4831

Szczegóły
Tytuł 4831
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4831 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4831 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4831 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

RAFA� D�BSKI SI�DMY LI�� Mury kasztelu odpowiada�y ch�odnym poblaskiem promieniom zachodz�cego zimowego s�o�ca. Wy�ej na niebie pojawi� si� w�ski sierp ksi�yca, zal�ni�y nie�mia�o pierwsze gwiazdy. Do odzianego w czer� m�czyzny podszed� zbrojny w b��kitnym p�aszczu. Chwil� patrzy� na zamek, po czym rzek� niecierpliwie: - Panie, ludzie zaczynaj� si� niepokoi�. Zapada zmrok, a to miejsce cieszy si� ponur� s�aw�. - Dlatego przybywamy tu dzisiaj - odpar� czarny. - W wigili� Dnia Narodzenia Pa�skiego z�e moce kryj� si� w swoich komyszach. Wszyscy przecie� s�yszeli, co powiedzia� kanonik Norbert. Rozejrza� si� po surowym krajobrazie. - Uspok�j ludzi, niebawem wyruszamy. Nie b�dzie czasu na l�ki i rozmy�lania. - Jeste�cie pewni, panie, �e w istocie wszystkie z�e moce dzi� �pi�, nawet ten jego, tfu... - zbrojny splun�� od uroku. Czarny zmierzy� go zimnym spojrzeniem. - Reuben, gdybym by� czegokolwiek pewien, mia�by� mnie za naiwnego g�upca. Dlatego musimy uczyni� wszystko, przed czym moja dusza si� wzdraga. - �o�nierzom nie spodoba si� mordowanie niewinnych... Czarny za�mia� si� g�ucho. - Nie trzeba nam najemnik�w z zasadami. Kto nie wykona rozkaz�w, p�jdzie na sznur - powiedzia� twardo. - Do�� dyskuji! Wracaj do ludzi i dopilnuj, �eby byli gotowi na m�j znak. Reuben skin�� g�ow�, zawin�� po�� b��kitnego p�aszcza i oddali� si�. Czarny zerkn�� za nim. Nawet twardym wojakom to dzikie miejsce dzia�a na wyobra�ni�. Skoro on sam odczuwa niepok�j, czego ��da� od przes�dnych prostak�w, cho�by zawodowych zab�jc�w. Zapewne nikt dot�d nie zmusza� ich do wykonywania misji przeciwko czarnoksi�nikowi. Pokr�ci� g�ow�. Jak mo�na zamieszka� w takim miejscu? Las urywa� si� jak no�em uci��, a dalej kr�lowa�y ciemne ska�y, pokryte teraz �achami �niegu, coraz s�abiej widoczne w zapadaj�cym mroku. Blask ognia z wysokiego kominka gra� refleksami na pobru�d�onej twarzy. M�czyzna siedzia� przy le��cym w �o�u mo�e dwuletnim dziecku. Ch�opczyk trzyma� mocno pot�n� d�o�, u�piony ju�, ale jeszcze nie pogr��ony w pe�nej nie�wiadomo�ci. W oczach m�czyzny mo�na by�o wyczyta� mi�o��, niespotykan� na co dzie� mi�kko�� spojrzenia. Orl�tko w gnie�dzie... Zape�ni�o ca�e jego serce i od czasu, kiedy Sara umar�a - ca�e �ycie. Gdyby nie syn, nie widzia�by celu, pewnie zaprzepa�ci�by dziedzictwo, mo�e nawet sko�czy� ze sob�... U�cisk ma�ej pi�stki os�ab�, m�czyzna ostro�nie uwolni� d�o�, patrzy� chwil� na jasn� g��wk�, po czym skierowa� si� ku drzwiom. Za nimi czeka�a piastunka, czujna i zwinna jak kotka. Przemkn�a obok, �eby spocz�� w �o�u obok dziecka, strzec jego snu. Ci�kim krokiem podszed� do kominka w go�cinnej sali i leg� na �awie przykrytej grub� der�. Wyci�gn�� z westchnieniem ogromne cia�o, przymkn�� oczy i obserwowa� gr� �wiat�a pod powiekami. Zza lekko uchylonych drzwi od cz�ci gospodarczej dolatywa� cichy gwar krz�taj�cej si� s�u�by. Odpr�y� si�. Zdawa�o mu si�, �e le�y zaledwie par� minut, kiedy uwag� jego zwr�ci� niecodzienny ha�as, krzyki i tupot wielu n�g. Zerwa� si�. Musia� zasn�� na d�u�ej, bo ogie� dogasa�. Drzwi prowadz�ce na pokoje otworzy�y si� z hukiem, w tym samym momencie otwarto na o�cie� drzwi kuchenne i do �rodka wt�oczy�a si� gromada zbrojnych. Trzech z nich ruszy�o od razu do pokoju dziecinnego. Rzuci� si� w tamt� stron�, lecz zamar�, bo drog� zagrodzi� mu zakrwawiony sztych miecza trzymanego przez �o�nierza w b��kitnym p�aszczu. - Nie radz�, baronie - napastnik by� zdyszany, ale bro� nie drgn�a. - Mam przyjemno�� z baronem Gotfrydem de Berge, jak s�dz�? Baron popatrzy� tylko na prze�ladowc� w�ciek�ymi oczyma, �y�y nabrzmia�y mu na szyi. Bezwiednie napi�� mi�nie. - Nie radz� - powt�rzy� b��kitny spokojnie. Z zewn�trz dochodzi�y s�absze odg�osy szamotaniny i krzyki mordowanych. Baron zacisn�� szcz�ki. �eby tylko nie zrobili krzywdy ma�emu Wilhelmowi. Do sali wszed� zbrojny w czarnym pancerzu i p�aszczu takiego� koloru. Pod pach� trzyma� garnczkowy he�m, miecz tkwi� w pochwie, najwyra�niej dowodzi� tymi lud�mi. De Berge zwr�ci� si� do niego: - Co ma znaczy� gwa�t zadany kr�lewskiemu poddanemu na jego w�asnej ziemi, w jego w�asnej siedzibie?! Czarny odpowiedzia� z drwi�cym u�miechem. - Niepotrzebnie si� unosisz, baronie. Przybyli�my w �wi�teczn� go�cin�. W tej chwili wkroczy�o trzech �o�nierzy, prowadz�c pod broni� piastunk� z dzieckiem w ramionach. Ch�opczyk rozgl�da� si� dooko�a ogromnymi oczami, przera�ony zgie�kiem i obecno�ci� wielu ludzi. Wyczuwa� niebezpiecze�stwo i napi�cie. - Tatku! - wyci�gn�� nagle r�czki, dostrzegaj�c ojca. - St�j, de Berge - warkn�� Reuben i przy�o�y� sztych do gard�a barona. - Nie wojujemy z dzie�mi - oznajmi� czarny - jednak mamy sytuacj� wyj�tkow�. - Na jego znak jeden z najemnik�w wyj�� sztylet i przytkn�� do zamar�ego w przera�eniu cia�ka. - Jeden fa�szywy ruch i pozb�dziesz si� dziedzica, �ydowska nia�ko! Dotyczy to tak�e twojego przyjaciela. - Jakiego przyjaciela - baron potrz�sn�� g�ow�. - W zamku przebywali jedynie... - Nie suj nam piasku w oczy, magiku - przerwa� czarny. - Wiemy dobrze, kim jeste� i czym si� parasz. Wiemy te�, �e masz tu ku pomocy w nieczystych sprawach demona czy ducha jakowego� na us�ugach. Pami�taj, cokolwiek podejrzanego si� zdarzy, m�j �o�nierz zada �miertelne pchni�cie Wilhelmowi! - Naprawd� wierzysz, nie wiem, jak ci� zwa�, w te opowie�ci ciemnych prostaczk�w? Ani nie jestem �adnym magiem, ani tym bardziej nie mam na us�ugach duch�w ni demon�w... - Mo�liwe - zgrzytliwie roze�mia� si� czarny. Zsun�� czepiec kolczy ku ty�owi. Wysypa�y si� spod niego kruczoczarne w�osy. Z pi�knej twarzy nie schodzi� drwi�cy u�miech. - Mo�liwe - powt�rzy� - �e jest, jak m�wisz. Mo�liwe te�, �e w dniu dzisiejszym nie masz �adnej mocy, co by si� zgadza�o, zwa�ywszy na �atwo��, z jak� zaj�li�my tw�j zamek. Jednak ja jestem cz�owiekiem ostro�nym i lubi� mie� zabezpieczone ty�y i boki w czasie walki i w �yciu. A zwa� mnie mo�esz Filip d'Aubrigny - doda�. - S�awny siepacz starej Mahaut - powiedzia� baron. - Ju� nie - odpar� czarny. - Stara przenios�a si� na tamten �wiat. Pewnie trafi�a do piek�a, j�dza, cho� mo�e i tam by jej nie chcieli - za�mia� si� znowu. - Teraz s�u�by swe pe�ni� dla innego, o tym za chwil�. Najpierw musimy zawrze� pewien uk�ad. - Pu�� dziecko - za��da� baron. - Kln� si�, �e nie b�d� niczego pr�bowa�, je�li to zrobisz. D'Aubrigny pokr�ci� g�ow�. - To ja dyktuj� warunki. Dok�d ich nie spe�nisz, dzieciak zostanie pod sztychem. - Jeste� �ajdakiem! - Oczywi�cie. Nie wszyscy na �wiecie mog� by� prawi, uczciwi i mi�uj�cy, jak ty, czarowniku. - Nie jestem... - To nieistotne - przerwa� d'Aubrigny. - Wyprowadzi� ich! - poleci�. �o�nierze wyszli do pokoju dziecinnego wraz z piastunk� i Wilhelmem. Dziecko podnios�o �a�osny lament, a piastunka krzycza�a: - Co wam zawini�o niewinne dziecko, mordercy, �e zabija� chcecie. �ajdaki... Drzwi zatrzasn�y si�. Baron patrzy� dziwnie na Filipa. - Powiedz mi - rzek� powoli. - W zamku by�o jeszcze jedno dziecko, niemowl� mojej kucharki... - Na �wiecie nie ma niewinnych ofiar - odpar� lekko d'Aubrigny. - S� jedynie ofiary. Uwierz mi, �e gdyby to ode mnie zale�a�o... Umilk� na widok zmienionej grymasem w�ciek�o�ci twarzy barona. Nawet krz�taj�cy si� po komnacie �o�nierze znieruchomieli. De Berge, nie zwa�aj�c na ostrze miecza Reubena, post�pi� p� kroku do przodu, tak �e b��kitny musia� si� cofn��, by go nie zabi�. Baron wyci�gn�� w kierunku d'Aubrigny'ego palce zakrzywione w szpony: - Wyzywam ci� na �mierteln� walk�, Filipie d'Aubrigny. Niezale�nie od tego, co si� stanie, wyzywam ci� i bior� na �wiadk�w wszystkich tutaj zgromadzonych. Za wymordowanie niewinnych i spokojnych ludzi, za �mier� czystego dziecka, za przera�enie mojego syna. Wyzywam ci�! W ciszy zabrzmia� niespodziewany dysonans. To Reuben opu�ciwszy miecz �mia� si� na ca�e gard�o. - S�ysza�e�, panie! On ci� wyzywa! B�d�c w twojej mocy wyzywa ci� po rycersku, po trzykro�! Ha, ha, ha, co teraz zrobimy? Wypada da� mu pole, prawda? - Zamknij si�! - warkn�� Filip. - Nie pora na bzdury. B��kitny przesta� si� �mia�. - Z�apa� was, panie - powiedzia� spokojnie. - Nie mo�ecie odm�wi� bez utraty czci! - A kto b�dzie o tym wiedzia�? - Mnie wszystko jedno, ale nasi ludzie... Rozniesie si�. D'Aubrigny zastanawia� si� chwil�. - Masz racj�, Reuben. Jako wyzwany - zwr�ci� si� do barona - proponuj� termin dzi� po p�nocy, kiedy za�atwimy swoje sprawy. Zgoda? - Mam jaki� wyb�r? - Nie! - Zatem zgoda. - Dobrze - d'Aubrigny z zadowoleniem skin�� g�ow�. - A teraz jeszcze jedno. Jak b�dzie z tym twoim przyjacielem? I nie udawaj, �e nie wiesz, o co mi chodzi. De Berge zmierzy� go pogardliwym spojrzeniem. - Je�eli tak bardzo obawiasz si� czego�, czego nie ma, to zapewniam ci�, �e m�j przyjaciel nie podejmie �adnych dzia�a�. - Klniesz si� na honor? Baron pokr�ci� g�ow� z niedowierzaniem. - Niech b�dzie, kln� si� na honor. D'Aubrigny podszed� do dziecinnej komnaty i uchyli� drzwi. - Jean - zawo�a� - mo�esz odj�� sztych od dzieciaka! Tylko pilnie strzec i by� w gotowo�ci, nie spa�! - Kto by tam spa� przy takiej niewie�cie - dobieg� przyt�umiony g�os. - Zostawi� mi j� w spokoju! - zirytowa� si� Filip. - Nie potrzeba �adnych wi�cej awantur. Pami�taj, �e ona te� mo�e by� czarownic�! Zatrzasn�� drzwi z hukiem. - Zadowolony? - zwr�ci� si� do barona. - Zadowolony b�d�, jak ciebie zabij� - odpar� ten spokojnie. - M�w, czego chcesz, i ko�czmy! D'Aubrigny przygl�da� mu si� nieodgadnionym spojrzeniem. - Wyj�� wszyscy! - poleci�. - Zostaj� tylko Reuben, ty i ty - wskaza� palcem. - Zatknijcie par� �uczyw i wynocha! Zostali w pi�tk�. Filip u�miechn�� si� ze swoim drwi�cym wyrazem twarzy. - Nie potrzeba nam wi�cej �wiadk�w ni� to konieczne - wyja�ni�. - Ci dwaj s� kompletnie g�usi, ustawimy si� do nich bokiem, �eby nie mogli czyta� z naszych ust. A Reuben? On poniek�d ma dopilnowa�, �ebym wywi�za� si� z zadania, kt�re zleci� mi hrabia de Chattillon. Reuben cieszy si� pe�nym zaufaniem hrabiego. - W odr�nieniu od ciebie, d'Aubrigny? Filip skrzywi� si� i machn�� niecierpliwie r�k�. - Bez komentarzy, prosz�. Wiesz, po co przychodz�? - By� mo�e, ale chc� to us�ysze� od ciebie, najemniku. - Jak sobie �yczysz, aczkowiek przed�u�a to tylko spraw�. Ot� jest w twoim posiadaniu niewielki wykonany ze z�otej blaszki przedmiot, kt�rego poszukuje m�j pan. - A dok�adniej? - Diabli! Wiesz lepiej ode mnie, co to jest, ale powiem ci, skoro jeste� taki uparty. To li�� jemio�y. Baron uni�s� w zdziwieniu brwi. - Tak? A sk�d o nim wiesz? - Nie b�d� durniem, de Berge! Wysy�aj�c mnie tutaj, hrabia musia� mi naturalnie powiedzie�, czego mam szuka�! - Hm, m�w dalej, wyt�umacz mi, jakie znaczenie mo�e mie� zwyczajny kawa�ek z�ota? - Wiesz przecie�! - Przypu��my, �e istotnie wiem, ale na pewno Reuben te� jest tego ciekaw, prawda? Chyba �e on te� wie? D'Aubrigny westchn��. - Skoro zmuszasz mnie, �ebym wyjawia� tajemnic� cz�owiekowi postronnemu... Hrabia opowiedzia� mi pewn� legend�, w kt�r� wierzy, mnie jest ona oboj�tna, skoro otrzymuj� zap�at� za zado��uczynienie mrzonkom starca. W dawnych czasach, zanim jeszcze narodzi� si� Nasz Pan, na wyspach za Kana�em sporz�dzona zosta�a Z�ota Jemio�a, a raczej ga��zka o siedmiu li�ciach. Wykona� j� nieznany rzemie�lnik na zlecenie Druidzkiego Kr�gu. Jemio�a ta symbolizuj�ca w�adz� nad �wiatem, dawa�a nieograniczon� moc czynienia dobra lub z�a jej w�a�cicielowi. W trakcie magicznego obrz�du, kt�ry sprawowali najpot�niejsi kap�ani, jemio�a zosta�a pozbawiona li�ci. Ka�dy uzyska� niezwyk�� moc. Li�cie oddano w opiek� Stra�nikom, kt�rzy zaprzysi�eni do milczenia, mieli przekaza� je w�a�ciwemu cz�owiekowi, kiedy zjawi si� u nich. Ka�dy z li�ci osobno nie mo�e ujawni� swych niezwyk�ych przymiot�w. Wszystkie umieszczone z powrotem na ga��zce dadz� nieograniczon� moc. Hrabia zgromadzi� sze�� z nich wraz z ga��zi� po kasacji Zakonu templariuszy, w ich bowiem by�a posiadaniu. Si�dmego li�cia szuka� latami na pr�no, zanim trafi� na tw�j �lad, de Berge. Bo ty jeste� Stra�nikiem, podobnie jak twoi przodkowie. Baron patrzy� na niego bez s�owa. - No co, zaniem�wi�e�? De Berge wzruszy� ramionami. - Usi�d�my - powiedzia�. - Zanosi si� na d�u�sz� rozmow�. - Jak chcesz - odpar� d'Aubrigny. - My mamy czas, a li�� i tak oddasz. - Oddam, oczywi�cie, ale obowi�zek nakazuje zachowa� pewne formy. Usiad� na �awie, a zaciekawiony Filip d'Aubrigny przycupn�� na zydlu naprzeciw. Reuben zaj�� pozycj� za plecami barona czujny i got�w do dzia�ania. De Berge patrzy� na ogie�. W ciszy s�ycha� by�o trzask trawionego p�omieniem drewna i poszum skwierczenia pozatykanych w kunach �uczyw. Z �alem pomy�la� o swych ludziach, kt�rzy oddali �ycie zupe�nie niepotrzebnie, przera�eni i bezradni. Zacisn�� szcz�ki - nie czas op�akiwa� zmar�ych. Potar� kantem d�oni nasad� nosa, �eby zapobiec gromadz�cym si� �zom, przeczesa� palcami w�osy. - Czekam - ponagli� d'Aubrigny. Baron Gotfryd De Berge drgn��, jak przebudzony z drzemki i spojrza� na przeciwnika. - Pos�uchaj uwa�nie, d'Aubrigny - powiedzia� powoli. - Jak wnioskuj� z twoich s��w, hrabia nie zd��y� lub nie chcia� opowiedzie� ci wszystkiego. Mo�liwe te�, �e zwyczajnie nie mia� szans... D'Aubrigny poderwa� si�. - Co chcia�e� przez to powiedzie�? - Nic. Siadaj i uspok�j si� - odczeka� chwil�. - Najwyra�niej nie dowiedzia�e� si�, �e przedmiot, kt�rego poszukujesz, na nic si� nie przyda. Ani hrabiemu, ani tobie... - Jak to si� nie przyda? Hrabia by� ju� starym cz�owiekiem, ale mia� po kolei w g�owie i nie podejmowa� pochopnych dzia�a�! Baron przygl�da� si� spod przymru�onych powiek jego wyra�nemu poruszeniu. - Widz� d'Aubrigny, �e uwierzy�e� w legend�. Filip wzruszy� ramionami. - Mo�e. - Pos�uchaj wi�c i staraj si� nie przerywa�. Istotnie, zgodnie z podaniem, Z�ota Jemio�a daje swojemu w�a�cicielowi ogromn� moc, pe�n� w�adz� nad �wiatem. W�a�cicielowi, d'Aubrigny, a nie posiadaczowi. Pojmujesz subteln� r�nic�? To dobrze. Aby sta� si� w�a�cicielem, trzeba spe�ni� pewne warunki, �eby korzysta� z mocy, trzeba zdoby� pewn� wiedz�. W�a�ciciel Z�otej Jemio�y uzyskuje stan w�adzy, a nie fakt w�adzy. Zreszt� nawet fakt w�adzy, ale bez mo�liwo�ci... - Mydlisz mi oczy! - zirytowa� si� Filip. - W�adza jest w�adz�, a jej stan czy fakt, czy jak to nazwiesz, daje mo�liwo�� korzystania z niej! - Pozornie. Tu chodzi o co� innego. Nie m�wi� o w�adzy jako ujarzmianiu ludzi, kiedy jeden cz�owiek rozkazuje innym, co maj� robi�, prze�amuje ich op�r, rz�dzi przeciwko woli innych i przeciwko �wiatu. M�wi� o w�adzy pe�nej, o w�adaniu, a nie rz�dzeniu. W tych warunkach decyzje nie powoduj� sprzeciwu ludzi czy natury, ale s� z nimi zro�ni�te. Tok wydarze� i przemian p�ynie zgodnie z wol� w�adcy, bez u�wiadomienia sobie �r�d�a tej woli i, co za tym idzie, bez sprzeciwu. Mo�esz czyni� dobro lub z�o, wprowadza� b�d� burzy� harmoni� �wiata... Nie przera�a ci� to? - Nie! Baron patrzy� na Filipa, a w jego oczach pojawi� si� dziwny b�ysk. - Jak�e mi ciebie �al, Filipie - powiedzia� niespodziewanie mi�kko. - Jeste� za�lepiony, a pod��asz strom� i niebezpieczn� �cie�k�... - Nie kr��, de Berge - przerwa� d'Aubrigny. - Moja cierpliwo�� ma swoje granice! - Pozw�l zatem, �e opowiem ci pewn� histori�, kt�ra pomo�e ci zrozumie� moje s�owa. Nie jeste� pierwszym cz�owiekiem, kt�ry przybywa po si�dmy li�� Z�otej Jemio�y. Sam powiedzia�e�, �e ro�lina wraz z sze�cioma listkami zosta�a odnaleziona po kasacji Zakonu Templariuszy. Jak wiesz, im te� marzy�a si� w�adza nad �wiatem, a �atwo si� domy�li�, �e przy swojej doskona�ej organizacji i siatkach postrzegaczy nie mogli nie wpa�� na m�j �lad. Sam de Molay odwiedzi� mnie pewnego razu, kiedy czu� ju� na szyi stalowe palce Kr�la z �elaza. Przyby� tu z niewielkim pocztem, bez zamiaru zadawania gwa�tu, gdy� by� m�dry i wiedzia�, �e si�� nic uzyska� nie zdo�a. Przyby� i poprosi� o mo�liwo�� uzyskania si�dmego li�cia. Bo widzisz, najemniku, wystarczy przyj�� i poprosi�, nie trzeba urz�dza� rzezi... Odszed� z niczym, sam z w�asnej nieprzymuszonej woli, �eby podda� si� losowi. Nie przeszed� pr�by i zrozumia�, �e przej�� jej nie zdo�a. Zdoby� wiedz�, ale jego dumna natura sprzeciwia�a si� bezkrytycznemu jej przyj�ciu. Zda� sobie spraw�, �e gdyby nawet pomy�lnie przeszed� pr�b�, podda�by si� swojemu losowi. Tyle �e wtedy zapewne nie rzuca�by kl�twy na Filipa Pi�knego i jego pokolenie w godzinie �mierci... - De Berge! - warkn�� Filip. - O jakiej pr�bie ty m�wisz? I dlaczego mia�bym ci wierzy�? - Bo m�wi� prawd�! - o�wiadczy� baron z moc�. D'Aubrigny nie zaprotestowa�, bo czu�, �e tak jest. - Co to za pr�ba? - Proste pytanie. Jedno bardzo proste pytanie, na kt�re nale�y udzieli� pe�nej odpowiedzi. - Pytaj zatem! - rzek� Filip bez wahania. Baron pokr�ci� g�ow�. - S� pewne warunki, kt�rych musisz dotrzyma�. Je�li odpowiesz dobrze, otrzymasz nagrod�, je�li odpowiesz �le, musisz odej��. W tym wypadku przed odej�ciem musisz stoczy� ze mn� walk�. Zgadzasz si� na to? - Oczywi�cie - d'Aubrigny machn�� niecierpliwie r�k�. - Pytaj! Reuben przys�uchiwa� si� rozmowie z zainteresowaniem, cho� niewiele rozumia� z wywod�w barona. Jednak niepokojem napawa�o go post�powanie d'Aubrigny'ego. Zacz�o w nim narasta� straszne podejrzenie. - Zanim zadam ci w�a�ciwe pytanie, odpowiedz prosz� na inne, po�rednio zwi�zane ze spraw� - baron poprawi� si� na �awie. - S�ucham! - rzuci� Filip niecierpliwie. - Niedobrze jest m�wi� o �ywych tak, jakby ju� nie �yli, chyba �e w istocie rzeczy s� martwi... D'Aubrigny zmarszczy� brwi, wietrz�c podst�p, a Reuben spi�� si� w sobie. Baron spokojnie doko�czy�: - �atwo si� mo�na zdradzi�. Powiedz mi wi�c, d'Aubrigny, dlaczego zamordowa�e� hrabiego Gauchera de Chattillon? Filip d'Aubrigny siedzia� wpatrzony ponuro w swoje skr�powane d�onie. Z�o�y� je na kolanach, przygarbi� si�, z jego postaci bi�o napi�cie. Kl�� si� w duchu za bezmy�lno�� i brak czujno�ci. Da� si� wci�gn�� w rozmow�, kt�r� de Berge sprytnie wykorzysta�, �eby obna�y� jego zbrodni�. I na dok�adk� okaza�o si�, �e stary grzyb de Chattillon nie mia� do� krzty zaufania. Potajemnie najemnicy zostali zaprzysi�eni Reubenowi i kiedy Filip wezwa� ich na pomoc, zamiast ratowa� pomogli w jego obezw�adnieniu. Co prawda, uda�o mu si� wzi�� b��kitnego na sztych, tak �e le�a� teraz krwawi�c na roz�o�onych sk�rach, ale dow�dztwo prawem starsze�stwa przej�� natychmiast Hans, adiutant Reubena i r�wnie wierny pies Gauchera. Reuben, cho� przebity brzuch bola� go niezno�nie, nie pozwoli� si� wynie�� w spokojniejsze miejsce. Chcia� dopilnowa� spraw, zapewne liczy� i na to, �e b�dzie �wiadkiem pora�ki zab�jcy ukochanego pana. Filip jedyn�, cho� s�ab� nadziej� pok�ada� w tym, �e pomy�lnie zdo�a przej�� pr�b�. Szcz�cie dot�d mu sprzyja�o mo�e wi�c i tym razem... Dlatego upiera� si�, by baron spe�ni� sw�j obowi�zek i zada� pytanie. De Berge odda� syna piastunce i poleci� jej oddali� si� do sypialni. Potem spokojny o ich los zwr�ci� si� do d'Aubrigny'ego: - Jak�e mi ciebie �al, ma�y cz�owieku - oznajmi� ze smutkiem i autentycznym wsp�czuciem, kt�re zrazu zaskoczy�o d'Aubrigny'ego. - My�lisz, �e to takie proste: wystarczy da� odpowied�. Musz� ci� rozczarowa�. Konieczne jest udzielenie odpowiedzi pe�nej, zawieraj�cej jej wyja�nienie i co� wi�cej, co jest w tobie, albo czego nie ma... - Przesta� zamiata� kit�, stary lisie! - wykrzykn�� Filip. - Przesta� czarowa� udawanym wsp�czuciem i zadaj w ko�cu to swoje pytanie! - Dobrze zatem. Skoro nie chcesz s�ucha�, cho� m�g�by� na tym skorzysta�. Filip skoncentrowa� si�, pochyli� do przodu. - Pytanie jest bardzo proste, ale odpowied� nie, ostrzegam - baron umilk�, chwil� szuka� w my�lach. - Przypominasz sobie biblijn� przypowie�� o dobrym Samarytaninie? Wyobra� sobie wi�c siebie w podobnej sytuacji. Jedziesz drog�, obok le�y chory cz�owiek. Wiesz, �e bez pomocy czeka go �mier�, nie wiesz, czy znajdzie si� kto�, kto si� nim zaopiekuje. Ty masz moc, kt�r� da�o ci posiadanie Z�otej Jemio�y, mo�esz uczyni� wszystko. Co by� zrobi�? Pami�taj, �e liczy si� to, co powiesz zgodnie ze swoim przekonaniem. Fa�sz zostanie odkryty. D'Aubrigny zmru�y� oczy, wa��c decyzj�. Pytanie jest w istocie bardzo proste, szczeg�lnie dla chrze�cijanina. Pewnie w tym tkwi pu�apka. Ka�dy odpowiedzia�by, �e oczywi�cie uzdrowi chorego, je�eli dysponuje tak ogromn� moc�, ale... Jemio�� wykonano za czas�w poga�skich, cho� z drugiej strony nie do uwierzenia jest, by i w tamtych czasach nie by�o cnot� pom�c potrzebuj�cemu... O co tu chodzi? Czy de Berge istotnie umie oddzieli� prawd� od fa�szu? W�tpliwe, ale przecie� niewykluczone. Trzeba zda� si� na instynkt. Postanowi� udzieli� odpowiedzi zgodnie z przekonaniami. - Przeszed�bym oboj�tnie - wyrzuci� szybko. Baron przygl�da� mu si� przez chwil�. - Dobrze, d'Aubrigny. Teraz wyja�nij, dlaczego tak by� post�pi�. Reuben wlepi� w barona zdumione spojrzenie, a Filip poczu�, jak unosi go rado��. Uda�o si� za pierwszym razem, czemu mia�oby nie uda� si� za drugim. U�miechn�� si� krzywo. - Gdybym mia� tak wielk� moc, o jakiej m�wimy, cz�owiek ten by�by mi oboj�tny. C� bowiem znaczy jedno n�dzne �ycie wobec ca�ego �wiata? Nie m�g�bym zajmowa� si� ka�dym osobno, mia�bym na g�owie du�o wa�niejszych spraw. Umilk� i czeka� z niecierpliwo�ci�. - Filipie d'Aubrigny - zacz�� de Berge uroczy�cie. - Zanim us�yszysz m�j werdykt, pos�uchaj najpierw jego uzasadnienia. Odpowiadasz, �e nie uczyni�by� nic. Dotykamy tu kwestii wiedzy. Nie chcia�e� wys�ucha� przedtem tego, co powiem teraz, a co u�atwi�oby ci zadanie. Jak ju� m�wi�em, �eby zdoby� li��, trzeba posi��� odpowiedni� wiedz�. Dotyczy ona mi�dzy innymi tego, �e maj�c w�adz� r�wn� boskiej, nie mamy w tym przypadku Jego wiedzy, nie mo�emy dok�adnie i z ca�� pewno�ci� przewidzie� skutk�w naszych poczyna�. Gdyby�my natomiast posiedli bosk� w�adz� wraz z bosk� wiedz�, nie staliby�my si� nikim innym jak istot� bosk�, a wtedy ca�y problem przesta�by nas dotyczy�, jak �atwo to sobie przedstawi�. Czy uzdrawiaj�c chorego przewa�asz szal� �wiata na stron� dobra czy z�a, a mo�e pozostanie ona nieporuszona? Tego nie wiesz. Jak zatem trze�wo my�l�cy cz�owiek mo�e zdecydowa� si� na dzia�anie? Zachwianie r�wnowagi wymaga jej przywr�cenia, gdy� inaczej sytuacja mo�e wymkn�� si� spod kontroli, co� wa�nego mo�e uj�� uwadze i porz�dek �wiata zostanie zak��cony, a nawet zburzony. Czy cz�owiek mo�e wzi�� na siebie tak wielk� odpowiedzialno��? Sam sobie odpowiedz. Dlatego nie mog� twojej odpowiedzi uzna� za w�a�ciw�... D'Aubrigny zerwa� si� na r�wne nogi. - To szalbierstwo! - wrzasn��. - Na twoj� zagadk� nikt przy zdrowych zmys�ach nie ma prawa odpowiedzie� dobrze! Chyba jaki� nawiedzony... - Nikt dot�d nie udzieli� poprawnej odpowiedzi - odpar� spokojnie baron. - Bo ten, kto jest w stanie jej udzieli�, nie potrzebuje uzyskiwa� i pragn�� tak wielkiej w�adzy, jest on bowiem prawdziwym m�drcem, a m�drcy nie pragn� rz�dzi�, gdy� wiedz�, jaka to odpowiedzialno��. Bo ka�dy, kto jest cz�owiekiem, a nie ma chorej duszy, widz�c potrzebuj�cego i nie mog�c mu, w imi� dobra �wiata, pom�c, b�dzie musia� znosi� cierpienie wi�ksze ni� ten, kt�rego musi porzuci� w chorobie... - Po co w�adza, kt�rej nie mo�na naprawd� mie�? - Filip by� w�ciek�y i zdezorientowany. - Ty mnie oszukujesz, de Berge! To wszystko, co m�wisz, nie ma sensu! - Otrzyma�e� wyja�nienie wed�ug moich najlepszych wiadomo�ci, przekazywanych z pokolenia na pokolenie przez stra�nik�w li�cia. Ja te� tego wszystkiego nie jestem zdolny poj�� w pe�ni. - Nie wierz� ci! - wysycza� d'Aubrigny i poderwa� si� z miejsca. Natychmiast pochwyci�y go d�onie �o�nierzy i posadzi�y z powrotem. - To nie ma znaczenia - powiedzia� baron oboj�tnie. - Nie przeszed�e� pr�by, musisz zatem wywi�za� si� z umowy. - Zwr�ci� si� do Hansa: - P�jd�my do zbrojowni przysposobi� pancerze dla mnie i tego - pogardliwie wskaza� Filipa. - Nie b�dzie przecie� stawa� w samej kolczudze. Stan�li naprzeciwko, po�rodku sali, w pe�nych zbrojach. Kilkunastu �o�nierzy zatrzyma�o si� pod wschodni� �cian�, �eby przygl�da� si� zmaganiom przeciwnik�w. Oddali salut. W �wietle �uczyw pancerze po�yskiwa�y matowo. Obaj byli bez he�m�w, ze wzgl�du na s�abe �wiat�o. Zacz�li kr��y� wok� wsp�lnego �rodka, jakby byli przywi�zani do jednego punktu w pod�odze. D'Aubrigny pierwszy zdecydowa� si� zada� cios. By�o to lekkie ci�cie na pr�b�. Zad�wi�cza� metal. Nie przerwali kr��enia. Baron wypadem wykona� zw�d na lew� nog� i z rozmachem ci�� z prawej. D'Aubrigny nie da� si�, oczywi�cie, zaskoczy�, zas�oni� si� i, wykorzystuj�c si�� uderzenia broni przeciwnika, b�yskawicznie zada� ci�cie na bark. De Berge zrobi� �wier� obrotu, bro� �wisn�a tu� przy jego napier�niku. D'Aubrigny musia� p�j�� ma�y krok do przodu, by nie straci� r�wnowagi i w ostatniej chwili zdo�a� odbi� uko�ne ci�cie z do�u, poparte wykrokiem. Odskoczy�, po czym natychmiast ruszy� do ataku. Przez chwil� miecze mija�y si�, by zako�czy� starcie seri� g�rnych cios�w. Filip zamkn�� wymian� uderzeniem z �wier�obrotu na lewe biodro barona. Ze skrzy�owanych g�owni posypa�y si� iskry. Odskoczyli od siebie, aby zn�w przej�� do kr��enia. Patrzyli sobie w oczy, staraj�c si� odgadn�� nast�pny ruch przeciwnika. Niespodziewany atak zaskoczy� barona. Zd��y� da� krok do ty�u, a koniec ostrza zjecha� mu tu� przed twarz� i zawadzi� o napier�nik, po czym zszed� po folgach na brzuch ku do�owi. De Berge odruchowo uni�s� bro� ku g�rze, a jego przeciwnik, id�c za ciosem, z�o�y� si� do szybkiego sztychu. Wydawa�o si�, �e klinga przejdzie przez rzadk� kolczug� pod pach�, kiedy nagle baron zrobi� obr�t, niesamowicie szybki jak na mo�liwo�ci cz�owieka zakutego w pancerz. Miecz zadzwoni� o blachy, a ju� na g�ow� Filipa wali� si� potworny cios od prawej. To baron w czasie obrotu przerzuci� miecz do lewej r�ki. D'Aubrigny pochyli� si�, by przepu�ci� ci�cie nad sob�, a sam uderzy� wykroczn� nog� przeciwnika. Cios spowodowa� wgi�cie p�yty na lewym udzie. Baron skrzywi� si�, ale zdo�a� utrzyma� pozycj� pionow� i w rewan�u ci�� r�k� Filipa. Teraz on skrzywi� twarz z b�lu i odskoczy� kln�c strasznie. R�kawica wytrzyma�a, ale lewa r�ka by�a w tej chwili odr�twia�a. Lekko kulej�c baron ruszy� na wroga obur�cz dzier��c miecz. Filip cofa� si�, �eby zyska� na czasie, a� poczu� za plecami �cian�. Szybko opar� czubek broni o ziemi� i praw� r�k� zacisn�� palce lewej tu� przy g�owicy. B�l by� potworny, ale d�o� utrzyma�a chwyt. W sam� por� uni�s� miecz, by sparowa� kr�tkie, oszcz�dne ci�cie na g�ow� i silniejsze na prawy bok. Przyj�� zwarcie. Zraniona d�o� zacz�a niezno�nie mrowi�. Zaci�� z�by, b�l doda� mu si�. Miecze, skrzy�owane przy jelcach, zgrzyta�y lekko. Maj�c sw�j na wierzchu, spocz�� na nim ca�ym ci�arem, �eby przygi�� ku do�owi barona. Ten jednak by� niezwykle silny - uni�s� ku g�rze przeciwnika, a� ten straci� kontakt z pod�o�em. Blachy pancerza szorowa�y po �cianie. De Berge nie zdo�a� si� wyprostowa�, gdy� noga odm�wi�a mu pos�usze�stwa, przeszyta b�lem. J�kn��. D'Aubrigny strzeli� czo�em w twarz barona. Ten zdo�a� odchyli� g�ow� i uderzenie, zamiast zmia�d�y� mu nos, przesz�o po wargach i szcz�ce. Potoczy� si� chwiejnie do ty�u, potrz�sn�� g�ow�. Na ustach pojawi�a mu si� krew. D'Aubrigny rzuci� si� za nim, ci�� w bark. Cios jednak nie mia� nale�ytego impetu i si�y prze�amuj�cej, ze�lizn�� si� po naramienniku. De Berge r�bn�� wroga opancerzon� pi�ci� w brzuch, odskoczy�. Noga dokucza�a coraz mocniej, kula�. Stali naprzeciw siebie ci�ko dysz�c. D'Aubrigny zaciska� i rozwiera� lew� pi��. Przypuszcza�, �e ma z�amany �rodkowy palec. Patrz�cy na walk� �o�nierze cicho wymieniali uwagi, jakby nie chc�c narusza� maluj�cego si� skupienia na twarzach walcz�cych. Nagle baron ruszy� do przodu, zacz�� zadawa� serie cios�w - g�owa, lewy bark, prawy bark, lewy bok, prawy bok. Po kilku takich atakach przy ci�ciu na prawy bark nagle zawin�� miecz, kt�ry wykona� b�yskawiczne "S" i zaatakowa� lewe biodro. D'Aubrigny nie da� si� u�pi�. Zastawi� si� umiej�tnie, a klinga barona zesz�a po ostrzu i uderzy�a w pod�og�. De Berge wykona� obr�t, by unikn�� riposty, po czym wyprowadzi� ci�cie na nogi. Kontratak na g�ow� min�� go o w�os. Korzystaj�c z tego, �e podczas wymiany zbli�yli si� do siebie, nag�ym rzutem cia�a znalaz� si� przy przeciwniku, uderzy� go barkiem i pchn��. D'Aubrigny polecia� do ty�u, ale zamiast przewr�ci� si�, opar� si� o �cian�. Po chwili znowu stali na �rodku komnaty, ci�ko dyszeli i mierzyli si� przekrwionymi oczami. Tym razem zaatakowa� d'Aubrigny. Zdrow� r�k� zawin�� mieczem nad g�ow� i zada� potworny cios na g�ow�, wk�adaj�c we� ca�� energi�. Napotka� pewn� obron�. Stal zaj�cza�a przera�liwie, a obaj wydali z siebie g�uche st�kni�cie. Ci�� powt�rnie. Tym razem baron wychwyci� kling� przeciwnika na swoj�, podszed� pod ni� i z bezpo�redniej odleg�o�ci ci�� w brzuch przy jednoczesnym obej�ciu z p�obrotem w lewo. Zakl�� g�o�no, gdy� zraniona noga zabola�a. Cios nie naruszy� pancerza, ale od uderzenia d'Aubrigny na chwil� straci� oddech, przygi�� si�. Korzystaj�c, �e przeciwnik znalaz� si� ustawiony bokiem, baron wyprostowa� go ciosem w krzy�e. I tu zbroja wytrzyma�a, a d'Aubrigny, rycz�c w�ciekle, obr�ci� si� i zada� jedyny cios, na jaki go by�o sta� w tej chwili - obur�cz na krocze. De Berge cofn�� si� tylko o p� kroku, �eby przepu�ci� ostrze. Tu Filip pope�ni� b��d, zm�czony walk� i zamroczony otrzymanymi uderzeniami. Zamiast przej�� od razu do obrony zatrzyma� bro� przed twarz� barona. De Berge b�yskawicznie podbi� kling� jego miecza tak, �e nie chc�c sam siebie rani� w czo�o, musia� skrzy�owa� r�ce w nadgarstkach z prawej strony twarzy. Mocne uderzenie z g�ry sprawi�o, �e poczu� b�l w przedramionach i lewej d�oni, b�l, kt�ry zmusi� go do wypuszczenia broni. Zanim poj��, co si� wydarzy�o, mia� na gardle sztych miecza. - Daj szans� - wychrypia�. Baron bez s�owa pchn��. Na zewn�trz wsta� ju� dzie�, Dzie� Narodzenia Pa�skiego. �o�nierze pogrzebali ofiary i czekali z odej�ciem na zako�czenie ostatniej walki swego dow�dcy. Przy jego �o�u siedzia� baron, byli sami. De Berge otar� pot z czo�a rannego, ten otworzy� oczy. Czai�a si� w nich zwyci�ska �mier�. - Panie - wyszepta� - m�wi� o was, �e jeste�cie wielkim czarownikiem, cho� nie okazali�cie tego ni wczoraj, ni dzi�. Czy nie mo�ecie mi pom�c? - Reuben - odpar� baron ze smutkiem. - Nikt nie uniknie swojego losu. Ja nie potrafi� czyni� cud�w, a ty mia�e� to nieszcz�cie, �e medyk m�j, kt�ry mo�e zdo�a�by co� zaradzi�, zosta� przez twoich ludzi zabity wraz z innymi. Reuben przymkn�� powieki. - Nikt nie uniknie swego losu - powt�rzy� szeptem. - Mnie zabi� ten, kt�remu mia�em pom�c, a tak�e moi �o�nierze, pozbawiaj�c �ycia cz�owieka, kt�ry m�g� mnie uleczy�, a ty zabi�e� tego, kto sprawi�, �e wyci�li�my twoich ludzi... Kto ukarze �o�nierzy?... - zamilk�, wyczerpany. - Cz�owiek sam jest dla siebie najstraszniejszym katem - odpowiedzia� baron. - Cho�by w godzinie �mierci, sam wymierzy sobie sprawiedliwo��... Sumienie... - Tak - weschn�� Reuben i skrzywi� si� z b�lu. - Sumienie. Chwil� milczeli obaj. Reuben poruszy� si� niespokojnie. - Ja umieram, panie. Powiedzcie mi, przecie ju� nikomu nie powt�rz�, jest prawd� to, co m�wili�cie d'Aubrigny'emu? - Widzisz, Reuben - odrzek� baron po chwili. - Przekazano mi wielk� m�dro��. Kiedy by�em m�ody, nauczy�em si� jej na pami�� i nie przywi�zywa�em wagi do s��w. By�o dla mnie wspania�� przygod� i zaszczytem, �e dost�pi�em godno�ci stra�nika li�cia Z�otej Jemio�y. Potem, gdy spad�a na mnie pe�na odpowiedzialno��, bo m�j poprzednik umar�, zacz��em my�le�. My�l� od lat i nie wiem... Sk�d mia�bym wiedzie�? - Jak to, nie wiecie? - Reuben podni�s� g�ow� znad poduszki, jednak zaraz opad� z j�kiem. - Musicie. Baron smutno pokiwa� g�ow�. - Nie wiem. Kiedy m�j nauczyciel i stra�nik li�cia umiera�, powierzy� mi tajemnic� istoty Z�otej Jemio�y i wszak musia� wskaza� miejsce ukrycia listka. Wtedy poj��em sens istnienia tej ro�liny i odgad�em zamiar tw�rcy Z�otej Jemio�y. Reuben traci� si�y z minuty na minut�. Nic ju� nie m�wi�, wbija� jedynie pal�ce spojrzenie w twarz barona. De Berge odetchn�� g��biej, jakby chcia� zrzuci� z siebie ogromny ci�ar, rad, �e cho� raz w �yciu mo�e powierzy� tajemnic� postronnej osobie. - Ten si�dmy li�� to pu�apka. Ma wabi� szale�c�w, kt�rzy zapragn�li w�adzy nad �wiatem. Ja mam pozbawi� ich z�udze� - zada� pytanie i odprawi�, gdy� w istocie �aden cz�owiek na tyle szalony, �eby pragn�� bezmiaru w�adzy, nie jest w stanie w swej bucie da� poprawnej odpowiedzi - zawiesi� g�os. - A ten li��, si�dmy li��, nie istnieje! - wyrzuci� z siebie. - W ka�dym razie ja go nie mam. Nie odczu� spodziewanej ulgi. Od d�u�szej chwili m�wi� do trupa.