4827
Szczegóły |
Tytuł |
4827 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4827 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4827 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4827 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
COLIN DEXTER
Ktokolwiek widzia�...
Prze�o�y�: Grzegorz Duda
Prolog
Poci�g na peronie pierwszym
By� z siebie zadowolony. Oczywi�cie, nigdy nie mo�na przewidzie� wynik�w,
ale czu�, �e nie ma powod�w do obaw. Sta� i czeka� na autobus, a jego pami��
pracowa�a z wyt�eniem, przywo�uj�c wypadki minionego dnia: g�upie i m�dre
pytania komisji oraz jego starannie przemy�lane odpowiedzi. Szczeg�lnie cieszy-
�y go dwa lub trzy dialogi. Na jego grubych, przywyk�ych do rado�ci wargach
zago�ci� na chwil� zagadkowy u�miech. Jedn� wymian� zda� pami�ta� prawie do-
s�ownie.
�Nie jest pan za m�ody na to stanowisko?"
�C�, owszem. To ci�ka praca i przypuszczam, �e b�d� musia� zasi�ga� rady
bardziej do�wiadczonych i m�drzejszych ode mnie � naturalnie, je�li panowie
dadz� mi t� posad�". � Kilku m�drzejszych i bardziej do�wiadczonych kiwa�o ze
zrozumieniem g�owami. �Ale je�li m�j wiek przemawia przeciwko mnie, niewiele
mog� zrobi�. Mog� jedynie zapewni�, �e z tej wady z biegiem czasu postaram si�
wyrosn��".
Nie by�o to nawet oryginalne. Kiedy� us�ysza� ten tekst od kolegi i przyw�asz-
czy� go sobie. Ale liczy� si� efekt. S�dz�c po niek�amanej rado�ci i �ciszonym
pomruku uznania, �aden z cz�onk�w szanownej komisji nie s�ysza� tego wcze-
�niej.
Hm...
Zagadkowy u�miech powt�rnie zago�ci� na jego ustach. Spojrza� na zegarek.
Dziewi�tnasta trzydzie�ci. Prawie na pewno uda mu si� z�apa� autobus odje�d�a-
j�cy o dwudziestej trzydzie�ci pi�� z Oxfordu. W Londynie b�dzie o dwudziestej
pierwszej trzydzie�ci dwie, potem przesiadka do Waterloo, do domu wr�ci przed
p�noc�. No, mo�e troch� p�niej, ale czy to istotne? Po dw�ch podw�jnych whi-
sky uczucie przyjemnego podniecenia, spowodowane oczekiwaniem, unios�o go
w przestworza i zestroi�o z niebia�sk� muzyk� sfer. Czu�, �e dostanie t� prac�,
a o to mu przecie� chodzi�o.
Teraz jest luty. Jeszcze ca�e sze�� miesi�cy. Policzy� na palcach: marzec, kwie-
cie�, maj, czerwiec, lipiec, sierpie�. Nie jest �le. Mn�stwo czasu.
Leniwym wzrokiem przebieg� domki jednorodzinne stoj�ce rz�dem po drugiej
stronie ulicy. Cztery sypialnie, du�e ogrody. Kupi sobie sk�adan� szklarni� i
b�-
dzie uprawia� pomidory lub og�rki jak Dioklecjan... A mo�e raczej jak Hercules
Poirot?
Wszed� do drewnianej budki, kt�ra chroni�a przed podmuchami mro�nego
wiatru. Zacz�o m�y�. Samochody przelatywa�y ze �wistem, a od jezdni odbija�y
si� pomara�czowe �wiat�a reflektor�w.
Gorzej mu posz�o, gdy zapytali o kr�tk� s�u�b� wojskow�.
�Nie awansowa� pan, prawda?"
�Nie".
�Dlaczego?"
�Nie by�em dostatecznie dobry. W ka�dym razie w�wczas. Do tego trzeba po-
siada� specjalne zdolno�ci (gra� na zw�ok�: nawija�, byle nie przesta� gada�), a
ja
by�em... ee... po prostu ich nie mia�em. Do wojska zg�asza�o si� wiele zdolnych
os�b, bardziej kompetentnych i oddanych s�u�bie ode mnie".
Nutka pokory.
Eks-pu�kownik i eks-major pokiwali g�owami ze zrozumieniem. Prawdopo-
dobnie dwa g�osy wi�cej.
Rozmowy kwalifikacyjne by�y zawsze takie same. Nale�a�o by� mo�liwie naj-
uczciwszym, ale w nieuczciwy spos�b. Jego koledzy z wojska w wi�kszo�ci byli
zadufanymi, zarozumia�ymi hubkami, kt�rzy poko�czyli szko�y prywatne i teraz
odbierali honory nale�ne z racji urodzenia. Podporucznikowie, porucznikowie,
kapitanowie. Ca�e lata z�era�a go zazdro��. On tak�e chodzi� do szko�y prywat-
nej...
Autobusy kursowa�y tak rzadko, �e zacz�� si� zastanawia�, czy ten o dwu-
dziestej trzydzie�ci pi�� w og�le przyjedzie. Wyjrza� na jasno o�wietlon� ulic�
i ponownie cofn�� si� do budki. Drewniane �ciany pokryte by�y bazgro�ami z r�-
nych stadi�w zepsucia moralnego. Niejaki Kilroy podczas niezliczonych w�dr�-
wek zaszed� do tej �wi�tyni, gdzie kilka miejscowych dziwek zwiastowa�o �wiatu
swoj� nimfomani�. Enid kocha Gary'ego. David kocha Monik�. Napisy zdradza-
�y te� g��bok� frustracj� kibic�w Oxford United, niekt�re wynosi�y pi�karzy pod
niebiosa, inne miesza�y z b�otem. Faszy�ci maj� natychmiast wr�ci� do domu,
a Angoli, Chile i P�nocnej Irlandii nale�y przywr�ci� wolno��. Szyba w oknie
budki by�a rozbita, a kawa�ki szk�a, zmieszane ze sk�rkami pomara�czy, papiero-
wymi torebkami po frytkach i puszkach po coca-coli, wala�y si� po ziemi. �mieci.
C� za ohyda. �mieci na pod�odze jeszcze bardziej go denerwowa�y ni� pseudoli-
teracka tw�rczo�� na �cianach. Je�eli mia�by nieograniczon� w�adz�, ustanowi�by
prawdziwie drako�skie kary za zanieczyszczanie ulic. Cho�... nawet w swojej
pracy m�g�by co� z tym zrobi�. Rety, niech tylko dostanie do stanowisko...
Gdzie jeste�, przekl�ty autobusie? Ma zosta� w Oxfordzie na ca�� noc? To
niez�y pomys�. Je�eli maj� darowa� wolno�� Angoli, to dlaczego nie jemu? Nie
pami�ta�, kiedy po raz ostatni tak d�ugo by� poza domem, Przecie� nic nie traci,
kto wie, mo�e nawet zyskuje? Bud�et by� dosy� zasobny. W�adze lokalne mu-
sia�y wybuli� sporo pieni�dzy. Wytypowano sze�ciu kandydat�w, jednego nawet
z Invernessu! Jasne, wcale nie powiedziane, �e w�a�nie on dostanie t� prac�. Ale
nie co dzie� spotyka si� takich ludzi. Ca�y czas trzeba si� mie� na baczno�ci.
Za-
chowuj� si� jak zawodniczki w konkursie pi�kno�ci. Z u�miechem wydrapaliby
cz�owiekowi oczy.
Pad�o pytanie:
�Gdyby zosta� pan wybrany, co zrobi�by pan w pierwszej kolejno�ci?"
�Prawdopodobnie wzi��bym si� za dozorc�."
Zdziwi� si�, jak skwapliwie przyj�to jego niewinn� uwag� i dopiero p�niej
zorientowa� si�, �e cz�owiek, kt�ry aktualnie piastowa� to pr�niacze
stanowisko,
reprezentuje szczeg�lnie odra�aj�cy typ upartego krwiopijcy, kt�rego w dodatku
wszyscy skrycie si� bali.
Tak, dostanie t� prac�. A przy pierwszym posuni�ciu triumfalnie wykopie tego
ohydnego darmozjada przy jednog�o�nej aprobacie ca�ego personelu. A p�niej
�mieci. A dalej...
� Czeka pan na autobus? � Sta� odwr�cony ty�em, wi�c nie widzia�, jak po-
desz�a. Mia�a plastikowy kapelusz, a ze starannie wydepilowanych brwi �cieka�y
kropelki deszczu. Skin�� g�ow�.
� Rzadko je�d��, prawda?
Podesz�a bli�ej. Wygl�da�a sympatycznie. �adne usta. Trudno powiedzie�, ile
mog�a mie� lat. Osiemna�cie? Mo�e nawet mniej.
� Zaraz powinien by�.
� To dobrze.
� Okropny wiecz�r.
� Tak.
Odpowiedzia�a jakby na odczepnego, ale zapali� si� do rozmowy i zastanawia�
si�, co powiedzie�. M�g� kontynuowa� ledwie zacz�t� rozmow� albo milcze�.
Najwyra�niej jego towarzyszce kr��y�y po g�owie podobne my�li. Mia�a chyba
wi�cej do�wiadczenia w nawi�zywaniu znajomo�ci, bo zapyta�a:
� Jedzie pan do Oxfordu?
� Tak. Mam nadziej�, �e uda mi si� z�apa� poci�g do Londynu o �smej trzy-
dzie�ci pi��.
� Zd��y pan.
Odpi�a b�yszcz�cy p�aszcz nieprzemakalny i strz�sn�a krople wody na zie-
mi�. Mia�a bardzo szczup�e, zgrabne nogi. Poczu� gor�ce, szybkie jak my�l im-
pulsy erotyczne. To wina whisky.
� Mieszka pan w Londynie?
� Dzi�ki Bogu, nie. W Surrey.
� Chce pan dzi� jecha� taki kawa�?
� Chc�? Gdy si� ju� przebrnie przez Londyn, to wcale nie tak daleko.
Umilk�a.
� A pani? Jedzie pani do Oxfordu?
� Tak, nie mam tu nic do roboty.
Na moment spotka�y si� ich spojrzenia. Mia�a �liczne usta. Ot, takie sobie
kr�tkie spotkanie na przystanku autobusowym, odrobink� przyjemniejsze, ni� po-
winno by�. To wszystko. U�miechn�� si� do niej szczerze i otwarcie.
� W tak du�ym mie�cie jak Oxford jest zapewne du�o roboty? Spojrza�a na
niego sprytnym wzrokiem.
� Zale�y, co pan ma na my�li.
Zanim dowiedzia� si�, czego chce lub jakich to rozkoszy mo�e dostarcza� sta-
re uniwersyteckie miasto, do zatoczki wjecha� czerwony pi�trowiec i przednim
ko�em wzbi� z ka�u�y fontann� brudnej wody wprost na starannie wypastowane,
czarne buty. Automatyczne drzwi otworzy�y si� z trzaskiem. Przepu�ci� j� przo-
dem. Chwyci�a por�cz prowadz�c� na wy�szy pok�ad.
� Idzie pan do g�ry?
Autobus by� pusty i kiedy usiad�a na tylnym siedzeniu, mrugaj�c zach�caj�co,
poczu� si� zbyt s�aby, aby oprze� si� pokusie.
� Ma pan papierosy?
� Niestety. Nie pal�.
Zwyk�a dziwka? Tak si� zachowywa�a. Musi w nim widzie� prawdziwego
d�entelmena z miasta: nieskazitelny, ciemny garnitur, nowa bia�a koszula, kra-
wat z Cambridge, dobrze le��cy ci�ki p�aszcz oraz sk�rzana walizka. Zapewne
liczy na kilka drink�w w drogim, czterogwiazdkowym hotelu. Je�li tak, bardzo
si� rozczaruje. Jeszcze kilka mil na g�rnym pok�adzie autobusu numer dwa i do
widzenia. A jednak... Nie m�g� zaprzeczy�, �e czuje pod�wiadom�, magnetycz-
n� si��, kt�ra go do niej przyci�ga�a. Zdj�a przezroczysty, plastikowy kapelusz
i rozpu�ci�a d�ugie, br�zowoczarne w�osy. Mi�kkie i niedawno umyte.
Po okr�nych schodkach wspina� si� z trudem podesz�y wiekiem konduktor.
Stan�� przed nimi.
� Dwa do Oxfordu.
� Na jaki przystanek? � m�czyzna odezwa� si� zasadniczym, s�u�bowym
tonem.
� Wysi�d�... na dworcu.
� Dwa na dworzec � powiedzia�a za niego.
Konduktor mechanicznie wypisa� bilety i oci�a�ym krokiem wr�ci� na d�.
By�o to zupe�nie niespodziewane i ca�kowicie go zaskoczy�o. Wsun�a mu
r�k� pod rami� i delikatnie przycisn�a jego �okie� do swego mi�kkiego cia�a.
� Na pewno pomy�la�, �e �adna z nas para � zachichota�a. � W ka�dym ra-
zie dzi�ki za bilet. Odwr�ci�a si� do niego i czule poca�owa�a w policzek
ciep�ymi,
suchymi wargami.
� Nie m�wi�a mi pani, �e jedzie na dworzec.
� Bo nie jad�.
� To dok�d?
Przysun�a si� bli�ej.
� Nie wiem.
Za�wita�a mu my�l, �e mo�e jest chora umys�owo. Ale nie. Czu�, �e w obecnej
chwili znacznie lepiej od niego kontroluje wydarzenia. Mimo to z ulg� przywita�
koniec podr�y. Dworzec kolejowy. Dwudziesta siedemna�cie. Tylko kwadrans
do odjazdu poci�gu.
Wysiedli z autobusu i przez chwil� stali w milczeniu pod kasami biletowymi.
Napis �Bufet". Nieustaj�ca m�awka.
� Co pani powie na drinka? � zapyta� niedbale.
� Wola�abym coca-col�.
Zdziwi� si�. Je�eli szuka faceta, to raczej dziwna odpowied�. Wi�kszo�� kobiet
w jej typie wybra�aby d�in lub w�dk� albo w og�le co� mocniejszego. Kim by�a?
Czego chcia�a?
� Mo�e skusi si� pani na jednego?
� Nie, dzi�kuj�. Nie pij� du�o.
Weszli do bufetu, gdzie zam�wi� podw�jn� whisky dla siebie, a dla niej col�
i paczk� papieros�w marki Benson & Hedge.
� Prosz�.
Wygl�da�a na szczerze uradowan�. Szybko zapali�a papierosa i powoli s�czy�a
nap�j. Czas bieg� nieub�aganie. Wskaz�wka dworcowego zegara zatrzyma�a si�
na sz�stce. Zawaha� si�.
� Chyba p�jd� na peron.
Si�gn�� po walizk� stoj�c� pod krzes�em. Odwr�ci� si�, a ich oczy spotka�y si�
raz jeszcze.
� Mi�o by�o pani� pozna�. Mo�e si� kiedy� spotkamy. Wsta� i spojrza� na ni�.
Gdy tak patrzy�, wydawa�a mu si� pi�kniejsza.
� Wie pan, mogliby�my razem niejedno dokona� � powiedzia�a, mru��c
oczy.
Tak, na Boga! On te� tego pragn��. Oddycha� szybko, zasch�o mu w gardle.
Megafon og�asza�, �e poci�g osobowy odje�d�aj�cy z peronu pierwszego o godzi-
nie dwudziestej trzydzie�ci pi�� zatrzymuje si� na stacjach w Reading i Padding-
ton. Pasa�erowie udaj�cy si�... Nie s�ucha�. Jak �atwo by�oby teraz z beztroskim
u�miechem wyj�� przez bufetowe drzwi na peron pierwszy. To wszystko. Zapew-
ne przez ca�e lata i miesi�ce b�dzie gorzko �a�owa�, �e tego nie uczyni�.
� Dok�d p�jdziemy? � zapyta� niemal wbrew w�asnej woli.
Armia perska zalewa�a opuszczony w�w�z termopilski.
Rozdzia� l
Szkar�atny sztandar pi�kna wci�� powiewa
Na wargach twoich i na twoim licu,
A bia�a �mierci chor�giew nie mog�a
Dotrze� tam jeszcze.
(Shakespeare, �Romeo i Julia", akt V.)
Trzy i p� roku p�niej dw�ch m�czyzn siedzia�o w pewnym biurze.
� Masz akta. Sporo materia�u.
� Nie posun�� �ledztwa zbyt daleko, prawda? � Morse cynicznie odnosi� si�
do sprawy.
� Mo�e nie mia� jak.
� Chcesz powiedzie�, �e tak nagle zwia�a i ju�?
� By� mo�e.
� Czego si� po mnie spodziewasz? Ainley przecie� nie m�g� jej znale��.
Nadinspektor Strange nie odpowiedzia� od razu. Spojrza� za Morse'a, na rz�dy
czerwono-zielonych teczek z aktami, u�o�onych �ci�le na p�kach.
� Nie � powiedzia� w ko�cu. � Nie odnalaz� jej.
� Zajmowa� si� t� spraw� od pocz�tku.
� Od samego pocz�tku � powt�rzy� Strange.
� I nie doszed� do �adnych rezultat�w.
Strange nic nie odpowiedzia�.
� Nie post�pi� jak idiota? � dr��y� Morse. � A zreszt�, jakie to ma zna-
czenie? Dziewczyna opuszcza dom i nikt jej wi�cej nie widzi. I co z tego? Setki
dziewczyn corocznie zwiewaj� z domu. Wi�kszo�� z nich za jaki� czas pisze do
rodzic�w � najcz�ciej, gdy ca�a zabawa straci urok, a pieni�dze si� wyczerpi�.
Niekt�re nie wracaj�. Zgoda. Czasami w og�le nie wracaj�, a ich rodzice co-
dziennie prze�ywaj� m�ki. Ale to niewielki procent. Dziewczyny, kt�re nigdy nie
wracaj� do domu... Nigdy.
Strange przerwa� jego ponure rozwa�ania.
� We�miesz to?
� S�uchaj, je�li Ainley...
� Nie, to ty s�uchaj! � przerwa� mu Strange. � Ainley by� o niebo lepszym
policjantem, ni� ty b�dziesz kiedykolwiek. Chc�, aby� wzi�� t� spraw�, bo nie
jeste� dobrym policjantem. Bujasz w ob�okach. Jeste�... nie wiem.
Morse wiedzia�, co tamten ma na my�li. W pewnym sensie powinien by� za-
dowolony. Mo�e nawet by�. Ale dwa lata temu! Ca�e dwa lata!
� Sprawa jest ju� przedawniona, sir. � Powinien pan to wiedzie�. Ludzie
zapominaj�. Niekt�rzy wol� zapomnie�. Dwa lata to szmat czasu.
� Dwa lata, trzy miesi�ce i dwa dni � poprawi� Strange.
Morse opar� podbr�dek na lewej d�oni i powoli pociera� nos palcem wskazu-
j�cym. Wpatrywa� si� w betonow� nawierzchni� podw�rza za otwartym oknem.
Tu i �wdzie spod grubych p�yt wyrasta�y sk�pe k�pki trawy. Co� takiego! Tra-
wa przedzieraj�ca si� przez beton! Niez�e miejsce do ukrycia cia�a. Nale�a�oby
tylko...
� Ona nie �yje � powiedzia� nagle Morse.
Strange spojrza� na niego ze z�o�ci�.
� Co, u diab�a, ci� nasz�o?
� Nie wiem. Ale je�eli po takim d�ugim czasie nie mo�na znale�� dziew-
czyny, trudno s�dzi� inaczej. Nie�atwo ukry� zw�oki, ale znacznie trudniej kogo�
�ywego. Cz�owiek przecie� wychodzi, porusza si�, kontaktuje z innymi. Nie. Mo-
im zdaniem ona nie �yje.
� Ainley te� tak my�la�.
� Zgadza�e� si� z nim?
Strange zawaha� si�, lecz przytakn��.
� Tak...
� W takim razie traktowa� to dochodzenie jak �ledztwo w sprawie zab�jstwa.
� Nie, oficjalnie nie. Prowadzi� �ledztwo w sprawie zagini�cia.
� A nieoficjalnie?
Strange zawaha� si� znowu.
� Ainley kilkakrotnie spotka� si� ze mn�. Wydawa� si� niespokojny. By�o
kilka szczeg��w, kt�re go bardzo... bardzo zastanawia�y.
Morse zerkn�� ukradkiem na zegarek. Dziesi�� po pi�tej. Mia� bilet do teatru
na �Walkirie". Spektakl zaczyna� si� wp� do si�dmej w Angielskiej Operze Na-
rodowej.
� Dziesi�� po pi�tej � powiedzia� Strange, a Morse poczu� si� jak uczniak
przy�apany przez nauczyciela na ziewaniu. Szko�a. Tak, Yalerie Taylor by�a
uczen-
nic� i, o ile mu by�o wiadomo, �adn� dziewczyn�. Siedemna�cie lat z hakiem. St�-
skniona za wielkomiejskim �yciem. Nocne lokale, seks, prostytucja, narkotyki,
przest�pstwo � no i rynsztok. A p�niej wyrzuty sumienia. Wszyscy w ko�cu je
mamy. A potem? Po raz pierwszy od wej�cia do biura Strange'a Morse poczu�, �e
sprawa zaczyna go naprawd� zajmowa�. Co si� sta�o z Yalerie Taylor?
Us�ysza� g�os Strange'a, jak gdyby w odpowiedzi na swoje w�tpliwo�ci:
� W ostatnich tygodniach Ainley zacz�� nabiera� przekonania, �e w og�le
nigdy nie wyjecha�a z Kidlington.
Morse spojrza� na Strange'a uwa�nie.
� Zastanawiam si�, czemu mia�by tak s�dzi� � powiedzia� powoli i poczu�
na plecach znajome mrowienie. Na moment zapomnia� nawet o �Walkiriach".
� Ainley niepokoi� si�.
� Wiesz dlaczego?
� Masz akta.
Morderstwo? To rozwi�zanie odpowiada�o stylowi my�lenia Morse'a. Kiedy
Strange przedstawi� mu spraw�, Morse pomy�la�, �e szef chce go wrobi� w jedno
z tych niewdzi�cznych, nigdy nie rozstrzygni�tych i nie ko�cz�cych si� �ledztw,
przypominaj�cych szukanie ig�y w stogu siana: str�czyciele i prostytutki, typy
spod ciemnej gwiazdy i ich sprawki, ciemne uliczki i tanie hotele na jedn� noc
w Londynie, Liverpoolu i Birmingham. Uff! Prowadzisz dochodzenie, wpadasz
na trop, po czym uprzytamniasz sobie, �e zabrn��e� w �lep� uliczk� i musisz za-
czyna� od pocz�tku. Morse o�ywi� si�. Ostatecznie Strange i tak zrobi, jak
b�dzie
uwa�a�. Zarazi Czemu w�a�nie teraz? Dopiero w pi�tek, 12 wrze�nia � dwa lata,
trzy miesi�ce i dwa dni od czasu, gdy Yalerie Taylor wysz�a z domu do szko�y na
popo�udniowe zaj�cia? Zmarszczy� brwi.
� S� nowe fakty, prawda?
Strange skin�� g�ow�.
� Tak.
To ju� lepiej. Strze� si�, n�dzny grzeszniku, kimkolwiek jeste�, je�li
bestialsko
zamordowa�e� biedn� Yalerie Taylor! Znowu poprosi o przydzielenie mu sier�anta
Lewisa. Lubi� go.
� I jestem pewny � m�wi� dalej Strange � �e nadajesz si� do tej roboty.
� Mi�o mi.
Strange wsta�.
� Jeszcze kilka minut temu nie by�e� tak entuzjastycznie nastawiony.
� Prawd� m�wi�c, sir, my�la�em, �e zamierza mnie pan obarczy� jedn� z tych
godnych po�a�owania spraw o zaginionych bez wie�ci.
� Dok�adnie to zamierzam zrobi�. � G�os Strange'a odzyska� nagle stanow-
czo�� prze�o�onego. � I wcale nie prosz� o zaj�cie si� t� spraw� � rozkazuj�
ci.
� Ale pan powiedzia�...
� To ty powiedzia�e�, nie ja. Ainley si� myli�. A myli� si� dlatego, �e jak si�
zaraz przekonasz, Yalerie Taylor wcale nie zosta�a zamordowana. �yje.
Podszed� do szafki z dokumentami, otworzy� j� i wyj�� ma�� kartk� taniego,
listowego papieru, kt�r� wsun�� do r�wnie pospolitej, br�zowej koperty i wr�czy�
j � Morse'owi.
� Dotknij �mia�o � nie ma odcisk�w palc�w. Napisa�a wreszcie do domu.
Morse zerkn�� z politowaniem na trzy linijki bazgro��w.
�Kochani Mamusiu i Tatusiu!
Chcia�am wam przekaza�, �e u mnie wszystko w porz�dku, wi�c si� nie mar-
twcie. Przykro mi, �e wcze�niej nie pisa�am, ale naprawd� wszystko jest w po-
rz�dku. Wasza Yalerie."
List nie zawiera� adresu nadawcy.
Morse zdj�� spinacz z koperty. Na znaczku widnia� stempel: �Wtorek, 2 sierp-
nia, Londyn, EC4".
Rozdzia� 2
Kilka minut przed rozpocz�ciem przedstawienia zjawi� si� oty�y m�czyzna,
kt�ry zasiad� po lewej stronie. Zanim odnalaz� w�asne miejsce w rz�dzie, sapa�
i charcza� niczym lokomotywa p�dz�ca przez w�ski most, przeciska� si� w�r�d
st�oczonych ludzi, kt�rzy, s�ysz�c zdyszane �przepraszam", podnosili si� i
opadali
z powrotem na fotele.
Gdy w ko�cu usiad� oci�ale obok Morse'a, pot wyst�pi� mu na czo�o i przez
chwil� dysza� ci�ko jak osiad�y na mieli�nie wieloryb.
Po drugiej stronie pojawi�a si� dystyngowana, m�oda dama w okularach i d�u-
giej, purpurowej sukni, z wielostronicowym programem na kolanach. Morse rzek�
uprzejmie �dobry wiecz�r", lecz cienkie wargi m�odej damy rozchyli�y si� tylko
na chwil�, zanim przybra�y zwyk�y, zimny wyraz. �Mona Lisa w ataku skr�tu ki-
szek" � pomy�la� Morse. Zdarza�o mu si� ju� przebywa� w sympatyczniejszym
towarzystwie.
Ale teraz nale�a�o skupie si� na arcydziele.
Marzy� o doskona�ym duecie mi�osnym z aktu pierwszego. Mia� nadziej�, �e
tego wieczora Siegmund poradzi sobie jak nale�y z t� szlachetn� parti� tenoro-
w� � jedn� z najpi�kniejszych i najtrudniejszych w operze. Dyrygent przeszed�
si� po proscenium, wszed� na rostrum i dumnie przyjmowa� aplauz publiczno�ci.
�wiat�o przygas�o, a Morse rozsiad� si� wygodnie w b�ogim oczekiwaniu. Poka-
s�ywania i chrz�kni�cia stopniowo cich�y. Dyrygent podni�s� batut�. Rozleg�y si�
pierwsze takty �Walkirii".
Ju� po dw�ch minutach Morse us�ysza� rozpraszaj�cy uwag� szmer po swo-
jej prawej r�ce. Spojrza� w t� stron� i przekona� si�, �e Mona Lisa w okularach
wyj�a latark� i w jej �wietle czyta program. Kartki falowa�y i szele�ci�y,
rzucaj�c
odblaski, kt�re kojarzy�y si� Morse'owi ze �wiat�ami latarni morskiej.
�Nie przejmuj si�. Prawdopodobnie schowa to, kiedy kurtyna si� podniesie"
� pomy�la�.
A jednak to nieco irytuj�ce. By�o gor�co. Zastanawia� si�, czy wypada zdj��
marynark�, gdy spostrzeg�, �e nie pierwszy dokona� tego odkrycia. G�ra mi�sa,
siedz�ca na lewo, zacz�a si� trz��� i w chwil� p�niej Morse by� �wiadkiem,
jak grubas zmaga si� ze swoj� marynark� z nie mniejszym wysi�kiem ni� stary
Houdini z kaftanem bezpiecze�stwa.
Sapi�c i mlaszcz�c t�usty jegomo�� uwie�czy� swe wysi�ki sukcesem i pod-
ni�s� si� oci�ale, aby wyci�gn�� spod siebie zb�dn� cz�� garderoby. Siedzenie
krzes�a skrzypn�o, uderzaj�c spr�y�cie w oparcie, potem powr�ci�o do hory-
zontalnej pozycji i j�kn�o �a�o�nie, ugi�wszy si� ponownie pod pot�n� mas�.
Jeszcze troch� st�kni�� i mla�ni�� w rz�dzie nast�pi�o i b�ogie zawieszenie
broni,
zm�cone, co przeszkadza�o wra�liwej duszy Morse'a, odblaskami dochodz�cymi
ze strony Damy z Lamp�. Kto by oczekiwa� tylu atrakcji?
Zamkn�� oczy i raz jeszcze zaw�adn�y nim znane akordy. Wyborne...
Przez sekund� Morse my�la�, �e szturchni�cie w lewe �ebro wyra�a ch�� na-
wi�zania kontaktu, lecz odkry�, �e zapowiada tylko now� rund� zmaga� wielory-
ba, kt�ry tym razem stara� si� wydoby� chusteczk� do nosa z przepastnej kiesze-
ni. Przy okazji po�a marynarki Morse'a zosta�a uwik�ana w tocz�c� si� za por�cz�
fotela wojn� i pozostawa�a zapl�tana mimo rozpaczliwych wysi�k�w w�a�ciciela,
widocznych dla teatralnej publiczno�ci dzi�ki blademu �wiat�u �Florencji w noc-
nej zawierusze".
Przed ko�cem pierwszego aktu Morse czu� si� zdecydowanie �le. Siegmund
zachryp�, Sieglinde poci�a si� obficie, a tu� za plecami inspektora m�oda mi�o-
�niczka sztuki uporczywie szele�ci�a papierkami od cukierk�w.
Podczas pierwszego antraktu Morse uda� si� do bufetu, zam�wi� szklaneczk�
whisky, a potem drug�. Gdy us�ysza� dzwonek na akt drugi, poprosi� o trzeci�.
Dziewczyna, kt�ra w trakcie aktu pierwszego siedzia�a za nim, mia�a niczym nie
zm�con� widoczno�� przez ca�y akt drugi, a tak�e trzeci, kiedy to druga torebka
Maltesers�w, tak jak i wcze�niej pierwsza, wyl�dowa�a zmi�ta na pod�odze.
Tej nocy Morse mia� ju� dosy� wra�e� estetycznych i nawet gdyby nikt mu nie
przeszkadza�, nie powr�ci�by do teatru. Raz po raz wraca� my�l� do rozmowy ze
Strange'em, a tak�e wspomina� Ainleya � g��wnego inspektora �ledczego Ain-
leya. Tak naprawd� to nie zna� go zbyt dobrze. Raczej spokojny cz�owiek. O ile
go
pami�ta�, bardzo pow�ci�gliwy, ostro�ny, oficjalny. Mia� �on�, ale pozostali
bez-
dzietni. Ju� nigdy nie b�dzie posiada� prawdziwej rodziny. Zgodnie z zeznaniami
naocznego �wiadka, sprowokowa� swoj� �mier�. Wyje�d�a� z bocznej od M40
przy High Wycombe i nie zauwa�y� p�dz�cego jaguara. Jakim� cudem nikt inny
nie odni�s� powa�niejszych obra�e�. Tylko Ainley. Zgin�� na miejscu. Ta �mier�
nie by�a w jego stylu. Musia� my�le� o czym� innym. Pomy�le�, �e zdarzy�o si�
to zaledwie jedena�cie dni temu! Mia� wolny dzie� i pojecha� do Londynu pry-
watnym samochodem. To przera�aj�ce, jak �atwo ludzie przechodz� nad cudz�
�mierci� do porz�dku dziennego. Wielki szok � o tak! Ale tylko na pocz�tku.
P�niej nikt nie uroni nawet �ezki. Z wyj�tkiem �ony... Morse spotka� j� tylko
raz, zesz�ego roku na koncercie policyjnym. M�oda, du�o m�odsza od Ainleya.
Do�� �adna, ale w sumie nic nadzwyczajnego. Iren� albo co� podobnego. Eileen?
Raczej Iren�.
Kieliszek by� pusty i Morse poszuka� wzrokiem barmanki. Na pr�no. By�
jedyn� �yw� dusz� w lokalu. P��cienne �cierki zwisa�y sm�tnie z kranik�w od
piwa. Nie by�o sensu d�u�ej siedzie�.
Powoli zapada� zmrok. Zszed� schodami prosto na rozgrzan� ulic�. Frontow�
�cian� teatru pokrywa� wielki, czerwono-czarny napis: �ANGIELSKA OPERA
NARODOWA, poniedzia�ek, l wrze�nia � sobota, 13 wrze�nia."
Dreszcz podniecenia przebieg� mu po karku. Poniedzia�ek, l wrze�nia. Dzie�
�mierci Dicka Ainleya. A list? Zosta� wys�any we wtorek, 2 wrze�nia. Czy to
mo�liwe? Zaraz, zaraz. �Nie wolno wyci�ga� pochopnych wniosk�w" � pomy-
�la�. A w�a�ciwie, do diab�a, czemu nie? Nie ma przecie� jedenastego przykaza-
nia, kt�re by zakazywa�o wyci�gania pochopnych wniosk�w. A wi�c gdy Ainley
przyjecha� do Londynu, co� musia�o si� wydarzy�. Mo�e w ko�cu odnalaz� Va-
lerie Taylor? Wydawa�o si� to ca�kiem mo�liwe. Zaraz nast�pnego dnia napisa�a
przecie� do domu � po przesz�o dw�ch latach nieobecno�ci. Co� si� nie zgadza-
�o. Jak to by�o? Sprawa Taylor�w zosta�a od�o�ona na p�k�, ale nie umorzono
jej. Ainley pracowa� wtedy nad czym� innym, tropi� podk�adaj�cych bomby ter-
roryst�w. Wi�c dlaczego? Dlaczego? Mia� wolny dzie� i pojecha� do Londynu.
Czy�by...
Morse cofn�� si� do foyer i dowiedzia� si� od umundurowanego dozorcy, �e
gmach zosta� sprzedany, a przedstawienie jest jeszcze w trakcie pr�b.
Podzi�kowa�
za informacj� i podszed� do budki telefonicznej przy drzwiach.
� Przykro mi, sir, ale to tylko dla go�ci � dozorca znalaz� si� natychmiast za
jego plecami.
� Jestem go�ciem, do diab�a � powiedzia� Morse. Wyci�gn�� z portfela bilet
na miejsce 20 w rz�dzie i machn�� nim przed nosem dozorcy, po czym ostentacyj-
nie zatrzasn�� za sob� drzwiczki.
Z metalowej przegr�dki wystawa�a ksi��ka telefoniczna. Morse otworzy� j�
na literze A. Adderly... Alen... troch� do ty�u... Ainley. Tylko jeden Ainley,
a pomy�le�, �e za rok nawet i on nie b�dzie tu figurowa�. �R. Ainley 2 Wytham
Close, Wolvercote".
B�dzie w domu? Dopiero za pi�tna�cie dziewi�ta. Iren�, Eileen, czy jak tam
si� nazywa�a, prawdopodobnie jest u przyjaci�. A mo�e u matki albo u siostry.
Spr�bowa�? Dlaczego si� tak boi? Morse wiedzia�, �e i tak tam pojedzie. Zanoto-
wa� adres i �wawo przeszed� obok dozorcy.
� Dobranoc, sir.
Gdy wsiada� do samochodu zaparkowanego w pobli�u St. Giles, zacz�� �a-
�owa� grymasu, jakim skwitowa� �yczliwe po�egnanie. Dozorca robi to, co do
niego nale�y. �Dok�adnie tak, jak ja" � powiedzia� Morse do siebie i pojecha� na
p�noc, za Oxford, w stron� miasteczka Wolvercote.
Rozdzia� 3
Niewielki po�ytek z cz�owieka, kt�rego
�ona jest wdow�
(Przys�owie szkockie)
Za Woodstock Morse skr�ci� w lewo i przejecha� przez most, gdzie jako ch�o-
piec podziwia� ci�ko dysz�ce parowozy. Po prawej stronie zostawi� motel i zje-
cha� z p�askiego wzg�rza, kieruj�c si� na Wolvercote.
Miasteczko sk�ada�o si� z kilku murowanych dom�w, stoj�cych rz�dem przy
g��wnej ulicy, i by�o znane Morse'owi, bo obydwa tutejsze szynki szczyci�y si�
pi-
wem sprzedawanym prosto z beczki. Morse, cho� nigdy nie nale�a� do smakoszy
piwa, wola� kwart� normalnego, jasnego p�ynu od gazowanych napoj�w w be-
czu�kach, kt�re teraz, w jego przekonaniu nies�usznie, produkowa�a wi�kszo��
browar�w. I tylko wyj�tkowo, przeje�d�aj�c przez miasteczko, nie wst�powa� do
�Kinga Charlesa" na kufel.
Zaparkowa� lanci� na podw�rzu, wymieni� kilka uprzejmych zda� na temat
piwa z w�a�cicielk� lokalu i zapyta� o ulic� Wytham Close. Dowiedzia� si�, �e
nale�y si� cofn�� oko�o stu jard�w wzd�u� g��wnej drogi i skr�ci� w prawo.
Wytham Close by�a zakrzywion�, �lep� uliczk� w kszta�cie p�kola, na kt�rej
sta�y, w pewnej odleg�o�ci od jezdni, tr�jkondygnacyjne, stylizowane �po miej-
sku" wille z du�ymi tarasami. Przed ka�dym domem znajdowa� si� spadzisty, be-
tonowy zjazd do wbudowanego gara�u, a dwie lampy rzuca�y blade, fosforyzuj�ce
�wiat�o na szeroki pas dobrze utrzymanej trawy.
Morse zauwa�y�, �e na �rodkowym pi�trze domu nr 2, w oknie, za pomara�-
czowymi zas�onami pali si� �wiat�o. Ostry d�wi�k dzwonka przerwa� cisz� ukryte-
go w mroku domu. W sieni zrobi�o si� jasno, a rozlana na schodach plama �wiat�a
przenika�a przez matowe szyby w drzwiach.
� Tak?
� Mam nadziej�, �e nie przeszkadzam � zacz�� Morse.
� Ach, inspektor! Witam serdecznie.
� Pomy�la�em sobie...
� Prosz�, niech pan wejdzie!
Wkr�tce Morse stwierdzi�, �e nie mo�e odm�wi� ma�ego drinka. To by�by
niepotrzebny gest Usiad� ze szklaneczk� d�inu z tonikiem i postanowi� delikatnie
podchodzi� do dra�liwych temat�w. Pani Ainley by�a szatynk� o drobnej, niemal
filigranowej budowie. Do�� �adn�, cho� podkr��one oczy �wiadczy�y o przebytej
niedawno tragedii.
� Zamierza pan zosta� d�u�ej?
� Raczej tak. Podoba mi si� tutaj.
Traf chcia�, �e rok temu o ma�o nie sta� si� posiadaczem domu w tych okoli-
cach. Pami�ta� jeszcze widok, jaki rozci�ga� si� z tylnych okien na zielone
prze-
strzenie Portu Meadow, a� do dumnych, po�yskuj�cych w s�o�cu iglic i monu-
mentalnego gmaszyska Randcliffe Camera. Obraz kropka w kropk� jak z ryciny
Ackermanna, tylko rzeczywisty, oddalony zaledwie dwie lub trzy mile od patrz�-
cego.
� Mo�e jeszcze drinka?
� Lepiej nie � powiedzia� Morse, zerkaj�c b�agalnym wzrokiem na go�cinn�
pani� Ainley.
� Mo�e jednak?
� Tylko troszeczk�.
Zdoby� si� na odwag�.
� Iren�, prawda?
� Eileen.
Nie mia� szcz�cia.
� Masz to ju� za sob�, Eileen? � zapyta� najbardziej uprzejmym tonem, na
jaki by�o go sta�.
� Tak s�dz�. � Spu�ci�a smutno wzrok, wpatruj�c si� w jeden punkt oliwko-
wozielonego dywanu. � By� tak ci�ko dotkni�ty przez los. Gdyby� wiedzia�...
� Jej oczy nape�ni�y si� �zami. Morse milcza�. Szybko si� opanowa�a. � Na-
wet nie wiem, czemu Richard wtedy pojecha� do Londynu. W poniedzia�ek mia�
przecie� wolne. � Poci�gn�a nosem. Morse poczu� si� swobodniej.
� Cz�sto zdarza�o mu si� tak wyje�d�a�?
� Tak, do�� cz�sto. By� bardzo zaj�ty.
Jej oczy znowu zrobi�y si� wilgotne, wi�c Morse postanowi� ostro�niej zada-
wa� pytania. Tak czy owak, trzeba by�o to zrobi�.
� Nie s�dzisz, �e gdy wtedy pojecha� do Londynu, by� ee...
� Nie wiem, po co pojecha�. Nigdy wiele nie m�wi� o pracy. Zawsze powta-
rza�, �e wystarczy, je�li si� tym zajmuje w biurze. W domu chcia� mie� spok�j.
� Przejmowa� si� prac�? � zapyta� Morse �ciszonym g�osem.
� O, tak. Mia� taki charakter, biedaczek. Zawsze si� wszystkim martwi�,
a szczeg�lnie...
� Szczeg�lnie?
� Nie, nic takiego.
� Ostatnio przejmowa� si� bardziej?
Skin�a g�ow�.
� Chyba wiem, co go niepokoi�o. Dziewczyna o nazwisku Taylor.
� Dlaczego tak s�dzisz?
� S�ysza�am rozmow� telefoniczn� z dyrektorem szko�y � wyzna�a nie�mia-
�o, jakby wtr�ca�a si� w nie swoje sprawy.
� Kiedy?
� Jakie� dwa, trzy tygodnie temu.
� S� wakacje!
� Pojecha� do domu dyrektora.
Morse zacz�� si� zastanawia�, czego jeszcze m�g�by si� dowiedzie� od wdowy
po inspektorze.
� Mia� wtedy wolny dzie�?
Skin�a g�ow� i spojrza�a na Morse'a.
� Bardzo si� t� spraw� interesujesz.
Morse westchn��.
� Powinienem by� ci od razu powiedzie�. Przejmuj� spraw� dziewczyny Tay-
lor�w.
� Wi�c Richard co� odkry�? � zapyta�a niemal wystraszonym g�osem.
� Tego nie wiem � odpowiedzia� Morse.
� L.. I dlatego przyjecha�e�?
Morse nie odpowiedzia�. Eileen Ainley wsta�a z krzes�a i szybkim krokiem
podesz�a do biurka przy oknie.
� Wi�kszo�� jego rzeczy przepad�a, ale to mo�esz wzi��. Mia� to w samo-
chodzie. � Wr�czy�a Morse'owi czarny, do�� du�y, biurowy pami�tnik Lettsa.
� A to jest list do ksi�gowej na stacji. Gdyby� m�g� go zabra�...
� Oczywi�cie. � Morse by� dotkni�ty, bardzo dotkni�ty. Cz�sto czul si� wy-
korzystywany.
Eileen wysz�a z pokoju po kopert�, a Morse szybko otworzy� pami�tnik i zo-
baczy� dat�: �Poniedzia�ek, l wrze�nia". Poni�ej znajdowa�a si� tylko jedna,
kr�t-
ka notatka, napisana kszta�tnymi, ma�ymi literkami: �42 Southampton Terrace".
Krew uderzy�a mu do g�owy. Czu�, �e nie musi sprawdza� oznaczenia kodowego
42 Southampton Terrace. Naturalnie, upewni si�, gdy tylko wr�ci do domu, ale
ju� teraz wiedzia�, �e b�dzie to EC4.
Za pi�tna�cie jedenasta tego samego dnia by� z powrotem w swojej kawalerce
w p�nocnym Oxfordzie. Przewr�ci� do g�ry nogami ca�y dom, zanim znalaz� plan
Londynu, ukryty za �Dzie�ami zebranymi" Swinbume'a oraz �Wyj�tkami z wik-
toria�skiej pornografii" (b�dzie musia� umie�ci� t� ksi��k� w mniej widocznym
miejscu). Niecierpliwie przewertowa� alfabetyczny spis ulic i znalaz� Southamp-
ton Terrace. Okaza�a si� jedn� z wielu ulic odchodz�cych od Upper Richmond
Road, na po�udnie od rzeki, za Putney Bridge. Oznaczona by�a symbolem SW12.
Morse doszed� do wniosku, �e zrobi� wystarczaj�co du�o jak na ten dzie�.
Od�o�y� map� i pami�tnik na p�k�, zaparzy� fili�ank� mocnej kawy i wybra�
z cennego zbioru p�yt Wagnera koncert �Walkirie", zarejestrowany dla wytw�rni
Solti.
Tym razem rozkoszy nie zm�ci� �aden oty�y osobnik, niewiasta z cienkimi
wargami, zachryp�y tenor ani spocony sopran. Siegmund i Sieglinde wy�piewy-
wali swe dusze w ekstazie wzajemnego rozpoznania. Kawa pozosta�a nietkni�ta
i stopniowo styg�a coraz bardziej.
Lecz zanim pierwsza strona p�yty dobieg�a ko�ca, w niestrudzonym umy�le
Morse'a zacz�� kie�kowa� dziwny pomys�. To proste, dlaczego Ainley przyjecha�
do Londynu, dlaczego w dzie� wolny od zaj�� by� taki zapracowany i niekomu-
nikatywny. Morse m�g�by si� za�o�y�, �e si� nie myli. Dlaczego wcze�niej nie
przysz�o mu to do g�owy? 42 Southampton Terrace. No, no, kto by pomy�la�?
Stary Ainley mia� inn� kobiet�.
Rozdzia� 4
O ile mi wiadomo, poza ledwie dostrzegalnym
stosunkiem nast�pstwa, nie ��czy�o ich nic.
(Peter Champkin)
W poniedzia�ek, po rozmowie Morse'a ze Strangem, w r�nych cz�ciach kra-
ju cztery pozornie nie zwi�zane ze sob� osoby za�atwia�y w�asne sprawy. Nie by�o
w tym nic niezwyk�ego � niekt�rym czas mija� a� do nieprzyzwoito�ci zwyczaj-
nie. Ka�da z tych os�b w r�nym stopniu zna�a pozosta�e, cho� niekt�re nie by�y
warte bli�szej znajomo�ci. Ogniwem ��cz�cym wszystkich by�o �ledztwo, kt�re
w ci�gu najbli�szych tygodni wtargnie w ich �ycie. Ka�da z tych os�b zna�a, tak-
�e w nier�wnym stopniu, zaginion� dziewczyn� o nazwisku Yalerie Taylor.
Pan Baines od trzech lat, to znaczy od za�o�enia szko�y, by� zast�pc� dyrektora
w Liceum Og�lnokszta�c�cym im. Rogera Bacona. Przedtem tak�e by� zast�pc�
dyrektora w tym samym budynku, ale wtedy mie�ci�a si� tu inna szko�a, w��czona
obecnie do tr�jstopniowego systemu edukacji. Komitet do Spraw Nauki i Wycho-
wania w Oxfordshire w swej m�dro�ci lub g�upocie (Baines nie by� pewny) opra-
cowa� ten system, by rozwi�za� problem, przed kt�rym stan�a o�wiata w og�le,
a m�odzie� z Kidlington w szczeg�lno�ci.
Nast�pnego dnia, we wtorek 16 wrze�nia, dzieci powr�c� do szko�y po waka-
cjach. W przeciwie�stwie do swoich koleg�w, kt�rzy porozje�d�ali si� po konty-
nentalnych kurortach, pan Baines wi�kszo�� teoretycznie wolnego czasu po�wi�-
ci� nadzwyczaj absorbuj�cej czynno�ci � uk�ada� plan zaj��. Tego typu zadania
tradycyjnie spadaj� na barki wicedyrektor�w i w przesz�o�ci Baines nie mia� nic
przeciwko temu. Znajdowa� nawet swego rodzaju intelektualne wyzwanie w two-
rzeniu niezliczonej ilo�ci kombinacji i dopasowywaniu programu do mo�liwo�ci
i zdolno�ci rady pedagogicznej. Dawa�o mu to pewn� namiastk� w�adzy, cho�
sprawowanie jej nigdy nie by�o jego celem.
Mia� pi��dziesi�t pi�� lat, by� kawalerem, z zawodu matematykiem. Od wielu
lat ubiega� si� o stanowisko dyrektora, dwa razy nawet by� powa�nie brany pod
uwag�. Ostatnie podanie z�o�y� trzy i p� roku temu. Ubiega� si� wtedy o obj�cie
szko�y, w kt�rej teraz pracowa�, i s�dzi�, �e ma du�e szans�. Ale nawet w�wczas
gdzie� w g��bi duszy czu�, �e si� nie uda. Nie chodzi o to, �e zrobi� na nim
wra-
�enie Phillipson, kt�rego wybrano. W ka�dym razie nie wtedy. A swoj� drog�,
szczeg�lny cz�owiek z tego Phillipsona: m�ody, trzydzie�ci trzy lata, pe�en
energii
i nowych pomys��w. Najch�tniej zmieni�by wszystko, jakby nowe znaczy�o te�:
lepsze. Przez ostatni rok Baines nauczy� si� szanowa� Phillipsona bardziej ni�
poprzednio. Szczeg�lnie, gdy wysz�a na jaw s�ynna sprawa z wo�nym.
By�o po�udnie. Baines siedzia� w ma�ym pokoju, w kt�rym zwykle pracowa�
z sekretark� dyrektora � mi��, starsz� pani�, kt�ra, podobnie jak on, pracowa�a
przedtem w starej szkole.
Wprowadza� w�a�nie ostatnie poprawki do rozk�adu dy�ur�w w szkolnej sto-
��wce. Ka�dy nauczyciel zosta� uwzgl�dniony, oczywi�cie z wyj�tkiem dyrektora.
No i jego samego.
Przeszed� na drugi koniec zagraconego pokoju, trzymaj�c zapisan� r�cznie
kartk�.
� Przepiszesz mi to w trzech egzemplarzach?
� Ju� si� robi � powiedzia�a dobrotliwie pani Webb, podnosz�c ze sto�u inn�
zaklejon� kopert�, kt�r� odwr�ci�a na drug� stron�, spojrza�a na adres i
rozci�a
no�em do papieru.
� Nie zrobi�aby� ma�ej kawki? � zapyta� Baines.
� A twoja lista dy�ur�w?
� OK. Ja zaparz�.
� Nie. � Wsta�a z miejsca, wzi�a czajnik i przesz�a do �azienki. Baines
spojrza� ponuro na stert� list�w, le��c� na biurku sekretarki. Jak zwykle � ro-
dzice, robotnicy budowlani, zebrania, ubezpieczenia, egzaminy. Zaj��by si� tym
wszystkim, gdyby...
Grzeba� w rozrzuconych bez�adnie listach i nagle w jego bystrych oczach po-
jawi� si� b�ysk zainteresowania. List by� odwr�cony, a jego nadawc� by�: �Poste-
runek Policji przy Thames Yalley". Obejrza� drug� stron�. List by� zaadresowany
do dyrektora, a w g�rnym rogu widnia� czerwono-czarny nadruk �Polecony".
� Patrzcie go! Przegl�da moj� korespondencj�! � Pani Webb zatkn�a gwiz-
dek na czajnik i z udan� irytacj� odebra�a Bainesowi kopert�.
� Co ty na to? � zapyta�.
Pani Webb przyjrza�a si� listowi.
� To nie nasza sprawa.
� Mo�e robi� machlojki podatkowe?
� Daj spok�j.
� Otworzymy?
� Nie � stwierdzi�a stanowczo pani Webb.
Baines usiad� przy biurku i zacz�� uk�ada� plan zaj�� starszych klas, kt�re po-
maga�y utrzyma� porz�dek w szkole. W tym semestrze Phillipson b�dzie musia�
wyznaczy� do tego sze�ciu uczni�w, a �ci�lej m�wi�c, b�dzie musia� poprosi�
Bainesa o sporz�dzenie odpowiedniej listy. Czasami szefa da�o si� znie��.
Kilka minut po jedenastej do pokoju wpad� sam Phillipson.
� Dzie� dobry, Baines, dzie� dobry, pani Webbs. � By� w dobrym humorze,
chyba zapomnia�, i� jutro zaczynaj� si� lekcje.
� Dzie� dobry, dyrektorze. � Baines zawsze zwraca� si� do Phillipsona per
�dyrektorze", inni tytu�owali go �sir". Niewielka r�nica, ale zawsze co�.
Phillipson odwr�ci� si� i wchodz�c do swego gabinetu, zatrzyma� si� przy
biurku sekretarki.
� Jest co� wa�nego, pani Webb?
� Nie wiem, sir. Przysz�o co� takiego. � Wr�czy�a mu list polecony. Phillip-
son z zaaferowan� min� wszed� do gabinetu i zamkn�� za sob� drzwi.
* * *
W nowo ustanowionym hrabstwie Gwynedd, w ma�ym domku szeregowym
na przedmie�ciach Caernarfon mieszka� inny nauczyciel, �wiadomy, �e nazajutrz
zaczynaj� si� lekcje.
Poprzedniego dnia zako�czy� parodi� wczas�w w Szkocji � deszcz, przebite
opony, zgubiona ksi��eczka oszcz�dno�ciowa � no i mn�stwo rzeczy do zrobie-
nia po powrocie. Trawnik, kt�ry na skutek obfitych opad�w rozr�s� si� do zatrwa-
�aj�cych rozmiar�w, wymaga� natychmiastowego przyci�cia. A gdy si� jeszcze
oka�e, �e kabel elektrycznej kosiarki jest uszkodzony, nie pozostanie nic
innego,
jak w ponurym nastroju usi��� na progu domu z ma�ym �rubokr�tem w r�ku.
Tak te� zrobi� David Acum, nauczyciel francuskiego, zatrudniony dawniej
w Liceum Og�lnokszta�c�cym im. Rogera Bacona, od dw�ch lat pracuj�cy
w Miejskiej Szkole w Caernarfon.
Nie mog�c znale�� uszkodzenia ani w instalacji elektrycznej, ani w samym
kablu, Acum, kt�ry z rzadka postrzega� �wiat w r�owych barwach, wszed� z po-
wrotem do domu. Cisza, ani �ladu �ycia. U podn�a schod�w rykn��:
� Nie powinna� ju� dawno wyle�� z tego cholernego wyra?!
Poszed� do kuchni i zachmurzony usiad� przy stole; p� godziny wcze�niej
zrobi� sobie �niadanie, a p�niej zani�s� przyk�adnie na g�r� fili�ank� herbaty
z grzank�. Bez skutku pod�uba� jeszcze troch� przy nieszcz�snej wtyczce.
Kilka minut p�niej zesz�a jego �ona, roznegli�owana, w kapciach.
� Co ci jest?
� O, Chryste! Nie widzisz? Musia�a� to rozwali� przy ostatnim sprz�taniu �
a kiedy to by�o!
Zignorowa�a obelg� i wzi�a kabel do r�ki. Obserwowa�, jak odgarnia r�k�
jasne w�osy z twarzy, zr�cznie rozkr�ca i bada wzrokiem wtyczk�. �adnych par�
lat m�odsza od niego, wci�� wydawa�a mu si� poci�gaj�ca. Jeszcze raz zastanowi�
si�, co cz�sto czyni�, czy �eni�c si� podj�� w�a�ciw� decyzj� � i odpowiedzia�
sobie twierdz�co.
Usterka zosta�a wykryta i naprawiona, a David poczu� si� lepiej.
� Mo�e kawusi, kochanie? � zapyta�a s�odkim g�osem.
� Nie teraz. Najpierw troch� popracuj�.
Spojrza� na bujny trawnik i zakl�� pod nosem, kiedy zobaczy� na szybach po-
d�u�ne smugi deszczu.
* * *
Z bocznych drzwi na parterze wynurzy�a si� niechlujnie ubrana kobieta
w �rednim wieku, jeszcze w papilotach. Jej lokator schodzi� po schodach, nie-
zdarnie szuraj�c pantoflami.
� Musz� z tob� pom�wi�.
� Nie teraz, kochanie. Nie teraz. Sp�ni� si�.
� Je�eli nie zaczekasz, mo�esz nie wraca�. Ca�a ulica dowie si� prawdy.
� Zaraz, zaraz, kochanie. � Podszed� do niej, przekrzywi� g�ow� i po�o�y�
d�onie na ramionach kobiety. � O co chodzi? Nigdy bym ci� nie skrzywdzi�.
� U�miechn�� si� �agodnie z wyrazem szczero�ci w ciemnych oczach. Lecz ona
zna�a go doskonale.
� Masz jak�� bab� w pokoju.
� Nie urz�dzaj scen.
Dla odmiany sta� si� odpychaj�cy. Zat�skni�a do minionych dni.
� Wyrzu� j� i niech si� tu nie pokazuje. To ostatnia kobieta, jaka tu by�a. �
Odepchn�a jego r�ce.
� Odejdzie st�d, odejdzie � nie martw si�. To tylko nieszcz�liwe dziecko.
Nie mia�a gdzie spa� � wiesz, jak to jest.
� W tej chwili!
� Co to znaczy?
� Natychmiast!
� Zwariowa�a�? I tak jestem sp�niony, a je�li nie b�d� uwa�a�, strac� prac�.
B�d� rozs�dna.
� Wolisz straci� mieszkanie i wszystko, co masz? Wybieraj!
M�ody cz�owiek wyj�� z portfela dwudziestopi�ciofuntowy banknot.
� Mam nadziej�, �e starczy ci na dzie� lub dwa, stara dziwko. Kobieta wzi�a
pieni�dze, lecz nadal pilnie go obserwowa�a.
� Musisz z tym zrobi� porz�dek.
� Tak, tak.
� Jak d�ugo tu jest?
� Dzie� lub dwa.
� Prawie dwa tygodnie, ty �garzu!
M�ody cz�owiek zatrzasn�� za sob� drzwi i wybieg� na ulic�. Skr�ci� w prawo
w Upper Richmond Road.
* * *
Nawet wed�ug w�asnych, niezbyt wyg�rowanych ambicji George Taylor nie
nale�a� do ludzi, kt�rym si� poszcz�ci�o. Pi�� lat temu niewykwalifikowany ro-
botnik przeszed� na zasi�ek po modernizacji huty stali w Cowley. Potem nieca�y
rok obs�ugiwa� buldo�er na budowie M40, przez nast�pny rok ima� si� r�nych
przypadkowych zaj��, pij�c zbyt wiele i graj�c nami�tnie w karty. P�niej okrop-
ny raban i obecna praca. Ka�dego ranka o si�dmej pi�tna�cie odje�d�a� zielonym,
przerdzewia�ym morrisem z domu gminnego w Kidlington do Oxfordu. Droga
wiod�a przez Aristotle Lane na Walton Street, a dalej prowadzi�a betonowym trak-
tem przez otwarte pola, pomi�dzy kana�em a torami kolejowymi obok wysypiska
�mieci. Pokonywa� t� tras� dzie� w dzie� od trzech lat, tak�e w�wczas, gdy znik-
n�a Yalerie. Kanapki na drugie �niadanie oraz kombinezon roboczy le�a�y obok
na fotelu.
W pracy otacza� pana Taylora fetor zgnilizny, obierzyny ziemniak�w, stare
materace, stosy zwyk�ych nieczysto�ci, szczury i stada mew, kt�re bra�y si� nie
wiadomo sk�d. Nie przeszkadza�o mu to jednak. Lubi� swoj� prac�.
By� pi�tek, pi�tnasty dzie� miesi�ca. George Taylor siedzia� w drewnianej cha-
cie, kt�ra stanowi�a oaz� czysto�ci na gigantycznym �mietnisku. Wraz ze starym
kumplem, cz�owiekiem o twarzy pokrytej bruzdami, mi�dzy kt�rymi kry�y si�
drobne ziarenka kurzu, i ziemistej cerze, zajadali pajdy grubo krojonego chle-
ba i popijali je m�tn� herbat�. Podczas gdy kompan pochyla� si� zadumany nad
szpaltami �The Sun", George Taylor siedzia� w milczeniu z kamiennym wyrazem
twarzy. Ten list spowodowa�, �e znowu zacz�� my�le� o Yalerie. Czy mia� racj�,
przekonuj�c �on�, by koniecznie zawiadomi�a policj�? Nie wiedzia�. Nied�ugo
powinni si� zjawi�. Dziwi� si�, �e do tej pory nie przyszli. �ona zn�w b�dzie
si�
denerwowa� � i tak od dw�ch lat by�a jednym k��bkiem nerw�w. Ciekawe, �e ten
list przyszed� zaraz po �mierci inspektora Ainleya. M�dry by� z niego cz�owiek.
Trzy tygodnie przed �mierci� przyjecha� ich zobaczy�. Co prawda nieoficjalnie,
ale zwyk� doprowadza� rzecz do ko�ca. Jak pies my�liwski.
Yalerie... Cz�sto my�la� o Yalerie.
Na zewn�trz zatrzyma� si� z piskiem opon pojazd nale��cy do przedsi�bior-
stwa. George Taylor wyjrza� za drzwi.
� Na g�r�, Jack. B�d� za minut�. � Wskaza� odleg�� ha�d� �mieci, dopi�
reszt� herbaty i przygotowa� si� do popo�udniowej pracy.
Du�a, czerwona ci�ar�wka wjecha�a na szczyt wysypiska. Nieruchomy t�ok
hydrauliczny zat�tni� �yciem i z pochylonego brzucha maszyny �mieci wysypa�y
si� wprost na cuchn�c� mas�.
* * *
Dla Morse'a ten�e sam poniedzia�ek by� pierwszym dniem kieratu. Przez
ostatni tydzie� w r�nych kinach i klubach nast�pi�a seria zamach�w bombo-
wych, wi�c wszystkie grube ryby, nie wy��czaj�c jego samego, zosta�y wezwane
na piln�, tajn� konferencje. Ca�y personel policyjny postawiono w stan
pogotowia.
Nale�a�o odszuka� i z�o�y� s�u�bowe wizyty wszystkim podejrzanym, pocz�wszy
od irlandzkich republikan�w, a sko�czywszy na mi�dzynarodowych anarchistach.
Okr�gowy komisarz policji ��da� szybkich wynik�w.
W pi�tek rano aresztowano przez zaskoczenie osiem os�b, kt�rym zarzucono
podk�adanie �adunk�w wybuchowych w miejscach publicznych. Wk�ad Morse'a
w pomy�lny fina� kilkudniowej akcji by� znikomy.
Rozdzia� 5
Odesz�a, ale wraz z wiatrem jesieni
Powraca i przez wiele dni nawiedza pami��,
D�ugie godziny sob� mi wype�nia (...)
(T.S. Eliot, �Lafiglia chepiange")
By�a niedziela, 21 wrze�nia. Wyleguj�c si� w ��ku, Morse nie m�g� si� po-
zby� niezno�nego poczucia bezsilno�ci. Mia� tyle roboty! Gdyby tylko by� w sta-
nie zmobilizowa� si�, dalej posz�oby, �atwo.
Ogarn�a go taka niemoc, �e nawet proste zadanie zdawa�o si� stwarza� gi-
gantyczne problemy. Owszem, napisa� list do dyrektora Liceum Og�lnokszta�-
c�cego im. Rogera Bacona, otrzyma� nawet szybk� i obiecuj�c� odpowied� �
ale to wszystko. Nie mia� zamiaru zaczyna� od pocz�tku. W ostatnim tygodniu
wpad� w kierat nudnych, rutynowych zaj�� i prawie zupe�nie zapomnia� poprzed-
ni� teori� na temat dziewczyny Taylor�w. Zacz�� podejrzewa�, �e dalsze �ledztwo
w sprawie zagini�cia Yalerie niewiele odbiegnie od trze�wej i nudnej rutyny, z
ja-
k� mia� do czynieni a na co dzie�. Ale teraz on kierowa� �ledztwem i wszystko
zale�a�o od niego.
Ju� wp� do dziesi�tej. Bola�a go g�owa, wi�c zdecydowa� si� na dzie� absty-
nencji. Przewr�ci� si� na drugi bok, wtuli� g�ow� w poduszk� i stara� si� nie
my�le�
o niczym. Lecz stan s�odkiego nier�bstwa by� nie do przyj�cia. O dziesi�tej
Morse
wsta�, umy� si� i ogoli�, po czym poszed� po porann� gazet�.
By� to zaledwie dwudziestominutowy spacerek, jednak wyszed� mu na zdro-
wie. G�owa ju� nie bola�a, wi�c �wawo sun�� naprz�d, rozwa�aj�c, czy kupi�
�News of the World", czy kupi� �Sunday Times". Co tydzie� toczy� ze sob� tak�
debat�, kt�ra traf. nie oddawa�a zaci�to��, z jak� kulturalna strona jego osobo-
wo�ci zwalcza�a pospolit�, a pospolita kulturaln�. Czasem kupowa� jedn� gazet�,
czasem drug�.
O wp� do dwunastej w��czy� radio na wiadomo�ci sportowe, zag��bi� si�
w fotelu. Na jego por�czy postawi� fili�ank� gor�cy; mocnej kawy. �ycie mia-
�o swoje dobre strony. Wzi�� do r�ki �News of the World" i na dziesi�� minut
pogr��y� si� w �Sensacjach i rewelacjach", kt�re reporterzy gazety zdo�ali jako�
skleci�. By�o kilka pikantnych artyku��w i Morse zacz�� lektur� od opisu kulis
�ycia erotycznego czaruj�cej hollywoodzkiej gwiazdeczki. Po kilku pierwszych
akapitach zm�czy� si� czytaniem. S�abo napisane i nu��ce. Nie ma nic gorszego
ni� pornografia na p� gwizdka: je�eli ju�, to gor�ca, nami�tna � albo �adna.
Ju� nie kupi tego n�dznego brukowca. Wielokrotnie to sobie obiecywa�, a pew-
nie za tydzie� znowu da si� nabra� na te same lubie�ne zdj�cia na ok�adce. Tego
ranka mia� do��. To sukces, �e tylko przelotnym spojrzeniem obdarzy� wyzywa-
j�c� fotografi�, na kt�rej pon�tna gwiazdka filmowa prezentowa�a po�ow� biustu
wartego milion dolar�w.
Stronic� po�wi�con� biznesowi wrzuci� jak zwykle do kosza i wzi�� �Sunday
Times". Skrzywi� si�, przeczytawszy, �e Oxford United zosta� doszcz�tnie pobi-
ty, przeczyta� g��wne artyku�y i wi�kszo�� tekst�w o nowo�ciach rynku wydaw-
niczego, bez powodzenia spr�bowa� rozwi�za� zagadk� bryd�ow� i ostatecznie
przestudiowa� �Listy do redakcji". Renty, emerytury, zanieczyszczenie �rodowi-
ska � same stare tematy, zawiera�y jednak spor� dawk� zdrowego rozs�dku.
Wtedy wpad� mu w oko list, kt�ry sprawi�, �e usiad� sztywno, jakby kij po-
�kn��. Na jego twarzy pojawi�o si� zaciekawienie. 24 sierpnia? Zdaje si�, �e nie
kupi� �Sunday Timesa" w tamtym tygodniu. Ponownie przeczyta� kr�tki list.
�Do wydawcy. Drogi Panie!
Moja �ona i ja chcieliby�my wyrazi� g��bok� wdzi�czno�� waszemu pismu
za wydrukowanie artyku�u �Dziewcz�ta, kt�re uciekaj� z domu" (Dod. ilustr. z 24
sierpnia). Przeczyta�a go nasza c�rka, kt�ra przesz�o rok pozostawa�a poza domem
i po lekturze wr�ci�a do nas kilka dni temu. Dzi�kujemy z ca�ego serca.
Richardsonowie, Kidderminster".
Morse wsta� i przeszed� do sieni. Na pod�odze pod drzwiami wej�ciowymi
le�a�a spora paczka starannie z�o�onych gazet. Raz w miesi�cu zg�aszali si� po
ni�
harcerze. Morse, cho� nigdy nie by� harcerzem, ch�tnie wspiera� t� organizacj�.
Niecierpliwie rozerwa� sznurek i zacz�� szuka�. By� numer z 31 sierpnia, z 14
wrze�nia, ale nie z 24 sierpnia. Pewnie oddal go wcze�niej, psiakrew! Jeszcze
raz
przejrza� wszystkie gazety, ale nie znalaz� potrzebnego numeru. Kto jeszcze m�g�
czyta� to pismo? Pomy�la� o s�siedzie, ale postanowi� oszcz�dzi� sobie trudu.
Mo�e Lewis? Ma�o prawdopodobne, ale warto spr�bowa�. Wykr�ci� numer.
� Lewis? M�wi Morse.
� Ach tak! Dzie� dobry, sir.
� Czytuje pan �Sunday Times"?
� Niestety nie, sir. Czytam tylko �Sunday Mirror". � M�wi� tonem, jakby
oddawanie si� lekturze w niedziel� by�o grzechem.
� Ach, tak.
� M�g�bym dla pana zdoby� jeden egzemplarz, sir.
� Dzisiejszy mam. Potrzebuj� numeru z 24 sierpnia. � Teraz na sier�anta
Lewisa przysz�a kolej powiedzie�: �Ach, tak".
� A� dziw, �e tak inteligentny cz�owiek jak pan, panie Lewis, nie czyta po-
rz�dnych niedzielnych gazet.
� Wystarczy mi �Sunday Mirror". Ma niez�� kronik� sportow�.
� Naprawd�? Niech mi pan dostarczy jeden egzemplarz jutro rano, dobrze?
Lewis o�ywi� si�.
� Oczywi�cie, sir, nie zapomn�.
Morse podzi�kowa� i od�o�y� s�uchawk�. Niewiele brakowa�o, a zapropono-
wa�by Lewisowi wymian� na �News of the World". Na szcz�cie w por� ugryz�
si� w j�zyk. Uwa�a�, �e nie nale�y okazywa� podw�adnym w�a