2386

Szczegóły
Tytuł 2386
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2386 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2386 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2386 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Sztuka gry" autor: Robert Wayne McCoy przet�umaczone przez Jakuba Radzimi�skiego Stoj�c przed du�ym oknem widokowym, spowity ciemno�ci� nocy, przygl�da� si� przez pewien czas b�yskawicom ta�cz�cym nad g�rami. Rozmy�la�, jak zwykle zachowuj�c sekrety swoich my�li dla siebie, aby ujawni� je na sw�j spos�b w poezji. Kiedy by� w nastroju, pisa�, ale nie teraz. Teraz si� przygl�da�. Burza nie przynios�a jeszcze deszczu, ale przynios�a co� innego... tak, dziwne uczucie, na skraju postrzegania, nie r�ni�ce si� od przys�owia o obusiecznym mieczu, zadecydowa� m�czyzna. Figlarny u�mieszek wkrada� si� na jego twarz, w miar� jak wszystkie mo�liwo�ci, jakie mog�a przynie�� ta noc, przemyka�y przez jego umys�. Szczup�y m�czyzna, nosz�cy ciemne jeansy i kasztanow� koszul� z flaneli, odwr�ci� si� nagle od okna, przez kt�re wygl�da� i podszed� do biurka, aby zapali� �wiat�o. Biurko by�o wbudowane w �cian� na przeciwko okna. Blat by� zagospodarowany tak, jak lubi�. Jego ulubiona maszyna do pisania z ryz� papieru obok, tom poezji, kt�ry obecnie czyta�, szachownica i mahoniowe pude�ko z figurkami oraz talia Atut�w roz�o�ona w r�wny wachlarz, grzbietami do blatu. G��wne arkana tej talii przedstawia�y cz�onk�w rodziny kr�lewskiej, kt�rych zna� bardzo dobrze, niekt�rych nawet lepiej ni� oni sami znali siebie. M�czyzna u�miechn�� si� i si�gn�� po ksi��k� zatytu�owan� "Ch�opak z Shropshire". W wolnej chwili czyta�. Niewa�ne co si� dzia�o, zawsze znajdywa� si� czas na dobr� ksi��k�. * * * Na zewn�trz... Szalej�ce si�y i ta rzecz zwana natur� by�y jednym. W jednej chwili b�yskawice kontynuowa�y rodzieranie stok�w g�r pokrytych sosn� i ja�owcem. Pusty, asfaltowy podjazd roz�wietlony przewlek�ym b�yskiem by� pusty. W chwil� p�niej... B�ysk piorunu roz�wietli� niebo jak uchylenie kurtyny po to tylko, aby chwil� p�niej zanikn�� ust�puj�c miejsca nast�pnemu b�yskowi. Noga w czarnym bucie doko�czy�a krok. Ciemnow�osy m�czyzna ubrany w czer� i srebro, zdaj�cy si� pojawi� z nik�d, przyjrza� si� widokowi zielonymi oczyma. Jego wzrok zatrzyma� si� na domu na ko�cu podjazdu. Pali�o si� tylko jedno �wiat�o przy rogu budynku. Wiedzia�, �e tam znajduje si� cel jego dzisiejszej w�dr�wki. Lew� r�k� poprawi� srebrn� klamr� w kszta�cie r�y spinaj�c� jego p�aszcz wok� szyi. Jego prawa r�ka spocz�a na r�koje�ci jego miecza, przypasanego do boku. Metalowa r�koje�� koloru dymu kontrastowa�a z �uskowymi r�kawicami ze srebra, przywi�zanymi do pasa. M�czyzna westchn�� ci�ko. By� zm�czony i g�odny, a frustruj�ce wydarzenia ostratnich paru dni wprawi�y go w pod�y nastr�j. Wtem dostrzeg� nag�y ruch z jego boku. Zareagowa� szybko i pewnie. Uginaj�c oba kolana, wyci�gn�� r�ce aby z�apa� kszta�t wyskakuj�cy z cieni. Wyprostowawszy si�, po raz pierwszy od wielu dni u�miechn�� si�, trzymaj�c kota na r�kach. Odnalaz� w�a�ciwe miejsce do podrapania aby uzyska� pomruk zadowolenia. Z kotem na r�kach wykona� ostanie kroki bardzo d�ugiej podr�y. * * * Rozebrzmia�o nieuniknione pukanie. - Prosz� wej��, prosz� wej��. Drzwi s� otwarte. - powiedzia� siedz�cy cz�owiek. Zamkn�wszy jedn� z szuflad po uprzednim w�o�eniu do niej talii Atut�w, wsta� od biurka aby powita� swojego go�cia. Drzwi otworzy�y si� w chwile p�niej i m�czyzna w srebrze i czerni wszed� do przerobionego, dwusamochodowego gara�u. Obrzuci� spojrzeniem pok�j, zda� si� by� zadowolony ogl�dzinami i jego oczy napotka�y oczy jego gospodarza. - Corwinie, witaj. I dzi�kuj� za przyniesienie Ambera. - Ambera? Nazwa�e� kota "Amber"? Corwin nie m�g� ukry� wkradaj�cego si� na jego twarz g�upiego u�mieszku. - Tak, w�a�nie tak. - odpar� szczup�y cz�owiek. - To tw�j ci�ty dowcip musi by� powodem, dla kt�rego lubi�em ci� przez te wszystkie lata. - W�a�ciwie to wol� naturalny wdzi�k. - Touche. - Corwin zestawi� Ambera, podszed� do gospodarza i u�cisn�� jego wyci�gni�t� r�k�. - Roger. Jak ci si� wiedzie? - Czasem tw�rczo, a tobie, Ksi��� Corwinie? A mo�e ju� Kr�lu? Amber przeszed� do okna widokowego wychodz�cego na g�ry Sangre de Christo i pocz�� si� sadowi� w swoim ulubionym miejscu. - �adne z powy�szych. Wol� po prostu "Corwinie". Zapomnijmy o tych politycznych bzdetach, OK? - Zgoda. Jak ci� �ycie traktowa�o, h�? - Okropnie. Nie pami�tam ostatniej nudnej chwili jak� prze�y�em. - Zaczekaj chwil�. - powiedzia� Roger i si�gn�� po "Ch�opaka z Shropshire" le��cego na jego biurku. Szybko przejrza� chud� ksi��k�. - O, tu jest, strona pi��dziesi�ta druga. Spocznij, ma duszo, spocznij; twoja si�a nic nie znaczy Ziemi i najwy�szych niebios nigdy nie porusz� ludzie Wspomnij raczej i przywo�aj, je�li� teraz jest w rozpaczy Dni naszego odpoczynku, o duszo, gdy� by�y one d�ugie Sko�czywszy czyta� zamkn�� ksi��k� i od�o�y� j� na biurko. - Zrozumia�em. Nuda... to po prostu nuda. Czasem nie mamy mo�liwo�ci wyboru, ale chwila wytchnienia tu czy tam to niezbyt wyg�rowane ��danie, nieprawda�? Roger wskaza� na puste krzes�o. - Bynajmniej, nawet dla takiego cz�owieka akcji jak ty. Prosz�, usi�d� i odpocznij. M�j dom jest twoim domem. - Tak jak m�j by� twoim. - powiedzia� Corwin, odpasa� pochw� z mieczem i usiad� ci�ko na krze�le. Roger usiad� na skraju biurka pozwalaj�c jednej nodze zwisa� swobodnie. Corwin rozejrza� si� po pokoju. Przyjrza� si� biblioteczce z ksi��kami. Roger uzna� jego zamy�lenie za wyraz uznania. - Widz�, �e dzie�a, kt�re tworzy�e� podczas s�u�by w lochach, jednak si� na co� zda�y. - Powiedzmy, �e s� warte wysi�ku. - Pracujesz nad czym� obecnie? O czym piszesz tym razem? Chichocz�c, Roger powt�rzy� s�owa u�yte jaki� czas temu: - O szczurze, o nietoperzu, o... Corwin uni�s� r�k� w ge�cie pojednania. - Wiem, wiem. Zaczekam i przeczytam jak wszyscy inni. - Mog� ci wys�a� kopi�, je�li chcesz. - To by�oby mi�e. - powiedzia� Corwin. Nast�pi�a chwila ciszy. - Wi�c co ciebie, Corwinie, sprowadza akurat do Cienia Ziemi i Santa Fe? - S�ysza�em, �e si� tu przeprowadzi�e� i przechodzi�em w pobli�u. Po kr�tce, Roger, w�a�nie mia�em d�ug� piekieln� jazd� w sprawach wagi pa�stwowej i potrzebowa�em chwili wytchnienia. - Amber? - zapyta� Roger. Corwin poczu�, jak odzywaj� si� stare instynkty, opieraj�ce si� na aksjomacie "Ufaj wszystkim jak bratu". By�a to u�wi�cona czasem tradycja rodzinna, stworzona przez co� wi�cej ni� skromna potrzeba. Lecz w tym momencie stara� si� zwalczy� to uczucie. By�o kilka os�b, kt�rym w swoim d�ugim �yciu nauczy� si� ufa�. Bill Roth, Merlin, Deirdre, nawet do pewnego stopnia Random. Na razie by� sk�onny zaliczy� do tego grona Rogera, dop�ki kto� lub co� nie udowodni mu, �e si� myli. - Amber i Avalon. Choroba, prawdopodobnie te� Dworce Chaosu. - Brzmi skomplikowanie. - Bardzo. Nie chc� nadu�ywa� twojej go�cinno�ci, ale jad�e� ju� kolacj�? M�wi�oby mi si� lepiej z pe�nym �o��dkiem. Roger zszed� z biurka. - Jad�em ju�, ale mam z p� tuzina kanapek z w�dlin� w lod�wce. Trzymam je tam na wypadek, gdyby pisanie sz�o mi zbyt dobrze aby je przerwa�. Mo�e by�? - Mo�e. I co� do picia, je�li mo�na. Piekielne jazdy s� strasznie m�cz�ce. - �aden problem. - Roger przeszed� kilka krok�w, zatrzyma� si�, i powiedzia� marszcz�c brwi. - Znaj�c os�awiony apetyt twojej rodziny, przynios� wszystkie kanapki. - powiedziawszy to przeszed� do innej cz�ci domu. Corwin wsta� i rozejrza� si�. Amber le�a� wygodnie zwini�ty w k��bek. Gabinet by� ca�kiem spor� bibliotek�. W k�cie znalaz� czarn� hakam� z czarnym pasem i kij jo. Wi�c Roger trenowa� Aikido. To do niego pasowa�o. Ko�o biurka by� niski stolik. Sta� na nim ma�y komputer przykryty stert� papierzysk. Pomimo pokusy pomin�� staranniej u�o�one papiery ko�o maszyny do pisania, zak�adaj�c, �e jest to najnowsze dzie�o Rogera. Nie do pomini�cia by�a stoj�ca na biurku pomi�dzy r�nymi nagrodami literackimi jedna z prac Yoshitoshi Moriego. Jedna z cyklu p�askorze�b "Twarz� w twarz". Corwin si�gn�� po ni� ostro�nie, podczas gdy w jego g�owie odzywa�y si� stare wspomnienia... wspomnienia o tym jak starszy brat gn�bi� m�odszego. Wspomnienia o zaciek�ym pojedynku mi�dzy nimi, o tym jak m�odszy brat zosta� pozostawiony na pewn� �mier�, odarty z imienia i pami�ci w tym samym cieniu. O tym jak starszy brat zosta� kr�lem, z rozkazu kt�rego oczy m�odszego zosta�y wypalone rozgrzanym do bia�o�ci pogrzebaczem. W ciemno�ci zamkni�tych, odtwarzaj�cych si� oczu czasem wyczuwa� cel� wi�zienn� wok� niego. Do dzi� ten lodowaty koszmar powraca� w jego najgorszych snach. Nast�pnie punkt zwrotny, pojedynek tych samych braci w bibliotece, tym razem starszy brat umyka� poraniony. Ostatecznie m�odszy brat trzymaj�cy starszego w ramionach na polu bitwy, gdy ostatnia iskra �ycia umyka�a z niego aby nakarmi� klejnot ich przodka. Starszy brat umar� w ofierze, kt�r� m�odszy m�g� jedynie zaakceptowa�. Sukinsyn. Tak, nie by�o trudnym wyobrazi� sobie, �e to w�a�nie on i Eryk zostali uwiecznieni na tej p�askorze�bie. Zawsze przeciwko sobie, wiecznie szukaj�cy sposobu na przewy�szenie drugiego. Nawet b�d�c martwym, Eryk wyci�ga do niego swoj� widmow� r�k� poprzez tych, na kt�rych mu zale�a�o... Corwin odwr�ci� wzrok i spojrza� za okno, gdy Roger wszed� z powrotem do pokoju ze srebrn� tack� w r�ce. - Burza nadal daje si� we znaki? Corwin pozwoli� wspomnieniom odej��. - Tak. S�dz�, �e si� zbli�a. Przechodzi�em niedawno przez podobne g�ry. Tam burza by�a gorsza. Roger postawi� tack� z jedzeniem w wolnym miejscu na biurku. - Jeste� w posiadaniu jednej z prac Moriego, prawda? - Zgadza si�. Umie�ci�em j� w moim gabinecie w mym zamku w Avalonie. Roger poda� Corwinowi szklank� brandy z tacki po czym wzi�� drug� dla siebie. - S�ysza�em, �e musia�e� stworzy� sw�j w�asny Wzorzec przy pomocy Klejnotu Wszechmocy. - Sporo s�ysza�e�. Wspomniany gabinet ma okno wychodz�ce na m�j Wzorzec. Czy wiedzia�e�, �e m�j wzorzec zacz�� rzuca� cienie, podobne do tych Amberu? Jednak pod wieloma wzgl�dami r�ni� si� od nich. - Podejrzewa�em, �e to prawda... - Roger zamy�li� si� przez chwil�. - Zatem wznie�my toast, jak dw�ch artyst�w. Za pomy�lne zako�czenie i bodaj by� si� doczeka� wielu kopii. - Dzi�kuj�. - Corwin wzni�s� swoj� szklank�. - I nawzajem. Oby� zazna� tego samego z twoim najnowszym dzie�em, i oby�my obaj znale�li szcz�sliwe zako�czenia. - Na zdrowie. - Salud. Wychylyli toast i Corwin zaj�� si� jedzeniem. Roger usiad� na krze�le przy biurku z brandy w r�ce. Prze kilka chwil, kilka du�ych szklanek wody i cztery kanapki, �aden z nich nic nie powiedzia�. By�a to przyjemna cisza, w kt�rej dw�jka przyjaci� by�a zadowolona z samego swojego towarzystwa. W po�owie swojej pi�tej kanapki, Corwin powiedzia� tonem stanowi�cym po��czenie powagi i sarkazmu. - Teraz s� tylko krucjaty i spiski. Prawd� m�wi�c, wszystko przekszta�ca si� w cholern� wojn� domow�, lub je�li wolisz, now� ulubion� rozrywk� w Amberze. Rodzina nie jest pewna co ma zrobi� z moim Wzorcem i jaki wp�yw wywrze on na r�wnowag� si�. Wiem, �e Fiona nawo�uje do jego zniszczenia. Wiem, �e formuj� si� stronnictwa, aczkolwiek po kryjomu. - Czy rozmawia�e� o tym z kr�lem Randomem? - zapyta� Roger przyciszonym g�osem. - Rozmawia�em. Oficjalnie i nieoficjalnie udziela mi swojego poparcia, ale... - Ale rodzinne knowania trwaj� nadal. Corwin odgryz� spory k�s i pokiwa� g�ow�. - Najlepsze jest to, �e otrzyma�em pewne propozycje, oczywi�cie ostro�nie sformuowane, od wys�annik�w Dworc�w. W tych propozycjach, opr�cz obietnicy przymierza z Avalonem, jest zakamuflowana sugestia, �e w ich i w moim najlepszym interesie le�y zaatakowanie Amberu. Roger pochyli� si� ku przodowi z zaciekawieniem. - Zaatakowa� Amber? Nie zrobi�by� tego. - Oczywi�cie, �e nie. Ale w �adnym wypadku nie pozwol�, aby Wzorzec Amberu, czy te� Logrus, zniszczy� m�j Wzorzec. Je�eli b�d� musia�, wyst�pi� przeciw obu. Z oczu rozm�wcy Roger wyczyta�, �e m�wi� �miertelnie powa�nie. - Z Randomem przy w�adzy nie ma si� czego obawia�, jak s�dz�? - Pewnie masz racj�. Ale utrafi�e� w sedno sprawy. Dop�ki Random zasiada na tronie, dop�ty mo�emy jako� doj�� do porozumienia i wzajemnie si� wspomaga�, ale je�eli co� mu si� stanie... - Nieczysta zagrywka? - A s� jakie� inne w mojej rodzinie? Nast�pi�a przerwa w rozmowie. Pierwszy przem�wi� Roger. - Wi�c co ci� wywiod�o w cie� tej nocy, je�li mog� spyta�? - Ten sam pow�d, dla kt�rego musz� rusza� dalej. Corwin wsta�. W chwil� p�niej wsta� Roger. Corwin pocz�� przypasywa� miecz. - Jestem ci winien podzi�kowania za chwil� wytchnienia, jedzenie i napitek. A w przysz�o�ci mo�e wizyt� w mym Avalonie, jak sprawy si� troch� uspokoj�. - Ca�a przyjemno�� po mojej stronie. I trzymam ci� za s�owo. Pozw�l, �e odprowadz� ci� do drzwi. Amber poruszy� si�, jak dwaj m�czy�ni przechodzili obok. Przymru�one i zaspane oko kota spojrza�o na Corwina. W chwil� p�niej kot powr�ci� do przerwanej drzemki. Przy drzwiach Roger zapyta�. - Wracaj�c do mojego pytania. Dlaczego i w jakiej sprawie wybra�e� si� na t� piekieln� jazd� i gdzie jest tw�j ko�? Corwin poprawi� sw�j p�aszcz i pas przytrzymuj�cy Grayswandira. - Szukam c�rki i wnuczki mojej siostry. Dierdre zamartwia si� brakiem wiadomo�ci od nich. Mam powody, aby s�dzi�, �e cz�� odpowiedzi znajduje si� w Galerii Luster w Amberze. Zaoszcz�dzi�em troch� czasu odnajduj�c i przebijaj�c si� przez wewn�trzcieniowe punkty dost�pu mojego brata Branda, ale nadal musz� zbada� du�y obszar. - Masz na my�li podcie�? - Nie, to by�o jednym z ostatnich odkry� i niespodzianek Branda. To co� ca�kowicie innego od podcienia. Niestety, ta historia b�dzie musia�a zaczeka� na inn� sposobno��. - Rozumiem. Powodzenia we wszystkim. - I nawzajem. �ycz� ci wszystkiego najlepszego. Dwaj m�czy�ni u�cisn�li sobie d�onie na po�egnanie. Corwin wyszed� na zewn�trz. - Co do mojego wierzchowca. Mam szybkiego i bardzo niebieskiego konia zaledwie kilka krok�w st�d. Powinien ju� si� budzi� ze swojego kamiennego snu w �wietle poranka. Pomacha� na po�egnanie i znikn�� wp� kroku, zostawiaj�c Rogera zastanawiaj�cego si� nad jego s�owami. Typowe dla Amberyty, pomy�la� Roger. * * * Rozmowa z Corwinem zaowocowa�a kilkoma nowymi pomys�ami do jego bie��cego projektu. Odwr�ci� si� i wszed� do �rodka, zamykaj�c drzwi jedynie na klamk�. Uzna�, �e tak b�dzie lepiej. Usun�� pozosta�o�ci po kolacji Corwina do kuchennego zlewu i usiad� przed maszyn� do pisania. Wkr�tce jego gabinet wype�ni� si� odg�osem wciskanych klawiszy, �oskotem piorun�w i wyobra�eniami nowych �wiat�w. Min�a godzina, gdy za jego plecami rozleg�o si� pukanie do okna. Roger odwr�ci� si� szybko, oderwany od swojej pracy. Za oknem sta� garbaty karze� w sztach kap�a�skich, ze strasznie rozczochranymi w�osami i obfitym zarostem. Karze� zacz�� przechodzi� przez szk�o, jakby go tam nie by�o. - Eem, Dworkin. Drzwi s� tam. - powiedzia� Roger wskazuj�c w kierunku drzwi wej�ciowych. Dworkin by� ju� w wi�kszo�ci w pokoju. - Tak. Tak, oczywi�cie, �e tam s�. Wiedzia�em o tym. - powiedzia� szorstko Dworkin i zawr�ci�, zostawiaj�c szyb� nietkni�t�. Znikn�� z oczu i zacz�� obchodzi� dom. Nagle rozleg�o si� pukanie do drzwi i tw�rca Wzorca wszed� do �rodka. Oczywi�cie nie zawracaj�c sobie g�owy otwieraniem drzwi. Amber spa� przez ca�y czas. - Przechodzi� t�dy, prawda? - O kim m�wisz? - zapyta� Roger rozbawionym g�osem. W mi�dzyczasie zacz�� zwalnia� troch� miejsca na biurku. - Oczywi�cie o Corwinie. Jest w drodze do Amberu. - o�wiadczy� Dworkin i bez pytania przyci�gn�� sobie krzes�o, na kt�rym niedawno siedzia� Corwin i usiad� przed biurkiem. - Tak, przechodzi� t�dy. I wspomina� co� o je�dzie do Amberu. Stary karze� u�miechn�� si� z zadowolenia z dzikim wyrazem oczu. - Dobrze. Dotrze wi�c w sam czas. Tak, w sam czas. Suhuy nie b�dzie zadowolony. - wymamrota� Dworkin. Wtem spojrza� dziwacznie na Rogera i postawi� szachownic� mi�dzy nimi. - Nie wiedzia�em, �e zna�e� Corwina. - Kiedy si� spotkali�my, s�u�y�em w gwardii pa�acowej w Amberze. - Oczywi�cie, teraz pami�tam. - powiedzia� szybko Dworkin. Jedno jego oko by�o czerwone, drugie przybiera�o b��kitny kolor. Dworkin wstrzyma� Rogera jak ten wyci�ga� figur� z pude�ka. - Ta figura. Jest nowa? - Tak, jest nowa. Prawd� m�wi�c, mam kilka nowych, cho� wiele pozostaje takich samych w naszej grze. - Czy mog� j� obejrze�? - Oczywi�cie. - odpowiedzia� Roger i poda� Dworkinowi figur�. - Tak, wygl�da znajomo. - powiedzia� Dworkin ogl�daj�c figur� przez jubilerskie szk�o powi�kszaj�ce, kt�re pojawi�o si� w jego d�oni. Dworkin nie mia� �adnych kieszeni. - Czy zamierza�e� mi opowiedzie� o nowych historiach, kt�re napisa�e� i w jaki spos�b dotycz� nowych figur? Napisanych w nowym stylu. - W swoim czasie. Ty spo�r�d wszystkich ludzi powiniene� wiedzie� najlepiej, �e artysty nie wolno pop�dza�. - powiedzia� Roger przeszukuj�c pude�ko. Wyci�gn�� kolejn� figur�. - Ta te� mo�e ci� zainteresowa�. Te dwie s� ze sob� po��czone, na wiele sposob�w. Dworkin wzi�� drug� figurk� i obejrza� j� przez szk�o powi�kszaj�ce. - Widz�. Powiedz mi co napisa�e� i dopiero wtedy b�dziemy bada� wytwory rzemios�a innych. Roger u�miechn�� si�. - To dziwne, ale jest fragment, kt�ry ma co� wsp�lnego z tymi dwoma, kt�re w�a�nie ci pokaza�em. Niech tylko to znajd�... - powiedzia� przegl�daj�c starannie u�o�ony stos kartek. - Tu jest. - Dworkin opar� si� wygodnie o oparcie krzes�a, popijaj�c z paruj�cej fili�anki herbaty w jego d�oni. W tej samej chwili identyczna porcelanowa fili�anka z kaw� przesz�a przez biurko w kierunku Rogera. Roger zauwa�y� to. - Dzi�kuj�. Zaczyna si� tak... "Olivia spogl�da�a nad lasem Eezel." * * * Olivia spogl�da�a nad lasem Eezel. Ci�zkie, wieczorne cienie rzucane przez staro�ytn� fortec� Moorailia pocz�y j� stopniowo otacza�. Feeria kolor�w zachodu s�o�ca nada�a na chwil� wra�enie spokoju krainie jej ojca, chocia� wiedzia�a, �e nikt nie zapomnia�, i� zaledwie kilkaset mil na po�udnie kontynentu szala�a wojna. Wojna, w kt�rej wojska niestrudzonych berserker�w wylewa�y si� z jakiego� mrocznego cienia. Ich jedyn� wiar� by�o zniszczenie. A to starcie by�o dla nich kolejn� bitw� wiecznego jihadu. Ka�dy dzie� bitwy poch�ania� kolejn� cz�� specyficznego pi�kna tej krainy, pozostawiaj�c jedynie pustkowie. Olivia wiedzia�a, �e ka�dy dzie� zabiera� cz�stk� duszy jej ojca. Jej ojciec zabi� go�ymi r�kami Noela, Kr�la Chaosu, podczas ich niedawnej wyprawy do podcienia. Co nowego mo�e to dla nich przynie��? Jaki nacisk mo�e jeszcze przyj�� jej ojciec zanim si� za�amie? Ponad ni� szybko zabi�y zwinne skrzyd�a. Du�y, czarny jastrz�b, o przesz�o dwumetrowej rozpi�to�ci skrzyde�, poszybowa� przez firmament w kierunku ziemi. M�oda kobieta ukry�a instynktownie Klejnot Wszechmocy pod koszul�, cho� w tej samej chwili zda�a sobie spraw�, �e nie jest w niebezpiecze�stwie. Przemiana, kt�rej si� spodziewa�a, nast�pi�a w chwili, gdy jastrz�b mia� dotkn�� ziemi, z �atwo�ci�, kt�rej nigdy nie rozumia�a. W mgnieniu oka jastrz�b zmieni� si� w cz�owieka. Tym cz�owiekiem by� jej ojciec, Olaf, ksi��� Amberu, ubrany w swoje tradycyjne czarne spodnie i czarn� koszul� ze srebrn� sakiewk� i takim samym naszyjnikiem. Pulsuj�cy srebrnymi rozb�yskami top�r bojowy, kt�ry niegdys nale�a� do jej matki, wisia� u jego boku. �atwo��, z jak� zmienia� kszta�t, wprawi�aby wi�kszo�� Chaosyt�w we wstyd, lecz on nigdy nie zastanawia� si� nad tym. Wyczuwa�a w nim napi�cie, jak obserwowa�a go zbli�aj�cego si� pewnym krokiem. Jakby jego szeroka, 185-cio centymetrowa sylwetka mia�a lada moment p�kn�� jak zbytnio rozci�gni�ta guma. Spojrzywszy w jego bladob��kitne, zak�opotane oczy, jej obawy sta�y si� jeszcze bardziej widoczne. Ojciec poprosi� j� o spotkanie w tym miejscu, a bior�c pod uwag� stan, w jakim si� znajdowa�, nie cieszy� si� z bycia tutaj. Olaf rzeczywi�cie si� nie cieszy�. Trudnym by�o dla niego my�lenie o tej kobiecie jako jego c�rce, skoro znali si� kr�cej ni� p� roku. Te d�ugie, kr�cone, blond w�osy, kt�re opada�y na jej ramiona si�gaj�c po�owy plec�w, i ta niepokorna poza, jej r�ka na r�koje�ci jej topora bojowego, identycznego jak jego w�asny, nale�a�y do Melindy, jej matki. Te du�e, inteligentne oczy szmaragdowej zieleni by�y idealnym odzwierciedleniem jej ciotki Crystal z kr�lestwa Z�otego Kr�gu Lorda Earlunda. Ale jakie on m�g� znale�� miejsce w jej �yciu? Owszem, by�a wojowniczk�, ale by�a ni� r�wnie� jej babcia, a obydwie sp�dzi�y sporo czasu razem. Ca�e lata. Nawet dzi�, wiedzia�, �e Olivia poprosi�aby pr�dzej jego matk� ni� jego o pomoc. Niekt�rzy mogliby pomy�le�, �e jest o to zazdrosny. Zazdrosny o wzgl�dy jego c�rki. Zazdrosny o czas, kt�ry ma prawo z ni� sp�dza�. Wi�kszo�� wiedzia�a, �e lepiej nie zadawa� mu tych pyta�. Ci co znali pytania, znali te� odpowiedzi. Sprawowa�a piecz� zar�wno nad Wzorcem Corwina jak i Dworkina. Najbardziej zdumiewa�a go ca�kowita akceptacja tego faktu. Czy rodzina by�a tak zaj�ta swymi w�asnymi problemami, �e zapomnia�a o tym? A mo�e zdecydowali si� siedzie� z za�o�onymi r�kami i przygl�da� si� w l�ku, �e zostan� zg�adzeni? Obrzuci� j� swym spojrzeniem. Jej przenikliwy wzrok napotka� jego spojrzenie, ale zatrzyma� si� tam na d�u�ej. Jej p�aszcz poruszy� si�, ods�aniaj�c ma�y plecak na jej plecach. Jej ubranie z czarnego aksamitu �ci�le przylega�o do jej figury przypominaj�cej kszta�tem klepsydr�. Jak na jego gust by�o zbyt obcis�e, ale nie m�wi� tego. Czeka�a z pewn� doz� zniecierpliwienia. By�a taka m�oda pod�ug rodzinnych standard�w. Jej rytua� przej�cia by� daleki od ko�ca. Jej domniemany wyb�r, aby wzi�� Klejnot Wszechmocy �eby uratowa� �ycie Salomona, by� bardzo podejrzany. Nie z jej strony, ale ta sytuacja �mierdzia�a rodzinnymi gierkami, kt�rymi tak gardzi�. Je�liby tylko mog�a zrozumie�, co czu�. Jak nie m�g� znie�� my�li, �e ona, jego w�asna c�rka, jest pionkiem w czyjej� odra�aj�cej grze. W ko�cu przem�wi�, gdy spowi� ich p�mrok. Ich rozmowa b�dzie bardzo d�uga, zajmie wi�ksz� cz�� nocy. * * * Dworkin dopi� resztk� swojej herbaty. Po chwili kontemplacji przem�wi�. - Coral wykona�a mistrzowskie posuni�cie przekonuj�c Juliana, aby zabi� j� na kraw�dzi Otch�ani. Je�eli by tego nie zrobi�a, by�aby zbyt �atwym celem do manipulacji przez si�y, kt�re doprowadzi�y j� na wy�szy stopie� wtajemniczenia z Klejnotem. - A co z Coral i synem Merlina, Solomonem? On jest tylko dzieckiem, dopiero uko�czy� siedem lat. Dworkin u�miechn�� si� chytrze. - Owszem, jest tylko dzieckiem, ju� dostrojonym do Klejnotu. Kiedy Coral wrzuci�a Klejnot do podcienia, Olivia, tak jak inni, dopilnowa�a nie tylko przej�cia z nim Klejnotu, ale tak�e wykre�li�a wewn�trz kompletny wzorzec, kt�rego celem jest wy��cznie jego ochrona. Roger pochyli� si� nad szachownic�. - A wi�c teraz Olivia nosi Klejnot? Dworkin przesun�� z przenikliwym odg�osem brudny paznokie� po gardle. - Po�ow� Klejnotu, po�ow� Prawdy. - Po�ow�? Zosta� rozszczepiony na p�? - I tak, i nie. S�dz�, �e dzi� odpowied� brzmi tak. Jedno z mojej krwi, dzier��� ostrze z wyrytym na nim kompletnym wzorcem klejnotu, przepo�owi�o Oko. Nawet teraz widz� jego figur� na szachownicy. - A druga po�owa, kto j� nosi? - zapyta� Roger poci�gn�wszy pierwszy �yk kawy. - Dobra marka. - stwierdzi� po posmakowaniu. Dworkin przytakn�� nieznacznie w odpowiedzi i kontynuowa� swoj� my�l. - Druga po�owa przemierza wody jakiego� oceanu gdzie� w cieniu, schowana w szufladzie pomi�dzy innymi b�yskotkami. M�j ma�o znany wnuk, Grymneer, przewozi j� na swoim statku, chocia� nie wie, �e jest w jego posiadaniu. Jest jednym z b�kart�w Oberona. Urodzi� si� tu� po Benedykcie, ale jest uwa�any jedynie za cz�onka rodziny po tym, jak przeszed� Wzorzec. Dziwak. Wyobra� sobie po�wi�cenie kilkuset lat w pewnym momencie �ycia aby nauczy� si� rolnictwa. S�ysza�em, �e ju� za�apa� o co chodzi. W rolnictwie, znaczy si�. Dworkin wskaza� na stos papier�w. - No, Roger. Opowiedz mi wi�cej o tym, co napisa�e�. W twoich s�owach jest wiele prawdy o mojej rodzinie. - Dzi�kuj�, staram si�. - ponownie si�gn�� po r�kopis. - To dotyczy Chaosyty Xanadora. On i Olaf mieli jakoby by� przyjaci�mi dawno temu, lecz przepa�� oddzielaj�ca ich charaktery sprawi�a, �e lubili si� coraz mniej z up�ywem czasu. Innymi s�owy, byli o krok od pozabijania si� nawzajem. Oczy Dworkina zaja�nia�y roz�wietlone widmowym �wiat�em. Jago g�os brzmia� jak odleg�y szept. - Tak, zaaran�owa�em ich spotkanie lata temu, mniej wi�cej w tym momencie, gdy m�j wnuk Brand s�dzi�, �e przerobi� wszech�wiat na swoj� mod��. Ile ja mia�em z nim udr�ki. Mam nadziej�, �e teraz, skoro umar�, b�dzie wi�cej my�la� nad swoimi intrygami. Ale zbaczam z tematu, prosz�, czytaj dalej. Roger odchrz�kn�� i zacz�� czyta�. - Xanador sparowa� cios, zatrzymuj�c ostrze centymetry od swojej prawej skroni. * * * Xanador sparowa� cios, zatrzymuj�c ostrze centymetry od swojej prawej skroni. Brz�k metalu zadzwoni� w jego uszach i rozebrzmia� w pustce. W podcieniu, przynajmniej w tej cz�ci, nie by�o absolutnie nic. R�wnina, na kt�rej stali by�a p�aska, obsydianowo czarna, poprzecinana rzekami czerwonego �wiat�a. Znajdowali si� blisko �r�d�a, gdzie Oko Chaosu urzeczywistnia�o nierzeczywisto�� tego miejsca. Hen w oddali, gdzie czeka�o Oko, czer� ust�powa�a czerwonemu do b�lu s�o�cu. - Pod�y tch�rzu! Tutaj, w tym zapomnianym zak�tku roztrzygn� si� sprawy, kt�re winny by� roztrzygni�te dawno temu. - powiedzia� jego przeciwnik. Jak na cz�owieka tych rozmiar�w, szybko�� jego ostrza by�a fenomenalna, i do tego ta cholerna precyzja. Jego trupia twarz kontrastowa�a z p�omiennoczerwonymi w�osami. Jego miedziana zbroja pokryta �wiec�cym si�, zielonym wzorem zdawa�a si� w og�le go nie spowalnia�. Ale czego innego mo�naby si� spodziewa� po s�ynnym Mistrzu Szermierki Chaosu, Borelu z Rodu Hendrake. Borel zbi� ripost� Xanadora i pchn�� z wypadu. Xanador dziwnie sparowa� cios z czubkiem ostrza skierowanym ku ziemi, z�apa� ostrze Borela w r�koje�ci i pozwoli� jego ostrzu pow�drowa� wysoko. Borel nie przerwa� natarcia i zmusi� Xanadora do cofni�cia si� o kilka krok�w. Xanador powstrzyma� dwa celne pchni�cia, jedno celuj�ce w jego pier�, kt�re rozdar�o jego czerwony p�aszcz, drugie wycelowane w jego prawe rami�. W ostatniej chwili zrobi� krok w prawo, zyskuj�c sekund� lub dwie odpoczynku. Czubek ostrza mistrza szermierki pod��y�o za nim, jakby by�o naprowadzane na cel. - Nie ma nadziei, �adnych wym�wek tym razem. Nie ma odwa�nych ludzi, kt�rzy by ci� zas�onili, kt�rzy by si� rzucali na miecze przeciwnik�w podczas gdy ty kulisz si� za ich plecami. Tutaj ko�czy si� po�a�owania godna ucieczka! Pozwalaj�c g�upcowi mle� j�zykiem, Xanador wykorzysta� chwil� wytchnienia i wys�a� w umy�le rozkaz do demonicznego Spikarda na jego palcu. Wezwij co� dla mnie, cholera! Twardy sukinsyn z piek�em w oczach i pi�ami �a�cuchowymi zamiast pazur�w nie�le by si� spisa� w tej chwili. Nawet zwyk�y czar lub zakl�cie, fala gor�ca lub chocia� czar o�lepiaj�cy. Cokolwiek. Nic nie nadchodzi�o, linie mocy by�y wci�� odci�te, poczynaj�c od momentu jak wszed� tu z Olafem aby odnale�� jego c�rk� Olivi� i zaginione Oko. Nie przybyli tu sami. Borel rzyszed� razem z nimi. Xanador kocha� Chaos, ale kocha� r�wnie� cienie i zrobi�by wszystko, odda�by wszystko, aby dopilnowa� aby Oko nigdy nie wr�ci�o do W�a, a Borel z pewno�ci� zwr�ci�by mu je, gdyby po�o�y� na nim swoje r�ce. - Stajesz si� znu�ony, zaczynasz odczuwa� ci�ar twojej ha�by. Nic ci nie pozosta�o. Nie uszanowa�e� zwiadowc�w cienia, dzielnych wojownik�w, kt�rzy ci� wspierali w najwi�kszej potrzebie. By�a to prawda. Xanador czu� si� zm�czony, nie tylko s�uchaniem tego na wskro� cnotliwego g�upca, ale sam pojedynek trwa� ju� blisko czterna�cie godzin. Jego czo�o by�o mokre od potu, kt�rego krople sp�ywa�y po jego kanciastej twarzy. Pot skapywa� z jego ostrego nosa. Jego jedwabna kamizelka i sk�rzane naramienniki by�y nim przesi�kni�te. Jego szczup�e, muskularne cia�o zachowywa�o si�, jakby targa� ze sob� ton� niewidzialnych odwa�nik�w z o�owiu. Na dow�d tego, ledwo odtr�ci� na bok kolejne ci�cie. - Zdradzi�e� wszystkich, kt�rzy uwa�ali ci� za przyjaciela. A najbardziej ohydny z twoich czyn�w to utrata tronu Chaosu i publiczne zrzekni�cie si� przed wszystkimi Lordami i Damami Chaosu wszelkich praw do niego. Tym posuni�ciem sprzeda�e� za bezcen to co pozosta�o z twojego honoru. Pewnym by�o, �e spo�r�d wszystkich istot wszech�wiata, nie by�o nikogo, kogo nienawidzi�by bardziej. Nie tylko dlatego, �e Borel przeciwstawi� mu si� za czasu jego kr�lowania. Cholera, ten b�kart nawet nie oddycha� ci�ej. - Nie ma nic co by ci� uchroni�o od szybkiej �mierci na czubku mego ostrza. Ten cz�owiek, Borel, mistrz miecza z Hendrake'�w, reprezentowa� wszystko, czemu si� przeciwstawia� w Chaosie. D�awi�ce, stare, bezu�yteczne zwyczaje. Amber zmienia� si�, dostosowywa� si� do wszystkiego co si� na niego rzuci�o. Dlaczego wi�c Dworce nie mog�y zrobi� tego samego? By�o to win� ludzi takich jak ten, z kt�rym w�a�nie walczy�. Ludzi zbyt przestraszonych, aby porzuci� dawne zwyczaje. Borel pod��a� za nim, jego twarz by�a spokojna, jak u pos�gu, ostrze jego miecza tworzy�o rozmyty obraz. Zmieni� nagle ustawienie st�p, wyprowadzi� b�yskawiczny cios. Xanador sparowa�, odpowiedzia� pchni�ciem w udo, kt�re zosta�o skontrowane i zn�w zosta� zmuszony do parowania, zepchni�ty do granic jego mo�liwo�ci. Borel, zbli�aj�c si� nieub�aganie do celu, zwi�kszy� szybko�� zadawanych cios�w, sprawiaj�c, �e jego ostrze zdawa�o si� by� wsz�dzie. Najpierw by�o wysokie pchni�cie, nastepnie dwie finty i ci�cie w tu��w. Nagle pchni�cie z wypadu w jego serce, kt�re odbi� o centymetr od celu. Borel nigdy nie powtarza� tej samej kombinacji. Opanowa� wiele styl�w walki. Jedyn� przewidywaln� rzecz� w tym cz�owieku by�o to jego cholerne poczucie honoru. Xanador cofn�� si� ca�kowicie do defensywy, manewr b�d�cy jego ostatnim bastionem. Przez nast�pne kilka chwil Borel go naciska�, �mier� zbli�a�a si� milimetr po milimetrze. Nagle, b�l. Cienka linia pojawi�a si� na jego prawej d�oni, gdzie zab�ysn�a stal Borela. Odpowied� Xanadora ze�lizgn�a si� po zbroi Chaosyty w fontannie iskier. W chwil� p�niej kolejny atak, szybkie pchni�cie i ostrze przeciwnika rozdar�o jego lewe ucho. Wiedzia�, �e jego czas si� ko�czy. Borel zbyt dobrze walczy�. �adna ze standardowych sztuczek ze zmiennokszta�tno�ci� by nie zadzia�a�a przeciwko temu cz�owiekowi. Przesuni�cie serca w inn� cz�� cia�a czy udawanie powa�nej rany i uderzeniu w momencie, gdy przeciwnik jest przekonany, �e nie �yjesz, nie zadzia�a�yby. Borel zna� te sztuczki. Nie, teraz by�a tylko jedna szansa, albo Borel go zabije. Z ka�dym atakiem Xanador przypuszcza� go o milimetr bli�ej. W odpowiednim momencie uaktywni magi� swojego ostrza. Xanador m�g� dowolnie wyd�u�a� i skraca� d�ugo�� swojego miecza. Kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, wyd�u�y ostrze o kilkadziesi�t centymetr�w i nadzieje Borela. By�a to jego ostatnia sztuczka. Sekundy mija�y, spowolnione dla Xanadora. Borel by� bli�ej i bli�ej z ka�dym nieugi�tym wypadem, ci�ciem i pchni�ciem. Nieuniknione nadesz�o. Xanador sparowa� ci�cie, zachwia� si� do ty�u, potkn�� si� o w�asne nogi i upad� na kolano. Borel uni�s� swoje ostrze do ostatniego ciosu. - Czas umrze�. - Twoim problemem jest to, �e zawsze by�e� niezno�nie honorowy. Pierwsza kwestia by�a Borela, druga Xanadora. Obaj m�czy�ni uderzyli. Ka�de z ostrzy dosi�gn�o celu. Ka�dy z m�czyzn patrzy�, jak umiera drugi. A potem, cytuj�c pisarza z Cienia Ziemi Shakespear'a, by�a tylko cisza. * * * Roger podni�s� wzrok znad kartek. - Jak ci si� dot�d podoba? Przez chwil� trwa�a dziwna cisza mi�dzy nimi dwoma. - Przejrzysto�� twoich s��w jest pokrzepiaj�ca. Nagle o�ywiaj�c si� Dworkin wzi�� z szachownicy jeszcze jedn� figurk�. - Roland. - oswiadczy� Roger, ponownie popijaj�c z fili�anki. Dworkin spojrza� na niego. - Nie musisz mnie uczy� imion moich potomk�w. On dzier�y miecz z Wzorcem Klejnotu. - I by� najlepszym uczniem Benedykta. - To prawda. Zobaczymy, czy to mu pomo�e w pr�bach, kt�re nadejd�. - Czy mam kontynuowa�? - zapyta� Roger. - To ko�c�wka tego, co do tej pory napisa�em. - Jak najbardziej. Roger wyr�wna� kilka kartek stukaj�c nimi o biurko. Zacz�� czyta�. - Roland chwyci� mocno pier�cienie zwisaj�ce nad pod�og� sali gimnastycznej i przez dwadzie�cia pi�� minut, zwisaj�c g�ow� w d�, utrzyma� wyczerpuj�c� pozycj� krzy�a. * * * Roland chwyci� mocno pier�cienie zwisaj�ce nad pod�og� sali gimnastycznej i przez dwadzie�cia pi�� minut, zwisaj�c g�ow� w d�, utrzyma� wyczerpuj�c� pozycj� krzy�a. Jego stalowoszare oczy by�y zamkni�te. Jego br�zowe w�osy si�gaj�ce mu do ramion, teraz zwi�zane w kucyk, zwisa�y mu przy lewym uchu. Je�eli otworzy�by oczy, ujrza�by pod�og� sali gimnastycznej, kt�r� zdo�a� bardzo dobrze pozna� przez ostatnie dwa letnie miesi�ce. By�o dziesi�� wyj��. Osiem przeszklonych, jedne samozatrzaskuj�ce si� drzwi prowadz�ce na parking i podw�jne drzwi prowadz�ce na korytarz tego ma�ego, prywatnego liceum. G��wny parkiet by� pe�nowymiarowym boiskiem do koszyk�wki, obecnie zastawionym jego sprz�tem, jak na przyk�ad materac, kozio�, hantle i stojak na bro�. Pod �cian� znajdowa�y si� d�ugie rz�dy krzese�ek dla widz�w. Wynaj�� t� sal� na czas wakacji. Podobnie jak w przypadku reszty rodziny, pieni�dze nigdy nie stanowi�y problemu. Campus by� idealny dla jego cel�w, sk�adaj�c si� ze spokojnych, poro�ni�tych drzewami teren�w, budynkami rozstawionymi w du�ych odleg�o�ciach od siebie i cichych �cie�ek prowadz�cych na tereny sportowe. Wo�ni zostali poinstruowani, aby nie przeszkadza� mu podczas jego trening�w, ale w czasie mi�dzy nimi okazali si� by� bardzo przyjacielscy. A je�eli kto� nie by� tak przyjacielski? Jego odpowied� by�a w tej chwili automatycznym pistoletem kalibru 10mm przypi�tym do jego plec�w, z luf� u�o�on� wzd�u� jego lewej �opatki. Jego os�awiony miecz r�wnie� by� zawsze pod r�k�, chocia� potrafi� walczy� wszystkim, co mu wpad�o w r�ce. Pot �cieka� po jego muskularnym ciele. Na sobie mia� jedynie czarne spodnie treningowe. Powoli dociera�a do niego �wiadomo��, �e jego r�ce, ramiona i plecy zaczynaj� bole�, a jego wyprostowane nogi poczynaj� dr�e�. Lecz celem jego �yciowych poszukiwa� samego siebie by�o oddzielenie umys�u i cia�a, niezale�no�� my�li i czynu. Niedawno uratowa�o mu to �ycie. Z ka�dym dniem jego wewn�trzna energia Ki zwi�ksza�a si�, na powr�t zespalaj�c si� z jego pewno�ci� siebie. Po kl�sce w cieniu Olafa wiedzia�, �e ma wiele do nadrobienia. Prawda jest taka, �e zawi�d�. Poni�s� kl�sk� w swoim treningu. Przez to zawi�d� swojego nauczyciela i wuja, Benedykta. Rezultat tej pora�ki? Metr stali zosta� wbity w jego brzuch, �ami�c dwa �ebra wchodz�c i tn�c nerk� na strz�py wychodz�c. Nie trzeba chyba m�wi�, �e niemal umar�. Przez ostatnie osiem tygodni narzuci� sobie ostre zasady treningu, zwi�kszaj�c regularnie jego intensywno��. Trenowa� sztuki walki zar�wno tradycyjne jak i wsp�czesne, kilka godzin medytacji, jego w�asny styl walki wr�cz, wytrzyma�o��... Oczy Rolanda otworzy�y si�. �wie�e powietrze owia�o jego twarz, tak jakby drzwi zosta�y szybko otwarte i zamkni�te. Nie by�y to fizyczne drzwi, lecz by�o zawirowanie przestrzeni. Nie by�o s�ycha� �adnych odg�os�w. Trzy sekundy. Uczucie czyjej� obecno�ci nasila�o si�, czyje� skupienie na jego osobie by�o silne i pewne. Nadal zwisaj�c g�ow� w d�l pu�ci� praw� r�k� pier�cie�, spuszczaj�c si� na lewo, chc�c zawisn�� praw� stron� ku g�rze. Dwie sekundy. Ko�ysz�c si� na boki zerwa� praw� r�k� pistolet z plec�w. Wymierzy� w podw�jne drzwi. Jedna sekunda. Przygotowa� si� do strza�u w g�ow�, w nos lub oko. Zero sekund. Posta� wesz�a, tak jak si� spodziewa�. �niady, szczup�y m�czyzna przeci�tnego wzrostu, ubrany w zielono-czarne, at�asowe ubranie w tr�jk�tnym kapeluszu z zielonym pi�rem. Jego r�ka spoczywa�a na ozdobionym szmaragdami sztylecie wsuni�tym do pochwy przy pasie. - Tato. Ksi��� Caine obdarzy� go rozbrajaj�cym u�miechem, kt�rym zdoby� ju� niejedn� kobiet� i przem�wi�. - Zaprosi�e� mnie tutaj aby mnie zastrzeli�, lub, mam nadziej�, jest inny pow�d? Roland r�wnie� si� u�miechn�� i opu�ci� pistolet. Caine patrzy� jak jego syn zeskakuje zwinnie na materac, kozio�kuj�c z �atwo�ci�. Wstaj�c wsun�� pistolet za plecy do spodni. Roland u�cisn�� r�k� swojego ojca, kt�ry ciep�o go przywita�. - Nie straci�e� �adnej ze swoich umiej�tno�ci od czasu twojego udzia�u w Olimpiadzie na Cieniu Ziemi. - z dum� zauwa�y� jego ojciec. - Ciesz� si�, �e ci� widz�, tato. Ciesz� si�, �e odpowiedzia�e�. Nie mog�em sobie pozwoli� na pe�ny kontakt atutowy, jedynie dotkn��em twojego i wys�a�em swoj� intencj�. - powiedzia� Roland. - Wyczu�em j� i przyby�em tak szybko, jak tylk mog�em. Zaledwie par� dni temu odby� si� tw�j pogrzeb w Amberze. Ca�a rodzina uwa�a, �e nie �yjesz Rolandzie. - u�miechn�� si� zawadiacko. - Jak to zrobi�e�? Olaf doni�s�, �e przebito ci� na wylot i nawet dostarczy� cia�o. - Mia�em dobrego nauczyciela i dobrego ojca? Caine roze�mia� si�, pocieraj�c swoj� kozi� br�dk�. - Przyznaj�, �e cia�o, kt�re dostarczy�e�, wygl�da�o na prawdziwe, nawet po dok�adnym badaniu medycznym i po zbadaniu go przy pomocy Wzorca. Oczy Caine'a l�ni�y, cz�sciowo za spraw� podziwu, a po cz�ci rozbawienia. - Tak, oczywi�cie. - powiedzia� kiwaj�c g�ow�. - Teraz to rozumiem. To by� konstrukt Wzorca Klejnotu, a nawet nasza droga Fiona chyba nie potrafi odr�ni� konstruktu od orygina�u. Tak wi�c oznacza to, �e Klejnot sta� si�, lub zawsze by�, �wiadomy. - Owszem. - M�w dalej Rolandzie. - Wiem kto to by� i w jaki spos�b mnie pokonali. Caine sta� wzi�wszy si� pod boki i czeka� cierpliwie. - To by�y �adko spotykane stworzenia, tato. - kontynuowa� Roland. - Delwin i Sand. Trenowali razem i udoskonalili ciekawy kombinowany atak. Sand jest w stanie przebi� si� przez zwyk�� obron� i zaatakowa� umys�, podobnie jak przy kontakcie przez Atut, ale nie wymuszaj�c go, pozwalaj�c mu po prostu zaistnie�. - s�ysz�c te s�owa Caine pokiwa� g�ow�, jakby ju� o tym wiedzia�. Roland kontunuowa�. - Delwin z drugiej strony jest ekspertem w walce mieczem. Po kr�tce, na polu bitwy zwar�em si� z rycerzem w zielonej zbroi p�ytowej, dowodz�cym si�ami atakuj�cymi cie� Olafa. Okaza�o si�, �e by� to Delwin w przebraniu. Gdy walczyli�my, zaatakowa�a Sand, usi�uj�c unieruchomi� m�j umys�. - Udzielaj�c mi lekcji, tw�j pradziadek raz teoretyzowa� na temat rysowania Atut�w przedstawiaj�cych sny. M�wi� o wkraczaniu w t� rzeczywisto��. W pewnym sesnie na tej samej zasadzie mo�emy wkroczy� do Tir-Na Nog'th przy pe�ni ksi�yca. Wygl�da na to, �e Sand zg��bi�a t� teori�. Wygl�da te� na to, �e zaskoczy�e� ich umiej�tno�ci� oparcia si� im na obu poziomach wystarczaj�co d�ugo, aby m�c dzia�a�. - Nastepnym razem b�d� gotowy. - Nie w�tpi� w to, m�j synu. Wi�c uwa�asz, �e ich celem jest zdobycie Klejnotu. Roland przytakn�� ponuro. - S�dz�, �e to zdecydowanie jest cz�ci� ich plan�w. Beze mnie p�jdzie im o wiele �atwiej. - Zgadza si�. Teraz obr�cimy twoj� �mier� na nasz� korzy��. Caine po�o�y� r�k� na ramieniu syna, �ciskaj�c je pocieszaj�co. - Je�eli chcesz, mo�emy razem przygotowa� odpowiedni� odpowied� i powstrzyma� ich przed po�o�eniem swoich �ap na Klejnocie. Ju� wkrada mi si� do g�owy par� pomys��w. Mam w tym poniek�d pewn� praktyk�. - Poniek�d wiedzia�em, �e to powiesz, tato. * * * - Ten ch�opak jest obiecuj�cy. Z jego opanowaniem Wzorca, cho� jego zainteresowanie sztukami walki spowalnia jego nauk�. Musz� przyzna�, �e nieomal skona�em ze �miechu gdy wbi� sztylet wojego ojca ze wpisanym we� Wzorcem w sam Logrus, w samym sercu Thelbane. Logrus musia� mie� niez�y b�l g�owy przez par� miesi�cy. - powiedzia� Dworkin chichocz�c z�owrogo. - Wspomnia�e� o pr�bach, kt�re na niego czekaj�. - zauwa�y� Roger. Dworkin przy�o�y� palec do ust. - Nie tylko na Rolanda. Widzisz Roger, bli�niaki Fiony, Cilla i Killian usi�uj� stworzy� magiczny Logrus, �eby dzia�a� jako przeciwwaga dla Wzorca Corwina. - Czy Logrus nie jest ju� magiczny? - Nie i tak. Wszystko zale�y od tego, jak na to spojrzysz. Ale w ka�dym przypadku, wspomniany proces b�dzie wymaga� Klejnotu i �lepego W�a. Te dzieci mog� zniszczy� ca�y Wszech�wiat, lub uratowa� go. Po prostu musz� jeszcze zdecydowa� co z tego wyniknie. - Dworkin wydawa� si� by� g��boko zamy�lonym. - Tak, mo�e zdecyduj� we wtorek... - Wyobra�am sobie kilka w�tk�w, kt�re mo�na by napisa�, gdyby to wszystko by�o jedynie opowiadaniem. - powiedzia� Roger i r�wnie� zapad� w zamy�lenie. - Wiesz co, Roger? - powiedzia� nagle Dworkin. - Je�eli to ca�e pisanie nie wypali i b�dziesz szuka� pracy, jest wolna posada departamencie dozoru w pa�acu. Jestem pewien, �e znalaz�bym ci jak�� robot�. Roger rozstawi� ostatnie figurki na szachownicy. - Doprawdy? B�d� o tym pami�ta�. - Roger uda� zamy�lenie. - Tak, to mog�o by by� to. Przede wszystkim, by�bym pod r�k�, gdyby� chcia� kilku prywatnych lekcji gry w szachy. Po obni�onych cenach oczywi�cie. Dworkin poczerwienia�, para buchn�a z jego uszu, lecz nie przerwa� rozstawiania figurek po swojej stronie szachownicy. - Czy to prawda, co m�wi� o tobie i Jednoro�cu? �e z�apa�e� sobie ogonek? Dworkin zarechota�. - Nie. Z�apa�em j� za r�g. Kapujesz? Za r�g! - Wiedzia�em, �e powiesz co� takiego, ty stary zbere�niku. Roze�mieli si� razem i rozpocz�li now� gr� zar�wno starymi figurkami, jak i nowymi. Lecz nadal by�y to szachy, a obaj byli mistrzami. Roger wygra� w pi��dziesi�ciu o�miu ruchach i by� gotowy na nast�pn� parti�. * * * Uwagi autora: OBSADA W kolejno�ci pojawiania si� (wliczaj�c osoby nie wyst�puj�ce w opowiadaniu, lecz nierozerwalnie z nim zwi�zane) Diuk Olaf z Amberu, przypuszczalnie najbardziej uczciwa osoba we wszech�wiecie - Jason Xanador, Zwiadowca Chaosu, przypuszczalnie najbardziej zdradziecka osoba we wszech�wiecie - Ron Juan Dunn, bohater i przyjaciel Olafa z dzieci�stwa. Kocha� odcina� te g�owy - John Diuk Roland z Amberu. Tak, to prawda, �e MG mo�e pozosta� bezstronny - Ja Killian, Earl Amberu, duch nawiedzaj�cy Amber do czasu odkrycia swojego prawdziwego niedosz�ego zab�jcy - Ron Cilla, Hrabina Amberu, protegowana Branda, nawet je�li si� do tego nie przyznaje - Jason Ste, syn Xanadora. Zgin�� po tym, jak ojciec utraci� Chaos. T�sknili za nim wszyscy poza jego ojcem - Steven D. Jacob Asher Cerver, Ksi��� Amberu, kt�ry by� jedynie snem w szkatu�ce z bi�uteri� - Mike Olivia, Baronowa Amberu, w�adczyni dw�ch Wzorc�w i Klejnotu, co� wi�cej? - Deb Lyon, syn Benedykta, Diuk Amberu. Ojciec wola�by, aby m�wi� mniej a walczy� wi�cej - Jody Ksi��� Gyrmneer z Amberu. 300 lat na rolnictwo? Ma styl, nieprawda�? - Steven S. Diuk Malcolm, pierwszy syn Osrica. Kocha w�adz� do �mierci, nawet swojej - Jay Diuk Thorne, syn Osrica/Eryka(?). Szermierz. Honor niemal tak ostry jak jego duma - Bill Diuk Kyle, syn Osrica. Zielony Spikard. Rycerz Jedi. Dow�dca statku kosmicznego. Kto wie - Alex Diuk Dante, syn Llewelli. Dotrzymuje towarzystwie matce pomi�dzy �ucznikami - Jody Mandryn. By�by wy�mienitym wojownikiem, gdyby potrafi� upilnowa� miecza - Steve D. Niezliczone tysi�ce innych - jeden schizofreniczny MG Chcia�bym zaznaczy�, �e nigdy nie mia�em tego szcz�cia, �eby spotka� Rogera osobi�cie, ale czuj� si� jakbym go zna�. Spotykali�my si� w �wiatach z jego wyobra�ni i postaciach je zamieszkuj�cych. Roger by� prawdziwym artyst� i poprzez jego s�owa zaprzyja�nili�my si�. Na koniec chcia�bym podzi�kowa� wszystkim wymienionym powy�ej, kt�rzy znosz� moje prowadzenie przez ostatnie przesz�o siedem lat, gdy� bez nich, to opowiadanie nigdy by nie powsta�o. Przez pewien czas grali�my raz w tygodniu, je�eli nie cz�ciej, i utkali�my bogaty gobelin, lub, je�li wolicie, grali�my wspania�� gr�. Nasze wsp�lne podzi�kowania kierowane s� do Ericka Wujcika i jego nieocenionych wsp�pracownik�w za stworzenie dla nas prawdziwej "ROLE-Playing Game", a nie "ROLL-Playing Game". Po drugie, i przede wszystkim, chcielibysmy podzi�kowa� Rogerowi Zelaznemu. Ca�y czas brakuje go nam. Osobi�cie chcia�bym powiedzie�, �e to lektura jego dzie�, nie tylko z serii o Amberze, wp�yn�a na mnie jako pisarza najbardziej. Mam u niego d�ug. Jeste�my (my, czyli nasza dru�yna) zainteresowani jakimikolwiek komentarzami na temat Rogera, naszej gry w Amber czy czegokolwiek. Po�lijcie po prostu poczt�. Do zobaczenia, mo�e wpadniemy na siebie w okolicach zamku? Robert Wayne McCoy, [email protected]