1929
Szczegóły |
Tytuł |
1929 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1929 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1929 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1929 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joe Alex
czarne okr�ty
Ofiarujmy bogom krew jego
KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA
Opracowanie graficzne
BOGDAN WR�BLEWSKI
Uk�ad typograficzny
ok�adki i strony tytu�owej
ROMANA FREUDENREICH
Redaktor
ANDRZEJ PIOTROWSKI
Redaktor Techniczny
STEFAN SMOSARSKI
Korekta
IRENA SIEMI�TKOWSKA
Wydanie drugie poprawione i zmienione
ROZDZIA� PIERWSZY
Nie gniewajcie si�, Ryby!
B��kitny jastrz�b zatoczy� szerokie ko�o nad postrz�-
pionymi wierzcho�kami nadbrze�nych ska�, sp�yn�� mi�k-
ko ku morzu, �mign�� nisko nad drobnymi falami, wy-
strzeli� w g�r� i wznosz�c si� coraz wy�ej znikn�� w mrocz-
noniebieskim niebie, jasnym ju� na wschodzie, cho�
s�o�ce nie wynurzy�o si� jeszcze spoza wierzcho�k�w g�r,
Bia�ow�osy odprowadzi� ptaka oczyma i odwr�ci� g�o-
w� ku p�nocy, gdzie za sp�ywaj�c� z g�r rzek� le�a�o
z dala od morza, na niewielkim wzg�rzu, miasto ukryte
w szarej rozwiewaj�cej si� mgle przed�witu.
Ojca nie by�o ju� wida�, znikn�� w p�ytkim w�wozie,
poro�ni�tym krzakami dzikiej r�y. W�wozem tym
i �cie�k� biegn�c� przez nadmorskie ��ki zejdzie ku rzece
i brn�c po kolana w bystrym, migotliwym nurcie przekro-
czy j� w miejscu, gdzie rozlewa ona szeroko, uciek�szy
z kamiennego, wartkiego koryta. P�niej �cie�ka dopro-
wadzi ojca do bia�ej drogi i w po�udnie stanie on przed
bram� miasta.
Bia�ow�osy odetchn�� g��boko i przymkn�� na chwil�
oczy. Kocha� ojca jak nikogo w �wiecie i wiedzia�, �e
niespodziane jego odej�cie na tak d�ugi czas powinno by�o
go smuci�. A by� przecie� niemal szcz�liwy. W uszach
brzmia�y mu jeszcze ostatnie s�owa ojca:
� Tak, mo�esz.
A jeszcze wczoraj o tej porze bogowie, kt�rzy trzymaj�
w nie�miertelnych d�oniach zas�on� okrywaj�c� przy-
sz�o��, nie uchylili przed nim najmniejszego jej r�bka.
Nocowa� w g�rach, u st�p wierzcho�ka Idy, w opuszczo-
nym pasterskim sza�asie. Matka wys�a�a go po zio�a, kt�re
zebra� nale�a�o przy blasku ksi�yca o p�nocy. Kwit�y
kr�tko, zaledwie dni par�, a ususzone chroni�y wypatro-
szone ryby przed gniciem. Zbudzi� si� wcze�nie i zwi�zaw-
szy zio�a w wielkie nar�cze przystan�� na chwil�, aby
obj�� spojrzeniem ogromn�, le��c� u st�p krain�: g�ry,
brzeg wij�cy si� kreto ku po�udniowi a� po granice
widnokr�gu, niesko�czone morze z dalekimi wyspami
i przesmyk na p�nocy, za kt�rym, jak wiedzia�, rozpoczy-
na�o si� nowe morze. A w dole, male�ka jak mrowisko,
opasana murem o bia�ych wie�ach, le�a�a Troja Kr�l�w.
Przed wieczorem by� ju� w domu. Wszed�. Matka sta�a
nad paleniskiem, ojciec siedzia� na pos�aniu z kozich sk�r
i z wolna uni�s� g�ow� s�ysz�c jego weso�y g�os:
� Jestem, matko. Przynios�em zi� na ca�y rok!
Matka u�miechn�a si� i skin�a g�ow�. P�niej pr�dko
odwr�ci�a posmutnia�� twarz.
Ojciec wsta�, wzi�� zio�a z r�k ch�opca, przyjrza� si� im
w migotliwym blasku ognia i po�o�y� je pod �cian�.
� Czy zebra�e� je noc�? � G�os jego mia� zwyk�e, spo-
kojne brzmienie, ale Bia�ow�osy wiedzia� ju�, �e co� si�
sta�o. Mimowolnie rozejrza� si�, nim odpowiedzia�, lecz
w chacie wszystko by�o na swoim miejscu: pos�ania,
garnki, st�, �awa i gliniany pos��ek Wielkiej Matki nad
wej�ciem.
� Tak, ojcze.
� Odm�wi�e� modlitw� do Niej?
� Tak, ojcze.
� Przy �wietle ksi�yca?
� Tak, ojcze. Kr�l kaza� pewnie pogna� stada na
p�noc, bo z g�ry nie widzia�em ich w pobli�u miasta, ani
wczoraj, ani dzi�.
- Na p�nocy wczesnym latem trawa jest wy�sza! �
Ojciec skin�� g�ow� i ponownie usiad� na pos�aniu. -
Konie troja�skie s� najpi�kniejsze w �wiecie; potrzebna
im jest najpi�kniejsza trawa...
Zapad�o milczenie. Matka wskaza�a ch�opcu st� i po-
stawi�a na nim garnek. Chcia� usi���, ale ojciec doda�
spokojnie:
- Tak, najpi�kniejsze konie. By� tu dzi� herold kr�le-
wski na bia�ym ogierze. Wiele bym da� za takiego konia.
Gdybym mia� wiele.
- Herold kr�lewski, ojcze?
Tylko tyle powiedzia�, gdy� ojcu i matce nie zadaje si�
pyta�. Sta� patrz�c na ojca, po kt�rego twarzy odblaski
ognia z paleniska przep�ywa�y jak czerwone ryby.
- Tak. Jutro przed �witem odejd� do miasta. Kr�l
opasuje je nowym murem, a mo�e tylko chce podwy�szy�
ten, kt�ry jest. Nie mog�em pyta� herolda, lecz tyle mi
powiedzia�, nim pojecha� dalej. B�d� potrzebowali wielu
ludzi. Mo�e to potrwa� miesi�c, a mo�e powr�c� tu
dopiero przed zim�. Zostaniesz sam z matk�.
- Tak, ojcze. - Bia�ow�osy usiad� i odruchowo zacz��
je��, gdy� by� bardzo g�odny.
P�niej le�a� po�r�d nocy w ciemno�ci, ws�uchany
w r�wne oddechy rodzic�w, i my�la�. Nie mieli zapas�w
na zim�, wi�c je�li ojciec odejdzie, on powinien �owi� co
dnia, gdy� pr�cz tego trzeba b�dzie zebra� wiele suszo-
nych ryb, nim nadjad� kr�lewskie wozy po danin�. Nigdy
dot�d nie by� sam na morzu. Ojciec nie zaprowadzi� go
jeszcze do starca mieszkaj�cego nad urwiskiem, gdzie
by�a pieczara prowadz�ca, jak powiadano, do jeziora
podziemnego po��czonego z morzem. Tam w�a�nie przy-
bywa� niekiedy Posejdon, w�druj�cy morzami, a starzec
�w by� jego kap�anem. Tam ka�dy syn rybaka schodzi�
i zanurza� r�ce w wodzie, gdy nadesz�a godzina wtajemni-
czenia. By� mo�e Posejdon ukazywa� mu si� w owej
chwili, a by� mo�e dzia�y si� tam inne jeszcze sprawy, tego
Bia�ow�osy nie wiedzia�, gdy� nikt z wtajemniczonych nie
m�wi� o tym, co dzia�o si� w pieczarze. To, co wiedzia�,
wiedzia� od matki, a ona przecie� nigdy tam nie by�a.
�adna z niewiast nie mia�a dost�pu do jaskini. Wtajemni-
czonym m�g� zosta� tylko ten, kt�ry dowi�d�, �e jest
prawdziwym rybakiem. Wi�c je�li ojciec odchodz�c ze-
zwoli mu samotnie wyp�ywa�...
D�uga droga z g�r i znu�enie pokona�y go, nim zdo�a�
uwierzy�, �e po powrocie z miasta'ojciec zaprowadzi go
do starca. Zbudzi�o go ciche krz�tanie si� rodzic�w.
Otworzy� oczy i zobaczy� matk� zwi�zuj�c� w�ze�ek
z bia�ego p��tna. Ojciec siedzia� na �awie i naciera� oliw�
rzemienie sanda��w...
I oto teraz ojciec znikn�� w w�wozie. Bia�ow�osy
wyt�y� wzrok. Przez chwil� wydawa�o mu si�, �e dostrze-
ga po�r�d porannych opar�w male�kie kszta�ty odleg�ych
wie� i pasmo mur�w na niskim wzg�rzu. By�o bardzo
ciep�o, zbyt ciep�o. Spojrza� na niebo, na kt�rym nie
dostrzeg� ani jednej chmurki, i powt�rzy� w my�li ostatnie
s�owa ojca:
�Tak, mo�esz. Wiem, �e b�dziesz chcia� wyp�yn�� ju�
dzi�. Pami�taj o tym, by nie oddala� si� od brzegu. Gdy
ujrzysz gromadz�ce si� ob�oki, nie zwlekaj�c kieruj dzi�b
ku brzegowi i wios�uj z wszystkich si�!"
Zawr�ci� i ruszy� kr�t� �cie�k� pomi�dzy g�azami.
Z dala, spoza za�omu ska�y, za kt�rym ukryty by� dom,
doszed� go przyt�umiony, znajomy d�wi�k obracaj�cych
si� �aren i cichy �piew matki. By�a na pewno zatroskana,
lecz nie dawa�a niczego po sobie pozna�. Nigdy jeszcze
nie widzia� �ez w jej oczach.
Odwr�ci� si� i wszed� na wielki g�az. Zobaczy� ojca
id�cego ��k�. Stadko k�z pozna�o go i podbieg�o truch-
tem. Ojciec zatrzyma� si�, pog�aska� po g�owie ma�ego,
narodzonego niedawno kozio�ka. P�niej ruszy� dalej.
Jedna z k�z sz�a za nim przez chwil� i zawr�ci�a. Bia�ow�o-
sy zeskoczy� z g�azu.
By�a to zawsze ta sama pie��. Pie�� �aren, na p�
b�agalna, na p� pochwalna, zwr�cona ku Wielkiej Matce,
opiekunce �ycia na ziemi. Wszed� do domu. Matka unio-
s�a g�ow�, szum �aren usta�.
- Czy pozwoli� ci? - zapyta�a spokojnie.
Podszed� ku niej i uj�wszy kij �aren okr�ci� go mi�kko
wok� osi. Kamie� zaturkota� i umilk�.
- Wiedzia�a�, �e go poprosz�?... - U�miechn�� si�.
- Min�o czterna�cie lat od chwili, gdy bogowie po-
zwolili ci narodzi� si�, a mnie ucieszyli tob�. Ojciec tw�j
wyruszy� sam na morze po raz pierwszy, gdy uko�czy� lat
czterna�cie. I jego ojciec, i m�j. Lecz wierzy�am, �e
pozwoli ci wyp�yn��, gdy powr�ci i b�dzie m�g� z dala
czuwa� nad tob�. A p�niej, kiedy minie zima, poprowa-
dzi ci� do starca, by� sta� si� m�czyzn�. Wiem, �e jeste�
roztropny i wiesz o morzu tyle, ile wiedzie� winiene�. Lecz
wola�abym, aby ojciec by� tu, a nie w mie�cie, w chwili gdy
wyp�yniesz po raz pierwszy.
- Je�li taka b�dzie wola kr�la, matko, mo�e on zatrzy-
ma� ojca w mie�cie, p�ki nie nadejdzie pora deszcz�w,
czas, gdy nie wznosi si� budowli. Lecz pora deszcz�w to
pora wzburzonej g��biny i p�nocnego wiatru. Wyci�ga-
my w�wczas �odzie na zim� i kryjemy je pod dachem.
Je�libym ja nie wyp�yn��, kt� nam na�owi i ususzy ryb na
zim� i na danin� dla kr�la?
- To prawda - powiedzia�a cicho. � Nie m�g� ci nie
zezwoli�. A b�dzie, jak zechc� bogowie. Czy pragniesz
wyp�yn�� dzi�?
- Tak, matko.
- Wi�c niechaj oni ze�l� ci ryby, kt�re uraduj� serce
twoje.
Bia�ow�osy drgn��. Odk�d si�ga�a jego pami��, m�wi�a
tak do ojca za ka�dym razem, gdy mia� wyp�yn�� na
morze.
Odwr�ci�a g�ow�, p�niej szybko, zawstydzona, otar�a
�z� i u�miechn�a si� do niego. ^
- Uros�e�. Jeste� niemal tak wysoki jak ojciec, cho� l
nie tak silny jeszcze. Sama nie wiem, kiedy to si� sta�o. |
Jedz. ;
i
Podnios�a jeden z dwu le��cych obok paleniska plac- |
k�w, odwin�a wielki li��, w^t�ry by� zawini�ty, i poda�a i
mu. Zacz�� je�� popijaj�c mleko z dwuusznego glinianego '
dzbana.
Milczeli oboje, gdy� im chwila donio�lejsza, tym bar-
dziej przys�uchuj� si� bogowie, a nikt �miertelny nie wie,
10
co mo�e rozgniewa� ich, a co
uradowa�. Matka ponownie
uj�a kij �aren i zacz�a ob-
raca� kamie�, nuc�c cicho.
Zjad�, wypi� reszt� mleka,
wsta� i podszed� do �ciany,
na kt�rej wisia�y harpuny
i tr�jz�by. Matka nie prze-
sta�a nuci� i szum �aren nie
usta�, wiedzia� jednak, �e pa-
trzy na niego.
Harpuny by�y cztery:
mocne, d�bowe drzewce
z nasadzonymi prostymi
ko�cami bawolich rog�w.
R�g bawo�a jest pusty, lecz
te wype�nione by�y o�owiem.
Wyp�ywaj�c z ojcem bra�
zwykle najl�ejszy. Teraz
zwa�y� go w r�ce i powiesi�
na ko�ku. Mimowolnie obej-
rza� si�. Matka zdawa�a si�
nie zwraca� uwagi na jego
ruchy, wpatrzona w obraca-
j�cy si� kamie�.
Bia�ow�osy zdj�� drugi,
nieco ci�szy harpun i mus-
n�� ko�cami palc�w ostrze.
P�niej sprawdzi� moc linki
przewleczonej przez otw�r
u nasady drzewca. Rzuci�
harpun na z�o�ony w k�cie
�agiel mniejszej �odzi i do-
tkn�� piersi, gdzie wetkni�ty
w pochw� z koziej sk�ry wi-
sia� pod chitonem na rzemyku d�ugi n�, z kt�rym nigdy
si� nie rozstawa�. Si�gn�� po tr�jz�b. By�a to poczernia�a
ga��� d�bowa rozwidlona potr�jnie i przyci�ta. Z zako�-
cze� stercza�y trzy ostre jak ko�ce w��czni kawa�ki szcz�-
ki tu�czyka. Bia�ow�osy po�o�y� ostro�nie tr�jz�b obok
harpuna. Zdj�� chiton i pozosta� w w�skiej opasce na
biodrach. By� got�w. Uni�s� z ziemi �agiel i skierowa� si�
ku wyj�ciu.
- Zaczekaj � powiedzia�a matka i wsun�a mu pod
rami� drugi placek. - Wyp�ywasz i chcesz z�owi� wiele
ryb, gdy� po raz pierwszy b�dziesz �owi� samotnie. Wiem,
�e je�li burza nie nadejdzie, nie powr�cisz przed wieczo-
rem. B�dziesz g�odny.
U�miechn�� si�.
By� ju� wy�szy ni� ona, ale ruch d�oni, kt�r� przesun�a
po jego jasnych w�osach, przypomnia� mu czas, gdy b�d�c
male�kim ch�opcem stawa� przy niej w cieniu ska�y, by
spogl�da� wraz z ni� na morze, na kt�rym widzieli ojca
w �odzi: daleki punkcik pod skrawkiem szarego p��tna,
w�druj�cy wzd�u� granicy b��kitnego widnokr�gu.
- Id�, matko.
Ruch �aren usta� i kiedy odsun�wszy ramieniem zas�o-
n� znalaz� si� na progu, stan�a u jego boku.
- Pi�kny dzie� � powiedzia�a cicho. �Nazbyt pi�kny.
Spogl�daj w niebo i przypatruj si� g�rom,
Skin�� g�ow�.
- Wiem, matko. Nie niepok�j si�. Gdybym tu nie
zd��y�, przybij� gdziekolwiek i przeczekam.
- Uczy� tak. I nie zapomnij przem�wi� do bog�w.
- Nie zapomn�, matko.
Wyszed�. Na ca�ej niezmierzonej powierzchni w�d;
le�a� ju� migotliwy blask s�oneczny. Wiatr ucich� zu-
pe�nie.
Spojrza� na niebo. Nie by�o na nim ani jednego ob�ocz-
ka. W dole drobniute�kie, �agodne fale bieg�y wolno ku
12
brzegowi i za�amywa�y si� na g�azach z cichym szeles-
tem.
Bia�ow�osy zszed� ku �odziom ukrytym w nadbrze�nych
ska�ach. By�o ich dwie: wielka i ma�a. Odwi�za� mniejsz�
od przewierconego, wbitego g��boko pala i wykr�ciwszy
dzi�b ku wodzie, zacz�� spycha� j� w d� po piasku. Od
roku czyni� to ju� sam. Sam tak�e, bez pomocy ojca, umia�
wci�gn�� j� mi�dzy ska�y po odbytym po�owie. Lecz
wielkiej nie uda�oby mu si� jeszcze wci�gn��, nawet
gdyby zepchn�� j� na wod�. Westchn��. Ma�a ��d� wyko-
nana by�a z wydr��onego pnia i pi�knie wyg�adzona.
Po�rodku, w g��bi, pozostawiono niewielkie wybrzusze-
nie z otworem, w kt�ry nale�a�o wsun�� niski maszt
z poprzecznym palikiem.
Gdy dzi�b dotkn�� wody, Bia�ow�osy ustawi� maszt
i umocni� cienkimi sznurkami, aby niespodziewany pod-
much wiatru nie m�g� go wyrwa�. Sznur taki matka
przygotowywa�a zim�, a zrobiony by� z suszonych na
s�o�cu w��kien ro�liny o ��tych kwiatach, kt�ra nie ros�a
na wybrze�u, lecz na po�udniu, po drugiej stronie g�r,
o dwa dni drogi.
Umocowa� �agielek do poprzecznego palika, zwi�za�
go i uni�s�szy le��ce na dnie �odzi kr�tkie wios�o o szero-
kich pi�rach, wyprostowa� si�, spojrza� ku niebu i przy-
tkn�wszy do czo�a drzewce, powiedzia� g�o�no:
- Pozw�lcie jej i mnie odp�yn��. Pozw�lcie jej i mnie
powr�ci�.
Pchn�� ��d�, kt�ra mi�kko sp�yn�a na wod�, i ode-
pchn�wszy si� wios�em od nadbrze�nego g�azu, zacz��
wios�owa� miarowo, nie ogl�daj�c si�, aby kt�ry� z du-
ch�w z�o�liwych nie zawi�za� mu drogi powrotu. Serce bi-
�o gwa�townie, lecz nie z wysi�ku. Po raz pierwszy by� sam
na morzu.
Czas mija� z wolna. Bia�ow�osy siedzia� w tyle �odzi.
Tu� przed nim ko�ysa� si� zwini�ty �agielek ocieraj�c
13
cicho o maszt; wios�o zanurzy�o si� z cichym pluskiem. Na
plecach czul promienie s�o�ca. By�o coraz cieplej.
Uni�s� g�ow�. By� tak szcz�liwy, �e nie m�g� skupi�
my�li na czekaj�cym go po�owie. Po lewej wyrasta�
ciemny grzbiet przyl�dka, gdy tam dop�ynie, napotka
lekki powiew z p�nocy, kt�ry pod rozpi�tym �aglem
pchnie go na po�udnie ku rozleg�ym p�yciznom, gdzie
nawet wielkie ryby wyp�ywaj� tu� pod powierzchni�. By�
tam ju� bardzo wiele razy z ojcem. Lecz dzi� wyrusza�
sam. Dopiero teraz pomy�la�, �e wszystko, co dzi� nast�pi,
b�dzie mia�o wielkie znaczenie. Pierwszy po��w by� wr�-
b� na ca�e �ycie.
Przesta� na chwil� wios�owa� i zanurzywszy ko�ce
palc�w w wodzie przy obu burtach �odzi, zanuci� cicho:
Nie gniewajcie si�, Ryby,
I nie gniewaj si�. Morze,
Ani ty, Posejdonie,
Kt�ry w�adasz wodami.
Po sko�czonym'po�owie
Na kamieniu ofiarnym
Z�o�� zdobycz najwi�ksz�,
Modl�c si� ku Twej chwale.
-Teraz dopiero obejrza� si�. Brzeg, ska�y i ukryty
po�r�d nich dom wci�� jeszcze by�y bardzo blisko, lecz
linia brzegu i miejsce, gdzie" fala k�ad�a si� na piasku,
zacz�y si� ju� gubi�, przes�oni�te niewielkimi wodnymi
grzebykami.
Przez chwil� wydawa�o mu si�, �e na ogromnym g�azie,
na kt�rym sta� tak niedawno, dostrzega znajom� posta�.
Blask s�o�ca bij�cy wprost w oczy zm�ci� mu widzenie.
U�miechn�� si�. Matka nie sta�aby przecie� tam, lecz
w cieniu rozpadliny skalnej, gdzie by� dom. Odwr�ci�
g�ow�. Daleko na kraw�dzi widnokr�gu dostrzeg� lekki
14
zarys dwu wysokich wysp. By�y tak odleg�e, �e zdawa�y si�
nale�e� do nieba, nie do ziemi.
Upa� r�s�. Bia�ow�osy wios�owa� miarowo, patrz�c na
cypel przyl�dka, wreszcie dojrza� wysuwaj�cy si� kszta�t
trzeciej wyspy, bli�szej i wyra�nie zarysowanej na niebie.
Zwano j� Tenedos.
- Co uczyni�by teraz ojciec? - powiedzia� g�o�no i nie-
mal natychmiast odpowiedzia� sobie: - Ujrzawszy Tene-
dos skierowa�by ��d� ku p�yci�nie i �owi�by na jej skraju.
A powr�ci�by wcze�nie, przed zachodem, gdy� je�li ude-
rzy burza, wiatr b�dzie d�� od l�du.
Tak, to by�a prawda. O tej porze roku nadchodzi�y one
spoza g�r. A w�wczas, gdyby nawet pierwsze uderzenie
wichru nie zatopi�o kruchej �odzi, burza pogna�aby j�
daleko po spienionych falach na pe�ne morze, tak daleko,
�e rybak m�g�by ju� nigdy nie ujrze� rodzinnego brzegu.
Pomy�la� jeszcze przelotnie o tym, �e musi powr�ci�
wcze�niej, gdy� burza mo�e rozp�dzi� kozy, a je�li noc�
kt�ra� zab��ka si� u podn�a las�w, �atwo mo�e pa��
�upem pantery.
Wyspa wynurza�a si� z wolna spoza bia�ej ostrogi
przyl�dka. Dostrzega� wyra�nie stary d�bowy las porasta-
j�cy jej g�rzyste zbocza. By� tam raz z ojcem w porcie
ukrytym za za�omem g�ry. Kr�l Tenedos by� bratem
kr�la Troi, do kt�rego nale�a�o ca�e wybrze�e i kraina do
niego przyleg�a. Tu w�a�nie sta�y czarne okr�ty wojenne
obu braci, strzeg�ce dost�pu do Troi i cie�niny, kt�ra
wiod�a ku morzu na p�nocy. By�a to flota pot�na, lecz
bywa�y lata, gdy czerwonym okr�tom fenickim lub czar-
nym pi��dziesi�ciowios�owcom achajskich korsarzy uda-
wa�o si� noc� prze�lizn�� pomi�dzy wysp� a wybrze�em,
by porwa� niewolnik�w niemal u bram miasta. Cz�owiek
by� jednym z najbardziej poszukiwanych i cennych towa-
r�w, dla kt�rego zdobycia podejmowano najniebezpiecz-
niejsze wyprawy.
15
Lecz za dnia wody troja�skie by�y bezpieczne jak dom
rodzinny i mo�na by�o �owi� na nich swobodnie, nie
przeszukuj�c oczyma b��kitnego widnokr�gu. �aden
korsarz �wiata nie zbli�y�by si� dobrowolnie w blasku
s�o�ca do Miasta Kr�l�w.
Podmuch wiatru przebieg� ponad �odzi�, marszcz�c
powierzchni� morza. Bia�ow�osy wsta�, rozwin�� i umoco-
wa� �agielek. Przed nim by�a ciemna, zielona smuga g��bi.
Nieco dalej morze zdawa�o si� niemal bia�e. Tam by�a
p�ycizna.
Nie dostrzeg� innych �odzi. Mo�e nie wyp�yn�y jeszcze,
a mo�e �owi�y gdzie indziej, u uj�cia rzeki, wok� kt�rego
kr��y�o zwykle wiele morskich ryb wyczekuj�cych tego,
co woda przyniesie im w darze z g��bi l�du.
�agiel zatrzepota� gwa�townie, a p�niej ucich� i wyd��
si�, chwyciwszy wiatr ca�� powierzchni�. ��d� pop�yn�a
szybciej.
Bia�ow�osy przeci�gn�� koniec linki harpuna przez
otw�r w dziobie i przywi�za� j� mocno. Z�o�ywszy harpun
na dnie obok prawej stopy, uni�s� tr�jz�b. Trzymaj�c go
w wyci�gni�tej r�ce odwr�ci� g�ow� ku brzegowi i przy-
mru�y� oczy o�lepione s�onecznym blaskiem. W bia�ej
mgle dostrzeg� wynurzaj�cy si� spoza linii wzg�rz daleki,
wynios�y i rozleg�y szczyt g�rski.
- Ido, g�ro ojc�w, Wielka Matko, b�d� mi przychylna!
Oto rozpoczynam po��w.
Zmarszczy� brwi. Nie, nie zapomnia� niczego. Wypo-
wiedzia� wszystkie s�owa, jakie winien wypowiedzie�
rybak, kt�ry nie chce rozgniewa� bog�w. Odetchn��
z ulg�, odwr�ci� g�ow� i natychmiast zapomnia� o bogach,
o �wi�tych g�rach i o domu. Przed nim by�a p�ycizna
i stworzenia morza, kt�re mia� zabi�.
Powoli, jak gdyby boj�c si� sp�oszy� niewidzialn� ryb�,
wysun�� za burt� d�o� uzbrojon� w tr�jz�b i znierucho-
mia�.
16
- Uderz� pierwsz�, kt�ra podp�ynie. B�dzie to wr�-
ba. Je�li trafi�, po��w b�dzie udany.
Wydawa�o mu si�, �e czeka d�ugo, mimo �e up�yn�o
zaledwie kilka chwil. Kl�cz�c w ostrym wy��obieniu dzio-
ba, wpatrywa� si� w wod�, cho� ta�cz�ce na powierzchni
�wiat�o s�oneczne utrudnia�o widzenie. Nagle, tu� pod
powierzchni�, mign�� niewielki, srebrny kszta�t. Nie my-
�l�c, uderzy� i uni�s� r�k� z tr�jz�bem, na kt�rego os-
trzach trzepota�a ma�a ryba. Opu�ci� tr�jz�b i pi�t�
zepchn�� ryb� na dno �odzi. Podskoczy�a wysoko, wi�c
uderzy� j� drzewcem. Znieruchomia�a. Dobra wr�ba.
Uni�s� g�ow�. ��d� wp�yn�a ju� na skraj p�ycizny.
Szybko zwin�� �agielek i powr�ci� na dzi�b. Wiedzia�, �e
teraz pr�d b�dzie pcha� go wolno ku wyspie.
Znowu mign�a tu� pod powierzchni� ma�a ryba, za ni�
druga.
Bia�ow�osy od�o�y� tr�jz�b i wzi�� do r�ki harpun.
Drobnych ryb wa��saj�cych si� stadami na skraju p�yciz-
ny zawsze by�o tu wiele. By� mo�e, gdyby w tyle �odzi
siedzia� ojciec, uderzy�by znowu, aby popisa� si� zr�cz-
no�ci�. Lecz dzi� by� sam. Je�li ta wr�ba by�a prawdziwa,
2 - Czarne okr�ty 1.1
los powinien naprowadzi� ��d� ku wi�kszej zdobyczy.
Zaciskaj�c w d�oni ci�kie drzewce harpuna czeka�.
S�o�ce grza�o coraz mocniej. Jeszcze jedna ma�a srebr-
na ryba i pustka. Wiatr wzm�g� si� nieco, za�wista�
w zwini�tym �agielku i ucich�.
Nad niskimi falami przelecia� wielki bia�y ptak wa��c
si� na nieruchomych skrzyd�ach. Nagle mi�kka linia jego
lotu za�ama�a si�, run�� w d�, zanurkowa�, w wodzie
zakot�owa�o si�. Ptak wynurzy� si� i ci�ko robi�c skrzy-
d�ami uni�s� w powietrze trzymane w dziobie migoc�ce,
gn�ce si� rozpaczliwie cia�o. On tak�e �owi� tutaj. Ch�o-
piec odprowadzi� go wzrokiem. Ptak lecia� prosto ku
l�dowi, zapewne nios�c ryb� swym m�odym, wyczekuj�-
cym w gnie�dzie ukrytym gdzie� w szczelinie stromych,
niedost�pnych ska� nadbrze�nych.
Przesun�� oczyma po s�onecznej linii wzg�rz i dalekim
�a�cuchu g�r za nimi. Ani jednej chmurki. Je�li spe�ni si�
wr�ba, mo�e burza wcale nie nadejdzie i pozwoli mu
pozosta� na p�yci�nie do zachodu s�o�ca.
Odwr�ci� spojrzenie ku wodzie. Nagle �cisn�� mocniej
w d�oni drzewce harpuna. Daleko przed nim wystrzeli�a
w g�r� niewielka ryba, b�ysn�a w s�o�cu i opad�a na
powr�t w g��bin�. Bli�ej druga. I niespodziewanie wok�
�odzi zaroi�o si� od szybkich, zwinnych, mkn�cych b�y-
sk�w. Gna�y na o�lep wielk� �awic� wprost na ��d�,
ocieraj�c si� o ni� i mkn�c dalej, st�oczone tu� pod
powierzchni�.
Widzia�, �e by�y przera�one. P�dzi�y ku �rodkowi p�y-
cizny, jak gdyby chcia�y zgubi� prze�ladowc�, kt�ry nie
b�dzie m�g� tam za nimi wtargn��. Patrzy� w kierunku,
z kt�rego nadp�ywa�y tysi�cami, i stara� si� obj�� wzro-
kiem jak najwi�ksz� powierzchni� morza. Je�li wrogowie
�cigaj�cy �awic� atakowali j� p�yn�c g��boko pod powie-
rzchni�, b�d� musieli wyp�yn�� wy�ej, gdy� na skraju
p�ycizny dno podnosi�o si� gwa�townie.
18
Powierzchnia morza by�a pusta. Nagle... Tak, widzia� j�
przez mgnienie oka i znowu znikn�a! Wielka, ostra
p�etwa ogromnej ryoy. Za chwil�, nieco w prawo, wynu-
rzy�y si� jeszcze dwie. Tu�czyki!
Wielkie i �ar�oczne musia�y niedawno dopa�� p�yn�c�
spokojnie �awic� ma�ych rybek i teraz gna�y za ni�,
chwytaj�c zdobycz, po�eraj�c j� w mgnieniu oka i p�dz�c
dalej.
- Jeste�cie! - szepn�� i przygryz� wargi, zaciskaj�c
coraz mocniej harpun w r�ce.
By�y najwi�ksze z wszystkich ryb morza, je�li nie liczy�
delfin�w, lecz delfin by� ryb� �wi�t� i rybakowi nie wolno
by�o go ugodzi�. Zreszt� delfin karmi� swe dzieci piersi�,
wi�c mo�e wcale nie by� ryb�, a tylko dawnym plemie-
niem cz�owieczym skazanym przez bog�w na wodny dom
za czyny, kt�rych nikt nie pami�ta�.
Tu�czyk by� najwspanialszym z po�ow�w, cho� rzadko
dawa� si� zabi�. Najwi�ksze by�y d�u�sze ni� ��d� rybacka
i jedynie najwprawniejsi mogli si� mierzy� z nimi. Si�a ich
by�a olbrzymia, a �w, kt�ry jednym uderzeniem harpuna
nie ugodzi�by tu�czyka g��boko w miejsce pomi�dzy
boczn� p�etw� a skrzelami, tak �eby ostrze utkwi�o od
razu w sercu, m�g� straci� harpun, ��d�, a nawet �ycie,
gdy� ranna ryba atakowa�a �lepo, bij�c pot�nym ogo-
nem, kt�rym mog�a strzaska� i zatopi� ��d�.
Znowu dostrzeg� b��kitny, d�ugi grzebie� na grzbiecie
tu�czyka, bli�ej i znowu, jeszcze bli�ej. Po chwili ryba
wynurzy�a si� niemal ca�a i znikn�a nurkuj�c w d� za
zdobycz�.
Bia�ow�osy rozejrza� si� szybko. By� ju� niemal po�rod-
ku p�ycizny. Je�li tu�czyki zap�dz� si� dalej, b�d� musia�y
p�yn�� tu� pod powierzchni�.
Dno by�o coraz bli�ej. Patrz�c w wod� dostrzega�
ciemne wodorosty i bia�y piasek, do kt�rego dociera�o
^iat�o s�oneczne. K�pa� si� tu od tak dawna, jak si�ga�a
19
jego pami��. Nigdy nie uczy� si� p�ywa�, nie pami�ta�
tego. W wodzie by� r�wnie swobodny jak na l�dzie,
swobodniejszy, gdy� wi�cej czyha�o niebezpiecze�stw na
ziemi ni� w morzu. Przesuwa� teraz oczyma po powierzch-
ni w�d i od czasu do czasu kierowa� szybko wzrok w d�.
Wiedzia�, �e g��bia nie przekracza tu wzrostu trzech
m�czyzn stoj�cych jeden na ramionach drugiego. Gdyby
tu�czyk zbli�y� si� na odleg�o�� rzutu harpunem, nie
m�g�by ranny �miertelnie uciec w g��bin�, lecz musia�by
p�yn�� przed siebie, ci�gn�� za sob� ��d�, co wyczerpa�o-
by jego si�y... Tak m�wi� ojciec, kt�ry trzykrotnie upolo-
wa� tu�czyka w samotnej walce.
Znowu dostrzeg� bia�e bryzgi wody rozcinanej grzebie-
niem p�etwy. Tu�czyki oddala�y si� kr���c wok� �odzi.
Znajdowa�y si� teraz po�rodku uciekaj�cej �awicy i zwol-
-ni�y. Wyp�ywa�y co chwila tu� pod powierzchni�... je-
den... dwa... trzy... cztery... naliczy� ich cztery. Najbli�szy
znajdowa� si� w odleg�o�ci kilku rzut�w w��czni� od �o
dzi. Nagle zacz�y oddala� si� w kierunku wyspy.
Westchn��, spogl�daj�c t�sknie za nimi. W g��bi duszy
nie wierzy�, aby los m�g� mu zes�a� tak wielki dar, lecz
min�y go w tak niewielkiej odleg�o�ci. Nie l�ka�y si� �odzi
rybackich, wi�c kt�ry� z nich m�g�by przecie� podp�yn��
blisko i wynurzy� grzbiet, a w�wczas...
Westchn�� ponownie i zgubiwszy na migotliwej powie-
rzchni ich �lad, spojrza� w wod� przed dziobem.
Kilka ma�ych ryb przep�yn�o szybko w r�nych kie
runkach. Na pewno �cigana �awica rozproszy�a si�, a mo�e
p�yn�a dalej ku wyspie, a te pogubi�y si� w pop�ochu
i teraz poszukiwa�y swoich towarzyszek. Bywa�y rodzaje
ryb, kt�re nigdy nie w�drowa�y samotnie, lecz ca�ym
narodami. Czy mia�y wodza?...
Chcia� od�o�y� harpun i wzi�� tr�jz�b, by nie wraca� d(
domu pust� �odzi�. Ryby znowu pojawi�y si� g�ciej
P�yn�y teraz szybciej i w jednym kierunku,
20
Wkr�tce zaroi�o si� od nich. �awica zawraca�a!
I one tak�e zawraca�y! Ponownie dostrzeg� d�ug� bia��
smug� rozpryskiwanej wody i ciemne ostrze p�etwy pru-
j�ce j� z ogromn� szybko�ci�... drugie, trzecie...
Tu�czyki by�y niedaleko. Jeden wyprzedza� pozosta�e.
Bia�ow�osy wyprostowa� si� i uni�s� harpun nad g�ow�.
Tu�czyk, p�yn�c tu� pod powierzchni� i pozostawiaj�c
po sobie jasn� smug�, zbli�y� si� do �odzi, zmieni� kieru-
nek i op�yn�� j� szerokim �ukiem, nikn�c w s�o�cu. Drugi
i trzeci wymin�y ��d� z dala i pod��y�y za nim. Odprowa-
dzi� je Oczyma a� do kraw�dzi p�ycizny.
Dopiero teraz zda� sobie spraw�, �e od d�ugiej chwili
sta� nieruchomo na dziobie z harpunem uniesionym nad
g�ow�. Opu�ci� r�k�. Trzeba b�dzie na�owi� tyle drobnych
ryb, ile si� da, i wr�ci� do domu. By� mo�e przed
zachodem pojawi� si� inne ryby.
Wiedzia�, �e tu�czyki nie powr�c�. Nigdy nie kr��y�y
d�ugo w tym samym miejscu. Ojciec m�wi�, �e p�yn� od
jednej kraw�dzi �wiata ku drugiej, a gdy dotr� do brzegu,
zawracaj�. Te musia�y mie� za sob� wielk� podr�. By�
mo�e ujrzawszy wreszcie ziemi� zechc� odpocz�� kilka
dni w przybrze�nych wodach. W�wczas napotka je
znowu.
S�o�ce grza�o coraz mocniej. Trzeba by�o rozpocz��
po��w. Spojrza� niech�tnie na wod� tu� przed dziobem
�odzi, pomy�lawszy, �e dla wprawy powinien cisn�� kilka
razy harpunem w przep�ywaj�ce drobne ryby.
I nagle ujrza� go.
Olbrzymi tu�czyk zatrzyma� si� tu� pod powierzchni�
nieco na lewo od dzioba, jak gdyby chcia� poj��, sk�d si�
tu wzi�a owa k�oda drzewa i kim jest dziwne stworzenie
stoj�ce na niej i spogl�daj�ce na� z g�ry.
�wiat zamar�, wszystko wok� znikn�o. Bia�ow�osy sta�
jak pos�g, nie mog�c si� poruszy�. I nagle, nie wiedz�c
nawet, co czyni, uni�s� r�k� z harpunem i w�o�ywszy
21
w zamach ca�� si�� swego m�odego cia�a, uderzy�.
Dostrzeg� link� wybiegaj�c� za harpunem, kt�ry znik-
n�� w wodzie tam, gdzie tu� pod powierzchni�, za p�o-
kr�g�ym otworem skrzela, b��kitny grzbiet styka� si�
z bia�� lini� podbrzusza, obok ogromnej bocznej p�etwy,
ostrej jak n� i d�ugiej jak rami� ludzkie.
W tej samej chwili ��d� uciek�a mu spod n�g wstrz��-
ni�ta pot�nym uderzeniem. Wylecia� wysoko w g�r�
i wpad� do wody po przeciwnej stronie �odzi.
Niebo znikn�o i otoczy�a go b��kitnozielonkawa po-
�wiata przy�mionych promieni s�o�ca. Przez chwil� opa-
da� og�uszony w d�: odruchowo zrobi� kilk� ruch�w
r�kami i dostrzeg� zbli�aj�c� si� powierzchni� wody.
Wynurzy� si� w tym samym miejscu, w kt�rym wpad�
i ze zdumieniem zobaczy� ��d� w tak wielkiej odleg�o�ci,
�e nag�y l�k �cisn�� mu serce. Jak mog�a odp�yn�� tak
szybko?
Rozpaczliwie zagarniaj�c wod� r�kami, zacz�� p�yn��
za ni�. Oddala�a si�, zwalniaj�c, przy�pieszaj�c i zatrzy-
muj�c chwilami, szarpana wielk�, niewidzialn� si��.
�Linka wytrzyma�a... - pomy�la�. - Trafi�em go..."
Ale r�wnocze�nie u�wiadomi� sobie, �e tu�czyk jest
�ywy. Rana nie mog�a by� powierzchowna, gdy� harpun
musia� tkwi� g��boko w boku ryby, inaczej wyszarpn�aby
go p�yn�c. Ale je�li tu�czyk b�dzie mia� do�� si�y, by
odp�yn�� daleko, ci�gn�c za sob� lekk� ��d�, w�wczas...
Nie obejrza� si� ku brzegowi. Wiedzia�, jak daleko
znajduje si� skalny przyl�dek. By� mo�e uda�oby mu si�
tam dop�yn��. Ale ��d� by�aby stracona, a po jej utracie
nie wyp�yn��by wi�cej, p�ki ojciec nie powr�ci tu� przed
zim�. Gdyby si� tak sta�o, czeka�by ich wszystkich g��d,
a jego samego ha�ba powrotu bez �odzi ju� przy pierw-
szym po�owie.
P�yn�� coraz szybciej.
Dostrzeg�, �e ��d� nie porusza si�. Mo�e tu�czyk
22
zbiera� si�y zm�czony wleczeniem dodatkowego ci�aru
i ran�, w kt�rej tkwi� harpun?
Bia�ow�osy zwolni� i si�gn�� po wisz�cy na piersi n�,
kt�ry mu teraz nieco zawadza�. Wyci�gn�� go z pochwy.
��d� by�a tu� przed nim.
Przez kr�tk� chwil� mia� ochoc� chwyci� r�k� za dzi�b
j odpocz��. Lecz nie chwyci�.
Nabra� powietrza i staraj�c si� jak naj�agodniej poru-
sza�, zanurkowa� pod �odzi� i wynurzy� w jej cieniu po
przeciwnej stronie. Nie zastanawia� si�, co czyni. By�
potomkiem niesko�czonego �a�cucha �owc�w morskich,
kt�rzy �yli i gin�li w walce ze stworzeniami wodnymi.
Dopiero skryty w cieniu �odzi, opar� lekko d�o� o kra-
w�d� dzioba i trwa� tak przez chwil�, oddychaj�c ci�ko.
W prawej r�ce zaciska� n�.
P�niej mi�kko zanurzy� g�ow� i rozgl�daj�c si� otwar-
tymi szeroko oczyma, pop�yn�� wzd�u� linki, kt�ra bieg�a
od dzioba w d� i nikn�a mi�dzy si�gaj�cymi niemal
powierzchni wodorostami porastaj�cymi dno p�ycizny.
W oddali dostrzeg� po�r�d nich wielki ciemny kszta�t.
Raz jeszcze wysun�� g�ow� na powierzchni�, nabra�
g��boko powietrza w p�uca i pop�yn�� w d�.
Posuwa� si� tu� ponad dnem, rozgarniaj�c wodorosty
i p�yn�c tak wolno i ostro�nie jak m�g�. Nad sob� widzia�
link�.
Zatrzyma� si�. Ryba by�a tu� przed nim. Le�a�a na
boku, zgi�ta nieco, tak �e g�owa i koniec ogona znajdowa-
�y si� ni�ej ni� �rodek tu�owia. Z lewej strony, faluj�c jak
wodorosty, wyp�ywa�y z niej wij�ce si� z wolna czerwone
smugi krwi.
By�a olbrzymia. Niemal dwukrotnie d�u�sza ni� on
sam. Harpun tkwi� tak g��boko, �e tylko koniec drzewca
wystawa� z rany. Wbity by� tu� pod boczn� p�etw�, tam
gdzie, jak tyle razy m�wi� ojciec, musi by� wbity harpun,
flby tu�czyk, kr�l morza, zgin��.
Czy zgin��? Le�a� zupe�nie nieruchomo, obracany pr�-
dem, lecz nie oznacza�o to, �e jest martwy.
Bia�ow�osy uczu�, �e brakuje mu powietrza, i wyp�yn��
na powierzchni�. Odetchn�� g��boko, przymkn�wszy
o�lepione blaskiem oczy, i natychmiast zanurkowa�.
Min�� ryb� i p�yn�c niemaLpo dnie, odwr�ci� si� na
wznak ku widocznemu w g�rze dalekiemu niebu. Kiedy
znalaz� si� pod brzuchem ryby, zacisn�� n� w obu
d�oniach i wykona� gwa�towny ruch nogami, kt�ry pchn��
go w g�r�.
Przylgn�� niemal do bia�ego, pokrytego �usk� brzucha
olbrzyma, wbi� n� i szarpn�� z ca�ej si�y, czuj�c mi�kkie,
ust�puj�ce pod ostrzem cia�o.
Skuli� si� w mgnieniu oka i zanurkowa� prosto w d�,
przylegaj�c do dna.
Ale straszliwy rzut cia�a tu�czyka i pot�ne uderzenie
ogonem nie nast�pi�y. .
Spojrza� w g�r�.
Ryba ko�ysa�a si� bezw�adnie, a z nowej, wielkiej,
pod�u�nej rany buchn�a nowa fala krwi.
�Zabi�em go jednym uderzeniem! - pomy�la� Bia�o-
w�osy. - Rani�em go w serce i skona� pr�dko!"
Jeszcze raz wynurzy� si� na powierzchni�. Spojrza� na
daleki brzeg, nad kt�rym s�o�ce �wieci�o jasno. �Zim�,
gdy ojciec zaprowadzi mnie do starca mieszkaj�cego
w pieczarze, powie mu, �e zabi�em tu�czyka, i z�o�ymy
u wej�cia do pieczary jego g�ow�!"
By� tak szcz�liwy, �e przez chwil� trwa� na powierzch-
ni poddaj�c mokr� twarz gor�cym promieniom s�o�ca
i utrzymuj�c r�wnowag� male�kimi ruchami n�g. Ale
natychmiast przypomnia� sobie, ile ma jeszcze pracy
przed sob�, i powr�ci� do martwego olbrzyma.
T�umi�c mimowolny l�k, zbli�y� si� do jego zamkni�tej
paszczy, otworzy� j� i wydawszy no�em otw�r w dolnej
szcz�ce, przewl�k� przez ni� harpun wraz z link� i zwi�za�
24
w w�ze� tak, �e drzewce harpuna opiera�o si� ca�� po-
wierzchni� o �eb ryby.
Znowu wyp�yn��. Dopiero teraz poczu� zm�czenie.
Wyczerpany, z sercem bij�cym gwa�townie, wgramoli� si�
na dzi�b.
Odetchn�� g��boko. Walcz�c ze znu�eniem, kt�re wo-
�a�o, by opa�� na dno �odzi i odpocz�� chwil�, zacz��
�ci�ga� link�. Ust�powa�a opornie. Nie wiedzia�, czy
przyci�ga tu�czyka, czy te� ��d� zbli�a si� do martwej
ryby. R�ce omdlewa�y. Lecz powoli linka opada�a mu pod
nogi.
Wreszcie, pochylony nad wod�, dostrzeg� go. Tu�czyk
wyp�yn�� tu� obok �odzi i obr�ci� si� brzuchem ku po-
wierzchni. Ogon nikn�� w g��bi.
Bia�ow�osy przywi�za� link� kr�tko, pu�ci� j� i osun��
si� na kl�czki opieraj�c plecami o maszt. Pot zalewa� mu
czo�o, w ramionach czu� b�l tak przejmuj�cy, jak gdyby
wysmagano je biczem. Przymkn�� oczy i przez chwil�,
oddychaj�c ci�ko, nie m�g� zebra� my�li. Ale p�przym-
kni�te spieczone wargi powtarza�y:
- Musz� go poci�� na kawa�y... poci�� i wrzuci� na ��d�
tyle mi�sa, ile si� zmie�ci... i g�owa... g�owa... Ca�ego
nigdy bym nie doci�gn�� do brzegu... Matka do g�owy
w�o�y zio�a... ususzy na s�o�cu... P�niej zaniesiemy j�...
Otworzy� oczy i d�wign�� si� z kl�czek. Serce bi�o ju�
swobodniej, ale b�l w barkach nie ust�powa�.
Spojrza� ku miejscu, gdzie linka styka�a si� z powierz-
chni� wody. �agodne fale obr�ci�y tu�czyka i le�a� teraz
w wodzie, opadaj�c nieco w d�, z g�ow� uniesion� ku
g�rze. Martwe oczy spogl�da�y ku niebu i by�y niemal tak
b��kitne jak ono. Krew przesta�a ju� p�yn�� z ran i nie
barwi�a wody wok� cia�a. Bia�ow�osy si�gn�� po n�
i skoczy� odbiwszy si� od dna �odzi.
Nie wiedzia�, jak wiele czasu up�yn�o, nim sko�czy�.
Nie spojrza� nawet w kierunku s�o�ca. Pracowa� z zaci�-
25
ni�tymi z�bami, odcinaj�c wielkie p�aty biator�owego
mi�sa, rani�c palce o pot�ne o�ci i twarde jak kamie�
kraw�dzie p�etw. Wreszcie by� got�w.
Z mozo�em odci�� g�ow�, kt�ra zako�ysa�a si� wci��
jeszcze uwi�zana na lince przeci�gni�tej przez otw�r
w dolnej szcz�ce.
Odwi�za� link� i po raz ostatni podp�yn�� do �odzi.
Z trudem uni�s� g�ow� ryby i cisn�� na le��ce na dnie,
rozrzucone bez�adnie, wielkie, ociekaj�ce krwi� p�aty
mi�sa. By�o ich tak wiele, �e ��d� zanurzy�a si� g��boko
i przesta�a niemal ko�ysa�.
�W ci�gu dziesi�ciu po�ow�w m�g�bym tyle nie z�owi�"
� pomy�la� gramol�c si� z trudem na dzi�b.
By� tak zm�czony, �e przez chwil� le�a�, nagi i bezw�ad-
ny, na ch�odnych, �liskich, usuwaj�cych si� p�atach mi�sa.
P�niej wsta� i wzi�� wios�o, zwin�wszy przedtem �a-
gielek
Lekki wiatr wia� wprost w oczy. Wykr�ci� ��d� ku
przyl�dkowi, kt�ry zdawa� si� niedaleki, bli�szy ni� w rze-
czywisto�ci. Za przyl�dkiem by� brzeg rodzinny i by�a
matka, kt�ra na pewno wygl�da jego powrotu. Zobaczy
go z dala i zejdzie a� ku wodzie, ciekawa, co z�owi�. A gdy
ujrzy t� potworn� paszcz�...
Marzenie jego urwa�o si� nagle. Spojrza� na g�ow�
ryby, kt�ra le�a�a przy samej kraw�dzi �odzi na p�atach
mi�sa.
Szybko wypu�ci� wios�o, pochyli� si� i wyci�gn�wszy
harpun, wbi� go z ca�ej si�y przez szcz�k� ryby, przygwa�-
d�aj�c ogromny �eb do dna �odzi. P�niej przyci�gn��
link� harpuna przez otw�r w dziobie i uwi�za�. Odt�d
�adna niespodziana fala ani przechy� nie mog�y mu ju�
zabra� zdobyczy.
Zacz�� wios�owa� miarowo, pr�buj�c przy�piewywa�
cicho. Ale by� zbyt znu�ony, wi�c umilk�. Patrzy� na wolno
przesuwaj�c� si� ostrog� przyl�dka i czeka� na chwil�,
26
p�ki nie ukaza� si� rodzinny brzeg i zagubiony w�r�d skat,
ukryty przed okiem obcych kamienny dom.
S�o�ce nie �wieci�o ju� w oczy. Przesun�o si� nieco
w bok i ni�ej. Min�o po�udnie.
�O, bogowie... - pomy�la�. - O, wielcy bogowie,
pierwszy po��w! Gdyby ojciec wiedzia�!"
M�g�by wybra� si� za dni kilka do miasta, ale ojciec
zakaza� mu tak czyni�. Je�eli sprawa mur�w by�a pilna,
m�g� go kr�l zatrzyma�. A w�wczas matka zosta�aby
sama.
- Tak, Jestem ju� niemal dojrza�ym m�em, cho� lat
mi brakuje! - powiedzia� na g�os. �aden rybak nie
�mia�by nazwa� ch�opcem tego, kt�ry samotnie pokona�
tu�czyka.
Przyl�dek z wolna odchodzi� w prawo i daleki brzeg
otwiera� si� stopniowo przed oczyma, ods�aniany uderze-
niem wios�a. Jeszcze chwila, a wynurzy si� szczyt wzg�rza,
w�w�z i niskie skaliste zbocz-e z wielkim bia�ym g�azem,
a tu� obok...
Uderzy� mocniej wios�ami, jeszcze raz... i zobaczy�
daleki, bia�y punkt. G�az. A tam - dom!
Powsca�, odk�adaj�c na chwil� wios�a, i zwr�ciwszy
oczy ku dalekiemu wierzcho�kowi �wi�tej g�ry, wznosz�-
cemu si� nad ca�� krain�, otworzy� usta, aby podzi�kowa�
bogom, �e dali mu ujrze� dom rodzinny i powr�ci�
z dobrym po�owem.
Lecz nie powiedzia� ani s�owa. G�ra jak gdyby zmieni�a
kszta�t. Gdy� nieco powy�ej szczytu dostrzeg� drugi
szczyt, lecz ciemniejszy i �agodnie zaokr�glony.
�Chmura!" - przebieg�o mu przez my�l i w tej samej
chwili dostrzeg� na jej kraw�dzi bia�y, ostry b�ysk, kt�rego
nie zgasi� nawet blask s�o�ca.
Znieruchomia�. Czeka� chwil� i w�wczas doszed� go
Przyt�umiony, daleki �oskot gromu. Morze ucich�o, nie
^a� najl�ejszy nawet wietrzyk.
27
- Matko! - szepn�� Bia�ow�osy. Opanowa� nag�e,
chwytaj�ce za serce przera�enie i porwa� wios�o. - Spo-
kojnie wios�uj! - powiedzia� na g�os. - Spokojnie, je�li nie
pragniesz straci� si� i nigdy nie dop�yn��.
Wpatrzony w czarn� chmur� wyp�ywaj�c� ponad �a�-
cuch g�r, wios�owa� rozpaczliwie, czuj�c z przera�eniem,
�e obci��ona ��d� posuwa si� wolno, wolniute�ko, po�r�d
zupe�nej ciszy, kt�ra ogarn�a morze i powietrze.
Chmura ros�a i rozprzestrzenia�a si� nad l�dem. S�o�ce
nadal �wieci�o ostrym blaskiem, upa� r�s�.
Bia�ow�osy uni�s� na chwil� wios�o i nagim przedramie-
niem przetar� oczy, do kt�rych nap�ywa� pot z czo�a,
uniemo�liwiaj�c widzenie. Brzeg by� bli�ej! Widzia� wy-
ra�nie znajome zarysy ska� i lini� wzg�rz, na kt�re za
chwil� po�o�y si� ciemny cie� nadchodz�cej burzy.
Matka na pewno stoi tam i widzi go ju�. Wie, jak walczy
on wios�em z nieruchomym, spokojnym morzem, ale nie
wie, jak ci�ka jest ��d�...
�Je�li wyrzuc� w morze cz�� mi�sa, zd���!" - prze-
mkn�o mu przez my�l. Ale wiedzia�, �e to nieprawda.
Chmura wisia�a ju� niemal nad wzg�rzami i ogarnia�a ca�y
wschodni widnokr�g. Je�li od�o�y wios�o i zacznie wyrzu-
ca� mi�so tu�czyka, straci czas, zbyt wiele czasu.
Pierwszy, lekki podmuch wiatru za�wista� nad �odzi�.
Na czole chmury pojawi� si� nast�pny krwawy zygzak
i huk piorunu dobieg� po morzu, pot�ny i przenikliwy jak
trzask p�kaj�cego drzewa.
,,Skocz�! - przemkn�o mu znowu przez my�l. - Wp�aw
b�d� pr�dzej i ocalej�!"
Waha� si� przez chwil�, wios�uj�c nadal ostatkiem sil
i czuj�c, �e spieczone wargi nie mog� ju� wi�cej z�apa�
tchu.
I wtedy zobaczy� j�. Sta�a na skraju wody i wymachiwa
�a uniesionymi r�kami, male�ka z tej odleg�o�ci, ale ju
coraz bli�sza, dodaj�ca otuchy, matka!
28
Nie, nie m�g� skoczy�. Gdyby wicher uderzy� w morze,
nim dop�ynie, nie znalaz�by si�, �eby walczy� z przeciwn�
wzburzon� fal�. A na �odzi pozostawa�a iskra nadziei.
W tej samej chwili s�o�ce znikn�o i nad morzem
zapad� p�mrok. Uderzy� pierwszy podmuch wichru.
Nadal widzia� matk�, gdy pierwsza, nieco wy�sza,
nadchodz�ca od dziobu fala uderzy�a w ��d�.
Nowy grom. �a�cucha wzg�rz nie by�o ju� wida�.
Za p�no. Nast�pna fala uros�a, uderzy�a i poczu�, �e
��d� cofa ci�. Jeszcze raz zanurzy� wios�o ze straszliwym
wysi�kiem, wk�adaj�c w ten ruch wszystkie si�y. Brzeg i ca-
�y otaczaj�cy �wiat znikn�y nagle w ciemno�ci. W rycz�-
cym mroku, kt�ry go ogarn��, uderzy�y potoki deszczu
tn�cego w twarz z tak� si��, �e upad� na dno �odzi zas�a-
niaj�c oczy r�kami.
��d� zako�ysa�a si�, wyskoczy�a w g�r� na grzbiecie
nadbiegaj�cej fali, opad�a w d� i szarpni�ta niewidzialn�
si�� podskoczy�a, przechylaj�c si� gwa�townie.
Bia�ow�osy nie us�ysza� nawet trzasku, gdy maszt
i strz�p �agielka unios�y si� i znikn�y w ciemno�ci.
Po omacku chwyci� le��c� lu�no link� harpuna, kt�ry
tkwi� mocno wbity w burt� �odzi. Nie zdaj�c sobie nawet
sprawy z tego, co robi, okr�ci� ni� nadgarstek lewej r�ki
i chwyci� za ni� obiema d�o�mi.
Poczu�, �e ��d� wznosi si� i opada gwa�townie. Pierwsza
wielka fala przewali�a mu si� nad g�ow�, zabieraj�c
kawa�y mi�sa tu�czyka i d�awi�c oddech.
Nadludzkim wysi�kiem, wpieraj�c stopy w dno �odzi
i zaciskaj�c r�ce na lince, nie da� si� oderwa�.
Wicher wy� nieprzerwanie.
Bia�ow�osy, lez�c na dnie i staraj�c si� chwyci� w p�uca
jak najwi�cej powietrza, nim nadejdzie nast�pna wielka
fala, wiedzia� tylko jedno: �e wicher ten gna male�k� ��d�
na pe�ne morze, coraz dalej od brzegu.
ROZDZIA� DRUGI
Ofiarujmy bogom krew jego!
S�o�ce zachodzi�o krwawo nad uspokajaj�cymi si�,
cichn�cymi falami. Ostatnie, o�wietlone jego blaskiem
strz�py ciemnych chmur p�dzi�y ku zachodowi w �lad za
odchodz�c� nawa�nic�.
Najczcigodniejszy Ahikar spojrza� na maszt o z�ama-
nym wierzcho�ku i poszarpanych resztkach purpurowego
�agla, zwisaj�cych lu�no i ko�ysz�cych si� w miar� ko�ysa-
nia okr�tu, kt�rego wysoko zakrzywiony dzi�b, ozdobio-
ny br�zowym popiersiem Aszery Pani Morza, zapada� si�
ci�ko i d�wiga� powoli z g��bokich wodnych bruzd.
Morze uspokaja�o si�, ale wci�� jeszcze by�o wzburzone
i gro�ne.
Zataczaj�c si� lekko Ahikar podszed� do drewnianego
obramowania burty i przez chwil� spogl�da� na rozmigo-
tane krwawymi b�yskami fale. Wargi jego porusza�y si�
cicho, gdy liczy� wios�a. Nie znosi� wzburzonego morza,
a gdyby m�g� rzec prawd� ludziom, kt�rzy wraz z nim
znajdowali si� na okr�cie, powiedzia�by im, �e nie znosi
morza, nawet gdy jest spokojne. Podr� morska by�a dla
niego jednym pasmem nieustannych md�o�ci i choroby,
kt�r� przezwyci�a� jedynie dzi�ki zio�om z Gubal. Lecz
zio�a owe nale�a�o pi� gor�ce, kilkakro� w ci�gu dnia,
a przecie� wiele ju� czasu min�o, odk�d nie m�g� marzy�
o tym, aby kt�ry� z jego ludzi zapali� ogie� w ma�ym
kamiennym palenisku na rufie.
Co prawda, nie my�la� w ci�gu ca�ego owego czasu
o swej przypad�o�ci, gdy� trwoga kaza�a mu zapomnie�
o niej. Gdy wierzcho�ek masztu z�ama� si�, zwini�ty
pospiesznie �agiel poszed� w strz�py, a pot�na fala
upad�a na wios�a i wyrwawszy je z r�k dwu wio�larzy,
oderwa�a ku g�rze, �ami�c je i zabijaj�c strzaskanym
drzewcem jednego z siedz�cych, wydawa�o mu si�, �e
nadchodzi kres okr�tu i kres jego, Ahikara, �ywota.
Okr�t trzeszcza� straszliwie i woda przelewa�a si� wy-
soko ponad burtami, a on, Ahikar, pan dwudziestu okr�-
t�w i najwi�kszych sk�ad�w w Gubal, sta� przywi�zany, na
w�asny rozkaz, przez ludzi lin� do nasady masztu i czeka�
�mierci. Nie wierzy� we wszechmocnych bog�w i �a�owa�
tego w owej chwili, gdy� wszyscy wio�larze i kapitan
zapewne wzywali w chwili tak straszliwej na pomoc
Aszer� Pani� M�rz, obiecuj�c jej najwy�sze ofiary, je�li
okr�t przetrwa.
U�miechn�� si� teraz i pog�adzi� brod�. By� starym
cz�owiekiem, lecz kocha� �ycie nie mniej ni� inni. Mimo
to, cho� trwo�y�a go burza, nie l�ka� si� �mierci, gdy�
wiedzia�, �e musi nadej��. Mog�a nadej�� na morzu, jed-
nak nie nadesz�a, bo oto nawa�nica min�a, a okr�t, z wol-
na popychany po�ow� wiose� i pozbawiony �agla, p�yn��
na po�udnie - ku domowi.
Ahikar raz jeszcze pog�adzi� brod�, spojrza� na sw�
d�o� i westchn��. Rankiem broda ta by�a pi�knie utrefio-
na i szkar�atna. Teraz zapewne niewiele farby w niej
pozosta�o i prze�wieca�a w wielu miejscach siwizn�. Nie
zawo�a�, by przyniesiono mu zwierciad�o ze skrzyni spo-
czywaj�cej na dnie statku. Nie obchodzi�o go, jak wygl�-
da w tej chwili.
U�miechn�� si� raz jeszcze. Pos�uchanie u kr�la Troi
wypad�o tak, jak tego pragn��. Nie b�dzie ju� korzysta�
z po�rednik�w, lecz jego w�asne okr�ty b�d� przewozi�y
srebro troja�skie do faraona Egiptu, aby w zamian obda-
rzy� Troja�czyk�w tym, czym chlubi�a si� Fenicja: naczy-
niami ze szk�a i tkaninami ozdobnymi, jakim r�wnych nie
zna� �wiat.
Przez chwil� jeszcze rozmy�la� nad tym, czy wej��
w uk�ady z rzemie�lnikami w Gubal, kt�rzy uczyni� z tego
srebra misy i kosztowno�ci, czy te� wybudowa� w�asne
warsztaty i zatrudni� w nich swoich ludzi, co przynosi�oby
pocz�tkowo mniejsze zyski, gdy� dobrego rzemios�a trze-
ba si� d�ugo uczy�.
K�tem oka dostrzeg� kapitana, kt�ry sta� o kilka kro-
k�w przed nim ze skrzy�owanymi na piersi r�koma
i pochylon� g�ow�, nie wa��c si� podej��.
- C� tam, Tabnicie? Wygl�dasz, jak gdyby� obawia�
�si�, �e nadejdzie nowa burz�. A mo�e ta przeminiona
32
tak ci� strwo�y�a, �e nie mo�esz wydoby� g�osu?
- Nie, panie! � Kapitan zbli�y� si� i przystan�� przed
nim, pochyliwszy g�ow� jeszcze ni�ej. � Gdy Baal przeleci
iia swych grzmi�cych rumakach z tak� si��, zwykle nie
powraca pr�dko. Mo�emy liczy� odt�d na spokojne mo-
rze i sprzyjaj�cy wiatr. Chwa�a niech b�dzie cie�lom
z Sydonu za ich prac�. Nigdy nie p�yn��em na lepszym
okr�cie, cho� nale�a�oby najpierw uczci� bog�w za to, �e
nie zapragn�li z�o�y� ko�ci naszych na dnie morza.
- Zapewne, zapewne... -Ahikar skin�� g�ow�. -�aska
bog�w sprzyja�a nam, wi�c po powrocie z�o�ymy w porcie
ofiar� z k�z na o�tarzu Pani Morza, a tu - wskaza� g�ow�
p�aski, oprawiony w cedrow� ram� kamie� na dziobie tu�
za popiersiem bogini - zapalcie wonno�ci, gdy tylko
przeschn�, gdy� jak mi si� wydaje, woda dosta�a si�
wsz�dzie.
- Tak, panie, uczynimy to.
- C� jeszcze? Jak s�dzisz, kiedy dop�yniemy?
- Gdy tylko morze uspokoi si�, cie�la wejdzie na
maszt. Spr�bujemy w�wczas za�o�y� zapasowy �agiel
i now� rej�. Dw�ch ludzi skraca go w�a�nie. Wios�a tak�e
naprawiamy. Je�li wiatr dopisze, pop�yniemy szybciej.
- Je�li taka b�dzie wola bog�w... - powiedzia� cicho
Ahikar i u�miechn�� si�, wiedz�c, �e broda zakrywa �w
u�miech.
- Tak, panie. Czy zezwolisz, bym rozpali� ogie� i zaj��
si� przygotowaniem wonno�ci na o�tarz?
- Uczy� to jak najszybciej, skoro niczego innego nie
mo�emy ofiarowa�. A nie zapomnij przy tym, aby przy-
rz�dzono posi�ek dla za�ogi i zio�a dla mnie.
- Tak, panie.
Kapitan zrobi� krok w ty� na rozko�ysanym pok�adzie
i zawr�ci�.
Ahikar podszed� do burty i sta� przez chwil� spogl�da-
j�c na morze. Za sob� us�ysza� ostry, wysoki g�os kapita-
33
na. Rozleg�y si� miarowe uderzenia topora. Zapewne
cie�la naprawia� wios�a.
Stary cz�owiek westchn��.
�Jestem bogaty - pomy�la� � czemu� przemierzam
�wiat w poszukiwaniu wi�kszego bogactwa, cho� m�g�-
bym wys�a� kt�rego� z moich syn�w? - I od razu odpo-
wiedzia� sobie: - Gdy� s� m�odzi i g�upi. Kr�l Troi
ka�dego z nich owin��by sobie doko�a palca. M�odemu
wystarczy da� dobrego wina podczas uczty, okaza� mu
poufa�o�� wi�ksz� ni� nale�y i oto wydaje mu si�, �e jest
w�r�d przyjaci�. A p�niej sprzedaj� mu srebro, w kt�-
rym jest wi�cej o�owiu ni� kruszcu. � Znowu si� u�miech-
n��. -Mimo to nigdy ju� nie wyp�yn� na morze... no, mo�e
raz jeszcze, wkr�tce, do Egiptu, aby po��czy� ko�ce tego
przedsi�wzi�cia..."
Rozmy�laj�c spogl�da� na fale ni�sze ju� nieco i nie
zako�czone bia�ymi bryzgami piany. S�o�ce zachodzi�o.
Ahikar patrzy� i my�la�. Nagle uni�s� g�ow� i odwr�ci� si�:
- Tabnicie!
G�owa kapitana ukaza�a si� ponad drewnianymi sto-
pniami prowadz�cymi ku po�o�onym w dole �awom wio-
�larzy.
- Tak, panie! Czy wzywa�e� mnie?
- Podejd� tu i sp�jrz. Wzrok m�j jest wzrokiem
starego cz�owieka i myl� si� zapewne my�l�c, �e dostrze-
gam co�. Czy nie widzisz �odzi, kt�r� wiatr pcha ku nam?
O, tam! � Wyci�gn�� r�k�.
Kapitan skin�� g�ow�.
- Tak, panie. Widz�. Pewnie zagna�a j� tu burza.
- Czy .jest pusta? Gdy�, jak s�dz�, le�y w niej cz�o-
wiek.
- Tak, panie.
- Dowiedzmy si�, Tabnicie, czy �yje, czy te� s� to
martwe zw�oki rybaka, zb��kanego po�r�d nawa�nicy.
Kapitan szybko podszed� do kraw�dzi schod�w i krzyk-
n�� g�o�no kilka s��w. Zanurzone w wodzie wios�a wynu-
rzy�y si� i znieruchomia�y w powietrzu.
- Hamman, zbli� si� do mnie! - zawo�a� kapitan.
Min�a kr�tka chwila i ukaza� si� wysoki, ciemnow�osy
m�ody wio�larz.
- Panie! - Pad� na kolana i zerwa� si� natychmiast.
- Czy widzisz t� ��d�? Skocz do wody i zobacz, co si�
w niej znajduje. Jest tam cz�owiek. Je�li �yje, podp�y�
z nim tutaj.
Bez s�owa smag�y wio�larz podbieg� do burty, odbi� si�
mocno nogami i zatoczywszy szeroki �uk nad wystaj�cymi
nad wod� wios�ami, znikn�� w morzu. Wyp�yn�� natych-
miast i ju� po kilku chwilach dostrzegli, �e chwyci� r�k� za
dzi�b male�kiej �odzi, uni�s� si� i zajrza� do niej.
- Ch�opiec, panie! - dobieg� jego g�os. � Pewnie
nie�ywy, przywi�zany link�!
Kapitan spojrza� pytaj�co na Ahikara.
- Niechaj upewni si�, czy �w ch�opiec zmar�.
- Przytknij ucho do jego serca! � krzykn�� kapitan.
Wio�larz w�lizn�� si� do �odzi, uni�s� bezw�adne cia�o
i przez chwil� kl�cza� przy nim z g�ow� na jego piersi.
Wreszcie wyprostowa� si�.
- �yje jeszcze! � zawo�a�. - S�ysz� g�os serca.
- Niechaj podp�ynie tu wraz z �odzi�. Chcia�bym j�
obejrze� - powiedzia� cicho Ahikar.
Ch�opiec �w i ��d� musieli pochodzi� z okolic Troi.
Nale�a�o rozumie� i poznawa� lud, z kt�rym wymienia�o
si� towary.
Kapitan krzykn�� w d� ku za�odze i po chwili podano
mu zwini�t� d�ug� lin�, kt�r� sam rzuci�, uchwyciwszy
mocno za jeden koniec. Smag�y wio�larz chwyci� j�
w locie. Kiedy wreszcie niewielk� ��d� i bezw�adne, smu-
k�e cia�o ch�opca z�o�ono na pok�adzie, Atlikar podszed�
i przyjrza� si� le��cemu, kt�ry poruszy� g�ow�, otworzy�
oczy i zn�w je zamkn��.
- W�osy ma jasne jak
dzieci ludu zamieszkuj�cego
nad morzem za troja�skim
przesmykiem lub jeszcze
ja�niejsze - mrukn�� na p�
do siebie, na p� do stoj�ce-
go za nim kapitana.
- Tak, panie � powie-
dzia� Tabnit i umilk�.
Ahikarzbli�y�si�do �odzi.
- A c� to jest? �eb tu�-
czyka z przebit� paszcz�?
Czy�by przytwierdzi� go
tam, by chroni� ��d� i jego
przed z�ymi mocami?
Kapitan pochyli� si� i do-
tkn�� r�k� g�owy olbrzymiej
ryby. Z wysi�kiem wyci�gn��
wbity w burt� harpun.
- Nie, panie. T� ryb� mu-
sia� z�owi� dzi�. Zgin�a ona
nie p�niej ni� w po�udnie.
- On? - powiedzia� Ahi-
kar i odwr�ci� si� ku le��ce-
mu. - Wielkim by�by na-
prawd� rybakiem, gdyby nie
dor�s�szy jeszcze wieku m�-
skiego umia� sam upolowa�
ryb�, kt�ra jednym uderze-
niem ogona mog�aby zmie��
z powierzchni morza jego
wraz z t� drobn� �odzi�. Za-
pewne by� z nim jaki� doj-
rza�y m��, kt�rego zmy�a
fala.
Le��cy otworzy� oczy, przymkn�� je i znowu otworzy�.
Spr�bowa� d�wign�� si� na �okciu, patrz�c ze zdumieniem
na dwu brodatych ludzi pochylaj�cych si� nad nim.
- Znasz ich j�zyk, Tabnicie. Spytaj go, sk�d wzi�a si�
g�owa tej ryby w jego �odzi.
- Tak, panie. � Kapitan zwr�ci� si� ku ch�opcu i wypo-
wiedzia� kilka s��w, kt�rych Ahikar nie poj��. Lecz
najwyra�niej nie poj�� ich tak�e ch�opiec. Usiad� i z wolna
uni�s� r�k� do czo�a. P�niej, jak gdyby nagle przypomi-
naj�c sobie, rozejrza� si�, dostrzeg� le��c� obo