sterylne, oraz zobowi�zanie do zachowania dyskrecji.
Nie mia� poj�cia, co ma mu do powiedzenia dyrektor La Grande Banque de Geneve, ale wydawa�o mu si�, �e zna przyczyn� zachowania tak daleko id�cych �rodk�w ostro�no�ci. Amerykanin nazywa� si� Noel Holcroft, ale nie urodzi� si� pod tym nazwiskiem. Przyszed� na �wiat latem 1939 roku w Berlinie i w szpitalnej kartotece figurowa� jako Clausen. Jego ojcem by� Heinrich Clausen, g��wny strateg Trzeciej Rzeszy, finansowy czarodziej, kt�ry zmontowa� koalicj� z rozproszonych si� ekonomicznych, co umo�liwi�o Adolfowi Hitlerowi przej�cie w�adzy.
Heinrich Clausen podbi� kraj, ale straci� �on�. Althene Clausen by�a Amerykank�, a �ci�lej kobiet� upart�, kieruj�c� si� w�asnymi normami etycznymi i moralnymi. Szybko odkry�a, �e narodowi socjali�ci pozbawieni s� i jednego, i drugiego; �e stanowi� zbieranin� paranoik�w kierowan� przez maniaka i wspieran� przez finansist�w zainteresowanych jedynie zyskami.
Pewnego ciep�ego sierpniowego popo�udnia Althene Clausen postawi�a swemu m�owi ultimatum: �Wycofaj si�. Wyst�p przeciw tym paranoikom i ich maniakowi, zanim b�dzie za p�no�. Nazista wys�ucha� jej z niedowierzaniem, roze�mia� si� i zlekcewa�y�, uznaj�c ultimatum �ony za fochy �wie�o upieczonej matki. A mo�e za wypaczony os�d kobiety wychowanej w s�abym, skompromitowanym systemie spo�ecznym, kt�ry wkr�tce wmaszeruje na drog� Nowego �adu. Albo zostanie zmia�d�ony pod jego buciorem.
Tej samej nocy m�oda matka spakowa�a si�, zabra�a dziecko i, podejmuj�c pierwszy etap podr�y powrotnej do Nowego Jorku, wsiad�a na pok�ad jednego z ostatnich samolot�w odlatuj�cych do Londynu. W tydzie� p�niej napa�ci� na Polsk� Niemcy rozp�ta�y Blitzkrieg.
Tysi�cletnia Rzesza wyruszy�a w sw� now� drog�, kt�ra, licz�c od pierwszego wystrza�u, mia�a potrwa� mniej wi�cej tysi�c pi��set dni.
Holcroft min�� bramk� prowadz�c� na peron, zszed� ramp� i znalaz� si� na d�ugiej, betonowej platformie. Cztery, pi��, sze��, siedem... Pod oknem, na lewo od otwartych drzwi si�dmego wagonu, widnia� symbol w postaci ma�ego, niebieskiego k�ka. Oznacza� wagon o standardzie przewy�szaj�cym pierwsz� klas�: powi�kszone przedzia�y z wyposa�eniem zapewniaj�cym odpowiednie warunki do prowadzenia konferencji podczas jazdy lub odbywania potajemnych spotka� bardziej osobistej natury. Dyskrecja by�a gwarantowana; gdy tylko poci�g rusza� ze stacji, uzbrojeni stra�nicy ze s�u�by ochrony kolei zajmowali posterunki u drzwi po obu stronach wagonu.
Holcroft wsiad� i skr�ci� w lewo, w korytarz. Min�� kilkoro zamkni�tych drzwi i zatrzyma� si� przed pi�tymi. Zapuka� dwa razy.
- Herr Holcroft? - G�os dobiegaj�cy zza drewnianej p�yty by� zdecydowany, ale spokojny, i chocia� te dwa s�owa wypowiedziano w formie pytania, intonacja nie by�a pytaj�ca. G�os stwierdza� fakt.
- Herr Manfredi? - spyta� w odpowiedzi Noel, u�wiadamiaj�c sobie nagle, �e przez male�ki wizjer po�rodku drzwi obserwuje go czyje� oko. Niesamowite uczucie zosta�o os�abione komicznym efektem. U�miechn�� si� do siebie na my�l, czy Herr Manfredi nie oka�e si� czasem podobny do z�owrogiego Conrada Veidta z angielskich film�w z lat trzydziestych.
Rozleg�y si� dwa trzaski otwieranego zamka, a po nich szcz�k odsuwanej zasuwki. Drzwi otworzy�y si� do �rodka i obraz Conrada Veidta rozwia� si�. Ernst Manfredi okaza� si� niskim, pulchnym m�czyzn� pod siedemdziesi�tk�. By� kompletnie �ysy i mia� mi��, �agodn� twarz; ale z szeroko otwartych, niebieskich oczu powi�kszonych przez szk�a okular�w w metalowej oprawce, wyziera� ch��d. Te oczy by�y bardzo jasne i bardzo zimne.
- Prosz� wej��, Herr Holcroft - powiedzia� z u�miechem Manfredi. I nagle wyraz jego twarzy uleg� raptownej przemianie, u�miech znik�. - Prosz� mi wybaczy�. Powinienem zwraca� si� do pana per panie Holcroft. To Herr mo�e pana dra�ni�. Bardzo przepraszam.
- Nie ma za co - odpar� Noel, wkraczaj�c do luksusowo urz�dzonego przedzia�u. Znajdowa� si� tam stolik i dwa fotele; ��ka nie zauwa�y�. Okna zaci�gni�te by�y aksamitnymi zas�onami w kolorze bordo, t�umi�cymi dobiegaj�ce z zewn�trz ha�asy. �ciany pokrywa�a drewniana boazeria. Na stoliku sta�a ma�a lampa ze zdobionym fr�dzlami aba�urem.
- Mamy oko�o dwudziestu pi�ciu minut do odjazdu - zagai� bankier. - To powinno wystarczy�. I niech si� pan nie niepokoi - powiadomi� nas zawczasu. Poci�g nie ruszy, dop�ki pan nie wysi�dzie. Przymusowa podr� do Zurychu panu nie grozi.
- Nigdy tam nie by�em.
- S�dz�, �e to ulegnie zmianie - odpar� enigmatycznie bankier, zapraszaj�c Holcrofta gestem r�ki do zaj�cia miejsca przy stoliku naprzeciw siebie.
- Nie liczy�bym na to. - Noel usiad�, rozpinaj�c prochowiec, ale go nie zdejmuj�c.
- Przepraszam, to by�a z mojej strony arogancja. - Manfredi usadowi� si� w swoim fotelu i opad� na oparcie. - Musz� jeszcze raz przeprosi�. B�dzie mi potrzebny pa�ski dow�d to�samo�ci. Poprosz� o paszport i pa�skie mi�dzynarodowe prawo jazdy. A tak�e wszelkie dokumenty, jakie ma pan przy sobie, a kt�re uwzgl�dniaj� znaki szczeg�lne, �lady po szczepieniach, tego rodzaju rzeczy.
Holcroft poczu� przyp�yw gniewu. Pomijaj�c ju� niedogodno�ci wynikaj�ce z zak��cenia rytmu �ycia, dra�ni� go protekcjonalny spos�b bycia bankiera.
- A to po co? Wie pan przecie�, kim jestem. Nie otworzy�by pan tych drzwi, gdyby by�o inaczej. Moich fotografii i informacji na m�j temat ma pan prawdopodobnie wi�cej ni� Departament Stanu.
- Prosz� wybaczy� staremu cz�owiekowi, sir - powiedzia� bankier, wk�adaj�c ca�y sw�j urok w samokrytyczne wzruszenie ramionami. - Wkr�tce pan zrozumie.
Noel si�gn�� z oci�ganiem do kieszeni marynarki i wydoby� stamt�d sk�rzan� saszetk� z paszportem, �wiadectwem zdrowia, mi�dzynarodowym prawem jazdy i dwoma licencjami Ameryka�skiego Instytutu Architektury - A.I.A., po�wiadczaj�cymi jego kwalifikacje w zawodzie architekta.
- Tu jest wszystko - oznajmi�, podaj�c saszetk� Manfrediemu. - Prosz� bardzo.
Bankier otworzy� saszetk� z wyra�nym za�enowaniem.
- Czuj� si�, jakbym ingerowa� w czyje� �ycie osobiste, ale s�dz�...
- I dobrze si� pan czuje - wpad� mu w s�owo Holcroft. - Nie prosi�em o to spotkanie. Szczerze m�wi�c, dochodzi do niego w bardzo dla mnie niedogodnym czasie. Pragn� wr�ci� do Nowego Jorku tak szybko, jak to tylko mo�liwe.
- Tak. Tak, rozumiem - mrukn�� cicho Szwajcar, przegl�daj�c uwa�nie dokumenty. - Czy m�g�by mi pan powiedzie�, jakie by�o pierwsze architektoniczne zlecenie, jakie realizowa� pan poza granicami Stan�w Zjednoczonych?
Noel st�umi� narastaj�ce rozdra�nienie. Skoro zaszed� ju� tak daleko, odmowa odpowiedzi nie mia�a sensu.
- Meksyk - odpar�. - Dla sieci hotelowej Alvareza na p�noc od Puerto Vallarta.
- A drugie?
- Kostaryka. Dla rz�du. Kompleks pocztowy w 1973 roku.
- Jaki by� zesz�oroczny doch�d brutto pa�skiej firmy w Nowym Jorku?
- Nie pa�ski interes.
- Zapewniam pana, �e znamy jego wysoko��.
Holcroft potrz�sn�� g�ow� z pe�n� z�o�ci rezygnacj�. - Sto siedemdziesi�t trzy tysi�ce dolar�w z groszami.
- Uwzgl�dniaj�c czynsz za pomieszczenia biurowe, p�ace personelu, wyposa�enie i koszta w�asne, nie jest to suma imponuj�ca, nieprawda�? - spyta� Manfredi, nie odrywaj�c oczu od trzymanych w d�oniach papier�w.
- To moja w�asna firma, a personel nie jest liczny. Nie mam wsp�lnik�w, �ony ani powa�niejszych d�ug�w. Mog�oby by� gorzej.
- Ale mog�oby te� by� i lepiej - powiedzia� bankier, podnosz�c wzrok na Holcrofta. - Zw�aszcza w przypadku kogo� tak utalentowanego.
- Mog�oby by� lepiej.
- Tak te� my�la�em - ci�gn�� Szwajcar, wk�adaj�c dokumenty z powrotem do sk�rzanej saszetki i oddaj�c j� Noelowi. Nachyli� si� do Amerykanina. - Czy wie pan, kim by� pa�ski ojciec?
- Wiem, kim jest m�j ojciec. Z prawnego punktu widzenia jest nim Richard Holcroft z Nowego Jorku, m�� mojej matki. Wci�� �yje i ma si� dobrze.
- I jest na rencie - doko�czy� Manfredi. - M�j kolega po fachu, ale to �aden bankier z punktu widzenia szwajcarskich tradycji.
- Cieszy� si� powa�aniem. Nadal si� nim cieszy.
- Przez wzgl�d na rodzinny maj�tek czy na zas�ugi na polu zawodowym?
- Moim zdaniem i na jedno, i na drugie. Kocham go. Je�li ma pan jakie� zastrze�enia, prosz� zachowa� je dla siebie.
- Jest pan bardzo lojalny, doceniam to. Holcroft pojawi� si� w momencie, kiedy pa�ska matka - nawiasem m�wi�c, nadzwyczajna kobieta - prze�ywa�a najwi�ksze za�amanie. Ale odbiegamy od tematu. Zostawmy Holcrofta w spokoju. Pytam o naturalnego ojca.
- Oczywi�cie.
- Trzydzie�ci lat temu Heinrich Clausen poczyni� pewne ustalenia. Podr�owa� cz�sto mi�dzy Berlinem, Zurychem i Genew�, nieoficjalnie, ma si� rozumie�. Opracowany zosta� pewien dokument, kt�rego my, jako... - Manfredi urwa� i u�miechn�� si� - ... jako obywatele neutralnego, ale nie bezstronnego pa�stwa, nie mogli�my odrzuci�. Do dokumentu do��czono list napisany przez Clausena w kwietniu 1945 roku. Jest zaadresowany do pana. Jego syna. - Bankier si�gn�� po grub�, br�zow� kopert� le��c� na stoliku.
- Jedn� chwileczk� - powiedzia� Noel. - Czy te �pewne ustalenia� dotycz� pieni�dzy?
- Tak.
- Nie jestem zainteresowany. Prosz� je przekaza� na cele dobroczynne. Tam ich miejsce.
- Mo�e zmieni pan zdanie, kiedy us�yszy, o jak� sum� chodzi.
- A ile to?
- Siedemset osiemdziesi�t milion�w dolar�w.
Rozdzia� 2
Holcroft gapi� si� zbarania�ym wzrokiem na bankiera. Krew odp�yn�a mu z twarzy. Dobiegaj�ce z zewn�trz ha�asy wielkiej stacji zlewa�y si� z kakofoni� st�umionych akord�w z ledwo�ci� przenikaj�cych grube �ciany wagonu.
- Niech pan nie usi�uje poj�� wszystkiego naraz - doradzi� Manfredi, k�ad�c list obok koperty. - Istniej� pewne warunki, na szcz�cie �aden z nich nie jest nie do przyj�cia. Przynajmniej ani jeden z tych, kt�re znamy.
- Warunki?... - Holcroft zdawa� sobie spraw�, �e ledwie go s�ycha�; stara� si� odzyska� g�os. - Jakie warunki?
- S� bardzo wyra�nie okre�lone. Ta ogromna suma ma zosta� spo�ytkowana dla dobra ludzi na ca�ym �wiecie. I, ma si� rozumie�, na ich mocy odnosi pan pewne osobiste korzy�ci.
- Co pan rozumie pod stwierdzeniem, �e �aden ze znanych wam warunk�w nie jest nie do przyj�cia?
Powi�kszone oczy bankiera zamruga�y za szk�ami okular�w; odwr�ci� na moment wzrok, a na jego twarzy pojawi�o si� zak�opotanie. Si�gn�� do br�zowego, sk�rzanego nesesera le��cego na rogu stolika i wydoby� d�ug�, w�sk� kopert� z dziwnymi oznakowaniami na odwrocie - stanowi� je rz�d czterech k�ek, kojarz�cych si� z czterema pociemnia�ymi monetami przytwierdzonymi do kraw�dzi klapki.
Manfredi wyci�gn�� nad sto�em r�k� z kopert�, podsuwaj�c j� pod �wiat�o. Ciemne k�ka nie by�y monetami, lecz woskowymi piecz�ciami. Wszystkie by�y nietkni�te.
- Zgodnie z instrukcjami, jakich udzielono nam trzydzie�ci lat temu, koperty tej - w odr�nieniu od do��czonego do niej listu pa�skiego ojca - nie wolno by�o otworzy� dyrektorom genewskiego banku. Nie nale�y ona do dokumentu, kt�ry przygotowywali�my i, o ile nam wiadomo, Clausen nic nie wiedzia� o jej istnieniu. Potwierdz� to jego w�asne s�owa skierowane do pana. Dostarczono nam j� w kilka godzin po dor�czeniu przez kuriera listu pa�skiego ojca, kt�ry mia� by� nasz� ostatni� przesy�k� z Berlina.
- Co to jest?
- Nie wiemy. Powiedziano nam, �e napisa�o to kilku ludzi �wiadomych dzia�alno�ci pa�skiego ojca. Ludzi gor�co wierz�cych w jego racje, uwa�aj�cych go pod wieloma wzgl�dami za prawdziwego m�czennika Niemiec. Poinstruowano nas, aby odda� to panu z nie naruszonymi piecz�ciami. Ma pan to przeczyta�, zanim zapozna si� pan z tre�ci� listu ojca. - Manfredi przekr�ci� kopert�. Na g�rze widnia� jaki� napis - kilka skre�lonych r�cznie s��w w j�zyku niemieckim. - Ma pan si� podpisa� u do�u, stwierdzaj�c w ten spos�b, �e otrzyma� kopert� we w�a�ciwym stanie.
Noel wzi�� kopert� i przesylabizowa� napis, kt�rego nie rozumia�.
DIESER BRIEF IST MIT UNGEBROCHENEM SIEGEL
EMPFANGEN WORDEN. NEUAUFBAU ODER TOD.
- Co to znaczy?
- �e sprawdzi� pan piecz�cie i nie ma �adnych zastrze�e�.
- Sk�d mog� mie� pewno��?
- M�ody cz�owieku, rozmawia pan z dyrektorem La Grande Banque de Geneve. - Szwajcar nie podni�s� g�osu, ale ton nagany przebija� z niego wyra�nie. - Ma pan na to moje s�owo. A zreszt�, co to za r�nica?
�adna, u�wiadomi� sobie Holcroft, jednak to retoryczne pytanie zastanowi�o go.
- Co pan zrobi z kopert�, je�li z�o�� na niej sw�j podpis?
Manfredi milcza� przez kilka chwil, jakby nie m�g� si� zdecydowa� na odpowied�. Zdj�� okulary z nosa, wyj�� jedwabn� chusteczk� z butonierki i przetar� szk�a. W ko�cu odpowiedzia� z wahaniem:
- To informacja zastrze�ona...
- M�j podpis r�wnie� - przerwa� mu Noel. - On te� jest zastrze�ony.
- Niech mi pan da sko�czy� - zaprotestowa� bankier, zak�adaj�c z powrotem okulary. - Chcia�em w�a�nie powiedzie�, �e to informacja zastrze�ona, kt�ra pewnie nie ma ju� znaczenia. Min�o przecie� tyle lat. Koperta ma zosta� wys�ana do Portugalii, do skrytki pocztowej w Sesimbrze. To miejscowo�� le��ca na po�udnie od Lizbony, na przyl�dku Espichel.
- Dlaczego to ju� nie ma znaczenia?
Manfredi roz�o�y� r�ce.
- Ta skrytka pocztowa ju� nie istnieje. Koperta trafi do dzia�u mylnie zaadresowanych list�w i po jakim� czasie powr�ci do nas.
- Jest pan pewien?
- Raczej tak.
Noel si�gn�� do kieszeni po pi�ro, odwracaj�c jednocze�nie kopert�, �eby jeszcze raz spojrze� na woskowe pieczecie. Nikt przy nich nie majstrowa�. A zreszt�, pomy�la� Holcroft, co za r�nica? Po�o�y� kopert� na stoliku przed sob� i podpisa� si� na niej swoim nazwiskiem.
Manfredi podni�s� r�k�.
- Pan rozumie, cokolwiek znajduje si� w tej kopercie, nie mo�e mie� nic wsp�lnego z naszym wk�adem w dokument przygotowany przez La Grande Banque de Geneve. Nie konsultowano si� z nami, nie zapoznano nas r�wnie� z zawarto�ci�.
- Sk�d ten niepok�j? Wydawa�o mi si�, �e m�wi� pan, i� nie ma to ju� znaczenia. Up�yn�o tyle czasu.
- Fanatycy zawsze mnie niepokoj�, panie Holcroft. Czas i wydarzenia nie s� w stanie zmieni� tego os�du. To bankierska ostro�no��.
Noel przyst�pi� do kruszenia wosku; stwardnia� przez lata i trzeba by�o znacznej si�y, by go usun��. Rozerwa� kopert�, wyj�� ze �rodka pojedyncz� kartk� papieru.
Papier skrusza� ze staro�ci, biel przesz�a w bladobr�zowaw� ���. Tekst by� w j�zyku angielskim, kaligrafowany r�cznie wielkimi literami o dziwacznym, typowo niemieckim kroju. Atrament wyblak�, ale pozosta� czytelny. Holcroft poszuka� wzrokiem podpisu u do�u kartki. Nie znalaz� go. Zacz�� czyta�.
List by� makabryczny, zrodzi� si� z rozpaczy trzydzie�ci lat temu. Jego lektura przywodzi�a na my�l niezr�wnowa�onych ludzi siedz�cych w zaciemnionym pokoju i przewiduj�cych przysz�o�� z cieni na �cianie; obserwuj�cych nieukszta�towanego jeszcze cz�owieka i jego �ycie.
OD TEJ CHWILI SYN HEINRICHA CLAUSENA PODDANY ZOSTANIE TESTOWI. ISTNIEJ� TACY, KT�RZY MOG� SI� DOWIEDZIE� O DZIELE PODJ�TYM W GENEWIE I KT�RZY B�D� PR�BOWALI GO POWSTRZYMA�, DLA KT�RYCH JEDYNYM CELEM W �YCIU STANIE SI� ZABICIE GO, A TYM SAMYM ZNISZCZENIE MARZENIA ZRODZONEGO W UMY�LE GIGANTA, JAKIM BY� JEGO OJCIEC.
NIE WOLNO DO TEGO DOPU�CI�, BO ZOSTALI�MY ZDRADZENI - MY WSZYSCY - I �WIAT MUSI SI� DOWIEDZIE�, JACY BYLI�MY NAPRAWD�, A NIE JAK PRZEDSTAWIALI NAS ZDRAJCY, GDY� BY�Y TO PORTRETY ZDRAJC�W. NIE NASZE. A ZW�ASZCZA NIE HEINRICHA CLAUSENA.
JESTE�MY NIEDOBITKAMI WOLFSSCHANZE. PRAGNIEMY OCZYSZCZENIA NASZYCH NAZWISK, PRZYWR�CENIA HONORU, Z KT�REGO NAS OGRABIONO.
TAK WI�C LUDZIE Z WOLFSSCHANZE B�D� CHRONI� SYNA DOP�TY, DOP�KI TEN REALIZOWA� B�DZIE MARZENIE OJCA I PRZYWRACA� NAM DOBRE IMI�. ALE GDYBY SYN PONIECHA� MARZENIA, ZDRADZI� OJCA I POGRZEBA� NASZ HONOR, NIE B�DZIE DLA NIEGO �YCIA. STANIE SI� �WIADKIEM UDR�KI NAJBLI�SZYCH, RODZINY, DZIECI, PRZYJACIӣ. NIKT NIE ZOSTANIE OSZCZ�DZONY.
NIC NIE MO�E Cl PRZESZKODZI�. ZWR�� NAM NASZ HONOR. MAMY DO NIEGO PRAWO I ��DAMY TEGO.
Noel odsun�� fotel od stolika i wsta�.
- Co to jest, u diab�a?
- Nie mam poj�cia - odpar� cicho Manfredi. G�os mia� spokojny, ale jego zimne, b��kitne oczy zdradza�y zaniepokojenie. - Powiedzia�em ju� panu, �e nie zapoznano nas...
- No to niech si� pan teraz z tym zapozna! - krzykn�� Holcroft. - Niech pan to przeczyta! Co to za pajace? Lunatycy na wariackich papierach?
Bankier zacz�� czyta�. Sko�czywszy, odpar� cicho, nie podnosz�c wzroku:
- Najbli�si kuzyni lunatyk�w. Ludzie, kt�rzy utracili wszelk� nadziej�.
- Co to za Wolfsschanze? Co to znaczy?
- Wilczy Szaniec. To nazwa polowej kwatery Hitlera w Prusach Wschodnich, gdzie mia�a miejsce pr�ba zamachu na jego �ycie. By� to spisek genera��w: von Stauffenberga, Klugego, Hopnera - wszyscy oni byli zamieszani. Wszystkich rozstrzelano. Rommel sam odebra� sobie �ycie.
Holcroft wpatrywa� si� w kartk� papieru trzyman� przez Manfrediego.
- Twierdzi wi�c pan, �e zosta�o to napisane trzydzie�ci lat temu przez tego rodzaju ludzi?
Bankier skin�� g�ow�, ale z jego przymru�onych oczu wyziera�o zdziwienie.
- Tak, ale to nie jest j�zyk, jakiego nale�a�oby od nich oczekiwa�. To nic innego, jak gro�ba. To szalone. Tamci ludzie nie byli szale�cami. Z drugiej strony, czasy by�y szalone. Zdarza�o si�, �e przyzwoici ludzie, ludzie odwa�ni, przekraczali granice zdrowego rozs�dku. Prze�ywali piek�o, kt�rego my dzisiaj nie jeste�my w stanie sobie uzmys�owi�.
- Przyzwoici ludzie? - spyta� z pow�tpiewaniem Noel.
- Czy ma pan jakiekolwiek poj�cie, co znaczy�o bra� udzia� w spisku w Wolfsschanze? Sko�czy� si� krwaw� �a�ni�. Ofiarami masakry pad�y tysi�ce, z czego ogromna wi�kszo�� nigdy o Wolfsschanze nie s�ysza�a. By�o to jeszcze jedno ostateczne rozwi�zanie, pretekst do st�umienia niezadowolenia ogarniaj�cego Niemcy. To, co rozpocz�o si� jako akt uwolnienia �wiata od szale�ca, sko�czy�o si� jako masakra. Niedobitki Wolfsschanze widzia�y, co si� dzia�o.
- Te niedobitki - zauwa�y� Holcroft - przez d�ugi czas sz�y za owym szale�cem.
- Musi pan zrozumie�. I zrozumie pan. To byli ludzie zdesperowani. Wpadli w pu�apk� i z ich punktu widzenia by�a to katastrofa. �wiat, kt�ry pomagali tworzy�, okaza� si� nie takim �wiatem, jaki sobie wyobra�ali. Wychodzi�y na jaw okropie�stwa, o kt�rych nawet im si� nie �ni�o, nie mogli jednak zrzuci� z siebie odpowiedzialno�ci za nie. Byli przera�eni tym, co widzieli, nie mogli jednak wyprze� si� swojego udzia�u.
- Nazi�ci z dobrymi intencjami - mrukn�� Noel. - S�ysza�em o tym legendarnym rodzaju.
- �eby to zrozumie�, trzeba by si� cofn�� w czasie do ekonomicznych katastrof, do Traktatu Wersalskiego, do Uk�adu z Locarno, do rozlewaj�cego si� bolszewizmu i tuzina rozmaitych czynnik�w.
- Bardzo dobrze rozumiem to, co przed chwil� przeczyta�em - powiedzia� Holcroft. - Pa�scy biedni, nie zrozumiani �o�dacy nie zawahali si� zagrozi� komu�, kogo nawet nie znali! �Nie b�dzie dla niego �ycia... nikt nie zostanie oszcz�dzony... rodzina, przyjaciele, dzieci�. To zapowied� morderstwa. Niech mi pan tu nie opowiada o zab�jcach z dobrymi intencjami.
- To s�owa starych, za�amanych, zrozpaczonych ludzi. Nie maj� teraz �adnego znaczenia. W ten spos�b wyra�ali sw�j b�l, szukali pokuty. Oni odeszli. Zostawmy ich w spokoju. Niech pan przeczyta list od ojca...
- On nie jest moim ojcem! - przerwa� Manfrediemu Noel.
- Niech pan przeczyta list Heinricha Clausena. Wszystko stanie si� ja�niejsze. Prosz� go przeczyta�. Mamy do przedyskutowania kilka kwestii, a czasu pozosta�o niewiele.
Pod filarem, na wprost si�dmego wagonu sta� m�czyzna w br�zowym, tweedowym prochowcu i ciemnym tyrolskim kapeluszu. Na pierwszy rzut oka nie by�o w nim nic szczeg�lnego, z wyj�tkiem mo�e brwi. By�y krzaczaste, stanowi�y kolorystyczn� mieszanin� czerni i bieli, co dawa�o efekt szpakowatych �uk�w w g�rnych partiach nijakiej twarzy.
Na pierwszy rzut oka. Je�li przyjrza�o mu si� uwa�niej, mo�na by�o dostrzec st�pione, ale stanowczo zdecydowane rysy cz�owieka bardzo zdeterminowanego. Pomimo podmuch�w wiatru omiataj�cych co rusz peron, cz�owiek ten spogl�da� bez zmru�enia powiek. Koncentracja, z jak� wpatrywa� si� w si�dmy wagon, by�a bezwzgl�dna.
Tymi drzwiami wyjdzie Amerykanin, my�la� m�czyzna przy filarze, b�dzie to osoba bardzo r�ni�ca si� od Amerykanina, kt�ry nimi wszed�. W ci�gu ostatnich kilku minut jego �ycie uleg�o zmianie, kt�rej do�wiadczy�o niewielu ludzi na tym �wiecie. A to dopiero pocz�tek; podr�, kt�r� ten cz�owiek mia� w�a�nie rozpocz��, by�a czym�, czego wsp�czesny �wiat nie jest w stanie poj��. Wielk� wag� mia�a zatem obserwacja jego pierwszych reakcji. Wi�cej ni� wielk� wag�. To by�a sprawa �ycia i �mierci.
- Attention! Le train de sept heures...
Z g�o�nik�w rozleg� si� ostatni komunikat. Jednocze�nie na s�siedni tor wtoczy� si� poci�g z Lozanny. Za kilka chwil peron zape�ni si� turystami przybywaj�cymi t�umnie na weekend do Genewy, podobnie jak mieszka�cy �rodkowej Anglii wlewaj�cy si� na Charing Cross na kr�tki wypad do Londynu, my�la� m�czyzna przy kolumnie.
Poci�g z Lozanny zatrzyma� si�. Wagony pasa�erskie zwymiotowa�y swoj� tre�ci�; peron ponownie zapcha� si� cia�ami.
W westybulu wagonu numer siedem pojawi�a si� posta� Amerykanina. Taszcz�cy czyje� baga�e tragarz zablokowa� go w drzwiach. By�a to nerwowa chwila, kt�ra w normalnych okoliczno�ciach mog�aby sprowokowa� k��tni�. Ale dla Holcrofta okoliczno�ci nie by�y normalne. Nie wykazywa� najmniejszego zdenerwowania; twarz mia� �ci�gni�t�, nieobecn�, oczy, cho� �wiadome tego fizycznego zamieszania, zupe�nie nim nie zainteresowane. Unosi�a si� wok� niego aura wyizolowania z otoczenia; znajdowa� si� w obj�ciach nie ust�puj�cego zdziwienia. Podkre�la� to spos�b, w jaki przyciska� do piersi grub�, szar� kopert� - d�o� obejmowa�a kraw�d�, a palce wciska�y si� w papier z tak� si��, �e formowa�y pi��.
Przyczyn� jego konsternacji by� ten w�a�nie dokument, sporz�dzony, zanim przyszed� na �wiat. To by� ten cud, na kt�ry czeka�, dla kt�rego �y� m�czyzna pod filarem i ci, kt�rzy ju� odeszli. Ponad trzydzie�ci lat wyczekiwania. Kt�re oto ko�czy si� wreszcie!
Podr� si� zacz�a.
Holcroft wmiesza� si� w potok ludzkich cia� sun�cy ku rampie wiod�cej do wyj�cia z peronu. Mimo �e potr�cany przez otaczaj�cych go podr�nych, nie zauwa�a� t�umu; patrzy� nieobecnymi oczami wprost przed siebie. W przestrze�.
Nagle m�czyzna pod filarem drgn��. Lata treningu wyrobi�y w nim umiej�tno�� wychwytywania najbardziej niespodziewanych, najdrobniejszych odst�pstw od normy. W�a�nie co� dostrzeg�: dw�ch m�czyzn o fizjonomiach niepodobnych do �adnej z otaczaj�cego ich morza twarzy, fizjonomiach pos�pnych, nie zdradzaj�cych ani zaciekawienia, ani zaaferowania, wyra�aj�cych jedynie wrogie intencje.
Przepychali si� przez t�um - jeden torowa� drog�, drugi par� tu� za nim. Nie odrywali oczu od Amerykanina, pod��ali jego �ladem! M�czyzna id�cy przodem trzyma� praw� r�k� w kieszeni. Lewa r�ka jego towarzysza spoczywa�a na piersi, skryta za pazuch� rozpi�tego p�aszcza. Te niewidoczne d�onie zaciskaj� si� na broni! M�czyzna pod filarem by� o tym przekonany.
Oderwa� si� spr�y�cie od betonowej kolumny i wpad� w ci�b�. Nie by�o sekundy do stracenia. Tamci dwaj doganiali Holcrofta. Chodzi im o kopert�! To jedyne mo�liwe wyja�nienie. A je�li tak jest w istocie, by�by to dow�d, i� wie�� o cudzie przeciek�a z Genewy! Dokument znajduj�cy si� w kopercie by� bezcenny, jego warto�ci nie da�o si� oszacowa�. �ycie Amerykanina by�o przy nim czym� tak nieistotnym, �e gdyby zasz�a taka konieczno��, odebrano by mu je bez chwili wahania. M�czy�ni zbli�aj�cy si� do Holcrofta zabij� go za t� kopert� bez namys�u, tak jak usuwa si� natr�tnego owada ze sztabki z�ota. I to by�a bezmy�lno��! Nie wiedzieli, �e bez syna Heinricha Clausena cud si� nie zi�ci!
Dzieli�o ich teraz od niego zaledwie kilka metr�w! M�czyzna o czarnobia�ych brwiach przedziera� si� przez zbite masy turyst�w niczym nawiedzone zwierz�. Taranowa� ludzi i baga�e, roztr�ca� na boki wszystkich i wszystko, co stan�o mu na drodze. Znalaz�szy si� nieopodal zab�jcy, kt�ry kry� r�k� pod p�aszczem, sam wsun�� d�o� do kieszeni, zacisn�� j� na pistolecie i wrzasn�� do zamachowca:
- Du suchst Clausens Sohn! Das Genfe Dokument!
Zab�jca wchodzi� ju� po rampie i od Amerykanina dzieli�o go zaledwie kilka os�b. Us�yszawszy s�owa wywrzaskiwane pod swoim adresem przez nieznajomego, odwr�ci� si� b�yskawicznie z rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.
T�um par� szybko ramp� pod g�r�, op�ywaj�c skwapliwie dw�ch niew�tpliwych przeciwnik�w. Napastnik i obro�ca stali teraz naprzeciw siebie niczym na miniaturowej arenie. Obserwator nacisn�� raz i drugi spust skrytego w kieszeni pistoletu. Materia� p�aszcza eksplodowa� r�wnocze�nie z ledwie s�yszalnym hukiem wystrza��w. W cia�o niedosz�ego mordercy Holcrofta wesz�y dwa pociski, jeden w podbrzusze, drugi o wiele wy�ej, w szyj�. Pierwszy zmusi� m�czyzn� do konwulsyjnego kroku w prz�d; drugi, rozrywaj�c gard�o, odrzuci� mu g�ow� do ty�u.
Krew bluzn�a z szyi z tak� si��, �e opryska�a najbli�sze twarze wraz z ubraniami i walizkami do tych twarzy nale��cymi. Sp�yn�a w d� kaskad�, tworz�c na rampie ma�e ka�u�e i strumyczki. Przej�cie wype�ni�o si� okrzykami przera�enia.
Obserwator-obro�ca poczu� d�o� chwytaj�c� go za rami� i palce zag��biaj�ce si� w jego ciele. Odwr�ci� si� b�yskawicznie; drugi z napastnik�w by� ju� przy nim, ale nie mia� pistoletu. Zbli�a�o si� do niego ostrze my�liwskiego no�a.
To amator, pomy�la� obserwator, zdaj�c si� na swe odruchy, nabyte podczas lat treningu. Odskoczy� szybko w bok niczym toreador unikaj�cy rog�w byka i zacisn�� lew� d�o� powy�ej nadgarstka zab�jcy. Wyrwa� praw� r�k� z kieszeni i pochwyci� palce napastnika obejmuj�ce r�koje�� no�a. Szarpn�� nadgarstek ku do�owi, �ciskaj�c jednocze�nie jak w imadle palce trzymaj�ce r�koje�� i mia�d��c chrz�stk� przegubu napastnika, odwr�ci� ostrze ku niemu. Zatopi� je w mi�kkim ciele brzucha i poderwa� ostr� stal po przek�tnej w g�r�, dop�ki nie zatrzyma�a si� na �ebrach, rozcinaj�c arterie serca. Twarz m�czyzny wykrzywi�a si� w grymasie cierpienia; wyda� z siebie straszny wrzask, kt�ry przerwa�a �mier�.
Piek�o naros�o do niekontrolowanego chaosu; krzyk wzm�g� si�. Krwawa jatka w samym �rodku t�umu rozgor�czkowanych, zderzaj�cych si� ze sob� cia� podsyci�a wybuch paniki. Obserwator-obro�ca wiedzia� dok�adnie, jak si� zachowa�. Rozrzuci� r�ce w ge�cie pe�nej przera�enia konsternacji, nag�ej, totalnej odrazy na widok krwi na swym ubraniu, i do��czy� do rozhisteryzowanej ci�by, umykaj�cej z betonowego miejsca zbrodni niczym przera�one stado owiec.
Pogna� w g�r� rampy, mijaj�c po drodze Amerykanina, kt�remu przed chwil� ocali� �ycie.
Holcroft us�ysza� krzyki. Przebi�y si� poprzez ot�piaj�c� mg��, kt�r� czu� si� spowity; poprzez kot�uj�ce si� wok� ob�oki pary, odbieraj�ce mu zdolno�� widzenia i uniemo�liwiaj�ce logiczne rozumowanie.
Usi�owa� odwr�ci� si� w kierunku �r�d�a zamieszania, ale nie pozwoli� mu na to rozhisteryzowany t�um. Niesiony w g�r� rampy przecisn�� si� do wysokiego na metr cementowego murka, spe�niaj�cego rol� barierki. Przytrzyma� si� go i obejrza�, ale nie by� w stanie zorientowa� si�, co w�a�ciwie zasz�o. Pod �ukowym sklepieniem zobaczy� cz�owieka, kt�remu z gard�a bucha�a krew. Dostrzeg� te� drugiego m�czyzn� rzucaj�cego si� w prz�d z ustami rozci�gni�tymi w agonii, ale dalszego ci�gu zaj�cia nie m�g� ju� ogl�da�, bo nap�r cia� porwa� go znowu w g�r� betonowej rampy.
Jaki� przemykaj�cy obok m�czyzna potr�ci� go brutalnie w rami�. Odwr�ciwszy g�ow�, Holcroft zd��y� jeszcze zauwa�y� przera�one oczy pod par� krzaczastych, czarno-bia�ych brwi.
Niew�tpliwie mia� tu miejsce akt przemocy. Pr�ba rabunku zako�czona pobiciem, a mo�e nawet zab�jstwem. Spokojna Genewa nie by�a ju� odporna na gwa�t bardziej ni� dzikie ulice Nowego Jorku noc� czy n�dzne zau�ki Marakeszu.
Ale Noel nie mia� teraz czasu o tym my�le�, nie m�g� si� w to miesza�. Co innego go teraz absorbowa�o. Powr�ci�y opary ot�pienia. Poprzez nie jak przez mg�� zaczyna�o do� dociera�, �e jego �ycie nigdy ju� nie b�dzie takie jak dot�d.
�ciskaj�c w r�ku kopert�, da� si� ponie�� rozwrzeszczanej masie ludzkiej, rw�cej w g�r� rampy ku wyj�ciu z peronu.
Rozdzia� 3
Ogromny samolot przelecia� nad wysp� Cape Breton i pochyli� si� �agodnie na lewe skrzyd�o, schodz�c na mniejsz� wysoko�� i przyjmuj�c nowy kurs. Wi�d� on teraz na po�udniowy wsch�d, w kierunku Halifaksu i Bostonu, a nast�pnie do Nowego Jorku.
Holcroft sp�dzi� wi�kszo�� czasu w salce klubowej na g�rnym pok�adzie, zag��biony w pojedynczym fotelu w prawym k�cie. Sw�j czarny neseser opar� o tyln� gr�d�. �atwiej by�o mu si� tu skoncentrowa�; �adne zab��kane spojrzenie nie mog�o pa�� na papiery, kt�re czyta� nie wiadomo ju� kt�ry raz z rz�du.
Zacz�� od listu od Heinricha Clausena, tej nieznanej, ale wszechobecnej postaci. By� to dokument sam w sobie niezwyk�y. Zawarte w nim informacje zawiera�y tak alarmuj�ce tre�ci, �e Manfredi wyrazi� zbiorowe �yczenie rady dyrektor�w Grande Banque, aby go zniszczy� zaraz po przeczytaniu. Wymienia� on bowiem w og�lnych zarysach �r�d�a pochodzenia milion�w zdeponowanych przed trzydziestoma laty w genewskim banku. Chocia� wi�kszo�� tych �r�de� by�a nietykalna wed�ug obowi�zuj�cego wsp�cze�nie prawa - z�odzieje i mordercy okradaj�cy skarb pa�stwa rz�dzonego przez z�odziei i morderc�w - istnia�y w�r�d nich i takie, kt�rych przed dociekliwo�ci� obecnych organ�w �cigania nie chroni� podobny immunitet. Przez ca�� wojn� Niemcy prowadzi�y grabie�cz� polityk�. Ucieka�y si� do terroru wewn�trznego i zewn�trznego. �upiono w�asnych dysydent�w, bezlito�nie okradano podbite kraje. Gdyby odgrzeba� wspomnienia o tych grabie�ach, trybuna� mi�dzynarodowy w Hadze zamrozi�by zdeponowane fundusze na d�ugie lata, w czasie kt�rych toczy�yby si� przewlek�e procesy s�dowe.
- Niech pan zniszczy ten list - powiedzia� Manfredi w Genewie. - Konieczne jest tylko, by zrozumia� pan dlaczego. Wiedza o metodach nie jest panu potrzebna; stanowi� one komplikacj� nieposiadaj�c� rozs�dnego rozwi�zania. Istniej� jednak osoby, kt�re mog� podj�� pr�b� powstrzymania pana. Mog� te� wmiesza� si� w to z�odzieje - wchodz� tu w gr� setki milion�w.
Noel przeczyta� list chyba po raz dwudziesty. Za ka�dym razem usi�owa� sobie wyobrazi� cz�owieka, kt�ry go napisa�. Swego naturalnego ojca. Nie mia� poj�cia, jak wygl�da� Heinrich Clausen; matka zniszczy�a wszystkie jego fotografie, korespondencj�, wszystko, co mia�o zwi�zek z cz�owiekiem, kt�rego nienawidzi�a z ca�ej duszy.
Berlin, 20 kwietnia 1945
Synu m�j!
Pisz� te s�owa, kiedy armie Rzeszy cofaj� si� na wszystkich frontach. Wkr�tce padnie Berlin, miasto rozszala�ych po�ar�w i �mierci. Niech tak si� stanie. Nie b�d� traci� ani chwili na to, co by�o, ani na to, jak mog�oby by�. Na wypaczone idee ani na tryumf z�a nad dobrem w wyniku zdrady moralnie zdegenerowanych przyw�dc�w. Wzajemne obwinianie si� zrodzone w piekle jest zbyt podejrzane, a jego autorstwo zbyt �atwo przypisywane szatanowi.
Lepiej niech przem�wi� za mnie moje czyny. Mo�esz dopatrzy� si� w nich czego� na kszta�t dumy. To moja modlitwa.
Konieczne jest zado��uczynienie. To kredo, kt�re przyj��em. Podobnie zreszt�, jak moi dwaj najdro�si przyjaciele i najbli�si wsp�pracownicy, kt�rych personalia podaj� w za��czonym dokumencie. Zado��uczynienie za zniszczenia, kt�rych dokonali�my, za post�pki tak haniebne, �e �wiat nigdy o nich nie zapomni. Ani ich nie wybaczy. Nasze dzia�ania maj� w�a�nie na celu cho� cz�ciowe odkupienie win.
Pi�� lat temu twoja matka podj�a decyzj�, kt�rej w swym za�lepionym oddaniu Nowemu �adowi nie by�em w stanie poj��. Dwie zimy temu - w lutym 1943 roku - s�owa, kt�re wypowiedzia�a we w�ciek�o�ci, s�owa, kt�re arogancko nazwa�em �garstwami podsuni�tymi jej przez zdrajc�w Ojczyzny, okaza�y si� prawd�. My, pracuj�cy w elitarnych kr�gach finansjery i polityki, zostali�my oszukani. Od dw�ch lat jasne by�o, �e Niemcy chyl� si� ku upadkowi. Udawali�my, �e tego nie dostrzegamy, ale w duchu doskonale zdawali�my sobie z tego spraw�. Wiedzieli to te� inni. I postawili wszystko na jedn� kart�. Wysz�y na jaw rzeczy straszne, wyda�y si� oszustwa, jakimi nas karmiono.
Dwadzie�cia pi�� miesi�cy temu opracowa�em pewien plan i zjedna�em sobie poparcie moich drogich przyjaci� z Finanzministerium. Ich pomoc by�a dobrowolna. Postawili�my sobie za cel skierowanie do neutralnej Szwajcarii ogromnych sum pieni�dzy, funduszy, kt�re pewnego dnia mo�na by wykorzysta� na niesienie pomocy i wsparcia tym tysi�com tysi�cy, kt�rym zniszczyli�my �ycie niewyobra�alnymi okrucie�stwami pope�nionymi w imi� Niemiec przez zwierz�ta nie wiedz�ce niczego o niemieckim honorze.
Znamy teraz prawd� o obozach. Te nazwy zapisz� si� niechlubn� s�aw� na kartach historii. Belsen, Dachau, Auschwitz.
Powiedziano nam o masowych egzekucjach, o bezbronnych m�czyznach, o kobietach i dzieciach ustawianych przed do�ami, kt�re w�asnor�cznie wykopali, i tam mordowanych.
Dowiedzieli�my si� o piecach - o Bo�e na niebie! - piecach opalanych ludzkim cia�em! O prysznicach, z kt�rych nie tryska�a woda do mycia, a zab�jczy gaz. O niedopuszczalnych, ohydnych eksperymentach przeprowadzanych na �wiadomych istotach ludzkich przez szalonych specjalist�w nie znanego cz�owiekowi kierunku medycyny. Serca kraja�y nam si� od tych obraz�w i oczy wychodzi�y z orbit, ale nasze �zy nic nie pomog�. Nie s� jednak bezradne nasze umys�y. Mamy plan.
Konieczne jest zado��uczynienie.
Nie mo�emy przywr�ci� �ycia. Nie mo�emy zwr�ci� tego, co w brutalny, okrutny spos�b zosta�o odebrane. Ale mo�emy odszuka� wszystkich tych, kt�rzy prze�yli, oraz dzieci zar�wno ocala�ych, jak i pomordowanych, i zrobi� dla nich, co w naszej mocy. Trzeba ich odszuka� we wszystkich zak�tkach �wiata i pokaza� im, �e nie zapomnieli�my. �e si� wstydzimy i �e pragniemy przyj�� im z pomoc�. Tak jak tylko potrafimy. To nasz cel.
Ani przez chwil� nie �udz� si�, �e nasze dzia�ania s� w stanie zmaza� nasze grzechy, te zbrodnie, w kt�rych nie�wiadomie brali�my udzia�. Czynimy jednak, co w naszej mocy - ja czyni�, co w mojej mocy - prze�ladowany z ka�dym oddechem wizjami twojej matki. Dlaczego, o wieczny Bo�e, nie pos�ucha�em tej wielkiej i dobrej kobiety?
Wracam do planu.
Przyjmuj�c ameryka�skiego dolara jako walut� wymienialn�, postawili�my sobie za cel odprowadzanie dziesi�ciu milion�w miesi�cznie. Suma mo�e si� wydawa� zbyt wielka, ale nie jest taka, je�li wzi�� pod uwag� przep�yw kapita�u przez ekonomiczny labirynt Finanzministerium w kulminacyjnej fazie wojny. Przekroczyli�my nasz program minimum.
Za po�rednictwem Finanzministerium kierowali�my na nasze konta pieni�dze pochodz�ce z setek �r�de� z terenu Rzeszy i w wielkim stopniu spoza rozszerzaj�cych si� wci�� niemieckich granic. Znika�y pieni�dze z podatk�w, Ministerstwo Uzbrojenia wydatkowa�o olbrzymie sumy na nieistniej�ce inwestycje, wystawiano zdublowane rachunki wyp�at �o�du dla Wehrmachtu, bez przerwy gdzie� gin�a got�wka wysy�ana na terytoria okupowane. Pieni�dze z zagarni�tych posiad�o�ci oraz z wielkich fortun, fabryk i prywatnych firm, zamiast zasila� ekonomi� Rzeszy, trafia�y na nasze konta. Na fundusz naszej sprawy wp�ywa�y dochody ze sprzeda�y dzie� sztuki zrabowanych z dziesi�tek muze�w w podbitych krajach. By� to mistrzowski plan po mistrzowsku realizowany. Wszelkie ryzyko, jakie podejmowali�my, i stresy, jakim stawiali�my czo�o - a by�y one na porz�dku dziennym - nic nie znaczy�y w zestawieniu z naszym kredo: konieczne jest zado��uczynienie.
�aden plan nie zostanie jednak uwie�czony sukcesem, dop�ki jego cele nie zostan� trwale zabezpieczone. Strategia wojskowa, kt�rej celem jest zaj�cie portu po to tylko, by straci� go nast�pnego dnia w wyniku desantu z morza, jest strategi� w�tpliwej jako�ci. Nale�y uwzgl�dni� wszystkie mo�liwe zagro�enia, wszystkie przeszkody, kt�re mog�yby postawi� t� strategi� pod znakiem zapytania. Trzeba planowa� tak dok�adnie, jak wymaga tego sztuka planowania, modyfikowa� i chroni� cel dotychczas osi�gni�ty. Jednym s�owem, opracowanie skutecznej strategii wymaga czasu. Dok�adali�my wszelkich stara�, by wywi�za� si� z tego zadania, przyjmuj�c za�o�enia zestawione w za��czonym dokumencie.
B�g �wiadkiem, �e mogli�my udzieli� pomocy ofiarom i ocala�ym wcze�niej, ni� to przewidywa� nasz plan, ale czyni�c to, zwr�ciliby�my uwag� na sumy, kt�re zdefraudowali�my. W�wczas wszystko mog�oby zosta� stracone. Aby nasza strategia przynios�a sukces, przemin�� musi jedno pokolenie. I wtedy istnie� b�dzie ryzyko, ale czas je pomniejszy.
Syreny ostrzegaj�ce przed bombowymi nalotami bezustannie zawodz�. Czasu pozosta�o ju� niewiele. Co do mnie i moich dw�ch wsp�lnik�w, czekamy tylko na potwierdzenie, �e list ten dotar� do Zurychu poprzez tajnego kuriera. Po nadej�ciu meldunku dope�nimy zawartej umowy. Naszej umowy ze �mierci�, kt�r� ka�dy zada sobie w�asn� r�k�.
Wys�uchaj mojej modlitwy. Pom� nam odpokutowa�. Zado��uczynienie jest konieczne.
To nasz pakt, m�j synu. M�j jedyny synu, kt�rego nigdy nie zna�em, ale na kt�rego sprowadzi�em tyle zgryzot. Dotrzymaj go, uhonoruj, bo prosz� ci� o rzecz szlachetn�.
Tw�j ojciec
Heinrich Clausen
Holcroft po�o�y� list na stoliku zapisan� stron� do do�u i spojrza� przez okno na b��kitne ponad chmurami niebo. W dali ci�gn�a si� smuga kondensacyjna wleczona przez inny samolot; przesuwa� po niej wzrokiem, dop�ki na samym pocz�tku nie dostrzeg� male�kiej, srebrnej iskierki kad�uba.
My�la� o li�cie. Znowu. Pompatyczny styl, s�owa z innej epoki �ywcem wyj�te z melodramatu. Nie os�abia�o to jego wymowy. Wr�cz przeciwnie, nadawa�o mu pewn� si�� przekonywania. Szczero�� Clausena by�a bezsporna, jego emocje bardzo autentyczne.
Czym�, co zosta�o tylko og�lnikowo zasugerowane, by�a jednak genialno�� samego planu. Genialny w swej prostocie, nadzwyczajny, je�li idzie o wykorzystanie czasu i praw rz�dz�cych �wiatem finans�w, zapewnia� nie tylko osi�gni�cie za�o�onego celu, ale i bezpiecze�stwo. Bo ci trzej ludzie zdawali sobie spraw�, i� tak wielkich kradzionych sum nie mo�na zatopi� w jeziorze ani zakopa� w piwnicy. Te setki milion�w musia�y istnie� na finansowym rynku nie nara�one na wycofanie z obiegu ani na machinacje makler�w, kt�rzy musieliby obraca� nieuchwytnymi aktywami.
Trzeba by�o zdeponowa� twardy pieni�dz, a odpowiedzialno�� za jego bezpiecze�stwo powierzy� jednej z najbardziej szanowanych w �wiecie instytucji - La Grande Banque de Geneve. Instytucja taka nie pozwoli�aby sobie - nie mog�a sobie pozwoli� - na jakiekolwiek nadu�ycie, je�li chodzi o zachowanie bankowej tajemnicy; by�a to mi�dzynarodowa ekonomiczna ska�a. Mo�na by�o mie� pewno��, �e dotrzymane zostan� wszystkie warunki umowy zawartej mi�dzy ni� a deponentami. Operacja mia�a by� legalna w �wietle szwajcarskiego prawa. Poufna - jak nakazywa� utarty zwyczaj - ale respektuj�ca rygorystycznie obowi�zuj�ce przepisy prawne, a zatem zgodna z duchem czasu. Istnia�a gwarancja, �e intencje kontraktu - dokument - nie zostan� zafa�szowane, a zawarte w nim ustalenia wype�nione co do joty.
Mo�liwo�� fa�szerstwa czy malwersacji by�a nie do pomy�lenia. W kategoriach kalendarza finansowego trzydzie�ci - pi��dziesi�t lat by�o przecie� okresem stosunkowo kr�tkim.
Noel si�gn�� do stoj�cego na pod�odze neseseru i otworzy� go. Wsun�� do niego stronice listu i wyci�gn�� stamt�d dokument z La Grande Banque de Geneve. Dokument znajdowa� si� w sk�rzanej teczce, z�o�ony jak ostatnia wola i testament, kt�rym by� w istocie, a w ka�dym razie w pewnym sensie. Holcroft poprawi� si� w fotelu, odpi�� zatrzask, otworzy� ok�adk� teczki i jego oczom ukaza�a si� pierwsza strona dokumentu.
M�j pakt, przysz�o mu na my�l.
Przebiegaj�c wzrokiem po znajomych ju� s�owach i paragrafach, przerzuca� stronice i koncentrowa� si� na kluczowych punktach.
Dwoma wsp�lnikami Clausena w tej imponuj�cej kradzie�y byli: Erich Kessler i Wilhelm von Tiebolt. Znajomo�� tych nazwisk wa�na by�a nie tyle z punktu widzenia zaspokojenia ciekawo�ci co do to�samo�ci tych ludzi, ile dla odszukania i nawi�zania kontaktu z najstarszym dzieckiem ka�dego z nich. Taki by� pierwszy warunek dokumentu. Chocia� wyznaczonym dysponentem zakodowanego numeru konta by� niejaki Noel C. Holcroft, Amerykanin, odblokowanie z�o�onych na nim kwot mia�o nast�pi� dopiero po zebraniu podpis�w ca�ej tr�jki najstarszych dzieci. I tylko wtedy, gdy dyrektorzy La Grande Banque upewni� si�, �e ka�de z tych dzieci z osobna zaakceptowa�o warunki i postanowienia dotycz�ce przeznaczenia tych kwot, zastrze�one przez oryginalnych dysponent�w.
Gdyby potomkowie ci nie zaspokoili jednak wymaga� szwajcarskich dyrektor�w b�d� zostali przez nich uznani za osoby niekompetentne, nale�a�o sprawdzi� ich braci i siostry, poddaj�c te osoby podobnej ocenie. Gdyby wszystkie dzieci uznano za niezdolne do ud�wigni�cia takiej odpowiedzialno�ci, miliony mia�y zaczeka� na nast�pne pokolenie, kiedy to wykonawcy testamentu mieli otworzy� w obecno�ci nienarodzonego jeszcze potomstwa kolejne opiecz�towane instrukcje. Postanowienie by�o kategoryczne: nast�pne pokolenie.
PRAWOWITY SYN HEINRICHA CLAUSENA NOSI TERAZ NAZWISKO NOEL HOLCROFT, JEST DZIECKIEM, MIESZKA ZE SW� MATK� I OJCZYMEM W AMERYCE. W OKRE�LONYM TERMINIE WYBRANYM PRZEZ DYREKTOR�W LA GRANDE BANQUE DE GENEVE - NIE WCZE�NIEJ JEDNAK NI� ZA TRZYDZIE�CI LAT I NIE PӏNIEJ NI� ZA LAT TRZYDZIE�CI PI�� - NALE�Y NAWI�ZA� KONTAKT Z RZECZONYM PRAWOWITYM SYNEM HEINRICHA CLAUSENA I ZAPOZNA� GO Z NA�O�ONYMI NA� OBOWI�ZKAMI. MA ON DOTRZE� DO SWYCH WSP�LSPADKOBIERC�W I ODBLOKOWA� KONTO NA USTANOWIONYCH WARUNKACH. B�DZIE ON PO�REDNICZY� W ROZDZIELANIU ODSZKODOWA� OFIAROM HOLOCAUSTU, ICH RODZINOM I OCALA�EMU POTOMSTWU...
Trzej Niemcy podawali pobudki, kt�re kierowa�y nimi przy wyborze jako po�rednika syna Clausena. Dziecko wesz�o do bogatej i szanowanej rodziny... rodziny ameryka�skiej, pozostaj�cej poza wszelkim podejrzeniem. Oddany swoim bliskim Robert Holcroft zatar� wszystkie �lady pierwszego ma��e�stwa matki ch�opca i jej ucieczki z Niemiec. Dlatego te� w trosce o rzetelne zatarcie tych �lad�w wystawiono w Londynie z dat� 17 lutego 1942 roku �wiadectwo zgonu niemowl�cia p�ci m�skiej nazwiskiem Clausen, a nast�pnie �wiadectwo urodzenia wype�nione w Nowym Jorku na dziecko p�ci m�skiej nazwiskiem Holcroft. P�niejsza data wystawienia tego ostatniego dokumentu zamazywa�a fakty z przesz�o�ci, czyni�c je praktycznie niewykrywalnymi. Noworodek p�ci m�skiej nazwiskiem Clausen mia� si� sta� pewnego dnia m�czyzn� o nazwisku Holcroft bez najmniejszych powi�za� ze swym prawdziwym rodowodem. Pochodzenia tego nie mo�na by�o jednak zakwestionowa�, by� to zatem idealny wyb�r, spe�niaj�cy zar�wno wymagania, jak i cele dokumentu.
W Zurychu mia�a zosta� za�o�ona mi�dzynarodowa agencja stanowi�ca centrum rozdzia�u funduszy, przy czym �r�d�o tych funduszy mia�o pozosta� na zawsze zachowane w tajemnicy. Gdyby okaza�a si� konieczna instytucja rzecznika, mia� nim zosta� Amerykanin Holcroft, gdy� pozosta�ych nie wolno by�o nigdy wymienia� z nazwiska. Nigdy. Byli dzie�mi nazist�w i ujawniaj�c si�, niechybnie spowodowaliby wrzaw� wok