4788
Szczegóły |
Tytuł |
4788 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4788 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4788 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4788 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Igor Cyprjak
Katedra
Kobieta zatoczy�a si�, uderzy�a plecami o �cian� i osun�a
na drewnian� pod�og�. Z nadgryzionych warg pop�yn�a krew.
Goris Berga spojrza� na �on� i krzykn��:
- Nie pr�buj mnie zatrzyma�, kobieto! Tak by� musi!
Pochyli� si� nad ko�ysk�, owin�� dziecko derk� i wzi�� je
w ramiona.
Niemowl� p�aka�o. Uparcie i jednostajnie. Berga z trudem
odzyskiwa� r�wnowag�, gdy potykaj�c si� i przyciskaj�c
dziecko do piersi, pochylony jak z�odziej, przemyka�
zab�ocon� uliczk�. By� blisko. Poczu� si� pewniej.
Min�� wbite w ziemi� paliki i skierowa� si� na �rodek
placu. Tam przystan��, ukl�kn�� i od�o�y� dziecko. Dr��cymi
palcami rozgrzebywa� wilgotn� ziemi�. Nagle znieruchomia�.
Ba� si�. Ona tu by�a. Czu�, �e by�a przy nim. Ros�a wok�
majestatycznym ci�arem wielkich �cian. S�ysza� dzwony,
skryte pod dachami wie�. Jej serce bi�o wraz jego sercem.
L�k przerodzi� si� w rado��.
- Ty� moja krew i cia�o.
Berga powoli opu�ci� niemowl� do w�skiego do�u.
Srebrzyste klingi przywar�y do siebie i wyszeptawszy kilka
s��w iskrz�cej nienawi�ci, odskoczy�y. Zawis�y na chwil� w
powietrzu, po czym zn�w podj�y nerwowy taniec.
Jares opu�ci� bro� i podni�s� r�k�.
- Wystarczy, fechmistrzu - wydysza�. - To by�o dobre.
Przyjd� jutro.
- Wedle twojej woli, panie - odpar� szermierz, schyli�
si� po kaftan i odszed�.
Jares rzuci� miecz na drewniany st�, jedyny mebel w
rozleg�ej sali. Podszed� do okna, otworzy� je szeroko i
odetchn�� ciep�ym, wiosennym powietrzem. Si�gn�� po stoj�c�
na parapecie butelk� wina, posmakowa� trunku i splun�� przed
siebie. Wino by�o kwa�ne. Kogo za to ukara�? Nikt konkretny
nie przychodzi� mu na my�l. Gdyby mia� cesarskie piwnice,
gdyby by� Cesarzem...
Za �cian�, na drugim ko�cu miasta, ludzie pracowali jak
mr�wki pod okiem budowniczego Gorisa Bergi. Pracowali, by
z�o�y� ho�d Bogu. By stworzy� pomost mi�dzy sob� a Panem.
Tylko ksi��� Jares i jego kuzyn wiedzieli, �e ma to by�
tak�e droga do cesarskiego diademu. Ryzykowna droga.
Jares Moriny u�wiadomi� sobie, i� nie pami�ta czasu, gdy
imi� Cesarza kojarzy�o mu si� z czym� poza nienawi�ci� i
ha�b�. Od chwili, kiedy stary Moriny zgin�� w latach
Wielkiego Buntu pod kopytami cesarskiej konnicy, a miasto
Dorik sta�o si� cz�ci� molocha, Jares Moriny poprzysi�g�
zemst�. W imi� ojca i w imi� honoru.
Najpierw z�ama� prawo, kt�re zakazywa�o posiadania
wi�kszej liczby �o�nierzy ni� tysi�c. Tak powsta�a Gwardia.
Potem pr�bowa� uk�ada� si� z innymi w�adcami, ale s�siedzi
byli zbyt g�upi i tch�rzliwi, by my�le� o spisku.
Pozostawa�o dzia�a� samemu. Poza tym Stolica by�a daleko, a
cesarscy urz�dnicy nie przejawiali ochoty do m�cz�cych
podr�y.
- Gdzie� jest ten Sarin! - westchn�� ksi���, przeklinaj�c
kuzyna w duchu.
Doskonale pami�ta� zaskoczenie i niedowierzanie Sarina,
gdy powiedzia� mu o Katedrze.
- S�dzisz, �e podo�amy? - zapyta� tamten. - Nie sta� nas
na to.
- Musimy! To jedyna droga!
- Wszystko to bardzo przewrotne. A Cesarz?
- Nie mo�e si� dowiedzie� zbyt wcze�nie.
- Chcesz zbudowa� najwi�ksz� �wi�tyni� w ca�ym
Cesarstwie, centrum wiary, do kt�rego b�d� zewsz�d przybywa�
t�umy i my�lisz, �e on si� nie dowie?!
Jares roze�mia� si�.
- Dowie si�, dowie, lecz po fakcie! Je�li spr�buje
uczyni� cokolwiek przeciw nam, to wi�kszo�� stanie po naszej
stronie. A zw�aszcza Ko�ci�!
G�os gwardzisty wyrwa� go z zamy�lenia. Odziany w zielon�
opo�cz� i uzbrojony w miecz oraz kr�tk� pik� �o�nierz m�wi�:
- Wasza mi�o��, przyby� kuzyn waszej mi�o�ci...
Zza jego plec�w wy�oni� si� Sarin. D�ugie, czarne w�osy
okala�y poszarza�� ze zm�czenia twarz. Ciemny p�aszcz
podr�ny zwisa� na nim niedbale.
- Wina! - wychrypia�.
Jares podbieg� i chwyci� kuzyna za ramiona.
- Dostaniesz wszystko, ale m�w, cz�owieku!
- Jest dobrze, przywiod�em ich. Po cichu.
- Nie s�ysza�e�, durniu?! - wrzasn�� ksi���. - Przynie�
wina, �o�nierzu! Du�o wina!
Kaplica zamkowa by�a ch�odna niczym grobowiec i r�wnie
ciemna. Tylko kilka �wiec rozja�nia�o mrok.
Jares zbli�y� si� do kl�cz�cej przed o�tarzem postaci i
ukl�kn�� obok.
Dorano podni�s� oczy.
- Witaj, ksi���.
- Witaj, ojcze - odpar� Jares i pochyli� g�ow�. - Niech
chwa�a b�dzie Panu.
- Na Wieczno��.
- Wiele my�la�em, ojcze - zacz�� powoli Moriny - o losach
ksi�stwa.
Sekretarz biskupa milcza�.
- Jak uk�adaj� si� twoje stosunki z Arcybiskupem, ojcze?
- Jestem w nie�asce - duchowny u�miechn�� si�. - Mo�na
si� tego domy�li� po miejscu, w kt�rym jestem i po roli,
jak� tu pe�ni�.
- Min�o wiele lat - powiedzia� Jares. - Ju� dawno
powiniene� otrzyma� biskupstwo. Jeste� jego krewnym, ojcze.
To zobowi�zuje.
- Dalekim krewnym, a on ma dobr� pami�� - Dorano
westchn�� ze smutkiem.
- Nasz biskup jest ju� stary - zasugerowa� Moriny.
- Do czego zmierzasz, ksi���?
Jares wydoby� z kieszeni list i poda� sekretarzowi.
- Znasz zapewne jego tre��, ojcze?
- Owszem. Biskup mi go dyktowa� - przyzna� duchowny. -
Nie pytam, jakim sposobem znalaz� si� w twoich r�kach, a nie
Arcybiskupa. Pytam: dlaczego?
- Nasz biskup wiele m�wi i czyni niepotrzebne spekulacje.
- To chwalebne budowa� �wi�tyni� - Dorano u�miechn�� si�
przebiegle.
- Tym bardziej absurdalne s� jego insynuacje.
- A czy si� myli? Nie ty jeden my�lisz w tym mie�cie,
ksi���.
Dorano nie przestawa� si� u�miecha�. Jares nie
odpowiada�, przez chwil� sprawia� wra�enie pogr��onego w
modlitwie.
- Gdyby biskup zmar� w �o�u z kobiet�... - rzek�
wreszcie.
Duchowny uni�s� si� fa�szywym oburzeniem.
- Ksi���!
- ... A ty, ojcze, przekaza�by� ow� smutn� wiadomo��
Arcybiskupowi, to jestem pewien, �e by�by wdzi�czny za
zachowanie dyskrecji. Idzie tu przecie� o zachowanie twarzy
przed papie�em.
- Chcesz powiedzie�, �e pami�� mo�e by� s�absza ni�
wdzi�czno��? - spyta� niepewnie Dorano.
- Dok�adnie.
- By�by to zbieg okoliczno�ci, gdyby Pan powo�a� w
najbli�szej przysz�o�ci naszego biskupa do siebie.
- Zbieg okoliczno�ci- przytakn�� ksi���.
Zamilkli. Duchowny podni�s� si� i rzek� w zamy�leniu:
- Biskup Dorano. Podoba mi si� d�wi�k tych s��w.
Konie sz�y powoli, grz�zn�c kopytami w b�ocie. Jaresowi
zbiera�o si� na md�o�ci. Jechali przez najpodlejsz�
dzielnic� Dorik, pe�n� ma�ych, krzywych dom�w i brudnych,
schorowanych ludzi.
- Bo�e, co za smr�d! - j�kn�� do Sarina. - Trzeba to
zlikwidowa�, wyburzy�!
- A co z lud�mi?
- Niech si� wynosz�! Nie mog� pozwoli�, by obok Katedry
gni�o �mietnisko!
Sarin popatrzy� na �ebrak�w, siedz�cych we w�asnych
odchodach, na wychudzone dzieci, na stosy odpadk�w.
- Niech si� wynosz� - przytakn�� cicho.
Otoczeni gwardzistami dotarli do placu budowy i zsiedli z
koni.
Rottilen i pozostali trzej budowniczowie ze Stolicy,
kt�rych przywi�z� Sarin, ju� tam byli. St�pali ostro�nie w
labiryncie kamiennych fundament�w, staraj�c si� nie
pobrudzi� kosztownych ubra�. Przygl�dali si� murarzom,
opukiwali ceg�y, dostarczone z podmiejskich cegielni,
zagl�dali do kadzi z zapraw�. Pok�onili si� ksi�ciu i
kontynuowali obch�d.
W�r�d podda�czo pochylonych robotnik�w Jares dostrzeg�
Gorisa Berg� i przywo�a� go ruchem d�oni. Ten odgarn��
pozlepiane potem w�osy i ruszy� w kierunku swojego w�adcy.
Kaftan budowniczego by� brudny i postrz�piony, a oczy dzikie
i chore.
- �le wygl�dasz, Berga.
- Ci�ko pracujemy, panie.
- Widz�, widz� - Jares pokiwa� g�ow�. - Mo�e nazbyt
ci�ko?
- Nie pojmuj�, panie - w g�osie Bergi zad�wi�cza�a nuta
podejrzliwo�ci. - I kim s� ci ludzie, co w�sz� na mojej
budowie? Wygl�daj� jak kuk�y.
- No, Berga! - zawo�a� ksi���. - W�a�nie o nich chcia�em
m�wi�. To budowniczowie z po�udnia.
Goris Berga milcza�, spogl�daj�c na Rottilena i jego
towarzyszy.
- Na co mi tacy pomocnicy?
- Oni przejmuj� prace, Berga. Masz im przekaza� plany,
kt�re� sporz�dzi�. Powiedz te� murarzom, by ich s�uchali
i... zajmij si� rodzin�.
Jares wskaza� �on� budowniczego, siedz�c� na starej belce.
- Panie, jak�e to? - wykrztusi� Berga.
Moriny poczu� od�r bij�cy od rozm�wcy i cofn�� si�.
Czosnek, pot i stare piwo. Obrzydliwe!
- Ale�... te plany, panie, m�j ojciec i ja..., to moje
�ycie - j�ka� si� Berga. - Tak by� nie mo�e!
- Nie mam zamiaru traci� z tob� czasu. To moja wola! -
ksi��� podni�s� g�os.
Ruszy� w stron� swojego konia.
- Tam moja krew i cia�o! - bredzi� budowniczy. - Tak by�
nie mo�e! Nie pozwol�, psie!
Jares odwr�ci� si� gwa�townie. W ostatniej chwili.
Uzbrojona w d�ugi n� r�ka Bergi pomkn�a przed siebie.
Ksi��� pr�bowa� uskoczy�, ale ostrze dosi�g�o jego uda. B�l
sprawi�, �e pociemnia�o mu w oczach. Z boku b�ysn�� miecz
Sarina. Berga j�kn�� i powali� si� na Jaresa. Moriny zacz��
si� dusi�. Na twarzy mia� krew. Kto� wyci�gn�� go spod
trupa.
- Do mnie, ludzie! Medyka! �ywo!
Jares rozpozna� g�os Sarina i zamkn�� oczy.
Kobiety wysz�y. Ksi��� zosta� sam. Usiad� na ��ku i
przetar� usta wierzchem d�oni.
- Wyko�cz� mnie - westchn�� ci�ko, schylaj�c si� po
lask� le��c� na pod�odze. Potem podni�s� si� i poku�tyka� w
stron� drzwi. Min�� wypr�onego gwardzist� i rozejrza� si�
po szerokim korytarzu, zdobionym kolorowymi gobelinami.
Szczerze ich nie cierpia�. Przez ma�e, barwione szybki
wychodz�ce na podw�rze widzia� konie, �o�nierzy, kilku
mo�nych, roze�miane damy. Nuda!
Chmury na niebie zapowiada�y ostatni�, letni� burz�.
- C� to, kuzynie? Spacer?
Jares odwr�ci� si�. Twarz zbli�aj�cego si� Sarina
przybra�a wyraz nieszczerej troski.
- Nie powiniene� si� przem�cza�. Umrzesz i kto da mi
ksi�stwo? Medyk m�wi�, �e...
- Niech diabli porw� medyk�w! - zawo�a� ksi���.
Sarin roze�mia� si�.
- Lepiej m�w, co z budow�. Jestem zdany na wasze relacje
- rzek� Moriny. - Czy ten staruch Rottilen zamierza si� tu
pojawi�?
- Z pewno�ci�. Skoro zn�w ruszy�y prace...
Jares zmru�y� oczy.
- Co to znaczy "zn�w ruszy�y"?
- Nic wielkiego - wzruszy� ramionami Sarin. - K�opoty z
zapraw�... nie znam si� na tym.
- I dopiero teraz mi o tym m�wisz?! - ksi��� podni�s�
lask� i wycelowa� j� w pier� kuzyna.
Sarin cofn�� si�, wpatruj�c z niepokojem w �elazne okucie
na ko�cu laski.
- To nic wielkiego! Nie by�o potrzeby ci� denerwowa�!
- Chc� wiedzie� o wszystkim! - wysycza� Jares. - Ka�dy
rozdeptany karaluch, ka�de ptasie g�wno...! Mam o tym
wiedzie�!
- Uspok�j si�, na Boga!
Ksi��� opu�ci� lask� i ruszy� w stron� komnaty.
- Masz przywie�� Rottilena! Chc� wiedzie� o wszystkim -
powt�rzy� ciszej.
Rottilen bardzo si� stara�, by przekona� ksi�cia o swojej
niewinno�ci. M�wi� o nieuczciwo�ci murarzy, kt�rzy
niesumiennie wykonali zapraw�, o trudnych warunkach i
w�asnej, ci�kiej pracy. Jego palce splata�y si� nerwowo, a
ma�e oczka uwa�nie obserwowa�y twarz Jaresa.
- M�wisz, �e przed po�udniem zaprawa zn�w zacz�a
trzyma�?
- Tak, panie.
- Zatem co� si� musia�o sta�! - Jares uderzy� pi�ci� w
por�cz drewnianego tronu zdobionego �bami rogatych maszkar.
- Nic, wasza wysoko�� - zapewni� budowniczy.
Stoj�cy przy drzwiach Sarin odezwa� si� nagle:
- Widzia�em tam �on� Bergi. Chodzi wci�� mi�dzy
murarzami, bredzi, p�acze.
- Czary?
- Bez w�tpienia jest szalona, ale to nie wied�ma.
- Sk�d pewno��?
Sarin podrapa� si� w policzek i wzruszy� ramionami.
- Nie wiem, ale to nie to.
- To co, u diab�a?!
Sarin podszed� bli�ej.
- Dzi� zgin�li dwaj murarze - powiedzia� ostro�nie.
Jares spojrza� na Rottilena. Budowniczy przygl�da� si�
posadzce.
- M�w - poleci� ksi���.
- Sprzeczali si�, pobili i obaj spadli z rusztowania.
Zapad�a cisza.
- To ma mie� jaki� zwi�zek?
- Nie wiem.
Ksi��� wodzi� palcami po g�adkiej powierzchni laski.
- Mo�ecie odej��.
Berga, murarz. Zamkn�� oczy. Berga, murarze.
Sarin poci�gn�� mocno za cugle i ko� zwolni�, przechodz�c z
k�usu w st�pa.
Zmarzni�ty gwardzista zatrzyma� go, ale widz�c, z kim ma
do czynienia, sk�oni� si� i zwolni� przej�cie. Sarin
zeskoczy� z siod�a przy pierwszych ogniskach, a �o�nierze
zaj�li si� jego wierzchowcem. Poprawi� p�aszcz i ruszy� w
stron� Katedry. Mija� drewniane rusztowanie i stosy r�wno
pouk�adanych cegie�.
Jares sta� na rusztowaniu kilka metr�w nad ziemi�. Sarin
zadar� g�ow�.
- Witaj! Mo�na wiedzie�, czemu wezwa�e� mnie tu w �rodku
nocy? Straszny zi�b!
- Co m�wi�e�? - spyta� Jares nieprzytomnie.
- �e noc jest zimna - westchn�� Sarin.
Szybko wspi�� si� po drabinie i stan�� na drewnianym
pode�cie. W dole p�on�y �o�nierskie ogniska. Moriny zawo�a�
ku nim, by przyprowadzono wi�nia.
Sarin czu� si� jak widz, kt�rego kuglarze wci�gn�li do
dziwnego przedstawienia.
Trzech gwardzist�w znikn�o poza kr�giem �wiat�a. Po
chwili pojawili si� znowu. Ci�gn�li zwi�zanego cz�owieka w
zarzuconym na g�ow� worku. Gdy podeszli bli�ej, Jares
rozkaza� go zabi�. Jeden z �o�nierzy podni�s� kusz� i
zwolni� ci�ciw�. Wi�zie� osun�� si� na ziemi�.
- Dlaczego?! Kim by� ten cz�owiek? - zawo�a� Sarin.
- We� ceg�� i po�� tak, jakby� budowa� �cian� - poleci�
ksi���, patrz�c w niebo.
Gdy ceg�a zetkn�a si� z pozosta�ymi zespolonymi zapraw�,
Sarin poczu� ciep�o na twardej powierzchni.
- Zabierz j� stamt�d!
Sarin pchn�� ceg��, potem napar� na ni� mocniej. Nawet
nie drgn�a, musia� si� podda�. Oddycha� ci�ko i
rozprostowywa� bol�ce palce.
- Jak to mo�liwe, u czarta?! - zawo�a� patrz�c to na
kuzyna, to na le��cego w dole trupa. - Przecie�... jeszcze
wczoraj nawet zaprawa nie skutkowa�a! Bo�e, jak to mo�liwe?!
Zeszli na d�. Jares szybkim krokiem ruszy� przed siebie.
Sarin z trudem za nim nad��a�.
- Pami�tasz, gdy ostatnim razem stan�y prace? Rottilen
poci� si� ze strachu, a ja go w og�le nie wezwa�em.
Nast�pnego dnia wszystko znowu sz�o dobrze.
- Pami�tam - odpar� Sarin. - W tym jest jaka� logika...
- Tamtej nocy tak�e kaza�em zabi� tu cz�owieka -
powiedzia� cicho Moriny.
- I dzisiaj... Nie! To jakie� szale�stwo!
- Widzia�e�, dotyka�e� - Jares zatrzyma� si�. - Zacz�o
si� od �mierci Bergi.
- Nie! To niemo�liwe!
Sarin zatopi� palce w g�stwinie w�os�w, zakl�� i usiad�
na trawie. Zapominaj�c o zimnie zacz�� rozlu�nia� rzemienie
kaftana.
- To si�a! - ksi��� ukucn�� obok kuzyna i chwyci� go za
rami�. - Ona �yje!
- Kto �yje?! Ta kupa gliny i kamieni?! To jest
najbardziej ob��kana my�l, jak� w �yciu s�ysza�em! To
szale�stwo!
Oczy Jaresa zal�ni�y.
- To prawda! Mo�emy poczeka�, a wszystko si� powt�rzy!
- Mam wierzy� w diab�a? Co to jest: magia, zakl�cia?!
- Ty i ja nigdy nie wierzyli�my w Boga ani diab�a! To co
innego i nie pomog� tu �adne egzorcyzmy - ksi��� roze�mia�
si� szyderczo. - Kto mia�by je odprawi�? Biskup Dorano?
- Nie wiem, nie wiem. Bo�e!
- To jeste�my my! Ty i ja! My�my j� stworzyli!
Sarin milcza�, bezmy�lnie patrz�c przed siebie.
- Boisz si� �mierci? - spyta� Moriny.
Sarin zastanowi� si�.
- Nie, chyba nie. Powinno�ci� �o�nierza jest zabija� i
zgin��, ale to... nie jest zwyczajne.
W oddali s�ycha� by�o przyciszone rozmowy gwardzist�w.
- Je�li to wszystko jest prawd�, co zamierzasz dalej
robi�?
- Dalej? - powt�rzy� Jares. - Budowa�.
Sarin spojrza� na Katedr�. Nie mia� pewno�ci, czy to, co
widzi, jest �cianami budowli, czy igraszkami ciemno�ci z
unosz�c� si� nad ziemi� mg��, kt�ra wstawa�a wraz ze �witem.
- Ilu ludziom trzeba b�dzie poder�n�� gard�a, by uko�czy�
prace? - spyta�. - Ilu zabi� p�niej, by to wszystko nie
rozpad�o si� w proch?
Moriny nie odpowiada�.
- Je�li chcesz budowa� dalej, nie b�d� ju� sta� przy
tobie. Nawet je�li nie ma piek�a.
Ksi��� opar� d�onie na udach i podni�s� si� powoli.
- Zostan� cesarzem. Dzi�ki niej - powiedzia� twardo.
- Wyjad� jutro o �wicie.
Sarin wsta� i ruszy� w stron� ognisk.
Jares wiedzia�, �e nie ma innego wyj�cia. Sarin wiedzia�
du�o. Za du�o.
Byli razem od pocz�tku. Razem uczyli si� walczy�, razem
zdobywali kobiety. Razem wygrywali i przegrywali. A teraz...
Przecie� to zdrada! Po prostu zdrada! Tak! Inaczej tego
nie mo�na nazwa�. Nagle odje�d�a i kto wie, co mo�e zrobi�.
Nie, nie by�o innego wyj�cia.
Ksi��� spojrza� na Lazara. Ma�y, weso�y cz�owieczek z
pooran� bliznami twarz�. Ma�y, wierny szczur.
- M�j kuzyn musi znikn��.
Lazar skin�� g�ow�.
- Dobrze, panie.
- Dyskretnie.
- Rozp�ynie si� w powietrzu, wasza mi�o�� - Lazar
u�miechn�� si�. - Nawet �ladu nie b�dzie!
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze!
Morderca pok�oni� si� i niezdarnie ruszy� w stron�
schod�w, prowadz�cych na dziedziniec.
Ma�y placyk przed Katedr�, na kt�rym umieszczono drewniane
podwy�szenie, �wieci� pustkami. Ludzie nie przychodzli ju�
na egzekucje. Nikt nie chcia� ogl�da� g�owy kolejnego
drobnego z�odziejaszka. Gdyby chodzi�o o szlachetnie
urodzonych spiskowc�w, to kto wie?
Znudzony kat siedzia� na pie�ku i z politowaniem patrzy�
na chudego skaza�ca. Sw�j szeroki miecz opiera� o udo.
Na co mu przysz�o? Byle ciur�, co to zwin�� konia albo i
g�, trzeba �cina�. Co innego szlachetne g�owy! Jak s�ysza�
w szynku, biskup Dorano spiskowa� przeciw ksi�ciu, a teraz
gni� w celi. To by�aby gratka! Taki biskup musi mie�
przyjemny kark. Swoj� drog� masa by�a tych spisk�w, u
czarta! Nie nad��a� z ostrzeniem miecza.
I jeszcze te brednie o Z�ym, co w��czy si� nocami po
ulicach. Wok� Katedry prawie wszystkie cha�upy sta�y puste,
bo niby Z�y wywleka� ludzi i wysysa� ich krew.
Kat by� spokojny. Jego dom sta� na drugim ko�cu miasta, a
poza tym wcale w to ca�e gadanie o Z�ym nie wierzy�. I mia�
jeszcze miecz.
Katedra. Ilekro� kto� o niej wspomina�, ludzie spluwali.
Cho�by kupiec Zaren, co to kiedy� a� pia� z rado�ci, gdy
pomy�la� o p�tnikach, podr�nych i ca�ej tej ha�astrze,
kt�ra b�dzie pielgrzymowa� do �wi�tyni. A teraz? Kl�� j� i
blu�ni�.
Kat podni�s� si� i dobrodusznie poklepa� skaza�ca.
- Takie �ycie - westchn��.
Kapitan Gwardii by� wielkim m�czyzn�. Nawet siedz�c na
bojowym koniu wygl�da�, jakby dosiada� kuca. Spod zielonego
p�aszcza pob�yskiwa�y splecione k�ka stalowej kolczugi. W
jednym r�ku trzyma� srebrzysty szyszak z czarnym pi�rem, w
drugim zaciska� wodze.
- M�dre zwierz� - stwierdzi�, patrz�c na ksi���cego
gniadosza, kt�ry niespokojnie strzyg� uszami. - Przeczuwa
niebezpiecze�stwo.
Jares poklepa� konia po szyi i spyta�:
- Ilu ich?
- Moi ludzie naliczyli trzysta g��w, panie.
- Przekl�ci my�liwi - rozsierdzi� si� Moriny - gadali o
wielkiej sile, o armii! Wyp�oszyli tym p� miasta! Czemu oni
tu id�?
- Nie wiem, wasza mi�o�� - odpar� oficer. - Mo�e szukaj�
�up�w? A mo�e g��d lub zaraza wygna�y ich z w�asnej ziemi?
- Kto szed�by przez te g�ry dla �up�w? - zawo�a� ksi���.
R�wnin�, na kt�rej stali, z jednej strony zamyka�a
szeroka �ciana lasu, z drugiej g�rski masyw. Jedyna droga
prowadzi�a przez prze��cz Ared, pe�n� �mierciono�nych
pu�apek.
My�liwi, kt�rzy polowali na kozice i nied�wiedzie,
pierwsi dostrzegli barbarzy�c�w. Potem tak�e tropiciele
przynie�li wie�ci o przybyszach, okrytych futrami,
uzbrojonych w stal. Nie by�o w�r�d nich kobiet ani dzieci.
Szli pieszo i to bardzo szybko.
- Co m�wisz? - Jares ockn�� si� z zamy�lenia.
- Rzek�em, �e mo�na by zwr�ci� si� o pomoc do Cesarza
albo przynajmniej powiadomi� go o ca�ej sprawie. Przyszli
jedni, mog� przyj�� nast�pni.
Ksi��� za�mia� si� chrapliwie.
- Nie trzeba nam niczyjej pomocy! Sami damy im rad�!
Cesarz!... M�wisz, trzystu?
- Tak mi doniesiono, panie - potwierdzi� �o�nierz. - W
dwa dni mog� przygotowa� tysi�c pi�ciuset ludzi, konnych i
piechot�. Reszta na granicach i w paru wsiach.
- Kiedy mog� tu by� barbarzy�cy?
Gwardzista popatrzy� na p�noc.
- S� pi�� dni drogi st�d. Ale mo�e ich ludzie ju� nas
obserwuj�?
Moriny rozejrza� si� odruchowo, po czym uderzy� konia
ostrogami.
- Ruszajmy! - zawo�a�.
Mija�a druga noc od chwili, gdy barbarzy�cy otoczyli mury
Katedry i wci�� nie atakowali. Trzymali si� w takiej
odleg�o�ci, by kusze gwardzist�w by�y bezradne. Nocny wypad
te� nie wchodzi� w rachub�.
Nie przeszukiwali miasta ani zamku. Otoczyli jedynie
�wi�tyni� i czekali.
Bardzo popsu�a si� dyscyplina w�r�d �o�nierzy. Raz po raz
wybucha�y nerwowe b�jki z trudem t�umione przez oficer�w.
Spocony biskup Dorano odprawia� mod�y i poci�ga� z
p�katej butelki.
Stra�e regularnie zmienia�y si� na wie�ach.
- Nie maj� drabin, machin obl�niczych, ani nawet lin -
m�wili �o�nierze. - Za nic w �wiecie tu nie wejd�. Tu ju�
nie.
Podw�jne, �elazne wrota stanowi�y przeszkod� nie do
pokonania. Tak�e wszystkie inne wej�cia, umocnione solidnymi
sztabami, wytrzyma�yby najci�sze tarany.
Ale Jares Moriny ba� si�. W czasie bitwy nie mia� na to
czasu. Barbarzy�cy zaatakowali nagle. Wynurzali si� z mg�y i
lasu za plecami obro�c�w, podnosili si� z trawy o kilka
krok�w od ich sza�c�w i wci�� nadchodzili z prze��czy. B�g
jeden wie, jak zdo�ali ich niepostrze�enie otoczy�. Sze��, a
mo�e i dziesi�� tysi�cy ludzi.
Durnie z dru�yny tropicieli dostrzegli tylko trzystu.
Stra� przedni�. Durnie!
To by� cud, �e uda�o mu si� wyrwa� z dwoma setkami
konnych. Potem szale�cza i �a�osna ucieczka w stron� Dorik.
Postrz�piona, pokrwawiona Gwardia.
�o�nierze pragn�li tylko ucieka�. Na po�udnie. Jares sam
zabi� najbardziej rozhisteryzowanego cz�owieka. P�niej
m�wi� do gwardzist�w o honorze, obowi�zku i wierze. �e
Katedra jest nie do zdobycia. Zostali, ale stracili bezcenn�
godzin�.
Barbarzy�com nie spieszy�o si�, lecz gdyby chcieli, z
pewno�ci� dotarliby do miasta przed zmrokiem.
Moriny podzieli� gwardzist�w. Cz�ci kaza� przeszuk�
zamek, zbieraj�c ca�� bro� i �ywno��. Drugi oddzia� mia�
pozamyka� wszystkie bramy wjazdowe. Poza tym ka�dego
napotkanego cz�owieka odsy�ano do piwnic Katedry, gdzie m�g�
si� ukry� i pom�c obro�com.
Znaleziono dwudziestu starych m�czyzn, kilka kobiet, a z
loch�w wydobyto trzech mo�nych i biskupa Dorano. Wszyscy
inni uciekli jeszcze przed powrotem �o�nierzy. Ulice pe�ne
by�y porzuconego dobytku i bezpa�skich ps�w, szukaj�cych
�atwej zdobyczy.
Ksi��� napisa� list do Cesarza i wr�czy� go jednemu z
najwierniejszych gwardzist�w. Ten, wzi�wszy najlepszego
konia, odjecha� galopem, wdzi�czny Bogu i ksi�ciu za swoje
szcz�cie.
Je�li dobrze pop�dzi wierzchowca, powinien dotrze� do
Stolicy w dziesi�� dni. Przygotowania i powr�t to jeszcze
dwadzie�cia dni. �ywno�ci starczy, ale dlaczego nie atakuj�,
na Boga?!
Moriny patrzy� przez w�skie okno najwy�szej z wie�. W�r�d
setek ognisk, kt�re p�on�y w zaj�tym przez barbarzy�c�w
mie�cie i na okolicznych r�wninach, jedno najbardziej
przykuwa�o uwag�.
By�o znacznie wi�ksze od pozosta�ych, a wok� niego
przesuwa�y si� ciemne postacie. Barbarzy�cy ta�czyli,
wirowali i unosili do g�ry r�ce. Nocny wiatr przyni�s�
cichy, p�aczliwy �piew.
- Diab�y - wycedzi� Jares przez z�by.
Czekanie by�o najgorsze.
Moriny siedzia� na roz�o�onym p�aszczu i bezmy�lnie
wpatrywa� si� w posadzk�. Nagle wsta� i ci�kim krokiem
ruszy� przez naw� w kierunku schod�w dzwonnicy. Z g�ry da�
si� s�ysze� d�wi�k, jaki mog�a wyda� stal, ci�gni�ta po
kamieniach. Jares nas�uchiwa�.
- �o�nierzu! - zawo�a�, ale nikt nie odpowiedzia�.
Doby� miecza i zacz�� wspina� si� po stopniach. Za
trzecim zakr�tem schod�w znalaz� gwardzist�. Ten, nie maj�c
si�, by i��, czo�ga� si� w d�. Z jego ust, uszu i nosa
s�czy�a si� krew.
- Co si�...?!
�o�nierz nie zwr�ci� na Jaresa uwagi. Uparcie czo�ga� si�
przed siebie. Umiera�.
Ksi���, przeskakuj�c po kilka stopni naraz, zbieg� na d�
i wpad� pomi�dzy �pi�cych.
- Atak! - wrzasn��.
Pot�ny podmuch cisn�� nim o �cian�. Wielkie od�amki
�elaznej bramy zawirowa�y w powietrzu, zabijaj�c
oszo�omionych, zaspanych gwardzist�w. Stal rozrywa�a cia�a,
wbija�a si� w ceglane mury.
W t�umie barbarzy�c�w, wdzieraj�cych si� do Katedry,
sta�o trzech starc�w w d�ugich szatach. Na ko�cu kostura,
�ciskanego przez jednego z nich, gas� nienaturalnie bia�y
p�omie�.
Wrzaski atakuj�cych odbija�y si� echem od wysokich
sklepie�. Topory, m�oty, miecze. Zakrwawione twarze,
wykrzywione b�lem i przera�eniem. J�ki i ryk zwyci�stwa.
Jares dostrzeg� pozbawione g�owy cia�o biskupa. Nie by�o
czasu. Odparowa� cios i pchn��. Obr�t, ci�cie. Jeszcze raz.
Zas�ona i wypad. Znowu ci�cie.
Twarze napastnik�w - wszystkie takie same. Miecz wydawa�
si� by� coraz ci�szy.
Atakuj�cy barbarzy�ca o obliczu Sarina. Ten szyderczy
u�miech. W�skie ostrze ugrz�z�o w piersi napastnika, ale
opadaj�cy top�r uderzy� i d�o� Jaresa pozosta�a zaci�ni�ta
na r�koje�ci miecza. Ksi��� zawy�. Rozpaczliwie machaj�c
kikutem wyr�n�� kolejnego przeciwnika w krta�, opryskuj�c go
w�asn� krwi�. Lew� r�k� chwyci� za drzewce oszczepu. Drewno
ze�lizgn�o si� po spoconej sk�rze. Stalowy grot przeszy�
Jaresa na wylot.
Pierwsza run�a dzwonnica, zasypuj�c walcz�cych gradem
cegie�. Posadzki dr�a�y, strop dygota�. Katedra zawala�a
si�. Wie�a po wie�y, �ciana po �cianie.
Zast�py padlino�erc�w, unosz�ce si� nad ruinami. Setki
potwornie okaleczonych cia�. Rozw��czone wn�trzno�ci, puste
oczodo�y. Wszystko przysypane cienk� warstw� nieskazitelnie
bia�ego �niegu... Tavet wzdrygn�� si� na wspomnienie
pobojowiska. Widzia� ich wiele, ale to by�o najgorsze.
Przybyli za p�no, on i jego pi�ciotysi�czna konnica.
Teraz wracali. Nie odnale�li �adnego wroga, z kt�rym mogliby
si� zmierzy�. Znale�li jedynie kobiet�, trzymaj�c� w
ramionach dziecko, op�dzaj�c� si� od kruk�w. Jak�e ona si�
nazywa�a? Berga. Aria Berga. Szale�stwo!
Kto� odchyli� po�� namiotu i do �rodka wdar� si� zimny
wiatr. P�omienie �wiec zata�czy�y, po czym uspokoi�y si�.
Tavet odgarn�� z czo�a jasne w�osy i spojrza� na przybysza.
Stary Kanclerz uk�oni� si� i poda� mu zapiecz�towany list.
- Przyjecha� pos�aniec ze Stolicy.
Tavet czyta� i stawa� si� coraz bledszy. Kanclerz usiad�
przy stole i zrzuci� z ramion gruby, br�zowy p�aszcz.
- Jakie wie�ci, panie? - spyta�.
- Cesarz, m�j ojciec, nie �yje - odpar� Tavet.
Kanclerz znieruchomia�.
- To straszne, panie- wyszepta�. - Wielka strata dla
pa�stwa.
- Przesta�! Nienawidzi�e� go r�wnie szczerze jak ja.
Wiesz, �e wys�a� nas tu razem, by�my si� nawzajem pilnowali?
Mia�e� ochot� na tron, co?
- Ale�, panie... - zaprzeczy� Kanclerz.
- Dobrze, dobrze. Nie s�dzi�em, �e jest z nim tak �le.
- Trzeba spotka� si� z papie�em w sprawie koronacji -
szybko zaproponowa� Kanclerz.
- Za p�no - westchn�� Tavet i w�ciekle zerwa� si� z
miejsca, przewracaj�c kielich tak, �e wino ochlapa�o jego
bia�y kaftan. - Podczas gdy my uganiali�my si� po polach, a
m�j ojciec dogorywa�, ten b�kart, ten g�upek, m�j przyrodni
brat Asari zrobi� to za nas, koronowa� si� w trzy dni po
pogrzebie! A po�piech t�umaczy� tym, �e jego, rozumiesz,
jego wojska walcz� na p�nocy i musi do nich do��czy�!
B�kart!
- Widocznie nie jest takim g�upkiem - stwierdzi�
Kanclerz.
- To list od jednego z moich ostatnich przyjaci�. Je�eli
teraz wr�c�, zapewne dowiem si�, �e uknu�em spisek przeciwko
bratu Cesarzowi! I mia�by racj�, b�kart!
Starzec smutno pokiwa� g�ow�. Jemu tak�e przypad�aby rola
spiskowca. Tavet przemierza� namiot wielkimi krokami. Nagle
u�miechn�� si�.
- Prowadzili�my �wi�t� Wojn� - powiedzia�. - W s�usznej
sprawie.
- Doprawdy?
- A ta Katedra? - podnieca� si� Tavet. - Wielka wojna z
niewiernymi, heroiczne czyny w obronie wiary i ziemi! Pami��
o bohaterach i Cesarz, kt�ry rzuci� swoje wojska na wroga,
tak?
- Co, panie? - Kanclerza niepokoi� entuzjazm Taveta.
- Katedra! Symbol! - m�odzieniec doskoczy� do niego. -
Odbudujemy j�! W imi� Boga, bohater�w, Wielkiej Wojny i
mojego szlachetnego ojca!
Kanclerz zaczyna� rozumie�.
- Ju� jutro roze�l� listy i ludzi. W miastach musi by�
g�o�no o ca�ej wyprawie! - Tavet roze�mia� si�. - Bo�e,
jakie to szcz�cie, �e co� mnie podkusi�o, by zabra� ze sob�
pieni�dze!
Pieszczotliwie poklepa� drewnian� skrzyni�.
- Wiara - powoli powiedzia� Kanclerz.
- Tak, stary przyjacielu, wiara! - podchwyci� Tavet. -
Nawet papie� b�dzie po naszej stronie! A ten b�kart...!
Postawi� kielich, nala� wina i wypi� do dna. Oczy mu
b�yszcza�y, a na twarzy pojawi� si� przebieg�y u�miech.
- Tak, Katedra!
- Niech chwa�a b�dzie Panu - westchn�� ci�ko Kanclerz.
- Na Wieczno��!
Igor Cyprjak
sierpie�'91
IGOR CYPRJAK
Debiutant, licealista urodzony 28 X 1974 r. w Warszawie.
Jeden z uczestnik�w warsztat�w literackich, prowadzonych
przez Konrada Lewandowskiego ("R�anooka", "Ksin") w VII
Spo�ecznym Liceum Og�lnokszta�c�cym, co wysz�o na jaw
dopiero po zakwalifikowaniu tekstu do druku.
"Katedra", przejmuj�ce opowiadanie m�odzie�cze, niesie
tez�, �e kiedy �arliwo�� religijna po��czy si� z celami
politycznymi b�d� ambicj� osobist� (lub, co gorsza, zostanie
przez nie podmieniona), wtedy w spraw� nieuchronnie
wmieszaj� si� demony. Czas akcji: szeroko rozumiane
�redniowiecze; przynale�no�� gatunkowa opowiadania:
najpewniej fantasy, cho�by ze wzgl�du na elementy
cudowno�ci. Sapek w "Pirogu..." nie ma jednak 100 % racji.
Polskie poszukiwania na terenie fantasy nie ograniczaj� si�
do opis�w kopulacji, po��czonej z rozrywaniem plec�w
paznokciami.
(mp)