Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 332 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
tytu�: "Chrzest ognia"
autor: Andrzej Sapkowski
tekst wklepa�:
[email protected]
korekta:
[email protected]
Through these fields of destruction
Baptisms of fire
I've watched all your suffering
As the battles raged higher
And though they did hurt me so bad
In the fear and alarm
You did not desert me
My brothers in arms...
Dire Straits
* * *
SuperNOWA
Warszawa 1996
Ksi��ka zosta�a wydrukowana na papierze ekologicznym
SCHWEDT 2000
Opracowanie graficzne serii Ma�gorzata �liwi�ska
Ilustracja na ok�adce Bogus�aw Polch
Copyright by Andrzej Sapkowski, Warszawa 1996
ISBN 83-7054-103-8
Sk�ad i �amanie
LogoScript sp. z o.o., Warszawa, ul. Miodowa 10
Druk i oprawa
Drukarnia Wydawnictw Naukowych S.A., ��d�, ul. �wirki 2
* * *
Spis Tre�ci
Rozdzia� Pierwszy...3
Rozdzia� Drugi...29
Rozdzia� Trzeci 61
Rozdzia� Czwarty...81
Rozdzia� Pi�ty...104
Rozdzia� Sz�sty...133
Rozdzia� Si�dmy...162
* * *
W�wczas rzek�a wr�ka do wied�mina: Tak� ci dam rad�: obuj �elazne buty, we� do r�ki kostur �elazny. Id� w �elaznych butach na koniec �wiata, a drog� przed sob� kosturem macaj, �zami skraplaj. Id� przez ogie� i wod�, nie ustawaj, wstecz si� nie ogl�daj. A gdy ju� zedr� si� chodaki, gdy zetrze si� kostur �elazny, gdy ju� od wiatru i �aru wyschn� twe oczy tak, �e
ju� ni jedna �za z nich wyp�yn�� nie zdo�a, w�wczas na ko�cu �wiata odnajdziesz to, czego szukasz i to, co
kochasz. By� mo�e."
I wied�min poszed� przez ogie� i wod�, wstecz si� nie ogl�da�. Ale nie wzi�� ni but�w �elaznych, ni kostura. Wzi�� tylko sw�j miecz wied�mi�ski. Nie pos�ucha� s��w wr�ki. I dobrze zrobi�, bo to by�a z�a wr�ka.
Flourens Delannoy, Bajki i klechdy
* * *
Rozdzia� pierwszy
W krzakach dar�y si� ptaki. Zbocze parowu porasta�a g�sta, zbita masa je�yn i berberys�w, wymarzone miejsce do gniazdowania i do �eru, nic tedy dziwnego, �e roi�o si� tam od ptactwa. Zawzi�cie trylowa�y dzwo�ce, �wiergota�y czeczotki i pieg�e, co chwila rozbrzmiewa�o te� d�wi�czne �pinkpink" zi�by. Zi�ba dzwoni na deszcz, pomy�la�a Milva, odruchowo spogl�daj�c na niebo. Nie by�o chmur. Ale zi�by zawsze dzwoni� na deszcz. Przyda�oby si� nareszcie troch� deszczu.
Miejsce na wprost wylotu kotlinki by�o dobrym my�liwskim stanowiskiem, daj�cym niez�e szans� na udane polowanie, zw�aszcza tu, w Brokilonie, mateczniku zwierzyny. W�adaj�ce pot�nym obszarem lasu driady polowa�y niezmiernie rzadko, a cz�owiek jeszcze rzadziej odwa�a� si� tu zapuszcza�. Tutaj ��dny mi�sa lub sk�r �owca sam stawa� si� obiektem �ow�w. Brokilo�skie driady nie mia�y lito�ci dla intruz�w. Milva przekona�a si� kiedy� o tym na w�asnej sk�rze. Czego jak czego, ale zwierza w Brokilonie nie brakowa�o. Jednak Milva tkwi�a w zasadzce ju� ponad dwie godziny i nadal nic nie wychodzi�o na strza�. Polowa� z marszu nie mog�a - panuj�ca od miesi�cy susza wys�a�a poszycie chrustem i li��mi, trzeszcz�cymi przy ka�dym kroku. W takich warunkach tylko bezruch w zasadzce m�g� zaowocowa� sukcesem i zdobycz�.
Na gryfie �uku usiad� motyl admira�. Milva nie p�oszy�a go. Obserwuj�c, jak sk�ada i rozk�ada skrzyde�ka, patrzy�a r�wnocze�nie na �uk, nowy nabytek, kt�rym wci�� jeszcze nie przesta�a si� cieszy�. By�a zawo�an� �uczniczk�, kocha�a dobr� bro�. A ta, kt�r� trzyma�a w d�oni, by�a najlepsz� z najlepszych.
Milva mia�a w �yciu wiele �uk�w. Uczy�a si� strzela� ze zwyk�ych jesionowych' i cisowych, ale pr�dko zrezygnowa�a z nich na rzecz refleksyjnych laminat�w, jakich u�ywa�y driady i elfy. Elfie �uki by�y kr�tsze, l�ejsze i por�czniejsze, a dzi�ki warstwowej kompozycji drewna i zwierz�cych �ci�gien r�wnie� o wiele �szybsze" od cisowych wystrzelona z nich strza�a dosi�ga�a celu w czasie du�o kr�tszym i po p�askim torze, co w znacznej mierze eliminowa�o mo�liwo�� zniesienia przez wiatr. Najlepsze egzemplarze takiej broni, gi�te poczw�rnie, nosi�y w�r�d elf�w nazw� zefhar, taki bowiem runiczny znak tworzy�y wygi�te ramiona i gryfy �uku. Milva u�ywa�a zefar�w przez �adnych kilka lat i nie s�dzi�a, by m�g� istnie� �uk, kt�ry je przewy�sza�.
Ale wreszcie trafi�a na taki �uk. By�o to oczywi�cie na Morskim Bazarze w Cidaris, s�ynnym z bogatej oferty dziwnych i rzadkich towar�w zwo�onych przez �eglarzy z najdalszych zak�tk�w �wiata, zewsz�d, dok�d dociera�y kogi i galeony. Milva, gdy tylko mog�a, odwiedza�a bazar i ogl�da�a zamorskie �uki. Tam w�a�nie naby�a �uk, o kt�rym s�dzi�a, �e pos�u�y jej przez wiele lat � pochodz�cy z Zerrikanii zefar wzmacniany szlifowanym rogiem antylopy. �uk ten mia�a za doskona�y. Przez rok. Albowiem w rok p�niej, na tym samym straganie, u tego samego kupca zobaczy�a istne cudo. �uk pochodzi� z dalekiej P�nocy. Mia� ��czysko d�ugie na sze��dziesi�t dwa cale, mahoniowy, dok�adnie wywa�ony majdan i p�askie, laminowane ramiona, sklejone z przeplataj�cych si� warstw szlachetnego drewna, warzonych �ci�gien i ko�ci wielorybich. Od innych le��cych obok kompozyt�w r�ni�a go nie tylko konstrukcja, ale i cena - i cena w�a�nie zwr�ci�a uwag� Milvy. Gdy jednak wzi�a �uk do r�ki i wypr�bowa�a go, zap�aci�a bez wahania i bez targ�w tyle, ile ��da� handlarz. Czterysta novigradzkich koron. Rzecz jasna, nie mia�a przy sobie tak niebotycznej sumy - w targu po�wi�ci�a sw�j zerrika�ski zefar, p�k sobolowych �upie�y i przecudnej roboty elfi medalionik, koralow� kame� w wianuszku rzecznych pere�., Ale nie �a�owa�a. Nigdy. �uk by� niewiarygodnie lekki i wprost idealnie celny. Cho� niezbyt d�ugi, kry� w kompozytowych ramionach nielichego kopa. Zaopatrzony w zapi�t� na precyzyjnie podgi�tych gryfach jedwabnokonopn� ci�ciw�, przy dwudziestoczterocalowym naci�gu dawa� pi��dziesi�t pi�� funt�w mocy. Prawda, bywa�y luki, kt�re dawa�y nawet osiemdziesi�t, ale Milva uwa�a�a toza przesad�. Wystrzelona z jej wielorybiej pi��dziesi�tki pi�tki strza�a pokonywa�a odleg�o�� dwustu st�p w czasie pomi�dzy dwoma uderzeniami serca, a na sto krok�w mia�a a� nadto impetu, by skutecznie porazi� jelenia, cz�owieka za�, je�li nie nosi� zbroi, przeszywa�a na wylot. Na zwierz�ta wi�ksze od jelenia i na ci�kozbrojnych Milva rzadko polowa�a.
Motyl odlecia�. Zi�by nadal dar�y si� w krzakach. I nadal nic nie wychodzi�o na strza�. Milva opar�a si� barkiem o pie� sosny, zacz�a wspomina�. Ot tak, �eby zabi� czas.
Do jej pierwszego spotkania z wied�minem dosz�o w lipcu, dwa tygodnie po wydarzeniach na wyspie Thanedd i wybuchu wojny w Dol Angra. Milva wr�ci�a do Brokilonu po kilkunastodniowej nieobecno�ci, przyprowadzi�a resztki komanda Scoia'tael, rozbitego w Temerii podczas pr�by przedostania si� na teren obj�tego wojn� Aedirn. Wiewi�rki chcia�y przy��czy� si� do powstania wznieconego przez elfy w Dol Blathanna. Nie powiod�o im si�, gdyby nie Milva, by�oby po nich. Ale znalaz�y Milv� i azyl w Brokilonie. Zaraz po przyje�dzie poinformowano j�, �e Aglais pilnie oczekuje jej w Col Serrai. Milva zdziwi�a si� troch�. Aglais by�a prze�o�on� brokilo�skich uzdrowicielek, a g��boka, pe�na gor�cych �r�de� i jaski� kotlina Col Serrai by�a miejscem uzdrowie�. Pos�ucha�a jednak wezwania, b�d�c przekonana, �e idzie o jakiego� leczonego elfa, pragn�cego za jej po�rednictwem skontaktowa� si� ze swym komandem. A gdy zobaczy�a rannego wied�mina i dowiedzia�a si�, w czym rzecz, wpad�a w istny sza�. Wybieg�a z groty z rozwianym w�osem i ca�� z�o�� wy�adowa�a na Aglais.
- Widzia� mnie! Widzia� moj� twarz! Czy pojmujesz, czym mi to grozi? - Nie, nie pojmuj� - odrzek�a ch�odno uzdrowicielka. To Gwynbleidd, wied�min. Przyjaciel Brokilonu. Jest tu od czternastu dni, od nowiu. I jeszcze jaki� czas up�ynie, zanim b�dzie m�g� wsta� i normalnie chodzi�. Pragnie wie�ci ze �wiata, wie�ci o jego bliskich. Tylko ty mo�esz mu ich dostarczy�.
- Wie�ci ze �wiata? Chyba� rozum straci�a, dziwo�ono! Czy ty wiesz, co teraz dzieje si� na �wiecie, za granicami twojego spokojnego lasu? W Aedirn trwa wojna! W Brugge, w Temerii i w Redanii zam�t, piek�o, wielkie �owy! Za tymi, co rebeli� wszcz�li na Thanedd, goni� wsz�dy! Wsz�dy pe�no szpieg�w i an'givare, jedno s�owo nieraz wystarczy uroni�, usta skrzywi�, gdy nie trza, i ju� kat ci w lochu czerwonym �elazem za�wieci! A ja na przeszpiegi mam chodzi�, dopytywa� si�, wie�ci zbiera�? Karku nadstawia�? I dla kogo? Dla jakiego� p�ywego wied�mina? A co to on mi, brat albo swat? I�cie rozumu zby�a�, Aglais! - Je�li masz zamiar wrzeszcze� - przerwa�a spokojnie driada - to id�my dalej w las. Jemu potrzebny jest spok�j.
Milva obejrza�a si� mimo woli na wylot jaskini, w kt�rej przed chwil� widzia�a rannego. Kawa� ch�opa, pomy�la�a odruchowo, cho� chudy, ale jedna �y�a... �eb bia�y, ale brzuch p�aski niby u m�odzika, widno, �e trud mu druhem, nie s�onina i piwo...
- On na Thanedd by� - stwierdzi�a, nie zapyta�a. Rebeliant.
- Nie wiem - wzruszy�a ramionami Aglais. - Ranny.
Potrzebuje pomocy. Reszta mnie nie obchodzi.
Milva �achn�a si�. Uzdrowicielka znana by�a z niech�ci do gadania. Ale Milva zd��y�a ju� wys�ucha� podnieconych relacji driad ze wschodniej rubie�y Brokilonu, wiedzia�a ju� wszystko o wydarzeniach sprzed dw�ch tygodni. O kasztanow�osej czarodziejce, kt�ra zjawi�a si� w Brokilonie w b�ysku magii, o przywleczonym przez ni� kalece ze z�aman� r�k� i nog�. Kalece, kt�ry okaza� si� wied�minem, znanym driadom jako Gwynbleidd, Bia�y Wilk.
Pocz�tkowo, opowiada�y driady, nie wiadomo by�o, co czyni�. Pokrwawiony wied�min na przemian krzycza� i mdla�, Aglais nak�ada�a prowizoryczne opatrunki, czarodziejka kl�a. I p�aka�a. W to ostatnie Milva absolutnie nie wierzy�a - a bo to widzia� kto kiedy p�acz�c� magiczk�? A p�niej przyszed� rozkaz z Duen Canell, od Srebrnookiej Eithne, Pani Brokilonu. Czarodziejk� odprawi�, brzmia� rozkaz w�adczyni Lasu Driad. Wied�mina leczy�.
Leczono go. Milva widzia�a. Le�a� w jaskini, w niecce pe�nej wody z magicznych brokilo�skich �r�de�, jego unieruchomione w szynach i na wyci�gach ko�czyny spowite by�y g�stym ko�uchem lecz�cych pn�czy conynhaeli i p�dami purpurowego �ywokostu. W�osy mia� bia�e niby mleko. By� przytomny, cho� leczeni conynhael� zwykle bez ducha le��, bredz�, magia przez nich gada...
- No? - beznami�tny g�os uzdrowicielki wyrwa� j� z zadumy. - Jak tedy b�dzie? Co mam mu powiedzie�? - �eby do wszystkich bies�w poszed� - warkn�a Milva, podci�gaj�c obci��ony sakw� i my�liwskim no�em pas. - I ty te� id� do biesa, Aglais.
- Twoja wola. Nie przymusz� ci�.
- Prawa�. Nie przymusisz.
Posz�a w las, pomi�dzy rzadkie sosny, nie ogl�daj�c si�. By�a z�a.
O wydarzeniach, jakie mia�y miejsce w pierwszy lipcowy n�w ksi�yca na ostrowie Thanedd, Milva wiedzia�a, Scoia'tael m�wili o tym bez przerwy. Podczas zjazdu czarodziej�w na wyspie dosz�o do rebelii, pola�a si� krew, polecia�y g�owy. A armie Nilfgaardu, jakby na sygna�, uderzy�y na Aedirn i Lyri�, zacz�a si� wojna. A w Temerii, Redanii i Kaedwen skrupi�o si� wszystko na Wiewi�rkach. Raz, bo podobno zbuntowanym czarodziejom na Thanedd przysz�o w sukurs komando Scoia'tael. Dwa, bo to podobno jaki� elf czy te� p�elf �gn�� sztyletem i zabi� Vizimira, reda�skiego kr�la. Rozw�cieczeni ludzie wzi�li si� wi�c ostro za Wiewi�rki. Wrza�o wsz�dzie niby w kotle, elfia krew p�yn�a rzek�...
Ha, pomy�la�a Milva, mo�e i prawda to, co kap�ani baj�, �e koniec �wiata i dzie� s�du bliski? �wiat w ogniu, cz�owiek nie tylko elfowi, ale i cz�owiekowi wilkiem, brat na brata n� podnosi... A wied�min do polityki si� miesza i do rebelii staje. wied�min, kt�ren przecie tylko od tego jest, by �wiat przemierza� i szkodz�ce ludziom monstra ubija�! Jak �wiat �wiatem, nigdy wied�min �aden ni do polityki, ni do wojaczki wci�ga� si� nie dawa�. To� nawet taka bajka jest, o g�upim kr�lu, co przetakiem wod� nosi�, zaj�ca chcia� go�cem, a wied�mina wojewod� uczyni�.
A tu masz, wied�min w rokoszu przeciw kr�lom poszczerbiony, w Brokilonie przed kar� kry� si� musi. I�cie, koniec �wiata! - Witaj, Mario.
Drgn�a. Oparta o sosn� niewysoka driada mia�a oczy i w�osy w kolorze srebra. Zachodz�ce s�o�ce otacza�o aureol� jej g�ow� na tle pstrokatej �ciany lasu. Milva ukl�k�a na jedno kolano, nisko sk�oni�a g�ow�: - B�d� pozdrowiona, Pani Eithne.
W�adczyni Brokilonu zatkn�a za �ykowy pasek z�oty no�yk o kszta�cie sierpa.
- Wsta� - powiedzia�a. - Przejd�my si�. Chc� z tob� porozmawia�.
D�ugo sz�y razem przez pe�en cieni las, ma�a srebrnow�osa driada i wysoka p�owow�osa dziewczyna. �adna nie przerywa�a milczenia.
- Dawno nie zagl�da�a� do Duen Canell, Mario.
- Czasu nie sta�o, Pani Eithne. Do Duen Canell daleka od Wst��ki droga, a ja... Przecie� wiesz.
- Wiem. Zm�czona jeste�? - Elfy potrzebuj� pomocy. Z twego rozkazu im przecie pomagam.
- Na moj� pro�b�.
- I�cie. Na pro�b�.
- Mam jeszcze jedn�.
- Takem my�la�a. wied�min? - Pom� mu.
Milva zatrzyma�a si� i odwr�ci�a, ostrym ruchem z�ama�a zawadzaj�c� ga��zk� wiciokrzewu, obr�ci�a j� w palcach, cisn�a na ziemi�.
- Od p� roku - powiedzia�a cicho, patrz�c w srebrzyste oczy driady - g�ow� w hazard stawiam, elf�w z rozgromionych komand przeprowadzam do Brokilonu... Gdy wypoczn� i z ran si� wylecz�, nazad ich wywodz�... Ma�o tego? Nie do�� uczyni�am? Co n�w na szlak ciemn� noc� ruszam... S�o�ca si� ju� l�kam jak nietoperz albo puszczyk jaki...
- Nikt nie zna le�nych �cie�ek lepiej od ciebie.
- W kniei nie dowiem si� niczego. wied�min pono� chce, bym wie�ci zbiera�a, mi�dzy ludzi pojecha�a. To rebeliant, na, jego imi� maj� an'givare wyostrzone uszy. Mnie samej te� nijak w miastach si� pokazywa�. A jak mnie kto rozpozna? Pami�� o tamtym �ywa jeszcze, nie przysch�a jeszcze tamta krew... Bo du�o by�o wtedy krwi, Pani Eithne.
- Niema�o - srebrne oczy starej driady by�y obce, zimne, nieprzeniknione. - Niema�o, prawda to.
- Je�li mnie rozpoznaj�, na pal nawlek�.
- Jeste� rozwa�na. Jeste� ostro�na i czujna.
- By wie�ci, o kt�re wied�min prosi, pozbiera�, trza si� czujno�ci wyzby�. Trza pyta�. A teraz ciekawo�� niebezpiecznie objawia�. Je�li mi� pochwyc�...
- Masz kontakty.
- Um�cz�. Zakatuj�. Albo zgnoj� w Drakenborgu...
- A wobec mnie masz d�ug.
Milva odwr�ci�a g�ow�, zagryz�a wargi.
- Ano, mam - powiedzia�a gorzko. - Nie zapomnie� mi o tym.
Przymkn�a oczy, twarz skurczy�a si� jej nagle, usta drgn�y, z�by zwar�y si� silnie. Pod powiekami blado za�wieci�o wspomnienie, upiornym, ksi�ycowym blaskiem tamtej nocy. Wr�ci� nagle b�l w kostce, ucapionej rzemienn� p�tl� pu�apki, b�l w stawach, dartych szarpni�ciem. W uszach rozbrzmia� szum li�ci prostuj�cego si� gwa�townie drzewa... Krzyk, j�k, dzika, szale�cza, przera�ona miotanina i ohydne uczucie strachu, kt�ry sp�yn�� na ni�, gdy zrozumia�a, �e nie uwolni si�... Krzyk i strach, skrzyp liny, rozfalowane cienie, rozko�ysana, nienaturalna, odwr�cona ziemia, odwr�cone niebo, drzewa o odwr�conych wierzcho�kach, b�l, krew t�tni�ca w skroniach...
A o �wicie driady, dooko�a, wianuszkiem... Daleki srebrzysty �miech... Kukie�ka na sznurku! Hu�taj si�, hu�taj, pacyneczko, g��weczk� do do�u... I jej w�asny, lecz obcy, rz꿹cy krzyk. A potem ciemno��.
- I�cie, mam d�ug - powt�rzy�a przez �ci�ni�te z�by. I�cie, bom przecie wisielec odci�ty z powroza. P�ki �ycia, widz�, nie sp�aci� mi tego d�ugu.
- Ka�dy ma jaki� d�ug - powiedzia�a Eithne. - Takie jest �ycie, Mario Barring. D�ugi i wierzytelno�ci, zobowi�zania, wdzi�czno��, zap�ata... Uczyni� co� dla kogo�. A mo�e dla siebie? Bo tak naprawd�, to zawsze p�acimy sobie, nie komu�. Ka�dy zaci�gni�ty d�ug sp�acamy sobie. W ka�dej z nas tkwi wierzyciel i d�u�nik zarazem. Rzecz w tym, by zgodzi� si� w nas ten rachunek. Przychodzimy na �wiat jako odrobina danego nam �ycia, potem wci�� zaci�gamy i sp�acamy d�ugi. Sobie. Dla siebie. Po to, by w ko�cu rachunek si� zgodzi�.
- Bliski jest ci ten cz�ek, Pani Eithne? Ten... wied�min? - Bliski. Cho� sam o tym nie wie. Wr�� do Col Serrai, Mario Barring. Id� do niego. I zr�b to, o co ci� poprosi.
W kotlince zachrz�ci� chrust, trzasn�a ga��zka. Zabrzmia�o g�o�ne i gniewne �czekczek" sroki, zi�by zerwa�y si� do lotu, migaj�c bia�ymi ster�wkami. Milva wstrzyma�a oddech. Nareszcie.
Czekczek, zawo�a�a sroka. Czekczekczek. Znowu trzasn�a ga��zka.
Milva poprawi�a wys�u�ony, wytarty do po�ysku sk�rzany ochraniacz na lewym przedramieniu, u�o�y�a ki�� r�ki w przymocowanej do majdanu p�tli. Z p�askiego ko�czanu na udzie wyj�a strza��. Odruchowo, z nawyku sprawdzi�a stan brzeszczot�w grotu i opierzenie. Kupowa�a brzechwy na jarmarkach - wybieraj�c �rednio jedn� z dziesi�ciu, kt�re jej oferowano - ale zawsze opierza�a je sama. Wi�kszo�� dost�pnych w handlu gotowych strza� mia�a lotki za kr�tkie i ustawione prosto wzd�u� brzechwy, a Milva u�ywa�a wy��cznie strza� opierzonych spiralnie, lotkami nie kr�tszymi ni� pi�� cali.
Na�o�y�a strza�� na ci�ciw� i wpatrzy�a si� w wylot kotlinki, w zieleniej�c� mi�dzy pniami plam� berberysu, ci�kiego gronami czerwonych jag�d.
Zi�by nie odlecia�y daleko, wznowi�y dzwonienie.
Chod�, k�zko, pomy�la�a Milva, unosz�c i napinaj�c �uk.
Chod�. Jestem gotowa.
Ale sarny posz�y parowem, w kierunku bagienka i �r�de� zasilaj�cych wpadaj�ce do Wst��ki strumyki. Z kotliny wyszed� kozio�ek. �adny, na oko ponad czterdziestofuntowy. Uni�s� g�ow�, zastrzyg� uszami, potem odwr�ci� si� ku krzakom, skubn�� listki.
Sta� korzystnie - ty�em. Gdyby nie pie� zas�aniaj�cy cel, Milva strzela�aby bez zastanowienia. Nawet trafiaj�c w brzuch, grot przeszy�by go i dosi�gn�! serca, w�troby lub p�uc. Trafiaj�c w udziec, rozwali�by arteri�, zwierz� r�wnie� musia�oby pa�� w kr�tkim czasie. Czeka�a, nie zwalniaj�c ci�ciwy.
Kozio� znowu uni�s� g�ow�, post�pi� krok, wyszed� zza pnia - i nagle odwr�ci� si� lekko przodem. Milva, utrzymuj�c strza�� w pe�nym naci�gu, zakl�a w my�li. Strza� od przodu by� niepewny - miast w p�uco, grot m�g� ugodzi� w brzuch. Czeka�a, wstrzymuj�c oddech, wyczuwaj�c s�ony smak ci�ciwy k�cikiem ust. To by�a jeszcze jedna wielka, wr�cz nieoceniona zaleta jej �uku - gdyby u�ywa�a broni ci�szej lub wykonanej mniej starannie, nie zdo�a�aby tak d�ugo trzyma� jej w napi�ciu, nie ryzykuj�c zm�czenia r�ki i obni�onej precyzji strza�u.
Szcz�ciem, kozio� pochyli� g�ow�, skubn�� wystaj�ce z mchu trawy i obr�ci� si� bokiem. Milva odetchn�a spokojnie, wymierzy�a na komor� i delikatnie wypu�ci�a ci�ciw� z palc�w.
Nie us�ysza�a jednak oczekiwanego trzasku �amanego przez grot �ebra. Kozio� natomiast wyskoczy� w g�r�, wierzgn�� i znik� przy wt�rze chrupu suchych ga��zi i szumu potr�canych li�ci.
Przez kilka uderze� serca Milva sta�a nieruchomo, skamienia�a niby marmurowy pos�g le�nej boginki. Dopiero w�wczas, gdy wszelkie odg�osy ucich�y, odj�a praw� d�o� od policzka i opu�ci�a �uk. Odnotowawszy w pami�ci tras� ucieczki zwierza, usiad�a spokojnie, opar�a plecy o pie�. By�a do�wiadczon� �owczyni�, k�usowa�a w pa�skich lasach od dziecka, pierwsz� sarn� po�o�y�a maj�c jedena�cie lat, pierwszego rogacza czternastaka - na niebywale szcz�liw� �owieck� wr�b� - w dniu swych czternastych urodzin. A do�wiadczenie uczy�o, �e z pogoni� za ustrzelonym zwierzem nigdy nie nale�a�o si� spieszy�. Je�li trafi�a dobrze, kozio� musia� pa�� nie dalej ni� dwie�cie krok�w od wylotu kotlinki. Je�li trafi�a gorzej - a w zasadzie nie dopuszcza�a takiej mo�liwo�ci - po�piech m�g� tylko spraw� pogorszy�. �le strzelony ranny zwierz, nie niepokojony, po panicznej ucieczce zwolni i b�dzie szed�. �cigany i p�oszony zwierz b�dzie gna� na z�amanie karku i nie zwolni a� za si�dm� g�r�.
Mia�a wi�c co najmniej p� godziny. Wsadzi�a w z�by wyrwane �d�b�o trawy i zamy�li�a si� znowu. Wspomina�a.
Gdy po dwunastu dniach wr�ci�a do Brokilonu, wied�min ju� chodzi�. Utyka� lekko i nieznacznie zaci�ga� biodrem, ale chodzi�. Milva nie zdziwi�a si� - wiedzia�a o cudownych w�a�ciwo�ciach leczniczych le�nej wody i zielska, zwanego conynhael�. Zna�a te� umiej�tno�ci Aglais, nie raz by�a �wiadkiem b�yskawicznego wr�cz uzdrawiania rannych driad. A pog�oski o niebywa�ej odporno�ci i wytrzyma�o�ci wied�min�w te� nie by�y wida� wyssane z palca.
Nie posz�a do Col Serrai zaraz po przybyciu, cho� driady napomyka�y, �e Gwynbleidd niecierpliwie wygl�da� jej powrotu. Zwleka�a celowo, wci�� by�a niezadowolona ze zleconej jej misji i chcia�a to zademonstrowa�. Odprowadzi�a do obozu elfy z przyprowadzonego komanda Wiewi�rek. Rozwlekle zda�a relacj� o wydarzeniach w drodze, ostrzeg�a driady przed szykowan� przez ludzi blokad� granicy na Wst��ce. Dopiero gdy napomniano j� po raz trzeci, Milva wyk�pa�a si�, przebra�a i posz�a do wied�mina.
Czeka� na ni� na skraju polany, tam, gdzie ros�y cedry.
Przechadza� si�, od czasu do czasu przysiada�, prostowa� si� spr�y�cie. Wida� Aglais zaleci�a mu �wiczenia.
- Jakie wie�ci? - spyta� zaraz po powitaniu. Ch��d w jego g�osie nie zmyli� jej.
- Wojna chyba ku ko�cowi si� ma - odrzek�a, wzruszaj�c ramionami. - Nilfgaard, powiadaj�, srodze Lyri� i Aedim pogromi�. Verden si� podda�o, a kr�l Temerii u�o�y� si� z nilfgaardzkim cesarzem. A elfy w Dolinie Kwiat�w w�asne, kr�lestwo za�o�y�y. Wszelako Scoia'tael z Temerii i Redanii nie pow�drowa�y tam. Bij� si� nadal...
- Nie o to mi sz�o.
- Nie? - uda�a zdziwienie. - A, prawda. Tak, zawadzi�am o Dorian, jake� prosi�, cho� przysz�o szmat drogi nad�o�y�. A niebezpieczne nynie go�ci�ce...
Urwa�a, przeci�gn�a si�. Tym razem nie ponagla� jej.
- Czy �w Codringher - spyta�a wreszcie - kt�rego kaza�e� mi odwiedzi�, by� twoim przyjacielem? Twarz wied�mina nie drgn�a, ale Milva wiedzia�a, �e zrozumia� z miejsca.
- Nie. Nie by�.
- To dobrze - kontynuowa�a swobodnie. - Bo nie ma go ju� w�r�d �yj�cych. Sp�on�� razem ze sw� sadyb�, zosta� aby komin i p� frontowej �ciany. Ca�e Dorian huczy od plotek. Jedni gadaj�, �e �w Codringher uprawia� czarnoksi�stwo i jady warzy�, �e z diab�em mia� pakt, wi�c czarci ogie� go poch�on��. Drudzy m�wi�, �e wsun�� nos i palce do niew�a�ciwej szpary, jako to mia� we zwyczaju czyni�. A komu� to nie w smak by�o, wi�c go zwyczajnie utrupi� i pod�o�y� ogie�, by zatrze� �lady. A ty jak my�lisz? Nie doczeka�a si� ani odpowiedzi, ani emocji na poszarza�ej twarzy. Kontynuowa�a wi�c, nie rezygnuj�c ze z�o�liwego i aroganckiego tonu.
- Ciekawe jest, �e �w po�ar i zgon owego Codringhera w pierwszy lipcowy n�w miesi�czka si� zdarzy�y, dok�adnie jako i tumult na ostrowie Thanedd. Wypisz wymaluj, jakby kto si� domy�la�, �e w�a�nie Codringher co� o ruchawce wie i �e o detale b�dzie pytany. Jakby kto chcia� , mu zawczasu g�b� na wieki zasznurowa�, j�zor oniemi�.
Co na to powiesz? Ha, widz�, nic nie powiesz. Ma�om�wny�! Tedy ja ci powiem: niebezpieczne s� te twoje dzie�a, te twoje przeszpiegi i wypytywania. Mo�e kto� opr�cz Codringherowej r�wnie� inne g�by i uszy chcie� zamkn��.
Tak sobie my�l�.
- Wybacz mi - powiedzia� po chwili. - Masz racj�. Narazi�em ci�. To by�o zbyt niebezpieczne zadanie dla...
- Dla niewiasty, tak? - szarpn�a g�ow�, ostrym ruchem odrzuci�a z ramienia wci�� jeszcze mokre w�osy. To� chcia� powiedzie�? Galant si� znalaz�! Zakarbuj sobie, �e cho� do sikania kuca� musz�, moja kapota wilkiem, nie zaj�cem podszyta! Tch�rza mi nie zadawaj, bo mnie nie znasz! - Znam - powiedzia� cicho i spokojnie, nie reaguj�c na jej z�o�� i podniesiony g�os. - Jeste� Milva. Przeprowadzasz do Brokilonu Wiewi�rki, przedzieraj�c si� przez ob�awy. Znane jest mi twoje m�stwo. Ale ja lekkomy�lnie i samolubnie narazi�em ci�...
- G�upi�! - przerwa�a ostro. - O siebie si� martw, nie o mnie. O dziewuszk� si� martw! U�miechn�a si� kpi�co. Bo tym razem twarz mu si� zmieni�a. Milcza�a z rozmys�em, czeka�a na dalsze pytania.
- Co wiesz? - spyta� wreszcie. - I od kogo? - Ty mia�e� twego Codringhera - parskn�a, dumnie unosz�c g�ow� - ja mam moich znajomk�w. Takich, kt�rzy bystre maj� oczy i uszy.
- M�w. Prosz�, Milva.
- Po ruchawce na Thanedd - zacz�a, odczekawszy chwil� - zawrza�o wsz�dy. �owy na zdrajc�w si� zacz�y. Osobliwie na tych czarodziej�w, co za Nilfgaardem stali, jako i na innych sprzedawczyk�w. Niekt�rych uj�to. Inni znikn�li, kamie� w wod�. Nie trza wielkiego umu, by zgadn��, dok�d uszli, pod czyje skrzyd�a si� schronili. Ale nie tylko na czarownik�w i zdrajc�w polowano. W rebelii na Thanedd zbuntowanym czarodziejom pomog�o komando Wiewi�rek, nimi s�awny Faoiltiarna przewodzi�. Szukaj� go. Rozkaz wydano, �eby ka�dego schwytanego elfa na m�ki bra�, o komando Faoiltiamy pyta�.
- Kim jest ten Faoiltiamo? - Elf, Scoia'tael. Jak ma�o kt�ry ludziom za sk�r� zalaz�. Wielka cena jest za jego g�ow�. Ale nie tylko jego szukaj�. Szuka si� te� jakiego� nilfgaardzkiego rycerza, kt�ren na Thanedd by�. I jeszcze...
- M�w.
- An'givare o wied�mina wypytuj�, imieniem Geralt z Rivii. I o dziewuszk� imieniem Cirilla. Tych dwoje przykazano �ywymi bra�. Pod gard�em to nakazano: obojgu uj�tym w�os z g�owy spa�� nie mo�e, guz z sukni urwa� si� nie ma prawa. Ha! Drogi musisz by� ich sercu, �e tak si� o twoje zdrowie troskaj�...
Urwa�a, widz�c wyraz jego twarzy, z kt�rej raptownie znikn�� nieludzki spok�j. Zrozumia�a, �e cho� si� stara�a, nie zdo�a�a nap�dzi� mu strachu. Przynajmniej nie o jego w�asn� sk�r�. Niespodziewanie poczu�a wstyd.
- No, z tym po�cigiem to przecie daremny ich zach�d - powiedzia�a �agodniej, ale wci�� z lekko drwi�cym u�miechem na wargach. - Ty w Brokilonie bezpieczny jeste�.
A dziewczyny te� �ywej nie dostan�. Gdy gruzy na Thanedd przekopali, rozwalonej tej magicznej wie�y, co si� zawali�a... Hej, co tobie? Wied�min zatoczy� si�, opar� o cedr, usiad� ci�ko przy pniu. Milva odskoczy�a, przera�ona blado�ci�, kt�ra nagle pokry�a mu twarz.
- Aglais! Sirssa! Fauve! Do mnie, �ywo! Zaraza, na umieranie mu si� chyba zebra�o! Hej, ty! - Nie wo�aj ich... Nic mi nie jest... M�w. Chc� wiedzie�...
Milva zrozumia�a nagle.
- Niczego nie naszli w rumowisku! - krzykn�a, czuj�c, �e te� blednie. - Niczego! Cho� ka�dy kamie� obejrzeli i czary rzucali, nie znale�li...
Otar�a pot z brwi, gestem powstrzyma�a nadbiegaj�ce driady. Chwyci�a siedz�cego wied�mina za ramiona, pochyli�a si� nad nim tak, �e jej d�ugie jasne w�osy spad�y na jego zbiela�� twarz.
- �le poj��e� - powtarza�a szybko, niesk�adnie, z trudem znajduj�c s�owa w nat�oku tych, kt�re cisn�y si� jej na usta. - To jeno chcia�am rzec, �e... Opacznie mnie poj��e�. Bo ja... Sk�d�e wiedzie� mog�am, �e ty a� tak... Nie tak chcia�am. Ja jeno o tym, �e dziewczyna... �e nie znajd� jej, bo bez �ladu znik�a, jak owi czarodzieje... Wybacz mi.
Nie odpowiedzia�. Patrzy� w bok. Milva zagryz�a wargi, zacisn�a pi�ci.
- We trzy dni wyje�d�am z Brokilonu - powiedzia�a �agodnie po d�ugim, bardzo d�ugim milczeniu. - Niech jeno miesi�czek p�jdzie na uszczerb, niech nocki troch� ciemniejsze nastan�. Do dziesi�ciu dni wr�c�, mo�e wcze�niej. Wnet po Lammas, w pierwszych dniach sierpnia.
Nie turbuj si�. Ziemi� i wod� porusz�, ale wywiem si� wszystkiego. Je�li kto co wie o tej pannie, te� b�dziesz to wiedzia�.
- Dzi�ki, Milva.
- Do dziesi�ciu dni... Gwynbleidd.
- Jestem Geralt - wyci�gn�� d�o�. U�cisn�a bez zastanowienia. Bardzo silnie.
- Jestem Maria Barring.
Skinieniem g�owy i cieniem u�miechu podzi�kowa� za szczero��, wiedzia�a, �e doceni�.
- B�d� ostro�na, prosz�. Zadaj�c pytania uwa�aj, komu je zadajesz.
- Nie frasuj si� o mnie.
- Twoi informatorzy... Ufasz im?
- Ja nikomu nie ufam.
- Wied�min jest w Brokilonie. W�r�d driad.
- Tak przypuszcza�em - Dijkstra spl�t� ramiona na piersi. - Ale dobrze, �e to si� potwierdzi�o. - Milcza� przez chwil�. Lennep obliza� wargi. Czeka�.
- Dobrze, �e si� potwierdzi�o - powt�rzy� szef tajnych s�u�b kr�lestwa Redanii, zamy�lony, jak gdyby m�wi� do siebie. - Zawsze to lepiej, mie� pewno��. Ech, gdyby jeszcze okaza�o si�, �e Yennefer jest z nim... Nie ma z nim czarodziejki, Lennep? - S�ucham? - wywiadowca drgn��. - Nie, ja�nie panie.
Nie ma. Co rozka�ecie? Je�li chcecie �ywego, wywabi� go z Brokilonu. Je�li za� milszy wam martwy...
- Lennep - Dijkstra uni�s� na agenta swe zimne, bladob��kitne oczy. - Nie b�d� nadgorliwy. W naszym fachu nadgorliwo�� nigdy nie pop�aca. A zawsze jest podejrzana.
- Panie - Lennep zblad� lekko. - Ja jeno...
- Wiem. Ty jeno pyta�e�, co rozka��. Rozkazuj�: zostaw wied�mina w spokoju.
- Wedle rozkazu. A co z Milv�?
- J� te� zostaw w spokoju. Na razie.
- Wedle rozkazu. Czy mog� odej��? - Mo�esz.
Agent wyszed�, ostro�nie i cichutko zamykaj�c za sob� d�bowe drzwi komnaty. Dijkstra milcza� d�ugo, zapatrzony w pi�trz�ce si� na stole mapy, listy, donosy, protoko�y przes�ucha� i wyroki �mierci.
- Ori.
Sekretarz uni�s� g�ow�, chrz�kn��. Milcza�.
- Wied�min jest w Brokilonie.
Ori Reuven znowu zachrz�ka�, odruchowo spogl�daj�c pod st�, w kierunku nogi szefa. Dijkstra zauwa�y� spojrzenie.
- Zgadza si�. Tego mu nie zapomn� - warkn��. Przez dwa tygodnie nie mog�em przez niego chodzi�.
Straci�em twarz wobec Filippy, musz�c jak pies skamle� i prosi� o jej cholerne czary, bo inaczej kusztyka�bym do dzisiaj. C�, sam sobie jestem winien, nie doceni�em go, Najgorsze, �e nie mog� mu si� teraz zrewan�owa�, dobra� do jego wied�mi�skiej dupy! Sam nie mam czasu, a przecie� nie mog� dla prywaty u�ywa� moich ludzi! Prawda, Ori, �e nie mog�? - Hem, hem...
- Nie chrz�kaj. Wiem. Ach, do diab�a, jak ta w�adza n�ci! Jak kusi, by si� ni� pos�u�y�! Jak �atwo si� zapomnie�, gdy si� j� ma! Ale gdy si� zapomni raz, ko�ca nie ma... Czy Filippa Eilhart ci�gle jeszcze siedzi w Montecalvo? - Tak.
- Bierz pi�ro i ka�amarz. Podyktuj� ci list do niej.
Pisz... Psiakrew, skupi� si� nie mog�. Co to za cholerne wrzaski, Ori? Co si� tam dzieje na placu? - �acy obrzucaj� kamieniami rezydencj� nilfgaardzkiego pos�a. Zap�acili�my im za to, hem, hem, jak mi si� zdaje.
- Aha. Dobrze. Zamknij okno. Jutro niech �acy p�jd� obrzuca� fili� banku krasnoluda Giancardiego. Odm�wi� mi ujawnienia kont.
- Giancardi, hem, hem, przekaza� znaczn� sum� na fundusz wojenny.
- Ha. Niech wi�c obrzucaj� te banki, kt�re nie przekaza�y.
- Wszystkie przekaza�y.
- Ach, nudny jeste�, Ori. Pisz, powiadam. Umi�owana Fil, s�o�ce moich... Cholera, ci�gle si� zapominam. We� nowy arkusz. Got�w? - Tak jest, hem, hem.
- Droga Filippo. Pani Triss Merigold martwi si� pewnie o wied�mina, kt�rego teleportowa�a z Thanedd do Brokilonu, czyni�c z tego faktu g��boki sekret, nawet przede mn�, co okrutnie mnie zabola�o. Uspok�j j�.
Wied�min ma si� ju� dobrze. Ju� nawet zacz�� wysy�a� z Brokilonu emisariuszki z zadaniem szukania �lad�w ksi�niczki Cirilli, os�bki, kt�ra tak Ci� przecie� interesuje. Nasz przyjaciel Geralt najwyra�niej nie wie, �e Cirilla jest w Nilfgaardzie, gdzie sposobi si� do �lubu z cesarzem Emhyrem. Zale�y mi, aby wied�min spokojnie siedzia� w Brokilonie, dlatego te� postaram si�, �eby ta wie�� dotar�a do niego. Napisa�e�? - Hem, hem, dotar�a do niego.
- Od akapitu. Zastanawia mnie... Ori, wycieraj pi�ro, do cholery! Piszemy do Filippy, nie do rady kr�lewskiej, list ma wygl�da� estetycznie! Od akapitu. Zastanawia mnie, dlaczego wied�min nie szuka kontaktu z Yennefer.
Nie chce mi si� wierzy�, aby ten granicz�cy z obsesj� afekt wygas� tak nagle, niezale�nie od opcji politycznych jego idea�u. Z drugiej strony, gdyby to Yennefer by�a t�, kt�ra dostarczy�a Cirill� Emhyrowi i gdyby by�y na to dowody, to z ch�ci� bym sprawi�, �eby wied�min dosta� je do r�ki. Problem rozwi�za�by si� sam, pewien jestem tego, a wiaro�omna czarnow�osa pi�kno�� nie by�aby pewna dnia ni godziny. Wied�min nie lubi, gdy kto� dotyka jego dziewczynki, Artaud Terranova dowodnie przekona� si� o tym na Thanedd. Chcia�bym wierzy�, Fil, �e nie masz dowod�w zdrady Yennefer i nie wiesz, gdzie ona si� ukrywa. Bola�oby mnie bardzo, gdyby si� okaza�o, �e to kolejny tajony przede mn� sekret. Ja nie mam przed Tob� sekret�w... Z czego si� �miejesz, Ori? - Z niczego, hem, hem.
- Pisz! Ja nie mam przed Tob� sekret�w, Fil, i licz� na wzajemno��. Pozostaj� z g��bokim uszanowaniem, et caetera, et caetera. Daj, podpisz�.
Ori Reuven posypa� list piaskiem. Dijkstra usiad� wygodniej, zakr�ci� m�ynka kciukami splecionych na brzuchu d�oni.
- Ta Milva, kt�r� wied�min wysy�a na przeszpiegi zagadn��. - Co mo�esz mi o niej powiedzie�? - Zajmuje si�, hem, hem - chrz�kn�� sekretarz - przerzucaniem do Brokilonu grup Scoia'tael rozbitych przez wojska temerskie. Wyprowadza elfy z ob�aw i kot��w, umo�liwiaj�c im wypoczynek i ponowne sformowanie w bojowe komanda...
- Nie racz mnie wiedz� powszechnie dost�pn� - przerwa� Dijkstra. - Dzia�alno�� Milvy jest mi znana, zamierzam j� zreszt� wykorzysta�. Gdyby nie to, dawno rzuci�bym j� na �er Temerczykom. Co mo�esz mi powiedzie� o niej samej? O Milvie jako takiej? - Pochodzi, jak mi si� zdaje, z jakiej� zapad�ej wsi w G�rnym Sodden. Naprawd� nazywa si� Maria Barring.
Milva to przydomek, kt�ry nada�y jej driady. W Starszej Mowie znaczy...
- Kania - przerwa� Dijkstra. - Wiem.
- Jej r�d to z dziada pradziada my�liwcy. Le�ni ludzie, za pan brat z kniej�. Gdy syna starego Barringa zatratowa� �o�, stary wyuczy� le�nego rzemios�a c�rk�. Gdy zmar�o mu si�, matka ponownie wysz�a za m��. Hem, hem... Maria nie �adzi�a z ojczymem i uciek�a z domu.
Mia�a wtedy, jak mi si� zdaje, szesna�cie lat. Pow�drowa�a na p�noc, �y�a z polowania, ale le�nicy baron�w nie umilali jej �ycia, sam� tropili i szczuli niby zwierza. Zacz�a wi�c k�usowa� w Brokilonie i tam, hem, hem, dopad�y j� driady.
- I zamiast ukatrupi�, przygarn�y - mrukn�� Dijkstra. - Uzna�y za swoj�... A ona odwdzi�czy�a si�. Zawar�a pakt z Wied�m� Brokilonu, ze star� Srebrnook� Eithne. Maria Barring umar�a, niech �yje Milva... Ile ekspedycji za�atwi�a, zanim ci w Verden i Kerack po�apali si�? Trzy? - Hem, hem... Cztery, jak mi si� zdaje... - Oriemu Reuvenowi ci�gle co� si� zdawa�o, cho� pami�� mia� niezawodn�. - By�o tego do kupy co� ko�o setki ludzi, tych najzajadlejszych do polowa� na dziwo�onie skalpy. A d�ugo nie mogli si� po�apa�, bo Milva czasem wynosi�a jednego z rzezi na w�asnych plecach, a ocalony pod niebiosa wychwala� jej m�stwo. Dopiero za czwartym razem, w Verden, jak mi si� zdaje, kto� si� w czo�o pacn��. Jak�e to tak, zawrza�li nagle, hem, hem, �e przewodniczka, kt�ra ludzi na dziwo�ony skrzykuje, za ka�dym razem z �yciem uchodzi? I wylaz�o szyd�o z miecha, �e przewodniczka wiedzie, ale w potrzask, wprost pod strza�y czekaj�cych w zasadzce driad...
Dijkstra odsun�� na brzeg biurka protok� z przes�uchania, bo wyda�o mu si�, �e pergamin wci�� cuchnie izb� tortur.
- I wtedy - domy�li� si� - Milva znikn�a w Brokilonie jak sen jaki z�oty. Ale do dzi� w Verden trudno o ochotnik�w do wypraw na driady. Stara Eithne i m�oda Kania dokona�y niez�ej selekcji. I oni o�mielaj� si� twierdzi�, �e prowokacja to nasz, ludzki wynalazek. A mo�e...
- Hem, hem? - zachrz�ka� Ori Reuven, zdziwiony urwanym zdaniem i przed�u�aj�cym si� milczeniem szefa.
- Mo�e w ko�cu zacz�li uczy� si� od nas - doko�czy� zimno szpieg, patrz�c na donosy, protoko�y przes�ucha� i wyroki �mierci.
Gdy nigdzie nie dostrzeg�a farby, Milva zaniepokoi�a si�. Przypomnia�a sobie nagle, �e kozio�ek zrobi� krok w momencie strza�u. Zrobi� lub chcia� zrobi� - co na jedno wychodzi�o. Ruszy� si�, a strza�a mog�a trafi� w brzuch. Milva zakl�a. Strza� w brzuch, przekle�stwo i ha�ba dla �owcy! Pech! Tfu, tfu, z�e licho! Szybko podbieg�a do zbocza kotlinki, rozgl�daj�c si� bacznie w�r�d je�yn, mch�w i paproci. Szuka�a strza�y.
Zaopatrzona w grot o czterech brzeszczotach, wyostrzonych tak, �e goli�y w�oski z przedramienia, wypuszczona z odleg�o�ci pi��dziesi�ciu krok�w strza�a musia�a przebi� koz�a na wylot.
Dostrzeg�a, znalaz�a i odetchn�a z ulg�, splun�a trzykrotnie, rada z fartu. Niepotrzebnie si� obawia�a, ba, by�o lepiej, ni� przypuszcza�a. Strza�a nie by�a oblepiona kleist� i �mierdz�c� tre�ci� �o��dka. Nie nosi�a te� �lad�w jasnej, r�owej i pienistej farby z p�uc. Brzechwa by�a ca�a pokryta ciemn�, bogat� czerwieni�. Grot przeszy� serce. Milva nie musia�a si� skrada� ani podchodzi�, nie czeka� jej d�ugi marsz po �ladach. Kozio� bez w�tpienia le�a� martwy w g�szczu, nie dalej ni� sto krok�w od polanki, w miejscu, kt�re wska�e jej farba. A postrzelony w serce kozio� musia� po paru skokach farbowa�, wiedzia�a wi�c, �e znajdzie �lad z �atwo�ci�.
Po dziesi�ciu krokach odnalaz�a trop, pod��y�a nim, ponownie pogr��aj�c si� w my�lach i wspomnieniach.
Dotrzyma�a danej wied�minowi obietnicy. Wr�ci�a do Brokilonu nawet wcze�niej, ni� obiecywa�a, pi�� dni po �wi�cie �niw, pi�� dni po nowiu, zaczynaj�cym u ludzi miesi�c sierpie�, a u elf�w Lammas, si�dmy, przedostatni savaed roku.
Przeprawi�a si� przez Wst��k� o brzasku, ona i pi�ciu elf�w. Komando, kt�re wiod�a, liczy�o pocz�tkowo dziewi�ciu konnych, ale �o�dacy z Brugge ca�y czas szli ich tropem, trzy stajania przed rzek� wsiedli im na kark, przycisn�li, poniechali dopiero nad Wst��k�, gdy w oparach �witu zamajaczy� im Brokilon na prawym brzegu. �o�dacy bali si� Brokilonu. To ich uratowa�o. Przeprawili si�. Wycie�czeni, poranieni. I nie wszyscy.
Mia�a dla wied�mina wie�ci, ale by�a przekonana, �e Gwynbleidd wci�� jest w Col Serrai. Zamierza�a p�j�� do niego dopiero oko�o po�udnia, wyspawszy si� jak nale�y.
Zdumia�a si�, gdy nagle jak duch wy�oni� si� z mg�y. Bez s�owa usiad� obok, patrz�c, jak mo�ci sobie legowisko, uk�ada derk� na kupie ga��zi.
- Ale� ci pilno - powiedzia�a z przek�sem. - Wied�minie, ja z n�g lec�. Dzie� i noc na kulbace, ty�ka nie czuj�, a przemoczona jestem do p�pka, bo�my si� �witem jako wilcy przez nadrzeczne �ozy przedzierali...
- Prosz� ci�. Dowiedzia�a� si� czego�? - Dowiedzia�am - parskn�a, rozsznurowuj�c i zzuwaj�c przemoczone, opieraj�ce si� buty. - Z niewielkim trudem, bo o sprawie g�o�no. �e ta twoja panna taka persona, tego� mi nie powiedzia�! My�la�am sobie, pasierbica twoja, chudziaczek jaki�, sierota przez los ukrzywdzona.
A tu masz: cintryjska kr�lewna! Ha! A mo�e� i ty przebrany ksi���? - M�w, prosz�.
- Nie dostan� jej ju� w r�ce kr�lowie, bo ta twoja Cirilla, jak si� wyjawi�o, z Thanedd prosto do Nilfgaardu uciek�a, pewno wraz z tymi magikami, co zdradzili. A w Nilfgaardzie cesarz Emhyr z pomp� j� przyj��. I wiesz co? Pono �eni� si� z ni� zamy�la. A teraz daj mi odetchn��.
Chcesz, pogadamy, jak si� wy�pi�.
Wied�min milcza�. Milva rozwiesi�a mokre onuce na rosochatej ga��zi, tak by znalaz�o je wschodz�ce s�o�ce, szarpn�a klamr� pasa.
- Rozdzia� si� chc� - burkn�a. - Czego tu jeszcze stoisz? Fortunniejszych wie�ci chyba� si� spodziewa� nie m�g�? Nic ci ju� nie grozi, nikt o ciebie nie pyta, przestali si� tob� szpiedzy zajmowa�. A twoja dziewka wymkn�a si� kr�lom, cesarzow� b�dzie...
- To pewna wiadomo��? - Nynie nic nie pewne - ziewn�a, usiad�a na bar�ogu - chyba to, �e s�oneczko co dnia niebem od wschodu na zach�d podr�uje. Ale o nilfgaardzkim cesarzu i o kr�lewnie z Cintry musi prawd� by�, co gadaj�. G�o�no o niej.
- Sk�d ten nag�y rozg�os? - Niby to nie wiesz! Ona wszak Emhyrowi w wianie szmat ziemi wniesie! Nie tylko Cintr�, po tej stronie Jarugi te�! Ha, to� i moja to b�dzie pani, bo ja z G�rnego Sodden, a ca�e Sodden, pokaza�o si�, jej lenno! Tfu, gdy w jej lasach jelonka zwal� a chyc� mi�, z jej rozkazu mo�e powiesz�... Ot, �wiat parszywy! Zaraza, oczy mi si� same zamykaj�...
- Jeszcze tylko jedno pytanie. Z tych czarodziejek... To znaczy, z tych czarodziej�w, kt�rzy zdradzili, uj�to kt�rego�? - Nie. Ale jedna magiczka, powiadaj�, �ycie sobie odebra�a. Skoro po tym, gdy pad� Vengerberg, a wojska kaedwe�skie wkroczy�y do Aedim. Ani chybi ze zgryzoty albo ze strachu przed ka�ni�...
- W komandzie, kt�re przyprowadzi�a�, by�y lu�ne konie. Elfy dadz� mi kt�rego�? - Aha, pilno ci w drog� - mrukn�a, owijaj�c si� derk�. - Tak sobie my�l�, �e wiem, dok�d...
Zamilk�a, zdziwiona wyrazem jego twarzy. Nagle zrozumia�a, �e przyniesiona przez ni� wie�� wcale nie by�a fortunna. Nagle poj�a, �e nic, ca�kiem nic nie rozumie.
Nagle, niespodziewanie, znienacka poczu�a ch��, by usi��� przy nim, zasypa� go pytaniami, wys�ucha�, dowiedzie� si�, mo�e co� poradzi�... Gwa�townie zawierci�a knykciem w k�ciku oka. Jestem wycie�czona, pomy�la�a, �mier� przez ca�� noc depta�a mi po po pi�tach. Musz� odetchn��. Co mnie wreszcie obchodz� jego frasunki i troski? Co on mnie obchodzi? I ta dziewka? Do diab�a z nim i z ni�! Zaraza, ca�kiem mnie przez to wszystko sen odbie�a�...
Wied�min wsta�.
- Dadz� mi konia? - powt�rzy�.
- Bierz, kt�rego chcesz - powiedzia�a po chwili. - Elfom za� lepiej w oczy nie le�. Przetrzepali nas na przeprawie, skrwawili... Jeno karego nie tykaj, bo kary m�j...
Czego tu jeszcze stoisz? - Dzi�kuj� ci za pomoc. Za wszystko.
Nie odpowiedzia�a.
- Mam d�ug wobec ciebie. Jak go sp�ac�? - Jak? A tak, �e precz p�jdziesz sobie nareszcie! krzykn�a, unosz�c si� na �okciu i szarpi�c gwa�townie derk�. - Ja... Ja si� wyspa� musz�! Konia bierz... I jed�. ' Do Nilfgaardu, do piek�a, do wszystkich bies�w, mnie zajedno! Odejd�! Zostaw mnie w spokoju! - Sp�ac�, com winien - powiedzia� cicho. - Nie zapomn�. Mo�e stanie si� kiedy� tak, �e ty b�dziesz potrzebowa�a pomocy. Oparcia. Ramienia. Krzyknij wtedy, krzyknij w noc. A ja przyjd�.
Kozio� le�a� na skraju zbocza, g�bczastego od bij�cych �r�de�, g�sto zaro�ni�tego paproci�, wyci�gni�ty, ze szklistym okiem wpatrzonym w niebo. Milva widzia�a wielkie kleszcze, wpite w jego jasnop�owy brzuch.
- B�dziecie musia�y poszuka� sobie innej krwi, robale - mrukn�a, zawijaj�c r�kawy i dobywaj�c no�a. - Bo ta ju� stygnie.
Wprawnym i szybkim ruchem przeci�a sk�r� od mostka a� do odbytu, zr�cznie prowadz�c ostrze obok genitali�w. Ostro�nie rozdzieli�a warstw� t�uszczu, brocz�c r�ce do �okci, odci�a prze�yk, wywali�a wn�trzno�ci na wierzch. Rozci�a �o��dek i p�cherz ��ciowy w poszukiwaniu bezoar�w. W magiczne w�a�ciwo�ci bezoar�w nie wierzy�a, ale nie brakowa�o durni�w, kt�rzy wierzyli i p�acili.
Unios�a koz�a i u�o�y�a go na le��cym opodal pniu, rozp�atanym brzuchem ku ziemi, tak by krew mog�a wycieka�. Wytar�a r�ce wiechciem paproci.
Usiad�a obok zdobyczy.
- Op�tany, szalony wied�minie - powiedzia�a cicho, wpatrzona w wisz�ce sto st�p nad ni� korony brokilo�skich sosen. - Wyruszasz do Nilfgaardu po twoj� dziewuszk�. Wyruszasz na koniec �wiata, kt�ry stoi w ogniu, a nawet nie pomy�la�e� o tym, by zaopatrzy� si� w prowiant. Wiem, �e masz dla kogo �y�. Ale czy masz z czego? Sosny, rzecz jasna, nie komentowa�y i nie przerywa�y monologu.
- Tak sobie my�l� - podj�a Milva, wyd�ubuj�c no�em krew spod paznokci - �e nie masz nijakich szans na odzyskanie tej twojej pannicy. Nie zdo�asz dotrze� nie tylko do Nilfgaardu, ale nawet do Jarugi. Tak sobie my�l�, �e nie dojedziesz nawet do Sodden. Tak sobie my�l�, �e �mier� ci pisana. Na twojej g�bie zaci�tej jest ona wypisana, z oczu twoich paskudnych spoziera. Do�cignie ci� �mier�, szalony wied�minie, dopadnie ci� rych�o. No, ale dzi�ki temu kozio�eczkowi nie b�dzie to przynajmniej �mier� g�odowa. A to chyba te� co�. Tak sobie my�l�.
Na widok wchodz�cego do sali audiencyjnej nilfgaardzkiego ambasadora Dijkstra westchn�� skrycie. Shilard FitzOesterlen, pose� cesarza Emhyra var Emreisa, mia� zwyczaj prowadzi� rozmowy w j�zyku dyplomatycznym i uwielbia� wplata� w zdania pompatyczne j�zykowe dziwol�gi, zrozumia�e tylko dla dyplomat�w i uczonych. Dijkstra studiowa� w akademii oxenfurckiej i cho� nie uzyska� tytu�u magistra, zna� podstawy nad�tego uniwersyteckiego �argonu. Niech�tnie jednak si� nim pos�ugiwa�, bo w g��bi duszy nie cierpia� pompy i wszelkich form pretensjonalnego ceremonia�u.
- Witam, ekscelencjo.
- Panie hrabio - uk�oni� si� ceremonialnie Shilard FitzOesterlen. - Ach, raczcie wybaczy�. Mo�e ju� powinienem m�wi�: ja�nie o�wiecony ksi���? Wasza wysoko�� regencie? Wasza mo�� sekretarzu stanu? Na honor, wasza wielmo�no��, godno�ci sypi� si� na was takim gradem, �e doprawdy nie wiem, jak mam tytu�owa�, by nie uchybi� protoko�owi.
- Najlepiej b�dzie �wasza kr�lewska mo��" - odrzek� skromnie Dijkstra. - Wiecie wszak, ekscelencjo, �e to dw�r czyni kr�la. A nieobcy jest wam zapewne fakt, �e gdy ja krzykn�: �Podskakiwa�!", to dw�r w Tretogorze pyta: �Jak wysoko?" Ambasador wiedzia�, �e Dijkstra przesadza, ale wcale nie tak bardzo. Kr�lewicz Radowid by� ma�oletni, kr�lowa Hedwig przybita tragiczn� �mierci� m�a, arystokracja - zastraszona, og�upia�a, sk��cona i podzielona na frakcje. W Redanii faktyczne rz�dy sprawowa� Dijkstra. Dijkstra bez trudu uzyska�by ka�d� godno��, jak� by tylko zechcia�. Ale Dijkstra �adnej nie chcia�.
- Wasza wielmo�no�� raczy�a mnie wezwa� - powiedzia� po chwili ambasador. - Z pomini�ciem ministra spraw zagranicznych. Czemu przypisa� mam ten honor? - Minister - Dijkstra uni�s� oczy ku powale - zrezygnowa� z funkcji ze wzgl�du na stan zdrowia.
Ambasador powa�nie skin�� g�ow�. Wiedzia� doskonale, �e minister spraw zagranicznych siedzia� w lochu, a b�d�c tch�rzem i idiot�, bez w�tpienia wyzna� Dijkstrze wszystko o swych konszachtach z nilfgaardzkim wywiadem ju� podczas poprzedzaj�cego przes�uchanie pokazu narz�dzi. Wiedzia�, �e siatka zorganizowana przez agent�w Vattiera de Rideaux, szefa cesarskiego wywiadu, zosta�a rozgromiona, a wszystkie nitki by�y w r�kach Dijkstry. Wiedzia� te�, �e te nitki wiod�y wprost do jego w�asnej osoby. Ale jego osob� chroni� immunitet, a obowi�zki zmusza�y do prowadzenia gry do samego ko�ca.
Zw�aszcza po dziwnych zaszyfrowanych instrukcjach, niedawno przys�anych do ambasady przez Vattiera i koronera Stefana Skellena, cesarskiego agenta do specjalnych porucze�.
- Poniewa� nast�pcy jeszcze nie mianowano - podj�� Dijkstra - mnie przypadnie niemi�y obowi�zek poinformowania, �e wasza ekscelencja uznana zosta�a person� non grata w kr�lestwie Redanii.
Ambasador uk�oni� si�.
- Ubolewam - powiedzia� - �e skutkuj�ce wzajemnym odwo�aniem ambasador�w dyfidencje wynikaj� ze spraw, kt�re wszak�e bezpo�rednio nie dotycz� ani kr�lestwa Redanii, ani Cesarstwa Nilfgaardu. Cesarstwo nie podj�o �adnych wrogich krok�w wobec Redanii.
- Poza blokad� uj�cia Jarugi i Wysp Skellige dla naszych statk�w i towar�w. Poza uzbrajaniem i wspieraniem band Scoia'tael.
- To s� insynuacje.
- A koncentracja wojsk cesarskich w Verden i w Cintrze? Rajdy zbrojnych band na Sodden i Brugge? Sodden i Brugge to temerskie protekcje, my za� jeste�my w sojuszu z Temeri�, ekscelencjo, ataki na Temeri� to ataki na nas. Pozostaj� te� sprawy bezpo�rednio Redanii dotycz�ce: rebelia na wyspie Thanedd i zbrodniczy zamach na kr�la Vizimira. I sprawa roli, jak� cesarstwo odegra�o w tych wydarzeniach.
- Quod attinet incydentu na Thanedd - roz�o�y� r�ce ambasador - nie upowa�niono mnie do wyra�ania opinii.
Jego Cesarskiej Mo�ci Emhyrowi var Emreisowi obce s� kulisy prywatnych porachunk�w waszych czarodziej�w.
Ubolewam nad faktem, �e znikomy skutek odnosz� nasze protesty przeciw sugeruj�cej co� innego propagandzie.
Szerzonej, jak o�mielam si� zauwa�y�, nie bez poparcia najwy�szych w�adz kr�lestwa Redanii.
- Protesty wasze zaskakuj� i niepomiernie dziwi� - u�miechn�� si� lekko Dijkstra. - Wszak�e cesarz bynajmniej nie ukrywa faktu przebywania na jego dworze cintryjskiej diuszesy, uprowadzonej w�a�nie z Thanedd.
- Cirilla, kr�lowa Cintry - poprawi� z naciskiem Shilard FitzOesterlen - nie zosta�a uprowadzona, lecz poszuka�a w cesarstwie azylu. Nie ma to nic wsp�lnego z incydentem na Thanedd.
- Doprawdy? - Incydent na Thanedd - ci�gn�� z kamienn� twarz� ambasador - wbudzi� niesmak cesarza. A skrytob�jczy, dokonany przez szale�ca zamach na �ycie kr�la Vizimira wywo�a� jego szczer� i �yw� abominacj�. Jeszcze wi�ksz� abominacj� budzi za� szerzona w�r�d posp�lstwa ohydna plotka, o�mielaj�ca si� szuka� w Cesarstwie instygator�w tych zbrodni.
- Uj�cie rzeczywistych instygator�w - powiedzia� wolno Dijkstra - po�o�y kres plotkom, miejmy nadziej�. A uj�cie ich i wymierzenie sprawiedliwo�ci to sprawa czasu.
- Justitia fundamentum regnorum - przyzna� powa�nie Shilard FitzOesterlen. - A crimen horribilis non potest non esse punibile. Zar�czam, �e Jego Cesarska Mo�� r�wnie� pragnie, by tak si� sta�o.
- Jest w mocy cesarza spe�ni� to pragnienie - rzuci� od niechcenia Dijkstra, krzy�uj�c ramiona na piersi. Jedna z przyw�dczy� spisku, Enid an Gleanna, do niedawna czarodziejka Francesca Findabair, z cesarskiej �aski bawi si� w kr�low� marionetkowego pa�stwa elf�w w Dol Blathanna.
- Jego Cesarska Wysoko�� - uk�oni� si� sztywno ambasador - nie mo�e miesza� si� do spraw Dol Blathanna, niezale�nego kr�lestwa, uznanego przez wszystkie s�siaduj�ce mocarstwa.
- Ale nie przez Redani�. Dla Redami Dol Blathanna to nadal cz�� kr�lestwa Aedirn. Cho� wesp� z elfami i Kaedwen rozebrali�cie Aedirn na sztuki, cho� z Lyrii nie pozosta� lapis super lapidem, zbyt wcze�nie skre�lacie te kr�lestwa z mapy �wiata. Zbyt wcze�nie, ekscelencjo. Jednak nie czas i nie miejsce dyskutowa� o tym. Niech Francesca Findabair kr�luje sobie na razie, na sprawiedliwo�� przyjdzie pora. A co z innymi rebeliantami i organizatorami zamachu na kr�la Vizimira? Co z Vilgefortzem z Roggeveen, co z Yennefer z Vengerbergu? S� podstawy, by mniema�, �e po kl�sce puczu obydwoje zbiegli do Nilfgaardu.
- Zapewniam - uni�s� g�ow� ambasador - �e tak nie jest. A gdyby do tego dosz�o, zar�czam, �e nie minie ich kara.
- Nie wobec was zawinili, nie do was tedy nale�y ich karanie. Szczere pragnienie sprawiedliwo�ci, b�d�cej wszak fundamentum regnorum, cesarz Emhyr udowodni�by, wydaj�c nam przest�pc�w.
- Nie mo�na odm�wi� s�uszno�ci waszemu ��daniu przyzna� Shilard FitzOesterlen, udaj�c zak�opotany u�miech. - Os�b tych jednak nie ma w Cesarstwie, to primo. Secundo, gdyby nawet tam trafi�y, to istnieje impediment. Ekstradycji dokonuje si� z wyroku prawa, w danym przypadku ferowanego przez rad� cesarsk�. Zwa�cie, wasza wielmo�no��, �e zerwanie przez Redani� stosunk�w dyplomatycznych to akt nieprzyjazny, a trudno liczy� na to, by rada przeg�osowa�a ekstradycj� os�b poszukuj�cych azylu, je�li tej ekstradycji ��da kraj nieprzyjazny. By�aby to rzecz bez precedensu... Chyba, �eby...
- �eby co?
- �eby stworzy� precedens.
- Nie rozumiem.
- Je�eli kr�lestwo Redanii by�oby gotowe wyda� cesarzowi jego poddanego, uj�tego tu pospolitego zbrodniarza, cesarz i jego rada mieliby podstawy, by odwzajemni� ten gest dobrej woli.
Dijkstra milcza� d�ugo, sprawiaj�c wra�enie, �e drzemie lub my�li.
- O kogo chodzi? - Nazwisko przest�pcy... - ambasador uda�, �e stara si� przypomnie� sobie, wreszcie si�gn�� do safianowej teczki po dokument. - Wybaczcie, memoria fragilis est...
Mam. Niejaki Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach. Nieb�ahe na nim ci��� grawamina. Poszukiwany jest za morderstwo, dezercj�, raptus puellae, gwa�t, kradzie� i fa�szowanie dokume