4725

Szczegóły
Tytuł 4725
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4725 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4725 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4725 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALAN BRENNERT Bia�e Miasto �WIATOWA PREMIERA Nigdy nie widzia�em jego twarzy; jego prawdziwej twarzy. Niekiedy zak�ada gumowe maski, takie jak te, kt�rych dzieci u�ywaj� podczas Halloween, wyt�oczone na podobie�stwo ludzi, kt�rych rozpoznaj� z trudem albo wcale: Jeffrey Dahmer, John Wayne Gacy, Albert Fish... To by�o tak dawno, ha�ba sprzed wielu lat. Kiedy indziej zjawia si� w bia�ych szatach i kapturze, jako upiorne wcielenie kogo�, kogo nazywa "Zodiakiem" - jak wszystkie jego bo�yszcza, to psychopata nie�yj�cy od co najmniej dw�ch stuleci - a kiedy spogl�dam w postrz�pione otwory kaptura, widz� bystre, b��kitne, inteligentne oczy; oczy, kt�re chwilami wydaj� si� patrze� na mnie ciep�o i przyja�nie. Wtedy w�a�nie najbardziej si� obawiam, �e nie wyjd� st�d �ywy. Dzisiaj m�j ciemi�yciel wcieli� si� w posta� eleganckiego osobnika ubranego w co�, co wygl�da na kompletny XIX-wieczny garnitur: ciemne we�niane spodnie, kamizelka, marynarka, do tego melonik wie�cz�cy w�sat� twarz oraz czarna lekarska torba w r�ce. Staje w otwartych na o�cie� drzwiach jasno o�wietlonej celi i u�miecha si� do mnie, le��cego nieruchomo na pryczy. - Dzie� dobry! - Radosne, energiczne powitanie. - Dobrze spa�e�? Spa�em? �pi� tylko wtedy, kiedy ju� nie jestem w stanie czuwa�, kiedy zm�czenie okazuje si� silniejsze od b�lu. Zazwyczaj zasypiam na kilka minut, czasem na godzin�, rzadko na d�u�ej. Budzi mnie zawsze b�l. Czy dobrze spa�em? Rzucam mu przekle�stwo, a on odpowiada �miechem, kt�ry ka�dy, opr�cz mnie, uzna�by za ciep�y i �yczliwy. - W gruncie rzeczy wcale ci si� nie dziwi�, staruszku - m�wi i podchodzi do mnie. Nawet gdyby magnetyczne wi�zy przytrzymuj�ce mnie na pryczy nagle przesta�y dzia�a�, w�tpi�, czy znalaz�bym do�� si�, �eby go zaatakowa�. Postara� si� o to. Sufit pokrywa mozaika obraz�w wideo grubych zaledwie na par� moleku�; wszystkie pokazuj� pod r�nymi k�tami i z rozmaitych uj�� ten sam przygn�biaj�cy widok - moje udr�czone, wyniszczone cia�o. Opuchni�te, niemal bezu�yteczne stopy... Zapadni�te policzki... Podkr��one oczy... Od jak dawna tu jestem? Od czterech tygodni? Pi�ciu? Nie spos�b tego stwierdzi�. Nie ma tu okien, nie ma dziennego �wiat�a, up�yw czasu znacz� tylko fale coraz silniejszego b�lu. Zatrzymuje si� przy pryczy. Czu� go jab�kami, czy to nie dziwne? Jeden z obraz�w na suficie pokazuje mi rondo jego melonika. - �niadanko? Otwiera czarn� torb�, wyjmuje iniektor, przyciska mi do ramienia; z cichym sykni�ciem od�ywczy p�yn przenika przez sk�r�, trafia do krwiobiegu. Elektrolity, aminokwasy, sole mineralne... W sam raz, �eby utrzyma� mnie przy �yciu i przytomno�ci, w delikatnej r�wnowadze mi�dzy �yciem i �mierci�. Kolejny u�miech. - Wiesz, kim jestem dzisiaj? Nie mam poj�cia. Nic mnie to nie obchodzi. Zamykam oczy, a on opowiada mi o jakim� H. H. Holmesie, XIX-wiecznym lekarzu, w kt�rego zbudowanym w wiktoria�skim stylu domu w Chicago dzia�y si� potworne rzeczy - lokatorzy gin�li w swoich pokojach otruci gazem, cia�a trafia�y do czego� w rodzaju zsypu na brudn� bielizn�, on za� szatkowa� je na sekcyjnych sto�ach w piwnicy. - W wi�kszo�ci byli to tury�ci - m�wi, si�gaj�c znowu do torby. - W 1893 roku w Chicago zorganizowano Wystaw� �wiatow�. Wyobra� sobie tylko tych nieszcz�snych przybysz�w, jak je�d�� na pierwszym na �wiecie m�y�skim kole albo obserwuj� pokaz Elektryczno�ci, albo podziwiaj� pi�kne, l�ni�ce budowle zwane "Bia�ym Miastem" i zastanawiaj� si�, co przyniesie przysz�o��! Wkr�tce potem wracaj� do wynaj�tych pokoi, gdzie owszem, r�wnie� czeka na nich przysz�o��, tyle �e zupe�nie inna od tej, jak� wyobra�ali sobie wizjonerscy tw�rcy ekspozycji... Nape�nia iniektor tak sprawnie, jakby on tak�e by� lekarzem. Tym razem prawie na pewno nie s� to �rodki od�ywcze, ale wr�cz przeciwnie - genetycznie zmodyfikowane organizmy, kt�rych zadanie polega na powolnym niszczeniu wyselekcjonowanych organ�w: trzustki, w�troby, �ledziony, serca. Czyni� to nawet w tej chwili, demontuj� moje wewn�trzne narz�dy, coraz bardziej upo�ledzaj�c ich funkcjonowanie, a w tym samym czasie inne nanoorganizmy utrzymuj� m�j umys� w stanie pe�nej �wiadomo�ci tak, bym przez ca�y czas zdawa� sobie spraw�, co si� ze mn� dzieje. M�j dr�czyciel wyja�ni� mi to na samym pocz�tku; kiedy opisywa� mikroskopijne tortury, kt�re dla mnie obmy�li�, w jego oczach migota�y mroczne iskry. B�l, kt�ry nie opuszcza mnie ani na chwil�, gwa�townie przybiera na sile. Cho� powstrzymuj� si�, jak mog�, nie daj� rady: z moich ust wyrywa si� przera�liwy krzyk. M�j dr�czyciel u�miecha si� jak anakonda i odwraca. - Zabij mnie... - m�wi�. Zatrzymuje si� i spogl�da na mnie szeroko otwartymi, niewinnymi oczami. - Przecie� ju� to zrobi�em! - �mieje si�, po czym wychodzi. Zaraz po zamkni�ciu drzwi magnetyczne pasy przestaj� mnie kr�powa� i mog� porusza� si� po celi, �eby skorzysta� z toalety albo �eby przemierza� wzd�u� i wszerz pomieszczenie o wymiarach dwa na trzy metry. Dzi� jednak moje stopy s� tak obola�e i opuchni�te, �e z najwy�szym trudem jestem w stanie doczo�ga� si� do nieos�oni�tego niczym sedesu ustawionego dok�adnie po�rodku mego wi�zienia. Kiedy�, na samym pocz�tku, usi�owa�em go przechytrzy�: k�ad�em si� spa� na pod�odze, licz�c na to, �e elektromagnetyczne pola, kt�re unieruchamiaj� mnie na pryczy, nie b�d� tam dzia�a�, ale moje nadzieje okaza�y si� p�onne. Siedz� na sedesie, wypr�niam si�, wiem, �e mnie obserwuje, �e czerpie przyjemno�� z mego upokorzenia. Obrazy na suficie powtarzaj� ka�de poruszenie: spazmatyczne dr�enie mi�ni lewej �ydki, p�ytkie ruchy klatki piersiowej, kiedy �api� oddech. Wszystko z pewno�ci� jest rejestrowane, �eby m�j oprawca m�g� p�niej napawa� si� do woli. Nagle u�wiadamiam sobie, �e te nagrania mnie prze�yj�, �e s� ostatnim �ladem, jaki po sobie zostawi�... i p�acz�. Z oczu p�yn� mi �zy rozpaczy, wstydu i bezsilnej w�ciek�o�ci. Wiem, �e to r�wnie� sprawia mu przyjemno��, ale nie jestem w stanie si� powstrzyma�. By�em nauczycielem historii w gimnazjum. Wydaje mi si�, �e w�a�nie dlatego mnie wybra� - kogo�, kto zna� przesz�o��, kto potrafi�by w pe�ni doceni� to, co si� dzieje. By� mo�e kiedy� nawet go uczy�em, cho� temu zaprzecza. Twierdzi, �e trafi� na mnie zupe�nie przypadkowo, cho� "w ramach pewnych logistycznych za�o�e�", do kt�rych zalicza miejsce, dost�pno�� oraz przewidywalno�� dzia�a�. W�a�nie ta przewidywalno�� uczyni�a ze mnie tak atrakcyjny cel. Semestr wiosenny: dziewi�ta do dziesi�tej trzydzie�ci, Delacroix Hall, parter, historia Europy XIX wieku; dziesi�ta trzydzie�ci do po�udnia, pierwsze pi�tro, zaj�cia interaktywne; nast�pnie lunch albo w kantynie, albo w kt�rej� z restauracji przy State Street; pierwsza do drugiej trzydzie�ci, Gower Hall, historia Stan�w Zjednoczonych XX wieku; nast�pnie, do czwartej, historia XXI wieku; potem powr�t do Delacroix na jeszcze jedne zaj�cia interaktywne, a o pi�tej marsz do domu. Nawet nie zobaczy�em jego twarzy. Szed�em w�a�nie cienist� �cie�k� z Gower Hall do Delacroix, kiedy poczu�em w okolicy nerek dotkni�cie jakiego� t�po zako�czonego przedmiotu, potem sw�dzenie, a potem... nic. Przypuszczalnie by� to paralizator nerwowy, od��czaj�cy wy�sze funkcje m�zgu. Nawet je�li kto� nas zauwa�y�, kiedy opuszczali�my teren szko�y, zobaczy� po prostu dw�ch m�czyzn zmierzaj�cych niespiesznym krokiem w kierunku wielopoziomowego parkingu. Zapewne obejmowa� mnie ramieniem, co wygl�da�o jak przyjacielski gest, w rzeczywisto�ci natomiast pozwala�o mu sterowa� mymi ruchami. A kiedy odzyska�em przytomno��... By�em tutaj, w tym pozbawionym okien d�wi�koszczelnym pudle o bia�ych �cianach ani ciep�ych, ani zimnych w dotyku, z sufitem pokrytym ekranami powtarzaj�cymi i zwielokrotniaj�cymi ka�dy m�j ruch. Nad ziemi� czy pod? Przypuszczam, �e pod, by� mo�e w jakiej� przebudowanej piwnicy, ale nie mam jak tego stwierdzi�. W �rodku miasta, jak w upiornym domu doktora Holmesa, czy w cichym wiejskim zak�tku? Nie mam poj�cia. Wzywa�em pomocy. ��da�em, �eby mnie uwolni�. Krzycza�em tak d�ugo, a� schryp�em, wali�em pi�ciami w stalowe drzwi, a� porani�em r�ce, a kiedy wreszcie opad�em bez si� na prycz�, rozcieraj�c porozbijane knykcie (by� to pierwszy smak b�lu, jakiego zazna�em w niewoli), drzwi otworzy�y si�. Zerwa�em si� na nogi, lecz zanim zd��y�em zrobi� cho�by dwa kroki, zadzia�a�o pole elektromagnetyczne i, bezradny jak dziecko, opad�em z powrotem na prycz�. Zaraz potem pojawi� si� m�j dr�czyciel w przera�aj�cym kapturze. Obmy�li� wszystko w ten spos�b, �ebym m�g� porusza� tylko oczami i ustami. - Kim jeste�? Dlaczego to robisz?! Przykucn�� obok nie. - Jeste� przecie� nauczycielem historii. - Kaptur nadawa� jego g�osowi bezbarwne brzmienie. - Co przychodzi ci do g�owy? - Prosz�... Mam rodzin�, dzieci... - Rodzic�w i brata. Ani �ony, ani dzieci. Czy m�wi ci co� nazwisko Edward Gein? A Kenneth Bianchi? Cleo Green? Heinrich Pommerencke? - Nie. - Albert DeSalvo? Fritz Haarmann? Coral Watts? - Kim jeste�, do diab�a? Dlaczego... - By� mo�e nie znasz nazwisk tw�rc�w, ale powiniene� rozpozna� ich dzie�a. Ekrany na suficie wype�ni�y si� obrazami, tworz�c przera�aj�cy collage �mierci, tortur i udr�czenia. M�czy�ni, kobiety, dzieci, zmasakrowani przez potwory, kt�rych istnienie wydawa�oby si� niemo�liwe. Sens tego pokazu powoli torowa� sobie drog� do mojej �wiadomo�ci. - Nie... - wykrztusi�em. - Bo�e, to niemo�liwe... Przecie�... Przecie� takie rzeczy ju� si� nie zdarzaj�... - Sk�d wiesz? Usi�owa�em zachowa� spok�j i zmusi� si� do racjonalnego my�lenia. - Pos�uchaj... Na lito�� bosk�, przecie� to nie XX wiek! Chyba nie s�dzisz, �e uda ci si�... Przez jasnob��kitne oczy przemkn�� cie� u�miechu. - W waszym Bia�ym Mie�cie wci�� zdarzaj� si� morderstwa. Wtedy jeszcze nie mia�em poj�cia, co chce przez to powiedzie�. - Tak, oczywi�cie, ale... Ostatni seryjny morderca zosta� uj�ty i skazany pi��dziesi�t lat temu... - Czterdzie�ci trzy - poprawi� mnie. - Theodore McCoy uprowadzi�, torturowa�, a nast�pnie zabi� trzy kobiety w Seattle, Tacomie i San Francisco. - M�wi� opanowanym, spokojnym tonem, niczym ucze�, kt�ry z dum� udziela prawid�owej odpowiedzi na pytanie postawione przez nauczyciela. - Badanie zw�ok pozwoli�o ustali� rodzaj tortur, spos�b, w jaki zosta�a zadana �mier�, oraz rodzaj stosowanych narz�dzi, to za� na podstawie por�wna� z neurowizerunkami znanych seryjnych morderc�w pozwoli�o stworzy� neuropodobizn� zab�jcy. Wyselekcjonowano trzech podejrzanych, z kt�rych jeden okaza� si� sprawc� wszystkich trzech czyn�w. By� mo�e chcia�, �ebym odwi�d� go od zamiaru, by� mo�e mia�em odegra� rol� nauczyciela albo sumienia. - Zgadza si� - potwierdzi�em. - A to wszystko dzia�o si� jeszcze przed wprowadzeniem skaner�w genowych. Dzisiaj nikt nie zdo�a pozby� si� cho�by jednego cia�a, poniewa� zawsze znajd� si� jakie� �lady, a co dopiero m�wi� o wi�kszej licz... Co� uszczypn�o mnie w rami�. Nawet nie zauwa�y�em, kiedy wyj�� iniektor spomi�dzy fa�d swej szaty i wstrzykn�� mi pierwsz� dawk� miniaturowych zab�jc�w. Zaraz potem podni�s� si� i wyprostowa�. Jego oczy znowu u�miechn�y si� do mnie. - Zobaczymy - powiedzia�. Odwr�ci� si�, wyszed� przez drzwi, kt�re same si� przed nim rozsun�y, i znowu zosta�em sam. Jak tylko opad�y magnetyczne wi�zy, poczu�em ostre uk�ucie w piersi. Krzykn��em z b�lu; jeszcze nie wiedzia�em, �e w�a�nie b�l ju� nied�ugo stanie si� jedynym towarzyszem mojej niewoli. Nied�ugo nadejdzie koniec. Wiem to na pewno. Male�cy intruzi b�yskawicznie rozmna�aj� si� w moim organizmie, ucztuj� na ko�ciach i krwi. Odnosz� wra�enie, �e moje cia�o w coraz mniejszym stopniu nale�y do mnie, coraz bardziej natomiast upodabnia si� do sztucznego krajobrazu kszta�towanego si�� przez kogo� zupe�nie innego.Wkr�tce za�amie si� krucha r�wnowaga w tej delikatnej biosferze, padn� ostatnie sza�ce i umr�. Spogl�dam wstecz na czterdzie�ci par� lat mego �ycia i usi�uj� sobie przypomnie� wszystkie kobiety, z kt�rymi si� kocha�em. Julia, Colleen, Laurie, Mikaela... Pr�buj� odgrodzi� si� od b�lu, poczu� jeszcze raz dotkni�cie ich ust, mu�ni�cie sk�ry. Chandra, Brianne, Mei... Z Mei mog�em si� o�eni�. Dlaczego tego nie zrobi�em? Mog�em mie� syna albo c�rk�, kogo�, kto by mnie prze�y�. By� mo�e nawet nie znalaz�bym si� tutaj, poniewa� moje �ycie nie by�oby takie przewidywalne i uporz�dkowane albo przynajmniej m�g�bym my�le� o kim�, kogo kocham, wiedz�c, �e �y�em naprawd�, a nie tylko udawa�em. M�j Bo�e... Mei... �zy nap�ywaj� mi do oczu, powtarzam bez przerwy jej imi�, marz� o tym, by cofn�� si� w czasie, i przez chwil� wydaje mi si�, �e zdo�a�em tego dokona�, �e jestem obok niej w domu w jaki� spokojny wiecz�r i szepcz� do ucha swemu m�odszemu wcieleniu: "O�e� si� z ni�, kretynie! Na lito�� bosk�, o�wiadcz si� jej, natychmiast!". Ale ten m�odszy ja albo mnie nie s�yszy, albo traktuje mnie jak z�udzenie, a chwil� potem trac� go z oczu za pl�tanin� �lepych zau�k�w i niew�a�ciwie wybranych uliczek jego przysz�o�ci, a mojej przesz�o�ci... i znowu jestem tutaj, sam, ze �zami w oczach i imieniem ukochanej kobiety gasn�cym na ustach. Otwieraj� si� drzwi. Ku memu zdumieniu magnetyczne wi�zy nie uaktywniaj� si�, ale i tak jestem za s�aby, �eby chocia� usi���. Sta� mnie tylko na to, �eby odwr�ci� g�ow� i spojrze� na mego dr�czyciela. Tym razem ma na twarzy mask� klowna z plamami jaskrawej czerwieni na bia�ym nosie i policzkach. Ju� j� kiedy� widzia�em. Roze�miana od ucha do ucha twarz jakiego� nie�yj�cego od dawna szale�ca, kt�ry zabija� noc�, a za dnia rozdawa� chorym dzieciom kolorowe baloniki. Jak on si� nazywa�? "Pogo"? Po raz pierwszy siada obok mnie na pryczy. Rozpaczliwie szukam w sobie si�, �eby podnie�� ramiona, zacisn�� palce na jego szyi, powali� go na pod�og�... lecz, zgodnie z jego przewidywaniami, moje cia�o ca�kowicie mnie zawodzi. Wyjmuje z kieszeni niewielki notes i k�adzie go w zasi�gu mojej r�ki. Spogl�dam to na notes, to na niego. - Co?... Nie przypuszcza�em, �e jedna sylaba mo�e kosztowa� a� tyle wysi�ku. Z drugiej kieszeni wydobywa d�ugopis, wciska mi go w palce. - Na wypadek, gdyby� chcia� zostawi� jak�� wiadomo��. Komukolwiek. - Chyba wpatruj� si� w niego z niedowierzaniem, �mieje si� bowiem i m�wi: - M�wi� powa�nie. I tak przecie� nie zdo�asz mi zaszkodzi�: nie wiesz, gdzie jeste�my, nigdy nie widzia�e� mojej twarzy. Nie mam nic do stracenia. �mia�o. - Podsuwa mi notes, wstaje, po czym u�miecha si� szelmowsko. - Czy cho� raz ci� ok�ama�em? Po chwili znowu jestem sam. Przewracam si� na bok, ale okupuj� to ogromnym wysi�kiem. Si�gam po notes, otwieram go; puste strony kusz� obietnic� ostatniego po�egnania, przeprosin, wyznania mi�o�ci - czegokolwiek zechc�. I dla kogo zechc�. Mei? Od dawna zam�na, matka trojga dzieci... Poza tym nigdy nie zdradz� temu szale�cowi jej nazwiska i adresu (naturalnie, je�li ju� ich nie zna). Wi�c do kogo napisa�? Mo�e do rodzic�w, �eby w ten spos�b zado��uczyni� im za lata pot�guj�cej si� obco�ci? On i tak wie, jak si� nazywaj� i gdzie mieszkaj�... Jednak my�l o tym, �e da�bym mu pretekst, �eby nawi�za� z nimi kontakt, jest zbyt przera�aj�ca. Nie wolno mi ryzykowa�. Poza tym dobrze wiem, dlaczego mi to zaproponowa�. Nie chodzi o mnie, ale o niego; to ma by� okropna pami�tka, memento mori - przed�miertne wyznanie konaj�cego. Bezwarto�ciowe i nieczyste, skoro on b�dzie pierwszym, kt�ry je przeczyta. Ciskam notes precz. Spada na pod�og� zaledwie w po�owie celi i nieruchomieje na pod�odze, a jego bia�e strony spogl�daj� na mnie z sufitowych ekran�w. Jest w tym co� pocieszaj�cego: puste kartki i puste ekrany, r�wnie ma�o interesuj�ce dla oczu podgl�dacza. Jakby w odpowiedzi na m�j czyn co� wilgotnego i zimnego rozpada si� we mne, a ja krzycz� rozpaczliwie, zdaj� sobie bowiem spraw�, �e oto, ostatecznie i nieodwo�alnie, straci�em �ycie; ukrad� mi je ten �a�osny anachronizm, ten potw�r spoza czasu. - Dra�! - Sk�d czerpi� si�� do krzyku, sk�d we mnie oddech, �eby go przeklina�? - Dra�! - Obrazy na suficie zdaj� si� oddala�. Nareszcie uda�o mi si� uciec. - Jestem ostatni, s�yszysz?! Nikogo wi�cej ju� nie zabijesz! �ciany celi zwijaj� si� w d�ugi mroczny tunel bez pocz�tku i bez ko�ca. Pozbawi� mnie �ycia, ale czerpi� niewielk� pociech� ze �wiadomo�ci, �e jestem jego ostatni� ofiar�, �e w Bia�ym Mie�cie, kt�remu ur�ga, �aden seryjny zab�jca nie uniknie sprawiedliwo�ci... i �e po niego te� kiedy� przyjdzie �mier�, tak jak teraz przysz�a po mnie. Jaka� jest pi�kna! Gdzie� niewyobra�alnie daleko, na ko�cu tunelu, pojawia si� �wiate�ko; p�dz� ku niemu na niewidzialnej fali. Ju� nie mam cia�a, pozby�em si� tego kruchego balastu, teraz jestem skupiskiem foton�w gnanych s�onecznym wiatrem z powrotem ku s�o�cu, kt�rego roz�wietlona, przyjazna tarcza ro�nie z ka�dym u�amkiem sekundy. Nagle zaczynam wyra�nie zwalnia�. S�o�ce ju� nie ro�nie tak szybko... Jeszcze jedna setna sekundy i w og�le przestaje si� powi�ksza�. Stoj� w miejscu. Zaraz potem s�oneczny wiatr zmienia kierunek i s�o�ce zaczyna si� oddala�, a raczej to ja oddalam si� od niego, coraz dalej od ciep�a i �wiat�a, usi�uj� protestowa�, ale nie jestem w stanie wydoby� z siebie g�osu, chc� b�aga�, �eby pozwolono mi wr�ci�... Dok�d? Do domu? Zwalniam poni�ej pr�dko�ci �wiat�a, staj� si� coraz ci�szy, fotony przeistaczaj� si� w ordynarne cia�o, my�l staje si� g�osem. "Zabierzcie mnie st�d! Pozw�lcie mi wr�ci�!". �ciany tunelu zbli�aj� si� ze wszystkich stron, a� wreszcie s�o�ce nieodwracalnie niknie i oddaje mnie we w�adanie nocy. �wiat�o powoli wraca. Nie jest tak jasne jak przedtem, ale r�wnie ciep�e i przyjazne. Otwieram oczy, lecz natychmiast musz� je os�oni� przed blaskiem. Powoli rozchylam palce i stwierdzam, �e patrz�... w niebo? Zaraz potem koncentruj� uwag� na b�lu, a raczej na jego braku. To si� wydaje niemo�liwe, ale nic mnie nie boli, a na dodatek zdaj� sobie spraw� (kto� do�wiadczony tak jak ja nie mo�e tego nie zauwa�y�), �e w moim organizmie nie ma �adnych intruz�w, �e znowu jestem sam na sam ze swoim cia�em. Siadam, rozgl�dam si�. Drzewa, trawa, betonowa wst��ka wije si� mi�dzy ozdobnymi krzewami. Moja teczka le�y na ziemi metr ode mnie, doko�a walaj� si� rozsypane w nie�adzie prace semestralne. Ju� wiem, gdzie jestem. Na terenie szko�y. Ten budynek obok... M�j Bo�e, to przecie� Gower Hall! Podrywam si� na nogi, serce wali mi jak m�otem. Jezu, jak to mo�liwe? Naprawd� tu jestem? Podwijam r�kawy marynarki i koszuli: sk�ra jest g�adka, bez �lad�w po iniekcjach. Bior� g��boki wdech; moje p�uca s� silne, serce pracuje bez zarzutu. Bo�e, ja... ja �yj�! Wybucham radosnym �miechem. Czy�by ten koszmar by� tylko snem, okropnym z�udzeniem? Wydawa� si� tak bardzo prawdziwy... Ohydnie, przera�aj�co prawdziwy. Ale najwyra�niej wcale taki nie by�. My�l� o Mei, o rodzicach, o wszystkich �cie�kach, kt�re znowu na mnie czekaj�, o �lepych zau�kach, kt�re teraz na pewno b�d� skwapliwie omija�. Mam szans�! Mam jeszcze jedn� szans�! Podnosz� teczk�, wpycham do niej papiery, zamykam. Niemal biegn� betonow� �cie�k�; mam ochot� ta�czy� i �piewa�, ale poprzestaj� na kompromisowym rozwi�zaniu w postaci nucenia, kt�re niebawem zamienia si� w �miech. Niedaleko Gower Hall zatrzymuj� si� przy automacie ze szkoln� gazet� i zamiast wersji audio albo elektronicznej kupuj� drukowany egzemplarz. Przede wszystkim spogl�dam na dat� - kt�ry to by�? Drugi kwietnia, prawda? - by uzyska� ostateczne potwierdzenie, �e moje niedawne prze�ycia stanowi�y jedynie senny koszmar. Czternasty maja. Na sekund� serce przestaje bi� w mojej piersi. Gazeta wysuwa mi si� z r�ki. Czuj� dotkni�cie jakiego� twardego przedmiotu w okolicach nerek. Krzyk zamiera mi na ustach, moje cia�o wypr�a si� spazmatycznie, trac� nad nim kontrol�. Tym razem jednak dzia�aj� niekt�re wy�sze funkcje m�zgowe: schwytany w pu�apk� cia�a, kt�re mnie nie s�ucha, widz� go k�tem oka, czuj� jak obejmuje mnie przyjacielskim gestem. - Dzie� dobry. - Ma jasnoniebieskie oczy o ciep�ym, �yczliwym spojrzeniu. - Lepiej si� czujesz? Tak, lepiej. Zdumiewaj�ce, do czego zdolne s� nanoorganizmy. Potrafi� nie tylko zabija�, ale i leczy�. S� w stanie zwr�ci� to, co wydawa�o si� bezpowrotnie stracone. Moje nogi poruszaj� si�, cho� nie wyda�em im takiego polecenia. Nie mog� ich zatrzyma�. Nic nie mog� zrobi�. Mia�em racj�, a zarazem myli�em si�. Myli�em si� przypuszczaj�c, �e zostanie schwytany, �e na podstawie analizy jego post�powania z ofiarami uda si� stworzy� neurorysopis, kt�ry pr�dzej czy p�niej naprowadzi policj� na jego �lad. Nic z tego. Znalaz� spos�b na to, �eby zabija� bez ko�ca i nigdy nie ponie�� za to kary, nigdy si� nie zdradzi�. Jestem twoj� ostatni� ofiar�, powiedzia�em. To prawda. Ostatni�... i jedyn�. Teraz i na zawsze. Usi�uj� krzykn��, lecz on, z charakterystyczn� przekor�, tak poprzestawia� moje po��czenia nerwowe, �e rozpacz i panika przeistaczaj� si� na mej twarzy w u�miech oraz w dono�ny �miech. On r�wnie� si� u�miecha. - Ja te� si� ciesz�, �e ci� znowu widz� - m�wi, poklepuj�c mnie po plecach, a nast�pnie popycha mnie w kierunku wielopoziomowego parkingu. �miej� si�. �miej� si� do rozpuku. �miej� si� tak g�o�no, �e s�ycha� mnie na wszystkich kondygnacjach parkingu, a m�j towarzysz �mieje si� razem ze mn�. Pos�owie Przera�aj�ce dokonania ameryka�skich seryjnych zab�jc�w wydaj� si� �ywcem wzi�te z fikcji literackiej, lecz niestety (z wyj�tkiem Theodore'a McCoya, kt�rego wymy�li�em) postaci, do kt�rych odwo�uj� si� w tym opowiadaniu, s� jak najbardziej autentyczne. Jeffrey Dahmer na pocz�tku lat dziewi��dziesi�tych zamordowa�, a nast�pnie (a la Hannibal Lecter) zjad� kilku m�odych ludzi w okolicach Milwaukee. Wykonywa� r�wnie� amatorskie lobotomie za pomoc� amatorskiej wiertarki, �eby przeistoczy� swoje ofiary w zombie. To szczera prawda. John Wayne Gacy zabi� i wykorzysta� seksualnie dwudziestu siedmiu m�odych m�czyzn, w wolnych chwilach za� naprawd� przebiera� si� za klauna i zabawia� dzieci. Albert Fish by� religijnym fanatykiem, kt�ry porwa� dwunastoletni� dziewczynk�, zamordowa� j� i zjad�, a nast�pnie wys�a� do jej matki list, w kt�rym szczeg�owo opisa� swoje poczynania. (Na szcz�cie wszystkie te potwory ju� nie �yj�; Dahmera zamordowali wsp�wi�niowie, kt�rzy chyba nie darzyli kanibali zbyt wielk� estym�). M�j bezimienny zab�jca pos�uguje si� nieco odmiennymi metodami, lecz z pewno�ci� dor�wnuje swoim poprzednikom je�li chodzi o sadyzm. Niestety, pod tym wzgl�dem jest a� nadto typowy. Alan Brennert