2378

Szczegóły
Tytuł 2378
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2378 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2378 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2378 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Alexandre Dumas Kawaler d'HarmentalPrze�o�y�a Izabella Rogozi�ska Cz�� pierwsza I. Kapitan Roquefinette 22 marca roku pa�skiego 1718, w p�po�cie, m�ody wynios�y szlachcic lat mniej wi�cej dwudziestu siedmiu siedzia� oko�o �smej rano na pi�knym koniu hiszpa�skim przy wylocie Pont-Neuf na bulwar de l'Ecole. Siedzia� w siodle wyprostowany jak struna, jak gdyby postawi� go tam na warcie im� pan Voyer d'Argenson, g��wny namiestnik policji kr�lewskiej. Czekaj�c tak ju� przesz�o p� godziny, popatrywa� cz�sto z niecierpliwo�ci� na zegar Samaritaine. Spojrzenie jego, a� do tej chwili niezdecydowane, spocz�o z pe�n� satysfakcj� na jakim� nieznajomym, co wynurzywszy si� z placu Daubhine skr�ci� w prawo i pod��a� ku niemu. Nieznajomy, kt�ry mia� zaszczyt zwr�ci� uwag� m�odego je�d�ca, prezentowa� si� doskonale: ch�op na schwa�, przesz�o pi�� st�p wzrostu, muskularny; bez peruki, z g�st�, czarn� czupryn� przypr�szon� z lekka siwizn�; ubrany za� troch� po mieszcza�sku, troch� po wojskowemu. Rami� jego zdobi�a kokarda, kiedy� zapewne p�sowa, dzi� - sp�owia�a na s�o�cu i s�ocie - pomara�czowo��ta. Lu�no zwisaj�ca u pasa szpada niemi�osiernie t�uk�a go po �ydkach; kapelusz przystrojony pi�rem i galonem, niew�tpliwie na pami�tk� dawnej �wietno�ci, nasadzony by� na lewe ucho z tak� fantazj�, i� powiedzia�by�, �e tylko cudem utrzymuje r�wnowag�. W twarzy, w ruchach i w ca�ej postawie tego cz�owieka - kt�ry wygl�da� na czterdzie�ci pi�� lat, nie ust�powa� nikomu z drogi, ko�ysa� si� w biodrach, jedn� r�k� podkr�ca� w�sa, a drug� dawa� znaki ekwipa�om, by zje�d�a�y na bok - by�o tyle bezczelnej niefrasobliwo�ci, i� obserwuj�cy go kawaler u�miechn�� si� mimo woli i mrukn��: - Chybam dobrze trafi�. Zgodnie z tym domniemaniem m�ody szlachcic j�� zbli�a� si� wprost ku nieznajomemu z widocznym zamiarem, by go zagadn��. Obcy za�, cho� nie zna� je�d�ca, widz�c, �e zapewne ma on do� interes, przystan�� naprzeciw Samaritaine i wysun�wszy nog� w prz�d jak szermierz, z jedn� r�k� na gardzie szpady, a drug� podkr�caj�c w�sa, czeka�, co powie mu osobisto�� zmierzaj�ca w jego stron�. Istotnie, tak jak by� przewidzia� cz�owiek z pomara�czow� kokard�, m�ody szlachcic zatrzyma� konia na wprost i unosz�c d�o� do kapelusza: - Jak mi si� zdaje - rzek� - z miny i wzi�cia waszmo�� pana poznaj� szlachcica. Nie pomyli�em si� zapewne. - Nie, do kro�set, panie - odpar� nieznajomy, kt�rego dotyczy�y te dziwne s�owa, i dotkn�� z kolei d�oni� pil�niowego kapelusza. - Bardzom doprawdy rad, �e moja mina i wzi�cie tak �wietnie przemawiaj� za mn�, gdyby� pan bowiem zechcia� mnie darzy� nale�nym mi tytu�em, nazwa�by� mnie kapitanem. - Wielcem kontent, �e jeste� pan wojskowym - podj�� szlachcic, zn�w si� k�aniaj�c. - To dla mnie pewno��, �e nie potrafi�by� zostawi� w k�opocie cz�eka wysokiej kondycji. - Witaj mi, waszmo��, byle tylko �w cz�ek wysokiej kondycji nie odwo�ywa� si� do mojej sakiewki, wyznam bowiem z ca�� otwarto�ci�, �em w�a�nie zostawi� ostatniego talara w karczmie portowej w La Tournelle. - Nie chodzi wcale o twoj� sakiewk�, kapitanie, ale przeciwnie, o moj�; wierz mi pan, prosz�, �e jest do twojej dyspozycji. - Z kim�e wi�c mam honor m�wi�? - zagadn�� kapitan poruszony wyra�nie t� odpowiedzi�. - I co m�g�bym dla wa�pana uczyni�? - Jestem baron Rene de Valef - odpowiedzia� je�dziec. - Za pozwoleniem, panie baronie - przerwa� kapitan - ale chyba, wojuj�c we Flandrii, zna�em rodzin� tego nazwiska. - To moja rodzina, wa�panie, bo z pochodzenia jestem leodyjczykiem. Obaj znowu wymienili uk�ony. - Niech�e wi�c pan si� dowie - ci�gn�� baron de Valef - �e jeden z moich serdecznych przyjaci�, kawaler d'Harmental, b�d�c dzi� w nocy w mojej kompanii, wda� si� w szkaradn� wa��, kt�ra dzi� rano ma si� sko�czy� pojedynkiem; przeciwnik�w mieli�my trzech, nas by�o tylko dw�ch. Odwiedzi�em ju� margrabiego de Gace i hrabiego de Surgis, ale nieszcz�ciem �aden z nich nie sp�dzi� nocy w swoim ��ku: a �e sprawy od�o�y� nie spos�b, bo za dwie godziny wyruszam do Hiszpanii, trzeba nam za wszelk� cen� kogo� drugiego, a raczej trzeciego; dlatego czekam tu na Pont-Neuf na pierwszego napotkanego szlachcica. Nawin��e� si� wa�pan, zwracam si� zatem do ciebie. - I, do licha, dobrze� pan uczyni�! R�ka, baronie! Nale�� do ciebie. A na kt�r� wyznaczono spotkanie, je�li �aska? - Na wp� do dziesi�tej rano. - Gdzie si� to ma odby�? - Przy rogatce Maillot. - O, do diab�a! Nie mamy czasu do stracenia! Pan jeste� konno, ale ja pieszo: jak�e sobie poradzimy? - Znalaz�by si� spos�b, kapitanie. - Jaki? - M�g�by� mi uczyni� zaszczyt siadaj�c ze mn� na koniu. - Z ch�ci�, panie baronie. - Uprzedzam tylko - doda� z u�mieszkiem m�ody szlachcic - �e m�j ko� jest troch� narowisty. - Och, widz� to - odpar� kapitan, cofn�wszy si� o krok i obrzucaj�c pi�kne zwierz� spojrzeniem znawcy. - Albo si� myl�, albo urodzi� si� on mi�dzy g�rami Grenady i Sierra Moren�. Dosiada�em podobnego w Almanzie i potrafi�em go utemperowa�: kiedy chcia� puszcza� si� w galop, �ciska�em mu po prostu boki kolanami i robi� si� �agodny jak baranek. - A wi�c tym lepiej. Na ko�, kapitanie, i do Maillot! - Ju� siedz�, panie baronie. I nie pos�uguj�c si� strzemieniem, cho� pozostawi� mu je m�ody pan, kapitan jednym susem dosiad� konia. Baron powiedzia� prawd�: ko� jego nie nawyk� do tak wielkiego ci�aru; stara� si� wi�c zrazu go pozby�; lecz kapitan te� nie sk�ama� i zwierz� po�apa�o si� szybko, �e ma do czynienia z silniejszymi, tote� po kilku wierzgni�ciach, co w wyniku ukaza�o tylko przechodniom zr�czno�� obu je�d�c�w, wierzchowiec postanowi� by� pos�uszny i wyci�gni�tym k�usem pomkn�� w d� bulwaru de l'Ecole, kt�ry pod�wczas by� jedynie portem; min�� nie zwalniaj�c bulwar Luwru i bulwar Tuileri�w i, zostawiwszy na lewo za bram� Conference go�ciniec wersalski, pocwa�owa� g��wn� alej� P�l Elizejskich, wiod�c� dzi� do �uku Tryumfalnego. Dotar�szy do mostu d'Antin, baron de Valef zwolni� nieco, przekona� si� bowiem, �e ma jeszcze mn�stwo czasu, by w oznaczonej godzinie znale�� si� przy rogatce Maillot. Kapitan wykorzysta� t� chwil� wytchnienia. - A teraz, m�j panie - zagadn�� - czy mog�, nie pope�niaj�c niedyskrecji, spyta� o pow�d pojedynku? Bo rozumie pan, �e musz� by� powiadomiony o tym, aby ustali� m�j spos�b post�powania z przeciwnikiem i wiedzie�, czy rzecz warta jest tego, by go zabi�. - A� nazbyt s�usznie, kapitanie - odrzek� baron. - Oto przebieg wypadk�w: wczoraj wieczorem byli�my na kolacji u Filonki. Niemo�liwe chyba, �eby�, kapitanie, nie zna� Filonki. - Do diab�a, przecie� to ja j� wypchn��em mi�dzy ludzi w roku 1705, nim wyruszy�em na w�osk� kampani�. - No to ma si� kapitan czym chlubi� - roze�mia� si� baron - wyedukowa�e� pupilk�, kt�ra przynosi ci zaszczyt! Kr�tko m�wi�c, wieczerzali�my u niej we dw�ch, ja i d'Harmental. - I bez �adnego stworzonka p�ci pi�knej? - zagadn�� kapitan. - A nie, dalib�g! Bo trzeba panu wiedzie�, �e d'Harmental to rodzaj trapisty: chodzi do Filonki tylko ze strachu, �eby nie gadano, �e nie chodzi; kocha tylko jedn� kobiet� na raz, i w�a�nie zakocha� si� na kwadrans w tej ma�ej d'Averne, �onie porucznika stra�y. - Doskonale. - Siedzieli�my wi�c tam gwarz�c o naszych sprawach, kiedy jaka� weso�a i ha�a�liwa kompania wesz�a do s�siedniego gabinetu. A �e to, co mieli�my sobie do powiedzenia, nie nadawa�o si� dla niczyich uszu, umilkli�my, dzi�ki czemu niechc�cy wys�uchali�my rozmowy naszych s�siad�w. I pomy�l pan tylko, czym jest przypadek. Nasi s�siedzi rozmawiali akurat o jedynej sprawie, kt�ra nie nadawa�a si� dla naszych uszu. - O kochance kawalera, nieprawda�? - Zgad� wa�pan. Ju� po pierwszych s�owach ich dyskursu wsta�em, �eby zabra� Raula; lecz on, zamiast pod��y� za mn�, wspar� mi d�o� na ramieniu i kaza� usi���. "A wi�c - odezwa� si� kto� - Filip ugania si� za t� ma�� d'Averne?" "Od balu u marsza�kowej d'Estrees, kiedy przebrana za Wenus da�a mu pendent do szpady z wierszykiem, w kt�rym por�wna�a go do Marsa". "Ale� to by�o tydzie� temu" - zabrzmia� trzeci g�os. "Tak - odpar� pierwszy - ale urz�dzi�a co� na kszta�t obrony, b�d� dlatego, �e zale�y jej naprawd� na tym biednym d'Harmentalu, b�d� dowiedziawszy si�, �e regent lubi tylko takie, co mu si� opieraj�. Do��, �e dzi� rano w zamian za kosz pe�en kwiat�w i klejnot�w raczy�a odpowiedzie�, �e wieczorem przyjmie Jego Wysoko��". - Aha, aha - ozwa� si� kapitan - zaczynam ju� pojmowa�. Kawalerowi zrobi�o si� przykro, tak? - Ot� to; miast si� roze�mia� jak pan lub ja, mam nadziej�, i skorzysta� z okazji, �eby zwr�cono mu dyplom pu�kownika, cofni�ty pod pozorem oszcz�dno�ci, d'Harmental tak poblad�, �e my�la�em, i� zemdleje. Potem przyskoczy� do �ciany i wal�c pi�ci�, �eby nakaza� milczenie, zawo�a�: "Panowie, przykro mi wam zaprzecza�, ale ten, kt�ry twierdzi, �e pani d'Averne wyznaczy�a schadzk� regentowi lub komukolwiek innemu, ze�ga�!". "To ja, m�j panie, twierdz� tak i nie ust�pi� - ozwa� si� pierwszy g�os. - I je�li si� panu co� w tym nie podoba, nazwisko moje La Fare, kapitan gwardii". "A moje Fargy" - zabrzmia� drugi g�os. "A moje Ravanne" - doda� trzeci. "Doskonale, moi panowie - odpar� d'Harmental. - Jutro o p� do dziesi�tej z rana przy rogatce Maillot". I zn�w usiad� naprzeciw mnie. Tamci zmienili temat rozmowy, a my�my sko�czyli wieczerza�. Ot i ca�a sprawa, kapitanie, wiesz ju� o niej tyle, co ja. Kapitan chrz�kn�� g�o�no, jakby chcia� powiedzie�: wszystko to niezbyt powa�ne; lecz cho� poniek�d zgani� dra�liwo�� kawalera, nie wycofa� si� jednak bynajmniej ze sprawy, kt�rej tak niespodzianie sta� si� czempionem, jakkolwiek sprawa ta wydawa�a mu si� w zasadzie swej b�aha. A zreszt�, gdyby nawet mia� taki zamiar, na rejterad� by�o za p�no. Stan�li u rogatki Maillot i tu jaki� m�odzieniec na koniu, zdaj�cy si� kogo� oczekiwa�, na widok barona i kapitana pu�ci� si� ku nim galopem. By� to kawaler d'Harmental. - Drogi kawalerze - powiedzia� baron wymieniaj�c z nim u�cisk d�oni - pozw�l, �e w braku starych przyjaci� przedstawi� ci nowego. Nie zasta�em w domu ani Surgisa, ani Gacego; spotkawszy kapitana na Pont-Neuf, wy�o�y�em mu nasze k�opoty, on za� z najwi�ksz� ch�ci� zaofiarowa� si� z pomoc�. - Dwakro� jestem ci wdzi�czny, m�j drogi - odpowiedzia� kawaler obrzucaj�c kapitana spojrzeniem, kt�re wyra�a�o cie� zdziwienia - pana za� winienem przeprosi�, �e pakuj� ci� od razu, i to na pocz�tek znajomo�ci, w kaba�� a� tak przykr�; ale kt�rego� dnia dostarczysz mi okazji, spodziewam si�, i prosz�, aby� w takim wypadku dysponowa� mn�, jak ja dysponuj� dzi� panem. - �adnie� to powiedzia�, panie kawalerze - rzek� kapitan zeskakuj�c z konia. - Z - Z cz�owiekiem tak grzecznym poszed�bym na koniec �wiata. S�usznie m�wi przys�owie: tylko dwie g�ry si� nie spotkaj�. - Kt� to zacz ten orygina�? - szepn�� d'Harmental do Valefa, kiedy kapitan przytupywa�, �eby sobie rozprostowa� nogi. - Na honor, poj�cia nie mam - odpar� Valef - tyle wiem, �e gdyby nie on, byliby�my w tarapatach. Chyba to jaki� biedny zawodowy oficer, zwolniony na czas pokoju, jak tylu innych. A zreszt� os�dzimy go, gdy przyjdzie do spotkania. - No i co, kawalerze, gdzie� te nasze gagatki? - zagadn�� kapitan rozruszawszy si� dzi�ki �wiczeniu. - Czuj� dzi� wen�. - Kiedy spieszy�em na spotkanie z wami - odrzek� d'Harmental - nie by�o ich jeszcze; alem dostrzeg� u ko�ca alei co� w rodzaju naj�tej karocy, kt�ra pos�u�y im za wym�wk�, gdyby si� sp�nili. A zreszt� - doda� kawaler dobywaj�c z kieszonki prze�liczny zegarek wysadzany brylantami - mamy jeszcze czas, bo nie min�o p� do dziesi�tej. - Chod�my wi�c naprzeciw - rzek� Valef, zeskakuj�c z konia i rzucaj�c lejce pacho�kowi d'Harmentala. - Gdyby si� bowiem zjawili w czasie naszej pogaw�dki, wygl�da�oby, �e kazali�my im czeka� na siebie. - Masz racj� - zgodzi� si� d'Harmental. I zsiad�szy z konia pod��y� w stron� lasu - a za nim jego dwaj towarzysze. - Czy panowie nic nie zam�wi�? - zagadn�� ich ober�ysta czekaj�cy w progu na klient�w. - Ale� tak, mistrzu Durand - odpowiedzia� d'Harmental. W obawie, by nikt mu nie przeszkodzi�, udawa�, �e wybrali si� tu li tylko na przechadzk�. - �niadanie dla trzech! Pospacerujemy wzd�u� alei i zaraz wr�cimy. I rzuci� na d�o� ober�ysty trzy ludwiki. Kapitan ujrzawszy, jak b�ysn�y jedna po drugiej trzy sztuki z�ota, obliczy� z bystro�ci� wytrawnego smakosza, co mo�na by dosta� w Lasku Bulo�skim za siedemdziesi�t dwa liwry; wiedz�c ju� jednak, z kim ma do czynienia, os�dzi�, �e rekomendacja z jego strony nie by�aby bezu�yteczna; podszed� wi�c i on do ober�ysty: - S�uchaj no, im� kucharzu, przyjacielu mi�y - ozwa� si� - wiadomo ci, �e znam si� dobrze na rzeczy i �e nie mnie imponowa� jad�ospisem. Wina maj� by� rozmaite i przednie, a �niadanie obfite, bo inaczej pogruchocz� ci ko�ci! Zrozumia�e�? - Niech pan kapitan b�dzie spokojny - odpowiedzia� mistrz Durand. - Taki znawca jak pan nie da�by si� oszuka�. - No pewnie! Od dwunastu godzin nie mia�em nic w g�bie: wyci�gnij z tego wniosek. Gospodarz sk�oni� si� jak cz�owiek �wiadom rzeczy i zawr�ci� do kuchni powzi�wszy mniemanie, �e interes nie przedstawia si� tak r�owo, jak spodziewa� si� by� zrazu. Kapitan za�, skin�wszy mu jeszcze po raz ostatni na p� przyjacielsko i na p� gro�nie, przyspieszy� kroku, by dogoni� kawalera i barona, kt�rzy na� czekali. D'Harmental nie pomyli� si� co do naj�tej karocy. Na zakr�cie pierwszej alei dostrzeg� trzech swoich przeciwnik�w - wysiadali akurat: byli to wspomniani ju� markiz de La FAre, hrabia de Fargy i kawaler de Ravanne. Czytelnik pozwoli, �e przeka�� mu kilka kr�tkich szczeg��w o tych trzech osobisto�ciach, z kt�rymi nieraz jeszcze spotkamy si� w toku naszej opowie�ci. La Fare, najbardziej z nich trzech znany dzi�ki poezjom, jakie zostawi� po sobie, i swojej karierze wojskowej, mia� pod czterdziestk�, z twarzy jego przebija�a otwarto�� i szczero��, odznacza� si� weso�o�ci� i niewyczerpanym dobrym humorem. Zawsze got�w stawi� ka�demu czo�o przy stole, przy kartach i w zbrojnym spotkaniu, pozbawiony zawi�ci i ��ci, ulubieniec p�ci pi�knej, faworyt regenta, kt�ry mianowa� go kapitanem swej gwardii przybocznej i kt�ry od lat dziesi�ciu dopuszczaj�c go do poufa�o�ci znajdowa� w nim czasem rywala, lecz zawsze wiernego s�ug�. Tote� regent, przywyk�szy nadawa� przezwiska wszystkim towarzyszom swoich hulanek i wszystkim swoim kochankom, nie nazywa� go nigdy inaczej, ani�eli Z�ote Serce. A jednak od jakiego� czasu popularno�� markiza, tak ugruntowana dzi�ki chwalebnym fundamentom, mala�a, zw�aszcza w�r�d dam dworu i panienek z opery. Wszyscy m�wili g�o�no, �e si� o�miesza, staj�c si� ju� cz�owiekiem statecznym. To prawda, �e kilka os�b, aby poprawi� mu reputacj�, szepta�o, i� jedynym powodem tego pozornego nawr�cenia jest zazdro�� panny de Conti, c�rki ksi�nej kr�lewskiego rodu, a wnuczki Wielkiego Kondeusza, kt�ra, jak zapewniano, zaszczyca�a naszego kapitana gwardii przybocznej wyj�tkowym afektem. Poza tym amory jej z diukiem de Richelieu, uchodz�cym za kochanka panny de Charolais, potwierdza�y jeszcze ostatnio t� plotk�. Hrabia de Fargy, zwany powszechnie Pi�knym Fargy - kt�ry to epitet tak si� z nim zr�s�, �e ju� nikt nie nazywa� go hrabi� - uchodzi� za najbardziej urodziwego ch�opca swej epoki: to za� w owych czasach rozpusty nak�ada�o obowi�zki, przed kt�rymi nie cofa� si� nigdy i z kt�rych zawsze wywi�zywa� si� znakomicie. Trudno wyobrazi� sobie m�odzie�ca bardziej postawnego ni� Fargy. Odznacza� si� wrodzonym wykwintem, by� silny, zr�czny i pe�en �ycia - zalety stanowi�ce jakby kra�cow� sprzeczno�� z przymiotami bohatera �wczesnych romans�w. Dodajcie do tego ujmuj�c� twarz, pe�n� r�wnie� kontrastowych urok�w: czarne w�osy i niebieskie oczy, rysy ostre, wyraziste, a przy tym p�e� dziewcz�ca. Do tej ca�o�ci dorzu�cie tak�e dowcip, prawo��, odwag�, jaka winna cechowa� szlachcica, a zrozumiecie, czemu Fargy cieszy� si� tak du�ym uznaniem w�r�d towarzystwa tej szalonej epoki, kt�re potrafi�o oszacowa� wybornie te jak�e r�norodne przymioty. Co za� do kawalera de Ravanne, kt�ry zostawi� nam z okresu swojej m�odo�ci pami�tniki tak dziwaczne, i� mimo ich autentyzmu wci�� jeste�my sk�onni ocenia� je jako apokryfy, by� on pod�wczas dzieciuchem, niedawno jeszcze paziem, bogatym i z wielkiego rodu, dzieciuchem, co wchodzi� w �ycie z�ocon� bram� i bieg� prosto ku rozrywkom, jakie ono obiecuje, bieg� p�dem, z nierozwag� i zach�anno�ci� w�a�ciw� m�odzie�y. Tote� przesadza�, jak to osiemnastolatek, zar�wno we wszelkich niecnotach, jak i cnotach swojej epoki. Pojmiecie wi�c �atwo, jak pyszni� si� zostawszy sekundantem ludzi takich jak La Fare i Fargy w pojedynku, kt�ry mia� zdoby� pewien rozg�os i w alkowach, i na kolacyjkach. II. Pojedynek La Fare, Fargy i Ravanne, ujrzawszy przeciwnik�w wynurzaj�cych si� zza zakr�tu alei, pospieszyli ku nim. Kiedy znale�li si� o dziesi�� krok�w od siebie, ka�dy zdj�� kapelusz i wymienili uk�ony z ow� wykwintn� uprzejmo�ci�, jaka w podobnych przypadkach znamionowa�a osiemnastowieczn� arystokracj� - post�pili tak par� krok�w z odkrytymi g�owami i z u�miechem na ustach; tote� przechodzie�, nie znaj�cy przyczyny ich spotkania, powiedzia�by, �e wygl�daj� na przyjaci� uradowanych swoim widokiem. - Panowie - ozwa� si� kawaler d'Harmental, jemu bowiem pierwszemu przypad�o prawo g�osu - spodziewam si�, �e nikt nas nie �ledzi�; ale �e ju� zaczyna robi� si� p�no, m�g�by nam tu kto� przeszkodzi�; s�dz� wi�c, �e by�oby dobrze znale�� przede wszystkim jakie� bardziej ustronne miejsce, gdzie mieliby�my wi�ksz� swobod� w za�atwieniu bagatelnej sprawy, dla kt�rej si� spotykamy. - Panowie - powiedzia� Ravanne - znam takie miejsce: zaledwie o sto krok�w st�d jest prawdziwa pustelnia; pomy�licie, �e�cie si� znale�li w Tebaidzie. - No to chod�my za tym dzieciuchem - rzek� kapitan. - Niewinno�� prowadzi do zbawienia. Ravanne obejrzawszy si� zmierzy� od st�p do g��w tego cz�owieka z czarn� czupryn� i pomara�czow� kokard�. - Je�li nie upatrzy�e� sobie przeciwnika, m�j doros�y panie - powiedzia� kpi�co pa� - domaga�bym si� pierwsze�stwa. - Chwileczk�, chwileczk�, Ravanne - przerwa� La Fare - winienem panu d'Harmentalowi kilka wyja�nie�. - M�j panie - odpowiedzia� kawaler - twoja odwaga jest tak doskonale wszystkim znana, �e proponowane wyja�nienia dowodz� delikatno�ci, za kt�r�, wierz mi pan, jestem ci niezmiernie wdzi�czny. Ale wyja�nienia te op�ni�yby tylko zbytecznie nasz� spraw�, a nie mamy chyba, jak s�dz�, czasu do stracenia. - Brawo! - zawo�a� Ravanne. - �wi�te s�owa, panie kawalerze: kiedy ju� sobie wzajem popodrzynamy gard�a, mam nadziej�, �e obdarzysz mnie swoj� przyja�ni�. Wiele s�ysza�em o panu od zacnych ludzi, od dawna wi�c pragn��em zawrze� z tob� znajomo��. Obaj panowie zn�w wymienili uk�ony. - Dobrze, dobrze, Ravanne - odezwa� si� Fargy - pokazuj nam drog�, skoro� zaofiarowa� si� na przewodnika. Ravanne skoczy� mi�dzy drzewa niby m�ody jele�. Pi�ciu szlachty pod��y�o za nim. Wierzchowce i naj�ta karoca pozosta�y na go�ci�cu. Po dziesi�ciu minutach marszu w�r�d zupe�nego milczenia, nakazanego przeciwnikom b�d� obaw�, by ich kto� nie us�ysza�, b�d� owym naturalnym uczuciem, kt�re sprawia, �e w chwili gro��cego niebezpiecze�stwa cz�owiek skupia si� na moment, stan�li wszyscy na polanie, otoczonej g�st� zas�on� drzew. - No i c�, moi panowie - ozwa� si� Ravanne rozgl�daj�c si� z satysfakcj� - co powiecie o tym miejscu? - Powiem, �e je�li si� pan chwalisz, �e� odkry� je pierwszy - odpar� kapitan - wygl�dasz mi na nowego odkrywc� Ameryki! Gdyby� powiedzia�, �e to tutaj, zaprowadzi�bym was tu z zamkni�tymi oczami. - Wybornie, m�j panie - odrzek� Ravanne. - Postaramy si� wi�c, aby� wyszed� st�d tak, jak m�g�by� przyj��. - Wiadomo panu, �e to z tob� mam spraw�, panie de La Fare - ozwa� si� d'Harmental rzucaj�c kapelusz na traw�. - Tak, panie kawalerze - odrzek� kapitan gwardii id�c za przyk�adem d'Harmentala - i wiem jeszcze, �e nic nie mog�oby mi sprawi� wi�kszego zaszczytu i wyrz�dzi� zarazem wi�kszej przykro�ci ni� pojedynek z tob�, zw�aszcza z podobnej przyczyny. D'Harmental u�miechn�� si� jak kto�, kto nie potrafi zlekcewa�y� grzeczno�ci a� tak wytwornej, lecz za ca�� odpowied� uj�� w d�o� szpad�. - Podobno drogi baron ju� na wyjezdnym do Hiszpanii... - zwr�ci� si� Fargy do Valefa. - Mia�em wyruszy� tej jeszcze nocy, drogi hrabio - odpar� Valef - i jedynie przyjemno��, jak� obiecywa�em sobie po dzisiejszym spotkaniu z panem, sk�oni�a mnie, bym zosta� a� do tej chwili, tak wa�ne bowiem wzywaj� mnie tam sprawy. - O, do diab�a! Przyprawia mnie to o szczer� rozpacz - odpar� Fargy dobywaj�c szpady - bo gdybym nieszcz�ciem op�ni� pa�ski wyjazd, nie darowa�by� mi tego do �mierci, taki ju� jeste�. - Ale� sk�d! Wiedzia�bym, �e to z najczystszej przyja�ni, drogi hrabio - odpar� Valef. - Staraj si� wi�c ile si�, bez ceremonii, prosz�, bom na pa�skie rozkazy. - Do dzie�a, do dzie�a, drogi panie - rzek� Ravanne do kapitana, co z�o�ywszy porz�dnie sw�j kaftan, uk�ada� go obok kapelusza. - Nie widzisz wa�pan, �e czekam? - Cierpliwo�ci, cierpliwo�ci, �liczny m�odzieniaszku - odrzek� stary �o�nierz, przygotowuj�c si� z w�a�ciw� sobie �artobliw� flegm�. - Jedna z najwa�niejszych zalet w wojsku to zimna krew. By�em do pana podobny b�d�c w pa�skim wieku, kiedy jednak kilka razy pok�uto mnie szpad�, zrozumia�em, �e jestem na z�ej drodze, i pod��y�em dobr�. Do��! - uci��, dobywaj�c nareszcie szpady, kt�ra, jako si� rzek�o, d�ugo�� mia�a do�� imponuj�c�. - A niech ci� licho! - zawo�a� Ravanne obrzuciwszy wzrokiem bro� przeciwnika. - Przecie� to miecz, i jaki! Przypomina mi najwi�kszy ro�en z kuchni mojej matki, wielka szkoda, �em nie kaza� go przynie�� naszemu ochmistrzowi, bo wtedy m�g�bym zmierzy� si� z panem. - Pa�ska matka to osoba czcigodna, a kuchnia jej jest dobr� kuchni�; kto� przy mnie rozp�ywa� si� nad obiema w pochwa�ach, panie kawalerze - odpowiedzia� kapitan tonem niemal ojcowskim. - By�bym wi�c zrozpaczony, gdybym odebra� ci� jednej i drugiej z racji takiego g�upstwa, jak to, dla kt�rego b�d� mia� zaszczyt skrzy�owa� z tob� szpad�. Wyobra� wi�c sobie po prostu, �e tw�j fechtmistrz udziela ci lekcji, i korzystaj, ile mo�esz. Na nic si� zda�a ta przestroga; Ravanne zd��y� si� rozjuszy� spokojem przeciwnika, spokojem, jakiego, mimo swej odwagi, nie zdo�a�by zachowa�, tak ponosi�a go m�oda, gor�ca krew. Natar� na kapitana z tak� furi�, �e szpady stukn�y si� r�koje�ciami. Kapitan cofn�� si� o krok. - Oho, rejterujesz, m�j mistrzu! - wykrzykn�� Ravanne. - Odwr�t to jeszcze nie ucieczka, m�j rycerzyku - odpowiedzia� kapitan. - To aksjomat sztuki wojennej, radzi�bym ci zastanowi� si� nad nim. Zreszt� c� mi szkodzi przestudiowa� twoj� metod�? A tak, zdaje mi si�, �e jeste� uczniem Berthelota. To dobry nauczyciel, ale ma jedn� wad�: nie uczy parowa� cios�w. Przyjrzyj no si� - ci�gn�� ripostuj�c ciosem uko�nym na prosty - gdybym zrobi� wypad, nadzia�bym ci� jak skowronka. Ravanne kipia� w�ciek�o�ci�, istotnie bowiem poczu� na �ebrach koniec szpady przeciwnika, lecz dotkni�cie by�o delikatne, jak gdyby musn�a go kulka floretu. Gniew wzmog�o w nim przekonanie, �e kapitan darowa� mu �ycie - pomno�y� wi�c natarcia jeszcze gwa�towniejsze ni� poprzednie. - No, no - powiedzia� kapitan - nie do��, �e tracisz teraz g�ow�, ale chcia�e� jeszcze wyd�ga� mi oko. A wstyd, m�odzie�cze, a wstyd! W pier� do kro�set! Co, zn�w mi si� dobierasz do twarzy? Zmusisz mnie, �ebym ci� rozbroi�! Znowu? No to id�, m�odzie�cze, podnie� swoj� szpad� i wracaj powolutku, to ci� uspokoi. I �mign�wszy ostro �elazem wytr�ci� Ravanne'owi szpad�, kt�ra upad�a o dwadzie�cia krok�w dalej. Tym razem Ravanne skorzysta� z przestrogi; poszed� wolno po szpad� i wolno wr�ci� do kapitana, kt�ry czeka� wspar�szy ostrze swego �elaza o trzewik. M�odzieniec mia� twarz koloru swej bia�ej at�asowej kurtki, na kt�rej pojawi�a si� niewielka kropla krwi. - Przyznaj� panu racj� - powiedzia� - jestem jeszcze dzieciuchem; ale to spotkanie z panem pomo�e mi, mam nadziej�, sta� si� m�czyzn�. Skrzy�ujmy jeszcze szpady, je�li �aska, by nie powiedziano, �e po pa�skiej stronie ca�y honor. I stan�� w pozycji wyj�ciowej. Kapitan mia� s�uszno��: kawalerowi zbywa�o jedynie na spokoju, inaczej by�by w pojedynkach gro�nym przeciwnikiem. Tote� ju� od pierwszej chwili tego trzeciego starcia musia� skupi� ca�� uwag� na obronie; mia� jednak w sztuce fechtunku zbyt wielk� przewag�, by m�odzieniec m�g� wzi�� nad nim g�r�. Rzecz zako�czy�a si� w spos�b �atwy do przewidzenia: kapitan wytr�ci� zn�w szpad� Ravanne'owi; ale tym razem podni�s� j� sam z grzeczno�ci�, do kt�rej na poz�r nie by� zdolny. - Panie kawalerze - rzek� podaj�c mu szpad� - jeste� dzielnym m�odzie�cem; zaufaj jednak staremu bywalcowi sal fechtunkowych i tawern, kt�ry, nim si� urodzi�e�, wojowa� we Flandrii, kiedy by�e� w ko�ysce, we W�oszech, a kiedy by�e� w korpusie pazi�w, w Hiszpanii; zmie� nauczyciela; porzu� Berthelota, kt�ry pokaza� ci ju� wszystko, co potrafi: we� Bois-Roberta, a niech mnie diabli porw�, je�li za p� roku nie dasz takiemu r�bajle jak ja dobrej szko�y! - Dzi�kuj� panu za lekcj� - rzek� Ravanne podaj�c r�k� kapitanowi, a dwie �zy, kt�rych powstrzyma� nie m�g�, sp�yn�y mu po policzkach. - Skorzystam z niej, mam nadziej�. I odebrawszy szpad� z r�k kapitana, wsun�� j� do pochwy, jak kapitan wsun�� by� ju� swoj�. Obaj zwr�cili teraz oczy ku towarzyszom, �eby zobaczy�, jak stoj� sprawy. Pojedynek ju� si� sko�czy�. La Fare siedzia� na trawie, plecami wsparty o drzewo: otrzyma� cios, kt�ry winien by� przeszy� mu pier�; szcz�ciem jednak ostrze napotkawszy �ebro ze�lizn�o si� wzd�u� ko�ci, tak i� na pierwszy rzut oka rana wydawa�a si� ci�sz�, ni� by�a rzeczywi�cie; niemniej zemdla�, tak gwa�towne by�o uderzenie. D'Harmental kl�cz�c przed nim �ciera� mu krew chusteczk�. Fargy i Valef poszpikowali si� wzajem: jeden mia� przeszyte na wskro� udo, drugi rami�. Przepraszali si�, obiecuj�c sobie, �e odt�d b�d� najlepszymi przyjaci�mi. - Sp�jrz, m�odzie�cze - m�wi� kapitan do Ravanne'a wskazuj�c mu poszczeg�lne fragmenty pola bitwy - spojrzyj i podumaj: oto krew trzech zacnych szlachcic�w p�ynie zapewne dla jakiej� ma�py! - Na honor - odpar� Ravanne ca�kiem ju� uspokojony - chyba masz racj�, kapitanie, i kto wie, czy w�r�d nas nie ty jeden posiadasz zdrowy rozs�dek. W tej�e chwili La Fare otworzy� oczy i poznawszy w cz�owieku, kt�ry ni�s� mu pomoc, d'Harmentala, powiedzia�: - Panie kawalerze, czy zechcesz pos�ucha� przyjacielskiej rady? Przy�lij mi przywiezionego tu przeze mnie przypadkiem cyruliczyn�, kt�rego znajdziesz w mojej karocy; a nast�pnie wracaj co tchu do Pary�a, wieczorem poka� si� na balu w Operze i gdyby kto� pyta� tam o mnie, powiedz, �e nie widzia�e� mnie od tygodnia. Mo�esz by� absolutnie spokojny: pa�skie nazwisko nie padnie nigdy z moich ust. Gdyby zreszt� dosz�o do jakiego� niemi�ego sporu mi�dzy tob� i urz�dem konetabla, daj mi zna� jak najpr�dzej, a za�atwimy wszystko tak, �eby unikn�� nast�pstw. - Szcz�liwej podr�y, drogi przyjacielu - rzek� Fargy do Valefa - nie s�dz� bowiem, �eby to zadra�ni�cie przeszkodzi�o ci wyjecha�. Po powrocie przypomnij sobie, �e masz �yczliw� dusz� na placu Louis-le-Grand pod numerem czternastym. - A ty, m�j drogi, gdyby� mia� co� do za�atwienia w Madrycie, powiedz tylko, a mo�esz liczy�, �e wywi��� si� skrupulatnie i z gorliwo�ci�, jak na dobrego kamrata przysta�o. I nowi przyjaciele wymienili u�cisk d�oni, jak gdyby absolutnie nic mi�dzy nimi nie zasz�o. - Do widzenia, do widzenia, m�odzie�cze - ozwa� si� kapitan do Ravanne'a. - I zapami�taj moj� rad�: porzu� Berthelota i we� Bois-Roberta; przede wszystkim zachowuj zimn� krew, cofaj si� w potrzebie, paruj ciosy w por�, a b�dziesz jedn� z najlepszych i najzjadliwszych szpad kr�lestwa francuskiego. M�j Ro�en przesy�a wyrazy sympatii wielkiemu ro�nowi twojej czcigodnej matki. Ravanne, cho� wygadany jak ma�o kto, nie znalaz� na to �adnej odpowiedzi; uk�oni� si� tylko kapitanowi i podszed� do La Fare'a, kt�ry z dw�ch rannych wyda� mu si� bardziej cierpi�cy. D'Harmental natomiast, Valef i kapitan pod��yli alej�, gdzie odnale�li naj�t� karoc�, a w karocy drzemi�cego cyrulika. D'Harmental zbudzi� go i oznajmi� wskazuj�c drog�, �e markiz de La Fare i hrabia de Fargy potrzebuj� jego us�ug. Kaza� ponadto swojemu pacho�kowi zsi��� z konia i uda� si� z cyrulikiem na wypadek, gdyby cyrulik potrzebowa� pomocy, po czym zwr�ci� si� do kapitana: - Nie s�dz�, by�my post�pili roztropnie jedz�c razem zam�wione �niadanie, niech�e wi�c jak najserdeczniej podzi�kuj� ci za pomoc, a �e nie masz wa�pan, jak mi si� zdaje, wierzchowca, zechciej przyj�� ode mnie jednego z moich dw�ch koni. Mo�esz wybiera� z zamkni�tymi oczyma: oba s� znakomite; gorszy z nich ci� nie zawiedzie, je�li nawet b�dziesz musia� zrobi� osiem lub dziesi�� mil w jedn� godzin�. - Na honor, panie kawalerze - odpar� kapitan zerkaj�c na konia ofiarowanego mu tak hojnie - nic mi si� za to nie nale�y. Krew i sakiewk� mi�dzy szlacht� wymienia si� co dnia. Ale skoro w tak mi�y spos�b stawiasz spraw�, nie powinienem ci odm�wi�. Gdyby� potrzebowa� mnie kiedykolwiek w jakiej b�d� kwestii, pami�taj, �e wdzi�czno�� uczyni�a mnie twoim s�ug�. - A w takim wypadku gdzie mam pana szuka�? - u�miechn�� si� d'Harmental. - Nie mam w�a�ciwie domu, panie kawalerze; ale b�dziesz m�g� zawsze si� o mnie dowiedzie� u Filonki; wezwij tam Normandk� i pytaj o kapitana Roquefinette. A �e obaj m�odzie�cy dosiadali ju� koni, kapitan wskoczy� r�wnie� na siod�o zauwa�ywszy w duchu, �e kawaler d'Harmental zostawi� mu najpi�kniejszego z trzech wierzchowc�w. Znalaz�szy si� na rozstaju, ka�dy pod��y� inn� drog� wyci�gni�tym galopem. Baron de Valef wr�ci� przez rogatk� Passy, uda� si� prosto do Arsena�u, wzi�� zlecenia od ksi�nej du Maine, kt�rej by� dworakiem, i tego� jeszcze dnia wyruszy� do Hiszpanii. Kapitan Roquefinette poje�dzi� po Lasku Bulo�skim st�pa, k�usa i galopem, aby wypr�bowa� swojego konia, i uznawszy, �e jest to, jak powiedzia� by� kawaler, zwierz� pi�kne i czystej krwi, powr�ci� wielce kontent do mistrza Durand, u kt�rego zjad� �niadanie zam�wione dla trzech. Tego� dnia zaprowadzi� rumaka na Ko�ski Targ i sprzeda� za sze��dziesi�t ludwik�w. Stanowi�o to po�ow� jego warto�ci: ale trzeba umie� zdoby� si� na ofiar�, je�li si� chce szybko osi�gn�� cel. Kawaler d'Harmental skierowa� si� alej� de la Muette, dotar� do Pary�a g��wnym traktem P�l Elizejskich, a wr�ciwszy do siebie na ulic� Richelieu zasta� tam ju� dwa listy. Na jednym z nich widnia�o pismo tak dobrze mu znane, �e spojrzawszy na nie zadr�a� na ca�ym ciele; dotkn�� listu tak niepewnie, jak gdyby dotyka� roz�arzonego w�gla, i otworzy� z dr�eniem, kt�re zdradza�o, jak wielk� mia� dla� wag�. Zawiera�, co nast�puje: "Drogi Panie Kawalerze, Serce nie s�uga, jak ci wiadomo, a do u�omno�ci naszej natury nale�y, �e nie potrafimy d�ugo kocha� ani jednej i tej samej osoby, ani jednej i tej samej rzeczy. Co do mnie, mam przynajmniej nad innymi niewiastami t� przewag�, �e nie oszukuj� tego, kto by� moim kochankiem. Nie przychod� wi�c o zwyk�ej porze, powiedziano by ci bowiem, �e mnie nie ma w domu, a w dobroci swojej nie chcia�abym wystawia� na szwank zbawienia lokaja czy pokojowej, ka��c im pope�ni� grzech tak ci�kiego k�amstwa. �egnaj, Drogi Kawalerze; nie zachowuj po mnie przesadnie z�ego wspomnienia i postaraj si�, �ebym za dziesi�� lat my�la�a jeszcze o tobie tak, jak my�l� w tej chwili: to znaczy, �e jeste� jednym z najwykwintniejszych pan�w we Francji. Zofia d'Averne" - Do stu diab��w! - wykrzykn�� d'Harmental i jednym trza�ni�ciem pi�ci zamieni� w drzazgi prze�liczny stolik Boule'a. - By�bym niepocieszony do �mierci, gdybym zabi� tego biednego La Fare'a! Wybuch ten ul�y� mu troch�. Kawaler j�� przechadza� si� od drzwi do okna z min� wskazuj�c�, �e biednemu ch�opcu potrzeba jeszcze kilku podobnych rozczarowa�, aby m�g� stan�� na wy�ynach moralno�ci filozoficznej, kt�r� g�osi�a jego pi�kna, niewierna kochanka. Pokr�ciwszy si� tak, dostrzeg� na pod�odze drugi list, o kt�rym ca�kiem zapomnia�. Wymin�� go jeszcze par� razy, zerkaj�c na� z doskona�� oboj�tno�ci�; na koniec pomy�lawszy, �e papier oderwie go mo�e od biletu kochanki, podni�s� kopert� wzgardliwie, otworzy� j� bez po�piechu, spojrza� na nie znane mu pismo, poszuka� nie istniej�cego podpisu i, zaciekawiony ow� tajemniczo�ci�, przeczyta�, co nast�puje: "Panie Kawalerze, Je�li masz w duszy zak�tek romansowo�ci, w sercu za� bodaj po�ow� odwagi, kt�r� przypisuj� ci twoi przyjaciele, kto� jest got�w zaproponowa� ci przedsi�wzi�cie godne Pana, a kt�re w wyniku pozwoli ci wywrze� zemst� na m�czy�nie najbardziej przez ciebie znienawidzonym na �wiecie i zaprowadzi ci� do celu tak �wietnego, o jakim nie marzy�e� nawet w najpi�kniejszych snach. Dobry duch, kt�ry winien ci� poprowadzi� ow� czarodziejsk� drog� i kt�remu masz zaufa� ca�kowicie, b�dzie na ciebie czeka� dzi� mi�dzy p�noc� a drug� nad ranem na balu w Operze. Je�li zjawisz si� bez maski, podejdzie do ciebie; je�li zjawisz si� w masce, poznasz go po fioletowej wst�dze na lewym ramieniu. Has�o brzmi: "Sezamie, otw�rz si�!" Rzu� je �mia�o, a otworzy si� przed tob� wn�trze pe�ne zgo�a innych cud�w ni� skarby Ali Baby." - Dalib�g! - powiedzia� d'Harmental - je�li duch z fioletow� wst�g� spe�ni cho�by po�ow� swej obietnicy, znalaz�, na honor, kogo mu trzeba! III. Kawaler d'Harmental Kawaler d'Harmental, z kt�rym, zanim nasza opowie�� rozwinie si� dalej, czytelnik winien koniecznie zawrze� bli�sz� znajomo��, by� ostatnim potomkiem jednego z najlepszych rod�w w Nivernais. Aczkolwiek r�d �w nie odegra� nigdy wa�niejszej roli w historii, nie zbywa�o mu jednak na pewnej s�awie, kt�r� naby� zar�wno dzi�ki w�asnym przymiotom, jak i koligacjom. Tak wi�c ojciec kawalera, im� pan Gaston d'Harmental, przybywszy w roku 1682 do Pary�a, powzi�� ch�tk� paradowania karetami dworskimi; wyrobi� wi�c sobie na gwa�t dowody szlachectwa si�gaj�ce roku 1399 - operacja heraldyczna, kt�ra, je�li wierzy� memoria�om trybunalskim, przyprawi�a jakoby o wielki k�opot niejednego diuka i para. Z drugiej natomiast strony wuj jego, pan de Torigni, mianowany kawalerem orderu �wi�tego Ludwika w czasie promocji roku 1694, oznajmi�, potwierdzaj�c oficjalnie szesna�cie pokole� swojego szlachectwa, �e najpi�kniejsze swoje zalety zawdzi�cza d'Harmentalom, z kt�rymi jego antenaci s� spokrewnieni od lat trzystu. Tyle wystarczy, �eby zaspokoi� wymagania arystokratyczne opisywanej przez nas epoki. Kawaler nie by� ani biedny, ani bogaty to znaczy ojciec zostawi� mu w spadku wie� pod Nevers, kt�ra przynosi�a dwadzie�cia pi�� do trzydziestu tysi�cy liwr�w dochodu. Za t� sum� mo�na by�o �y� dostatnio na prowincji, lecz kawaler, odebrawszy wyborn� edukacj�, mierzy� wysoko i ambitnie: uzyskawszy zatem pe�noletno�� oko�o roku 1711, opuszcza prowincj� i mknie do Pary�a. Najsampierw z�o�y� wizyt� hrabiemu de Torigni licz�c, �e wuj niezawodnie umie�ci go u dworu. Na nieszcz�cie hrabia nie bywa� tam pod�wczas. Ale �e, jako si� rzek�o, bardzo lubi� wspomina� r�d d'Harmental�w, poleci� siostrze�ca kawalerowi de Villarceaux, a kawaler de Villarceaux, nie umiej�cy niczego nigdy odm�wi� swojemu przyjacielowi, hrabiemu de Torigni, wprowadzi� m�odzie�ca do pani de Maintenon. Pani de Maintenon mia�a jedn� zalet�: pozostawa�a przyjaci�k� swoich by�ych kochank�w. Przyj�a wi�c jak najmilej kawalera d'Harmentala, rekomendowa�y go bowiem dawne wspomnienia, i kiedy po kilku dniach marsza�ek de Villars przyszed� pozaleca� si� do niej, rzek�a mu kilka s��w tak gor�co polecaj�cych m�odego pupila, i� marsza�ek, zachwycony okazj� do przypodobania si� owej kr�lowej in partibus, odpar�, �e w tym momencie bierze kawalera d'Harmentala do swojej s�u�by przybocznej i do�o�y wszelkich stara�, aby dostarcza� mu sposobno�ci, kt�re potwierdz� dobre mniemanie, jakie o m�odzie�cu raczy�a ju� powzi�� jego dostojna protektorka. By�a to wielka rado�� dla kawalera, kiedy otwar�y si� przed nim a� takie drzwi. Najbli�sza kampania mia�a zadecydowa� o jego losach. Ludwik XIV ko�czy� ju� swoje panowanie, by� to okres niepowodze�. Tallard i Marsin zostali pobici pod Hochstadt, Villeroi - pod Ramillies, a sam Villars, bohater spod Friedlingen, przegra� w�a�nie s�ynn� bitw� pod Malplaquet przeciw ksi�ciu Marlborough i ksi�ciu Eugeniuszowi. Europa, zd�awiona na moment r�k� Colberta i Louvois, powsta�a przeciwko Francji. Sytuacja polityczna by�a rozpaczliwa: kr�l, jak chory, kt�ry z desperacji co godzin� zmienia lekarzy, zmienia� co dzie� ministr�w. Ale ka�da nowa zmiana ujawnia�a now� bezsilno��. Francja nie by�a w stanie dalej prowadzi� wojny, ale te� i nie mog�a narzuci� pokoju. Daremnie proponowa�a, �e ust�pi z Hiszpanii i uszczupli swoje granice: nie do�� by�oby tego upokorzenia. ��dano, aby kr�l przepu�ci� przez Francj� wojska nieprzyjacielskie, kt�re pozbawi�y jego wnuka tronu Karola II, �eby da� w zak�ad Cambrai, Metz, La Rochelle i Bajonn�, je�li nie chce, by w terminie rocznym zdetronizowano go si�� i jawnie. Oto na jakich warunkach raczono zawrze� rozejm ze zwyci�zc� spod Dunes, Senef, Fleurus, Steinkerque i Marsaille: z tym, kt�ry a� do tej pory trzyma� w po�ach swojego kr�lewskiego p�aszcza wojn� i pok�j; z tym, kt�ry mieni� si� rozdzielc� koron i mieczem karz�cym narody - wielkim i nie�miertelnym; z tym, dla kt�rego wreszcie od p�wiecza rze�biono marmur, lano spi�, odmierzano aleksandryny i palono bezmiar kadzid�a. Ludwik XIV p�aka� przy ca�ej Radzie. Z �ez tych zrodzi�a si� armia i armi� t� oddano Villarsowi. Villars ruszy� wprost na wroga, kt�ry rozbi� namioty w Denain i wpatrzony w agoni� Francji zasypia� w poczuciu w�asnej si�y. Nigdy jeszcze na niczyich barkach nie spocz�a tak wielka odpowiedzialno��. Villars mia� zagra� w ko�ci o ocalenie Francji. Sprzymierzeni wznie�li mi�dzy Denain a Marchiennes lini� fortyfikacji, kt�r� w swojej przedwczesnej dumie lord Albemarle i ksi��� Eugeniusz zwali go�ci�cem do Pary�a. Villars postanowi� zdoby� Denain zaskakuj�c wroga i pobiwszy Albemarle'a pobi� ksi�cia Eugeniusza. �eby powiod�o si� przedsi�wzi�cie tak zuchwa�e, trzeba by�o wprowadzi� w b��d nie tylko armi� wroga, lecz i armi� francusk� - sukces tego posuni�cia polega� li tylko na jego nieprawdopodobie�stwie. Villars rozpowiedzia� wok�, �e zamierza sforsowa� lini� w Landrecies. Pewnej nocy, w oznaczonej godzinie ca�a jego armia zrywa si� i maszeruje w kierunku tego miasta. Nagle pada rozkaz, �eby skr�ci� w lewo: saperzy przerzucaj� trzy mosty przez Skald�. Villars bez przeszk�d przeprawia si� i brnie mokrad�ami uwa�anymi dot�d za nieprzebyte, gdzie �o�nierzowi woda si�ga po pas: maszeruje prosto na pierwsze reduty, bierze je niemal bez wystrza�u, zdobywa kolejno fortyfikacje na przestrzeni jakiej� mili, dociera do Denain, pokonuje otaczaj�ce je fosy, wkracza do miasta i stan�wszy na rynku spotyka swojego m�odego pupila, kawalera d'Harmentala, podaj�cego mu szpad� lorda Albemarle, kt�rego w�a�nie wzi�� do niewoli. W tej�e chwili nadchodzi wie��, �e nadci�ga ksi��� Eugeniusz. Villars zawraca, zajmuje most, kt�rym ksi��� winien si� przeprawi�, i czeka. Tu zaczyna si� prawdziwa bitwa, wzi�cie Denain by�o bowiem jedynie potyczk�. Ksi��� Eugeniusz wznawia wci�� natarcia, atakuje siedem razy przycz�ek owego mostu, posy�aj�c najlepsze swoje wojsko na rze� broni�cej przej�cia artylerii; walcz� te� na bagnety; na koniec w mundurze podziurawionym kulami, zbroczony krwi� �ciekaj�c� z dw�ch ran, zwyci�zca spod Hochstadt i Malplaquet dosiada trzeciego konia i wycofuje si� w�ciek�y, p�acz�c i gryz�c ze z�o�ci r�kawiczki. W sze�� godzin odmieni�y si� losy: Francja ocalona; Ludwik XIV jak by�, tak jest wielkim kr�lem. D'Harmental spisywa� si� jak kto�, kto za jednym zamachem chce zdoby� rycerskie ostrogi. Villars, gdy w�r�d zgie�ku bitwy pisa� na b�bnie raport dzienny, ujrza� m�odzie�ca ociekaj�cego krwi� i oblepionego kurzem, a przypomniawszy sobie, czyj to rekomendowany, kaza� mu podej��. Na widok d'Harmentala przerwa� pisanie. - Czy pan raniony? - spyta�. - Ach, panie marsza�ku, tak lekko, �e nie warto nawet o tym m�wi�. - Czy mia�by pan do�� si�y, �eby co ko� wyskoczy przeby� sze��dziesi�t mil nie wypoczywaj�c ani godziny, ani minuty, ani sekundy? - Dokonam wszystkiego, panie marsza�ku, �eby s�u�y� kr�lowi i panu. - A wi�c jed�, nie zwlekaj�c, prosto do pani de Maintenon, opowiedz jej w moim imieniu, co� widzia�, i zawiadom, �e wysy�am kuriera z oficjalnym raportem. Je�li zechce zaprowadzi� ci� do kr�la, nie sprzeciwiaj si�. D'Harmental poj�� znaczenie swej misji: okrwawiony, zakurzony, nie zmieniaj�c nawet but�w dosiad� konia i dotar� szybko na pierwszy posterunek; po dwunastu godzinach stan�� w Wersalu. Villars przewidzia� dalszy bieg wypadk�w. Zaledwie kawaler wym�wi� pierwsze s�owa, pani de Maintenon wzi�a go za r�k� i powiod�a do kr�la. Kr�l pracowa� z panem Voisin w swojej komnacie, wbrew zwyczajowi, bo niedomaga�. Pani de Maintenon otworzy�a drzwi, pchn�a d'Harmentala ku monarszym kolanom i wznosz�c r�ce do nieba, zawo�a�a: - Sire, podzi�kuj Bogu; bo jak wiadomo Waszej Kr�lewskiej Mo�ci, sami jeste�my niczym i od Boga jedynie sp�ywaj� na nas wszelkie �aski. - Co si� sta�o, m�j panie? M�w! - ozwa� si� �ywo Ludwik XIV zdumiony, �e widzi u swych kolan nieznajomego m�odzie�ca. - Sire - oznajmi� kawaler - ob�z w Denain wzi�ty; lord Albemarle w niewoli, ksi��� Eugeniusz w rejteradzie; marsza�ek de Villars sk�ada swoje zwyci�stwo u st�p Waszej Kr�lewskiej Mo�ci. Mimo wielkiego opanowania Ludwik XIV poblad�; czuj�c, �e nogi uginaj� si� pod nim, wspar� si� o st�, �eby nie osun�� si� na fotel. - Co ci jest, sire? - zawo�a�a pani de Maintenon podbiegaj�c do niego. - Pani - odpar� Ludwik XIV - zawdzi�czam ci wszystko; ocali�a� kr�la, a twoi przyjaciele ocalili kr�lestwo. Pani de Maintenon z�o�y�a rewerans i z szacunkiem uca�owa�a d�o� kr�lewsk�. Wtedy Ludwik XIV, bardzo jeszcze blady i mocno poruszony, znikn�� za kotar� odgradzaj�c� alkow�, gdzie sta�o jego �o�e, i j�� p�g�osem odmawia� modlitw� dzi�Kczynn�; po chwili zjawi� si� pe�en spokoju i dostoje�stwa, jak gdyby nic si� nie wydarzy�o. - A teraz opowiadaj pan, jak si� rzecz mia�a, ze wszystkimi szczeg�ami. D'Harmental odmalowa� t� nadzwyczajn� bitw�, kt�ra cudem, rzek�by�, ocali�a Francj�. A kiedy sko�czy�: - Czemu� to - zagadn�� Ludwik XIV - nie m�wisz nic o sobie? S�dz�c po krwi i b�ocie na twoim odzieniu, nie pozostawa�e� na ty�ach. - Sire, stara�em si�, jak mog�em - odpar� z uk�onem d'Harmental. - Je�li jednak da�oby si� naprawd� powiedzie� co� o mnie, zostawi� to, za pozwoleniem Waszej Kr�lewskiej Mo�ci, marsza�kowi de Villars. - Zgoda, m�odzie�cze, a gdyby on przypadkiem zapomnia�, my pami�ta� b�dziemy. Jeste� zapewne zm�czony, id� wi�c odpocz��. Kontent jestem z ciebie. D'Harmental odszed� rozradowany. Pani de Maintenon odprowadzi�a go a� do drzwi. D'Harmental raz jeszcze uca�owa� jej d�o� i skwapliwie skorzysta� z pozwolenia kr�lewskiego. Ca�� bowiem dob� nie jad�, nie pi� i nie spa�. Zbudziwszy si� zasta� kopert� z Ministerium Wojny. By�a to nominacja na pu�kownika. W dwa miesi�ce p�niej zawarto pok�j. Hiszpania utraci�a w nim po�ow� swoich ziem, lecz Francja nie ponios�a �adnego uszczerbku. Po trzech latach umar� Ludwik XIV. W momencie jego �mierci dzia�a�y ju� dwa stronnictwa, nader odmienne, a zw�aszcza nie daj�ce si� pogodzi�: partia bastard�w, kt�rej g�ow� by� diuk du Maine, i partia ksi���t ze �lubnego �o�a, kt�rej przewodzi� Filip diuk Orlea�ski. Gdyby diuk du Maine odznacza� si� wytrwa�o�ci�, wol� i odwag� swojej �ony, Ludwiki Benedykty z rodu Kondeusz�w, mo�e zatryumfowa�by opieraj�c si� na testamencie kr�lewskim; nale�a�oby jednak broni� si� jawnie, gdy� jawnymi by�y ataki, diuk du Maine za�, trwo�liwy i nieudolny, niebezpieczny z racji swego tch�rzostwa nadawa� si� jedynie do knowa�. Spotka� si� z wrogiem oko w oko i od tej chwili niezliczone jego fortele, mistrzowskie k�amstwa i ciemne a chytre zabiegania sta�y si� bezu�yteczne. W jednym dniu i prawie bez walki zosta� str�cony z owego szczytu, na kt�ry wynios�a go �lepa mi�o�� ojcowska. Upadek ci�ki, a nade wszystko haniebny; odsun�� si� od �wiata okaleczony, pozostawiaj�c regencj� rywalowi, ze wszelkich otrzymanych �ask zostawi� sobie tylko godno�� nadintendenta edukacji ma�oletniego kr�la, dow�dztwo nad artyleri� i prymat w�r�d ksi���t i par�w. Ostatnie orzeczenie Parlamentu godzi�o w dawny dw�r i w ka�dego, kto by� z nim zwi�zany. Spowiednik kr�lewski, ojciec Le Tellier, uprzedzaj�c wypadki, opu�ci� kraj, pani de Maintenon schroni�a si� w Saint-Cyr, a diuk du Maine zaszy� si� w swoim pa�acyku w Sceaux, by ko�czy� tam przek�ad Lukrecjusza. Kawaler d'Harmental zaj�� w�r�d tych wszystkich intryg stanowisko widza zainteresowanego co prawda, lecz biernego, oczekuj�c, a� nabior� charakteru, kt�ry pozwoli�by mu na udzia� w wydarzeniach. Gdyby walk� toczono otwarcie i zbrojnie, pod��y�by w t� stron�, w kt�r� wzywa�a go wierno��. Za m�ody i nie zepsuty jeszcze, je�li mo�na by� nie zepsutym w kwestiach polityki, nie w�szy� fortuny, czci� pami�� nieboszczyka kr�la i szanowa� ruiny dawnego dworu. Nieobecno�� jego w Palais-Royal, w owym centrum, ku kt�remu zmierzali wszyscy chc�cy odzyska� miejsce pod politycznym niebem, t�umaczono pogl�dami opozycyjnymi, tote� gdy pewnego ranka otrzyma� nominacj� na dow�dc� regimentu, innego ranka otrzyma� dokument ow� nominacj� kasuj�cy. D'Harmental �ywi� ambicje swoich czas�w: jedyn� karier� godn� szlachcica by�a w tym okresie historii kariera wojskowa; rozpocz�� j� wspaniale, tote� cios, kt�ry niszczy� wszelkie nadzieje dwudziestopi�cioletniego m�odzie�ca, by� mu szczeg�lnie bolesny. Pobieg� do pana de Villars, w kt�rym mia� kiedy� tak �arliwego protektora. Marsza�ek przyj�� go z ozi�b�o�ci� cz�owieka, kt�ry nie tylko wola�by pu�ci� przesz�o�� w niepami��, lecz by�by rad, gdyby w og�le o tej przesz�o�ci zapomniano. D'Harmental domy�li� si� wi�c, �e stary dworak zmienia w�a�nie sk�r�, i odszed� nie nalegaj�c. Aczkolwiek by�a to w zasadzie epoka egoizmu, kawaler dozna� goryczy do�wiadczywszy go po raz pierwszy; prze�ywa� jednak owe szcz�liwe lata m�odo�ci, kiedy zawiedziona ambicja zadaje rzadko rany g��bokie i trwa�e: ambicja stanowi nami�tno�� tych, kt�rzy nie maj� innych nami�tno�ci, kawaler za� �ywi� wszystkie, jakie tylko w dwudziestym pi�tym roku �ycia mie� mo�na. A zreszt� duch czasu nie zwraca� si� jeszcze bynajmniej ku melancholii. Jest ona uczuciem ca�kowicie wsp�czesnym, zrodzonym z zachwiania fortun i z bezsilno�ci m�czyzn. W osiemnastym stuleciu rzadko kto duma� o sprawach abstrakcyjnych lub t�skni� za tajemnic�; ka�dy rzuca� si� prosto w uciechy, goni� za bogactwem i s�aw�, i ka�dy m�g� je zdoby�, je�li by� urodziwy, odznacza� si� brawur� lub umia� intrygowa�. By�y to jeszcze czasy, kiedy nikt nie czu� si� upokorzony w�asnym szcz�ciem. Dzi� duch spogl�da na materi� z wy�yn nazbyt wysokich, by ktokolwiek o�mieli� si� przyzna�, �e jest szcz�liwy. A zreszt�, powiedzie� to trzeba, wiatr ni�s� rado�� i Francja p�yn�a jak gdyby pod pe�nymi �aglami na poszukiwanie kt�rej� z owych wysp czarodziejskich, jakie znajdujemy na z�ocistej mapie ba�ni z Tysi�ca i Jednej Nocy. Po d�ugiej i smutnej zimie, jak� by�a staro�� Ludwika XIV, pojawi�a si� raptem wiosna weso�a, roziskrzona now� w�adz� kr�lewsk�; ka�dy rozwija� si� w tym s�o�cu, m�odym, promiennym i dobroczynnym, fruwa� rozbrz�czany i beztroski jak pszczo�a lub motyl w pierwsze ciep�e dni. Wr�ci�y uciechy nieobecne i zakazane w ci�gu lat z g�r� trzydziestu; witano je jak przyjaci�, o kt�rych powrocie zw�tpiono ju� na dobre; zbiegano si� ku nim zewsz�d ze szczerze otwartym sercem i ramionami, a w obawie, by zn�w nie umkn�y, korzystano z ka�dego momentu. Kawaler d'Harmental smuci� si� przez tydzie�; po czym wmiesza� si� w t�um, po czym t�um wci�gn�� go w wir i wir ten rzuci� go do st�p �licznej kobiety. Trzy miesi�ce by� najszcz�liwszym z m�czyzn; na trzy miesi�ce zapomnia� o Saint-Cyr, Tuileriach i Palais-Royal; nie wiedzia� ju�, czy istnieje jaka� pani de Maintenon, kr�l, regent; wiedzia�, �e temu, kto jest kochany, �y� mi�o, i nie pojmowa�, czemu nie mia�by �y� i kocha� zawsze. Pogr��ony w tym �nie wieczerza�, jake�my to ju� m�wili, ze swoim przyjacielem baronem de Valef w nader przyzwoitej traktierni przy ulicy Saint-Honore, gdy znienacka zbudzi� go La Fare. Zakochani budz� si� na og� w spos�b przykry i, jak widzieli�my d'Harmental nie okaza� pod tym wzgl�dem wi�cej t�yzny ni� inni. Tym bardziej zreszt� nale�y wybaczy� kawalerowi, �e, jak mu si� zdawa�o, kocha� naprawd� i �e w swojej nader m�odzie�czej ufno�ci my�la�, i� nic nie zdo�a w jego sercu zast�pi� tego uczucia; resztka przes�d�w prowincjonalnych, kt�re wyni�s� z okolic Nevers. Tote�, jake�my ju� widzieli, list od pani d'Averne, wielce osobliwy, ale przynajmniej nader szczery, miast wprawi� kawalera w podziw, na kt�ry dama owa zas�ugiwa�a w tych szalonych czasach, przygn�bi� go najpierw. Ka�da za� nowa bole�� ma to do siebie, i� budzi wszelkie bole�ci dawne: my�leli�my, �e przepad�y na zawsze, one za� tylko spa�y. Dusza ma swoje blizny - podobnie jak cia�o; nie zamykaj� si� one nigdy a� tak, �eby nowy cios nie potrafi� ich otworzy�. W d'Harmentalu odezwa�a si� ambicja: utrata kochanki przypomnia�a mu o utracie regimentu. Wystarczy� wi�c �w drugi list, jak�e niespodziany i tajemniczy, by kawaler zapomnia� na moment o swym cierpieniu. Zakochany z naszej epoki cisn��by go wzgardliwie i daleko; gardzi�by sob�, gdyby swojego b�lu tak nie pog��bi�, by co najmniej na tydzie� nie przeobrazi� go w anemiczn� i poetyczn� melancholi�; ale kochanek z czas�w regencji odnosi� si� do swych nieszcz�� zgo�a inaczej. Nie wynaleziono jeszcze wtedy samob�jstw, nikt si� nie topi� - chyba �e przypadkiem wpad�szy do wody, ale i wtedy szuka� bodaj cieniutkiej s�omki, by si� utrzyma� na powierzchni. D'Harmental zatem ani my�la� napawa� si� smutkiem: zdecydowa�, wzdychaj�c co prawda, �e p�jdzie na bal do Opery, a jak na kochanka zdradzonego tak niespodzianie i nielito�ciwie, to ju� wiele. Nale�y jednak powiedzie�, i to ku ha�bie naszego u�omnego rodzaju, i� t� pe�n� filozoficznej determinacji decyzj� podj�� przede wszystkim z tej racji, �e drugi li