4970
Szczegóły |
Tytuł |
4970 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4970 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4970 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4970 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WIKTOR HUGO
KATEDRA MARII PANNY W PARY�U
Tom drugi
KSI�GA SI�DMA
O NIEBEZPIECZE�STWIE POWIERZANIA KOZIE
TAJEMNICY
Up�yn�o kilka tygodni. Nadesz�y pierwsze dni marca.
S�o�ce, kt�rego Dubartas *, ten klasyczny ojciec peryf ra-
zy, nie nazwa� by� jeszcze �wielkim ksi�ciem �wiec", nie-
mniej mimo to by�o radosne i promienne. By� to jeden
z owych dni wiosennych, kt�re s� tak pi�kne, tak ciep�e
i �agodne, �e ca�y Pary�, wysypuj�c si� na place i aleje,
�wi�ci je jak niedziele. W te dni jasne i pogodne portal
katedry Marii Panny trzeba podziwia�, szczeg�lnie
o pewnej godzinie, w owej chwili kiedy s�o�ce, chyl�c
si� ku zachodowi, prawie �e prosto spogl�da w twarz
katedrze. Promienie jego, coraz to bardziej poziome,
schodz� powoli z kamieni, kt�rymi wybrukowany jest
plac, i wst�puj� prostopadle na pion fasady, uwyda-
tniaj�c tysi�czne rze�by na tle cieni od nich padaj�-
cych, a ogromna �rodkowa rozeta p�onie, niby oko
cyklopa rozpalone blaskiem ku�ni.
By�a to w�a�nie ta godzina.
Naprzeciwko wysokiej katedry, ca�ej w czerwieni za-
chodz�cego s�o�ca, na kamiennym balkonie, umiesz-
czonym nad przedsionkiem ozdobnej gotyckiej kamie-
nicy stoj�cej na rogu placu i ulicy Katedralnej, siedzia�o
kilka pi�knych dziewcz�t �miej�c si�, gwarz�c i swawo-
l�c mile. Po d�ugo�ci welon�w, co z wierzcho�ka ich
spiczastych, przybranych sznurkami pere� kwef�w
sp�ywa�y a� po obcas pantofelka, po cienko�ci haftowa-
nych staniczk�w, kt�re okrywa�y ich ramiona, g��bo-
ko � wedle zalotnej mody �wczesnej � ods�aniaj�c
pi�kne dziewcz�ce szyje, po suto�ci halek, cenniejszych
jeszcze ni�li zwierzchnie suknie (jak�e cudowne wyszu-
kanie w stroju!), po gazach, jedwabiach i aksamitach,
z kt�rych wszystko to uszyte by�o, a nade wszystko po
bia�o�ci ich r�k �wiadcz�cej, �e nie nawyk�y do pracy,
�atwo odgadn�� mog�e� dziedziczki bogatych, szlachec-
kich rod�w. Rzeczywi�cie, by�a to Lilia de Gondelaurier
z towarzyszkami swymi: Dian� de Christeuil, Amelott�
de Montmichel, Kolomb� de Gaillefontaine i pann� de
Champchevrier, ma�� jeszcze dziewczynk�; c�ry znako-
mitych dom�w, zebrane w tej chwili u pani de Gonde-
laurier, czcigodnej wdowy, w oczekiwaniu na przybycie
ja�nie o�wieconego pana de Beaujeu i ma��onki jego,
kt�rzy w kwietniu zjecha� mieli do Pary�a i dokona�
wyboru towarzyszek honorowych dla ksi�niczki Ma�go-
rzaty, przysz�ej �ony delfina Francji. Panny te uda� si�
mia�y do Pikardii w orszaku, kt�ry przywita ksi�niczk�
i przejmie j� z r�k Flamand�w. Ot� ca�a szlachta, na
trzydzie�ci mil dooko�a, zabiega�a o to wyr�nienie dla
swych c�rek i wiele rodzin ju� zwioz�o je czy te� wy-
s�a�o do Pary�a. Siedz�ce na balkonie panienki powie-
rzone zosta�y przez rodzic�w przezornej i ze wszech
miar zaufania godnej opiece pani Alojzy de Gondelau-
rier, wdowy po dawnym dow�dcy halabardnik�w kr�-
lewskich, kt�ra z jedyn� c�rk� mieszka�a w swoim domu
przy placu przed katedr� Marii Panny w Pary�u.
Z balkonu, na kt�rym siedzia�y panienki, wchodzi�o
si� do komnaty bogato obitej flandryjsk� sk�r� p�owej
barwy, t�oczon� v/ ��ty dese�. R�wnoleg�e belki stro-
pu cieszy�y oko mn�stwem rze�b misternych, z�oconych
i malowanych. Na rze�bionych skrzyniach l�ni�y pyszne
emalie, fajansowy �eb dzika wie�czy� wspania�y kre-
dens, kt�rego dwa stopnie �wiadczy�y, �e gospodyni do-
mu jest wdow� po udzielnym panu. W g��bi, przy wy-
sokim kominku ozdobionym obficie herbowymi tarcza-
mi, w bogatym fotelu, czerwonym aksamitem krytym,
siedzia�a pani de Gondelaurier, kt�rej pi��dziesi�t pi��
lat �ycia r�wnie wyra�nie wypisane by�y w stroju, jak
i na twarzy. Przy niej sta� m�odzieniec do�� okaza�ej
postawy, ale nieco pysza�kowaty i pr�ny, jeden z tych
pi�knych kawaler�w, kt�rzy podbijaj� serca wszystkich
kobiet, cho� ludzie stateczni i umiej�cy odczytywa�
z twarzy charaktery pogardliwie machaj� na ich widok
r�k�. Kawaler �w nosi� �wietny str�j kapitana kr�lew-
skich �ucznik�w, str�j nazbyt podobny do kostiumu Jo-
wisza, kt�ry podziwia� mo�na ju� by�o w pierwszej
ksi�dze tej opowie�ci, by�my mieli nu�y� czytelnika po-
wt�rnym jego opisywaniem.
Panny rozsiad�y si� i w komnacie, i na balkonie, na
poduszkach z utrechckiego aksamitu lamowanych z�o-
tem i na taburetach z d�bowego drzewa rze�bionych
w kwiaty i r�ne figury. Ka�da trzyma�a na kolanach
cz�� haftowanej na kanwie tkaniny, nad kt�r� wsp�l-
nie pracowa�y. Tkanina spada�a a� na kobierzec przy-
krywaj�cy posadzk�.
Rozmawia�y ze sob� owym szeptem pe�nym st�u-
mionych �miech�w, kt�rym zwykle rozmawiaj� dziew-
cz�ta, gdy znajduje si� w�r�d nich m�ody kawaler.
A kawaler �w, kt�rego obecno�� by�a przyczyn� tylu za-
bieg�w kobiecych ambicji, niewiele jako� dba� o nie
i kiedy pi�kne panny na wy�cigi stara�y si� zwr�ci� na
siebie jego uwag�, on ca�kowicie by� poch�oni�ty pole-
rowaniem sprz�czki u pasa zamszow� r�kawic�.
Co kilka chwil stara matrona zwraca�a si� do� z ja-"
kim� cichym s�owem, a on odpowiada� z uprzejmo�ci�
jakby przyci�k� i wymuszon� nieco. Po u�miechach,
po nieznacznych znakach porozumiewawczych, po spoj-
rzeniach, kt�re pani de Gondelaurier, odzywaj�c si� po
cichu do kapitana, rzuca�a w stron� c�rki swej Lilii, bez
trudu mo�na by�o zauwa�y�, �e mamy tu do czynienia
z postanowionym ju� narzecze�stwem, z ma��e�stwem,
niedalekim zapewne, m�odego kawalera i Lilii. A po
ch�odnym zak�opotaniu oficera mo�na by�o te� bez trudu
zauwa�y�, �e � z jego przynajmniej strony � z mi�o-
�ci� nie mamy tu ju� do czynienia. Mina jego wyra�a�a
przymus i nud�, kt�r� nasi garnizonowi podporucznicy
okre�liliby niezr�wnanie s�owami: �pieska s�u�ba".
Zacna matrona, zadurzona w c�rce jak wszystkie
matki na �wiecie, nie dostrzega�a, jak umiarkowanym
by� zapa� oficera, i po cichu stara�a si� usilnie, by nie
przeoczy� �adnej z niezliczonych doskona�o�ci, z jakimi
Lilia wbija igie�k� w tkanin� czy snuje ni� z motka.
� Sp�jrz, mi�y krewniaku � m�wi�a ci�gn�c go za
r�kaw, by m�c mu to szepn�� na ucho � sp�jrz�e na
ni�! O, pochyla si� w�a�nie!
� W samej rzeczy � odpowiada� m�odzieniec
i ponownie pogr��a� si� w swym lodowatym i roztar-
gnionym milczeniu.
Po chwili zn�w trzeba si� by�o schyli� i pani Alojza
m�wi�a do�:
� Czy widzieli�cie kiedy twarzyczk� milsz� i weselu
sz� ni� twarzyczka waszej narzeczonej? Czy� mo�na
mie� bielsz� p�e� i z�ocistsze w�osy? czy� d�onie jej nie
s� doskona�e? a ta szyja czy� nie przegina si� zachwy-
caj�co, niby u �ab�dzia? Jak�e wam zazdroszcz� czasem!
Jak�e szcz�liwi jeste�cie, �e�cie m�czyzn�, brzyd-
ki swawolniku! Prawda, �e moja Lilia jest zachwy-
caj�co pi�kna i �e jeste�cie w niej do szale�stwa za-
kochani?
� Bez w�tpienia � odpowiada� my�l�c o czym
innym.
� Przem�wcie do niej � rzek�a nagle pani Alojza
tr�caj�c go w rami�. � Porozmawiajcie z ni�! Sta-
li�cie si� bardzo nie�miali.
Mo�emy zapewni� czytelnika, �e nie�mia�o�� nie by�a
ani cnot�, ani wad� kapitana. Zabra� si� jednak do wy-
pe�nienia tego, czego ode� za��dano.
� Pi�kna kuzynko � rzek� zbli�aj�c si� do Lilii �
c� to przedstawia haft, nad kt�rym tak pilnie pracu-
jesz?
� Mi�y kuzynie � niech�tnym tonem odpowiedzia�a
Lilia � ju� trzy razy powtarza�am wam, �e grot� Ne-
ptuna *.
Nietrudno by�o poj��, �e Lilia o wiele ja�niej ni�
matka zdaje sobie spraw� z oboj�tno�ci i roztargnienia
kapitana. Poczu�, �e wypada z ni� porozmawia�.
� I dla kogo to ca�e neptu�stwo? � zapyta�.
� Dla opactwa Sw. Antoniego Polnego � odpar�a
Lilia nie podnosz�c oczu.
Kapitan uj�� d�oni� brzeg haftu.
� A kt� to taki, mi�a kuzynko, �w gruby hajduk,
co nad�� policzki i w tr�b� dmucha?
� To Tryton * � odpowiedzia�a.
W kr�tkich odpowiedziach Lilii brzmia�a wci�� nut-
ka d�su. M�odzieniec zrozumia�, �e nale�y szepn�� jej
co� na uszko, jakie� g�upstwo, jak�� grzeczno��, byle co.
Pochyli� si� wi�c, lecz nie umia� znale�� w wyobra�ni
swojej nic czulszego, nic tkliwszego nad takie oto s�owa:
� Dlaczego wasza pani matka ci�gle jeszcze nosi
sp�dnic� haftowan� w herby, jak nasze prababki z cza-
s�w Karola VII? Powiedzcie� jej, mi�a kuzyneczko, �e
to moda niedzisiejsza i �e te zawiasy i wawrzyny l na
sukni wyszyte czyni� j� podobn� do chodz�cego para-
wanu sprzed kominka. Wierzcie mi, �e nie siada si� ju�
na swej herbowej tarczy, przysi�gam wam!
Lilia podnios�a na� swe pi�kne oczy i spojrza�a z wy-
rzutem.
� I to ju� wszystko, co mi przysi�c chcecie? � rze-
k�a cicho.
1 Gondelaurier: gond � zawias, laurier � wawrzyn.
Tymczasem cna pani Alojza, uradowana, �e tak szep-
cz� pochyleni ku sobie, rzek�a bawi�c si� zapi�ciem swej
ksi��ki do nabo�e�stwa:
� Wzruszaj�cy obrazek mi�o�ci!
Kapitan, coraz bardziej zak�opotany, zn�w uchwyci�
si� haftu.
� Naprawd�, prze�liczna rob�tka! � zawo�a�.
S�ysz�c to Kolomba de Gaillefontaine, te� pi�kna
blondynka o bia�ej cerze, wdzi�cznie przyodziana w b��-
kitny adamaszek, odezwa�a si� nie�mia�o, niby to' do
Lilii, lecz w nadziei, �e pi�kny kapitan odpowie na jej
s�owa:
� Droga Lilio de Gondelaurier, czy ogl�da�a� kiedy
kobierce w pa�acu Roche-Guyon?
� W tym pa�acu, co to stoi przy ogrodzie Bieli�niar-
ni Luwru? � zapyta�a ze �miechem Diana de Christeuil,
kt�ra mia�a �liczne z�by, wi�c �mia�a si� te� przy ka�-
dej okazji.
� Tam gdzie jest ta stara, wielka wie�a z dawnych
mur�w warownych Pary�a? � dorzuci�a Amelotta de
Montmichel, �adna, �wie�a brunetka w lokach, kt�ra
mia�a zwyczaj wzdycha�, jak Diana �mia� si�, sama
nie wiedz�c czemu.
� Droga Kolombo � odezwa�a si� pani Alojza �
czy�by� m�wi�a o tym pa�acu, kt�ry za panowania Ka-
rola VI nale�a� do pana de Bacqueville? S� tam w isto-
cie wspania�e i wielkiej ceny kobierce.
� Za Karola VI! Za Karola VI! � mrukn�� m�ody
kapitan podkr�caj�c w�sa. � M�j Bo�e! Stare dzieje
przypomina sobie zacna matrona.
A pani de Gondelaurier m�wi�a dalej:
� Pi�kne, prawdziwie pi�kne kobierce. Roboty tak
misternej, �e za osobliwo�� uchodz�.
W tej chwili Beran�era de Champchevrier, szczuplut-
ka, siedmioletnia dziewczynka, kt�ra spogl�da�a na plac
przez prze�rocza w kszta�cie li�cia koniczyny wyci�te
w balustradzie balkonu, krzykn�a:
� O, sp�jrzcie, Lilio, mi�a matko chrzestna! jaka �li-
czna tancerka z b�benkiem ta�czy tam na placu w�r�d
zbiegowiska miejskiego posp�lstwa!
Rzeczywi�cie, s�ycha� by�o d�wi�k baskijskiego b�-
benka.
� Pewnie jaka� Cyganka � rzek�a Lilia, niedbale
odwracaj�c si� w stron� placu.
� Zobaczmy! Zobaczmy! �- zawo�a�y wszystkie jej
ciekawe towarzyszki i podbieg�y do balustrady; Lilia
wolno posz�a za nimi rozmy�laj�c o oboj�tno�ci narze-
czonego, a on, uradowany wydarzeniem, kt�re kres
k�ad�o k�opotliwej rozmowie, cofn�� si� w g��b komnaty
z zadowolon� min� zluzowanego ze s�u�by �o�nierza.
A przecie� s�u�ba przy pi�knej Lilii mi�a by�a i s�odka
i tak� mu si� niegdy� wydawa�a; lecz spowszednia�a
ju� kapitanowi, a blisko�� �lubu sprawi�a, �e z ka�dym
dniem coraz bardziej oboj�tnia�. By� zreszt� w uczu-
ciach niesta�y, a gust � czy� trzeba m�wi� o tym? �
do�� mia� pospolity. Cho� znakomitego rodu, nabawi�
si� pod sw� zbroj� niejednego wojackiego przyzwycza-
jenia. Lubi� ober�� i wszelkie jej uciechy. Swobodnie
czu� si� tylko w�r�d grubych �art�w, �o�nierskich umiz-
g�w, w�r�d �atwych pi�kno�ci i �atwych zdobyczy. Wy-
ni�s� by� wprawdzie z rodzinnego domu nieco wykszta�-
cenia i po�oru; lecz zbyt m�odo wyruszy� w �wiat, zbyt
m�odo zazna� obozowego �ycia i twarde rapcie �o�nier-
skiej szabli star�y po�ysk szlachectwa. Odwiedza� jesz-
cze czasem Lili�, powodowany resztkami ludzkiego
uczucia szacunku, lecz odczuwa� podczas tych wizyt
podw�jny przymus: przede wszystkim dlatego, �e roz-
trwoniwszy swe uczucia po przygodnych kwaterach
niewiele dla niej zachowa� mi�o�ci, a po wt�re dlatego,
�e w�r�d tylu pi�knych dam, sztywnych, wymuskanych
i skromnych, dr�a� nieustannie, by z ust jego, do prze-
kle�stw nawyk�ych, nie wymkn�� si� nagle, mimo cias-
no za�o�onego w�dzid�a, jaki� karczemny zwrot. Pi�kne
by to wywo�a�o wra�enie!
Zreszt� wszystkim tym cechom jego usposobienia
towarzyszy�y ogromne pretensje do wykwintu ubioru
i pi�knej prezencji. Niech�e czytelnik po��czy sobie te
rzeczy, jak potrafi. Ja jestem tylko dziej opisem.
Ju� od paru chwil sta� wi�c w milczeniu oparty o rze�-
biony gzyms kominka, my�l�c czy te� nie my�l�c o ni-
czym, kiedy Lilia, odwracaj�c si� nagle, przem�wi�a
do�. Bo biedna dziewczyna wbrew swemu sercu d�sa�a
si� na kapitana.
� Mi�y kuzynie, opowiadali�cie nam przecie o ma-
�ej Cygance, kt�r� wyrwali�cie z r�k dwunastu z�odziei,
prowadz�c patrol nocny przed dwoma miesi�cami?
� Tak by�o, mi�a kuzynko � odpar� kapitan.
� Mo�e to w�a�nie ta Cyganka ta�czy teraz na pla-
cu przed katedr�? P�jd�cie tu i sp�jrzcie, mo�e poznacie
j�, mi�y kuzynie Febusie.
Ukryta ch�� pojednania brzmia�a w tej zach�cie, aby
podszed� do' niej, i w tym nazwaniu go z imienia. Ka-
pitan Febus de Chateaupers (gdy� jego to w�a�nie ma
przed oczami czytelnik od samego pocz�tku niniejszego
rozdzia�u) wolnym krokiem wyszed� na balkon.
� Sp�jrzcie � rzek�a Lilia, czule k�ad�c d�o� na
ramieniu Febusa � sp�jrzcie na t� dziewczyn�, kt�-
ra ta�czy w�r�d kr�gu gapi�w. Mo�e to wasza Cy-
ganka?
Febus spojrza� i rzek�:
� Tak, poznaj� j� po kozie.
� O, rzeczywi�cie, jaka �liczna k�zka! � zawo�a�a
Amelotta sk�adaj�c d�onie w zachwycie.
� Czy r�ki ma naprawd� ze z�ota? � pyta�a Beran-
�era.
Nie powstaj�c ze swego fotela odezwa�a si� pani
Alojza:
� Czy to nie jedna z tych Cyganek, kt�re w zesz�ym
roku wesz�y do miasta przez bram� Gibard?
� Pani matko � rzek�a �agodnie Lilia � ta brama
nazywa si� dzisiaj bram� Piekieln�.
Panna de Gondelaurier wiedzia�a, jak bardzo ra��
kapitana staro�wieckie odezwania si� jej matki. W sa-
mej rzeczy, ju� zaczyna� kpi� z niej sobie pomrukuj�c
pod nosem:
� Brama Gibard! Brama Gibard! A wje�d�a przez
ni� kr�l Karol VI!
� Matko chrzestna! � zawo�a�a Beran�era, kt�ra roz-
gl�daj�c si� nieustannie spojrza�a w g�r�, ku szczytom
wie� katedry Marii Panny. � C� to za czarny cz�owiek
stoi tam wysoko? � Wszystkie panny podnios�y oczy.
Rzeczywi�cie, o najwy�sz� balustrad� p�nocnej wie�y,
tej, z kt�rej wida� plac Greve, wspar� si� jaki� cz�owiek.
By� to ksi�dz. Wyra�nie dostrzega�o si� sutann� i twarz
jego uj�t� w obie d�onie. By� zreszt� nieruchomy jak
pos�g. Oko jego spogl�da�o uparcie w d�, na plac. By�o
w nim co� z bezruchu kani, kt�ra, wytropiwszy gniazdo
wr�bli, patrzy na nie.
� To jego wielebno�� archidiakon jozajski � rzek�a
Lilia.
� Dobry masz wzrok, skoro st�d potrafi�a� go po-
zna� � zauwa�y�a Kolomba de Gaillefontaine.
� Jak wpatruje si� w t� tancerk�! � rzek�a Diana
de Christeuil.
� Cyganka powinna si� mie� na baczno�ci � rzek�a
Lilia � bo on nie lubi Cygan�w.
� Szkoda, �e ten cz�owiek tak na ni� patrzy � do-
rzuci�a Amelotta de Montmichel � ta�czy wprost prze-
cudnie.
� Mi�y kuzynie Febusie � rzek�a nagle Lilia � sko-
ro znacie ma�� Cygank�, ski�cie na ni�, niech tu przyj-
dzie. To nas zabawi.
� O, tak! � zawo�a�y wszystkie panny klasn�wszy
w d�onie.
� Ale� to szale�stwo! � odpar� Febus. � Ju� mnie
na pewno zapomnia�a, a ja nie znam jej imienia. Jed-
nak�e, je�li taka jest wasza wola, moje panny, spr�buj�.
I wychyliwszy si� z balkonu zawo�a�:
� Hej, ma�a!
Tancerka przesta�a w�a�nie potrz�sa� b�benkiem.
Obr�ci�a g�ow� w t� stron�, z kt�rej rozleg�o si� wo�a-
nie, jej b�yszcz�ce oczy spostrzeg�y Febusa i stan�a
jak wryta.
� Hej, ma�a! �_ powt�rzy� kapitan i skin�� na ni�
palcem, aby przysz�a.
Dziewczyna zn�w na� spojrza�a, poczerwienia�a, jak-
by nag�y p�omie� policzki jej ogarn��, i ze swym b�-
benkiem pod pach�, wymijaj�c oniemia�ych ze zdu-
mienia gapi�w, posz�a ku bramie domu, z kt�rego przy-
zywa� j� Febus; sz�a wolno, niepewnie, a spojrzenie jej
by�o trwo�ne i troch� nieprzytomne, jak u ptaka urze-
czonego przez w�a.
W chwil� p�niej podnios�a si� suta zas�ona u drzwi
i na progu komnaty pojawi�a si� Cyganka, zarumienio-
na, zadyszana, ze spuszczonymi wielkimi oczami; sta-
n�a i nie �mia�a dalej i��.
Beran�era klasn�a w r�czki.
Tancerka nieruchomo sta�a u wej�cia. Pojawienie si�
jej w niezwyk�y spos�b podzia�a�o na panny. Niew�tpli-
wie, �e wszystkie je o�ywia�o nie�wiadome pragnienie
podobania si� pi�knemu oficerowi, �e �wietny mundur
by� celem zabieg�w ich zalotno�ci, �e wraz z jego przy-
byciem powsta�o mi�dzy nimi ukryte i nie�wiadome
wsp�zawodnictwo, a cho� ledwie �e zdawa�y sobie z te-
go spraw�, ujawnia�o si� ono co chwila w ka�dym ruchu,
w ka�dym s�owie. Lecz �e wszystkie �adne by�y w jed-
nakowej niemal mierze, walczy�y r�wn� broni� i ka�da
mog�a si� spodziewa� zwyci�stwa. Wej�cie Cyganki zni-
weczy�o nagle t� r�wnowag�. Uroda jej by�a tak nie-
zwyk�a, �e kiedy pojawi�a si� na progu, wyda�o si�, i�
komnat� wype�ni�a jakim� �wiat�em sobie tylko w�a�ci- '
wym. W tym ciasnym pokoju, w ciemnym obramowa-
niu malowide� i boazerii by�a niesko�czenie pi�kniejsza
i promienniejsza ni� na publicznym placu. By�a jak po-
chodnia, z dziennego �wiat�a w mrok przeniesiona. Szla-
chetnie urodzone panny zosta�y mimo woli ol�nione.
Ka�da z nich poczu�a si� jakby zraniona w swej urodzie.
Tote� i zmieni�y sw�j szyk bojowy (niech czytelnik wy-
baczy nam to wyra�enie) natychmiast, nie zamieniwszy
ze sob� ani jednego s�owa, zrozumia�y si� znakomicie.
Instynkty kobiece pojmuj� si� i porozumiewaj� szybciej
ni� umys�y m�czyzn. Oto zjawi� si� wr�g � wszystkie
to odczu�y, wszystkie sprzymierzy�y si�. Od jednej kro-
pli wina ca�a szklanka wody r�owieje; aby wprowadzi�
w jednolity stan ducha zgromadzenie �adnych kobiet
wystarczy pojawienie si� jednej, pi�kniejszej od nich �
szczeg�lnie za�, je�eli w�r�d nich znajduje si� jeden tyl-
ko m�czyzna.
Tote� przywita�y Cygank� z doskona�ym ch�odem.
Obejrza�y j� badawczo od st�p do g��w, potem spojrza�y
na siebie i wszystko zosta�o powiedziane. Zrozumia�y
si� wzajemnie. A dziewczyna, tak wzruszona, �e nie
�mia�a podnie�� powiek, czeka�a, �eby kto� przem�wi�
.do niej.
Kapitan pierwszy przerwa� milczenie.
� Na honor! � rzek� tonem kawalerskiej zaczepki �
c� za prze�liczne stworzenie! A wam, mi�a kuzynko,
jak si� wydaje?
Spostrze�enie to, kt�re bardziej tkliwy wielbiciel
uczyni�by przynajmniej po cichu, w �adnej mierze nie
mog�o rozproszy� zazdro�ci kobiet przypatruj�cych si�
badawczo Cygance.
Lilia odpowiedzia�a mu pogardliwym, wymuszonym,
grzecznym tonem:
� Niebrzydka.
Towarzyszki jej szepta�y po cichu.
Wreszcie pani Alojza, nie mniej ni� one zazdrosna,
bo� przecie chodzi�o tu o jej c�rk�, odezwa�a si� do tan-
cerki:
� Podejd� bli�ej, moja ma�a!
� Podejd� bli�ej, moja ma�a � powt�rzy�a z ko-
miczn� powag� Beran�era, kt�ra si�ga�a jej ledwie do
biodra.
Cyganka podesz�a do matrony szlachetnego rodu.
� Pi�kne dzieci� � rzek� pompatycznie Febus i zbli-
�y� si� do niej � nie wiem nawet, czy dost�pi�em tego
wielkiego szcz�cia i zosta�em poznany przez ciebie...
Przerwa�a mu z u�miechem i spojrzeniem pe�nym
niewymownej s�odyczy.
� O tak! � rzek�a.
� Pami�� ma niez�� � zauwa�y�a Lilia.
� Bo te� przyzna� trzeba � m�wi� dalej Febus �
�e szybko uciek�a� mi tamtego wieczora. Czy�bym strach
obudzi� w tobie?
� O nie! � rzek�a Cyganka.
W tonie, kt�rym to �o tak!", a potem �o nie!" wym�-
wione zosta�o, by�o co�, co okre�li� trudno, a co urazi�o
Lili�.
� Zostawi�a� mi w zamian, moja ty �licznotko �
m�wi� dalej kapitan, kt�remu rozwi�za� si� j�zyk w roz-
mowie z dziewczyn� z ulicy � do�� niedowarzonego
hultaja, garbusa i �lepca; zdaje mi si�, �e jest on dzwon-
nikiem biskupim. Powiedziano mi, �e to b�kart archi-
diakona i diabe� z urodzenia. �mieszne ma imi�: nazywa
si� Zielone �wi�tki czy T�usty Czwartek, sam ju� nie
wiem. Jaka� taka nazwa uroczystego �wi�ta z biciem
w dzwony. On to o�mieli� si� porywa� na ciebie, jakby�
by�a w sam raz stworzona dla ko�cielnych dziad�w!
Nies�ychane! Czeg�, u diab�a, chcia� od ciebie ten pu-
szczyk? Co? Powiedz�e!
� Nie wiem � odpowiedzia�a.
� Kt� by uwierzy� w tak� zuchwa�o��! dzwonnik
porywa dziewk� niby wicehrabia! Cham-k�usownik po-
luje na szlacheck� zwierzyn�! Rzecz to niebywa�a. Ale
ju� za to zap�aci�, i drogo. Mistrz Piotrek Kr�ciko�o to
giermek o najci�szej �apie ze wszystkich, kt�rzy kie-
dykolwiek zajmowali si� ch�ostaniem huncwot�w, i po-
wiem, by ci zrobi� przyjemno��, �e sk�ra twojego
dzwonnika przesz�a przez jego czu�e �apki.
� Biedny cz�owiek! � rzek�a Cyganka, w kt�rej
przy tych s�owach od�y�o wspomnienie sceny na pr�-
gierzu.
Kapitan roze�mia� si�.
� Na r�g bawoli! Oto mi lito�� umieszczona stosow-
nie niby pi�rko w ty�ku wieprza! Niechaj mi ka�dun
wyro�nie jak u papie�a... � urwa� nagle. � O, darujcie,
mi�e panny. Zdaje mi si�, �e omal nie paln��em g�up-
stwa!
� Fe, kawalerze! � rzek�a Kolomba de Gaillefon-
taine.
� Przemawia do tego stworzenia takim j�zykiem, �e-
by zrozumia�a � dorzuci�a p�g�osem Lilia coraz bar-
dziej gniewna. A ten gniew nie zmala� bynajmniej, kie-
dy ujrza�a, �e kapitan, zachwycony Cygank�, a nade
wszystko sob�, przytupuj�c nog�, powtarza z grub�, na-
iwn� �o�niersk� galanteri�:
� Na m� dusz�, prze�liczna dziewczyna!
� Ubrana do�� cudacznie � rzek�a Diana de Chris-
teuil szczerz�c w u�miechu �liczne z�bki.
Ta uwaga sta�a si� dla wszystkich panien jakby rzu-
2 � Katedra Marli Panny, t. U
17
conym nagle �wiat�em. Ukaza�o �m ono s�abe miejsce
Cyganki. Nie mog�c; ugry�� jej urody rzuci�y si� na jej
odzie�.
� Ale� tak, to prawda, moja ma�a � rzek�a Amelotta
de Montmichel � sk�d przysz�o ci do g�owy biega� po
ulicy bez czepeczka i z odkryt� szyj�?
� Dr�� widz�c, jak kr�tk� ma sp�dniczk� � dorzu-
ci�a Kolomba de Gaillefontaine.
� Moja droga � odezwa�a si� do�� kwa�no Lilia �
pacho�kowie miejscy zatrzymaj� ci� w ko�cu za ten
poz�acany pasek.
� Ej, ma�a, ma�a � odezwa�a si� znowu z niech�t-
nym u�miechem Diana de Christeuil � gdyby� rami�
zakrywa�a r�kawkiem, jak nakazuje skromno��, nie
by�oby tak spalone od s�o�ca!
Zaiste, widowisko to godne by�o widza inteligentniej-
szego ni� Febus � owe pi�kne panny, wysun�wszy
w gniewie jadowite j�zyczki, prze�lizgiwa�y si�, skr�-
ca�y i wi�y, jak �mije, dooko�a ulicznej tancerki. By�y
okrutne i pe�ne wdzi�ku: przetrz�sn�y, przeszuka�y
z�o�liwie ca�y jej str�j, ubogi i szalony, z cekin�w i �wie-
cide�. �miechom, drwinie, upokorzeniu nie by�o ko�ca.
Sypa�y si� na Cygank� szyderstwa i wynios�a dobro-
duszno��, i z�o�liwe spojrzenia. M�g�by� s�dzi�, �e ogl�-
dasz m�ode rzymskie damy, zabawiaj�ce si� wk�uwa-
niem z�otych szpilek w pier� pi�knej niewolnicy. M�g�-
by� rzec, �e ogl�dasz sfor� zwinnych charcie kr���cych
z rozd�tymi nozdrzami i p�on�cymi oczyma dooko�a
biednej le�nej �ani, kt�r� spojrzenie pana zabrania im
zadusi�.
Czym�e by�a wreszcie dla tych panien z wielkich ro-
d�w n�dzna tancerka z publicznego placu? Tote� jakby
nie dostrzega�y jej obecno�ci; wobec niej m�wi�y o niej
i do niej � g�o�no, niby o przedmiocie brudnym, lada
jakim i do�� �adnym.
Cyganka czu�a te uk�ucia. Chwilami rumieniec wsty-
du i b�ysk gniewu rozp�omienia� jej oczy i policzki; s�o-
wo pogardy jakby ju� dr�a�o na jej ustach; niech�tnie
wyd�a wargi � czytelnik widywa� ju� t� mink� na jej
twarzy; lecz sta�a bez ruchu wpatruj�c si� w Febusa za-
wiedzionym, smutnym, �agodnym spojrzeniem. W spoj-
rzeniu tym by�o jednak i szcz�cie, i tkliwo��. Rzek�-
by�, �e panuje nad sob� ze strachu, �eby jej st�d nie
przegnano.
A Febus �mia� si� i bra� j� w obron� z lito�ci� do��
grubia�sk�.
� Pozw�l im, niech si� wygadaj� � powtarza� cz�-
sto, podzwaniaj�c z�otymi ostrogami. � Prawda, �e
tw�j str�j jest do�� niezwyk�y i dziwaczny; lecz c� to
mo�e szkodzi� tak �licznej, jak ty, dziewczynie?
� M�j Bo�e! � zawo�a�a jasnow�osa Kolomba de
Gaillefontaine z gorzkim u�miechem prostuj�c sw� �a-
b�dzi� szyj�. � Widz�, �e panowie �ucznicy z kr�lew-
skiej stra�y �atwo zapalaj� si� od ognia pi�knych oczu
cyga�skich.
� A czemu� by nie? � odpar� Febus.
Po tej odpowiedzi, kt�r� kapitan rzuci� niedbale ni-
" by kamyk, kt�ry ciskasz za siebie, nie patrz�c nawet,
gdzie upadnie, wybuchn�y �miechem wszystkie: i Ko-
lomba, i Diana, i Amelotta, i Lilia, cho� r�wnocze�nie
�zy stan�y jej w oczach.
Po s�owach Kolomby de Gaillefontaine Cyganka wbi-
�a wzrok w ziemi�. Teraz podnios�a oczy promieniej�ce
rado�ci� i dum� i utkwi�a je w Febusie. Jak�e by�a pi�k-
na w tej chwili!
Leciwa matrona asystuj�ca przy tej scenie poczu�a
si� obra�on�, cho� nie pojmowa�a, o co chodzi.
� Matko Boska! � wykrzykn�a nagle. � A c� to
pl�cze mi si� ko�o n�g? Ach, paskudne zwierz�!
By�a to k�zka. Wesz�a szukaj�c swojej pani, pobieg-
�2*
�a ku niej i od razu zapl�ta�a si� r�kami w stos materii,
kt�ry suknie siedz�cej w fotelu szlachetnej damy utwo-
rzy�y u jej st�p.
Uwaga wszystkich zwr�ci�a si� w tamt� stron�. Cy-
ganka nie rzek�szy ani s�owa uwolni�a k�zk� z tej pu-
�apki.
� O, k�zka, k�zeczka ze z�otymi kopytkami! � za-
wo�a�a Beran�era podskakuj�c z uciechy.
Cyganka przykl�k�a i pieszczotliwie przytuli�a pysz-
czek kozy do swej twarzy. Rzek�by�, i� j� przeprasza za
to, �e j� tak porzuci�a.
Diana tymczasem pochyli�a si� do ucha Kolomby.
� O Bo�e! � szepn�a � �e te� si� tego nie domy�li-
�am wcze�niej! To� to przecie� Cyganka z koz�! Podob-
no czarownica, a jej koza pokazuje bardzo cudne
sztuczki.
� Niech�e wi�c teraz zabawi nas z kolei koza � rze-
k�a Kolomba. � Niech poka�e jak�� cudown� sztuk�.
Diana i Kolomba odezwa�y si� g�o�no do Cyganki:
� Ma�a, rozka� swojej kozie, niech poka�e cudown�
sztuk�!
� Nie rozumiem, o czym m�wi� panienki � odpo-
wiedzia�a tancerka.
� Sztuk�, cudown�, magiczn�, .czarodziejsk�!
� Nie wiem.
I zacz�a g�aska� swoje mi�e zwierz�tko powtarzaj�c:
�D�ali! D�ali!"
Wtedy w�a�nie Lilia spostrzeg�a woreczek z haftowa-
nej sk�ry, zawieszony na szyi k�zki.
� Co to jest? � spyta�a Cyganki.
Cyganka podnios�a na ni� swe ogromne oczy i odpo-
wiedzia�a z powag�:
� To moja tajemnica.
�Chcia�abym wiedzie�, jaka jest twoja tajemnica" �
pomy�la�a Lilia.
20 -
Tymczasem pani Alojza podnios�a si� z fotela i nie-
ch�tnym g�osem rzek�a:
� Ot� w�a�nie, moja Cyganko, je�eli ani ty, ani
twoja koza nic nam zata�czy� nie chcecie, to czego tu
szukacie w�a�ciwie?
Cyganka, nic nie odpowiedziawszy, wolno posz�a ku
drzwiom. Lecz im bli�ej by�a progu, tym bardziej zwal-
nia�a kroku. Jakby j� przytrzymywa� jaki� magnes nie-
widzialny. Nagle obr�ci�a na Febusa swe oczy wilgotne
od �ez i stan�a.
� �wi�ta racja! � zawo�a� kapitan. � Nie godzi si�
tak odchodzi�. Wr�� i zata�cz nam co�. A w�a�nie, mo-
ja ty luba �licznotko, jak�e ci jest na imi�?
� Esmeralda � odrzek�a tancerka nie odrywaj�c
ode� oczu.
Na d�wi�k tego niezwyk�ego imienia panny wybuch-
n�y szalonym �miechem.
� Straszne imi� dla dziewczyny! � rzek�a Diana.
� Widzicie teraz, �e to na pewno czarownica, co
umie rzuca� uroki � odezwa�a si� Amelotta.
� Moje dziecko! � zawo�a�a uroczy�cie pani Alojza
� rodzice twoi na pewno nie wy�owili dla ciebie takie-
go imienia z ko�cielnej chrzcielnicy.
A tymczasem ju� przed dobr� chwil� Beran�era, ni&-
dostrze�ona przez nikogo, kawa�kiem marcepana zwa-
bi�a k�zk� w k�t komnaty. I zaprzyja�ni�y si� obie na-
tychmiast. Ciekawa dziewuszka odwi�za�a woreczek
zawieszony na szyi kozy, otworzy�a i wytrz�sn�a za-
warto�� jego na kobierzec. By�y to wszystkie litery al-
fabetu wypisane, ka�da oddzielnie, na niewielkich
drewnianych tabliczkach. A ledwie dziecko roz�o�y�o
na kobiercu t� zabawk�, ujrza�o zdumione, �e koza sw�
n�k� ze z�oconym kopytkiem wysuwa pewne litery
i uk�ada powoli drewniane tabliczki w specjalnym po-
rz�dku. By�a to zapewne jedna z �cudownych" sztuk.
21
Po chwili tabliczki u�o�y�y si� w s�owo. K�zka by�a naj-
widoczniej wy�wiczona w jego wypisywaniu, gdy� wy-
biera�a litery bez wahania. I oto Beran�era, sk�adaj�c
r�ce w podziwie, zawo�a�a nagle:
� Lilio, matko chrzestna, popatrzcie, co zrobi�a ko-
za!
Lilia podbieg�a i zadr�a�a. Litery u�o�one na posadzce
tworzy�y s�owo: FEBUS.
� To napisa�a koza? � zapyta�a nieswoim g�osem.
� Tak, chrzestna matko � odpowiedzia�a Beran�era.
Nie mo�na by�o nie uwierzy�, dziecko przecie� nie
umia�o pisa�.
�Taka jest jej tajemnica!" � pomy�la�a Lilia.
A tymczasem na okrzyk dziecka podeszli wszyscy:
i pani matka, i panny, i Cyganka, i oficer.
Cyganka zobaczy�a, jakie g�upstwo zrobi�a jej koza.
Zaczerwieni�a si�, potem zblad�a i dr�e� zacz�a jak wi-
nowajczyni, nie �mia� spojrze� na kapitana, kt�ry pa-
trzy� na ni� z u�miechem, zdziwiony i zadowolony.
� Febus... � szepta�y zdumione panny � przecie�
to jest imi� kapitana.
� Masz podziwienia godn� pami�� � odezwa�a si�
Lilia do jakby skamienia�ej Cyganki. I wybuchn�a p�a-
czem. � O! � szlocha�a bole�nie, kryj�c twarz w swych
pi�knych d�oniach � tak, to czarownica.
A g�os jaki�, jeszcze bardziej gorzki, szepta� w g��bi
jej serca: �To rywalka."
Zemdla�a.
� C�rka! Moja c�rka! � zawo�a�a przestraszona
matka. � Id� precz, Cyganko z piek�a rodem!
Esmeralda w mgnieniu oka zebra�a nieszcz�sne litery,
skin�a r�k� na D�ali i wysz�a jednymi'drzwiami, dru-
gimi za� wynoszono r�wnocze�nie zemdlon� Lili�.
Kapitan Febus zosta� sam. Przez chwil� waha� si�,
kt�re obra� drzwi... i poszed� �ladem Cyganki.
n
KSI�DZ I FILOZOF TO NIE TO SAMO
Ksi�dzem, kt�rego na szczycie p�nocnej wie�y, po-
chylonego nad placem i przypatruj�cego si� tak uwa�-
nie ta�cz�cej Cygance, spostrzeg�y panny, by� rzeczy-
wi�cie archidiakon Klaudiusz Frollo.
Czytelnik nie zapomnia� chyba tajemniczej celi, kt�-
r� archidiakon mia� w tej wie�y. (Sam nie wiem, by
wspomnie� o tym mimochodem, czy nie jest to aby ta
cela, kt�rej wn�trze i dzisiaj jeszcze ogl�da� mo�na
z kru�ganku, otaczaj�cego podstaw� obu wie�, przez
niewielkie kwadratowe okienko we wschodniej �cianie
umieszczone na wysoko�ci ludzkich o<"zu. Jest to kom�r-
ka naga teraz, pusta, zaniedbana; jej niechlujne po-
bielane �ciany �przyozdobione" s� w obecnej chwili
obrzydliwymi, z��k�ymi rycinami, przedstawiaj�cymi
fasady katedr. Przypuszczam, �e w dziurze tej mieszka-
j� nietoperze z paj�kami po spo�u i �e toczy si� tam wo-
bec tego na dw�ch frontach wojna wyniszczaj�ca prze-
ciwko muchom.)
Co dzie�, na godzin� przed zachodem s�o�ca, archi-
diakon wchodzi� po schodach wie�y, zamyka� si� w tej
celi i sp�dza� w niej niekiedy ca�e noce. W owym dniu,
kiedy dotar�szy do niskich drzwi swej samotni wk�ada�
w�a�nie w zamek niewielki, niezwyk�ego kszta�tu klu-
czyk, kt�ry zawsze nosi� przy sobie w woreczku zawie-
szonym u boku � do uszu jego doszed� ha�as kastaniet
i b�benka. Ha�as ten dochodzi� z placu Katedralnego.
Cela, jak ju� wspominali�my, mia�a tylko jedno okien-
ko na apsyd� ko�cio�a wychodz�ce. Klaudiusz Frollo
szybko wyj�� z zamku sw�j kluczyk i w chwil� p�niej
sta� ju� na szczycie wie�y, pos�pny, skupiony, taki, ja-
kim ujrza�y go z balkonu panny.
Sta� powa�ny, nieruchomy, jedn� my�l� i jednym wi-
dokiem poch�oni�ty. U st�p jego le�a� Pary� z ty-
si�cami iglic swoich gmach�w, z widnokr�giem �agod-
nych pag�rk�w, z rzek� wij�c� si� pod mostami, ze
swym ludem p�yn�cym poprzez ulice, z chmur� swoich
dym�w, z nier�wnym �a�cuchem swoich dach�w, wie-
lokrotnie zaciskaj�cym katedr� Marii Panny. Lecz z ca-
�ego tego miasta archidiakon widzia� jeden tylko ka-
wa�ek bruku: plac przed katedr�, a z ca�ej ci�by ludz-
kiej jedn� tylko posta� � Cygank�.
Trudno by�oby orzec, jakiej natury jest to spojrzenie,
sk�d bierze si� p�omie� buchaj�cy z tego oka. By�o to
spojrzenie uparte, lecz zarazem niepewne i p�ochliwe.
A s�dz�c po zupe�nym bezruchu ca�ego jego cia�a, cza-
sem tylko wstrz�sanego mimowolnym dreszczem, niby
drzewo wichrem, s�dz�c po zesztywnieniu r�k bardziej
marmurowych ni� balustrada, o kt�r� si� opiera�y, s�-
dz�c po skamienia�ym u�miechu, kt�ry mu wykrzywi�
twarz, rzek�by�, �e w Klaudiuszu Frollo �ywe pozosta�y
tylko oczy.
Cyganka ta�czy�a. Obraca�a sw�j b�benek na jednym
palcu i podrzuca�a go w g�r�, wiruj�c w prowansalskich
sarabandach; zwinna, lekka, radosna i nie czuj�ca ci�-
�aru gro�nego spojrzenia, co pada�o wprost na jej
g�OW�.
Doko�a niej t�oczy�a si� ci�ba; co pewien czas jaki�
m�czyzna odziany w czerwono-��ty kaftan ustawia�
gapi�w w ko�o, a potem siada� na swym sto�ku w pobli-
�u tancerki i g�aska� po g��wce koz�, kt�ra si� do� �a-
si�a. M�czyzna �w by� zapewne towarzyszem Cyganki.
Klaudiusz Frollo z wysoko�ci, na kt�rej znajdowa� si�,
nie m�g� dojrze� jego twarzy.
Kiedy archidiakon spostrzeg� tego cz�owieka, uwaga
jego jakby rozczepi�a si� pomi�dzy nieznajomego i tan-
cerk�, a oblicze coraz to bardziej pos�pnia�o. Nagle
wyprostowa� si�, dr�enie przebieg�o ca�� jego posta�.
� Kim jest ten m�czyzna? � wyrzek� przez zaci�-
ni�te z�by. � Zawsze widywa�em j� sam�.
Znik� pod �limakowatym sklepieniem kr�tych scho"
d�w i zacz�� schodzi� na d�. Mijaj�c drzwi prowadz�ce
tam, gdzie zawieszone by�y dzwony, drzwi otwarte
w tej chwili, ujrza� co�, co go uderzy�o: ujrza�, �e Qua-
simodo wychylaj�c si� przez otw�r os�oni�ty jednym
z tych �upkowych daszk�w, co s� podobne do ogromnych
�aluzji, patrzy r�wnie� na plac. A tak g��boko by� po-
ch�oni�ty tym, co ogl�da�, i� nie zauwa�y� nawet, �e
jego przybrany ojciec przechodzi mimo. Niezwyk�y wy-
raz mia�o jego z�e, dzikie oko. Pe�ne by�o zachwytu
i tkliwo�ci.
� Dziwne! � szepn�� Klaudiusz. � Czy�by patrzy�
tak na Cygank�?
Schodzi� dalej. W kilka minut p�niej zafrasowany
archidiakon wyszed� na plac przez drzwi znajduj�ce si�
u do�u wie�y.
� Co si� sta�o z Cygank�? � zapyta� wchodz�c
w t�um gapi�w, kt�rych �ci�gn�� tutaj brz�k b�benka.
� Nie wiem � odpar� jeden z nich � dopiero co
znik�a. Pewnie posz�a zata�czy� co� w tamtym domu
naprzeciwko, sk�d j� zawo�ano.
Tam, gdzie ta�czy�a Cyganka, na tym samym kobier-
cu, kt�rego wz�r przed chwil� jeszcze przys�oni�ty by�
kapry�nym rysunkiem jej pl�su, ujrza� archidiakon tyl-
ko ��to-czerwonego m�czyzn�, kt�ry pozosta� sam,
i aby te� zarobi� par� groszy, obchodzi� kr�g widz�w,
uj�wszy si� pod boki, z g�ow� do ty�u przechylon�, po-
czerwienia�� twarz� i napr�on� szyj�, trzymaj�c w z�-
bach sto�ek. Do sto�ka za� przywi�zany by� kot po�y-
czony od mieszkaj�cej w pobli�u niewiasty. Kot fuka�,
bardzo przestraszony.
� Panno �wi�ta! � zawo�a� archidiakon, kiedy ku-
glarz, ca�y ociekaj�cy potem, przeszed� ko�o niego ze
swoj� piramid� ze sto�ka i kota � a c� to robi tutaj
mistrz Piotr Gringoire?
Surowy g�os archidiakona tak silnie wstrz�sn�� bie-
dakiem, �e straci� r�wnowag� razem z tym wszystkim,
co ni�s� w z�bach, i sto�ek, i kot zlecia�y na g�owy wi-
dz�w wywo�uj�c wielki wrzask oburzenia.
To pewna, �e Piotr Gringoire (on to by� bowiem)
mia�by teraz niemi�e porachunki do uregulowania
z w�a�cicielk� kota i z tymi, kt�rzy z jego winy zostali
pot�uczeni i podrapani, gdyby nie skorzysta� szybko
z zamieszania i pos�uszny skinieniu Klaudiusza -Frollo
nie schroni� si� do ko�cio�a.
Katedra by�a ju� ciemna i pusta, boczne nawy wy-
pe�ni� mrok, a lampki w kaplicach mruga�y jak gwiazd-
ki w czarnym niebie sklepie�. Jeszcze tylko wielka ro-
zeta fasady, w kt�rej tysi�cznych barwach zanurza� si�
promie� s�o�ca, b�yszcza�a w�r�d ciemno�ci, jak rozsy-
pane diamenty, i rozja�nia�a ca�� naw� g��wn� swym
o�lepiaj�cym odbiciem.
Uszli razem kilka krok�w, po czym wielebny Klau-
diusz przystan�� przy filarze i uwa�nie spojrza� na
Gringoire'a. Nie takiego jednak spojrzenia l�ka� si�
Gringoire, jak�e zawstydzony, �e uczona i powa�na oso-
ba spotyka go w tym kuglarskim przyodziewku! We
wzroku ksi�dza nie by�o szyderstwa ani drwiny; spo-
gl�da� powa�nie, spokojnie, badawczo. Archidiakon
pierwszy przerwa� milczenie.
� Zbli�cie si�, prosz�, mistrzu Piotrze. Chc�, by�cie
mi wyt�umaczyli wiele rzeczy. Najprz�d: dlaczego� to
nie wida� was by�o od dwu prawi� miesi�cy, a dzi�
odnajdujecie si� oto na publicznym placu, w pi�knym
zaiste stroju: p��ty, p�czerwony, niczym jab�uszko
z Caudebec?
� Ojcze czcigodny � odpar� �a�o�nie Gringoire �
w samej rzeczy niezwyk�y to przyodziewek i wierzaj-
ci� mi, wi�cej si� wstydz� tego pstrego kaftana, ni�by
si� kot wstydzi� tykwy na g�owie. Z�e to jest, czuj�,
kiedy si� wielmo�nych pacho�k�w miejskich nara�a na
wygrzmocenie pod tym kuglarskim p�aszczem gnat�w
pitagorejskiego filozofa. Ale c� chcecie, wielebny mi-
strzu? wina to mego starego kaftana, kt�ry na pocz�tku
zimy porzuci� mnie podle pod pozorem, �e si� w strz�py
rozpada i �e potrzebuje odpoczynku w koszu ga�gania-
rza. Co mia�em pocz��? cywilizacja nie dosz�a jeszcze do
tego, �eby mo�na by�o nago chodzi�, jak pragn�� staro-
�ytny Diogenes *. I dodajcie te�, �e wia�y bardzo zimne
wiatry i �e zaiste, nie w styczniu mo�na z powodzeniem
nak�ania� ludzko�� do tego w�a�nie kroku. Nadarzy� si�
ten kaftan. Wzi��em go i zrzuci�em m�j stary czarny
przyodziewek, kt�ry jak na hermetyka � a jestem nim
przecie � zapinany by� bardzo ma�o hermetycznie. I oto
chodz� w stroju histriona*, jak �wi�ty Genest*. Cze-
g� chcecie? chwila za�mienia. Sam Apollo pasa� �wi-
nie u Admetesa *.
� Pi�knego j�li�cie si� rzemios�a � rzek� archidia-
kon.
� Przyznaj�, mistrzu, �e lepiej jest zajmowa� si� fi-
lozofi� i poezj�, dmucha� w p�omie� w piecu lub te�
otrzymywa� go z nieba ni�li obnosi� po ulicach koty
w z�bach. Dlatego te�, s�ysz�c g�os wasz pe�en nagany,
zg�upia�em jak osio� wobec kuchennego ro�na. Ale co
robi�, czcigodny ojcze? co dzie� trzeba �y�, a najpi�k-
niejsze aleksandryny nie zast�pi� w g�bie kawa�ka sera
Brie. U�o�y�em przecie dla pani Ma�gorzaty Flandryj-
skiej owe s�ynne a znane wam wiersze na cze�� jej za-
�lubin i miasto nie zap�aci�o mi, pod pretekstem, �e nie
by�y doskona�e, jak gdyby cz�owiek m�g� za cztery
skudy dawa� tragedi� Sofoklesa!* I by�bym umar�
z g�odu. Szcz�liwym trafem okaza�o si�, �e jestem
mocny w szcz�kach, rzek�em tedy mojej szcz�ce: �Wy-
�wicz si� w sztukach wymagaj�cych si�y i zr�czno�ci,
karm si� sama." Ale te ipsam. Obszarpa�cy, kt�rzy
stali si� moimi dobrymi przyjaci�mi, nauczyli mnie
dwudziestu rodzaj�w herkulesowych sztuk i teraz co
wieczora daj� moim z�bom chleb, na kt�ry zapracowa-
�y we dnie w pocie mego c'zo�a. Mimo to, concedo, zga-
dzam si�, �e smutne to jest zastosowanie zdolno�ci mo-
jego umys�u i �e cz�owiek nie po to zosta� stworzony,
�eby sp�dza� �ycie na biciu w b�benek i gryzieniu sto�-
k�w. Lecz, wielebny ojcze, sp�dza� �ycie to nie dosy�
jeszcze, trzeba na nie zarabia�.
Wielebny Klaudiusz Frollo s�ucha� w milczeniu. Na-
gle w jego g��boko zapadni�tych oczach pojawi� si� wy-
raz tak bystry i przenikliwy, �e Gringoire poczu�, i�
spojrzenie ich przeszukuje go � by rzec tak � a� do
samego dna duszy.
� �licznie, mistrzu Piotrze, ale dlaczeg� to stale
chodzicie razem z t� cyga�sk� tancerk�.
� Na honor! � rzek� Gringoire. � Dlatego, �e jest
ona moj� �on� i �e ja jestem jej m�em.
Pos�pne oczy ksi�dza zap�on�y.
� By�by� w stanie tak post�pi�, n�dzniku? � krzyk-
n�� chwytaj�c z w�ciek�o�ci� rami� Gringoire'a. �
By�by� tak dalece opuszczony przez Boga, by si�gn�� po
t� dziewk�?
� Na moj� cz�stk� w raju, ojcze wielebny � odpar�
Gringoire dr��c na ca�ym ciele � przysi�gam wam, �e
jej nie tkn��em, je�li to was w�a�nie niepokoi.
� Czemu zatem m�wisz o m�u i o �onie? � rzek�
ksi�dz.
Gringoire jak naj�pieszniej i jak najzwi�lej opowie-
dzia� mu to wszystko, co czytelnik ju� wie, o swej przy-
godzie na Dziedzi�cu Cud�w i o swym ma��e�stwie za-
wartym przez rozbicie dzbana. Zdaje si� zreszt�, �e
ma��e�stwo to nie mia�o jeszcze �adnego wyniku i �e
-28 -
Cyganka co wieczora zr�cznie wykr�ca�a si� od nocy
po�lubnej, podobnie jak pierwszego dnia.
� Przykre to � rzek� ko�cz�c � ale pewnie dla-
tego si� tak dzieje, �e mia�em nieszcz�cie po�lubi�
dziewic�.
� Co rzec chcecie? � zapyta� archidiakon, kt�ry
uspokaja� si� stopniowo, s�uchaj�c tej opowie�ci.
� Wyt�umaczy� trudno by by�o � odpar� poeta. �
To zabobon. Moja �ona, wedle tego, co rzek� mi stary
z�odziejaszek, kt�rego zowi� u nas ksi�ciem cyga�skim,
jest znajd� czy te� podrzutkiem, co na jedno wychodzi.
Nosi ona na szyi amulet, kt�ry jak utrzymuj�, po-
zwoli jej odnale�� kiedy� rodzic�w, ale kt�ry utraci
t� sw� cnot�, je�liby dziewczyna swoj� utraci�a. Wsku-
tek czego ci�gle jeszcze jeste�my oboje nies�ychanie
cnotliwi.
� A wi�c � ozwa� si� znowu wielebny Klaudiusz,
kt�remu coraz bardziej wypogadza�o si� czo�o � s�dzi-
cie, mistrzu Piotrze, �e �aden m�czyzna nie zbli�y� si�
jeszcze do tej istoty?
� C� m�czyzna mo�e poradzi� na zabobon, wiele-
bny Klaudiuszu? Wbi�a to sobie do g�owy. Wedle mego
rozumienia, z pewno�ci� rzadko�� to wielka: cnota mni-
szki zachowana w ca�ej swej surowo�ci po�r�d cyga�-
skich dziewcz�t, kt�re przecie� tak �atwo daj� si�
oswaja�. Lecz ta ma trzech obro�c�w do pomocy: cyga�-
skiego ksi�cia, kt�ry roztoczy� nad ni� opiek�, rachuj�c,
by� mo�e, �e j� sprzeda jakiemu� przekl�temu opatowi,
ca�e swoje plemi�, kt�re czci j� szczeg�lnie, niby jak��
Matk� Bosk�, i pewien milusi sztylecik, kt�ry, szelma,
stale gdzie� nosi przy sobie, lekcewa��c rozkazy pana
starosty, i kt�ry wyskakuje z jej d�oni, ilekro� u�ci�niesz
jej tali�. To ci dopiero osa.
Archidiakon przydusi� Gringoire'a pytaniami.
Esmeralda � wedle mniemania poety � by�a istot�
bezbronn� i czaruj�c�, �liczn�, wyj�wszy pewn� mink�,
kt�r� czyni� zwyk�a by�a, dziewczyn� naiwn� i nami�t-
n�, nic nie wiedz�c�, a wszystkim zachwycon�; nie po-
zna�a jeszcze r�nicy mi�dzy m�czyzn� i kobiet�, nawet
we �nie; taka ju� by�a z natury; a� do szale�stwa kocha-
�a taniec, zgie�k, przestrze�; Co� w rodzaju kobiety -
pszczo�y, kt�ra ma u st�p niewidzialne skrzyde�ka i �yje
w wiecznym wirze. T� natur� swoj� zawdzi�cza�a ko-
czowniczemu �yciu, kt�re zawsze wiod�a. Gringoire'owi
uda�o si� dowiedzie�, �e we wczesnym dzieci�stwie
przew�drowa�a przez Hiszpani� i Kataloni� a� po Sycy-
li�; przypuszcza� nawet, �e razem z karawan� cyga�sk�,
do kt�rej nale�a�a, dotar�a do kr�lestwa Algeru, krainy
po�o�onej w Achai, kt�ra to Achaja z jednej strony do-
tyka do ma�ej Albanii i Grecji, z drugiej za� do Morza
Sycylijskiego le��cego na drodze do Konstantynopola.
, Cyganie, m�wi� Gringoire, s� wasalami kr�la Algeru,
kt�ry jest w�adc� narodu bia�ych Maur�w. Pewnym za�
by�o, �e Esmeralda jako ca�kiem m�odziutka dziew-
czyna przyby�a do Francji przez W�gry. Ze wszystkich
tych krain przywioz�a ze sob� strz�pki najprzer�niej-
szych narzeczy, piosenki i cudzoziemskie poj�cia, kt�re
j�zyk jej czyni�y r�wnie pstrokaty jak jej str�j � na
po�y paryski, na po�y afryka�ski. Lud zreszt� tych dziel-
nic miasta, w kt�rych pojawia� si� zwyk�a, lubi� j� za
weso�o��, urod�, zwinno��, za jej ta�ce i za jej piosenki.
W ca�ym mie�cie � tak si� jej wydawa�o � dwoje tyl-
ko ludzi nienawidzi�o jej i cz�sto wspomina�a ich z l�-
kiem: pustelnica z Wie�y Rolanda, z�a samotnica, kt�ra,
nie wiedzie� za Co, mia�a uraz� do Cyganek i przeklina�a
nieszcz�sn� tancerk�, ilekro� ta przechodzi�a ko�o okien-
ka jej celi, i jaki� ksi�dz, kt�ry przy spotkaniu zawsze
jej rzuca� spojrzenia i s�owa takie, �e zdejmowa� j�
strach. Archidiakon zmiesza� si� mocno, us�yszawszy
o tym szczeg�le, lecz Gringoire nie zwr�ci� baczniejszej
uwagi na jego zmieszanie; beztroskiemu poecie do��
by�o dwu miesi�cy, by zapomnie� o osobliwych okolicz-
no�ciach, w�r�d kt�rych pozna� by� Cygank�, i o udziale
archidiakona w tym wydarzeniu. A zreszt� ma�a tan-
cerka nie ba�a si� niczego; nie wr�y�a, co chroni�o j�
przed owymi procesami o magi�, kt�re tak cz�sto
wszczynano przeciwko Cygankom. Gringoire za� by� dla
niej je�eli nie m�em, to bratem. Ostatecznie filozof
znosi� nader cierpliwie t� platoniczn� odmian� ma��e�-
stwa. Zawsze� by� to dach nad g�ow� i kawa�ek chleba.
Ka�dego ranka wyrusza� z �ebraczego pa�stwa, najcz�-
ciej razem z Cygank�; pomaga� jej w zbieraniu sre-
brniak�w i miedziak�w na placach publicznych. Ka�de-
go wieczora powraca� razem z ni� pod wsp�lny dach,
ona zamyka�a si� na zasuw� w swej izdebce, a on zasy-
pia� snem sprawiedliwego. A wszystko razem sk�ada�o
si�, jak powiada�, na egzystencj� bardzo mi�� i bardzo
sprzyjaj�c� marzeniom. Wreszcie za� w duszy i sumie-
niu swoim filozof nie by� zupe�nie pewny, czy naprawd�
jest do szale�stwa zakochany w Cygance. Prawie tak
samo mi�� mu by�a jej koza. Zwierz�tko �liczne, �ago-
dne, m�dre, zmy�lne, koza uczona! Owe uczone zwie-
rz�ta, kt�rymi si� tak cz�sto zachwycano, a kt�re tak
cz�sto na stos wiod�y swych nauczycieli, nale�a�y w �re-
dniowieczu do najzwyklejszych zjawisk. Lecz czarno-
ksi�skie sztuczki k�zki o z�oconych kopytkach okaza�y
si� ca�kiem niewinnymi figielkami. Gringoire wy�o�y�
archidiakonowi, na czym one polegaj�, gdy� ksi�dz naj-
widoczniej bardzo by� tego ciekaw. Chc�c, by k�zka
wykona�a ��dan� sztuk�, przewa�nie do�� by�o podsta-
wi� jej b�benek w taki lub inny spos�b. Zosta�a bowiem
wytresowana przez Cygank�, kt�ra do tej misternej ba-
ka�arki mia�a talent tak rzadki, �e wystarczy�o jej
dw�ch miesi�cy, by wyuczy� koz� pisania ruchomymi
literami s�owa �Febus".
� Febus? � rzek� ksi�dz. � Dlaczego w�a�nie F&-
bus?
� Nie wiem � odpar� Gringoire. � Mo�e wierzy, �e
s�owo to posiada jak�� magiczn� i tajemn� moc. Cz�sto
powtarza je p�g�osem, kiedy s�dzi, �e jest sama.
� Czy jeste�cie pewni � podj�� Klaudiusz patrz�c
na� przenikliwie � �e to tylko s�owo, �e to nie jest
imi�?
� Czyje imi�? � zapyta� Gringoire.
� Sk�d�e mog� wiedzie�? � odrzek� ksi�dz.
� Oto, co my�l� o tym, ojcze wielebny: ci Cyganie
to po trosze Gwebrowie *, czcz� s�o�ce. I st�d Febus.
� Mnie si� to nie wydaje takie jasne jak wam, mi-
strzu Piotrze.
� A wreszcie, co mi do tego. Niechaj sobie mruczy
swojego Febusa, ile tylko zapragnie. Jedno jest pewne:
�e D�ali kocha mnie ju� prawie tyle samo co i j�.
� Kt� to jest ta D�ali?
� Ano koza.
Archidiakon podpar� d�oni� brod� i jak gdyby zadu-
ma� si� na chwil�. Nagle odwr�ci� si� gwa�townie ku
Gringoire'owi.
� I przysi�gasz mi, �e� jej nie tkn��?
� Kogo? � zapyta� Gringoire � kozy?
� Nie, tej kobiety.
� Mojej �ony? Przysi�gam wam, �e jej nie tkn��em.
� A czy cz�sto bywasz z ni� sam na sam?
� Co wieczora, przynajmniej przez godzin�.
Wielebny Klaudiusz zmarszczy� brwi.
� O! o! Solus cum sol� non cogitabuntur orare �Pater
noster".�
� Na m� dusz�, m�g�bym zm�wi� i Pater, i Ave Ma-
1 W�tpi�, by kobieta z m�czyzn� sam na sam m�wili
Ojcze nasz (�ac.).
32 -
ria, i Credo in Deum patrem omnipotenten,� a ona zwa-
�a�aby na mnie akurat tyle co kura na ko�ci�.
� Przysi�gnij mi na �ywot matki twojej � powt�rzy�
gwa�townie archidiakon � �e� nawet i ko�cem palca
nie tkn�� tej istoty.
� Przysi�gn� r�wnie� i na g�ow� ojc'a mego, gdy�
dwie te rzeczy maj� niejaki zwi�zek ze sob�. Lecz, m�j
mistrzu czcigodny, pozw�lcie mi teraz z kolei was za-
pyta�.
� M�wcie, panie.
�- Co was to obchodzi?
Blada twarz archidiakona sta�a si� purpurowa niby
dziewcz�ca jagoda. Milcza� chwil�, po czym odpowie-
dzia� z widocznym zak�opotaniem:
� Pos�uchajcie mnie, mistrzu Piotrze Gringoire. O ile
mog� wiedzie�, nie jeste�cie jeszcze pot�pieni. Nie je-
ste�cie mi te� oboj�tni i dobrze wam �ycz�. Ot�, naj-
l�ejsze nawet obcowanie z t� Cygank� pochodz�c� od
demona uczyni�oby was wasalem szatana. Wiecie, �e
zawsze cia�o gubi dusz�. Biada wam, je�li zbli�ycie si�
do tej kobiety. Tyle chcia�em wam rzec.
� Raz spr�bowa�em � rzek� Gringoire drapi�c si�
w ucho. � Pierwszego dnia, ale uk�u�em si�.
� Wa�yli�cie si� na to zuchwalstwo, mistrzu Pio-
trze?
I czo�o ksi�dza zn�w si�^ zas�pi�o.
� Innym zn�w razem � z u�miechem m�wi� dalej
poeta � przed po�o�eniem si� spa� zajrza�em przez
dziurk� od klucza do jej izdebki i zobaczy�em dok�adnie
najrozkoszniejsz� dam� w bieli�nie � pod kt�rej bos�
stop� kiedykolwiek zaskrzypia� tapczaalik.
� Wyno� si� do diab�a! � wrzasn�� ksi�dz ze stra-
* Ojcze nasz, Zdrowa� Maria, Wierz� w Boga Ojca wszech-
mog�cego.
3 � Katedra Marii Panny, t. U - 33 -
szliwym wyrazem oczu i odepchn�wszy rozmarzonego
Gringoire'a, wielkimi krokami odszed� pod najciemniej-
sze arkady katedry.
ni
DZWONY
Od tamtego poranka na pr�gierzu ludziom, kt�rzy
mieszkali w pobli�u katedry Marii Panny, wydawa�o si�,
jakoby bardzo ostyg� dzwonniczy zapa� Quasimodo. Nie-
gdy� dzwoni� przy ka�dej okazji; d�ugie jutrznie trwa�y
od prymarii do pierwszej wotywy, rozhu�tywa� naj-
wi�kszy dzwon przy sumie, a przy �lubie czy chrzcie
bogate gamy przebiega�y po dzwonach i splata�y si�
w powietrzu jakby w koronki z r�norodnych a prze-
�licznych d�wi�k�w. Stary ko�ci�, ca�y rozedrgany, ca�y
d�wi�cz�cy, �y� w nieustannej rado�ci rozdzwonienia.
Wyczuwa�o si� w nim stale obecno�� ducha zgie�ku i ka-
prysu, kt�ry �piewa� przez wszystkie te usta ze spi�u.
Teraz �w duch jakby znik� gdzie�; katedra wydawa�a
si� pos�pna i ch�tnie milcza�a. �wi�tom i pogrzebom to-
warzyszy�o tylko zwyk�e dzwonienie, nagie, suche �
tyle, ile obrz�d nakazywa�, nie wi�cej. Z dwojakiego'
zgie�ku, jaki ka�dy ko�ci� czyni, organ�w we �rodku,
a na zewn�trz dzwon�w, pozosta�y ju� tylko organy.
Rzek�by�, �e w dzwonnicach nie sta�o grajka. A jednak
Quasimodo by� tam ci�gle jeszcze. Co si� z nim sta�o?
Czy�by wstyd i rozpacz spod pr�gierza przetrwa�y w
g��bi jego serca, czy�by razy bata oprawcy odbija�y si�
nieustaj�cym echem w jego duszy, czy�by smutna pa-
mi�� o tym, jak si� z nim obeszli ludzie, zgasi�a w nim
wszystko, wszystko, nawet i nami�tno�� do dzwon�w?
A mo�e Maria mia�a rywalk� w sercu dzwonnika kate-
dry Marii Panny i olbrzymi dzwon, i czterna�cie jego
si�str-dzwon�w zosta�y zaniedbane dla czego�, co mil-
sze by�o i pi�kniejsze ni� one?
Tak si� zdarzy�o, �e w owym roku �aski 1482 Zwiasto-
wanie wypad�o we wtorek 25 marca. Dnia tego powie-
trze by�o tak czyste, tak lekkie, �e Quasimodo poczu�,
i� od�y�o w nim nieco mi�o�ci do dzwon�w. Wszed� wi�c
na p�no