3793
Szczegóły |
Tytuł |
3793 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3793 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3793 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3793 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
L. Ron Hubbard
Pole bitewne, Ziemia
przek�ad : Wac�aw Malten
1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. 21.
22. 23. 24. 25. 26. 27. 28. 29. 30. 31. 32. 33.
L. Ron Hubbard Pole bitewne, Ziemia
. 1 .
1
- Cz�owiek - powiedzia� Terl - jest skazany na ca�kowit� zag�ad�.
W�ochate �apy braci Chamco zawis�y nad szerokimi przyciskami gry
laserowej. Steward, kt�ry cicho drepta� doko�a, zbieraj�c rondle, zastyg�
w bezruchu z wytrzeszczonymi oczami. Nawet Char oniemia�.
Przez przezroczyst� kopu�� rekreacyjnego holu Intergalaktycznego
Towarzystwa G�rniczego przes�cza�a si� - za�amuj�c na wspornikach
srebrnymi refleksami - blada po�wiata jedynego ksi�yca Ziemi,
znajduj�cego si� tej letniej nocy w pierwszej kwadrze.
Terl podni�s� wielkie bursztynowe oczy znad ksi�gi, kt�r� trzyma� w
mocnych pazurach, rozejrza� si� wok� i z satysfakcj� zauwa�y�, jakie
wra�enie wywo�a�a jego wypowied�. Rozbawi�o go to. Nareszcie jakie�
urozmaicenie monotonii dziesi�cioletniego pobytu s�u�bowego w tym
zapomnianym przez bog�w obozie g�rniczym na skraju drugorz�dnej galaktyki.
Jeszcze bardziej mentorskim tonem ni� poprzednio powt�rzy� swoj� opini�:
- Cz�owiek jest to gatunek skazany na wymarcie.
Char spojrza� na niego gro�nie.
- Co ty czytasz, do licha?
Terl nie zwr�ci� uwagi na jego ton, ostatecznie Char by� tylko jednym
z kilku zarz�dc�w kopalni, podczas gdy on, Terl, by� jej szefem ochrony
bezpiecze�stwa.
- Nie wyczyta�em tego. Po prostu g�o�no my�l�.
- Musia�e� to sk�d� wzi�� - burkn�� Char. - Co to za bzdury?
Terl podni�s� ksi��k� w taki spos�b, by Char zobaczy� jej grzbiet.
Widnia� na nim napis: "Og�lny raport na temat geologicznych teren�w
g�rniczych. Tom 250, 369. Jak wszystkie tego rodzaju ksi�gi, by�a ogromna,
ale wykonana z takiego materia�u, �e prawie nic nie wa�y�a, zw�aszcza na
planecie o tak ma�ej grawitacji jak Ziemia.
- Rughr! - parskn�� Char z niesmakiem. - To musi mie� oko�o dwustu lub
trzystu lat. Je�li ju� koniecznie chcesz grzeba� si� w ksi��kach, to mam
aktualny raport z walnego zgromadzenia dyrektor�w, kt�ry donosi, �e
jeste�my op�nieni w dostawach boksytu o trzydzie�ci pi�� frachtowc�w.
Bracia Chamco popatrzyli na siebie, a potem na gr�, sprawdzaj�c, jak
im idzie zestrzeliwanie �ywych j�tek umieszczonych w pojemniku
powietrznym. Nast�pne s�owa Terla zn�w zwr�ci�y ich uwag�.
- Dzisiaj - Terl pomin�� milczeniem uwag� Chara na temat pracy -
otrzyma�em sprawozdanie z bezpilotowego samolotu zwiadowczego, kt�ry
zarejestrowa� tylko trzydzie�ci pi�� stworze� ludzkich w dolinie w pobli�u
tamtego szczytu. Terl machn�� �ap� w kierunku zachodnim, ku wysokiemu
�a�cuchowi g�rskiemu rysuj�cemu si� w md�ej po�wiacie ksi�yca.
- No to co? - spyta� Char.
- A wi�c pogrzeba�em w ksi��kach z ciekawo�ci. W tej akurat dolinie
by�o ich zazwyczaj tylko par�. Natomiast na ca�ej planecie - kontynuowa�,
wracaj�c do mentorskiego tonu - by�o wiele tysi�cy.
- Nie mo�esz wierzy� we wszystko, co czytasz - powiedzia� Char ponuro.
- W czasie mojego ostatniego pobytu s�u�bowego, to by� Arcturus IV...
- Ta ksi��ka - przerwa� mu Terl, podnosz�c grub� ksi�g� zosta�a
opracowana przez departament kultury i etnografii Intergalaktycznego
Towarzystwa G�rniczego.
- Nie wiedzia�em, �e mamy co� takiego - zdziwi� si� ro�lejszy z braci
Chamco.
Char prychn�� pogardliwie:
- Departament zosta� rozwi�zany ponad sto lat temu. Niepotrzebnie
marnowane pieni�dze, trajlowanie o katastrofach ekologicznych i temu
podobnych bzdurach. - Przesun�� swe ogromne cielsko ku Terlowi. - A mo�e
masz zamiar uzasadni� nie planowane wakacje? Ju� widz� stos twoich
zam�wie� na zbiorniki z gazem do oddychania i pojazdy rozpoznawcze... Ale
nie dostaniesz �adnego z moich robotnik�w...
- Zamknij si�! Ja tylko m�wi�em, �e cz�owiek...
- Wiem, co m�wi�e�. Pami�taj, �e tylko dlatego zosta�e� szefem
bezpiecze�stwa, poniewa� jeste� sprytny. Tak jest, sprytny. Nie
inteligentny, ale sprytny. I nie wyprowadzisz mnie w pole �adnym
pretekstem uzasadniaj�cym wyruszenie na ekspedycj� �owieck�. Czy
kt�rykolwiek b�d�cy przy zdrowych zmys�ach Psychlos zawraca�by sobie g�ow�
takimi rzeczami?
Drobniejszy brat Chamco wyszczerzy� z�by w u�miechu:
- No, mnie si� na przyk�ad znudzi�o to ci�g�e kopanie i �adowanie.
Polowanie mog�oby by� fajn� zabaw�. Nie wydaje mi si�, aby ktokolwiek
robi� to przez...
Char ruszy� na niego jak czo�g, kt�ry uchwyci� w celownik ofiar�.
- Polowanie na te stworzenia nazywasz fajn� zabaw�? Czy widzia�e�
kiedykolwiek cho� jedno z nich? - Stan�� chwiejnie na nogach, a� pod�oga
zaskrzypia�a, za�o�y� �ap� za pas i kontynuowa�: - One z trudem wspinaj�
si� tutaj. Nie maj� prawie �adnego ow�osienia. Ich sk�ra jest brudnobia�a
jak u �limak�w. S� tak delikatne, �e rozpadaj� si�, gdy pr�bujesz w�o�y�
je do torby - parskn�� z niesmakiem i podni�s� rondel z kerbango i tak
s�abe, �e nie mog�yby unie�� tego bez wyprucia sobie flak�w. Nie s� nawet
dobrym po�ywieniem. - Wypi� duszkiem kerbango i wzdrygn�� si�, co wywo�a�o
efekt zbli�ony do ma�ego trz�sienia ziemi.
- A ty widzia�e� kiedykolwiek kt�re� z nich? - zapyta� ro�lejszy brat
Chamco.
Char usiad� z �oskotem, a� zadudni�o w kopule, i odda� pusty rondel
stewardowi.
- Nie - odpar�. - �ywego, nie. Ale widzia�em w szybach kopalni ich
ko�ci i s�ysza�em o nich.
- Kiedy� by�y ich tysi�ce - powt�rzy� Terl, ignoruj�c zarz�dc� palni.
- Tysi�ce! Wsz�dzie dooko�a...
Charowi si� odbi�o.
- Nie dziwota, �e wymieraj� - warkn�� - przecie� oddychaj� zab�jcz�
mieszank� tlenu i azotu!
- P�k�a mi wczoraj maska - rzek� drobniejszy brat Chamco. Przez blisko
trzydzie�ci sekund my�la�em, �e ju� po mnie. Jaskrawe ognie wybuchaj�ce
wewn�trz czaszki. Potworno��! Naprawd� z ut�sknieniem oczekuj� na powr�t
do domu, gdzie mo�na pospacerowa� bez kombinezonu i maski, gdzie jest
grawitacja, z kt�r� si� mo�na pomocowa�, wszystko jest przepi�knie
purpurowe i nie ma ani skrawka tej zieleni. Nasz tata m�wi� cz�sto, �e
je�li nie b�d� dobrym Psychlosem i nie b�d� si� zwraca� "sir" do tego, do
kogo nale�y, to sko�cz� w takim zadupiu jak to tu. Ojciec mia� racj�, tak
si� w�a�nie sta�o. Tw�j strza�, bracie.
Char usiad� i zmierzy� wzrokiem Terla.
- W rzeczywisto�ci nie masz chyba zamiaru polowa� na cz�owieka,
nieprawda�?
Terl spojrza� na swoj� ksi��k�. Za�o�y� j� pazurem, aby nie zgubi�
w�a�ciwej strony, a potem popuka� ni� o kolano.
- My�l�, �e nie masz racji. - Zaduma� si�. - Co� przydarzy�o si� tym
stworzeniom. Zanim tu przybyli�my, mia�y miasta na wszystkich
kontynentach, samoloty i okr�ty. Wydaje si�, �e uda�o si� im nawet
wystrzeli� pojazd w przestrze� kosmiczn�... Tak tutaj pisz�.
- Sk�d wiesz, �e to oni, mo�e jaki� inny gatunek? - zapyta� Char. -
Mo�e to by�a jaka� zagubiona kolonia Psychlos�w?
- Nie - odpar� Terl. - Psychlosi nie mog� oddycha� tym powietrzem. To
by� na pewno cz�owiek, w�a�nie taki, nad jakim prowadzili prace badawcze
ci faceci od kultury. A czy wiecie, co psychloska historia m�wi na temat
naszego przybycia tutaj?
- Ufff... - sapn�� Char.
- Cz�owiek najwidoczniej wys�a� w przestrze� rodzaj sondy, kt�ra
zawiera�a pe�ne informacje o jego planecie, mia�a wyryte podobizny
cz�owieka i wszystkie inne dane. Zosta�a ona przechwycona przez zwiad
Psychlo. I wiecie, co si� okaza�o?
- Ufff... - powt�rzy� Char.
- Sonda wykonana by�a z rzadko spotykanego metalu o olbrzymiej
warto�ci. No i Towarzystwo Intergalaktyczne zap�aci�o w�adcom Psychlo
sze��dziesi�t trylion�w kredyt�w galaktycznych za informacje i koncesj�.
Jeden atak gazowy i ju� prowadzili�my interes.
- Bajki, bajeczki - powiedzia� Char. - Ka�da planeta, kt�r�
kiedykolwiek pomaga�em patroszy�, zawsze ma jak�� tak� absurdaln�
historyjk�. Absolutnie ka�da. - Ziewn�� szeroko, tak �e na chwil� jego
usta zmieni�y si� w wielk� jaskini�. - Wszystko to zdarzy�o si� setki,
mo�e tysi�ce lat temu. Czy�cie kiedy� zauwa�yli, �e biuro prasowe zawsze
umiejscawia swoje bajki w tak odleg�ych czasach, �e nikt nigdy nie mo�e
ich sprawdzi�?
- Mam zamiar wyj�� na zewn�trz i schwyta� jedno z tych stworze� -
o�wiadczy� Terl.
- Ale bez pomocy mojej za�ogi i bez mojego ekwipunku odparowa� Char.
Terl d�wign�� z siedzenia swoje mamucie cielsko i przeszed� po
skrzypi�cej pod�odze do w�azu wiod�cego do kajut sypialnych.
- Jeste� r�wnie zwariowany jak spiralna mg�awica - mrukn�� Chan
Obaj bracia Chamco wr�cili do gry i z przej�ciem niszczyli promieniami
laser�w uwi�zione w pojemniku j�tki, zamieniaj�c jedn� po drugiej w
ob�oczki pary.
Char popatrzy� za odchodz�cym. Szef bezpiecze�stwa musia� przecie�
wiedzie�, �e �aden Psychlos nie mo�e p�j�� w te g�ry wyst�powa� tam
�mierciono�ny uran. Terl naprawd� by� szalony.
Ale Terl, dudni�c krokami w korytarzu wiod�cym do jego pokoju, wcale
nie uwa�a� siebie za szalonego. By� po prostu sprytny. Niebawem rozpocznie
realizacj� swoich plan�w, dzi�ki kt�rym stanie si� bogaty i pot�ny oraz -
co by�o r�wnie wa�ne - wydostanie si� z tej przekl�tej planety. Ludzkie
istoty to znakomity spos�b rozwi�zania jego problem�w. Wszystko, czego na
pocz�tek potrzebowa�, to jedno stworzenie ludzkie - potem z�owi nast�pne.
Pomy�la�, �e jego kampania ju� si� rozpocz�a, i to rozpocz�a bardzo
dobrze. Poszed� spa�, rozkoszuj�c si� my�l�, �e jest naprawd� wielkim
spryciarzem.
2
To by� dobry dzie� na pogrzeb, ale wygl�da�o na to, �e �adnego
pogrzebu nie b�dzie. Ciemne, podobne do burzowych chmury, postrz�pione
przez poc�tkowane �niegiem wierzcho�ki �a�cucha g�rskiego, pe�z�y z
zachodu po niebie, pozostawiaj�c na nim tylko nieliczne skrawki b��kitu.
Jonnie Goodboy Tyler sta� obok swego konia u szczytu rozleg�ej
g�rskiej ��ki i spogl�da� z niezadowoleniem na rozwalaj�ce si� i chyl�ce
ku upadkowi miasteczko. Jego ojciec zmar� i powinien zosta� pochowany w
nale�yty spos�b. Powodem �mierci nie by�y czerwone wypryski, a wi�c nie
zachodzi�a obawa, �e kto� m�g�by si� zarazi�. Po prostu rozkruszy�y mu si�
ko�ci. Mo�na wi�c by�o go pochowa�, a jednak nie by�o �adnych oznak, by
ktokolwiek chcia� si� tym zaj��.
Jonnie wsta� tego dnia o brzasku, zdecydowany zag�uszy� smutek i zaj��
si� prac�. Przywo�a� Wiatro�oma, najszybszego ze swych kilku koni, na�o�y�
na� sk�rzan� uprz�� i przez niebezpieczne prze��cze pojecha� w d�, do
ni�szej doliny. Musia� si� niema�o natrudzi�, nim zdo�a� wreszcie zap�dzi�
pi�� sztuk dzikiego byd�a na g�rsk� ��k�. Nast�pnie rozwali� �eb
najt�u�ciejszej sztuce, kaza� ciotce Ellen rozpali� ogie� pod rusztem i
przyrz�dzi� mi�so. Ciotka Ellen nie przej�a si� jego poleceniami.
Powiedzia�a, �e z�ama� si� jej najostrzejszy od�amek skalny, wi�c nie mo�e
zdj�� sk�ry i pokraja� mi�sa oraz �e ostatnio m�czy�ni nie przynie�li jej
drewna opa�owego. Jonnie wyprostowa� si� i spojrza� na ni� bez s�owa.
Ludzi o przeci�tnym wzro�cie przewy�sza� o p� g�owy, mierzy� sze�� st�p.
Jego muskularne opalone cia�o promieniowa�o zdrowiem dwudziestu lat. Sta�
tak, po prostu patrz�c na ni� stalowoniebieskimi oczami, a wiatr targa�
jego jasno��te w�osy i brod�. I pod wp�ywem tego wzroku ciotka Ellen
posz�a i znalaz�a troch� drewna, po czym rozpali�a ogie� w piecu, cho� by�
to bardzo nik�y ogie�.
"Powinno by� wi�cej ruchu w miasteczku" - pomy�la�. Ostatni raz
widzia� wielki pogrzeb, gdy mia� sze�� lat. By� to pogrzeb burmistrza
Smitha. �piewano w�wczas pie�ni, wyg�aszano kazania i biesiadowano, a
wszystko zako�czy�o si� ta�cami w �wietle ksi�yca. Burmistrz Smith zosta�
z�o�ony w dole, kt�ry zasypano brudn� ziemi�. I chocia� dwa skrzy�owane
patyki, kt�rymi oznakowano gr�b, dawno ju� znikn�y, by� to przyzwoity i
pe�en uszanowania pogrzeb. W p�niejszym okresie zmar�ych po prostu
zrzucano do otoczonego czarnymi ska�ami parowu pod wodospadem i
pozostawiano na pastw� kojot�w.
- Tak, ale to nie jest spos�b, w jaki mo�na potraktowa� ojca -
powiedzia� do siebie. - W ka�dym razie mojego ojca. Obr�ci� si� na pi�cie
i jednym skokiem dosiad� Wiatro�oma.
Kuksa�cem twardych, bosych pi�t skierowa� konia w d�. Przejecha� obok
zrujnowanych chat na przedmie�ciu. Z ka�dym rokiem niszcza�y coraz
bardziej - przez d�ugi czas ka�dy, kto potrzebowa� drewna, zamiast wycina�
drzewa, po prostu rozbiera� znajduj�c� si� w pobli�u budowl�. Teraz jednak
belki w tych chatach by�y ju� tak spr�chnia�e, �e nie nadawa�y si� nawet
na opa�. Wiatrotom wybra� sobie tras� wzd�u� poro�ni�tej chwastami
�cie�ki, posuwaj�c si� ostro�nie, aby unikn�� nast�pni�cia na ogryzione
ko�ci zwierz�ce i odpadki. Strzyg� przy tym uszami w kierunku odleg�ego
wycia wilk�w, dobiegaj�cego z g�rskiej doliny.
"Zapach �wie�ej krwi i sma�onego mi�sa musi �ci�ga� wilki w dolin�" -
pomy�la� Jonnie i si�gn�� po zawieszon� na ramieniu maczug�. Niedawno
w�a�nie w tych chatach widzia� wilka szukaj�cego ko�ci lub mo�e nawet
poluj�cego na szczeniaka czy dziecko. Jeszcze dziesi�� lat temu nie
mog�oby si� to zdarzy�. Ale z ka�dym rokiem ludzi ubywa�o. Legendy
g�osi�y, �e kiedy� w dolinie �y�o ich tysi�c, ale Jonnie uwa�a�, �e
prawdopodobnie by�o to przesad�. Je�eli wierzy� legendom, nie brakowa�o
wtedy �ywno�ci - szerokie doliny pod szczytami roi�y si� od dzikiego
byd�a, dzikich �wi� i stad koni. Na wy�ej po�o�onych terenach �y�y jelenie
i koz�y. I nawet niewprawny my�liwy nie mia� k�opot�w ze zdobyciem
po�ywienia. Mieli mn�stwo wody dzi�ki topniej�cym �niegom i strumieniom, a
niewielkie grz�dki warzywne, je�li si� o nie dba�o, dawa�y dobre plony.
Jednak wydawa�o si�, �e tylko zwierz�ta si� rozmna�a�y, natomiast ludzie
nie, a przynajmniej nie w takim samym stopniu co one. Liczba zgon�w i
liczba urodze� nie r�wnowa�y�y si� - zgon�w by�o wi�cej. Wiele dzieci
rodzi�o si� z jednym okiem, jednym p�ucem albo jedn� r�k�. Takie noworodki
wystawiano na dw�r w mro�n� noc. Potwor�w nie chciano, ludzie byli
ow�adni�ci strachem przed potworami.
Czy to mo�liwe, �eby w legendach by�a mowa o tej w�a�nie dolinie?
Gdy mia� siedem lat, zapyta� ojca:
- A mo�e ludzie nie powinni �y� w g�rach?
Ojciec popatrzy� na niego zm�czonymi oczami.
- Zgodnie z legendami w niekt�rych innych dolinach te� �yli ludzie i
wszyscy wymarli, a my wci�� jeszcze �yjemy.
Nie przekona�o to Jonniego:
- Tyle jest dolin poni�ej nas i s� one pe�ne zwierzyny. Dlaczego nie
przeniesiemy si� tam?
Jonnie zawsze by� troch� dokuczliwy. Przem�drza�y - m�wili o nim
starsi. Zawsze prowokuj�cy i zadaj�cy ci�gle mas� pyta�. A czy wierzy� w
to, co mu m�wiono? Nawet gdy m�wili to ludzie starsi, kt�rzy wszystko
wiedzieli lepiej? Nie, Jonnie Goodboy Tyler nie wierzy�. Jednak�e ojciec
nie wytkn�� mu tego.
- W dolinie nie ma budulca na chaty - powiedzia� po prostu, znu�onym
g�osem.
Jonniego nadal to nie przekonywa�o, rzek� wi�c:
- Za�o�� si�, �e m�g�bym znale�� tam co�, z czego mo�na by zbudowa�
chat�.
Ojciec ukl�k� przy nim i wyja�nia� cierpliwie:
- Jeste� dobrym ch�opcem. Twoja matka i ja bardzo ci� kochamy. Uwierz
mi, �e nikt nie m�g�by zbudowa� czego�, co by odstraszy�o potwory.
Potwory, potwory, przez ca�e �ycie Jonnie s�ucha� o potworach, nigdy
jednak �adnego nie widzia�. Ale nie m�wi� nic - je�li starsi wierzyli w
potwory, to niech sobie w nie wierz�.
Wspomnienie o ojcu spowodowa�o, �e zwilgotnia�y mu oczy. O ma�o nie
spad� z konia, gdy ten szarpn�� si� do ty�u. Stado d�ugich na stop�
g�rskich szczur�w wypad�o na o�lep z jednej z chat i zakot�owa�o si� pod
nogami Wiatro�oma.
- Dosta�o ci si� za marzenia - mrukn�� ch�opak do siebie, kieruj�c
konia z powrotem na �cie�k�. Z g�o�nym t�tentem pokona� ostatnie jardy
dziel�ce go od budynku s�du.
3
Sta�a tam Chrissie, a jej m�odsza siostra jak zwykle tuli�a si� do jej
n�g.
Jonnie nie zwr�ci� na nie uwagi. Przypatrywa� si� budynkowi s�du - ta
stara budowla jako jedyna mia�a kamienny fundament i kamienn� pod�og�.
M�wiono, �e mia�a tysi�c lat i cho� Jonnie w to nie wierzy�, przyznawa�
jednak, �e wygl�da�a na bardzo star�. W g�rnej cz�ci budynku nie by�o ani
jednego pnia, kt�ry nie by�by zniszczony przez robaki, a powybijane okna
wygl�da�y jak oczodo�y w spr�chnia�ej czaszce. Ci�gn�cy si� wzd�u� budowli
kamienny chodnik by� wytarty przez zrogowacia�e stopy dziesi�tk�w pokole�
mieszka�c�w miasteczka, przychodz�cych tu w dawnych czasach. Wtedy, gdy
jeszcze komu� zale�a�o, aby s�dzi� i kara�. Przez ca�e �ycie Jonnie nigdy
nie widzia� ani procesu s�dowego, ani te� �adnego zebrania mieszka�c�w w
podobnej sprawie.
- Pastor Staffor jest wewn�trz - poinformowa�a go Chrissie. By�a
osiemnastoletni�, smuk��, bardzo �adn� dziewczyn�. Mia�a wielkie czarne
oczy, kontrastuj�ce z jedwabistymi jasnymi w�osami. Ubrana by�a w mocno
przylegaj�c� do cia�a jeleni� sk�r�, wyra�nie podkre�laj�c� piersi i
smuk�e nogi. Jej ma�a siostra, Pattie, wygl�daj�ca jak pomniejszona kopia
Chrissie, z zainteresowaniem spogl�da�a na m�odzie�ca b�yszcz�cymi oczami.
- Czy to ma by� prawdziwy pogrzeb, Jonnie?
Nie odpowiedzia�. Zsun�� si� z Wiatro�oma jednym zwinnym ruchem i
wyci�gn�� w jej kierunku lejce. Dziewczynka, nie posiadaj�c si� z rado�ci,
oderwa�a si� od Chrissie i chwyci�a je skwapliwie.
- Czy ma by� mi�so i chowanie w dziurze ziemnej, i wszystko? -
dopytywa�a si� zaciekawiona.
Jonnie ruszy� do drzwi budynku s�du, nie zwracaj�c uwagi na
wyci�gni�t� w kierunku jego ramienia r�k� Chrissie.
Pastor Staffor le�a� wyci�gni�ty na kupie brudnej trawy, pochrapuj�c
przez otwarte usta, wok� kt�rych brz�cza�y muchy. Jonnie szturchn�� go
nog�. Pami�ta� go z lepszych czas�w, kiedy Staffor by� oty�ym, silnym
m�czyzn�. Ale to by�o kiedy�, zanim pastor zacz�� �u� tyto� - od b�lu
z�b�w, jak m�wi�. Teraz by� wychudzony, wysuszony, prawie bezz�bny i
pokryty mozaik� brudu. Par� li�ci tytoniu le�a�o na kamieniach obok jego
zat�ch�ego pos�ania. Jonnie szturchn�� go znowu. Staffor otworzy� oczy i
po�piesznie przetar� powieki. Zobaczywszy jednak, �e stoi nad nim tylko
Jonnie Goodboy Tyler, bez zainteresowania opad� z powrotem na legowisko.
- Wstawaj! - warkn�� Jonnie.
- I to ma by� m�odzie� - wymamrota� pastor. - �adnego szacunku dla
starszych. Tylko ganianie po chaszczach, cudzo�o�enie, zabieranie
najlepszych kawa��w mi�sa.
- Wstawaj! Masz zorganizowa� pogrzeb!
- Pogrzeb? - zaj�cza� Staffor.
- Z mi�sem, z kazaniem i z ta�cami.
- Kto umar�?
- Dobrze wiesz, kto umar�. By�e� tam do ko�ca.
- Ach tak, tw�j ojciec. Dobry cz�owiek, tak, dobry cz�owiek. No c�,
mo�e on by� twoim ojcem.
Jonnie st�a�. Sta� wprawdzie nadal spokojnie, ale - odziany w sk�r�
zabitej przez siebie pumy, z maczug�, kt�ra wisz�c do tej pory na
rzemieniu u nadgarstka, nagle znalaz�a si� w jego d�oni - przybra�
niepokoj�co gro�ny wygl�d. Pastor Staffor po�piesznie usiad�.
- Nie bierz mi za z�e, Jonnie, tego co m�wi�, ale wszystko si� troch�
pogmatwa�o. Wiesz, twoja matka mia�a kiedy� trzech m��w, a poniewa� wtedy
nie by�o oficjalnych ceremonii za�lubin, wi�c...
- Lepiej b�dzie, je�li wstaniesz - spokojnie powiedzia� Jonnie.
Staffor wczepi� si� palcami w r�g wiekowej, pokiereszowanej �awy i
podci�gn�� si� do pozycji stoj�cej. Wystrz�pion�, splecion� z trawy lin�
zacz�� przewi�zywa� sk�r� jeleni�, kt�r� mia� na sobie, a wida� by�o, �e
nosi� j� ju� bardzo d�ugo.
- Nie mam ju� tak dobrej pami�ci, Jonnie. Kiedy� mog�em zapami�ta�
wszystko, co nale�a�o: legendy, formu�y za�lubin, b�ogos�awie�stwa
�owieckie, wszystko... - m�wi�c to, rozgl�da� si� za �wie�� porcj� zielska
do �ucia.
- Gdy s�o�ce znajdzie si� w zenicie - rzek� Jonnie - masz zwo�a� ca�e
miasteczko na starym cmentarzu i...
- A kto wykopie d�? Przecie� wiesz, �e musi by� d�, �eby pogrzeb by�
jak nale�y.
- Ja wykopi�.
Staffor znalaz� wreszcie troch� �wie�ego ziela i zacz�� je �u�
bezz�bnymi dzi�s�ami. Wyra�nie si� odpr�y�.
- No c�, ciesz� si�, �e miasto nie musi kopa� dziury. Ale� to zielsko
jest zle�a�o! M�wi�e� co� o mi�sie. Kto to wszystko przygotuje?
- O wszystko ju� si� zatroszczono.
Staffor kiwn�� g�ow� potakuj�co i nagle uzmys�owi� sobie, �e jest co�
jeszcze do zrobienia.
- Kto ma si� zaj�� zebraniem ludzi?
- Poprosz� Pattie, �eby ich zawiadomi�a.
Pastor spojrza� na niego z wyrzutem.
- A wi�c nie mam nic do roboty a� do po�udnia. Po co mnie obudzi�e�?
Opad� z powrotem na brudn� traw� i z gorycz� patrzy�, jak Jonnie
wychodzi z pokoju.
4
Jonnie Goodboy siedzia� skulony, z brod� opart� na kolanach, obejmuj�c
r�kami nogi, i nieruchomym wzrokiem wpatrywa� si� w dogasaj�ce ognisko.
Chrissie le�a�a na brzuchu obok, leniwie rozgryzaj�c bia�ymi z�bami pestki
wielkiego s�onecznika. Od czasu do czasu spogl�da�a na Jonniego nieco
zaintrygowana. Nigdy nie widzia�a go p�acz�cego, nawet gdy by� ma�ym
ch�opcem. Wiedzia�a, �e kocha� ojca, ale by� zawsze tak opanowany i tak
wynios�y, �e niemal zimny. Czy mo�liwe, �eby ten przystojny ch�opak �ywi�
jakie� uczucia tak�e i do niej? Swoich uczu� by�a pewna. Gdyby mu si� co�
sta�o, rzuci�aby si� w przepa�� z urwiska, na kt�re czasami zap�dzali
dzikie byd�o, �eby je �atwiej zabi�. �ycie bez niego by�oby nie do
zniesienia. A mo�e jednak troch� go obchodzi�a?
Jedynie Pattie nie mia�a �adnych zmartwie�. Objad�a si� nie tylko
sma�onym mi�sem, ale zjad�a r�wnie� mn�stwo dzikich truskawek, kt�re
serwowano go�ciom w wielkich ilo�ciach. Podczas ta�c�w biega�a z dwoma czy
trzema ma�ymi ch�opcami, a potem wr�ci�a, �eby znowu je��. Teraz spa�a
twardo.
Jonnie tymczasem obwinia� siebie w duchu. Mo�e nie do�� skutecznie
pr�bowa� powiedzie� ojcu nie tylko wtedy, gdy mia� siedem lat, ale i wiele
raty potem, �e co� z�ego kryje si� w ich okolicy. �e s� miejsca, gdzie
jest lepiej, tego by� pewny. Dlaczego na r�wninach �winie, konie i krowy
rodzi�y liczne potomstwo? A na wy�ynach by�o coraz wi�cej wilk�w, kojot�w,
pum i ptak�w, a coraz mniej i mniej ludzi?
Mieszka�cy miasteczka byli zadowoleni z pogrzebu, szczeg�lnie �e
Jonnie wraz z kilkoma towarzyszami sam wykona� wi�kszo�� rob�t. Tylko
Jonnie nie by� zadowolony; to nie by� wystarczaj�co dobry pogrzeb.
Zebrali si� w po�udnie na pag�rku powy�ej miasteczka, gdzie jak m�wili
niekt�rzy - znajdowa� si� cmentarz. Wszystkie oznaczenia dawno poznika�y,
ale mo�e faktycznie by� to cmentarz. Gdy Jonnie mozoli� si�, kopi�c d� w
promieniach porannego s�o�ca, natkn�� si� na co�, co mog�o by� starym
grobem. Znalaz� ko��, kt�ra wygl�da�a na ludzk�. Mieszka�cy schodzili si�
powoli. Musieli czeka�, a� Pattie pop�dzi co tchu do budynku s�du i obudzi
pastora Staffora. Przysz�o tylko dwadzie�cia pi�� os�b. Inni przekazali,
�e s� zm�czeni i prosili, �eby im przynie�� co� do jedzenia. Potem by�
sp�r o kszta�t do�u. Jonnie wykopa� go tak, aby zw�oki ojca mo�na by�o
u�o�y� poziomo, ale Staffor, gdy wreszcie przyby�, powiedzia�, �e cia�o
powinno si� pochowa� w pozycji pionowej, poniewa� w taki spos�b mo�na
b�dzie pomie�ci� na cmentarzu wi�cej zw�ok. Gdy Jonnie zwr�ci� mu uwag�,
�e miejsca jest du�o, a pogrzeby odbywaj� si� rzadko, Staffor zbeszta� go
przy wszystkich.
- Jeste� przem�drza�y - poucza�. - Dawno ju� zauwa�ano to. Kiedy
jeszcze mieli�my rad� miejsk�, co kilka posiedze� trafia�y na wokand�
twoje wybryki. Pojecha�e� na skalisty grzbiet g�rski i zabi�e� koz�a,
wdrapa�e� si� na Wysok� G�r�, zgubi�e� si� w zamieci, ale znalaz�e� drog�
powrotn�, jak powiedzia�e�, schodz�c w d� stoku. Zbyt przem�drza�y! Kto,
opr�cz ciebie, uje�dzi� sze�� koni? Ka�dy wie, �e groby powinny by� kopane
pionowo.
Pochowali ojca jednak w pozycji le��cej, poniewa� nikomu nie. chcia�o
si� kopa� - s�o�ce by�o w zenicie i zacz�o si� robi�
Jonnie nie �mia� zasugerowa� tego, gdzie rzeczywi�cie chcia� pochowa�
ojca. Mog�oby to doprowadzi� do k�opot�w. Tak naprawd� chcia� bowiem
z�o�y� cia�o ojca w grocie starych bog�w, daleko w g�rze, u szczytu
ciemnego w�wozu, w rozpadlinie na zboczu najwy�szej g�ry. Zab��ka� si� tam
dawno temu, gdy mia� dwana�cie lat. Sprawdza� w�wczas swego kucyka. Nie
jecha� w okre�lonym celu, ale droga pod g�r� wiod�a do w�wozu i wprost si�
prosi�a, by ni� pod��a�. Przejecha� ni� ca�e mile, gdy nagle zatrzyma� si�
przed gigantycznymi wrotami wykonanymi z jakiego� metalu, mocno ju�
skorodowanego. By�y olbrzymie - si�ga�y w g�r� prawie bez ko�ca. Zsiad� z
kucyka, wspi�� si� na znajduj�c� si� przed wrotami ha�d� kamieni i
wpatrywa� si� w nie wytrzeszczonymi oczami. Po pewnym czasie nabra� odwagi
i podszed� do nich, ale mimo �e pcha� je z ca�ej si�y, nie m�g� ich
otworzy�. Spostrzeg�szy co�, co przypomina�o z wygl�du ogromn� klamk�,
pr�bowa� tym poruszy�, ale kawa� metalu odpad�, o ma�o nie trafiaj�c go w
stop�. By� zardzewia�y i bardzo ci�ki. Podni�s� go, wetkn�� w niewielk�
szczelin� we wrotach i zacz�� je wywa�a�. W pewnym momencie rozleg� si�
zgrzyt tak straszliwy, �e w�osy stan�y mu d�ba. Rzuci� ogromn� klamk� i
odskoczy�. Po chwili jednak uspokoi� si�. Mo�e to by� tylko d�wi�k
zardzewia�ych zawias�w? Mo�e to nie by� potw�r?
Podszed� znowu do wr�t i j�� si� z nimi mocowa� prawie pewny, �e to
tylko zardzewia�y metal zgrzyta� na mocuj�cych czopach. Z powi�kszaj�cej
si� szczeliny doszed� go okropny smr�d. Do �rodka wpada�o ju� troch�
�wiat�a, zajrza� wi�c ostro�nie. Zobaczy� ci�gn�c� si� w d� d�ug�
kondygnacj� schod�w o zadziwiaj�co r�wnych stopniach. Wygl�da�yby bardzo
schludnie, gdyby nie to, �e by�y zas�ane porozrzucanymi szkieletami w
strz�pach odzie�y, jakiej nigdy nie widzia�. W�r�d ko�ci wala�y si�
kawa�ki metalu. Niekt�re z nich b�yszcza�y. Pow�ci�gn�� opanowuj�c� go
znowu ch�� ucieczki. U�wiadomi� sobie, �e nikt nie uwierzy w jego
histori�, je�eli nie b�dzie mia� w r�kach jakiego� dowodu. Z napi�tymi do
ostateczno�ci nerwami, czego nigdy przedtem nie do�wiadczy�, ostro�nie
wszed� do �rodka i delikatnie wzi�� do r�ki jeden kawa�ek metalu. Na
po�yskliwej powierzchni widnia� rysunek przedstawiaj�cy ptaka z
rozwini�tymi do lotu skrzyd�ami, trzymaj�cego w szponach strza�y. Serce
prawie przesta�o mu bi� ze strachu, gdy czaszka, kt�r� niechc�cy potr�ci�,
rozsypa�a si� w proch, jak gdyby czyni�c mu wyrzut za dokonywan� grabie�.
Z ulg� wydosta� si� na �wiat�o dzienne.
W drodze powrotnej nie szcz�dzi� kucyka, tak �e gdy dotar� wreszcie na
miejsce, konik pokryty by� bia�� pian�.
Przez dwa dni nikomu nic nie m�wi�. My�la� nad tym, jak najlepiej
sformu�owa� pytania. Poprzednie do�wiadczenia w zadawaniu pyta� nauczy�y
go ostro�no�ci. Burmistrz Duncan jeszcze wtedy �y�. Jonnie siedzia� obok
niego w milczeniu, czekaj�c a� ten wielki m�czyzna naje si� do syta
dziczyzny.
- Ten wielki grobowiec... - powiedzia� lapidarnie, gdy burmistrz
wreszcie sko�czy� je��.
- Wielkie co? - parskn�� Duncan.
- To miejsce u szczytu ciemnego w�wozu, gdzie zwykle umieszczano
zmar�ych ludzi.
- Jakie miejsce?
Jonnie wyj�� kawa�ek b�yszcz�cego metalu z wizerunkiem ptaka i pokaza�
go burmistrzowi. Duncan patrzy� na dziwny przedmiot, kr�c�c g�ow� i
obracaj�c go w palcach. Pastor Staffor, w�wczas jeszcze sprawny i bystry,
szybkim ruchem chwyci� kawa�ek metalu.
P�niejsze przes�uchanie nie by�o przyjemne: by�o tam du�o na temat
m�odych ch�opc�w chodz�cych do miejsc, do kt�rych chodzi� nie wolno,
�ci�gaj�cych k�opoty na wszystkich i nie s�uchaj�cych tego, co im m�wiono
na zaj�ciach, na kt�rych powinni uczy� si� legend, i w og�le zbyt
przem�drza�ych jak na sw�j wiek. Jednak�e burmistrz Duncan sam by� ciekaw
i w ko�cu zmusi� pastora Staffora do szczeg�owego opowiedzenia legendy
zwi�zanej ze starym grobowcem.
- Grobowiec starych bog�w... - zacz�� w ko�cu pastor. Nikt z �yj�cych
nie pami�ta, by ktokolwiek tam dotar�; mali ch�opcy si� nie licz�. Ale m�j
pradziadek, gdy jeszcze �y�, a �y� bardzo d�ugo, m�wi� o istnieniu tego
grobowca. Bogowie zwykle zjawiali si� w tych g�rach, �eby pochowa�
wielkich ludzi w olbrzymich grotach. Gdy b�yskawica zab�ys�a nad Wysok�
G�r�, oznacza�o to, �e bogowie chowaj� wielkiego cz�owieka znad wody.
Kiedy� wiele tysi�cy ludzi �y�o w wielkich miastach, kt�re by�y sto razy
wi�ksze od tego miasteczka. A kiedy wielki cz�owiek umiera�, wtedy bogowie
przenosili go do swego grobowca. Miasta te po�o�one by�y na wsch�d od nas
i powiadaj�, �e na wschodzie, na r�wninach, znajduj� si� szcz�tki jednego
z nich. - Pastor potrz�sn�� metalowym przedmiotem. - To umieszczano na
czole wielkiego cz�owieka, gdy k�adziono go na spoczynek w wielkim
grobowcu bog�w. Prastare prawa m�wi�, �e nikt nie powinien tam chodzi�. I
lepiej by by�o, aby wszyscy trzymali si� z dala od tego miejsca, a
zw�aszcza mali ch�opcy!
Staffor w�o�y� kawa�ek metalu do swojej torby i od tamtej pory Jonnie
nigdy go ju� nie zobaczy�. W ko�cu to Staffor by� �wi�tym m�em
odpowiedzialnym za �wi�te rzeczy.
Jonnie nie by� w tamtym miejscu ju� nigdy p�niej, ale my�la� o nim
zawsze, gdy widzia� b�yskawice nad Wysok� G�r�. A teraz bardzo chcia�,
�eby jego ojciec by� pochowany w�a�nie tam, w grobowcu bog�w.
- Martwisz si� czym�? - zapyta�a Chrissie.
Spojrza� na ni� wyrwany z zadumy. �wiat�o zamieraj�cego ogniska
rzuca�o z�otawe refleksy na jej w�osy i mieni�o si� iskrami w czarnych
oczach.
- To moja wina - mrukn��.
U�miechn�a si� i potrz�sn�a g�ow�. Wed�ug niej Jonnie nie m�g� by�
niczemu winien.
- Tak, moja wina - powt�rzy�. - Jest co� z�ego w tej okolicy. Ko�ci
mego ojca... W ostatnim roku po prostu si� kruszy�y, tak jak rozkruszy�a
si� tamta czaszka w grobowcu bog�w.
- Jakim grobowcu? - zapyta�a leniwie. Nawet je�li chcia�o mu si� m�wi�
bez sensu, to nie mia�a nic przeciwko temu, przynajmniej m�wi� do niej.
- Powinienem by� pochowa� go tam. By� wielkim cz�owiekiem. Nauczy�
mnie wielu rzeczy: jak uple�� z trawy lin�, �e nale�y zaczeka�, a� puma
wykona skok i dopiero w�wczas odsun�� si� na bok i trafi� j� w czasie
skoku, bo jak wiadomo, ona nie mo�e obr�ci� si� w powietrzu. Jak poci��
sk�r� jelenia na pasy...
- Jonnie, nie jeste� niczemu winien.
- To by� z�y pogrzeb.
- To jedyny pogrzeb, jaki pami�tam.
- To nie by� dobry pogrzeb. Staffor nie wyg�osi� kazania pogrzebowego.
- Przecie� przemawia�. Nie s�ucha�am, poniewa� pomaga�am zbiera�
truskawki, ale wiem, �e przemawia�. Czy powiedzia� co� z�ego?
- Nie, tylko to si� nie nadawa�o.
- No wi�c, co on powiedzia�, Jonnie?
- Och, wiesz, wszystkie te g�upstwa o Bogu zagniewanym na ludzi. Ka�dy
zna t� legend�. Sam mog�em j� opowiedzie�.
- No to opowiedz.
Prychn�� niecierpliwie, ale dziewczyna wygl�da�a na zacieka. wion�,
wi�c w ko�cu zacz�� m�wi�.
- ...I wtedy nadszed� dzie�, kiedy B�g si� rozgniewa� znu�ony
cudzo��stwem i marnowaniem przez ludzi czasu na uciechy. I spowodowa�
nadej�cie ob�oku, kt�ry wsz�dzie przenikn��. I gniew Boga zgasi� oddech
dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu z ka�dych stu ludzi. I nieszcz�cie zaleg�o
nad Ziemi�, a plagi i epidemie przetacza�y si� po niej, nawiedzaj�c
bezbo�nych. A kiedy si� to dokona�o, �li pomarli. Tylko �wi�ci i
sprawiedliwi, prawdziwe dzieci Pana, pozostali na zesztywnia�ej od krwi
Ziemi. Ale nawet i wtedy B�g jeszcze nie by� pewien, wi�c wystawi� ich na
pr�b�. Nas�a� na nich potwory, aby wypar�y ich w g�ry, a potwory polowa�y
na nich i trzebi�y ich coraz bardziej, a� w ko�cu na Ziemi pozostali przy
�yciu tylko ludzie �wi�ci, tylko b�ogos�awieni i tylko naprawd�
sprawiedliwi.
- Opowiedzia�e� to bardzo pi�knie, Jonnie.
- To moja wina - powt�rzy� ponuro. - Powinienem by� spowodowa�, �eby
ojciec mnie pos�ucha�. Co� z�ego jest w tej okolicy. Jestem pewien, �e
gdyby mnie pos�ucha� i gdyby�my przenie�li si� gdzie indziej, �y�by
dzisiaj. Czuj� to.
- A gdzie jest to "gdzie indziej"?
- Daleko st�d jest wielka r�wnina, tygodniami mo�na po niej je�dzi�.
Wiem o tym. I m�wi si�, �e cz�owiek kiedy� �y� tam, w Wielkim Mie�cie.
- Och, nie, Jonnie! Potwory!
- Nigdy nie widzia�em potwora.
- Przecie� co kilka dni widzisz te szybuj�ce po niebie �wiec�ce
stworzenia.
- Ach, te. S�o�ce i Ksi�yc te� szybuj� i �wiec�. Gwiazdy te�.
Ogarn�� j� nag�y strach.
- Jonnie, chyba nie zamierzasz...?!
- Zamierzam. Mam zamiar wyjecha� o pierwszym brzasku i zobaczy�, czy
na r�wninie rzeczywi�cie by�o kiedy� Wielkie Miasto.
Zdecydowany wyraz jego twarzy sprawi�, �e �cisn�o j� w gardle.
- Prosz� ci�, Jonnie...
- Nie, wyje�d�am.
- W takim razie pojad� z tob�.
- Nie, zostaniesz tutaj! - Usi�owa� szybko wymy�li� co�, co bY j�
zniech�ci�o. - By� mo�e wyjad� na ca�y rok.
W oczach Chrissie zab�ys�y �zy.
- Co ja zrobi�, je�li nie wr�cisz?
- Wr�c�.
- Jonnie, je�li nie wr�cisz za rok, b�d� pewien, �e pojad� ci� szuka�.
Sp�jrz na te gwiazdy w g�rze. W przysz�ym roku przyjd� tutaj i je�eli
ciebie nie b�dzie, wtedy pojad� na poszukiwania.
- Zginiesz tam na r�wninie. �winie, dzikie byd�o...
- Zrobi� to. Przysi�gam ci, Jonnie!
- Czy ty, niem�dra, my�lisz, �e ja chc� po prostu uciec st�d i nigdy
nie wraca�?
- Zrobi� to, Jonnie. Mo�esz sobie jecha�, ale pami�taj, ja tak w�a�nie
zrobi�.
5
Pierwszy brzask porannej zorzy zabarwi� szczyt Wysokiej G�ry na
r�owo. Zapowiada� si� pi�kny dzie�. Jonnie Goodboy ko�czy� mocowanie
pakunk�w na jucznym koniu. Wiatro�om obchodzi� go wok�, skubi�c traw�.
Nie spuszcza� ch�opaka z oczu, wyczuwa�, �e dok�d� si� wybieraj�.
W�skie wst�gi dymu wydobywa�y si� z pobliskiego ogniska, na kt�rym
rodzina Jimson�w przygotowywa�a �niadanie. Piekli psa. W czasie
wczorajszej stypy ze dwadzie�cia ps�w wda�o si� w idiotyczn� walk� o
�arcie, mimo �e by�o wiele ko�ci i mi�sa. Jeden z nich, wielkie, c�tkowane
zwierz�, zosta� zagryziony. Wygl�da�o na to, �e rodzina Jimson�w b�dzie
mia�a mi�so na ca�y tydzie�.
Jonnie pr�bowa� nie zwraca� uwagi na Chrissie i Pattie, kt�re sta�y,
obserwuj�c go w milczeniu.
Brown Staffor, zwany Kulasem, r�wnie� tam by�. Wa��sa� si� bezczynnie
opodal. Mia� zniekszta�con� nog� i powinien zosta� zabity zaraz po
urodzeniu, ale by� jedynym dzieckiem Staffora, a Staffor by� w ko�cu
pastorem, a mo�e nawet r�wnie� burmistrzem, jako �e nie by�o komu obj��
tego stanowiska. Jonnie i Brown Kulas nie przepadali za sob�. Podczas
pogrzebowych ta�c�w Brown siedzia� na uboczu, robi�c szydercze uwagi na
temat ta�c�w, pogrzebu, mi�sa i truskawek. Ale gdy zrobi� uwag� na temat
ojca Jonniego: "By� mo�e on nigdy nie mia� �adnej ko�ci na w�a�ciwym
miejscu", Jonnie nie wytrzyma� i uderzy� go na odlew w twarz. Potem
zrobi�o mu si� wstyd, �e bije kalek�.
Brown Kulas sta� przekrzywiony, z ledwo widocznym niebieskim siniakiem
na policzku i z wyra�n� niech�ci� przygl�da� si� przygotowaniom Jonniego.
Wzruszy� ramionami, gdy dwaj inni m�odzie�cy w podobnym wieku - w ca�ym
miasteczku by�o tylko pi�ciu m�odych m�czyzn - podeszli do niego i
zapytali, co si� dzieje.
Jonnie w skupieniu sprawdza� pakunki. Prawdopodobnie bra� wszystkiego
za du�o, ale nie wiedzia� przecie�, co mo�e go spotka�. W dw�ch workach ze
sk�ry jelenia, przywi�zanych do bok�w jucznego konia, mia� krzemienie do
krzesania ognia, szczurze gniazdo na hubk�, p�ki poci�tych rzemieni, par�
od�amk�w skalnych z ostrymi kraw�dziami, trzy maczugi - jedna z nich by�a
na tyle ci�ka, �e mog�a skruszy� nawet czaszk� nied�wiedzia, gdyby zasz�a
taka potrzeba - troch� ciep�ej odzie�y, kilka sk�r jelenich...
Drgn�� nagle - Chrissie sta�a tu� obok niego. Mia� nadziej�, �e nie
b�dzie musia� z ni� rozmawia�. Jej decyzj�, �e b�dzie go szuka�a, je�li
nie wr�ci po up�ywie roku, traktowa� jak ca�kiem realn� gro�b�. Gdyby
powiedzia�a, �e zabije si�, je�eli on nie wr�ci, c�, to mo�na by
potraktowa� niepowa�nie. Ale zapowied� p�j�cia po roku jego �ladem
zmusza�a go do tego, �eby naprawd� uwa�a�, by nie da� si� zabi�. Nie ba�
si� ryzyka ani niebezpiecze�stw, ale na my�l o tym, �e je�eli on zginie,
Chrissie wyruszy w d� na r�wnin�, przechodzi� po nim mr�z. Mog�a przecie�
zosta� przebita rogiem albo pokaleczona, albo zjedzona �ywcem, i ka�dej
straszliwej sekundy takiego zdarzenia b�dzie winny w�a�nie on. Tak, uda�o
si� jej skutecznie zobowi�za� go do ostro�no�ci!
W wyci�gni�tej r�ce trzyma�a dwa przedmioty. Jednym by�a du�a,
ko�ciana ig�a z otworem na rzemie�, a drugim - szyd�o do sk�ry. I ig�a, i
szyd�o by�y u�ywane, wypolerowane i bardzo cenne.
- By�y w�asno�ci� mamy - powiedzia�a.
- Nie potrzebuj� niczego.
- A w�a�nie �e we�miesz...
- Nie b�d� ich potrzebowa�!
- A je�li stracisz ubranie, to czym uszyjesz nowe?
Wok� nich zgromadzi� si� tymczasem t�um ciekawskich. Nie chcia�, �eby
przy wszystkich wybuchn�a p�aczem. Wyj�� ig�� i szyd�o z jej d�oni,
rozwi�za� worek i wrzuci� je do �rodka. Spojrza� na ni�. Sta�a w zupe�nym
bezruchu. Wygl�da�a tak, jakby w og�le nie spa�a tej nocy i do tego mia�a
gor�czk� kleszczow�. Twarz mu si� �ci�gn�a, porwa� j� w obj�cia i mocno
poca�owa�. Rozp�aka�a si�. Poczu�, �e zaczyna w�tpi� w s�uszno�� swojej
decyzji, gdy spostrzeg� chichocz�cego Browna Kulasa, kt�ry m�wi� co� do
Petiego Thommso, zakrywaj�c d�oni� usta.
Powiedzia� twardo:
- A teraz s�uchaj! Nie jed� za mn�!
Z widocznym wysi�kiem zapanowa�a nad swym g�osem.
- Je�li nie wr�cisz za rok, pojad�. Na wszystkich bog�w Wysokiej G�ry,
pojad�, Jonnie.
Przyjrza� si� jej uwa�nie i skin�� na Wiatro�oma, kt�ry przysun�� si�
i ustawi� bokiem. Dosiad� go zwinnie, nie wypuszczaj�c z d�oni lejc�w
drugiego konia.
- Mo�esz wzi�� moje cztery pozosta�e konie - rzek� do Chrissie. - Ale
nie zjedzcie ich, s� uje�d�one. - Przerwa� na chwil� i doda�: - Chyba �e
b�dziecie strasznie g�odne, jak zesz�ej zimy.
Chrissie na moment przylgn�a kurczowo do jego nogi, potem odsun�a
si� i jakby zapad�a w sobie. Tr�ci� pi�t� Wiatro�oma i ruszyli w drog�.
Nie czeka�a ich swobodna i szalona jazda po przygod� - mieli przed sob�
podr� �mudn�, pe�n� niebezpiecze�stw i wymagaj�c� ogromnej ostro�no�ci.
Przy wje�dzie do w�wozu obejrza� si�. Kilkana�cie os�b wci�� jeszcze
sta�o, przygl�daj�c si� jego odjazdowi. Wszyscy wygl�dali na
przygn�bionych. �ci�gn�� mocno lejce, a� Wiatro�om stan�� d�ba, i pomacha�
r�k�. Odmachali mu z nag�ym o�ywieniem. Ruszy� wzd�u� szlaku wiod�cego
przez w�w�z w d�, do szerokich i nieznanych r�wnin.
Ludzie si� rozeszli. Chrissie jednak wci�� sta�a, maj�c ob��ka�cz�
nadziej�, �e Jonnie uka�e si� znowu. Pattie szarpn�a j� za r�k�.
- Chrissie, Chrissie, czy on wr�ci?
G�os Chrissie by� bardzo cichy, a oczy mia�y kolor popio�u z wygas�ego
ogniska.
- Do zobaczenia! - wyszepta�a.
6
Terl bekn�� g�o�no. By� to grzeczny spos�b zwr�cenia na siebie uwagi,
ale jego bekni�cie nie da�o �adnego efektu, zag�uszone przez huk i ryk
maszyn w kopule wydzia�u obs�ugi technicznej transportu.
Zzt, szef transportu szesnastej kopalni, jeszcze bardziej
skoncentrowa� si� na wykonywanej pracy. Za ka�dym razem, gdy okazywa�o
si�, �e zagin�y narz�dzia, paliwo lub nawet ca�y pojazd albo �e co�
zosta�o uszkodzone, przyci�ga�o to uwag� ochrony.
W kopule znajdowa�y si� trzy rozbite pojazdy w r�nych stadiach
naprawy i monta�u. Tapicerka jednego z nich by�a pokryta plamami zielonej
krwi Psychlos�w. Wielkie wiert�a, kt�re zwisa�y z podsufitowych prowadnic,
kierowa�y swe dzioby to w t�, to w tamt� stron�, obracaj�c si� wolno na
ja�owym biegu. Tokarki wirowa�y z pustymi szcz�kami, bucza�y pasy
nap�dowe. Terl patrzy�, jak zadziwiaj�co zwinne pazury Zzta rozbieraj�
ma�e, koncentryczne pow�oki silnika odrzutowego. Mia� nadziej�, �e �apy
Zzta zaczn� dr�e� - gdyby szef transportu mia� nieczyste sumienie, �atwiej
by�oby ubi� z nim interes. Ale �apy nie dr�a�y. Zzt sko�czy� demonta� i
rzuci� ostatni pier�cie� na warsztat. Jego ��te oczy zw�zi�y si�, gdy
spojrza� na go�cia.
- No, co przeskroba�em tym razem?
Terl przybli�y� si� ci�kim krokiem i rozejrza� doko�a.
- Gdzie s� twoi mechanicy?
- W ubieg�ym miesi�cu wszystkich pi�tnastu mechanik�w przeniesiono do
obs�ugi eksploatacyjnej maszyn. Ja to wiem i ty to wiesz. Dlaczego wi�c
pytasz?
Jako szef ochrony bezpiecze�stwa Terl mia� wystarczaj�co du�o
do�wiadczenia, by nie pod��a� do celu prost� drog�. Gdyby po prostu
poprosi� o r�cznie sterowany samolot rozpoznawczy, Zzt za��da�by
nadzwyczajnego zlecenia, bez kt�rego nie wyda�by �adnego �rodka
transportu. A tymczasem z punktu widzenia ochrony bezpiecze�stwa nie by�o
na tej nudnej planecie �adnej nadzwyczajnej sytuacji. �adnej realnej
nadzwyczajnej sytuacji. W ci�gu setek lat eksploatacji kopalni nie
wyst�pi�o tu nawet najmniejsze zagro�enie dzia�alno�ci Intergalaktycznego
Towarzystwa G�rniczego. Nudny teren dzia�a� dla ochrony, nie dziwota wi�c,
�e szef tego departamentu nie by� uwa�any za szczeg�lnie wa�n� osobisto��.
Nale�a�o zatem chytrze fabrykowa� pozorne
- Prowadz� �ledztwo w sprawie podejrzenia o tajn� dzia�alno�� maj�c�
na celu sabota� transportu - oznajmi�. - Mia�em z tym kup� roboty przez
ostatnie trzy tygodnie. - Opar� swobodnie ty� swego ogromnego cielska o
uszkodzony pojazd.
- Nie opieraj si� o tego zwiadowc�. Pogniesz mu skrzyd�o.
Terl zdecydowa�, �e lepiej odnosi� si� do szefa transportu po
przyjacielsku, przesun�� si� wi�c do taboretu przy warsztacie, na kt�rym
pracowa� Zzt.
M�wi� ci to w zaufaniu, Zzt, mam pewien pomys�, dzi�ki kt�remu mo�emy
zdoby� troch� zewn�trznego personelu. Pracuj� nad tym i dlatego potrzebny
mi r�cznie sterowany zwiadowca.
Zzt zamruga� powiekami i usiad� na drugim taborecie, kt�ry
rozpaczliwie zaskrzypia� pod jego tysi�cfuntowym ci�arem.
- Na tej planecie - powiedzia� konfidencjonalnie Terl - �y�a kiedy�
inteligentna rasa.
- Co to by�a za rasa? - zapyta� podejrzliwie Zzt.
- Cz�owiek - odpar� Terl.
Zzt spojrza� na niego badawczo. Niekt�rzy byli znani z tego, �e czym�
n�cili i wp�dzali w zasadzk�, a potem sk�adali skargi, szef ochrony za�
nigdy nie s�yn�� z poczucia humoru, nale�a�o wi�c uwa�a�. Jednak Zzt nie
m�g� si� powstrzyma�. Jego usta zacz�y si� rozci�ga� i cho� usi�owa� je
kontrolowa�, rozszerza�y si� coraz bardziej - i nagle wybuchn�� �miechem
prosto w twarz Terla. Szybko jednak opanowa� si� i odwr�ci� z powrotem do
warsztatu, aby zabra� si� do roboty.
- Czy masz jeszcze jak�� koncepcj�? - zapyta� od niechcenia.
"Nie posz�o dobrze - pomy�la� Terl. - No c�, tak si� zdarza, gdy jest
si� zbyt szczerym".
- To podejrzenie o tajn� dzia�alno��, maj�c� na celu sabota�
transportu - rzuci�, przygl�daj�c si� spod p�przymkni�tych powiek
uszkodzonym pojazdom - mo�e potrz�sn�� nawet wysokimi stanowiskami.
Zzt ze zduszonym warkni�ciem rzuci� na warsztat p�aski klucz. Siedzia�
i patrzy� przed siebie. Rozmy�la�.
- Czego ty w�a�ciwie chcesz? - zapyta� wreszcie.
- Chc� samolotu zwiadowczego. Na pi�� lub sze�� dni.
Zzt wsta�, zdj�� ze �ciany zatrzaskow� tablic� rozk�ad�w ruchu
transportu i uwa�nie j� przegl�da�. Us�ysza� mruczenie Terla.
- Widzisz ten rozk�ad? - spyta�, podtykaj�c mu tablic� pod nos.
- Owszem, widz�.
- Widzisz, w kt�rym miejscu jest sze�� bezpilotowych samolot�w
zwiadowczych przydzielonych ochronie?
- Oczywi�cie.
- A czy widzisz, jakie zadania wykonuj� nieprzerwanie - Zzt odrywa� z
zatrzask�w tablicy arkusz za arkuszem - psiakrew, my�l�, �e od wiek�w?
- Musz� mie� sta�y nadz�r nad planet�, na kt�rej znajduj� si� kopalnie
- odpar� z godno�ci� Terl.
- Nadz�r nad czym? - zapyta� Zzt. - Ka�dy skrawek rudy zosta� wykryty
i oszacowany na d�ugo przedtem, zanim ty i ja zjawili�my si� na �wiecie.
Na zewn�trz nie ma niczego poza ssakami potrzebuj�cymi powietrza.
- Mog�o nast�pi� l�dowanie wrogich si�.
- Tu?! - Zzt zdziwi� si� drwi�co. - Sondy kosmiczne Towarzystwa
wykry�yby je na wieki wcze�niej, zanimby tu przyby�y. Terl, sekcja
transportu musi w tych samolotach uzupe�nia� paliwo, obs�ugiwa�
technicznie i remontowa� dwa lub trzy razy w ci�gu roku. Ty wiesz i ja
wiem, �e Towarzystwo ca�y czas jeszcze musi oszcz�dza�. Powiem ci co�...
Terl s�ucha� z kwa�n� min�.
- Je�li pozwolisz nam wyeliminowa� loty tych bezpilotowych samolot�w
zwiadowczych, dam ci do dyspozycji, na okre�lony czas, trzyko�owy rower.
Terl prychn�� pogardliwie.
- Pojazd naziemny na ka�de twoje ��danie.
- Zzt podwy�szy� stawk�.
Terl przes