10509
Szczegóły |
Tytuł |
10509 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10509 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10509 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10509 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Love Story
Bohumil Hrabal 23-12-2003, ostatnia aktualizacja 23-12-2003 19:07
Opowiadanie Bohumila Hrabala
Motto
"In leichtesten Spiel findet
man die ernsteste Wahrheit..."
Spätbarockphilosoph Leibnitz
Cassiusie, moja ty krówko czarna i wydojona, dzięki tobie zjawiła mi się drabina
Jakubowa z Biblii, dzięki tobie stanęło przede mną wydarzenie z chasydzkich legend,
bez mała "Dziewięciu bram...", a jedna z tych legend mówi o gminie chasydzkiej,
gdzie wierzący Żydzi opowiadali sobie o cudach: że ich rabin jest Wunderrabbi i że
co wieczór idzie do lasu, a tam zwisa z nieba drabina i po tej Jakubowej drabinie
rabbi wspina się do nieba.
I siedział z chasydami pewien myślący Żyd, litwak, jak ich w Galicji nazywano, i on do
tego stopnia wątpił w prawdziwość tej legendy, że pod wieczór wybrał się, aby
dokonać oculata visio, aby przekonać się na własne oczy...
A tam pod lasem, już po zmroku, zobaczył, że rabin wszedł do tej chałupki, w
chałupce pojawiło się światło i litwak potem przez okienko zobaczył, że leży tam
samotna opuszczona kobieta, że rabin rozniecił ogień pod kuchnią, po czym nastawił
wodę na zupę, a potem umył chorą od stóp do głów, całe ciało, a potem nakarmił ją,
a wreszcie pocieszał ją i rozmawiał z nią długo...
I oto, co się stało: kiedy niewierny Tomasz, Żyd, z tych, których nazywa się litwakami,
wrócił do chasydzkiej osady, zapytano go, co widział.
A litwak odpowiedział im, że ten ich cudowny rabin to rzeczywiście Wunderrabbi, że
wspiął się po Jakubowej drabinie jeszcze wyżej niż do nieba, do samego jądra
czynnej miłości bliźniego...
Cassiusie, moja ty krówko czarna i wydojona, drabina Jakubowa sięga aż do nieba,
jest to linia wertykalna, pionowa, zmierzająca aż tam, gdzie mieszka żydowski
Jahwe, jednakże moja drabina leży na asfaltowej szosie, która prowadzi z Libni aż do
ławeczki w Kersku, jest to drabina pozioma, horyzontalna, którą niemal codziennie
jeżdżę do was, moje kociaki, tyle już lat jeżdżę autobusem, aby was tam pocieszyć,
nakarmić, aby z wami, wy moi bliźni, aby z wami porozmawiać, pogłaskać, popieścić
was oczyma...
Kiedy wysiadam z drzwi autobusu, te drzwi są bramą moich leśnych niebios, widzę te
dziś miotające się w wichurze pnie brzóz i sosen, słyszę ten symfoniczny wiatr, jak
dmie, i widzę, jak wychodzi mi naprzeciw ten niebiański chór kotów, jak ten wicher je
niemal unosi, jak kładą się na grzbiety, na wznak, i patrzą na mnie w górę tymi
swoimi oczyma - naliczyłem ich, Cassiusie, czternaście par, ty jesteś piętnasty -
idziesz ostatni, bo przez cały kwartał przebywałeś na wygnaniu, na emigracji, tam, na
pustkowiu w lesie, na śmietniku, gdzie jest dom i bagno, które nazywa się Na Granicy
Wieczności.
I gdy tak, Cassiusie, wysiadam z drzwi autobusu, wszystko, co widzę, proch i błoto,
kamienie i porozrzucane papiery i szmaty, wszystko to ma dla mnie wartość złota,
moja zielono-biała furtka jest dla mnie bramą do nieba, tu i tam biegają kotki i koty, te
psotne i figlarne zwierzątka, jak uczył mnie srebrnousty mistyk i poeta metafizyczny
Thomas Traherne, są dla mnie poruszającymi się tu i tam klejnotami, i rozpiera je
taka radość, że nie biegają, ale unoszą się nad parcelą i wśród listowia i to
odbiegają, to znów wracają...
A ja, jak mi to powiedział Thomas Traherne, nie chcę nawet wiedzieć, że urodziły się,
że kiedyś umrą... Dla mnie, Cassiusie, te moje koteczki unoszące się tu i tam w
powiewach wiatru są to oddalającymi się, to znów przybiegającymi z powrotem
paziami w jasnych pończochach, kelnerami w bluzach z białej francuskiej piki
roznoszącymi uroczyste toasty, a wreszcie jest tu ten, który mnie najbardziej kocha,
Pomarańcz, który jednak nie pozwolił mi się pogłaskać...
I ja, Cassiusie, jestem porażony, stoję nieruchomo, a ten stan określa się myein...
mam zamknięte oczy, a raczej otwarte w drugą stronę, tam, gdzie zaczyna się
mistyczny stan bodhi... ta moja zielono-biała furtka jest końcem mojego świata,
widzę, jak z niebiosów zwisa i porusza się w wietrze drabina Jakubowa, po której
można wspiąć się aż tam, gdzie mieszka żydowski Bóg... tam, dokąd co wieczór
wspinał się chasydzki Wunberrabbi, tak że ujrzał to nawet ostrożny i niewierny
litwak...
Teraz i w tej chwili znajduję się w Edenie, mieście, które wybudowane jest w raju,
gdzieś tam, gdzie łączy się Eufrat i Tygrys, gdzie biegają i bawią się chłopcy i
dziewczęta jak ruchliwe klejnoty... a ich oczy lśnią i błyszczą niczym szlifowane
szafiry i szmaragdy, i bursztyny... a to do nich jeżdżę codziennie autobusem po tej
swojej poziomej drabinie, która asfaltową szosą łączy Libeń z Kerskiem...
Nie mogę jednak zapomnieć wysiąść Przy Ławeczce! A wsiadać tylko na żądanie...
Przełożył Andrzej Czcibor-Piotrowski
1993, Bohumil Hrabal Estate, Zurich, Switzerland
Utwór z tomu "Dobranocki dla Cassiusa", który ukaże się w lutym w wydawnictwie
Świat Literacki