14261
Szczegóły |
Tytuł |
14261 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14261 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14261 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14261 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Norbert Lechleitner
witaminy dla duszy
100 zaskakujących historyjek mądrościowych,
które rozsłoneczniają choć trochę każdy dzień
Przekład Teresa Semczuk
Wydawnictwo WAM Kraków 2005
Spis treści
Słowo wstępne
Odczytywanie znaków
1. Popłatna strata
2. Rewanż
3- Pozytywne myślenie
4. Umiejętności
5. Racjonalny
6. Pod latarnią najciemniej
7. Równa waga
8. Pisemna komunikacja
9. Bez zmian
10. Porozumienie
11. Antycypacja
12. Reklamacja
13- Punkt widzenia
14. Nieżyczliwość
15. Wyszkolony
16. Gruboskórny
17. Człowiek czynu
18. Dystanse
19- Obcy
20. Wizerunek
21. Dowód
22. Efektywny
23- Bez pośpiechu
24. Modlitwa
25. Boskie miary
26. Asekuracja
27. Bohater
28. Praktyczny
29. Fasola
30. Wewnętrzna prostota
31. Podejrzenie
Przyszłość tworzą marzenia
32. Zależnie od perspektywy
33- Tajemnica postępów
34. Powierzchowny
35. Jak we śnie
36. Misie
37. Spokój ducha
38. Koncentracja
39. Za żadne pieniądze
40. Sprawiedliwość
41. Teoria w praktyce
42. Rozliczenie
43. Percepcja
44. Błogosławiona niewiedza
45. Tajne
46. Pozbawiony życzeń
Waga spraw tego świata
47. Względność rzeczy
48. Problem
49. Ból
50. Pochwycony
51. Umieć ustąpić
52. Lek na cierpienie
53- Wiadomość
54. Pozory
55. Terapia
56. Językowe bariery
57. Tak to się zaczyna
58. Hierarchia wartości
59. W zastępstwie
60. Trzy rady
61. Delikatny
62. Po co są oczy
63- Sposób widzenia spraw
64. W klatce
65. Zawodność wzroku
66. Życie po życiu
67. Źródło nadziei
68. Zachwyt
69- Post
70. Cierpienie
71. Wyrzeczenie
72. Korzenie
73- Rozwiązanie
74. Zmiana kursu
To pojmie serce
75- Otwarta dłoń
76. Bagatela
77. Pan sytuacji
78. Szczerość intencji
79- Konsternacja
80. Nieistotne pytania
81. Ignorant
82. Nie do wiary
83- Krzyż na miarę
84. Dobry pływak
85- Trudniejsze od jasnowidztwa
86. Oczyszczenie
87. Namiastka
88. Niesprzedajny
89- Zwiastuny
90. Troskliwość
91. Życiorys
92. Niezależny
93- Poszukiwanie
94. Wyzwolenie
95. Nawyki
96. Poznanie Boga
97. Wiedza
98. Prawdziwy, czy sztuczny?
99. Argument
100. Nauka
Słowo wstępne
Prawdziwe piękno pochodzi z naszego wnętrza. Jest to odwieczna prawda. Może
więc zamiast reklamowym sloganom zachwalającym środki upiększające ciało
warto by zaufać tej starej prawdzie i uczynić coś dla swojej wewnętrznej
piękności? Może zamiast tylko troszczyć się o ciało, zacząć pielęgnować
także duszę?
Zebrane w tej książce historyjki z pewnością nam w tym pomogą. Są one
witaminami, które orzeźwiają, podnoszą na duchu, duchowo wzmacniają i
wyzwalają. Ich działanie jest wypróbowane i niezawodne od wieków.
Historie z morałem mają swoje korzenie w przedbuddyjskich Indiach, w
starożytnych Chinach, w Japonii, w krajach islamskich i judaizmie.
Przewijały się przez wszystkie stare kultury, nieobce były także naszemu
średniowieczu. Opowiadano je wciąż w nowych wersjach w formie przypowieści,
dykteryjek i bajek, japońskich koanów do medytacji zen, pojawiały się w
pismach chrześcijańskich Ojców Pustyni, a nawet w dowcipach i anegdotach.
Zmieniał się ich "skład", lecz ważna dla życia witamina pozostawała.
Pozytywnie pobudzając, działają dobroczynnie na ducha oraz duszę i budzą w
sercu radość, która jest niezbędna dla zdrowia całego człowieka, nie tylko
jego ciała.
W tej książce opowiedziałem sto historii, dobierając je do naszych czasów i
uwspółcześniając ich formę. Każda historyjka niesie jakieś przesłanie i ma
swoje szczególne działanie. Jedne pobudzają do refleksji, inne przemawiają
do uczuć, kilka prowokuje do śmiechu (i może maskuje przy tym jakiś
metafizyczny problem), wiele z nich dodaje otuchy, zaś wszystkie są
plasterkiem dla duszy.
Zaaplikujmy jej zatem przez te historyjki odrobinę orzeźwienia, a nasz
dzień stanie się zaraz o wiele bardziej słoneczny.
W sprawie ewentualnego ryzyka i działań ubocznych proszę zasięgnąć porady
współmałżonka, proboszcza lub terapeuty.
Norbert Lechleitner
Odczytywanie znaków
1. Popłatna strata
Wszystkie przewodniki polecały tę położoną idyllicznie w zatoce wioskę w
formie wskazówki tylko dla wtajemniczonych, ściągając do niej w ten sposób
całe gromady gości. Siedząc na restauracyjnych tarasach i w ulicznych
kawiarniach napawali się oni wspaniałym widokiem na morze, chwalili sobie
jego świeżo złowione owoce, delektowali się wytrawnym winem z okolicznych
winnic i przez parę godzin byli przekonani o tym, że dobre życie jest tu
zadomowione na stałe. Nie raczyli przy tym dostrzec ogromnej pracy
miejscowych rodzin, które dogadzając turystom, ciężko harowały w letnim
skwarze. Tubylcy się jednak nie skarżyli. Byli radzi, że ich mała
miejscowość zyskała pewną sławę, zapewniając im w lecie dochody pozwalające
przeżyć pozostałe miesiące roku. A od czasu, kiedy autor pewnego
przewodnika uznał, że należy o tym miejscu umieścić jakąś oryginalnie
brzmiącą wzmiankę, nawet tamtejszy wiejski idiota stał się znany daleko
poza granicami swojej wsi i pozyskał w ten sposób źródło utrzymania.
Ów przewodnik donosił mianowicie, że wieś ta jest romantyczna, okoliczne
widoki są wspaniałe, jedzenie wyśmienite, a ceny tak korzystne, że nawet
Mirco, wiejski idiota, woli przyjmować monetę o nominale 25 niż 50 para,
jako że jest większa od tej mającej wartość pół dinara.
Zatem wielu gości, wypróbowawszy najpierw zalety kuchni, wystawiało żartem
na próbę także i Mirco. Zawsze można go było spotkać w pobliżu restauracji,
i gdy któryś z gości przywoływał go słowami: "Hej, Mirco, chodź no tu!",
podawał mu dwie różne monety do wyboru, po czym wybuchał głośnym śmiechem,
a Mirco głupkowato szczerzył zęby, to znajdowali się zaraz i inni goście
chcący poddać go tej samej próbie. I było pewne, że wiejski idiota weźmie
za każdym razem dużą monetę, mającą jedynie połowę wartości monety
mniejszej.
Miejscowi uśmiechali się przy tym pod nosem. Bowiem w zimie, kiedy nie było
urlopowiczów, a mężczyźni z wioski raczyli się szklaneczką wina, stawiając
ją także i Mirco, właściciel gospody spytał go, dlaczego przyjmuje zawsze
monetę o mniejszym nominale, skoro tak samo łatwo mógłby otrzymać tę drugą
o dwa razy większej wartości.
- Bo - odrzekł Mirco, biorąc do ust spory haust wina - taki głupi to ja
znów nie jestem, żebym przyjmując cenniejszy pieniądz, miał sobie popsuć
cały interes. Zamiast dwóch monet do wyboru nie zaoferowano by mi potem
nawet jednego para.
2. Rewanż
Mędrzec został zaproszony na przyjęcie do domu pewnego bogatego człowieka.
Kiedy jednak przybył tam o umówionej porze, pan domu przyjął go wielce
wzburzony. Mędrzec nie mógł się zorientować, co było tego przyczyną, a tym
bardziej nie rozumiał, dlaczego gospodarz właśnie na niego zgrzytał zębami
i ciskał przekleństwami. Mędrzec mimo wszystko uprzejmie pozdrowił
rozzłoszczonego mężczyznę i spytał go:
- Powiedz mi, czy często przyjmujesz w swoim domu gości?
- Ależ naturalnie! Uwielbiamy przyjmować gości i praktykować gościnność.
- A jak zazwyczaj się do tego przygotowujecie?
- Przyrządzamy wyśmienite potrawy, serwujemy wyborne wina, wyjmujemy
elegancki obrus oraz wytworną zastawę i stawiamy piękne kwiaty.
-A co robicie, gdy gościom nagle coś wypadnie i nie mogą skorzystać z
zaproszenia?
- Cóż, wówczas cieszymy się, bo sami wszystko zjadamy.
- Tym więc razem mnie raczyłeś zaprosić na kolację, ale przyjąłeś bardzo
niegrzecznie. Nie chcę jednak odpłacać ci pięknym za nadobne, bowiem
niegrzeczności nie można pokonać niegrzecznością, a nienawiści -
nienawiścią. Tu może pomóc jedynie wielkoduszność i dlatego też chcę ci
sprawić radość: ponieważ po tym niegościnnym powitaniu nie mogę przyjąć
twojego zaproszenia, możecie wszystko zjeść sami.
3. Pozytywne myślenie
Po całym dniu konnej jazdy podróżny przybył do zupełnie sobie nieznanego
miasta. Jego mieszkańcy nosili obco wyglądające stroje w jaskrawych
kolorach, osobliwie mówili, swoje domy malowali na niebiesko, czerwono i
żółto, a ich bazar był pełen towarów.
Podróżny nie mógł się temu wszystkiemu nadziwić. Orzeźwił się u sprzedawcy
wody, a kiedy przechodził koło stoiska z łakociami, uczuł nagle
nieprzepartą ochotę na coś słodkiego. Jego oczy syciły się widokiem
oferowanych pyszności. Im dłużej się w nie wpatrywał, tym większą miał na
nie chętkę. Wprost świerzbiły go palce, aby coś z tego uszczknąć, i oto już
wsuwał do ust kulkę z miodem, cukrem i wiórkami kokosowymi. Po niej
przyszła kolej na czekoladę, a następnie na prażone migdały. Kiedy jeszcze
przeżuwał je ze smakiem, sięgając jednocześnie - choć miał już właściwie
dość - po kandyzowane owoce, handlarz lekko uderzył go po palcach
bambusowym kijkiem. Po czym uczynił to jeszcze raz, z tym że już nie tak
delikatnie, gdy podróżny wyciągnął rękę w stronę rodzynek. .
- Jakże cudowne jest to miasto! - zawołał zachwycony podróżny. - Kiedy ma
się już dość łasuchowania, to zmuszają do tego człowieka kijem!
4. Umiejętności
Pewnego razu mędrzec miał publiczny wykład, na który , przybył tłum ludzi.
Nagle wpadł mu w słowo jeden ze słuchaczy, chcąc go przez nieżyczliwość
publicznie ośmieszyć.
- Mój mistrz posiada o wiele większe umiejętności od twoich! - zawołał. -
Mój mistrz potrafi czytać z kryształowej kuli, ( leczyć przez
nakładanie rąk, a gdy przyjdzie mu ochota, podrzuca do góry sznur i wspina
się po nim do nieba, aby naradzać się z wyższymi mocami. A jakie cuda
potrafisz czynić ty, który wygłaszasz tu uczone mowy?
- Gdy jestem głodny, to jem, gdy jestem zmęczony, to śpię
- odrzekł mędrzec.
5. Racjonalny
Zatoka była bajecznie piękna, ale wiodąca do niej droga stanowiła istną
mordęgą i można było ją pokonać jedynie jeepem. W związku z pewnym
planowanym projektem miałem tam wykonać pomiary terenu i prawie każdego
dnia tłukłem się najpierw po rozmytych wertepach z głęboko wyżłobionymi
przez monsun koleinami, a następnie na przełaj przez żwir i kamienie oraz
zeschłe chaszcze.
Kiedy pewnego wieczoru wracałem do wioski z jedynym w okolicy niewielkim
pensjonatem, samochód wpadł w mały poślizg i zahaczył o głaz, tak że
częściowo oderwała się rura wydechowa. Umocowałem ją prowizorycznie
kawałkiem drutu i z łoskotem pojechałem dalej.
Wyglądało na to, że nikt we wsi nie zauważył hałasu, a gdy dotarłem do
małego warsztatu samochodowego, jego właściciel, siedzący właśnie z
papierosem przed swoim domem, nawet nie podniósł głowy. Podszedłem do niego
i spytałem, czy może dokonać naprawy.
Skinął potakująco głową.
A czy mógłby wykonać pracę zaraz jutro? Wyjaśniłem mu bowiem z naciskiem,
że jest to bardzo pilna sprawa.
Odwrócił wolno głowę i zawołał przez ramię w stronę domu:
- Ile mamy jeszcze pieniędzy?
Drzwi i okna były z powodu wieczornej bryzy otwarte na oścież, tak że
słyszałem jego krzątającą się w środku żonę, która odkrzyknęła mu pewną
sumę.
-Jutro nie - powiedział. - Za dwa, trzy tygodnie.
Gorączkowo mówiłem, że to niemożliwe, że nie może mnie przecież tak
zostawić, że w końcu jestem skazany na ten samochód, i coraz bardziej
podnosiłem głos, ponieważ wciąż trudno mi było pojąć wygodnictwo i
ociężałość tych ludzi.
- Rozumie pan, mister - raczył wreszcie odpowiedzieć - że skoro mamy
jeszcze tak dużo pieniędzy, to nie będę przecież teraz pracował. A poza
tym, pański samochód jest nadal na chodzie!
Nic dodać, nic ująć.
6. Pod latarnią najciemniej
Omar był przemytnikiem. Każdy w obszarze granicznym to wiedział. Tylko że
nigdy nie można go było przyłapać na gorącym uczynku. Kiedy Omar raz po raz
przybywał ze swoim obładowanym osłem na granicę, celnicy jak
najskrupulatniej przeszukiwali jego kosze i odzież. Ale z reguły znajdowali
tylko parę daktyli i górę słomy, którą porządnie przetrząsali, nie
dostrzegając w niej jednakże nic niedozwolonego.
- Poczekaj no, bratku, już my cię złapiemy - pomrukiwali ponuro, kiedy go,
jak zwykle, przepuszczali. Omar tymczasem był coraz bogatszy, co jeszcze
bardziej podsycało ich ambicję przyłapania go na domniemanym procederze.
Nikt bowiem nie potrafił sobie inaczej wytłumaczyć, skąd brał pieniądze na
tak dostatnie życie.
Kiedy Omar zarobił dostatecznie dużo pieniędzy, przeniósł się do
sąsiedniego kraju, wybudował duży dom ze wspaniałym ogrodem i żył
szczęśliwie.
Pewnego dnia w swojej nowej ojczyźnie spotkał w kawiarni jednego z
celników, którzy zawsze poddawali go jak najdokładniejszej kontroli.
- Teraz, gdy jestem już na emeryturze, a zresztą po tej stronie granicy nie
mogę ci nic zrobić, możesz mi chyba wyjawić, co wówczas przemycałeś -
poprosił go celnik.
- Osły - rzekł Omar.
7. Równa waga
Chłop i piekarz zawarli umowę: chłop nabywał u piekarza chleb, a piekarz u
chłopa masło. Produkty miały być dostarczane w trzyfuntowych kawałkach. Ten
wymienny handel funkcjonował od lat bez zakłóceń.
Po czym ni z tego, ni z owego piekarz nie mógł pozbyć się podejrzenia, że
osełki masła nie ważą już tyle, co dawniej. Położył więc jedną sztukę na
wagę i co stwierdził? Brakowało przynajmniej pół funta. I to nie tylko w
przypadku tej jednej, lecz wszystkich trzech sztuk z ostatniej dostawy.
Rozgniewany udał się do chłopa i oskarżył go o oszustwo. Chłop jednak nie
poczuwał się do winy, mówiąc, że od lat wszystko robi tak samo.
- Spotkamy się przed sądem - zawołał z wściekłością piekarz i udał się czym
prędzej do sędziego, by złożyć na chłopa skargę.
Sędzia kazał sprowadzić oskarżonego na przesłuchanie.
- Cieszy mnie twoje opanowanie - powiedział do chłopa - ale z oskarżeniem
piekarza nie ma żartów. Ta oto waga wskazuje jednoznacznie, że twoje osełki
masła ważą tylko dwa i pół funta, a nie, jak to ustaliłeś z piekarzem, trzy
funty.
- Mnie to również zaskakuje - odrzekł chłop - ale przysięgam, że naprawdę
od lat robię wszystko dokładnie tak samo, a piekarz nigdy się nie skarżył.
- Faktem jest jednak, że w każdej sztuce brak pół funta. Może twoja waga
jest zepsuta albo wziąłeś złe odważniki?
- Moja waga jest wprawdzie stara, ale zbudowana tak prosto, że z pewnością
bym zauważył, gdyby jakaś część się
zepsuła. Zaś odważników nigdy do ważenia masła nie używałem.
- Tu więc tkwi przyczyna. Jak chcesz dokładnie odważać piekarzowi masło,
skoro nie używasz odważników? Może na wyczucie?
- Nie, w żadnym wypadku - odparł chłop, trochę już wyprowadzony z
równowagi. - Mówiłem przecież wielokrotnie, że zważyłem masło dokładnie tak
samo jak zwykle, i skoro wcześniej było dobrze, to teraz też musi się
zgadzać.
- W takim razie, jak ważysz masło, nie posiadając odważników?
- Na jedną szalę wagi kładę jeden z trzyfuntowych chlebów piekarza, a na
drugą tak dużo masła, aż waga się wyrówna. Cóż w tym jest nieprawidłowego?
- Nieprawidłowa jest waga chleba - powiedział sędzia i kazał aresztować
piekarza.
8. Pisemna komunikacja
Każde słowo druga strona brała za obwinianie, a każde usprawiedliwienie
rozumiała jako zarzut. Jakiekolwiek porozumienie między małżonkami wydawało
się niemożliwe. Dlatego też nie rozmawiali już ze sobą i ograniczyli
kontakty do komunikowania się na piśmie.
"Obudź mnie jutro o siódmej!" napisał mąż na kartce i położył ją przed
żoną.
Gdy się obudził, było wpół do dziewiątej. Przerażony wyskoczył z łóżka. W
tym momencie przeciąg zdmuchnął z nocnego stolika w jego stronę kartkę z
napisem: "Siódma godzina, wstawaj, już czas".
Teraz uczą się od nowa ze sobą rozmawiać.
9. Bez zmian
Meyer nie posiadał się ze szczęścia. Mógłby objąć cały świat. Swojej
sekretarce przyniósł kwiaty. Na ulicy uśmiechał się od ucha do ucha do
przechodniów, a w restauracji do kelnerów. Meyer był w niebywale wybornym
nastroju, ponieważ przed dwoma dniami urodził mu się upragniony pierworodny
syn i wszyscy troje - jego żona, syn i on sam - mieli się znakomicie.
Nawet spotkanie z Szulcem nie mogło tego zmienić, chociaż ze swoim
największym konkurentem w mieście prowadził wieczną wojnę. Zresztą w
restauracji, w której podczas pobytu żony w szpitalu jadał kolacje, i tak
nie mógł zrobić przed nim uniku.
Podszedł więc do niego i szczerząc w uśmiechu zęby, wyciągnął w jego stronę
rękę, mówiąc:
- Życzę ci tego wszystkiego, co ty mnie!
- Znów zaczynasz? - warknął Szulc.
10. Porozumienie
Mędrzec, przechodząc nieopodal, usłyszał, jak jakiś człowiek z
zapalczywością łajał swojego osła. Obrzucał go obelgami, zasypywał
zarzutami, ale osła, jak się zdawało, wcale to nie obchodziło.
- Ależ z ciebie głupiec - powiedział mędrzec do właściciela osła. - To
zwierzę z całą pewnością nie nauczy się twojego języka. Dlatego będzie
lepiej, jeśli przestaniesz zdzierać sobie gardło i nauczysz się języka
osła.
11. Antycypacja
Dwie leciwe przyjaciółki były zbyt próżne, aby się przed sobą nawzajem
przyznać, że niedowidzą. Zamiast tego wychwalały swoje dobre oczy i żadna z
nich nie mogła się zdobyć na zakup okularów.
Właśnie usłyszały, że na sąsiednim domu ma zostać umieszczona tablica
upamiętniająca wielkiego muzyka, który mieszkał tam przez trzy lata jako
student. Aby się przed sobą nawzajem nie zblamować, każda z osobna
zasięgnęła języka, jakie to słowa będą widniały na tablicy.
Mijając ów dom w drodze do pobliskiej parkowej kawiarni, gdzie spotykały
się regularnie na kawie, obie panie zatrzymały się, niby to czytając
znajdujący się na tablicy napis.
- Tu mieszkał sławny muzyk... - przeczytała na głos pierwsza, a druga
uzupełniła:
- Poniżej, o wiele mniejszymi cyframi podany jest rok urodzin i rok
śmierci, a w prawym dolnym rogu widnieje jeszcze napis: "Burmistrz" i nazwa
naszego miasta.
Obu paniom przysłuchiwała się ze zdziwieniem dziewczyna z sąsiedztwa i
zawołała ze śmiechem:
- Cóż tu jest do czytania, skoro jeszcze wcale nie ma tablicy!
12. Reklamacja
Rachela natarła swojego synka Arona kremem, nałożyła mu lekką czapeczkę,
żeby jej skarb nie dostał udaru słonecznego, wcisnęła mu w rączki wiaderko
oraz łopatkę i położyła się z grubym romansidłem na leżaku osłoniętym
przeciwsłonecznym parasolem. Przewracając kartkę, powiodła wzrokiem za
Aronem, który siedział nad brzegiem wody całkiem pochłonięty zabawą i
puszczał na zbudowane przez siebie kanały służące mu za łódki kawałki
drewna.
Jak doszło do tego, co się potem stało, nie była w stanie powiedzieć.
Spędziła na plaży bez mała dwie spokojne godziny, morze było ciche, niebo
niebieskie, wszystko było cudowne. Jakże mogła przeczuć, że ni z tego, ni z
owego nadciągnie potężna fala i porwie Arona? Jego na wpół zdławiony krzyk
poderwał ją na równe nogi. Chciała rzucić się w wodę, ale przecież nie
umiała pływać. W panice wzniosła ręce ku niebu i wykrzyknęła:
- Oddaj mi mojego syna!
Aron ukazał się na moment jej oczom, po czym znów znalazł się pod wodą.
Sztywna z przerażenia matka zawołała:
- Wiesz, że nie umiem pływać i że nie jestem zbyt religijna. Ale jeśli mi
go zwrócisz, poprawię się i nie będę Cię już o nic więcej prosić!
Kiedy Aron wypłynął na powierzchnię po raz trzeci, łagodna fala wyrzuciła
go na skraj plaży. Rachela podbiegła do synka, wzięła go w ramiona, tuliła,
całowała i sprawdzała, czy nic mu się nie stało. Następnie podniosła oczy
ku niebu i zawołała:
- A gdzie jest czapeczka?
13. Punkt widzenia
Pewien uczony miał się stawić przed dostojnym naukowym gremium, ponieważ
zarzucano mu, że broniąc wysuwanych przez siebie tez, używa nielogicznych
argumentów. W oczekiwaniu na swoją kolej uczony wziął do ręki książkę i na
opak dosiadł osła. W taki sposób, czytając, jeździł do chwili wywołania
jego sprawy w tę i z powrotem przed wielkimi oknami sali posiedzeń.
Po odczytaniu oraz uzasadnieniu podnoszonych przeciwko niemu zarzutów i
udzieleniu mu głosu, uczony spytał przewodniczącego:
- Kiedy jeździłem dzisiaj w tę i z powrotem przed tymi oknami, to w jakim
kierunku siedziałem na ośle?
- W niewłaściwym.
- Twoja odpowiedź bardzo dobrze obrazuje to, o co mi chodzi - powiedział
uczony. - Bowiem z mojego punktu widzenia, siedziałem we właściwym
kierunku. To osioł wykręcił się w złą stronę.
14. Nieżyczliwość
Trzej starzy tetrycy siedzieli na ławce w parku i licytowali się, który z
nich jest bardziej nieżyczliwy. Pierwszy z nich powiedział:
- Gdy ktoś puka do drzwi, a ja właśnie jem, nim otworzę, uprzątam wszystko
ze stołu, żebym nie musiał zapraszać go do zjedzenia posiłku wraz ze mną.
- To jeszcze nie jest prawdziwa nieżyczliwość - krytykował drugi. - Twoje
zachowanie wypływa ze skąpstwa. Ja jestem w stosunku do innych jeszcze
bardziej nieżyczliwy. Bowiem, kiedy zostanę przez kogoś zaproszony i kiedy
poza mną jest jeszcze jakiś inny gość, to zadaję sobie pytanie, po cóż on
tu jest potrzebny.
- Ależ to wszystko jest jeszcze całkiem niewinne - stwierdził trzeci. - Po
prostu czujesz się niepewnie, to wszystko. Pytasz, czy ten drugi nie cieszy
się przypadkiem większymi od ciebie względami i czy gospodarz przygotował
wystarczająco dużo jedzenia, abyś nie był pokrzywdzony. Twój stosunek do
niego wypływa z obawy, iż nie najlepiej na tym wyjdziesz. A zatem śmiało
mogę twierdzić, że ja jestem jeszcze bardziej nieżyczliwy niż wy obaj.
- No, teraz to potężnie blagujesz. Za aż tak nieżyczliwego wcale cię nie
uważamy. Jak nam to udowodnisz? - spytali go sceptyczni starcy.
-Jeśli ktoś oferuje mi coś dobrego, to z czystej nieżyczliwości zadaję
sobie pytanie: Po co on trwoni swoje pieniądze, i to właśnie na mnie?
15. Wyszkolony
Swoje małżeństwo wyobrażał sobie, naturalnie, całkiem inaczej. Skąd miałby
wiedzieć, że jego ładna, szczupła małżonka wkrótce po ślubie zamieni się w
niechlujną, wiecznie gderającą i złoszczącą się jędzę. Jedzenie, jeśli w
ogóle je robiła, było z torebki lub puszki, bielizny, gdy raczyła nastawić
pralkę, zasadniczo nie prasowała, nie wspominając już o sprzątaniu, do
którego absolutnie nie czuła powołania. Przez cały dzień robiła w domu
rumor, z niczym nie dając sobie rady.
- Dlaczego to wszystko znosisz? Rozwiedź się lub wypędź ją z domu. To
przecież nie jest życie - mówili współczujący mu przyjaciele.
-Ależ dlaczego?- pytał z uśmiechem małżonek. - Jestem mojej żonie wielce
zobowiązany. Jej sposób bycia nauczył mnie cierpliwości i wciąż uczę się
jej od nowa. Dzięki niej potrafię dobrze znosić problemy zawodowe oraz
życiowe trudności.
16. Gruboskórny
Pewien kupiec, którego karawany obładowane przyprawami i szlachetnym suknem
przemierzały pustynię, zapragnął kupić sobie niewolnika do różnych posług.
Przyglądał się bacznie temu i owemu, ale zawsze mu coś nie pasowało, dopóki
jego wzrok nie padł na rosłego, mocno zbudowanego chłopaka. Miał on z
pewnością około dwóch metrów wzrostu i był muskularny niczym atleta. Jednak
handlarz zażądał za niego ceny pięciokrotnie wyższej niż normalnie
przyjęta, tak że długo się targowali.
- Zapewniam, że jest wart swojej ceny! - twierdził handlarz. - Jego
towarzystwo daje poczucie bezpieczeństwa w każdej podróży, gdyż może się on
z łatwością zmierzyć z czterdziestoma ludźmi, a przy tym jest łagodny jak
baranek!
- To ważki argument! - powiedział kupiec. - Bowiem z moją karawaną
podróżuję często po drogach pełnych niebezpieczeństw.
Wkrótce dobili targu. Wyruszając w drogę z kolejną prowadzoną przez siebie
karawaną, kupiec zabrał też Omara, swojego nowego niewolnika.
Już piąty dzień przemierzali pustynię, kiedy nagle z zasadzki zaatakowało
karawanę czterdziestu rabusiów.
- Omar, rozpraw się szybko z nimi i pogoń ich! Ukradną nasze towary! -
krzyczał wielce zdenerwowany kupiec.
Jednak Omar nie ruszył się z miejsca i powiedział:
- A niech sobie kradną.
Połowa bandy pilnowała uczestników stali bandyci zgarniali łupy.
- Omar! Rusz się wreszcie! Przepędź tych łotrów! Złupią cały mój dobytek! -
szalał kupiec.
- A jeśli nawet, to co? - rzekł Omar.
Z rozpaczliwą, bezradną wściekłością kupiec przyglądał się, jak bandyci
plądrowali jego karawanę, podczas gdy żaden z jego ludzi nie miał zamiaru
nawet palcem kiwnąć, nie chcąc narażać swojego życia.
- Skoroście mi już wszystko zabrali, to dla zrekompensowania mi moich strat
i dla mojego zadośćuczynienia zrób mi przynajmniej jedną przysługę -
poprosił kupiec herszta bandy.
- Czym mogę służyć? - zapytał wspaniałomyślnie herszt.
- Chcę, by każdy z twoich ludzi, jeden po drugim, porządnie sprał po twarzy
tego oto niewolnika Omara.
- Z największą przyjemnością - powiedzieli bandyci, po czym pierwszy z nich
wymierzył Omarowi tęgi policzek.
Jednak Omar, jak gdyby poczuł tylko łagodne muśnięcie, ani drgnął. Rabusie
byli w zadawaniu swych ciosów coraz bardziej rozzuchwaleni, bowiem
niewolnik znosił je ze stoickim spokojem, jakby na jego twarz i głowę
spadały łagodne krople deszczu. A kiedy przeszli do zadawania mu ciosów
kolbami karabinów, oganiał się od nich niczym od uciążliwych much.
Trzydzieści dziewięć uderzeń Omar przyjął z całkowitym spokojem. Jednak
kiedy do ciosu zamachnął się ostatni rabuś, niewolnik podskoczył nagle z
rykiem, głośniejszym od ryku ranionego lwa, chwytał kolejno sztywnych z
przerażenia łupieżców, pętając im ręce, po czym obrał ich ze wszystkiego,
nawet z odzieży, i pogonił w głąb pustyni.
Kiedy uratowane towary znów były przywiązane do wielbłądzich garbów,
karawana ruszyła w dalszą drogę. Przybywszy w końcu do celu podróży, kupiec
pozałatwiał swoje handlowe transakcje i udał się z nowymi towarami z
powrotem do rodzinnego miasta. Tam poszedł z Omarem na targ niewolników.
Odnalazł handlarza, który mu go sprzedał, i zażądał od niego, by wziął
sobie Omara z powrotem i zwrócił mu pieniądze.
- Cóż przychodzi ci do głowy? Żądać zwrotu pieniędzy? Czy może cię
oszukałem? Przecież niewolnik cię ochronił, rozprawiając się z
czterdziestoma rabusiami, właśnie tak, jak powiedziałem! - uniósł się
gniewem handlarz.
- To prawda - odrzekł kupiec - ale nie mogę się narażać na ryzyko napaści
ze strony dwudziestu lub trzydziestu bandytów, zdając się na ochroniarza,
który reaguje dopiero przy czterdziestym!
17. Człowiek czynu
Po śmierci swojego zarządcy król szukał na jego miejsce godnego następcy,
który dobrze by pełnił tę ważną funkcję. Zwołał więc wszystkich dworzan, po
czym zaprowadził ich pod potężne dębowe drzwi z żelaznymi okuciami i
ciężkim zamkiem.
- Oto problem, moi panowie, który należy rozwiązać -powiedział król. - Tych
drzwi nie można otworzyć. Klucz niestety przepadł. Kto sobie z nimi
poradzi, temu przekażę urząd zarządcy. Czy zatem ktoś chce spróbować?
Wystąpił Pierwszy Kamerdyner, obejrzał dokładnie zamki i potrząsając głową
usunął się na bok. Mistrz Ceremonii, człowiek starej daty, wyczyścił swój
monokl i skwitował całą sprawę machnięciem ręki. Naczelny Wódz doradzał
przestrzelić zamek haubicą. Astrolog mamrotał coś pod nosem o niekorzystnym
układzie gwiazd. Nadworny Matematyk dokonał obliczeń, zaś Koniuszy chciał
przy pomocy dwudziestu koni wyrwać drzwi z zawiasów. A ponieważ ani uczeni,
ani praktycy tak naprawdę nie wiedzieli, co począć, i uważali to zadanie za
nierozwiązywalne, żaden niższy rangą dworzanin nie próbował już nawet
podjąć się rozwiązania go. Wszyscy stali przed drzwiami z pustym wyrazem
twarzy. Niektórzy, chcąc się wyróżnić, mówili, żywo gestykulując:
"Należałoby...", "Trzeba by...", "Można by...", jednak nikt nic nie czynił.
Tylko pewien młody myśliwy zbliżył się do drzwi, przyjrzał się im
dokładnie, pomacał je tu i tam, lekko nimi potrząsnął, a następnie jednym
zwinnym ruchem pociągnął do dołu rygiel i zamek puścił. Bowiem król,
obmyślając zadanie, celowo sprawił, że mechanizm ryglujący nie zaskoczył
prawidłowo, przez co młody człowiek z łatwością otworzył masywne drzwi.
Dworzanie spuścili ze wstydu oczy. Paru uważało, że wywiedziono ich w pole.
Niektórzy czuli się obrażeni. Jednak nikt nie odważył się szemrać, kiedy
król przywołał do siebie myśliwego i powiedział:
- Ten oto młody człowiek jest nowym zarządcą. Szanujcie go tak, jak mnie
szanujecie. Był jedynym, który nie dał się odstraszyć ani trudnością
zadania, ani waszą negatywną opinią. Dla niego liczyło się nie to, co
widział i słyszał, lecz ufność w swoje umiejętności i poleganie na tym, co
sam sprawdził i wypróbował.
18. Dystanse
Trzy miesiące byłem w podróży, aby dotrzeć tu do ciebie, żebyś mnie
pouczył, jak kroczyć drogą mądrości -powiedział wielce gorliwy uczeń do
mistrza.
- Mogłeś sobie oszczędzić tej dalekiej drogi - odrzekł mędrzec - nie
mówiąc już o długiej drodze do zdobycia prawdziwej mądrości.
- Jak mam to rozumieć? - bąknął zbity z tropu uczeń.
- Zamiast twoich wielu tysięcy kroków, aby tu przybyć, wystarczyłby tylko
jeden.
- Tylko jeden krok?
- Tak - odpowiedział mędrzec. -Jeden krok od siebie samego.
19. Obcy
Zmiataj stąd! Wynoś się! Już cię tu nie ma! Czego tu szukasz? Nikt cię tu
nie zna! Cała paczka zwróciła się przeciw obcemu.
- To nic, że nikt mnie tu nie zna. Ważne, że sam siebie znam - powiedział z
całym spokojem obcy. - Byłoby źle w przypadku odwrotnym: gdyby wszyscy mnie
znali, a ja nic bym o sobie nie wiedział.
20. Wizerunek
Pewien orientalny władca kazał rozmieścić w całym kraju ogromne tablice ze
swoim wizerunkiem. Jego portrety zdobiące ściany domów stolicy były wysokie
na dwadzieścia metrów. Wszystkie ukazywały go jako dobrotliwego panującego
gładzącego po głowach dzieci, rozdzielającego dary albo jako wielkiego
bohatera, który wymachując szablą, galopuje na koniu, zwycięża wrogów,
rozpościera dłonie nad swym ludem lub dodaje mu otuchy pełnymi mocy
słowami. Władca kazał określać się mianem lwa, bowiem był zdania, że nikt
nie dorównuje mu potęgą, siłą i okrucieństwem.
Kiedy król zwierząt się o tym dowiedział, wpadł w gniew z powodu takiej
arogancji i wyzwał władcę na słowny pojedynek.
Dyskutowali już tak jakiś czas i próbowali, prześcigając się w
przechwałkach, wzajemnie wykazać sobie swoją wyższość pod względem
umiejętności, zasług, sił i bezwzględności.
W pewnej chwili władca wskazał ręką na okno, za którym znajdowała się
tablica przedstawiająca go, jak gołymi rękami dusi lwa.
- Pfi! Też mi wielka rzecz! - zawołał pogardliwie król zwierząt. - Gdyby
lwy umiały malować...
21. Dowód
Zoolog badał pchłę. Umieścił ją na płytce i zawołał: - Skacz!
I pchła skakała.
Badacz zanotował: "Kiedy głośno i wyraźnie rozkaże się pchle, żeby skakała,
to skacze".
Następnie wziął malutką pincetę, wyrwał pchle nogi i powtórzył
wypowiedziane uprzednio polecenie.
Pchła się nie poruszyła.
Naukowiec zanotował: "Gdy wyrwie się pchle nogi, to głuchnie".
22. Efektywny
Pewien król miał dwóch synów. Ponieważ starszy z nich bardziej interesował
się książkami, sztuką i muzyką, młodszy uważał, że bardziej nadaje się na
następcę tronu, i każdego dnia pragnął tego dowieść.
Kiedy po raz kolejny cwałował przez włości swojego ojca, aby, jak mawiał,
wszystkiego dojrzeć, dostrzegł wiatrak, którego skrzydła się nie obracały.
- Hej, młynarzu, dlaczego twój wiatrak się nie kręci? - ofuknął osłupiałego
młynarza.
- Ekscelencjo, wiatrak się nie kręci, ponieważ nie wieje wiatr - wybąkał
młynarz.
- Wszystko mi jedno. Wiatrak ma się obracać. Zatroszcz się o to z łaski
swojej. Sprawdzę to! - rozkazał książę i pocwałował w dalszą drogę.
Także następnego dnia nie było wiatru i ku ogromnej złości księcia młyn
wciąż jeszcze nie pracował.
- Śmiesz, nędzniku, ignorować mój rozkaz? - ryknął książę na młynarza. -
Czy nie zrozumiałeś, co ci poleciłem?
- Ależ tak, bardzo dobrze zrozumiałem, co Wasza Ekscelencja rozkazał -
odpowiedział z całym spokojem młynarz.
- No, i?
- Przekazałem rozkaz wiatrakowi.
- Dobrze, i co?
- Wiatrak mi powiedział, że nic nie jest w stanie zrobić, dopóki nie ma
wiatru. Mogę więc sobie rozkazywać, jak długo mi się podoba. Powiedział
też, że nie może go sam wyczarować. Ale polecił mi przekazać księciu, jako
że Wasza Ekscelencja jest o wiele bardziej potężny, byś ty, panie, rozkazał
wiatrowi podnieść się wreszcie, wówczas on, wiatrak, będzie się z radością
kręcił. Właśnie wybierałem się przedłożyć Waszej Ekscelencji tę znakomitą
propozycję.
23. Bez pośpiechu
Lało jak z cebra. Przechodzień rozłożył nad głową gazetę i ruszył pędem w
dalszą drogę. Wtem zauważył po drugiej stronie ulicy swojego sąsiada, który
spacerkiem szedł w stronę domu.
- Przemokniesz do suchej nitki! - zawołał, mijając go w pośpiechu. -
Dlaczego nie przyspieszysz kroku?
- Tam na przedzie też pada! - usłyszał w odpowiedzi.
24. Modlitwa
Stary biedny Grek udał się na nabożeństwo. Po mszy zatrzymał się jeszcze
chwilę w świątyni, aby oddać cześć świętym. Następnie rozłożył ręce przed
obrazem Władcy Świata, prosząc Wszechmogącego, aby dał mu coś do zjedzenia,
bo nie ma żony ani rodziny, nikt się o niego nie troszczy, a tak bardzo
pragnąłby zjeść trochę mięsa i warzyw, chleba i sera oraz parę oliwek, no
i, póki pamięta, przydałaby się też ogromnie butelka ouzo.
Jego modlitwę słyszała posługująca w świątyni kobieta i powiedziała:
- Czyż w twoim wieku nie byłoby raczej wskazane zamiast o wódkę prosić Boga
o umocnienie wiary i zachowanie cię od grzechów, abyś w Dzień Sądu nie
poszedł na wieczne potępienie?
- Droga kobieto - powiedział stary - prosiłem Boga o to, czego mi brak do
życia. A nie brak mi wiary, lecz butelki ouzo.
25 Boskie miary
Pewien Żyd błagał nieustannie Boga, aby dał mu trochę pieniędzy.
- Dla Ciebie, który jesteś Wieczny i Wszechpotężny, wiele to mało, a
przestrzeń i czas nie mają znaczenia. Ty, który wszystko stworzyłeś, jesteś
władny wszystko uczynić możliwym. Proszę Cię zatem, daj mi sto tysięcy
dolarów. Sto tysięcy lat to dla Ciebie niczym jedna minuta, a sto tysięcy
dolarów to dla Ciebie jeden cent. Błagam Cię, ulituj się nade mną i daj mi
tego jednego centa!
Wówczas Żyd usłyszał głos z nieba:
- Poczekaj minutę.
26. Asekuracja
Aby zobrazować swoim uczniom, jak krótkowzrocznie zachowują się ludzie,
dążąc do zapewnienia sobie bezpieczeństwa, mistrz przytoczył im taki oto
przykład:
Pewien człowiek przeprawiał się wraz z przewoźnikiem łodzią przez morską
cieśninę. Już sporo oddalili się od lądu, a przeciwległego brzegu nie było
jeszcze widać, gdy zerwał się porywisty, sztormowy wiatr, niebo pociemniało
i wysokie fale zaczęły rzucać łodzią to w jedną, to znów w drugą stronę.
Przewoźnik walczył z wiatrem, rwącym prądem i wzburzonymi falami. Wkrótce
obaj byli zupełnie przemoknięci, a woda wcisnęła się do łodzi. Wielce
zatroskany przewoźnik obejrzał się na swojego pasażera i wydał z siebie
okrzyk przerażenia.
- Czyś ty zwariował, że nabierasz wodę do łodzi? - wrzasnął na swojego
pasażera.
- Mój ojciec uczył mnie - zawołał pasażer - że zawsze należy brać stronę
silniejszego!
27. Bohater
Dwunastu chłopów udało się w mozolną drogę do miasta, aby dać tam swoje
zboże na przemiał. Teraz oto wracali obładowani, każdy z wypchanym workiem
mąki na plecach, do swojej rodzinnej wioski. Kiedy dotarli do gęstych
lasów, uznali, że trzeba trochę odsapnąć i zrobić krótki postój. Ponieważ z
powodu grasujących rabusiów i niedźwiedzi okolica ta była dla wędrowców
niebezpieczna, jeden z chłopów wpadł na pomysł, aby sprawdzić, czy ich
grupka nadal jest w komplecie. Zaczął więc liczyć, a ponieważ liczył
jedynie tych, których widział, doliczył się po raz kolejny, blady z
przerażenia, tylko jedenastu ludzi.
- Niebiosa, pomóżcie! - zawołał. - Jednego brak!
- Jakże może kogoś brakować? Czyż nie trzymaliśmy się zawsze razem? Cóż by
się mogło stać? - wołali jeden przez drugiego.
- Też tego nie wiem! Ale sami policzcie!
I ponieważ wszyscy sprawdzali liczbę obecnych według tej samej metody,
wkrótce zapanowało ogromne przerażenie, bo każdy z nich doliczył się tylko
jedenastu chłopów. Jeden nieodwołalnie znikł.
Poczęto lamentować. Chłopi ścieśnili się bardziej i spojrzeli bojaźliwie za
siebie.
- Na pewno idącego na końcu pochwycił niedźwiedź! - pomyślał głośno jeden
z nich. - Należy jak najszybciej opuścić tę niebezpieczną okolicę.
Zarzucili więc czym prędzej worki na ramiona i kontynuowali swój marsz.
- Powinniśmy byli lepiej na niego uważać - ubolewał
jeden.
- Przecież nie mamy oczu z tyłu głowy - odrzekł drugi. - Skoro wlókł się
opieszale i nawet nie zawezwał nas na pomoc, to sam jest sobie winien.
- Musiał go pochwycić jakiś potężny niedźwiedź - zastanawiał się kolejny.
- Na pewno był to ogromny niedźwiedź brunatny, skoro napadł tak dzielnego
człowieka.
- A jak bronił się gołymi rękoma przed tym olbrzymem, ziejącym mu w twarz
swym cuchnącym oddechem i trzymającym go w uścisku swoich potężnych łap! -
dodał inny.
- Nasz zaginiony towarzysz był nie tylko dzielny, lecz także miły i dobry.
Co też powiemy wdowie po nim i jego dzieciom! Biedacy! Jak gdyby życie nie
było już dość ciężkie, jeszcze i to musiało ich spotkać.
Tak to wielce zatroskani kontynuowali swoją wędrówkę, aż w końcu, głośno
zawodząc, dotarli do wsi.
Natychmiast zbiegli się mieszkańcy, przekrzykując się nawzajem i chóralnie
lamentując. Tymczasem pewna pierwszoklasistka z tutejszej wiejskiej szkoły
wprawiała się w rachunkach, licząc odstawione worki z mąką, i stwierdziła,
że było ich dwanaście.
Odnalazłszy wśród podekscytowanych i lamentujących ludzi swoją matkę, pilna
uczennica pociągnęła ją za fartuch i zawołała:
- Mamo, tu stoi dwanaście worków mąki!
- Nie opowiadaj mi teraz nic o żadnych workach! - zbyła ją matka. - Czyż
nie dotarło do ciebie, że jeden z dwunastu naszych ludzi, bardzo dzielny
człowiek, poniósł straszliwą śmierć? Jakże łatwo mogło to spotkać również
pozostałych mężczyzn! I co stałoby się wówczas z naszą wsią? Nie chcę nawet
o tym myśleć!
- Ależ mamo! Wysłuchaj mnie do końca! - nie dawała za wygraną córka. -
Skoro stoi tu dwanaście worków, to musiało wrócić także dwunastu mężczyzn!
- Mówisz dwunastu?
Teraz matka sama policzyła worki i krzyknęła:
- Burmistrzu!
Hałas ucichł i z tłumu wyłonił się burmistrz.
- Burmistrzu! Tu stoi dwanaście worków. A więc do domu musiało wrócić
dwunastu mężczyzn. Dokładnie tylu, ilu stąd wyruszyło!
Wówczas burmistrz przeliczył osobiście wszystkie worki i otrzymał taki sam
wynik.
- Rzeczywiście! Dwanaście worków! Zaginiony musiał więc powrócić! - uciął
krótko całą sprawę w sposób nie podlegający żadnej dyskusji.
- Faktycznie! Sam pokonał niedźwiedzia! - zawołali chórem chłopi.
- Powrócił! Całkiem bez broni, gołymi rękoma i siłą swych ramion zabił
potężnego niedźwiedzia! Niech żyje pogromca niedźwiedzia! Zabójcy
niedźwiedzia wiwat! Cóż za chwała dla naszej wsi mieć wśród nas takiego
bohatera!
Urządzono huczną zabawę. Tańczono, śpiewano i cieszono się życiem. A
wiejski nauczyciel napisał balladę o bohaterskim pogromcy niedźwiedzia,
którą rok rocznie, w rocznicę powrotu chłopów, wykonywano podczas obchodów
Święta Niedźwiedzia.
28. Praktyczny
Pewien chłop pracował na swoim polu, kiedy nagle zobaczył zająca, który
przebiegł przez jego rolę, uderzył o pień pobliskiego dębu i padł martwy.
- To całkiem praktyczne - pomyślał chłop - jeszcze nigdy zajęcza pieczeń
nie dostała mi się w ręce tak łatwo.
Przycupnął zatem w zaroślach i czatował na kolejnego zająca. I tak czeka do
dziś.
29. Fasola
W czasie polowania król odłączył się przez nieuwagę od swej świty. Już
dobre parę godzin cwałował samotnie przez las, nie spotkawszy ani jednego
człowieka. W pewnej chwili dostrzegł pomiędzy drzewami unoszący się w górę
cienki słup dymu i udał się w jego kierunku. Kiedy tam dotarł, okazało się,
że przybył do chaty starego drwala, który właśnie przygotowywał sobie
jedzenie.
Król zsiadł z konia, podszedł do drwala i powiedział:
- Jestem twoim królem i chcę, żebyś mnie ugościł, bo zgłodniałem. Co
gotujesz?
- Fasolę - odrzekł krótko drwal.
- Czy dasz mi połowę twej fasoli? Jestem w końcu królem i z chęcią ci się
odwdzięczę.
- Nie, nie dam - odpowiedział mężczyzna - ponieważ wystarczy jej tylko dla
mnie, a bez jedzenia nie mogę wykonywać mojej pracy. Poza tym, ta fasola
jest warta więcej niż wszystko, co ty posiadasz. Ty chciałbyś dostać moją
fasolę, ale ja nie chcę mieć nic z tego, co ty nazywasz swoją własnością.
Dlatego moja fasola jest dla mnie o wiele cenniejsza. Pomyśl, ilu
zazdrośników, intrygantów i wrogów kwestionuje twoje prawo do majątku,
który posiadasz, i królestwa. Ja mam tylko moją chatę, moją pracę i moją
fasolę, ale jestem wolny od wszelkich sporów. I chcę, żeby tak zostało.
Król spojrzał na niekwestionowanego właściciela fasoli i pomyślał o swoim
spornym prawie do królestwa. Po czym pogrążony w zadumie bez słowa
odjechał.
30. Wewnętrzna prostota
Pewien młody człowiek prosił mędrca o radę: - Postanowiłem, że moje życie
nie będzie zdeterminowane pogonią za pieniędzmi, bogactwem czy prestiżem, i
do tej pory konsekwentnie się tego trzymałem - oświadczył. - Traf jednak
chciał, że poznałem cudowną młodą kobietę, którą naprawdę kocham i która
mnie również bardzo kocha. Chcielibyśmy być ze sobą na zawsze. Ale ona jest
jedyną spadkobierczynią bardzo zamożnej rodziny i nie jestem pewien, a
nawet obawiam się, czy jej bogactwo nie obróci się kiedyś przeciwko nam.
- Istotne jest tylko to - powiedział mędrzec - jak dużą wagę przywiązujesz
do bycia bogatym lub biednym.
Młody człowiek pokiwał w zadumie głową i po chwili powiedział:
- Zrozumiałem.
- To dobrze - odrzekł z uśmiechem mędrzec. - Jeśli zrozumiałeś, możesz
równie dobrze być bogaty.
31. Podejrzenie
Nikt nie wiedział, kto pierwszy wyrzekł to okropne podejrzenie, ale gdy
Naitó się pojawiał, trudno już było nie słyszeć szeptów za jego plecami i
nie dostrzec wymownych spojrzeń innych mnichów.
Przełożony wezwał go do siebie i upomniał z naciskiem, aby już nigdy więcej
nie naruszał reguły zakonu i nie spoglądał podczas swych porannych
żebraczych wędrówek na tę piękną młodą kobietę, nie mówiąc o rozmowie z
nią.
Klęcząc z pokorą, Naitó powiedział:
- Przebacz mi, mistrzu, jeśli wykroczyłem przeciwko regule. Działałem w
dobrej wierze, sądząc, że będzie lepiej dawać owej kobiecie niosące jej
pomoc słowa pociechy i myśleć przy tym o Bogu, niż recytować pobożne
wersety i myśleć jednocześnie o jakiejś pięknej kobiecie.
Na te słowa mistrz głośno się roześmiał, wiedząc już, jakie zagadnienie
wyłoży swoim adeptom następnego dnia.
---------------------------------------------------------------------------
Przyszłość tworzą marzenia
32. . Zależnie od perspektywy
Najpierw dwanaście godzin lecieli, a następnie cały dzień jechali
samochodem. Kolejne dwa dni spędzone w pięknym hotelu ze wspaniałym basenem
nie pozwoliły chłopcu dobrze wypocząć. Gdyby to od niego zależało,
najchętniej zostałby w basenie i zaprzyjaźnił się z kilkoma innymi
chłopcami, którzy w nim hasali. Nie było to jednak możliwe. Ojciec
koniecznie chciał go zabrać na męczącą górską wycieczkę.
- Po prostu musisz to zobaczyć! Z wierzchołka góry jest taki widok, że nie
zapomnisz go przez całe życie. Coś absolutnie niepowtarzalnego! -
powiedział ojciec, próbując zapalić syna do swojej propozycji. - Nie masz
się czego obawiać, będziemy mieć dobrego przewodnika i iść całkiem wolno.
Jutrzejszej nocy będziesz już spał w górskim schronisku pod szczytem.
Wprawdzie nie musiał nieść dużego plecaka, tylko butelkę z wodą i pulower,
jednak ostatnie godziny wspinaczki bardzo go wyczerpały i prawie już śpiąc,
rzucił się na polowe łóżko schroniska.
Nie wiedział, co go obudziło i gdzie się znajduje. Pomieszczenie zalane
było bladoczerwonym światłem. Wtem usłyszał łoskot, który go prawdopodobnie
obudził. Zdjął go lekki strach i zapragnął być daleko stąd, u siebie, gdzie
wszystko było na swoim miejscu, gdzie był rodzinny dom i mama. Po chwili
znów usłyszał łoskot. Tym razem jakby bliżej. Wstał i chciał wyjrzeć przez
okno, ogarnięty pełną lęku ciekawością, jaki też to widok roztoczy się
przed jego oczyma. Ale okienko umieszczone było tak wysoko, że mógł
zobaczyć jedynie płomiennoczerwony skrawek nieba.
- Tato, tato, obudź się! Pożar!
I znów potężny łoskot i huk wstrząsnął poranną ciszą.
- Trzęsienie ziemi! Szybko, wstawaj, musimy się ratować! Ojciec przetarł
oczy, burcząc coś pod nosem. Następnie
wolno rozsunął śpiwór, przeciągnął się, wstał i podszedł do okna,
spoglądając na szczyt góry skąpany w promieniach wschodzącego słońca.
Huk powtórzył się i rozgrzany porannym słońcem nawis śniegu runął, głośno
dudniąc, w dolinę.
Bojaźliwie i nie bez zażenowania, że tak się boi, chłopiec przytulił się
mocno do ojca.
- Czy umrzemy tutaj? Czy to koniec świata?
- Nie, synku - pocieszył go ojciec i objął ramieniem. - To początek nowego
dnia.
33- Tajemnica postępów
Mistrz wciąż napominał swoich uczniów, że konieczne są nie tylko czyny,
lecz w równej mierze także umiejętność żywienia nadziei.
Dla jednego z uczniów wskazówka ta była niezrozumiała i poprosił o
wyjaśnienie.
Mistrz udał się z uczniem nad jezioro i wszedł wraz z nim do łodzi.
Następnie odepchnął łódź od brzegu, a gdy odpłynęli od niego spory kawałek,
zaczął wiosłować tylko jednym wiosłem. Łódź przestała posuwać się naprzód i
wciąż kręciła się w kółko.
- Ależ, co ty robisz?! - zawołał uczeń. - Żeby posuwać się naprzód, musisz
używać dwóch wioseł!
- Słuszna uwaga - przytaknął mistrz. - Jedno wiosło to praca, drugie to
nadzieja. Tylko ten, kto łączy czyn z pełną nadziei tęsknotą, robi postępy
i do czegoś dochodzi.
34. Powierzchowny
Pewien człowiek koniecznie chciał zostać uczniem mistrza.
Nauczyciel przeprowadził z nim długą rozmowę. Przy pożegnaniu obiecał mu,
że wkrótce poinformuje go o swojej decyzji.
Następnego dnia mistrz poprosił zamożnego i rzetelnego kupca, aby
zaoferował owemu człowiekowi stałą, dobrze płatną posadę w swoim domu
handlowym, nie wspominając jednak ani słowem o jego pośrednictwie.
Wkrótce potem mistrz otrzymał od swojego niedoszłego ucznia list tej oto
treści: "Łaskawym zrządzeniem losu otrzymałem dzisiaj od znaczącego
przedsiębiorcy z naszego miasta ofertę pracy, której przy najlepszych
chęciach nie mogę odrzucić. Mając między innymi na względzie interes mojej
rodziny, będę musiał bez reszty poświęcić się temu nowemu zadaniu. Żałuję
bardzo, ale nie widzę obecnie możliwości terminowania u ciebie jako twój
uczeń".
- Popatrzcie - powiedział mistrz do uczniów - również i on przybył tu tylko
dlatego, że przeżył jakieś rozczarowanie, z którym chciał się uporać.
35