14261

Szczegóły
Tytuł 14261
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14261 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14261 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14261 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Norbert Lechleitner witaminy dla duszy 100 zaskakujących historyjek mądrościowych, które rozsłoneczniają choć trochę każdy dzień Przekład Teresa Semczuk Wydawnictwo WAM Kraków 2005 Spis treści Słowo wstępne Odczytywanie znaków 1. Popłatna strata 2. Rewanż 3- Pozytywne myślenie 4. Umiejętności 5. Racjonalny 6. Pod latarnią najciemniej 7. Równa waga 8. Pisemna komunikacja 9. Bez zmian 10. Porozumienie 11. Antycypacja 12. Reklamacja 13- Punkt widzenia 14. Nieżyczliwość 15. Wyszkolony 16. Gruboskórny 17. Człowiek czynu 18. Dystanse 19- Obcy 20. Wizerunek 21. Dowód 22. Efektywny 23- Bez pośpiechu 24. Modlitwa 25. Boskie miary 26. Asekuracja 27. Bohater 28. Praktyczny 29. Fasola 30. Wewnętrzna prostota 31. Podejrzenie Przyszłość tworzą marzenia 32. Zależnie od perspektywy 33- Tajemnica postępów 34. Powierzchowny 35. Jak we śnie 36. Misie 37. Spokój ducha 38. Koncentracja 39. Za żadne pieniądze 40. Sprawiedliwość 41. Teoria w praktyce 42. Rozliczenie 43. Percepcja 44. Błogosławiona niewiedza 45. Tajne 46. Pozbawiony życzeń Waga spraw tego świata 47. Względność rzeczy 48. Problem 49. Ból 50. Pochwycony 51. Umieć ustąpić 52. Lek na cierpienie 53- Wiadomość 54. Pozory 55. Terapia 56. Językowe bariery 57. Tak to się zaczyna 58. Hierarchia wartości 59. W zastępstwie 60. Trzy rady 61. Delikatny 62. Po co są oczy 63- Sposób widzenia spraw 64. W klatce 65. Zawodność wzroku 66. Życie po życiu 67. Źródło nadziei 68. Zachwyt 69- Post 70. Cierpienie 71. Wyrzeczenie 72. Korzenie 73- Rozwiązanie 74. Zmiana kursu To pojmie serce 75- Otwarta dłoń 76. Bagatela 77. Pan sytuacji 78. Szczerość intencji 79- Konsternacja 80. Nieistotne pytania 81. Ignorant 82. Nie do wiary 83- Krzyż na miarę 84. Dobry pływak 85- Trudniejsze od jasnowidztwa 86. Oczyszczenie 87. Namiastka 88. Niesprzedajny 89- Zwiastuny 90. Troskliwość 91. Życiorys 92. Niezależny 93- Poszukiwanie 94. Wyzwolenie 95. Nawyki 96. Poznanie Boga 97. Wiedza 98. Prawdziwy, czy sztuczny? 99. Argument 100. Nauka Słowo wstępne Prawdziwe piękno pochodzi z naszego wnętrza. Jest to odwieczna prawda. Może więc zamiast reklamowym sloganom zachwalającym środki upiększające ciało warto by zaufać tej starej prawdzie i uczynić coś dla swojej wewnętrznej piękności? Może zamiast tylko troszczyć się o ciało, zacząć pielęgnować także duszę? Zebrane w tej książce historyjki z pewnością nam w tym pomogą. Są one witaminami, które orzeźwiają, podnoszą na duchu, duchowo wzmacniają i wyzwalają. Ich działanie jest wypróbowane i niezawodne od wieków. Historie z morałem mają swoje korzenie w przedbuddyjskich Indiach, w starożytnych Chinach, w Japonii, w krajach islamskich i judaizmie. Przewijały się przez wszystkie stare kultury, nieobce były także naszemu średniowieczu. Opowiadano je wciąż w nowych wersjach w formie przypowieści, dykteryjek i bajek, japońskich koanów do medytacji zen, pojawiały się w pismach chrześcijańskich Ojców Pustyni, a nawet w dowcipach i anegdotach. Zmieniał się ich "skład", lecz ważna dla życia witamina pozostawała. Pozytywnie pobudzając, działają dobroczynnie na ducha oraz duszę i budzą w sercu radość, która jest niezbędna dla zdrowia całego człowieka, nie tylko jego ciała. W tej książce opowiedziałem sto historii, dobierając je do naszych czasów i uwspółcześniając ich formę. Każda historyjka niesie jakieś przesłanie i ma swoje szczególne działanie. Jedne pobudzają do refleksji, inne przemawiają do uczuć, kilka prowokuje do śmiechu (i może maskuje przy tym jakiś metafizyczny problem), wiele z nich dodaje otuchy, zaś wszystkie są plasterkiem dla duszy. Zaaplikujmy jej zatem przez te historyjki odrobinę orzeźwienia, a nasz dzień stanie się zaraz o wiele bardziej słoneczny. W sprawie ewentualnego ryzyka i działań ubocznych proszę zasięgnąć porady współmałżonka, proboszcza lub terapeuty. Norbert Lechleitner Odczytywanie znaków 1. Popłatna strata Wszystkie przewodniki polecały tę położoną idyllicznie w zatoce wioskę w formie wskazówki tylko dla wtajemniczonych, ściągając do niej w ten sposób całe gromady gości. Siedząc na restauracyjnych tarasach i w ulicznych kawiarniach napawali się oni wspaniałym widokiem na morze, chwalili sobie jego świeżo złowione owoce, delektowali się wytrawnym winem z okolicznych winnic i przez parę godzin byli przekonani o tym, że dobre życie jest tu zadomowione na stałe. Nie raczyli przy tym dostrzec ogromnej pracy miejscowych rodzin, które dogadzając turystom, ciężko harowały w letnim skwarze. Tubylcy się jednak nie skarżyli. Byli radzi, że ich mała miejscowość zyskała pewną sławę, zapewniając im w lecie dochody pozwalające przeżyć pozostałe miesiące roku. A od czasu, kiedy autor pewnego przewodnika uznał, że należy o tym miejscu umieścić jakąś oryginalnie brzmiącą wzmiankę, nawet tamtejszy wiejski idiota stał się znany daleko poza granicami swojej wsi i pozyskał w ten sposób źródło utrzymania. Ów przewodnik donosił mianowicie, że wieś ta jest romantyczna, okoliczne widoki są wspaniałe, jedzenie wyśmienite, a ceny tak korzystne, że nawet Mirco, wiejski idiota, woli przyjmować monetę o nominale 25 niż 50 para, jako że jest większa od tej mającej wartość pół dinara. Zatem wielu gości, wypróbowawszy najpierw zalety kuchni, wystawiało żartem na próbę także i Mirco. Zawsze można go było spotkać w pobliżu restauracji, i gdy któryś z gości przywoływał go słowami: "Hej, Mirco, chodź no tu!", podawał mu dwie różne monety do wyboru, po czym wybuchał głośnym śmiechem, a Mirco głupkowato szczerzył zęby, to znajdowali się zaraz i inni goście chcący poddać go tej samej próbie. I było pewne, że wiejski idiota weźmie za każdym razem dużą monetę, mającą jedynie połowę wartości monety mniejszej. Miejscowi uśmiechali się przy tym pod nosem. Bowiem w zimie, kiedy nie było urlopowiczów, a mężczyźni z wioski raczyli się szklaneczką wina, stawiając ją także i Mirco, właściciel gospody spytał go, dlaczego przyjmuje zawsze monetę o mniejszym nominale, skoro tak samo łatwo mógłby otrzymać tę drugą o dwa razy większej wartości. - Bo - odrzekł Mirco, biorąc do ust spory haust wina - taki głupi to ja znów nie jestem, żebym przyjmując cenniejszy pieniądz, miał sobie popsuć cały interes. Zamiast dwóch monet do wyboru nie zaoferowano by mi potem nawet jednego para. 2. Rewanż Mędrzec został zaproszony na przyjęcie do domu pewnego bogatego człowieka. Kiedy jednak przybył tam o umówionej porze, pan domu przyjął go wielce wzburzony. Mędrzec nie mógł się zorientować, co było tego przyczyną, a tym bardziej nie rozumiał, dlaczego gospodarz właśnie na niego zgrzytał zębami i ciskał przekleństwami. Mędrzec mimo wszystko uprzejmie pozdrowił rozzłoszczonego mężczyznę i spytał go: - Powiedz mi, czy często przyjmujesz w swoim domu gości? - Ależ naturalnie! Uwielbiamy przyjmować gości i praktykować gościnność. - A jak zazwyczaj się do tego przygotowujecie? - Przyrządzamy wyśmienite potrawy, serwujemy wyborne wina, wyjmujemy elegancki obrus oraz wytworną zastawę i stawiamy piękne kwiaty. -A co robicie, gdy gościom nagle coś wypadnie i nie mogą skorzystać z zaproszenia? - Cóż, wówczas cieszymy się, bo sami wszystko zjadamy. - Tym więc razem mnie raczyłeś zaprosić na kolację, ale przyjąłeś bardzo niegrzecznie. Nie chcę jednak odpłacać ci pięknym za nadobne, bowiem niegrzeczności nie można pokonać niegrzecznością, a nienawiści - nienawiścią. Tu może pomóc jedynie wielkoduszność i dlatego też chcę ci sprawić radość: ponieważ po tym niegościnnym powitaniu nie mogę przyjąć twojego zaproszenia, możecie wszystko zjeść sami. 3. Pozytywne myślenie Po całym dniu konnej jazdy podróżny przybył do zupełnie sobie nieznanego miasta. Jego mieszkańcy nosili obco wyglądające stroje w jaskrawych kolorach, osobliwie mówili, swoje domy malowali na niebiesko, czerwono i żółto, a ich bazar był pełen towarów. Podróżny nie mógł się temu wszystkiemu nadziwić. Orzeźwił się u sprzedawcy wody, a kiedy przechodził koło stoiska z łakociami, uczuł nagle nieprzepartą ochotę na coś słodkiego. Jego oczy syciły się widokiem oferowanych pyszności. Im dłużej się w nie wpatrywał, tym większą miał na nie chętkę. Wprost świerzbiły go palce, aby coś z tego uszczknąć, i oto już wsuwał do ust kulkę z miodem, cukrem i wiórkami kokosowymi. Po niej przyszła kolej na czekoladę, a następnie na prażone migdały. Kiedy jeszcze przeżuwał je ze smakiem, sięgając jednocześnie - choć miał już właściwie dość - po kandyzowane owoce, handlarz lekko uderzył go po palcach bambusowym kijkiem. Po czym uczynił to jeszcze raz, z tym że już nie tak delikatnie, gdy podróżny wyciągnął rękę w stronę rodzynek. . - Jakże cudowne jest to miasto! - zawołał zachwycony podróżny. - Kiedy ma się już dość łasuchowania, to zmuszają do tego człowieka kijem! 4. Umiejętności Pewnego razu mędrzec miał publiczny wykład, na który , przybył tłum ludzi. Nagle wpadł mu w słowo jeden ze słuchaczy, chcąc go przez nieżyczliwość publicznie ośmieszyć. - Mój mistrz posiada o wiele większe umiejętności od twoich! - zawołał. - Mój mistrz potrafi czytać z kryształowej kuli, ( leczyć przez nakładanie rąk, a gdy przyjdzie mu ochota, podrzuca do góry sznur i wspina się po nim do nieba, aby naradzać się z wyższymi mocami. A jakie cuda potrafisz czynić ty, który wygłaszasz tu uczone mowy? - Gdy jestem głodny, to jem, gdy jestem zmęczony, to śpię - odrzekł mędrzec. 5. Racjonalny Zatoka była bajecznie piękna, ale wiodąca do niej droga stanowiła istną mordęgą i można było ją pokonać jedynie jeepem. W związku z pewnym planowanym projektem miałem tam wykonać pomiary terenu i prawie każdego dnia tłukłem się najpierw po rozmytych wertepach z głęboko wyżłobionymi przez monsun koleinami, a następnie na przełaj przez żwir i kamienie oraz zeschłe chaszcze. Kiedy pewnego wieczoru wracałem do wioski z jedynym w okolicy niewielkim pensjonatem, samochód wpadł w mały poślizg i zahaczył o głaz, tak że częściowo oderwała się rura wydechowa. Umocowałem ją prowizorycznie kawałkiem drutu i z łoskotem pojechałem dalej. Wyglądało na to, że nikt we wsi nie zauważył hałasu, a gdy dotarłem do małego warsztatu samochodowego, jego właściciel, siedzący właśnie z papierosem przed swoim domem, nawet nie podniósł głowy. Podszedłem do niego i spytałem, czy może dokonać naprawy. Skinął potakująco głową. A czy mógłby wykonać pracę zaraz jutro? Wyjaśniłem mu bowiem z naciskiem, że jest to bardzo pilna sprawa. Odwrócił wolno głowę i zawołał przez ramię w stronę domu: - Ile mamy jeszcze pieniędzy? Drzwi i okna były z powodu wieczornej bryzy otwarte na oścież, tak że słyszałem jego krzątającą się w środku żonę, która odkrzyknęła mu pewną sumę. -Jutro nie - powiedział. - Za dwa, trzy tygodnie. Gorączkowo mówiłem, że to niemożliwe, że nie może mnie przecież tak zostawić, że w końcu jestem skazany na ten samochód, i coraz bardziej podnosiłem głos, ponieważ wciąż trudno mi było pojąć wygodnictwo i ociężałość tych ludzi. - Rozumie pan, mister - raczył wreszcie odpowiedzieć - że skoro mamy jeszcze tak dużo pieniędzy, to nie będę przecież teraz pracował. A poza tym, pański samochód jest nadal na chodzie! Nic dodać, nic ująć. 6. Pod latarnią najciemniej Omar był przemytnikiem. Każdy w obszarze granicznym to wiedział. Tylko że nigdy nie można go było przyłapać na gorącym uczynku. Kiedy Omar raz po raz przybywał ze swoim obładowanym osłem na granicę, celnicy jak najskrupulatniej przeszukiwali jego kosze i odzież. Ale z reguły znajdowali tylko parę daktyli i górę słomy, którą porządnie przetrząsali, nie dostrzegając w niej jednakże nic niedozwolonego. - Poczekaj no, bratku, już my cię złapiemy - pomrukiwali ponuro, kiedy go, jak zwykle, przepuszczali. Omar tymczasem był coraz bogatszy, co jeszcze bardziej podsycało ich ambicję przyłapania go na domniemanym procederze. Nikt bowiem nie potrafił sobie inaczej wytłumaczyć, skąd brał pieniądze na tak dostatnie życie. Kiedy Omar zarobił dostatecznie dużo pieniędzy, przeniósł się do sąsiedniego kraju, wybudował duży dom ze wspaniałym ogrodem i żył szczęśliwie. Pewnego dnia w swojej nowej ojczyźnie spotkał w kawiarni jednego z celników, którzy zawsze poddawali go jak najdokładniejszej kontroli. - Teraz, gdy jestem już na emeryturze, a zresztą po tej stronie granicy nie mogę ci nic zrobić, możesz mi chyba wyjawić, co wówczas przemycałeś - poprosił go celnik. - Osły - rzekł Omar. 7. Równa waga Chłop i piekarz zawarli umowę: chłop nabywał u piekarza chleb, a piekarz u chłopa masło. Produkty miały być dostarczane w trzyfuntowych kawałkach. Ten wymienny handel funkcjonował od lat bez zakłóceń. Po czym ni z tego, ni z owego piekarz nie mógł pozbyć się podejrzenia, że osełki masła nie ważą już tyle, co dawniej. Położył więc jedną sztukę na wagę i co stwierdził? Brakowało przynajmniej pół funta. I to nie tylko w przypadku tej jednej, lecz wszystkich trzech sztuk z ostatniej dostawy. Rozgniewany udał się do chłopa i oskarżył go o oszustwo. Chłop jednak nie poczuwał się do winy, mówiąc, że od lat wszystko robi tak samo. - Spotkamy się przed sądem - zawołał z wściekłością piekarz i udał się czym prędzej do sędziego, by złożyć na chłopa skargę. Sędzia kazał sprowadzić oskarżonego na przesłuchanie. - Cieszy mnie twoje opanowanie - powiedział do chłopa - ale z oskarżeniem piekarza nie ma żartów. Ta oto waga wskazuje jednoznacznie, że twoje osełki masła ważą tylko dwa i pół funta, a nie, jak to ustaliłeś z piekarzem, trzy funty. - Mnie to również zaskakuje - odrzekł chłop - ale przysięgam, że naprawdę od lat robię wszystko dokładnie tak samo, a piekarz nigdy się nie skarżył. - Faktem jest jednak, że w każdej sztuce brak pół funta. Może twoja waga jest zepsuta albo wziąłeś złe odważniki? - Moja waga jest wprawdzie stara, ale zbudowana tak prosto, że z pewnością bym zauważył, gdyby jakaś część się zepsuła. Zaś odważników nigdy do ważenia masła nie używałem. - Tu więc tkwi przyczyna. Jak chcesz dokładnie odważać piekarzowi masło, skoro nie używasz odważników? Może na wyczucie? - Nie, w żadnym wypadku - odparł chłop, trochę już wyprowadzony z równowagi. - Mówiłem przecież wielokrotnie, że zważyłem masło dokładnie tak samo jak zwykle, i skoro wcześniej było dobrze, to teraz też musi się zgadzać. - W takim razie, jak ważysz masło, nie posiadając odważników? - Na jedną szalę wagi kładę jeden z trzyfuntowych chlebów piekarza, a na drugą tak dużo masła, aż waga się wyrówna. Cóż w tym jest nieprawidłowego? - Nieprawidłowa jest waga chleba - powiedział sędzia i kazał aresztować piekarza. 8. Pisemna komunikacja Każde słowo druga strona brała za obwinianie, a każde usprawiedliwienie rozumiała jako zarzut. Jakiekolwiek porozumienie między małżonkami wydawało się niemożliwe. Dlatego też nie rozmawiali już ze sobą i ograniczyli kontakty do komunikowania się na piśmie. "Obudź mnie jutro o siódmej!" napisał mąż na kartce i położył ją przed żoną. Gdy się obudził, było wpół do dziewiątej. Przerażony wyskoczył z łóżka. W tym momencie przeciąg zdmuchnął z nocnego stolika w jego stronę kartkę z napisem: "Siódma godzina, wstawaj, już czas". Teraz uczą się od nowa ze sobą rozmawiać. 9. Bez zmian Meyer nie posiadał się ze szczęścia. Mógłby objąć cały świat. Swojej sekretarce przyniósł kwiaty. Na ulicy uśmiechał się od ucha do ucha do przechodniów, a w restauracji do kelnerów. Meyer był w niebywale wybornym nastroju, ponieważ przed dwoma dniami urodził mu się upragniony pierworodny syn i wszyscy troje - jego żona, syn i on sam - mieli się znakomicie. Nawet spotkanie z Szulcem nie mogło tego zmienić, chociaż ze swoim największym konkurentem w mieście prowadził wieczną wojnę. Zresztą w restauracji, w której podczas pobytu żony w szpitalu jadał kolacje, i tak nie mógł zrobić przed nim uniku. Podszedł więc do niego i szczerząc w uśmiechu zęby, wyciągnął w jego stronę rękę, mówiąc: - Życzę ci tego wszystkiego, co ty mnie! - Znów zaczynasz? - warknął Szulc. 10. Porozumienie Mędrzec, przechodząc nieopodal, usłyszał, jak jakiś człowiek z zapalczywością łajał swojego osła. Obrzucał go obelgami, zasypywał zarzutami, ale osła, jak się zdawało, wcale to nie obchodziło. - Ależ z ciebie głupiec - powiedział mędrzec do właściciela osła. - To zwierzę z całą pewnością nie nauczy się twojego języka. Dlatego będzie lepiej, jeśli przestaniesz zdzierać sobie gardło i nauczysz się języka osła. 11. Antycypacja Dwie leciwe przyjaciółki były zbyt próżne, aby się przed sobą nawzajem przyznać, że niedowidzą. Zamiast tego wychwalały swoje dobre oczy i żadna z nich nie mogła się zdobyć na zakup okularów. Właśnie usłyszały, że na sąsiednim domu ma zostać umieszczona tablica upamiętniająca wielkiego muzyka, który mieszkał tam przez trzy lata jako student. Aby się przed sobą nawzajem nie zblamować, każda z osobna zasięgnęła języka, jakie to słowa będą widniały na tablicy. Mijając ów dom w drodze do pobliskiej parkowej kawiarni, gdzie spotykały się regularnie na kawie, obie panie zatrzymały się, niby to czytając znajdujący się na tablicy napis. - Tu mieszkał sławny muzyk... - przeczytała na głos pierwsza, a druga uzupełniła: - Poniżej, o wiele mniejszymi cyframi podany jest rok urodzin i rok śmierci, a w prawym dolnym rogu widnieje jeszcze napis: "Burmistrz" i nazwa naszego miasta. Obu paniom przysłuchiwała się ze zdziwieniem dziewczyna z sąsiedztwa i zawołała ze śmiechem: - Cóż tu jest do czytania, skoro jeszcze wcale nie ma tablicy! 12. Reklamacja Rachela natarła swojego synka Arona kremem, nałożyła mu lekką czapeczkę, żeby jej skarb nie dostał udaru słonecznego, wcisnęła mu w rączki wiaderko oraz łopatkę i położyła się z grubym romansidłem na leżaku osłoniętym przeciwsłonecznym parasolem. Przewracając kartkę, powiodła wzrokiem za Aronem, który siedział nad brzegiem wody całkiem pochłonięty zabawą i puszczał na zbudowane przez siebie kanały służące mu za łódki kawałki drewna. Jak doszło do tego, co się potem stało, nie była w stanie powiedzieć. Spędziła na plaży bez mała dwie spokojne godziny, morze było ciche, niebo niebieskie, wszystko było cudowne. Jakże mogła przeczuć, że ni z tego, ni z owego nadciągnie potężna fala i porwie Arona? Jego na wpół zdławiony krzyk poderwał ją na równe nogi. Chciała rzucić się w wodę, ale przecież nie umiała pływać. W panice wzniosła ręce ku niebu i wykrzyknęła: - Oddaj mi mojego syna! Aron ukazał się na moment jej oczom, po czym znów znalazł się pod wodą. Sztywna z przerażenia matka zawołała: - Wiesz, że nie umiem pływać i że nie jestem zbyt religijna. Ale jeśli mi go zwrócisz, poprawię się i nie będę Cię już o nic więcej prosić! Kiedy Aron wypłynął na powierzchnię po raz trzeci, łagodna fala wyrzuciła go na skraj plaży. Rachela podbiegła do synka, wzięła go w ramiona, tuliła, całowała i sprawdzała, czy nic mu się nie stało. Następnie podniosła oczy ku niebu i zawołała: - A gdzie jest czapeczka? 13. Punkt widzenia Pewien uczony miał się stawić przed dostojnym naukowym gremium, ponieważ zarzucano mu, że broniąc wysuwanych przez siebie tez, używa nielogicznych argumentów. W oczekiwaniu na swoją kolej uczony wziął do ręki książkę i na opak dosiadł osła. W taki sposób, czytając, jeździł do chwili wywołania jego sprawy w tę i z powrotem przed wielkimi oknami sali posiedzeń. Po odczytaniu oraz uzasadnieniu podnoszonych przeciwko niemu zarzutów i udzieleniu mu głosu, uczony spytał przewodniczącego: - Kiedy jeździłem dzisiaj w tę i z powrotem przed tymi oknami, to w jakim kierunku siedziałem na ośle? - W niewłaściwym. - Twoja odpowiedź bardzo dobrze obrazuje to, o co mi chodzi - powiedział uczony. - Bowiem z mojego punktu widzenia, siedziałem we właściwym kierunku. To osioł wykręcił się w złą stronę. 14. Nieżyczliwość Trzej starzy tetrycy siedzieli na ławce w parku i licytowali się, który z nich jest bardziej nieżyczliwy. Pierwszy z nich powiedział: - Gdy ktoś puka do drzwi, a ja właśnie jem, nim otworzę, uprzątam wszystko ze stołu, żebym nie musiał zapraszać go do zjedzenia posiłku wraz ze mną. - To jeszcze nie jest prawdziwa nieżyczliwość - krytykował drugi. - Twoje zachowanie wypływa ze skąpstwa. Ja jestem w stosunku do innych jeszcze bardziej nieżyczliwy. Bowiem, kiedy zostanę przez kogoś zaproszony i kiedy poza mną jest jeszcze jakiś inny gość, to zadaję sobie pytanie, po cóż on tu jest potrzebny. - Ależ to wszystko jest jeszcze całkiem niewinne - stwierdził trzeci. - Po prostu czujesz się niepewnie, to wszystko. Pytasz, czy ten drugi nie cieszy się przypadkiem większymi od ciebie względami i czy gospodarz przygotował wystarczająco dużo jedzenia, abyś nie był pokrzywdzony. Twój stosunek do niego wypływa z obawy, iż nie najlepiej na tym wyjdziesz. A zatem śmiało mogę twierdzić, że ja jestem jeszcze bardziej nieżyczliwy niż wy obaj. - No, teraz to potężnie blagujesz. Za aż tak nieżyczliwego wcale cię nie uważamy. Jak nam to udowodnisz? - spytali go sceptyczni starcy. -Jeśli ktoś oferuje mi coś dobrego, to z czystej nieżyczliwości zadaję sobie pytanie: Po co on trwoni swoje pieniądze, i to właśnie na mnie? 15. Wyszkolony Swoje małżeństwo wyobrażał sobie, naturalnie, całkiem inaczej. Skąd miałby wiedzieć, że jego ładna, szczupła małżonka wkrótce po ślubie zamieni się w niechlujną, wiecznie gderającą i złoszczącą się jędzę. Jedzenie, jeśli w ogóle je robiła, było z torebki lub puszki, bielizny, gdy raczyła nastawić pralkę, zasadniczo nie prasowała, nie wspominając już o sprzątaniu, do którego absolutnie nie czuła powołania. Przez cały dzień robiła w domu rumor, z niczym nie dając sobie rady. - Dlaczego to wszystko znosisz? Rozwiedź się lub wypędź ją z domu. To przecież nie jest życie - mówili współczujący mu przyjaciele. -Ależ dlaczego?- pytał z uśmiechem małżonek. - Jestem mojej żonie wielce zobowiązany. Jej sposób bycia nauczył mnie cierpliwości i wciąż uczę się jej od nowa. Dzięki niej potrafię dobrze znosić problemy zawodowe oraz życiowe trudności. 16. Gruboskórny Pewien kupiec, którego karawany obładowane przyprawami i szlachetnym suknem przemierzały pustynię, zapragnął kupić sobie niewolnika do różnych posług. Przyglądał się bacznie temu i owemu, ale zawsze mu coś nie pasowało, dopóki jego wzrok nie padł na rosłego, mocno zbudowanego chłopaka. Miał on z pewnością około dwóch metrów wzrostu i był muskularny niczym atleta. Jednak handlarz zażądał za niego ceny pięciokrotnie wyższej niż normalnie przyjęta, tak że długo się targowali. - Zapewniam, że jest wart swojej ceny! - twierdził handlarz. - Jego towarzystwo daje poczucie bezpieczeństwa w każdej podróży, gdyż może się on z łatwością zmierzyć z czterdziestoma ludźmi, a przy tym jest łagodny jak baranek! - To ważki argument! - powiedział kupiec. - Bowiem z moją karawaną podróżuję często po drogach pełnych niebezpieczeństw. Wkrótce dobili targu. Wyruszając w drogę z kolejną prowadzoną przez siebie karawaną, kupiec zabrał też Omara, swojego nowego niewolnika. Już piąty dzień przemierzali pustynię, kiedy nagle z zasadzki zaatakowało karawanę czterdziestu rabusiów. - Omar, rozpraw się szybko z nimi i pogoń ich! Ukradną nasze towary! - krzyczał wielce zdenerwowany kupiec. Jednak Omar nie ruszył się z miejsca i powiedział: - A niech sobie kradną. Połowa bandy pilnowała uczestników stali bandyci zgarniali łupy. - Omar! Rusz się wreszcie! Przepędź tych łotrów! Złupią cały mój dobytek! - szalał kupiec. - A jeśli nawet, to co? - rzekł Omar. Z rozpaczliwą, bezradną wściekłością kupiec przyglądał się, jak bandyci plądrowali jego karawanę, podczas gdy żaden z jego ludzi nie miał zamiaru nawet palcem kiwnąć, nie chcąc narażać swojego życia. - Skoroście mi już wszystko zabrali, to dla zrekompensowania mi moich strat i dla mojego zadośćuczynienia zrób mi przynajmniej jedną przysługę - poprosił kupiec herszta bandy. - Czym mogę służyć? - zapytał wspaniałomyślnie herszt. - Chcę, by każdy z twoich ludzi, jeden po drugim, porządnie sprał po twarzy tego oto niewolnika Omara. - Z największą przyjemnością - powiedzieli bandyci, po czym pierwszy z nich wymierzył Omarowi tęgi policzek. Jednak Omar, jak gdyby poczuł tylko łagodne muśnięcie, ani drgnął. Rabusie byli w zadawaniu swych ciosów coraz bardziej rozzuchwaleni, bowiem niewolnik znosił je ze stoickim spokojem, jakby na jego twarz i głowę spadały łagodne krople deszczu. A kiedy przeszli do zadawania mu ciosów kolbami karabinów, oganiał się od nich niczym od uciążliwych much. Trzydzieści dziewięć uderzeń Omar przyjął z całkowitym spokojem. Jednak kiedy do ciosu zamachnął się ostatni rabuś, niewolnik podskoczył nagle z rykiem, głośniejszym od ryku ranionego lwa, chwytał kolejno sztywnych z przerażenia łupieżców, pętając im ręce, po czym obrał ich ze wszystkiego, nawet z odzieży, i pogonił w głąb pustyni. Kiedy uratowane towary znów były przywiązane do wielbłądzich garbów, karawana ruszyła w dalszą drogę. Przybywszy w końcu do celu podróży, kupiec pozałatwiał swoje handlowe transakcje i udał się z nowymi towarami z powrotem do rodzinnego miasta. Tam poszedł z Omarem na targ niewolników. Odnalazł handlarza, który mu go sprzedał, i zażądał od niego, by wziął sobie Omara z powrotem i zwrócił mu pieniądze. - Cóż przychodzi ci do głowy? Żądać zwrotu pieniędzy? Czy może cię oszukałem? Przecież niewolnik cię ochronił, rozprawiając się z czterdziestoma rabusiami, właśnie tak, jak powiedziałem! - uniósł się gniewem handlarz. - To prawda - odrzekł kupiec - ale nie mogę się narażać na ryzyko napaści ze strony dwudziestu lub trzydziestu bandytów, zdając się na ochroniarza, który reaguje dopiero przy czterdziestym! 17. Człowiek czynu Po śmierci swojego zarządcy król szukał na jego miejsce godnego następcy, który dobrze by pełnił tę ważną funkcję. Zwołał więc wszystkich dworzan, po czym zaprowadził ich pod potężne dębowe drzwi z żelaznymi okuciami i ciężkim zamkiem. - Oto problem, moi panowie, który należy rozwiązać -powiedział król. - Tych drzwi nie można otworzyć. Klucz niestety przepadł. Kto sobie z nimi poradzi, temu przekażę urząd zarządcy. Czy zatem ktoś chce spróbować? Wystąpił Pierwszy Kamerdyner, obejrzał dokładnie zamki i potrząsając głową usunął się na bok. Mistrz Ceremonii, człowiek starej daty, wyczyścił swój monokl i skwitował całą sprawę machnięciem ręki. Naczelny Wódz doradzał przestrzelić zamek haubicą. Astrolog mamrotał coś pod nosem o niekorzystnym układzie gwiazd. Nadworny Matematyk dokonał obliczeń, zaś Koniuszy chciał przy pomocy dwudziestu koni wyrwać drzwi z zawiasów. A ponieważ ani uczeni, ani praktycy tak naprawdę nie wiedzieli, co począć, i uważali to zadanie za nierozwiązywalne, żaden niższy rangą dworzanin nie próbował już nawet podjąć się rozwiązania go. Wszyscy stali przed drzwiami z pustym wyrazem twarzy. Niektórzy, chcąc się wyróżnić, mówili, żywo gestykulując: "Należałoby...", "Trzeba by...", "Można by...", jednak nikt nic nie czynił. Tylko pewien młody myśliwy zbliżył się do drzwi, przyjrzał się im dokładnie, pomacał je tu i tam, lekko nimi potrząsnął, a następnie jednym zwinnym ruchem pociągnął do dołu rygiel i zamek puścił. Bowiem król, obmyślając zadanie, celowo sprawił, że mechanizm ryglujący nie zaskoczył prawidłowo, przez co młody człowiek z łatwością otworzył masywne drzwi. Dworzanie spuścili ze wstydu oczy. Paru uważało, że wywiedziono ich w pole. Niektórzy czuli się obrażeni. Jednak nikt nie odważył się szemrać, kiedy król przywołał do siebie myśliwego i powiedział: - Ten oto młody człowiek jest nowym zarządcą. Szanujcie go tak, jak mnie szanujecie. Był jedynym, który nie dał się odstraszyć ani trudnością zadania, ani waszą negatywną opinią. Dla niego liczyło się nie to, co widział i słyszał, lecz ufność w swoje umiejętności i poleganie na tym, co sam sprawdził i wypróbował. 18. Dystanse Trzy miesiące byłem w podróży, aby dotrzeć tu do ciebie, żebyś mnie pouczył, jak kroczyć drogą mądrości -powiedział wielce gorliwy uczeń do mistrza. - Mogłeś sobie oszczędzić tej dalekiej drogi - odrzekł mędrzec - nie mówiąc już o długiej drodze do zdobycia prawdziwej mądrości. - Jak mam to rozumieć? - bąknął zbity z tropu uczeń. - Zamiast twoich wielu tysięcy kroków, aby tu przybyć, wystarczyłby tylko jeden. - Tylko jeden krok? - Tak - odpowiedział mędrzec. -Jeden krok od siebie samego. 19. Obcy Zmiataj stąd! Wynoś się! Już cię tu nie ma! Czego tu szukasz? Nikt cię tu nie zna! Cała paczka zwróciła się przeciw obcemu. - To nic, że nikt mnie tu nie zna. Ważne, że sam siebie znam - powiedział z całym spokojem obcy. - Byłoby źle w przypadku odwrotnym: gdyby wszyscy mnie znali, a ja nic bym o sobie nie wiedział. 20. Wizerunek Pewien orientalny władca kazał rozmieścić w całym kraju ogromne tablice ze swoim wizerunkiem. Jego portrety zdobiące ściany domów stolicy były wysokie na dwadzieścia metrów. Wszystkie ukazywały go jako dobrotliwego panującego gładzącego po głowach dzieci, rozdzielającego dary albo jako wielkiego bohatera, który wymachując szablą, galopuje na koniu, zwycięża wrogów, rozpościera dłonie nad swym ludem lub dodaje mu otuchy pełnymi mocy słowami. Władca kazał określać się mianem lwa, bowiem był zdania, że nikt nie dorównuje mu potęgą, siłą i okrucieństwem. Kiedy król zwierząt się o tym dowiedział, wpadł w gniew z powodu takiej arogancji i wyzwał władcę na słowny pojedynek. Dyskutowali już tak jakiś czas i próbowali, prześcigając się w przechwałkach, wzajemnie wykazać sobie swoją wyższość pod względem umiejętności, zasług, sił i bezwzględności. W pewnej chwili władca wskazał ręką na okno, za którym znajdowała się tablica przedstawiająca go, jak gołymi rękami dusi lwa. - Pfi! Też mi wielka rzecz! - zawołał pogardliwie król zwierząt. - Gdyby lwy umiały malować... 21. Dowód Zoolog badał pchłę. Umieścił ją na płytce i zawołał: - Skacz! I pchła skakała. Badacz zanotował: "Kiedy głośno i wyraźnie rozkaże się pchle, żeby skakała, to skacze". Następnie wziął malutką pincetę, wyrwał pchle nogi i powtórzył wypowiedziane uprzednio polecenie. Pchła się nie poruszyła. Naukowiec zanotował: "Gdy wyrwie się pchle nogi, to głuchnie". 22. Efektywny Pewien król miał dwóch synów. Ponieważ starszy z nich bardziej interesował się książkami, sztuką i muzyką, młodszy uważał, że bardziej nadaje się na następcę tronu, i każdego dnia pragnął tego dowieść. Kiedy po raz kolejny cwałował przez włości swojego ojca, aby, jak mawiał, wszystkiego dojrzeć, dostrzegł wiatrak, którego skrzydła się nie obracały. - Hej, młynarzu, dlaczego twój wiatrak się nie kręci? - ofuknął osłupiałego młynarza. - Ekscelencjo, wiatrak się nie kręci, ponieważ nie wieje wiatr - wybąkał młynarz. - Wszystko mi jedno. Wiatrak ma się obracać. Zatroszcz się o to z łaski swojej. Sprawdzę to! - rozkazał książę i pocwałował w dalszą drogę. Także następnego dnia nie było wiatru i ku ogromnej złości księcia młyn wciąż jeszcze nie pracował. - Śmiesz, nędzniku, ignorować mój rozkaz? - ryknął książę na młynarza. - Czy nie zrozumiałeś, co ci poleciłem? - Ależ tak, bardzo dobrze zrozumiałem, co Wasza Ekscelencja rozkazał - odpowiedział z całym spokojem młynarz. - No, i? - Przekazałem rozkaz wiatrakowi. - Dobrze, i co? - Wiatrak mi powiedział, że nic nie jest w stanie zrobić, dopóki nie ma wiatru. Mogę więc sobie rozkazywać, jak długo mi się podoba. Powiedział też, że nie może go sam wyczarować. Ale polecił mi przekazać księciu, jako że Wasza Ekscelencja jest o wiele bardziej potężny, byś ty, panie, rozkazał wiatrowi podnieść się wreszcie, wówczas on, wiatrak, będzie się z radością kręcił. Właśnie wybierałem się przedłożyć Waszej Ekscelencji tę znakomitą propozycję. 23. Bez pośpiechu Lało jak z cebra. Przechodzień rozłożył nad głową gazetę i ruszył pędem w dalszą drogę. Wtem zauważył po drugiej stronie ulicy swojego sąsiada, który spacerkiem szedł w stronę domu. - Przemokniesz do suchej nitki! - zawołał, mijając go w pośpiechu. - Dlaczego nie przyspieszysz kroku? - Tam na przedzie też pada! - usłyszał w odpowiedzi. 24. Modlitwa Stary biedny Grek udał się na nabożeństwo. Po mszy zatrzymał się jeszcze chwilę w świątyni, aby oddać cześć świętym. Następnie rozłożył ręce przed obrazem Władcy Świata, prosząc Wszechmogącego, aby dał mu coś do zjedzenia, bo nie ma żony ani rodziny, nikt się o niego nie troszczy, a tak bardzo pragnąłby zjeść trochę mięsa i warzyw, chleba i sera oraz parę oliwek, no i, póki pamięta, przydałaby się też ogromnie butelka ouzo. Jego modlitwę słyszała posługująca w świątyni kobieta i powiedziała: - Czyż w twoim wieku nie byłoby raczej wskazane zamiast o wódkę prosić Boga o umocnienie wiary i zachowanie cię od grzechów, abyś w Dzień Sądu nie poszedł na wieczne potępienie? - Droga kobieto - powiedział stary - prosiłem Boga o to, czego mi brak do życia. A nie brak mi wiary, lecz butelki ouzo. 25 Boskie miary Pewien Żyd błagał nieustannie Boga, aby dał mu trochę pieniędzy. - Dla Ciebie, który jesteś Wieczny i Wszechpotężny, wiele to mało, a przestrzeń i czas nie mają znaczenia. Ty, który wszystko stworzyłeś, jesteś władny wszystko uczynić możliwym. Proszę Cię zatem, daj mi sto tysięcy dolarów. Sto tysięcy lat to dla Ciebie niczym jedna minuta, a sto tysięcy dolarów to dla Ciebie jeden cent. Błagam Cię, ulituj się nade mną i daj mi tego jednego centa! Wówczas Żyd usłyszał głos z nieba: - Poczekaj minutę. 26. Asekuracja Aby zobrazować swoim uczniom, jak krótkowzrocznie zachowują się ludzie, dążąc do zapewnienia sobie bezpieczeństwa, mistrz przytoczył im taki oto przykład: Pewien człowiek przeprawiał się wraz z przewoźnikiem łodzią przez morską cieśninę. Już sporo oddalili się od lądu, a przeciwległego brzegu nie było jeszcze widać, gdy zerwał się porywisty, sztormowy wiatr, niebo pociemniało i wysokie fale zaczęły rzucać łodzią to w jedną, to znów w drugą stronę. Przewoźnik walczył z wiatrem, rwącym prądem i wzburzonymi falami. Wkrótce obaj byli zupełnie przemoknięci, a woda wcisnęła się do łodzi. Wielce zatroskany przewoźnik obejrzał się na swojego pasażera i wydał z siebie okrzyk przerażenia. - Czyś ty zwariował, że nabierasz wodę do łodzi? - wrzasnął na swojego pasażera. - Mój ojciec uczył mnie - zawołał pasażer - że zawsze należy brać stronę silniejszego! 27. Bohater Dwunastu chłopów udało się w mozolną drogę do miasta, aby dać tam swoje zboże na przemiał. Teraz oto wracali obładowani, każdy z wypchanym workiem mąki na plecach, do swojej rodzinnej wioski. Kiedy dotarli do gęstych lasów, uznali, że trzeba trochę odsapnąć i zrobić krótki postój. Ponieważ z powodu grasujących rabusiów i niedźwiedzi okolica ta była dla wędrowców niebezpieczna, jeden z chłopów wpadł na pomysł, aby sprawdzić, czy ich grupka nadal jest w komplecie. Zaczął więc liczyć, a ponieważ liczył jedynie tych, których widział, doliczył się po raz kolejny, blady z przerażenia, tylko jedenastu ludzi. - Niebiosa, pomóżcie! - zawołał. - Jednego brak! - Jakże może kogoś brakować? Czyż nie trzymaliśmy się zawsze razem? Cóż by się mogło stać? - wołali jeden przez drugiego. - Też tego nie wiem! Ale sami policzcie! I ponieważ wszyscy sprawdzali liczbę obecnych według tej samej metody, wkrótce zapanowało ogromne przerażenie, bo każdy z nich doliczył się tylko jedenastu chłopów. Jeden nieodwołalnie znikł. Poczęto lamentować. Chłopi ścieśnili się bardziej i spojrzeli bojaźliwie za siebie. - Na pewno idącego na końcu pochwycił niedźwiedź! - pomyślał głośno jeden z nich. - Należy jak najszybciej opuścić tę niebezpieczną okolicę. Zarzucili więc czym prędzej worki na ramiona i kontynuowali swój marsz. - Powinniśmy byli lepiej na niego uważać - ubolewał jeden. - Przecież nie mamy oczu z tyłu głowy - odrzekł drugi. - Skoro wlókł się opieszale i nawet nie zawezwał nas na pomoc, to sam jest sobie winien. - Musiał go pochwycić jakiś potężny niedźwiedź - zastanawiał się kolejny. - Na pewno był to ogromny niedźwiedź brunatny, skoro napadł tak dzielnego człowieka. - A jak bronił się gołymi rękoma przed tym olbrzymem, ziejącym mu w twarz swym cuchnącym oddechem i trzymającym go w uścisku swoich potężnych łap! - dodał inny. - Nasz zaginiony towarzysz był nie tylko dzielny, lecz także miły i dobry. Co też powiemy wdowie po nim i jego dzieciom! Biedacy! Jak gdyby życie nie było już dość ciężkie, jeszcze i to musiało ich spotkać. Tak to wielce zatroskani kontynuowali swoją wędrówkę, aż w końcu, głośno zawodząc, dotarli do wsi. Natychmiast zbiegli się mieszkańcy, przekrzykując się nawzajem i chóralnie lamentując. Tymczasem pewna pierwszoklasistka z tutejszej wiejskiej szkoły wprawiała się w rachunkach, licząc odstawione worki z mąką, i stwierdziła, że było ich dwanaście. Odnalazłszy wśród podekscytowanych i lamentujących ludzi swoją matkę, pilna uczennica pociągnęła ją za fartuch i zawołała: - Mamo, tu stoi dwanaście worków mąki! - Nie opowiadaj mi teraz nic o żadnych workach! - zbyła ją matka. - Czyż nie dotarło do ciebie, że jeden z dwunastu naszych ludzi, bardzo dzielny człowiek, poniósł straszliwą śmierć? Jakże łatwo mogło to spotkać również pozostałych mężczyzn! I co stałoby się wówczas z naszą wsią? Nie chcę nawet o tym myśleć! - Ależ mamo! Wysłuchaj mnie do końca! - nie dawała za wygraną córka. - Skoro stoi tu dwanaście worków, to musiało wrócić także dwunastu mężczyzn! - Mówisz dwunastu? Teraz matka sama policzyła worki i krzyknęła: - Burmistrzu! Hałas ucichł i z tłumu wyłonił się burmistrz. - Burmistrzu! Tu stoi dwanaście worków. A więc do domu musiało wrócić dwunastu mężczyzn. Dokładnie tylu, ilu stąd wyruszyło! Wówczas burmistrz przeliczył osobiście wszystkie worki i otrzymał taki sam wynik. - Rzeczywiście! Dwanaście worków! Zaginiony musiał więc powrócić! - uciął krótko całą sprawę w sposób nie podlegający żadnej dyskusji. - Faktycznie! Sam pokonał niedźwiedzia! - zawołali chórem chłopi. - Powrócił! Całkiem bez broni, gołymi rękoma i siłą swych ramion zabił potężnego niedźwiedzia! Niech żyje pogromca niedźwiedzia! Zabójcy niedźwiedzia wiwat! Cóż za chwała dla naszej wsi mieć wśród nas takiego bohatera! Urządzono huczną zabawę. Tańczono, śpiewano i cieszono się życiem. A wiejski nauczyciel napisał balladę o bohaterskim pogromcy niedźwiedzia, którą rok rocznie, w rocznicę powrotu chłopów, wykonywano podczas obchodów Święta Niedźwiedzia. 28. Praktyczny Pewien chłop pracował na swoim polu, kiedy nagle zobaczył zająca, który przebiegł przez jego rolę, uderzył o pień pobliskiego dębu i padł martwy. - To całkiem praktyczne - pomyślał chłop - jeszcze nigdy zajęcza pieczeń nie dostała mi się w ręce tak łatwo. Przycupnął zatem w zaroślach i czatował na kolejnego zająca. I tak czeka do dziś. 29. Fasola W czasie polowania król odłączył się przez nieuwagę od swej świty. Już dobre parę godzin cwałował samotnie przez las, nie spotkawszy ani jednego człowieka. W pewnej chwili dostrzegł pomiędzy drzewami unoszący się w górę cienki słup dymu i udał się w jego kierunku. Kiedy tam dotarł, okazało się, że przybył do chaty starego drwala, który właśnie przygotowywał sobie jedzenie. Król zsiadł z konia, podszedł do drwala i powiedział: - Jestem twoim królem i chcę, żebyś mnie ugościł, bo zgłodniałem. Co gotujesz? - Fasolę - odrzekł krótko drwal. - Czy dasz mi połowę twej fasoli? Jestem w końcu królem i z chęcią ci się odwdzięczę. - Nie, nie dam - odpowiedział mężczyzna - ponieważ wystarczy jej tylko dla mnie, a bez jedzenia nie mogę wykonywać mojej pracy. Poza tym, ta fasola jest warta więcej niż wszystko, co ty posiadasz. Ty chciałbyś dostać moją fasolę, ale ja nie chcę mieć nic z tego, co ty nazywasz swoją własnością. Dlatego moja fasola jest dla mnie o wiele cenniejsza. Pomyśl, ilu zazdrośników, intrygantów i wrogów kwestionuje twoje prawo do majątku, który posiadasz, i królestwa. Ja mam tylko moją chatę, moją pracę i moją fasolę, ale jestem wolny od wszelkich sporów. I chcę, żeby tak zostało. Król spojrzał na niekwestionowanego właściciela fasoli i pomyślał o swoim spornym prawie do królestwa. Po czym pogrążony w zadumie bez słowa odjechał. 30. Wewnętrzna prostota Pewien młody człowiek prosił mędrca o radę: - Postanowiłem, że moje życie nie będzie zdeterminowane pogonią za pieniędzmi, bogactwem czy prestiżem, i do tej pory konsekwentnie się tego trzymałem - oświadczył. - Traf jednak chciał, że poznałem cudowną młodą kobietę, którą naprawdę kocham i która mnie również bardzo kocha. Chcielibyśmy być ze sobą na zawsze. Ale ona jest jedyną spadkobierczynią bardzo zamożnej rodziny i nie jestem pewien, a nawet obawiam się, czy jej bogactwo nie obróci się kiedyś przeciwko nam. - Istotne jest tylko to - powiedział mędrzec - jak dużą wagę przywiązujesz do bycia bogatym lub biednym. Młody człowiek pokiwał w zadumie głową i po chwili powiedział: - Zrozumiałem. - To dobrze - odrzekł z uśmiechem mędrzec. - Jeśli zrozumiałeś, możesz równie dobrze być bogaty. 31. Podejrzenie Nikt nie wiedział, kto pierwszy wyrzekł to okropne podejrzenie, ale gdy Naitó się pojawiał, trudno już było nie słyszeć szeptów za jego plecami i nie dostrzec wymownych spojrzeń innych mnichów. Przełożony wezwał go do siebie i upomniał z naciskiem, aby już nigdy więcej nie naruszał reguły zakonu i nie spoglądał podczas swych porannych żebraczych wędrówek na tę piękną młodą kobietę, nie mówiąc o rozmowie z nią. Klęcząc z pokorą, Naitó powiedział: - Przebacz mi, mistrzu, jeśli wykroczyłem przeciwko regule. Działałem w dobrej wierze, sądząc, że będzie lepiej dawać owej kobiecie niosące jej pomoc słowa pociechy i myśleć przy tym o Bogu, niż recytować pobożne wersety i myśleć jednocześnie o jakiejś pięknej kobiecie. Na te słowa mistrz głośno się roześmiał, wiedząc już, jakie zagadnienie wyłoży swoim adeptom następnego dnia. --------------------------------------------------------------------------- Przyszłość tworzą marzenia 32. . Zależnie od perspektywy Najpierw dwanaście godzin lecieli, a następnie cały dzień jechali samochodem. Kolejne dwa dni spędzone w pięknym hotelu ze wspaniałym basenem nie pozwoliły chłopcu dobrze wypocząć. Gdyby to od niego zależało, najchętniej zostałby w basenie i zaprzyjaźnił się z kilkoma innymi chłopcami, którzy w nim hasali. Nie było to jednak możliwe. Ojciec koniecznie chciał go zabrać na męczącą górską wycieczkę. - Po prostu musisz to zobaczyć! Z wierzchołka góry jest taki widok, że nie zapomnisz go przez całe życie. Coś absolutnie niepowtarzalnego! - powiedział ojciec, próbując zapalić syna do swojej propozycji. - Nie masz się czego obawiać, będziemy mieć dobrego przewodnika i iść całkiem wolno. Jutrzejszej nocy będziesz już spał w górskim schronisku pod szczytem. Wprawdzie nie musiał nieść dużego plecaka, tylko butelkę z wodą i pulower, jednak ostatnie godziny wspinaczki bardzo go wyczerpały i prawie już śpiąc, rzucił się na polowe łóżko schroniska. Nie wiedział, co go obudziło i gdzie się znajduje. Pomieszczenie zalane było bladoczerwonym światłem. Wtem usłyszał łoskot, który go prawdopodobnie obudził. Zdjął go lekki strach i zapragnął być daleko stąd, u siebie, gdzie wszystko było na swoim miejscu, gdzie był rodzinny dom i mama. Po chwili znów usłyszał łoskot. Tym razem jakby bliżej. Wstał i chciał wyjrzeć przez okno, ogarnięty pełną lęku ciekawością, jaki też to widok roztoczy się przed jego oczyma. Ale okienko umieszczone było tak wysoko, że mógł zobaczyć jedynie płomiennoczerwony skrawek nieba. - Tato, tato, obudź się! Pożar! I znów potężny łoskot i huk wstrząsnął poranną ciszą. - Trzęsienie ziemi! Szybko, wstawaj, musimy się ratować! Ojciec przetarł oczy, burcząc coś pod nosem. Następnie wolno rozsunął śpiwór, przeciągnął się, wstał i podszedł do okna, spoglądając na szczyt góry skąpany w promieniach wschodzącego słońca. Huk powtórzył się i rozgrzany porannym słońcem nawis śniegu runął, głośno dudniąc, w dolinę. Bojaźliwie i nie bez zażenowania, że tak się boi, chłopiec przytulił się mocno do ojca. - Czy umrzemy tutaj? Czy to koniec świata? - Nie, synku - pocieszył go ojciec i objął ramieniem. - To początek nowego dnia. 33- Tajemnica postępów Mistrz wciąż napominał swoich uczniów, że konieczne są nie tylko czyny, lecz w równej mierze także umiejętność żywienia nadziei. Dla jednego z uczniów wskazówka ta była niezrozumiała i poprosił o wyjaśnienie. Mistrz udał się z uczniem nad jezioro i wszedł wraz z nim do łodzi. Następnie odepchnął łódź od brzegu, a gdy odpłynęli od niego spory kawałek, zaczął wiosłować tylko jednym wiosłem. Łódź przestała posuwać się naprzód i wciąż kręciła się w kółko. - Ależ, co ty robisz?! - zawołał uczeń. - Żeby posuwać się naprzód, musisz używać dwóch wioseł! - Słuszna uwaga - przytaknął mistrz. - Jedno wiosło to praca, drugie to nadzieja. Tylko ten, kto łączy czyn z pełną nadziei tęsknotą, robi postępy i do czegoś dochodzi. 34. Powierzchowny Pewien człowiek koniecznie chciał zostać uczniem mistrza. Nauczyciel przeprowadził z nim długą rozmowę. Przy pożegnaniu obiecał mu, że wkrótce poinformuje go o swojej decyzji. Następnego dnia mistrz poprosił zamożnego i rzetelnego kupca, aby zaoferował owemu człowiekowi stałą, dobrze płatną posadę w swoim domu handlowym, nie wspominając jednak ani słowem o jego pośrednictwie. Wkrótce potem mistrz otrzymał od swojego niedoszłego ucznia list tej oto treści: "Łaskawym zrządzeniem losu otrzymałem dzisiaj od znaczącego przedsiębiorcy z naszego miasta ofertę pracy, której przy najlepszych chęciach nie mogę odrzucić. Mając między innymi na względzie interes mojej rodziny, będę musiał bez reszty poświęcić się temu nowemu zadaniu. Żałuję bardzo, ale nie widzę obecnie możliwości terminowania u ciebie jako twój uczeń". - Popatrzcie - powiedział mistrz do uczniów - również i on przybył tu tylko dlatego, że przeżył jakieś rozczarowanie, z którym chciał się uporać. 35