1939

Szczegóły
Tytuł 1939
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1939 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1939 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1939 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Alistair MacLean Komandosi z Nawarony Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 Prze�o�y� Andrzej Grabowski T�oczono w nak�adzie 10 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "Almapress" Warszawa 1990 Pisa� R. Du� Korekty dokona�y: J. Andrzejewska i K. Kruk Prolog I Czwartek, godz. #/00#00_#/6#00 Vincent Ryan, komandor Kr�lewskiej Marynarki Wojennej, dow�dca niszczyciela najnowszej klasy "S", Hms "Sirdar", wygodnie opar� �okcie na zr�bnicy mostku, podni�s� do oczu lornetk� nocn� i w zamy�leniu rozejrza� si� po spokojnych, osrebrzonych �wiat�em ksi�yca wodach Morza Egejskiego. Najpierw popatrzy� wprost na p�noc, ponad prostymi, r�wno wyrze�bionymi w wodzie, bia�awo fosforyzuj�cymi odkosami fali, pozostawionej przez cienk� jak n� nasad� dziobu jego niszczyciela: najwy�ej cztery mile dalej, w oprawie z granatowego nieba i b�yszcz�cych jak diamenty gwiazd, stercza�a z morza ponura bry�a otoczonej ciemnymi ska�ami wyspy, wyspy Cheros, od miesi�cy stanowi�cej odleg��, obl�on� plac�wk� dw�ch tysi�cy angielskich �o�nierzy oczekuj�cych, �e zgin� tej nocy, lecz kt�rym ocalono �ycie. Ryan przesun�� lornetk� o sto osiemdziesi�t stopni i z zadowoleniem skin�� g�ow�. W�a�Nie to pragn�� zobaczy�. Na po�udniu, za ruf�, pozosta�e cztery niszczyciele p�yn�y w tak idealnie prostej linii, �e kad�ub okr�tu na przedzie, kt�ry w dziobie zdawa� si� trzyma� po�yskliw� ko��, ca�kowicie zas�ania� kad�uby trzech p�yn�cych za nim. Ryan skierowa� lornetk� na wsch�d. Zastanawiaj�ce, pomy�la� bez zwi�zku, jak ma�e wra�enie robi, a nawet rozczarowuje to, co pozostaje po katastrofie spowodowanej przez przyrod� lub cz�owieka. Gdyby nie przy�miona czerwona po�wiata oraz k��by dymu wznosz�ce si� z g�rnych partii ska�y i przydaj�ce scenerii nieuchwytnej dantejskiej aury pierwotnej grozy i czyhaj�cego nieszcz�cia, odleg�e urwisko skalne nad zatok� wygl�da�oby jak za czas�w Homera. Wielki skalny wyst�p, kt�ry z tej odleg�o�ci sprawia� wra�enie g�adkiego, r�wnego i poniek�d tak naturalnego, jakby w ci�gu setek milion�w lat wyrze�bi�y go wiatr i pogoda, mogli te� r�wnie dobrze wyci�� w skale pi��dziesi�t wiek�w temu kamieniarze staro�ytnej Grecji, szukaj�cy marmuru na budow� swoich jo�skich �wi�ty�. Tym, co nie mie�ci�o si� w g�owie, co si� niemal k��ci�o ze zdrowym rozs�dkiem, by� jednak�e fakt, �e jeszcze przed dziesi�cioma minutami owego wyst�pu wcale tam nie by�o, by�y za to dziesi�tki tysi�cy ton ska�y, kryj�cej najbardziej niedost�pn� twierdz� niemieck� na Morzu Egejskim, a przede wszystkim dwa wielkie dzia�a Nawarony, pogrzebane ju� na zawsze sto metr�w ni�ej, w morzu. Wolno potrz�saj�c g�ow� komandor Ryan opu�ci� lornetk� i przeni�s� wzrok na ludzi, kt�rzy w ci�gu pi�ciu minut dokonali wi�cej, ni� w ci�gu pi�ciu milion�w lat by�a zdolna dokona� przyroda. Kapitan Mallory i kapral Miller... Wiedzia� o nich tylko tyle, tyle oraz to, �e owo zadanie powierzy� im jego stary znajomy, komandor marynarki nazwiskiem Jensen, kt�ry, jak dowiedzia� si� zaledwie dwadzie�cia cztery godziny temu - i to ku swojemu kompletnemu zaskoczeniu, by� szefem wywiadu aliant�w na Morzu �r�dziemnym. Wiedzia� o nich tylko tyle, a mo�e jeszcze mniej. By� mo�e wcale nie nazywali si� Malolory i MIller. By� mo�e wcale nie byli kapitanem i kapralem. Takiego kapitana i kaprala jeszcze nie widzia�. Na dobr� spraw� jeszcze nigdy nie widzia� takich �o�nierzy. Obleczeni w nasi�kni�te s�on� wod�, zakrwawione niemieckie mundury, brudni, nie ogoleni, milcz�cy, czujni i nieprzyst�pni nale�eli do kategorii ludzi, z jakimi jeszcze nie mia� do czynienia, a przygl�daj�c si� przygas�ym, zaczerwienionym i zapad�ym oczom, wychudzonym, pobru�d�onym, pokrytym siwaw� szczecin� twarzom tych dwu ju� niem�odych m�czyzn mia� jedynie pewno��, �e tak kompletnie wyczerpanych ludzi widzi po raz pierwszy. - No, to sprawa chyba za�atwiona - powiedzia�. - Oddzia�y na Cheros czekaj� na transport, nasza flotylla p�ynie na p�noc, �eby je zabra�, a dzia�a Nawarony nie mog� jej ju� nic zrobi�. Zadowolony pan, kapitanie Mallory? - To w�a�nie by�o naszym celem - przyzna� Mallory. Ryan zn�w podni�s� lornetk� do oczu. Tym razem skoncentrowa� wzrok na znajduj�cej si� ju� ledwie w zasi�gu jej soczewek gumowej ��dce, kt�ra zbli�a�a si� do skalistego wybrze�a po zachodniej stronie zatoki Nawarony. Dwie siedz�ce w niej postacie by�y ju� co najwy�ej s�abo widoczne. Ryan opu�ci� lornetk� i rzek� w zamy�leniu: - Pa�ski pot�ny przyjaciel i jego towarzyszka - nie lubi� marnowa� czasu. Pan... mi ich nie przedstawi�, kapitanie. - Ne mia�em okazji. To Maria i Andrea. Andrea jest greckim p�kownikiem, z dziewi�tnastej dywizji zmotoryzowanej. - Andrea by� greckim p�kownikiem - sprostowa� Miller. - moim zdaniem, w�a�nie przeszed� w stan spoczynku. - Te� tak my�l�, spieszyli si�, panie komandorze, bo oboje s� greckimi patriotami, oboje mieszkaj� na wyspie i oboje maj� wiele do zrobienia na Nawaronie. A poza tym, o ile mi wiadomo, maj� do za�atwienia piln� i �ci�le osobist� spraw�. - Rozumiem - rzek� Ryan i nie wypytuj�c si� d�u�ej spojrza� jeszcze raz na dymi�ce ruiny twierdzy. - No, to chyba po sprawie. Sko�czyli�cie na dzisiaj, panowie? - Tak s�dz� - odpar� ze s�abym u�miechem Mallory. - W takim razie proponuj� troch� snu. - Co za cudowne s�owo. - Miller ze znu�eniem odepchn�� si� od �cianki kapita�skiego mostku i stan�� chwiejnie, zm�czon� r�k� si�gaj�c do zaczerwienionych, bol�cych oczu. - Obud�cie mnie w Aleksandrii. - W Aleksandrii? - Ryan spojrza� na niego z rozbawieniem. - Dop�yniemy tam za trzydzie�ci godzin. - To w�a�nie mia�em na my�li - odpar� Miller. Miller nie przespa� trzydziestu godzin. W rzeczywisto�ci spa� raptem nieco ponad trzydzie�ci minut, po kt�rych obudzi� si�, powoli u�wiadamiaj�c sobie, �e co� go razi w oczy. Poj�czawszy i ponarzekawszy przez jaki� czas niesporo, zdo�a� odemkn�� jedno oko i zobaczy�, �e to �wieci jaskrawa �ar�wka wpuszczona w szalunek sufitu kabiny, kt�r� przydzielono jemu i Mallory.emu. Wspar� si� na chybocz�cym �okciu, zdo�a� doprowadzi� do stanu u�ywalno�ci drugie oko i bez entuzjazmu przyjrza� si� dw�m wsp�pasa�erom - siedz�cy przy stole Mallory bez w�tpienia przepisywa� w�a�nie jak�� wiadomo��, a komandor Ryan sta� w otwartych drzwiach. - To oburzaj�ce! - sarkn�� gorzko Miller. - Przez ca�� noc nie zmru�y�em oka. - Spali�cie trzydzie�ci pi�� minut, kapralu - odrzek� Ryan. - Przykro mi. Ale Kair powiedzia�, �e ta depesza do kapitana Mallory.ego jest nadzwyczaj pilna. - Nadzwyczaj pilna? - spyta� podejrzliwie Miller i po chwili si� rozpromieni�. - Pewnie chodzi o awanse, medale, urlopy i tym podobne. - Spojrza� z nadziej� na Mallory.ego, kt�ry w�a�nie sko�czy� rozszyfrowywa� depesz� i wyprostowa� si�. - Tak? - No, nie. W�a�ciwie to zaczyna si� dosy� obiecuj�co, od najserdeczniejszych gratulacji i czego tam jeszcze, ale ci�g dalszy nie jest ju� taki przyjemny. Mallory powt�rnie odczyta� depesz�, kt�ra brzmia�a: "Sygna� przyj�ty najserdeczniejsze gratulacje wspania�y wyczyn. Dlaczego pozwolili�cie odp�yn�� Andrei durnie? Natychmiast nawi�za� z nim kontakt. Ewakuacja przed �witem po odwracaj�cym uwag� nalocie bombowym z pasa na po�udniowy wsch�d od Mandrakos. Przes�a� Kn z Sirdara. Pilne 3 powtarzam pilne 3. POwodzenia. Jensen. Miller wzi�� depesz� z wyci�gni�tej r�ki Mallory.ego, przysun�� j� i odsun�� od zm�czonych oczu, by wyra�nie zobaczy� tekst, w przera�liwej ciszy odczyta� wiadomo��, odda� j� Mallory.emu i jak d�ugi wyci�gn�� si� na koi. - O m�j Bo�e! - j�kn�� i zapad� w stan przypominaj�cy wstrz�s nerwowy. - Trafi�e� w sedno - zgodzi� si� z nim Mallory. Ze znu�eniem pokr�ci� g�ow� i zwr�ci� si� do Ryana. - Przykro mi, panie komandorze, ale zmuszeni jeste�my pana prosi� o trzy rzeczy. Gumow� ��d�, przeno�ny nadajnik i natychmiastowy powr�t do Nawarony. Zechce pan z �aski swojej za�atwi�, �eby nadajnik ten nastawiono na ustalon� cz�stotliwo��, a pa�scy telegrafi�ci prowadzili sta�y nas�uch. Kiedy otrzyma pan sygna� Kn, niech go pan prze�le do Kairu. - Kn? - spyta� Ryan. - Mhmm. tylko to. - I to wszystko? - Przyda�aby si� flaszeczka brandy - powiedzia� Miller. - Co�, cokolwiek, co pomog�oby nam przetrwa� trudy d�ugiej nocy, jaka nas czeka. Ryan uni�s� brew. - Z pewno�ci� pi�ciogwiazdkowej, tak, kapralu? - MIa�by pan serce ofiarowa� butelk� trzygwiazdkowej brandy cz�owiekowi, kt�ry idzie na �Mier�? - spyta� pos�pnie Miller. Los zrz�dzi�, �e ponure przewidywania Millera co do szybkiej �mierci nie znalaz�y potwierdzenia, przynajmniej tej nocy. Nawet przewidywane trudy d�ugiej nocy, jaka ich czeka�a, okaza�y si� tylko drobnymi fizycznymi niedogodno�ciami. Nim "Sirdar" zd��y� odwie�� ich z powrotem do Nawarony, podp�ywaj�c do jej skalistych brzeg�w tak blisko, jak na to pozwala� rozs�dek, niebo pociemnia�o od chmur, rozpada�o si�, a od po�udniowego zachodu nadci�gn�y spi�trzone fale, Mallory i Miller nie byli wi�c ani troch� zdziwieni, �e wios�uj�c w gumowej ��dce ku pobliskiemu brzegowi s� mocno zmoczeni i w op�akanym stanie. Jeszcze mniej dziwi� fakt, �e kiedy dotarli do usianej kamieniami pla�y, byli przemoczeni do suchej nitki, gdy� za�amana fala cisn�a ich ��deczk� na stromy wyst�p skalny, przewracaj�c gumowy stateczek, a ich samych str�caj�c do morza. Wypadek ten sam w sobie nie mia� jednak wielkiego znaczenia - ich peemy, radio i latarki spoczywa�y bowiem bezpiecznie w nieprzemakalnych workach, a te na szcz�cie uratowali wszystkie. W sumie, w ocenie Mallory.ego, l�dowanie to by�o niemal idealne w por�wnaniu z poprzednim, kiedy podp�ywali �odzi� do Nawarony, a ich grecki kaik roztrzaska� si� na kawa�ki o stercz�c� pionowo z wody, wyszczerbion� - i przypuszczalnie niedost�pn� dla wspinaczy, skaln� �cian� po�udniowego urwiska wyspy. �lizgaj�c si� i potykaj�c przy akompaniamencie odpowiednio siarczystych komentarzy, przedostali si� przez mokry, gruby �wir i pot�ne kamienie, a� w ko�cu drog� zast�pi�o im strome zbocze, wznosz�ce si� ku prawie kompletnym ciemno�ciom w g�rze. Mallory odpakowa� cieniutk� latark� i zacz�� starannie bada� powierzchni� stoku, o�wietlaj�c j� w�skim, skupionym promieniem. Miller dotkn�� jego r�ki. - Troch� ryzykujemy, co? - spyta�. - M�wi� o latarce. - Nic nie ryzykujemy - odpar� Mallory. - Tej nocy wybrze�a nie b�dzie pilnowa� �aden �o�nierz. Wszyscy b�d� gasi� po�ary w mie�cie. A poza tym, przed kim jeszcze mieliby si� strzec? Ptaszki to my, a ptaszki zrobi�y swoje i odfrun�y. Tylko wariat wraca�by po tym na t� wysp�. - Dobrze wiem, kim jeste�my. NIe musi mi pan tego m�wi� - rzek� z przej�ciem Miller. Mallory u�Miechn�� si� do siebie w ciemno�ciach i dalej bada� zbocze. W ci�gu minuty znalaz� to, na co liczy� - zakrzywiony �leb w skale. Wraz z Millerem wdrapa� si� �o�yskiem usianej �upkiem i kamieniami skalnej rozpadliny tak szybko, jak tylko pozwala�y na to zdradliwe wyst�py i punkty oparcia, na kt�rych mogli oprze� nogi, po kwadransie dotarli na p�askowy� i zatrzymali si�, �eby odetchn��. Miller dyskretnym ruchem si�gn�� g��boko za pazuch� bluzy mundurowej, a zaraz potem rozleg� si� dyskretny bulgot. - Co robisz? - spyta� Mallory. - Zdaje si�, �e us�ysza�em szcz�kanie w�asnych z�b�w. NO, bo co oznacza to "pilne 3, powtarzam pilne 3" w depeszy? Nigdy przedtem tego nie widzia�em. Ale wiem, co oznacza. �e gdzie� jakich� luzdzi czeka �Mier�. - Na pocz�tek m�g�bym wymieni� takich dwu. A co b�dzie, je�eli Andrea nie poleci? NIe nale�y do naszego wojska. NIe musi lecie�. NO, a poza tym o�wiadczy�, �e z miejsca bierze �lub. - POleci - zapewni� z przekonaniem Mallory. - Sk�d pan jest taki pewien? - Bo Andrea to jedyny odpowiedzialny cz�owiek, jakiego znam. Ma podw�jne, ogromne poczucie obowi�zku - wobec samego siebie i wobec innych. W�a�nie dlatego wr�ci� na Nawaron� - poniewa� wiedzia�, �e jest potrzebny mieszka�com wyspy. I z tego samego powodu opu�ci Nawaron�, bo kiedy zobaczy szyfr "pilne 3", dowie si�, �e kto�, gdzie indziej, potrzebuje go jeszcze bardziej. Miller odebra� Mallory.emu hbutelk� z brandy i wetkn�� j� z powrotem bezpiecznie za pazuch�. - No c�, jedno panu powiem. Przysz�a pani Stavros nie b�dzie tym zachwycona - powiedzia�. - Andrea Stavros r�wnie�, wi�c nie za bardzo pali mi si� przekaza� mu wie�ci - odpar� szczerze Mallory. Zerkn�� na sw�j fosforyzuj�cy zegarek i poderwa� si� na nogi. - Do Mandrakos mamy p� godziny marszu. Dok�adnie w trzydzie�ci minut potem Mallory i Miller, ze zwieszaj�cymi si� im a� do bioder schmeisserami, kt�re wyj�li z nieprzemakalnych work�w, przemieszczali si� szybko, ale bardzo cicho, z cienia w cie� przez plantacj� drzew chlebowych na skraju wioski Mandrakos. Nagle na wprost siebie us�yszeli charakterystyczny brz�k, jaki wydaj� szklanki w zderzeniu z szyjkami butelek. Dla nich dwu takie niebezpieczne sytuacje by�y czym� tak powszednim, �e nie wartym wymiany spojrze�. Opadli cicho na czworaki i poczo�gali si� dalej, a gdy si� posuwali, Miller z uznaniem wietrzy� nosem, bo grecki �ywiczny trunek ouzo ma nadzwyczajn� zdolno�� rozchodzenia si� w powietrzu na znaczn� odleg�o�� dooko�a. Mallory z Millerem dotarli na skraj k�py krzak�w, przywarli p�asko do ziemi i spojrzeli przed siebie. S�dz�c po zdobnych w liczne p�telki i guziki kamizelkach, szerokich szarfach i fantazyjnych nakryciach g�owy, dwaj osobnicy, oparci o pie� platana rosn�cego na polanie, byli bez w�tpienia mieszka�cami wyspy, a s�dz�c po trzymanych na kolanach strzelbach, pe�nili poniek�d rol� stra�nik�w, natomiast prawie pionowa pozycja butelki z ouzo, kt�r� przechylali do ust, by wytrz�sn�� z niej resztk� zawarto�ci, wskazywa�a z r�wn� oczywisto�ci�, i� do swoich obowi�zk�w nie podchodz� zbyt powa�nie, i to od d�u�szego czasu. Mallory i Miller wycofali si� ju� nie tak ukradkowo jak nadeszli, wstali i spojrzeli jeden na drugiego. Wida� brak�o im stosownego komentarza. Mallory wzruszy� ramionami i odszed� w prawo, zataczaj�c ko�o. Jeszcze dwukrotnie, kiedy przemykali ku centrum wioski Mandrakos, przebiegaj�c od cienia jednego gaju drzew chlebowych do drugiego, od cienia platanu do platanu, od cienia domu do domu, spotkali, ale te� �atwo unikn�li, innych pozornych stra�nik�w, jak jeden m�� bardzo swobodnie pojmuj�cych swoje obowi�zki. Miller wci�gn�� Mallory.ego w drzwi jakiego� domu. - A z jakiej to okazji �wi�tuj� nasi przyjaciele? - spyta�. - A ty by� robi� co innego? To znaczy, nie �wi�towa�? Niemcom ju� nic po Nawaronie. Minie tydzie� i si� st�d wynios�. - No dobrze. To dlaczego wystawili stra�e? - Miller skin�� g�ow� w kierunku ma�ej pobielonej cerkiewki, stoj�cej po�rodku wiejskiego placu. Ze �rodka dobiega� st�umiony szmer g�os�w. Wylewa�o si� te� z niej przez bardzo niedok�adnie zaciemnione okna wiele �wiat�a. - Czy to ma co� wsp�lnego z tym? - C�, bardzo �atwo mo�emy si� tego dowiedzie� - odpar� Mallory. Ruszyli cicho dalej, wykorzystuj�c ka�d� dost�pn� os�on� i ka�dy cie�, a� dotarli do jeszcze g��bszego cienia, rzucanego przez dwie �ukowe przypory, podtrzymuj�ce mur wiefkowej cerkwi. Pomi�dzy owymi przyporami znajdowa�o si� jedno z kilku zacienionych z wi�kszym powodzeniem okien, spod kt�rego przes�cza�a si� na zewn�trz jedynie cieniutka smu�ka �wiat�a. Dwaj m�czy�ni schylili si� i zajrzeli przez w�sk� szpar�. Cerkiew w �rodku sprawia�a wra�enie jeszcze bardziej wiekowej ni� z zewn�tzrz. Wysokie, nie malowane, wyciosane przed wieloma wiekami �awy z d�bu by�y pociemnia�e i wyg�adzone przez niezliczone pokolenia wiernych, a samo drewno pop�kane i nadgryzione z�bem czasu. Pobielone �ciany wr�cz doprasza�y si� podparcia tak z zewn�trz, jak od wewn�trz, chyl�c si� ku upadkowi, kt�ry na pewno by� ju� niedaleki, no a dach prezentowa� si� tak, jakby w ka�dej chwili mia� run��. Szum g�os�w mieszka�c�w wyspy - obu p�ci i niemal wszystkich generacji, wielu w od�wi�tnych szatach - kt�rzy zajmowali niemal wszystkie dost�pne miejsca siedz�ce w cerkwii, jeszcze si� nasili�. Wn�trze o�wietlone by�o dos�ownie setkami kapi�cych �wiec - wielu starodawnych, plecionych, ozdobnych, wydobytych bez w�tpienia na t� specjaln� okazj� - kt�re sta�y wzd�u� �cian, �rodkowej nawy i o�tarza, przy samym o�tarzu za� czeka� niewzruszenie pop, brodaty patriarcha w liturgicznych prawos�awnych szatach. Mallory i Miller wymienili pytaj�ce spojrzenia i ju� mieli si� wyprostowa�, kiedy za ich plecami rozleg� si� czyj� niski i bardzo spokojny g�os. - R�ce na krark - poleci� mi�ym tonem. - Wsta�cie bardzo wolno. W r�ku mam pistolet maszynowy. Wolno i ostro�nie, tak jak za��dano, Mallory i Miller wype�nili polecenie w�a�ciciela g�osu. - Odwr�ci� si�. Ale ostro�nie. Odwr�cili si� wi�c - ostro�nie. Mallory przyjrza� si� pot�nej ciemnej postaci, kt�ra zgodnie z zapowiedzi� rzeczywi�cie trzyma�a w r�ku pistolet maszynowy, i spyta� gniewnie: - Czy zechcia�by�, z �aski swojej, skierowa� to dra�stwo w inn� stron�? Ciemna posta� wyda�a okrzyk zdziwienia, opu�ci�a bro� do boku, pochyli�a si� i na jej pobru�d�onej twarzy mign�o przelotne zaskoczenie. Andrea Stavros nie mia� we zwyczaju okazywa� po sobie bez potrzeby uczu� i natychmiast odzyska� zwyk�y spok�j. - To przez te niemieckie mundury - wyja�ni� przepraszaj�co. - One mnie zmyli�y. - Ty te� by�by� mnie zmyli� - powiedzia� Miller. Z niedowierzaniem przyjrza� si� strojowi Andrei - niewiarygodnie obszernym bufiastym spodniom, czarnym butom z holewkami, wymy�lnie wzorzystej kamizelce i w�ciekle fioletowej szarfie w pasie - wzdrygn�� si� i zamkn�� udr�czone oczy. - Odwiedzi�e� lombard w Mandrakos? - spyta�. - To uroczysty str�j moich przodk�w - odrzek� spokojnie Andrea. - A wy dwaj wypadli�cie za burt�? - Nieumy�lnie - odpar� Mallory. - Wr�cili�my zobaczy� si� z tob�. - Mogli�cie wybra� na to odpowiedniejsz� por�. - Andrea zawaha� si� i spojrza� na ma�y o�wietlony budynek po drugiej stronie ulicy. - Mo�emy pogaa� tam. Wprowadzi� ich do �rodka i zamkn�� drzwi. S�dz�c po �awkach i sparta�skim umeblowaniu, pomieszczenie to z pewno�ci� s�u�y�o jako miejsce zgromadze� miejscowej spo�eczno�ci, by�o wioskow� sal� zebra�. O�wietla�y j� trzy do�� mocno kopc�ce lampy olejowe, kt�rych �wiat�o nad wyraz powabnie odbija�o si� od dziesi�tk�w butelek z gorza�k�, winem, piwem i od szklanek, kt�re zajmowa�y niemal ka�dy wolny cal powierzchni dw�ch d�ugich sto��w na krzy�akach. Tak ba�aganiarskie i k��c�ce si� z estetyk� ustawienie od�wie�aj�cych trunk�w �wiadczy�o o mocno zaimprowizowanych i po�piesznych przygotowaniach do uroczysto�ci, a zwarte szeregi flaszek zdradza�y zamiar wynagrodzenia przesadn� ilo�ci� brak�w jako�ciowych. Andrea podszed� do bli�szego sto�u, wzi�� trzy szklanki, butelk� ouzo i zacz�� nalewa� trunek. Miller wy�owi� z bluzy brandy i wyci�gn�� j� w stron� Greka, ale ten przeoczy� �w gest, nazbyt poch�oni�ty nalewaniem. Wr�czy� im szklanki z ouzo. - Na zdrowie - powiedzia�, opr�ni� szklank� i doda� w zamy�leniu: - Nie wr�ci�e� tu bez wa�nego powodu, drogi Keithie. Mallory bez s�owa wyj�� z impregnowanego portfela depesz� z Kairu i poda� Andrei, kt�ry wzi�� j� z pewnym oci�ganiem, przeczyta� i mocno si� zachmurzy�. - Czy "pilne 3" znaczy to, co my�l�? - spyta�. Mallory zn�w nie odezwa� si� s�owem, a tylko potwierdzi� skinieniem g�owy, bacznie obserwuj�c przyjaciela. - Bardzo mi to nie na r�k�. - Andrea spochmurnia� jeszcze bardziej. - Bardzo nie na r�k�! Mam na Nawaronie wiele do zrobienia. Miejscowym ludziom b�dzie mnie brakowa�. - Mnie te� to nie jest na r�k� - odezwa� si� Miller. - Mia�bym wiele do zrobienia na londy�skim West Endzie. Im tam te� mnie brakuje. Spytaj kt�rej b�d� barmanki. Ale przecie� nie o to chodzi. Andrea zmierzy� go gro�nym wzrokiem w martwej ciszy, a potem spojrza� na Mallory.ego. - Nic nie m�wisz - powiedzia�. - Bo nie mam nic do powiedzenia. Andrea z wolna rozchmurzy� twarz, cho� czo�o mia� nadal zmarszczone. Zawaha� si� przez chwil�, po czym zn�w si�gn�� po butelk� ouzo. Miller lekko si� wzdrygn��. - Prosz� bardzo - rzek�, wskazuj�c butelk� z brandy. Andrea po raz pierwszy u�Miechn�� si� kr�tko, nala� pi�ciogwiazdkowego napitku Millera do szklanek, jeszcze raz odczyta� depesz� i zwr�ci� j� Mallory.emu. - Musz� to sobie przemy�le� - powiedzia�. - Mam najpierw do za�atwienia pewn� spraw�. - Spraw�? - spyta� Mallory, spogl�daj�c na niego z zatroskaniem. - Mam do za�atwienia �lub. - �lub? - spyta� grzecznie Miller. - Czy musicie powtarza� wszystko, co powiem? �lub. - A na pewno wiesz czyj? - spyta� Miller. - I to na dodatek tak p�no w nocy. - Dla niekt�rych na Nawaronie bezpieczna jest tylko noc - odpar� cierpko Andrea. Obr�ci� si� raptownie, odszed�, otworzy� drzwi i przystan�� niezdecydowanie. - A kto si� �eni? - spyta� z zaciekawieniem Mallory. Andrea nie odpowiedzia�. Zamiast tego wr�ci� do najbli�szego sto�u, nala� sobie p� szklanki brandy, wypi� j�, przeczesa� d�oni� g�ste ciemne w�osy, poprawi� szarf� w pasie, wyprostowa� ramiona i zdecydowanym krokiem ruszy� do drzwi. Mallory i Miller wpatrzyli si� w niego, potem w drzwi, kt�re zamkn�y si� za nim, a wreszcie wymienili spojrzenia. W jaki� kwadrans potem nadal wymieniali spojrzenia, tym razem maj�c miny na przemian to zwyczajnie rozbawione, to lekko oszo�omione. Siedzieli na tylnych �awkach w greckiej cerkwi prawos�awnej, okupuj�c jedyne wolne miejsca nie zaj�te przez mieszka�c�w wyspy. Do o�tarza by�o stamt�d co najmniej dwadzie�cia metr�w, ale poniewa� obaj byli wysocy i siedzieli w nawie g��wnej, doskonale widzieli, co si� przy nim dzieje. Prawd� m�wi�c w tej chwili ju� nic si� tam nie dzia�o. Cereminia zako�czy�a si�. Pop uroczy�cie pob�ogos�awi� Andre� i Mari�, dziewczyn�, kt�ra wrprowadzi�a ich do twierdzy Nawarony, wolno i dostojnie, jak przysta�o na t� uroczysto��, obr�ci� si� i ruszy� naw�. Andrea z trosk� i czu�o�ci�, widocznymi tak w jego minie, jak zachowaniu, nachyli� si� i szepn�� co� do ucha oblubienicy, ale jego s�owa mia�y, zdaje si�, niewiele wsp�nego z tonem, jakim je wypowiedzia�, bo pomi�dzy ma��onkami po�rodku nawy rozp�ta�a si� gwa�towna sprzeczka. "Pomi�dzy" jest by� mo�e nietrafnym okre�Leniem, by�a to bowiem nie tyle sprzeczka, co bardzo jednostronny monolog. Maria, z pokra�nia�� twarz� i ciemnymi oczami miotaj�cymi b�yskawice, rozgestykulowana i wyra�nie rozw�cieczona, zwraca�a si� do Andrei bynajmniej nie cichym g�osem, daj�c upust niczym nie powstrzymywanej z�o�ci. Andrea za� ze swej strony, b�agalny i zgodliwy, stara� si� j� uciszy� z takim mniej wi�cej powodzeniem, co Kanut przy powstrzymywaniu fal przyp�ywu, i rozgl�da� si� trwo�liwie dooko�a. Reakcje siedz�cych w �awach go�ci by�y r�ne - od niedowierzania po rozdziawione ze zdziwienia usta, od zak�opotania po kompletne przera�enie - lecz dla wszystkich widowisko to by�o z pewno�ci� wyj�tkowo niezwyk�ym nast�pstwem cereminii �lubnej. Kiedy m�oda para zbli�a�a si� do ko�ca nawy na wprost �awy, kt�r� zajmowali Mallory z Millerem, k��tnia, je�li tak mo�na by�o nazwa� owo wydarzenie, rozgorza�a z jeszcze wi�ksz� furi�. Kiedy pa�stwo m�odzi mijali skraj �awy, Andrea, os�aniaj�c d�oni� usta, nachyli� si� ku Mallory.emu. - To nasza pierwsza sprzeczka ma��e�ska - wyja�ni� p�g�osem. Nie mia� czasu powiedzie� nic wi�cej. W�adcza r�ka �ony poci�gn�a go za rami� i niemal dos�ownie przewlok�a przez drzwi. Nawet kiedy nowo�e�cy znikn�li ju� z oczu patrz�cym, dono�ny i wyra�ny g�os Marii nadal dociera� do uszu wszystkich w cerkwi. Miller, kt�ry odwr�ci� wzrok od pustych drzwi, spojrza� w zamy�leniu na Mallory.ego. - Bardzo ognista dziewczyna - rzek�. - Szkoda, �e nie znam greckiego. Co m�wi�a? - Mallory zadba�, by zachowa� kamienn� twarz. - "Co z moim miodowym miesi�cem?" - odpar�. - Aha! - mrukn�� Miller z r�wnie pokerow� min�. - Czy nie powinni�my za nimi p�j��? - Po co? - Andrea na og� nie ma sobie r�wnych - rzek� Miller, jak zwykle mistrzowsko pos�uguj�c si� niedopowiedzeniem. - Ale tym razem trafi�a kosa na kamie�. Mallory u�miechn�� si�, wsta� i poszed� do drzwi, Miller za nim, a za Millerem gwarna ci�ba weselnych go�ci, ze zrozumia�ych wzgl�d�w pragn�cych zobaczy� drugi akt tej nieplanowanej komedii. Na placu nie by�o jednak �ywej duszy. Mallory nie zawaha� si� ani chwili. Wiedziony instynktem zrodzonym z d�ugiej wp�pracy z Andre�, skierowa� si� przez plac do sali zgromadze�, w kt�rej Andrea obwie�ci� mu wcze�niej swoje dwie dramatyczne nowiny. Wyczucie go nie zawiod�o. Kiedy wraz z Millerem wszed� do �rodka, Grek podni�s� na nich wzrok, trzymaj�c w r�ku du�� szklank� z brandy i z ponur� min� rozcieraj�c powi�kszaj�c� si� czerwon� plam� na policzku. - Odesz�a do matki - oznajmi� markotnie. Miller spojrza� na zegarek. - Po minucie i dwudziestu sekundach - rzek� z podziwem. - To� to rekord �wiata! Andrea spiorunowa� go spojrzeniem, wi�c Mallory odezwa� si� po�piesznie: - A wi�c jedziesz. - Jasne, �e jad� - odpar� gniewnie Andrea. Bez zapa�u przesun�� wzrokiem po weselnych go�ciach, kt�rzy t�umnie wpadli do sali zgromadze�, i nie kr�puj�c si�, niczym wielb��dy ku oazie pop�dzili do zastawionych flaszkami sto��w. - Kto� musi si� wami dwoma opiekowa�. Mallory spojrza� na zegarek. - Do przylotu tego samolotu pozosta�o trzy i p� godziny. Padamy z n�g, Andrea. Gdzie mo�emy si� przespa�? W jakim� bezpiecznym miejscu. Twoi stra�nicy s� pijani. - Pij� od chwili, kiedy forteca wylecia�a w powietrze - odpar� Andrea. - Chod�cie, zaprowadz� was. Miller rozejrza� si� po mieszka�cach wyspy, kt�rzy po�r�d g�o�nego rozgwaru zaj�li si� ju� wy��cznie butelkami i szklankami. - A co z twoimi go��mi? - spyta�. - A co ma z nimi by�? - Andrea ponuro powi�d� wzrokiem po swoich ziomkach. - Sp�jrz tylko na to towarzystwo. Widzia�e� kiedy� wesele, gdzie ktokolwiek zwraca�by najmniejsz� uwag� na nowo�e�c�w? Chod�my. Ruszyli na po�udnie i po mini�ciu op�otk�w wioski wyszli na pola. Dwukrotnie zatrzymywali ich stra�nicy i dwukrotnie marsowa mina i warkni�cie Andrei odsy�a�y ich czym pr�dzej z powrotem do butelek z ouzo. W dalszym ci�gu la�o, ale Mallory i Miller mieli ju� tak przemoczone ubrania, �e troch� deszczu wi�cej nie mog�o w �adnej mierze odmieni� im humoru, Andrea za�, je�li ju� o to chodzi, zwraca� na� jeszcze mniej uwagi ni� oni. Sprawia� wra�enie, jakby mia� wa�niejsze sprawy na g�owie. Po kwadransie marszu zatrzyma� si� przed wrotami ma�ej, przydro�nej, wal�cej si� i na pewno opuszczonej stodo�y. - W �rodku jest siano - powiedzia�. - Tu nic nam nie grozi. - Doskonale - rzek� Mallory. - Przeka�emy na "Sirdara" wiadomo��, �eby przes�ali do Kairu sygna� Kn i... - Kn? - spyta� Andrea. - A co to jest? - Sygna� zawiadamiaj�cy Kair, �e skontaktowali�my si� z tob� i czekamy na zabranie... No a potem, trzy przyjemne godziny snu. - Rzeczywi�cie trzy godziny - potwierdzi� ze skinieniem g�owy Andrea. - Trzy d�ugie godziny! - podkre�li� w zamy�leniu Mallory. Andrea klepn�� go w rami� i na jego niekszta�tnym obliczu z wolna pojawi� si� u�miech. - W ci�gu trzech godzin kto� taki jak ja mo�e bardzo wiele zdzia�a�! - rzek�. Odwr�ci� si� i po�pieszy� przez deszczow� noc. Mallory i Miller z nieprzeniknionymi minami odprowadzili go wzrokiem, spojrzeli na siebie, a potem pchn�li wrota stodo�y. �aden zarz�d lotnictwa cywilnego na �wiecie nie udzieli�by licencji lotnisku pod Mandrakos. MIa�o ono nieco ponad p� mili d�ugo�ci, a po obu stronach pasa startowego wznosi�y si� strome wzg�rza, jego szeroko�� nie przekracza�a czterdziestu jard�w, a obfito�� najrozmaitszych wyboj�w i dziur na dobr� spraw� gwarantowa�a rozbicie podwozia ka�dej lataj�cej maszyny. Jednak�e Raf ju� z niego korzysta�, niewykluczone wi�c by�o, �e zdo�a to zrobi� przynajmniej jeszcze jeden raz. Na po�udnie przy pasie startowym r�s� rz�d drzew chlebowych. POd n�dzn� os�on� jednego z nich siedzieli czekaj�c Mallory, Miller i Andrea. A przynajmniej siedzieli pierwsi dwaj, skuleni i zdeprymowani, dygocz�c mocno w nadal przemoczonych ubraniach. Andrea wszak�e wyci�gn�� si� wygodnie na ziemi, nie przejmuj�c si� wcale ci�kimi kroplami deszczu, spadaj�cymi na zwr�con� w stron� nieba twarz. Bi�o z niego zadowolenie, niemal b�ogostan, gdy wpatrywa� si� w pierwsze szaro�ci �witu wy�aniaj�ce si� po wschodniej stronie nieba ponad ciemn� �cian� masywu g�rskiego na tureckim brzegu. - Nadlatuj� - odezwa� si�. Mallory i Miller nas�uchiwali przez kilka chwil, a potem tak�e oni us�yszeli - odleg�y, st�umiony huk nadlatuj�cych ci�kich samolot�w. Ca�a tr�jka wsta�a i podesz�a do skraju pasa startowego. NIe up�yn�a minuta, a wprost nad ich g�owami, raptownie obni�aj�c lot po wzbiciu si� nad g�rami na po�udniu, przelecia�a na wysoko�ci trzech kilometr�w eskadra osiemnastu wellington�w, tyle� s�yszalna, co widoczna w �wietle wczesnego brzasku, i skierowa�a si� na miasto Nawaron�. W dwie minuty potem trzech patrz�cych us�ysza�o wybuchy i zobaczy�o jaskrawo pomara�czowe rozb�yski �wiat�a, kiedy wellingtony zrzuci�y bomby na zburzon� twierdz� na p�nocy wyspy. Kreski z rzadka zlatuj�cych w niebo pocisk�w, wystrzeliwanych niew�tpliwie tylko z broni r�cznej, �wiadczy�y dowodnie o nieskuteczno�ci i s�abo�ci obrony naziemnej. Kiedy forteca wylecia�a w powietrze, to samo spotka�o wszystkie baterie przeciwlotnicze w mie�cie. Atak by� kr�tki i zaciek�y - w zaledwie dwie minuty od rozpocz�cia bombardowanie sko�czy�o si� tak raptownie, jak zacz�o, i pozosta� jedynie s�abn�cy, cichn�cy nier�wny huk silnik�w oddalaj�cych si� wellington�w, kt�ry wpierw dochodzi� z p�nocy, a potem od zachodu, biegn�c nad wci�� jeszcze spowitymi mrokiem wodami Morza Egejskiego. Przez jeszcze mo�e minut� trzej patrz�cy stali w milczeniu na skraju pasa startowego w Mandrakos a potem Miller z niedowierzaniem spyta�: - Dlaczego jeste�my a� tacy wa�ni? - NIe wiem - odpar� Mallory. - Ale w�tpi�, czy ucieszysz si�, jak si� dowiesz. - A dowiesz si� ju� nied�ugo. - Andrea obr�ci� si� i spojrza� w stron� g�r. - S�yszycie? �aden z nich nie us�ysza�, ale nie mieli w�tpliwo�ci, �e naprawd� jest czego s�ucha�. S�uch Andrei dor�wnywa� jego fenomenalnie ostremu wzrokowi. PO chwili jednak tak�e oni nagle us�yszeli ten d�wi�k. POjedynczy bombowiec, r�wnie� wellington, zbli�aj�c si� nadlecia� z po�udnia, okr��y� l�dowisko, a kiedy Mallory zamruga� w niebo latark�, b�yskaj�c ni� szybko raz za razem, ustawi� si� do l�dowania, siad� ci�ko na drugim ko�cu pasa i poko�owa� ku nim mocno podskakuj�c na paskudnej nawierzchni. Znieruchomia� nie ca�e sto jard�w od miejsca, gdzie stali, a potem z kabiny pilot�w zamruga�o �wiat�o. - Aha, tylko nie zapomnijcie - odezwa� si� Andrea. - Przyrzek�em, �e za tydzie� wr�c�. - Nigdy nie sk�adaj obietnic - powiedzia� surowo Miller. - A co b�dzie, je�eli nie wr�cimy za tydzie�? A co b�dzie, je�eli wy�l� nas na Pacyfik? - Wtedy po naszym powrocie wy�l� ci� przodem, �eby� mnie wyt�umaczy�. Miller pokr�ci� g�ow�. - To bardzo kiepski pomys� - odpar�. - O twoim tch�rzostwie porozmawiamy p�Niej - powiedzia� Mallory. - Chod�cie. Szybko. We tr�jk� pu�cili si� biegiem do czekaj�cego wellingtona. Wellington ju� od p� godziny lecia� do miejsca przeznaczenia, gdziekolwiek si� ono znajdowa�o, a Miller i Andrea z kubkami kawy w d�oniach starali si� bez powodzenia umie�ci� jako� wygodniej na nier�wnych siennikach roz�o�onych na pod�odze w kad�ubie bombowca, kiedy z kabiny powr�ci� Mallory. Zrezygnowany Miller podni�s� na niego zm�czone oczy, z min� �wiadcz�c� o ca�kowitym braku entuzjazmu i ducha przygody. - NO, i czego si� pan dowiedzia�? - Z tonu jego g�osu a� nadto jasno wynika�o, i� spodziewa si�, �e Mallory dowiedzia� si� samego najgorszego. - Dok�d teraz? Na Rodos? Do Bejrutu? Do kairskich luksus�w? - Pilot m�wi, �e do Termoli. - Do Termoli? Zawsze chcia�em je zobaczy�. - Miller zamilk�. - A gdzie�, do diab�a, jest to Termoli? - O ile wiem, to we W�oszech. Gdzie� nad po�udniowym Adriatykiem. - Tylko nie to! - j�kn�� Miller, przekr�ci� si� na bok i naci�gn�� koc na g�ow�. - NIe cierpi� spaghetti! II Czwartek, godz. #/14#00_#/23#30 L�dowanie na lotnisku w Termoli, nad Adriatykiem w po�udniowych W�oszech, by�o co do joty tak pe�ne wstrz�s�w, jak pe�en podskok�w odlot z pasa startowego w Mandrakos. Baz� my�liwc�w w Termoli zaliczono oficjalnie i optymistycznie do nowo wybudowanych, w rzeczywisto�ci wyko�czono j� jedynie w po�owie, co znalaz�o potwierdzenie na ka�dym jardzie dokuczliwego przyziemienia i na wyboistym doje�dzie do zbudowanej z prefabrykat�w wie�y kontrolnej na wschodnim kra�cu lotniska. Kiedy Mallory i Andrea wysiedli na tward� ziemi�, �aden z nich nie wygl�da� na uszcz�liwionego, a znany powszedchnie ze swojej niemal patologicznej niech�ci i odrazy do wszelkich �rodk�w transportu Miller, kt�ry wysiad� jako ostatni, sprawia� wra�enie zaiste bardzo chorego. Nie dano mu jednak czasu na szukanie i znalezienie wsp�czucia. Do samolotu podjecha� zamaskowany jeep angielskiej 5 Armii, a prowadz�cy go sier�ant, szybko ustaliwszy ich to�samo��, w milczeniu da� im znak, �eby wsiedli, po czym milcz�c ca�y czas jak g�az powi�z� ich przez zr�jnowane w czasie wojny ulice Termoli. Mallory nie przej�� si� tym oczywistym brakiem �yczliwo�ci. Kierowca z pewno�ci� dosta� �cis�e polecenie, by z nimi nie rozmaiwa�, z czym Mallory styka� si� w przesz�o�ci a� za cz�sto. Przysz�o mu na my�l, �e grup nietykalnych jest niewiele, a wiedzia�, �e jego grupa do nich nale�y - nikomu, poza kilkoma nielicznymi wyj�tkami, nie wolno by�o z nimi rozmawia�. Post�powanie to by�o, jak wiedzia�, ze wszechmiar zrozumia�e i usprawiedliwione, lecz z biegiem lat stawa�o si� coraz uci��liwsze. Prowadzi�o poniek�d do utraty styczno�ci z bli�nimi. Po dwudziestu minutach jazcy jeep zatrzyma� si� przed szerokimi kamiennymi stopniami domu na przedmie�ciu. Kierowca da� kr�tki znak r�k� uzbrojonemu wartownikowi na szczycie schod�w, na co ten odpowiedzia� mu r�wnie oszcz�dnym pozdrowieniem. Mallory wzi�� to za oznak�, i� dojechali do celu, i nie chc�c pogwa�ci� �lub�w milczenia z�o�onych przez m�odego sier�anta wysiad� bez polecenia. Pozostali wysiedli za nim i jeep natychmiast odjecha�. Dom - wygl�daj�cy raczej na skromny pa�ac - by� wspania�ym przyk�adem p�norenesansowej architektury, pe�nym arkad, kolumn, wy�o�onym �y�kowanym marmurem, ale Mallory.ego bardziej ciekawi�o co jest w �rodku, ni� to, z czego zbudowano jego mury. Na szczycie schod�w drog� zast�pi� im m�ody wartownik w stopniu kaprala, uzbrojony w peem lee_enfield kalibru 0,303. Wygl�da� na licealist�, kt�ry uciek� ze szko�y. - Nazwiska, prosz� - za��da�. - Kapitan Mallory. - Dokumenty? Ksi��eczki �o�du? - O m�j Bo�e - j�kn�� Miller. - A ja jestem na dodatek taki chory! - Nie mamy - odpar� grzecznie Mallory. - Prosz� nas wprowadzi� do �rodka. - Mam polecenie... - Wiem, wiem - rzek� uspokajaj�co Andrea. Pochyli� si�, bez wysi�ku wyj�� karabin z kurczowo zaci�ni�tych d�oni kaprala, wyci�gn�� i schowa� do kieszeni magazynek, po czym zwr�ci� bro� �o�nierzowi. - A teraz zechcij nas wprowadzi�. Zaczerwieniony i w�ciek�y m�odzik zawaha� si� przez chwil�, przyjrza� si� trzem przyjezdnym dok�adniej, odwr�ci� si�, otworzy� drzwi za swoimi plecami i da� znak ca�ej tr�jce, �eby posz�a za nim. Przed nimi rozpostar� si� d�ugi korytarz z marmurow� posadzk�, wysokimi oknami w o�owianych ramkach po jednej stronie oraz ci�kimi olejnymi obrazami i nielicznymi, obitymi sk�r� podw�jnymi drzwiami po drugiej. W po�owie korytarza Andrea stukn�� kaprala w rami� i bez s�owa odda� mu magazynek. Kapral wzi�� go z niepewnym u�miechem i bez s�owa w�o�y� do karabinu. Po nast�pnych dwudziestu krokach zatrzyma� si� przed ostatnimi obitymi sk�r� drzwiami, zapuka�, us�ysza� st�umione przyzwolenie, otworzy� drzwi pchni�ciem i stan�� z boku, przepuszczaj�c tr�jk� m�czyzn. Potem za� wyszed� z pokoju i zamkn�� je za sob�. By� to z pewno�ci� g��wny salon w tym domu - czy te� pa�acu - urz�dzony z niemal �redniowiecznym przepychem: meble wykonano z ciemnego d�bu, zas�ony z ci�kiego jedwabnego brokatu, obicia ze sk�ry, ksi��ki mia�y sk�rzane oprawy, na �cianach wisia�y dzie�a dawnych niew�tpliwie mistrz�w, a od �ciany do �ciany rozci�ga� si� niczym faluj�ce morze matowo br�zowy dywan. W sumie, nawet przedwojenny w�oski arystokrata nie mia�by powodu kr�ci� na to nosem. W pokoju unosi� si� przyjemnie wonny zapach palonej sosny, kt�rego �r�d�o nie trudno by�o umiejscowi� - na wielkim, trzaskaj�cym ogniem kominku da�oby si� upiec zaiste bardzo du�ego os�a. Na opodal kominka sta�o trzech m�odych m�czyzn, w niczym nie przypominaj�cych do�� nieudolnego m�odzika, kt�ry przed momentem pr�bowa� przeszkodzi� w wej�ciu Mallory.emu i towarzyszom. Przede wszystkim byli kilka dobrych lat starsi od niego, cho� wci�� jeszcze m�odzi. Mocno zbudowani i barczy�ci wygl�dali na twardych i nieust�pliwych ludzi, kt�rzy znaj� si� na rzeczy. Ubrani byli w mundury elitarnych oddzia��w bojowych - komandos�w piechoty morskiej, a czuli si� w nich bardzo swojsko. Uwag� Mallory.ego i dw�ch jego koleg�w zwr�ci�a jednak i przyku�a nie wspania�a ja�owa dekadencja tego pomieszczenia i mebli, ani te� ca�kowicie niespodziewana obecno�� trzech komandos�w, lecz czwarta posta� w salonie - wysoki, mocno zbudowany i w�adczy m�czyzna, wsparty niedbale o st� po�rodku salonu. G��boko pobru�d�ona twarz, apodyktyczna mina, okaza�a siwa broda i przenikliwe niebieskie oczy sk�ada�y si� na wzorcowy obraz angielskiego komandora marynarki, kt�rym, jak na to wskazywa� jego nieskazitelny bia�y mundur, w rzeczy samej by�. Z zamar�ymi pospo�u sercami Mallory, Andrea i Miller wpatrrzyli si� po raz kolejny - z wyra�nym brakiem entuzjazmu - w okaza�� pirack� posta� komandora Jensena z Kr�lewskiej Marynarki, szefa alianckiego wywiadu na Morzu �r�dziemnym, cz�owieka, kt�ry tak niedawno wys�a� ich z samob�jcz� misj� na wysp� Nawaron�. Wszyscy trzej wymienili spojrzenia i z t�p� rozpacz� potrz�sn�li g�owami. Komandor Jensen wyprostowa� si�, ods�oni� w tygrysim u�miechu wspania�e z�by i z wyci�gni�t� r�k� wielkimi krokami ruszy�, �eby ich powita�. - Mallory! Andrea! Miller! - zawo�a�, oddzielaj�c ich nazwiska dramatycznymi pi�ciosekundowymi pauzami. - Brak mi s��w! Wspania�a robota, wspania�a... - Zamilk� i przyjrza� si� im w zamy�leniu. - Widz�... hmm... �e nie jest pan zaskoczony moim widokiem, kapitanie Mallory? - Nie jestem. Z ca�ym szacunkiem, panie komandorze, ale kiedy gdzie� szykuje si� jaka� paskudna robota, to szuka si�... - Tak, tak, tak. W�a�nie, w�a�nie. A jak tam si� wszyscy czujecie? - Zm�czeni - o�wiadczy� stanowczo Miller. - Strasznie zm�czeni. Musimy dosta� urlop. A przynajmniej ja. - I to w�a�nie dostaniesz, ch�opcze - rzek� z powag� Jensen. - Urlop. D�ugi. Bardzo d�ugi urlop. - Bardzo d�ugi urlop? - spyta� Miller, patrz�c na komandora ze szczerym niedowierzaniem. - Masz na to moje s�owo. - Jensen w kr�tkiej chwili s�abo�ci pog�adzi� brod�. - To znaczy, jak tylko powr�cicie z Jugos�awi. - Z Jugos�awii?! - Miller wyba�uszy� oczy. - Wyl�dujecie tam dzi� wieczorem. - Dzi� wiedzorem?! - Na spadochronach. - Na spadochronach?!!! - Jestem �wiadom, kapralu Miller, �e otrzymali�cie klasyczne wykszta�