2373

Szczegóły
Tytuł 2373
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2373 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2373 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2373 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tytu�: "Stara cegielnia" Autor: Jaros�aw Iwaszkiewicz PWZN "Print 6" Lublin 1996 Przedruku dokonano na podstawie pozycji wydanej przez Wydawnictwo "Czytelnik" Warszawa 1969 1 1 98 0 0 108 1 ff 1 32 1 By� letni, ch�odny cho� s�oneczny dzie�. Wiatr d�� porz�dny. Pan Antoni, str� starej cegielni, wyjrza� przez okno swojej izdebki i zobaczy� m�odego cz�owieka stoj�cego nie opodal. Nie lubi�, jak si� tutaj kr�cili niepotrzebni ludzie, i wci�gn�� z niezadowoleniem powietrze. M�ody cz�owiek sta� plecami do pana Antoniego i gapi� si� na budynek szkolny, znajduj�cy si� po przeciwnej stronie drogi. Antoni przypatrzywszy si� mu skonstatowa�, �e jest to jaki� obdartus, i jeszcze silniej si� zmarszczy�. Ch�opiec mia� na sobie za kr�tkie spodnie, granatowe w paski, z odmienn� �at� na siedzeniu, na to nadzian� ciasn� popielat� kurteczk�, od porz�dnego niegdy�, sportowego ubrania i nasuni�ty na g�ow� kaszkiet, spod kt�rego stercza�y zaczerwienione uszy. Obdartus odwr�ci� si� ku oknu i wtedy pan Antoni spostrzeg�, �e pod szar� kurtk� ma on owini�t� szyj� w�skim w��czkowym szalikiem r�owego koloru, kt�ry stanowi� raczej dziwaczn� ozdob� ni� praktyczne dope�nienie stroju. M�ody cz�owiek mia� jedno tylko oko. Nie podoba�o si� to Antoniemu. Chrz�kn��, powsta� ze sto�ka i wyszed� przed dom. Poniewa� wyj�cie z izdebki znajdowa�o si� z innej strony, od strony glinianek, straci� m�odzie�ca z oczu. Gdy okr��ywszy r�g domu znalaz� si� przed swoim oknem, ch�opiec ju� siedzia� na ma�ej drewnianej �aweczce pod �cian�. U�miechn�� si� i pozdrowi� uprzejmie pana Antoniego. Ten jednak pozosta� nieprzejednany. Zatrzyma� si� i chwil� podejrzliwie spogl�da� na nieznajomego. - Co pan tu uwa�a? - zapyta� wreszcie z wysoka. M�ody cz�owiek raz jeszcze zdj�� kaszkiet. Spod czapki ukaza�y si� w�osy g�ste i sztywne, r�wne jak druty i starannie przyczesane. Czo�o mia� nieco �ci�ni�te, w�skie i wysokie, twarz kr�g�� i dobrze ogolon�, a jedyne oko, czarne i b�yszcz�ce, u�miecha�o si� �agodnie. - Tak - powiedzia� �agodnym barytonem - odpoczywam. - Nie ma pan to gdzie indziej miejsca na odpoczynek? - O, przecie panu tych mur�w nie ugryz� - odpowiedzia� m�ody i spojrza� pogardliwie na otoczenie. Rzeczywi�cie nie by�o tam czego pilnowa�. �aweczka, na kt�rej siedzia� przyby�y, sta�a pod czerwonym, bardzo zniszczonym murem starego kantoru cegielni, w kt�rym mie�ci�a si� izdebka str�a. Dach na ca�ym budynku zapad� si�, okna powybijane �wieci�y pustkami. Opodal w stron� glinianek sta� zapadaj�cy si� okr�glak z rozsypuj�cymi si� ceg�ami, by�a to podstawa dawnego komina rozbitego w czasie wojny. A dalej a� do kolejki i za jej torem ci�gn�y si� glinianki, ma�e, g��bokie stawki pe�ne zmarszczonej lazurowej wody. Tworzy�y one pejza� g�rski, osamotniony i przykry w tym momencie silnego zachodniego wiatru. Po drugiej stronie kantoru przechodzi�a droga do Pruszkowa. Za ni� widnia� d�ugi rozwalony barak, te� nale��cy dawniej do cegielni, �a�osny, opuszczony budynek - a w jednym z nim rz�dzie nagle porz�dny, dwupi�trowy gmach szko�y z czterema �wierkami przed oknami, ogrodzony solidnymi drewnianymi sztachetami, pomalowanymi na zielony kolor. Dawniej podwaja� te sztachety akacjowy szpaler, ale nie podcinane akacje wyros�y na du�e drzewa i unios�y wysoko swoje k�dzierzawe g�owy. Ca�e to otoczenie wygl�da�o jak bukiet zielony i wyrywa�o si� na tle r�wnych, zaniedbanych p�l i le��cych od�ogiem teren�w otaczaj�cych stare glinianki. - Jeszcze by si� tu niejedno da�o ugry�� - powiedzia� pos�pnie pan Antoni - ale tylko �e nie dam. M�odzieniec gwizdn�� w odpowiedzi. Antoni niespodziewanie odezwa� si� innym tonem: - Posu� si� pan. M�odzieniec skwapliwie przetar� przykr�tkimi spodniami szorstk� desk� i stary usiad� obok niego na �awce. - Wiatr - powiedzia� po chwili. - Nie ma tu jakiej roboty? - spyta� ch�opiec. - E, sk�d tu robota? Tu si� wszystko rozpada. - No, tu tak, na cegielni. Ale, tak w og�le? - Pan nietutejszy? - Tutejszy, pruszkowski, ale z tamtej strony. Od �bikowa. Stary skr�ci� papierosa, wydobywszy tyto� w blaszanym pude�ku. M�ody patrzy� bez przerwy na budynek szkolny. Stare domostwo o prostych, �adnych liniach, z prostym dwuspadowym dachem przeb�yskiwa�o ��tym tynkiem pomi�dzy czarnymi, du�ymi �wierkami. - Szko�a - powiedzia� nieznajomy. - A szko�a. - mrukn�� Antoni. - A na drugim pi�trze kto tam mieszka? - powoli cedzi� jednooki. - Mieszkaj�. Lokatorzy. - Czy to tam ta krawcowa mieszka? - A czy ja wiem? Nie godzi�em si� tam na str�a. Mieszka. Ch�opiec si� zniecierpliwi� nie�yczliwym tonem starego i spojrza� na niego niech�tnie swoim jedynym okiem. - C� pan taki nieu�yty - jak i nie cz�owiek. - A pan po co� tu przyszed�? Na przeszpiegi? - Przyszed�em, bo chcia�em. Patrzcie no go... - Po co pan tu �azisz. Roboty tu nijakiej nie ma. Ca�y ten dialog wypowiedziany by� z obu stron spokojnym, r�wnym tonem i bez akcentu gniewu. Rozm�wcy spojrzeli na siebie. - O, panie Antoni - powiedzia� nagle przeci�gle jednooki - co pan sobie my�li. B�dzie mi pan tutaj imponowa�. Ja pana znam od dziecka. - Ja pana nie znam. - Mojej matki pan. nie zna�? Mielczarki? Co sklepik mia�a za stacj�? Opowiada pan! - A to� pan Mielczarki syn? Nie pami�tam. Tyle was si� tu kr�ci. - Ju� by� pan i po tym pozna� - pokaza� na oko - ale� pan nieu�yty. - A do czego pan mnie u�y� chcia�e�? - Wyszed�em. Tak, na spacer. Chc� sobie odpocz��. A pan mnie jakby i wygania�. - A sied� pan sobie z Bogiem. Wypoczywaj. Taki m�odziak i wypoczynku potrzebuje. - No, i co? Krawcowa ta mieszka tutaj? - Mieszka, powiedzia�em, �e mieszka. - Sama mieszka? - Z matk� i z bratem - takim tam ma�ym szczeniakiem. - A teraz chyba w domu siedzi? - Pewnikiem. - A robot� ona ma? - Czy ja wiem? Ja kiecek nie szyj�. - O! - M�wi�, �e si� z nauczycielem - z tej niby szko�y - kochaj�. - O! To drugie "o" zabrzmia�o raczej bole�nie. M�ody cz�owiek wsta� teraz i sta� taki skurczony pod wiatrem, kt�ry opina� na nim popielat� kurtk�. R�owa w��czka szalika dr�a�a lekko, targana powiewem czy oddechem m�skiej piersi. Mia� jakie� dwadzie�cia pi��, sze�� lat. - To pan jest Mielczarek? - Wacek, Wacek Mielczarek. - A matka nie �yje? - Aha, umar�a. Rok b�dzie na jesieni. - A pan co? - A ot tak! Na wolno�ci. Antoni podejrzliwie spojrza� na ch�opca. - No, id� pan, id� pan! Z Bogiem - powiedzia�. Wacek niech�tnie odwr�ci� si� ku str�owi. Popatrzy� na niego z komicznym smutkiem i pokiwa� g�ow�. - Pan musisz tu mie� jakie dolary zamurowane w tych ceg�ach, ludzi pan odp�dzasz, jak ten pies. Antoni poruszy� w�sikami. - Od ps�w mi nie wymy�laj, psia twoja morda. Jeszcze bym ci inaczej powiedzia�, �ebym nieboszczki mamusi nie by� zna�. Id� st�d. Wacek wzruszy� ramionami, zrobi� w ty� zwrot; z r�kami w kieszeniach wyszed� na drog�. Zimno by�o. Antoni wr�ci� do izdebki. Przez okna wida� by�o drog� ku Pruszkowowi i Wacka id�cego ni�. Skurczony, pochylony, z g�ow� opuszczon� na piersi oddala� si� szybko i Antoniemu nagle zrobi�o si� �al ch�opca. - Co on z tym okiem? - powiedzia� - a stara Mielczarka fest by�a kobieta, tylko j�zyk mia�a pod�y. - I usiad� znowu przy stoliku. Odwiedziny nieznajomego zirytowa�y go mimo wszystko. W�szy� tutaj jak�� sprawk� Elwiry. Niejednego ju� tutaj przecie przysy�a�a, aby go niepokoi� - a teraz dawno si� nie odzywa�a. Nie lubi� takiej ciszy przed burz�. Po pauzie figle Elwiry by�y szczeg�lniej bolesne, a awantury szczeg�lniej g�o�ne. A teraz ju� chyba jakie p� roku min�o, jak go szanowna ma��onka nie odwiedza�a. B�dzie p� roku, bo to by�o jako� w karnawale, potrzebowa�a na gwa�t pieni�dzy. Ale� by�a heca! - Byle tylko teraz jak najd�u�ej j� diabli trzymali z daleka ode mnie - powiedzia� do siebie - p�ki ten tam le�y. Bo gdyby babsko... nie daj Bo�e. Podni�s� si� ze sto�ka i pocz�� rozpala� pod piecem, pora gotowania obiadu zbli�a�a si�. Ju� czwarty rok tu mieszka w takiej samotno�ci; a dawniej to te� weso�o tu nie by�o. Cegielnia opuszczona ju� chyba z pi�tna�cie lat, po wyczerpaniu ostatniej glinianki. Drewniane stropy i dachy suszarni dawno rozebrane przez mieszka�c�w przedmie�� na opa�, w�a�ciciel teren�w gdzie� wyjecha�, kiedy wr�ci, nie wiadomo, a on jakim� cudem tutaj sobie mieszka. Kartofle rodz� si� wko�o glinianek jakie takie, i jako� tak si� �y�o i nawet by�o spokojnie, dop�ki ten... Pan Antoni spojrza� w stron� szko�y, ale Wacka ju� nie by�o wida�, natomiast panna Klara wysz�a z domu do miasteczka. Wiatr wydyma� jej bia�� sukienk� i s�omkowy kapelusz musia�a trzyma� obu r�koma. Antoni patrzy� jaki� czas, jak sz�a drobnym, r�wnym krokiem. Dopiero teraz domy�li� si� wszystkiego. - To on do niej przychodzi�. Chwa�a Bogu, �e nie do mnie. Wniosek ten potwierdzi�a mu ca�kowicie wizyta ma�ego Jasia, brata panny Klary, kt�ry go odwiedzi� po po�udniu. Jasio mia� lat oko�o dziesi�ciu i teren starej cegielni by� wymarzonym miejscem jego zabaw i szale�stw. Przychodzi� te� cz�sto do pana Antoniego, pod jego opiek� zostawia� swoje proce i w�dki, pomaga� mu r�ba� drzewo i w og�le lubi� przebywa� w atmosferze zapuszczonych, na p� wal�cych si� mur�w. Ostatnio wszak�e pan Antoni by� cz�sto w z�ym humorze i odp�dza� Jasia od cegielni. Szko�a by�a nieczynna latem i Jasio nie mia� �adnego zaj�cia, czasami go tylko siostra pos�a�a z robot� do kt�rej klientki poza tym mia� u�ywanie. Lata� wi�c na glinianki, k�pa� si� po ca�ych dniach i �apa� ryby na w�dki. Mia� te� tutaj ca�� kompani� wyrostk�w. Jasio stan�� dzisiaj przed panem Antonim, spojrza� na niego swoim przejrzystym, jasnym wzrokiem i podskakuj�c troch� - nigdy nie m�g� usta� spokojnie na miejscu - zawo�a�: - A ja wiem, kto u pana dzi� by�, wiem, wiem. Widzia�em. - Co� widzia�? - pan Antoni spojrza� niespokojnie. - Widzia�em! - Jasio okr�ci� si� na pi�cie. Wacek by� u pana. - Wacek? A sk�d znasz tego �lepca? - Tego �lepca! Pan Antoni jest niedobry - Jasio znowu si� okr�ci�. - St�j�e spokojnie, naprawd� - warkn�� pan Antoni. - A po co? - spyta� Jasio. - Sk�d znasz tego w��cz�g�? Co to za jeden? - Wacek? To m�j przyjaciel. Razem ryby �apiemy. - �adne zaj�cie. Czy on nijakiej pracy nie ma? - On? Och, on zawsze zaj�ty. Klarunia m�wi... - To i panna Klara go zna? - Klarunia? Nieee... ale on by tak chcia� j� pozna�. On mnie prosi�, �eby si� m�g� z Klar� spotka�... - Skaranie boskie, b�dziesz siostr� z pruszkowskimi �obuzami zapoznawa�. - A ona to niby nie zna pruszkowskich �obuz�w? A Wacek wcale nie jest �obuzem. - Obdartus... - warkn�� pan Antoni kr�c�c papierosa. - Och, pan Antoni tak�e nie elegant. - Ty si� najlepiej na tym znasz! - Pan Wojciech - to elegant! Jasio badawczo patrzy� na starego powiedziawszy te s�owa, a w oczach jego zab�ys�y niedobre ogniki, ale zgasi� je pr�dko i zn�w podskakiwa�, uderzaj�c w blat sto�u no�ykiem, kt�ry trzyma� w r�ce. - G�upi� ze swoim Wojciechem - mrukn�� Antoni. - Te� znalaz� eleganta! Za moich czas�w to ch�opcy byli eleganccy. - U pana Potockiego w Peczarze? - zapyta� z udan� naiwno�ci� Jasio. Zna� on doskonale wszystkie opowiadania starego str�a, kt�ry niegdy� by� kozakiem u Potockich. - A jakby� wiedzia� - zirytowa� si� stary i tupn�� nog� obut� w d�ugi but - jakby� wiedzia�. Co mi tam tw�j pan Wojciech. Jasio kr�ci� si� po izdebce, zagl�daj�c we wszystkie k�ty. Podni�s� pokryw� garnuszka, kt�ry sta� na wygas�ym piecu. - O, kartofle. - powiedzia� - czy to pan chowa na kolacj�? - Na kolacj� - odpar� Antoni z wielk� niecierpliwo�ci�. - No, dosy� ju� - doda� - nie kr�� mi si� tutaj i zmykaj p�ki� ca�y. Do widzenia. Jasio spojrza� spokojnie i z ca�� ufno�ci� na starego przyjaciela. Naprawd� dziwi� si� jego z�emu humorowi. - Pan Antoni si� zmieni� - powiedzia� - dawniej mnie tak nigdy nie wygania�. Antoniemu �al si� zrobi�o ma�ego. - Dzisiaj wiatr, rybki bra� nie b�d�. - Nie mam robak�w - odpowiedzia� Jasio i wzruszy� ramionami. Wyszed� przez sionk� zawalon� gratami i zarzucon� opad�ymi ceg�ami przed dom, sk�d by� widok na glinianki. Dwa jeziorka le�a�y przed tras� kolejki elektrycznej, trzy le�a�y za ni�. Ka�de z nich mia�o inny charakter. Pierwsza glinianka, po�o�ona troch� na lewo, by�a p�ytka i taka jaka� bez wdzi�ku, niby bajoro na brudnym podw�rku. Druga, w g��bi na prawo, by�a prze�liczna, do po�owy zaro�ni�ta szuwarami i trzcin� mia�a w sobie co� romantycznego. Jasio, nie umiej�c nazwa� jej zalet, kocha� j� przecie� ponad inne, chocia� ryby bra�y najlepiej w tej nast�pnej, ju� za kolejk�. Najwi�ksza le�a�a najdalej, by� to ju� staw prawdziwy i tam si� k�pa�o w gor�cy dzie� letni p� Pruszkowa. W tej chwili w�a�nie przechodzi� podw�jny wagon kolejki, poryw wiatru rozochoci� Jasia, przej�� jego w�t�e cia�o zdrowym ch�odem. Rzuci� si� do biegu i p�dem min�wszy obie glinianki z tej strony kolejki, przelecia� przez tor, okr��y� najmniejszy stawek, na prawo, drobny, ale otoczony jak gdyby wzg�rzami, i wreszcie powr�ciwszy t� sam� drog�, stan�� znowu przed opuszczonym kantorem. Ba� si� gniewu pana Antoniego, wi�c skoro us�ysza� jego kroki, uskoczy� za w�gie�. Pan Antoni poci�gaj�c nosem, trzymaj�c w r�ku rondelek z kartoflami powoli wyszed� od siebie, przeszed� za dom i przez drog� skierowa� si� w stron� baraku. Barak sta� po drugiej stronie drogi naprzeciw kantoru zupe�nie rozwalony. Na murach cz�ciowo nie by�o ju� dachu, tylko lewa strona jeszcze jako� trzyma�a si� na pot�nych bierwionach, wida� by�o po solidnej budowie staro�ytno�� jej pochodzenia. Naoko�o mur�w le�a�y kupy spad�ych cegie� i kawa�k�w kamieni, framugi okien niegdy� tynkowane biela�y na tle czerwonych �cian, tkwi�y zupe�nie bez szkie�, miejscami bez ram; drzwi barak nie posiada�. Antoni znik� w jednym z otwor�w. To zaciekawi�o Jasia, dawno ju� nie odwiedza� opuszczonego budynku, a teraz pomkn�� do� i jak gdyby pierwszy raz go spostrzeg�, galopem obieg� dooko�a, z pocz�tku z prawa na lewo, a potem z lewa na prawo. Zatrzyma� si� nagle przy p�nocno-zachodnim naro�niku i podni�s� g�ow�. Wydawa�o mu si�, �e dolatuj� do� st�umione g�osy. W rogu widnia�o od p�nocy du�e pod�u�ne okno. Mie�ci�o si� ono pod samym okapem ocala�ego w tym miejscu dachu i trudno by�o co� tam dojrze�. Ale w samym rogu muru sta�y resztki jakiej� �elaznej drabinki - wystaj�ce kamienie dope�nia�y komunikacji i Jasio w pi�� minut wdrapa� si� na dach, z dachu pochyli� si� nad oknem, ale i st�d zajrze� nie m�g� do �rodka, natomiast dosz�y go wyra�nie dwa g�osy, jeden g�os pana Antoniego, m�wi�cy kresowym, �miesznym dla Jasia akcentem, drugi by� zupe�nie nieznajomy, pe�ny, i cho� t�umiony, to d�wi�czny. - M�wi� panu - m�wi� nieznajomy - kto� po dachu chodzi. - Ale, panie kochany, jedz pan - m�wi� Antoni wiatr taki dzisiaj, a� strach. Pewnikiem oderwa� kawa� papy z dachu i tak ni� �opocze. To przecie� tu wszystko wali si�. - �eby tylko kto nie by�. - Kt� mo�e by�? Chyba wariat po wal�cym si� dachu by si� p�ta�. Jasio widzia� tylko ko�ce drewnianej drabiny wystaj�cej z okna. G�osy zamilk�y, widocznie jednak skryci w baraku ludzie przestraszyli si� jego krok�w. Powoli, staraj�c si� st�pa� jak najciszej, zszed� z dachu i leciutko skoczy� na piasek. Ca�y barak obro�ni�ty by� doko�a �opianami, krzakami je�yn i tarniny, mo�na by�o skry� si� w ich g�szcz bardzo �atwo. Jasio te� tak uczyni�, ukry� si� w g�stych krzakach tu� pod oknem, z kt�rego stercza�y ko�ce drabiny. Ale nic nadzwyczajnego nie zauwa�y�. Ju� mia� si� wycofa� ze swojego stanowiska, kiedy zainteresowa� go ten tajemniczy �wiat ogl�dany pod g�szczem zaro�li. Ziemia pod krzakami by�a ubita, wydeptana stopkami owad�w, widnia�y na niej mr�wcze �cie�ki, gdzieniegdzie le�a� z�oty listek tarniny; Jasio spostrzeg� ma�e szare pi�rka, g�adkie i wyko�czone, podobne do pi�r drukowanych na niekt�rych szkolnych kajetach, tylko o wiele pi�kniejsze, jakby w srebrze wykute. Pod zwis�ymi baldachimami li�ci �opucha by�o zacisznie i cienisto, wiatr nie dochodzi�, ma�e �uczki �azi�y po szypu�kach. Jasio wpe�z� g��biej w krzaki, gdzie le�a�o par� kamieni, usiad� i da� si� uko�ysa� ciszy. Niebo poprzez �opuchy i ga��zki zdawa�o si� jakie� inne, dost�pniejsze i bledsze ni� zwykle. Nagle krzaki zaszele�ci�y. Jasio my�la�, �e to jaki� pies wpad� w zaro�la i chc�c go nastraszy�, przerzuci� si� na czworaki. Czeka� chwil�, a� nagle g�stwina si� rozchyli�a i r�wnie� na czworakach pe�zn�cy ukaza� si� Wacek. Jasio wrzasn�� rado�nie, ale Wacek po�o�y� palec na ustach i sykn�� przeci�gle. Jasio zamilk� natychmiast i podpe�z� do jednookiego przyjaciela. - Co ty tu robisz? - spyta� Wacek szeptem. - Nic. Podpatruj�. A ty? - Ja mam tu sw�j interes. Po co� ty tu wlaz�? - Co za interes? Powiedz! - Aha, aby� rozgada�. - To ja ci powiem, co wiem. - A co wiesz? - �e ty za Klaruni� latasz. - G�upstwo. Mo�esz to wiedzie�. - Ale ja wiem inne sprawy. - Powiedz. - A ty powiesz? - Teraz takie czasy, �e nic nikomu ani mru-mru. - Ale mnie? - Szczeniak jeste�. - O! Ale milcze� umiem. - Nie powiesz nikomu? - Nikomu. - Ani mamie? Ani pannie Runi? - Et, babom? - Ani �adnemu koledze? - Komu? Je�eli ty wiesz... - Nie powiesz? - Nie powiem. - Jak kochasz Boga i Przenaj�wi�tsz� Pann�? - Jak Boga kocham. - Jak kochasz Pruszk�w? - Jak kocham Pruszk�w. Gadaj. - Mam tu pod kamieniami co�. - Co? - Co�. - Z�oto? - E, osio� jeste�. - Bro�? - Tak, rewolwer... - Poka�. - Zakopany. - Jaki? - Brauling. - Sk�d masz? - Zdoby�em we wojn�. - Cyganisz! - Dalib�g. - Lipa. - Teraz ty gadaj swoje. - Tylko chcia�bym zobaczy�. Odkop! - Te� co�. Co tu robi�e�? I �eby� si� nie wa�y� tu kopa�, bo ci�... - tu Wacek zrobi� tak� min� i oko jego tak zab�ys�o, �e Jasio poczu� dreszcz na sk�rze. - Nie, daj�e spok�j. Za kogo ty mnie masz? - powt�rzy� ulubione s�owa siostry. - Za szczeniaka. - Obiecuj� ci - Jasio powiedzia� to bardzo uroczy�cie. - No, pami�taj - powiedzia� Wacek udobruchany. W k��tni swojej zapomnieli o szepcie i przeszli na mow� g�o�n�, niekt�re okrzyki rozlega�y si� dono�nie. Jasio rozchyli� ga��zie tarniny i pokaza� Wackowi ocala�e okno baraku. - Widzisz to okno? Tam si� kto� ukrywa. - Kto? - Nie wiem. Pan Antoni tam by� tylko co z wa��wk�. - Eee - niedowierzaj�co przeci�gn�� Wacek. - Doprawdy? Nie wierzysz - to popatrz! - i niewiele my�l�c, Jasio schwyci� u�amek ceg�y le��cy pod krzakiem i rzuci� nim w okno. W po�piechu rzucony pocisk nie trafi� w cel, ale g�ruj�c nieco spad� na dach nad oknem, przez co ha�as by� jeszcze wi�kszy. Natychmiast ponad drabin� ukaza�a si� twarz pana Antoniego. Gro�nym g�osem zawo�a�: - Kto tam si� ciska? Jasio od razu powsta� na nogi i powiedzia� czelnie: - To ja! W kota ciska�em, po dachu si� szwenda. - Kot? - Tak, jaki� taki obdarty. - To pewnie on ha�asowa�. - A pewnie. Na wr�ble poluje. Nagle pan Antoni przypomnia� sobie sw�j gniew i warkn�� mocno: - Zawsze tam wyro�niesz, gdzie ci� nie posiej�. Zmykaj mi st�d. I to od razu. Ju� ci� nie ma. Jasio zanurzy� si� w krzaki i trafi� na przyjaciela; kt�ry le�a� na spodzie, p�aski i przytulony do ziemi jak w��. - To ci heca! - szepn�� Jasio w samo ucho Wacka i le�eli czas jaki� nieruchomo jak belki na dnie. �opiany i tarniny porusza�y si� nad nimi przez chwil�. - Tam kto� jest - szepn�� Jasio. - Pewnikiem - odpowiedzia� Wacek - ale daj mu spok�j. Teraz nie trzeba tego �ledzi�. - My�lisz, �e to nasz? - A kto by m�g� by�? - To prawda. Ach, Bo�e, �eby to kto nie zw�cha�. - Rzeczywi�cie. Nie kr�� si� ty tutaj. - Zwiewajmy. - Dok�d? - Chod�, wyk�piemy si�. - Zimno. - E tam, zimno! Lato jest. Sierpie�. To nawet zdrowo. - Zdrowo? No, to jazda. Prze�lizn�li si� popod krzakami, wzd�u� muru baraku, potem przez drog�, obok kantoru i hajda na glinianki. Glinianka k�pielowa - to by�a ta ostatnia. Pomimo ch�odnego popo�udnia nad brzegiem obszernego basenu zebra�a si� garstka os�b. By� brodaty emeryt z Komorowa, kt�ry codziennie si� k�pa�, ta elegancka pani z Ostoi, kt�ra si� ubiera�a nad t� gliniank� jak na najmodniejsz� pla��, w gumowym czepeczku i cudacznym kostiumie z bia�o-czarnej we�ny z czerwonym kwiatem u boku. Poza tym opalone nagusy - ca�a granda pruszkowska roi�a si� po brzegu rzadko wchodz�c do wody, kt�ra by�a zimna. Wacek z Jasiem rozebrali si� szybko. Z ca�ej k�pieli Wacek najbardziej lubi� ten moment, kiedy sk�ada� z siebie zbiedzone swoje �achy i zostawa� tylko w czarnych bawe�nianych spodenkach, kt�re mu s�u�y�y tak�e za kalesony. R�wna� si� wtedy ze wszystkimi, ba, nawet przewy�sza� innych, gdy� by� wspaniale zbudowany. Nie trac�c nic ze swej m�odzie�czo�ci, kszta�ty jego poci�g�e i pi�kne wyra�a�y wielk� si��. Pot�ne bicepsy harmonijnie ��czy�y si� ze smuk�� szyj�, kt�rej nie przykrywa�a r�owa krajka szalika, a g�owa nabiera�a sensu i dumy, znakomicie osadzona nad wspania�� tarcz� piersi. Nawet ten blondyn, kt�ry przed wojn� by� oficerem, a teraz pracowa� w "ligenszafcie", nie by� tak pi�knie zbudowany i gas� wobec pot�gi Wacka. Wackowi ten moment rozebrania si� wiele wynagradza�, przede wszystkim utrat� oka, potem izdebk� nad dawnym sklepikiem matki, gdzie dotychczas mieszka�, mr�z zimowy i pobicie przez gajowych, kt�rym si� kiedy� nieopatrznie da� w r�ce podczas licznych kradzie�y le�nych. Tote� mimo ch�odu i mimo �e br�zowa jego sk�ra pokry�a si� w kr�tkim czasie g�si� sk�rk�, przechadza� si� nago na wysokim brzegu glinianki tam i z powrotem tak, aby go dostrzeg�a i granda z Pruszkowa, i emeryt z Komorowa, a zw�aszcza elegantka z Ostoi. Z ty�u, na plecach, mniej wi�cej gdzie si� ko�cz� �ebra, mia� spor� blizn�, jak gdyby od g��bokiego przeci�cia. Na pytania Jasia za ka�dym razem inaczej obja�nia� jej pochodzenie: a to, �e si� urodzi� ju� z t� blizn�, bo jego matka b�d�c w ci��y asystowa�a przy b�jce, gdzie jeden ch�opak drugiego pyrn�� no�em; to znowu� w tamt� wojn�, kiedy by� jeszcze ma�ym dzieciakiem, �o�nierz pchn�� go bagnetem, to znowu�, �e w czasie po�aru skaka� ze stodo�y, gdzie w�wczas nocowa� na sianie z jedn� dziewuch�, i zaczepi� si� o �elazny hak - za ka�dym razem blizna powstawa�a z innego powodu, a Jasio zawsze si� o ni� na nowo pyta�. Mia� on w tym tak�e swoje powody: o ile dla Wacka rozbieranie si� by�o tym wa�nym momentem nabierania znaczenia, o tyle Jasio cierpia� bardzo zrzucaj�c koszulk�. Cia�o mia� w�t�e, r�ce i nogi chude i szczup�e jak patyki, obci�gni�te bia�� i martw� sk�r�, na kt�rej pod wp�ywem ch�odniejszego powietrza powstawa�y fioletowe plamy. A przy tym uczucie wrodzonej wstydliwo�ci czyni�o mu w�asn� nago�� najprzykrzejsz� m�czarni�. Dla odwr�cenia uwagi Wacka od swego n�dznego cia�a zadawa� mu pytania dotycz�ce jego pot�nej machiny - a wi�c najcz�ciej przychodzi�a kwestia owej blizny. Dzisiaj Jasio cierpia� bardziej ni� kiedykolwiek od zimnego powietrza. Sk�ra pokry�a si� plamami, n�ki i r�ce obwis�y bezw�adnie jak cz�onki lalki. Na wspania�ych plecach Wacka blizna nabra�a jak gdyby �ycia, o�wietlona zachodz�cym s�o�cem i owiana wiatrem. Na br�zowym tle jej bia�awa plama jak gdyby poczyna�a �y� �yciem gwiazdy. Jasio znowu wi�c zapyta�: - Wacek, Wacek, powiedz wreszcie, kto ci� no�em r�bn��? Wacek odwr�ci� si� ku niemu u�miechaj�c si�. W tym u�miechu k�ty warg jego w�skich podnosi�y si� w g�r� ukazuj�c bardzo bia�e, mocne z�by. W twarzy jego przy tym b�yska�o co� kociego. - Chcesz wiedzie�, ma�y? - powiedzia� - mog� ci powiedzie� teraz naprawd�, kiedy nas wi��e wsp�lny sekret. Pyrn�� mnie, bo pyrn��, ale ju� jego to robaki orz�. - Ojej - przestraszy� si� Jasio. - Ale? - Nie ale, tylko tak jest - powiedzia� Wacek i nagle skoczy� do wody. Wynurzy� si� z fali parskaj�c i chlipi�c nosem i potem �adnie "po kozacku" wynurzaj�c si� do p� cia�a z wody i klapi�c ozdobnie d�oniami pop�yn�� na �rodek sadzawki. Zdziwiony Jasio obejrza� si� i spostrzeg�, �e nad gliniank� przysz�a jego siostra z narzeczonym. - Klaruniu - zawo�a� - wyk�p si�. Panna Klara wzruszy�a ramionami. Sz�a w ten spos�b brzegiem glinianki, �e od razu mo�na by�o si� domy�li�, �e chce uchodzi� za zjawisko. St�pa�a drobnym krokiem i ostro�nie, jak gdyby nios�a uwa�nie swoj� kobieco��. Bia�y p��cienny kapelusz przykrywa� jej proste, ciemne w�osy. D�onie o wysmuk�ych palcach d�wiga�a jak gdyby z trudno�ci�, jak dwa wielkie kwiaty, falowa�a jak odaliska. Na te d�onie wci�gn�a - sk�d ona je teraz wydosta�a? - czarne koronkowe mitenki, a sukienk� mia�a bia�� w niebieskie kwiatki. Na szyi zawi�zana w�ska ��ta wst��eczka d�ugimi ko�cami igra�a z ustaj�cym wiatrem. Panna Runia kokieteryjnie odwraca�a g�ow�, okr�caj�c szyj� jak kura, i spogl�da�a ku wysokiemu, jasnemu dryblasowi, swojemu narzeczonemu, kt�ry by� jednocze�nie nauczycielem w szkole, tej co si� mie�ci�a naprzeciwko cegielni. W ca�ym wzi�ciu si� Runi pozna� mo�na by�o jedn� z "najszykowniejszych" os�b Pruszkowa. Id�c �mia�a si� do pana Wojciecha: jej wycieczka na glinianki by�a figlem po prostu, ona - na gliniankach! Ale w tej chwili wzrok jej pad� na elegantk� z Ostoi i troch� spowa�nia�a. - Nie wiedzia�am, �e tu mo�na spotka� takie szykowne kostiumy! - powiedzia�a do Wojciecha. S�owo "szykowny" wymawia�a ze specjaln� lubo�ci� i bardzo dok�adnie, wida� by�o ono najstarszym mieszka�cem jej s�ownika. W og�le m�wi�a bardzo dok�adnie, lubuj�c si� sw� dykcj�, przeci�gaj�c i starannie odr�niaj�c wszystkie � i �; zatrzyma�a si� chwilk� i popatrzy�a na sin� wod�. Nie zaniedba�a przy tym unie�� lewej nogi na palce i pokr�ci� ni� troch� tam i z powrotem. Wygl�da�a bardzo zgrabnie i pan Wojciech spogl�da� na ni� z wielk� przyjemno�ci�. Wacek powr�ci� ze �rodka glinianki i natrafiwszy na dno u brzegu powraca� pieszo ku miejscu, gdzie le�a�y jego rzeczy. Wo�a� na Jasia: - Chod� do wody, zmarzniesz na powietrzu. Wacek w �wietle pod�u�nych promieni s�o�ca wygl�da� efektownie i Runia zwr�ci�a si� do brata: - Kt� to ci� wo�a? Jasio z kolei wzruszy� ramionami. - Niby to nie znasz. Wacek bezoki. - Ach, to on. Nie dostrzeg�am jego oka. A w wodzie inaczej wygl�da. Wacek wyszed� na brzeg. Nago�� tak go odmieni�a, �e sta� si� pewny siebie i dope�ni� tego, o czym dawno na pr�no marzy�, przedstawi� si� pannie Klarze; podszed� do niej i wyci�gn�� mokr� d�o�. - Mielczarski jestem - powiedzia� - dawno ju� pani chcia�em si� przedstawi�. Przyja�ni� si� z pani bratem. - Och, taki przyjaciel. Runia za�mia�a si�. Jasio got�w by�by schowa� si� pod ziemi�. Mokry trykot okleja� �ci�le biodra Wacka i odznacza� wyra�nie jego genitalia. Jasio wstydzi� si� tego przera�liwie - i po prostu zdumiewa� si�, �e ten szczeg� nie przeszkadza ani Wackowi, ani siostrze. Wacek przedstawi� si� i panu Wojciechowi. Nazywa� si� naprawd� Mielczarek, ale przedstawi� si� jako Mielczarski. Jasio nic nie rozumia�. Klara ju� dawno zna�a Wacka z widzenia, ale zawsze m�wi�a o nim z najwy�sz� pogard� i nie chcia�a nawet o nim s�ysze�, kiedy Jasio opowiada�. Nazywa�a go z�odziejem i no�ownikiem. A teraz - Jasio to spostrzeg� natychmiast wyraz �yczliwo�ci i zainteresowania igra� w oczach Klary. Ca�e towarzystwo usiad�o na brzegu glinianki na wyschni�tej trawie i zacz�li rozmawia�. Wacek dygota� z zimna, nie wk�ada� jednak koszuli. Jasio mu to przypomnia�: - Wacek, w�� koszul� - z�by ci szcz�kaj�. Ale Wacek uda�, �e nie s�yszy. - O, pani to mnie dawno pewnie pami�ta - m�wi� do Klary - zapewne mnie pani jeszcze z okiem przypomina. - Ach, rzeczywi�cie - m�wi�a pieszcz�c si� Klara - i sk�d�e to zdarzenie? - Na Wielkanoc, prosz� pani, kalafiorek z kolegami zapuszcza�em. Klucz mi w r�ku rozsadzi�o i ca�y kawa� zardzewia�ego �elastwa w oko! - Musia�o to by� bardzo bolesne. - A i owszem, bola�o, ale potem przesz�o. Trzeba by�o zaraz do doktora, ale matka nie chcia�a - a po tygodniu by�o ju� za p�no. Ca�e oko trzeba by�o wyj��... To ju� przesz�o dziesi�� lat temu. - Ach, to okropne - powiedzia�a panna Klara bez przekonania. Pan Wojciech jej potakiwa�. - Do wojska mnie przez to nie chcieli wzi�� - powiedzia� jako� basem Wacek - chocia�em ch�op nie u�omek. - Rzeczywi�cie - potakiwa� nauczyciel, a panna Runia przelotnie obrzuci�a swym pal�cym spojrzeniem ca�� posta� nagusa. Wreszcie Wacek musia� si� ubra�. Gdy narzuci� zmi�t� koszul� i za kr�tkie spodnie, znowu si� zgarbi� i zszarza�. Panna Runia pr�dko wsta�a i po�egna�a si� z nim. W podaniu jej mitenki widnia�o znowu co� ze strachu i z pogardy. Ufnie wspar�a si� na ramieniu Wojciecha i poszli. Runia odwr�ci�a si� jeszcze i skin�a na Jasia: - A nie sp�nij si� na kolacj�, mamusia b�dzie si� gniewa�. I krokiem porcelanowej markizy - troch� mia�a za kr�tkie nogi i zbyt ci�ki kuperek - zacz�a si� oddala� uwieszona u chudego �okcia wysokiego nauczyciela. - O�lica - powiedzia� nie wiadomo dlaczego Jasio. Wacek obruszy� si� na to. - Czemu na siostr� gadasz? �adna kobieta, a ty tak gadasz. - Dla ciebie ka�da kobieta �adna - sentencjonalnie powiedzia� Jasio. Kilku nagus�w skacz�cych przy brzegu wo�a�o na niego, zerwa� si� wreszcie, podskoczy� i jak oszala�y wpad� do wody, zapieni�o si� i zawirowa�o wko�o i rozleg�y si� piskliwe okrzyki. Tymczasem Wacek rzuci� si� na traw� na wznak i pod�o�ywszy r�ce pod g�ow� patrzy� w g�r� na niebieskie niebo. Po p�ywaniu i po zimnej k�pieli ogarnia�o go teraz mi�e ciep�o. Serce bi�o t�tnem nieco przy�pieszonym i z lubo�ci� czu� je w swojej piersi. - Ale� gra! - my�la� sobie o nim. �wiat wydawa� si� jego jedynej �renicy troch� sp�aszczony jak gdyby i zw�ony, ale przecie� pi�kny - zw�aszcza od chwili, kiedy �ciska� mokr� r�k� czarn� mitenke Runi. - Psiakrew, zapozna�em facetk�! - powtarza� sobie wielokrotnie. To przecie� by� jego cel od wielu, wielu dni. - Ale� �adna! - my�la� dalej i uzupe�nia� braki wzroku wyobra�aj�c sobie wszystkie ruchy Runi: i jak mu poda�a r�k� nachylaj�c g�ow� na lewe rami�, i jak patrzy�a na niego bokiem z koniuszkiem j�zyka na b�yskaj�cych spomi�dzy warg z�bach, i jak odstawiaj�c n�ki grzeba�a paluszkami w piasku. - M�j Bo�e, jaka by�a �liczna, prze�liczna! To chyba naj�adniejsza kobieta w Pruszkowie! - powiedzia�a i w Warszawie takich niewiele. - U�miechn�� si� sam do siebie tak le��c i nagle podni�s� nogi do g�ry i fikn�� nimi w powietrzu. Jasio wreszcie wygrzeba� si� z wody i dr��c ubra� si� w swoje skromne �achy. Aby si� rozgrza�, pobieg� woko�o drugiej, mniejszej glinianki, tej, co przy kolejce. Wacek poszed� powoli za nim. Ale Jasio w po�owie �cie�ki oprowadzaj�cej wodne oko trafi� na pana Antoniego, kt�ry sta� z w�dk�. Pan Antoni w gruncie rzeczy bardzo lubi� Jasia, jeszcze bardziej Klar�, wi�c si� u�miechn�� do malca. Jasio stara� si� m�wi� szeptem, aby nie sp�oszy� ryb, kt�re kr��y�y wko�o haczyka, ale jak zwykle nie chcia�y bra�: - Pan wie, k�pa�em si� z Wackiem. - Co ty wci�� z tym Wackiem. To �obuz jaki�. - To m�j kolega. - Ojej, tw�j kolega. A dawno si� znacie? - Trzy dni. - No - i zaraz kolega. �winie-�cie razem pasali? Jasio obrazi� si�. - Ja �wi� nie pasam. - A co? - Wszy po pa�skim ko�uchu ganiam! Pan Antoni si� obruszy� i udawa�, �e chce goni� Jasia. Jasio �mia� si� na ca�e gard�o, zadzieraj�c g�ow�. Nadszed� Wacek. Pozdrowi� pana Antoniego, zdejmuj�c kaszkiet. Pan Antoni kiwn�� g�ow�. - Bierze? - spyta� Wacek. - E, tam - machn�� woln� r�k� Antoni i przest�pi� z nogi na nog�. - Rybka to dobra rzecz - po chwili powiedzia� Wacek. - Tylko trzeba, �eby si� �apa�a - ponuro zauwa�y� Antoni. - Nic pan nie z�apa�? - Nic. Jednego okonia. - A gdzie? - O, tam przy trzcinach. Jasiu, poka� panu okonia. Wacek z min� znawcy obejrza� przyniesionego okonia, pog�adzi� go palcem, rozci�gn�� mu kolczaste p�etwy jak czarne wachlarzyki i pokiwa� g�ow�. W tej chwili pan Antoni zatoczy� �uk w�dk� i wyci�gn�� drugiego okonia. - No, i jest para - zauwa�y� Wacek. - Kolacja gotowa - za�mia� si� Antoni - chod�my je��. - Odprowadzimy pana - powiedzia� Jasio. Z piskiem przelecia�a kolejka. Poma�u wracali do cegielni. Wacek chodzi� ci�kimi krokami, garbi� si� i patrzy� pod nogi, spuszczaj�c w d� g�ow�. Antoni za to szed� szeroko, troch� tanecznie, rytmicznie, jak gdyby sia� czy kosi�, wida� by�o krew dawnego gospodarza. Jasio trzyma� Wacka za r�k�. Troch� zm�czony szed� pow��cz�c pi�tami i my�la� ju� o �nie. Min�li gliniank� zaro�ni�t� tatarakiem, par� kurek wodnych oswojonych z wszelkimi ha�asami p�ywa�o spokojnie i ufnie po wodzie. Resztki i �lady przemys�u obraca�y si� tutaj na nowo w pierwotn� d�ungl�. Za gliniank� widnia�a ruina kantoru. �wierki przed szko�� i mieszkaniem Klary czerni�y si� ju� jak w jesieni. Ch��d w dalszym ci�gu szed� powietrzem. Weszli do izdebki Antoniego. Wacek ceremoniowa� si�, ale Antoni widocznie chcia� si� wygada� w towarzystwie. Jeszcze by�o jasno. Jasio natychmiast zwali� si� na drewniany tapczan str�a i owin�� si� w czarniaw� ko�dr�, jeszcze dzwoni� z�bami po zimnej k�pieli, Antoni rozdmuchiwa� popi� pod p�yt�, a Wacek siad� na jedynym sto�ku. - My�la�em dzisiaj na pana, �e pan to wys�annik mojej �oneczki - powiedzia� nagle Antoni, siedz�c w kucki przed piecem i odwracaj�c twarz do Wacka - i nie bardzo pana przyj��em. Co? Wacek u�miechn�� si� oboj�tnie. My�li jego by�y po drugiej stronie szosy, przy szkole. - Pan zna moj� ma��onk�? - zapyta� Antoni podnosz�c si� z ziemi i wyprostowuj�c. - Nie? No, to pa�skie szcz�cie. Gdyby ona tu do nas zajrza�a, to ju� wszystko by�oby do g�ry nogami. - A gdzie mieszka ma��onka szanownego pana? spyta� oboj�tnie Wacek. - W Warszawie! Gdzie ma mieszka�! Warszawa to weso�e miasto - a ona lubi, �eby weso�o. Kino, teatr... Jeszcze jak �yj�, nie by�em w teatrze, a ona to co wiecz�r by chodzi�a. I bawi si�, ta�czy... Jak ma z kim - doda� ponuro. - A jak nie ma? - bezmy�lnie spyta� Wacek. - Co nie ma mie�? Zawsze ma, taka kobieta musi mie�. Pan wie, co to za kobieta? Ona by�a za pann� s�u��c� u nieboszczki hrabiny Konstantowej Potockiej. To pani hrabina obej�� si� bez niej nie mog�a: po ca�ych dniach tylko: "Elwiro! Elwiro!", nic tylko "Elwiro!" No i Elwircia si� tak rozpaskudzi�a. Jak j� za mnie za m�� wydano, to mnie zna� nie chcia�a: Precz - powiada - ty �mierdz�cy kozaku! I buch mnie w mord�! No, to i teraz nie bardzo mnie zna� chce. - I mieszka w Warszawie? - zapyta� Wacek dla podtrzymania konwersacji. - Przecie� m�wi� panu - zniecierpliwi� si� Antoni. - A czasem tylko jak tu zajrzy, to Sodoma i Gomora. Zgi�, przepadnij, a pieni�dzy wszystko, co mam, to ze mnie wydusi - a nakrzyczy, a nawymy�la: a kiedyb ty zdech, �eby ja ju� by�a wolna. Jak gdyby ju� teraz nie by�a wolna. Wolna, wolna - i bardzo wolna. - A to jaka� fajna niewiasta - g�upkowato u�miechn�� si� Wacek. - Nie daj panu B�g takiej - powa�nie przestrzeg� go Antoni i wzi�� si� do czyszczenia dw�ch z�owionych oko�k�w. - Pan to pewnie tutaj na panne Klar� uwa�a? - ci�gn�� dalej. - A panna Klara to �adna panna! - u�miechn�� si� b�ogo. - �liczna - po�wiadczy� Wacek i wspar�szy g�ow� na lewej r�ce, pochyli� si� nad sto�em i zafrasowa� si�. - O, �liczna! - powiedzia� po d�ugiej chwili i westchn��. Stary u�miechn�� si�: - Co pan tak wzdychasz? Skup si� pan w sobie i bierz j� pan! Wacek milcza� przez chwil�. Jasio zasn�� i sapa� miarowo przez sen na twardym tapczanie. S�o�ce jak kula schodzi�o ku zachodowi. - Nie taka to panna - powiedzia� wreszcie Wacek - �eby mog�a by� dla mnie, to panna inteligentna. A ja co? Jednooki... Nawet do wojska mnie nie chcieli. - Okiem pan dzieci jej nie b�dziesz robi� - splun�� ponad oko�kami Antoni. - Co tam dzieci! M�� musi dla �ony dom mie�, pracowa�... a ja? Nawet pracy nie mam. To tu chwyc�, to tam... - Szmuglujesz pan? - Ja tam nie do takiej roboty. Jak mi raz dziesi�� kilo m�ki zabrali, to my�la�em, �e zwariuj�... albo jeszcze gorzej. Dla panny Klary to ten nauczyciel dobry m��. - E, tam! Taki wymoczek. Ta panna musi mie� kawalera fest. W sam raz jak pan, panie Mielczarek. Wacek u�miechn�� si� smutnie, nie zdejmuj�c g�owy z d�oni; ach, Bo�e - zdawa�o si� m�wi� jego jedyne oko, wpatrzone w rozniecony przez starego str�a ogie� - co ja bym da� za to. Ale nie dla psa kie�basa. - Jasio by si� cieszy� - powiedzia� nagle z jasnym u�miechem Antoni - on m�wi, �e panowie to s� dwa kolegi. - E, dziecko - westchn�� raz jeszcze Wacek i chcia� si� zabiera� do domu ale go Antoni zatrzyma�, �eby zjad� z nim swego oko�ka. Co prawda w rybce by�o wi�cej o�ci ni� mi�sa, ale usma�ony na dobrym oleju smakowa� obu panom. - �eby tak do niej co napi� si� - powiedzia� Antoni. - Ja, prosz� pana, to wcale nie pij� - odpar� Wacek - ani ciut-ciut! Nie, i nie. - No, a na weselu panny Klary? - Chyba �e... ale tam mnie nie zaprosz�. - A mo�e sam pan b�dzie weselisko sprawia�. - Teraz? We wojn�? Nie taki to czas! - Och, panie - j�kn�� Antoni - jakie to czasy. Jak to si� ludziska nam�cz�. - To prawda - potakiwa� Wacek d�awi�c si� o�ci�. - Chleba pan kawa�ek zjedz, to przejdzie duchem. - Panie, co si� to na �wiecie dzieje. Jak to si� musz� kry�, filowa�, kompinowa�... Antoni uwa�nie popatrza� na Wacka. - Aha - powiedzia� z wolna - a pan takich zna?... r�nych? - O, czy ja to wiem - Wacek ostro�nie wybiera� cynowym widelcem resztki oko�ka z patelni - takiemu to z oczu nie patrzy... - Bo ja bym potrzebowa� kogo� takiego, a nikogo nie znam. Mo�e by zapyta� pana Wojciecha? - Tego nauczyciela? - Wacek wytrzeszczy� swoje oko - o, bro� Bo�e. - Bo ja bym potrzebowa� dokument�w. Tam dla jednego. - Antoni zni�y� g�os. - Macie kogo? - szepn�� Wacek. - Taki si� tu jeden ukrywa... w okolicy. Przylecia� jednego wieczoru, postrzelony w udo. Ran� tom opatrzy�, ju� prawie wydobrza�, musi teraz dalej, a tu bez papirka... trudno. - A on to nie ma takich... swoich? - Mia�. Ale teraz to tan ich ju� wielu nie zbierze. - Porozbiegali si�? - Ten jeden tylko zosta�. - Cholera. Wystrzelali? - I tak. I owak. - Ja bym si� o dowodzik postara� - szepn�� Wacek - a fotografi� on ma? - Nie ma. - To gorzej. Trzeba na grand� fabrykowa�. - A on niby i do pana podobny, panie Wacek. - Tylko oczy ma oboje! Ale to nic... Mnie niedawno robiono fotografi� do kennkarty. Patrz pan. Wacek pogrzeba� w tylnej kieszeni i wydoby� zasmolony portfelik ongi z niebieskiej sk�ry. - Patrz pan, jak mnie tu zrobili. Wcale oka nie wida�, �e brakuje - wtyka� w r�k� Antoniemu ma�y kartonik - zaretuszowane, widzi pan? No, i wcale nie napisano w karcie, �e nie mam oka. Mam takiego znajomego w gminie, powiadam mu: panie Walenty, tak i tak, nie potrzeba zaraz pisa�, �e oka nie mam - i patrz pan: napisa�: znaki szczeg�lne: �adne! A tu si� zawsze oko pisze. A mo�e by pan po prostu wzi�� moj� kart�? - A pan? - O, co ja? Taki jak ja to mo�e i bez karty chodzi�. Co mi zrobi�? Ja kaleka. - G�upstwa pan gada. - No, nie, to nie! Postaram si�. A ten pa�ski wychowanek to gdzie jest? Antoni podejrzliwie popatrzy� na Wacka. Ten zaraz si� wycofa�. - A zreszt�, co mnie to obchodzi. Musz� ju� i��, mam jeszcze gdzie� zaj��. S� kr�licze sk�rki do sprzedania. - Kr�licze - to bujda! Gdyby tak zaj�cze. - Widzia�em dzisiaj zaj�ca nad gliniankami. - Co pan m�wi? - Antoni o�ywi� si� nagle - du�y? du�y? - A spory - ot, taki - Wacek pokaza� r�kami - tak sobie skika� przez kartoflisko, hyc, hyc - hyc, hyc! Uszy mu tylko k�apa�y. A te girki to tak si� tylko miga�y. �mig�a szelma - i ju�. - �eby tak fuzyjka. - Gdzie tam, panie. Wszystko pochowane. - A na wnyki, panie, to z�odziejski proceder. Wacek bystro spojrza� na Antoniego i zaraz odwr�ci� oko. - Tak. Ale ju� trzeba i��. Co prawda w domu nikt nie czeka... W tej chwili kto� zapuka� do okna, panna Klara sta�a za szyb� zdyszana. Wacek podskoczy� i otworzy� okno. Panna Klara nie zapomnia�a o formach: - Dobry wiecz�r panom - powiedzia�a - czy nie ma tu Jasia? - Jest, zasn�� na tapczanie. - Ach., Bo�e - zawo�a�a Klara ze sztuczn� rozpacz� - Jasiu, braciszku, mamusia czeka z kolacj� - i tak si� niepokoi. My�la�a, �e uton��e�. Antoni rozgrzeba� Jasia, kt�ry zerwa� si� na r�wne nogi, ale nie bardzo przytomny. - Co si� sta�o? Co si� sta�o? - pyta�. - Runia przysz�a po mnie? - Kolacja, Jasiu, chod� ju� - s�odko wabi�a Runia brata. - Ju� lec� - zawo�a� Jasio, nag�ym gestem obj�� Wacka za szyj� i poca�owa� go w policzek. - Dobranoc - powiedzia� - dobranoc, panie Antoni - i grzecznie na�o�ywszy czapeczk� polecia� do drzwi. - Dobranoc panom - u�miechn�a si� Runia przez okno i skierowa�a si� ku domowi; Jasio j� wkr�tce dop�dzi�. - B�dziesz to si� w��czy�, cholero jedna - gwa�townie zawo�a�a Klara chwytaj�c malca za r�k� - przesiadujesz czort wie z kiem, a ja musz� gania� za tob�. Ju� ja ci� kiedy spior� znowu jak tamtym razem b�dziesz ty pami�ta� w��czenie si� z Wackiem. Ale potem sobie co� przypomnia�a, bo g�os jej z�agodnia�. - W niedziel� jedziemy na maj�wk� do Podkowy - powiedzia�a - mo�esz zaprosi� tak�e swojego jednookiego przyjaciela. Jasio spojrza� na Klar� z niedowierzaniem. O Bo�e, co za szcz�cie - szepn�� nagle na wp� do siebie i wyrwawszy si� z r�k siostrze p�dem polecia� do mieszkania. - Mamo - zawo�a� wpadaj�c - mamo! Czy to prawda? Pojedziemy do Podkowy na maj�wk�? i Wacek z nami pojedzie? Prawda? Matka - z fachu praczka - stan�a po�rodku pokoju i podpar�a si� w boki. Jej du�a dobroduszna twarz z wielkimi mi�sistymi uszami wyra�a�a pogodny podziw. Zachwyt, jaki mia�a dla wszystkich objaw�w �ycia Runi i Jasia, pozosta� u niej z tych czas�w, kiedy dzieci jeszcze by�y w pieluszkach. Od tej chwili wszystko - czy szykowne gesty Runi, czy weso�o�� Jasia, czy te� nawet gorsze strony ich charakteru i zachowania budzi�y w matce nieograniczony podziw. - Ale, synku, zaczekaj, nie krzycz tak. A kt� to jest Wacek? - Wacek? Mama nie wie, m�j nowy kolega. - Wacek? - powiedzia�a Runia, wchodz�c do pokoju - to pan Mielczarski. Bardzo przyzwoity m�odzieniec, tylko fatalnie si� ubiera. Stara zbarania�a. - Mielczarski? Chyba Mielczarek? Ten bez oka? To� to facet spod ciemnej gwiazdy! A c� wy z nim b�dziecie robili? Okradnie was jeszcze - i po wszystkiemu. - Jasio go tak kocha - z robion� ironi� powie dzia�a Klara, kt�ra najbardziej lubi�a gra� wielk� dam� w obecno�ci matki. - Czy� ty, Klaruniu, zwariowa�a z takim bezokim si� p�ta�! - Pan Wac�aw jest bardzo przystojny - powiedzia�a Klara, zasiadaj�c do pieczonych kartofli. - C� na to pan Antoni powie? Dla praczki ostatecznym autorytetem by� zawsze str� z cegielni. W g��bi serca �ywi�a nadziej�, �e Antoni owdowieje - ta lafirynda si� i w takich miejscach puszcza! - i o�eni si� z ni�. Antoni mo�e tak�e tak my�la�? W ka�dym razie �yczliwym okiem spogl�da� na Klar�. Jasio przez par� dni o niczym innym nie my�la�, jak o spacerze do Podkowy Le�nej. Zawiadomi� Wacka o zaproszeniu, ale ten odni�s� si� do�� oboj�tnie do tej ca�ej sprawy, a potem znik� gdzie�. Nie by�o go w domu przez dwadzie�cia cztery godziny. Jasio na pr�no zagl�da� do budki nad sklepikiem, gdzie jak w norze gnie�dzi� si� bezoki. W��czy� si� wi�c bez celu: i k�piel, i �apanie ryb nie smakowa�y mu bez Wacka, pan Antoni znowu go goni�, zajrza� wi�c za barak w krzaki i odnalaz� miejsce, gdzie pod kilkoma kamieniami spa� browning Wacka. Korci�o go bardzo, aby cho� troch�, scyzorykiem, pogrzeba� pod kamieniami, ale ostatecznie przypomnia� sobie, �e przysi�ga�: "Jak kocham Pruszk�w" i jeszcze inne takie m�wi� rzeczy, i jednak nie ruszy�. Siedzia� i patrzy� na kamienie, i zmy�la�: takie zwyczajne kamienie, kto by to pomy�la�, �e pod nimi jest zakopany rewolwer; widywa� bro� tylko u boku niemieckich �o�nierzy - i wyda�o mu si�, �e ta, zakopana, powinna by� specjalnie pi�kna, poz�acana czy posrebrzana, bo to przecie "nasz" rewolwer. Oczy jego mimo woli pobieg�y spod krzak�w ku oknu w �cianie baraku, przez kt�re stercza�y ko�ce drabiny. Pod�u�ne okno pod dachem by�o siedliskiem tajemnicy. Pomimo wszystko zdecydowa� si� na zbadanie tej tajemnicy. Ledwo mu to do g�owy przysz�o, skoczy� na r�wne nogi i polecia� do baraku. Wej�cie prowadzi�o od strony szosy. Drzwi ju� tutaj nie by�o i wchodzi�o si� pod murowan� arkad� do du�ej hali. Pod�oga tak�e by�a tu zerwana, barak stawiany by� bez fundament�w i ca�e dno zalega� piaszczysty grunt, na kt�rym widnia�y �d�b�a trawy. Bia�y kwiatek krwawnika przeb�yskiwa� tu i �wdzie. Przez powybijane okna wlatywa�y jask�ki, kt�re mia�y tutaj swoje gniazda. W g��bi baraku, na lewo od wej�cia, widnia�y stare drzwi. Dla niepoznaki, ale do�� sztucznie, zastawione one by�y miot�ami i motykami i przywala�a je ci�ka taczka. Wida� jednak by�o, �e taczka ta dawa�a si� �atwo odsun�� i �e niejednokrotnie by�a odsuwana. Mimo wszystko jednak taczka by�a za ci�ka dla Jasia i t�dy nie da�o si� przenikn�� za zamkni�te drzwi. Ale trudno�ci jeszcze zach�ci�y Jasia do spenetrowania skrytki. Obszed� z powrotem naoko�o, wlaz� na dach, zwiesi� si� z rynny nad oknem i namacawszy palcami n�g framug� znalaz� si� nagle siedz�cy na oknie, stamt�d po drabinie zlaz� na pod�og�. Rozejrza� si� w ma�ej izdebce o�wietlonej jedynym otworem, a wi�c i ciemnawej. Na ceglanej pod�odze w k�cie sta� tapczan zbity z kilku desek, na tapczanie le�a�o troch� s�omy, a na s�omie cz�owiek. Jasio nie zauwa�y� go w pierwszej chwili, taki by� drobny i p�aski, gubi� si� w cieniu, przykryty wiejsk� kapot�. Dopiero oswoiwszy si� z ciemno�ci� zobaczy�, �e ten cz�owiek z olbrzymi� grzyw� czarnych w�os�w nad czo�em patrzy na niego przenikliwie par� czarnych, pal�cych oczu. - Kto ty jeste�? - odezwa� si� wreszcie niech�tnym g�osem. - Ja tak... - odpowiedzia� Jasio - chcia�em panu pom�c. Mo�e co trzeba? - Mnie nic nie trzeba. Po co� tu przylaz�? - powiedzia� cz�owiek i odwr�ci� si� od Jasia. Zapanowa�o chwilowe milczenie. W tym zamkni�ciu �wiat zewn�trzny zdawa� si� czym� nierzeczywistym i niedost�pnym. Gdakanie kury wlatywa�o tutaj jak jaki� nadnaturalny odg�os. Na ceglanej pod�odze widnia�y kwadraty �wiat�a. Jasio nie wiedzia�, co ma robi�. - Pan chory? - zapyta� wreszcie uprzejmie. - Nie - odezwa� si� g�os z k�ta. - A mo�e chory. Jak wszyscy. - Czy pan nie chce ucieka�... czy nie mo�e? - I nie chc�, i nie mog�. - Bo�e drogi - westchn�� Jasio - co panu jest? - By�em ranny - ale rana si� ju� zagoi�a. O, tutaj, na udzie - usiad� do po�owy na tapczanie, g�os jego nagle nabra� ton�w zainteresowania - tu, w tym miejscu - pokazywa� przez ubranie. Kapota zsun�a si� z niego, mia� na sobie brudn� podart� koszul�, spod kt�rej widnia�o chude, ow�osione cia�o. Nie golona broda otacza�a z�otym cieniem jego woskowe policzki. - Kula przesz�a na wylot przez mi�nie, nie naruszaj�c ko�ci. Teraz si� wygoi�em. - Mo�e pan chodzi�? - spyta� Jasio. - Zapewne tak, ale nie pr�bowa�em. - Ci�gle pan le�y? - Tak. Le��. G�os nieznajomego zagas�, powoli zwin�� si� on znowu jak kawa�ek p��tna, opad� i przykry� si� kapot�. Znowu w cieniu wida� by�o tylko jego b�yszcz�ce oczy. - Bo tutaj to za blisko do wszystkiego... - powiedzia� rozs�dnym tonem Jasio - tu si� wszyscy kr�c�... Trzeba, �eby pan poszed� dalej. - Nie mog�em dalej - szepn�� nieznajomy - wyskoczy�em z kolejki w tym miejscu. Przy tych s�owach wzdrygn�� si� jak na wspomnienie b�lu. - I pan Antoni tutaj pana schowa�? - Aha. Ten str�. On si� nazywa Antoni? - Tak, pan Antoni. A jego �ona nazywa si� Elwira. Ranny w milczeniu przyj�� t� informacj�. - A pan jak si� nazywa? - zapyta� Jasio. - Ja? Ja si� nazywam... Karol - powoli wym�wi� cz�owiek - nazywa�em si� Karol, teraz wcale si� nie nazywam. Jasio za�mia� si� serdecznie. - Ka�dy cz�owiek musi si� nazywa�. - A ty, ma�y, nazywasz si�? - Oczywi�cie. Jestem Jasio - ostatnie s�owa powiedzia� z pewn� dum�. - I kim jeste�? - Ja? Jestem taki ch�opiec... ot! Chodz� do szko�y. Moja mamusia pierze. Moja siostra Runia jest krawcow�... P�wiat�o i cisza izdebki, towarzystwo i szept chorego upaja�y Jasia w pewien spos�b. Z dziecinn� wra�liwo�ci� przejmowa� si� nastrojem, powtarza� teraz ostatnie wyrazy zamy�lony, jak gdyby naprawd� zastanawia� si� nad istot� swojego bytu: - Moja siostra Runia jest krawcow�... Zbli�y� si� do tapczanu i usiad� u st�p le��cego. Tapczan by� wysoki i Jasio nie dostawa� nogami do ziemi, buja� przez chwil� pi�tami w powietrzu. - A pan co robi�? - spyta� nagle. - Robi�em? Nic nie robi�em. Zawsze myli�em si� w kalkulacjach. Jasio nie rozumia�, milcza� wi�c przez chwil�. - Czy pan... - spyta� wahaj�co - czy pan z pan�w bandyt�w? Czy polityczny? Ranny za�mia� si� cicho i tak jako� rado�nie. Wida� by�o, �e �miech jego m�g� by� pe�ny i zara�liwy. - A ty jak my�lisz? - spyta� Jasia. - Ja my�l�, �e polityczny - powiedzia� Jasio, a potem doda� - pan ma taki sympatyczny g�os. Ja bandyt�w nie lubi�. Runia m�wi, �e Wacek to pewnie bandyta, ale on nawet nie potrafi�by. On bidny taki... Czasem tylko drzewo kradnie w m�ochowskich lasach. Ale co ma robi�, jak nie ma opa�u? - Pewnie. Co ma robi�? - powt�rzy� Karol. - A w niedziel� pojedziemy do Podkowy Le�nej - nagle wypali� Jasio. - Do Podkowy Le�nej? - zapyta� znowu zmienionym g�osem Karol. - Tak. Pojedzie Runia i panna Lodzia, i pan Wojciech, i pan Stach, i ja... na ca�y dzie�. We�miemy flach� bimbru... - O! - westchn�� Karol - ty pijesz w�dk�? Jasio zawstydzi� si�. - Czasami. - Lepiej jest nie pi� - powiedzia� Karol - chocia� kto tam wie, co lepiej. Znowu milczeli. - Wiesz, Jasiu, tam w Podkowie jest na brzegu lasu jedna willa. Drewniana, taka na ��to malowana. Teraz tam nikt nie mieszka. Pusta. Rozumiesz? Jasio ze zdziwieniem popatrzy� na rannego. -