4970

Szczegóły
Tytuł 4970
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4970 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4970 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4970 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WIKTOR HUGO KATEDRA MARII PANNY W PARY�U Tom drugi KSI�GA SI�DMA O NIEBEZPIECZE�STWIE POWIERZANIA KOZIE TAJEMNICY Up�yn�o kilka tygodni. Nadesz�y pierwsze dni marca. S�o�ce, kt�rego Dubartas *, ten klasyczny ojciec peryf ra- zy, nie nazwa� by� jeszcze �wielkim ksi�ciem �wiec", nie- mniej mimo to by�o radosne i promienne. By� to jeden z owych dni wiosennych, kt�re s� tak pi�kne, tak ciep�e i �agodne, �e ca�y Pary�, wysypuj�c si� na place i aleje, �wi�ci je jak niedziele. W te dni jasne i pogodne portal katedry Marii Panny trzeba podziwia�, szczeg�lnie o pewnej godzinie, w owej chwili kiedy s�o�ce, chyl�c si� ku zachodowi, prawie �e prosto spogl�da w twarz katedrze. Promienie jego, coraz to bardziej poziome, schodz� powoli z kamieni, kt�rymi wybrukowany jest plac, i wst�puj� prostopadle na pion fasady, uwyda- tniaj�c tysi�czne rze�by na tle cieni od nich padaj�- cych, a ogromna �rodkowa rozeta p�onie, niby oko cyklopa rozpalone blaskiem ku�ni. By�a to w�a�nie ta godzina. Naprzeciwko wysokiej katedry, ca�ej w czerwieni za- chodz�cego s�o�ca, na kamiennym balkonie, umiesz- czonym nad przedsionkiem ozdobnej gotyckiej kamie- nicy stoj�cej na rogu placu i ulicy Katedralnej, siedzia�o kilka pi�knych dziewcz�t �miej�c si�, gwarz�c i swawo- l�c mile. Po d�ugo�ci welon�w, co z wierzcho�ka ich spiczastych, przybranych sznurkami pere� kwef�w sp�ywa�y a� po obcas pantofelka, po cienko�ci haftowa- nych staniczk�w, kt�re okrywa�y ich ramiona, g��bo- ko � wedle zalotnej mody �wczesnej � ods�aniaj�c pi�kne dziewcz�ce szyje, po suto�ci halek, cenniejszych jeszcze ni�li zwierzchnie suknie (jak�e cudowne wyszu- kanie w stroju!), po gazach, jedwabiach i aksamitach, z kt�rych wszystko to uszyte by�o, a nade wszystko po bia�o�ci ich r�k �wiadcz�cej, �e nie nawyk�y do pracy, �atwo odgadn�� mog�e� dziedziczki bogatych, szlachec- kich rod�w. Rzeczywi�cie, by�a to Lilia de Gondelaurier z towarzyszkami swymi: Dian� de Christeuil, Amelott� de Montmichel, Kolomb� de Gaillefontaine i pann� de Champchevrier, ma�� jeszcze dziewczynk�; c�ry znako- mitych dom�w, zebrane w tej chwili u pani de Gonde- laurier, czcigodnej wdowy, w oczekiwaniu na przybycie ja�nie o�wieconego pana de Beaujeu i ma��onki jego, kt�rzy w kwietniu zjecha� mieli do Pary�a i dokona� wyboru towarzyszek honorowych dla ksi�niczki Ma�go- rzaty, przysz�ej �ony delfina Francji. Panny te uda� si� mia�y do Pikardii w orszaku, kt�ry przywita ksi�niczk� i przejmie j� z r�k Flamand�w. Ot� ca�a szlachta, na trzydzie�ci mil dooko�a, zabiega�a o to wyr�nienie dla swych c�rek i wiele rodzin ju� zwioz�o je czy te� wy- s�a�o do Pary�a. Siedz�ce na balkonie panienki powie- rzone zosta�y przez rodzic�w przezornej i ze wszech miar zaufania godnej opiece pani Alojzy de Gondelau- rier, wdowy po dawnym dow�dcy halabardnik�w kr�- lewskich, kt�ra z jedyn� c�rk� mieszka�a w swoim domu przy placu przed katedr� Marii Panny w Pary�u. Z balkonu, na kt�rym siedzia�y panienki, wchodzi�o si� do komnaty bogato obitej flandryjsk� sk�r� p�owej barwy, t�oczon� v/ ��ty dese�. R�wnoleg�e belki stro- pu cieszy�y oko mn�stwem rze�b misternych, z�oconych i malowanych. Na rze�bionych skrzyniach l�ni�y pyszne emalie, fajansowy �eb dzika wie�czy� wspania�y kre- dens, kt�rego dwa stopnie �wiadczy�y, �e gospodyni do- mu jest wdow� po udzielnym panu. W g��bi, przy wy- sokim kominku ozdobionym obficie herbowymi tarcza- mi, w bogatym fotelu, czerwonym aksamitem krytym, siedzia�a pani de Gondelaurier, kt�rej pi��dziesi�t pi�� lat �ycia r�wnie wyra�nie wypisane by�y w stroju, jak i na twarzy. Przy niej sta� m�odzieniec do�� okaza�ej postawy, ale nieco pysza�kowaty i pr�ny, jeden z tych pi�knych kawaler�w, kt�rzy podbijaj� serca wszystkich kobiet, cho� ludzie stateczni i umiej�cy odczytywa� z twarzy charaktery pogardliwie machaj� na ich widok r�k�. Kawaler �w nosi� �wietny str�j kapitana kr�lew- skich �ucznik�w, str�j nazbyt podobny do kostiumu Jo- wisza, kt�ry podziwia� mo�na ju� by�o w pierwszej ksi�dze tej opowie�ci, by�my mieli nu�y� czytelnika po- wt�rnym jego opisywaniem. Panny rozsiad�y si� i w komnacie, i na balkonie, na poduszkach z utrechckiego aksamitu lamowanych z�o- tem i na taburetach z d�bowego drzewa rze�bionych w kwiaty i r�ne figury. Ka�da trzyma�a na kolanach cz�� haftowanej na kanwie tkaniny, nad kt�r� wsp�l- nie pracowa�y. Tkanina spada�a a� na kobierzec przy- krywaj�cy posadzk�. Rozmawia�y ze sob� owym szeptem pe�nym st�u- mionych �miech�w, kt�rym zwykle rozmawiaj� dziew- cz�ta, gdy znajduje si� w�r�d nich m�ody kawaler. A kawaler �w, kt�rego obecno�� by�a przyczyn� tylu za- bieg�w kobiecych ambicji, niewiele jako� dba� o nie i kiedy pi�kne panny na wy�cigi stara�y si� zwr�ci� na siebie jego uwag�, on ca�kowicie by� poch�oni�ty pole- rowaniem sprz�czki u pasa zamszow� r�kawic�. Co kilka chwil stara matrona zwraca�a si� do� z ja-" kim� cichym s�owem, a on odpowiada� z uprzejmo�ci� jakby przyci�k� i wymuszon� nieco. Po u�miechach, po nieznacznych znakach porozumiewawczych, po spoj- rzeniach, kt�re pani de Gondelaurier, odzywaj�c si� po cichu do kapitana, rzuca�a w stron� c�rki swej Lilii, bez trudu mo�na by�o zauwa�y�, �e mamy tu do czynienia z postanowionym ju� narzecze�stwem, z ma��e�stwem, niedalekim zapewne, m�odego kawalera i Lilii. A po ch�odnym zak�opotaniu oficera mo�na by�o te� bez trudu zauwa�y�, �e � z jego przynajmniej strony � z mi�o- �ci� nie mamy tu ju� do czynienia. Mina jego wyra�a�a przymus i nud�, kt�r� nasi garnizonowi podporucznicy okre�liliby niezr�wnanie s�owami: �pieska s�u�ba". Zacna matrona, zadurzona w c�rce jak wszystkie matki na �wiecie, nie dostrzega�a, jak umiarkowanym by� zapa� oficera, i po cichu stara�a si� usilnie, by nie przeoczy� �adnej z niezliczonych doskona�o�ci, z jakimi Lilia wbija igie�k� w tkanin� czy snuje ni� z motka. � Sp�jrz, mi�y krewniaku � m�wi�a ci�gn�c go za r�kaw, by m�c mu to szepn�� na ucho � sp�jrz�e na ni�! O, pochyla si� w�a�nie! � W samej rzeczy � odpowiada� m�odzieniec i ponownie pogr��a� si� w swym lodowatym i roztar- gnionym milczeniu. Po chwili zn�w trzeba si� by�o schyli� i pani Alojza m�wi�a do�: � Czy widzieli�cie kiedy twarzyczk� milsz� i weselu sz� ni� twarzyczka waszej narzeczonej? Czy� mo�na mie� bielsz� p�e� i z�ocistsze w�osy? czy� d�onie jej nie s� doskona�e? a ta szyja czy� nie przegina si� zachwy- caj�co, niby u �ab�dzia? Jak�e wam zazdroszcz� czasem! Jak�e szcz�liwi jeste�cie, �e�cie m�czyzn�, brzyd- ki swawolniku! Prawda, �e moja Lilia jest zachwy- caj�co pi�kna i �e jeste�cie w niej do szale�stwa za- kochani? � Bez w�tpienia � odpowiada� my�l�c o czym innym. � Przem�wcie do niej � rzek�a nagle pani Alojza tr�caj�c go w rami�. � Porozmawiajcie z ni�! Sta- li�cie si� bardzo nie�miali. Mo�emy zapewni� czytelnika, �e nie�mia�o�� nie by�a ani cnot�, ani wad� kapitana. Zabra� si� jednak do wy- pe�nienia tego, czego ode� za��dano. � Pi�kna kuzynko � rzek� zbli�aj�c si� do Lilii � c� to przedstawia haft, nad kt�rym tak pilnie pracu- jesz? � Mi�y kuzynie � niech�tnym tonem odpowiedzia�a Lilia � ju� trzy razy powtarza�am wam, �e grot� Ne- ptuna *. Nietrudno by�o poj��, �e Lilia o wiele ja�niej ni� matka zdaje sobie spraw� z oboj�tno�ci i roztargnienia kapitana. Poczu�, �e wypada z ni� porozmawia�. � I dla kogo to ca�e neptu�stwo? � zapyta�. � Dla opactwa Sw. Antoniego Polnego � odpar�a Lilia nie podnosz�c oczu. Kapitan uj�� d�oni� brzeg haftu. � A kt� to taki, mi�a kuzynko, �w gruby hajduk, co nad�� policzki i w tr�b� dmucha? � To Tryton * � odpowiedzia�a. W kr�tkich odpowiedziach Lilii brzmia�a wci�� nut- ka d�su. M�odzieniec zrozumia�, �e nale�y szepn�� jej co� na uszko, jakie� g�upstwo, jak�� grzeczno��, byle co. Pochyli� si� wi�c, lecz nie umia� znale�� w wyobra�ni swojej nic czulszego, nic tkliwszego nad takie oto s�owa: � Dlaczego wasza pani matka ci�gle jeszcze nosi sp�dnic� haftowan� w herby, jak nasze prababki z cza- s�w Karola VII? Powiedzcie� jej, mi�a kuzyneczko, �e to moda niedzisiejsza i �e te zawiasy i wawrzyny l na sukni wyszyte czyni� j� podobn� do chodz�cego para- wanu sprzed kominka. Wierzcie mi, �e nie siada si� ju� na swej herbowej tarczy, przysi�gam wam! Lilia podnios�a na� swe pi�kne oczy i spojrza�a z wy- rzutem. � I to ju� wszystko, co mi przysi�c chcecie? � rze- k�a cicho. 1 Gondelaurier: gond � zawias, laurier � wawrzyn. Tymczasem cna pani Alojza, uradowana, �e tak szep- cz� pochyleni ku sobie, rzek�a bawi�c si� zapi�ciem swej ksi��ki do nabo�e�stwa: � Wzruszaj�cy obrazek mi�o�ci! Kapitan, coraz bardziej zak�opotany, zn�w uchwyci� si� haftu. � Naprawd�, prze�liczna rob�tka! � zawo�a�. S�ysz�c to Kolomba de Gaillefontaine, te� pi�kna blondynka o bia�ej cerze, wdzi�cznie przyodziana w b��- kitny adamaszek, odezwa�a si� nie�mia�o, niby to' do Lilii, lecz w nadziei, �e pi�kny kapitan odpowie na jej s�owa: � Droga Lilio de Gondelaurier, czy ogl�da�a� kiedy kobierce w pa�acu Roche-Guyon? � W tym pa�acu, co to stoi przy ogrodzie Bieli�niar- ni Luwru? � zapyta�a ze �miechem Diana de Christeuil, kt�ra mia�a �liczne z�by, wi�c �mia�a si� te� przy ka�- dej okazji. � Tam gdzie jest ta stara, wielka wie�a z dawnych mur�w warownych Pary�a? � dorzuci�a Amelotta de Montmichel, �adna, �wie�a brunetka w lokach, kt�ra mia�a zwyczaj wzdycha�, jak Diana �mia� si�, sama nie wiedz�c czemu. � Droga Kolombo � odezwa�a si� pani Alojza � czy�by� m�wi�a o tym pa�acu, kt�ry za panowania Ka- rola VI nale�a� do pana de Bacqueville? S� tam w isto- cie wspania�e i wielkiej ceny kobierce. � Za Karola VI! Za Karola VI! � mrukn�� m�ody kapitan podkr�caj�c w�sa. � M�j Bo�e! Stare dzieje przypomina sobie zacna matrona. A pani de Gondelaurier m�wi�a dalej: � Pi�kne, prawdziwie pi�kne kobierce. Roboty tak misternej, �e za osobliwo�� uchodz�. W tej chwili Beran�era de Champchevrier, szczuplut- ka, siedmioletnia dziewczynka, kt�ra spogl�da�a na plac przez prze�rocza w kszta�cie li�cia koniczyny wyci�te w balustradzie balkonu, krzykn�a: � O, sp�jrzcie, Lilio, mi�a matko chrzestna! jaka �li- czna tancerka z b�benkiem ta�czy tam na placu w�r�d zbiegowiska miejskiego posp�lstwa! Rzeczywi�cie, s�ycha� by�o d�wi�k baskijskiego b�- benka. � Pewnie jaka� Cyganka � rzek�a Lilia, niedbale odwracaj�c si� w stron� placu. � Zobaczmy! Zobaczmy! �- zawo�a�y wszystkie jej ciekawe towarzyszki i podbieg�y do balustrady; Lilia wolno posz�a za nimi rozmy�laj�c o oboj�tno�ci narze- czonego, a on, uradowany wydarzeniem, kt�re kres k�ad�o k�opotliwej rozmowie, cofn�� si� w g��b komnaty z zadowolon� min� zluzowanego ze s�u�by �o�nierza. A przecie� s�u�ba przy pi�knej Lilii mi�a by�a i s�odka i tak� mu si� niegdy� wydawa�a; lecz spowszednia�a ju� kapitanowi, a blisko�� �lubu sprawi�a, �e z ka�dym dniem coraz bardziej oboj�tnia�. By� zreszt� w uczu- ciach niesta�y, a gust � czy� trzeba m�wi� o tym? � do�� mia� pospolity. Cho� znakomitego rodu, nabawi� si� pod sw� zbroj� niejednego wojackiego przyzwycza- jenia. Lubi� ober�� i wszelkie jej uciechy. Swobodnie czu� si� tylko w�r�d grubych �art�w, �o�nierskich umiz- g�w, w�r�d �atwych pi�kno�ci i �atwych zdobyczy. Wy- ni�s� by� wprawdzie z rodzinnego domu nieco wykszta�- cenia i po�oru; lecz zbyt m�odo wyruszy� w �wiat, zbyt m�odo zazna� obozowego �ycia i twarde rapcie �o�nier- skiej szabli star�y po�ysk szlachectwa. Odwiedza� jesz- cze czasem Lili�, powodowany resztkami ludzkiego uczucia szacunku, lecz odczuwa� podczas tych wizyt podw�jny przymus: przede wszystkim dlatego, �e roz- trwoniwszy swe uczucia po przygodnych kwaterach niewiele dla niej zachowa� mi�o�ci, a po wt�re dlatego, �e w�r�d tylu pi�knych dam, sztywnych, wymuskanych i skromnych, dr�a� nieustannie, by z ust jego, do prze- kle�stw nawyk�ych, nie wymkn�� si� nagle, mimo cias- no za�o�onego w�dzid�a, jaki� karczemny zwrot. Pi�kne by to wywo�a�o wra�enie! Zreszt� wszystkim tym cechom jego usposobienia towarzyszy�y ogromne pretensje do wykwintu ubioru i pi�knej prezencji. Niech�e czytelnik po��czy sobie te rzeczy, jak potrafi. Ja jestem tylko dziej opisem. Ju� od paru chwil sta� wi�c w milczeniu oparty o rze�- biony gzyms kominka, my�l�c czy te� nie my�l�c o ni- czym, kiedy Lilia, odwracaj�c si� nagle, przem�wi�a do�. Bo biedna dziewczyna wbrew swemu sercu d�sa�a si� na kapitana. � Mi�y kuzynie, opowiadali�cie nam przecie o ma- �ej Cygance, kt�r� wyrwali�cie z r�k dwunastu z�odziei, prowadz�c patrol nocny przed dwoma miesi�cami? � Tak by�o, mi�a kuzynko � odpar� kapitan. � Mo�e to w�a�nie ta Cyganka ta�czy teraz na pla- cu przed katedr�? P�jd�cie tu i sp�jrzcie, mo�e poznacie j�, mi�y kuzynie Febusie. Ukryta ch�� pojednania brzmia�a w tej zach�cie, aby podszed� do' niej, i w tym nazwaniu go z imienia. Ka- pitan Febus de Chateaupers (gdy� jego to w�a�nie ma przed oczami czytelnik od samego pocz�tku niniejszego rozdzia�u) wolnym krokiem wyszed� na balkon. � Sp�jrzcie � rzek�a Lilia, czule k�ad�c d�o� na ramieniu Febusa � sp�jrzcie na t� dziewczyn�, kt�- ra ta�czy w�r�d kr�gu gapi�w. Mo�e to wasza Cy- ganka? Febus spojrza� i rzek�: � Tak, poznaj� j� po kozie. � O, rzeczywi�cie, jaka �liczna k�zka! � zawo�a�a Amelotta sk�adaj�c d�onie w zachwycie. � Czy r�ki ma naprawd� ze z�ota? � pyta�a Beran- �era. Nie powstaj�c ze swego fotela odezwa�a si� pani Alojza: � Czy to nie jedna z tych Cyganek, kt�re w zesz�ym roku wesz�y do miasta przez bram� Gibard? � Pani matko � rzek�a �agodnie Lilia � ta brama nazywa si� dzisiaj bram� Piekieln�. Panna de Gondelaurier wiedzia�a, jak bardzo ra�� kapitana staro�wieckie odezwania si� jej matki. W sa- mej rzeczy, ju� zaczyna� kpi� z niej sobie pomrukuj�c pod nosem: � Brama Gibard! Brama Gibard! A wje�d�a przez ni� kr�l Karol VI! � Matko chrzestna! � zawo�a�a Beran�era, kt�ra roz- gl�daj�c si� nieustannie spojrza�a w g�r�, ku szczytom wie� katedry Marii Panny. � C� to za czarny cz�owiek stoi tam wysoko? � Wszystkie panny podnios�y oczy. Rzeczywi�cie, o najwy�sz� balustrad� p�nocnej wie�y, tej, z kt�rej wida� plac Greve, wspar� si� jaki� cz�owiek. By� to ksi�dz. Wyra�nie dostrzega�o si� sutann� i twarz jego uj�t� w obie d�onie. By� zreszt� nieruchomy jak pos�g. Oko jego spogl�da�o uparcie w d�, na plac. By�o w nim co� z bezruchu kani, kt�ra, wytropiwszy gniazdo wr�bli, patrzy na nie. � To jego wielebno�� archidiakon jozajski � rzek�a Lilia. � Dobry masz wzrok, skoro st�d potrafi�a� go po- zna� � zauwa�y�a Kolomba de Gaillefontaine. � Jak wpatruje si� w t� tancerk�! � rzek�a Diana de Christeuil. � Cyganka powinna si� mie� na baczno�ci � rzek�a Lilia � bo on nie lubi Cygan�w. � Szkoda, �e ten cz�owiek tak na ni� patrzy � do- rzuci�a Amelotta de Montmichel � ta�czy wprost prze- cudnie. � Mi�y kuzynie Febusie � rzek�a nagle Lilia � sko- ro znacie ma�� Cygank�, ski�cie na ni�, niech tu przyj- dzie. To nas zabawi. � O, tak! � zawo�a�y wszystkie panny klasn�wszy w d�onie. � Ale� to szale�stwo! � odpar� Febus. � Ju� mnie na pewno zapomnia�a, a ja nie znam jej imienia. Jed- nak�e, je�li taka jest wasza wola, moje panny, spr�buj�. I wychyliwszy si� z balkonu zawo�a�: � Hej, ma�a! Tancerka przesta�a w�a�nie potrz�sa� b�benkiem. Obr�ci�a g�ow� w t� stron�, z kt�rej rozleg�o si� wo�a- nie, jej b�yszcz�ce oczy spostrzeg�y Febusa i stan�a jak wryta. � Hej, ma�a! �_ powt�rzy� kapitan i skin�� na ni� palcem, aby przysz�a. Dziewczyna zn�w na� spojrza�a, poczerwienia�a, jak- by nag�y p�omie� policzki jej ogarn��, i ze swym b�- benkiem pod pach�, wymijaj�c oniemia�ych ze zdu- mienia gapi�w, posz�a ku bramie domu, z kt�rego przy- zywa� j� Febus; sz�a wolno, niepewnie, a spojrzenie jej by�o trwo�ne i troch� nieprzytomne, jak u ptaka urze- czonego przez w�a. W chwil� p�niej podnios�a si� suta zas�ona u drzwi i na progu komnaty pojawi�a si� Cyganka, zarumienio- na, zadyszana, ze spuszczonymi wielkimi oczami; sta- n�a i nie �mia�a dalej i��. Beran�era klasn�a w r�czki. Tancerka nieruchomo sta�a u wej�cia. Pojawienie si� jej w niezwyk�y spos�b podzia�a�o na panny. Niew�tpli- wie, �e wszystkie je o�ywia�o nie�wiadome pragnienie podobania si� pi�knemu oficerowi, �e �wietny mundur by� celem zabieg�w ich zalotno�ci, �e wraz z jego przy- byciem powsta�o mi�dzy nimi ukryte i nie�wiadome wsp�zawodnictwo, a cho� ledwie �e zdawa�y sobie z te- go spraw�, ujawnia�o si� ono co chwila w ka�dym ruchu, w ka�dym s�owie. Lecz �e wszystkie �adne by�y w jed- nakowej niemal mierze, walczy�y r�wn� broni� i ka�da mog�a si� spodziewa� zwyci�stwa. Wej�cie Cyganki zni- weczy�o nagle t� r�wnowag�. Uroda jej by�a tak nie- zwyk�a, �e kiedy pojawi�a si� na progu, wyda�o si�, i� komnat� wype�ni�a jakim� �wiat�em sobie tylko w�a�ci- ' wym. W tym ciasnym pokoju, w ciemnym obramowa- niu malowide� i boazerii by�a niesko�czenie pi�kniejsza i promienniejsza ni� na publicznym placu. By�a jak po- chodnia, z dziennego �wiat�a w mrok przeniesiona. Szla- chetnie urodzone panny zosta�y mimo woli ol�nione. Ka�da z nich poczu�a si� jakby zraniona w swej urodzie. Tote� i zmieni�y sw�j szyk bojowy (niech czytelnik wy- baczy nam to wyra�enie) natychmiast, nie zamieniwszy ze sob� ani jednego s�owa, zrozumia�y si� znakomicie. Instynkty kobiece pojmuj� si� i porozumiewaj� szybciej ni� umys�y m�czyzn. Oto zjawi� si� wr�g � wszystkie to odczu�y, wszystkie sprzymierzy�y si�. Od jednej kro- pli wina ca�a szklanka wody r�owieje; aby wprowadzi� w jednolity stan ducha zgromadzenie �adnych kobiet wystarczy pojawienie si� jednej, pi�kniejszej od nich � szczeg�lnie za�, je�eli w�r�d nich znajduje si� jeden tyl- ko m�czyzna. Tote� przywita�y Cygank� z doskona�ym ch�odem. Obejrza�y j� badawczo od st�p do g��w, potem spojrza�y na siebie i wszystko zosta�o powiedziane. Zrozumia�y si� wzajemnie. A dziewczyna, tak wzruszona, �e nie �mia�a podnie�� powiek, czeka�a, �eby kto� przem�wi� .do niej. Kapitan pierwszy przerwa� milczenie. � Na honor! � rzek� tonem kawalerskiej zaczepki � c� za prze�liczne stworzenie! A wam, mi�a kuzynko, jak si� wydaje? Spostrze�enie to, kt�re bardziej tkliwy wielbiciel uczyni�by przynajmniej po cichu, w �adnej mierze nie mog�o rozproszy� zazdro�ci kobiet przypatruj�cych si� badawczo Cygance. Lilia odpowiedzia�a mu pogardliwym, wymuszonym, grzecznym tonem: � Niebrzydka. Towarzyszki jej szepta�y po cichu. Wreszcie pani Alojza, nie mniej ni� one zazdrosna, bo� przecie chodzi�o tu o jej c�rk�, odezwa�a si� do tan- cerki: � Podejd� bli�ej, moja ma�a! � Podejd� bli�ej, moja ma�a � powt�rzy�a z ko- miczn� powag� Beran�era, kt�ra si�ga�a jej ledwie do biodra. Cyganka podesz�a do matrony szlachetnego rodu. � Pi�kne dzieci� � rzek� pompatycznie Febus i zbli- �y� si� do niej � nie wiem nawet, czy dost�pi�em tego wielkiego szcz�cia i zosta�em poznany przez ciebie... Przerwa�a mu z u�miechem i spojrzeniem pe�nym niewymownej s�odyczy. � O tak! � rzek�a. � Pami�� ma niez�� � zauwa�y�a Lilia. � Bo te� przyzna� trzeba � m�wi� dalej Febus � �e szybko uciek�a� mi tamtego wieczora. Czy�bym strach obudzi� w tobie? � O nie! � rzek�a Cyganka. W tonie, kt�rym to �o tak!", a potem �o nie!" wym�- wione zosta�o, by�o co�, co okre�li� trudno, a co urazi�o Lili�. � Zostawi�a� mi w zamian, moja ty �licznotko � m�wi� dalej kapitan, kt�remu rozwi�za� si� j�zyk w roz- mowie z dziewczyn� z ulicy � do�� niedowarzonego hultaja, garbusa i �lepca; zdaje mi si�, �e jest on dzwon- nikiem biskupim. Powiedziano mi, �e to b�kart archi- diakona i diabe� z urodzenia. �mieszne ma imi�: nazywa si� Zielone �wi�tki czy T�usty Czwartek, sam ju� nie wiem. Jaka� taka nazwa uroczystego �wi�ta z biciem w dzwony. On to o�mieli� si� porywa� na ciebie, jakby� by�a w sam raz stworzona dla ko�cielnych dziad�w! Nies�ychane! Czeg�, u diab�a, chcia� od ciebie ten pu- szczyk? Co? Powiedz�e! � Nie wiem � odpowiedzia�a. � Kt� by uwierzy� w tak� zuchwa�o��! dzwonnik porywa dziewk� niby wicehrabia! Cham-k�usownik po- luje na szlacheck� zwierzyn�! Rzecz to niebywa�a. Ale ju� za to zap�aci�, i drogo. Mistrz Piotrek Kr�ciko�o to giermek o najci�szej �apie ze wszystkich, kt�rzy kie- dykolwiek zajmowali si� ch�ostaniem huncwot�w, i po- wiem, by ci zrobi� przyjemno��, �e sk�ra twojego dzwonnika przesz�a przez jego czu�e �apki. � Biedny cz�owiek! � rzek�a Cyganka, w kt�rej przy tych s�owach od�y�o wspomnienie sceny na pr�- gierzu. Kapitan roze�mia� si�. � Na r�g bawoli! Oto mi lito�� umieszczona stosow- nie niby pi�rko w ty�ku wieprza! Niechaj mi ka�dun wyro�nie jak u papie�a... � urwa� nagle. � O, darujcie, mi�e panny. Zdaje mi si�, �e omal nie paln��em g�up- stwa! � Fe, kawalerze! � rzek�a Kolomba de Gaillefon- taine. � Przemawia do tego stworzenia takim j�zykiem, �e- by zrozumia�a � dorzuci�a p�g�osem Lilia coraz bar- dziej gniewna. A ten gniew nie zmala� bynajmniej, kie- dy ujrza�a, �e kapitan, zachwycony Cygank�, a nade wszystko sob�, przytupuj�c nog�, powtarza z grub�, na- iwn� �o�niersk� galanteri�: � Na m� dusz�, prze�liczna dziewczyna! � Ubrana do�� cudacznie � rzek�a Diana de Chris- teuil szczerz�c w u�miechu �liczne z�bki. Ta uwaga sta�a si� dla wszystkich panien jakby rzu- 2 � Katedra Marli Panny, t. U 17 conym nagle �wiat�em. Ukaza�o �m ono s�abe miejsce Cyganki. Nie mog�c; ugry�� jej urody rzuci�y si� na jej odzie�. � Ale� tak, to prawda, moja ma�a � rzek�a Amelotta de Montmichel � sk�d przysz�o ci do g�owy biega� po ulicy bez czepeczka i z odkryt� szyj�? � Dr�� widz�c, jak kr�tk� ma sp�dniczk� � dorzu- ci�a Kolomba de Gaillefontaine. � Moja droga � odezwa�a si� do�� kwa�no Lilia � pacho�kowie miejscy zatrzymaj� ci� w ko�cu za ten poz�acany pasek. � Ej, ma�a, ma�a � odezwa�a si� znowu z niech�t- nym u�miechem Diana de Christeuil � gdyby� rami� zakrywa�a r�kawkiem, jak nakazuje skromno��, nie by�oby tak spalone od s�o�ca! Zaiste, widowisko to godne by�o widza inteligentniej- szego ni� Febus � owe pi�kne panny, wysun�wszy w gniewie jadowite j�zyczki, prze�lizgiwa�y si�, skr�- ca�y i wi�y, jak �mije, dooko�a ulicznej tancerki. By�y okrutne i pe�ne wdzi�ku: przetrz�sn�y, przeszuka�y z�o�liwie ca�y jej str�j, ubogi i szalony, z cekin�w i �wie- cide�. �miechom, drwinie, upokorzeniu nie by�o ko�ca. Sypa�y si� na Cygank� szyderstwa i wynios�a dobro- duszno��, i z�o�liwe spojrzenia. M�g�by� s�dzi�, �e ogl�- dasz m�ode rzymskie damy, zabawiaj�ce si� wk�uwa- niem z�otych szpilek w pier� pi�knej niewolnicy. M�g�- by� rzec, �e ogl�dasz sfor� zwinnych charcie kr���cych z rozd�tymi nozdrzami i p�on�cymi oczyma dooko�a biednej le�nej �ani, kt�r� spojrzenie pana zabrania im zadusi�. Czym�e by�a wreszcie dla tych panien z wielkich ro- d�w n�dzna tancerka z publicznego placu? Tote� jakby nie dostrzega�y jej obecno�ci; wobec niej m�wi�y o niej i do niej � g�o�no, niby o przedmiocie brudnym, lada jakim i do�� �adnym. Cyganka czu�a te uk�ucia. Chwilami rumieniec wsty- du i b�ysk gniewu rozp�omienia� jej oczy i policzki; s�o- wo pogardy jakby ju� dr�a�o na jej ustach; niech�tnie wyd�a wargi � czytelnik widywa� ju� t� mink� na jej twarzy; lecz sta�a bez ruchu wpatruj�c si� w Febusa za- wiedzionym, smutnym, �agodnym spojrzeniem. W spoj- rzeniu tym by�o jednak i szcz�cie, i tkliwo��. Rzek�- by�, �e panuje nad sob� ze strachu, �eby jej st�d nie przegnano. A Febus �mia� si� i bra� j� w obron� z lito�ci� do�� grubia�sk�. � Pozw�l im, niech si� wygadaj� � powtarza� cz�- sto, podzwaniaj�c z�otymi ostrogami. � Prawda, �e tw�j str�j jest do�� niezwyk�y i dziwaczny; lecz c� to mo�e szkodzi� tak �licznej, jak ty, dziewczynie? � M�j Bo�e! � zawo�a�a jasnow�osa Kolomba de Gaillefontaine z gorzkim u�miechem prostuj�c sw� �a- b�dzi� szyj�. � Widz�, �e panowie �ucznicy z kr�lew- skiej stra�y �atwo zapalaj� si� od ognia pi�knych oczu cyga�skich. � A czemu� by nie? � odpar� Febus. Po tej odpowiedzi, kt�r� kapitan rzuci� niedbale ni- " by kamyk, kt�ry ciskasz za siebie, nie patrz�c nawet, gdzie upadnie, wybuchn�y �miechem wszystkie: i Ko- lomba, i Diana, i Amelotta, i Lilia, cho� r�wnocze�nie �zy stan�y jej w oczach. Po s�owach Kolomby de Gaillefontaine Cyganka wbi- �a wzrok w ziemi�. Teraz podnios�a oczy promieniej�ce rado�ci� i dum� i utkwi�a je w Febusie. Jak�e by�a pi�k- na w tej chwili! Leciwa matrona asystuj�ca przy tej scenie poczu�a si� obra�on�, cho� nie pojmowa�a, o co chodzi. � Matko Boska! � wykrzykn�a nagle. � A c� to pl�cze mi si� ko�o n�g? Ach, paskudne zwierz�! By�a to k�zka. Wesz�a szukaj�c swojej pani, pobieg- �2* �a ku niej i od razu zapl�ta�a si� r�kami w stos materii, kt�ry suknie siedz�cej w fotelu szlachetnej damy utwo- rzy�y u jej st�p. Uwaga wszystkich zwr�ci�a si� w tamt� stron�. Cy- ganka nie rzek�szy ani s�owa uwolni�a k�zk� z tej pu- �apki. � O, k�zka, k�zeczka ze z�otymi kopytkami! � za- wo�a�a Beran�era podskakuj�c z uciechy. Cyganka przykl�k�a i pieszczotliwie przytuli�a pysz- czek kozy do swej twarzy. Rzek�by�, i� j� przeprasza za to, �e j� tak porzuci�a. Diana tymczasem pochyli�a si� do ucha Kolomby. � O Bo�e! � szepn�a � �e te� si� tego nie domy�li- �am wcze�niej! To� to przecie� Cyganka z koz�! Podob- no czarownica, a jej koza pokazuje bardzo cudne sztuczki. � Niech�e wi�c teraz zabawi nas z kolei koza � rze- k�a Kolomba. � Niech poka�e jak�� cudown� sztuk�. Diana i Kolomba odezwa�y si� g�o�no do Cyganki: � Ma�a, rozka� swojej kozie, niech poka�e cudown� sztuk�! � Nie rozumiem, o czym m�wi� panienki � odpo- wiedzia�a tancerka. � Sztuk�, cudown�, magiczn�, .czarodziejsk�! � Nie wiem. I zacz�a g�aska� swoje mi�e zwierz�tko powtarzaj�c: �D�ali! D�ali!" Wtedy w�a�nie Lilia spostrzeg�a woreczek z haftowa- nej sk�ry, zawieszony na szyi k�zki. � Co to jest? � spyta�a Cyganki. Cyganka podnios�a na ni� swe ogromne oczy i odpo- wiedzia�a z powag�: � To moja tajemnica. �Chcia�abym wiedzie�, jaka jest twoja tajemnica" � pomy�la�a Lilia. 20 - Tymczasem pani Alojza podnios�a si� z fotela i nie- ch�tnym g�osem rzek�a: � Ot� w�a�nie, moja Cyganko, je�eli ani ty, ani twoja koza nic nam zata�czy� nie chcecie, to czego tu szukacie w�a�ciwie? Cyganka, nic nie odpowiedziawszy, wolno posz�a ku drzwiom. Lecz im bli�ej by�a progu, tym bardziej zwal- nia�a kroku. Jakby j� przytrzymywa� jaki� magnes nie- widzialny. Nagle obr�ci�a na Febusa swe oczy wilgotne od �ez i stan�a. � �wi�ta racja! � zawo�a� kapitan. � Nie godzi si� tak odchodzi�. Wr�� i zata�cz nam co�. A w�a�nie, mo- ja ty luba �licznotko, jak�e ci jest na imi�? � Esmeralda � odrzek�a tancerka nie odrywaj�c ode� oczu. Na d�wi�k tego niezwyk�ego imienia panny wybuch- n�y szalonym �miechem. � Straszne imi� dla dziewczyny! � rzek�a Diana. � Widzicie teraz, �e to na pewno czarownica, co umie rzuca� uroki � odezwa�a si� Amelotta. � Moje dziecko! � zawo�a�a uroczy�cie pani Alojza � rodzice twoi na pewno nie wy�owili dla ciebie takie- go imienia z ko�cielnej chrzcielnicy. A tymczasem ju� przed dobr� chwil� Beran�era, ni&- dostrze�ona przez nikogo, kawa�kiem marcepana zwa- bi�a k�zk� w k�t komnaty. I zaprzyja�ni�y si� obie na- tychmiast. Ciekawa dziewuszka odwi�za�a woreczek zawieszony na szyi kozy, otworzy�a i wytrz�sn�a za- warto�� jego na kobierzec. By�y to wszystkie litery al- fabetu wypisane, ka�da oddzielnie, na niewielkich drewnianych tabliczkach. A ledwie dziecko roz�o�y�o na kobiercu t� zabawk�, ujrza�o zdumione, �e koza sw� n�k� ze z�oconym kopytkiem wysuwa pewne litery i uk�ada powoli drewniane tabliczki w specjalnym po- rz�dku. By�a to zapewne jedna z �cudownych" sztuk. 21 Po chwili tabliczki u�o�y�y si� w s�owo. K�zka by�a naj- widoczniej wy�wiczona w jego wypisywaniu, gdy� wy- biera�a litery bez wahania. I oto Beran�era, sk�adaj�c r�ce w podziwie, zawo�a�a nagle: � Lilio, matko chrzestna, popatrzcie, co zrobi�a ko- za! Lilia podbieg�a i zadr�a�a. Litery u�o�one na posadzce tworzy�y s�owo: FEBUS. � To napisa�a koza? � zapyta�a nieswoim g�osem. � Tak, chrzestna matko � odpowiedzia�a Beran�era. Nie mo�na by�o nie uwierzy�, dziecko przecie� nie umia�o pisa�. �Taka jest jej tajemnica!" � pomy�la�a Lilia. A tymczasem na okrzyk dziecka podeszli wszyscy: i pani matka, i panny, i Cyganka, i oficer. Cyganka zobaczy�a, jakie g�upstwo zrobi�a jej koza. Zaczerwieni�a si�, potem zblad�a i dr�e� zacz�a jak wi- nowajczyni, nie �mia� spojrze� na kapitana, kt�ry pa- trzy� na ni� z u�miechem, zdziwiony i zadowolony. � Febus... � szepta�y zdumione panny � przecie� to jest imi� kapitana. � Masz podziwienia godn� pami�� � odezwa�a si� Lilia do jakby skamienia�ej Cyganki. I wybuchn�a p�a- czem. � O! � szlocha�a bole�nie, kryj�c twarz w swych pi�knych d�oniach � tak, to czarownica. A g�os jaki�, jeszcze bardziej gorzki, szepta� w g��bi jej serca: �To rywalka." Zemdla�a. � C�rka! Moja c�rka! � zawo�a�a przestraszona matka. � Id� precz, Cyganko z piek�a rodem! Esmeralda w mgnieniu oka zebra�a nieszcz�sne litery, skin�a r�k� na D�ali i wysz�a jednymi'drzwiami, dru- gimi za� wynoszono r�wnocze�nie zemdlon� Lili�. Kapitan Febus zosta� sam. Przez chwil� waha� si�, kt�re obra� drzwi... i poszed� �ladem Cyganki. n KSI�DZ I FILOZOF TO NIE TO SAMO Ksi�dzem, kt�rego na szczycie p�nocnej wie�y, po- chylonego nad placem i przypatruj�cego si� tak uwa�- nie ta�cz�cej Cygance, spostrzeg�y panny, by� rzeczy- wi�cie archidiakon Klaudiusz Frollo. Czytelnik nie zapomnia� chyba tajemniczej celi, kt�- r� archidiakon mia� w tej wie�y. (Sam nie wiem, by wspomnie� o tym mimochodem, czy nie jest to aby ta cela, kt�rej wn�trze i dzisiaj jeszcze ogl�da� mo�na z kru�ganku, otaczaj�cego podstaw� obu wie�, przez niewielkie kwadratowe okienko we wschodniej �cianie umieszczone na wysoko�ci ludzkich o<"zu. Jest to kom�r- ka naga teraz, pusta, zaniedbana; jej niechlujne po- bielane �ciany �przyozdobione" s� w obecnej chwili obrzydliwymi, z��k�ymi rycinami, przedstawiaj�cymi fasady katedr. Przypuszczam, �e w dziurze tej mieszka- j� nietoperze z paj�kami po spo�u i �e toczy si� tam wo- bec tego na dw�ch frontach wojna wyniszczaj�ca prze- ciwko muchom.) Co dzie�, na godzin� przed zachodem s�o�ca, archi- diakon wchodzi� po schodach wie�y, zamyka� si� w tej celi i sp�dza� w niej niekiedy ca�e noce. W owym dniu, kiedy dotar�szy do niskich drzwi swej samotni wk�ada� w�a�nie w zamek niewielki, niezwyk�ego kszta�tu klu- czyk, kt�ry zawsze nosi� przy sobie w woreczku zawie- szonym u boku � do uszu jego doszed� ha�as kastaniet i b�benka. Ha�as ten dochodzi� z placu Katedralnego. Cela, jak ju� wspominali�my, mia�a tylko jedno okien- ko na apsyd� ko�cio�a wychodz�ce. Klaudiusz Frollo szybko wyj�� z zamku sw�j kluczyk i w chwil� p�niej sta� ju� na szczycie wie�y, pos�pny, skupiony, taki, ja- kim ujrza�y go z balkonu panny. Sta� powa�ny, nieruchomy, jedn� my�l� i jednym wi- dokiem poch�oni�ty. U st�p jego le�a� Pary� z ty- si�cami iglic swoich gmach�w, z widnokr�giem �agod- nych pag�rk�w, z rzek� wij�c� si� pod mostami, ze swym ludem p�yn�cym poprzez ulice, z chmur� swoich dym�w, z nier�wnym �a�cuchem swoich dach�w, wie- lokrotnie zaciskaj�cym katedr� Marii Panny. Lecz z ca- �ego tego miasta archidiakon widzia� jeden tylko ka- wa�ek bruku: plac przed katedr�, a z ca�ej ci�by ludz- kiej jedn� tylko posta� � Cygank�. Trudno by�oby orzec, jakiej natury jest to spojrzenie, sk�d bierze si� p�omie� buchaj�cy z tego oka. By�o to spojrzenie uparte, lecz zarazem niepewne i p�ochliwe. A s�dz�c po zupe�nym bezruchu ca�ego jego cia�a, cza- sem tylko wstrz�sanego mimowolnym dreszczem, niby drzewo wichrem, s�dz�c po zesztywnieniu r�k bardziej marmurowych ni� balustrada, o kt�r� si� opiera�y, s�- dz�c po skamienia�ym u�miechu, kt�ry mu wykrzywi� twarz, rzek�by�, �e w Klaudiuszu Frollo �ywe pozosta�y tylko oczy. Cyganka ta�czy�a. Obraca�a sw�j b�benek na jednym palcu i podrzuca�a go w g�r�, wiruj�c w prowansalskich sarabandach; zwinna, lekka, radosna i nie czuj�ca ci�- �aru gro�nego spojrzenia, co pada�o wprost na jej g�OW�. Doko�a niej t�oczy�a si� ci�ba; co pewien czas jaki� m�czyzna odziany w czerwono-��ty kaftan ustawia� gapi�w w ko�o, a potem siada� na swym sto�ku w pobli- �u tancerki i g�aska� po g��wce koz�, kt�ra si� do� �a- si�a. M�czyzna �w by� zapewne towarzyszem Cyganki. Klaudiusz Frollo z wysoko�ci, na kt�rej znajdowa� si�, nie m�g� dojrze� jego twarzy. Kiedy archidiakon spostrzeg� tego cz�owieka, uwaga jego jakby rozczepi�a si� pomi�dzy nieznajomego i tan- cerk�, a oblicze coraz to bardziej pos�pnia�o. Nagle wyprostowa� si�, dr�enie przebieg�o ca�� jego posta�. � Kim jest ten m�czyzna? � wyrzek� przez zaci�- ni�te z�by. � Zawsze widywa�em j� sam�. Znik� pod �limakowatym sklepieniem kr�tych scho" d�w i zacz�� schodzi� na d�. Mijaj�c drzwi prowadz�ce tam, gdzie zawieszone by�y dzwony, drzwi otwarte w tej chwili, ujrza� co�, co go uderzy�o: ujrza�, �e Qua- simodo wychylaj�c si� przez otw�r os�oni�ty jednym z tych �upkowych daszk�w, co s� podobne do ogromnych �aluzji, patrzy r�wnie� na plac. A tak g��boko by� po- ch�oni�ty tym, co ogl�da�, i� nie zauwa�y� nawet, �e jego przybrany ojciec przechodzi mimo. Niezwyk�y wy- raz mia�o jego z�e, dzikie oko. Pe�ne by�o zachwytu i tkliwo�ci. � Dziwne! � szepn�� Klaudiusz. � Czy�by patrzy� tak na Cygank�? Schodzi� dalej. W kilka minut p�niej zafrasowany archidiakon wyszed� na plac przez drzwi znajduj�ce si� u do�u wie�y. � Co si� sta�o z Cygank�? � zapyta� wchodz�c w t�um gapi�w, kt�rych �ci�gn�� tutaj brz�k b�benka. � Nie wiem � odpar� jeden z nich � dopiero co znik�a. Pewnie posz�a zata�czy� co� w tamtym domu naprzeciwko, sk�d j� zawo�ano. Tam, gdzie ta�czy�a Cyganka, na tym samym kobier- cu, kt�rego wz�r przed chwil� jeszcze przys�oni�ty by� kapry�nym rysunkiem jej pl�su, ujrza� archidiakon tyl- ko ��to-czerwonego m�czyzn�, kt�ry pozosta� sam, i aby te� zarobi� par� groszy, obchodzi� kr�g widz�w, uj�wszy si� pod boki, z g�ow� do ty�u przechylon�, po- czerwienia�� twarz� i napr�on� szyj�, trzymaj�c w z�- bach sto�ek. Do sto�ka za� przywi�zany by� kot po�y- czony od mieszkaj�cej w pobli�u niewiasty. Kot fuka�, bardzo przestraszony. � Panno �wi�ta! � zawo�a� archidiakon, kiedy ku- glarz, ca�y ociekaj�cy potem, przeszed� ko�o niego ze swoj� piramid� ze sto�ka i kota � a c� to robi tutaj mistrz Piotr Gringoire? Surowy g�os archidiakona tak silnie wstrz�sn�� bie- dakiem, �e straci� r�wnowag� razem z tym wszystkim, co ni�s� w z�bach, i sto�ek, i kot zlecia�y na g�owy wi- dz�w wywo�uj�c wielki wrzask oburzenia. To pewna, �e Piotr Gringoire (on to by� bowiem) mia�by teraz niemi�e porachunki do uregulowania z w�a�cicielk� kota i z tymi, kt�rzy z jego winy zostali pot�uczeni i podrapani, gdyby nie skorzysta� szybko z zamieszania i pos�uszny skinieniu Klaudiusza -Frollo nie schroni� si� do ko�cio�a. Katedra by�a ju� ciemna i pusta, boczne nawy wy- pe�ni� mrok, a lampki w kaplicach mruga�y jak gwiazd- ki w czarnym niebie sklepie�. Jeszcze tylko wielka ro- zeta fasady, w kt�rej tysi�cznych barwach zanurza� si� promie� s�o�ca, b�yszcza�a w�r�d ciemno�ci, jak rozsy- pane diamenty, i rozja�nia�a ca�� naw� g��wn� swym o�lepiaj�cym odbiciem. Uszli razem kilka krok�w, po czym wielebny Klau- diusz przystan�� przy filarze i uwa�nie spojrza� na Gringoire'a. Nie takiego jednak spojrzenia l�ka� si� Gringoire, jak�e zawstydzony, �e uczona i powa�na oso- ba spotyka go w tym kuglarskim przyodziewku! We wzroku ksi�dza nie by�o szyderstwa ani drwiny; spo- gl�da� powa�nie, spokojnie, badawczo. Archidiakon pierwszy przerwa� milczenie. � Zbli�cie si�, prosz�, mistrzu Piotrze. Chc�, by�cie mi wyt�umaczyli wiele rzeczy. Najprz�d: dlaczego� to nie wida� was by�o od dwu prawi� miesi�cy, a dzi� odnajdujecie si� oto na publicznym placu, w pi�knym zaiste stroju: p��ty, p�czerwony, niczym jab�uszko z Caudebec? � Ojcze czcigodny � odpar� �a�o�nie Gringoire � w samej rzeczy niezwyk�y to przyodziewek i wierzaj- ci� mi, wi�cej si� wstydz� tego pstrego kaftana, ni�by si� kot wstydzi� tykwy na g�owie. Z�e to jest, czuj�, kiedy si� wielmo�nych pacho�k�w miejskich nara�a na wygrzmocenie pod tym kuglarskim p�aszczem gnat�w pitagorejskiego filozofa. Ale c� chcecie, wielebny mi- strzu? wina to mego starego kaftana, kt�ry na pocz�tku zimy porzuci� mnie podle pod pozorem, �e si� w strz�py rozpada i �e potrzebuje odpoczynku w koszu ga�gania- rza. Co mia�em pocz��? cywilizacja nie dosz�a jeszcze do tego, �eby mo�na by�o nago chodzi�, jak pragn�� staro- �ytny Diogenes *. I dodajcie te�, �e wia�y bardzo zimne wiatry i �e zaiste, nie w styczniu mo�na z powodzeniem nak�ania� ludzko�� do tego w�a�nie kroku. Nadarzy� si� ten kaftan. Wzi��em go i zrzuci�em m�j stary czarny przyodziewek, kt�ry jak na hermetyka � a jestem nim przecie � zapinany by� bardzo ma�o hermetycznie. I oto chodz� w stroju histriona*, jak �wi�ty Genest*. Cze- g� chcecie? chwila za�mienia. Sam Apollo pasa� �wi- nie u Admetesa *. � Pi�knego j�li�cie si� rzemios�a � rzek� archidia- kon. � Przyznaj�, mistrzu, �e lepiej jest zajmowa� si� fi- lozofi� i poezj�, dmucha� w p�omie� w piecu lub te� otrzymywa� go z nieba ni�li obnosi� po ulicach koty w z�bach. Dlatego te�, s�ysz�c g�os wasz pe�en nagany, zg�upia�em jak osio� wobec kuchennego ro�na. Ale co robi�, czcigodny ojcze? co dzie� trzeba �y�, a najpi�k- niejsze aleksandryny nie zast�pi� w g�bie kawa�ka sera Brie. U�o�y�em przecie dla pani Ma�gorzaty Flandryj- skiej owe s�ynne a znane wam wiersze na cze�� jej za- �lubin i miasto nie zap�aci�o mi, pod pretekstem, �e nie by�y doskona�e, jak gdyby cz�owiek m�g� za cztery skudy dawa� tragedi� Sofoklesa!* I by�bym umar� z g�odu. Szcz�liwym trafem okaza�o si�, �e jestem mocny w szcz�kach, rzek�em tedy mojej szcz�ce: �Wy- �wicz si� w sztukach wymagaj�cych si�y i zr�czno�ci, karm si� sama." Ale te ipsam. Obszarpa�cy, kt�rzy stali si� moimi dobrymi przyjaci�mi, nauczyli mnie dwudziestu rodzaj�w herkulesowych sztuk i teraz co wieczora daj� moim z�bom chleb, na kt�ry zapracowa- �y we dnie w pocie mego c'zo�a. Mimo to, concedo, zga- dzam si�, �e smutne to jest zastosowanie zdolno�ci mo- jego umys�u i �e cz�owiek nie po to zosta� stworzony, �eby sp�dza� �ycie na biciu w b�benek i gryzieniu sto�- k�w. Lecz, wielebny ojcze, sp�dza� �ycie to nie dosy� jeszcze, trzeba na nie zarabia�. Wielebny Klaudiusz Frollo s�ucha� w milczeniu. Na- gle w jego g��boko zapadni�tych oczach pojawi� si� wy- raz tak bystry i przenikliwy, �e Gringoire poczu�, i� spojrzenie ich przeszukuje go � by rzec tak � a� do samego dna duszy. � �licznie, mistrzu Piotrze, ale dlaczeg� to stale chodzicie razem z t� cyga�sk� tancerk�. � Na honor! � rzek� Gringoire. � Dlatego, �e jest ona moj� �on� i �e ja jestem jej m�em. Pos�pne oczy ksi�dza zap�on�y. � By�by� w stanie tak post�pi�, n�dzniku? � krzyk- n�� chwytaj�c z w�ciek�o�ci� rami� Gringoire'a. � By�by� tak dalece opuszczony przez Boga, by si�gn�� po t� dziewk�? � Na moj� cz�stk� w raju, ojcze wielebny � odpar� Gringoire dr��c na ca�ym ciele � przysi�gam wam, �e jej nie tkn��em, je�li to was w�a�nie niepokoi. � Czemu zatem m�wisz o m�u i o �onie? � rzek� ksi�dz. Gringoire jak naj�pieszniej i jak najzwi�lej opowie- dzia� mu to wszystko, co czytelnik ju� wie, o swej przy- godzie na Dziedzi�cu Cud�w i o swym ma��e�stwie za- wartym przez rozbicie dzbana. Zdaje si� zreszt�, �e ma��e�stwo to nie mia�o jeszcze �adnego wyniku i �e -28 - Cyganka co wieczora zr�cznie wykr�ca�a si� od nocy po�lubnej, podobnie jak pierwszego dnia. � Przykre to � rzek� ko�cz�c � ale pewnie dla- tego si� tak dzieje, �e mia�em nieszcz�cie po�lubi� dziewic�. � Co rzec chcecie? � zapyta� archidiakon, kt�ry uspokaja� si� stopniowo, s�uchaj�c tej opowie�ci. � Wyt�umaczy� trudno by by�o � odpar� poeta. � To zabobon. Moja �ona, wedle tego, co rzek� mi stary z�odziejaszek, kt�rego zowi� u nas ksi�ciem cyga�skim, jest znajd� czy te� podrzutkiem, co na jedno wychodzi. Nosi ona na szyi amulet, kt�ry jak utrzymuj�, po- zwoli jej odnale�� kiedy� rodzic�w, ale kt�ry utraci t� sw� cnot�, je�liby dziewczyna swoj� utraci�a. Wsku- tek czego ci�gle jeszcze jeste�my oboje nies�ychanie cnotliwi. � A wi�c � ozwa� si� znowu wielebny Klaudiusz, kt�remu coraz bardziej wypogadza�o si� czo�o � s�dzi- cie, mistrzu Piotrze, �e �aden m�czyzna nie zbli�y� si� jeszcze do tej istoty? � C� m�czyzna mo�e poradzi� na zabobon, wiele- bny Klaudiuszu? Wbi�a to sobie do g�owy. Wedle mego rozumienia, z pewno�ci� rzadko�� to wielka: cnota mni- szki zachowana w ca�ej swej surowo�ci po�r�d cyga�- skich dziewcz�t, kt�re przecie� tak �atwo daj� si� oswaja�. Lecz ta ma trzech obro�c�w do pomocy: cyga�- skiego ksi�cia, kt�ry roztoczy� nad ni� opiek�, rachuj�c, by� mo�e, �e j� sprzeda jakiemu� przekl�temu opatowi, ca�e swoje plemi�, kt�re czci j� szczeg�lnie, niby jak�� Matk� Bosk�, i pewien milusi sztylecik, kt�ry, szelma, stale gdzie� nosi przy sobie, lekcewa��c rozkazy pana starosty, i kt�ry wyskakuje z jej d�oni, ilekro� u�ci�niesz jej tali�. To ci dopiero osa. Archidiakon przydusi� Gringoire'a pytaniami. Esmeralda � wedle mniemania poety � by�a istot� bezbronn� i czaruj�c�, �liczn�, wyj�wszy pewn� mink�, kt�r� czyni� zwyk�a by�a, dziewczyn� naiwn� i nami�t- n�, nic nie wiedz�c�, a wszystkim zachwycon�; nie po- zna�a jeszcze r�nicy mi�dzy m�czyzn� i kobiet�, nawet we �nie; taka ju� by�a z natury; a� do szale�stwa kocha- �a taniec, zgie�k, przestrze�; Co� w rodzaju kobiety - pszczo�y, kt�ra ma u st�p niewidzialne skrzyde�ka i �yje w wiecznym wirze. T� natur� swoj� zawdzi�cza�a ko- czowniczemu �yciu, kt�re zawsze wiod�a. Gringoire'owi uda�o si� dowiedzie�, �e we wczesnym dzieci�stwie przew�drowa�a przez Hiszpani� i Kataloni� a� po Sycy- li�; przypuszcza� nawet, �e razem z karawan� cyga�sk�, do kt�rej nale�a�a, dotar�a do kr�lestwa Algeru, krainy po�o�onej w Achai, kt�ra to Achaja z jednej strony do- tyka do ma�ej Albanii i Grecji, z drugiej za� do Morza Sycylijskiego le��cego na drodze do Konstantynopola. , Cyganie, m�wi� Gringoire, s� wasalami kr�la Algeru, kt�ry jest w�adc� narodu bia�ych Maur�w. Pewnym za� by�o, �e Esmeralda jako ca�kiem m�odziutka dziew- czyna przyby�a do Francji przez W�gry. Ze wszystkich tych krain przywioz�a ze sob� strz�pki najprzer�niej- szych narzeczy, piosenki i cudzoziemskie poj�cia, kt�re j�zyk jej czyni�y r�wnie pstrokaty jak jej str�j � na po�y paryski, na po�y afryka�ski. Lud zreszt� tych dziel- nic miasta, w kt�rych pojawia� si� zwyk�a, lubi� j� za weso�o��, urod�, zwinno��, za jej ta�ce i za jej piosenki. W ca�ym mie�cie � tak si� jej wydawa�o � dwoje tyl- ko ludzi nienawidzi�o jej i cz�sto wspomina�a ich z l�- kiem: pustelnica z Wie�y Rolanda, z�a samotnica, kt�ra, nie wiedzie� za Co, mia�a uraz� do Cyganek i przeklina�a nieszcz�sn� tancerk�, ilekro� ta przechodzi�a ko�o okien- ka jej celi, i jaki� ksi�dz, kt�ry przy spotkaniu zawsze jej rzuca� spojrzenia i s�owa takie, �e zdejmowa� j� strach. Archidiakon zmiesza� si� mocno, us�yszawszy o tym szczeg�le, lecz Gringoire nie zwr�ci� baczniejszej uwagi na jego zmieszanie; beztroskiemu poecie do�� by�o dwu miesi�cy, by zapomnie� o osobliwych okolicz- no�ciach, w�r�d kt�rych pozna� by� Cygank�, i o udziale archidiakona w tym wydarzeniu. A zreszt� ma�a tan- cerka nie ba�a si� niczego; nie wr�y�a, co chroni�o j� przed owymi procesami o magi�, kt�re tak cz�sto wszczynano przeciwko Cygankom. Gringoire za� by� dla niej je�eli nie m�em, to bratem. Ostatecznie filozof znosi� nader cierpliwie t� platoniczn� odmian� ma��e�- stwa. Zawsze� by� to dach nad g�ow� i kawa�ek chleba. Ka�dego ranka wyrusza� z �ebraczego pa�stwa, najcz�- ciej razem z Cygank�; pomaga� jej w zbieraniu sre- brniak�w i miedziak�w na placach publicznych. Ka�de- go wieczora powraca� razem z ni� pod wsp�lny dach, ona zamyka�a si� na zasuw� w swej izdebce, a on zasy- pia� snem sprawiedliwego. A wszystko razem sk�ada�o si�, jak powiada�, na egzystencj� bardzo mi�� i bardzo sprzyjaj�c� marzeniom. Wreszcie za� w duszy i sumie- niu swoim filozof nie by� zupe�nie pewny, czy naprawd� jest do szale�stwa zakochany w Cygance. Prawie tak samo mi�� mu by�a jej koza. Zwierz�tko �liczne, �ago- dne, m�dre, zmy�lne, koza uczona! Owe uczone zwie- rz�ta, kt�rymi si� tak cz�sto zachwycano, a kt�re tak cz�sto na stos wiod�y swych nauczycieli, nale�a�y w �re- dniowieczu do najzwyklejszych zjawisk. Lecz czarno- ksi�skie sztuczki k�zki o z�oconych kopytkach okaza�y si� ca�kiem niewinnymi figielkami. Gringoire wy�o�y� archidiakonowi, na czym one polegaj�, gdy� ksi�dz naj- widoczniej bardzo by� tego ciekaw. Chc�c, by k�zka wykona�a ��dan� sztuk�, przewa�nie do�� by�o podsta- wi� jej b�benek w taki lub inny spos�b. Zosta�a bowiem wytresowana przez Cygank�, kt�ra do tej misternej ba- ka�arki mia�a talent tak rzadki, �e wystarczy�o jej dw�ch miesi�cy, by wyuczy� koz� pisania ruchomymi literami s�owa �Febus". � Febus? � rzek� ksi�dz. � Dlaczego w�a�nie F&- bus? � Nie wiem � odpar� Gringoire. � Mo�e wierzy, �e s�owo to posiada jak�� magiczn� i tajemn� moc. Cz�sto powtarza je p�g�osem, kiedy s�dzi, �e jest sama. � Czy jeste�cie pewni � podj�� Klaudiusz patrz�c na� przenikliwie � �e to tylko s�owo, �e to nie jest imi�? � Czyje imi�? � zapyta� Gringoire. � Sk�d�e mog� wiedzie�? � odrzek� ksi�dz. � Oto, co my�l� o tym, ojcze wielebny: ci Cyganie to po trosze Gwebrowie *, czcz� s�o�ce. I st�d Febus. � Mnie si� to nie wydaje takie jasne jak wam, mi- strzu Piotrze. � A wreszcie, co mi do tego. Niechaj sobie mruczy swojego Febusa, ile tylko zapragnie. Jedno jest pewne: �e D�ali kocha mnie ju� prawie tyle samo co i j�. � Kt� to jest ta D�ali? � Ano koza. Archidiakon podpar� d�oni� brod� i jak gdyby zadu- ma� si� na chwil�. Nagle odwr�ci� si� gwa�townie ku Gringoire'owi. � I przysi�gasz mi, �e� jej nie tkn��? � Kogo? � zapyta� Gringoire � kozy? � Nie, tej kobiety. � Mojej �ony? Przysi�gam wam, �e jej nie tkn��em. � A czy cz�sto bywasz z ni� sam na sam? � Co wieczora, przynajmniej przez godzin�. Wielebny Klaudiusz zmarszczy� brwi. � O! o! Solus cum sol� non cogitabuntur orare �Pater noster".� � Na m� dusz�, m�g�bym zm�wi� i Pater, i Ave Ma- 1 W�tpi�, by kobieta z m�czyzn� sam na sam m�wili Ojcze nasz (�ac.). 32 - ria, i Credo in Deum patrem omnipotenten,� a ona zwa- �a�aby na mnie akurat tyle co kura na ko�ci�. � Przysi�gnij mi na �ywot matki twojej � powt�rzy� gwa�townie archidiakon � �e� nawet i ko�cem palca nie tkn�� tej istoty. � Przysi�gn� r�wnie� i na g�ow� ojc'a mego, gdy� dwie te rzeczy maj� niejaki zwi�zek ze sob�. Lecz, m�j mistrzu czcigodny, pozw�lcie mi teraz z kolei was za- pyta�. � M�wcie, panie. �- Co was to obchodzi? Blada twarz archidiakona sta�a si� purpurowa niby dziewcz�ca jagoda. Milcza� chwil�, po czym odpowie- dzia� z widocznym zak�opotaniem: � Pos�uchajcie mnie, mistrzu Piotrze Gringoire. O ile mog� wiedzie�, nie jeste�cie jeszcze pot�pieni. Nie je- ste�cie mi te� oboj�tni i dobrze wam �ycz�. Ot�, naj- l�ejsze nawet obcowanie z t� Cygank� pochodz�c� od demona uczyni�oby was wasalem szatana. Wiecie, �e zawsze cia�o gubi dusz�. Biada wam, je�li zbli�ycie si� do tej kobiety. Tyle chcia�em wam rzec. � Raz spr�bowa�em � rzek� Gringoire drapi�c si� w ucho. � Pierwszego dnia, ale uk�u�em si�. � Wa�yli�cie si� na to zuchwalstwo, mistrzu Pio- trze? I czo�o ksi�dza zn�w si�^ zas�pi�o. � Innym zn�w razem � z u�miechem m�wi� dalej poeta � przed po�o�eniem si� spa� zajrza�em przez dziurk� od klucza do jej izdebki i zobaczy�em dok�adnie najrozkoszniejsz� dam� w bieli�nie � pod kt�rej bos� stop� kiedykolwiek zaskrzypia� tapczaalik. � Wyno� si� do diab�a! � wrzasn�� ksi�dz ze stra- * Ojcze nasz, Zdrowa� Maria, Wierz� w Boga Ojca wszech- mog�cego. 3 � Katedra Marii Panny, t. U - 33 - szliwym wyrazem oczu i odepchn�wszy rozmarzonego Gringoire'a, wielkimi krokami odszed� pod najciemniej- sze arkady katedry. ni DZWONY Od tamtego poranka na pr�gierzu ludziom, kt�rzy mieszkali w pobli�u katedry Marii Panny, wydawa�o si�, jakoby bardzo ostyg� dzwonniczy zapa� Quasimodo. Nie- gdy� dzwoni� przy ka�dej okazji; d�ugie jutrznie trwa�y od prymarii do pierwszej wotywy, rozhu�tywa� naj- wi�kszy dzwon przy sumie, a przy �lubie czy chrzcie bogate gamy przebiega�y po dzwonach i splata�y si� w powietrzu jakby w koronki z r�norodnych a prze- �licznych d�wi�k�w. Stary ko�ci�, ca�y rozedrgany, ca�y d�wi�cz�cy, �y� w nieustannej rado�ci rozdzwonienia. Wyczuwa�o si� w nim stale obecno�� ducha zgie�ku i ka- prysu, kt�ry �piewa� przez wszystkie te usta ze spi�u. Teraz �w duch jakby znik� gdzie�; katedra wydawa�a si� pos�pna i ch�tnie milcza�a. �wi�tom i pogrzebom to- warzyszy�o tylko zwyk�e dzwonienie, nagie, suche � tyle, ile obrz�d nakazywa�, nie wi�cej. Z dwojakiego' zgie�ku, jaki ka�dy ko�ci� czyni, organ�w we �rodku, a na zewn�trz dzwon�w, pozosta�y ju� tylko organy. Rzek�by�, �e w dzwonnicach nie sta�o grajka. A jednak Quasimodo by� tam ci�gle jeszcze. Co si� z nim sta�o? Czy�by wstyd i rozpacz spod pr�gierza przetrwa�y w g��bi jego serca, czy�by razy bata oprawcy odbija�y si� nieustaj�cym echem w jego duszy, czy�by smutna pa- mi�� o tym, jak si� z nim obeszli ludzie, zgasi�a w nim wszystko, wszystko, nawet i nami�tno�� do dzwon�w? A mo�e Maria mia�a rywalk� w sercu dzwonnika kate- dry Marii Panny i olbrzymi dzwon, i czterna�cie jego si�str-dzwon�w zosta�y zaniedbane dla czego�, co mil- sze by�o i pi�kniejsze ni� one? Tak si� zdarzy�o, �e w owym roku �aski 1482 Zwiasto- wanie wypad�o we wtorek 25 marca. Dnia tego powie- trze by�o tak czyste, tak lekkie, �e Quasimodo poczu�, i� od�y�o w nim nieco mi�o�ci do dzwon�w. Wszed� wi�c na p�no