7182

Szczegóły
Tytuł 7182
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7182 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7182 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7182 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Juliusz Verne Latarnia na ko�cu �wiata Powie�� oparta na: Le Phare du bout du monde [Latarnia na ko�cu �wiata] zmieniona przez Michela Verne'a T�umaczenie: Janina Karczmarewicz-Fedorowska Wydanie I 1972 ROZDZIA� PIERWSZY INAUGURACJA LATARNI MORSKIEJ S�o�ce chowa�o si� ju� za wzg�rzami zamykaj�cymi horyzont na zachodzie. By�a pi�kna pogoda. Po przeciwnej stronie widnokr�gu, ponad morzem zlewaj�cym si� z niebem na p�nocnym wschodzie i na zachodzie, w paru chmurkach odbija�y si� ostatnie promienie, kt�re mia�y niebawem zgasn�� w cieniach mroku trwaj�cego do�� d�ugo na tej szeroko�ci geograficznej, na pi��dziesi�tym pi�tym r�wnole�niku po�udniowej p�kuli. W chwili kiedy skry� si� g�rny r�bek tarczy s�onecznej, na pok�adzie awiza �Santa F� rozleg� si� wystrza� armatni i rozwijaj�ca si� na wietrze bandera Republiki Argenty�skiej zosta�a wci�gni�ta na gafel bezanmasztu. W tej samej sekundzie rozb�ys�o �wiat�o na szczycie morskiej latarni zbudowanej w zasi�gu strza�u karabinowego, w g��bi zatoki Elgor, w kt�rej okr�t by� zakotwiczony. Dwaj latarnicy, robotnicy zebrani na nabrze�u oraz za�oga zgromadzona na dziobie okr�tu powitali gromkimi okrzykami pierwsze �wiat�o, kt�re zap�on�o na tym dalekim skrawku ziemi. Odpowiedzi� na te okrzyki by�y dwa dalsze strza�y armatnie, kilkakrotnie rozg�o�nie powt�rzone przez echo na wybrze�u. Bandera na awizie zosta�a w�wczas �ci�gni�ta, zgodnie z regulaminem obowi�zuj�cym okr�ty wojenne, i cisza zapanowa�a znowu na Wyspie Stan�w, po�o�onej w miejscu, gdzie zlewaj� si� wody Atlantyku i Pacyfiku. Robotnicy natychmiast weszli na pok�ad �Santa F� i na l�dzie pozostali tylko trzej latarnicy. Jeden by� na posterunku w pokoju wachtowym, a dwaj jego koledzy, zamiast wr�ci� do mieszkania spacerowali gaw�dz�c wzd�u� brzegu. - A wi�c ju� jutro awizo wyjdzie w morze, Vasquez - powiedzia� m�odszy. - To prawda, Felipe - przytakn�� Vasquez - i mam nadziej�, �e nie b�dzie mia� zbyt przykrego rejsu wracaj�c do domu. - Daleka droga, Vasquez! - Nie jest dalsza jak si� wraca, ni� jak si� przybywa Felipe. - Mam pewne w�tpliwo�ci - odpar� ze �miechem Felipe. A nawet, m�j ch�opcze - ci�gn�� dalej nie zra�ony tym Vasquez - nieraz trzeba d�u�ej p�yn�� w t� stron� ni� z powrotem, chyba �e si� z�apie pomy�lny wiatr. W ko�cu tysi�c pi��set mil to nie jest B�g wie ile, je�li statek posiada dobr� maszyn� i dobrze idzie pod �aglami. - W dodatku kapitan Lafayate zna �wietnie drog�... - Kt�ra jest prosta jak strzeli�, m�j ch�opcze. Wzi�� kurs na po�udnie, �eby tu dop�yn��, teraz we�mie kurs na p�noc, �eby wr�ci�, a je�eli wiatr nadal b�dzie dmucha� od l�du, to znajdzie si� pod os�on� ziemi i po�egluje jak po rzece. - Tak, ale po rzece posiadaj�cej zaledwie jeden brzeg. - To nie ma znaczenia, je�eli to jest dobry brzeg, a jest on zawsze dobry, gdy si� go ma po nawietrznej. - Racja - przyzna� Felipe. - Ale co b�dzie, je�li wiatr przeskoczy z jednej burty na drug�? - To by�by nieszcz�liwy przypadek, Felipe, ale miejmy nadziej�, �e wiatr nie obr�ci si� przeciwko �Santa F�. W ci�gu pi�tnastu dni statek mo�e przeby� te swoje tysi�c pi��set mil i rzuci� kotwic� na redzie w Buenos Aires... - Bo ani od strony l�du, ani od morza nie znajdzie �adnego portu, �eby si� schroni�! - Tak jest, jak m�wisz, m�j ch�opcze. Ziemia Ognista czy Patagonia, nigdzie najmniejszej ostoi. Trzeba pru� na otwarty ocean, �eby si� nie da� przydusi� do brzegu! - No, ale wed�ug mnie, Vasquez, wygl�da na to, �e pogoda si� utrzyma. - Takie jest te� i moje zdanie, Felipe. Przecie� jeste�my prawie u progu pi�knej pory roku... Perspektywa trzech miesi�cy - to bardzo wiele... - Tak, prace zosta�y zako�czone w dobrej chwili - przerwa� Felipe. - Wiem o tym, m�j ch�opcze, wiem, na pocz�tku grudnia. To tak jak by powiedzieli marynarze z p�nocy - na pocz�tku czerwca. O tej porze roku staj� si� coraz rzadsze te pieskie szkwa�y, kt�re bez ceremonii potrafi� r�wnie dobrze zdmuchn�� statek na pe�ne morze, jak i zerwa� cz�owiekowi z g�owy z�dwestk�!... A zreszt�, dop�ki �Santa F� jest w porcie, wiatr mo�e d�� i gwizda�, i w�cieka� si�, ile tylko sam diabe� zapragnie! Nie ma obawy, �eby nasza wyspa posz�a na dno razem ze swoj� latarni�! - Tak, tak, na pewno, Vasquez. Gdy awizo zawiezie od nas uk�ony do domu i wr�ci tutaj ze zmian� warty... - Za trzy miesi�ce, Felipe... - To zastanie wysp� na swoim miejscu... - I nas na niej - Vasquez zatar� r�ce i wypu�ci� z fajki k��b dymu, kt�ry go otuli� g�st� chmur�. - Widzisz ch�opcze, tutaj nie jeste�my na pok�adzie statku gnanego przez wichry tam i z powrotem, a skoro to ma by� statek, to jest mocno zakotwiczony na ogonie Ameryki i kotwica nie wyrwie si� z dna... Zgadzam si�, �e strony nie s� go�cinne, a ocean wok� przyl�dka Horn zas�u�y� sobie na z�� reputacj�! To fakt, �e nie da�oby si� policzy� statk�w, kt�re zaton�y przy Wyspie Stan�w, a rabusie wrak�w nie mogliby wybra� sobie lepszego zaj�cia do nabijania kabzy. Ale to wszystko si� zmieni, Felipe! Oto bowiem stoi teraz na Wyspie Stan�w latarnia morska i nie ma takiego huraganu, nawet gdyby d�� ze wszystkich zakamark�w nieba, kt�remu uda�oby si� jej �wiat�o zdmuchn��! Statki dojrz� je na czas, �eby skorygowa�, kurs! B�d� si� na nie kierowa� nie ryzykuj�c, �e wpadn� na ska�y przyl�dka San Juan, cypla Diegos albo cypla Fallows, i to nawet w�r�d najczarniejszej nocy! To my w�a�nie b�dziemy o�wietla� drog� t� nasz� pochodni� i nie wypu�cimy jej z gar�ci! Na zako�czenie Vasquez dorzuci�: - Widzisz m�j ch�opcze, ja przez czterdzie�ci lat przemierza�em wszystkie morza Starego i Nowego Kontynentu, najpierw jako ch�opak okr�towy, nowicjusz, potem jako marynarz, wreszcie jako bosman. No a teraz, kiedy pora i�� na emerytur�, nie m�g�bym sobie wymarzy� nic lepszego ni� stanowisko stra�nika latarni morskiej, i to jakiej! Latarni na Ko�cu �wiata! - Tak, zaiste, nazwa ta by�a najzupe�niej usprawiedliwiona dla latarni zbudowanej na kra�cu wyspy zagubionej na oceanie daleko od wszelkiego l�du zamieszka�ego czy nadaj�cego si� do zamieszkania. - Powiedz no mi, Felipe - odezwa� si� ponownie Vasquez, wytrz�saj�c popi� z fajki do swojej d�oni - o kt�rej zluzujesz Moriza? - O dziesi�tej. - Dobrze, a o drugiej nad ranem na mnie przyjdzie kolej obj�� posterunek a� do �witu. Zgoda, Vasquez. Tote� najm�drzejsza rzecz, jak� mo�emy zrobi�, to po�o�y� si� spa�. - Do ��ka, Felipe, do ��ka! Vasquez i Felipe wspi�li si� na zagrodzony placyk, po�rodku kt�rego wznosi�a si� latarnia morska, i weszli do mieszkania, zamykaj�c za sob� drzwi. Noc min�a spokojnie. Kiedy wstawa� �wit, Vasquez zgasi� latarni� p�on�c� od 12 godzin. Przyp�ywy, zazwyczaj s�abe na Pacyfiku, zw�aszcza wzd�u� Wybrze�y Ameryki i Azji omywanych przez ten ogromny ocean, s� bardziej silne na Atlantyku i daj� si� gwa�townie odczuwa� nawet w odleg�ych okolicach Magellanii. Tego dnia odp�yw zaczyna� si� o sz�stej rano, tote� awizo, �eby ze� skorzysta�, powinien by� szykowa� si� do odbicia od brzegu ju� skoro �wit. Ale poniewa� przygotowania nie zosta�y ca�kowicie zako�czone, kapitan postanowi� wyj�� z zatoki Elgor dopiero przy wieczornym dop�ywie. Statek �Santa F�, nale��cy do marynarki wojennej Republiki Argenty�skiej, mia� dwie�cie ton wyporno�ci, maszyn� o sile stu sze��dziesi�ciu koni, a dowodzi� nim kapitan wraz z pierwszym oficerem, maj�c pod rozkazami pi��dziesi�t os�b za�ogi razem z bosmanami; okr�t by� przeznaczony do patrolowania brzeg�w, pocz�wszy od uj�cia Rio de la Plata a� do Cie�niny Le Mairea na Oceanie Atlantyckim. Poruszany �rub� �Santa F� robi� nie wi�cej ni� dziewi�� mil na godzin�, a by�a to pr�dko�� wystarczaj�ca dla policji patroluj�cej wybrze�a Patagonii i Ziemi Ognistej, odwiedzane wy��cznie przez statki rybackie. W tym roku awizo otrzyma� zadanie nadzorowania prac zwi�zanych z budow� latarni morskiej, kt�r� rz�d argenty�ski stawia� przy wej�ciu do cie�niny Le Maire'a. Na jego to pok�adzie zostali przetransportowani robotnicy oraz przewiezione materia�y niezb�dne do prac budowlanych, w�a�nie zako�czonych pomy�lnie wed�ug plan�w do�wiadczonego in�yniera z Buenos Aires. Ju� od trzech tygodni �Santa F� sta� na kotwicy w g��bi zatoki Elgor. Po wy�adowaniu zapas�w na cztery miesi�ce i upewnieniu si�, �e stra�nikom nowej latarni morskiej niczego nie zabraknie do chwili zmiany warty, kapitan Lafayate zamierza� odwie�� do domu robotnik�w przys�anych na Wysp� Stan�w. Gdyby pewne nieprzewidziane okoliczno�ci nie op�ni�y prac, okr�t powinien by� w�a�ciwe ju� miesi�c temu znale�� si� z powrotem w swoim macierzystym porcie. By�a si�dma, kiedy kapitan Lafayate i pierwszy oficer Riegal wyszli ze swoich kabin po�o�onych w kasztelu rufowym awiza. Marynarze ko�czyli szorowanie pok�adu i ostatnie strugi wody ucieka�y spod szwaber przez szpigaty. Jednocze�nie starszy bosman krz�ta� si� wydaj�c dyspozycje, �eby wszystko by�o w pogotowiu na moment odjazdu. Chocia� mia�o to nast�pi� dopiero po po�udniu, z �agli zdejmowano pokrowce, czyszczono wentylatory, pucowano mosi�ne cz�ci naktuza i okratowa�, zawieszano du�� ��d� na szlupbelkach, pozostawiaj�c mniejsz� na wodzie dla po��czenia z wysp�. Gdy s�o�ce wzesz�o, na gafel bezanmasztu wci�gni�to bander�. W trzy kwadranse p�niej dzwon na dziobie wybi� cztery szklanki i marynarze rozpocz�li kolejn� wacht�. Po wsp�lnym �niadaniu obydwaj oficerowie znowu weszli na mostek, uwa�nie przyjrzeli si� niebu, kt�re wiatr wiej�cy od l�du oczy�ci� troch� z chmur, i kapitan da� rozkaz bosmanowi, �eby ich zawieziono na brzeg. Tego ranka dow�dca okr�tu zamierza� dokona� ostatniej inspekcji latarni i przybud�wek- pomieszcze� dla latarnik�w oraz magazyn�w �ywno�ci i paliwa - no i sprawdzi� prawid�owe funkcjonowanie aparatury. W asy�cie pierwszego oficera zszed� na l�d i skierowa� kroki w stron� ogrodzonego terenu latarni. W drodze ogarn�a ich obawa o los trzech stra�ak�w, kt�rzy mieli pozosta� w tej ponurej samotni na Wyspie Stan�w. - Trudna to s�u�ba - odezwa� si� kapitan. - Trzeba jednak uwzgl�dni� i to, �e ci dzielni ludzie przez ca�e �ycie wiedli bardzo ci�k� egzystencj�, bo przecie� rekrutuj� si� przewa�nie z dawnych marynarzy. Dla nich obs�uga latarni morskiej jest nawet pewnego rodzaju wypoczynkiem. - Oczywi�cie - odrzek� Riegal - ale co innego by� latarnikiem gdzie� na ucz�szczanych szlakach, maj�c �atw� komunikacj� z l�dem, a co innego mieszka� na bezludnej wyspie, kt�r� statki tylko rozpoznaj�, i to mo�liwie z jak najwi�kszej odleg�o�ci. - Zgadzam si� z panem, Riegal. Ale zmiana latarnik�w nast�pi ju� za trzy miesi�ce. Vasquez, Felipe i Moriz rozpoczynaj� s�u�b� w najmniej dokuczliwym sezonie. - S�usznie, panie kapitanie, i nie b�d� musieli do�wiadczy� na sobie tej potwornej zimy, z jakich s�ynie przyl�dek Horn... - Tak, zimy tu s� straszne. Odk�d przed paroma laty przeprowadzali�my rekonesans w cie�ninie, na Ziemi Ognistej i Ziemi Rozpaczy w Archipelagu Kerguelena, od Przyl�dka Dziewic do przyl�dka Filar, nic mi ju� nic jest w stanie zaimponowa�, je�li chodzi o rozszala�e �ywio�y. Ale w ko�cu nasi latarnicy maj� solidny dom, kt�rego nie s� w stanie zniszczy� �adne wichury. Nie zabraknie im ani �ywno�ci, ani w�gla, nawet gdyby ich s�u�ba mia�a si� przed�u�y� o par� miesi�cy. Pozostawiamy ich w dobrym zdrowiu i w tak samo w dobrym zdrowiu zastaniemy ich znowu, bo chocia� powietrze tu jest ostre, ale przynajmniej czyste, na styku Oceanu Atlantyckiego i Spokojnego! A zreszt�, Riegal, prosz� zwr�ci� uwag� i na to, �e kiedy w�adze wojskowe szuka�y stra�nik�w do Latarni na Ko�cu �wiata, mia�y nie lada k�opot z nadmiarem kandydat�w. Obaj oficerowie dotarli do ogrodzenia, przy kt�rym oczekiwali ich Vasquez z kolegami. Otwarto furtk� w obmurowaniu, oficerowie przystan�li i odpowiedzieli na przepisowe zasalutowanie trzech latarnik�w. Kapitan Lafayate, nim si� odezwa�, zlustrowa� ich wzrokiem od st�p obutych w mocne marynarskie buty do g��w okrytych kapturami ceratowych p�aszczy. - Wszystko by�o w porz�dku tej nocy? - zapyta� zwracaj�c si� do starszego stra�nika. - W porz�dku, panie kapitanie - odpowiedzia� Vasquez. - Nie zauwa�yli�cie na morzu �adnego statku? - �adnego, a poniewa� niebo by�o czyste, dostrzegliby�my �wiat�a co najmniej na cztery mile. - Lampy funkcjonowa�y sprawnie? - Bez przerwy, panie kapitanie, a� do samego �witu. - Nie by�o zimno w wartowni? - Nic, panie kapitanie. Jest bardzo solidnie murowana, a wiatr nie przenika przez podw�jnie oszklone okna. - Najpierw obejrzymy wasze mieszkanie, a potem latarni�. - Wed�ug rozkazu, panie kapitanie - odpar� Vasquez. Pomieszczenie dla wartownik�w zbudowane u podn�a wie�y mia�o grube mury, zdolne stawi� czo�o najgwa�towniejszym szkwa�om Cie�niny Magellna. Obaj oficerowie przeprowadzili lustracje dobrze wyposa�onych pokoj�w. Mo�na by�o nie obawia� si� tutaj deszczu i zimna ani �nie�nych burz, tak gro�nych pod t� prawie antarktyczn� szeroko�ci�. Poszczeg�lne pokoje oddziela� korytarz. W g��bi przebite by�y drzwi ��cz�ce go z wn�trzem latarni. - Wejdziemy na g�r� - powiedzia� kapitan Lafayate. - Rozkaz, panie kapitanie! - wypr�y� si� Vasquez. - Pan sam nas poprowadzi. Vasquez da� znak kolegom, �eby pozostali w ko�cu korytarza, po czym pchn�� drzwi wiod�ce na schody; obaj oficerowie udali si� za nim. W�skie kr�cone schody z kamienia nie by�y ciemne. O�wietla�o je dziesi�� otwor�w w kszta�cie strzelnic, znajduj�cych si� na poszczeg�lnych pi�trach. Kiedy dotarli do wartowni, ponad kt�r� znajdowa�a si� latarnia oraz ca�a aparatura o�wietlaj�ca, obaj oficerowie usiedli na okr�g�ej �awie przytwierdzonej do muru. Przez cztery ma�e okienka przebite w tej izbie wzrok m�g� si�ga� do ka�dego punktu na horyzoncie. Nast�pnie kapitan Lafayate i jego zast�pca, chc�c dok�adnie przypatrzy� si� wyspie i otaczaj�cemu j� morzu, wdrapali si� po drabinie prowadz�cej na galeryjk�, kt�ra bieg�a wok� iluminator�w latarni. Rysuj�ca si� przed ich oczami cz�� wyspy w kierunku na zach�d by�a pustynna tak jak i morze; a przecie� wzrokiem mogli ogarn�� z p�nocnego zachodu na po�udnie obszerny �uk, przerwany jedynie na p�nocnym wschodzie wzg�rzami przyl�dka San Juan. U st�p wie�y wrzyna�a si� w l�d zatoka Elgor, a na jej brzegu krz�tali si� marynarze z �Santa F�. Na bezkresnych obszarach oceanu nie wida� by�o ani jednego �agla, ani jednego dymku. Obaj oficerowie sp�dzili na galeryjce latarni dobry kwadrans, po czym zeszli, odprowadzeni przez Vasqucza, i wr�cili na okr�t. Po obiedzie kapitan Lafayate i pierwszy oficer Riegal kazali znowu zawie�� si� na l�d. Chcieli po�wi�ci� godziny poprzedzaj�ce odjazd na przechadzk� po p�nocnym brzegu zatoki. Ju� kilka razy bez pomocy pilota - �atwo mo�na zrozumie�, �e nie by�o go na Wyspie Stan�w - kapitan wchodzi� za dnia do ma�ej zatoczki u podn�a latarni i stawa� tam na kotwicy. A jednak, kierowany ostro�no�ci�, nigdy nie zaniedbywa� dokonania nowego rekonansu tej s�abo i pobie�nie poznanej okolicy. Tak wi�c i teraz obydwaj oficerowie poszli na spacer w okre�lonym celu. Przechodz�c w�skim przesmykiem ��cz�cym przyl�dek San Juan z reszt� wyspy, obejrzeli dok�adnie brzeg zatoki o tej samej nazwie, tworz�cej po drugiej stronie przyl�dka jak gdyby odpowiednik zatoki Elgor. - �wietny jest ten najtrudniejszy port San Juan - zauwa�y� kapitan. - Wsz�dzie ma do�� wody nawet dla statk�w o najwi�kszym tona�u. Szkoda, doprawdy, �e wej�cie do� jest tak trudne. Bodaj najs�absze �wiat�o, symetryczne do latarni w Elgor, pozwoli�oby statkom, kt�re si� znajduj� w tarapatach, szuka� tu schronienia. - W dodatku by�oby to ostatnie schronienie, na jakie mo�na liczy� po wyj�ciu z Cie�niny Magellana - doda� porucznik Riegal. O czwartej obaj oficerowie byli z powrotem przy latarni. Po�egnali si� z Vasquezem, z Felipm i Morizem, kt�rzy pozostali na brzegu oczekuj�c chwili odjazdu awiza. Za kwadrans sz�sta kapitan wyda� rozkaz podniesienia kotwicy i rozruszania maszyny. Nadmiar pary uchodzi� przez komin. Na dziobie pierwszy pilnowa� manewru; niebawem kotwica zawis�a pionowo, podci�gni�to j� na bloku i umocowano. �Santa F� ruszy� w drog� �egnany okrzykami trzech latarnik�w. Co sobie pomy�la� Vasquez, nie wiadomo, ale jego koledzy obserwowali oddalaj�cy si� statek z niew�tpliwym wzruszeniem, oficerowie za� i za�oga awiza przej�ci byli w nie mniejszym stopniu tym, �e musieli pozostawi� tych trzech ludzi na wyspie po�o�onej na najdalszym kra�cu Ameryki. ROZDZIA� DRUGI WYSPA STAN�W Wyspa Stan�w, nazywana tak�e Ziemi� Stan�w, znajduje si� na po�udniowo-wschodnim kra�cu Nowego Kontynentu. Jest ona ostatnim, najbardziej wysuni�tym na wsch�d, fragmentem Archipelagu Magellana, kt�ry zosta� wyrzucony wstrz�sami podziemnymi w okolicy pi��dziesi�tego pi�tego r�wnole�nika, w odleg�o�ci niespe�na siedmiu stopni od podbiegunowego kr�gu arktycznego. Wysp� omywaj� wody dw�ch ocean�w i dlatego pilnie jej wypatruj� statki �egluj�ce z jednego na drugi, czy to id�c z p�nocnego wschodu, czy z po�udniowego zachodu po op�yni�ciu przyl�dka Horn. Cie�nina, odkryta w XVII wieku przez holenderskiego �eglarza Le Maire'a, oddziela Wysp� Stan�w od Ziemi Ognistej odleg�ej o 25 do 30 kilometr�w. Stwarza to dogodniejsz� i kr�tsz� tras� dla statk�w, gdy� dzi�ki niej mog� unikn�� pot�nych fal ch�oszcz�cych brzegi Wyspy Stan�w. Ta wyspa os�ania cie�nin� na wschodzie na d�ugo�ci oko�o dziesi�ciu mil (oko�o 19 kilometr�w) od przyl�dka Saint-Antoine do przyl�dka Kempe, tote� statki parowe czy �aglowe s� tu bezpieczniejsze, ni� gdyby okr��a�y wysp� od po�udnia. Wyspa Stan�w ma trzydzie�ci dziewi�� mil d�ugo�ci z zachodu na wsch�d, od Przyl�dka �w. Bart�omieja do przyl�dka San Juan, na jedena�cie mil szeroko�ci pomi�dzy przyl�dkami Colnett i Webster. Pobrze�e wyspy jest nies�ychanie poszarpane, morze wrzyna si� w l�d wieloma mniejszymi i wi�kszymi zatokami, do kt�rych dost�pu broni� nieraz ca�e kordony wysepek i podwodnych ska�. Tote� niezliczone statki posz�y na dno przy jej brzegach o stromych zboczach skalnych uwie�czonych ostrymi iglicami lub zako�czonych olbrzymimi g�azami, o kt�re nawet przy spokojnej pogodzie fale rozbijaj� si� z szalon� si��. Wyspa by�a nie zamieszkana, ale mo�e by i nadawa�a si� do zamieszkania, przynajmniej w czasie �agodnej pory roku, to znaczy przez cztery miesi�ce: listopad, grudzie�, stycze� i luty, kt�re s� miesi�cami letnimi na tej szeroko�ci. Kiedy pod wp�ywem promieni antarktycznego s�o�ca topnieje gruba warstwa �niegu, wida� zaraz do�� zielon� traw�, a gleba zachowuje a� do zimy zbawienn� wilgotno��. Zwierz�ta prze�uwaj�ce, przyzwyczajone do warunk�w bytowania w Magellanii, mog�yby i tutaj egzystowa�. Ale z nastaniem mroz�w trzeba by przenosi� stada w �agodniejsze strefy b�d� do Patagonii, b�d� te� bodaj na Ziemi� Ognist�. A jednak spotyka si� tu w stanie dzikim pary guanak�w, nale��cych do gatunku bardzo odpornych lam, kt�rych mi�so jest do�� smaczne, gdy si� je usma�y na patelni czy upiecze na ruszcie. Je�li te zwierz�ta nie gin� z g�odu podczas d�ugiej pory zimowej, to dlatego, �e umiej� znale�� pod �niegiem korzonki i porosty, kt�rymi ich �o��dek musi si� zadowoli�. W �rodkowej cz�ci wyspy le�� gdzieniegdzie r�wniny, tu i �wdzie lasy wyci�gaj� swoje n�dzne ga��zie i na kr�ciutko wypuszczaj� listki o barwie ��tawej raczej ni� zielonej. S� to g��wnie antarktyczne buki o pniach osi�gaj�cych nieraz wysoko�� dwudziestu metr�w, kt�rych konary rozrastaj� si� poziomo, albo te� berberysy z bardzo odpornych odmian oraz dzika wanilia, obdarzona w�asno�ciami zbli�onymi do prawdziwej. W rzeczywisto�ci powierzchnia tych r�wnin i las�w nie obejmuje nawet jednej czwartej obszaru Wyspy Stan�w. Reszta terenu sk�ada si� ze skalistych p�askowy��w, gdzie dominuje kwarc, z g��bokich w�woz�w, z d�ugich �a�cuch�w g�az�w narzutowych, kt�re si� rozsypa�y po wyspie wskutek bardzo dawnych wybuch�w, gdy� dzisiaj na pr�no szuka� by krater�w wygas�ych wulkan�w w tej cz�ci Ziemi Ognistej czy Magellanii. Bli�ej �rodka wyspy rozleg�e r�wniny przybieraj� wygl�d step�w, kiedy przez osiem zimowych miesi�cy najmniejsza wypuk�o�� nie wystaje z pokrywaj�cej je jednolitej warstwy �niegu. Potem, w miar� posuwania si� ku zachodowi, rze�ba terenu staje si� wyra�niejsza, nadbrze�ne wzg�rza wy�sze i bardziej urwiste. Tutaj wznosz� si� wynios�e sto�ki i iglice, kt�rych wysoko�� osi�ga trzy tysi�ce st�p ponad poziom morza; wspi�wszy si� na nie, mo�na by ogarn�� wzrokiem ca�� wysp�. S� to ostatnie ogniwa olbrzymiego �a�cucha And�w, kt�ry ci�gn�c si� z p�nocy na po�udnie tworzy jak gdyby gigantyczny szkielet Nowego Kontynentu. Oczywi�cie, w podobnych warunkach klimatycznych, w podmuchach ostrych i straszliwych huragan�w, flora wyspy ogranicza si� do pojedynczych okaz�w, kt�re na wi�ksz� skal� nie aklimatyzuj� si� w s�siedztwie Cie�niny Magellana czy na odleg�ych od wybrze�y Ziemi Ognistej o oko�o sto mil morskich Wyspach Falklandzkich, zwanych tak�e Malwinami. O ile fauna i flora s� s�abo reprezentowane na tej wyspie, to w wodach przybrze�nych jest wielka obfito�� ryb. Tote�, nie zwa�aj�c na powa�ne niebezpiecze�stwo gro��ce �odziom przep�ywaj�cym przez Cie�nin� Le Maire'a, mieszka�cy Ziemi Ognistej przybywaj� tu na bardzo niekiedy owocne po�owy. Gatunk�w ryb jest mn�stwo: w�t�usze, stynki, �lizy, tu�czyki, dorady, t�pog�owy, babki. Kiedy� obecno�� w tych wodach wieloryb�w, kaszalot�w, a tak�e fok i mors�w mog�a nawet przyci�gn�� dalekomorskie statki rybackie. Ale obecnie te morskie zwierz�ta, bezmy�lnie t�pione, szukaj� schronienia w morzach antarktycznych, gdzie po�owy s� bardzo niebezpieczne i mozolne. Je�li chodzi o ptactwo, to reprezentuj� je w du�ych ilo�ciach albatrosy bia�e jak �ab�dzie, bekasy, kszyki, morskie skowronki, wrzaskliwe ma�e i wielkie mewy oraz og�uszaj�co ha�a�liwe wydrzyki. Nie nale�y wszak�e z powy�szego opisu wysnuwa� wniosku, �e Wyspa Stan�w mog�aby stanowi� �akomy k�sek dla Chile czy Republiki Argenty�skiej. W ko�cu jest to tylko olbrzymia ska�a, prawie nie nadaj�ca si� do zamieszkania. Do kogo nale�a�a w chwili, kiedy rozpoczyna si� nasza historia? Mo�na jedynie powiedzie�, �e stanowi�a cz�� Archipelagu Magellana nie podzielonego jeszcze w�wczas pomi�dzy dwie le��ce na ko�cu kontynentu ameryka�skiego republiki. Wypada tutaj zaznaczy�, �e Republika Argenty�ska podj�a szcz�liw� inicjatyw� buduj�c Latarni� na Ko�cu �wiata i r�ne pa�stwa powinny by� jej za to wdzi�czne. Faktycznie, w owych czasach najmniejsze �wiate�ko nie b�yska�o w tej cz�ci Magellanii, pocz�wszy od wej�cia do Cie�niny Magellana przy Przyl�dku Dziewic na Atlantyku do jej uj�cia przy przyl�dku Pilar na Pacyfiku. Latarnia morska na Wyspie Stan�w mia�a odda� niew�tpliwie us�ugi nawigacji w tych niebezpiecznych okolicach. Nie ma wszak�e latarni nawet na przyl�dku Horn, a przecie� da�oby si� unikn�� wielu katastrof, gdyby zapewniono statkom p�yn�cym z Pacyfiku wi�ksze bezpiecze�stwo przy wej�ciu do Cie�niny Le Maire'a. Tak wi�c rz�d argenty�ski powzi�� decyzj� zbudowania nowej latarni morskiej w g��bi zatoki Elgor. Po roku sprawnie prowadzonych prac jej inauguracja odby�a si� w dniu 9 grudnia 1859 roku. W odleg�o�ci stu pi��dziesi�ciu metr�w od ma�ej przystani wrzynaj�cej si� w zatok� teren tworzy wybrzuszenie o powierzchni czterech do pi�ciu metr�w kwadratowych i o wysoko�ci trzydziestu do czterdziestu metr�w. Murkiem g�az�w otoczono ten naturalny nasyp, a raczej skalisty taras maj�cy s�u�y� za fundament wie�y latarniczej. Wie�a zosta�a wzniesiona w samym �rodku tarasu, g�ruj�c nad zespo�em przybud�wek obejmuj�cym kwatery za�ogi i magazyny. Znalaz�y si� tutaj nast�puj�ce pomieszczenia: 1) sypialnia wartownik�w umeblowana ��kami, szafami, sto�ami i krzes�ami, ogrzewana w�glowym piecem, z kt�rego dym uchodzi� przez rur� wystaj�c� ponad dach; 2) wsp�lna sala, r�wnie� wyposa�ona w piec, s�u��ca za jadalni�, ze sto�em po�rodku, z lampami pod sufitem i szafami do przechowywania przer�nych instrument�w, jak luneta, barometr, termometr oraz zapasowe lampy, �eby w razie wypadku zast�pi� nimi lampy zainstalowane w latarni, i wreszcie ze stoj�cym pod jedn� ze �cian zegarem z wagami; 3) magazyny, gdzie umieszczono zapasy �ywno�ci na rok, pomimo �e uzupe�nienie zaopatrzenia i zmiana warty mia�y nast�powa� co trzy miesi�ce; by�y tam r�ne gatunki konserw, solone mi�so, peklowana wo�owina, s�onina, suszone jarzyny, marynarskie suchary, herbata, kawa, cukier, bary�ki z whisky i przepalank� oraz troch� lek�w do podr�cznej apteczki; 4) magazyn na rezerw� oliwy potrzebnej do lamp latarniczych; 5) magazyn, gdzie ulokowano zapas w�gla w ilo�ci maj�cej wystarczy� na potrzeby latarnik�w przez ca�y czas trwania zimy antarktycznej. Tak oto przedstawia� si� zesp� pomieszcze� tworz�cych wsp�lny p�kolisty budynek na skalnym tarasie. Wysoko�� wie�y wynosi�a trzydzie�ci dwa metry, a gdy si� do tego doda�o wysoko�� kopca, to �wiat�o w latarni p�on�o sze��dziesi�t osiem metr�w ponad poziomem morza. Mo�na je by�o dostrzec na oceanie z odleg�o�ci pi�tnastu mil, gdy� taki jest promie� wzroku ludzkiego przy tej wysoko�ci. Ale w rzeczywisto�ci zasi�g latarni wynosi� tylko dziesi�� mil, w tej bowiem epoce nie by�o jeszcze mowy o latarniach morskich funkcjonuj�cych przy u�yciu w�glowodoru czy elektryczno�ci. Zreszt� na tej dalekiej wyspie, gdzie utrzymywanie ��czno�ci nawet z najbli�szymi krajami by�o bardzo utrudnione, narzuca�a si� konieczno�� zastosowania systemu jak najprostszego i wymagaj�cego jak najmniej napraw. Przyj�to wi�c o�wietlenie olejem palnym, wyposa�aj�c instalacj� we wszelkie udoskonalenia b�d�ce w owym czasie do dyspozycji nauki i przemys�u. Nie trzeba dodawa�, �e Latarnia na Ko�cu �wiata mia�a �wiat�o sta�e, nic istnia�a bowiem obawa, �e jaki� kapitan pomyli je ze �wiat�em innej latarni, poniewa� �adnej innej nie by�o w tych okolicach, nawet, jak ju� powiedzia�em, na przyl�dku Horn. Nie uznano zatem za konieczne zr�nicowania �wiat�a b�yskami czy zaciemnieniami, co pozwoli�o zrezygnowa� z zainstalowania bardzo delikatnego mechanizmu, a co wi�cej, z jego napraw, nies�ychanie k�opotliwych na tej wyspie zamieszka�ej wy��cznie przez trzech latarnik�w. Opuszczaj�c wysp� przy do�� dobrej pogodzie, kapitan awiza m�g� si� przekona�, �e zar�wno aparatura, jak i praca nowej latarni morskiej nie pozostawiaj� nic do �yczenia. Rzecz jasna, �e jej sprawne funkcjonowanie zale�a�o wy��cznie od sumienno�ci i czujno�ci stra�nik�w. Je�li b�d� utrzymywali w porz�dku urz�dzenia latarni, starannie wymieniali zu�yte knoty, nape�niali lampy odpowiedni� mieszank� oliwy, umiej�tnie regulowali ci�g przez skracanie i wyd�u�anie szkie� os�aniaj�cych p�omie�, zapalali i gasili �wiat�a o wschodzie i zachodzie s�o�ca i nie zaniedbaj� w �adnym wypadku skrupulatnego nadzoru, latarnia na pewno odda wielkie us�ugi �egludze w tych odleg�ych strefach Oceanu Atlantyckiego. Nie by�o powodu w�tpi� w dobr� wol� i pilno�� Vasqueza oraz jego obydwu towarzyszy. Wyznaczeni do tej funkcji po �cis�ej selekcji dokonanej po�r�d licznych kandydat�w wszyscy trzej na swoich poprzednich stanowiskach dali dowody sumienno�ci, odwagi i wytrwa�o�ci. Trzeba tu jeszcze raz podkre�li�, �e bezpiecze�stwo trzech latarnik�w wydawa�o si� absolutnie pewne, pomimo �e Wyspa Stan�w le�y na odludziu, w odleg�o�ci tysi�ca pi�ciuset mil od Buenos Aires, sk�d jedynie mo�na by�o sprowadza� zaopatrzenie i pomoc. Nieliczni mieszka�cy Ziemi Ognistej, kt�rzy w�r�d lata przenosili si� tutaj, nie pozostawali nigdy d�ugo, a zreszt� byli oni zupe�nie niegro�ni. Gdy tylko ko�czyli po�owy, zaraz wracali przez Cie�nin� Le Maire'a, gdy� pilno im by�o znale�� si� znowu na wybrze�u Ziemi Ognistej czy na wyspach archipelagu. Co do innych przybysz�w, to nigdy nie zanotowano ich obecno�ci na wyspie. Brzegi jej napawa�y zbyt wielk� obaw� �eglarzy, �eby szukali tu schronienia, kt�re zreszt� mogli pewniej i �atwiej znale�� w paru innych miejscach Magellanii. Niemniej jednak zachowano wszelkie �rodki ostro�no�ci na wypadek pojawienia si� podejrzanych osobnik�w w zatoce Elgor. Przybud�wki mia�y mocne drzwi zamykane na zasuwy od wewn�trz, a kraty w oknach magazyn�w i pomieszcze� mieszkalnych by�y nie do wy�amania. Ponadto Vasquez, Moriz i Felipe zostali uzbrojeni w karabiny i rewolwery, a brak amunicji nie grozi� im na pewno. Wreszcie, w ko�cu korytarza prowadz�cego do podn�a wie�y wmurowano �elazne drzwi, kt�rych niepodobna by�oby rozbi� czy wywa�y�. Przedostanie si� inn� drog� do �rodka wie�y by�o niemo�liwe, bo przecie� ani przez w�skie strzelnice na schodach, wzmocnione solidnymi poprzeczkami, ani przez galeri� biegn�c� wok� latarni! Chyba �eby kto� si� tam wdrapa� po �a�cuchu piorunochronu. Takie oto prace o wielkim znaczeniu zosta�y w�a�nie zako�czone na wyspie Stan�w staraniem rz�du Republiki Argenty�skiej. ROZDZIA� TRZECI TRZEJ LATARNICY W tej porze roku, od listopada do marca, �egluga jest najbardziej o�ywiona w rejonie Magellanii. Wprawdzie morze bywa tam zawsze burzliwe, ale cho� nic nie potrafi powstrzyma� ani uspokoi� olbrzymich fal nadci�gaj�cych z obydwu ocean�w, to przynajmniej pogoda jest mniej wi�cej sta�a, a burze szybko przechodz�. W okresie tej mo�liwej aury parowce i �aglowce ch�tnie ryzykuj� op�yni�cie przyl�dka Horn. Jednak statki id�ce przez Cie�nin� Le Maire'a czy od po�udnia Wyspy Stan�w nie by�y tak liczne, �eby przerwa� monotoni� d�ugich dni tej pory roku. Nigdy nie dociera�o ich tu zbyt wiele, a sta�y si� jeszcze rzadszymi go��mi, odk�d rozw�j �eglugi parowej i udoskonalenie morskich map uczyni�y mniej niebezpieczn� Cie�nin� Magellana, kt�ra stanowi tras� kr�tsz� i zarazem �atwiejsz�. Na szcz�cie nuda, nieroz��cznie zwi�zana z pobytem w latarniach morskich, nie dokucza zbytnio stra�nikom obarczonym ich obs�ug�. Latarnikami s� zazwyczaj dawni marynarze lub dawni rybacy. Nie nale�� oni do ludzi, kt�rzy licz� dni i godziny, gdy� umiej� zawsze znale�� sobie zaj�cie i rozrywk�. Zreszt�, ich s�u�ba nie ogranicza si� do podtrzymywania �wiat�a w latarni pomi�dzy zachodem a wschodem s�o�ca. Vasquez i jego towarzysze mieli nakazane staranne obserwowanie wej�cia do zatoki Elgor, wyprawianie si� kilka razy w tygodniu na przyl�dek San Juan, obserwowanie wschodniego wybrze�a a� do cypla Several. Musieli jednak pami�ta�, �eby nie oddala� si� bardziej ni� trzy do czterech mil od latarni. Ponadto polecono im prowadzi� na bie��co �dziennik latarni�, notowa� w nim wszelkie wydarzenia, jakie mog�y zaj��, przej�cie w pobli�u statk�w �aglowych i parowych, ich narodowo��, nazwy, je�li je zasygnalizuj�, wraz z numerem, wysoko�� przyp�yw�w, kierunek i si�� wiatr�w, a tak�e zapisywa� obserwacje o pogodzie, d�ugotrwa�o�ci deszcz�w, cz�stotliwo�ci burz, spadaniu i podnoszeniu si� barometru, o temperaturze i innych zjawiskach, co w rezultacie mia�o pozwoli� na sporz�dzenie mapy meteorologicznej tej okolicy. Vasquez, Argenty�czyk z urodzenia, tak samo zreszt� jak Felipe i Moriz, mia� pe�ni� na Wyspie Stan�w funkcj� starszego stra�nika latarni. Liczy� w�wczas czterdzie�ci siedem lat. Mocny, o �elaznym zdrowiu i wyj�tkowej wprost wytrzyma�o�ci jak przysta�o na marynarzu, kt�ry przemierzy� kilkakrotnie wi�kszo�� ocean�w na obu p�kulach, energiczny, otrzaskany z niebezpiecze�stwem, potrafi� wyj�� ca�o z niejednej opresji, gdzie stawk� by�o �ycie. Nie tylko starsze�stwo wieku sprawi�o, �e mianowano go szefem ekipy, ale przede wszystkim zahartowany w trudach charakter, kt�ry wzbudza� pe�ne zaufanie. Chocia� w marynarce wojennej Republiki nigdy nie zaszed� wy�ej ni� do stopnia starszego bosmana, to jednak zako�czy� s�u�b� ciesz�c si� szacunkiem wszystkich. Tote� kiedy zacz�� si� ubiega� o prac� na Wyspie Stan�w, dow�dztwo marynarki powierzy�o mu j� bez najmniejszego wahania. Felipe i Moriz byli tak�e marynarzami, jeden mia� czterdzie�ci lat, drugi trzydzie�ci siedem. Vasquez zna� ich rodziny od dawna i to on poleci� ich kandydatury rz�dowi. Pierwszy, tak jak i Vasquez, by� kawalerem. Z tej tr�jki jedynie Moriz by� �onaty, ale bezdzietny. Po up�ywie trzech miesi�cy Vasquez, Felipe i Moriz zamusztruj� si� na �Santa F�, gdy awizo przywiezie na Wysp� Stan�w trzech nast�pnych latarnik�w, kt�rych oni z kolei zluzuj� po dalszych trzech miesi�cach. A wi�c w nast�pnej turze obejm� s�u�b� na wyspie w czerwcu, lipcu i sierpniu, czyli w samym �rodku zimy. Z tego wynika�o, �e cho� nie b�d� zbytnio cierpieli wskutek z�ej pogody podczas pierwszego swego pobytu tutaj, to jednak musz� si� liczy� z ci�kimi warunkami, kiedy powr�c� nast�pnym razem. Ale, jak mo�na sobie wyobra�a�, ta perspektywa bynajmniej ich nie przera�a�a. Przecie� b�d� ju� troch� zaaklimatyzowani i potrafi� bez uszczerbku dla zdrowia przetrwa� zi�b, wichury i wszelkie dokuczliwo�ci antarktycznej zimy. Pocz�wszy od tego dnia, od dziesi�tego grudnia, zosta�y wprowadzone regularne dy�ury. Ka�dej nocy lampy funkcjonowa�y pod nadzorem jednego z latarnik�w trzymaj�cego wacht� w dy�urce pod latarni�, gdy tymczasem dwaj pozostali odpoczywali w mieszkaniu. W ci�gu dnia wszystkie lampy przegl�dano, czyszczono, w razie potrzeby wymieniano knoty tak, aby z nastaniem zmroku latarnia mog�a wysy�a� swe pot�ne promienie. W wolnych chwilach, stosownie do polecenia, Vasquez i jego towarzysze wyprawiali si� nad otwarte morze, b�d� pieszo jednym czy drugim brzegiem zatoki Elgor, b�d� te� w �odzi pozostawionej do ich dyspozycji; by�a to szalupa p�pok�adowa wyposa�ona w grot i fok, trzymano j� w zatoczce, gdzie sta�a zupe�nie bezpiecznie, gdy� wysokie kraw�dzie g�rskie os�ania�y j� przed wiatrami ze wschodu, jedynymi, kt�rych nale�a�o si� obawia�. Rzecz jasna, �e kiedy latarnicy wyprawiali si� nad zatok� czy poza ogrodzenie, jeden z nich zawsze pozostawa� na warcie na g�rnej galerii latarni, bo mog�o si� zdarzy�, �e jaki� statek przep�ywaj�cy w pobli�u Wyspy Stan�w zechce poda� sw�j numer. Pierwsze dni po odp�yni�ciu awiza min�y bez jakiegokolwiek wydarzenia. Pogoda by�a nada� �adna, temperatura do�� wysoka. Termometr wskazywa� nieraz 10 stopni powy�ej zera. Pomi�dzy wschodem a zachodem s�o�ca wiatr d�� �agodnie od morza, potem, pod wiecz�r, zmienia� kierunek, to znaczy powraca� na p�nocny zach�d i dmucha� od l�du z obszernych r�wnin Patagonii i Ziemi Ognistej. Przez par� godzin pada�y deszcze, a poniewa� temperatura ros�a, nale�a�o spodziewa� si� niebawem burz, kt�re mog�y przynie�� zmian� warunk�w atmosferycznych. Tego dnia przed wieczorem, zanim nadszed� moment zapalania lamp, Vasquez, Felipe i Moriz siedz�c na galerii otaczaj�cej latarni�, gaw�dzili sobie jak zwykle i jak zwykle starszy stra�nik nadawa� kierunek rozmowie oraz j� podsyca�. - No i jak, ch�opcy? - zapyta�, starannie nabiwszy fajk�, a za jego przyk�adem natychmiast poszli obaj koledzy. - Co powiecie na to nowe �ycie? Zaczynacie si� przyzwyczaja�? - Oczywi�cie, Vasquez - odpar� Felipe. - Zreszt� w tak kr�tkim czasie nie mo�na ani dozna� wi�kszych przykro�ci, ani zm�czy� si� zbytnio. - Masz racj� - przytakn�� Moriz - w ten spos�b nasze trzy miesi�ce przelec� szybciej, ni� sobie wyobra�a�em. - Tak, m�j ch�opcze, przemkn� jak korweta pod wszystkimi �aglami! - Co si� tyczy statk�w - zauwa�y� Felipe - to dzisiaj nie widzieli�my ani jednego, nawet na horyzoncie... - Nadejd�, Felipe, nadejd� - odpar� Vasquez, zaokr�glaj�c d�o� nad oczami, jak gdyby chcia� z niej zrobi� lunet�. - Nie warto by�o stawia� na Wyspie Stan�w tej pi�knej latarni, wysy�aj�cej promienie na dziesi�� mil w morze, gdyby �aden statek nie mia� z niej skorzysta�. - A co do �Santa F�, kt�ry wyszed� st�d dopiero pi�� dni temu, to jego rejs potrwa... - zacz�� Moriz. - Tyle potrwa, ile potrzeba - przerwa� mu Vasquez - najwy�ej jeszcze tydzie�, przypuszczam! Pogoda jest pi�kna, morze spokojne, wiatr dmucha z dobrej strony. Awizo ma wiatr w �aglach dzie� i noc, a je�li do tego doda� maszyn�, to dziwi�bym si� bardzo, gdyby nie wyci�ga� swoich dziewi�ciu w�z��w. - W tym momencie - powiedzia� Felipe - na pewno min�� ju� Cie�nin� Magellana i oddali� si� od Przyl�dka Dziewic o jakie� pi�tna�cie mil... �atwo zrozumie�, �e pami�� o �Santa F� by�a jeszcze �ywa w umys�ach tych dzielnych ludzi. Czy� ten okr�t nie by� jak gdyby skrawkiem ziemi ojczystej, kt�ry ich opu�ci�, �eby wr�ci� do domu? W my�lach b�d� mu towarzyszyli do samego ko�ca podr�y. - Uda� ci si� po��w? - zapyta� Vasquez F�lipego. - Nie najgorzej, Vasquez, z�owi�em na w�dk� par� tuzin�w babek, a r�k� je�okraba wa��cego dobre trzy funty; chcia� umkn�� pomi�dzy ska�ami. - To �wietnie - ucieszy� si� Vasquez - i nie b�j si�, �e spustoszysz zatok�! Ludzie m�wi�, �e im wi�cej �owi si� ryb, tym wi�cej ich jest, a to pozwoli nam zaoszcz�dzi� zapasy suszonego mi�sa i solonej s�oniny. Co za� do jarzyn... - A ja - oznajmi� Moriz - zszed�em a� do bukowego lasu. Wykopa�em tam kilka korzeni, a poniewa� podpatrzy�em kucharza z awiza, kt�ry si� na tym zna, upitrasz� wam z nich ca�� mich� pyszno�ci. - Znakomicie - powiedzia� Vasquez - gdy� nie nale�y nadu�ywa� konserw, nawet najlepszych. Nigdy nie s� one tyle warte, co �wie�o ubita zwierzyna, �wie�o z�owione ryby czy �wie�o zerwane jarzyny! - Przyda�oby si�, �eby nas odwiedzi�o troch� zwierz�t z g��bi wyspy... na przyk�ad para guanako lub jakie� inne. - Nie m�wi�, �e pol�dwica czy udziec guanako s� do pogardzenia - stwierdzi� Vasquez. - Za dobry kawa� dziczyzny �o��dek tylko powie dzi�kuj�, gdy mu si� j� poda. Tote� je�eli zwierzyna si� pojawi, postaramy si� j� ubi�. Ale uwaga, ch�opcy, nie oddalajcie si� od ogrodzenia, �eby zapolowa� na grubego czy drobnego zwierza. Najwa�niejsze - to przestrzeganie regulaminu i nieoddalanie si� od latarni, chyba tylko �eby obserwowa�, co si� dzieje w zatoce Elgor i mi�dzy przyl�dkiem San Juan a cyplem Diegos. Od chwili rozpocz�cia prac w pobli�u zatoki Elgor nie zauwa�ono �adnego zwierz�cia. Pierwszy oficer z �Santa F�, zami�owany my�liwy, par� razy pr�bowa� zapolowa� na guanako. Jego usi�owania by�y daremne, chocia� zapuszcza� si� pi�� czy sze�� mil w g��b wyspy. Wprawdzie nie brak�o tam grubego zwierza, jednak pokazywa� si� zbyt daleko, �eby go mo�na by�o ustrzeli�. Gdyby pierwszy oficer przeby� wzniesienia i uda� si� poza port Parry, gdyby dotar� do przeciwleg�ego kra�ca wyspy, mo�e mia�by wi�cej szcz�cia. Ale tam, gdzie wznosi�y si� wysokie szczyty, w zachodniej cz�ci, posuwanie si� by�oby nies�ychanie trudne, tote� ani on, ani nikt z za�ogi �Santa F� nigdy nie dotar� z rozpoznaniem w okolice Przyl�dka �w. Bart�omieja. W nocy z 16 na 17 grudnia, kiedy Moriz pe�ni� wart� od sz�stej do dziesi�tej, z kierunku wschodniego ukaza�o si� �wiat�o. By�o to niew�tpliwie �wiat�o statku, pierwsze, jakie dostrze�ono na wodach wyspy, odk�d wybudowano tu latarni� morsk�. Moris s�usznie pomy�la�, �e ten fakt powinien zainteresowa� koleg�w, kt�rzy jeszcze nie spali, tote� zbieg� do nich. Vasquez i Felipe natychmiast poszli z nim na g�r� i uzbroiwszy si� w lunety zaj�li miejsca w oknie wychodz�cym na wsch�d. - �wiat�o jest bia�e - twierdzi Vasquez. - A wi�c nie jest to �wiat�o pozycyjne - doda� Felipe - gdy� by�oby zielone albo czerwone. Uwaga by�a s�uszna. Nie chodzi�o tu o �wiat�o pozycyjne umieszczone, zale�nie od koloru, na lewej czy prawej burcie statku. - Poniewa� �wiat�o jest bia�e - uzupe�ni� swoje obserwacje Vasquez - znaczy, �e latarnia zawieszona jest na sztagu fokmasztu, a zatem, �e na wprost wyspy p�ynie parowiec. Co do tego nikt nie mia� �adnych w�tpliwo�ci. Na pewno by� to parowiec zbli�aj�cy si� do przyl�dka San Juan. Czy wejdzie do Cie�niny Le Maire'a, czy te� wybierze drog� po�udniow�? Takie oto pytanie zadawali sobie latarnicy. Tote� uwa�nie �ledzili ruchy statku, w miar� jak si� przybli�a� i po p� godzinie byli ju� pewni jego kursu. Parowiec, zostawiaj�c latarni� morsk� po lewej burcie na s�d-s�d-we�cie, wyra�nie skierowa� si� ku cie�ninie. W chwili gdy mija� rozwarcie zatoki San Juan, mo�na by�o dostrzec jego czerwone �wiat�o, a potem statek znikn�� w�r�d ciemno�ci. Oto pierwszy statek, kt�ry odnotowa� istnienie Latarni na Ko�cu �wiata - zawo�a� Felipe. - Ale nie ostatni - zapewni� go Vasquez. Nazajutrz rano Felipe zasygnalizowa� wielki �aglowiec na horyzoncie. Niebo by�o czyste, lekka bryza z po�udniowego wschodu przep�dzi�a mg�y, co pozwoli�o zobaczy� statek ju� z odleg�o�ci co najmniej dziesi�ciu mil. Vasquez i Moriz, kt�rych Felipe przywo�a�, wdrapali si� na galeri� latarni. Statek wida� by�o poza najdalszymi ska�ami stercz�cymi z wody, troch� na prawo od zatoki Elgor, pomi�dzy cyplem Diegos a cyplem Several. Statek p�yn�� szybko pod pe�nymi �aglami, z pr�dko�ci�, kt�r� mo�na by�o oszacowa� co najmniej na dwana�cie czy trzyna�cie w�z��w. Szed� lewym halsem. Ale poniewa� trzyma� kurs pro�ciutko na Wysp� Stan�w, nie mo�na by�o jeszcze si� zorientowa�, czy minie j� z lewej czy z prawej strony. Jak prawdziwi ludzie morza, kt�rych te sprawy zawsze interesuj�, Vasquez, Felipe i Moriz zajadle dyskutowali na ten temat. Wreszcie okaza�o si�, �e racj� mia� Moriz, kt�ry twierdzi�, �e �aglowiec nie szuka wej�cia do cie�niny. Rzeczywi�cie, kiedy by� nie dalej ni� o p�torej mili od brzegu, zrobi� zwrot przez sztag, �eby op�yn�� cypel Several. By� to du�y statek o wyporno�ci co najmniej tysi�ca o�miuset ton, o�aglowany jak tr�jmasztowa barka przypominaj�ca klipry budowane w Ameryce i posiadaj�ce rzeczywi�cie wspania�� szybko��. - Bodaj moja luneta zamieni�a si� w parasol - zawo�a� Vasquez - je�eli nie wyszed� ze stoczni w Nowej Anglii! - Mo�e nam prze�le sw�j numer? - powiedzia� Moriz. - Spe�ni�by tylko sw�j obowi�zek- spokojnie odpar� szef. Tak si� te� sta�o w chwili, kiedy kliper mija� cypel Several. Na gafel bezanmasztu wci�gni�to ca�� seri� chor�giewek, a te sygna�y Vasquez przet�umaczy� natychmiast, gdy tylko zajrza� do ksi�gi znajduj�cej si� w wartowni pod latarni�. By� to �Montank� z bosto�skiego portu w Nowej Anglii w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Latarnicy odpowiedzieli mu, wci�gaj�c argenty�sk� bander� na pr�t piorunochronu i dalej obserwowali statek, dop�ki czubki jego maszt�w nie znikn�y za wzg�rzami przyl�dka Webster, na po�udniowym brzegu wyspy. - No, a teraz - powiedzia� Vasquez - pozostaje nam �yczy� szcz�liwej podr�y �Montankowi� i oby nieba sprawi�y, �eby nie z�apa�a go burza w pobli�u przyl�dka Horn. Przez par� nast�pnych dni morze by�o prawie puste. Latarnicy zdo�ali tylko zauwa�y� jeden czy dwa �agle na wschodnim widnokr�gu. A� do dwunastego grudnia nie mieli nic do zanotowania, z wyj�tkiem obserwacji meteorologicznych. Pogoda sta�a si� do�� kapry�na, a wiatr zmieni� gwa�townie kierunek z p�nocnego wschodu na po�udniowy wsch�d. Parokrotnie spad�y do�� obfite deszcze, niekiedy towarzyszy� im grad, co wskazywa�o na pewne na�adowanie elektryczne atmosfery. Mo�na by�o zatem obawia� si� burz, kt�re s� zawsze niebezpieczne, a zw�aszcza o tej porze roku. Rankiem dwudziestego pierwszego grudnia Felipe spacerowa� pal�c fajk� po terenie latarni, kiedy wyda�o mu si�, �e od strony bukowego lasu dostrzega jakie� zwierz�. Obserwowa� je przez par� minut, a potem poszed� do sali po lunet�. Rozpozna� bez trudu guanako wi�kszego kalibru. Nadarza�a si� mo�e okazja do strza�u. Vasquez i Moriz natychmiast wyszli z budynku i do��czyli do niego. Ca�a tr�jka zdecydowa�a, �e trzeba zapolowa�. Gdyby uda�o si� trafi� guanako, by�by to dodatek w postaci �wie�ego mi�sa, a zatem przyjemne urozmaicenie zwyk�ego jad�ospisu. Oto co ustalili zgodnie wszyscy trzej: Moriz, uzbrojony w jeden z karabin�w, wyjdzie za ogrodzenie i postara si� niepostrze�enie zaj�� stoj�ce nieruchomo zwierz� od ty�u i nap�dzi� je w stron� zatoki, gdzie Felipe b�dzie ju� na nie czatowa�. - W ka�dym razie uwa�ajcie dobrze, ch�opcy - zaleci� im Vasquez. - Te zwierzaki maj� �wietne ucho i wspania�y w�ch. Kiedy tylko guanako zobaczy czy poczuje Moriza nawet z daleka, umknie tak szybko, �e nie b�dziecie mogli ani strzela�, ani go obej��. Wtedy dajcie mu uciec, gdy� nie wolno wam si� zbytnio oddala�... Zrozumieli�cie? - Tak jest - odpowiedzia� Moriz. Vasquez i Felipe ustawili si� na tarasie i, patrz�c przez lunet�, stwierdzili, �e guanako nie ruszy� si� z tego miejsca, gdzie si� w pierwszej chwili pokaza�. Wtedy zacz�li obserwowa� Moriza. Ten skrada� si� ku bukowemu laskowi, sk�d kryj�c si� za drzewami zdo�a, by� mo�e, nie p�osz�c zwierz�cia, dotrze� do ska�, �eby zaj�� ofiar� od ty�u i zmusi� do ucieczki w stron� zatoki. Koledzy mogli �ledzi� go wzrokiem a� do chwili, kiedy dopad� lasu i w nim znikn��. Up�yn�o mniej wi�cej p� godziny. Guanako dalej sta� nieruchomo i teraz Moriz powinien by� znajdowa� si� w takiej odleg�o�ci, �eby mu pos�a� kulk�. Vasquez i Felipe czekali zatem, �e rozlegnie si� strza� i zwierz� padnie l�ej lub ci�ej zranione albo te� umknie co si� w nogach. Tymczasem nikt nie wystrzeli�, natomiast ku najwy�szemu zdumieniu Vasqueza i Felipego, guanako zamiast pierzchn��, wyci�gn�� si� na skale bezw�adny ze zwieszonymi lu�no nogami i sflacza�ym tu�owiem, jak gdyby nie m�g� sta� o w�asnych si�ach. Prawie w tej samej chwili Moriz, kt�ry zd��y� ju� przekra�� si� za ska�y, ukaza� si� ich oczom i skoczy� do zwierz�cia, ale ono nawet si� nie poruszy�o. Potem, odwracaj�c si� w stron� latarni, zrobi� gest nie pozostawiaj�cy cienia w�tpliwo�ci: wzywa� koleg�w, �eby przyszli do niego jak najszybciej. - Sta�o si� co� niezwyk�ego - powiedzia� Vasquez. - Chod�, Felipe. Obaj zbiegli bez namys�u z kopca i pod��ali w stron� bukowego lasu. W niespe�na p� godziny przebyli dziel�c� ich od towarzysza odleg�o��. - No i co... z guanako? - zapyta� Vasquez. - Macie go tu - odpar� Moriz, wskazuj�c na rozci�gni�te u jego st�p zwierz�. - Zdech�? - zapyta� Felipe. - Tak, nie �yje - po�wiadczy� Moriz. - To chyba ze staro�ci! - zawo�a� Vasquez. - Nie... wskutek rany! - Jak to? Zwierz� by�o ranne? - Dosta�o kul� w bok. - Kul� w bok... - powt�rzy� Vasquez. Tak, to by�o wi�cej ni� pewne. Guanako zosta� trafiony kul�, przywl�k� si� a� do tego miejsca i pad�. - A wi�c na wyspie s� my�liwi... - wyszepta� Vasquez. Nieruchomy i zamy�lony, powi�d� zaniepokojonym wzrokiem dooko�a. ROZDZIA� CZWARTY KONGRE I JEGO SZAJKA Gdyby Vasquez, Felipe i Moriz przenie�li si� na zachodni kraniec Wyspy Stan�w, stwierdziliby, jak bardzo wybrze�e r�ni si� swoj� rze�b� od tego, kt�re si� rozci�ga pomi�dzy przyl�dkiem San Juan a cyplem Several. Tutaj wida� by�o tylko wzg�rza, osi�gaj�ce wysoko�� dwustu st�p, w wi�kszo�ci wypadk�w ostro zako�czone i urwisto spadaj�ce do g��bokiej toni, bezustannie poruszanej gwa�townym przybojem, nawet w czasie zupe�nie spokojnej pogody. Poza ja�owymi wzniesieniami, kt�rych szczeliny, rozpadliny i p�kni�cia dawa�y schronienie chmarom morskich ptak�w, stercza�y z wody liczne skupiska ska� podwodnych, a niekt�re z nich, podczas odp�ywu, si�ga�y a� na dwie mile w morze. Pomi�dzy nimi wi�y si� w�skie kana�y, po kt�rych mog�yby �eglowa� najwy�ej tylko lekkie cz�na. Tu i �wdzie rozci�ga�y si� �awice �wiru, dywany z piasku z k�pkami anemicznych ro�lin morskich, usiane muszelkami rozgniecionymi ci�arem fal przyp�ywu. W skalnych �cianach nie brak�o pieczar g��bokich, suchych, ciemnych, o w�skich wylotach, kt�rych nie omiata�y wichry ani nie zalewa�y fale nawet w najgorszych okresach zr�wnania dnia z noc�. Mo�na by�o si� do nich dosta� po kamiennych �cie�kach oraz rumowiskach skalnych, kt�re wielkie przyp�ywy rozrzuca�y wci�� na nowo. Ci�kie do przebycia parowy wiod�y do samych szczyt�w, ale �eby dotrze� do p�askowy�a w centrum wyspy, trzeba by�o sforsowa� grzbiety o wysoko�ci ponad dziewi��set metr�w, pokonuj�c przestrze� co najmniej pi�tnastu mil. Og�lnie bior�c, dziki i pustynny charakter wyspy wyst�powa� jeszcze wyra�niej z tej strony na przeciwnym kra�cu wybrze�a, gdzie otwiera�a si� zatoka Elgor. Chocia� zachodni� cz�� Wyspy Stan�w nieco os�ania�y od p�nocno-zachodnich wiatr�w g�ry Ziemi Ognistej i Archipelagu Magellana, to morze szala�o tam z tak� sam� w�ciek�o�ci�, jak w pobli�u przyl�dka San Juan, cypla Diegos i cypla Several. Wprawdzie dobrze si� sta�o, �e zbudowano jedn� latarni� morsk� od strony Atlantyku, ale druga, od strony Pacyfiku, by�aby nie mniej przydatna dla statk�w szukaj�cych Cie�niny Le Maire'a po op�yni�ciu przyl�dka Horn. Mo�e rz�d chilijski zastrzeg� sobie w owym czasie prawo p�j�cia za przyk�adem Republiki Argenty�skiej? W ka�dy razie, gdyby takie prace podj�to r�wnocze�nie na obu kra�cach Wyspy Stan�w, utrudni�oby to bardzo sytuacj� pewnej bandy z�oczy�c�w, kt�ra si� schroni�a w pobli�u Przyl�dka �w. Bart�omieja. Przed kilkoma laty ci zbrodniarze wyl�dowali przy wej�ciu do zatoki Elgor. Odkryli tam g��bok� pieczar� w przybrze�nych ska�ach. Dawa�a im �wietne schronienie, a poniewa� nigdy �aden statek nie zawija� na Wysp� Stan�w, znajdowali si� tam w najzupe�niejszym bezpiecze�stwie. Banda z�o�ona z dwunastu opryszk�w mia�a za herszta pewnego osobnika imieniem Kongre, jego za� pomocnik nazywa� si� Carcante. W tej zbieraninie ludzi pochodz�cych z Ameryki Po�udniowej pi�ciu by�o narodowo�ci argenty�skiej b�d� chilijskiej. Co za� do pozosta�ych, prawdopodobnie mieszka�c�w Ziemi Ognistej zwerbowanych przez Kongrego, to musieli o