3203

Szczegóły
Tytuł 3203
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3203 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3203 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3203 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

INGEMAR FJELL JOACHIM LIS DETEKTYW DYPLOMOWANY (PRZE�O�Y�A: MARIA OLSZA�SKA) SCAN-DAL 1 Jest miasto, kt�re nazywa si� Modrzej�w. Le�y w �rodku wielkich bor�w, malutkie, niewa�ne miasto. Na mapie nigdy go nie oznaczaj�. Mo�e ci, co rysuj� mapy, jeszcze go nie odkryli, a mo�e uwa�aj�, �e jest za ma�e i zupe�nie niewa�ne. Obecnie Modrzej�w liczy czterystu trzydziestu dziewi�ciu mieszka�c�w. Wszyscy mieszka�cy s� zwierz�tami i Joachim Lis do nich nale�y. On w�a�nie jest g��wn� osob� tego opowiadania. Ojciec Joachima by� szewcem. Joachim, jeszcze nim wyr�s� z lat dziecinnych, umia� pos�ugiwa� si� m�otkiem i dratw�, i szyd�em. Bardzo wcze�nie te� zrobi� pierwsz� pr�bn� par� but�w. Kiedy staremu Lisowi wzrok si� popsu� i nie m�g� ju� przeci�gn�� dratwy przez ucho szyd�a, sta�o si� zupe�nie oczywiste, �e Joachim przejmie niewielki warsztat. Min�o par� lat i Joachim na dobre wyuczy� si� swego zawodu. Zdarza�o si� oczywi�cie od czasu do czasu, �e jaki� klient, kt�ry obstalowa� par� but�w, dostawa� dwa z lewej nogi, �adnego za� z prawej. Zdarza�o si� te� od czasu do czasu, �e lewy trzewik by� o siedem-osiem numer�w wi�kszy od prawego. Ale bywa�o to rzadko, bardzo rzadko. Nikt Joachima nie pyta�, czy odpowiada mu to, �e jest szewcem. Wszyscy uwa�ali za zupe�nie naturalne, �e odziedziczy� zaw�d po ojcu i �e tak by� powinno. Lecz po up�ywie kilku lat Joachim doszed� do wniosku, �e coraz bardziej nie lubi swej pracy. Siedz�c przy zasmolonym warsztacie zacz�� marzy� o innej przysz�o�ci - o sobie jako detektywie. W Modrzejowie potrzebny by� kto�, kto potrafi�by wyja�ni� tajemnice, wszystkie, jakie tylko mo�na sobie wyobrazi�, i nawet takie, kt�rych sobie wyobrazi� nie mo�na, a jednak istniej�. Ostatnio nie by�o tu nawet policjanta, kt�ry by pilnowa� porz�dku na ulicach. To znaczy policjant oczywi�cie by� - tylko jaki! Wiele lat temu nied�wied� Mi�-Nied�wiecki mianowany zosta� stra�nikiem porz�dku w mie�cie. W pierwszym okresie, trzeba przyzna�, pe�ni� s�u�b� w spos�b nienaganny. Ale w ostatnich latach by�o coraz gorzej. Mi�-Nied�wiecki zestarza� si�, zrobi� leniwy i oci�a�y i calusie�ki rok przesypia�. Budzi� si� najwy�ej raz na miesi�c i ziewn�wszy par� razy, odwraca� si� na drugi bok. Na szcz�cie w tych latach w Modrzejowie by�o do�� spokojnie. Cho� dawniej miasto bywa�o dotkliwie pustoszone przez wilka, kt�ry zwa� si� Rabu�-Kr�tacz i znany by� z tego, �e dokonywa� w�ama� nie pozostawiaj�c �adnego �ladu. Ale od czasu gdy stary wilk otrzyma� emerytur� i wybudowa� sobie chatk� w g��bi las�w, noga �adnego rabusia nie posta�a w granicach miasta. Wie�� g�osi�a, �e Rabu�-Kr�tacz sp�dza� staro�� na grywaniu w Czarnego Piotrusia z samym sob�. Jak wspomniano, nic powa�nego si� nie dzia�o, cho� utrzymywany przez miasto policjant wcale nie zas�ugiwa� na miano str�a porz�dku. Wci�� natomiast zdarza�y si� drobne, lecz dziwne wypadki, mocno gniewaj�ce mieszka�c�w. Oto par� przyk�ad�w: Zostajesz zaproszony na wytworny obiad w czwartek o si�dmej wieczorem. Du�o wcze�niej zaczynasz przygotowywa� sobie najlepsze ubranie. Wyjmujesz z torby przeciwmolowej czarny garnitur, wk�adasz najelegantsz� koszul�. Ko�nierzyk wykrochmalony i l�ni�co bia�y. Nuc�c piosenk�, my�lisz sobie, �e pewnie b�dzie groch�wka i nale�niki, bo to przecie� czwartek. Spinka do ko�nierzyka le�y zwykle w puzderku na komodzie, ale po zdj�ciu przykrywki okazuje si�, �e puzderko jest puste, zupe�nie puste. Szukasz wsz�dzie, w k�cie ko�o pieca, pod komod�, w kredensie. Lecz spinki nie mo�na znale��. Nic tak cz�owieka nie gniewa jak to, �e kto� �ci�gn�� spink� do ko�nierzyka. I to w�a�nie wtedy, gdy trzeba si� ubra� na wytworny obiad w czwartek o godzinie si�dmej wieczorem. Innym razem siedzisz sobie w domu i zabierasz si� w�a�nie do jedzenia �wie�o usma�onych kartoflanych plack�w. Le�y przed tob� na talerzu perl�cy si� od t�uszczu, pyszny placek. Nak�adasz sobie na niego ca�� g�r� bor�wek, bierzesz n� i widelec i ju� masz zacz�� je��. I wtedy w�a�nie czujesz, �e p�k�o sznurowad�o w lewym buciku. Trudno je�� placki maj�c rozwi�zane sznurowad�o. Odk�adasz wi�c n� i widelec, schylasz si�. Po zrobieniu porz�dnego marynarskiego w�z�a prostujesz si� i my�lisz, �e teraz spokojnie zjesz chrupi�cy placek. Ledwie� to sobie pomy�la�, spogl�dasz - i co widzisz? W�a�nie, placek znikn��! Tego rodzaju tajemnicze wypadki by�y w Modrzejowie na porz�dku dziennym. I nigdy nie uda�o si� znale�� wyja�nienia. Pewnego dnia na przedwio�niu Joachim Lis poczu�, �e pora od�o�y� na p�k� szewskie narz�dzia. Czas ju� zmieni� zaw�d. W ci�gu lat Joachim zdo�a� zaoszcz�dzi� tyle pieni�dzy, �e m�g� zapisa� si� na Korespondencyjny Kurs dla Detektyw�w Prywatnych. Jest to znana i ceniona szko�a, w kt�rej kszta�ci�o si� wielu najznakomitszych w kraju detektyw�w. Ju� z pierwszej lekcji Joachim dowiedzia� si�, �e detektyw bardzo powinien dba� o sw�j wygl�d zewn�trzny. Nie mo�e wygl�da� jak oberwaniec, lecz tak�e nie powinien si� zbytnio stroi�. Pierwsza czynno�ci� Joachima Lisa by�o zapakowanie zasmolonego szewskiego ubrania do skrzyni na strychu. Potem sprawi� sobie d�ugie, w�skie spodnie z kantem jak ostrze no�a, sztywny, bia�y ko�nierzyk oraz obszern� peleryn� z czarnego aksamitu. Nast�pnie kupi� kraciast� kamizelk� i jeszcze bardziej kraciasty kapelusz. Stan�wszy przed lustrem uzna�, �e teraz ju� zupe�nie przypomina detektywa, kt�rego podobizna umieszczona by�a na pierwszej stronie pierwszego zeszytu Korespondencyjnego Kursu dla Detektyw�w Prywatnych. Brakowa�o tylko monokla i fajki. Monokl, najlepiej w prawym oku, to bardzo wa�ny szczeg� powierzchowno�ci detektywa. To r�wnie� Joachim wyczyta� z zeszytu. W ostateczno�ci mo�na poprzesta� na zwyk�ych okularach. Fajka powinna by� okaza�a i na wygi�tym cybuchu. No, wiec dobrze. Joachim kupi� i fajk�, i monokl. Ale zmusi� okr�g�e szkie�ko, by siedzia�o w k�ciku oka - z tym by�o gorzej. Jak tylko Joachim przestawa� je przytrzymywa� - wypada�o. Co najmniej godzin� sta� przed lustrem wykrzywiaj�c si�. Zupe�nie niemo�liwe, monokl nie chcia� tkwi� tam, gdzie powinien. Joachim spr�bowa� przyklei� go gum� do �ucia. Teraz siedzia� - i to tak, �e nie mo�na go by�o w og�le wyj��. To te� nie by�o dobre. Ku swemu zmartwieniu musia� wi�c Joachim zast�pi� monokl par� okular�w, kt�re dobrze trzyma�y si� na jego d�ugim nosie. Okulary odziedziczy� po ciotce z Ameryki. I prawd� m�wi�c nie�le wygl�da�y, uzna� Joachim. Joachim nigdy przedtem nie pr�bowa� pali�. Gdy si� pierwszy raz zaci�gn��, poczu� dziwny smak na j�zyku. No, dobre to nie by�o z ca�� pewno�ci�. Ale je�eli w Korespondencyjnym Kursie jest napisane, �e powinno si� pali� fajk� na wygi�tym cybuchu, to... Potem Joachim dowiedzia� si�, �e m�drze jest od razu od pocz�tku �wiczy� si� w rzucaniu lassem. Zr�czne zarzucanie lassa to najlepszy spos�b chwytania rabusi�w i bandyt�w. Sznur od bielizny mo�e znakomicie s�u�y� jako lasso, Joachim wi�c �wiczy� codziennie. Przez ca�� wiosn� Joachim �l�cza� nad lekcjami Korespondencyjnego Kursu dla Detektyw�w Prywatnych. Uczelnia by�a daleko, w stolicy, gdzie mieszka� kr�l. Joachim robi� du�e post�py i do�� cz�sto nauczyciele, odsy�aj�c mu zadania, pisali pod nimi "celuj�co", "dobrze" albo "w�a�ciwe rozwi�zanie". Warsztat szewski Joachim zmieni� w kantor z biurkiem, koszem na papiery i wszystkim, co w biurze by� powinno. Pr�cz izby, w kt�rej dawniej by� warsztat, w domku Joachima mie�ci�a si� jeszcze kuchnia i sypialnia. Przy jego ��ku do p�na w nocy pali�a si� �ojowa �wieczka. Nadszed� wreszcie dzie�, gdy Joachim uko�czy� kurs. Z uczelni otrzyma� pismo, �e by� jednym z najpilniejszych uczni�w, i na dow�d tego - dyplom. Joachim nigdy nie czu� si� tak szcz�liwy i dumny jak w momencie, gdy przybija� dyplom do �ciany nad biurkiem. Tego wieczoru wyrysowa� wielki plakat i zawiesi� przed wej�ciem do domku. Ju� nast�pnego ranka mieszka�cy Modrzejowa mogli przeczyta�: TAJEMNICE WSZELKIEGO RODZAJU zostan� wyja�nione szybko i tanio zwracajcie si� z ca�ym zaufaniem do JOACHIMA LISA detektywa dyplomowanego 2 Nim opowiemy wi�cej nieco o prze�yciach Joachima Lisa, musimy wtr�ci� par� s��w o Modrzejowie i jego mieszka�cach. Jak ju� wspomniano, jest to ma�e, niewa�ne miasteczko. Ulice ma tylko dwie: ulic� Wielk� i ulic� Ma��. Natomiast w�skich i ciemnych zau�k�w ca�e mn�stwo. Nie do wiary wprost, �e tyle zau�k�w mo�e zmie�ci� si� w tak malutkiej miejscowo�ci. Domek Joachima Lisa le�y na wzg�rzu przy ko�cu ulicy Wielkiej. Latem wtulony jest pi�knie w g�stwin� kwitn�cych krzak�w. A we wszystkich oknach stoj� doniczki ze starannie utrzymanymi ro�linami, ale s� to wy��cznie kaktusy. A dlaczego kaktusy, b�dzie mowa troch� dalej. Najbli�ej domku Joachima stoi kilka malutkich kamieniczek, o kt�rych niewiele mo�na powiedzie�. Cz�� z nich jest czerwona, cz�� zielona, a cz�� niebieska. Niekt�re s� kraciaste, a sporo w pod�u�ne paski. Mniej wi�cej w �rodku miasta ma sw�j warsztat zegarmistrz Tymoteusz Tumak. Jest to ��ty domek z wysokim dr�giem na dachu do wci�gania chor�gwi. Tymoteusz nie wci�ga chor�gwi na maszt, bo jej nie ma, czasem natomiast sam wdrapuje si� na czubek masztu. Bo stamt�d jest wspania�y widok na ca�e miasto i otaczaj�ce je lasy. Przy drugim ko�cu ulicy Wielkiej jest warsztat krawiecki. Siedzi w nim mistrz krawiecki Ignacy Je� i szyje ubrania dla wszystkich zwierz�t w mie�cie, Sam oczywi�cie nie zd��y�by ze wszystkim, ale ma do pomocy siedmiu czeladnik�w. Przy ulicy Ma�ej znajduje si� jedyny w mie�cie sklepik. Na szyldzie nad drzwiami mo�na przeczyta�: "Bonifacy Borsuk. Towary mieszane". Kupi� tu mo�na absolutnie wszystko, co mo�e by� potrzebne w takiej mie�cinie jak Modrzej�w. Gdy si� otwiera drzwi sklepu, ma�y dzwoneczek ko�acze nad g�ow� wchodz�cego. Ka�dy przekroczywszy pr�g opiera parasol o beczk� ze �ledziami na prawo. Oczywi�cie, gdy ma parasol. Kalosze zostawia przy drzwiach. Oczywi�cie, je�li ma kalosze. A kapelusz trzyma w r�ku. Kto ma kapelusz. Za lad� stoi sam w�a�ciciel sklepu, pan Bonifacy Borsuk. Z najuprzejmiejszym u�miechem pyta klienta, jak si� czuje i czy dobrze mu si� spa�o. Potem chwilk� rozmawia si� o pogodzie, �e �adna. Oczywi�cie, je�eli deszcz akurat nie pada. Bo je�eli pada, to rozmawia si� o cenie mas�a. Wreszcie znowu u�miechaj�c si� najuprzejmiej sklepikarz m�wi: - Czym mog� dzi� s�u�y�? Mo�e dziesi�� deka rodzynk�w? A klient odpowiada: - P� kr��ka kie�basy, paczk� gwo�dzi trzy-calowych i jedn� ��ciutka cebule. - Prosz� bardzo - m�wi sklepikarz i jeszcze raz u�miecha si� przyja�nie. Po czym Bonifacy Borsuk zawija wszystkie zakupy w kwiaciasty papier. A klient przez ten czas zastanawia si�, czyby nie kupi� materia�u w kropki na sukni� albo broszki z pi�knym niebieskim kamieniem, bo to urodziny ciotki. Powszechnie wiadomo, �e w tym sklepie mo�na dosta� wszystko. Broszki z pi�knymi niebieskimi kamieniami sklepikarz przechowuje w kasie pancernej w kantorku za sklepem. Ale niemal wszystkie inne towary wisz� na hakach pod sufitem, a cz�� stoi na p�kach wzd�u� �cian. Czasem klient bywa zapraszany na g�r� i przyjmowany przez pani� Bibiann� Borsuczyn�. W paradnym pokoju, na stoliku przykrytym obrusem w bia�o-czerwon� kratk�, pani Bibianna podaje kaw� i wafle. Bibianna Borsuczyna s�ynie z wybornych wafli. Kawa te� jest dobra, dostaje si� dolewk�, jedn�, drug�, i zjada si� siedem wafli. A pani Borsuczyna m�wi: - A mo�e jeszcze par� kropel? C� to, wafle nie smakowa�y? Przy stole siedzi tak�e dwoje ma�ych borsucz�t. Nazywaj� si� Lina i Linus. Rozsypuj� okruchy po stole i robi� plamy na bia�o-czerwonyrn obrusie w kratk�. Czasem Linus zaczyna k��ci� si� z siostr�. Wtedy pani Borsuczyna m�wi: - Poka�cie, �e grzeczne z was dzieci. Mamy przecie� go�cia. Wtedy Lina i Linus siedz� prosto jak �wieczki - przez chwilk�. Przy ulicy Ma�ej znajduje si� tak�e urz�d pocztowy. Za lad� siedzi stary zrz�dny go��b pocztowy i �ypie oczyma znad okular�w. Rzadko kiedy jaki� list przychodzi do Modrzejowa, na poczcie prawie nikt nigdy nie bywa. Dlatego burkliwy go��b pocztowy burczy przewa�nie do samego siebie. Czasem jednak przychodzi list z nieczytelnym adresem. Bo wszystkie nieczytelnie adresowane listy przychodz� do Modrzejowa, nie wiadomo dlaczego. W dziwacznym domku z trzema wie�yczkami znajduje si� kino miejskie. Tu przez trzy wieczory w tygodniu mo�na ogl�da� dobre filmy, w kt�rych dzieje si� mn�stwo najniebezpieczniejszych przyg�d. Je�li wy�wietlaj� film o Dodusiu Dzi�ciole, Joachim Lis z pewno�ci� jest na widowni. Bo uwa�a, �e nie ma lepszych film�w. Najwierniejszym bywalcem kina jest bez w�tpienia Tymoteusz Tumak. Chodzi do kina wcale nie ze wzgl�du na filmy, tylko �eby uciec od ci�g�ego tik-tak w zegarmistrzowskim warsztacie. Tymoteusz, usadowiwszy si� w kt�rym� z do�� wygodnych foteli, natychmiast zasypia. Nigdy nie sypia tak dobrze jak w kinie i nigdy nie miewa tak pi�knych sn�w. Zreszt� gdyby nawet mia� oczy otwarte, nie dojrza�by nic z tego, co dzieje si� na ekranie, bo jest bardzo kr�tkowzroczny od tego ci�g�ego zagl�dania w zegarki. Kiedy przechadzaj�c si� po mie�cie spotyka Juliana Jelenia, mawia zwykle: - Dzie� dobry panu, panie Borsuk. A natkn�wszy si� na w�drownego handlarza z s�siedniego miasta, pozdrawia go: - Dzie� dobry pani, pani Sarno. Je�eli za� zdarzy mu si� i�� na spacer do lasu, grzecznie uchyla kapelusza przed ka�dym pniem, g�azem i krzakiem. Taki kr�tkowzroczny jest Tymoteusz Tumak. Ale kiedy ma okulary na nosie, widzi dobrze. Tylko �e Tymoteusz Tumak nigdy nie wie, gdzie po�o�y� okulary. Zostawia je w miejscach zupe�nie nieprawdopodobnych. No wi�c wymienili�my par� os�b z mieszka�c�w Modrzejowa. Nie mo�emy jednak pomin�� kuzyna Joachima Lisa - Ambro�ego. Mieszka nieco dalej w g��bi lasu, w zapad�ej cha�upinie, maj�cej tylko jedna izb�. Kuzyn Ambro�y nale�y do tych, kt�rzy nie lubi� pracowa� wi�cej, ni� to jest konieczne. Lubi natomiast wa��sa� si� po mie�cie i po lesie. R�ce wsuwa wtedy g��boko w kieszenie i cz�sto pogwizduje smutn� melodyjk�. 3 Dzia�o si� to w �rod� rano w domu Bonifacego. Ca�a rodzina siedzia�a przy okr�g�ym stole, na �niadanie by�o ulubione danie dzieci: racuszki. Borsuk roz�o�y� serwetk� na swych okr�glutkich kolanach, Linus ziewa� pod os�on� r�ki. Lina wzi�a na kolana kotk�. By�a to ma�a koteczka imieniem Katinka. Wychodz�ce na ogr�d okno by�o otwarte, lekki wiatr porusza� firankami. Wnosi� wo� kwitn�cego bzu. kt�ra miesza�a si� z woni� sma�onego t�uszczu. Powstawa� w ten spos�b bardzo dziwaczny zapach. Na oknie siedzia� senny jeszcze trzmiel i pobzykiwa� sobie cicho. Nagle z lasu da�o si� s�ysze� kukanie. - Kuku�ka! - powiedzia�a Lina. - S�yszeli�cie? Kuku�ka! - Kuku�ka wr�ci�a! wykrzykn�� Linus machaj�c widelcem. - Ciekawe, czy to nasza stara przyjaci�ka, Klotylda Kuku�ka? powiedzia� Bonifacy smaruj�c sobie mas�em kromk� chleba. - Zim� sp�dzi�a a� w Afryce. - Pomy�le� tylko - powiedzia�a pani Borsuczyna stawiaj�c na stole ogromny p�misek z racuszkami. - Pomy�le� tylko, a� w Afryce! S� tacy. kt�rych sta� na... e, co tam, ciekawa jestem, czy i w tym roku zostaniemy zaproszeni na przyj�cie do Kuku�ki. - By�oby bardzo przyjemnie przyzna� Bonifacy. Tak, okropnie weso�o - powiedzieli Lina i Linus. Wszyscy na�o�yli sobie kopiasto racuszk�w na talerze. Linus si�gn�� po konfitury i wtedy zobaczy�, �e w salaterce s� kwa�ne �urawiny. Kto�, kto d�ugo t�skni� do racuszk�w z konfiturami malinowymi, a dostaje kwa�ne �urawiny, mo�e dozna� zawodu. - Mamo, a nie mogliby�my dosta� zamiast �urawin konfitur z malin - poprosi� Linus. Tak, mamu�ku - doda�a Lina. Bonifacy te� nie bardzo lubi� kwa�ne �urawiny, ale dla porz�dku powiedzia� surowo: - Jedzcie to, co jest. Nie wybrzydzajcie na �urawiny. Gdyby�cie wiedzieli, jak bywa�o za mego dzieci�stwa. Do racuch�w dostawali�my... - Marmolad� z jarz�biny - doko�czy�a Lina. - Ju� tatu� m�wi� tysi�c razy. A racuchy by�y ze zmielonej kory brzozowej zmieszanej z wod�. - Kiepskie by�y rzeczywi�cie - rzek� Bonifacy. - A w ka�dym razie nie takie rumiane i pyszne jak te. - Mog� wam oczywi�cie da� konfitury z malin - powiedzia�a pani Borsuczyna. - Wkr�tce b�d� to jedyne konfitury, jakie mi zosta�y. Jest chyba jeszcze dziesi�� s�oik�w. Pani Borsuczyna zesz�a do piwnicy. Wr�ci�a prawie natychmiast - ale bez konfitur. Wszyscy siedz�cy przy stole spojrzeli na ni� ze zdziwieniem, bo taka by�a zmieniona. - Nie ma! - wysapa�a. - Czego nie ma? spyta� Bonifacy. Piwnicy? - Wszystkich s�oik�w malinami, Z dziesi�ciu s�oik�w nie ma ani jednego. To chyba niemo�liwe - powiedzia� Bonifacy wstaj�c od sto�u. - Czy to nie wczoraj wieczorem przynosi�em z piwnicy kwas chlebowy? I wtedy jeszcze s�oiki sta�y na p�ce. Dzieci tak�e porzuci�y racuszki i zerwa�y si�. Ca�a rodzina w milczeniu pod��y�a do piwnicy. I wszyscy mogli zobaczy�, �e p�ka jest pusta, je�li nie liczy� dw�ch ma�ych s�oik�w. Jednego z �urawinami, drugiego z miodem. - Dziwne - powiedzia� Bonifacy drapi�c si� w kark. - Zdumiewaj�co dziwne. - Rozb�jnicy powiedzia� Linus. I pomy�la�, �e �ycie zaczyna by� interesuj�ce. - Rozb�jnicy - szepn�a Lina tak cicho, �e tylko ona sama us�ysza�a. - Drzwi chyba by�y zamkni�te? - spyta� Bonifacy spogl�daj�c na pani� Borsuczyn�. -Mam na my�li drzwi wej�ciowe. - W chwili kiedy zesz�am, by�y zamkni�te - odpowiedzia�a. Ca�a rodzina wzi�a udzia� w przeszukiwaniu piwnicy. Mimo dok�adnego szperania nie odnaleziono ani jednego s�oika konfitur. Ani te� �adnego �ladu w�amania. �aden haczyk w oknie nie by� podniesiony, �adna szyba zbita, drzwi by�y zamkni�te. Linus bada� p�k�, na kt�rej sta�y konfitury. Nagle wykrzykn��: - A to co takiego! Chod�cie zobaczy�! Wszyscy podbiegli. Linus wskaza� niewielki znak na �cianie tu� ko�o p�ki. Przypominaj�cy krzy�yk czy te� raczej liter� X i chyba narysowany w�g�em. Tego tu przedtem nie by�o - powiedzia� Linus. - X - powiedzia�a pani Borsuczyna. - X - mrukn�� Bonifacy. - X - szepn�a Lina tak cicho, �e tylko ona sama us�ysza�a ten szept. Potem przez d�ug� chwil� nikt nic nie m�wi�. Zapanowa�a taka cisza, �e s�ycha� by�o z kata pomrukiwanie paj�ka. Pewnie zgubi� ni� albo sam si� zapl�ta� we w�asna sie�. Do piwnicy zakrad� si� nastr�j przera�enia. Na bielonej wapnem �cianie piwnicy z�owr�bnie odznacza� si� niewielki znak X. Wreszcie pani Borsuczyna pierwsza przerwa�a milczenie. - Doko�czymy jednak �niadania. Bez malinowych konfitur. Dzieci westchn�y. W g��bokim zamy�leniu wchodzili po schodach. Milcz�c zjedli racuchy. S�ycha� by�o tylko mlaskanie i ciche kroki Katinki chodz�cej wok� sto�u. Wszyscy my�leli o jednym, nikt nie mia� czasu zastanawia� si� nad tym, �e konfitury z �urawin s� kwa�ne. By�a prawie dziesi�ta, czas najwy�szy, �eby Bonifacy otworzy� sklep. Kilku klient�w ju� czeka�o przed wej�ciem. Zdaniem klient�w, kupiec Borsuk by� dzi� wprost nie do poznania. Nie u�miecha� si� najuprzejmiej, nie pyta�, jak zdrowie i jak si� spa�o. Zapomina� tak�e, by zapyta� z ujmuj�cym u�miechem, czym mo�e s�u�y�. Pierwszy z klient�w musia� sam zacz��: - Czy mog� prosi� o p� kilo suszonych �liwek? Jeszcze wi�ksze by�o zdziwienie klient�w, gdy kupiec zamiast �liwek zawin�� w kwiecisty papier k��bek szarej w��czki. Nast�pny klient za��da� kilograma �wie�ych �ledzi, a dosta� pude�ko kredek. Nie, Bonifacy by� tego dnia zupe�nie nie do poznania. Od czasu do czasu mrucza� do siebie: - Osobliwe! Niezwykle osobliwe! Klienci zacz�li si� zastanawia�, co jest tak osobliwe. Obiad rodzina Borsuk�w jad�a na tarasie. Bonifacy posoli� owocow� zup� i zabra� si� do jedzenia jej widelcem. Potem podni�s� g�ow� i powiedzia�: - Chyba nie ma sensu chodzi� na policje, to jest do Misia-Nied�wieckiego? I zaraz sam sobie odpowiedzia�: - Nie, to naprawd� nie ma sensu. - �e te� nie ma nikogo, kto by przypilnowa� porz�dku w tym mie�cie - powiedzia�a pani Borsuczyna. - �eby mo�na by�o sprz�tn�� komu� sprzed nosa dziesi�� s�oik�w z konfiturami... - Ju� wiem - powiedzia� Linus ustami zapchanymi kromka chleba z mas�em. - Niech si� tym zajmie Joachim Lis. Bonifacy zamieni� widelec na �y�k� i �atwiej mu ju� by�o je�� zup�. Uwa�a� jednak, �e jest s�onawa. - Joachim Lis, mo�e - powiedzia� po chwili namys�u. - Spr�bowa� nie zaszkodzi - przyzna�a pani Borsuczyna. - Ma jakoby dyplom i w og�le. To mo�e zostaniesz na chwilk� w sklepie, a ja p�jd� do miasta - powiedzia� Bonifacy. - Dzieci troch� ci pomog�. 4 Joachim Lis siedzia� przy biurku, powtarzaj�c sobie ostatnia lekcje Korespondencyjnego Kursu dla Detektyw�w Prywatnych. Interesowa� go zw�aszcza rozdzia� dotycz�cy �ledzenia. Napisane w nim by�o dos�ownie tak: ,,Umiej�tno�� �ledzenia, chodzenia jak cie� za podejrzanym osobnikiem to bardzo trudna sztuka. Ale �wicz�c wytrwale mo�na nauczy� si� wszystkiego, tak�e �ledzenia. Najwa�niejsze jest chyba to, �eby detektyw potrafi� odpowiednio si� przebra�. Tak, by �ledzony nabra� przekonania, �e detektyw jest kim� zupe�nie innym, ni� w rzeczywisto�ci jest. Je�li chodzi o rabusi�w i bandyt�w, to s� oni z regu�y bardzo podejrzliwi, i trzeba bra� to pod uwag� przy ka�dym przebieraniu si�. Nie nale�y na przyk�ad przebiera� si� za kominiarza �ledz�c w piekarni z�odzieja kradn�cego m�k�. Jak r�wnie� piekarz na kominie wzbudzi�by podejrzliwo�� rabusi�w i tym podobnych. Przybierz posta�, kt�ra wtopi si� w �rodowisko b�d�ce terenem �ledzenia". Tu Joachim przerwa� czytanie i pokiwa� g�ow� w zamy�leniu. Bez w�tpienia m�dre s�owa, trzeba je dok�adnie wbi� w pami��. Na nast�pnych stronach by� opis przebra� odpowiednich do r�nych �rodowisk. Ko�cowe wiersze brzmia�y: ,,Czasem detektyw musi tropi� w zupe�nie niezwyk�ych �rodowiskach, na przyk�ad w lesie. Nawet i to nie powinno dobrze wy�wiczonemu detektywowi sprawia� zbyt wielkiej trudno�ci. W �rodowisku le�nym najlepszym sposobem jest przebranie si� za mrowisko. W takim przebraniu mo�na w wielu wypadkach depta� wprost po pi�tach �ledzonemu. Nale�y tylko wystrzega� si� kichania! Nic bardziej nie budzi podejrzliwo�ci rabusi�w ni� kichaj�ce mrowisko". Joachim od�o�y� zeszyt i zamy�li� si� nad tym, co przeczyta�. Wkr�tce mo�e b�dzie m�g� zastosowa� swe rozliczne umiej�tno�ci. Niech no tylko mieszka�cy miasta przeczytaj� jego afisz, a pomalutku zaczn� nadchodzi� zlecenia. Dziwne, �e nikt jeszcze nie znalaz� drogi do jego domku. Przecie� ju� wiele dni min�o od przybicia plakatu na drzwiach. Joachim przeci�gn�� si� i ziewn��: - Aaa - taak, tak. W tej�e chwili rozleg�o si� pukanie i Joachim szybko zamkn�� rozdziawione usta. Potem przybra� min�, jego zdaniem, bardziej odpowiedni� dla dyplomowanego detektywa: lekko opu�ci� k�ciki ust i lekko �ci�gn�� brwi. Szybko wsadzi� na nos okulary, rozpi�� g�rny guzik kraciastej kamizelki i z godno�ci� zawo�a�: - Prosz� wej��! Pr�g przekroczy� kuzyn Ambro�y. - No, jak tam? - pozdrowi� Joachima. - Ten tego, owszem - odpowiedzia� Joachim. Nie takich odwiedzin oczekiwa�. I nigdy chyba dot�d nie zdarzy�o si�, �eby kuzyn Ambro�y puka�, nim wszed�. - Chcia�bym si� dowiedzie�, czy mo�esz mi pom�c - powiedzia� Ambro�y sadowi�c si� w fotelu przeznaczonym dla go�ci. - Ch�tnie - odrzek� Joachim i rozpromieni� si�. Sadzi�, �e chodzi o jakie� zadanie detektywistyczne, jakie masz zmartwienie? Zgubi�e� co�? - Nie, ale my�la�em, �e m�g�by� mi po�yczy� troch� pieni�dzy, do jutra. U�miech Joachima natychmiast zamar�. - Czy nie po�yczy�em ci ju� pieni�dzy, kt�rych mi nie zwr�ci�e�? Trac� widocznie pami�� powiedzia� Ambro�y - bo nie mog� sobie przypomnie�, �ebym po�yczy� od ciebie pieni�dze. A mo�e jako detektyw poradzisz mi co� na utrat� pami�ci. - Precz! krzykn�� Joachim, kt�ry nie m�g� ju� tego znie��. - Dziwny detektyw, co wyrzuca klient�w - zadrwi� Ambro�y i wymkn�� si�. Joachim przez d�ug� chwil� mrucza� sam do siebie: - Czy ten kuzyn Ambro�y zawsze musi przy�azi� i tylko mnie dra�ni�? Czy nic m�g�by postara� si� o jaka� solidn� prac�? I znowu chce po�yczy� pieni�dzy, c� za bezczelno��! Joachim zacz�� �wiczy� rzucanie lassem. Ustawi� na biurku taborecik i rzuca� z kuchni. Mia� ju� taka wpraw�, �e p�tla niezwykle rzadko nie trafia�a do celu. Po chwili znowu zapukano do drzwi. Chyba niemo�liwe, z�by kuzyn Ambro�y by� tak bezczelny i wr�ci�. Dla pewno�ci lepiej jednak zawo�a� "prosz�". I co? W drzwiach stan�� kupiec Bonifacy Borsuk we w�asnej osobie. Joachim wskaza� mu fotel. Niecz�sto zdarzali mu si� go�cie tak znakomici. Bonifacy od razu zacz�� m�wi�. - Konfitury z malin to dobra rzecz - powiedzia�. - Dzieci te� je lubi�. Linus i Lina. I ja sam zawsze lubi�em. O wiele bardziej ni� na przyk�ad �urawiny. Nie wspominaj�c ju� o marmoladzie jarz�binowej. - Konfitury z malin s� doskona�e - przyzna� Joachim. - Oczywi�cie, je�eli je w miar� ocukrzy�. - Pewnie, pewnie zgodzi� si� Bonifacy - �e powinny by� odpowiednio ocukrzone. Uwa�am, �e �urawiny zawsze s� troch� za kwa�ne. Szczypi� w j�zyk. - Niew�tpliwie - powiedzia� Joachim zastanawiaj�c si�, dlaczego kupiec Borsuk wybra� taki temat rozmowy. - Konfitury z malin maja pierwsze�stwo. Oczywi�cie, gdy nie ma pod r�ka konfitur z agrestu. - Konfitury z agrestu?! - powiedzia� Bonifacy niemal z oburzeniem. - Nie my�li pan chyba, panie Lis, �e mo�na jada� konfitury z agrestu? - Owszem, moim zdaniem s� to najsmaczniejsze konfitury. - Pfuj - powiedzia� Bonifacy i wida� by�o, �e otrz�sa si� z obrzydzenia na sam� my�l o konfiturach agrestowych. Potem doda�: Niech pan sobie wyobrazi, panie Lis, �wie�o usma�ono racuszki z odrobin� dobrych konfitur malinowych. To co� dla smakosza. Wypowiedziawszy s�owo racuszki, Bonifacy przypomnia� sobie, w jakiej sprawie tu w�a�ciwie przyszed�. Tak wi�c kupiec Borsuk zacz�� wreszcie opowiada� o znikni�ciu s�oik�w z konfiturami i o tajemniczym znaku X na �cianie. Joachim natychmiast �ci�gn�� w d� k�ciki ust i zmarszczy� brwi. Si�gn�� po torebk� od suchark�w i zacz�� na niej notowa�. By� pewny, �e w tej chwili dok�adnie przypomina detektywa narysowanego na ok�adce pierwszego zeszytu kursu. G�os jego nabra� ostrego, niemal metalicznego brzmienia. - Konfitury - m�wi� zapisuj�c jednocze�nie to s�owo. - Maliny. Dziesi�� s�oik�w. Z piwnicy. Aha. No, tak. - Odrzuci� pi�ro i spojrza� na Bonifacego Borsuka. - Zobacz�, co si� da zrobi�. Zapakuje tylko moj� walizeczk� i za kilka minut b�d� u pana. Bonifacy podzi�kowa� i wyszed�. Joachim szybko przejrza� kilka lekcji swojego kursu, �eby si� upewni�, czy nie ma tam czego� o kradzie�ach konfitur malinowych. Nie by�o. By�a natomiast mowa o tym, jaki jest najw�a�ciwszy spos�b uj�cia z�odziei konfitur z bor�wek. No, ale to wielka r�nica: bor�wki czy maliny. Joachim spakowa� swoj� walizeczk� detektywa. Wrzuci� do niej lasso, par� pobrz�kuj�cych kajdank�w i kilka pustych torebek po sucharkach, by robi� na nich notatki. Olbrzymie szk�o powi�kszaj�ce zawiesi� sobie na szyi. Joachim Lis, dyplomowany detektyw, got�w by� do wyruszenia. 5 Lina i Linus siedzieli w oknie, kiedy zobaczyli Joachima Lisa zbli�aj�cego si� zdecydowanym krokiem. Mia� na sobie kraciasty kapelusz i obszerny czarny p�aszcz z pelerynk�, rozwiewaj�cy si�, gdy szed�. Ni�s� ma�� walizeczk�. Dzieciom Joachim wyda� si� bardzo podobny do detektywa, kt�rego widzia�y kiedy� w kinie. - Czy to nie straszne? - powiedzia�a pani Borsuczyna, gdy Joachim przywita� si� ze wszystkimi cz�onkami rodziny. ... Mam na my�li te konfitury. - Kradzie�e konfitur nale�� do najnieprzyjemniejszych w�r�d zdarzaj�cych si� wypadk�w - odpowiedzia� Joachim i pogrzeba� w walizce, tak �e kajdanki brz�kn�y. - Zaraz rozpoczn� �ledztwo. - T�dy. Powiedzia�a pani Borsuczyna i skierowa�a si� ku schodom. Za ni� szli Lina i Linus, a na ko�cu Bonifacy, kt�ry przed chwila wyszed� ze sklepu. Tu sta�y - wskaza�a pani Borsuczyna. - Dok�adnie tu. Dziesi�� s�oik�w. Joachimowi wyda�o si� dziwne, �e z�odziej pozostawi� dwa s�oiki: z miodem i �urawinami. Zrobi� odpowiednia notatk� na torebce po sucharkach i spyta�, czy drzwi wej�ciowe by�y zamkni�te, a okna nie uchylone. Zapisa� odpowiedzi, zada� jeszcze kilka pyta� i powiedzia�: - Dobrze, to wszystko, co mi jest potrzebne, na razie. Pani Bibianna popchn�a dzieci naprz�d i ca�a rodzina wysz�a z piwnicy. Lina i Linus ch�tnie by zostali i popatrzyli na poszukiwania detektywa. - Bardzo dziwny wypadek powiedzia� Joachim sam do siebie. I na torebce do notatek zapisa� wielkimi literami TAJEMNICA KONFITUROWA. Potem zacz�� czy�ci� swe olbrzymie szk�o powi�kszaj�ce, rozgl�daj�c si� jednocze�nie po piwnicy. Sk�ada�a si� ona z dw�ch pomieszcze�. Z jednego schodki wiod�y wprost do mieszkania pa�stwa Borsuk�w. Drugie mia�o drzwi wychodz�ce na ogr�d. Zwykle zamkni�te na klucz, wed�ug zapewnie� kupca, pana Borsuka. Joachim najpierw zbada� p�ki. Przyjrza� si� ka�demu centymetrowi kwadratowemu przez olbrzymie szk�o powi�kszaj�ce. Nie znalaz� jednak nic podejrzanego i przeszed� do badania �cian. Ma�y znaczek w kszta�cie X speszy� go. Wygl�da� na podst�pnego paj�czka. Gdy mu si� przypatrywa� przez szk�o powi�kszaj�ce, wygl�da� na wielkiego podst�pnego paj�ka. Odrysowa� tajemniczy znak na jednej z torebek. Potem przysz�a kolej na zbadanie pod�ogi. Ze szk�em powi�kszaj�cym przed sob� szpera� po piwnicy. Wykry� troch� �lad�w, ale �aden nie wygl�da� na �lad z�oczy�cy. Przez mocne szk�o powi�kszaj�ce z �atwo�ci� mo�na odr�ni� �lad z�odzieja od odcisku uczciwej nogi. Joachim zrozumia�, �e ma do czynienia z bardzo chytrym przest�pc�, kt�ry zatar� po sobie wszelkie �lady. Mia� te� pewnie r�kawiczki, �eby nie pozostawi� odcisk�w palc�w. Po opuszczeniu piwnicy Joachim by� jeszcze bardziej zdumiony ni� przedtem. Cala piwnica zosta�a dok�adnie zbadana, drzwi i okna skontrolowane. Oczywi�cie, w�amywacz m�g� dosta� si� przez drzwi wychodz�ce na zewn�trz, u�ywaj�c podrobionego klucza. Ale to wydawa�o si� Joachimowi raczej niemo�liwe, zamek by� prawie zupe�nie przerdzewia�y. Jedyna ni� przewodnia, jaka uda�o si� znale��, stanowi� �w tajemniczy znak X. Joachim rozpocz�� badanie gruntu przed piwnica. Potem par� razy obszed� dom doko�a, wci�� ze szk�em powi�kszaj�cym. By�o mn�stwo odcisk�w st�p na �cie�kach i trawnikach. Ale odr�ni� �lad w�amywacza od zwyk�ego �ladu to rzecz prawie niemo�liwa, je�eli spadnie na ni� mg�a, a tej nocy by�a niezwykle g�sta mg�a. Przynajmniej wok� sklepu towar�w mieszanych Bonifacego Borsuka. Joachim zamierza� w�a�nie wej�� do sadu, kiedy pani Borsuczyna zawo�a�a z okna. Pyta�a, czy po tak wyczerpuj�cym �ledztwie nie chcia�by wypi� paru kropel kawy. Pani Borsuczyna nakry�a w bawialnym pok�ju, na okr�g�ym stole, na obrusie w czerwono-bia�a kratk�. Wok� sto�u zebra�a si� ca�a rodzina, by� te� go��, Rosomak, ubrany w doskonale odprasowany garnitur i koszul� z tak ol�niewaj�co bia�ym ko�nierzykiem, jakiego Joachim nigdy jeszcze nie widzia�. W starannie zawi�zanym krawacie b�yszcza�a z�ota szpilka. Pozwol� sobie pan�w przedstawi� - powiedzia� Bonifacy - pan Joachim Lis, pan Romuald Rosomak. Joachim i Romuald podali sobie r�ce, a Rosomak ukaza� w u�miechu nieprawdopodobna ilo�� bia�ych z�b�w. Joachim pomy�la�, �e Rosomak u�miechaj�c si� wygl�da s�u�alczo. Nieprzyjemnie s�u�alczo. Zastanawia� si�, co taki s�u�alczy Rosomak ma do roboty w domu Borsuk�w. Wygl�da jednak elegancko. Wytworny osobnik, od razu to wida�. - Prosz� siada� - powiedzia�a pani Bibianna przesuwaj�c jednocze�nie talerz z waflami nieco w prawo. Potem przesun�a go troch� w lewo. Usiedli i pani Borsuczyna nala�a im "po kropli" kawy. W tym domu krople by�y ogromne, bo fili�anki wype�ni�y si� ca�kowicie. Joachim w�o�y� dwie kostki cukru do fili�anki i zauwa�y�, �e Romuald Rosomak wzi�� co najmniej osiem. Przez chwil� nikt nic nie m�wi�. Rozlega� si� tylko odg�os lekkiego siorbania, jakie s�ycha� zawsze, gdy si� poci�ga pierwszy �yk z cieniutkiej fili�anki. Linus i Lina dostali zamiast kawy czekolad� z bita �mietank�. Wafle pi�trzy�y si� na talerzu jak g�ra. Obok sta� talerz z ciastkami, po jednym dla ka�dego. Joachim upatrzy� sobie ciastko z truskawk� po�rodku. By�o tylko jedno takie ciastko i wygl�da�o na bardzo dobre. Romuald Rosomak przerwa� milczenie. - S�ysza�em w�a�nie, �e pan jest detektywem, panie Lisie - powiedzia� z oleistym, uni�onym u�miechem. - Wyobra�am sobie, jaka to interesuj�ca praca. Joachim zauwa�y�, �e Rosomak nieco sepleni i wymawia liter� s �wiszcz�co. G�os jego tak�e brzmia� olei�cie. - C� - powiedzia� Joachim chrupi�c si�dmy wafel oczywi�cie interesuj�ca. Cho� przewa�nie jest to sprawa rutyny. - Okropna historia z t� kradzie�� konfitur - powiedzia� Romuald Rosomak. - S�ysza�em jednak, �e pan, panie Lisie, jest zdolnym detektywem dyplomowanym, i w og�le. - Nic mi o tym nie wiadomo - powiedzia� Joachim skromnie. Nie m�g� jednak poradzi� na to, �e pochlebstwo sprawi�o mu przyjemno��. Ju� nie uwa�a�, �e Romuald Rosomak ma oleisty u�miech. By� mo�e w gruncie rzeczy jest to bardzo sympatyczny pan. - A czy trafi� ju� pan na trop? - zapyta� Romuald Rosomak. - Wypadek bardzo zawik�any - o�wiadczy� Joachim. - Trudno mi wypowiada� si� na ten temat przed dok�adnym opracowaniem moich spostrze�e�. Pozostali siedzieli cicho, przys�uchuj�c si� rozmowie. Bonifacy wygl�da� na nieco przygn�bionego. Pani Bibianna z niepokojem my�la�a o dziesi�ciu s�oikach konfitur. Mo�e ich nigdy nie odzyska. Linus bardzo gorliwie nastawia� uszu. Mia� grudk� bitej �mietanki na czubku nosa i zupe�nie zapomnia� o k��ceniu si� z siostra. Katinka mi�kko kr��y�a wok� sto�u i ukradkiem zlizywa�a �mietank� z r�ki Liny. Talerz z waflami zosta� opr�niony, przysz�a kolej na ciastka. Joachim, wyci�gn�� r�k� po upatrzone. Po to z truskawk�. Lecz r�ka Romualda Rosomaka z b�yskawiczn� szybko�ci� si�gn�a po to w�a�nie ciastko. Takiego os�upienia Joachim jeszcze nigdy nie dozna�. Z odraza patrzy�, jak Rosomak zjada ciastko, kt�re w�a�ciwie by�o jego, Joachima. I Romuald Rosomak wyda� mu si� jeszcze bardziej s�u�alczy ni� poprzednio. Przez, chwile rozmawiano o tym i owym. Pani Borsuczyna nala�a im po drugiej i trzeciej fili�ance kawy. Joachim zapali� fajk� i wydmuchiwa� pod sufit wielkie k��by dymu. Romuald Rosomak zapali� grube cygaro. Dym z jego cygara te� by� jaki� oleisty. Pani Borsuczyna spyta�a, czy nie dola� im jeszcze po kropelce, ale Joachim podzi�kowa� i powiedzia�, �e musi i�� do domu i wzi�� si� do opracowywania swoich spostrze�e�. Bonifacy odprowadzi� go na ganek. Joachim skorzysta� ze sposobno�ci, by zapyta�, kto to taki ten Romuald Rosomak. - Bardzo znamienita osoba - odpowiedzia� Bonifacy - jest nadkontrolerem w Kr�lewskim Urz�dzie do Spraw Igie� Sosnowych. Przyby� do miasta s�u�bowo, zabawi tu par� tygodni. Wynaj�� u mnie pokoik na poddaszu. - Aha - powiedzia� Joachim. Kr�lewski Urz�d do Spraw Igie� Sosnowych by� jednym z najznaczniejszych urz�d�w w odleg�ym mie�cie sto�ecznym. Pracownicy KUSIS-u s�yn�li ze l�ni�co bia�ych, sztywnych ko�nierzyk�w i nienagannie zawi�zanych krawat�w. Joachim zobaczywszy Romualda Rosomaka powinien by� od razu domy�li� si�, �e ma przed sob� jednego z urz�dnik�w KUSIS-u. Bonifacy wyja�ni�, �e Rosomak ma policzy� wszystkie ig�y na drzewach w Modrzejowie i w okolicznych lasach. Ma r�wnie� dopilnowa�, by nikt nie zbiera� igie� bez pozwolenia. Niekt�re zwierz�ta otrzymywa�y kr�lewskie pozwolenie zbierania igie� na potrzeby domowe. Na przyk�ad cietrzewie i �osie, kt�re cz�sto �ywi� si� ig�ami. Ten pan jest bardzo wytworny i wykszta�cony - zako�czy� Bonifacy. - Hm - mrukn�� Joachim i mimo woli pomy�la� o ciastku z truskawk�. 6 Joachim Lis wygodniej rozsiad� si� w krze�le i ziewn��. Wr�ci� w�a�nie od pa�stwa Borsuk�w. Ten zawi�y przypadek wyczerpa� go. Przyda�aby si� ma�a drzemka. Nie, przedtem musi uporz�dkowa� papiery zawalaj�ce biurko. Mn�stwo torebek po sucharkach, na kt�rych robi� notatki, i sporo innych papier�w. Gdzie te� po�o�y� notatki robione w piwnicy? Czy nie tu na prawo? Przysun�� sobie papiery i wzi�� si� do czytania. - Du�� cebul� pokroi� drobno i podsma�y� na margarynie lub, je�li kto woli, na ma�le... Joachim urwa�. C� to za kawa�? To przecie� nie ma nic wsp�lnego z tajemnic� znikni�cia konfitur. To chyba kawa�ek przepisu na klopsiki. A pod przepisem le�y rachunek za pranie Jak�e trudno utrzyma� papiery w porz�dku! W ko�cu znalaz� swe zapiski opatrzone tytu�em TAJEMNICA KONFITUROWA. Ale co pod nim napisa�? Miot? Jaki miot, zdziwi� si� Joachim. Potem zobaczy�, �e to mi�d, i przypomnia� mu si� s�oiczek z miodem w piwnicy. Nie tak �atwo odczyta� te wszystkie bohomazy. Notatki robi� stoj�c, nie mia� na czym oprze� papieru. Nagle Joachimowi przysz�a pewna my�l do g�owy. Odkry�, czego brakowa�o mu w biurze. Natychmiast zasiad� do sporz�dzenia nowego wielkiego plakatu. Wypisa� taki tekst: ZATRUDNI� SEKRETARZA PRYWATNEGO po��dany �adny charakter pisma wrodzone poczucie porz�dku JOACHIM LIS detektyw dyplomowany Wywiesiwszy og�oszenie, Joachim rozsiad� si� w fotelu dla interesant�w i zamkn�� oczy. Pr�bowa� odgadn��, gdzie powinien szuka� tego, kt�ry pope�ni� kradzie� konfitur. Joachim bliski by� podejrzenia, �e wr�ci� stary Rabu�-Kr�tacz, kt�ry znany by� z tego, �e potrafi� w�ama� si� nie zostawiaj�c �adnego �ladu. Tylko czy mo�liwe, �eby stary wilk znowu podj�� przest�pcz� dzia�alno��? Po tylu latach. To ma�o prawdopodobne. Pozostawa�a �anna �bik i jej banda. Od wielu ju� lat dzikie koty nie pokazywa�y si� w mie�cie. Je�eli si� pojawi�y, mieszka�y w szopach poza obr�bem miasta. �anna i jej krewniacy pope�niali przewa�nie drobne kradzie�e, trzeba jednak wzi�� pod uwag� mo�liwo��, �e zaczynaj� bra� si� do grubszej roboty. Nagle Joachimowi przyszed� na my�l jego w�asny kuzyn Ambro�y. Kt� mo�e wiedzie�, jak wielki jest jego upadek. Chocia� nie... Joachim czu�, �e ma do czynienia z zawodowym rabusiem, kt�ry pojawi� si� w Modrzejowie po raz pierwszy, z kim�, kto nigdy przedtem tu nie by�. Joachimowi roi� si� po g�owie tajemniczy znak X. Przez chwil� walczy� z ziewaniem, wkr�tce jednak wtulony w fotel zasn�� smacznie. �ni� mu si� ogromny znak X, kt�ry chodzi� na d�ugich. cienkich nogach. Podobny by� do wielkiego podst�pnego paj�ka. Bardzo nieprzyjemny sen. Joachim zasn�� o jedenastej wieczorem, a obudzi� si� dopiero rano. Ziewn�� siedem razy, wygramoli� si� z fotela. Co by tu zje�� na �niadanie: rzadka kaszk� na mleku czy ugotowan� na g�sto? Oto pytanie. Postawi� rondelek na p�ycie kuchennej, nala� wody i zacz�� rozrabia� papk�. Pogotowawszy j� chwil�, wyla� na talerz. Trudno by�oby powiedzie�, czy by�a to zupka, czy kasza na g�sto. Co� po�redniego mi�dzy jednym a drugim. Usiad� przy kuchennym stole i zabra� si� do jedzenia. Nagle da�o si� s�ysze� lekkie pukanie do drzwi. Leciutkie i szybkie. Joachim ustami pe�nymi rzadko-g�stej kaszy powiedzia� "prosz�". Drzwi si� otwar�y i wszed� ma�y pan w brunatnym letnim p�aszczu i w czarnym kapelusiku zsuni�tym na ty� g�owy. W r�ce mia� laseczk� ze srebrn� ga�k�. Joachim pozna�, �e to Gronostaj. �w ma�y pan pogwizdywa� tak fa�szywie, �e Joachim o ma�o nie zad�awi� si� kasz�. Gronostaj szybko podszed� do sto�u, zdj�� kapelusz, powiedzia�: To w�a�nie ja jestem sekretarzem prywatnym - i wywin�� przy tym par� razy laseczk�. - Hm - odrzek� Joachim - a kt� powiedzia�, �e to w�a�nie pan? - Ja m�wi� - odpar� Gronostaj. - Nazywam si� Gerwazy Grzegorz Gwidon Gronostaj. Potocznie zwany Gwidon. - Aha - powiedzia� Joachim odk�adaj�c �y�k�. - Wi�c pan, panie Gronostaju, chce przyj�� posad� mego sekretarza prywatnego? - W�a�ciwie ju� j� przyj��em - odpowiedzia� Gronostaj wywijaj�c laseczk�. - Zdolniejszego sekretarza nie znajdzie pan, nawet gdyby pan siedem gmin przeszuka�. Szybki, maj�cy zami�owanie do porz�dku, trze�wy, dobrze ubrany, dobrze si� prezentuj�cy, wyposa�ony w ostre z�by. Joachim z�apa� si� za nos, bo to pomaga�o mu w zastanawianiu si�. Je�eli Gronostaj rzeczywi�cie posiada wszystkie wyliczone w�a�ciwo�ci, nic nie ryzykuje przyjmuj�c go. Mo�e �aden inny kandydat si� nie zjawi. A sprawa jest pilna. - No, wi�c mo�e spr�bujemy - powiedzia� Joachim. - Zobaczymy, jak p�jdzie. - Potem wprowadzi� Gronostaja do biura. Zasiad� przy biurku, Gronostaj zaj�� miejsce w fotelu dla klient�w. - Mo�e od razu przejd�my na ty - rzek� Joachim. - �eby to ju� mie� poza sob�. Mam na imi� Joachim. - Dzi�kuj� - powiedzia� Gronostaj wstaj�c pospiesznie. M�w do mnie Gwidon. Odziedziczy�em to imi� po stryjecznym dziadku brata matki te�cia mojej matki. Niezwykle pi�kne imi�. - Mia�em kiedy� stryja, kt�ry te� si� tak nazywa� - powiedzia� Joachim. - By� nauczycielem na nie zamieszkanej wyspie. - Bardzo interesuj�ce stwierdzi� Gwidon i zakr�ci� laseczk� ze srebrn� ga�k�. - Zaczniemy mo�e od tego, �e pomo�esz mi w dochodzeniu kryminalnym, kt�rym si� obecnie zajmuj� - powiedzia� Joachim i zaczai grzeba� w torebkach od suchar�w i innych papierach. - Najpierw chcia�bym wiedzie�, gdzie b�d� mieszka� - powiedzia� Gwidon. - Liczy�em na to, �e sam postarasz si� o mieszkanie - rzek� Joachim. - U mnie tu ciasno, jak widzisz. - Mowy nie ma - kategorycznie o�wiadczy� Gwidon. - Chc� mieszka� tu, w tej szafie. Najch�tniej mieszkam w szafie - i wskaza� na ma�� szafk� w �cianie. - Ale� to jest moja apteczka - zaprotestowa� Joachim. - Nie szkodzi. Trzeba tylko wyrzuci� z niej rupiecie. I Joachim musia� opr�ni� apteczk�. Gwidon przez ten czas wyniucha� star� czapk� futrzan�, kt�r� Joachim nosi�, gdy by�o ponad trzydzie�ci stopni mrozu. To b�dzie moje ��ko - o�wiadczy� Gwidon. - Najlepiej sypia mi si� w starych futrzanych czapkach. "Ten ma�y gronostaj najwidoczniej wie, czego chce" - pomy�la� sobie Joachim. Potem zacz�� opowiada� o TAJEMNICY KONFITUROWEJ. Gwidon s�ucha� uwa�nie, od czasu do czasu przerywaj�c nag�ym pytaniem. - Niebywale ciekawy wypadek - powiedzia�, gdy Joachim sko�czy�. Nast�pnie Gwidon zabra� si� do robienia porz�dku na biurku Joachima. Pocz�tkowo wygl�da�o to, jakby huragan przeszed� nad biurkiem. Kurz unosi� si� wielkimi ob�okami, a papiery lata�y tu i tam. Lecz gdy Gwidon sko�czy�, wszystko le�a�o porz�dnie pouk�adane. Nigdy jeszcze biurko nie by�o tak wysprz�tane. Dochodzi�a �sma rano. Joachim przez chwile �wiczy� si� w rzucaniu lassem, a potem wzi�� si� do pakowania podr�cznej walizeczki detektywa. W�a�nie wk�ada� do niej par� pobrz�kuj�cych kajdank�w, gdy przysz�o mu na my�l, �e zapomnia� o jednej jeszcze mo�liwo�ci dostania si� do piwnicy. Przez komin! Bo s� rabusie, kt�rych specjalno�ci� jest dokonywanie w�ama� przez komin. Potrafi� w�lizn�� si� i w najw�szy. Ale zupe�nie �atwo jest wykry� taki wyczyn, bo na sadzy wewn�trz komina zawsze pozostaj� rysy. Wkr�tce po �smej Joachim w�drowa� przez zau�ek Cichy, zmierzaj�c do sklepu towar�w mieszanych Bonifacego Borsuka. Obok drepta� Gwidon, got�w notowa� wszystko, co trzeba b�dzie zanotowa�. O��wek mia� doskonale zatemperowany, a zamiast torebek po sucharkach postara� si� o ma�y niebieski notesik. 7 Przed sklepem powitani zostali przez kupca Bonifacego Borsuka. Wydawa� si� nieco roztargniony tego ranka. - C� za wspania�a pogoda, panie Borsuk - zagai� Joachim. - Ach, ten serek - b�kn�� Borsuk ni w pi��, ni w dziewi��. - Ser, ser! - Ser? - powiedzia� Joachim i k�ciki ust nieco mu opad�y, a jednocze�nie brwi nieco si� �ci�gn�y. Da� Gwidonowi znak, by got�w by� do notowania. - Ser znikn�� zabiadoli� Bonifacy. Ten niedu�y doskona�y serek szwajcarski. Gwidon przekre�li� tytu� TAJEMNICA KONFITUROWA, wypisany w niebieskim notesiku, i napisa� TAJEMNICA KONFITUROWO-SEROWA. O��wek sun�� po papierze z zawrotn� szybko�ci�. - Prosz� nas zaprowadzi� na miejsce przest�pstwa - zarz�dzi� Joachim. Bonifacy pierwszy wszed� do sklepu. Uderzy�a w nich przyjemna swojska wo�. Mieszanina zapach�w kie�bas, cukierk�w, wysmarowanych t�uszczem sk�rzanych but�w, �ledzi i wszelkich innych towar�w, jakie znajduj� si� w ka�dym dobrze zaopatrzonym sklepie mieszanym. Tam, w tej ma�ej gablotce - powiedzia� Bonifacy. - Zobaczcie, zupe�nie pusta. Joachim podszed�, popatrzy�. Rzeczywi�cie ani �ladu dobrego szwajcarskiego serka. Natomiast mo�na by�o zauwa�y� na �cianie niewielki znak w kszta�cie X. Przypomina� podst�pnego paj�czka. Joachim przyjrza� si� znakowi przez szk�o powi�kszaj�ce. Przypomina� wielkiego z�o�liwego paj�ka. - Niczego wi�cej nie brakuje? - spyta� Joachim. - Owszem - odpar� Bonifacy. - Kie�basy tak�e. - Kie�basy? - rzek� Joachim, daj�c Gwidonowi znak, by got�w by� do notowania. - Znikn�o pi�� kr��k�w kie�basy - powiedzia� Bonifacy wskazuj�c mu sufit. Joachim i Gwidon spojrzeli w g�r�. Pod sufitem wisia�o mn�stwo towar�w, zwoje drutu, par� t�ustych szynek, kilka par but�w, ale ani jednego p�ta kie�basy. Wida� by�o jednak pi�� pustych hak�w. A przy ka�dym z nich ma�y znak X. Czarne znaczki przypominaj�ce podst�pne paj�czki. Joachim poczu�, �e zimny dreszcz pe�znie mu po krzy�u. Gwidon przekre�li� tytu� TAJEMNICA KONFITUROWO-SEROWA i napisa� TAJEMNICA KONFITUROWO-SEROWO-KIE�BASIANA. Koniuszek o��wka z tak� szybko�ci� biega� po papierze, �e a� si� roz�arzy� do czerwono�ci. - A czy wszystkie drzwi by�y zamkni�te? - spyta� Joachim. - Dok�adnie zamkni�te - zapewni� Bonifacy. - Wszystko to jest bardzo dziwne. Niebywale dziwne. - Niezwykle osobliwe rzek� Gwidon dmuchaj�c na czubek o��wka, �eby go ostudzi�. - Wydaje mi si�, �e jestem na tropie rozwi�zania - o�wiadczy� Joachim. - Je�li si� nie myl�, mamy tu do czynienia z tak zwanym kominowcem. - I jednym tchem doda�: - Czy mo�e pan po�yczy� nam drabiny, panie Borsuk? Przystawiono drabin� i Joachim oraz Gwidon wdrapali si� na dach. Joachim zacz�� czy�ci� szk�o powi�kszaj�ce. Bia�e chmurki przeci�ga�y po b��kicie nieba. S�o�ce grza�o przyjemnie, wiatru prawie nie by�o. Nawet tu na dachu czu�o si� zapach kwitn�cego bzu. Trzmiele, muchy i pszczo�y roi�y si� w�r�d kwiat�w. Wyczy�ciwszy dok�adnie swe olbrzymie szk�o powi�kszaj�ce, Joachim pochyli� si� nad kominem. W g�rnej cz�ci nie wida� by�o �adnej rysy na warstwie sadzy, pochyli� si� wi�c g��biej. Ale i teraz tak�e nic podejrzanego nie odkry�. Wsun�� si� jeszcze g��biej w otw�r komina. I jeszcze troch�. I troch� za g��boko. Bo nagle Gwidon ujrza�, �e starannie zaprasowane spodnie Joachima znikaj� w kominie. Unios�a si� chmura sadzy. Gdy nieco zrzed�a, Gwidon pochyli� si� nad kominem. Gdzie� si� ten Joachim podzia�? Gwidon pochyli� si� g��biej. I nagle poczu�, �e traci grunt pod nogami i wpada w otw�r komina. Sadze wok� niego wirowa�y, mia� je w nosie, w oczach. Gwa�towny zjazd urwa� si� wreszcie i Gwidon zrozumia�, �e wyl�dowa� w palenisku kot�owni, w piwnicy. By�o zupe�nie ciemno, ale us�ysza� obok mamrotanie Joachima. Drzwiczki pieca by�y zamkni�te, �adnych mo�liwo�ci wydostania si�. Nie do pomy�lenia by�o r�wnie�, by Joachim i Gwidon mogli wdrapa� si� z powrotem na g�r�. Zacz�li wi�c wo�a� pomocy. - Hoho! - wo�a� Joachim. - Hoho! - wo�a� Gwidon. Bonifacy Borsuk drepta� po sklepie. Dochodzi�a dziewi�ta, trzeba otworzy� sklep. Nagle wyda�o mu si�, �e s�yszy wo�anie: ,,Ho-ho!" - Kuku�ka - mrukn�� sam do siebie. Ale pos�uchawszy chwil�, doszed� do wniosku, �e albo s� to dwie niezwykle pot�ne kuku�ki, albo te� wcale nie jest to kuku�ka. I wygl�da�o, jakby to wo�anie dochodzi�o z piwnicy. Bonifacy pocz�apa� na d�. Ku wielkiemu zdumieniu us�ysza�, �e kuku�cze wo�ania dochodz� z pieca od centralnego ogrzewania. Ostro�nie uchyli� drzwiczki, przygotowany, �e zobaczy dwie niezwyk�ych rozmiar�w kuku�ki, kuku�ki-olbrzymy. Ale z pieca wypad�o najczarniejsze indywiduum, jakie kiedykolwiek zdarzy�o mu si� widzie�. - Kominiarz! - wykrzykn�� Bonifacy. A tu z pieca wyskoczy�o jeszcze jedno czarne indywiduum. - Jeszcze jeden kominiarz! - zdumia� si� Bonifacy. Dziwne. Niezwykle wprost osobliwe. Dobra chwila up�yn�a, zanim nieporozumienie zosta�o wyja�nione. Wtedy Joachim, powiedzia�: - Zbieramy si� w ogrodzie na narad�. 8 W par� chwil p�niej Joachim i Gwidon siedzieli pod najwi�ksza z jab�oni. Starannie otrzepali ubrania i teraz nad miastem przeci�ga� ob�ok sadzy. Teori� kominow� mo�emy skre�li� - powiedzia� Joachim nabijaj�c fajk�. Gwidon gruba kreska przekre�li� tytu� "Teoria kominowa", wypisany u g�ry jednej ze stron notatnika. Joachim zapali� fajk�. Wypu�ci� dym jak z ma�ej lokomotywy, zakaszla�, odchrz�kn�� i powiedzia�: - Mamy do czynienia z bardzo przebieg�ym z�oczy�c�, zapisz to! Przez dwie noce z rz�du w�amuje si� do tego samego domu. I jest bardzo prawdopodobne, �e zjawi si� jeszcze i w trzecia noc. Wcale bym si� nie zdziwi�, gdyby sobie postanowi�, �e zupe�nie opr�ni sklep. - Co by�oby okropne - powiedzia� Gwidon przerywaj�c na chwil� notowanie. - Jedynym sposobem po�o�enia kresu jego planom jest zorganizowanie czujnej stra�y wok� domu - ci�gn�� dalej Joachim. - W nocy. Ty i ja b�dziemy ca�a noc patrolowa�, chodzi� doko�a willi. Oczywi�cie w przebraniu! Wed�ug mnie metoda krzaka bzu jest jedyn� odpowiednia w tym �rodowisku. - Metoda krzaka bzu? - spyta� Gwidon i zacz�� obgryza� o��wek. Cz�sto to robi�, kiedy przestawa� notowa�. - Po prostu przebierzemy si� za krzaki bzu - wyja�ni� Joachim. - I chcia�bym zobaczy� rabusia, kt�ry potrafi odr�ni� nas od prawdziwych bz�w rosn�cych doko�a willi. - Chcia�bym by� bia�ym bzem - o�wiadczy� Gwidon. - Prosz� bardzo - rzek� Joachim. - Ja wol� liliowe bzy. Joachim otworzy� na stronie jedenastej "Korespondencyjny Kurs dla Detektyw�w Prywatnych" i raz jeszcze przeczyta� wszystko, co tam napisano o metodzie krzaka bzu. Rodzina Borsuk�w zosta�a wtajemniczona w plan. Gwidon i Joachim otrzymali pomoc w przygotowaniu bzowych kostium�w. Linus i Lina pobiegli do ogrodu i przynie�li ca�e nar�cza pachn�cych ga��zi bzu. Potem naszyto je na dwa stare d�ugie szlafroki, kt�re pani Borsuczyna �ci�gn�a ze strychu. Po godzinie Joachim i Gwidon mogli przymierzy� kostiumy. Sami siebie nie poznali, stan�wszy przed lustrem. Ich podobie�stwo do prawdziwych krzak�w bzu by�o wprost przera�aj�ce. Reszt� dnia obaj detektywi sp�dzili w spos�b przyjemny. Razem z dzie�mi, Linusem i Lin�, zje�d�ali po por�czy schod�w. Startowali od samej g�ry, od strychu, i z coraz wi�kszym rozp�dem zsuwali si� a� do piwnicy. Po�o�yli na dole mn�stwo poduszek, �eby mie� mi�kkie l�dowanie. Po obejrzeniu w kinie ,,Dodka Dzi�cio�a" zje�d�anie po por�czy by�o najmilsz� rozrywk� Joachima. W