788
Szczegóły |
Tytuł |
788 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
788 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 788 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
788 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maurice Druon "Kr�l z �elaza "
Pierwsza cz�� cyklu powie�ciowego "Kr�lowie przekl�ci" PROLOG W pocz�tkach 14 wieku Francj� rz�dzi� Filip 4, kr�l o legendarnej urodzie. By� w�adc� absolutnym. Poskromi� wojownicz� pych� wielkich baron�w, zwyci�y� Anglika w Akwitanii, zatriumfowa� nawet nad papie�em, kt�rego przemoc� osadzi� w Awinionie. Parlamenty s�ucha�y jego rozkaz�w, synody by�y na jego �o�dzie. Trzech doros�ych syn�w zapewnia�o mu ci�g�o�� dynastii, c�rk� po�lubi� kr�lowi Anglii, Edwardowi II. Liczy� w�r�d swych wasali sze�ciu innych kr�l�w, a sie� jego alians�w rozci�ga�a si� a� po Rosj�. Nie wymkn�o mu si� z r�k �adne bogactwo. Kolejno obci��a� danin� posiad�o�ci Ko�cio�a, ograbia� �yd�w, uderza� w kompanie lombardzkich bankier�w. Aby zado��uczyni� potrzebom skarbu, fa�szowa� monet�. Z dnia na dzie� z�oto wa�y�o mniej, a wyceniano je dro�ej. Podatki mia�d�y�y kraj, policja ros�a w si��. Kryzysy gospodarcze rodzi�y ruin� i n�dz�, a te z kolei - zamieszki topione we krwi. Bunty ko�czy�y si� na hakach szubienic. Wszyscy musieli k�ania� si�, zgina� kark lub �ama� przed kr�lewskim majestatem. W umy�le tego ch�odnego i okrutnego ksi�cia, kt�ry Racj� Stanu ceni� nade wszystko, go�ci�a jednak idea wielkiego pa�stwa. Pod jego rz�dami Francja by�a wielka, a Francuzi nieszcz�liwi. Jedna tylko pot�ga o�mieli�a mu si� przeciwstawi�: suwerenny rycerski Zakon �wi�tyni Jerozolimskiej. Olbrzymia ta organizacja wojskowa, a zarazem religijna i finansowa, swoj� s�aw� i dobra zawdzi�cza�a wyprawom krzy�owym, z kt�rych wyros�a. Niezale�no�� templariuszy niepokoi�a Filipa Pi�knego, a ich ogromne bogactwa pobudza�y w nim chciwo��. Zmontowa� przeciw nim najwi�kszy proces, o jakim pami�� zachowa�a Historia, proces ten bowiem zaci��y� nad pi�tnastu tysi�cami obwinionych. Dopuszczono si� w nim wszelkich nikczemno�ci, a trwa� on siedem lat. U schy�ku tego si�dmego roku zaczyna si� nasza opowie��. Cz�� pierwsza Przekle�stwo I Nie kochana kr�lowa Pot�ny pie� spoczywa� na �o�u tryskaj�cego ogniem �aru, p�on�� w kominie. Zielonkawe, uj�te w kratki z o�owiu szybki s�czy�y sk�pe �wiat�o marcowego dnia. Trzy lwy Anglii zdobi�y oparcie wysokiego d�bowego krzes�a, na kt�rym, podpar�szy podbr�dek d�oni�, zapatrzona w b�yski ognia, siedzia�a kr�lowa Izabela. Mia�a dwadzie�cia dwa lata. Jej z�ote w�osy, splecione w d�ugie, wysoko upi�te warkocze, tworzy�y jakby dwa uchwyty amfory. S�ucha�a, jak jedna z francuskich dam dworu czyta wiersz Guillauma, diuka Akwitanii: Nie mog� pochwali� mi�o�ci, Bo nie da�a mi nic a nic I nie mia�em chwili rado�ci... �piewny g�os damy dworu gubi� si� w sali zbyt wielkiej, aby niewiasty mog�y w niej �y� szcz�liwe. I zawsze tak ze mn� bywa�o, �e mi�o�� nie da�a rozkoszy I nic si� z niej nie dozna�o... Pozbawiona mi�o�ci kr�lowa westchn�a. - Oto zaprawd� wzruszaj�ce s�owa - rzek�a - i jakby dla mnie. Ach! Min�� ju� czas, gdy wielcy panowie, jak ten diuk Guillaume, byli zar�wno �wiczeni w poezji, jak i w sztuce wojennej. M�wisz, �e kiedy on �y�? Przed dwustu laty? Mo�na by przysi�c, �e strofy te napisano wczoraj. I dla samej siebie powt�rzy�a: Nie mog� pochwali� mi�o�ci, Bo nie da�a mi nic a nic... Chwil� siedzia�a zamy�lona. - Czy mam dalej czyta�, Mi�o�ciwa Pani? - zapyta�a lektorka, trzymaj�c palec na iluminowanej stronie. - Nie, mi�a przyjaci�ko - odrzek�a kr�lowa - dosy� ju� dzi� p�aka�o moje serce. Wyprostowa�a si� i zmieniaj�c ton powiedzia�a: - M�j kuzyn Dostojny Pan d'Artois oznajmi� mi swe przybycie. Racz pani czuwa�, aby wprowadzono go natychmiast, gdy si� pojawi. - Przyby� z Francji? Wi�c Mi�o�ciwa Pani b�dzie rada. - Pragn� ni� by�... je�li przywozi mi pomy�lne wie�ci. Z rado�nie rozja�nion� twarz� wbieg�a inna dama dworu. By�a to Joanna z rodu Joinville, ma��onka sir Rogera Mortimera, jednego z pierwszych baron�w Anglii. - Pani! Pani! - wykrzykn�a. - On przem�wi�. - Naprawd�? - odpowiedzia�a kr�lowa. - I c� rzek�? - Uderzy� w st�, Mi�o�ciwa Pani, i powiedzia�: "Chc�!" Wyraz dumy pojawi� si� na pi�knej twarzy Izabeli. - Przyprowad�cie go do mnie - rozkaza�a. Lady Mortimer wybieg�a i po chwili powr�ci�a, nios�c pi�tnastomiesi�czne dziecko okr�g�e, r�owe i t�u�ciutkie, kt�re postawi�a u st�p kr�lowej. Przyodziane by�o w haftowan� z�otem szat� koloru granatu, zbyt ci�k� na tak ma�� istotk�. - Wi�c, m�j panie synu, powiedzia�e�: "Ja chc�" - rzek�a Izabela pochylaj�c si�, aby pog�aska� go po policzku. - Podoba mi si�, �e tw�j pierwszy wyraz - to s�owo kr�l�w. Dziecko u�miecha�o si� do niej, ko�ysz�c g��wk�. - A dlaczeg� on to powiedzia�? - podj�a kr�lowa. - Bo odm�wi�am mu kawa�ka placka - odpar�a lady Mortimer. U�miech Izabeli szybko zgas�. - Poniewa� zacz�� m�wi� - rzek�a - ��dam, aby nie zach�cano go do gruchania i gaworzenia, jak to zazwyczaj czyni si� z dzie�mi. Niewa�ne, czy powie "tata" czy "mama", wol�, aby zna� s�owa "kr�l" i "kr�lowa". W jej g�osie brzmia� wrodzony, wielki majestat. - Wiesz, moja mi�a - ci�gn�a dalej - jakie powody kaza�y mi wybra� ci� na wychowawczyni� mego syna. Jeste� stryjeczn� wnuczk� s�awnego pana de Joinville, kt�ry bra� udzia� w wyprawi� krzy�owej u boku mego pradziada, Mi�o�ciwego Pana Ludwika �wi�tego. Potrafisz pouczy� to dziecko, �e jest rodem tak z Francji, jak z Anglii. Lady Mortimer sk�oni�a si�. W owej chwili powr�ci�a pierwsza francuska dama dworu; oznajmiaj�c przybycie Dostojnego Pana hrabiego Roberta d'Artois. Kr�lowa wyprostowa�a si�, opar�a o krzes�o i skrzy�owa�a r�ce na piersiach, w postawie b�stwa. Troska o zachowanie kr�lewskiego majestatu nie zdo�a�a doda� jej lat. Krok wagi dwustu funt�w wstrz�sn�� pod�og�. Wszed� cz�owiek o wzro�cie sze�ciu st�p, o udach jak pnie d�bu; pi�ciach jak maczugi. Jego czerwone buty z kordyba�skiej sk�ry by�y nie oczyszczone, zbrukane resztkami b�ota; opo�cza, zwisaj�ca mu z ramion, tak obszerna, �e mog�a pokry� �o�e. Doda� mu tylko sztylet u boku, a zdawa�oby si�, �e rusza na wypraw� zbrojn�. Ledwo si� zjawi�, a wszystko wok� wydawa�o si� s�abe, w�t�e, kruche. Podbr�dek mia� kr�g�y, nos kr�tki, szcz�k� szerok�, pot�ny tors. Trzeba mu by�o wi�cej powietrza ni� innym ludziom. Olbrzym mia� dwadzie�cia siedem lat, lecz jego wiek gin�� w mi�niach i r�wnie dobrze da�oby mu si� o dziesi�� lat wi�cej. Zbli�aj�c si� do kr�lowej zrzuci� r�kawice, przykl�k� na jedno kolano, z gibko�ci� zadziwiaj�c� u takiego kolosa, i powsta�, zanim ktokolwiek mia� czas go o to poprosi�. - A wi�c, panie m�j kuzynie - rzek�a Izabela - dobr� mieli�cie przepraw� przez morze? - Ohydn�, Mi�o�ciwa Pani, okropn� - odpowiedzia� Robert d'Artois. - Burza mog�a wytrz��� flaki i dusz�. By�em tak pewny, �e wybi�a moja ostatnia godzina, i� z grzech�w j��em spowiada� si� Bogu. Na szcz�cie by�o ich tak wiele, �e nim wypowiedzia�em po�ow�, przybili�my do brzegu. Zachowa�em reszt� na powr�t. Wybuchn�� �miechem, a� zadr�a�y szyby. - Do pioruna - ci�gn�� - jestem raczej stworzony, by przebiega� l�dy, ni� cwa�owa� po s�onej wodzie. I tylko mi�o�� do was, Pani moja kuzynko, oraz pal�ce sprawy, o kt�rych mam was powiadomi�... - Pozw�lcie, �e doko�cz�, kuzynie - rzek�a przerywaj�c Izabela. Wskaza�a na dziecko. - M�j syn dzisiaj zacz�� m�wi�. I do lady Mortimer: - ��dam, aby zosta� obznajomiony z imionami swoich krewnych i wiedzia�, gdy tylko to b�dzie mo�liwe, �e jego dziad Filip jest kr�lem s�odkiej Francji. Zacznij odmawia� przy nim Pater i Ave oraz modlitw� do Mi�o�ciwego Pana Ludwika �wi�tego. Te rzeczy nale�y mu wpoi� w serce, zanim je pojmie rozumem. By�a rada, mog�c pokaza� jednemu z krewniak�w, kt�ry sam by� potomkiem brata Ludwika �wi�tego, w jaki spos�b czuwa nad wychowaniem syna. - Pi�knie pouczacie tego m�odzie�ca - rzek� Robert d'Artois. - Nigdy nie jest za wcze�nie, aby nauczy� si� rz�dzi� - odpowiedzia�a Izabela. Dziecko pr�bowa�o chodzi� ostro�nymi, chwiejnymi kroczkami niemowl�cia. - Czy to jest mo�liwe, aby�my kiedy� tacy byli? - zapyta� d'Artois. - Spogl�daj�c na was, kuzynie - rzek�a z u�miechem kr�lowa - trudno to sobie wyobrazi�. Patrz�c na Roberta d'Artois przez chwil�, my�la�a o uczuciach, jakich do�wiadczy� mog�a ma�a i drobna kobieta, kt�ra urodzi�a t� ludzk� fortec�; nast�pnie przenios�a wzrok na syna. Dziecko posuwa�o si� naprz�d z r�czkami wyci�gni�tymi ku ognisku, jakby chcia�o pochwyci� p�omie� w malutk� pi�stk�. Wysuwaj�c naprz�d stop�, Robert d'Artois zagrodzi� mu drog�. Ma�y ksi��� bez l�ku chwyci� czerwony but, kt�ry ledwie m�g� obj��, i usiad� na nim okrakiem. Olbrzym pocz�� go hu�ta� na nodze, podnosz�c i opuszczaj�c roze�miane dziecko, zachwycone t� niespodziewan� zabaw�. - Ach! Wielmo�ny Edwardzie - powiedzia� d'Artois - czy o�miel� si� kiedy�, gdy b�dziesz pot�nym w�adc�, przypomnie� Tobie, �e jecha�e� konno na moim bucie? - B�dziecie mogli, kuzynie, zawsze b�dziecie mogli, o ile nadal pozostaniecie naszym szczerym przyjacielem. A teraz prosz� zostawi� nas samych - rzek�a Izabela. - Wi�c raczcie wyl�dowa�, Panie - powiedzia� d'Artois stawiaj�c stop�. Francuskie damy dworu wycofa�y si� do przyleg�ej komnaty, zabieraj�c dzieci� przeznaczone na kr�la Anglii, je�li zwyk�ym torem potoczy si� jego los. D'Artois odczeka� chwil�. - A wi�c Pani - rzek� - aby dope�ni� lekcji udzielanych przez was waszemu synowi, mo�ecie go tak�e pouczy�, �e Ma�gorzata Burgundzka, wnuczka Ludwika �wi�tego, kr�lowa Nawarry i przysz�a kr�lowa Francji, znajduje si� na prostej drodze, aby lud nazwa� j� Ma�gorzat� Kurw�. - Naprawd�? - powiedzia�a Izabela. - Wi�c to, co�my przeczuwali, by�o prawd�? - Tak, kuzynko. I nie tylko je�li idzie o Ma�gorzat�, ale i o dwie tamte wasze bratowe. - Joann� i Blank�?... - Blanka, jestem pewien. Joanna... Robert d'Artois ruchem pot�nej d�oni wyrazi� sw� niepewno��. - Jest bardziej przebieg�a ni� tamte - powiedzia�. - Ale mam wszelkie dane s�dzi�, �e r�wnie� jest ostatni� ladacznic�. Post�pi� trzy kroki naprz�d i pochyli� si�, aby dorzuci�: - Wasi trzej bracia s� rogaczami, Pani, rogaczami jak zwyk�e chamy. Kr�lowa wsta�a, jej policzki zar�owi�y si� nieco. - Je�li pewne, co mi prawicie, nie znios� tego. Nie znios� takiej ha�by ani tego, aby moja rodzina sta�a si� po�miewiskiem. - Wierzcie mi, wielmo�e Francji nie znios� tego r�wnie�. - Macie imiona... dowody? D'Artois westchn�� g��boko. - Kiedy ubieg�ego lata przybyli�cie do Francji wraz z waszym panem ma��onkiem na te wspania�e uroczysto�ci, kiedy to mia�em zaszczyt by� pasowany na rycerza r�wnocze�nie z waszymi bra�mi... bo pojmujecie, nie frymarczy si� zaszczytami, kt�re nic nie kosztuj�... zwierzy�em si� wam z moich podejrze�, a wy, Pani ze swoich. ��dali�cie wtedy, abym czuwa� i was powiadomi�. Jestem waszym sojusznikiem; zrobi�em jedno, spe�niam drugie. - Wi�c czego�cie si� dowiedzieli? - zapyta�a niecierpliwie Izabela. - Najpierw, �e pewne klejnoty znikaj� ze szkatu�y waszej s�odkiej bratowej Ma�gorzaty. A je�li kobieta w tajemnicy pozbywa si� klejnot�w, to albo obdarowuje gacha, albo przekupuje wsp�lnika. Jej �ajdactwo jest oczywiste. Nieprawda? - Mo�e twierdzi�, �e z�o�y�a ofiar� na ko�ci�. - Nie zawsze. Nie wtedy, gdy na przyk�ad pewn� spink� zamieniono u pewnego kupca lombardzkiego na pewien sztylet z Damaszku... - A wykryli�cie, u czyjego pasa wisia� ten sztylet? - Niestety nie! - odrzek� d'Artois. - Szuka�em i straci�em �lad. Zr�czne s� nasze �licznotki. W moich Conches nigdy nie spotka�em jelenia, kt�ry by lepiej umia� zmyli� drog� i naprowadzi� na fa�szywy trop. Izabela by�a rozczarowana. Przewiduj�c, co zamierza powiedzie�, Robert d'Artois szeroko roz�o�y� r�ce. - Czekajcie, czekajcie! - wykrzykn��. - Jestem dobrym �owc�, rzadko chybiam gonion� zwierzyn�... Uczciwa wstydliwa, czysta Ma�gorzata w starej wie�y pa�acu Nesle przysposobi�a sobie komnatki, aby tam, wedle jej s��w usuwa� si� na mod�y. Okazuje si� jednak, �e mod�y odprawia w�a�nie wtedy, gdy nieobecny bywa wasz brat Ludwik Nawarry. A �wiat�o �wieci si� tam d�ugo w nocy. Odwiedza j� tam kuzynka Blanka, a czasem i kuzynka Joanna. Szelmy dzierlatki! Gdy jedn� z nich zapyta�, ma wtedy wszelk� podstaw�, by odpowiedzie�: "Jak�e to? O co mnie oskar�acie? By�am przecie� z tamt�!" Jedna grzeszna niewiasta s�abo si� broni, trzy zjednoczone ladacznice to forteca. W�a�nie w te noc�, gdy Ludwika nie ma, w te noce gdy wie�a Nesle jest o�wietlona, na brzegu u jej st�p, w miejscu zazwyczaj opustosza�ym o tak p�nej godzinie cokolwiek za du�o jest ruchu. Widziano wychodz�cych m�czyzn, bynajmniej nie w zakonnych szatach, a przecie� gdyby mieli odprawia� nieszpory, wychodziliby innymi drzwiami. Dw�r milczy, lecz lud zaczyna jazgota�, bo czelad� wygaduje, nim panowie... To m�wi�c, ciska� si�, gestykulowa�, chodzi�, a� dr�a�a pod�oga, �opota� po�ami opo�czy. Popisywanie si� nadmiarem si�y by�o u Roberta d'Artois jednym ze sposob�w perswazji. Stara� si� przekona� tak mi�niami jak s�owem. Ogarnia� rozm�wc� jakby wichur�, a rubaszno�� mowy, tak pasuj�ca do jego wygl�du, zdawa�a si� dowodzi� szczerej prostoduszno�ci. Przyjrzawszy si� jednak bli�ej, mo�na by�o podejrzewa�, �e ten zam�t jest po prostu popisem kuglarza i gr� komedianta. Czujna, zaci�ta nienawi�� l�ni�a w jego szarych oczach. M�oda kr�lowa stara�a si� zachowa� jasno�� swego s�du. - M�wili�cie o tym kr�lowi, memu ojcu? - spyta�a. - Moja �askawa kuzynko, znacie kr�la Filipa lepiej, tak wierzy w niewie�ci� cnot�, �e trzeba by mu pokaza� wasze bratowe tarzaj�ce si� z gachami, aby zgodzi� si� mnie wys�ucha�. A ja nie jestem w �askach u dworu, odk�d przegra�em m�j proces... - Wiem, kuzynie, wyrz�dzono wam krzywd�; gdyby to zale�a�o tylko ode mnie, krzywda by�aby naprawiona. Robert d'Artois rzuci� si� do r�ki kr�lowej, aby j� uca�owa�. - Lecz z powodu tego w�a�nie procesu - podj�a �agodnie Izabela - czy� nie mo�na by s�dzi�, �e obecnie dzia�acie przez zemst�? Olbrzym wyprostowa� si� �ywo. - Ale� oczywi�cie, Pani, �e dzia�am przez zemst�! Jego szczero�� by�a rozbrajaj�ca. Mo�na by s�dzi�, �e ju� pad� w zastawione sid�a, �e ju� przy�apano go na kr�tactwie, a on stawa� przed wami jak otwarta ksi�ga. - Skradziono moje dziedzictwo, moje hrabstwo Artois - wykrzykn�� - �eby da� je mojej stryjnie Mahaunt Burgundzkiej... tej suce... �ajdaczce... oby zdech�a. Niech tr�d jej ze�re wargi, a pier� odpadnie w och�apach. Dlaczego to zrobiono? Bo podst�pem, intryg� i pakowaniem pi�knie d�wi�cz�cych liwr�w w �apy doradc�w waszego ojca zdo�a�a o�eni� waszych trzech braci ze swymi dwiema ladacznicami c�rkami i trzeci� ladacznic�, kuzynk�. I zacz�� na�ladowa� wyimaginowane przem�wienie swojej stryjny Mahaut, hrabiny Burgundii, i Artvis, do kr�la Filipa Pi�knego. "Mi�o�ciwy Panie, m�j krewniaku, m�j kumie, a gdyby�my tak wydali moj� drog� pieszczotk� Joann� za waszego syna Ludwika? Nie, to ju� wam teraz nieodpowiada. Wolicie da� mu Margot. Dobrze, dajcie wi�c Joann� Filipowi, a moj� s�odk� Blanszetk� waszemu pi�knemu Karolowi. Jak to b�dzie mi�o, gdy si� pokochaj�! A potem, je�li dostan� Artois po zmar�ym ojcu, to moje burgundzkie Franche-Comte przypadnie jednej z tych ptaszynek, Joannie, je�li wola; w ten spos�b wasz drugi syn stanie si� hrabi�-palatynem Burgundii i b�dziecie go mogli wysun�� na kandydata do korony Niemiec. M�j bratanek Robert? Da� ko�� tej sobace, Zamek Conches, ziemie Beaumont wystarcz� chamowi. I szepcz� filuternie do ucha Nogareta, i posy�am tysi�c cude�k�w Marigny'emu... i swatam jedn�, i swatam dwie, i swatam trzy. A po tym wszystkim ma�e gamratki spiskuj�, posy�aj� do siebie li�ciki, dobieraj� kochank�w i dbaj�, aby pi�knie ozdobi� rogami koron� Francji..." O, gdyby by�y bez skazy, Pani; zgryz�bym moje w�dzid�o, lecz �e si� tak podle prowadz�, pojm� c�ry Burgundii, co to kosztuje, i na nich pomszcz� krzywdy, jakie mi wyrz�dzi�a ich matka 4. Izabela siedzia�a zamy�lona pod tym huraganem s��w. D'Artois zbli�y� si� do niej i zni�y� g�os: - One was nienawidz�. - Co prawda i ja od pocz�tku ich nie lubi�am, i to nie wiadomo dlaczego - odrzek�a Izabela. - Wy ich nie lubicie, bo s� fa�szywe, my�l� tylko o przyjemno�ciach i nie maj� wcale poczucia obowi�zku. Ale one, one was nienawidz�, bo wam zazdroszcz�. - M�j los jednak�e nie jest godny zazdro�ci - rzek�a wzdychaj�c Izabela. - Ich los wydaje si� s�odszy ni� m�j. - Jeste� kr�low�, Mi�o�ciwa Pani. Jeste� ni� z duszy, i cia�a; wasze bratowe mog� nosi� koron�, lecz takie nie b�d� nigdy. Dlatego zawsze b�d� was traktowa� jak wroga. Izabela podnios�a na kuzyna pi�kne b��kitne oczy i tym razem d'Artois uczu�, �e trafi� celnie. Izabela ostatecznie znalaz�a si� po jego stronie. - Znacie imiona tego... tych ludzi, z kt�rymi moje bratowe... Nie mia�a rubasznego j�zyka swego kuzyna i wzbrania�a si� wypowiada� pewne s�owa. - Bez tego nie mog� nic zrobi� - ci�gn�a. - Uzyskajcie je, a przyrzekam solennie uda� si� wtedy natychmiast do Pary�a pod jakimkolwiek pozorem, aby sko�czy� z t� rozpust�. W czym jeszcze mog� wam pom�c? Uprzedzili�cie mego stryja Valois? - Strzeg�em si� tego - odrzek� Robert. - Dostojny Pan de Valois jest moim najlepszym opiekunem i najwierniejszym przyjacielem, ale nie potrafi milcze�. Rozgada�by wsz�dzie to, co chcemy ukry�. Za wcze�nie obudzi�by czujno��, a my chc�c przy�apa� te rozpustnice, znale�liby�my je stateczne jak mniszki. - C� proponujecie? - Dwa manewry - rzek� d'Artois. - Pierwszy to mianowa� przy Pani Ma�gorzacie now� dam� dworu, ca�kowicie nam oddan�, kt�ra by nas dok�adnie informowa�a. My�la�em o �wie�o owdowia�ej pani de Comminges, kt�rej nale�� si� wzgl�dy. Tu mo�e si� nam przyda� wasz stryj Valois. Dostarczcie mu list wyra�aj�cy wasze �yczenie. Ma wielki wp�yw na waszego brata Ludwika i natychmiast wprowadzi pani� de Comminges do pa�acu Nesle. W ten spos�b b�dziemy mieli na miejscu oddan� osob�, a jak m�wi� wojacy: szpieg wewn�trz wart wi�cej ni� armia na zewn�trz mur�w. - Napisz� ten list i zabierzcie go ze sob� - powiedzia�a Izabela. - I co jeszcze? - Jednocze�nie trzeba by u�pi� nieufno�� waszych bratowych i robi�c s�odk� min� wys�a� im mi�e upominki - ci�gn�� d'Artois. - Podarunki stosowne zar�wno dla m�czyzny, jak i niewiasty. Prze�lijcie je potajemnie, nie powiadamiaj�c ani ojca, ani ma��onk�w, niby drobn� przyjacielsk�, wsp�ln� tajemnic�. Ma�gorzata ograbia sw� szkatu�k� dla jakiego� pi�knego nieznajomego; by�aby to naprawd� z�o�liwo�� losu, je�li opatruj�c j� darem, z kt�rego nie musi si� wylicza�, nie znale�liby�my tego fantu u pasa poszukiwanego przez nas kawalera. Stw�rzmy okazj� do lekkomy�lnego post�pku. Izabela namy�la�a si� chwil�, nast�pnie klasn�a w d�onie. Pojawi�a si� pierwsza francuska dama dworu. - Moja mi�a - powiedzia�a kr�lowa - raczcie pos�a� po t� ja�mu�niczk�, kt�r� zachwala� mi dzi� rano kupiec Albizzi. W czasie kr�tkiej przerwy Robert d'Artois nareszcie odetchn�� od knowa� i spisk�w i mia� czas obejrze� sal�, w kt�rej si� znajdowa�, namalowane na �cianach freski o tre�ci religijnej, olbrzymi drewniany sufit w kszta�cie kilu. Wszystko to by�o raczej nowe, smutne i zimne; sprz�t by� pi�kny, lecz nazbyt obfity. - Nieweso�e to wasze mieszkanie, kuzynko - rzek�. - Bardziej wygl�da na katedr� ni� na zamek. - Daj Bo�e - odpowiedzia�a p�g�osem Izabela - aby nie sta�o si� moim wi�zieniem. Bardzo brakuje mi Francji, i jak�e cz�sto. Francuska dama dworu powr�ci�a, nios�c du�� jedwabn� torb�, haftowan� z�ot� i srebrn� nici� w wypuk�e postacie i ozdobion� na wy�ogu trzema drogocennymi, polerowanymi kamieniami wielko�ci orzech�w. - Cudo! - wykrzykn�� d'Artois. - Tego nam w�a�nie trzeba. Za ci�kie na damsk� ozdob�, troch� za lekkie dla mnie, bo raczej przystoi mi skrzynka kartacz�w ni� trzosik. Oto rzecz, o jakiej marzy dworski kawaler, aby przypi�� j� do pasa i budzi� podziw... - Zam�wcie u Albizziego dwa podobne trzosy - rzek�a Izabela do dw�rki - i ponaglijcie, by je pr�dko dostarczy�. A kiedy dama dworu wysz�a, dorzuci�a: - Tak wi�c, m�j kuzynie, b�dziecie je mogli zabra� ze sob� do Francji. - I nikt si� nie dowie, �e przesz�y przez moje r�ce. Za murami rozlega�y si� ha�asy, okrzyki, �miechy. Robert d'Artois zbli�y� si� do okna. Na podw�rzu grupa murarzy wci�ga�a ci�ki klucz sklepienia. Ludzie ci�gn�li za sznury blok�w; inni, siedz�c na rusztowaniu, szykowali si� do uj�cia kamiennego bloku, a ca�� prac�, jak si� zdaje, wykonywali w �wietnym humorze. - Ach tak! - rzek� Robert d'Artois - wida�, �e kr�l Edward wci�� lubi murark�. Rozpozna� w�r�d robotnik�w Edwarda II, m�a Izabeli. By� to przystojny m�czyzna, lat oko�o trzydziestu, o faluj�cych w�osach, szerokich ramionach, gibkich biodrach. Jego aksamitny str�j poplamiony by� gipsem. - Ju� pi�tna�cie lat przebudowuj� Westmoutiers - z gniewem rzek�a Izabela. Podobnie jak ca�y dw�r wymawia�a z francuska Westmoutiers zamiast Westminster. - Od sze�ciu lat, od mego �lubu - podj�a - �yj� w�r�d kielni i zaprawy. Wci�� burzy si� to, co zbudowano przed miesi�cem. O nie, nie murark� on lubi, lecz murarzy. Czy my�licie, �e m�wi� do niego"Sire"? Nazywaj� go Edwardem, kpi� z niego, a on jest tym zachwycony. Prosz�, patrzcie! Na podw�rzu Edward II wydawa� rozkazy obejmuj�c za szyj� m�odego robotnika. Wok� kr�la panowa�a podejrzanie poufa�a atmosfera. - My�la�am - podj�a Izabela - �e za przyczyn� kawalera de Gaveston zazna�am najgorszego. Ten zuchwa�y i pysza�kowaty Bearne�czyk tak ow�adn�� moim m�em, i� zacz�� rz�dzi� kr�lestwem. Edward podarowa� mu wszystkie klejnoty z mojej �lubnej szkatu�y. Zaiste, w naszych rodzinach zapanowa� zwyczaj, �e klejnoty kobiet w ten czy inny spos�b staj� si� ozdob� m�czyzn. W obecno�ci krewniaka i przyjaciela Izabela mog�a wyzna� w�asne upokorzenia i troski. W istocie, obyczaje Edwarda II by�y znane ca�ej Europie. - Ubieg�ego roku baronowie i ja zdo�ali�my obali� Gavestona; �ci�to mu g�ow� i radowa�am si�, �e jego cia�o zgnije w Oxfordzie u dominikan�w. A jednak zdarza mi si�, kuzynie, �a�owa� rycerza Gavestona, bo od tego czasu, jakby przez zemst�, Edward �ci�ga do pa�acu najgorsz�, najpodlejsz� ho�ot�. Biega w Londynie po szynkach portowych, biesiaduje z w��cz�gami, pasuje si� z �adowaczami, na wy�cigach z koniuchami. Istotnie, pi�kne dla nas wydaje turnieje! W tym czasie kto chce, niech rz�dzi kr�lestwem, byle dostarcza� mu przyjemno�ci i z nim je dzieli�. Obecnie w �askach s� baronowie Despenser; ojciec rz�dzi synem, a ten jest �on� memu ma��onkowi. Edward ju� nie zbli�a si� do mnie, a je�li przypadkiem zab��dzi do mej �o�nicy, ogarnia mnie taki wstyd, �e nie mam dla niego nic pr�cz ch�odu. Spu�ci�a g�ow�. - Kr�lowa jest najn�dzniejsz� z poddanek, je�eli m�� jej nie kocha - dorzuci�a. - Wystarczy, aby zapewni�a nast�pstwo tronu; potem jej istnienie ju� si� nie liczy. Jaka� �ona barona, jaka mieszczka lub wie�niaczka znios�aby to, co ja musz� znosi�... bo jestem kr�low�. Ostatnia praczka w kr�lestwie ma wi�cej praw ni� ja; mo�e przyj�� i szuka� u mnie oparcia. - Moja kuzynko, moja pi�kna kuzynko, ja, ja ci chc� s�u�y� oparciem! - rzek� gor�co d'Artois. Ze smutkiem wzruszy�a ramionami, jak gdyby chcia�a powiedzie�: "C� mo�ecie dla mnie?" Stali naprzeciw siebie. Wyci�gn�� r�ce, uj�� j� za �okcie najdelikatniej, jak umia� i szepn��: - Izabelo... Po�o�y�a r�ce na ramionach olbrzyma. Spojrzeli na siebie i ogarn�o ich nieoczekiwane zmieszanie. D'Artois nagle dziwnie wzruszy� si� i sta� jakby skr�powany w�asn� si��, kt�rej ba� si� niezr�cznie u�y�. Gwa�townie zapragn�� po�wi�ci� tej kruchej kr�lowej w�asny czas, cia�o, �ycie. Po��da� jej gwa�townym, brutalnym pragnieniem, kt�rego nie umia� wyrazi�. Zazwyczaj jego upodobania nie poci�ga�y go do wybitnych kobiet i nie odznacza� si� wdzi�kiem w zalotach. - Za to czym kr�l gardzi, nie widz�c doskona�o�ci - rzek� - wielu m�czyzn na kl�czkach dzi�kowa�oby niebu. W waszym wieku, tak �wie�a, tak pi�kna, czy to mo�liwe, aby� by�a pozbawiona przyrodzonych rado�ci? Czy to mo�liwe, aby nikt nie ca�owa� tych warg? Aby te ramiona... to s�odkie cia�o... Ach, obdarz szcz�ciem jakiego� m�czyzn�, Izabelo, i obym ja nim zosta�! Do�� bezpo�rednio zmierza� w s�owach do tego, co spodziewa� si� uzyska�; jego wymowa nie przypomina�a pie�ni Guillaume'a, diuka Akwitanii. Lecz Izabela nie odrywa�a od niego wzroku. Ow�adn�� ni�, mia�d�y� swoj� postaci�. Pachnia� lasem, sk�r�, koniem i zbroj�. Nie mia� ani g�osu, ani aparycji uwodziciela, a jednak czu�a si� uwiedziona. By� prawdziwym m�czyzn�, brutalnym i gwa�townym samcem o gor�cym oddechu. Izabela czu�a, �e odbiega j� wola, i pragn�a ju� tylko oprze� g�ow� o t� pier� bawo�u i ulec... ugasi� to wielkie pragnienie... Dr�a�a nieco. Jednym ruchem uwolni�a si�. - Nie, Robercie! - wykrzykn�a. - Nie zrobi� tego, co tak bardzo wyrzucam moim bratowym. Nie chc�, nie mog�. Lecz gdy my�l� o tym, co sobie narzucam i czego sobie odmawiam, kiedy te �cierwa maj� szcz�cie nale�e� do m��w, kt�rzy ich tak kochaj�... Ach! Nie! Musz� by� ukarane, surowo ukarane! Pastwi�a si� w wyobra�ni nad winowajczyniami, poniewa� sama nie godzi�a si� zosta� winowajczyni�. Zn�w zasiad�a w wielkim d�bowym krze�le. Robert d'Artois zbli�y� si�. - Nie, Robercie - powt�rzy�a wyci�gaj�c r�ce. - Nie korzystajcie z mojej s�abo�ci, rozgniewaliby�cie mnie. Wyj�tkowa uroda wzbudza tyle� szacunku co majestat. Olbrzym us�ucha�. Lecz ta chwila nie mia�a si� ju� zatrze� w ich pami�ci. "Wi�c mog� by� kochana" - m�wi�a do siebie Izabela i odczu�a jakby wdzi�czno�� dla m�czyzny, kt�ry j� w tym upewni�. - Czy to wszystko, co mieli�cie mi powiedzie�, kuzynie, nie przywozicie �adnych innych wiadomo�ci? - rzek�a czyni�c wysi�ek, aby si� opanowa�. Robert d'Artois, kt�ry rozwa�a�, czy powinien dalej posuwa� zaloty, milcza� chwil�. - Tak, Pani - rzek� - mam tak�e pos�annictwo od waszego stryja Valois. Nowe wi�zy, jakie si� mi�dzy nimi zadzierzgn�y, nadawa�y inny pod�wi�k s�owom, nie mogli w pe�ni skupi� si� na tym, co m�wili. - Dygnitarze z zakonu templariuszy wkr�tce b�d� s�dzeni - m�wi� d'Artois. - Istnieje obawa, �e wasz chrzestny ojciec, wielki mistrz Jakub de Molay, zostanie skazany na �mier�. Dostojny Pan de Valois prosi was o list do kr�la, aby go sk�oni� do okazania �aski. Izabela nie odpowiedzia�a. Przyj�a sw� zwyk�� postaw� z podbr�dkiem wspartym na d�oni. - Jak�e go przypominacie w tej pozie - rzek� d'Artois. - Kogo? - Kr�la Filipa, waszego ojca. Podnios�a na niego oczy i zamy�li�a si�. - To, co postanawia kr�l, m�j ojciec, jest s�usznym postanowieniem - odpowiedzia�a wreszcie. - Mog� wkracza� w sprawy zwi�zane z honorem rodziny, ale nie w sprawy dotycz�ce rz�d�w kr�lestwa. - Jakub de Molay jest starym cz�owiekiem. By� szlachetny i by� wielki. Je�li pope�ni� b��dy, odpokutowa� za nie. Przypomnijcie sobie, Pani, �e trzyma� was do chrztu. Wierzajcie mi, raz jeszcze pope�niony zostanie wielki wyst�pek i raz jeszcze za spraw� Nogareta i Marigny'ego. Ci ludzie, kt�rzy wyszli z posp�lstwa, uderzaj�c w zakon, chcieli uderzy� w ca�e rycerstwo i wysokich baron�w. Kr�lowa by�a zak�opotana; sprawa wyra�nie j� przerasta�a. - Nie mog� o tym wyda� s�du - rzek�a - nie mog� o tym wyda� s�du. - Wiecie, �e mam wielki d�ug wobec waszego stryja; b�dzie mi wdzi�czny, je�li otrzymam od was ten list. A lito�� zawsze przystoi kr�lowej; niewie�cie to uczucie i zyska� wam mo�e tylko pochwa�y. Nikt wam nie zarzuci, �e macie twarde serce, bo otrzyma� ju� od was w�a�ciw� odpowied�. Uczy�cie to dla siebie samej, Izabelo, uczy�cie to dla mnie. U�miechn�a si� do niego. - Kryjecie sporo zr�czno�ci pod sk�r� wilko�aka, kuzynie Robercie. Id�cie, napisz� ten upragniony list i b�dziecie go mogli zabra� ze sob�. Kiedy odje�d�acie? - Kiedy rozka�ecie, kuzynko. - S�dz�, �e ja�mu�niczki zostan� dostarczone jutro. To szybko. W g�osie kr�lowej brzmia� �al. Zn�w spojrzeli na siebie i znowu Izabela zmiesza�a si�. - B�d� oczekiwa�a waszego pos�a�ca, aby si� dowiedzie�, czy mam wyruszy� do Francji. �egnajcie, m�j kuzynie. Zobaczymy si� przy wieczerzy. D'Artois po�egna� si�, a po jego wyj�ciu komnata wyda�a si� kr�lowej dziwnie cicha, jak g�rska dolina po przej�ciu huraganu. Izabela zamkn�a oczy i d�ug� chwil� siedzia�a nieruchoma. Ludzie powo�ani do odegrania decyduj�cej roli w historii narod�w najcz�ciej nie zdaj� sobie sprawy, jak si� w nich wciela zbiorowy los. Te dwie osobisto�ci, co pewnego marcowego popo�udnia 1314 roku prowadzi�y d�ug� rozmow� na zamku Westminster, nie mog�y sobie wyobrazi�, �e wskutek splotu ich czyn�w b�d� inicjatorami wojny mi�dzy Angli� a Francj�, kt�ra trwa� b�dzie przesz�o sto lat. II Wi�niowie z twierdzy Temple Mury pokrywa�y wykwity saletry. Przydymiona, ��tawa po�wiata wolno zst�powa�a do wykutej w podziemiu niskiej sali. Wi�zie�, kt�ry drzema� z r�kami z�o�onymi pod brod�, zadr�a� i nagle wyprostowa� si� przera�ony z gwa�townie bij�cym sercem. Ujrza� porann� mg��, sp�ywaj�c� przez w�ziutkie okienko. Nas�uchiwa�. Uchwyci� wyra�ny, cho� przyt�umiony grubymi murami, g�os wzywaj�cych na jutrzni� dzwon�w, paryskich dzwon�w z Saint-Martin, Saint-Merry, Saint-Germain-l'Auxerrois, Saint-Eustache i Notre-Dame; wiejskich dzwon�w z wiosek: Courtille, Clignancourt i Mont-Martre. Wi�zie� nie dos�ysza� niczego, co mog�oby w nim wzbudzi� niepok�j. Jedynie d�awi�ca trwoga kaza�a mu si� zerwa�, trwoga, kt�r� odnajdywa� przy ka�dym przebudzeniu, podobnie jak w ka�dym �nie odnajdywa� koszmar. Wzi�� z ziemi drewnian� miseczk� i wypi� spory �yk wody, aby ukoi� gor�czk�, kt�ra go nie opuszcza�a od wielu, wielu dni. Wypiwszy, zaczeka�, a� woda si� ustoi, i pochyli� si� nad ni� jak nad zwierciad�em. Zdo�a� uchwyci� niewyra�ny i ciemny obraz stuletniego starca. Wpatrywa� si� tak kilka chwil, szukaj�c tego, co pozosta�o z jego dawnego wygl�du w chwiej�cej si� na wodzie twarzy, w brodzie praszczura, w d�ugim wychudzonym nosie, w zapad�ych bezz�bnych ustach dr��cych na dnie miseczki. P�niej podni�s� si� wolno, post�pi� dwa kroki, a� poczu�, jak napina si� �a�cuch skuwaj�cy go z murem. I nagle zawy�: - Jakub de Molay! Jakub de Molay! Ja jestem Jakub de Molay! Nikt mu nie odpowiedzia�; nikt nie m�g� mu odpowiedzie�. Ale musia� wykrzycze� w�asne imi�, aby nie straci� zmys��w, aby sobie przypomnie�, �e to on dowodzi� armiami, rz�dzi� prowincjami, dzier�y� w�adz� r�wn� monarszej i �e do ostatniego tchnienia b�dzie wci��, nawet w tej ciemnicy, wielkim mistrzem rycerskiego zakonu templariuszy. Spostrzeg�, �e przez nadmiar okrucie�stwa czy te� na po�miewisko, wyznaczono mu na wi�zienie nisk� sal� w wielkiej wie�y pa�acu Temple, macierzystej siedzibie zakonu. - I bo w�a�nie ja kaza�em odnowi� t� wie��! - wykrzykn�� z gniewem wielki mistrz, uderzaj�c pi�ci� w mur. Ruch ten wydar� mu okrzyk. Zapomnia�, �e kciuk zmia�d�ono mu na torturach. Ale jakie� miejsce na jego ciele nie by�o ran� lub siedliskiem b�lu? Krew �le kr��y�a w cz�onkach, cierpia� z powodu okropnych kurczy, odk�d poddano go torturze hiszpa�skich trzewik�w... Nogi mia� wtedy uj�te w d�bowe deski, kt�re oprawcy zaciskali, wbijaj�c kliny m�otem; s�ucha� ch�odnego, nalegaj�cego g�osu Wilhelma de Nogaret, stra�nika kr�lewskich piecz�ci, kt�ry namawia� go, aby si� przyzna�. Przyzna� do czego?... Zemdla�. Na pooranym, poszarpanym ciele brud, wilgo�, brak po�ywienia dokona�y swego dzie�a. Lecz ze wszystkich przebytych tortur z pewno�ci� najokropniejsze by�o "wyci�ganie". Podniesiono go na sznurze od bloku pod powa��, a u prawej nogi mia� przywieszony ci�ar wagi stu osiemdziesi�ciu funt�w. I wci�� z�owrogi g�os Wilhelma de Nogaret: "Ale� wyznajcie, panie..." A poniewa� uparcie zaprzecza�, oprawcy ci�gn�li coraz silniej, coraz szybciej, od ziemi po sklepienie. Czuj�c, �e cz�onki rozst�puj� si�, stawy roz��czaj�, brzuch i piersi p�kaj�, pocz�� krzycze�, i� wyzna, tak, wszystko, ka�d� zbrodni�, wszystkie zbrodnie �wiata. Tak, templariusze uprawiali sodomi�; tak, aby wst�pi� do zakonu, musieli plu� na krzy�; tak, wielbili bo�ka o g�owie kota; tak, oddawali si� magii, czarom, czci diab�a; tak, sprzeniewierzali powierzone im fundusze; tak, pod�egali do spisku przeciw papie�owi i kr�lowi... I co jeszcze? Jakub de Molay zastanawia� si�, jak m�g� to wszystko prze�y�. Zapewne dlatego, �e tortury umiej�tnie dawkowano, nigdy nie posuwano ich tak daleko, by spowodowa� �mier�, ale i dlatego, �e stary rycerz, zahartowany w �wiczeniach z broni� i wojnie, mia� wi�cej odporno�ci ni� sam przypuszcza�. Ukl�k�, skierowa� oczy na jasny promie� w okienku. - Panie m�j i Bo�e - rzek� - dlaczego mniej si�y wla�e� w moj� dusz� ni� w pow�ok� cielesn�? Czy by�em godny sta� na czele zakonu? Pozwoli�e� mi popa�� w tch�rzostwo, oszcz�d� mi, Panie Bo�e, abym nie popad� w szale�stwo. Ju� nie potrafi� wi�cej zdzier�y�, ju� nie potrafi�. Od siedmiu lat zakuty w �a�cuchy wychodzi� tylko, gdy prowadzono go przed komisje �ledcze, gdzie musia� znosi� pogr�ki legist�w, ka�dy nacisk teolog�w. Rzeczywi�cie, przy podobnym trybie post�powania m�g� l�ka� si� ob��du. Wielki mistrz cz�sto traci� poczucie czasu. Aby si� czym� zaj��, usi�owa� oswoi� par� szczur�w, kt�ra co noc przychodzi�a dojada� resztki chleba. Przechodzi� od gniewu do �ez, od napad�w dewocji do ��dzy gwa�tu, od ot�pienia do furii. - Niech za to sczezn�, niech za to sczezn� - powtarza� sobie. Kto mia� sczezn��? Klemens, Wilhelm, Filip... Papie�, stra�nik piecz�ci, kr�l. Niech pomr�; Molay nie wiedzia� w jaki spos�b, ale na pewno w okropnych m�kach, aby odpokutowa� za swoje zbrodnie. I bez ustanku prze�uwa� te trzy nienawistne imiona. Wci�� na kl�czkach, z brod� uniesion� ku okienku, wielki mistrz wyszepta�: - Dzi�ki ci, Panie m�j i Bo�e, �e� mi pozostawi� nienawi��. Jedyna to si�a zdolna mnie jeszcze podtrzyma�. Z trudem podni�s� si� i powr�ci� na kamienn� przytwierdzon� do �ciany �aw�, kt�ra mu s�u�y�a jednocze�nie za krzes�o i �o�e. Kt� m�g� sobie kiedykolwiek wyobrazi�, �e do tego dojdzie. Bezustannie powraca� my�l� ku m�odo�ci, gdy przed pi��dziesi�ciu laty jako m�odzieniec opuszcza� zbocza rodzinnej Jury, aby goni� za wielk� przygod�. Jak wszyscy m�odsi synowie szlacheckich rodzin w owym czasie, marzy�, �e przywdzieje d�ugi, bia�y p�aszcz z czerwonym krzy�em - czcigodny str�j zakonu. Sama nazwa - templariusz - przywo�ywa�a obraz orientalnej epopei: statk�w o wyd�tych �aglach �migaj�cych po zawsze b��kitnych morzach, szar� konnych po piaskach pustyni, skarb�w Arabii, wykupionych je�c�w, szturmem zdobytych i spl�drowanych miast, olbrzymich obronnych zamk�w. Wie�� g�osi�a, �e templariusze posiadaj� ukryte porty, sk�d wyp�ywaj� ku nieznanym l�dom... I Jakub de Molay prze�y� sw�j sen; �eglowa�, walczy�, zamieszkiwa� wielkie, p�owe fortece; dumnie kroczy� po ulicach pachn�cych korzeniami i kadzid�em, przybrany w przepyszny p�aszcz, kt�rego fa�dy opada�y po z�ote ostrogi. Wzni�s� si� w hierarchii zakonu wy�ej, ni� �mia� kiedykolwiek zamarzy�, przeszed� przez wszystkie stopnie, aby wreszcie, z wyboru braci, obj�� najwy�szy urz�d wielkiego mistrza Francji oraz Kraj�w Zamorskich i dow�dztwo nad pi�tnastu tysi�cami rycerzy. I to wszystko ko�czy�o si� w lochu, w tej zgnili�nie, w tej n�dzy. Rzadko los wynosi� kogo� tak wysoko, a potem rzuca� w tak g��bokie poni�enie. Jakub de Molay rysowa� w�a�nie ogniwem �a�cucha na pokrywaj�cej mur saletrze niewyra�ne kreski, maj�ce oznacza� litery "Jeruzalem", gdy us�ysza� ci�kie kroki i szcz�k broni na schodach wiod�cych do ciemnicy. Zn�w ogarn�a go trwoga, lecz teraz ju� uzasadniona. Drzwi otworzy�y si� ze zgrzytem; Molay spostrzeg� za dozorc� czterech �ucznik�w w sk�rzanych tunikach z w��czniami w d�oniach. Oddech otacza� ich twarze bia�ym oparem. - Przyszli�my po was, panie - rzek� jeden z nich. Molay powsta� bez s�owa. Dozorca zbli�y� si� i mocnymi uderzeniami m�ota i d�uta rozerwa� ogniwa ��cz�ce �a�cuch z �elaznymi obr�czami, kt�re zaciska�y kostki wi�nia. Ten zebra� na ramionach sw�j chlubny p�aszcz - dzi� ju� tylko szarawy �achman; krzy� na ramieniu rozsypywa� si� w strz�py. W chwiej�cym si�, wyczerpanym starcu, kt�ry z nogami obci��onymi �elazem wst�powa� po stopniach wie�y, pozosta� jeszcze cie� wodza, co z Cypru dowodzi� ca�ym chrze�cija�stwem Wschodu. "Panie m�j i Bo�e, u�ycz mi si�y... - szepta� w duszy. - U�ycz mi troch� si�y." I �eby odnale�� t� si��, powtarza� imiona trzech wrog�w: Klemens, Wilhelm, Filip... Mg�a wype�nia�a obszerne podw�rze Temple, osadza�a czapy na wie�yczkach obwodowego muru, w�lizgiwa�a si� mi�dzy blanki, owija�a wat� strza�� na ko�ciele zakonu. Stu �o�nierzy z broni� u nogi otacza�o wielki, kwadratowy, otwarty w�z. Przez mury dociera� zgie�k Pary�a, a niekiedy rozlega�o si� pe�ne rozdzieraj�cego smutku r�enie konia. W �rodku podw�rza pan Alain de Pareilles, kapitan kr�lewskich �ucznik�w, cz�owiek, kt�ry asystowa� przy wszystkich egzekucjach i towarzyszy� wszystkim skaza�com na s�d i m�k�, chodzi� wolnym krokiem z wyra�nie znudzon� min�. W�osy koloru stali opada�y mu w kr�tkich kosmykach na kwadratowe czo�o. Mia� na sobie kolczug�, miecz u boku, pod pach� trzyma� he�m. Odwr�ci� si� s�ysz�c kroki wielkiego mistrza, kt�ry na jego widok uczu�, �e blednie, o ile jeszcze m�g� zbledn��. Zazwyczaj, z okazji przes�uchiwa�, nie roztaczano tak wielkiej pompy; nie bywa�o ani wozu, ani tylu zbrojnych. Kilku kr�lewskich sier�ant�w przychodzi�o po oskar�onych i najcz�ciej o zmierzchu przewozi�o ich bark� na drugi brzeg Sekwany. - Wi�c sprawa jest os�dzona? - zapyta� Molay kapitana �ucznik�w. - Tak jest, panie - odpowiedzia� kapitan. - Czy nie wiecie, m�j synu - zapyta� Molay po pewnym wahaniu - jaka jest tre�� wyroku? - Nie wiem, panie; otrzyma�em rozkaz, by przyprowadzi� was do Notre-Dame na jego odczytanie. Zapanowa�a cisza, potem Jakub de Molay jeszcze zapyta�: - Jaki mamy dzi� dzie�? - Poniedzia�ek po �wi�tym Grzegorzu. Oznacza�o to dzie� 18 marca, 18 marca 1314 roku. "Czy prowadz� mnie na �mier�"? - rozmy�la� Molay. Drzwi wie�y otworzy�y si� ponownie i pod eskort� stra�y wyszli trzej inni dostojnicy: generalny wizytator, prowincja� Normandii i komandor Akwitanii. W�osy ich r�wnie� by�y bia�e, brody zmierzwione, a cia�a gin�y w strz�pach p�aszczy; chwil� stali nieruchomo, mrugaj�c oczami, podobni wielkim nocnym ptakom o�lepionym przez �wiat�o. Pierwszy, prowincja� Normandii, Galfryd de Charnay, pl�cz�c si� w kajdanach, rzuci� si� do wielkiego mistrza, by go u�ciska�. D�ugoletnia przyja�� ��czy�a obu m��w; Jakub de Molay wi�d� przez wszystkie szczeble hierarchii zakonnej o dziesi�� lat m�odszego Charnaya i widzia� w nim swego nast�pc�. Charnay mia� czo�o przeci�te g��bok� blizn� i skrzywiony nos - pozosta�o�� dawnej potyczki, gdy cios szabl� rozwali� mu he�m. Ten twardy cz�owiek, o twarzy wojn� rze�bionej, wtuli� czo�o w rami� wielkiego mistrza, aby ukry� �zy. - Odwagi, m�j bracie, odwagi - rzek� �ciskaj�c go w ramionach Molay. - Odwagi, moi bracia - powt�rzy� �ciskaj�c dw�ch nast�pnych dostojnik�w. Zbli�y� si� dozorca. - Przys�uguje wam prawo zdj�cia kajdan, panowie - powiedzia�. Wielki mistrz roz�o�y� r�ce znu�onym i gorzkim gestem. - Nie mam denara - odpowiedzia�. Przy ka�dym bowiem wyj�ciu za zdj�cie kajdan templariusze musieli dawa� denara z wyp�acanego im na ka�dy dzie� solda; z reszty obowi�zani byli op�aca� n�dzne po�ywienie, s�om� w piwnicy, pranie koszul. Dodatkowe okrucie�stwo, doskonale dopasowane do stylu post�powania Nogareta!... Byli oskar�eni ale nie skazani; zatem przys�ugiwa�o im strawne, lecz tak obrachowane, �e po�cili cztery dni na tydzie�, spali na kamieniu i gnili w brudzie. Galfryd de Charnay wyj�� ze starej sk�rzanej sakwy, zawieszonej u pasa, dwa denary, jakie mu jeszcze pozosta�y, i rzuci� je na ziemi�, jeden za swoje kajdany, drugi za wielkiego mistrza. - Bracie! - zawo�a� Jakub de Molay, odmawiaj�c gestem. - Na co mi si� mo�e przyda� teraz... - odpowiedzia� Charnay - zg�d�cie si�, bracie; nawet na to nie zas�u�y�em. - Rozkuwaj� nas, mo�e to dobry znak - powiedzia� generalny wizytator, - By� mo�e papie� postanowi� nas u�askawi�. Przez resztk� wybitych z�b�w s�owa dobywa�y si� ze �wistem. Obrzmia�e r�ce dr�a�y. Wielki mistrz wzruszy� ramionami i wskaza� na stu �ucznik�w stoj�cych w szeregu. - Przygotujmy si� na �mier�, m�j bracie - powiedzia�. - Patrzcie, patrzcie, co mi zrobili - odchylaj�c r�kaw, j�kn�� komandor Akwitanii. - Wszyscy byli�my katowani - rzek� wielki mistrz. Odwr�ci� oczy jak zawsze, gdy przypominano mu tortury. Za�ama� si�, podpisa� fa�szywe zeznania i tego sobie nie wybaczy�. Przebieg� wzrokiem olbrzymi obszar, kt�ry by� siedzib� i symbolem pot�gi zakonu. "Po raz ostatni..." - pomy�la�. Po raz ostatni ogl�da ten pot�ny zesp� budowli z baszt�, ko�cio�em, pa�acami, domami, podw�rcami i sadami, prawdziw� fortec� w sercu Pary�a. To tu od dw�ch wiek�w �yli templariusze, tu modlili si�, spali, s�dzili, liczyli, decydowali o dalekich wyprawach; tu d�ugo spoczywa� Skarb kr�lestwa Francji, powierzony ich pieczy i zarz�dowi; i tu tak�e powr�cili po nieszcz�snych wyprawach �wi�tego Ludwika, po utracie Palestyny, wiod�c za sob� giermk�w, je�d�c�w na koniach arabskich, czarnych niewolnik�w, mu�y ob�adowane z�otem. Jakub de Molay mia� w oczach ten powr�t zwyci�onych, kt�ry zachowa� jeszcze blask epopei. "Stali�my si� ju� niepotrzebni, a nie wiedzieli�my o tym - my�la� wielki mistrz. - Wci�� m�wili�my o nowych wyprawach krzy�owych i odzyskaniu... Mo�e mieli�my zbyt wiele pychy i nieuzasadnionych przywilej�w." Ze sta�ej milicji chrze�cija�stwa przeistoczyli si� we wszechw�adnych bankier�w Ko�cio�a i kr�l�w. Licz�c na wielu d�u�nik�w, stwarza si� wielu wrog�w. Ach! Z pewno�ci� kr�l dobrze przeprowadzi� manewr! Zaprawd�, mo�na by�o ustali� pocz�tek dramatu na dzie�, w kt�rym Filip Pi�kny poprosi� o przyj�cie do zakonu z oczywistym zamiarem obj�cia urz�du wielkiego mistrza. Kapitu�a odpowiedzia�a odmow�, wynios�� i bezapelacyjn�. "Czy pope�ni�em b��d? - po raz setny zapytywa� siebie Jakub de Molay. - Czy nie by�em zazdrosny o w�adz�? Ale� nie; nie mog�em post�pi� inaczej. Nasza religia by�a wyra�na, zabrania�a przyjmowania do komandorii panuj�cych ksi���t." Kr�l Filip nigdy nie zapomnia� tej pora�ki. Zacz�� dzia�a� podst�pem, w dalszym ci�gu okazuj�c Jakubowi de Molay �yczliwo�� i przyja��. Czy wielki mistrz nie by� chrzestnym ojcem jego c�rki? Czy� wielki mistrz nie by� podpor� kr�lestwa? Wkr�tce, z polecenia kr�la Skarb przeniesiono z wie�y Temple do wie�y Luwru. W tym samym czasie zmanipulowano skryt�, jadowit� kampani� oszczercz� przeciw templariuszom. Opowiadano i kazano powtarza� w miejscach publicznych i na rynkach, �e to oni spekuluj� na ziarnie, �e to oni s� odpowiedzialni za kl�ski g�odowe, �e wi�cej my�l� o powi�kszaniu d�br ni� odebraniu poganom grobu Chrystusa. Poniewa� u�ywali prostego �o�nierskiego j�zyka, oskar�ono ich o blu�nierstwa. Przyj�o si� nawet powiedzenie "klnie jak templariusz". Kr�tka droga dzieli blu�nierc� od heretyka. Twierdzono, �e ich obyczaje s� niezgodne z natur�, a ich czarni niewolnicy uprawiaj� czary. "Zapewne, nie wszyscy nasi bracia �yli jak �wi�ci, bardzo wielu szkodzi�a bezczynno��." Opowiadano zw�aszcza, �e podczas ceremonii przyjmowania do zakonu zmuszano neofit�w, aby zapierali si� Chrystusa i pluli na krzy�, oraz poddawano ich spro�nym praktykom. Pod pozorem st�umienia tych pog�osek, Filip zaproponowa� wielkiemu mistrzowi wszcz�cie �ledztwa w obronie czci zakonu. "I ja si� zgodzi�em... - my�la� Molay. - Haniebnie nadu�yto mojej dobrej wiary, zosta�em oszukany." Bowiem pewnego pa�dziernikowego dnia1307... Ach, jak dobrze Molay pami�ta� ten dzie�... "To by� pi�tek 13... Jeszcze w przeddzie� �ciska� mnie i nazywa� swym bratem, wyznaczy� pierwsze miejsce na pogrzebie swojej bratowej, cesarzowej Konstantynopola..." Tak wi�c, w pi�tek 13 pa�dziernika 1307, kr�l Filip przygotowawszy uprzednio pot�n� ob�aw�, kaza� zagarn�� o �wicie, w imieniu Inkwizycji pod zarzutem herezji, wszystkich templariuszy Francji. A stra�nik piecz�ci Nogaret osobi�cie przyszed� pojma� w macierzystej siedzibie Jakuba de Molay i stu czterdziestu rycerzy... Wielki mistrz zadr�a� us�yszawszy rzucony rozkaz. �ucznicy zwarli szeregi. Pan Alain de Pareilles w�o�y� he�m; �o�nierz trzyma� jego konia i podawa� mu strzemi�. - Chod�my - rzek� wielki mistrz. Popchni�to wi�ni�w do wozu. Molay wsiad� pierwszy. Komandor Akwitanii, rycerz, kt�ry odpar� Turk�w spod Saint-Jean-d'Acre, zdawa�o si�, popad� w ot�pienie. Trzeba go by�o wsadzi� na w�z. Generalny wizytator bez przerwy porusza� wargami. Kiedy z kolei Galfryd de Charnay wdrapa� si� na w�z, gdzie� od strony stajni zawy� z ukrycia pies. P�niej ci�ki w�z, szarpni�ty przez ustawione rz�dem cztery konie, ruszy�. Otworzy�a si� wielka brama i rozleg� straszliwy wrzask. Kilka setek os�b - wszyscy mieszka�cy dzielnicy Temple i s�siednich dzielnic - t�oczy�o si� przy marach. �ucznicy ze szpicy musieli otworzy� drog� uderzeniami r�koje�ci w��czni. - Miejsce dla ludzi kr�la! - krzyczeli �ucznicy. Alain de Pareilles na koniu, wyprostowany, z min� oboj�tn� i niezmiennie znudzon�, g�rowa� nad t�umem. Ale gdy ukazali si� templariusze, wrzask z nag�a opad�. Widok tych czterech starych, wychudzonych m�czyzn, kt�rych obroty pe�nych k� rzuca�y jednych na drugich, wprawi� pary�an w nieme os�upienie, wywo�uj�c nagle wsp�czucie. Zaraz potem rozleg�y si� okrzyki: "Na �mier�! Na �mier� heretyk�w!", rzucane przez kr�lewskich sier�ant�w wmieszanych w t�um. A lizusy, zawsze gotowi krzycze� na rozkaz i burzy� si�, gdy nic im nie grozi, zacz�li ch�rem gard�owa�: - Na �mier�! - Z�odzieje! - Ba�wochwalcy! - Widzicie ich! Dzi� ju� nie s� tacy dumni, ci poganie. Na �mier�! Obelgi, szyderstwa, pogr�ki bieg�y wzd�u� pochodu. W�ciek�o�� jednak os�ab�a. Ogromna wi�kszo�� t�umu nadal wci�� milcza�a, a to milczenie, cho� ostro�ne, by�o przecie� wymowne. W ci�gu siedmiu lat bowiem zmieni�y si� uczucia ludu. Wiedzia�, jak prowadzono proces. Widzia�, jak templariusze u bram ko�cielnych pokazywali przechodniom ko�ci po�amane na torturach. W wielu miastach Francji widzia� rycerzy umieraj�cych dziesi�tkami na stosach. Wiedzia�, �e niekt�re komisje ko�cielne odm�wi�y wydania wyrok�w skazuj�cych i dla doko�czenia dzie�a trzeba by�o mianowa� nowych pra�at�w, jak na przyk�ad brata pierwszego ministra Marigny'ego. Opowiadano, �e nawet sam papie� Klemens V ust�pi� wbrew w�asnej woli, gdy� by� zale�ny od kr�la i l�ka� si�, �e spotka go los jego poprzednika Bonifacego, spoliczkowanego na tronie. Wreszcie w ci�gu siedmiu lat ziarna nie przyby�o, chleb jeszcze podro�a� i musiano przyzna�, �e nie by�a to ju� wina templariuszy. Dwudziestu pi�ciu �o�nierzy z przewieszonymi �ukami i w��czniami na ramieniu post�powa�o przed w�zkiem, po dwudziestu pi�ciu sz�o z ka�dej jego strony i tylu� zamyka�o poch�d. "Ach, gdyby mie� jeszcze troch� si�y w mi�niach" - my�la� wielki mistrz. Maj�c dwadzie�cia lat skoczy�by na �o�nierza, wyrwa� mu w��czni� i usi�owa� umkn�� albo bi�by si� do ostatniego tchu. Za jego plecami brat wizytator mrucza� przez wybite z�by: - Oni nas nie ska��. Nie mog� uwierzy�, aby nas skazali. Ju� nie jeste�my niebezpieczni. Komandor Akwitanii za�, ockn�wszy si� z ot�pienia, m�wi�: - Jak to przyjemnie wyj��. Jak przyjemnie oddycha� �wie�ym powietrzem. Nieprawda�, bracie? Prowincja� Normandii dotkn�� ramienia wielkiego mistrza. - M�j panie bracie - rzek� cicho - widz�, jak ludzie p�acz� i czyni� znak krzy�a. Nie jeste�my osamotnieni w naszej kalwarii. - Ci ludzie mog� nas nawet �a�owa�, lecz nie mog� nic zrobi�, by nas ocali� - odpowiedzia� Jakub de Molay. - Innych szukam twarzy. Prowincja� poj�� ostatni�, nieuzasadnion� nadziej�, kt�rej czepia� si� wielki mistrz. Instynktownie sam j�� bacznie �ledzi� t�um. Albowiem z pi�tnastu tysi�cy rycerzy zakonnych znaczna cz�� usz�a przed aresztowaniami 1307 roku. Jedni schronili si� w klasztorach, inni zrzucili habit i �yli w ukryciu po wsiach i miastach; jeszcze inni dotarli do Hiszpanii, gdzie kr�l Aragonii, wbrew rozkazom kr�la Francji i papie�a, pozostawi� templariuszom ich komandorie i za�o�y� dla nich nowy zakon. Byli i tacy, kt�rych nieliczne, wzgl�dnie wyrozumia�e s�dy odda�y pod stra� szpitalnikom. Wielu z tych dawnych rycerzy, utrzymuj�c mi�dzy sob� ��czno��, utworzy�o rodzaj tajnej sieci. I Jakub de Molay m�wi� sobie, �e mo�e... Mo�e zawi�za� si� spisek... Mo�e gdzie� na trasie, na rogu ulicy Blancs-Manteaux lub ulicy Bretonnerie, albo ko�o klasztoru Saint-Merry pojawi si� grupa ludzi i dobywaj�c bro� spod po�y runie na �ucznik�w, a inni sprzysi�eni, stoj�c w oknach, rzuc� pociski. W�zek postawiony w poprzek drogi zablokuje przej�cie i wywo�a ostateczny pop�och... "I po c� by dawni bracia mieli to robi�? - my�la� Molay. - Aby uwolni� swego wielkiego mistrza, kt�ry ich zdradzi�, zapar� si� zakonu, za�ama� na torturach..." Mimo to uporczywie obserwowa� t�um, lecz jak si�gn�� wzrokiem widzia� tylko ojc�w z dzie�mi na ramionach, z dzie�mi, kt�re p�niej s�ysz�c s�owo templariusz, przypomn� sobie tylko czterech brodatych i trz�s�cych si� starc�w, otoczonych zbrojnymi jak z�oczy�cy. Wizytator generalny �wiszcz�c m�wi� co� do siebie, a bohater spod Saint-Jean-d'Acre powtarza�, jak to przyjemnie przechadza� si� rankiem. Wielki mistrz czu�, �e budzi si� w nim ten sam na wp� ob��kany gniew, kt�ry tak cz�sto ogarnia� go w wi�zieniu, ka��c wy� i wali� w mur. Na pewno pope�ni co� gwa�townego i straszliwego... nie wiedzia� co... ale musi czego� dokona�. Przyjmowa� swoj� �mier� prawie jak wyzwolenie; lecz nie chcia� umiera� wbrew sprawiedliwo�ci ani tak zbezczeszczony. Dawny rycerski nawyk po raz ostatni o�ywia� jego star� krew. Chcia� umrze� walcz�c. Poszuka� r�ki Galfryda de Charnay, przyjaciela, towarzysza broni, ostatniego dzielnego cz�owieka, jakiego mia� u boku, i u�cisn�� jego d�o�. Prowincja� Normandii dostrzeg�, jak na zapad�ych skroniach wielkiego mistrza nabrzmiewaj� t�tnice podobne b��kitnym w�ykom. Poch�d dotar� do mostu Notre-Dame. III Synowie kr�la Smakowity zapach rozgrzanego mas�a, m�ki i miodu unosi� si� nad plecion� tac�. - Gor�ce placki, gor�ce! Dla wszystkich nie starczy! Chod�cie, zacni mieszczanie! Zajadajcie! Gor�ce placki! - wo�a� handlarz, uwijaj�c si� ko�o stoj�cego na �wie�ym powietrzu pieca. Robi� wszystko naraz: wa�kowa� ciasto, wyci�ga� z ognia upieczone placki, wydawa� pieni�dze, pilnowa�, aby wyrostki nie �ci�ga�y ciastek. - Gor�ce placki! Tak by� zaj�ty, �e nie zauwa�y� klienta, kt�ry bia�� r�k� wsun�� miedziaka, p�ac�c za z�ocisty, chrupi�cy, zwini�ty w ro�ek nale�nik. Ujrza� tylko, jak ta sama r�ka odk�ada ro�ek z odgryzionym jednym k�skiem. - Patrzcie,