2373
Szczegóły |
Tytuł |
2373 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2373 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2373 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2373 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tytu�: "Stara cegielnia"
Autor: Jaros�aw Iwaszkiewicz
PWZN
"Print 6"
Lublin 1996
Przedruku dokonano
na podstawie pozycji
wydanej przez
Wydawnictwo "Czytelnik"
Warszawa 1969
1 1 98 0 0 108 1 ff 1 32 1
By� letni, ch�odny cho� s�oneczny dzie�. Wiatr d�� porz�dny. Pan Antoni,
str� starej cegielni, wyjrza� przez okno swojej izdebki i zobaczy� m�odego
cz�owieka stoj�cego nie opodal. Nie lubi�, jak si� tutaj kr�cili
niepotrzebni ludzie, i wci�gn�� z niezadowoleniem powietrze. M�ody cz�owiek
sta� plecami do pana Antoniego i gapi� si� na budynek szkolny, znajduj�cy
si� po przeciwnej stronie drogi. Antoni przypatrzywszy si� mu skonstatowa�,
�e jest to jaki� obdartus, i jeszcze silniej si� zmarszczy�. Ch�opiec mia�
na sobie za kr�tkie spodnie, granatowe w paski, z odmienn� �at� na
siedzeniu, na to nadzian� ciasn� popielat� kurteczk�, od porz�dnego
niegdy�, sportowego ubrania i nasuni�ty na g�ow� kaszkiet, spod kt�rego
stercza�y zaczerwienione uszy. Obdartus odwr�ci� si� ku oknu i wtedy pan
Antoni spostrzeg�, �e pod szar� kurtk� ma on owini�t� szyj� w�skim
w��czkowym szalikiem r�owego koloru, kt�ry stanowi� raczej dziwaczn�
ozdob� ni� praktyczne dope�nienie stroju. M�ody cz�owiek mia� jedno tylko
oko. Nie podoba�o si� to Antoniemu.
Chrz�kn��, powsta� ze sto�ka i wyszed� przed dom. Poniewa� wyj�cie z
izdebki znajdowa�o si� z innej strony, od strony glinianek, straci�
m�odzie�ca z oczu. Gdy okr��ywszy r�g domu znalaz� si� przed swoim oknem,
ch�opiec ju� siedzia� na ma�ej drewnianej �aweczce pod �cian�. U�miechn��
si� i pozdrowi� uprzejmie pana Antoniego.
Ten jednak pozosta� nieprzejednany. Zatrzyma� si� i chwil� podejrzliwie
spogl�da� na nieznajomego.
- Co pan tu uwa�a? - zapyta� wreszcie z wysoka.
M�ody cz�owiek raz jeszcze zdj�� kaszkiet. Spod czapki ukaza�y si� w�osy
g�ste i sztywne, r�wne jak druty i starannie przyczesane. Czo�o mia� nieco
�ci�ni�te, w�skie i wysokie, twarz kr�g�� i dobrze ogolon�, a jedyne oko,
czarne i b�yszcz�ce, u�miecha�o si� �agodnie.
- Tak - powiedzia� �agodnym barytonem - odpoczywam.
- Nie ma pan to gdzie indziej miejsca na odpoczynek?
- O, przecie panu tych mur�w nie ugryz� - odpowiedzia� m�ody i spojrza�
pogardliwie na otoczenie.
Rzeczywi�cie nie by�o tam czego pilnowa�. �aweczka, na kt�rej siedzia�
przyby�y, sta�a pod czerwonym, bardzo zniszczonym murem starego kantoru
cegielni, w kt�rym mie�ci�a si� izdebka str�a. Dach na ca�ym budynku
zapad� si�, okna powybijane �wieci�y pustkami. Opodal w stron� glinianek
sta� zapadaj�cy si� okr�glak z rozsypuj�cymi si� ceg�ami, by�a to podstawa
dawnego komina rozbitego w czasie wojny. A dalej a� do kolejki i za jej
torem ci�gn�y si� glinianki, ma�e, g��bokie stawki pe�ne zmarszczonej
lazurowej wody. Tworzy�y one pejza� g�rski, osamotniony i przykry w tym
momencie silnego zachodniego wiatru. Po drugiej stronie kantoru
przechodzi�a droga do Pruszkowa. Za ni� widnia� d�ugi rozwalony barak, te�
nale��cy dawniej do cegielni, �a�osny, opuszczony budynek - a w jednym z
nim rz�dzie nagle porz�dny, dwupi�trowy gmach szko�y z czterema �wierkami
przed oknami, ogrodzony solidnymi drewnianymi sztachetami, pomalowanymi na
zielony kolor. Dawniej podwaja� te sztachety akacjowy szpaler, ale nie
podcinane akacje wyros�y na du�e drzewa i unios�y wysoko swoje k�dzierzawe
g�owy. Ca�e to otoczenie wygl�da�o jak bukiet zielony i wyrywa�o si� na tle
r�wnych, zaniedbanych p�l i le��cych od�ogiem teren�w otaczaj�cych stare
glinianki.
- Jeszcze by si� tu niejedno da�o ugry�� - powiedzia� pos�pnie pan Antoni
- ale tylko �e nie dam.
M�odzieniec gwizdn�� w odpowiedzi. Antoni niespodziewanie odezwa� si�
innym tonem:
- Posu� si� pan.
M�odzieniec skwapliwie przetar� przykr�tkimi spodniami szorstk� desk� i
stary usiad� obok niego na �awce.
- Wiatr - powiedzia� po chwili.
- Nie ma tu jakiej roboty? - spyta� ch�opiec.
- E, sk�d tu robota? Tu si� wszystko rozpada.
- No, tu tak, na cegielni. Ale, tak w og�le?
- Pan nietutejszy?
- Tutejszy, pruszkowski, ale z tamtej strony. Od �bikowa.
Stary skr�ci� papierosa, wydobywszy tyto� w blaszanym pude�ku. M�ody
patrzy� bez przerwy na budynek szkolny. Stare domostwo o prostych, �adnych
liniach, z prostym dwuspadowym dachem przeb�yskiwa�o ��tym tynkiem
pomi�dzy czarnymi, du�ymi �wierkami.
- Szko�a - powiedzia� nieznajomy.
- A szko�a. - mrukn�� Antoni.
- A na drugim pi�trze kto tam mieszka? - powoli cedzi� jednooki.
- Mieszkaj�. Lokatorzy.
- Czy to tam ta krawcowa mieszka?
- A czy ja wiem? Nie godzi�em si� tam na str�a. Mieszka.
Ch�opiec si� zniecierpliwi� nie�yczliwym tonem starego i spojrza� na
niego niech�tnie swoim jedynym okiem.
- C� pan taki nieu�yty - jak i nie cz�owiek.
- A pan po co� tu przyszed�? Na przeszpiegi?
- Przyszed�em, bo chcia�em. Patrzcie no go...
- Po co pan tu �azisz. Roboty tu nijakiej nie ma.
Ca�y ten dialog wypowiedziany by� z obu stron spokojnym, r�wnym tonem i
bez akcentu gniewu. Rozm�wcy spojrzeli na siebie.
- O, panie Antoni - powiedzia� nagle przeci�gle jednooki - co pan sobie
my�li. B�dzie mi pan tutaj imponowa�. Ja pana znam od dziecka.
- Ja pana nie znam.
- Mojej matki pan. nie zna�? Mielczarki? Co sklepik mia�a za stacj�?
Opowiada pan!
- A to� pan Mielczarki syn? Nie pami�tam. Tyle was si� tu kr�ci.
- Ju� by� pan i po tym pozna� - pokaza� na oko - ale� pan nieu�yty.
- A do czego pan mnie u�y� chcia�e�?
- Wyszed�em. Tak, na spacer. Chc� sobie odpocz��. A pan mnie jakby i
wygania�.
- A sied� pan sobie z Bogiem. Wypoczywaj. Taki m�odziak i wypoczynku
potrzebuje.
- No, i co? Krawcowa ta mieszka tutaj?
- Mieszka, powiedzia�em, �e mieszka.
- Sama mieszka?
- Z matk� i z bratem - takim tam ma�ym szczeniakiem.
- A teraz chyba w domu siedzi?
- Pewnikiem.
- A robot� ona ma?
- Czy ja wiem? Ja kiecek nie szyj�.
- O!
- M�wi�, �e si� z nauczycielem - z tej niby szko�y - kochaj�.
- O!
To drugie "o" zabrzmia�o raczej bole�nie. M�ody cz�owiek wsta� teraz i
sta� taki skurczony pod wiatrem, kt�ry opina� na nim popielat� kurtk�.
R�owa w��czka szalika dr�a�a lekko, targana powiewem czy oddechem m�skiej
piersi. Mia� jakie� dwadzie�cia pi��, sze�� lat.
- To pan jest Mielczarek?
- Wacek, Wacek Mielczarek.
- A matka nie �yje?
- Aha, umar�a. Rok b�dzie na jesieni.
- A pan co?
- A ot tak! Na wolno�ci.
Antoni podejrzliwie spojrza� na ch�opca.
- No, id� pan, id� pan! Z Bogiem - powiedzia�.
Wacek niech�tnie odwr�ci� si� ku str�owi. Popatrzy� na niego z komicznym
smutkiem i pokiwa� g�ow�.
- Pan musisz tu mie� jakie dolary zamurowane w tych ceg�ach, ludzi pan
odp�dzasz, jak ten pies.
Antoni poruszy� w�sikami.
- Od ps�w mi nie wymy�laj, psia twoja morda. Jeszcze bym ci inaczej
powiedzia�, �ebym nieboszczki mamusi nie by� zna�. Id� st�d.
Wacek wzruszy� ramionami, zrobi� w ty� zwrot; z r�kami w kieszeniach
wyszed� na drog�. Zimno by�o. Antoni wr�ci� do izdebki. Przez okna wida�
by�o drog� ku Pruszkowowi i Wacka id�cego ni�. Skurczony, pochylony, z
g�ow� opuszczon� na piersi oddala� si� szybko i Antoniemu nagle zrobi�o si�
�al ch�opca.
- Co on z tym okiem? - powiedzia� - a stara Mielczarka fest by�a kobieta,
tylko j�zyk mia�a pod�y. - I usiad� znowu przy stoliku.
Odwiedziny nieznajomego zirytowa�y go mimo wszystko. W�szy� tutaj jak��
sprawk� Elwiry. Niejednego ju� tutaj przecie przysy�a�a, aby go niepokoi� -
a teraz dawno si� nie odzywa�a. Nie lubi� takiej ciszy przed burz�. Po
pauzie figle Elwiry by�y szczeg�lniej bolesne, a awantury szczeg�lniej
g�o�ne. A teraz ju� chyba jakie p� roku min�o, jak go szanowna ma��onka
nie odwiedza�a. B�dzie p� roku, bo to by�o jako� w karnawale, potrzebowa�a
na gwa�t pieni�dzy. Ale� by�a heca!
- Byle tylko teraz jak najd�u�ej j� diabli trzymali z daleka ode mnie -
powiedzia� do siebie - p�ki ten tam le�y. Bo gdyby babsko... nie daj Bo�e.
Podni�s� si� ze sto�ka i pocz�� rozpala� pod piecem, pora gotowania
obiadu zbli�a�a si�. Ju� czwarty rok tu mieszka w takiej samotno�ci; a
dawniej to te� weso�o tu nie by�o. Cegielnia opuszczona ju� chyba z
pi�tna�cie lat, po wyczerpaniu ostatniej glinianki. Drewniane stropy i
dachy suszarni dawno rozebrane przez mieszka�c�w przedmie�� na opa�,
w�a�ciciel teren�w gdzie� wyjecha�, kiedy wr�ci, nie wiadomo, a on jakim�
cudem tutaj sobie mieszka. Kartofle rodz� si� wko�o glinianek jakie takie,
i jako� tak si� �y�o i nawet by�o spokojnie, dop�ki ten...
Pan Antoni spojrza� w stron� szko�y, ale Wacka ju� nie by�o wida�,
natomiast panna Klara wysz�a z domu do miasteczka. Wiatr wydyma� jej bia��
sukienk� i s�omkowy kapelusz musia�a trzyma� obu r�koma. Antoni patrzy�
jaki� czas, jak sz�a drobnym, r�wnym krokiem. Dopiero teraz domy�li� si�
wszystkiego.
- To on do niej przychodzi�. Chwa�a Bogu, �e nie do mnie.
Wniosek ten potwierdzi�a mu ca�kowicie wizyta ma�ego Jasia, brata panny
Klary, kt�ry go odwiedzi� po po�udniu. Jasio mia� lat oko�o dziesi�ciu i
teren starej cegielni by� wymarzonym miejscem jego zabaw i szale�stw.
Przychodzi� te� cz�sto do pana Antoniego, pod jego opiek� zostawia� swoje
proce i w�dki, pomaga� mu r�ba� drzewo i w og�le lubi� przebywa� w
atmosferze zapuszczonych, na p� wal�cych si� mur�w. Ostatnio wszak�e pan
Antoni by� cz�sto w z�ym humorze i odp�dza� Jasia od cegielni. Szko�a by�a
nieczynna latem i Jasio nie mia� �adnego zaj�cia, czasami go tylko siostra
pos�a�a z robot� do kt�rej klientki poza tym mia� u�ywanie. Lata� wi�c na
glinianki, k�pa� si� po ca�ych dniach i �apa� ryby na w�dki. Mia� te� tutaj
ca�� kompani� wyrostk�w.
Jasio stan�� dzisiaj przed panem Antonim, spojrza� na niego swoim
przejrzystym, jasnym wzrokiem i podskakuj�c troch� - nigdy nie m�g� usta�
spokojnie na miejscu - zawo�a�:
- A ja wiem, kto u pana dzi� by�, wiem, wiem. Widzia�em.
- Co� widzia�? - pan Antoni spojrza� niespokojnie.
- Widzia�em! - Jasio okr�ci� si� na pi�cie. Wacek by� u pana.
- Wacek? A sk�d znasz tego �lepca?
- Tego �lepca! Pan Antoni jest niedobry - Jasio znowu si� okr�ci�.
- St�j�e spokojnie, naprawd� - warkn�� pan Antoni.
- A po co? - spyta� Jasio.
- Sk�d znasz tego w��cz�g�? Co to za jeden?
- Wacek? To m�j przyjaciel. Razem ryby �apiemy.
- �adne zaj�cie. Czy on nijakiej pracy nie ma?
- On? Och, on zawsze zaj�ty. Klarunia m�wi...
- To i panna Klara go zna?
- Klarunia? Nieee... ale on by tak chcia� j� pozna�. On mnie prosi�, �eby
si� m�g� z Klar� spotka�...
- Skaranie boskie, b�dziesz siostr� z pruszkowskimi �obuzami zapoznawa�.
- A ona to niby nie zna pruszkowskich �obuz�w? A Wacek wcale nie jest
�obuzem.
- Obdartus... - warkn�� pan Antoni kr�c�c papierosa.
- Och, pan Antoni tak�e nie elegant.
- Ty si� najlepiej na tym znasz!
- Pan Wojciech - to elegant!
Jasio badawczo patrzy� na starego powiedziawszy te s�owa, a w oczach jego
zab�ys�y niedobre ogniki, ale zgasi� je pr�dko i zn�w podskakiwa�,
uderzaj�c w blat sto�u no�ykiem, kt�ry trzyma� w r�ce.
- G�upi� ze swoim Wojciechem - mrukn�� Antoni. - Te� znalaz� eleganta! Za
moich czas�w to ch�opcy byli eleganccy.
- U pana Potockiego w Peczarze? - zapyta� z udan� naiwno�ci� Jasio. Zna�
on doskonale wszystkie opowiadania starego str�a, kt�ry niegdy� by�
kozakiem u Potockich.
- A jakby� wiedzia� - zirytowa� si� stary i tupn�� nog� obut� w d�ugi but
- jakby� wiedzia�. Co mi tam tw�j pan Wojciech.
Jasio kr�ci� si� po izdebce, zagl�daj�c we wszystkie k�ty. Podni�s�
pokryw� garnuszka, kt�ry sta� na wygas�ym piecu.
- O, kartofle. - powiedzia� - czy to pan chowa na kolacj�?
- Na kolacj� - odpar� Antoni z wielk� niecierpliwo�ci�. - No, dosy� ju� -
doda� - nie kr�� mi si� tutaj i zmykaj p�ki� ca�y. Do widzenia.
Jasio spojrza� spokojnie i z ca�� ufno�ci� na starego przyjaciela.
Naprawd� dziwi� si� jego z�emu humorowi.
- Pan Antoni si� zmieni� - powiedzia� - dawniej mnie tak nigdy nie
wygania�.
Antoniemu �al si� zrobi�o ma�ego.
- Dzisiaj wiatr, rybki bra� nie b�d�.
- Nie mam robak�w - odpowiedzia� Jasio i wzruszy� ramionami.
Wyszed� przez sionk� zawalon� gratami i zarzucon� opad�ymi ceg�ami przed
dom, sk�d by� widok na glinianki. Dwa jeziorka le�a�y przed tras� kolejki
elektrycznej, trzy le�a�y za ni�. Ka�de z nich mia�o inny charakter.
Pierwsza glinianka, po�o�ona troch� na lewo, by�a p�ytka i taka jaka� bez
wdzi�ku, niby bajoro na brudnym podw�rku. Druga, w g��bi na prawo, by�a
prze�liczna, do po�owy zaro�ni�ta szuwarami i trzcin� mia�a w sobie co�
romantycznego. Jasio, nie umiej�c nazwa� jej zalet, kocha� j� przecie�
ponad inne, chocia� ryby bra�y najlepiej w tej nast�pnej, ju� za kolejk�.
Najwi�ksza le�a�a najdalej, by� to ju� staw prawdziwy i tam si� k�pa�o w
gor�cy dzie� letni p� Pruszkowa.
W tej chwili w�a�nie przechodzi� podw�jny wagon kolejki, poryw wiatru
rozochoci� Jasia, przej�� jego w�t�e cia�o zdrowym ch�odem. Rzuci� si� do
biegu i p�dem min�wszy obie glinianki z tej strony kolejki, przelecia�
przez tor, okr��y� najmniejszy stawek, na prawo, drobny, ale otoczony jak
gdyby wzg�rzami, i wreszcie powr�ciwszy t� sam� drog�, stan�� znowu przed
opuszczonym kantorem. Ba� si� gniewu pana Antoniego, wi�c skoro us�ysza�
jego kroki, uskoczy� za w�gie�. Pan Antoni poci�gaj�c nosem, trzymaj�c w
r�ku rondelek z kartoflami powoli wyszed� od siebie, przeszed� za dom i
przez drog� skierowa� si� w stron� baraku.
Barak sta� po drugiej stronie drogi naprzeciw kantoru zupe�nie rozwalony.
Na murach cz�ciowo nie by�o ju� dachu, tylko lewa strona jeszcze jako�
trzyma�a si� na pot�nych bierwionach, wida� by�o po solidnej budowie
staro�ytno�� jej pochodzenia. Naoko�o mur�w le�a�y kupy spad�ych cegie� i
kawa�k�w kamieni, framugi okien niegdy� tynkowane biela�y na tle czerwonych
�cian, tkwi�y zupe�nie bez szkie�, miejscami bez ram; drzwi barak nie
posiada�. Antoni znik� w jednym z otwor�w.
To zaciekawi�o Jasia, dawno ju� nie odwiedza� opuszczonego budynku, a
teraz pomkn�� do� i jak gdyby pierwszy raz go spostrzeg�, galopem obieg�
dooko�a, z pocz�tku z prawa na lewo, a potem z lewa na prawo. Zatrzyma� si�
nagle przy p�nocno-zachodnim naro�niku i podni�s� g�ow�. Wydawa�o mu si�,
�e dolatuj� do� st�umione g�osy.
W rogu widnia�o od p�nocy du�e pod�u�ne okno. Mie�ci�o si� ono pod samym
okapem ocala�ego w tym miejscu dachu i trudno by�o co� tam dojrze�. Ale w
samym rogu muru sta�y resztki jakiej� �elaznej drabinki - wystaj�ce
kamienie dope�nia�y komunikacji i Jasio w pi�� minut wdrapa� si� na dach, z
dachu pochyli� si� nad oknem, ale i st�d zajrze� nie m�g� do �rodka,
natomiast dosz�y go wyra�nie dwa g�osy, jeden g�os pana Antoniego, m�wi�cy
kresowym, �miesznym dla Jasia akcentem, drugi by� zupe�nie nieznajomy,
pe�ny, i cho� t�umiony, to d�wi�czny.
- M�wi� panu - m�wi� nieznajomy - kto� po dachu chodzi.
- Ale, panie kochany, jedz pan - m�wi� Antoni wiatr taki dzisiaj, a�
strach. Pewnikiem oderwa� kawa� papy z dachu i tak ni� �opocze. To przecie�
tu wszystko wali si�.
- �eby tylko kto nie by�.
- Kt� mo�e by�? Chyba wariat po wal�cym si� dachu by si� p�ta�.
Jasio widzia� tylko ko�ce drewnianej drabiny wystaj�cej z okna. G�osy
zamilk�y, widocznie jednak skryci w baraku ludzie przestraszyli si� jego
krok�w. Powoli, staraj�c si� st�pa� jak najciszej, zszed� z dachu i
leciutko skoczy� na piasek. Ca�y barak obro�ni�ty by� doko�a �opianami,
krzakami je�yn i tarniny, mo�na by�o skry� si� w ich g�szcz bardzo �atwo.
Jasio te� tak uczyni�, ukry� si� w g�stych krzakach tu� pod oknem, z
kt�rego stercza�y ko�ce drabiny. Ale nic nadzwyczajnego nie zauwa�y�.
Ju� mia� si� wycofa� ze swojego stanowiska, kiedy zainteresowa� go ten
tajemniczy �wiat ogl�dany pod g�szczem zaro�li. Ziemia pod krzakami by�a
ubita, wydeptana stopkami owad�w, widnia�y na niej mr�wcze �cie�ki,
gdzieniegdzie le�a� z�oty listek tarniny; Jasio spostrzeg� ma�e szare
pi�rka, g�adkie i wyko�czone, podobne do pi�r drukowanych na niekt�rych
szkolnych kajetach, tylko o wiele pi�kniejsze, jakby w srebrze wykute. Pod
zwis�ymi baldachimami li�ci �opucha by�o zacisznie i cienisto, wiatr nie
dochodzi�, ma�e �uczki �azi�y po szypu�kach. Jasio wpe�z� g��biej w krzaki,
gdzie le�a�o par� kamieni, usiad� i da� si� uko�ysa� ciszy. Niebo poprzez
�opuchy i ga��zki zdawa�o si� jakie� inne, dost�pniejsze i bledsze ni�
zwykle. Nagle krzaki zaszele�ci�y. Jasio my�la�, �e to jaki� pies wpad� w
zaro�la i chc�c go nastraszy�, przerzuci� si� na czworaki. Czeka� chwil�,
a� nagle g�stwina si� rozchyli�a i r�wnie� na czworakach pe�zn�cy ukaza�
si� Wacek.
Jasio wrzasn�� rado�nie, ale Wacek po�o�y� palec na ustach i sykn��
przeci�gle. Jasio zamilk� natychmiast i podpe�z� do jednookiego
przyjaciela.
- Co ty tu robisz? - spyta� Wacek szeptem.
- Nic. Podpatruj�. A ty?
- Ja mam tu sw�j interes. Po co� ty tu wlaz�?
- Co za interes? Powiedz!
- Aha, aby� rozgada�.
- To ja ci powiem, co wiem.
- A co wiesz?
- �e ty za Klaruni� latasz.
- G�upstwo. Mo�esz to wiedzie�.
- Ale ja wiem inne sprawy.
- Powiedz.
- A ty powiesz?
- Teraz takie czasy, �e nic nikomu ani mru-mru.
- Ale mnie?
- Szczeniak jeste�.
- O! Ale milcze� umiem.
- Nie powiesz nikomu?
- Nikomu.
- Ani mamie? Ani pannie Runi?
- Et, babom?
- Ani �adnemu koledze?
- Komu? Je�eli ty wiesz...
- Nie powiesz?
- Nie powiem.
- Jak kochasz Boga i Przenaj�wi�tsz� Pann�?
- Jak Boga kocham.
- Jak kochasz Pruszk�w?
- Jak kocham Pruszk�w. Gadaj.
- Mam tu pod kamieniami co�.
- Co?
- Co�.
- Z�oto?
- E, osio� jeste�.
- Bro�?
- Tak, rewolwer...
- Poka�.
- Zakopany.
- Jaki?
- Brauling.
- Sk�d masz?
- Zdoby�em we wojn�.
- Cyganisz!
- Dalib�g.
- Lipa.
- Teraz ty gadaj swoje.
- Tylko chcia�bym zobaczy�. Odkop!
- Te� co�. Co tu robi�e�? I �eby� si� nie wa�y� tu kopa�, bo ci�... - tu
Wacek zrobi� tak� min� i oko jego tak zab�ys�o, �e Jasio poczu� dreszcz na
sk�rze.
- Nie, daj�e spok�j. Za kogo ty mnie masz? - powt�rzy� ulubione s�owa
siostry.
- Za szczeniaka.
- Obiecuj� ci - Jasio powiedzia� to bardzo uroczy�cie.
- No, pami�taj - powiedzia� Wacek udobruchany.
W k��tni swojej zapomnieli o szepcie i przeszli na mow� g�o�n�, niekt�re
okrzyki rozlega�y si� dono�nie. Jasio rozchyli� ga��zie tarniny i pokaza�
Wackowi ocala�e okno baraku.
- Widzisz to okno? Tam si� kto� ukrywa.
- Kto?
- Nie wiem. Pan Antoni tam by� tylko co z wa��wk�.
- Eee - niedowierzaj�co przeci�gn�� Wacek.
- Doprawdy? Nie wierzysz - to popatrz! - i niewiele my�l�c, Jasio
schwyci� u�amek ceg�y le��cy pod krzakiem i rzuci� nim w okno. W po�piechu
rzucony pocisk nie trafi� w cel, ale g�ruj�c nieco spad� na dach nad oknem,
przez co ha�as by� jeszcze wi�kszy. Natychmiast ponad drabin� ukaza�a si�
twarz pana Antoniego.
Gro�nym g�osem zawo�a�:
- Kto tam si� ciska?
Jasio od razu powsta� na nogi i powiedzia� czelnie:
- To ja! W kota ciska�em, po dachu si� szwenda.
- Kot?
- Tak, jaki� taki obdarty.
- To pewnie on ha�asowa�.
- A pewnie. Na wr�ble poluje.
Nagle pan Antoni przypomnia� sobie sw�j gniew i warkn�� mocno:
- Zawsze tam wyro�niesz, gdzie ci� nie posiej�. Zmykaj mi st�d. I to od
razu. Ju� ci� nie ma.
Jasio zanurzy� si� w krzaki i trafi� na przyjaciela; kt�ry le�a� na
spodzie, p�aski i przytulony do ziemi jak w��.
- To ci heca! - szepn�� Jasio w samo ucho Wacka i le�eli czas jaki�
nieruchomo jak belki na dnie. �opiany i tarniny porusza�y si� nad nimi
przez chwil�.
- Tam kto� jest - szepn�� Jasio.
- Pewnikiem - odpowiedzia� Wacek - ale daj mu spok�j. Teraz nie trzeba
tego �ledzi�.
- My�lisz, �e to nasz?
- A kto by m�g� by�?
- To prawda. Ach, Bo�e, �eby to kto nie zw�cha�.
- Rzeczywi�cie. Nie kr�� si� ty tutaj.
- Zwiewajmy.
- Dok�d?
- Chod�, wyk�piemy si�.
- Zimno.
- E tam, zimno! Lato jest. Sierpie�. To nawet zdrowo.
- Zdrowo? No, to jazda.
Prze�lizn�li si� popod krzakami, wzd�u� muru baraku, potem przez drog�,
obok kantoru i hajda na glinianki. Glinianka k�pielowa - to by�a ta
ostatnia. Pomimo ch�odnego popo�udnia nad brzegiem obszernego basenu
zebra�a si� garstka os�b. By� brodaty emeryt z Komorowa, kt�ry codziennie
si� k�pa�, ta elegancka pani z Ostoi, kt�ra si� ubiera�a nad t� gliniank�
jak na najmodniejsz� pla��, w gumowym czepeczku i cudacznym kostiumie z
bia�o-czarnej we�ny z czerwonym kwiatem u boku. Poza tym opalone nagusy -
ca�a granda pruszkowska roi�a si� po brzegu rzadko wchodz�c do wody, kt�ra
by�a zimna.
Wacek z Jasiem rozebrali si� szybko. Z ca�ej k�pieli Wacek najbardziej
lubi� ten moment, kiedy sk�ada� z siebie zbiedzone swoje �achy i zostawa�
tylko w czarnych bawe�nianych spodenkach, kt�re mu s�u�y�y tak�e za
kalesony. R�wna� si� wtedy ze wszystkimi, ba, nawet przewy�sza� innych,
gdy� by� wspaniale zbudowany. Nie trac�c nic ze swej m�odzie�czo�ci,
kszta�ty jego poci�g�e i pi�kne wyra�a�y wielk� si��. Pot�ne bicepsy
harmonijnie ��czy�y si� ze smuk�� szyj�, kt�rej nie przykrywa�a r�owa
krajka szalika, a g�owa nabiera�a sensu i dumy, znakomicie osadzona nad
wspania�� tarcz� piersi. Nawet ten blondyn, kt�ry przed wojn� by� oficerem,
a teraz pracowa� w "ligenszafcie", nie by� tak pi�knie zbudowany i gas�
wobec pot�gi Wacka. Wackowi ten moment rozebrania si� wiele wynagradza�,
przede wszystkim utrat� oka, potem izdebk� nad dawnym sklepikiem matki,
gdzie dotychczas mieszka�, mr�z zimowy i pobicie przez gajowych, kt�rym si�
kiedy� nieopatrznie da� w r�ce podczas licznych kradzie�y le�nych. Tote�
mimo ch�odu i mimo �e br�zowa jego sk�ra pokry�a si� w kr�tkim czasie g�si�
sk�rk�, przechadza� si� nago na wysokim brzegu glinianki tam i z powrotem
tak, aby go dostrzeg�a i granda z Pruszkowa, i emeryt z Komorowa, a
zw�aszcza elegantka z Ostoi. Z ty�u, na plecach, mniej wi�cej gdzie si�
ko�cz� �ebra, mia� spor� blizn�, jak gdyby od g��bokiego przeci�cia. Na
pytania Jasia za ka�dym razem inaczej obja�nia� jej pochodzenie: a to, �e
si� urodzi� ju� z t� blizn�, bo jego matka b�d�c w ci��y asystowa�a przy
b�jce, gdzie jeden ch�opak drugiego pyrn�� no�em; to znowu� w tamt� wojn�,
kiedy by� jeszcze ma�ym dzieciakiem, �o�nierz pchn�� go bagnetem, to
znowu�, �e w czasie po�aru skaka� ze stodo�y, gdzie w�wczas nocowa� na
sianie z jedn� dziewuch�, i zaczepi� si� o �elazny hak - za ka�dym razem
blizna powstawa�a z innego powodu, a Jasio zawsze si� o ni� na nowo pyta�.
Mia� on w tym tak�e swoje powody: o ile dla Wacka rozbieranie si� by�o tym
wa�nym momentem nabierania znaczenia, o tyle Jasio cierpia� bardzo
zrzucaj�c koszulk�. Cia�o mia� w�t�e, r�ce i nogi chude i szczup�e jak
patyki, obci�gni�te bia�� i martw� sk�r�, na kt�rej pod wp�ywem
ch�odniejszego powietrza powstawa�y fioletowe plamy. A przy tym uczucie
wrodzonej wstydliwo�ci czyni�o mu w�asn� nago�� najprzykrzejsz� m�czarni�.
Dla odwr�cenia uwagi Wacka od swego n�dznego cia�a zadawa� mu pytania
dotycz�ce jego pot�nej machiny - a wi�c najcz�ciej przychodzi�a kwestia
owej blizny.
Dzisiaj Jasio cierpia� bardziej ni� kiedykolwiek od zimnego powietrza.
Sk�ra pokry�a si� plamami, n�ki i r�ce obwis�y bezw�adnie jak cz�onki
lalki. Na wspania�ych plecach Wacka blizna nabra�a jak gdyby �ycia,
o�wietlona zachodz�cym s�o�cem i owiana wiatrem. Na br�zowym tle jej
bia�awa plama jak gdyby poczyna�a �y� �yciem gwiazdy. Jasio znowu wi�c
zapyta�:
- Wacek, Wacek, powiedz wreszcie, kto ci� no�em r�bn��?
Wacek odwr�ci� si� ku niemu u�miechaj�c si�. W tym u�miechu k�ty warg
jego w�skich podnosi�y si� w g�r� ukazuj�c bardzo bia�e, mocne z�by. W
twarzy jego przy tym b�yska�o co� kociego.
- Chcesz wiedzie�, ma�y? - powiedzia� - mog� ci powiedzie� teraz
naprawd�, kiedy nas wi��e wsp�lny sekret. Pyrn�� mnie, bo pyrn��, ale ju�
jego to robaki orz�.
- Ojej - przestraszy� si� Jasio. - Ale?
- Nie ale, tylko tak jest - powiedzia� Wacek i nagle skoczy� do wody.
Wynurzy� si� z fali parskaj�c i chlipi�c nosem i potem �adnie "po kozacku"
wynurzaj�c si� do p� cia�a z wody i klapi�c ozdobnie d�oniami pop�yn�� na
�rodek sadzawki. Zdziwiony Jasio obejrza� si� i spostrzeg�, �e nad
gliniank� przysz�a jego siostra z narzeczonym.
- Klaruniu - zawo�a� - wyk�p si�.
Panna Klara wzruszy�a ramionami.
Sz�a w ten spos�b brzegiem glinianki, �e od razu mo�na by�o si� domy�li�,
�e chce uchodzi� za zjawisko. St�pa�a drobnym krokiem i ostro�nie, jak
gdyby nios�a uwa�nie swoj� kobieco��. Bia�y p��cienny kapelusz przykrywa�
jej proste, ciemne w�osy. D�onie o wysmuk�ych palcach d�wiga�a jak gdyby z
trudno�ci�, jak dwa wielkie kwiaty, falowa�a jak odaliska. Na te d�onie
wci�gn�a - sk�d ona je teraz wydosta�a? - czarne koronkowe mitenki, a
sukienk� mia�a bia�� w niebieskie kwiatki. Na szyi zawi�zana w�ska ��ta
wst��eczka d�ugimi ko�cami igra�a z ustaj�cym wiatrem. Panna Runia
kokieteryjnie odwraca�a g�ow�, okr�caj�c szyj� jak kura, i spogl�da�a ku
wysokiemu, jasnemu dryblasowi, swojemu narzeczonemu, kt�ry by� jednocze�nie
nauczycielem w szkole, tej co si� mie�ci�a naprzeciwko cegielni. W ca�ym
wzi�ciu si� Runi pozna� mo�na by�o jedn� z "najszykowniejszych" os�b
Pruszkowa.
Id�c �mia�a si� do pana Wojciecha: jej wycieczka na glinianki by�a figlem
po prostu, ona - na gliniankach! Ale w tej chwili wzrok jej pad� na
elegantk� z Ostoi i troch� spowa�nia�a.
- Nie wiedzia�am, �e tu mo�na spotka� takie szykowne kostiumy! -
powiedzia�a do Wojciecha.
S�owo "szykowny" wymawia�a ze specjaln� lubo�ci� i bardzo dok�adnie,
wida� by�o ono najstarszym mieszka�cem jej s�ownika. W og�le m�wi�a bardzo
dok�adnie, lubuj�c si� sw� dykcj�, przeci�gaj�c i starannie odr�niaj�c
wszystkie � i �; zatrzyma�a si� chwilk� i popatrzy�a na sin� wod�. Nie
zaniedba�a przy tym unie�� lewej nogi na palce i pokr�ci� ni� troch� tam i
z powrotem. Wygl�da�a bardzo zgrabnie i pan Wojciech spogl�da� na ni� z
wielk� przyjemno�ci�.
Wacek powr�ci� ze �rodka glinianki i natrafiwszy na dno u brzegu powraca�
pieszo ku miejscu, gdzie le�a�y jego rzeczy. Wo�a� na Jasia:
- Chod� do wody, zmarzniesz na powietrzu.
Wacek w �wietle pod�u�nych promieni s�o�ca wygl�da� efektownie i Runia
zwr�ci�a si� do brata:
- Kt� to ci� wo�a?
Jasio z kolei wzruszy� ramionami.
- Niby to nie znasz. Wacek bezoki.
- Ach, to on. Nie dostrzeg�am jego oka. A w wodzie inaczej wygl�da.
Wacek wyszed� na brzeg. Nago�� tak go odmieni�a, �e sta� si� pewny siebie
i dope�ni� tego, o czym dawno na pr�no marzy�, przedstawi� si� pannie
Klarze; podszed� do niej i wyci�gn�� mokr� d�o�.
- Mielczarski jestem - powiedzia� - dawno ju� pani chcia�em si�
przedstawi�. Przyja�ni� si� z pani bratem.
- Och, taki przyjaciel.
Runia za�mia�a si�. Jasio got�w by�by schowa� si� pod ziemi�. Mokry
trykot okleja� �ci�le biodra Wacka i odznacza� wyra�nie jego genitalia.
Jasio wstydzi� si� tego przera�liwie - i po prostu zdumiewa� si�, �e ten
szczeg� nie przeszkadza ani Wackowi, ani siostrze. Wacek przedstawi� si� i
panu Wojciechowi. Nazywa� si� naprawd� Mielczarek, ale przedstawi� si� jako
Mielczarski.
Jasio nic nie rozumia�. Klara ju� dawno zna�a Wacka z widzenia, ale
zawsze m�wi�a o nim z najwy�sz� pogard� i nie chcia�a nawet o nim s�ysze�,
kiedy Jasio opowiada�. Nazywa�a go z�odziejem i no�ownikiem. A teraz -
Jasio to spostrzeg� natychmiast wyraz �yczliwo�ci i zainteresowania igra� w
oczach Klary.
Ca�e towarzystwo usiad�o na brzegu glinianki na wyschni�tej trawie i
zacz�li rozmawia�. Wacek dygota� z zimna, nie wk�ada� jednak koszuli. Jasio
mu to przypomnia�:
- Wacek, w�� koszul� - z�by ci szcz�kaj�.
Ale Wacek uda�, �e nie s�yszy.
- O, pani to mnie dawno pewnie pami�ta - m�wi� do Klary - zapewne mnie
pani jeszcze z okiem przypomina.
- Ach, rzeczywi�cie - m�wi�a pieszcz�c si� Klara - i sk�d�e to zdarzenie?
- Na Wielkanoc, prosz� pani, kalafiorek z kolegami zapuszcza�em. Klucz mi
w r�ku rozsadzi�o i ca�y kawa� zardzewia�ego �elastwa w oko!
- Musia�o to by� bardzo bolesne.
- A i owszem, bola�o, ale potem przesz�o. Trzeba by�o zaraz do doktora,
ale matka nie chcia�a - a po tygodniu by�o ju� za p�no. Ca�e oko trzeba
by�o wyj��... To ju� przesz�o dziesi�� lat temu.
- Ach, to okropne - powiedzia�a panna Klara bez przekonania. Pan Wojciech
jej potakiwa�.
- Do wojska mnie przez to nie chcieli wzi�� - powiedzia� jako� basem
Wacek - chocia�em ch�op nie u�omek.
- Rzeczywi�cie - potakiwa� nauczyciel, a panna Runia przelotnie obrzuci�a
swym pal�cym spojrzeniem ca�� posta� nagusa.
Wreszcie Wacek musia� si� ubra�. Gdy narzuci� zmi�t� koszul� i za kr�tkie
spodnie, znowu si� zgarbi� i zszarza�. Panna Runia pr�dko wsta�a i
po�egna�a si� z nim. W podaniu jej mitenki widnia�o znowu co� ze strachu i
z pogardy. Ufnie wspar�a si� na ramieniu Wojciecha i poszli.
Runia odwr�ci�a si� jeszcze i skin�a na Jasia:
- A nie sp�nij si� na kolacj�, mamusia b�dzie si� gniewa�.
I krokiem porcelanowej markizy - troch� mia�a za kr�tkie nogi i zbyt
ci�ki kuperek - zacz�a si� oddala� uwieszona u chudego �okcia wysokiego
nauczyciela.
- O�lica - powiedzia� nie wiadomo dlaczego Jasio.
Wacek obruszy� si� na to.
- Czemu na siostr� gadasz? �adna kobieta, a ty tak gadasz.
- Dla ciebie ka�da kobieta �adna - sentencjonalnie powiedzia� Jasio.
Kilku nagus�w skacz�cych przy brzegu wo�a�o na niego, zerwa� si�
wreszcie, podskoczy� i jak oszala�y wpad� do wody, zapieni�o si� i
zawirowa�o wko�o i rozleg�y si� piskliwe okrzyki. Tymczasem Wacek rzuci�
si� na traw� na wznak i pod�o�ywszy r�ce pod g�ow� patrzy� w g�r� na
niebieskie niebo. Po p�ywaniu i po zimnej k�pieli ogarnia�o go teraz mi�e
ciep�o. Serce bi�o t�tnem nieco przy�pieszonym i z lubo�ci� czu� je w
swojej piersi. - Ale� gra! - my�la� sobie o nim. �wiat wydawa� si� jego
jedynej �renicy troch� sp�aszczony jak gdyby i zw�ony, ale przecie� pi�kny
- zw�aszcza od chwili, kiedy �ciska� mokr� r�k� czarn� mitenke Runi.
- Psiakrew, zapozna�em facetk�! - powtarza� sobie wielokrotnie. To
przecie� by� jego cel od wielu, wielu dni. - Ale� �adna! - my�la� dalej i
uzupe�nia� braki wzroku wyobra�aj�c sobie wszystkie ruchy Runi: i jak mu
poda�a r�k� nachylaj�c g�ow� na lewe rami�, i jak patrzy�a na niego bokiem
z koniuszkiem j�zyka na b�yskaj�cych spomi�dzy warg z�bach, i jak
odstawiaj�c n�ki grzeba�a paluszkami w piasku.
- M�j Bo�e, jaka by�a �liczna, prze�liczna! To chyba naj�adniejsza
kobieta w Pruszkowie! - powiedzia�a i w Warszawie takich niewiele. -
U�miechn�� si� sam do siebie tak le��c i nagle podni�s� nogi do g�ry i
fikn�� nimi w powietrzu.
Jasio wreszcie wygrzeba� si� z wody i dr��c ubra� si� w swoje skromne
�achy. Aby si� rozgrza�, pobieg� woko�o drugiej, mniejszej glinianki, tej,
co przy kolejce. Wacek poszed� powoli za nim. Ale Jasio w po�owie �cie�ki
oprowadzaj�cej wodne oko trafi� na pana Antoniego, kt�ry sta� z w�dk�. Pan
Antoni w gruncie rzeczy bardzo lubi� Jasia, jeszcze bardziej Klar�, wi�c
si� u�miechn�� do malca. Jasio stara� si� m�wi� szeptem, aby nie sp�oszy�
ryb, kt�re kr��y�y wko�o haczyka, ale jak zwykle nie chcia�y bra�:
- Pan wie, k�pa�em si� z Wackiem.
- Co ty wci�� z tym Wackiem. To �obuz jaki�.
- To m�j kolega.
- Ojej, tw�j kolega. A dawno si� znacie?
- Trzy dni.
- No - i zaraz kolega. �winie-�cie razem pasali?
Jasio obrazi� si�.
- Ja �wi� nie pasam.
- A co?
- Wszy po pa�skim ko�uchu ganiam!
Pan Antoni si� obruszy� i udawa�, �e chce goni� Jasia. Jasio �mia� si� na
ca�e gard�o, zadzieraj�c g�ow�. Nadszed� Wacek. Pozdrowi� pana Antoniego,
zdejmuj�c kaszkiet. Pan Antoni kiwn�� g�ow�.
- Bierze? - spyta� Wacek.
- E, tam - machn�� woln� r�k� Antoni i przest�pi� z nogi na nog�.
- Rybka to dobra rzecz - po chwili powiedzia� Wacek.
- Tylko trzeba, �eby si� �apa�a - ponuro zauwa�y� Antoni.
- Nic pan nie z�apa�?
- Nic. Jednego okonia.
- A gdzie?
- O, tam przy trzcinach. Jasiu, poka� panu okonia.
Wacek z min� znawcy obejrza� przyniesionego okonia, pog�adzi� go palcem,
rozci�gn�� mu kolczaste p�etwy jak czarne wachlarzyki i pokiwa� g�ow�. W
tej chwili pan Antoni zatoczy� �uk w�dk� i wyci�gn�� drugiego okonia.
- No, i jest para - zauwa�y� Wacek.
- Kolacja gotowa - za�mia� si� Antoni - chod�my je��.
- Odprowadzimy pana - powiedzia� Jasio.
Z piskiem przelecia�a kolejka. Poma�u wracali do cegielni. Wacek chodzi�
ci�kimi krokami, garbi� si� i patrzy� pod nogi, spuszczaj�c w d� g�ow�.
Antoni za to szed� szeroko, troch� tanecznie, rytmicznie, jak gdyby sia�
czy kosi�, wida� by�o krew dawnego gospodarza. Jasio trzyma� Wacka za r�k�.
Troch� zm�czony szed� pow��cz�c pi�tami i my�la� ju� o �nie. Min�li
gliniank� zaro�ni�t� tatarakiem, par� kurek wodnych oswojonych z wszelkimi
ha�asami p�ywa�o spokojnie i ufnie po wodzie. Resztki i �lady przemys�u
obraca�y si� tutaj na nowo w pierwotn� d�ungl�.
Za gliniank� widnia�a ruina kantoru. �wierki przed szko�� i mieszkaniem
Klary czerni�y si� ju� jak w jesieni. Ch��d w dalszym ci�gu szed�
powietrzem.
Weszli do izdebki Antoniego. Wacek ceremoniowa� si�, ale Antoni widocznie
chcia� si� wygada� w towarzystwie. Jeszcze by�o jasno. Jasio natychmiast
zwali� si� na drewniany tapczan str�a i owin�� si� w czarniaw� ko�dr�,
jeszcze dzwoni� z�bami po zimnej k�pieli, Antoni rozdmuchiwa� popi� pod
p�yt�, a Wacek siad� na jedynym sto�ku.
- My�la�em dzisiaj na pana, �e pan to wys�annik mojej �oneczki -
powiedzia� nagle Antoni, siedz�c w kucki przed piecem i odwracaj�c twarz do
Wacka - i nie bardzo pana przyj��em. Co?
Wacek u�miechn�� si� oboj�tnie. My�li jego by�y po drugiej stronie szosy,
przy szkole.
- Pan zna moj� ma��onk�? - zapyta� Antoni podnosz�c si� z ziemi i
wyprostowuj�c. - Nie? No, to pa�skie szcz�cie. Gdyby ona tu do nas
zajrza�a, to ju� wszystko by�oby do g�ry nogami.
- A gdzie mieszka ma��onka szanownego pana? spyta� oboj�tnie Wacek.
- W Warszawie! Gdzie ma mieszka�! Warszawa to weso�e miasto - a ona lubi,
�eby weso�o. Kino, teatr... Jeszcze jak �yj�, nie by�em w teatrze, a ona to
co wiecz�r by chodzi�a. I bawi si�, ta�czy... Jak ma z kim - doda� ponuro.
- A jak nie ma? - bezmy�lnie spyta� Wacek.
- Co nie ma mie�? Zawsze ma, taka kobieta musi mie�. Pan wie, co to za
kobieta? Ona by�a za pann� s�u��c� u nieboszczki hrabiny Konstantowej
Potockiej. To pani hrabina obej�� si� bez niej nie mog�a: po ca�ych dniach
tylko: "Elwiro! Elwiro!", nic tylko "Elwiro!" No i Elwircia si� tak
rozpaskudzi�a. Jak j� za mnie za m�� wydano, to mnie zna� nie chcia�a:
Precz - powiada - ty �mierdz�cy kozaku! I buch mnie w mord�! No, to i teraz
nie bardzo mnie zna� chce.
- I mieszka w Warszawie? - zapyta� Wacek dla podtrzymania konwersacji.
- Przecie� m�wi� panu - zniecierpliwi� si� Antoni. - A czasem tylko jak
tu zajrzy, to Sodoma i Gomora. Zgi�, przepadnij, a pieni�dzy wszystko, co
mam, to ze mnie wydusi - a nakrzyczy, a nawymy�la: a kiedyb ty zdech, �eby
ja ju� by�a wolna. Jak gdyby ju� teraz nie by�a wolna. Wolna, wolna - i
bardzo wolna.
- A to jaka� fajna niewiasta - g�upkowato u�miechn�� si� Wacek.
- Nie daj panu B�g takiej - powa�nie przestrzeg� go Antoni i wzi�� si� do
czyszczenia dw�ch z�owionych oko�k�w. - Pan to pewnie tutaj na panne Klar�
uwa�a? - ci�gn�� dalej. - A panna Klara to �adna panna! - u�miechn�� si�
b�ogo.
- �liczna - po�wiadczy� Wacek i wspar�szy g�ow� na lewej r�ce, pochyli�
si� nad sto�em i zafrasowa� si�. - O, �liczna! - powiedzia� po d�ugiej
chwili i westchn��.
Stary u�miechn�� si�:
- Co pan tak wzdychasz? Skup si� pan w sobie i bierz j� pan!
Wacek milcza� przez chwil�. Jasio zasn�� i sapa� miarowo przez sen na
twardym tapczanie. S�o�ce jak kula schodzi�o ku zachodowi.
- Nie taka to panna - powiedzia� wreszcie Wacek - �eby mog�a by� dla
mnie, to panna inteligentna. A ja co? Jednooki... Nawet do wojska mnie nie
chcieli.
- Okiem pan dzieci jej nie b�dziesz robi� - splun�� ponad oko�kami
Antoni.
- Co tam dzieci! M�� musi dla �ony dom mie�, pracowa�... a ja? Nawet
pracy nie mam. To tu chwyc�, to tam...
- Szmuglujesz pan?
- Ja tam nie do takiej roboty. Jak mi raz dziesi�� kilo m�ki zabrali, to
my�la�em, �e zwariuj�... albo jeszcze gorzej. Dla panny Klary to ten
nauczyciel dobry m��.
- E, tam! Taki wymoczek. Ta panna musi mie� kawalera fest. W sam raz jak
pan, panie Mielczarek.
Wacek u�miechn�� si� smutnie, nie zdejmuj�c g�owy z d�oni; ach, Bo�e -
zdawa�o si� m�wi� jego jedyne oko, wpatrzone w rozniecony przez starego
str�a ogie� - co ja bym da� za to. Ale nie dla psa kie�basa.
- Jasio by si� cieszy� - powiedzia� nagle z jasnym u�miechem Antoni - on
m�wi, �e panowie to s� dwa kolegi.
- E, dziecko - westchn�� raz jeszcze Wacek i chcia� si� zabiera� do domu
ale go Antoni zatrzyma�, �eby zjad� z nim swego oko�ka. Co prawda w rybce
by�o wi�cej o�ci ni� mi�sa, ale usma�ony na dobrym oleju smakowa� obu
panom.
- �eby tak do niej co napi� si� - powiedzia� Antoni.
- Ja, prosz� pana, to wcale nie pij� - odpar� Wacek - ani ciut-ciut! Nie,
i nie.
- No, a na weselu panny Klary?
- Chyba �e... ale tam mnie nie zaprosz�.
- A mo�e sam pan b�dzie weselisko sprawia�.
- Teraz? We wojn�? Nie taki to czas!
- Och, panie - j�kn�� Antoni - jakie to czasy. Jak to si� ludziska
nam�cz�.
- To prawda - potakiwa� Wacek d�awi�c si� o�ci�.
- Chleba pan kawa�ek zjedz, to przejdzie duchem.
- Panie, co si� to na �wiecie dzieje. Jak to si� musz� kry�, filowa�,
kompinowa�...
Antoni uwa�nie popatrza� na Wacka.
- Aha - powiedzia� z wolna - a pan takich zna?... r�nych?
- O, czy ja to wiem - Wacek ostro�nie wybiera� cynowym widelcem resztki
oko�ka z patelni - takiemu to z oczu nie patrzy...
- Bo ja bym potrzebowa� kogo� takiego, a nikogo nie znam. Mo�e by zapyta�
pana Wojciecha?
- Tego nauczyciela? - Wacek wytrzeszczy� swoje oko - o, bro� Bo�e.
- Bo ja bym potrzebowa� dokument�w. Tam dla jednego. - Antoni zni�y�
g�os.
- Macie kogo? - szepn�� Wacek.
- Taki si� tu jeden ukrywa... w okolicy. Przylecia� jednego wieczoru,
postrzelony w udo. Ran� tom opatrzy�, ju� prawie wydobrza�, musi teraz
dalej, a tu bez papirka... trudno.
- A on to nie ma takich... swoich?
- Mia�. Ale teraz to tan ich ju� wielu nie zbierze.
- Porozbiegali si�?
- Ten jeden tylko zosta�.
- Cholera. Wystrzelali?
- I tak. I owak.
- Ja bym si� o dowodzik postara� - szepn�� Wacek - a fotografi� on ma?
- Nie ma.
- To gorzej. Trzeba na grand� fabrykowa�.
- A on niby i do pana podobny, panie Wacek.
- Tylko oczy ma oboje! Ale to nic... Mnie niedawno robiono fotografi� do
kennkarty. Patrz pan. Wacek pogrzeba� w tylnej kieszeni i wydoby� zasmolony
portfelik ongi z niebieskiej sk�ry. - Patrz pan, jak mnie tu zrobili. Wcale
oka nie wida�, �e brakuje - wtyka� w r�k� Antoniemu ma�y kartonik -
zaretuszowane, widzi pan? No, i wcale nie napisano w karcie, �e nie mam
oka. Mam takiego znajomego w gminie, powiadam mu: panie Walenty, tak i tak,
nie potrzeba zaraz pisa�, �e oka nie mam - i patrz pan: napisa�: znaki
szczeg�lne: �adne! A tu si� zawsze oko pisze. A mo�e by pan po prostu wzi��
moj� kart�?
- A pan?
- O, co ja? Taki jak ja to mo�e i bez karty chodzi�. Co mi zrobi�? Ja
kaleka.
- G�upstwa pan gada.
- No, nie, to nie! Postaram si�. A ten pa�ski wychowanek to gdzie jest?
Antoni podejrzliwie popatrzy� na Wacka. Ten zaraz si� wycofa�.
- A zreszt�, co mnie to obchodzi. Musz� ju� i��, mam jeszcze gdzie�
zaj��. S� kr�licze sk�rki do sprzedania.
- Kr�licze - to bujda! Gdyby tak zaj�cze.
- Widzia�em dzisiaj zaj�ca nad gliniankami.
- Co pan m�wi? - Antoni o�ywi� si� nagle - du�y? du�y?
- A spory - ot, taki - Wacek pokaza� r�kami - tak sobie skika� przez
kartoflisko, hyc, hyc - hyc, hyc! Uszy mu tylko k�apa�y. A te girki to tak
si� tylko miga�y. �mig�a szelma - i ju�.
- �eby tak fuzyjka.
- Gdzie tam, panie. Wszystko pochowane.
- A na wnyki, panie, to z�odziejski proceder.
Wacek bystro spojrza� na Antoniego i zaraz odwr�ci� oko.
- Tak. Ale ju� trzeba i��. Co prawda w domu nikt nie czeka...
W tej chwili kto� zapuka� do okna, panna Klara sta�a za szyb� zdyszana.
Wacek podskoczy� i otworzy� okno. Panna Klara nie zapomnia�a o formach:
- Dobry wiecz�r panom - powiedzia�a - czy nie ma tu Jasia?
- Jest, zasn�� na tapczanie.
- Ach., Bo�e - zawo�a�a Klara ze sztuczn� rozpacz� - Jasiu, braciszku,
mamusia czeka z kolacj� - i tak si� niepokoi. My�la�a, �e uton��e�.
Antoni rozgrzeba� Jasia, kt�ry zerwa� si� na r�wne nogi, ale nie bardzo
przytomny.
- Co si� sta�o? Co si� sta�o? - pyta�. - Runia przysz�a po mnie?
- Kolacja, Jasiu, chod� ju� - s�odko wabi�a Runia brata.
- Ju� lec� - zawo�a� Jasio, nag�ym gestem obj�� Wacka za szyj� i
poca�owa� go w policzek. - Dobranoc - powiedzia� - dobranoc, panie Antoni -
i grzecznie na�o�ywszy czapeczk� polecia� do drzwi.
- Dobranoc panom - u�miechn�a si� Runia przez okno i skierowa�a si� ku
domowi; Jasio j� wkr�tce dop�dzi�.
- B�dziesz to si� w��czy�, cholero jedna - gwa�townie zawo�a�a Klara
chwytaj�c malca za r�k� - przesiadujesz czort wie z kiem, a ja musz� gania�
za tob�. Ju� ja ci� kiedy spior� znowu jak tamtym razem b�dziesz ty
pami�ta� w��czenie si� z Wackiem.
Ale potem sobie co� przypomnia�a, bo g�os jej z�agodnia�. - W niedziel�
jedziemy na maj�wk� do Podkowy - powiedzia�a - mo�esz zaprosi� tak�e
swojego jednookiego przyjaciela.
Jasio spojrza� na Klar� z niedowierzaniem. O Bo�e, co za szcz�cie -
szepn�� nagle na wp� do
siebie i wyrwawszy si� z r�k siostrze p�dem polecia�
do mieszkania.
- Mamo - zawo�a� wpadaj�c - mamo! Czy to prawda? Pojedziemy do Podkowy na
maj�wk�? i Wacek z nami pojedzie? Prawda?
Matka - z fachu praczka - stan�a po�rodku pokoju i podpar�a si� w boki.
Jej du�a dobroduszna twarz z wielkimi mi�sistymi uszami wyra�a�a pogodny
podziw. Zachwyt, jaki mia�a dla wszystkich objaw�w �ycia Runi i Jasia,
pozosta� u niej z tych czas�w, kiedy dzieci jeszcze by�y w pieluszkach. Od
tej chwili wszystko - czy szykowne gesty Runi, czy weso�o�� Jasia, czy te�
nawet gorsze strony ich charakteru i zachowania budzi�y w matce
nieograniczony podziw.
- Ale, synku, zaczekaj, nie krzycz tak. A kt� to jest Wacek?
- Wacek? Mama nie wie, m�j nowy kolega.
- Wacek? - powiedzia�a Runia, wchodz�c do pokoju - to pan Mielczarski.
Bardzo przyzwoity m�odzieniec, tylko fatalnie si� ubiera.
Stara zbarania�a.
- Mielczarski? Chyba Mielczarek? Ten bez oka? To� to facet spod ciemnej
gwiazdy! A c� wy z nim b�dziecie robili? Okradnie was jeszcze - i po
wszystkiemu.
- Jasio go tak kocha - z robion� ironi� powie
dzia�a Klara, kt�ra najbardziej lubi�a gra� wielk� dam� w obecno�ci matki.
- Czy� ty, Klaruniu, zwariowa�a z takim bezokim si� p�ta�!
- Pan Wac�aw jest bardzo przystojny - powiedzia�a Klara, zasiadaj�c do
pieczonych kartofli.
- C� na to pan Antoni powie?
Dla praczki ostatecznym autorytetem by� zawsze str� z cegielni. W g��bi
serca �ywi�a nadziej�, �e Antoni owdowieje - ta lafirynda si� i w takich
miejscach puszcza! - i o�eni si� z ni�. Antoni mo�e tak�e tak my�la�? W
ka�dym razie �yczliwym okiem spogl�da� na Klar�.
Jasio przez par� dni o niczym innym nie my�la�, jak o spacerze do Podkowy
Le�nej. Zawiadomi� Wacka o zaproszeniu, ale ten odni�s� si� do�� oboj�tnie
do tej ca�ej sprawy, a potem znik� gdzie�. Nie by�o go w domu przez
dwadzie�cia cztery godziny. Jasio na pr�no zagl�da� do budki nad
sklepikiem, gdzie jak w norze gnie�dzi� si� bezoki. W��czy� si� wi�c bez
celu: i k�piel, i �apanie ryb nie smakowa�y mu bez Wacka, pan Antoni znowu
go goni�, zajrza� wi�c za barak w krzaki i odnalaz� miejsce, gdzie pod
kilkoma kamieniami spa� browning Wacka. Korci�o go bardzo, aby cho� troch�,
scyzorykiem, pogrzeba� pod kamieniami, ale ostatecznie przypomnia� sobie,
�e przysi�ga�: "Jak kocham Pruszk�w" i jeszcze inne takie m�wi� rzeczy, i
jednak nie ruszy�. Siedzia� i patrzy� na kamienie, i zmy�la�: takie
zwyczajne kamienie, kto by to pomy�la�, �e pod nimi jest zakopany rewolwer;
widywa� bro� tylko u boku niemieckich �o�nierzy - i wyda�o mu si�, �e ta,
zakopana, powinna by� specjalnie pi�kna, poz�acana czy posrebrzana, bo to
przecie "nasz" rewolwer. Oczy jego mimo woli pobieg�y spod krzak�w ku oknu
w �cianie baraku, przez kt�re stercza�y ko�ce drabiny. Pod�u�ne okno pod
dachem by�o siedliskiem tajemnicy. Pomimo wszystko zdecydowa� si� na
zbadanie tej tajemnicy. Ledwo mu to do g�owy przysz�o, skoczy� na r�wne
nogi i polecia� do baraku. Wej�cie prowadzi�o od strony szosy. Drzwi ju�
tutaj nie by�o i wchodzi�o si� pod murowan� arkad� do du�ej hali. Pod�oga
tak�e by�a tu zerwana, barak stawiany by� bez fundament�w i ca�e dno
zalega� piaszczysty grunt, na kt�rym widnia�y �d�b�a trawy. Bia�y kwiatek
krwawnika przeb�yskiwa� tu i �wdzie. Przez powybijane okna wlatywa�y
jask�ki, kt�re mia�y tutaj swoje gniazda.
W g��bi baraku, na lewo od wej�cia, widnia�y stare drzwi. Dla niepoznaki,
ale do�� sztucznie, zastawione one by�y miot�ami i motykami i przywala�a je
ci�ka taczka. Wida� jednak by�o, �e taczka ta dawa�a si� �atwo odsun�� i
�e niejednokrotnie by�a odsuwana. Mimo wszystko jednak taczka by�a za
ci�ka dla Jasia i t�dy nie da�o si� przenikn�� za zamkni�te drzwi. Ale
trudno�ci jeszcze zach�ci�y Jasia do spenetrowania skrytki. Obszed� z
powrotem naoko�o, wlaz� na dach, zwiesi� si� z rynny nad oknem i namacawszy
palcami n�g framug� znalaz� si� nagle siedz�cy na oknie, stamt�d po
drabinie zlaz� na pod�og�.
Rozejrza� si� w ma�ej izdebce o�wietlonej jedynym otworem, a wi�c i
ciemnawej. Na ceglanej pod�odze w k�cie sta� tapczan zbity z kilku desek,
na tapczanie le�a�o troch� s�omy, a na s�omie cz�owiek. Jasio nie zauwa�y�
go w pierwszej chwili, taki by� drobny i p�aski, gubi� si� w cieniu,
przykryty wiejsk� kapot�. Dopiero oswoiwszy si� z ciemno�ci� zobaczy�, �e
ten cz�owiek z olbrzymi� grzyw� czarnych w�os�w nad czo�em patrzy na niego
przenikliwie par� czarnych, pal�cych oczu.
- Kto ty jeste�? - odezwa� si� wreszcie niech�tnym g�osem.
- Ja tak... - odpowiedzia� Jasio - chcia�em panu pom�c. Mo�e co trzeba?
- Mnie nic nie trzeba. Po co� tu przylaz�? - powiedzia� cz�owiek i
odwr�ci� si� od Jasia.
Zapanowa�o chwilowe milczenie. W tym zamkni�ciu �wiat zewn�trzny zdawa�
si� czym� nierzeczywistym i niedost�pnym. Gdakanie kury wlatywa�o tutaj jak
jaki� nadnaturalny odg�os. Na ceglanej pod�odze widnia�y kwadraty �wiat�a.
Jasio nie wiedzia�, co ma robi�.
- Pan chory? - zapyta� wreszcie uprzejmie.
- Nie - odezwa� si� g�os z k�ta. - A mo�e chory. Jak wszyscy.
- Czy pan nie chce ucieka�... czy nie mo�e?
- I nie chc�, i nie mog�.
- Bo�e drogi - westchn�� Jasio - co panu jest?
- By�em ranny - ale rana si� ju� zagoi�a. O, tutaj, na udzie - usiad� do
po�owy na tapczanie, g�os jego nagle nabra� ton�w zainteresowania - tu, w
tym miejscu - pokazywa� przez ubranie. Kapota zsun�a si� z niego, mia� na
sobie brudn� podart� koszul�, spod kt�rej widnia�o chude, ow�osione cia�o.
Nie golona broda otacza�a z�otym cieniem jego woskowe policzki. - Kula
przesz�a na wylot przez mi�nie, nie naruszaj�c ko�ci. Teraz si� wygoi�em.
- Mo�e pan chodzi�? - spyta� Jasio.
- Zapewne tak, ale nie pr�bowa�em.
- Ci�gle pan le�y?
- Tak. Le��.
G�os nieznajomego zagas�, powoli zwin�� si� on znowu jak kawa�ek p��tna,
opad� i przykry� si� kapot�. Znowu w cieniu wida� by�o tylko jego
b�yszcz�ce oczy.
- Bo tutaj to za blisko do wszystkiego... - powiedzia� rozs�dnym tonem
Jasio - tu si� wszyscy kr�c�... Trzeba, �eby pan poszed� dalej.
- Nie mog�em dalej - szepn�� nieznajomy - wyskoczy�em z kolejki w tym
miejscu.
Przy tych s�owach wzdrygn�� si� jak na wspomnienie b�lu.
- I pan Antoni tutaj pana schowa�?
- Aha. Ten str�. On si� nazywa Antoni?
- Tak, pan Antoni. A jego �ona nazywa si� Elwira.
Ranny w milczeniu przyj�� t� informacj�.
- A pan jak si� nazywa? - zapyta� Jasio.
- Ja? Ja si� nazywam... Karol - powoli wym�wi� cz�owiek - nazywa�em si�
Karol, teraz wcale si� nie nazywam.
Jasio za�mia� si� serdecznie.
- Ka�dy cz�owiek musi si� nazywa�.
- A ty, ma�y, nazywasz si�?
- Oczywi�cie. Jestem Jasio - ostatnie s�owa powiedzia� z pewn� dum�.
- I kim jeste�?
- Ja? Jestem taki ch�opiec... ot! Chodz� do szko�y. Moja mamusia pierze.
Moja siostra Runia jest krawcow�...
P�wiat�o i cisza izdebki, towarzystwo i szept chorego upaja�y Jasia w
pewien spos�b. Z dziecinn� wra�liwo�ci� przejmowa� si� nastrojem, powtarza�
teraz ostatnie wyrazy zamy�lony, jak gdyby naprawd� zastanawia� si� nad
istot� swojego bytu:
- Moja siostra Runia jest krawcow�...
Zbli�y� si� do tapczanu i usiad� u st�p le��cego. Tapczan by� wysoki i
Jasio nie dostawa� nogami do ziemi, buja� przez chwil� pi�tami w powietrzu.
- A pan co robi�? - spyta� nagle.
- Robi�em? Nic nie robi�em. Zawsze myli�em si� w kalkulacjach.
Jasio nie rozumia�, milcza� wi�c przez chwil�.
- Czy pan... - spyta� wahaj�co - czy pan z pan�w bandyt�w? Czy
polityczny?
Ranny za�mia� si� cicho i tak jako� rado�nie. Wida� by�o, �e �miech jego
m�g� by� pe�ny i zara�liwy.
- A ty jak my�lisz? - spyta� Jasia.
- Ja my�l�, �e polityczny - powiedzia� Jasio, a potem doda� - pan ma taki
sympatyczny g�os. Ja bandyt�w nie lubi�. Runia m�wi, �e Wacek to pewnie
bandyta, ale on nawet nie potrafi�by. On bidny taki... Czasem tylko drzewo
kradnie w m�ochowskich lasach. Ale co ma robi�, jak nie ma opa�u?
- Pewnie. Co ma robi�? - powt�rzy� Karol.
- A w niedziel� pojedziemy do Podkowy Le�nej - nagle wypali� Jasio.
- Do Podkowy Le�nej? - zapyta� znowu zmienionym g�osem Karol.
- Tak. Pojedzie Runia i panna Lodzia, i pan Wojciech, i pan Stach, i
ja... na ca�y dzie�. We�miemy flach� bimbru...
- O! - westchn�� Karol - ty pijesz w�dk�?
Jasio zawstydzi� si�.
- Czasami.
- Lepiej jest nie pi� - powiedzia� Karol - chocia� kto tam wie, co
lepiej.
Znowu milczeli.
- Wiesz, Jasiu, tam w Podkowie jest na brzegu lasu jedna willa.
Drewniana, taka na ��to malowana. Teraz tam nikt nie mieszka. Pusta.
Rozumiesz?
Jasio ze zdziwieniem popatrzy� na rannego.
-