2353
Szczegóły |
Tytuł |
2353 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2353 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2353 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2353 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARGIT SANDEMO
Otch�a�
III Tom Sagi o Ludziach Lodu
ROZDZIA� I
W koronach drzew rozbrzmiewa� ci�ki chora�. G��boki ton grzmia� i d�wi�cza� jak ch�r mnich�w w ogromnej katedrze. �a�o�nie przepowiada� smutek i nieszcz�cia. Sosny chwia�y si� na wietrze, ugina�y, ze zgrzytem i trzaskiem ga��zi. Zza p�dz�cych chmur od czasu do czasu wy�ania� si� blady, jesienny ksi�yc.
Sol bieg�a przez las roze�miana, jakby upojona pogod�. Burza wsp�gra�a z nastrojem jej duszy.
By�a teraz doros�a i wolna; wolna jak ta wichura szalej�ca w koronach drzew. Wolna, bo mocno przyciska�a do piersi w�ze�ek Hanny, kt�ry tego dnia odebra�a od Tengela. Wcze�niej po�egna�a si� ze wszystkimi domownikami w Lipowej Alei.
Teraz nadszed� jej czas.
W drodze do portu w Oslo, gdzie oczekiwa� statek gotowy do �eglugi do Danii, towarzyszy� jej Are, m�odszy brat. Jechali konno we dwoje, ale kiedy mieli ju� za sob� mniej wi�cej po�ow� drogi, Sol zacz�a nalega�, by Are pozwoli� jej i�� samej na skr�ty. W ko�cu ch�opak podda� si�, wzi�� podr�ny kufer siostry i ruszy� w drog�, prowadz�c u boku jej konia, by zgodnie z umow� spotka� si� z Sol na skraju lasu. Chcia� mie� pewno��, �e bezpiecznie dotar�a na statek.
Podr� Sol do Danii za�atwi�a Charlotta Meiden. Dziewczyna mia�a towarzyszy� s�dziwej szlachciance, kt�ra ba�a si� samotnie wyruszy� statkiem w tak d�ug� drog�. Rodzina podj�a t� odwa�n� decyzj� g��wnie dlatego, �e Sol przez pi�� lat zachowywa�a si� wzorowo. Ostatnio jednak by�a ju� tak niespokojna, �e nie mieli sumienia d�u�ej jej zatrzymywa�.
Tak, naprawd� dobrze si� sprawowa�a. Wytrwa�a, by odda� si�, kiedy doro�nie, swemu ukochanemu rzemios�u. Wiele razy by�o jej bardzo ci�ko! Jak�e �wierzbi�y j� r�ce, gdy widzia�a rosn�ce przy drodze ziele lulka czarnego lub cykuty albo gdy kto� �le traktowa� jej najbli�szych. Kiedy� nawet zrobi�a kukie�k� podobn� do jednej z wysoko urodzonych pa�, kt�ra z pogard� wyrazi�a si� o Charlotcie. Sol uda�o si� zdoby� kosmyk w�os�w damy; wszy�a go w lalk� i ju� mia�a wbi� ig�� w samo jej "serce", ale opanowa�a si� w ostatniej chwili. Nie wolno jej by�o tego robi�, przecie� przyrzek�a �wi�cie Tengelowi. Zniszczy�a lalk� i to uspokoi�o jej sumienie. Ale mimo wszystko �a�owa�a, �e nie sprawdzi�a, czy nadal posiada moc.
Ale� tak, na pewno j� ma. Na zawsze! Tengel by� bardzo zadowolony z jej pracy w�r�d chorych. Teraz pacjenci ufali Sol prawie tak jak jemu. Naturalnie czasami ucieka�a si� do bardziej drastycznych �rodk�w uzdrawiaj�cych, ale robi�a to tak ostro�nie, �e nikt niczego nie zauwa�y�.
Nie pomog�a te� nikomu umrze�, chocia� uwa�a�a, �e niekt�rym powinno si� skraca� czas choroby i cierpienia. No, tylko kilka razy, ale to by�y takie drobnostki, kt�re si� w og�le nie licz�, my�la�a beztrosko. Zrobi�a to tylko po to, by nie wyj�� z wprawy.
Teraz jej kara by�a ju� zako�czona.
Nie chcia�a jecha� konno przez las. Pragn�a poczu� wiatr na twarzy, ziemi� pod stopami i wiedzie�, �e �wiat nale�y do niej. Chcia�a wtopi� si� w burz� i �mia� si� do ksi�yca.
- Jestem wolna, Hanno - szepta�a. - Jestem wolna! Teraz zacznie si� nasz czas!
Jej plany zwi�zane z podr� do Danii nie w pe�ni pokrywa�y si� z tym, co umy�li�a rodzina...
Wywiedzia�a si� ju� o pewne sprawy. Oczywi�cie w Danii nieprzerwanie polowano na czarownice i chwytano je, ale by�y to przewa�nie zwyczajne, nie maj�ce poj�cia o czarnej magii kobiety, na kt�re donie�li s�siedzi. Sol, przeciwnie, wiedzia�a, gdzie szuka� prawdziwych wied�m i czarownik�w. Hanna powiedzia�a jej o tym kiedy� g�osem pe�nym szacunku i podziwu.
Tam w�a�nie chcia�a pojecha�, tam w�a�nie pojedzie!
Prawdziwych czarownic nie by�o wiele. To zrozumia�e, w�adze zajmowa�y si� nimi zbyt gorliwie. Ale te, kt�re jeszcze �y�y, s� z pewno�ci� najprawdziwsze.
A ona by�a jedn� z nich, jedn� z niewielu. Ona i Tengel. Ale Tengel trwoni� sw� moc na dobre uczynki.
�e te� mu si� chcia�o! Sol w zupe�no�ci wystarczy�o pi�� lat w cnocie i przyzwoito�ci.
Musia�a przystan�� na moment, by popatrze� na swe bezcenne skarby, do kt�rych tak d�ugo t�skni�a. U�miechn�a si� szcz�liwa, przepe�niona nadziej�. W w�ze�ku by�a czaszka nie ochrzczonego dziecka, znaleziona gdzie� pod pod�og� ze sto lat temu. By� tam te� palec powieszonego przest�pcy, serce czarnego psa, ziemia cmentarna, j�zory �mii...
I jeszcze co�! Korze� mandragory, prawdziwy klejnot. Przekazywany z pokolenia na pokolenie, znaleziony przed wiekami w jednym z kraj�w �r�dziemnomorskich, wygrzebany z ziemi na wzg�rzu szubienic, tam gdzie pewien morderca w godzinie �mierci rozla� swe nasienie. W tym miejscu w�a�nie wyros�a mandragora, a jej korze� w kszta�cie ludzkiej postaci, wyci�gni�ty z ziemi, zawodzi� tak �a�o�nie, �e czarownik, przyby�y po niego w czwartkow� noc podczas pe�ni ksi�yca, oszala� od jego krzyku. Tak g�osi�a opowie��, kt�r� Sol us�ysza�a od Hanny. Obieca�a strzec bezcennej mandragory jak oka w g�owie!
Sol zwa�y�a w r�ku powykr�cany, zasuszony korze�. By� spory, d�u�szy ni� jej d�o�. Nosi� �lady po odci�ciu bocznych korzeni i koniuszka. By� mo�e uczyni� to Tengel Z�y, ten z jej przodk�w, kt�ry wzbudza� najwi�kszy strach. Prawdopodobnie mandragora pochodzi�a od niego. W ka�dym razie pewne by�o, �e uci�te kawa�ki korzenia pos�u�y�y tajemnym uczynkom. Dobrze wiedzia�a, jak wykorzysta� korze�. M�g� on rozpali� mi�o��, zniszczy� wrog�w, pom�c w zdobyciu bogactwa.
Do korzenia przymocowany by� cienki rzemyk. Pochyli�a g�ow�. Teraz to jej w�asno��, zrobi z ni�, co zechce.
Rozprostowa�a rzemyk i zawiesi�a mandragor� na szyi. Ci��y�a jej na piersiach, wydawa�a si� sztywna, jakby si� napr�a�a, jakby by�a �yw� istot�. Sol przeszed� dreszcz. Z pewno�ci� nied�ugo si� przyzwyczaj�, pomy�la�a.
Teraz chroni� j� najskuteczniejszy na �wiecie amulet, talizman przynosz�cy najwi�ksze szcz�cie, symbol majestatu w�adzy.
Poczu�a si� dostojnie, wiedzia�a, �e jest bezpieczna.
Dag by� w Kopenhadze. Cieszy�a si�, �e zn�w go zobaczy. Studiowa� na tamtejszym uniwersytecie, chcia� wyuczy� si� prawa, by otrzyma� wysokie stanowisko kiedy powr�ci do Norwegii.
Dag przebywa� w Danii ju� p�tora roku. Rodzina wierzy�a, �e skutecznie zaopiekuje si� Sol. A mo�e ta podr� przyniesie jej co� korzystnego, mo�e jakie� stanowisko albo odpowiednie kontakty? Przez odpowiednie kontakty romantyczna Silje rozumia�a z pewno�ci� dobre zam��p�j�cie; Dag mia� przedstawi� Sol w�a�ciwym ludziom na dworze i w innych wysokich kr�gach. Ca�a rodzina wiedzia�a, �e wielu ze student�w, przyjaci� Daga, pochodzi�o z zacnych rod�w. Sol mia�a sp�dzi� u niego miesi�c, potem musia�a wraca� do domu.
Zachichota�a, pospiesznie w�druj�c smaganym wichur� lasem. No tak, w pobli�u przyrodniego brata b�dzie si� czu�a pewniej. Ale "odpowiednie kr�gi"? Sama musi ich poszuka�!
Chocia�... Dw�r te� mo�e okaza� si� nie do pogardzenia. Z pewno�ci� s� tam przystojni kawalerowie. Od czasu, gdy jako czternastolatka uwiod�a parobka Klausa, Sol kroczy�a drog� cnoty. Teraz zn�w mia�a ochot� na jak�� przygod�; to, co w�wczas prze�y�a, wcale jej nie zadowoli�o. By� to tylko triumf podboju, nic wi�cej. Wiedzia�a, �e w mi�o�ci mi�dzy m�czyzn� a kobiet� istnieje du�o wi�ksze bogactwo dozna�.
Z przyjemno�ci� pog�adzi�a w�asne cia�o. Tak, wiedzia�a, �e jest pi�kna. S�ysza�a to cz�sto.
Biedna Hanna, pomy�la�a nagle ze smutkiem. Nigdy nie mia�a takich mo�liwo�ci jak ja. Brzydka, taka brzydka, �e ludzie uciekali przed ni�, i tak samotna w male�kiej g�rskiej dolinie...
Sol mia�a przed sob� ca�e �ycie, ca�y �wiat!
Na pewno wykorzysta swe zdolno�ci!
Wszyscy w domu martwili si� jej wyjazdem. Wiedzieli jednak, �e Sol koniecznie musi z�apa� troch� wiatru w skrzyd�a, �eby si� nie zadusi�. Przez ostatnie p� roku by�a m�cz�ca, niecierpliwa, �atwo wpada�a w gniew. Na odjezdnym Silje i Tengel wy�ciskali j� mocno, a m�odsza siostra, Liv, mia�a �zy w oczach. By si� po�egna� i przekaza� gor�ce pozdrowienia dla ukochanego syna, Daga, przysz�a tak�e Charlotta Meiden.
A potem Sol i Are odjechali alej�, lipow� alej� Silje. Brakowa�o w niej jednego drzewa. Po��k�o i usch�o, Tengel musia� je �ci��. By�o to drzewo baronowej wdowy. Szlachetna dama odesz�a, spoczywa�a teraz na cmentarzu Grastensholm.
Na starym miejscu Tengel zasadzi� now�, male�k� lip�. Sol dobrze pami�ta�a t� chwil� i d�ugo nie zapomni nag�ego wybuchu gniewu przybranej matki.
- Nie wolno ci wi�cej zaklina� drzew, Tengelu - m�wi�a Silje, dr��c na ca�ym ciele. - M�czy mnie to ci�g�e przygl�danie si� im.
- S� dla mnie wielk� pomoc� - broni� si�. - Wiesz przecie�, �e dzi�ki nim mog� odkrywa� nie daj�ce objaw�w choroby.
- Tak, wiem, ale te lipy doprowadzaj� mnie do rozpaczy i szale�stwa. Kiedy tylko zobacz� po��k�y li�� albo le��c� na ziemi ga��zk�, chwyta mnie paniczny l�k.
- Jak chcesz - odpowiedzia� Tengel. - Obiecuj�, �e nie b�d� ju� ich zaklina�. Nie mamy przecie� nikogo nowego w rodzinie, komu mogliby�my przypisa� drzewo.
- Nie, ale wszystkie nasze dzieci, ca�a czw�rka, s� ju� doros�e. Za par� lat mo�emy spodziewa� si� wnuk�w.
Tengel wielkodusznie zgodzi� si�, by nowe sadzonki pozosta�y ju� tylko zwyk�ymi drzewami.
Sko�czy� si� las, pojawi�a si� wioska. Niesiony wiatrem zapach morza u�wiadomi� Sol, �e zbli�a si� do fiordu. W oddali majaczy�y dymy z komin�w wielu dom�w. To musia�o by� Oslo, okolice twierdzy Akershus.
Zaczyna�o �wita�. Ksi�yc blad� stopniowo, a jasna wst�ga nad horyzontem rozszerza�a si� i coraz intensywniej ja�nia�a. Po wyj�ciu z lasu Sol wyda�o si�, �e wie� le�y pogr��ona w szarym blasku, a gdy umilk� szum drzew, uderzy�a j� w uszy cisza.
Lekkim, szybkim krokiem mija�a niskie, jeszcze u�pione domy. Niezwyk�� cisz� m�ci� jedynie szmer wiatru w trawie. Sol dotar�a na wzg�rze, na kt�rym sta� ko�ci�, i zatrzyma�a si�. Niecierpliwie odgarn�a d�ugie, czarne loki, kt�re wiatr nawiewa� jej na twarz.
Przez chwil� sta�a spokojnie, badawczo rozgl�daj�c si� doko�a. Ujrza�a dyby, s�up, przy kt�rym obdzierano ze sk�ry, i miejsce, gdzie kamienowano ludzi. Troch� dalej sta� pie�, na kt�rym przest�pcy k�adli g�owy w oczekiwaniu na uderzenie topora. W oddali, cho� zawsze dobrze widoczna dla ludzi wchodz�cych do ko�cio�a, sta�a pusta szubienica.
Tyle zdo�a�a zobaczy�. Ale Sol potrafi�a wyczu� o wiele wi�cej. Sta�a nieruchomo, obr�ciwszy si� twarz� do wiatru, tak by odgarnia� jej w�osy sprzed oczu. Z zadowoleniem odkrywa�a, �e potrafi g��boko wnikn�� w atmosfer� tego miejsca. Czu�a strach, �miertelne przera�enie tych wszystkich, kt�rzy tu zako�czyli �ycie. Widzia�a mg�� wstydu snuj�c� si� wok� dyb�w, wyczuwa�a rozpacz rodzin, ��dz� sensacji �lini�cych si� z ciekawo�ci widz�w, ich rado�� z cudzego nieszcz�cia.
Sol nie ba�a si� zmar�ych. Wiedzia�a, cho� sama tego nie pami�ta�a, �e kiedy� �mia�a si� g�o�no do wisielca dyndaj�cego na stryczku. Silje potraktowa�a to w�wczas jako dzieci�c� niewiedz�, ale to nie by�a prawda. �wiat Sol noc, ciemno�� i �mier�. Imi�, jakie nadano jej ku ochronie, wcale nie pomog�o. Jej znakiem by� ksi�yc, nie s�o�ce.
Sol ba�a si� tylko jeden jedyny raz. Wtedy kiedy rozgniewa� si� na ni� Tengel. Zabi�a w�wczas ko�cielnego, n�dznika, kt�ry chcia� skrzywdzi� jej rodzin�. Respekt, jaki czu�a przed Tengelem, mia� swe �r�d�o nie tylko w strachu. Bra� si� z g��bokiego uczucia, jakim go darzy�a. Sol kocha�a Tengela ca�ym sercem.
To w�a�nie obawa przed jego gniewem sprawi�a, �e tak d�ugo zachowywa�a si� spokojnie.
Poza tym nie by�o nic, co mog�oby przestraszy� Sol.
Za plecami poczu�a gwa�towny podmuch wiatru.
Mia�a dwadzie�cia lat. By� rok 1599, mog�a zacz�� �y� naprawd�.
Tak jak by�o um�wione, Are czeka� na ni� na skraju lasu. By� jedynym synem Tengela. Mia� na wp� doros�� twarz trzynastolatka, szerokie ko�ci policzkowe i czarne jak w�giel w�osy. O ile pozosta�� tr�jk� rodzonych i przybranych dzieci Silje i Tengela mo�na by�o uzna� za doskona�e dzie�a Stw�rcy, o tyle o Arem nie da�o si� powiedzie�, �e jest pi�kny jak z obrazka. W zamian promieniowa� od niego spok�j i opanowanie. A to w sumie jest wi�cej warte, stwierdzi�a Sol.
Odprowadzi� j� do portu i dopilnowa�, by wesz�a na pok�ad wraz ze star� szlachciank�, przyjemnie zaskoczon�, �e ma tak niezwykle pi�kn� i dobrze wychowan� panienk� jako eskort�. Sol szybko przyj�a w�a�ciwy ton - �yczliwy i przyjazny, a jednocze�nie pe�en admiracji wobec starszej damy. Jej g�os przybra� mi�kk�, wyra�aj�c� szacunek barw�. Ka�de s�owo Sol by�o wyrazem gotowo�ci do niesienia wszelkiej pomocy.
D�ugo sta�a machaj�c r�k� do Arego, kt�ry odpowiada� jej z brzegu. Rozpocz�a si� przygoda.
Podr� do Danii okaza�a si� do�� m�cz�ca, silny wiatr rzuca� statkiem na wszystkie strony. Sol jednak mia�a w swoim w�ze�ku �rodek przeciwko chorobie morskiej, za co szczeg�lnie wdzi�czna by�a s�dziwa dama. Podczas rejsu trzyma�a si� bardzo dzielnie. Z dum� opowiada�a, chwal�c si� Sol, �e by�y jedynym pasa�erkami, kt�rym uda�o si� zwalczy� morsk� chorob�.
Ale je�eli Sol mia�a nadziej� na jaki� niewielki romans ju� w trakcie podr�y, to musia�a czu� si� mocno zawiedziona. Wszyscy pasa�erowie m�czy�ni albo wisieli na relingu, albo skr�cali si� gdzie� w k�cie, za� za�oga sk�ada�a si� wy��cznie ze starych, niezgrabnych wilk�w morskich, niegodnych nawet jednego spojrzenia.
Mimo to dla spragnionej �ycia Sol sama podr� morzem by�a niezwykle emocjonuj�ca. Wykorzystywa�a ka�d� okazj�, by sta� na pok�adzie, a kiedy fale pryska�y jej a� na twarz, g�o�no chichota�a. Gdy statek nurkowa� mi�dzy falami, jak gdyby chcia� dotrze� na samo dno morza, �mia�a si� zachwycona, a gdy ci�ko zn�w si� wynurza�, oblany s�on� wod�, rado�� bucha�a jej z piersi. Teraz naprawd� zrozumia�a, jak bardzo monotonne by�o �ycie w Lipowej Alei.
Kiedy przybili do portu w Kopenhadze, na szlachciank� czeka� ju� pow�z. Rola Sol by�a wi�c zako�czona. Dama by�a tak zachwycona sw� m�od� opiekunk�, �e obdarowa�a j� niewielk� sakiewk�, pe�n� brz�cz�cych monet. Sol musia�a powstrzyma� si� ze wszystkich si�, by nie zajrze� i sprawdzi� od razu, ile w niej by�o. Uk�oni�a si� i macha�a za odje�d�aj�cym powozem.
Nie pozostawiono jej jednak swemu losowi. Na brzegu oczekiwa� Dag. Rzuci�a mu si� w ramiona:
- Dagu, jak wspaniale wygl�dasz! Doros�e�, ma�y braciszku!
Odsun�a go od siebie i zmierzy�a wzrokiem od st�p do g��w. Nabra� m�sko�ci. Nadal mia� w�sk� twarz i d�ugi, prosty nos, ale rysy sta�y si� bardziej regularne. Mocno zarysowane, jasnobr�zowe brwi odcina�y si� od blond w�os�w, a oczy by�y stalowoszare. Ubrany modnie, nie nosi� ju� zwyk�ej, watowanej kurtki wyci�tej w szpic, z kryz� wok� szyi i falbanami przy r�kawach, ani te� kr�tkich, baloniastych spodni. Nie, Dag mieszka� teraz w Kopenhadze i nad��a� za mod�. Mia� kapelusz z szerokim, po jednej stronie wygi�tym do g�ry rondem i z przymocowanym pi�rem. Ko�nierz opada� w d�, a kurtka i spodnie by�y bardziej obcis�e, uwydatniaj�ce kszta�ty.
Nosi� d�ugie buty, kt�re Sol niezwykle przypad�y do gustu. By� taki przystojny!
Wkr�tce zacz�a reagowa� jak prawdziwa kobieta. Jej wzrok zatrzymywa� si� na strojach przechodz�cych dam.
- A wi�c to tak nale�y teraz wygl�da�? Jaka si� musz� wydawa� niemodna! Chyba si� gdzie� ukryj�, Dagu!
Roze�mia� si�. On r�wnie� by� ni� zachwycony pomimo jej prostego norweskiego odzienia.
- Nie ma ku temu �adnego powodu. Och, jak�e ja sobie z tym poradz�?
- Z czym?
- Z utrzymaniem wielbicieli z daleka od ciebie!
- A dlaczego trzyma� ich z daleka? - roze�mia�a si� Sol i Dag wzi�� to za dowcip, cho� w zamierzeniu Sol wcale tak nie by�o.
- Mieszkam niedaleko. Ten kawa�eczek mo�emy przej�� piechot�. Pozw�l mi wzi�� sw�j kuferek. O, wcale nie jest taki ci�ki. Daj mi te� w�ze�ek!
- Nie, sama ponios�.
Dag spojrza� na ni� z ukosa, ale nie nalega�.
- Jak si� maj� wszyscy w domu? - zapyta�, kiedy opu�cili t�tni�cy �yciem port i znale�li si� na ruchliwej ulicy.
Sol szeroko otwiera�a oczy, przygl�daj�c si� wszystkiemu co nowe - ci�bie ludzkiej, zwierz�tom na ulicach, wdycha�a zapach ryb i wodorost�w, dymu, odpadk�w, owoc�w i jarzyn. Co prawda by�a kilka razy z Tengelem w Oslo i Akershus, ale teraz to zupe�nie co� innego. Tu by� wielki �wiat!
- W domu? W porz�dku. Mam ci� gor�co od wszystkich pozdrowi�, naturalnie przede wszystkim od Charlotty. S� te� listy, ca�a masa. I pieni�dze.
- To wspaniale - ucieszy� si� Dag.
- Are zastanawia� si�, czy m�g�by� zdoby� dla niego nowoczesn� strzelb�. Och, Dagu, to takie interesuj�ce! Popatrz na ten dom! Jaki ogromny!
Podekscytowana papla�a bez ustanku.
- Mama Charlotta jest teraz z pewno�ci� bardzo samotna?
- O, tak, z ut�sknieniem wyczekuje, a� sko�czysz studia i zn�w wr�cisz do domu. Ale du�o czasu sp�dza z Silje.
- A inni? Jak im si� wiedzie?
- Tengel jak zwykle ci�ko pracuje, opiekuj�c si� pacjentami. Wprawdzie pr�bowa� ograniczy� swe zaj�cia do kilku dni w tygodniu, ale to nie takie proste. Ludzie i tak przychodz� po dotyk jego uzdrawiaj�cych d�oni. Przybywaj� z daleka, a przecie� on nigdy nie umia� odmawia�. Zim� grasowa�a jaka� okropna zaraza, wi�c zabroni� chorym przychodzi� do nas do domu, �eby�my si� nie zarazili. Przybywali jednak jak roje much i Tengel by� naprawd� zrozpaczony. Uda�o si� nam jednak. Wiesz przecie�, �e Ludzie Lodu s� silni. Tylko twoja babcia, baronowa wdowa, nie by�a w stanie oprze� si� chorobie.
- Tak, wiem. I ogromnie mi jej brakuje.
- Mnie te� - powiedzia�a Sol cicho. - To wspania�a kobieta. Tengel by� w�wczas bliski za�amania. ��czy�y ich silne wi�zi. Ale w Tengelu jest co� dziwnego, wcale nie wida� po nim wieku.
- Pami�tasz chyba Hann�? - zapyta� Dag. - Ona te� by�a niebywale stara.
- Czy pami�tam Hann�? - powt�rzy�a Sol z b�lem w g�osie. Od razu jednak wzi�a si� w gar�� i roze�mia�a g�o�no. - Dlatego ja te� b�d� prastara, braciszku. Prze�yj� was wszystkich!
- Zobaczymy - odpar� Dag, czuj�c si� dziwnie nieswojo. - A Silje, jak ona si� miewa?
- Silje jest taka jak przedtem. Weso�a i spokojna tak d�ugo, jak d�ugo ma Tengela. Du�o maluje, chyba si� troch� zaokr�gli�a. Ale do twarzy jej z tym. I... Och, zapomnia�am o czym�! Liv ma staraj�cego.
Dag zatrzyma� si� nagle na samym �rodku ulicy. Jaki� pow�z zahamowa� przed nimi gwa�townie, uskoczyli w bok.
- Co ty m�wisz? - wykrzykn��. - Na mi�o�� bosk�, przecie� to jeszcze dziecko!
- Nied�ugo sko�czy szesna�cie lat, b�dzie mia�a siedemna�cie. Nie uwierzy�by�, jest taka �agodna i �liczna. Silje nie by�a starsza, kiedy zakocha�a si� w Tengelu.
Dag nie s�ucha�. Jego twarz przybra�a kamienny wyraz.
- Moja ma�a siostrzyczka ma staraj�cego! Co to za cz�owiek?
- Nie przejmuj si� tym tak bardzo! Hm, co mam ci powiedzie�? Jest z dobrej rodziny. Naturalnie nie ze szlacheckiej, przecie� Liv te� nie jest szlachciank�, ale to bardzo bogata rodzina kupiecka. Ojciec nie �yje. Laurents przej�� jego interesy.
- Podoba ci si�?
Sol wzruszy�a ramionami.
- Nie jest w moim typie - odpar�a wymijaj�co.
Ruszyli naprz�d. Dag szed� d�ugo w milczeniu. Przywi�zywa� du�� wag� do opinii Sol o ludziach, nikt bowiem nie umia� ocenia� ich tak dobrze jak ona.
- A Liv? Co ona m�wi? Nie podno� sukni tak wysoko, Sol, tu nie jest a� tak brudno!
- Hm, Liv w�a�ciwie w og�le nie m�wi zbyt wiele. Tak naprawd� nie wiem, co ona my�li. S�yszeli�my, �e ty te� masz zamiar si� o�eni�. Czy ju� wkr�tce?
- Ja? Kto to powiedzia�?
- Charlotta. Zrozumieli�my, �e jest jaka� panna Trolle.
- Matka tak powiedzia�a? Do Liv?
- Do nas wszystkich. By�a bardzo szcz�liwa.
- Ale�, moi drodzy - u�miechn�� si� Dag zrezygnowany. - Wspomnia�em tylko w kilku listach, �e ona nale�y do grupy moich znajomych i �e to �adna i mi�a dziewczyna. No tak, interesowa�em si� ni� troch�, ale nie by�a moj� wybrank�. Nie widzia�em jej od wielu tygodni! Mama to prawdziwa swatka.
Nie powiedzia� ju� nic wi�cej, Sol m�wi�a wi�c dalej.
- A Are to dobry ch�opak. Spokojny i �yczliwy, najbardziej z nas przywi�zany do ziemi. Nie b�dzie z nim k�opotu.
- Na pewno! Wiesz, tak bardzo t�skni� za nimi wszystkimi. A ty, Sol? Masz jakich� zalotnik�w?
- Ja? - roze�mia�a si� g�o�no. Skr�cili w�a�nie z g��wnej ulicy w niewielk�, bogat� boczn� uliczk�. - Nie. Sk�d mia�abym ich wzi��?
- Nie przesadzaj! Musisz mie� ca�e stado wielbicieli!
Spowa�nia�a.
- By� mo�e. Ale oni mnie nic nie obchodz�. Czasami si� boj�, Dagu. Wydaje mi si�, �e nie jestem w stanie w nikim si� zakocha�.
Przygl�da� si� jej d�ugo, nic nie m�wi�c. Potem powiedzia� lekko:
- Z pewno�ci� nie spotka�a� jeszcze tego w�a�ciwego. Wiem przecie�, �e potrafisz kocha� ludzi.
- Tak, moich najbli�szych. Ale wiesz, wydaje mi si�, �e Tengel przys�ania mi wszystkich m�czyzn. Nie zrozum mnie �le, nie jestem w nim zakochana, to nie o to chodzi. Ale nikt nie dorasta mu do pi�t. Por�wnuj� z nim r�nych m�odzie�c�w i �aden nie mo�e si� z nim mierzy�.
- To jasne. Tengel jest tylko jeden.
- Tak, i to w�a�nie jest takie straszne.
Dag si� zamy�li�.
- Mo�na by powiedzie�, �e poszukujesz m�czyzny - ojca, poniewa� nigdy go nie mia�a�. Ale tak nie jest. Nie szukasz kogo� o dobroci Tengela, Sol. Szukasz m�czyzny, kt�ry mia�by jego autorytet i demoniczn� si��!
- Masz racj� - powiedzia�a zrezygnowana.
- Wobec tego powiem ci jedno, kochanie. Tengel wcale nie jest taki silny. Ca�� si�� czerpie od Silje!
Sol d�ugo milcza�a.
- Tak - powiedzia�a w ko�cu. - Ale jej si�a bierze si� zn�w st�d, �e ma jego mi�o��.
- To prawda.
- Po prostu �adne z nich nie mog�oby �y� bez drugiego.
- Tak. Ty i ja mieli�my wielkie szcz�cie, �e dorastali�my w tej rodzinie. Jeste�my na miejscu. To ta brama.
- Naprawd� wspania�y dom! - powiedzia�a Sol, z podziwem patrz�c na pi�kn� fasad� i z�oto-niebiesk� dekoracj� w kszta�cie wachlarza, umieszczon� nad bram� wej�ciow�.
- Tak, i ludzie, u kt�rych mieszkam, s� bardzo mili. B�dziesz mia�a w�asny pok�j na czas ca�ego pobytu. Niestety, przybywasz w niezbyt odpowiednim momencie. W�a�nie zgin�� ich male�ki synek.
- Umar�?
- Nie, zgin��, jak powiedzia�em. Znikn�� przed trzema dniami.
- Och - westchn�a Sol. - To okropne. Gorsze ni� wszystko inne.
- Tak, niepewno��. Biedna matka, odchodzi od zmys��w! Szukali ju� wsz�dzie, sprawdzali w okolicznych kana�ach. Bez rezultatu. Teraz przypuszczaj�, �e kto� uprowadzi� dziecko. Znikn�o bez �ladu.
Znale�li si� w domu, nie mogli wi�c kontynuowa� rozmowy. Wyszli gospodarze, by ich powita�. Dag ani troch� nie przesadza�. D�onie kobiety dr�a�y, a twarz nosi�a �lady niezliczonych �ez.
Dag przedstawi� ich sobie przyt�umionym g�osem.
- To moja siostra przyrodnia, Sol Angelika, a to moi wspaniali gospodarze, hrabia i hrabina Strahlenhelm.
- Twoja siostra jest czaruj�ca - powiedzia� hrabia i uj�� schylon� w g��bokim uk�onie Sol za r�k�. - Henrietto, czy spotka�a� kiedy podobne oczy? Nigdy nie widzia�em takiego koloru. Bursztynowo-��te!
Dama zdo�a�a jedynie u�miechn�� si� s�abo i skin�� g�ow�.
Sol ukradkiem podziwia�a jej str�j. Mia�a koronkowy ko�nierz, wielki jak ko�o m�y�skie, wyszywany pere�kami czepiec, a na biodrach pod sukni� z brokatu musia�y by� umieszczone poduszki tak wielkie, �e mog�a oprze� na nich r�ce.
Hrabia zwr�ci� si� do Daga.
- Mo�e zechcesz pokaza� Sol jej komnat�, Dagu. Nied�ugo podadz� niewielki posi�ek. Musz� was prosi� oboje, by�cie wybaczyli mojej �onie. Nie b�dzie nam dotrzymywa� towarzystwa, jest zupe�nie wyczerpana.
- Oczywi�cie, rozumiem - odpar�a Sol cicho.
W tej samej chwili sp�yn�o na ni� gwa�towne, nieznane uczucie: pewno��, kt�ra niebywale j� podnieci�a i sprawi�a, �e ogarn�a j� niecierpliwo��.
Kiedy hrabina wysz�a, przyciskaj�c chusteczk� do twarzy, Sol zwr�ci�a si� do hrabiego:
- Komnata mo�e poczeka�. By� mo�e potrafi� pom�c wam odnale�� dziecko.
- Sol! - wykrzykn�� Dag ostrzegawczym tonem.
Gospodarz uni�s� d�o�, chc�c go uciszy�.
- Co chcecie przez to powiedzie�, m�oda damo?
- Dagu, wiem, �e nie powinnam, ale trzeba si� spieszy�!
- O czym m�wicie? - dopytywa� si� hrabia. - Czy co� wiecie?
Dag stan�� mi�dzy nimi.
- To jest straszliwie niebezpieczne dla mojej siostry. Nie w�tpi�, �e jest w stanie pom�c, ale mo�e te� przez to straci� �ycie. Wszystko zale�y od waszej dyskrecji.
- Prosz� mi to wyja�ni�!
- Zwr�cili�cie uwag� na oczy mojej siostry, panie hrabio Strahlenhelm. One nie s� zwyczajne. Je�eli Sol twierdzi, �e nale�y si� spieszy�, to przeczuwa, �e dziecko �yje. Przynajmniej na razie. A poniewa� czeka�a, a� pani domu wyjdzie z komnaty, to znaczy, �e wie, i� wasza �ona nie jest w stanie dochowa� tajemnicy.
Hrabia spogl�da� raz na jedno, raz na drugie.
- �ycie mojego dziecka jest dla mnie wszystkim.
- Czy przysi�gniecie wi�c, �e nigdy s�owem nie wspomnicie nikomu o tym, co teraz nast�pi? - spyta�a Sol. Niecierpliwo�� gotowa�a si� w niej, nie mog�a wprost spokojnie usta�. - �e nigdy mnie nie zdradzicie?
- Przysi�gam.
- Dobrze. Dajcie mi jak�� rzecz, jak�� nie upran� sztuk� odzie�y, kt�r� dziecko niedawno mia�o na sobie. Pami�tajcie jednak, �e nie obiecuj�, i� je odnajd�. Ale zrobi� tyle, ile w mojej mocy.
Szczup�y, wysoki m�czyzna wyda� z siebie g��bokie, d�ugo wstrzymywane westchnienie.
- B�agam was, panno Sol. Za najdrobniejsz� wskaz�wk� b�d� wam dzi�kowa� na kolanach.
- Mog� wi�c zawierzy� waszej dyskrecji?
- Rozumiem dobrze, co sta�oby si� z wami, gdyby w�adze dowiedzia�y si� o waszych... zdolno�ciach. Ale moja �ona wyrazi�a ju� �yczenie, bym wynaj��... tak zwan� m�dr� bab�. My jednak nie znamy nikogo takiego, nie mog�em wi�c tego uczyni�. Niech moja wdzi�czno�� b�dzie gwarancj� mego milczenia!
- A je�li mi si� nie powiedzie?
- B�d� wdzi�czny za wasze starania. Ale mo�e tu wej�� niespodziewanie moja �ona albo kto� ze s�u�by!
Sol przeszuka�a kieszenie.
Prosz� natychmiast poda� �onie ten �rodek nasenny! Dopilnujcie, by za�y�a wszystko. A s�u�b� z pewno�ci� zdo�acie utrzyma� z daleka.
Hrabia pos�a� Dagowi pe�ne zdziwienia spojrzenie.
- Nic o tym nie m�wi�e�, Dagu.
Dag u�miechn�� si� z gorycz�.
- O takich talentach nie m�wi si� g�o�no, ja�nie panie.
- Tak, na pewno masz racj�.
Pospiesznie opu�ci� komnat�, zabieraj�c ze sob� proszek.
- Nie powinna� tego robi�, Sol - mrukn�� Dag.
- Nie powinnam?
Westchn��.
- Je�eli ci si� powiedzie, zaskarbisz sobie jego przyja�� na ca�e �ycie. A on jest pot�ny, Sol! Pot�niejszy ni� przypuszczasz.
- Kim on w�a�ciwie jest?
- S�dzi�. Jednym z najwa�niejszych w ca�ej Danii.
- Och! - wykrzykn�a Sol, zas�aniaj�c usta d�oni�. - Naprawd� nie�le si� urz�dzi�am!
- Tak. Nic dziwnego, �e nie zna �adnej "m�drej baby". Skaza� je wszystkie na �mier�. Dlatego prosi�em ci�, by� trzyma�a j�zyk za z�bami.
- Nie mog�am milcze�, Dagu. Czu�am, �e dziecko �yje i �e cierpi. Mo�na to by�o wyczu� w ca�ej komnacie, tak jakby wszystkie �ciany krzycza�y.
- Miejmy nadziej�, �e odnajdziesz ch�opca - powiedzia� Dag z niepokojem w g�osie.
ROZDZIA� II
Powr�ci� hrabia.
- Da�em mojej �onie ten �rodek - rzek� kr�tko. - Powiedzia�em te� s�u�bie, �e nie �yczymy sobie, by nam przeszkadzano. Macie racj�, w stanie takiego wzburzenia, w jakim jest Henrietta, natychmiast wykrzycza�aby wszystko. Znalaz�em zabawk�, kt�r� m�j synek zwykle tuli� do siebie, kiedy zasypia�. Wszystko inne zosta�o uprane.
Sol wzi�a do r�ki szmacian� laleczk�.
- Jest z materia�u, to dobrze. Czy mog� usi���?
- Oczywi�cie, wybaczcie mi nieuwag�.
Usiad�a.
- Prosz� was o ca�kowite milczenie.
W komnacie zapad�a cisza. Nie dociera�y tutaj �adne odg�osy ulicy. D�ugo, bardzo d�ugo by�o cicho. Sol trzyma�a laleczk� tu� przy twarzy. Siedzia�a nieruchomo z zamkni�tymi oczyma.
W ko�cu si� odezwa�a. Jej g�os by� monotonny, m�wi�a niemal szeptem.
- Ciemno��... zimno... ma�o miejsca.
Hrabia mia� na ko�cu j�zyka pytanie, czy ch�opiec �yje, powstrzyma� si� jednak.
- On �pi - powiedzia�a Sol. Jej g�os by� ju� teraz normalny. - Albo jest nieprzytomny, nie wiem. Czuj� strach, silny l�k i osamotnienie. Nie, to ju� min�o, teraz on nic nie odczuwa.
O m�j Bo�e, westchn�� w duchu hrabia i by�a to jedyna my�l, jaka zdo�a�a si� przedrze� przez pora�on� b�lem �wiadomo�� ojca. Wszystko by�o dla niego takie niezwyk�e: ta kobieta, kt�r� w�a�ciwie powinien skaza� na �mier�, da�a mu odrobin� nadziei. Co ma zrobi�? Nie, teraz przede wszystkim jest ojcem. Jego obowi�zki zawodowe nie mog� mie� w tej chwili najmniejszego znaczenia.
A jednak dr�czy�y go wyrzuty sumienia. Chcia� przed nimi uciec, ale ca�y czas ko�ata�a mu si� po g�owie pewna my�l: co z innymi, podobnymi do niej kobietami, kt�re bez lito�ci skazywa� w imi� sprawiedliwo�ci?
Sol m�wi�a. By�a to mieszanina pyta� skierowanych do Daga i hrabiego oraz s��w przeznaczonych tylko dla niej.
- To blondynek. Cienkie, puszyste w�osy. Czy on ma rok, dwa? Wydaje mi si�, �e raczej dwa. Ubrany w aksamit. Purpurowo-czerwony aksamit. Szeroki, koronkowy ko�nierz...
Hrabia skierowa� ku Dagowi zdziwione, pytaj�ce spojrzenie.
- Ja nic nie m�wi�em - odpowiedzia� Dag szeptem.
Po tych s�owach w nieszcz�liwego ojca wst�pi�y nowe si�y. Wyprostowa� si�, a w jego oczach, nosz�cych �lady nie przespanych nocy, zap�on�a iskierka nadziei. Hrabia by� na sw�j spos�b eleganckim m�czyzn�. Du�o starszy od �ony, ascetyczny, wypiel�gnowany, o bystrych oczach. Teraz w napi�ciu wpatrywa� si� w niezwyk�ego go�cia.
Sol bardzo bawi�a ta sytuacja. Mog�a wykorzysta� swoje talenty, nareszcie znalaz�a si� w samym centrum zainteresowania. Jednocze�nie jednak martwi�o j� po�o�enie dziecka, niepok�j dra�ni� jej nerwy.
- Trzeba si� spieszy� - powiedzia�a zniecierpliwiona. - Trzeba si� bardzo spieszy�.
- Ale gdzie on jest? - niemal wykrzykn�� hrabia.
- Nie wiem - prychn�a Sol. Nie by�a ju� d�u�ej w stanie kontrolowa� swych manier.
- Czy kto� go porwa�?
- Nie, nie wyczuwam �adnego z�ego wp�ywu. Cicho b�d�cie, mam co�!
Hrabia by� zbyt przej�ty, by zareagowa� na spos�b, w jaki dziewczyna si� do� zwraca�a.
Dag by� dumny z siostry, ale jednocze�nie i zatroskany. Jak to wszystko potoczy si� dalej? Zna� przecie� dobrze szczeg�lne zdolno�ci Sol i Tengela, jednak�e nigdy nie zdo�a� ca�kiem si� do nich przyzwyczai�. By�y obce jego naturze. Nagle spostrzeg�, �e d�onie zacisn�y mu si� w pi�ci. Na co w�a�ciwie odwa�y�a si� Sol? Oby to tylko dobrze si� sko�czy�o!
- Widz� haczyk - powiedzia�a, nerwowo obracaj�c w r�ku laleczk�. - Haczyk, na kt�ry zamkni�te s� drzwi.
- Czy kto� go zamkn��? - zapyta� ojciec dziecka ochryp�ym g�osem.
- Nie, haczyk jest w �rodku, w ciemno�ci.
Mia� ochot� zapyta�, w jaki spos�b mog�a wszystko zobaczy�, je�eli by�o tak ciemno, obawia� si� jednak, �e pytanie wyda si� zbyt naiwne.
- Zamkn�� si� od �rodka - rzek�a zdecydowanie. - I nie potrafi zn�w otworzy�.
Hrabia siedzia� jak na szpilkach. Oczy b�yszcza�y mu niby szale�cowi.
- Tu, w domu?
Sol nie by�a pewna.
- Nie s�dz�. Nie wyczuwam jego blisko�ci. Ale przecie� nie m�g� zaw�drowa� daleko, taki male�ki. W jaki spos�b zgin��?
Siedzia�em tu razem z Dagiem, kt�ry si� uczy�. U mojej �ony by�o z wizyt� kilka przyjaci�ek. Rozmawia�y w salonie. Ch�opczyk bawi� si� obok na pod�odze. Opiekunka by�a na g�rze, w jego pokoju, przygotowywa�a wszystko, by go przewin��. Kiedy zesz�a na d�, zapyta�a o ch�opca. Dopiero wtedy damy zorientowa�y si�, �e znikn��.
- Jak d�ugo...?
- S�dzi�y, �e min�� mniej wi�cej kwadrans od chwili, kiedy ostatni raz zwr�ci�y na niego uwag�. To bardzo spokojne dziecko, du�o bawi si� samo. Panno Sol, odnajd�cie go! B�agam was... Zr�bcie, co tylko w waszej mocy!
Skin�a g�ow�.
- Gdzie on siedzia�?
Hrabia wskaza� miejsce.
- Tu, na pod�odze ko�o kominka.
Sol wsta�a i podesz�a tam. Ukl�k�a i zacz�a lekko dotyka� d�oni� klepek na pod�odze. Wygl�da�a na oszo�omion�.
- Co� jeszcze musia�o si� wydarzy�. Co�, o czym zapomnieli�cie...
- To niemo�liwe. Przeszukiwali�my wszystko tysi�c razy, ka�dy k�t w domu...
- Jego nie ma w domu.
- Nie mogli�my o niczym zapomnie� - westchn�� hrabia.
- Jak, wobec tego, wyszed�? Czy umia� sam otworzy� drzwi?
- Nie. Ale, jak widzicie, drzwi pomi�dzy wszystkimi komnatami s� otwarte. Niemo�liwe, by sam m�g� otworzy� bram�, a drzwi do ogrodu by�y zamkni�te. Dlatego s�dzili�my, �e kto� go uprowadzi�. Ale wy, panno Sol, nie zgadzacie si� z tym?
Sol wsta�a; dr�a�a z podniecenia i irytacji.
- Co� tu jest... Czy macie psa?
- Tak - odpar� hrabia zaskoczony. - Du�ego doga niemieckiego.
- Czy on potrafi otwiera� drzwi?
- Tak, drzwi do ogrodu. Ale one by�y zamkni�te, kiedy ch�opczyk znikn��.
Dag wsta� i przeszed� do komnaty obok. Znajdowa�y si� tam drzwi, kt�rych damy nie mog�y widzie� z miejsca, gdzie siedzia�y. Pozostali pospieszyli za nim.
- Ale psa tu nie by�o - wtr�ci� hrabia. - Sta� uwi�zany na swoim miejscu, pod oknem kuchennym.
- W ogrodzie?
- Tak... to znaczy niedok�adnie. Za rogiem, ko�o warzywnika.
- Czy to wy, panie, tam go uwi�zali�cie?
- Nie, nie wiem, kto to zrobi�. Prawdopodobnie kto� ze s�u�by.
- A wi�c tego nie sprawdzali�cie?
- Nie, psa w og�le nie brano pod uwag�, poniewa� by� uwi�zany.
Przygl�dali si� drzwiom prowadz�cym do ogrodu. Klamka by�a za wysoko jak dla ma�ego dziecka. Ale...
Dag po�o�y� r�ce na klamce tak, jakby by�y �apami wielkiego psa, i pozwoli� im opa��.
Zamek pu�ci�. �atwo mogli sobie teraz wyobrazi�, jak psisko otworzy�o drzwi, napieraj�c na nie. Dag przez chwil� sta� spokojnie, przygl�daj�c si� drzwiom, kt�re przymyka�y si� powoli i bezg�o�nie, a� wreszcie zamek zaskoczy� z cichym trzaskiem. Zn�w by�y zamkni�te.
- No tak, ale przecie� pies by� uwi�zany - upiera� si� hrabia.
- Nale�y znale�� odpowied� na pytanie, od kiedy - powiedzia� Dag. - M�g� zosta� uwi�zany po tym, jak ch�opiec znikn��, ale zanim damy zauwa�y�y, co si� sta�o.
- Zaraz sprawdz�, kto i kiedy uwi�za� psa - powiedzia� gospodarz. - Ca�y czas zak�adali�my, �e kto� dosta� si� do domu przez drzwi wej�ciowe i porwa� ch�opca, korzystaj�c z naszej nieuwagi. Poczekajcie, zaraz wypytam s�u�b�...
- Nie teraz - wtr�ci�a Sol szybko. - Nie mo�emy traci� czasu na nieistotne szczeg�y: Wyczuwam, �e pies by� zamieszany w t� histori�, i to wystarczy. Chod�my do ogrodu!
Ogr�d nie by� du�y, z jednej strony jego granic� stanowi� wysoki dom, s�siaduj�cy z domem hrabiego, na wprost zamyka� go g�sty �ywop�ot, a z prawej strony sta�y, granicz�ce z s�siedni� posesj�, niskie zabudowania gospodarcze. Podeszli do nich i stamt�d zobaczyli ogr�dek warzywny. Tam, ko�o swej budy, le�a� pies. Na ich widok podni�s� si� i zamerda� ogonem. Dag podszed� do niego, by go pog�aska�.
Sol rozpocz�a w�dr�wk� wzd�u� szop. Gwa�towne gdakanie zdradzi�o, �e jedna z nich by�a kurnikiem. W nast�pnej kwicza�a �winia.
- Szukali�my tu wsz�dzie - powiedzia� hrabia. - W ka�dej szopie.
Kiwn�a g�ow�.
- Nie ma go tutaj. Czy pr�bowali�cie pos�a� psa jego tropem?
- Tak, ale to nie jest pies go�czy. Po�yczyli�my takiego psa od znajomych, ale �lad by� ju� za stary. Nast�pnej nocy po znikni�ciu ch�opca pada� deszcz.
�ciana s�siedniego domu by�a szczelna. Pozostawa� tylko �ywop�ot. Sol przesuwa�a si� wzd�u� niego na czworakach, czasami k�ad�c si� zupe�nie na ziemi.
- Zniszczycie odzienie! - zawo�a� hrabia.
- Nie szkodzi! - odburkn�a. - Tu chodzi o �ycie. Wy te� szukajcie.
M�czy�ni pos�uchali.
- Jest za g�sty - stwierdzi� hrabia. - A wzd�u� niego ju� szukali�my.
- Dziecko jest w stanie zrobi� nieprawdopodobne rzeczy - odpar�a Sol.
Dag wcisn�� d�o� mi�dzy ciernie.
- Jak s�dzicie, czy tu jest za ciasno?
Pozostali spojrzeli. Sol le�a�a teraz p�asko jak nale�nik, na wp� ukryta w �ywop�ocie.
- Wygl�da beznadziejnie, ale je�eli uda�o mu si� wydosta� na zewn�trz, to w�a�nie t�dy. My nie przejdziemy, ale dzieciak? Czy on jest ma�y jak na sw�j wiek ja�nie panie?
- Tak, trzeba przyzna�, �e tak. I ma dopiero dziewi�tna�cie miesi�cy. Jednak nie zdo�a�by t�dy przej��, to niemo�liwe!
- Ale tak w�a�nie by�o - stwierdzi�a Sol, wy�lizguj�c si� spomi�dzy ga��zi. - Sp�jrzcie! To zaczepi�o si� na kolcach!
Otworzy�a d�o�, pokazuj�c kilka jasnych, cienkich w�osk�w.
- Albrekt! - wykrzykn�� hrabia. - To pierwszy �lad!
- Wsu�cie tu g�ow� - powiedzia�a Sol. - Zobaczcie, je�eli przeczo�ga� si� nieco w prawo, to m�g� wyj�� gdzie indziej.
- Tak, mog�o tak by�. Ale to doprawdy niezwyk�e - powiedzia� hrabia, ogl�daj�c wskazane przez Sol miejsce.
- Dzieci s� niezwyk�e. Co znajduje si� z ty�u, za �ywop�otem?
- Jaki� warsztat. Jego zaplecze.
- W jaki dzie� tygodnia zgin��?
- W niedziel�. Ale tam r�wnie� szukali�my. Ca�y kwarta� szuka� ch�opca.
Sol usiad�a. By�a brudna i podrapana na twarzy. I bardzo �adna.
- Na pewno przedosta� si� t�dy, zak�adam si� o zbawienie mojej duszy - powiedzia�a.
�atwo jej to powiedzie�, pomy�la� Dag z gorycz�. Na ile si� orientowa�, Sol nigdy nie troszczy�a si� o zbawienie duszy.
- Czy mo�ecie dok�adniej opisa� miejsce jego pobytu? - poprosi� hrabia Strahlenhelm.
- Nie. Tam by� jaki� zapach, kt�rego nie mog� rozpozna�. Znam go sk�d�, ale teraz nie mog� sobie przypomnie�, co to jest.
- Nie mo�esz zobaczy� otoczenia? - spyta� Dag cicho. - Na zewn�trz?
- Nie, na zewn�trz nie mog�am niczego zobaczy�. A w �rodku, w tej ciasnej kom�rce, by�o tak niewiele rzeczy. W jednym rogu sta�o co� du�ego, czarnego, ale nie pami�tam dok�adnie co, teraz nie widz� niczego. Tylko w domu, kiedy trzyma�am laleczk�.
- Przynios� j� - zaproponowa� hrabia.
- Nie, widzia�am ju� wszystko, co mog�am przy jej pomocy zobaczy�. Ale to ta czarna rzecz tak pachnie. My�l�, �e jest drewniana. To mo�e g�upie, ale ca�y czas chodzi mi po g�owie s�owo "imad�o".
M�czy�ni spojrzeli na siebie.
- Mo�e rodzaj prasy? - zapyta� Dag.
- Mo�e - odpowiedzia�a z wahaniem. - Mo�e, nie wiem.
- Jednej rzeczy nie rozumiem - powiedzia� Dag. - Jak taki brzd�c m�g� si� zamkn�� od �rodka? Przecie� nie si�ga tak wysoko?
Sol pociera�a czo�o.
- My�l�, �e przy drzwiach co� le�a�o. Musia� na tym stan��.
- A potem nie by� w stanie otworzy�?
- Chyba tak.
- Jakie pomieszczenie mo�e zamyka� si� na haczyk od �rodka? - zapyta� hrabia, kt�ry najwyra�niej w pe�ni zaakceptowa� zdolno�ci Sol.
- Znam tylko jedno - o�wiadczy� Dag sucho.
- Nie - zdecydowa�a Sol. - To nie jest... ust�p. Wydaje mi si�, �e to mo�e by� jakie� przej�cie, przechodni korytarz...
- A wi�c musz� by� jeszcze jedne drzwi?
- Mo�liwe, nie widzia�am ich.
- Niedziela? - powiedzia� Dag zamy�lony. - Je�eli to by�o w kwartale warsztat�w, ch�opiec d�ugo m�g� p�aka�, nie b�d�c przez nikogo s�yszany.
- Musimy t�dy przej��. - Sol ruchem g�owy wskaza�a �ywop�ot.
- Nie trzeba - odpar� s�dzia. - P�jdziemy naoko�o. - Ju� spieszy� przez dom.
- Sol, wygl�dasz okropnie - mrukn�� Dag.
Hrabia Strahlenhelm us�ysza� go i przystan��. Wsp�lnymi si�ami m�czy�ni starali si� doprowadzi� Sol do porz�dku, a tak�e oczy�ci� w�asne ubrania.
Obej�cie kwarta�u i dotarcie do tylnego podw�rza nie zabra�o im du�o czasu. Sta�o tam kilka niewielkich bud i ca�e stosy starych beczek. Gdy si� zbli�ali, spod ich n�g na wszystkie strony rozbieg�y si� szczury. Hrabia zadr�a�.
Przechodz�c przez dom, Sol chwyci�a laleczk�. Teraz sta�a z zamkni�tymi oczami, kurczowo przyciskaj�c j� do siebie. Nie zauwa�y�a nawet ch�opaka, przebiegaj�cego przez podw�rze, przygl�daj�cego si� jej ciekawie, takim samym nic nie rozumiej�cym spojrzeniem, jak uprzednio s�u�ba stoj�ca w oknach i obserwuj�ca ca�� tr�jk� przy �ywop�ocie. Ch�opak znikn�� r�wnie szybko jak si� pojawi� i zn�w pozostali sami.
- Nie - odezwa�a si� Sol p�g�osem. - To ju� chyba wszystkie impulsy, jakie by�am w stanie odebra�.
- Spr�buj jeszcze - poprosi� Dag.
Kiedy zorientowa�a si�, �e Dag ma do niej zaufanie, poczu�a ulg�. Wcze�niej cz�sto si� z niej wy�miewa�. Odpr�y�a si� ca�kowicie, pozwoli�a odp�yn�� wszystkim my�lom. Wtedy pojawi�y si� nowe odczucia.
- Nie, dziecka nie ma tu w pobli�u - powiedzia�a. - Hrabio Strahlenhelm, on tak s�abo oddycha! Musimy si� pospieszy�, nie wiem, gdzie on...
- Je�eli przeszed� przez �ywop�ot - wtr�ci� Dag - i nie ma go tutaj...
- To znaczy, �e musia� wyj�� na ulic� - doko�czy� hrabia.
- My�licie, �e tu by�o otwarte? - zapyta�a Sol. - W niedziel�?
- Tak musia�o by�. Nie mamy czasu, by to sprawdzi� - odpowiedzia� s�dzia.
Zn�w pospiesznie wybiegli na ulic�, odchodz�c� od g��wnej.
- Kto� musia� go tu widzie� - stwierdzi� Dag.
- Nie, je�eli szybko przedosta� si� na inne podw�rko - powiedzia�a Sol. Przystan�a. - Ten zapach... Gdybym tylko wiedzia�a, ca to jest. To metaliczny, oleisty zapach... Kr�ci w nosie.
- Czy Albrekt jest tu gdzie� w pobli�u? - zapyta� hrabia cicho.
- Nic takiego nie wyczuwam.
Biedny ojciec westchn��.
- Gdybym by� male�kim ch�opcem, kt�ry znalaz� si� na nieznanej ulicy, to co bym wtedy zrobi�? - zastanawia� si� Dag. - Rozejrza�bym si� dooko�a... Odwr�ci� i poszed� z powrotem? Nie, tego nie m�g� zrobi�, bo tam go nie ma.
G�o�no zaturkota�y ko�a doro�ki przeje�d�aj�cej g��wn� ulic�.
- On jest dosy� strachliwy - powiedzia� hrabia szybko. - Takie d�wi�ki przerazi�yby go.
- P�jdziemy wobec tego w przeciwnym kierunku - zadecydowa�a Sol.
Pospieszyli w�sk� uliczk�, badaj�c wszystkie bramy, czy s� zamkni�te, i...
- Zobaczcie! - zawo�a� Dag. - Tu, pod tymi drzwiami, jest szczelina. T�dy m�g� si� prze�lizgn��.
- Tak, i ta brama jest podobna do naszej - powiedzia� hrabia z podnieceniem. Sol zauwa�y�a, �e dr�a� jak pies go�czy, kt�ry odnalaz� �lad, lecz kt�rego nadal nie spuszcza si� ze smyczy.
Otworzyli drzwi i znale�li si� w przej�ciu wychodz�cym na s�siedni� ulic�. Pod drzwiami po drugiej stronie by�a taka sama szczelina. A wi�c to tylko po��czenie mi�dzy uliczkami!
- Teraz ju� jeste�my za daleko od domu - stwierdzi� hrabia, kiedy wyszli na now� ulic�. - To nie tu.
- Do tego czasu ch�opca z pewno�ci� ogarn�a ju� panika - powiedzia� Dag.
- Pewnie bezradny bieg� przed siebie na o�lep, nie mog�c odnale�� matki i ojca. A mo�e co� przyci�gn�o jego uwag�, na przyk�ad jakie� zwierz�. To przecie� by�a niedziela, niewiele ludzi na ulicach...
- Sp�jrzcie! - wykrzykn�� hrabia. - Popatrzcie na ten znak, tam dalej na ulicy! Po prawej stronie. Czy to mo�e co� znaczy�, panno Sol?
- Drukarnia - przeczyta�a. - Drukarnia? Tak! Farba drukarska! To w�a�nie ten zapach!
Niemal na wy�cigi pobiegli do drukarni i z hukiem otworzyli drzwi.
- Dzie� dobry - powiedzia� hrabia, usi�uj�c zachowa� spok�j. Wewn�trz pracowa�o dw�ch m�czyzn, hrabia przywita� si� z nimi po kolei. - Jestem s�dzia Strahlenhelm. Nie wiem, czy s�yszeli�cie, �e przed trzema dniami znikn�� m�j ma�y synek.
- A wi�c to wasz syn, panie - powiedzia� starszy z m�czyzn. - Tak, s�yszeli�my o tym. Ale wy, panie, mieszkacie do�� daleko st�d, na ulicy, gdzie rosn� r�e, prawda?
- Tak, ale wpadli�my na trop, kt�ry mo�e wskazywa�, �e ch�opiec jest w�a�nie tutaj. Czy jest tu jakie� niewielkie pomieszczenie, w kt�rym stoi stara prasa?
M�czy�ni spojrzeli na siebie pytaj�co. Wida� by�o, �e nie rozumiej� przyczyn wizyty tych wzburzonych go�ci.
- Przej�li�my t� drukarni� niedawno - powoli powiedzia� m�odszy, wygl�daj�cy na syna. - I nic takiego tu nie widzieli�my.
- Czy z ty�u jest podw�rze?
- Tak, oczywi�cie.
- Mo�emy je obejrze�?
- Naturalnie.
Ju� ruszyli w stron� prowadz�cych tam drzwi, kiedy nagle Sol powiedzia�a:
- Nie, dziecko musia�o dosta� si� od ulicy. Nie ma innej mo�liwo�ci.
Zawahali si�.
- Tak, jest brama od ulicy, ale zamkni�ta na klucz.
Dag by� ju� na zewn�trz, za nim �piesznie pod��y�a ca�a reszta.
- Na dole jest otw�r, m�g� si� t�dy prze�lizgn��.
Drukarz wyci�gn�� du�y klucz i otworzy� drzwi. Znale�li si� na dobrze utrzymanym, przestronnym podw�rzu, z kt�rego kilkoro drzwi prowadzi�o do ust�p�w i bocznych zabudowa�. Szybko do nich zajrzeli.
- Nie - powiedzia� za�amany hrabia. - To fa�szywy trop.
Sol sta�a zupe�nie nieruchomo.
- Cicho! On jest tutaj! Wiem, �e to tu, w pobli�u. Jestem tego pewna. Och, pospieszcie si�!
Drukarze, niczego nie rozumiej�c, popatrzyli na ni� z przera�eniem.
- Ale przecie� tu nie ma wi�cej drzwi - wtr�ci� Dag.
- Jest tylko tylne wej�cie do drukarni - powiedzia� starszy.
- Nie potrafi�by ich otworzy� - stwierdzi� hrabia.
M�czyzna zwr�ci� si� do syna:
- Czy by�e� tu w niedziel�?
- No tak, by�em.
- Czy mo�liwe, �eby te drzwi by�y cho� przez chwil� otwarte? - zapyta� Dag podniecony.
M�ody drukarz zastanowi� si�.
- Tak, z pewno�ci�. Wtedy gdy wychodzi�em... - Zawstydzony zrobi� ruch w kierunku ust�pu.
Dagowi przesz�y ciarki po plecach. Wiedzia�, jak zwykle wygl�daj� tak zwane ustronne miejsca. Ciemny korytarz, w kt�rym trzeba szuka� skrawka wolnej przestrzeni. Bardzo nieprzyjemne wra�enie.
- Niczego nie s�yszeli�cie? - zapyta� hrabia. - Na przyk�ad p�acz�cego dziecka?
- Niczego takiego nie pami�tam. Ale mog�em nie zwr�ci� na to uwagi.
Sol by�a ju� przy drzwiach do drukarni. Otworzy� je starszy m�czyzna.
Zn�w znale�li si� w �rodku, tym razem wchodz�c od ty�u.
- Zapach - powiedzia�a Sol cicho. - Tak, to tutaj.
- W jaki spos�b m�j synek m�g� si� tutaj dosta�? - j�kn�� hrabia. - Tak strasznie daleko od domu. Nie, nie mog� w to uwierzy�. I gdzie mia�by teraz by�? Tu nie ma przecie� �adnych schowk�w.
- I drukarz, kt�ry tu by� w niedziel�, musia�by go zobaczy�. W ka�dym razie w �rodku - powiedzia� Dag. - Nie, Sol, s�dz�, �e si� mylisz.
Sol by�a jednak pewna swego. W jej g�owie k��bi�y si� przer�ne my�li. Rozgor�czkowana zwr�ci�a si� do m�odszego:
- Kiedy wr�cili�cie z podw�rza, to co wtedy zrobili�cie? Zastan�wcie si�! To wa�ne!
Popatrzy� na ni� zmieszany.
- To by�a ostatnia rzecz, jak� zrobi�em przed p�j�ciem do domu. Zamkn��em wszystko i wyszed�em.
- To za ma�o dok�adnie. Wyjd�cie na podw�rze i jeszcze raz przejd�cie przez te drzwi.
Pos�ucha� jej niech�tnie.
- Najpierw zamkn��em tylne drzwi. O tak. Potem sprawdzi�em, czy wszystko jest jak nale�y przygotowane do pracy w poniedzia�ek, sprz�tn��em kilka porozrzucanych drobiazg�w, a potem wyszed�em g��wnymi drzwiami i zamkn��em je na klucz.
- I to ju� wszystko?
- Tak, to wszystko. No i jeszcze zamkn��em sk�adzik.
- Sk�adzik? - zawo�ali wszyscy naraz.
- Tak, drzwi s� za tymi p�kami, obok tych prowadz�cych na podw�rze. Prawie o nich zapomnia�em, tak rzadko ich u�ywamy.
Hrabia natychmiast pod��y� we wskazanym kierunku. Rzeczywi�cie za p�kami znalaz� niewielkie drzwi. Pchn�� je, ale ani drgn�y.
- Czy by�y otwarte w niedziel�?
- Tak, musia�em co� stamt�d przynie��.
- Dok�d one prowadz�? - zapyta� Dag, podczas gdy drukarz mocowa� si� z zamkiem.
- To korytarz wzd�u� tylnej �ciany budynku. Przechowujemy tam r�ne, rzadko u�ywane rzeczy. Wi�kszo�� to stare rupiecie. Nigdy jako� nie by�o czasu, �eby to porz�dnie przejrze�.
Drzwi otworzy�y si� i weszli do w�skiego korytarzyka, zarzuconego rozmaitymi przedmiotami.
- Niech Sol idzie pierwsza - powiedzia� Dag.
Przepu�cili j�.
- Czy tu nie ma jakiego� schowka?
- Nie, to tylko przej�cie do sk�adu ko�odzieja w nast�pnym domu, tam...
Starszy m�czyzna zatrzyma� si� gwa�townie.
- Co to? Dlaczego te drzwi s� zamkni�te? Zawsze by�y otwarte! To tylko zwyk�e drzwi do sk�adu, nigdy dot�d nikt ich nie zamyka�.
- Powiedz, czy tam przypadkiem nie stoi stara prasa? - zapyta� go syn.
- Sk�d mog� wiedzie�? Nie zd��yli�my jeszcze przejrze� tych wszystkich staroci. O, drzwi s� zamkni�te od �rodka!
Hrabia natychmiast rzuci� si� na nie ca�ym swym ci�arem, ale tylko rozbola�o go rami�, poniewa� drzwi otwiera�y si� w jego stron�.
Z pocz�tku ani drgn�y. Dag pr�bowa� odci�gn�� je palcami, ale co� trzyma�o od �rodka. Haczyk?
- Pom�cie! - krzykn��.
M�czy�ni wcisn�li palce mi�dzy futryn� a drzwi. M�odszy drukarz przyni�s� �om i podwa�y�. Odskoczy� haczyk.
Ujrzeli ma�e, ciemne pomieszczenie z podobnymi drzwiami na przeciwleg�ym ko�cu. Sta�a tam stara, zakryta prasa drukarska, zrobiona z drewna, z imad�ami, i... przytulony do niej policzkiem le�a� ma�y ch�opczyk w ubranku z purpurowego aksamitu, �a�o�nie teraz z ty�u mokrym.
Hrabia, podnosz�c ma�e, bezw�adne cia�ko, wyda� z siebie d�wi�k, kt�ry zabrzmia� jak st�umiony j�k.
- O Bo�e! - szepta�. - O Bo�e, Bo�e!
- Nie do wiary! - wykrzykn�� starszy drukarz. - A wi�c on by� tutaj! Ale sk�d wiedzieli�cie...?
Dag, kt�ry bardzo sobie nie �yczy�, by drukarz mia� do�� czasu na zastanawianie si� nad odpowiedzi�, rzek� szybko:
- Poszli�my za pewnym �ladem. Ale to dziwne, �e nie s�yszeli�cie ma�ego?
- W warsztacie nigdy by si� go nie us�ysza�o, tam jest tyle ha�asu. A tym korytarzem, jak m�wi�em, chodzimy bardzo rzadko. O Bo�e, co za tragedia... Ten berbe� zab��dzi� a� tutaj przez nikogo nie widziany!
Szybko przenie�li si� do warsztatu.
- Czy on �yje? - zapyta� s�dzia dr��cym g�osem. - Albrekcie, odpowiedz tacie! Musimy natychmiast zanie�� go do lekarza...
- To niepotrzebne - powiedzia� Dag spokojnie. - Sol ju� od pi�ciu lat pomaga mojemu przybranemu ojcu i zna si� na leczeniu niemal tak dobrze jak on.
- W niekt�rych dziedzinach lepiej - powiedzia�a Sol nieskromnie. - Tyle �e nie mam jego uzdrawiaj�cych d�oni. Dajcie mi dziecko!
Po sekundzie wahania hrabia poda� jej bezw�adne, ma�e cia�ko.
- Tak, teraz przyda�yby si� nam r�ce Tengela - przyzna�a. - Ale ch�opiec �yje, panie s�dzio, nie ma co do tego �adnych w�tpliwo�ci, cho� o ma�y w�os nie zd��yliby�my na czas.
O nie, pomy�la� Dag. Nie jest z nim a� tak �le. Na pewno prze�y�by jeszcze par� dni. Ale Sol zawsze musi troch� dramatyzowa� �eby uczyni� �ycie ciekawszym ni� jest w rzeczywisto�ci.
- Musimy da� mu troch� wody - ci�gn�a Sol. - Odwodnienie jest najbardziej niebezpieczne.
- Woda tutaj jest niedobra - powiedzia� drukarz. - U�ywamy jej tylko przy pracy. Ale mamy troch� wina...
- Czy na pewno jest ju� dojrza�e? - zapyta� s�dzia.
- Jest wyborne!
- Spr�bujemy wi�c - stwierdzi�a Sol, cho� w�tpi�a w jako�� trunku.
Podczas gdy m�czy�ni nalewali wina, Sol stara�a si� obudzi� ch�opca.
- Nic nie mog� zrobi�, dop�ki si� nie obudzi - wyja�ni�a. - Ocknij si�, ma�y w��cz�go!
Uderzy�a ch�opca po buzi. Tego by�o ju� dla hrabiego za wiele.
- Ale�... - zaprotestowa�.
- Nic mu od tego nie b�dzie! - wykrzykn�a Sol. - Sp�jrzcie: budzi si�!
Ch�opiec powoli otwiera� oczy, ale zaraz zmru�y� je od �wiat�a.
- Dzi�ki ci, dobry Bo�e! - szepn�� hrabia.
Sol nie do ko�ca zgadza�a si� z nim w kwestii, komu naprawd� nale�a�o dzi�kowa�, ale m�drze to przemilcza�a.
- Dajcie wino! Szybko, zanim ma�y zn�w za�nie!
Pospiesznie podano jej naczynie.
Ch�opiec prze�kn�� par� �yk�w, wykrzywi� si� i zacz�� g�o�no p�aka�.
- Dobrze ju�, dobrze, tatu� jest z tob� - usi�owa� uspokoi� malca hrabia, bior�c go od Sol. - Dobrze, wszystko b�dzie dobrze.
Ch�opiec, z g�ow� na jego ramieniu, zn�w zapad� w sen albo zemdla�. Oczy hrabiego wype�ni�y si� �zami. Nawet nie pr�bowa� ich powstrzyma�.
Podzi�kowali drukarzom za pomoc i pospiesznie skierowali si� do domu.
- Trzeba jak najpr�dzej poda� mu krople wzmacniaj�ce - m�wi�a Sol, biegn�c ko�o hrabiego i nie spuszczaj�c oka z nieruchomej buzi dziecka. - Czy pozwolicie, bym si� nim z