4704
Szczegóły |
Tytuł |
4704 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4704 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4704 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4704 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Steven Bryan Bieler
Techniczny nokaut
Reuben pokona� go w pierwszej minucie czwartej
rundy. Czysto trafi� lewym prostym, prawym i znowu lewym
prosto w blok g�owowy. Mata zadr�a�a pod padaj�cym,
og�uszonym robotem. S�dzia ringowy odlicza�, podczas gdy
Reuben czeka� dygoc�c w naro�niku.
- ... dziewi�� i dziesi��! Maszyna znokautowana!
Drewniane krzes�a wype�niaj�ce Pa�ac zgrzytn�y po
betonie. T�um wsta� i zacz�� wiwatowa� na cze�� mistrza.
Reuben zrobi� krok do przodu, czuj�c jak dr�� mu kolana.
S�dzia ringowy uni�s� rami� zawodnika.
- Zwyci�y� w czwartej rundzie przez spowodowanie
zak��ce� narz�du r�wnowagi... Reuben Rutkowski, Ludzka
Maszyna Boksuj�ca!
- Ludzka Maszyna Boksuj�ca! - powt�rzy� Paulie
rozsznurowuj�c mu r�kawice. - Zarz�d nie pozwala im
powiedzie� "Boksuj�cy G�upek".
- Daj spok�j, Paulie - odpar� Reuben. Program robota by�
do�� przeci�tny - krok i cios, krok i cios, wszystkie ataki
w g�ow�, mniej uwagi po�wi�ca� obronie. Ale cho�
brakowa�o mu finezji, nadrabia� wytrwa�o�ci�. Reuben mia�
wra�enie, �e jego g�owa jest sercem dzwonu.
- Reuben Rutkowski, Boksuj�cy Miszugene - mrukn�� Paulie.
Reuben po�o�y� si� na wznak na stole. - Nie zdenerwujesz
mnie takimi wyzwiskami. Nie wiem, co to znaczy.
- Rozprostowa� palce, zacz�� porusza� d�o�mi w przegubach.
Mimo �e r�kawice mia�y specjaln� wy�ci�k�, czu�, �e r�ce
ma zdr�twia�e od uderze� zadawanych w metalow� sk�r�
przeciwnika. Mi�nie jego przedramion dr�a�y po prze�ytym
wysi�ku.
Paulie uj�� lew� r�k� Reubena i masuj�c delikatnie, zacz��
przywraca� j� do �ycia. - Z boku nie wygl�da�o to dobrze -
powiedzia�. - Wcale nie wygra�e� z programem, to on
przegra�.
- Co, wed�ug ciebie, robi�em �le?
- Mn�stwo rzeczy. S�abe uniki g�ow�. Kiedy wyprowadzasz
cios praw�, unosisz stop�. Zadajesz prosty i nie idziesz za
nim, tylko pchasz. Nie jeste� ju� taki szybki. W ko�cu ci�
dopadn�.
- Nie mog� wyprowadza� tylu cios�w na raz, Paulie. Wcale
nie jestem wolny. Czasami po prostu trudno si�
skoncentrowa�.
- Nie m�wi� o zm�czeniu. - Paulie zabra� si� za drug�
r�k�. - M�wi� o podstawowych rzeczach, Boksuj�ca Maszyno.
Postawa, w�a�ciwy ruch, uk�ad r�k. Przewidywanie b��d�w
przeciwnika. Wykorzystywanie ich.
- Przewiduj� wyk�ad.
- Podstawy - ci�gn�� Paulie nie zwracaj�c uwagi na jego
s�owa. - G�owa nisko, r�ce wysoko...
- Daj� s�owo, Paulie, wcale nie musisz...
- ... prawid�owa postawa, wyprostowana prawa r�ka...
- ... nie jestem ju� dzieckiem...
- ... lewy prosty, podbr�dkowy. Podstawy.
- ... i nie cierpi�, kiedy traktujesz mnie w ten spos�b!
- Reuben zsun�� si� ze sto�u. Czu�, �e r�ce, w kt�rych
powraca�o czucie, k�uj� go niemi�osiernie. Prysznic wydawa�
si� by� strasznie daleko.
- Walcz�c z robotami mo�na dozna� obra�e�. - Paulie
r�cznikiem wytar� pot ze sto�u. - Mo�na zosta� zabitym.
Reuben opar� si� o �cian�. Czu� pod d�o�mi szorstk�
powierzchni� betonu, jakby posypan� piaskiem. Te pouczenia
irytowa�y go ju� od dawna. - Mo�na zosta� zabitym
przechodz�c przez jezdni� - stwierdzi�. - I dozna� obra�e�
udzielaj�c nieproszonych rad.
- Boks ju� od dawna jest nielegalny, Reuben...
- Ale walka z maszynami jest, Paulie.
- ... z wyj�tkiem tego stanu, New Jersey i Florydy. A jak
s�dzisz, d�ugo to si� jeszcze utrzyma?
- Nie wiem. Ale dop�ki si� utrzyma, b�d� mia� prac�.
- Powiniene� znale�� sobie prac� w muzeum - oznajmi�
Paulie. - Postawiliby�my ci� obok maszyny parowej i maszyny
do pisania.
Reuben z trudno�ci� manipulowa� kurkami prysznica. W jego
g�owie wci�� brz�cza� gong ko�cz�cy walk�. Mia� ochot� utopi�
Pauliego i ten gong w powodzi wrz�tku. - Dzi�
wiecz�r wygra�em, Paulie! - wrzasn��. - Zawsze wygrywam!
- I c� to on wygrywa? - Paulie zwin�� r�cznik w kul� i
cisn�� do metalowego kosza. Kopn�� kosz, szarpni�ciem
otworzy� drzwi do kabinki prysznica, wsun�� r�k� do �rodka i
zakr�ci� wod�. - Na lito�� bosk�, Reuben, nie musisz w ten
spos�b zarabia� na �ycie.
Reuben przyg�adzi� w�osy d�oni�, zaczesuj�c je do ty�u i
otar� twarz. - Sam walczy�e� - powiedzia�.
- Walczy�em z istotami �ywymi - odpar� Paulie. -
Walczy�em z lud�mi, kt�rzy w r�kawicach mieli r � c e -
cia�o i krew - a nie chrom!
- Robot�w nie robi si� z chromu, Paulie.
- Nie, robi� je z g��b�w, takich samych jak twoja g�owa!
Co udowodni�e� dzisiejszej nocy?
Reuben odsun�� d�onie Pauliego z kran�w. - �e jestem
dobry - powiedzia�. - �e jestem dobry w tym, co robi�.
- Jak worek treningowy.
- Daj mi wzi�� prysznic!
Paulie zatrzasn�� drzwi. Reuben ponownie odkr�ci�
wod�, najgor�tsz�, jak� m�g� wytrzyma�.
Opar� si� o wyszczerbione kafelki i nas�uchiwa� krz�taniny
Pauliego pakuj�cego sprz�t i mamrocz�cego co� nad r�cznikami
i butelkami z olejkiem do masa�u. Nagle Paulie znowu zacz��
krzycze�. - Powiniene� by� pretendentem do tytu�u mistrza,
prawda? Czy nie tak? Reuben Rutkowski powinien by�
mistrzem, a zamiast tego jest g�upkiem! - Wyj�ciowe
drzwi trzasn�y i Reuben wiedzia�, �e szatnia jest ju�
pusta.
- Pretendent - powt�rzy�. W�o�y� r�ce pod strumie� wody i
spr�bowa� zmy� z d�oni uczucie, �e pokryte s� kredowym
py�em.
Kto� zastuka� w szyb� z matowego szk�a. Reuben odwr�ci�
si� od ekranu, kt�ry wci�� nie chcia� si� za�wieci� i uchyli�
drzwi budki. Marcel trzyma� tac� z obiadem - jajecznica
i stos grzanek. - B�dziesz jad�, czy gada� przez
telefon? - zapyta�. - Mam jeszcze innych go�ci.
- Zaraz id�. - Ponownie wystuka� numer Valerie. Ale
wiedzia�, �e nie odbierze telefonu, tak jak nie odbiera�a,
kiedy wielokrotnie pr�bowa� do niej zadzwoni� tego
wieczoru. Dlatego po ostatniej cyfrze uderzy� przycisk
"Odwo�a�" i od�o�y� s�uchawk�. Nie mia� poj�cia,
gdzie Valerie mog�a si� podzia�.
Jego miejsce przy barku ozdobione by�o �wiec� wetkni�t� w
zielon� butelk� od coli. Marcel zapali� �wiec� i w�o�y� do
kieszeni zapalniczk�. U�miechn�� si�. Marcel zawsze si�
u�miecha�, nawet gdy interesy sz�y �le. Czyta� gdzie�, �e
u�miech zapobiega �ysieniu. - Obiad podano - powiedzia�. -
Zajadaj swoje kalorie.
Reuben otar� d�onie serwetk�. Wci�gn�� nosem zapach jajek,
grzyb�w i mas�a topi�cego si� na grzance. By�o spokojnie
i cicho. Poza nim obiad jad�y tylko dwie osoby, za oknami od
czasu do czasu przeje�d�a� pojedynczy samoch�d.
- Nie - powiedzia� Reuben, zanim Marcel ponownie nape�ni�
mu fili�ank�. - Nie, dzi�kuj�. Boli mnie po tym g�owa.
- Dobra. - Marcel odstawi� czajnik na kuchenk�, wyj�� z
kieszeni fartucha jaki� papier i usiad� przy biuku za
ch�odziark�. Przejrza� dokument, potem przez
chwil� wpatrywa� si� w mro�one bu�eczki z rodzynkami i
miseczki z sa�atk� ziemniaczan� jakby szukaj�c w nich
natchnienia, a wreszcie wystuka� kilka cyfr na swoim
mikrokomputerze. - Jak ci posz�o dzi� wiecz�r? - zapyta�.
- Wygra�em.
- Fajnie. - Marcel u�miechn�� si�. W tym miesi�cu
zapuszcza� baczki. - Jeste� bezsprzecznie mistrzem. Szkoda,
�e nie ma ju� �wiatowego Zwi�zku Bokserskiego. Po takiej
serii zwyci�stw na pewno musieliby zwr�ci� na ciebie uwag�.
Hej, nie uszkodzili ci�, co?
- Nie za bardzo.
Marcel podni�s� wzrok znad klawiatury. Podszed� z
powrotem do lady, przechyli� si� przez ni� i uj�� Reubena za
podbr�dek odwracaj�c g�ow� boksera do �wiat�a. - Masz bardzo
przekrwione lewe oko.
- Chcesz ze mn� uprawia� zapasy, czy pozwolisz mi zje��?
- Jedz, jedz. Kiedy sko�czysz, m�g�by� zadzwoni� do
Valerie. Za�o�� si�, �e chcia�aby mie� jak�� wiadomo�� od
ciebie.
- Ju� dzwoni�em. Nie ma jej w domu.
- To zadzwo� p�niej.
- Marcel, j u � jest p�no. Nie ma jej w domu,
rozumiesz?
- Och, jasne. Dobra. Chcesz jeszcze jajecznicy?
- Jak tylko sko�cz� to, co mam na talerzu.
- Dobra. Powiesz mi, jak b�dziesz chcia� dok�adk�. -
Marcel wr�ci� do swoich rachunk�w i kwit�w.
Rueben od�o�y� widelec i potar� czo�o. Dzwonienie w
uszach nie ustawa�o i ci�gle czu� na d�oniach warstw� kredy.
Kto� opar� mu r�k� na ramieniu. - Hej, banito.
Reuben wzi�� do r�ki widelec i zacz�� znowu je��. Nie
lubi� Bobby'ego Leveque, nie lubi� tego, co dziennikarz
pisa� w swojej gazecie. - O co chodzi?
Leveque usiad� na s�siednim sto�ku. Wzi�� grzank� ze
stosiku le��cego na talerzu Reubena i wgryz� si� w ni�. -
Nie s�ysza�e�? - zapyta�, rozsypuj�c okruchy chleba. -
Dzisiaj S�d Ustawodawczy stanu Floryda zakaza� boksu pod
jak�kolwiek postaci�, w tym r�wnie� cz�owieka przeciwko
maszynie, a nawet maszyny przeciw maszynie. To, co robisz,
jest od tej chwili nielegalne w Cytrusowym Stanie, czy jak
go tam nazywaj�.
- Nie mieszkam w pa�skim Cytrusowym Stanie.
- No c�, jest nielegalne i za granic� Stanu Zatokowego.
- Leveque si�gn�� po nast�pn� grzank�.
Reuben odtr�ci� jego r�k�. Butelka keczupu spad�a na
pod�og� za kontuarem. - No c�, nie mieszkam r�wnie� za
granic� pa�skiego Stanu Zatokowego! - Skrzywi� si� s�ysz�c
d�wi�k w�asnego g�osu. Decybele by�y jak ciosy, kt�rych nie
zdo�a� unikn��. - Tu jest Rhode Island, a ja nie jestem
banit�.
- Hej, Bobby, chcesz co� zam�wi�? - spyta� Marcel.
- Szarlotk� i kaw�, garcon - odpar� Leveque. - Czy chcesz
us�ysze�, jak opisa�em twoj� walk� do porannego wydania?
- Daj mu spok�j - wtr�ci� si� Marcel. Z trzaskiem
postawi� na ladzie kubek i nape�ni� go kaw�. - Reuben mia�
ci�ki wiecz�r.
- Zawodowiec powinien interesowa� si�
analiz� swej sztuki - oznajmi� Leveque. Wydoby� okulary
do czytania i niewielki notesik z kieszeni swego wytartego,
br�zowego garnituru. - No, Reuben?
Reuben odsun�� talerz. Jajecznica pachnia�a apetycznie,
ale nie czu� jej smaku. Sok owocowy by� gorzki. Wytar�
d�onie serwetk� i zastanowi� si�, dlaczego Leveque robi
wszystko, �eby wygl�da� staro. Nawet nie goli� si�
codziennie. - Przeczytaj - powiedzia�.
- Providence, Rhode Island - zacz�� czyta� Leveque. -
Reuben Rutkowski wygra� z Nino Cabral przez techniczny
nokaut w trzeciej rundzie ich towarzyskiej walki rozegranej
dzi� wieczorem w Civic Center. Reuben, prowadz�c walk� na
zmian� z normalnej i odwrotnej pozycji, wyprowadzi� w
pierwszej minucie dwa prawe proste na g�ow� Cabrala i
kombinacj� cios�w zepchn�� go do defensywy.
- Chwileczk� - powiedzia� Reuben.
- Od tej chwili Reuben kontrolowa� walk� - ci�gn�� Leveque
- przewa�aj�c nad Cabralem w liczbie zadanych cios�w trzy do
jednego. Rutkowski dobrze walczy� w zwarciu, wyprowadzaj�c
lewe i prawe ciosy na korpus oraz ostre uderzenia w g�ow�. W
ostatniej rundzie bohaterska obrona Cabrala wywo�ywa�a ryk
zachwytu jego wielbicieli. Wielu skandowa�o nazwisko
boksera...
- Poczekaj! - krzykn�� Reuben. Siedz�cy za przepierzeniem
z ty�u m�czyzna i kobieta podnie�li g�owy. Marcel zamar� w
bezruchu, pochylaj�c si� po butelk� keczupu. - To nie by�a
dzisiejsza walka!
- Kt�ra to walka? - spyta� Marcel.
- Jego pierwsza - odpar� Leveque. Z�o�y� papier i schowa�
do kieszeni. Wypi� �yk kawy. - I Nino nie by� maszyn�.
By� cz�owiekiem. I dobrym bokserem. To by�a dobra walka,
Reuben.
Rutkowski zgni�t� w d�oni serwetk�.
- TKO, techniczny nokaut. S�dzia ringowy musia� zako�czy�
walk�, �eby ocali� starego Nina. Oczywi�cie, dzisiaj
wszystko jest, hmmm... bardziej techniczne. Marcel, czy
m�g�bym dosta� troch� �mietanki do kawy? Musz� przetr�ci�
smak.
- Dlaczego mi to przeczyta�e�? - spyta� Reuben.
- Nino Cabral le�y od tygodnia w stanie �pi�czki -
wyja�ni� Leveque. Wbi� na widelec kawa�ek ciasta i w�o�y� go
do ust, gubi�c przy okazji okruchy na koszul� i krawat. -
Ostatnie badania wykaza�y powa�ne obra�enia czaszki, doznane
na ringu w Miami. Walczy� z modelem 6200, kt�ry zbyt wiele
razy zada� mu ciosy podbr�dkowe.
- Dlatego zabroniono boksu na Florydzie? - spyta� Marcel.
- Przypuszczam, �e los Nina ma z tym wiele wsp�lnego.
Reuben zdj�� z oparcia krzes�a marynark� i zarzuci� j� na
ramiona. - Nino wiele mnie nauczy� - powiedzia�. - O boksie.
O tym... jak pracowa� nad sob�. - Przypomnia� sobie
przygotowania, godziny analizowania film�w z walk Cabrala,
przypomnia� niepok�j i to, jak skoncentrowa� si�
niczym zwini�ta spr�yna, kt�ra nie rozwin�a si� a� do
ostatniego, ko�cz�cego walk� ciosu.
- Mam nadziej�, �e nie uczy� ci� niczego o modelu 6200 -
oznajmi� Leveque. Napi� si� jeszcze kawy. - O co ci jeszcze
chodzi, Reuben? Dlaczego wci�� jeste� na ringu? Daj mi co�,
co rzeczywi�cie b�d� m�g� wykorzysta� na mojej kolumnie.
Reuben odwr�ci� si� na sto�ku. Marcel zani�s� menu dw�m
m�czyznom, kt�rzy w�a�nie weszli.
Leveque wzruszy� ramionami. Przysun�� sobie talerz
Reubena i zacz�� zajada� stygn�c� jajecznic�. - Niekt�rzy
twierdz�, �e boks jest sztuk� - stwierdzi�. - Niekt�rzy
utrzymuj�, �e to nauka. Je�eli nauka, to mog� si� z tym
zgodzi�. A ty, Reuben, uwa�asz, �e jest w tym jaki� element
sztuki?
- Nie wiem - odpar� Reuben. Patrzy�, jak ci�ar�wka
podje�d�a do samoobs�ugowej stacji benzynowej po drugiej
stronie ulicy.
- Kiedy po raz pierwszy postanowi�e�, �e b�dziesz walczy�?
- Mia�em wtedy dziesi�� lat.
- Dziesi��? By�e� taki m�ody? Czy uwa�asz, �e cele, kt�re
wytyczamy sobie w wieku dziesi�ciu lat, s� r�wnie wa�ne,
gdy mamy dwadzie�cia osiem?
- Tak - odpowiedzia� Reuben. - Oczywi�cie, �e s� wa�ne. I
ci�ko pracowa�em, by je osi�gn��. - Wsta�. Poczu�, �e kr�ci
mu si� w g�owie. - Musz� zadzwoni�.
Leveque ponownie spojrza� do notesu. - Czy pami�tasz
robota, kt�ry pilnowa� tej ulicy?
Marcel zabra� talerz Reubena, zastanawiaj�c si�,
dlaczego Rutkowski stoi, gapi�c si� na jakiego� faceta
nalewaj�cego benzyn� do ci�ar�wki.
- Nie pami�tam, ale wy, starsze ch�opaki, nazywali�cie go
�mieciarzem, prawda? Robot przemys�owy.
- Hej, pami�tam - powiedzia� Marcel. - Nigdy nie
bawi�em si� z nim w t� cholern� gr�, ale...
- To nie by�a gra, Marcel. Zdarza�o si�, �e dzieciaki
ulega�y wypadkom i gin�y. Wszystko jest w aktach..
Reuben musia� usi���. Jego sto�ek przy barze by� bli�ej
ni� krzes�o przy stoliku. Po�o�y� r�ce na blacie, na wilgotnym
kr��ku pozostawionym przez jego talerz.
- Ci�gle walczysz ze �mieciarzem, Reuben?
- �mieciarza ju� nie ma - wyja�ni� Reuben. - Pozbyli
si� go po tym, jak zabi� Larry'ego.
- Larry'ego? - Leveque zacz�� przerzuca� notatki.
- �mieciarz zabi� twojego brata, Reuben? - zapyta�
Marcel.
- Tak - rzek� Leveque. - Ju� znalaz�em. Mia� zaledwie
pi�tna�cie lat.
- Dosy�! - krzykn�� Reuben. - Wiesz o mnie wszystko.
Przesta� struga� g�upka!
Leveque strzepn�� okruchy z ubrania. - Nie jeste�
robotem, Reuben. Nie mog� wzi�� �rubokr�tu i naprawi� ci�,
je�eli b�dziesz mia� uszkodzon� g�ow�. Ale roboty mog� robi�
tylko to, do czego zosta�y przeznaczone. Ty natomiast
post�pujesz wed�ug w�asnego wyboru. I pytam ci�, dlaczego
n i e s t a r a s z si� wybra�? - Skierowa� si� w stron�
toalety.
Reuben wyci�gn�� z podajnika now� serwetk� i potar� ni�
praw� d�o�.
- Masz jaki� k�opot z r�k�, Reuben?
- Kreda - odpar� Rutkowski.
- Co?
- We �nie... Mam kawa�ek kredy. Zawsze nowy. Ale kiedy
si� budz�, mam uczucie, �e go wci�� trzymam. Taki kurz na
r�kach, rozumiesz?
Marcel zawzi�cie wyciera� blat kontuaru. - Mo�e
zadzwoni�by� do Valerie? - zapyta�.
- Val, taak - mrukn�� Reuben. - Powinienem pogada� z
Nino... - Ruszy� w kierunku budki telefonicznej. Marcel
pobieg� do malutkiej kuchenki. Z radia nad zlewem lecia�a
muzyka i szumy. Benny robi� znaczki o��wkiem na blankiecie
totalizatora. - Id�, popilnuj baru - sykn�� Marcel. Schwyci�
s�uchawk� telefonu i zadzwoni� do hotelu Embassy. - Z Paulie
Pacheco, prosz�... Dobrze, a czy mog� zostawi� mu wiadomo��?
Prosz� powt�rzy� panu Pacheco, �e Reuben jest tutaj, w barze
Bridge Diner. Powinien przyjecha� i go zabra�. To wa�ne.
Zapisa� pan?.. Dzi�ki.
Gdy Marcel wr�ci� na sal�, Reubena nie by�o ani w budce
telefonicznej, ani nigdzie w zasi�gu wzroku. Benny nalewa�
kaw� kierowcy ci�ar�wki. - Gdzie on jest?
- Kto?
- Reuben! Gdzie on jest?
- O, by� tu Reuben? Jak mu posz�o?
- Co si� sta�o, Marcel? - spyta� Bobby Leveque. Podci�gn��
krawat, pr�buj�c zrobi� porz�dny w�ze�.
- Reuben poszed� sobie. Zalaz�e� mu za sk�r� i poszed�.
Leveque wyj�� notes. - Czy powiedzia� co� przed wyj�ciem?
- �e musi porozmawia� z Nino.
- Jaki Nino? - spyta� Benny. Kierowca ci�ar�wki zasn��
nad sportow� kolumn� w gazecie. - Czy Reuben ma k�opoty?
- Musimy go znale�� - o�wiadczy� Marcel. - Pilnuj firmy,
Benny. - Pobieg� po p�aszcz.
Leveque upi� �yk kawy z fili�anki kierowcy. - We�miemy
m�j samoch�d. - Za�o�� si�, �e chce wr�ci� do hali
sportowej.
- Co si� dzieje? - zawo�a� Benny. Ciekawe, czy m�j
poranny zmiennik przyjdzie, pomy�la�, widz�c jak poobijany
pontiac Leveque'a rusza sprzed baru.
�wiat�o sygnalizatora ulicznego zmieni�o si� z ��tego
na czerwone, zalewaj�c inn� po�wiat� kuchni� male�kiego
mieszkanka i futerko pluszowego nied�wiadka, trzymanego w
r�ku przez Reubena. By� to prezent, kt�ry mia� zamiar da�
Val na urodziny. Dziesi�tego wrze�nia. Dwa tygodnie temu.
Mi� siedzia� zawsze na stoliku przy oknie, oparty o
opiekacz, kt�ry ju� nie opieka�. A teraz w jaki� spos�b
upad� na pod�og�. Reuben pog�adzi� jego futerko. - Pe�no tu
kurzu, kole�.
W saloniku usiad� na fotelu na biegunach, trzymaj�c misia
na kolanach. Wytar� r�ce o zabran� z kuchni �ciereczk� w
kratk�. Kreda. - Powinienem zada� temu m�drali par� pyta� -
powiedzia� do siebie. - Co b�dzie, je�eli wybior�? Co to
znaczy, �e mog� wybra�?
Ko�ysa� si� powoli. By� zbyt zm�czony, by zebra� my�li.
Robot mocno go uderzy�, ha�as nie ustawa� i g�owa bola�a,
bola�a, bola�a. - Nie mog� zada� serii cios�w w sekund�,
Paulie. Nie jestem wolny. Nie uda mu si� trafi�. Te
uderzenia... Nie mog�, Paulie...
- Reuben!
By� przera�ony. Wiedzia�, �e je�eli si� odwr�ci, zobaczy
Larry'ego, kt�ry wci�� ma pi�tna�cie lat. Zobaczy, gdzie
�mieciarz go uderzy�. Ale to by�a jego kolej, by otrzyma�
kred�. Gdyby tylko m�g� zas�oni� oczy... Gdyby m�g� nie
widzie� nic ponad ko�nierzykiem koszuli Larry'ego.
- Reuben! - Za Larrym stali pozostali cz�onkowie gangu,
wszyscy ubrani w barwy, kt�rych ani on, ani Larry nigdy nie
zdobyli. Reuben przyj�� kawa�ek bia�ej kredy, uwa�aj�c, by
nie dotkn�� d�oni.
- Ale ja mam ju� dwadzie�cia osiem lat - powiedzia�. -
Larry, ja doros�em. Czy ten cel ci�gle jeszcze si� liczy?
Jego brat poruszy� si� i Reuben musia� zamkn�� oczy.
Dzielnica przemys�owa by�a pusta. Po drugiej stronie ulicy
sta� zaparkowany samoch�d, typ, jaki wiele ju� lat temu
wyszed� z mody. Wiatr rozp�aszczy� gazety i puste opakowania
po papierosach na wysokim ogrodzeniu z siatki oddzielaj�cej
Border Street od zau�ka. Reuben zdj�� kurtk� i owi�za� si�
ni� w pasie, tak jak robili to starsi ch�opcy. Potem w�o�y�
kred� do kieszeni i schwyci� siatk�. Chcia� co� powiedzie�
Larry'emu, ale by� zbyt przera�ony, by spojrze� na niego.
Zacz�� si� wspina�.
Kto� na niego czeka� siedz�c na g�rze ogrodzenia. To
zdarzy�o si� po raz pierwszy. Twarz cz�owieka ukryta by�a w
cieniu, ale Reuben wiedzia� kto to. - Buenas noches, Nino -
powiedzia�. Metalowa listwa pod pasmami drutu kolczastego
by�a zimna. Twarz Nina zakrywa� cie�. Jego g�owa by�a jako�
zniekszta�cona, a mo�e to tylko wiatr zwichrzy� mu w�osy? -
Nie jestem w stanie wyprowadza� tych serii cios�w -
powiedzia� Nino. - Ale nie jestem wolny.
Reuben jedn� r�k� rozwi�za� r�kawy kurtki. Zarzuci� j� na
drut kolczasty i przeszed� nad nim. - �adnie mnie
zwyci�y�e� - rzek� Nino. - Dobrze walczy�e�.
Uliczk� przecina�y pasy jaskrawej bieli i g��bokiej
czerni rzucanej przez rz�dy reflektor�w umieszczone na
dachach fabryki. Ci�gn�a si� a� po horyzont, kt�ry nale�a�
ju� do zupe�nie innej planety, obramowana wzd�u� kraw�nik�w
beczkami z odpadami przemys�owymi. Reuben ruszy� do przodu.
Zadr�a�, czuj�c podmuch wiatru, nios�cego w powietrzu s�ony
smak Atlantyku.
Us�ysza�, jak daleko, w g��bi zau�ka, co� ci�kiego
poruszy�o si� na twardym asfalcie.
- Podstawy - zawo�a� Nino z g�ry ogrodzenia. - G�owa
nisko! Trzymaj gard�. Lewy prosty! Podbr�dkowy!
�wiat�a fabryki zamigota�y na l�ni�cej powierzchni
czego�, co natychmiast skry�o si� w cieniu. Pojawi�o si�
znowu w nast�pnym pasie �wiat�a, o wiele bli�ej. Maszyna
przypomina�a stos metalowych pier�cieni z doczepionymi
ramionami o podw�jnych przegubach, zako�czonymi chwytakami
i magnesami. Toczy�a si� na ko�ach wielko�ci pi�ek do
koszyk�wki.
Reuben zacz�� biec, �ciskaj�c w r�ku kred�. Maszyna
zwi�kszy�a pr�dko��. - Nie daj si� z�apa�! - krzykn�� Nino.
Reuben wykona� unik w lewo, odczeka� niemal do ostatniej
chwili, a potem odskoczy� w prawo. Maszyna zahamowa�a tu�
przed murem. Pier�cienie korpusu obraca�y si�. Wymachiwa�a
ramionami, chwytaki zamyka�y si� i otwiera�y. Reuben
przemkn�� pod nimi, pobieg� dalej w g��b uliczki, zatrzyma�
si� i odwr�ci� gwa�townie. Zobaczy� magnetyczn� ko�c�wk�
lec�c� w jego kierunku od lewej strony. Schwyci�
manipulator tu� za grubym kr�giem magnesu i zatoczy� wraz z
nim osza�amiaj�cy �uk, kt�ry zako�czy� si� mi�dzy
ogrodzeniem a maszyn�. Ruszy� do przodu i potkn�� si�.
Po obu stronach drog� blokowa�y mu chwytaki i magnesy.
Maszyna seriami cios�w zap�dzi�a Reubena do lin. Chwytak
wykrzesa� iskr� ze stoj�cych po prawej stronie beczek,
magnes wykruszy� ze �ciany kawa�ki cegie� z lewej. T�um
sta�, wiwatuj�c na cze�� mistrza, ale od gongu
dzieli�y go jeszcze d�ugie minuty.
- Przewiduj sytuacje! - zawo�a� Nino. Sta� ju� nie na
ogrodzeniu, ale z drugiego boku maszyny. Bohaterska
obrona wywo�ywa�a ryk zachwytu ze strony kibic�w. Ramiona
maszyny zacz�y si� porusza�, korpus r�wnie�. Reuben
schwyci� rami� w miejscu, w kt�rym wychodzi�o z pier�cienia.
Maszyna zawy�a i odwr�ci�a si�, jej ramiona porusza�y si�
szybciej ni� zazwyczaj. Nino wo�a� co�, ale s�owa zlewa�y
si�, by�y niezrozumia�e. �rodkowy pier�cie� przesun��
si�, rami� przelecia�o nad g�ow� Reubena. Schwyci� je i
znalaz� si� wysoko nad ziemi�. Us�ysza� odg�os cia�a
uderzaj�cego o mat�. P�niejsze badania wykaza�y powa�ne
obra�enia czaszki odniesione w czasie walki ze �mieciarzem.
Reuben wspi�� si� do miejsca, w kt�rym rami� wychodzi�o z
pier�cienia, skuli� si� i skoczy� na drugi, poruszaj�cy si�
manipulator. Nigdy nie by� a� tak blisko. Skandowali jego
nazwisko. M�g� dostrzec znaki zrobione kred� na
pier�cieniach, inicja�y ch�opak�w, kt�rzy zdobyli ju� swoje
barwy. Odzyska� r�wnowag� i gdy rami� poruszy�o si�,
schwyci� zwisaj�c� nad nim anten�. Z�ama�a si� pod jego
ci�arem. Zawis� na szczycie maszyny trzymaj�c si� czubkami
palc�w. Metal by� zimny, d�onie mia� zdr�twia�e. Ramiona
zagi�y si� do �rodka pr�buj�c str�ci� go jak py�ek z
marynarki. Pod nim obraca� si� pier�cie� i gdy rami�
przesuwa�o si� pod jego nogami, Reuben odbi� si�
wystarczaj�co mocno, by wej�� na g�r�. Z ukrytych
mocowa� wysun�y si� dodatkowe narz�dzia, ale by�a tam
r�wnie� wolna, p�aska przestrze� o wymiarach otwartej
ksi��ki. Nikt jeszcze nie postawi� tu swego znaku. Za chwil�
mia� zabrzmie� gong. Reuben zape�ni� woln� przestrze� dwoma
du�ymi R.
Cienie w zau�ku znikn�y. �mieciarz zahamowa�. Jego
ramiona opad�y, �mierciono�ne pi�ci wybi�y dziury w
asfalcie. Rozleg� si� gong, s�dzia uni�s� r�k� zwyci�zcy i
�mieciarz znikn��. Reuben upad�. Spostrzeg� le��ce na
asfalcie zniekszta�cone cia�o Nina. - Nino! - zawo�a�.
Czyja� d�o� schwyci�a go za rami�...
- Reuben!
By� w swoim saloniku. Paulie kl�cza� na pod�odze obok
fotela. - Reuben, obud� si�!
Bola�a go g�owa. Dzwonienie nie ustawa�o. Jego w�asny
g�os zdawa� si� dobiega� z drugiego pokoju. - Wygra�em,
Paulie - powiedzia� �ciskaj�c go za rami�. W drugiej r�ce
wci�� trzyma� misia. - Wygra�em dzisiaj!
- Tak, wygra�e� - odpar� Paulie. Spojrza� na drzwi
sypialni.
- S�uchaj, Reuben, zabieramy ci� do �wi�tego Marka. Tam
si� tob� zaopiekuj�.
- Musz� zadzwoni� do Nina - odpar� Reuben. - Musz� mu
podzi�kowa�.
- Komu podzi�kowa�? - spyta� Paulie.
- Nino Cabralowi!
Z kuchni wyszed� Bobby Leveque, trzymaj�c w r�ku puszk�
piwa. - Tak, s�yszeli�my, �e Nino...
- Zamknij si�! - warkn�� Paulie.
Reuben spojrza� na niego. - Paulie, boli mnie g�owa.
- W porz�dku. Lekarze zaopiekuj� si� tob�. Daj, pomog� ci
wsta�.
Reuben upu�ci� misia na fotel i wytar� r�ce. - Chc�
zadzwoni� do Val.
- B�dziesz m�g� zadzwoni� ze szpitala.
- Tak. - Reuben nabra� g��boko powietrza w p�uca. - Nie
b�d� ju� wi�cej walczy�.
Leveque przy�o�y� przechylon� puszk� do ust, a potem
otar� usta r�kawem. - Uwierz�, jak mi to powt�rzysz rano -
powiedzia�.
- Nie b�d� ju� wi�cej walczy�! - Gong na zako�czenie
rundy brzmia� cudownie jak nigdy.
- Dobrze ju�, dobrze - uspokaja� go Paulie. - Nie
denerwuj si�. Zaraz zawieziemy ci� do szpitala.
Z sypialni wyszed� Marcel trzymaj�c w r�ku niewielk�
walizk�. - Przygotowa�em mu rzeczy - oznajmi�.
- No to chod�my.
- Nie b�d� ju� wi�cej walczy�!
Bobby Leveque postawi� puszk� na oparciu sofy. - Czy mam
zabra� mi�ka? - zapyta�, ale tamci trzej byli ju� w holu i
nie us�yszeli go. Wzruszy� ramionami. Pog�adzi� futerko
misia. Poczu� py� pod palcami. Wytar� r�ce o marynark�,
upu�ci� misia na pod�og� i wyszed� przekona� si�, co b�dzie
dalej.
Prze�o�y� S�awomir K�dzierski