3327
Szczegóły |
Tytuł |
3327 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3327 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3327 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3327 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JULIO CORT�ZAR
GRA W KLASY
(T�UMACZY�A: ZOFIA CH�DZY�SKA)
SCAN-DAL
TABLICA ORIENTACYJNA
Na sw�j spos�b ksi��ka ta zawiera w sobie wiele ksi��ek, przede wszystkim za� dwie ksi��ki.
Pierwsz� nale�y czyta� normalnie, a ko�czy si� ona na rozdziale 56, pod kt�rym znajduj� si� trzy ozdobne gwiazdki r�wnoznaczne ze s�owem "koniec", w konsekwencji czego czytelnik bez wyrzut�w sumienia mo�e zrezygnowa� z dalszego ci�gu.
Drug� nale�y rozpocz�� od rozdzia�u 73, czytaj�c w dalszym ci�gu wed�ug numer�w, kt�re s� zaznaczone pod ka�dym rozdzia�em w nawiasach. W razie pomy�ki lub te� zapomnienia wystarczy zajrze� do nast�puj�cej tabeli:
73 - 1 - 2 - 116 - 3 - 84 - 4 - 71-5-81 - 74 - 6 - 7 - 8 - 93 - 68 - 9 - 104 - 10 - 65 - 11 - 136 - 12 - 106 - 13 - 115 - 14 - 114 - 117 - 15 - 120 - 16 - 137 - 17 - 97 - 18 - 153 - 19 - 90 - 20 - 126 - 21 - 79 - 22 - 62 - 23 - 124 - 128 - 24 - 134 - 25 - 141 - 60 - 26 - 109 - 27 - 28 - 130 - 151 - 152 - 143 - 100 - 76 - 101 - 144 - 92 - 103 - 108 - 64 - 155 - 123 - 145 - 122 - 112 - 154 - 85 - 150 - 95 - 146 - 29 - 107 - 113 - 30 - 57 - 70 - 147 - 31 - 32 - 132 - 61 - 33 - 67 - 83 - 142 - 34 - 87 - 105 - 96 - 94 - 91 - 82 - 99 - 35 - 121 - 36 - 37 - 98 - 38 - 39 - 86 - 78 - 40 - 59 - 41 - 148 - 42 - 75 - 43 - 125 - 44 - 102 - 45 - 80 - 46 - 47 - 110 - 48 - 111 - 49 - 118 - 50 - 119 - 51 - 69 - 52 - 89 - 53 - 66 - 149 - 54 - 129 - 139 - 133 - 140 - 138 - 127 - 56 - 135 - 63 - 88 - 72 - 77 - 131 - 58 - 131
Dla u�atwienia, u g�ry ka�dej strony figuruje numer odpowiadaj�cy danemu rozdzia�owi.
Z TAMTEJ STRONY
Rien ne vous tue un homme comme d'etre oblig� de repr�senter un pays.
JACQUES VACH� - list do Andr� Bretona
(Zabija si� cz�owieka ka��c mu reprezentowa� kraj).
1
Czy uda�oby mi si� spotka� Mag�?
Tyle razy, gdy szed�em przez rue de Seine, wystarcza�o mi pochyli� si� nad �ukiem wychodz�cym na Quai Conti, aby - zaledwie szarooliwkowe �wiat�o, kt�re unosi si� nad rzek�, pozwoli�o mi odr�ni� jakie� formy - jej szczup�a sylwetka od razu rysowa�a si� na Pont des Arts, czasem przechodz�ca z jednej strony na drug�, czasem oparta o �elazn� barier�, pochylona nad wod�. I wydawa�o si� tak naturalne przej�� na drug� stron� ulicy, wej�� na stopnie mostu, na jego smuk�y kontur, zbli�y� si� do Magi u�miechaj�cej si� bez zdziwienia, przekonanej, tak jak i ja, �e przypadkowe spotkanie jest czym� najmniej przypadkowym w naszym �yciu i �e tylko wyznaczaj� sobie rendez-vous, ci kt�rzy pisuj� do siebie na liniowanym papierze, a past� do z�b�w wyciskaj� od samego ko�ca tubki.
Ale teraz nie by�oby jej na mo�cie. Jej delikatna twarz o przezroczystej cerze pochyla�aby si� ku starym portalom w dzielnicy Marais, mo�e gaw�dzi�aby ze sprzedawczyni� frytek lub pogryza�a par�wki na Boulevard Sebastopol. Zreszt� doszed�em a� do mostu, ale Magi nie by�o. Teraz nie znajdowa�a si� na mojej drodze, a jakkolwiek znali�my nasze adresy paryskich pseudostudent�w, ka�d� poczt�wk� uchylaj�c� okienko Bracque'a, Ghirlandaia, Maxa Ernsta po�r�d tanich gipsowych ozd�b i krzykliwych tapet, nie szukali�my si� w naszych mieszkaniach. Woleli�my spotyka� si� na mie�cie, na tarasie kawiarni, w klubie filmowym lub te� wsp�lnie pochyla� si� nad kotem na byle podw�rzu Quartier Latin. Chodzili�my nie szukaj�c si�, ale wiedz�c, �e chodzimy po to, �eby si� znale��.
Och, Maga, w ka�dej kobiecie, kt�ra by�a do ciebie podobna, niby og�uszaj�ca cisza wzbiera�o jakie� wyostrzone krystaliczne oczekiwanie, kl�sn�ce po�r�d smutku, jak mokry parasol, kt�ry si� sk�ada. Tak, w�a�nie jak parasol, Maga.
Mo�e przypomnia�aby� sobie ten, kt�ry przeznaczyli�my na straty na wzniesieniu parku Montsouris, w lodowate marcowe popo�udnie... Wyrzucili�my go tam, bo znalaz�a� go, ju� troch� nad�amany, na Place de la Concorde i u�ywa�a� bardzo cz�sto, przewa�nie pakuj�c w �ebra pasa�erom metra czy autobusu, gdy roztargniona my�la�a� o malowanych ptaszkach lub o rysunku, kt�ry muchy pozostawiaj� na suficie.
Tego popo�udnia spad� drobny deszcz i pe�na dumy chcia�a� otworzy� tw�j parasol, kiedy wchodzili�my do parku, a zamiast tego w r�ku wybuch�a ci katastrofa zimnych b�yskawic i czarnych chmur, strz�p�w poszarpanego materia�u i migotania wywichni�tych drut�w, i �miali�my si� zmokni�ci, przekonani, �e parasol znaleziony na placu powinien godnie umrze� w parku, nie za� w��cza� si� w nieszlachetny cykl kosz�w do �mieci i rynsztok�w; wi�c zwin��em go jak mog�em najlepiej i zanie�li�my go w wysoko po�o�on� cz�� ogrodu, obok mostku, przez kt�ry przeje�d�a poci�g, i stamt�d cisn��em go z ca�ej si�y w d�, w g��b parowu, w mokr� muraw�, ty za� wyda�a� okrzyk, w kt�rym zabrzmia�o co� niby przekle�stwo Walkirii. Zaton�� w g��bi trawy jak statek, uleg�y zielonej wodzie, wodzie zielonej i burzliwej, a la mer qui est plus f�lonesse en �t� qu'en hiver1,w perfidnej fali, Maga, zgodnie z wyszczeg�lnieniami, kt�rym oddali�my si� przez d�u�sz� chwil� zakochani w Joinville i w parku, sami spleceni jak zmokni�te drzewa albo jak para aktor�w z drugorz�dnego w�gierskiego filmu. A on pozosta� nieruchomy wok� zieleni, niewielki i czarny niby zdeptany owad. I nie poruszy� si�, �adna z jego spr�yn nie powr�ci�a do poprzedniej pozycji. Koniec. Sko�czone. I och, Maga, nie byli�my zadowoleni...
Czego szuka�em na Pont des Arts? Mam wra�enie, �e tego grudniowego czwartku mia�em zamiar i�� na prawy brzeg, �eby napi� si� wina w kafejce na rue des Lombards, gdzie madame Leonie ogl�da�a mi wn�trze d�oni, zwiastuj�c podr�e i niespodzianki. Nigdy ci� tam nie zabra�em, aby madame Leonie obejrza�a twoj� r�k�, mo�e ba�em si�, �e odczyta w niej jak�� prawd� o mnie, bo zawsze by�a� straszliwym zwierciad�em, monstrualnym, wszystko przekazuj�cym przyrz�dem. I to, co nazywali�my kochaniem si�, znaczy�o mo�e, �e sta�em przed tob� z ��tym kwiatem w r�ce, ty za� przytrzymywa�a� dwie zielone �wiece, a wiatr wia� nam w twarze deszcz wyrzecze�, po�egna� i bilet�w metra. Wobec czego nigdy ci� nie zabra�em, a�eby madame Leonie, Maga... I wiem, bo mi to powiedzia�a�, �e nie lubi�a�, gdy widzia�em, jak wchodzisz do ma�ej ksi�garenki przy rue de Verneuil, gdzie pochylony staruszek wype�nia tysi�ce fiszek do kartoteki i wie wszystko, co mo�na wiedzie� o historiografii. Chodzi�a� tam bawi� si� z kotem, a stary pozwala� ci i o nic nie pyta�, zadowolony, �e od czasu do czasu podasz mu jak�� ksi��k� z wy�szej p�ki. A ty grza�a� si� przy jego piecyku o d�ugiej, czarnej rurze i nie chcia�a�, �ebym wiedzia�, �e chodzisz tam, aby usi��� ko�o pieca.
Tylko �e trzeba by�o to wszystko powiedzie� we w�a�ciwym momencie; ale nie�atwo jest oznaczy� w�a�ciwy moment dla jakiej� rzeczy i nawet teraz, gdy oparty �okciami o most, patrz� na przep�ywaj�c� bark� koloru wina, pi�kn� niby l�ni�cy czysto�ci� karaluch, na kobiet� w bia�ym fartuchu, kt�ra na dziobie wiesza bielizn�, na zielono pomalowane okna z firaneczkami a la Ja� i Ma�gosia, nawet teraz, Maga, pytam samego siebie, czy ca�e to kr��enie mia�o sens i czy, aby doj�� na rue des Lombards, nie nale�a�o raczej przej�� przez Pont Saint-Michel i Pont au Change. Ale gdyby� tu by�a tej nocy, jak tyle, tyle razy, wiedzia�bym, �e to kr��enie mia�o sens i �e teraz o�mieszam tylko moj� pora�k�, nazywaj�c j� kr��eniem. Chodzi�o ju� tylko o to, �eby podni�s�szy ko�nierz kanadyjki i�� dalej wzd�u� wybrze�y a� do dzielnicy wielkich sk�ad�w, kt�ra ko�czy si� przy Ch�telet, przej�� pod fio�kowym cieniem wie�y Saint-Jacques, my�l�c o madame Leonie i o tym, �e nie spotka�em ciebie.
Wiem, �e pewnego dnia przyjecha�em do Pary�a, wiem, �e jaki� czas �y�em na kredyt robi�c to, co robi� inni, i widz�c to, co inni widz�. Wiem, �e wychodzi�a� z kawiarni na ulicy Cherche-Midi i �e zacz�li�my rozmawia�. Tego popo�udnia wszystko sz�o �le, bo moje argenty�skie zwyczaje nie pozwala�y mi co chwila przechodzi� z jednego chodnika na drugi, a�eby ogl�da� nieinteresuj�ce rzeczy na s�abo o�wietlonych wystawach jakich� ulic, kt�rych nazw ju� sobie nie przypominam. Wi�c szed�em za tob� niech�tnie, uwa�aj�c, �e jeste� niesforna i niewychowana, a� zm�czy�a� si� byciem nie zm�czon� i usiedli�my w kawiarni na Boul' Mich', gdzie nagle, mi�dzy dwoma croissants, opowiedzia�a� mi pot�ny kawa� swojego �ycia.
Jak mog�o mi przyj�� do g�owy, �e to, co wydawa�o si� k�amstwem, by�o prawd�, �w Figari w fioletach zmierzchu, twarze bez krwi, g��d, bicie. P�niej uwierzy�em ci, p�niej - mia�em powody, znalaz�a si� madame Leonie i patrz�c na moj� r�k�, kt�ra sypia�a mi�dzy twymi piersiami, niemal�e dok�adnie powt�rzy�a mi twoje s�owa: "Tkwi w niej jakie� cierpienie; zawsze tkwi�o. Jest bardzo weso�a. Jej kolorem jest ��ty, jej ptakiem kos, jej por� noc, jej mostem Ponts des Arts". (Barka koloru wina, Maga, i dlaczego nie uciekli�my ni�, p�ki jeszcze nie by�o za p�no...).
I popatrz - ledwie poznali�my si�, ju� �ycie knu�o, co mog�o, �eby nas por�ni�. Poniewa� nie umia�a� udawa�, od razu zda�em sobie spraw�, �e, aby ci� widzie� tak�, jak� chcia�em, nale�a�o zacz�� od zamkni�cia oczu, a wtedy najpierw co� niby ��te gwiazdy (poruszaj�ce si� w aksamitnej galarecie), potem czerwone skoki humor�w i godzin, powolne wkraczanie w Mago-�wiat, kt�ry by� niezdarno�ci� i pogmatwaniem wszystkiego, ale r�wnocze�nie paprociami z podpisem tego paj�ka Klee, cyrkiem Mir�, lustrem z popio�u Vieira da Silva, �wiatem, w kt�rym porusza�a� si� jak konik szachowy, kt�ry by si� porusza� jak wie�a, kt�ra by si� porusza�a jak laufer...
�azili�my wtedy do cin�-klub�w ogl�da� nieme filmy, ja - bo taki kulturalny, prawda? - i ty biedactwo, kt�ra nic a nic nie rozumia�a� z owego konwulsyjnego ��tego wrzasku jeszcze sprzed okresu twoich narodzin, z tej pr�gowanej emulsji, w kt�rej biegali umarli; dopiero gdy przeszed� tamt�dy Harold Lloyd, otrz�sn�a� si� z w�d snu, aby wreszcie uwierzy�, �e wszystko to by�o bardzo dobre i �e Pabst, i �e Fritz Lang. Dra�ni�a� mnie troch� twoj� mani� doskonalenia si�, podartymi pantoflami, niech�ci� do przyjmowania rzeczy przyj�tych.
Jedli�my par�wki na Carrefour de l'Od�on i jechali�my na rowerach na Montparnasse szuka� jakiegokolwiek hotelu, jakiejkolwiek poduszki. Niekiedy jechali�my a� do Porte d'Orl�ans, poznawali�my coraz lepiej puste przestrzenie za Boulevard Jourdan, gdzie czasami, o p�nocy, spotykali si� cz�onkowie Klubu W�a, aby pogada� ze �lepym jasnowidzem - c� za podniecaj�cy paradoks. Zostawiali�my rowery na ulicy, w��czaj�c si� w to wszystko powoli, zatrzymuj�c si�, aby popatrze� na niebo, bo jest to jedna z nielicznych dzielnic Pary�a, gdzie niebo pi�kniejsze jest ni� ziemia. Siedz�c na kupie �mieci palili�my papierosy, a Maga g�aska�a mnie po w�osach albo nuci�a pod nosem melodie nawet nie wymy�lone, bezsensowne �piewne melodeklamacje, przerywane westchnieniami albo wspomnieniami; korzysta�em z tego, by my�le� o rzeczach nieistotnych metod�, kt�r� zacz��em stosowa� kilka lat przedtem w szpitalu, a kt�ra za ka�dym razem wydawa�a mi si� skuteczniejsza i bardziej potrzebna. Z wielkim wysi�kiem, gromadz�c pomocnicze obrazy, my�l�c o zapachach i twarzach, wydobywa�em w ko�cu z nico�ci jak�� par� br�zowych p�but�w, kt�rych u�ywa�em w Olavarria w 1940 roku. Mia�y gumowe obcasy, cienkie podeszwy, tak �e kiedy pada�o, woda przenika�a mi do duszy. Gdy w r�ku pami�ci trzyma�em t� par� p�but�w, reszta zjawia�a si� sama: na przyk�ad twarz donii Manueli albo poeta Ernesto Morroni. Ale przep�dza�em ich, bo gra polega�a na wy�awianiu tylko tego, co najb�ahsze, ukryte, przebrzmia�e.
Przera�ony, �e m�g�bym sobie nie przypomnie�, atakowany przez mole proponuj�ce zw�ok�, og�upia�y na skutek ocierania si� o czas, obok p�but�w widzia�em wreszcie puszeczk� herbaty "El Sol", kt�r� mi da�a matka w Buenos Aires. I �y�eczk� do herbaty, �y�eczk�-pu�apk�, z kt�rej czarne myszki �ywcem topione w szklance ukropu wypuszcza�y musuj�ce p�cherzyki. Przekonany, �e pami�� zachowuje wszystko, a nie tylko Albertyny i inne wielkie efemerydy serca i nerek, upiera�em si�, aby odtworzy� moje biurko na Flore�cie, niezapami�tywaln� twarz dziewczyny imieniem Gekrepten, ilo�� pi�rek do tuszu w moim pi�rniku z pi�tej klasy, doprowadzony w ko�cu do dr�enia i rozpaczy (bo nigdy nie mog�em przypomnie� sobie tych pi�rek, wiedzia�em, �e le�a�y w pi�rniku w specjalnej przegr�dce, ale nie wiedzia�em ani ile ich by�o, ani kiedy by�o ich dwa, a kiedy sze��), a� do chwili gdy Maga, ca�uj�c mnie i dmuchaj�c w twarz dymem i ciep�ym oddechem, przywraca�a mnie rzeczywisto�ci, i �miej�c si� rozpoczynali�my now� w�dr�wk� po�r�d �mieci, w poszukiwaniu cz�onk�w klubu. Ju� wtedy zda�em sobie spraw�, �e szukanie jest moim znakiem, emblematem �a��cych po nocy bez okre�lonego celu, racj� bytu tych, kt�rzy niszcz� kompasy.
Z Mag� do um�czenia m�wili�my o metafizyce, bo to samo zdarza�o si� jej (i nasze spotkanie tym by�o, i tyle innych rzeczy, tak ciemnych jak zapa�ka), sytuacje wyj�tkowe, znajdowanie si� w jakich� innych szufladkach ni� normalni ludzie, a wszystko to mimo �e nie gardzili�my nikim i nie czuli�my si� �adnymi wyprzeda�owymi Maldororami ani te� b��dz�cymi Melmothami.
Nie wydaje mi si�, aby �wietlik czerpa� specjaln� satysfakcj� z niezbitego faktu, �e jest jednym z najwi�kszych cud�w tego cyrku, a przecie� wystarczy przypu�ci�, �e ma �wiadomo��, aby zrozumie�, �e za ka�dym razem, kiedy mu si� zapala brzuszek, musi czu� co� w rodzaju dumy z powodu wyj�tkowego przywileju. W ten sam spos�b Mag� zachwyca�y najnieprawdopodobniejsze komplikacje, w kt�re z powodu bankructwa wszelkich �yciowych praw zawsze by�a wpl�tana. Nale�a�a do tych, pod kt�rymi most potrafi si� za�ama� wy��cznie dlatego, �e na niego weszli, do tych, co szlochaj�, gdy wspomn� los loteryjny, na kt�ry w�a�nie pad�o pi�� milion�w, a kt�ry przecie� dopiero co widzieli na wystawie... Ja by�em raczej przyzwyczajony do tego, �e zdarzaj� mi si� rzeczy umiarkowanie wyj�tkowe, i nie uwa�a�em za nic przera�aj�cego, gdy wszed�szy do ciemnego pokoju po album p�yt, nagle poczu�em na r�ce cia�o olbrzymiej stonogi, kt�ra jego grzbiet wybra�a sobie jako miejsce do spania, ani tego, ani du�ych zielonych lub szarych k�ak�w w paczce papieros�w, ani gwizdu lokomotywy dok�adnie w tym momencie i tonacji, kt�re by�y potrzebne do w��czenia si� ex officio do jednego z pasa�y symfonii Ludwika van, ani incydentu w pisuarze przy rue M�dicis, gdzie zobaczy�em cz�owieka, kt�ry siusia� z namaszczeniem, potem za�, wychodz�c ze swojej przegr�dki, odwr�ci� si� ku mnie i pokaza� na rozwartej d�oni, niby jaki� sprz�t liturgiczny i bezcenny, cz�onek niewiarygodnej wielko�ci i koloru, i w tym samym momencie u�wiadomi�em sobie, �e ten cz�owiek jest absolutnie identyczny z tamtym (jakkolwiek nie by� tamtym), kt�ry dwadzie�cia cztery godziny przedtem w Salle de G�ographie rozwodzi� si� na temat totem�w i tabu i pokazywa� publiczno�ci, unosz�c je starannie na rozwartej d�oni, pa�eczki z ko�ci s�oniowej, pi�ra ptaka-liry, rytualne monety, magiczne sierpy, gwiazdy morskie, zasuszone ryby, fotografie kr�lewskich konkubin, dary my�liwych i olbrzymie zabalsamowane skarabeusze, na kt�rych widok niezawodne panie dr�a�y z pe�nej l�ku rozkoszy.
W sumie nie�atwo jest m�wi� o Madze, kt�ra o tej porze z pewno�ci� spaceruje po Belleville albo Pantin, pilnie wpatruj�c si� w ziemi�, a� do chwili, gdy znajdzie strz�pek czerwonego materia�u. Je�eli go nie znajdzie, b�dzie tak chodzi�a przez ca�� noc - oczy szklane - przeszukuj�c kosze do �mieci, pewna, �e je�eli nie trafi na ten symbol okupu, ten znak przebaczenia albo niechby ju� odroczenia, zdarzy jej si� co� okropnego. Wiem, co to jest, bo ja tak�e pos�uszny jestem takim znakom, tak�e od czasu do czasu poszukuj� czerwonych szmatek. Od dzieci�stwa, kiedy mi co� upad�o, musia�em to podnie�� za wszelk� cen�, bo je�eli bym nie podni�s�, spotka�oby nieszcz�cie nie mnie, lecz kogo�, kogo kocham, a czyje imi� zaczyna si� na tak� sam� liter�, jak nazwa upuszczonego przedmiotu. Kiedy co� spada mi na pod�og�, zupe�nie nie mog� si� opanowa�, w dodatku nic nie pomaga, je�eli podniesie to kto� inny, z�y czar bowiem b�dzie dzia�a� nadal. Z tego powodu wielokrotnie brano mnie za wariata, zreszt� rzeczywi�cie jestem wariatem, kiedy to robi�, kiedy pospiesznie podnosz� o��wek albo kawa�eczek papieru, kt�re wypad�y mi z r�ki, tak jak tego wieczoru by�o z kawa�kiem cukru w restauracji na rue Scribe, szykownej restauracji pe�nej dyrektor�w, kurw w srebrnych lisach i dobrze prosperuj�cych ma��e�stw. Byli�my tym razem z Ronaldem i Etienne, i spad� mi na ziemi� kawa�ek cukru, kt�ry potoczy� si� a� do s�siedniego stolika, daleko polecia�, bo normalnie kawa�ki cukru zatrzymuj� si�, zaledwie dotkn� ziemi, zgodnie z rzeczywistymi obyczajami sze�cian�w. Ale ten zachowywa� si� jak kulka naftaliny, co tylko zwi�kszy�o moj� obaw�, bo prawie uwierzy�em, �e faktycznie wyrwano mi go z r�ki. Ronald, kt�ry mnie zna, rzuci� okiem, gdzie zatrzyma�a si� kostka i zacz�� si� �mia�, co jeszcze bardziej przestraszy�o mnie i rozz�o�ci�o. Podszed� kelner, kt�ry pewnie pomy�la�, �e upad�o mi co� warto�ciowego, "parker", a mo�e sztuczne z�by, ale tylko mnie zgniewa�, tak �e nie m�wi�c "przepraszam" rzuci�em si� na ziemi� i zacz��em szuka� pomi�dzy butami zaciekawionych go�ci, pewnych - i s�usznie - �e chodzi o co� wa�nego. Przy stole siedzia�a jaka� gruba ruda i druga troch� mniej gruba, ale te� kurwowata, i ze dw�ch dyrektor�w czy co� w tym rodzaju. Po pierwsze zda�em sobie spraw�, �e kostki nie wida�, a przecie� sam widzia�em, jak skaka�a pomi�dzy butami, kt�re porusza�y si� jak niespokojne kury, po drugie, na pod�odze le�a� dywan i jakkolwiek by� zupe�nie zniszczony, wida� zdo�a�a ukry� si� w jego za�amaniach, bo nie mog�em jej znale��. Kelner rzuci� si� na ziemi� z drugiej strony sto�u i ju� byli�my par� czworonog�w poruszaj�cych si� mi�dzy kurami-butami, kt�re ponad nami gdaka�y jak oszala�e. On ci�gle przekonany, �e chodzi o "parkera" albo o luidora, kiedy ju� na dobre zadomowili�my si� pod sto�em w intymnej, mrocznej atmosferze, zapyta� mnie - a gdy mu odpowiedzia�em, zrobi� min� nadaj�c� si� do uwiecznienia, ale mnie nie by�o do �miechu, strach zamkn�� mi �o��dek na dwa spusty i w ko�cu ogarn�a mnie zupe�na rozpacz (kelner podni�s� si� w�ciek�y), i zacz��em chwyta� za damskie pantofle i patrze�, czy pod wzniesieniem podeszwy nie przyczai� si� cukier, a kury gdaka�y, dyrektorzy-koguty dziobali mnie w plecy, Ronald i Etienne pok�adali si� ze �miechu, ja za� miota�em si� od stolika do stolika a� do chwili, gdy znalaz�em moj� kostk� ukryt� za n�k� Drugiego Cesarstwa.
I wszyscy w�ciekli, nawet ja, z cukrem w zaci�ni�tej pi�ci, czuj�c jak topnieje, jak ohydnie roz�azi si� w co� w rodzaju lepkiej mazi.
I codziennie zdarzenia w tym stylu.
(2)
2
Najpierw to by�o co� w rodzaju wykrwawiania si�, biczowania, potrzeba, aby czu� ten idiotyczny, granatowo oprawny paszport w kieszeni marynarki, aby wiedzie�, �e klucz od pokoju spokojnie wisi na hotelowej tablicy. Strach, nie�wiadomo��, ol�nienie; to si� nazywa tak a tak, o to si� prosi tak a tak, teraz ta kobieta u�miechnie si�, za t� ulic� rozpoczyna si� Jardin des Plantes, Pary�, poczt�wka z rysunkiem Klee obok brudnawego lustra.
Maga zjawi�a si� pewnego dnia na ulicy Cherche-Midi; kiedy odwiedza�a mnie w moim pokoju na rue de la Tombe-Issoire, zawsze przynosi�a jaki� kwiatek, jak�� kartk� Klee albo Mir�, a je�eli by�a bez grosza - podniesiony w ogrodzie li�� platanu.
W owym czasie o �wicie zbiera�em na ulicy druty i puste skrzynki i fabrykowa�em mobile, sylwetki kr�c�ce si� nad kominkami, niepotrzebne przedmioty, kt�re pomaga�a mi malowa�. Nie byli�my zakochani, spali�my ze sob� z niedba�� i krytyczn� wirtuozeri�, zapadaj�c p�niej w straszliwe milczenia, a piana z piwa k�ad�a si� jak paku�y, grza�a i �cina�a, podczas gdy patrzyli�my na siebie czuj�c, �e ju� czas. Wreszcie Maga podnosi�a si� i zaczyna�a bezsensownie kr��y� po pokoju. Nieraz widzia�em, jak podziwia w lustrze w�asne cia�o, na wz�r syryjskich statuetek bra�a piersi w d�onie, d�ugim pieszczotliwym spojrzeniem obrzuca�a swoj� sk�r�. Nigdy nie mog�em oprze� si� pragnieniu, aby zawo�a� j�, poczu�, jak powoli opuszcza si� na mnie i raz jeszcze otwiera po tej chwili, w kt�rej by�a tak bardzo sama, tak zakochana w wieczno�ci swojego cia�a.
Za tamtych czas�w nie m�wili�my wiele o Rocamadourze, rozkosz by�a egoistyczna, j�cz�c wali�a nas swym w�skim czo�em, wi�za�a pe�nymi soli r�kami. Wreszcie zaakceptowa�em nieporz�dek Magi jako naturalny warunek ka�dej chwili, przechodzili�my od wspomnienia Rocamadoura do talerzyka odgrzewanych klusek, mieszaj�c wino, piwo i lemoniad�, zbiegaj�c p�dem, aby stara z rogu otworzy�a nam tuzin ostryg, graj�c na rozstrojonym pianinie pani Noguet pie�ni Schuberta i preludia Bacha, toleruj�c Porgy and Bess pod befsztyk z rusztu i kwaszone og�rki. Nieporz�dek, w kt�rym �yli�my, to znaczy porz�dek, w kt�rym bidet naturalnym, cho� niedostrzegalnym sposobem przemienia si� w p�ytotek� i archiwum list�w do odpisania, wydawa� mi si� czym� w rodzaju nieodzownej dyscypliny, jakkolwiek nie chcia�em przyzna� si� do tego Madze. Szybko zrozumia�em, �e nale�a�o jej przedstawia� rzeczywisto�� za pomoc� metodycznych okre�le�, pochwa�a nieporz�dku oburza�aby j� w takiej samej mierze, jak i jego pot�pienie. Dla niej nie istnia� nieporz�dek (zrozumia�em to w momencie, w kt�rym zapozna�em si� z zawarto�ci� jej torebki, by�o to w kawiarni na rue Reaumur, pada�o i zaczynali�my mie� na siebie ochot�), co w ko�cu zaakceptowa�em, a nawet polubi�em; z takich niewyg�d sk�ada�y si� moje stosunki niemal ze wszystkimi; wiele razy wyci�gni�ty na nie s�anym od kilku dni ��ku - s�uchaj�c p�aczu Magi, kt�rej jakie� dziecko w metrze przypomnia�o Rocamadoura, albo patrz�c jak si� czesa�a po sp�dzeniu wielu godzin naprzeciw portretu Eleonory Akwita�skiej i umiera�a z pragnienia, �eby by� do niej podobn� - my�la�em z czym� w rodzaju umys�owej czkawki, �e ca�e ABC mojego �ycia by�o przykrym idiotyzmem ograniczaj�cym si� po prostu do posuni�� dialektycznych, do wyboru z�ego zamiast dobrego zachowania, do umiarkowanej nie-przyzwoito�ci zamiast wielorakiej przyzwoito�ci. Maga czesa�a si�, rozczesywa�a i zn�w czesa�a. My�la�a o Rocamadourze, nuci�a (�le) Hugo Wolfa, ca�owa�a mnie, pyta�a, jak mi si� podoba uczesanie, bazgra�a co� na kawa�ku ��tego papieru i wszystko to by�o absolutnie ni�, podczas gdy ja w naumy�lnie brudnym ��ku, popijaj�c naumy�lnie letnie piwo, by�em zawsze sob� i moim �yciem, sob� i moim �yciem w przeciwstawieniu do �ycia innych. Ale r�wnocze�nie w jaki� spos�b dumny z tego, �e jestem �wiadomie rozlaz�y mi�dzy chandr� a chandr�, mi�dzy niewiarygodnymi perypetiami Magi, Ronalda, Rocamadoura, klubu, ulic, chor�b duszy i wszystkich innych choler, i Berthe Tr�pat, a czasami g�odem, i starym Trouille, kt�ry nie raz i nie dwa wyci�ga� mnie z k�opot�w, pod akompaniament rzygaj�cych muzyk� i dymem nocy, i ma�ych �wi�stewek, i wszelkich kombinacji, poniewa� gdzie� pod czy te� nad tym wszystkim nie chcia�em, jak przedstawiciele typowej cyganerii, udawa�, �e ten kieszonkowy ba�agan jest wy�szym nakazem duchowym albo inn� r�wnie przegni�� etykiet�, ani godzi� si� na to, �e wystarcza minimum przyzwoito�ci (przyzwoito�ci, m�odzie�cze!), aby wypl�ta� si� z nie ko�cz�cych si� ilo�ci brudnej waty. I w ten spos�b w�a�nie zetkn��em si� z Mag�, kt�ra by�a �wiadkiem mym i szpiegiem nic o tym nie wiedz�c, i w�ciek�o��, �e nie mog�em przesta� my�le� o tym, i �wiadomo��, �e jak zawsze du�o �atwiej by�o mi my�le� ni� istnie�, �e w moim wypadku ergo z powiedzonka nie by�o w�a�ciwie ani ergo, ani niczym w tym stylu, w kt�rej to sytuacji spacerowali�my po Rive Gauche, Maga nie�wiadoma, �e jest szpiegiem mym i �wiadkiem, pe�na zachwytu dla zasob�w moich wiadomo�ci tak r�norodnych i opanowania literatury w��cznie z cool jazzem - przeogromnych tajemnic, jak dla niej. l przez to wszystko czu�em si� ko�o niej antagonistycznie, kochali�my si� dialektycznie niby magnes i opi�ki, atak i obrona, tak jak pi�ka kocha �cian�. Przypuszczam, �e Maga mia�a z�udzenia na m�j temat, pewnie sobie wyobra�a�a, �e si� pozby�em przes�d�w, mo�e za� imputowa�a mi swoje, z pewno�ci� l�ejsze i bardziej poetyczne. W pe�nym zadowoleniu (w�tlutkim), w pe�ni fa�szywego zawieszenia broni wyci�gn��em r�k� i dotkn��em k��bka "Pary�", jego niesko�czonej materii owijaj�cej si� wok� siebie, magmy utworzonej z powietrza i z tego, co rysowa�o si� za oknem: chmur i facjatek. Wtedy nie by�o nieporz�dku, wtedy �wiat by� czym� skamienia�ym, ustalonym zbiorem element�w poruszaj�cych si� na zawiasach, pl�tanin� ulic i drzew, i nazwisk, i miesi�cy. Nie by�o nieporz�dku, kt�ry by otwiera� klap� bezpiecze�stwa, by� tylko brud i n�dza, szklanki z nie dopitym piwem, po�czochy ci�ni�te w k�t, ��ko pachn�ce seksem i w�osami, kobieta g�aszcz�ca mnie po udach swoj� delikatn�, przezroczyst� r�k�, op�niaj�ca pieszczot�, kt�ra na chwil� wyrwa�aby mnie z tego czuwania w pr�ni. Za p�no jak zawsze, bo jakkolwiek tyle razy spali�my ze sob�, szcz�cie powinno by� inne, mia�oby by� czym� albo innym, albo mo�e smutniejszym ni� ten spok�j i ta rozkosz, czym� podobnym do jednoro�ca na wyspie, nie ko�cz�cym si� upadkiem w bezruch. Maga nie wiedzia�a, �e poca�unki moje podobne by�y oczom, kt�re otwiera�y si� gdzie� poza ni�, �e ja sam by�em nieobecny, zwr�cony ku innej twarzy �wiata, pilot zawrotnie steruj�cy czarnym okr�tem, kt�ry pruje wod� czasu, r�wnocze�nie neguj�c jej istnienie.
W owych dniach lat pi��dziesi�tych zacz��em czu� si� jakby osaczony pomi�dzy Mag� a przeczuciem odmienno�ci tego, co powinno by�o nadej��. By�o idiotyzmem buntowanie si� przeciwko �wiatu Magi i �wiatu Rocamadoura, kiedy wszystko mi m�wi�o, �e jak tylko odzyskam niezale�no��, przestan� czu� si� wolny. B�d�c wyj�tkowym hipokryt�, nie mog�em znie�� szpiegowania mnie przez moj� w�asn� sk�r�, przez moje nogi, przez rozkosz, kt�r� odczuwa�em z Mag�, przez moje wysi�ki podobne wysi�kom papugi w klatce, poprzez pr�ty czytaj�cej Kierkegaarda, my�l� za�, �e najwi�cej przeszkadza�o mi to, �e Maga, nic nie wiedz�c, �e jest moim �wiadkiem, by�a jak najszczerzej przekonana o mojej suwerennej samowystarczalno�ci; chocia� nie, w�a�ciwie doprowadza�o mnie do rozpaczy przekonanie, �e nigdy ju� nie b�d� r�wnie bliski wolno�ci, jak w dniach, w kt�rych czu�em si� zamkni�ty przez �wiat Magi, i �e ch�� uwolnienia si� by�a w�a�ciwie uznaniem pora�ki.
Gn�bi�o mnie stwierdzenie, �e mimo wyszukanych cios�w, mimo manichejskich walk �wiat�a z ciemno�ci� i innych g�upich i wyja�awiaj�cych rozdwoje� nie by�em w stanie wtaszczy� si� na schody Gare Montparnasse, gdzie wci�ga�a mnie Maga, aby odwiedzi� Rocamadoura.
Dlaczego nie przyjmowa� tego, co si� dzieje, bez pr�b t�umaczenia, bez �wiadomo�ci porz�dku i nieporz�dku, wolno�ci i Rocamadoura, jak kto�, kto ustawia doniczki pelargonii na patio przy ulicy Cochabamba? Mo�e trzeba wpa�� w otch�a� g�upoty po to, a�eby otworzy� kluczem latryn� lub te� bramy Ogrodu Oliwnego.
Chwilami przera�a�a mnie fantazja Magi, kt�ra pozwoli�a jej nazwa� syna Rocamadour. W klubie indagowali�my j� bez ko�ca na ten temat, ale wyja�ni�a kr�tko, �e syn nosi� nazwisko ojca, po znikni�ciu ojca za� najlepiej by�o nazwa� go Rocamadour i odda� na wie� na garnuszek. Czasem tygodniami nie m�wi�a o nim, przewa�nie zdarza�o si� to w okresach, gdy mia�a nadziej� zosta� odtw�rczyni� Lieder. Ronald siada� do pianina ze swoj� czerwon� �epetyn� kowboja, a Maga wy�piewywa�a Hugo Wolfa z zapa�em, kt�ry wprawia� w dr�enie madame Noguet, nawlekaj�c� w s�siednim pokoju plastikowe pere�ki w nadziei, �e sprzeda je na Boulevard Sebastopol. Dosy� lubi�em, kiedy Maga �piewa�a Schumanna, chocia� wszystko zale�a�o od humoru i od tego, co b�dziemy robili wieczorem, a tak�e od Rocamadoura, bo jak tylko przypomnia�a go sobie, �piewanie sz�o w diab�y i Ronald pozostawiony sam przy fortepianie mia� a� za du�o czasu na "aran�acj�" bebopu lub na powolne zabijanie nas za pomoc� blues�w.
Nie chc� pisa� o Rocamadourze, w ka�dym razie nie dzisiaj; tak bardzo chcia�bym zbli�y� si� do samego siebie, odrzuci� wszystko to, co mnie dzieli od sedna! Zawsze w ko�cu wzmiankuj� to sedno, bez najmniejszej gwarancji, �e wiem, o czym m�wi�, daj� si� z�apa� w �atwe sid�a geometrii, za pomoc� kt�rej usi�uje si� uporz�dkowa� nasze egzystencje ludzi Zachodu: o�, centrum, raison d'etre, omphalos, imiona indoeuropejskich t�sknot. W��czenie do tej egzystencji, kt�r� czasem staram si� opisa�, tego Pary�a, po kt�rym poruszam si� jak zesch�y li��, do tego wszystkiego, co nie by�oby widoczne, gdyby za tym nie pulsowa� niepok�j ponownego spotkania z substancj�. Ile� s��w, ile� nazw dla tego samego zagubienia! Czasem przekonuj� sam siebie, �e g�upota jest tr�jk�tem, a osiem razy osiem to wariacja albo pies. Kiedy obejmuj� Mag�, t� zg�stnia�� mg��, my�l�, �e r�wnie m�dre jest robienie laleczek z chleba, jak pisanie ksi��ki, kt�rej nigdy nie napisz�, albo jak bronienie w�asnym �yciem idei odkupuj�cych narody. Wahad�o zegara kiwa si� tam i na powr�t, i znowu umieszczam si� w kategoriach uspokajaj�cych: niewa�na laleczka, transcendentalna powie��, bohaterska �mier�. Ustawiam je rz�dem poczynaj�c od najwi�kszej: laleczka, powie��, bohaterstwo. My�l� o hierarchiach warto�ci, tak wyeksploatowanych przez Orteg�, przez Schelera: to, co estetyczne, to, co etyczne, to, co religijne. To, co religijne, to, co estetyczne, to, co etyczne. To, co etyczne, to, co religijne, to, co estetyczne. Laleczka, powie��. �mier�, laleczka. J�zyk Magi �askocze mnie. Rocamadour, etyka, laleczka, Maga. J�zyk, �askotanie, etyka.
(116)
3
Trzeci papieros bezsenno�ci dopala� si� w ustach siedz�cego na ��ku Horacia Oliveiry.
Par� razy przesun�� r�k� po w�osach �pi�cej obok Magi. By� poniedzia�kowy �wit, pozwolili min�� ca�ej niedzieli, czytaj�c, s�uchaj�c p�yt, podnosz�c si�, raz jedno, raz drugie, aby zagrza� kawy, naparzy� mate. Pod koniec kwartetu Haydna Maga zasn�a, a Oliveira, kt�ry nie mia� ochoty s�ucha� dalej, nie wstaj�c wy��czy� adapter; p�yta obr�ci�a si� jeszcze par� razy, ju� bez g�osu. Nie wiedzia� dlaczego, ale ta jej idiotyczna inercja przywiod�a mu na my�l pozornie zb�dne ruchy niekt�rych owad�w, niekt�rych dzieci. Nie m�g� spa�, pali� patrz�c przez otwarte okno na facjatk�, gdzie od czasu do czasu garbaty skrzypek �wiczy� do p�na. Nie by�o gor�co, ale cia�o Magi grza�o mu nog� i prawy bok; odsun�� si� powoli, my�l�c, �e noc b�dzie d�uga.
Czu� si� dobrze, jak zawsze, gdy uda�o im si� z Mag� dobrn�� do ko�ca jakiego� spotkania bez irytacji i star�. Niewiele obchodzi� go list od brata, zamo�nego adwokata z Rosario, kt�ry na czterech stronach lotniczego papieru rozwodzi� si� na temat obowi�zk�w synowskich i obywatelskich, lekcewa�onych przez Oliveir�. List by� istn� rozkosz�, tak �e od razu zosta� przylepiony scotchem do �ciany ku uciesze przyjaci�. Jedyn� spraw� istotn� by�o potwierdzenie wysy�ki pieni�dzy przekazanych via czarna gie�da, kt�r� brat delikatnie nazywa� "po�rednikiem"; Oliveira pomy�la�, �e b�dzie m�g� kupi� kilka ksi��ek, kt�re chcia� przeczyta�, i da� trzy tysi�ce frank�w Madze, �eby za nie naby�a to, na co b�dzie mia�a ochot�: prawdopodobnie b�dzie to pluszowy s�o� niemal naturalnej wielko�ci, maj�cy oszo�omi� Rocamadoura. Rano b�dzie musia� i�� do starego Trouille'a, aby wyprowadzi� na dzi� jego korespondencj� z Ameryk� �aci�sk�. Wyj��, zrobi� co�, wyprowadzi� na dzi�... to nie by�y sprawy, kt�re pomog�yby mu zasn��. Wyprowadzi� na dzie� dzisiejszy... te� wyra�enie... Robi� co�, robi� dobrze, robi� siusiu, robi� k�opot - przetasowane dzia�ania. Ale za ka�dym z nich kryje si� protest, w ka�dym "robi�" zawiera si� wyj�� z, doj�� do albo co� poruszy�, �eby nie by�o tu, tylko tam, albo wyj�� z tego domu, �eby wej�� albo nie wej�� do s�siedniego - innymi s�owy, ka�da funkcja jest stwierdzeniem jakiego� niedope�nienia, czego� jeszcze nie zrobionego, ale co mo�na by zrobi�, milcz�cym protestem wobec nieprzemijaj�cej oczywisto�ci braku, ub�stwa, ma�o�ci chwili obecnej.
Uwierzy�, �e dzia�anie mog�oby zaspokoi� albo �e suma dzia�a� mog�aby r�wna� si� �yciu, kt�re by�oby godne tej nazwy, jest z�udzeniem moralisty. Ju� lepiej zrezygnowa�; rezygnacja z dzia�ania jest oczywistym protestem, a nie jego mask�.
Oliv�ira zapali� jeszcze jednego papierosa i roze�mia� si� ironicznie zar�wno z owego minimalnego dzia�ania, jak i z siebie samego.
Niewiele go obchodzi�y powierzchowne analizy, prawie zawsze fa�szowane przez roztargnienie i filologiczne sztuczki. Jedynie wa�ny by� ci�ar w �o��dku, czysto fizyczne podejrzenie, �e co� sz�o �le, �e prawie nic nie sz�o dobrze. Nie by� to �aden problem - po prostu od najwcze�niejszych czas�w odczuwany sprzeciw w stosunku do zbiorowych k�amstw i pretensjonalnej samotno�ci specjalist�w od radioaktywnych izotop�w albo prezydentury Bartolom� Mitre.
Je�eli za czym� opowiedzia� si� w m�odo�ci, to za niestosowaniem obrony za pomoc� szybkiego i zach�annego gromadzenia "kultury" - sztuczki stereotypowej dla �redniej klasy Argenty�czyk�w, chc�cych ocali� si� od narodowych i innych rzeczywisto�ci i uzna�, �e s� poza zasi�giem pustki. Mo�e dzi�ki systematycznemu nier�bstwu - jak to okre�la� kolega Traveler - nie wst�pi� do tego faryzejskiego zakonu (gdzie zaci�gn�o si� wielu z jego przyjaci�, zasadniczo pe�nych dobrej woli - rzecz sama w sobie mo�liwa, istnia�y na to przyk�ady), omijaj�cego sedno problem�w za pomoc� wszelakich specjalizacji, kt�rych wykonywanie nadawa�o (ironicznie) tytu�y najwy�szego argenty�skiego szlachectwa. W dodatku uwa�a� za nieuczciwe i zbyt �atwe ��czenie problem�w historycznych, jak fakt bycia Argenty�czykiem lub Eskimosem, z takimi problemami, jak wyb�r mi�dzy dzia�aniem a rezygnacj� z dzia�ania. �y� dostatecznie d�ugo, by podejrzewa�, �e jemu najcz�ciej wymyka�o si� to, co dla innych by�o w zasi�gu r�ki: waga podmiotu w stosunku do ka�dej sprawy. W�a�nie Maga nale�a�a do tych nielicznych, kt�rzy nigdy nie zapominali, �e czyja� twarz ma zwi�zek z jego interpretacj� komunizmu, czy te� cywilizacji kretomyke�skiej, za� kszta�t jego r�k ��czy si� z tym, co my�li o Ghirlandaiu i Dostojewskim. Dlatego musia� przyzna�, �e jego grupa krwi, dzieci�stwo w otoczeniu majestatycznych stryj�w, nieudane mi�o�ci za m�odych lat i sk�onno�� do astenii mia�y pierwszorz�dne znaczenie dla jego wizji wszech�wiata.
Nale�a� do klasy �redniej, pochodzi� z Buenos Aires, by� uczniem pa�stwowego gimnazjum - a tych paru rzeczy nie mo�na zrzuci� z siebie jak gdyby nigdy nic. Co gorsza, w d��eniu do unikni�cia zbyt subiektywnego punktu widzenia nieustannie wa�y�, a nawet zbyt pochopnie akceptowa� "tak" i "nie" ka�dej sprawy, staj�c si� w ko�cu czym� w rodzaju kontrolera wag i miar.
W Pary�u - wszystko by�o dla niego Buenos Aires i odwrotnie. W chwilach najgwa�towniejszej mi�o�ci by�by chcia� cierpie� z powodu strat i osamotnienia, r�wnocze�nie si� tym delektuj�c. Postawa niebezpiecznie wygodna, niemal �atwa, je�li uda si� posi��� refleks i technik�; jasno�� widzenia paralityka, �lepot� g�upiego atlety. Idzie si� przez �ycie powolnym krokiem ni to filozofa, ni to kloszarda, stale redukuj�c objawy �ywotno�ci na rzecz instynktu samozachowawczego, na rzecz �wiczenia �wiadomo�ci bardziej wyczulonej na to, aby nie da� si� nabra�, ni� na poznanie prawdy. Laicki kwietyzm, umiarkowane odwra�liwienie, uwa�na nieuwaga. Dla Oliveiry by�o wa�ne m�c asystowa� bez omdlenia przy spektaklu �wiartowania Tupac-Amaru, nie uciekaj�c si� do n�dznego egocentryzmu (kreolocentryzmu, przedmie�ciocentryzmu, kulturocentryzmu, folklorocentryzmu), kt�ry pod wszelkimi mo�liwymi postaciami codziennie go otacza�.
Kiedy mia� dziesi�� lat, kt�rego� popo�udnia wype�nionego pontyfikalnymi kazaniami stryjowskimi na tematy historyczno-polityczne w cieniu drzew paraiso, nie�mia�o zamanifestowa� sw�j pierwszy protest przeciw tak bardzo hiszpa�sko-w�osko-argenty�skiemu "Ja ci to m�wi�!", podkre�lonemu uderzeniem pi�ci� w st�, w charakterze gniewnego argumentu. Glielo dico io! Ja ci to m�wi�, do diaska! Jak�� warto�� dowodow� posiada�o to "ja" - my�la� Oliveira. To "ja" doros�ych, jak�� wszechwiedz� gwarantowa�o?
Maj�c pi�tna�cie lat us�ysza� o "wiem, �e nic nie wiem" - towarzysz�ca sprawie cykuta wyda�a mu si� nieunikniona: nie wyzywa si� ludzi w ten spos�b, ja ci to m�wi�! W p�niejszych latach ubawi�o go stwierdzenie, �e przy wy�szych formach kultury ci�ar autorytet�w i wp�yw�w literackich fabrykowa� swoje w�asne "ja ci to m�wi�", zr�cznie ukryte nawet przed m�wi�cym; po czym nast�powa�y: "zawsze wiedzia�em, �e", "je�eli czego� jestem pewien, to", "nie ulega kwestii, i�", prawie nigdy nier�wnowa�one obiektywnym spojrzeniem na racje przeciwnika. Jak gdyby sam gatunek pilnowa�, a�eby nie zap�dza� si� zbytnio na drog� tolerancji, pe�nych m�dro�ci zw�tpie�, sentymentalnych waha�. W jakim� momencie narasta� odcisk, pojawia�a si� skleroza, definicja: czarne albo bia�e, radykalne albo konserwatywne, homoseksualne-heteroseksualne, figuratywne-abstrakcyjne, San Lorenzo-Boca Juniors, mi�so-jarzyny, interesy-poezja. I dobrze, bo gatunek nie m�g� polega� na ludziach typu Oliveiry. List jego brata by� dok�adnym wyrazem tego odepchni�cia.
"Niestety - pomy�la� - to wszystko nieuchronnie prowadzi ku animula vagula blandula1. C� robi�? Od tego pytania przesta�em sypia�. Ob�omow, cosa facciamo? G�osy Wielkiej Historii zagrzewaj� do dzia�ania: Hamlet, revenge! M�cimy si�, Hamlecie, czy te� spokojnie: chippendale, nocne pantofle i ogie� w kominku? Nawet i Syryjczyk, rzecz skandaliczna, w ko�cu wybra� Mart�. To wiadomo. Wypowiadasz bitw�, Ard�una? Nie mo�esz zaprzeczy� m�stwa, niezdecydowany kr�lu. Walka dla walki, �y� niebezpiecznie, pomy�l o Mariu-epikurejczyku, o Richardzie Hillarym, o Kyo, o T.E. Lawrensie... Szcz�liwi, kt�rzy wybieraj�, kt�rzy zgadzaj� si� by� wybranymi, pi�kni bohaterowie, pi�kni �wi�ci, wspaniali eskapi�ci."
Mo�e. Dlaczeg� by nie? Ale mog�oby si� zdarzy�, �e jego punkt widzenia by�by punktem widzenia lisa patrz�cego na winogrona, l mog�oby si� r�wnie� zdarzy�, �e mia�by racj�, sk�p� i �a�osn� racj� mr�wki wobec konika polnego. Je�eli jasno�� widzenia ko�czy si� inercj�, czy� nie staje si� przez to podejrzana, nie oznacza jakiej� diabolicznej �lepoty? Bohater narodowy bezsensownie wysadzaj�cy si� w powietrze, Cabrai - dzielny �o�nierz okryty chwa�� - mo�e oni w�a�nie �wiadczyli o istnieniu jakiego� nadwidzenia, o mo�liwo�ciach nag�ych - poza wszelk� �wiadomo�ci� (tego nie nale�y ��da� od sier�ant�w) - zetkni�� z absolutem, w por�wnaniu z kt�rymi zwyk�e jasnowidzenie, kameralna inteligencja na wp� wypalonego papierosa o trzeciej nad ranem znaczy�y mniej ni� zdolno�� widzenia kreta?
Opowiedzia� to wszystko Madze, kt�ra obudzi�a si� przytulona do niego, mrucz�ca i senna. Otworzy�a oczy, zamy�lona.
- Ty nie m�g�by� - powiedzia�a - za du�o si� zastanawiasz, a potem nic nie robisz.
- Wierz� w zasad�, �e namys� musi poprzedza� dzia�anie, g�upotko.
- Wierzysz w zasad�... - powiedzia�a Maga. - Ale� skomplikowane... Ty jeste� jak �wiadek, jak taki, co idzie do muzeum i patrzy na obrazy. To znaczy, �e obrazy s� tutaj, a ty jeste� w muzeum, r�wnocze�nie daleko i blisko. Ja jestem obraz. Rocamadour jest obraz. Etienne jest obraz. My�lisz, �e jeste� w tym pokoju, ale nie jeste�. Patrzysz na pok�j, ale ci� w nim nie ma.
- Mog�aby� zakasowa� �wi�tego Tomasza - powiedzia� Oliveira.
- Dlaczego �wi�tego Tomasza? - zapyta�a. - Tego idiot�, kt�ry musia� zobaczy�, �eby uwierzy�?
- Tak, kochanie - powiedzia� my�l�c, �e w rezultacie wymieni� odpowiedniego �wi�tego. Szcz�liwa, ona, kt�ra mog�a wierzy� nie widz�c, kt�ra by�a w harmonii z trawieniem, z ci�g�o�ci� �ycia. Szcz�liwa, ona, kt�ra by�a wewn�trz pokoju, kt�ra mia�a prawo obywatelstwa we wszystkim, czego si� tkn�a, kt�ra wsp�y�a - ryba p�yn�ca z pr�dem, li�� na drzewie, chmura na niebie, obraz w wierszu. Ryba, li��, chmura, obraz... Dok�adnie to, chyba �eby...
(84)
4
Tak to zacz�li w��czy� si� po mitycznym Pary�u, kieruj�c si� znakami, kt�re dawa�a im noc, wype�niaj�c marszruty zrodzone ze zdania jakiego� kloszarda, z facjatki o�wietlonej w g��bi ciemnej uliczki, zatrzymuj�c si� na intymnych placykach, by si� ca�owa� na �awce albo ogl�da� "klasy", dziecinny rytua� kamyk�w i podskakiwa� na jednej nodze, prowadz�cy do Nieba. Maga opowiada�a o swoich przyjaci�kach ze szkolnych lat w Montevideo, o jakim� Ledesmie, o swoim ojcu. Oliveira s�ucha� od niechcenia, troch� zasmucony, �e nie jest w stanie tym si� zainteresowa�; Montevideo to by�o to samo, co Buenos Aires, a �e czu� konieczno�� utwierdzenia si� w swoim zerwaniu (co na przyk�ad porabia� ten w��cz�ga Traveler, w co te� zd��y� si� wpl�ta� od jego wyjazdu? A co g�upia Gekrepten? Co kawiarnie w �r�dmie�ciu?), s�ucha� wi�c z nonszalancj�, rysuj�c co� ga��zk� na kamieniu, podczas gdy Maga wyja�nia�a, dlaczego Champ� i Graciel�a to by�y dobre dziewczynki, i jak jej by�o przykro, �e Luciana nie odprowadzi�a jej na statek, Luciana by�a snobk�, a tego ona nic by�a w stanie znie�� u nikogo.
- Co rozumiesz pod "snobk�"? - zapyta� Oliveira bardziej zainteresowany.
- No - powiedzia�a Maga schylaj�c g�ow� z wyrazem kogo�, kto przeczuwa, �e powie g�upstwo - ja jecha�am trzeci�... Ale my�l�, �e gdybym jecha�a drug�, Luciana przysz�aby mnie odprowadzi�.
- Najlepsza definicja, jak� kiedykolwiek s�ysza�em - powiedzia� Oliveira.
- No i by� Rocamadour... - powiedzia�a Maga.
W ten to spos�b Oliveira dowiedzia� si� o egzystencji Rocamadoura, kt�ry w Montevideo nazywa� si� skromnie Carlos Francisco. Maga nie mia�a zamiaru wyjawia� zbyt wie�u szczeg��w na temat jego pochodzenia poza tym, �e nie zgodzi�a si� na skrobank�, czego w�a�nie zaczyna�a �a�owa�.
- Chocia� w�a�ciwie nie �a�uj�... problem raczej le�y w tym, jak teraz u�o�y� �ycie. Madame Irene jest bardzo droga, no i musz� bra� lekcje �piewu, to wszystko kosztuje...
Maga nie wiedzia�a dok�adnie, dlaczego przyjecha�a do Pary�a, i Oliveira zaczyna� podejrzewa�, �e przy niewielkiej omy�ce biletowo-wizowej r�wnie dobrze by�aby wyl�dowa�a w Singapurze czy Capetown. Wa�ne by�o, �eby wyjecha� z Montevideo, stan�� twarz� w twarz z tym, co skromnie nazywa�a "�yciem". Do plus�w Pary�a zalicza�a fakt, �e umia�a troch� po francusku (raczej w stylu "Szko�y J�zyk�w Pitmana") i �e mo�na tu by�o ogl�da� najlepsze obrazy, najlepsze filmy, die Kultur w jej najszlachetniejszych przejawach. Oliveir� wzrusza�a ca�o�� tej panoramy (jakkolwiek sprawa Rocamadoura peszy�a go, cho� sam nie wiedzia� dlaczego) i my�la� o swoich wytwornych przyjaci�kach z Buenos Aires, niezdolnych pojecha� dalej ni� do Mar del Plata, mimo metafizycznego wprost g�odu do�wiadcze� mi�dzyplanetarnych. Ta smarkata, w dodatku z dzieckiem na r�ku, �adowa�a si� do trzeciej klasy i jecha�a do Pary�a studiowa� �piew, bez grosza w kieszeni. Jakby tego by�o ma�o, jeszcze jego uczy�a, jak nale�y patrze� i widzie�, uczy�a bezwiednie, po prostu swoim sposobem nag�ego zatrzymywania si� na ulicy, a�eby spojrze� w podw�reczko, na kt�rym nie by�o nic, tylko zielonkawe �wiat�o gdzie� w g��bi, a potem przemkn�� si� chy�kiem - nie chc�c zaczyna� z konsjer�k� - i obejrze� jak�� star� figur�, czasem studzienk� poros�� bluszczem, czasem nic, czasem zniszczone bruki z kocich �b�w, omsza�e �ciany, odpoczywaj�cego w cieniu staruszka, odwieczne nieuniknione koty miau-miau kitten kat chat cat gato gatto, szare i bia�e, i czarne, i pr�gowane, w�a�cicieli czasu i letnich p�yt kamiennych - nieodmiennych przyjaci� Magi, kt�ra umia�a �askota� je po brzuszkach i przemawia� do nich j�zykiem g�upawo-tajemniczym, umawiaj�c si� z nimi, radz�c, przestrzegaj�c. Id�c z ni� Oliveira nagle zamy�la� si�; nic nie pomaga�o irytowanie si� na Mag�, zawsze jej si� wywraca�y kufle z piwem albo wyci�ga�a nog� spod stolika w taki spos�b, �e kelner potyka� si� i zaczyna� kl��. By� szcz�liwy, cho� stale rozz�oszczony, bo niczego nie robi�a jak nale�y i ignorowa�a cyfry i rachunki; natomiast nieoczekiwanie wpada�a w zachwyt nad skromnym ogonkiem przy tr�jce albo zatrzymywa�a si� na �rodku ulicy (czarny renault hamowa� o dwa metry od niej, a szofer wysuwa� g�ow� wymy�laj�c jej od kurw pikardyjskim akcentem), jakby widok z jezdni na daleki Panteon by� niepor�wnanie lepszy ni� z chodnika. I tym podobne rzeczy.
Oliveira zna� ju� Perica i Ronalda. Maga przedstawi�a go Etienne'owi, przez kt�rego z kolei pozna� Gregoroviusa; Klub W�a formowa� si� podczas wieczor�w na Saint-Germain-des-Pres. Wszyscy z miejsca akceptowali Mag� jako obecno�� nieuniknion� i naturaln�, jakkolwiek z�o�cili si�, bo musieli jej t�umaczy� niemal wszystko, co by�o na tapecie, nie m�wi�c ju� o tym, �e nie umia�a przyzwoicie manewrowa� widelcem i natychmiast rozrzuca�a �wier� kilo frytek, kt�re przewa�nie l�dowa�y na w�osach jedz�cych przy s�siednich stolikach, trzeba wi�c by�o ich przeprasza�, jej za� wymy�la�. Maga �le si� czu�a w grupie i Oliveira wiedzia�, �e wola�a widywa� si� oddzielnie z poszczeg�lnymi cz�onkami klubu, spacerowa� z Etienne'em lub Babs, kt�rych wci�ga�a do swojego �wiata, wcale nie maj�c zamiaru ich wci�ga�, ale wci�ga�a, poniewa� ci ludzie nie marzyli o niczym innym, jak tylko o tym, �eby wyskoczy� z normalnych kolein autobusu lub historii, i w taki lub inny spos�b wszyscy byli jej w ko�cu wdzi�czni, chocia� przy lada okazji wymy�lali jej od ostatnich. Etienne, pewny siebie jak pies albo jak skrzynka pocztowa, blad� jak papier, gdy Maga wyje�d�a�a z tym, co my�li o jego ostatnim obrazie, ale nawet Perico zgadza� si�, �e jako kobieta Maga jest absolutnie prima. Tygodnie czy te� miesi�ce (liczenie dni jako� nie wychodzi�o Oliveirze, by� szcz�liwy - ergo bez przysz�o�ci) �azili i �azili po Pary�u ogl�daj�c, co si� da�o, czekaj�c na to, co mia�o nast�pi�, kochaj�c si� i k��c�c, wszystko to jakby na marginesie �ycia, wiadomo�ci z gazet, obowi�zk�w rodzinnych, jakichkolwiek zobowi�za� finansowych czy te� moralnych.
- Puk. Puk.
- Zbud�my si� - m�wi� nieraz Oliveira.
- Po co? - odpowiada�a Maga patrz�c z Pont-Neuf na p�yn�ce barki. - Puk. Puk. Masz ptaszka w g�owie, puk, puk, ca�y czas ci� dziobie, �eby� mu da� troch� argenty�skiego jedzenia. Puk, puk.
- No, ju� dobrze - zrz�dzi� Oliveira - ja nie jestem Rocamadour. Sko�czy si� na tym, �e zaczniemy m�wi� po gligli�sku do subiekt�w i konsjer�ek; dopiero b�dzie zabawa. Popatrz na tego faceta, co idzie z t� czarnulk�.
- Znam j�, pracuje w kafejce na rue de Provence. Lubi dziewczynki, biedny facet le�y.
- A co? Podrywa�a ci�?
- No... Ale mimo to zaprzyja�ni�y�my si�, da�am jej moj� pomadk�, a ona mnie ksi��eczk� niejakiego Retef... nie czekaj, Retif...
- Dobra ju� rozumiem. No to po�o�y�a� si� z ni�? To musi by� interesuj�ce dla takiej kobiety jak ty.
- A ty chodzi�e� do ��ka z m�czyznami, Horacio?
- Jasne. Oczywi�cie eksperymentalnie...
Maga spojrza�a na niego spod oka, podejrzewaj�c, �e z niej kpi, a wszystko przez to, �e rozz�o�ci� si� o ptaszka w g�owie puk, puk, o ptaszka, co go prosi� o argenty�skie jedzenie. Wi�c rzuci�a si� na niego ku zdumieniu ma��e�stwa krocz�cego po rue Saint-Sulpice, targaj�c go za w�osy w�r�d �art�w, musia� trzyma� j� za r�ce, oboje wybuchn�li �miechem, ma��e�stwo patrzy�o na nich, on zaledwie wa��c si� na u�miech, bo �ona zbyt by�a zgorszona takim zachowaniem.
- Masz racj� - zeznawa� skruszony Oliveira - jestem nieuleczalny. Po co gada� o budzeniu si�, kiedy tak dobrze jest spa�.
Zatrzymywali si� przed wystaw�, �eby zobaczy� tytu�y ksi��ek. Maga zaczyna�a zadawa� pytania kieruj�c si� kolorem ok�adek, kszta�tem. Nale�a�o usytuowa� Flauberta, powiedzie�, �e Montesquieu, wyt�umaczy�, jak i co Raymond Radiguet, obja�ni�, kim by� niejaki Teofil Gauthier. S�ucha�a ma��c palem po szybie. "Ptaszek w g�owie chce, �eby� mu da� argenty�skiego jedzenia, my�la� Oliveira s�uchaj�c samego siebie. - Matko moja, ja nieszcz�liwy".
- Nie rozumiesz, �e tak nic si� nie nauczysz? - m�wi� wreszcie. - Chcesz kszta�ci� si� na ulicy, kochanie? To niemo�liwe. Zaabonuj sobie lepiej "Readers Digest".
- No wiesz, to �wi�stwo...
- Ptaszek w g�owie! - decydowa� Oliveira. Nie ona, on. Ale co ona mia�a w g�owie? Powietrze czy mo�e mama�yg�? Nic, co by wzbudza�o szacunek. Nie g�owa by�a jej mocn� stron�.
"Zamyka oczy i trafia do celu - my�la�. - Strzelanie z �uku systemem Zen. Ale trafia, bo nie wie, �e w�a�nie to jest system. Ja natomiast... Puk, puk. I tak leci..."
Kiedy Maga pyta�a o rzeczy w rodzaju filozofii Zen (mog�o si� to �atwo zdarzy� w klubie, gdzie m�wi�o si� o t�sknotach, prawdach tak dalekich, �e mo�na je by�o uzna� za fundamentalne, o rewersach medali, zawsze o tej drugiej stronie ksi�yca), Gregorovius wysila� si�, by wyt�umaczy� jej pocz�tki metafizyki, podczas gdy Oliveira poci�ga� pernoda i patrzy� na nich ubawiony. By�o bezsensem chcie� wyt�umaczy� cokolwiek Madze. Fauconnier mia� racj�; dla ludzi w jej stylu tajemnica zaczyna�a si� w chwili wyja�niania jej. Maga s�ucha�a wyk�adu o immanencji i transcendencji i otwiera�a swoje prze�liczne oczy, kt�re unieszkodliwia�y ca�� metafizyk� Gregoroviusa. W ko�cu dochodzi�a do wniosku, �e zrozumia�a ide� Zen i wzdycha�a zm�czona. Jeden Oliveira zdawa� sobie spraw�, �e ona i tak pochyla si� w ka�dej chwili nad tymi wielkimi ponadczasowymi tarasami, kt�rych oni szukaj� za pomoc� wysilonej dialektyki.
- Nie ucz si� tych idiotycznych teorii - radzi� jej. - Po co b�dziesz k�ad�a okulary, skoro masz dobry wzrok...
Ale Maga by�a nieufna. Straszliwie podziwia�a Oliveir� i Etienne'a, zdolnych do dyskutowania trzy godziny bez przerwy. Naoko�o nich by�o zakre�lone kredowe ko�o, chcia�a wej�� do ko�a, zrozumie�, dlaczego pocz�tek nieokre�lono-�ci jest tak wa�ny w literaturze, dlaczego Morelli, o kt�rym tyle gadali, kt�rego tak podziwiali, pragn��, by jego ksi��ka by�a szklan� kul�, w kt�rej mikro- i makrokosmos z��czy�yby si� w jak�� jedn�, wszystko unicestwiaj�c� wizj�.
- Tego ci nie mo�na wyt�umaczy� - m�wi� Etienne. - To jest Meccano Nr 7, a ty zaledwie jeste� przy Nr 2.
Maga robi�a si� smutna, podnosi�a li�� le��cy na brzegu chodnika, aby z nim chwil� porozmawia�, przesuwa�a nim po wn�trzu r�ki, k�ad�a go na plecach albo na brzuszku, czesa�a go, wreszcie usuwa�a mi��sz zostawiaj�c tylko unerwienie, delikatn� zielon� zjaw�, kt�ra rysowa�a si� na jej sk�rze. Etienne wyrywa� go jej gwa�townie i ogl�da� pod �wiat�o. Za takie pomys�y podziwia