767

Szczegóły
Tytuł 767
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

767 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 767 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

767 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Antoni Czechow Trzy Siostry Dramat w czterech aktach 1901 Prze�o�y�a Natalia Ga�czy�ska Osoby Andrzej Prozorow Natasza - jego narzeczona, p�niej �ona Olga Masza Irina - jego siostry Fiodor Ku�ygin - nauczyciel gimnazjalny Aleksander Wierszynin - podpu�kownik, dow�dca baterii Miko�aj Tuzenbach - baron, porucznik Wasilij Solony - sztabskapitan (kapitan sztabowy w piechocie, ni�szy od kapitana) Iwan Czebutykin - lekarz wojskowy Aleksy Fiedotik - podporucznik Fierapont - stary str� z zarz�du ziemstwa Anfisa - nia�ka, osiemdziesi�cioletnia staruszka Rzecz dzieje si� w mie�cie gubernialnym (prawdopodobnie w okolicach Permu) Akt pierwszy W domu Prozorow�w; salon z kolumnami, za kt�rymi wida� du�� jadalni�; po�udnie; na dworze s�onecznie, weso�o; w jadalni nakrywaj� st� do �niadania; Olga w granatowym uniformie nauczycielki �e�skiego gimnazjum ca�y czas poprawia zeszyty uczennic - chodz�c po pokoju i na stoj�co; Masza w czarnej sukni, z kapeluszem na kolanach siedzi i czyta ksi��k�; Irina w bia�ej sukni stoi zamy�lona. Olga: Ojciec zmar� dok�adnie rok temu, w�a�nie pi�tego maja, w dniu twoich imienin, Irino. By�o bardzo zimno, �nieg pada� wtedy. Zdawa�o mi si�, �e nie prze�yj� tego, ty� le�a�a bez przytomno�ci, jak umar�a. Ale min�� rok i wspominamy o tym spokojnie, ty ju� jeste� w bia�ej sukni, twarz ci promienieje. (Zegar bije dwunast�) I wtedy te� bi� zegar. (Pauza) Pami�tam, kiedy ojca nie�li, gra�a orkiestra, potem te salwy na cmentarzu. Ojciec by� genera�em, dow�dc� brygady, a jednak ludzi przysz�o niewiele. Co prawda deszcz wtedy pada�. Deszcz i �nieg. Irina: Po co wspomina�! (W jadalni za kolumnami, ko�o sto�u, ukazuje si�: baron Tuzenbach, Czebutykin i Solony) Olga: Ciep�o dzi�, mo�na siedzie� przy otwartych oknach, a brzozy jeszcze si� nie zazieleni�y. Ojciec zosta� dow�dc� brygady i wyjechali�my wszyscy z Moskwy jedena�cie lat temu, ale doskonale pami�tam, �e o tej porze, na pocz�tku maja, w Moskwie ju� ciep�o, wszystko kwitnie, tonie w s�o�cu. Jedena�cie lat min�o, a pami�tam wszystko, jakbym wyjecha�a dopiero wczoraj. M�j Bo�e! Dzi� obudzi�am si� rano, zobaczy�am tyle �wiat�a, zobaczy�am wiosn� i serce a� drgn�o z rado�ci i nie wiem, co bym da�a, �eby wr�ci� do rodzinnego miasta. Czebutykin: Figa z makiem! Tuzenbach: Co za brednie! (Masza zamy�lona nad ksi��k� cicho gwi�d�e piosenk�) Olga: Maszo, nie gwi�d�. Jak mo�na! (Pauza) Przez to, �e co dzie� jestem w szkole, a potem a� do wieczora daj� lekcje, mam ci�g�e b�le g�owy i nachodz� mnie takie my�li, jakbym ju� by�a stara. Bo rzeczywi�cie, od czterech lat, od chwili, gdy zosta�am nauczycielk�, po prostu czuj�, jak m�odo�� i si�y gasn� we mnie stopniowo, dzie� po dniu. A ro�nie i krzepnie tylko marzenie... Irina: �eby ju� wr�ci� do Moskwy! Sprzeda� dom, wszystko zlikwidowa� i do Moskwy... Olga: Tak! Czym pr�dzej do Moskwy. (Czebutykin i Tuzenbach �miej� si�) Irina: Brat pewnie zostanie profesorem uniwersytetu, wi�c i tak nie b�dzie tu mieszka�. Najgorzej z t� biedn� Masz�. Olga: Masza co rok b�dzie przyje�d�a�a do Moskwy na ca�e lato. (Miesza cicho gwi�d�e piosenk�) Irina: B�g da, �e wszystko si� u�o�y. (Patrz�c przez okno) �liczna dzi� pogoda. Nie wiem, dlaczego tak mi lekko na sercu! Rano pomy�la�am, �e to moje imieniny i nagle poczu�am si� szcz�liwa, przypomnia�o mi si� dzieci�stwo, kiedy jeszcze �y�a mama. I jakie cudne my�li mnie ko�ysa�y, jakie my�li! Olga: Dzisiaj jeste� taka promienna, wygl�dasz cudownie. I Masza te� jest pi�kna. Andrzej by�by przystojny, ale bardzo si� rozty�, nie do twarzy mu z tym. A ja zestarza�am si�, schud�am, chyba dlatego, �e gniewam si� w szkole na uczennice. Dzi� na przyk�ad jestem wolna, siedz� w domu - i ju� mnie g�owa nie boli i czuj� si� m�odsza ni� wczoraj. Mam dwadzie�cia osiem lat dopiero... Wszystko pi�knie, wola boska, ale mnie si� wydaje, �e gdybym wysz�a za m�� i mog�a ca�y dzie� siedzie� w domu, by�oby mi lepiej. (Pauza) Kocha�abym m�a. Tuzenbach: M�wi pan takie brednie, �e przykro s�ucha�. (Wchodz�c do salonu) Aha, by�bym zapomnia�. Dzi� z�o�y pa�stwu wizyt� nasz nowy dow�dca baterii, Wierszynin. (Siada przy pianinie) Olga: A! Bardzo si� ciesz�. Irina: Czy stary? Tuzenbach: Raczej nie. Czterdzie�ci, czterdzie�ci pi�� najwy�ej. (Cicho gra) Wygl�da na porz�dnego ch�opa. Nieg�upi - to pewne. Tylko za du�o m�wi. Irina: To ciekawy cz�owiek? Tuzenbach: Tak, dosy�, ale ma �on�, te�ciow� i dwie c�reczki. W dodatku drugi raz �onaty. Sk�ada wizyty i wsz�dzie opowiada, �e ma �on� i dwie c�reczki. Paniom te� opowie. �ona jakby niespe�na rozumu, z d�ugim, dziewcz�cym warkoczem, m�wi bardzo g�rnolotnie, jaka� filozofka, cz�sto pr�buje pope�ni� samob�jstwo, chyba po to, aby dogry�� m�owi. Ja bym dawno uciek� od takiej, a on to znosi, chocia� narzeka. Solony: (wchodz�c z Czebutykinem) Jedn� r�k� ud�wign� tylko p�tora puda, a dwiema pi��, nawet sze��. Z tego wynika, �e dwaj ludzie s� silniejsi od jednego nie dwukrotnie, ale trzykrotnie, a mo�e i wi�cej... Czebutykin: (id�c czyta gazet�) Przy wypadaniu w�os�w:.. dwa gramy naftaliny na p� butelki spirytusu... rozpu�ci� i u�ywa� co dzie�... (Zapisuje w notesie) Zanotujmy. (Do Solonego) Wi�c m�wi� panu, buteleczk� zatykamy koreczkiem, a przez koreczek przechodzi szklana rurka... Potem bierze pan szczypt� zwyk�ego, najzwyklejszego a�unu... Irina: Panie doktorze, kochany panie doktorze! Czebutykin: Co, moja malutka, moja pociecho? Irina: Niech pan powie, dlaczego jestem dzi� taka szcz�liwa? Jakbym p�yn�a pod �aglami, nade mn� ogromne b��kitne niebo, fruwaj� wielkie bia�e ptaki. Dlaczego to tak? Dlaczego? Czebutykin: (ca�uj�c obie jej r�ce, z czu�o�ci�) Ptaku m�j bia�y... Irina: Kiedy si� dzi� obudzi�am, wsta�am i umy�am si�, zacz�o mi si� zdawa�, �e rozumiem wszystko, co si� dzieje na �wiecie, i �e wiem, jak trzeba �y�. Kochany panie doktorze, ja wiem wszystko. Cz�owiek, kimkolwiek by by�, powinien pracowa�, pracowa� w pocie czo�a, bo w tym, tylko w tym zawiera si� ca�y sens i cel jego �ycia, wszystkie jego rado�ci. Jak to dobrze by� robotnikiem, kt�ry wstaje o �wicie i t�ucze kamienie na szosie, albo pastuchem, albo nauczycielem, kt�ry uczy dzieci, albo maszynist� na kolei... Bo�e, by� nawet nie cz�owiekiem, ale cho�by wo�em roboczym, zwyczajnym koniem, czymkolwiek, aby tylko pracowa� - wszystko to lepsze ni� �ycie m�odej kobiety, kt�ra budzi si� o dwunastej w po�udnie, potem pije kaw� w ��ku, potem ubiera si� przez dwie godziny... Ach, jakie to okropne! Czasami w upalny dzie� tak si� chce pi�, jak mnie teraz chce si� pracowa�. I je�eli nie b�d� wstawa�a wcze�nie i nie wezm� si� do pracy, to niech pan przestanie si� ze mn� przyja�ni�, panie doktorze. Czebutykin: (tkliwie) Przestan�, przestan�... Olga: Ojciec przyzwyczai� nas do wstawania o si�dmej rano. Wi�c Irina budzi si� o si�dmej i przynajmniej do dziewi�tej le�y i rozmy�la. A twarz ma tak� powa�n�! (�mieje si�) Irina: Ci�gle mnie uwa�asz za ma�� dziewczynk�, wi�c dziwi ci�, �e mam twarz powa�n�. Sko�czy�am dwadzie�cia lat. Tuzenbach: T�sknota za prac�, o Bo�e, doskonale to rozumiem! Jeszcze nigdy w �yciu nie pracowa�em. Urodzi�em si� w Petersburgu, zimnym i pr�nuj�cym, w rodzinie, kt�ra nie mia�a poj�cia o pracy, o �adnych troskach. Pami�tam, kiedy przyje�d�a�em do domu ze szko�y kadet�w, lokaj �ci�ga� mi buty, ja kaprysi�em, a moja matka patrzy�a na mnie z uwielbieniem i dziwi�a si�, je�eli ktokolwiek patrzy� inaczej. Chroniono mnie przed prac�. Ale w�tpi�, �eby uda�o si� uchroni�, bardzo w�tpi�. Zbli�a si� czas, nadci�ga co� wielkiego, zanosi si� na ogromn�, wspania�� burz�, kt�ra ju� idzie, jest blisko i wkr�tce wymiecie z naszego spo�ecze�stwa lenistwo, oboj�tno��, niech�� do pracy, zgni�� nud�. Zaczn� wi�c pracowa�, a za jakie� dwadzie�cia pi�� lat b�dzie pracowa� ka�dy cz�owiek. Ka�dy! Czebutykin: A ja nie b�d� Tuzenbach: Pan si� nie liczy Solony: Za dwadzie�cia pi�� lat pana, dzi�ki Bogu, ju� nie b�dzie na �wiecie. Za par� lat szlag pana trafi, albo mo�e ja tak si� w�ciekn�, �e wpakuj� panu kul� w �eb, m�j aniele. (Wyci�ga z kieszeni flakon perfum i opryskuje sobie pier� i r�ce) Czebutykin: (�mieje si�) A ja rzeczywi�cie ca�e �ycie nic nie robi�em. Jakem sko�czy� uniwersytet, to ju� nie kiwn��em palcem w bucie, nawet nie przeczyta�em �adnej ksi��ki, czytam tylko gazety... (Wyci�ga z kieszeni drug� gazet�) Prosz�... Z gazet wiem, �e by�, dajmy na to, jaki� tam Dobrolubow, a co pisa� - nie mam poj�cia... diabli go wiedz�... (S�ycha� stukanie w pod�og�) A w�a�nie... Wo�aj� mnie, kto� do mnie przyszed�. Zaraz wr�c�... poczekajcie... (Szybko wychodzi rozczesuj�c brod�) Irina: On chyba co� knuje. Tuzenbach: Tak. Wyszed� z uroczyst� min�, pewnie zaraz przyniesie pani jaki� prezent. Irina: Jak mi przykro! Olga: Tak, to okropne. On zawsze robi g�upstwa. Masza: "Jest nad zatok� d�b zielony, na d�bie z�oty �a�cuch l�ni... Na d�bie z�oty �a�cuch l�ni..." (Wstaje i cicho nuci) Olga: Co� ty taka nieweso�a dzisiaj, Maszo? (Masza nuc�c wk�ada kapelusz) Dok�d? Masza: Do domu. Irina: To dziwne... Tuzenbach: Przecie� to imieniny! Masza: Co za r�nica?... Przyjd� wieczorem. Do widzenia, moja najmilsza... (Ca�uje Irin�) �ycz� ci jeszcze raz, �eby� by�a zdrowa, szcz�liwa. Dawniej, kiedy �y� ojciec, do nas na imieniny zawsze przychodzi�o ze czterdziestu oficer�w, gwarno by�o w domu, a dzi� tylko p�torej osoby i cicho jak na pustyni... Ju� p�jd�... Chandra mnie gryzie od rana, tak mi smutno, ale nie zwracaj na to uwagi... (�mieje si� przez �zy) P�niej pogadamy, a tymczasem do widzenia, moja droga, p�jd� sobie. Irina: (niezadowolona) Jaka� ty, doprawdy... Olga: (ze �zami) Ja ci� rozumiem, Maszo. Solony: Je�eli filozofuje m�czyzna, to z tego, owszem, wychodzi filozofistyka czy tam sofistyka, ale je�eli kobieta albo dwie kobiety, to wyjdzie tylko wiercenie dziury w brzuchu. Masza: Co pan chce przez to powiedzie�, okropnie gro�ny cz�owieku? Solony: Nic! "Zipn�� nie zd��y� nawet, a ju� z misiem na karku mia� spraw�". (Pauza) Masza: (do Olgi ze z�o�ci�) Nie becz! (Wchodz�: Anfisa i Fierapont z tortem) Anfisa: Tutaj, tutaj, ojcze. Wejd�, nogi masz czyste. (Do Iriny) Z ziemstwa od Protopopowa... ko�acz. Irina: Dzi�kuj�! I jemu te� podzi�kuj. (Bierze tort) Fierapont: Czego? Irina: (g�o�niej) Podzi�kuj! Olga: Nianiu; daj mu pieroga. Id�, Fieraponcie, zaraz ci dadz� imieninowego pieroga. Fierapont: Czego? Anfisa: Chod�my, Fieraponcie Spirydonowiczu. Chod�my. (Wychodzi z Fierapontem) Masza: Nie lubi� tego Protopopowa. Nie nale�y go zaprasza�. Irina: Wcale go nie zaprasza�am. Masza: I dobrze. (Wchodzi Czebutykin, za nim. �o�nierz ze srebrnym samowarem; szmer zdziwienia i niezadowolenia) Olga: (zas�aniaj�c twarz r�kami) Samowar! To straszne! (Idzie do sto�u w jadalni) Irina: Kochany panie doktorze, co pan wyrabia! Tuzenbach: (�mieje si�) M�wi�em pani. Masza: Doktorze, jak panu nie wstyd? Czebutykin: Moje najmilsze, moje kochane, wy�cie moje jedyne pociechy, wy�cie dla mnie najdro�sze istoty na ca�ym �wiecie. Niezad�ugo ju� mi sze��dziesi�tka stuknie, jestem staruch, samotny, marny staruch. Nie ma we mnie nic dobrego pr�cz tej mi�o�ci do was i gdyby nie wy, dawno bym ju� nie �y�... (Do Iriny) Moja kochana, moja dziecinko, znam ci� od urodzenia... nosi�em na r�ku... kocha�em nieboszczk� mam�... Irina: Ale po co takie kosztowne prezenty? Czebutykin: (przez �zy, ze z�o�ci�) Kosztowne prezenty... A niech ci�! (Do ordynansa) Zabierz samowar tam... (Przedrze�nia) Kosztowne prezenty... (Ordynans wynosi samowar do jadalni) Anfisa: (przechodz�c przez salon) Kochani, jaki� pu�kownik! Ju� zdj�� p�aszcz, dziateczki, idzie tutaj Irinko, tylko b�d� uprzejma, grzeczniutka... (Wychodz�c) Dawno ju� czas na �niadanie... Bo�e, Bo�e... Tuzenbach: To chyba Wierszynin. (Wchodzi Wierszynin) Pu�kownik Wierszynin. Wierszynin: (do Maszy i Iriny) Mam zaszczyt si� przedstawi�: Wierszynin. Ogromnie si� ciesz�, �e nareszcie jestem u pa�. Jak si� panie zmieni�y! Ho-ho! Irina: Prosz�, niech pan siada. Bardzo nam mi�o. Wierszynin: (weso�o) Jak si� ciesz�, jak si� ciesz�! Ale przecie� by�y trzy siostry. Pami�tam - trzy dziewczynki. Twarzy ju� sobie nie przypominam, ale �e ojciec pa�, pu�kownik Prozorow, mia� trzy ma�e c�reczki - doskonale pami�tam, widzia�em na w�asne oczy. Jak ten czas leci! Ach, jak ten czas leci! Tuzenbach: Pu�kownik jest te� z Moskwy. Irina: Z Moskwy? Pan jest z Moskwy? Wierszynin: Tak. Ojciec pa� by� tam dow�dc� baterii, a ja oficerem w tej samej brygadzie. (Do Maszy) Zdaje mi si�, �e pani� troch� pami�tam. Masza: A ja pana nie. Irina: Olu! Olu! (Wo�a w kierunku jadalni) Olu, chod�! (Olga wchodzi z jadalni do salonu) Pu�kownik Wierszynin, jak si� okaza�o, te� z Moskwy. Wierszynin: Wi�c pani jest Olga, najstarsza z si�str... A pani - Maria... A pani - Irina... najm�odsza. Olga: Pan z Moskwy? Wierszynin: Tak. Uczy�em si� w Moskwie i s�u�b� wojskow� te� zacz��em w Moskwie, d�ugo tam by�em w pu�ku, wreszcie otrzyma�em tutaj dow�dztwo baterii - przeniesiono mnie, jak pani widzi. W�a�ciwie nie pami�tam �adnej z pa�, wiem tylko, �e by�y trzy siostry. Ojca pa� bardzo �ywo zachowa�em w pami�ci, niech tylko zamkn� oczy, a widz� go jak na jawie. W Moskwie nieraz bywa�em u pa�stwa. Olga: Zdawa�o mi si�, �e pami�tam wszystkich, ale pana... Irina: A wi�c pan jest z Moskwy, panie pu�kowniku... C� za niespodzianka! Olga: Przecie� my si� tam przeprowadzamy. Irina: Chyba ju� przed jesieni� b�dziemy w Moskwie. To nasze rodzinne miasto, urodzi�y�my si� tam... Na Starej Basmannej (dzi� ulica Karola Marksa). (Obie �miej� si� z rado�ci) Masza: Tak niespodziewanie spotka�y�my ziomka! (Z o�ywieniem) Teraz sobie przypominam! Pami�tasz, Olu, jak m�wiono u nas: "zakochany major"? Pan si� wtedy w kim� kocha� i by� pan porucznikiem, ale wszyscy, nie wiadomo czemu, nazywali pana majorem... Wierszynin: (�mieje si�) O to to... Zakochany major, w�a�nie... Masza: Wtedy mia� pan tylko w�sy... O, jak si� pan postarza�! (Przez �zy) Jak si� pan postarza�! Wierszynin: Tak, kiedy mnie przezywano zakochanym majorem, by�em m�ody, by�em zakochany. Gdzie te czasy? Olga: Ale pan nie ma ani jednego siwego w�osa. Owszem, postarza� si� pan, ale nie jest pan stary. Wierszynin: A jednak mam ju� czterdziesty trzeci rok. Czy dawno panie wyjecha�y z Moskwy? Irina: Jedena�cie lat temu. Maszo, g�uptasie, czemu p�aczesz?.. (Przez �zy) Bo i ja si� rozp�acz�... Masza: Ja? Sk�d? A na jakiej ulicy pan mieszka�? Wierszynin: Na Starej Basmannej. Olga: I my te�... Wierszynin: Jaki� czas mieszka�em na Niemieckiej. Z Niemieckiej chodzi�em spacerem do Czerwonych Koszar (nazwa tej ulicy zachowa�a si� po dzi� dzie�). Tam si� idzie przez taki ponury most, pod mostem szumi woda. Samotnemu cz�owiekowi jako� smutno robi si� na sercu. (Pauza) A tu jaka szeroka, jaka malownicza rzeka! Cudowna rzeka! Olga: Owszem, ale wci�� jest zimno. Zimno i komary. Wierszynin: Sk�d�e� znowu? Tu klimat jest pyszny, zdrowy, prawdziwie s�owia�ski. Las, rzeka... i brzozy. �liczne, skromne brzozy, lubi� je najwi�cej ze wszystkich drzew. Dobrze si� tu mieszka. Dziwne tylko, �e dworzec kolejowy le�y o dwadzie�cia wiorst od miasta... I nikt nie wie, dlaczego. Solony: A ja wiem. (Wszyscy na niego patrz�) Bo gdyby dworzec by� blisko, toby nie by� a skoro jest daleko, to znaczy, �e nieblisko. (Wszyscy milcz� za�enowani) Tuzenbach: Dowcipny z pana cz�owiek, panie kapitanie. Olga: Teraz przypominam sobie pana. Tak, pami�tam. Wierszynin: I matk� pa� te� zna�em. Czebutykin: To by�a zacno�ci kobieta, wieczne jej odpoczywanie. Irina: Mama jest pochowana w Moskwie. Olga: Na cmentarzu Nowo-Dziewiczym... Masza: Czy pan da wiar�, �e jej twarz ju� mi uciek�a z pami�ci. Tak samo ludzie nie b�d� pami�tali i o nas. Zapomn�. Wierszynin: Tak. Zapomn�. Taki nasz los, nic tu nie poradzimy. To, co my uwa�amy za donios�e, potrzebne, najwa�niejsze, z czasem zostanie zapomniane albo wyda si� czym� zupe�nie b�ahym. (Pauza) Ciekawa rzecz: my teraz zupe�nie nie mo�emy przewidzie�, co w przysz�o�ci b�dzie uwa�ane za wielkie i donios�e, a co za �mieszny drobiazg. Czy� odkrycie Kopernika albo, powiedzmy, Kolumba nie wydawa�o si� w pierwszej chwili czym� niewa�nym, niepotrzebnym i r�wnocze�nie czy� g�upie brednie napisane przez jakiego� dziwaka nie uchodzi�y za niezbit� prawd�? I mo�e si� tak sta�, �e nasze tera�niejsze �ycie, na kt�re si� jako� godzimy, z czasem b�dzie si� wydawa�o dziwne, niedorzeczne, niem�dre, nie do�� czyste, mo�e nawet grzeszne... Tuzenbach: Kto wie? A mo�e na odwr�t, mo�e nasze �ycie b�dzie uchodzi� za wznios�e i g�rne, i ludzie b�d� je wspominali z szacunkiem. Teraz nie ma tortur, strace�, najazd�w, a r�wnocze�nie - ile� cierpienia! Solony: (cienkim g�osikiem) Cip, cip, cip... Baronowi cho�by obiadu nie daj, tylko mu pozw�l filozofowa�. Tuzenbach: Kapitanie, prosz� mi da� spok�j... (Przesiada si� gdzie indziej) To ju� doprawdy nudne. Solony: (cienkim g�osikiem) Cip, cip, cip.. Tuzenbach: (do Wierszynina) Cierpienia kt�re wci�� obserwujemy - a tak ich du�o! - mimo wszystko �wiadcz� o pewnym moralnym prze�omie, jaki zaczyna prze�ywa� spo�ecze�stwo. Wierszynin: Tak, tak, oczywi�cie Czebutykin: Baronie, powiedzia� pan przed chwil�, �e nasze �ycie b�d� uwa�ali za wznios�e i g�rne; c�, kiedy ludzie s� mali... (Wstaje) niech pan spojrzy, jaki jestem ma�y. Wi�c na pociech� oczywi�cie trzeba mi wmawia�, �e moje �ycie jest g�rne. (Za scen� odzywaj� si� skrzypce) Masza: To gra nasz brat, Andrzej. Irina: Nasz uczony... Pewnie zostanie profesorem uniwersytetu. Papa by� oficerem, a jego syn wybra� sobie karier� naukow�. Masza: Na �yczenie papy. Olga: My�my si� od rana uwzi�y na niego. Zdaje si�, �e jest troch� zakochany. Irina: W m�odej panience z tego miasta. Ona dzi� chyba b�dzie u nas. Masza: Ach, jak ona si� ubiera! Nie do��, �e brzydko i niemodnie, ale po prostu �al patrze�. Jaka� cudaczna jaskrawo��ta sp�dnica z tak�, wie pan, wulgarn� fr�dzl� i czerwony �akiecik. A policzki takie wyszorowane, takie wyszorowane! Andrzej si� nie zakocha�, w to nie wierz�, ma przecie� gust, po prostu droczy si� z nami, �artuje. Wczoraj s�ysza�am, �e ona wychodzi za Protopopowa, prezesa zarz�du ziemstwa. I bardzo dobrze... (W kierunku bocznych drzwi) Andrzeju, chod� tutaj! Na chwileczk�, kochanie! (Wchodzi Andrzej) Olga: To m�j brat, Andrzej. Wierszynin: Wierszynin. Andrzej: Prozorow. (Wyciera spocon� twarz) Pan obj�� u nas dow�dztwo baterii? Olga: Czy wiesz, �e pu�kownik jest te� z Moskwy? Andrzej: Tak? No to gratuluj�: teraz moje siostrzyczki nie dadz� panu spokoju. Wierszynin: Nie, to chyba ja zd��y�em si� naprzykrzy� pa�skim siostrom. Irina: Niech pan spojrzy, jak� ramk� do portretu podarowa� mi dzi� Andrzej! (Pokazuje ramk�) Sam j� zrobi�. Wierszynin: (patrz�c na ramk� i nie wiedz�c, co powiedzie�) Tak... rzeczywi�cie... Irina: I tamt� ramk�, co wisi nad pianinem, te� zrobi� sam. (Andrzej macha r�k� i odchodzi) Olga: Andrzej jest uczony i na skrzypcach gra, i w drzewie wycina rozmaite rzeczy, s�owem, zdolny ch�opak. Andrzeju, nie uciekaj! To jego zwyczaj - zaraz ucieka. Chod� tutaj! (Masza i Irina chwytaj� go pod r�ce i �miej�c si� ci�gn� z powrotem) Masza: Chod�, chod�! Andrzej: Dajcie mi spok�j. Masza: Co za dziwak! Pu�kownika kiedy� przezywano zakochanym majorem, a przecie� nigdy si� nie gniewa�. Wierszynin: Nigdy! Masza: A ciebie chcia�abym nazwa�: zakochany skrzypek! Irina: Albo zakochany profesor. Olga: Zakochany! Andrzej jest zakochany! Irina: (klaszcz�c w d�onie) Brawo, brawo! Bis! Andrzej jest zakochany! Czebutykin: (podchodzi z ty�u do Andrzeja i obejmuje go wp�) "Tylko mi�o�� rz�dzi �wiatem, tylko mi�o�� kusi nas!" (Wybucha �miechem; ca�y czas trzyma gazet�) Andrzej: No ju� dobrze, dobrze... (Wyciera twarz) Nie spa�em ca�� noc i teraz jestem troch�, jak to m�wi�, nie w formie. Czyta�em do czwartej rano, potem po�o�y�em si�, ale i tak nie mog�em spa�. My�la�em o tym i owym, a �wita teraz wcze�nie, s�o�ce w�azi do sypialni. Chcia�bym w ci�gu lata, p�ki tu jestem, przet�umaczy� jedn� angielsk� ksi��k�. Wierszynin: Czy pan zna angielski? Andrzej: Tak. Ojciec, niech mu ziemia lekk� b�dzie, gn�bi� nas edukacj�. To g�upie i �mieszne, ale musz� si� do tego przyzna�, po jego �mierci zacz��em ty� i przez ten rok tak si� rozty�em, jakby moje cia�o uwolni�o si� z ucisku. Dzi�ki ojcu ja i siostry znamy francuski, niemiecki, angielski, a Irina jeszcze i w�oski. Ale co to kosztowa�o! Masza: W tym mie�cie znajomo�� trzech obcych j�zyk�w jest niepotrzebnym luksusem. Nawet nie luksusem, raczej zb�dnym dodatkiem, co� jak sz�sty palec u r�ki. Umiemy tyle niepotrzebnych rzeczy. Wierszynin: A to dopiero! (�mieje si�) Tyle niepotrzebnych rzeczy! Mnie si� wydaje, �e nie ma i nie mo�e by� tak nudnego i ponurego miasta, w kt�rym nie przyda�by si� m�dry, wykszta�cony cz�owiek. Przypu��my nawet, �e w�r�d stu tysi�cy miejscowej ludno�ci, oczywi�cie zacofanej i prostackiej, s� tylko trzy osoby takie jak panie. Wiadomo, �e panie nie przezwyci�ycie otaczaj�cej was ciemnoty. Z biegiem lat b�dziecie musia�y stopniowo ulega� i rozp�yniecie si� w stutysi�cznym t�umie, �ycie was przyg�uszy, a jednak nie znikniecie bez �ladu, bez wp�ywu. Po paniach mo�e pojawi si� ju� sze�� os�b o podobnych zaletach, potem dwana�cie i tak dalej, a� w ko�cu tacy ludzie jak panie stan� si� wi�kszo�ci�. Za dwie�cie, mo�e za trzysta lat �ycie na ziemi b�dzie zdumiewaj�co pi�kne, cudowne. Takie �ycie jest potrzebne ludziom, wi�c nawet je�li go jeszcze nie ma, powinni�my je przeczuwa�, czeka� na nie, marzy�, przygotowywa� si�, czyli musimy wiedzie� i umie� wi�cej ni� nasi ojcowie i dziadowie. (�mieje si�) A pani narzeka, �e umie tyle niepotrzebnych rzeczy! Masza: (zdejmuje kapelusz) Zostan� na �niadaniu. Irina: (z westchnieniem) Doprawdy, nale�a�oby to wszystko zapisa�... (Andrzeja nie ma, niepostrze�enie wyszed�) Tuzenbach: M�wi pan, �e po wielu latach �ycie na ziemi b�dzie cudowne, zdumiewaj�ce. To prawda. Ale po to, �eby wzi�� w nim udzia� teraz, cho�by z daleka, trzeba si� ju� przygotowywa�, trzeba pracowa�... Wierszynin: (wstaje) Bo�e, ile tu kwiat�w! (Rozgl�da si�) �liczne mieszkanie! Tego paniom zazdroszcz�. Bo ja ca�e �ycie obija�em si� po mieszkankach z dwoma krzes�ami i jedn� kanap�, z piecami, kt�re stale dymi�y. W moim �yciu brakowa�o w�a�nie takich kwiat�w... (Zaciera r�ce) Zreszt�, co tam! Tuzenbach: Tak, trzeba pracowa�. Pan my�li pewno: rozmarzy� si� ten Niemiec. Ale daj� s�owo, �e jestem Rosjanin, nawet nie m�wi� po niemiecku. M�j ojciec jest prawos�awny... (Pauza) Wierszynin: (chodzi po scenie) Nieraz my�l�: a gdyby tak zacz�� �ycie na nowo? I to z ca�� �wiadomo�ci�? Gdyby jedno �ycie mo�na by�o prze�y�, jak to m�wi�, brudno, a drugie na czysto? Sadz�, �e wtedy ka�dy z nas stara�by si� nie powtarza�, przynajmniej stworzy�by sobie inne warunki, urz�dzi�by taki dom z kwiatami, z mn�stwem �wiat�a... Mam �on� i dwie c�reczki, �ona jest osob� chorowit� i tak dalej, i tak dalej, ale gdybym m�g� zacz�� �ycie od pocz�tku, nigdy bym si� nie o�eni�... Nigdy, nigdy! (Wchodzi Ku�ygin w mundurowym fraku) Ku�ygin: (zbli�a si� do Iriny) Droga siostro, pozw�l, �e w dniu twoich imienin z�o�� ci najszczersze, najserdeczniejsze �yczenia zdrowia i w og�le wszystkiego, czego mo�na �yczy� pannie w twoim wieku. I �e ofiaruj� ci w prezencie t� ksi��k�. (Podaje ksi��k�) Historia naszego gimnazjum w ci�gu lat pi��dziesi�ciu, napisana przeze mnie. Ksi��ka w�a�ciwie b�aha, napisana w braku innego zaj�cia, ale mimo to przeczytaj. Dzie� dobry pa�stwu! (Do Wierszynina) Ku�ygin, nauczyciel miejscowego gimnazjum. Radca dworu. (Do Iriny) W ksi��ce tej znajdziesz spis wszystkich absolwent�w, kt�rzy sko�czyli nasze gimnazjum w ci�gu tych pi��dziesi�ciu lat. Feci, quod potui, faciant meliora potentes. (Ca�uje Masz�) Irina: Ale przecie� ju� mi podarowa�e� t� ksi��k� na Wielkanoc. Ku�ygin: (�mieje si�) Niemo�liwe! W takim razie zwr�� mi j� albo, jeszcze lepiej, daj pu�kownikowi. Niech pan we�mie, panie pu�kowniku. Mo�e kiedy� z nud�w przeczyta j� pan. Wierszynin: Dzi�kuj�. (Chce si� po�egna�) Bardzo mi by�o mi�o odnowi� znajomo��... Olga: Pan ju� idzie? Nie, nie! Irina: Zostanie pan na �niadaniu. Dobrze? Olga: Bardzo pana prosz�. Wierszynin: (k�ania si�) Zdaje si�, �e trafi�em na imieniny. Przepraszam, nie wiedzia�em i nie z�o�y�em pani �ycze�... (Przechodzi razem z Olg� do jadalni) Ku�ygin: Dzi� niedziela, prosz� pa�stwa, dzie� odpoczynku, a wi�c odpoczywajmy i bawmy si�, ka�dy stosownie do swojego wieku i urz�du. Dywany trzeba sprz�tn�� na lato i do zimy przechowa�... Proszkiem perskim (popularny �rodek owadob�jczy) albo naftalin�... Rzymianie byli zdrowi, poniewa� umieli pracowa� i umieli odpoczywa�, w og�le mens sana in corpore sano (w zdrowym ciele zdrowy duch). �ycie ich mia�o ustalone formy. Nasz dyrektor twierdzi: najwa�niejsza rzecz w �yciu to forma... Wszystko, co traci w�a�ciw� form�, musi si� sko�czy� - i w naszym powszednim �yciu tak samo. (�miej�c si� obejmuje Masz� wp�) Masza mnie kocha. Moja �ona mnie kocha. I firanki z okien te� razem z dywanami... Dzisiaj jestem wes�, w cudownym humorze. Maszo, o czwartej musimy by� u dyrektora. Grono nauczycielskie z rodzinami projektuje wsp�lny spacer. Masza: Nie p�jd�. Ku�ygin: (zmartwiony) Kochana Maszo, dlaczego? Masza: Pom�wimy o tym p�niej... (Ze z�o�ci�) Dobrze, p�jd�, ale teraz daj mi spok�j... (Odchodzi) Ku�ygin: A wiecz�r sp�dzimy u dyrektora. Ten cz�owiek mimo z�ego stanu zdrowia zawsze stara si� by� towarzyski. Pi�kna, �wietlana posta�. Wspania�y cz�owiek. Wczoraj po zebraniu rady pedagogicznej powiada do mnie: "Zm�czony jestem, m�j panie! Zm�czony!" (Patrzy na zegar �cienny, potem na sw�j zegarek) Wasz zegar spieszy si� siedem minut. Zm�czony, powiada. (Za scen� odzywaj� si� skrzypce) Olga: Prosz� pa�stwa, czym chata bogata, prosimy na �niadanie! Pier�g imieninowy! Ku�ygin: Ach, moja kochana Olgo, moja kochana! Wczoraj harowa�em do jedenastej wiecz�r, taki by�em zm�czony. a dzi� czuj� si� szcz�liwy. (Idzie do sto�u w jadalni) Moja kochana... Czebutykin: (wk�ada gazet� do kieszeni, rozczesuje brod�) Pier�g? �wietnie! Masza: (do Czebutykina, surowo) Ale prosz� pami�ta�: dzi� pan nie b�dzie nic pi�. S�yszy pan? Panu szkodzi. Czebutykin: Te�! Mnie ju� przesz�o. Od dw�ch lat nie upijam si�. (Niecierpliwie) E, dobrodziejko, czy to nie wszystko jedno? Masza: A jednak nie wolno panu pi�. Nie wolno. (Ze z�o�ci�, ale tak, �eby m�� nie s�ysza�) Znowu, do wszystkich diab��w, mam si� nudzi� ca�y wiecz�r u dyrektora! Tuzenbach: Ja bym na pani miejscu wcale nie poszed�. Nic prostszego. Czebutykin: Nie i��, nie i��, moja duszko. Masza: Tak, nie i��... Wstr�tne, niezno�ne �ycie... (Idzie do jadalni) Czebutykin: (idzie za ni�) No-no! Solony: (przechodz�c przez jadalni�) Cip, cip, cip... Tuzenbach: Do�� tego, kapitanie, wystarczy! Solony: Cip, cip, cip... Ku�ygin: (weso�o) Pa�skie zdrowie, panie pu�kowniku! Jestem pedagog, a w tym domu sw�j cz�owiek, m�� Maszy... Ona jest dobra, bardzo dobra... Wierszynin: Napij� si� tej ciemnej w�dki... (Pije) Pa�skie zdrowie! (Do Olgi) Jak mi u pa�stwa dobrze! (W salonie zostaj� tylko Irina i Tuzenbach) Irina: Masza dzi� nie w humorze. Wysz�a za m�� maj�c osiemna�cie lat, kiedy on si� jej wydawa� kim� najm�drzejszym w �wiecie. Teraz ju� nie. To dobry cz�owiek, ale nie najm�drzejszy. Olga: (niecierpliwie) Andrzeju, chod��e nareszcie! Andrzej: (za scen�) Zaraz. (Wchodzi i idzie do sto�u) Tuzenbach: O czym pani my�li? Irina: Tak jako�... Nie lubi� i boj� si� tego Solonego. M�wi same g�upstwa. Tuzenbach: To dziwny cz�owiek. I �al mi go, i z�o�� mnie bierze, ale najcz�ciej �al... On chyba jest bardzo nie�mia�y. Kiedy zostajemy sami, potrafi by� mi�y, rozs�dny, ale w towarzystwie to gbur i rwie si� do pojedynk�w. Nie chod�my jeszcze, niech tam si�d� do sto�u. Zosta�my chwil� razem. O czym pani my�li? (Pauza) Pani ma dwadzie�cia lat, ja jeszcze nie mam trzydziestu. Ile jeszcze lat nas czeka, jaki d�ugi szereg dni, pe�nych mojej mi�o�ci do pani... Irina: Nie, nie trzeba m�wi� o mi�o�ci. Tuzenbach: (nie s�ucha) Mam w sobie nami�tne pragnienie �ycia, walki, pracy i to pragnienie �ci�le ��czy mi si� w duszy z mi�o�ci� do pani. Irino, pani jest bardzo pi�kna i �ycie te� wydaje mi si� bardzo pi�kne. O czym pani my�li? Irina: Pan m�wi: �ycie jest bardzo pi�kne. A mo�e tak si� nam tylko wydaje? My, trzy siostry, jeszcze�my si� nie zetkn�y z pi�knem, �ycie nas zawsze zag�usza�o jak bujne zielsko... �zy mi p�yn�. Po co to? (Szybko wyciera oczy, u�miecha si�) Trzeba pracowa�, tylko pracowa�. Nam jest dlatego �le i dlatego widzimy wszystko w czarnych kolorach, �e nie znamy pracy. Przecie� nas wydali na �wiat ludzie, kt�rzy prac� gardzili... (Wchodzi Natasza w r�owej sukni z zielonym paskiem) Natasza: Ju� siadaj� do �niadania... Sp�ni�am si�... (Ogl�da si� w lustrze, poprawia w�osy) Fryzura, zdaje si�, niez�a... (Zobaczywszy Irin�) Ach, moja najmilsza, wszystkiego najlepszego! (Ca�uje Irin� mocno i d�ugo) U pa�stwa tyle go�ci, ja si� doprawdy wstydz�... Dzie� dobry, panie baronie! Olga: (wchodz�c do salonu) O, Natasza... Dzie� dobry, droga pani! (Ca�uj� si�) Natasza: Ach, dzie� dobry. U pa�stwa tak liczne towarzystwo, jestem okropnie za�enowana... Olga: Dlaczego? Przecie� to swoi. (P�g�osem w przera�eniu) Pani ma zielony pasek! Kochanie, to niedobrze! Natasza: Czy to mo�e z�y omen? Olga: Nie, po prostu nie�adnie... i jako� dziwacznie... Natasza: (p�aczliwym g�osem) Tak? Ale on w�a�ciwie nie jest zielony, raczej matowy. (Idzie za Olg� do jadalni. Tam siadaj� do �niadania; w salonie pusto) Ku�ygin: �ycz� ci, Irino dobrego konkurenta. Ju� czas, �eby� wysz�a za ma�. Czebutykin: Panno Natalio, i pani te� �ycz� dobrego m�usia. Ku�ygin: Panna Natalia ju� ma kandydata na m�usia. Masza: (stuka widelcem w talerz) Wypij� kieliszek winka! Hej, hej, �ycie brylantowe, hulaj dusza, piek�a nie ma! Ku�ygin: Tr�jka z minusem ze sprawowania. Wierszynin: Pyszna nalewka! A na czym? Solony: A na karaluchach. Irina: (p�aczliwym g�osem) Fe, fe! Co za obrzydliwo��!... Olga: Na kolacj� b�dzie pieczony indyk i szarlotka. Dzisiaj, dzi�ki Bogu, ca�y dzie� jestem w domu, ca�y wiecz�r te� w domu... Prosz� pa�stwa, przyjd�cie wieczorem wszyscy... Wierszynin: Panie pozwol�, �e ja te� przyjd� wieczorem! Irina: Bardzo prosimy. Natasza: U nich bez ceremonii. Czebutykin: "Tylko mi�o�� rz�dzi �wiatem, tylko mi�o�� kusi nas" (�mieje si�) Andrzej: (gniewnie) Przesta�cie, moi pa�stwo! Czy nie do�� tego dobrego? (Fiedotik i Rode wchodz� z wielkim koszem. kwiat�w) Fiedotik: O, ju� siedz� przy �niadaniu. Rode: (g�o�no, grasejuj�c (wymawia� sp�g�osk� "r" gard�owo, z wibracj� j�zyczka))???? Przy �niadaniu? Prosz�, prosz�! Fiedotik: Poczekaj chwilk�! (Robi zdj�cie) Raz! Poczekaj jeszcze troch�... (Robi drugie zdj�cie) Dwa ! Gotowe! (Bior� kosz i id� do jadalni: ha�a�liwe powitanie) Rode: (g�o�no) Najserdeczniejsze �yczenia! Wszystkiego najlepszego! Pogoda dzi� po prostu nadzwyczajna, sama rozkosz. Ca�e rano by�em z uczniami na spacerze. Prowadz� w szkole gimnastyk�... Fiedotik: Mo�e si� pani rusza�, panno Irino, prosz� bardzo. (Robi zdj�cie) Pani dzi� uroczo wygl�da. (Wyci�ga z kieszeni b�ka) Prosz�, to b�k... Jak gra! Irina: Co za cudo! Masza: "Jest nad zatok� d�b zielony, na d�bie z�oty �a�cuch l�ni... Na d�bie z�oty �a�cuch l�ni..." (P�aczliwie) I po co ja to m�wi�? Chodzi za mn� ten wiersz od samego rana. Ku�ygin: Trzyna�cie os�b przy stole! Rode: (g�o�no) Prosz� pa�stwa, czy�by�cie wierzyli w podobne przes�dy? (�miech) Ku�ygin: Je�eli przy stole jest trzyna�cie os�b, to znaczy, �e s� tu zakochani! Czy przypadkiem nie pan doktor? (�miech) Czebutykin: Ja jestem stary grzesznik, wiadomo, ale dlaczego panna Natalia si� zaczerwieni�a, tego zupe�nie nie rozumiem. (G�o�ny wybuch �miechu; Natasza wybiega z jadalni do salonu, za ni� Andrzej) Andrzej: Zaraz, zaraz, nie trzeba na to zwa�a�! Niech pani zaczeka, prosz�, niech pani zaczeka! Natasza: Tak mi wstyd... Sama nie wiem, co si� ze mn� dzieje, a oni sobie �artuj�. To nie�adnie, �e wsta�am od sto�u, ale nie mog�... nie mog�... (Zas�ania twarz r�kami) Andrzej: Droga pani, prosz�, b�agam, niech si� pani uspokoi. Zapewniam pani�, �e oni �artuj� z dobrego serca. Moja droga, moja �liczna, to s� zacni, poczciwi ludzie, kt�rzy kochaj� i pani�, i mnie. Chod�my do okna, tam nas nie b�dzie wida�. (Rozgl�da si�) Natasza: Nie jestem przyzwyczajona do bywania w towarzystwie... Andrzej: O m�odo�ci, cudna, urocza m�odo�ci! Moja najmilsza, moja �liczna, prosz� si� uspokoi�! Niech pani mi wierzy... tak mi dobrze, tyle mi�o�ci, zachwytu w sercu... Nie nikt nas nie widzi! Nikt nie widzi! Za co, za co tak pokocha�em, kiedy pokocha�em - o, nie rozumiem nic! Droga moja, �liczna, czysta, b�d� moj� �on�! Kocham, tak kocham, jak nigdy nikogo... (Poca�unek; wchodzi dw�ch oficer�w; na widok ca�uj�cej si� pary zdumienie) Kurtyna Akt drugi Dekoracja jak w akcie pierwszym. Godzina �sma wiecz�r; za scen� na ulicy, bardzo cicho graj� na harmonii; nie ma �wiat�a; wchodzi Natasza w szlafroku, ze �wiec� w r�ku; idzie przez scen� i zatrzymuje si� przed drzwiami, kt�re prowadz� do pokoju Andrzeja. Natasza: Co ty tam robisz, Andrzejku? Czytasz? Nic, nic, ja tylko tak... (Idzie, otwiera inne drzwi i zajrzawszy zamyka) Czy si� gdzie nie pali?... Andrzej: (wchodzi z ksi��k� w r�ku) Czego chcesz, Nataszo? Natasza: Sprawdzam, czy si� gdzie� nie pali... Teraz zapusty, s�u�ba zupe�nie nieprzytomna, ci�gle trzeba uwa�a�, �eby si� co� nie sta�o. Wczoraj o dwunastej w nocy id� przez jadalni�, a tam pali si� �wieca. A kto zapali� - nikt si� nie przyznaje. (Stawia �wiec�) Kt�ra godzina? Andrzej: (spogl�da na zegarek) Kwadrans po �smej. Natasza: A Olgi i Iriny nie ma do tej pory. Jeszcze nie wr�ci�y. Tak si� morduj�, biedaczki. Olga na radzie pedagogicznej, Irina w telegrafie... (Wzdycha) Dzi� rano m�wi� do twojej siostry: "Irinko, moja najdro�sza, m�wi�, powinna� si� troch� oszcz�dza�". Nawet nie s�ucha. Powiadasz, �e kwadrans po �smej? Boj� si�, czy nasz Bobu� nie jest chory. Dlaczego on taki zimny? Wczoraj mia� gor�czk�, a dzi� ca�y zimny? Tak si� boj�! Andrzej: Co� ty, Nataszo! Ch�opak jest zdr�w Natasza: A jednak lepiej, �eby by� na diecie. Ja si� boj�. I podobno dzi�, ko�o dziewi�tej, maj� przyj�� maszkarnicy ( chodzi o obyczaj sk�adania �ycze� noworocznych przez grupy przebiera�c�w, deklamuj�cych lub �piewaj�cych okoliczno�ciowe teksty). Wola�abym, Andrzejku, �eby nie przychodzili. Andrzej: Nie wiem, doprawdy. Przecie� proszono ich. Natasza: Dzisiaj ch�opaczek obudzi� si� rano, patrzy na mnie i nagle w �miech. Znaczy, �e pozna�. "Bobusiu, m�wi�, dzie� dobry! Dzie� dobry, najmilszy!" A on si� �mieje. Dzieci rozumiej�, doskonale rozumiej� wszystko. Wi�c, Andrzejku, powiem, �eby maszkarnik�w nie wpuszczali. Andrzej: (niezdecydowanie) To ju� niech siostry... One tu s� gospodyniami. Natasza: Tak, one te�, ja im powiem. One takie poczciwe... (Idzie przez scen�) Na kolacj� kaza�am poda� zsiad�e mleko. Doktor m�wi, �e� powinien je�� tylko zsiad�e mleko, bo inaczej nie schudniesz. (Zatrzymuje si�) Bobu� jest zimny... Boj� si�, czy mu nie za zimno w jego pokoju. W�a�ciwie nale�a�oby go cho� do wiosny umie�ci� gdzie indziej. Na przyk�ad, pok�j Iriny akurat nadaje si� dla dziecka: i sucho, i s�o�ce ca�y dzie�. Trzeba jej powiedzie�, na razie mog�aby w jednym pokoju z Olg�... w dzie� i tak jej nigdy nie ma, tylko w nocy... (Pauza) Andrusinku, dlaczego nic nie m�wisz? Andrzej: Zamy�li�em si� jako�... Zreszt�, co mam m�wi�... Natasza: Tak... co� ci chcia�am powiedzie�... Aha. Z zarz�du przyszed� Fierapont, pyta� o ciebie. Andrzej: (ziewa) Zawo�aj go. (Natasza wychodzi; Andrzej, pochyliwszy si� nad zostawion� przez Natasz� �wiec�, czyta ksi��k�; wchodzi Fierapont w starym, zniszczonym palcie, uszy ma obwi�zane chustk�) Dobry wiecz�r, kochasiu. Co mi powiesz? Fierapont: Prezes przysy�a ksi��k� i jakie� papiery. Prosz�... (Podaje ksi��k� i paczk�) Andrzej: Dzi�kuj�. W porz�dku. Dlaczego� przyszed� tak p�no? przecie� ju� po �smej. Fierapont: Czego? Andrzej: (g�o�niej) M�wi�, �e� tak p�no przyszed�, ju� po �smej. Fierapont: Tak jest. Przyszed�em dawno, jeszcze za dnia, ale nie chcieli mnie wpu�ci�. Pan zaj�ty, powiadaj�. No c�? Skoro zaj�ty, to zaj�ty, �pieszy� si� nie mam dok�d. (My�l�c, �e Andrzej pyta go o co�) Czego? Andrzej: Niczego. (Zagl�da do ksi��ki) Jutro pi�tek, nie ma urz�dowania, ale ja i tak przyjd�, zajm� si� czym b�d�. W domu nudno... (Pauza) Dziadku kochany, jak dziwnie si� zmienia, jak zawodzi �ycie! Dzisiaj w braku lepszych zaj��, z nud�w otworzy�em t� ksi��k� - stare skrypta uniwersyteckie - i �miech mnie ogarn��... Bo�e, jestem sekretarzem w zarz�dzie ziemstwa, w tym zarz�dzie, gdzie przewodniczy Protopopow, jestem sekretarzem i najwy�ej mog� mie� nadziej�, �e zostan� a� cz�onkiem zarz�du ziemstwa! Ja mam by� cz�onkiem miejscowego zarz�du ziemstwa, ja, kt�remu �ni si� po nocach, �e jestem profesorem Uniwersytetu Moskiewskiego, s�aw� naukow�, dum� ca�ego kraju! Fierapont: Ja tam nie wiem... Przecie� �le s�ysz�... Andrzej: Gdyby� s�ysza� dobrze, nie rozmawia�bym chyba z tob�. Jednak musz� z kim� rozmawia�, a �ona mnie nie rozumie, si�str si� jako� boj�, �e wy�miej�, wykpi�... Nie pij�, nie lubi� knajp, ale jak ch�tnie posiedzia�bym teraz w Moskwie u Tiestowa, czy w Wielkiej Moskiewskiej, kochasiu. Fierapont: W ziemstwie opowiada� onegdaj dostawca, �e w Moskwie kupcy jacy� jedli bliny i jeden, co zjad� blin�w czterdzie�ci, jakoby umar�. Czterdzie�ci albo pi��dziesi�t. Nie pami�tam. Andrzej: W Moskwie siedzisz sobie, cz�owieku, w ogromnej sali restauracyjnej, nie znasz nikogo, ciebie nikt nie zna i mimo to nie czujesz si� obco. A tutaj wszystkich znasz i ciebie te� znaj� wszyscy, ale� obcy, obcy... Obcy i samotny. Fierapont: Czego? (Pauza) I jeszcze ten dostawca opowiada� - a mo�e ��e - jakoby w poprzek ca�ej Moskwy przeci�gn�li lin�. Andrzej: Po co? Fierapont: Tego ju� nie wiem. M�wi� dostawca. Andrzej: Brednie. (Czyta ksi��k�) Czy� by� kiedy� w Moskwie? Fierapont: (po pauzie) Nie by�em. B�g nie da�. (Pauza) Czy mam i��? Andrzej: Mo�esz i��. B�d� zdr�w. (Fierapont wychodzi) B�d� zdr�w. (Czyta) Rano przyjdziesz po te papiery... Id�... (Pauza) Ju� poszed�. (Dzwonek) Takie to sprawy... (Przeci�ga si� i odchodzi bez po�piechu do swojego pokoju. Za scen� �piewa nia�ka, ko�ysz�c dziecko; wchodz� Masza i Wierszynin; potem, w czasie ich rozmowy, pokoj�wka zapala lampy i �wiece) Masza: Nie wiem. (Pauza) Nie wiem. Oczywi�cie, du�o znaczy przyzwyczajenie. Na przyk�ad po �mierci ojca d�ugo nie mogli�my si� przyzwyczai�, �e ju� nie mamy ordynans�w. Mo�e nie jestem bezstronna, a jednak mam chyba racj�. Nie wiem, mo�e gdzie indziej jest inaczej, ale w naszym mie�cie najprzyzwoitsi, najszlachetniejsi i najlepiej wychowani ludzie to wojskowi. Wierszynin: Pi� mi si� chce. Napi�bym si� herbaty. Masza: (spogl�da na zegarek) Zaraz b�dzie. Wydali mnie za m��, kiedy mia�am osiemna�cie lat. Ba�am si� m�a: by� nauczycielem, ja dopiero sko�czy�am szko��. Wtedy mia�am go za strasznie wykszta�conego i m�drego. Teraz, niestety, jest inaczej. Wierszynin: Hm... tak... Masza: Nie m�wi� o m�u, do niego ju� si� przyzwyczai�am, ale na og� w�r�d cywil�w jest tylu ludzi ordynarnych, nieuprzejmych, �le wychowanych. Mnie wszelkie prostactwo razi i oburza, cierpi� m�ki, je�eli widz�, �e cz�owiek jest nie do�� subtelny, nie do�� uprzejmy i �agodny. Kiedy musz� obcowa� z kolegami m�a, po prostu cierpi�. Wierszynin: Ta-ak... A mnie si� wydaje, �e cywil czy wojskowy - to bez r�nicy, przynajmniej w tym mie�cie. Bez r�nicy. Wystarczy porozmawia� z miejscowym inteligentem, cywilem czy wojskowym, a zaraz oka�e si�, �e on i z �on� si� m�czy, i z domem si� m�czy, i z maj�tkiem si� m�czy, i nawet z ko�mi si� m�czy... Rosjanin na og� sk�onny jest do my�li nader wznios�ych, ale niech mi pani powie, dlaczego w �yciu si�ga tak niewysoko? Dlaczego? Masza: Dlaczego? Wierszynin: Dlaczego z dzie�mi si� m�czy, z �on� si� m�czy? A dlaczego �ona i dzieci z nim si� m�cz�? Masza: Pan dzi� troch� nie w humorze. Wierszynin: Mo�liwe. Jestem bez obiadu, w og�le nic nie jad�em od rana. C�rka mi niedomaga troszeczk�, a kiedy choruj� moje dzieci, ogarnia mnie strach, sumienie mnie m�czy, �e maj� tak� matk�. O, gdyby pani widzia�a j� dzisiaj! C� to za ptasi m�d�ek. Zacz�li�my si� k��ci� o si�dmej rano, a o dziewi�tej trzasn��em drzwiami i wyszed�em. (Pauza) Nigdy nie m�wi� o tym, dziwna rzecz, �e uskar�am si� w�a�nie przed pani�. (Ca�uje j� w r�k�) Prosz� si� nie gniewa�. Opr�cz pani nikogo nie mam, nikogo... (Pauza) Masza: Jak huczy w piecu. U nas przed �mierci� ojca ciagle hucza�o w kominie. Tak samo, jak teraz. Wierszynin: Czy pani jest przes�dna? Masza: Tak. Wierszynin: To dziwne. (Ca�uje j� w r�k�) Pani jest wspania�a, cudowna kobieta. Wspania�a, cudowna! Tutaj ciemno, ale mimo to widz� blask pani oczu. Masza: (siada na innym krze�le) Tu jest widniej... Wierszynin: Kocham, kocham, kocham... Kocham pani oczy, pani ruchy, kt�re mi si� �ni�... Wspania�a, cudowna kobieta! Masza: (�mieje si� cicho) Kiedy pan m�wi do mnie w ten spos�b, nie wiem dlaczego, ale musz� si� �mia�, chocia� ogarnia mnie l�k. Niech pan przestanie, bardzo prosz�... (P�g�osem) A zreszt�, niech pan m�wi, wszystko mi jedno... (Zas�ania twarz r�kami) Wszystko mi jedno. Kto� idzie, prosz� m�wi� o czym� innym... (Irina i Tuzenbach wchodz� przez jadalni�) Tuzenbach: Mam potr�jne nazwisko. Nazywam si�: baron Tuzenbach-Krone-Altschauer, a mimo to jestem Rosjanin, prawos�awny, tak jak pani. Niewiele zosta�o we mnie Niemca, chyba tylko cierpliwo��, chyba up�r, z jakim narzucam si� pani. Odprowadzam pani� co wiecz�r. Irina: Jaka jestem zm�czona! Tuzenbach: I b�d� co dzie� przychodzi� do telegrafu i odprowadza� pani� do domu, b�d� to robi� dziesi��, nawet dwadzie�cia lat, a� pani mnie przep�dzi... (Zobaczywszy Masz� i Wierszynina, z rado�ci�) Pa�stwo tutaj? Dobry wiecz�r. Irina: Nareszcie jestem w domu. (Do Maszy) Przed chwil� przychodzi jaka� pani, depeszuje do brata w Saratowie, �e jej syn umar� dzisiaj i ani rusz nie mo�e sobie przypomnie� adresu. W ko�cu wys�a�a bez adresu, po prostu do Saratowa. I p�acze. A ja ni z tego, ni z owego ofukn�am j� ordynarnie. "Prosz� mi nie zabiera� czasu", powiadam. Sama nie wiem, dlaczego. Dzi� maj� by� u nas maszkarnicy? Masza: Tak. Irina: (siada na fotelu) Ach, odpocz��! Jestem zm�czona. Tuzenbach: (z u�miechem) Kiedy pani przychodzi z pracy, wygl�da pani na tak� m�odziutk�, tak� skrzywdzon�. (Pauza) Irina: Jestem zm�czona. Nie. Nie lubi� tego telegrafu, nie lubi�. Masza: Schud�a�... (Gwi�d�e) I odm�odnia�a�, a z twarzy przypominasz ch�opaka. Tuzenbach: To dzi�ki uczesaniu. Irina: Trzeba szuka� innej posady, bo ta nie dla mnie. Nie ma w niej nic z tego, czego tak pragn�am, o czym marzy�am. Praca bez poezji, bez my�li... (Stukanie w pod�og�) To doktor. (Do Tuzenbacha) M�j drogi, niech pan zastuka. Ja nie mog�... jestem zm�czona... (Tuzenbach stuka w pod�og�) Zaraz przyjdzie. S�uchajcie, trzeba co� zrobi�. Wczoraj doktor i nasz Andrzej byli w klubie i zn�w si� zgrali. Podobno Andrzej przegra� dwie�cie rubli. Masza: (oboj�tnie) Nic na to nie poradzisz. Irina: Przed dwoma tygodniami przegra�, w grudniu te� przegra�. Niech pr�dzej przegra wszystko, mo�e nareszcie wydostaniemy si� z tego miasta. Bo�e, Bo�e, co noc mi si� �ni Moskwa, chodz� jak b��dna. (�mieje si�) Jedziemy w czerwcu, a do czerwca jeszcze... luty, marzec, kwiecie�, maj... prawie p� roku! Masza: �eby si� tylko Natasza nie dowiedzia�a, �e przegra�. Irina: Du�o j� to obchodzi. (Czebutykin, kt�ry dopiero co wsta� z ��ka - odpoczywa� po obiedzie - wchodzi do jadalni, rozczesuje brod�, siada przy stole i wyci�ga z kieszeni gazet�) Masza: Przyszed�... Czy zap�aci� komorne? Irina: (�mieje si�) Nie. Od o�miu miesi�cy ani grosza. Zapomnia� chyba. Masza: (�mieje si�) Patrz, jaki godny! (Wszyscy �miej� si�; pauza) Irina: C� pan taki milcz�cy, pu�kowniku? Wierszynin: Bo ja wiem? Napi�bym si� herbaty. P� �ycia za szklank� herbaty! Od rana nic nie jad�em... Czebutykin: Irinko! Irina: Co, panie doktorze? Czebutykin: Prosz� tutaj. Venez ici (prosz� tutaj). (Irina idzie do jadalni i siada przy stole) Nie mog� bez ciebie... (Irina stawia pasjansa) Wierszynin: Wi�c co? Skoro nie daj� herbaty, pofilozofujmy sobie troch�. Tuzenbach: W�a�nie, ale na jaki temat? Wierszynin: Na jaki temat? Mo�e pomarzymy... na przyk�ad, o �yciu, jakie nadejdzie kiedy�, za dwie�cie albo za trzysta lat. Tuzenbach: C�? Wtedy ludzie b�d� latali balonami, zmieni si� kr�j marynarek, mo�e odnajd� sz�sty zmys� i nawet go rozwin�, ale �ycie b�dzie wci�� takie samo: trudne, pe�ne tajemnic, szcz�liwe. I za tysi�c lat cz�owiek te� b�dzie wzdycha�: "Ach, jak ci�ko �y� - a jednak tak samo jak dzi� b�dzie si� ba�, b�dzie nienawidzi� �mierci. Wierszynin: (po chwili namys�u) Jak by to wyrazi�? Wydaje mi si�, �e wszystko na �wiecie musi stopniowo si� zmieni�, ju� si� zmienia na naszych oczach. Za dwie�cie, trzysta, tysi�c lat - przecie� nie chodzi o termin - nadejdzie inne �ycie, nowe, pi�kne. My si�� rzeczy nie b�dziemy w nim brali udzia�u, a jednak to dla niego dzi� �yjemy, pracujemy, no i m�czymy si�, my ju� je tworzymy i to jedyny cel naszego istnienia, a nawet, prosz� pana, nasze jedyne szcz�cie. (Masza �mieje si� cicho) Tuzenbach: Co si� sta�o? Masza: Nic. Dzisiaj od rana ci�gle si� �miej�. Wierszynin: Sko�czy�em te same szko�y, co pan, nie by�em w akademii. Czytam du�o, ale nie umiem wybiera� sobie lektury, mo�e nawet czytam ca�kiem nie to, co trzeba, a tymczasem im d�u�ej �yj�, tym wi�cej chcia�bym wiedzie�. W�osy mi siwiej�, jestem ju� niemal stary, mimo to jak�e niewiele wiem, ach, jak niewiele! Ale wydaje mi si�, �e to, co najwa�niejsze, najprawdziwsze, jednak wiem, wiem dobrze. I tak bym chcia� przekona� pana, �e szcz�cia dla nas nie ma, nie b�dzie i nie powinno by�... Bo my musimy pracowa�; tylko pracowa�, a szcz�cie przypadnie w udziale dopiero naszym dalekim potomkom. (Pauza) Je�li nie ja, to cho� potomkowie potomk�w moich. (Fiedotik i Rode ukazuj� si� w jadalni; siadaj� i cicho nuc� brzd�kaj�c na gitarze) Tuzenbach: Pan twierdzi, �e nie wolno nawet marzy� o szcz�ciu. A je�eli jestem szcz�liwy? Wierszynin: Nie. Tuzenbach: (klasn�wszy w d�onie �mieje si�) Nie rozumiemy si� widocznie. Jak mam pana przekona�? (Masza cicho si� �mieje. Tuzenbach pokazuje jej palec) Prosz�, mo�e pani si� �mia�. (Do Wierszynina) Nie tylko za dwie�cie czy trzysta, ale nawet za milion lat �ycie b�dzie takie jak by�o. �ycie jest wci�� takie samo, pozostaje niezmienne, pozostaje niezmienne, a rz�dzi si� w�asnymi prawami, kt�re nas niewiele obchodz�, bo chyba nigdy nie poznamy ich do g��bi. W�drowne ptaki, na przyk�ad �urawie, lec� sobie i lec�, i gdyby