Norbert Lechleitner witaminy dla duszy 100 zaskakujących historyjek mądrościowych, które rozsłoneczniają choć trochę każdy dzień Przekład Teresa Semczuk Wydawnictwo WAM Kraków 2005 Spis treści Słowo wstępne Odczytywanie znaków 1. Popłatna strata 2. Rewanż 3- Pozytywne myślenie 4. Umiejętności 5. Racjonalny 6. Pod latarnią najciemniej 7. Równa waga 8. Pisemna komunikacja 9. Bez zmian 10. Porozumienie 11. Antycypacja 12. Reklamacja 13- Punkt widzenia 14. Nieżyczliwość 15. Wyszkolony 16. Gruboskórny 17. Człowiek czynu 18. Dystanse 19- Obcy 20. Wizerunek 21. Dowód 22. Efektywny 23- Bez pośpiechu 24. Modlitwa 25. Boskie miary 26. Asekuracja 27. Bohater 28. Praktyczny 29. Fasola 30. Wewnętrzna prostota 31. Podejrzenie Przyszłość tworzą marzenia 32. Zależnie od perspektywy 33- Tajemnica postępów 34. Powierzchowny 35. Jak we śnie 36. Misie 37. Spokój ducha 38. Koncentracja 39. Za żadne pieniądze 40. Sprawiedliwość 41. Teoria w praktyce 42. Rozliczenie 43. Percepcja 44. Błogosławiona niewiedza 45. Tajne 46. Pozbawiony życzeń Waga spraw tego świata 47. Względność rzeczy 48. Problem 49. Ból 50. Pochwycony 51. Umieć ustąpić 52. Lek na cierpienie 53- Wiadomość 54. Pozory 55. Terapia 56. Językowe bariery 57. Tak to się zaczyna 58. Hierarchia wartości 59. W zastępstwie 60. Trzy rady 61. Delikatny 62. Po co są oczy 63- Sposób widzenia spraw 64. W klatce 65. Zawodność wzroku 66. Życie po życiu 67. Źródło nadziei 68. Zachwyt 69- Post 70. Cierpienie 71. Wyrzeczenie 72. Korzenie 73- Rozwiązanie 74. Zmiana kursu To pojmie serce 75- Otwarta dłoń 76. Bagatela 77. Pan sytuacji 78. Szczerość intencji 79- Konsternacja 80. Nieistotne pytania 81. Ignorant 82. Nie do wiary 83- Krzyż na miarę 84. Dobry pływak 85- Trudniejsze od jasnowidztwa 86. Oczyszczenie 87. Namiastka 88. Niesprzedajny 89- Zwiastuny 90. Troskliwość 91. Życiorys 92. Niezależny 93- Poszukiwanie 94. Wyzwolenie 95. Nawyki 96. Poznanie Boga 97. Wiedza 98. Prawdziwy, czy sztuczny? 99. Argument 100. Nauka Słowo wstępne Prawdziwe piękno pochodzi z naszego wnętrza. Jest to odwieczna prawda. Może więc zamiast reklamowym sloganom zachwalającym środki upiększające ciało warto by zaufać tej starej prawdzie i uczynić coś dla swojej wewnętrznej piękności? Może zamiast tylko troszczyć się o ciało, zacząć pielęgnować także duszę? Zebrane w tej książce historyjki z pewnością nam w tym pomogą. Są one witaminami, które orzeźwiają, podnoszą na duchu, duchowo wzmacniają i wyzwalają. Ich działanie jest wypróbowane i niezawodne od wieków. Historie z morałem mają swoje korzenie w przedbuddyjskich Indiach, w starożytnych Chinach, w Japonii, w krajach islamskich i judaizmie. Przewijały się przez wszystkie stare kultury, nieobce były także naszemu średniowieczu. Opowiadano je wciąż w nowych wersjach w formie przypowieści, dykteryjek i bajek, japońskich koanów do medytacji zen, pojawiały się w pismach chrześcijańskich Ojców Pustyni, a nawet w dowcipach i anegdotach. Zmieniał się ich "skład", lecz ważna dla życia witamina pozostawała. Pozytywnie pobudzając, działają dobroczynnie na ducha oraz duszę i budzą w sercu radość, która jest niezbędna dla zdrowia całego człowieka, nie tylko jego ciała. W tej książce opowiedziałem sto historii, dobierając je do naszych czasów i uwspółcześniając ich formę. Każda historyjka niesie jakieś przesłanie i ma swoje szczególne działanie. Jedne pobudzają do refleksji, inne przemawiają do uczuć, kilka prowokuje do śmiechu (i może maskuje przy tym jakiś metafizyczny problem), wiele z nich dodaje otuchy, zaś wszystkie są plasterkiem dla duszy. Zaaplikujmy jej zatem przez te historyjki odrobinę orzeźwienia, a nasz dzień stanie się zaraz o wiele bardziej słoneczny. W sprawie ewentualnego ryzyka i działań ubocznych proszę zasięgnąć porady współmałżonka, proboszcza lub terapeuty. Norbert Lechleitner Odczytywanie znaków 1. Popłatna strata Wszystkie przewodniki polecały tę położoną idyllicznie w zatoce wioskę w formie wskazówki tylko dla wtajemniczonych, ściągając do niej w ten sposób całe gromady gości. Siedząc na restauracyjnych tarasach i w ulicznych kawiarniach napawali się oni wspaniałym widokiem na morze, chwalili sobie jego świeżo złowione owoce, delektowali się wytrawnym winem z okolicznych winnic i przez parę godzin byli przekonani o tym, że dobre życie jest tu zadomowione na stałe. Nie raczyli przy tym dostrzec ogromnej pracy miejscowych rodzin, które dogadzając turystom, ciężko harowały w letnim skwarze. Tubylcy się jednak nie skarżyli. Byli radzi, że ich mała miejscowość zyskała pewną sławę, zapewniając im w lecie dochody pozwalające przeżyć pozostałe miesiące roku. A od czasu, kiedy autor pewnego przewodnika uznał, że należy o tym miejscu umieścić jakąś oryginalnie brzmiącą wzmiankę, nawet tamtejszy wiejski idiota stał się znany daleko poza granicami swojej wsi i pozyskał w ten sposób źródło utrzymania. Ów przewodnik donosił mianowicie, że wieś ta jest romantyczna, okoliczne widoki są wspaniałe, jedzenie wyśmienite, a ceny tak korzystne, że nawet Mirco, wiejski idiota, woli przyjmować monetę o nominale 25 niż 50 para, jako że jest większa od tej mającej wartość pół dinara. Zatem wielu gości, wypróbowawszy najpierw zalety kuchni, wystawiało żartem na próbę także i Mirco. Zawsze można go było spotkać w pobliżu restauracji, i gdy któryś z gości przywoływał go słowami: "Hej, Mirco, chodź no tu!", podawał mu dwie różne monety do wyboru, po czym wybuchał głośnym śmiechem, a Mirco głupkowato szczerzył zęby, to znajdowali się zaraz i inni goście chcący poddać go tej samej próbie. I było pewne, że wiejski idiota weźmie za każdym razem dużą monetę, mającą jedynie połowę wartości monety mniejszej. Miejscowi uśmiechali się przy tym pod nosem. Bowiem w zimie, kiedy nie było urlopowiczów, a mężczyźni z wioski raczyli się szklaneczką wina, stawiając ją także i Mirco, właściciel gospody spytał go, dlaczego przyjmuje zawsze monetę o mniejszym nominale, skoro tak samo łatwo mógłby otrzymać tę drugą o dwa razy większej wartości. - Bo - odrzekł Mirco, biorąc do ust spory haust wina - taki głupi to ja znów nie jestem, żebym przyjmując cenniejszy pieniądz, miał sobie popsuć cały interes. Zamiast dwóch monet do wyboru nie zaoferowano by mi potem nawet jednego para. 2. Rewanż Mędrzec został zaproszony na przyjęcie do domu pewnego bogatego człowieka. Kiedy jednak przybył tam o umówionej porze, pan domu przyjął go wielce wzburzony. Mędrzec nie mógł się zorientować, co było tego przyczyną, a tym bardziej nie rozumiał, dlaczego gospodarz właśnie na niego zgrzytał zębami i ciskał przekleństwami. Mędrzec mimo wszystko uprzejmie pozdrowił rozzłoszczonego mężczyznę i spytał go: - Powiedz mi, czy często przyjmujesz w swoim domu gości? - Ależ naturalnie! Uwielbiamy przyjmować gości i praktykować gościnność. - A jak zazwyczaj się do tego przygotowujecie? - Przyrządzamy wyśmienite potrawy, serwujemy wyborne wina, wyjmujemy elegancki obrus oraz wytworną zastawę i stawiamy piękne kwiaty. -A co robicie, gdy gościom nagle coś wypadnie i nie mogą skorzystać z zaproszenia? - Cóż, wówczas cieszymy się, bo sami wszystko zjadamy. - Tym więc razem mnie raczyłeś zaprosić na kolację, ale przyjąłeś bardzo niegrzecznie. Nie chcę jednak odpłacać ci pięknym za nadobne, bowiem niegrzeczności nie można pokonać niegrzecznością, a nienawiści - nienawiścią. Tu może pomóc jedynie wielkoduszność i dlatego też chcę ci sprawić radość: ponieważ po tym niegościnnym powitaniu nie mogę przyjąć twojego zaproszenia, możecie wszystko zjeść sami. 3. Pozytywne myślenie Po całym dniu konnej jazdy podróżny przybył do zupełnie sobie nieznanego miasta. Jego mieszkańcy nosili obco wyglądające stroje w jaskrawych kolorach, osobliwie mówili, swoje domy malowali na niebiesko, czerwono i żółto, a ich bazar był pełen towarów. Podróżny nie mógł się temu wszystkiemu nadziwić. Orzeźwił się u sprzedawcy wody, a kiedy przechodził koło stoiska z łakociami, uczuł nagle nieprzepartą ochotę na coś słodkiego. Jego oczy syciły się widokiem oferowanych pyszności. Im dłużej się w nie wpatrywał, tym większą miał na nie chętkę. Wprost świerzbiły go palce, aby coś z tego uszczknąć, i oto już wsuwał do ust kulkę z miodem, cukrem i wiórkami kokosowymi. Po niej przyszła kolej na czekoladę, a następnie na prażone migdały. Kiedy jeszcze przeżuwał je ze smakiem, sięgając jednocześnie - choć miał już właściwie dość - po kandyzowane owoce, handlarz lekko uderzył go po palcach bambusowym kijkiem. Po czym uczynił to jeszcze raz, z tym że już nie tak delikatnie, gdy podróżny wyciągnął rękę w stronę rodzynek. . - Jakże cudowne jest to miasto! - zawołał zachwycony podróżny. - Kiedy ma się już dość łasuchowania, to zmuszają do tego człowieka kijem! 4. Umiejętności Pewnego razu mędrzec miał publiczny wykład, na który , przybył tłum ludzi. Nagle wpadł mu w słowo jeden ze słuchaczy, chcąc go przez nieżyczliwość publicznie ośmieszyć. - Mój mistrz posiada o wiele większe umiejętności od twoich! - zawołał. - Mój mistrz potrafi czytać z kryształowej kuli, ( leczyć przez nakładanie rąk, a gdy przyjdzie mu ochota, podrzuca do góry sznur i wspina się po nim do nieba, aby naradzać się z wyższymi mocami. A jakie cuda potrafisz czynić ty, który wygłaszasz tu uczone mowy? - Gdy jestem głodny, to jem, gdy jestem zmęczony, to śpię - odrzekł mędrzec. 5. Racjonalny Zatoka była bajecznie piękna, ale wiodąca do niej droga stanowiła istną mordęgą i można było ją pokonać jedynie jeepem. W związku z pewnym planowanym projektem miałem tam wykonać pomiary terenu i prawie każdego dnia tłukłem się najpierw po rozmytych wertepach z głęboko wyżłobionymi przez monsun koleinami, a następnie na przełaj przez żwir i kamienie oraz zeschłe chaszcze. Kiedy pewnego wieczoru wracałem do wioski z jedynym w okolicy niewielkim pensjonatem, samochód wpadł w mały poślizg i zahaczył o głaz, tak że częściowo oderwała się rura wydechowa. Umocowałem ją prowizorycznie kawałkiem drutu i z łoskotem pojechałem dalej. Wyglądało na to, że nikt we wsi nie zauważył hałasu, a gdy dotarłem do małego warsztatu samochodowego, jego właściciel, siedzący właśnie z papierosem przed swoim domem, nawet nie podniósł głowy. Podszedłem do niego i spytałem, czy może dokonać naprawy. Skinął potakująco głową. A czy mógłby wykonać pracę zaraz jutro? Wyjaśniłem mu bowiem z naciskiem, że jest to bardzo pilna sprawa. Odwrócił wolno głowę i zawołał przez ramię w stronę domu: - Ile mamy jeszcze pieniędzy? Drzwi i okna były z powodu wieczornej bryzy otwarte na oścież, tak że słyszałem jego krzątającą się w środku żonę, która odkrzyknęła mu pewną sumę. -Jutro nie - powiedział. - Za dwa, trzy tygodnie. Gorączkowo mówiłem, że to niemożliwe, że nie może mnie przecież tak zostawić, że w końcu jestem skazany na ten samochód, i coraz bardziej podnosiłem głos, ponieważ wciąż trudno mi było pojąć wygodnictwo i ociężałość tych ludzi. - Rozumie pan, mister - raczył wreszcie odpowiedzieć - że skoro mamy jeszcze tak dużo pieniędzy, to nie będę przecież teraz pracował. A poza tym, pański samochód jest nadal na chodzie! Nic dodać, nic ująć. 6. Pod latarnią najciemniej Omar był przemytnikiem. Każdy w obszarze granicznym to wiedział. Tylko że nigdy nie można go było przyłapać na gorącym uczynku. Kiedy Omar raz po raz przybywał ze swoim obładowanym osłem na granicę, celnicy jak najskrupulatniej przeszukiwali jego kosze i odzież. Ale z reguły znajdowali tylko parę daktyli i górę słomy, którą porządnie przetrząsali, nie dostrzegając w niej jednakże nic niedozwolonego. - Poczekaj no, bratku, już my cię złapiemy - pomrukiwali ponuro, kiedy go, jak zwykle, przepuszczali. Omar tymczasem był coraz bogatszy, co jeszcze bardziej podsycało ich ambicję przyłapania go na domniemanym procederze. Nikt bowiem nie potrafił sobie inaczej wytłumaczyć, skąd brał pieniądze na tak dostatnie życie. Kiedy Omar zarobił dostatecznie dużo pieniędzy, przeniósł się do sąsiedniego kraju, wybudował duży dom ze wspaniałym ogrodem i żył szczęśliwie. Pewnego dnia w swojej nowej ojczyźnie spotkał w kawiarni jednego z celników, którzy zawsze poddawali go jak najdokładniejszej kontroli. - Teraz, gdy jestem już na emeryturze, a zresztą po tej stronie granicy nie mogę ci nic zrobić, możesz mi chyba wyjawić, co wówczas przemycałeś - poprosił go celnik. - Osły - rzekł Omar. 7. Równa waga Chłop i piekarz zawarli umowę: chłop nabywał u piekarza chleb, a piekarz u chłopa masło. Produkty miały być dostarczane w trzyfuntowych kawałkach. Ten wymienny handel funkcjonował od lat bez zakłóceń. Po czym ni z tego, ni z owego piekarz nie mógł pozbyć się podejrzenia, że osełki masła nie ważą już tyle, co dawniej. Położył więc jedną sztukę na wagę i co stwierdził? Brakowało przynajmniej pół funta. I to nie tylko w przypadku tej jednej, lecz wszystkich trzech sztuk z ostatniej dostawy. Rozgniewany udał się do chłopa i oskarżył go o oszustwo. Chłop jednak nie poczuwał się do winy, mówiąc, że od lat wszystko robi tak samo. - Spotkamy się przed sądem - zawołał z wściekłością piekarz i udał się czym prędzej do sędziego, by złożyć na chłopa skargę. Sędzia kazał sprowadzić oskarżonego na przesłuchanie. - Cieszy mnie twoje opanowanie - powiedział do chłopa - ale z oskarżeniem piekarza nie ma żartów. Ta oto waga wskazuje jednoznacznie, że twoje osełki masła ważą tylko dwa i pół funta, a nie, jak to ustaliłeś z piekarzem, trzy funty. - Mnie to również zaskakuje - odrzekł chłop - ale przysięgam, że naprawdę od lat robię wszystko dokładnie tak samo, a piekarz nigdy się nie skarżył. - Faktem jest jednak, że w każdej sztuce brak pół funta. Może twoja waga jest zepsuta albo wziąłeś złe odważniki? - Moja waga jest wprawdzie stara, ale zbudowana tak prosto, że z pewnością bym zauważył, gdyby jakaś część się zepsuła. Zaś odważników nigdy do ważenia masła nie używałem. - Tu więc tkwi przyczyna. Jak chcesz dokładnie odważać piekarzowi masło, skoro nie używasz odważników? Może na wyczucie? - Nie, w żadnym wypadku - odparł chłop, trochę już wyprowadzony z równowagi. - Mówiłem przecież wielokrotnie, że zważyłem masło dokładnie tak samo jak zwykle, i skoro wcześniej było dobrze, to teraz też musi się zgadzać. - W takim razie, jak ważysz masło, nie posiadając odważników? - Na jedną szalę wagi kładę jeden z trzyfuntowych chlebów piekarza, a na drugą tak dużo masła, aż waga się wyrówna. Cóż w tym jest nieprawidłowego? - Nieprawidłowa jest waga chleba - powiedział sędzia i kazał aresztować piekarza. 8. Pisemna komunikacja Każde słowo druga strona brała za obwinianie, a każde usprawiedliwienie rozumiała jako zarzut. Jakiekolwiek porozumienie między małżonkami wydawało się niemożliwe. Dlatego też nie rozmawiali już ze sobą i ograniczyli kontakty do komunikowania się na piśmie. "Obudź mnie jutro o siódmej!" napisał mąż na kartce i położył ją przed żoną. Gdy się obudził, było wpół do dziewiątej. Przerażony wyskoczył z łóżka. W tym momencie przeciąg zdmuchnął z nocnego stolika w jego stronę kartkę z napisem: "Siódma godzina, wstawaj, już czas". Teraz uczą się od nowa ze sobą rozmawiać. 9. Bez zmian Meyer nie posiadał się ze szczęścia. Mógłby objąć cały świat. Swojej sekretarce przyniósł kwiaty. Na ulicy uśmiechał się od ucha do ucha do przechodniów, a w restauracji do kelnerów. Meyer był w niebywale wybornym nastroju, ponieważ przed dwoma dniami urodził mu się upragniony pierworodny syn i wszyscy troje - jego żona, syn i on sam - mieli się znakomicie. Nawet spotkanie z Szulcem nie mogło tego zmienić, chociaż ze swoim największym konkurentem w mieście prowadził wieczną wojnę. Zresztą w restauracji, w której podczas pobytu żony w szpitalu jadał kolacje, i tak nie mógł zrobić przed nim uniku. Podszedł więc do niego i szczerząc w uśmiechu zęby, wyciągnął w jego stronę rękę, mówiąc: - Życzę ci tego wszystkiego, co ty mnie! - Znów zaczynasz? - warknął Szulc. 10. Porozumienie Mędrzec, przechodząc nieopodal, usłyszał, jak jakiś człowiek z zapalczywością łajał swojego osła. Obrzucał go obelgami, zasypywał zarzutami, ale osła, jak się zdawało, wcale to nie obchodziło. - Ależ z ciebie głupiec - powiedział mędrzec do właściciela osła. - To zwierzę z całą pewnością nie nauczy się twojego języka. Dlatego będzie lepiej, jeśli przestaniesz zdzierać sobie gardło i nauczysz się języka osła. 11. Antycypacja Dwie leciwe przyjaciółki były zbyt próżne, aby się przed sobą nawzajem przyznać, że niedowidzą. Zamiast tego wychwalały swoje dobre oczy i żadna z nich nie mogła się zdobyć na zakup okularów. Właśnie usłyszały, że na sąsiednim domu ma zostać umieszczona tablica upamiętniająca wielkiego muzyka, który mieszkał tam przez trzy lata jako student. Aby się przed sobą nawzajem nie zblamować, każda z osobna zasięgnęła języka, jakie to słowa będą widniały na tablicy. Mijając ów dom w drodze do pobliskiej parkowej kawiarni, gdzie spotykały się regularnie na kawie, obie panie zatrzymały się, niby to czytając znajdujący się na tablicy napis. - Tu mieszkał sławny muzyk... - przeczytała na głos pierwsza, a druga uzupełniła: - Poniżej, o wiele mniejszymi cyframi podany jest rok urodzin i rok śmierci, a w prawym dolnym rogu widnieje jeszcze napis: "Burmistrz" i nazwa naszego miasta. Obu paniom przysłuchiwała się ze zdziwieniem dziewczyna z sąsiedztwa i zawołała ze śmiechem: - Cóż tu jest do czytania, skoro jeszcze wcale nie ma tablicy! 12. Reklamacja Rachela natarła swojego synka Arona kremem, nałożyła mu lekką czapeczkę, żeby jej skarb nie dostał udaru słonecznego, wcisnęła mu w rączki wiaderko oraz łopatkę i położyła się z grubym romansidłem na leżaku osłoniętym przeciwsłonecznym parasolem. Przewracając kartkę, powiodła wzrokiem za Aronem, który siedział nad brzegiem wody całkiem pochłonięty zabawą i puszczał na zbudowane przez siebie kanały służące mu za łódki kawałki drewna. Jak doszło do tego, co się potem stało, nie była w stanie powiedzieć. Spędziła na plaży bez mała dwie spokojne godziny, morze było ciche, niebo niebieskie, wszystko było cudowne. Jakże mogła przeczuć, że ni z tego, ni z owego nadciągnie potężna fala i porwie Arona? Jego na wpół zdławiony krzyk poderwał ją na równe nogi. Chciała rzucić się w wodę, ale przecież nie umiała pływać. W panice wzniosła ręce ku niebu i wykrzyknęła: - Oddaj mi mojego syna! Aron ukazał się na moment jej oczom, po czym znów znalazł się pod wodą. Sztywna z przerażenia matka zawołała: - Wiesz, że nie umiem pływać i że nie jestem zbyt religijna. Ale jeśli mi go zwrócisz, poprawię się i nie będę Cię już o nic więcej prosić! Kiedy Aron wypłynął na powierzchnię po raz trzeci, łagodna fala wyrzuciła go na skraj plaży. Rachela podbiegła do synka, wzięła go w ramiona, tuliła, całowała i sprawdzała, czy nic mu się nie stało. Następnie podniosła oczy ku niebu i zawołała: - A gdzie jest czapeczka? 13. Punkt widzenia Pewien uczony miał się stawić przed dostojnym naukowym gremium, ponieważ zarzucano mu, że broniąc wysuwanych przez siebie tez, używa nielogicznych argumentów. W oczekiwaniu na swoją kolej uczony wziął do ręki książkę i na opak dosiadł osła. W taki sposób, czytając, jeździł do chwili wywołania jego sprawy w tę i z powrotem przed wielkimi oknami sali posiedzeń. Po odczytaniu oraz uzasadnieniu podnoszonych przeciwko niemu zarzutów i udzieleniu mu głosu, uczony spytał przewodniczącego: - Kiedy jeździłem dzisiaj w tę i z powrotem przed tymi oknami, to w jakim kierunku siedziałem na ośle? - W niewłaściwym. - Twoja odpowiedź bardzo dobrze obrazuje to, o co mi chodzi - powiedział uczony. - Bowiem z mojego punktu widzenia, siedziałem we właściwym kierunku. To osioł wykręcił się w złą stronę. 14. Nieżyczliwość Trzej starzy tetrycy siedzieli na ławce w parku i licytowali się, który z nich jest bardziej nieżyczliwy. Pierwszy z nich powiedział: - Gdy ktoś puka do drzwi, a ja właśnie jem, nim otworzę, uprzątam wszystko ze stołu, żebym nie musiał zapraszać go do zjedzenia posiłku wraz ze mną. - To jeszcze nie jest prawdziwa nieżyczliwość - krytykował drugi. - Twoje zachowanie wypływa ze skąpstwa. Ja jestem w stosunku do innych jeszcze bardziej nieżyczliwy. Bowiem, kiedy zostanę przez kogoś zaproszony i kiedy poza mną jest jeszcze jakiś inny gość, to zadaję sobie pytanie, po cóż on tu jest potrzebny. - Ależ to wszystko jest jeszcze całkiem niewinne - stwierdził trzeci. - Po prostu czujesz się niepewnie, to wszystko. Pytasz, czy ten drugi nie cieszy się przypadkiem większymi od ciebie względami i czy gospodarz przygotował wystarczająco dużo jedzenia, abyś nie był pokrzywdzony. Twój stosunek do niego wypływa z obawy, iż nie najlepiej na tym wyjdziesz. A zatem śmiało mogę twierdzić, że ja jestem jeszcze bardziej nieżyczliwy niż wy obaj. - No, teraz to potężnie blagujesz. Za aż tak nieżyczliwego wcale cię nie uważamy. Jak nam to udowodnisz? - spytali go sceptyczni starcy. -Jeśli ktoś oferuje mi coś dobrego, to z czystej nieżyczliwości zadaję sobie pytanie: Po co on trwoni swoje pieniądze, i to właśnie na mnie? 15. Wyszkolony Swoje małżeństwo wyobrażał sobie, naturalnie, całkiem inaczej. Skąd miałby wiedzieć, że jego ładna, szczupła małżonka wkrótce po ślubie zamieni się w niechlujną, wiecznie gderającą i złoszczącą się jędzę. Jedzenie, jeśli w ogóle je robiła, było z torebki lub puszki, bielizny, gdy raczyła nastawić pralkę, zasadniczo nie prasowała, nie wspominając już o sprzątaniu, do którego absolutnie nie czuła powołania. Przez cały dzień robiła w domu rumor, z niczym nie dając sobie rady. - Dlaczego to wszystko znosisz? Rozwiedź się lub wypędź ją z domu. To przecież nie jest życie - mówili współczujący mu przyjaciele. -Ależ dlaczego?- pytał z uśmiechem małżonek. - Jestem mojej żonie wielce zobowiązany. Jej sposób bycia nauczył mnie cierpliwości i wciąż uczę się jej od nowa. Dzięki niej potrafię dobrze znosić problemy zawodowe oraz życiowe trudności. 16. Gruboskórny Pewien kupiec, którego karawany obładowane przyprawami i szlachetnym suknem przemierzały pustynię, zapragnął kupić sobie niewolnika do różnych posług. Przyglądał się bacznie temu i owemu, ale zawsze mu coś nie pasowało, dopóki jego wzrok nie padł na rosłego, mocno zbudowanego chłopaka. Miał on z pewnością około dwóch metrów wzrostu i był muskularny niczym atleta. Jednak handlarz zażądał za niego ceny pięciokrotnie wyższej niż normalnie przyjęta, tak że długo się targowali. - Zapewniam, że jest wart swojej ceny! - twierdził handlarz. - Jego towarzystwo daje poczucie bezpieczeństwa w każdej podróży, gdyż może się on z łatwością zmierzyć z czterdziestoma ludźmi, a przy tym jest łagodny jak baranek! - To ważki argument! - powiedział kupiec. - Bowiem z moją karawaną podróżuję często po drogach pełnych niebezpieczeństw. Wkrótce dobili targu. Wyruszając w drogę z kolejną prowadzoną przez siebie karawaną, kupiec zabrał też Omara, swojego nowego niewolnika. Już piąty dzień przemierzali pustynię, kiedy nagle z zasadzki zaatakowało karawanę czterdziestu rabusiów. - Omar, rozpraw się szybko z nimi i pogoń ich! Ukradną nasze towary! - krzyczał wielce zdenerwowany kupiec. Jednak Omar nie ruszył się z miejsca i powiedział: - A niech sobie kradną. Połowa bandy pilnowała uczestników stali bandyci zgarniali łupy. - Omar! Rusz się wreszcie! Przepędź tych łotrów! Złupią cały mój dobytek! - szalał kupiec. - A jeśli nawet, to co? - rzekł Omar. Z rozpaczliwą, bezradną wściekłością kupiec przyglądał się, jak bandyci plądrowali jego karawanę, podczas gdy żaden z jego ludzi nie miał zamiaru nawet palcem kiwnąć, nie chcąc narażać swojego życia. - Skoroście mi już wszystko zabrali, to dla zrekompensowania mi moich strat i dla mojego zadośćuczynienia zrób mi przynajmniej jedną przysługę - poprosił kupiec herszta bandy. - Czym mogę służyć? - zapytał wspaniałomyślnie herszt. - Chcę, by każdy z twoich ludzi, jeden po drugim, porządnie sprał po twarzy tego oto niewolnika Omara. - Z największą przyjemnością - powiedzieli bandyci, po czym pierwszy z nich wymierzył Omarowi tęgi policzek. Jednak Omar, jak gdyby poczuł tylko łagodne muśnięcie, ani drgnął. Rabusie byli w zadawaniu swych ciosów coraz bardziej rozzuchwaleni, bowiem niewolnik znosił je ze stoickim spokojem, jakby na jego twarz i głowę spadały łagodne krople deszczu. A kiedy przeszli do zadawania mu ciosów kolbami karabinów, oganiał się od nich niczym od uciążliwych much. Trzydzieści dziewięć uderzeń Omar przyjął z całkowitym spokojem. Jednak kiedy do ciosu zamachnął się ostatni rabuś, niewolnik podskoczył nagle z rykiem, głośniejszym od ryku ranionego lwa, chwytał kolejno sztywnych z przerażenia łupieżców, pętając im ręce, po czym obrał ich ze wszystkiego, nawet z odzieży, i pogonił w głąb pustyni. Kiedy uratowane towary znów były przywiązane do wielbłądzich garbów, karawana ruszyła w dalszą drogę. Przybywszy w końcu do celu podróży, kupiec pozałatwiał swoje handlowe transakcje i udał się z nowymi towarami z powrotem do rodzinnego miasta. Tam poszedł z Omarem na targ niewolników. Odnalazł handlarza, który mu go sprzedał, i zażądał od niego, by wziął sobie Omara z powrotem i zwrócił mu pieniądze. - Cóż przychodzi ci do głowy? Żądać zwrotu pieniędzy? Czy może cię oszukałem? Przecież niewolnik cię ochronił, rozprawiając się z czterdziestoma rabusiami, właśnie tak, jak powiedziałem! - uniósł się gniewem handlarz. - To prawda - odrzekł kupiec - ale nie mogę się narażać na ryzyko napaści ze strony dwudziestu lub trzydziestu bandytów, zdając się na ochroniarza, który reaguje dopiero przy czterdziestym! 17. Człowiek czynu Po śmierci swojego zarządcy król szukał na jego miejsce godnego następcy, który dobrze by pełnił tę ważną funkcję. Zwołał więc wszystkich dworzan, po czym zaprowadził ich pod potężne dębowe drzwi z żelaznymi okuciami i ciężkim zamkiem. - Oto problem, moi panowie, który należy rozwiązać -powiedział król. - Tych drzwi nie można otworzyć. Klucz niestety przepadł. Kto sobie z nimi poradzi, temu przekażę urząd zarządcy. Czy zatem ktoś chce spróbować? Wystąpił Pierwszy Kamerdyner, obejrzał dokładnie zamki i potrząsając głową usunął się na bok. Mistrz Ceremonii, człowiek starej daty, wyczyścił swój monokl i skwitował całą sprawę machnięciem ręki. Naczelny Wódz doradzał przestrzelić zamek haubicą. Astrolog mamrotał coś pod nosem o niekorzystnym układzie gwiazd. Nadworny Matematyk dokonał obliczeń, zaś Koniuszy chciał przy pomocy dwudziestu koni wyrwać drzwi z zawiasów. A ponieważ ani uczeni, ani praktycy tak naprawdę nie wiedzieli, co począć, i uważali to zadanie za nierozwiązywalne, żaden niższy rangą dworzanin nie próbował już nawet podjąć się rozwiązania go. Wszyscy stali przed drzwiami z pustym wyrazem twarzy. Niektórzy, chcąc się wyróżnić, mówili, żywo gestykulując: "Należałoby...", "Trzeba by...", "Można by...", jednak nikt nic nie czynił. Tylko pewien młody myśliwy zbliżył się do drzwi, przyjrzał się im dokładnie, pomacał je tu i tam, lekko nimi potrząsnął, a następnie jednym zwinnym ruchem pociągnął do dołu rygiel i zamek puścił. Bowiem król, obmyślając zadanie, celowo sprawił, że mechanizm ryglujący nie zaskoczył prawidłowo, przez co młody człowiek z łatwością otworzył masywne drzwi. Dworzanie spuścili ze wstydu oczy. Paru uważało, że wywiedziono ich w pole. Niektórzy czuli się obrażeni. Jednak nikt nie odważył się szemrać, kiedy król przywołał do siebie myśliwego i powiedział: - Ten oto młody człowiek jest nowym zarządcą. Szanujcie go tak, jak mnie szanujecie. Był jedynym, który nie dał się odstraszyć ani trudnością zadania, ani waszą negatywną opinią. Dla niego liczyło się nie to, co widział i słyszał, lecz ufność w swoje umiejętności i poleganie na tym, co sam sprawdził i wypróbował. 18. Dystanse Trzy miesiące byłem w podróży, aby dotrzeć tu do ciebie, żebyś mnie pouczył, jak kroczyć drogą mądrości -powiedział wielce gorliwy uczeń do mistrza. - Mogłeś sobie oszczędzić tej dalekiej drogi - odrzekł mędrzec - nie mówiąc już o długiej drodze do zdobycia prawdziwej mądrości. - Jak mam to rozumieć? - bąknął zbity z tropu uczeń. - Zamiast twoich wielu tysięcy kroków, aby tu przybyć, wystarczyłby tylko jeden. - Tylko jeden krok? - Tak - odpowiedział mędrzec. -Jeden krok od siebie samego. 19. Obcy Zmiataj stąd! Wynoś się! Już cię tu nie ma! Czego tu szukasz? Nikt cię tu nie zna! Cała paczka zwróciła się przeciw obcemu. - To nic, że nikt mnie tu nie zna. Ważne, że sam siebie znam - powiedział z całym spokojem obcy. - Byłoby źle w przypadku odwrotnym: gdyby wszyscy mnie znali, a ja nic bym o sobie nie wiedział. 20. Wizerunek Pewien orientalny władca kazał rozmieścić w całym kraju ogromne tablice ze swoim wizerunkiem. Jego portrety zdobiące ściany domów stolicy były wysokie na dwadzieścia metrów. Wszystkie ukazywały go jako dobrotliwego panującego gładzącego po głowach dzieci, rozdzielającego dary albo jako wielkiego bohatera, który wymachując szablą, galopuje na koniu, zwycięża wrogów, rozpościera dłonie nad swym ludem lub dodaje mu otuchy pełnymi mocy słowami. Władca kazał określać się mianem lwa, bowiem był zdania, że nikt nie dorównuje mu potęgą, siłą i okrucieństwem. Kiedy król zwierząt się o tym dowiedział, wpadł w gniew z powodu takiej arogancji i wyzwał władcę na słowny pojedynek. Dyskutowali już tak jakiś czas i próbowali, prześcigając się w przechwałkach, wzajemnie wykazać sobie swoją wyższość pod względem umiejętności, zasług, sił i bezwzględności. W pewnej chwili władca wskazał ręką na okno, za którym znajdowała się tablica przedstawiająca go, jak gołymi rękami dusi lwa. - Pfi! Też mi wielka rzecz! - zawołał pogardliwie król zwierząt. - Gdyby lwy umiały malować... 21. Dowód Zoolog badał pchłę. Umieścił ją na płytce i zawołał: - Skacz! I pchła skakała. Badacz zanotował: "Kiedy głośno i wyraźnie rozkaże się pchle, żeby skakała, to skacze". Następnie wziął malutką pincetę, wyrwał pchle nogi i powtórzył wypowiedziane uprzednio polecenie. Pchła się nie poruszyła. Naukowiec zanotował: "Gdy wyrwie się pchle nogi, to głuchnie". 22. Efektywny Pewien król miał dwóch synów. Ponieważ starszy z nich bardziej interesował się książkami, sztuką i muzyką, młodszy uważał, że bardziej nadaje się na następcę tronu, i każdego dnia pragnął tego dowieść. Kiedy po raz kolejny cwałował przez włości swojego ojca, aby, jak mawiał, wszystkiego dojrzeć, dostrzegł wiatrak, którego skrzydła się nie obracały. - Hej, młynarzu, dlaczego twój wiatrak się nie kręci? - ofuknął osłupiałego młynarza. - Ekscelencjo, wiatrak się nie kręci, ponieważ nie wieje wiatr - wybąkał młynarz. - Wszystko mi jedno. Wiatrak ma się obracać. Zatroszcz się o to z łaski swojej. Sprawdzę to! - rozkazał książę i pocwałował w dalszą drogę. Także następnego dnia nie było wiatru i ku ogromnej złości księcia młyn wciąż jeszcze nie pracował. - Śmiesz, nędzniku, ignorować mój rozkaz? - ryknął książę na młynarza. - Czy nie zrozumiałeś, co ci poleciłem? - Ależ tak, bardzo dobrze zrozumiałem, co Wasza Ekscelencja rozkazał - odpowiedział z całym spokojem młynarz. - No, i? - Przekazałem rozkaz wiatrakowi. - Dobrze, i co? - Wiatrak mi powiedział, że nic nie jest w stanie zrobić, dopóki nie ma wiatru. Mogę więc sobie rozkazywać, jak długo mi się podoba. Powiedział też, że nie może go sam wyczarować. Ale polecił mi przekazać księciu, jako że Wasza Ekscelencja jest o wiele bardziej potężny, byś ty, panie, rozkazał wiatrowi podnieść się wreszcie, wówczas on, wiatrak, będzie się z radością kręcił. Właśnie wybierałem się przedłożyć Waszej Ekscelencji tę znakomitą propozycję. 23. Bez pośpiechu Lało jak z cebra. Przechodzień rozłożył nad głową gazetę i ruszył pędem w dalszą drogę. Wtem zauważył po drugiej stronie ulicy swojego sąsiada, który spacerkiem szedł w stronę domu. - Przemokniesz do suchej nitki! - zawołał, mijając go w pośpiechu. - Dlaczego nie przyspieszysz kroku? - Tam na przedzie też pada! - usłyszał w odpowiedzi. 24. Modlitwa Stary biedny Grek udał się na nabożeństwo. Po mszy zatrzymał się jeszcze chwilę w świątyni, aby oddać cześć świętym. Następnie rozłożył ręce przed obrazem Władcy Świata, prosząc Wszechmogącego, aby dał mu coś do zjedzenia, bo nie ma żony ani rodziny, nikt się o niego nie troszczy, a tak bardzo pragnąłby zjeść trochę mięsa i warzyw, chleba i sera oraz parę oliwek, no i, póki pamięta, przydałaby się też ogromnie butelka ouzo. Jego modlitwę słyszała posługująca w świątyni kobieta i powiedziała: - Czyż w twoim wieku nie byłoby raczej wskazane zamiast o wódkę prosić Boga o umocnienie wiary i zachowanie cię od grzechów, abyś w Dzień Sądu nie poszedł na wieczne potępienie? - Droga kobieto - powiedział stary - prosiłem Boga o to, czego mi brak do życia. A nie brak mi wiary, lecz butelki ouzo. 25 Boskie miary Pewien Żyd błagał nieustannie Boga, aby dał mu trochę pieniędzy. - Dla Ciebie, który jesteś Wieczny i Wszechpotężny, wiele to mało, a przestrzeń i czas nie mają znaczenia. Ty, który wszystko stworzyłeś, jesteś władny wszystko uczynić możliwym. Proszę Cię zatem, daj mi sto tysięcy dolarów. Sto tysięcy lat to dla Ciebie niczym jedna minuta, a sto tysięcy dolarów to dla Ciebie jeden cent. Błagam Cię, ulituj się nade mną i daj mi tego jednego centa! Wówczas Żyd usłyszał głos z nieba: - Poczekaj minutę. 26. Asekuracja Aby zobrazować swoim uczniom, jak krótkowzrocznie zachowują się ludzie, dążąc do zapewnienia sobie bezpieczeństwa, mistrz przytoczył im taki oto przykład: Pewien człowiek przeprawiał się wraz z przewoźnikiem łodzią przez morską cieśninę. Już sporo oddalili się od lądu, a przeciwległego brzegu nie było jeszcze widać, gdy zerwał się porywisty, sztormowy wiatr, niebo pociemniało i wysokie fale zaczęły rzucać łodzią to w jedną, to znów w drugą stronę. Przewoźnik walczył z wiatrem, rwącym prądem i wzburzonymi falami. Wkrótce obaj byli zupełnie przemoknięci, a woda wcisnęła się do łodzi. Wielce zatroskany przewoźnik obejrzał się na swojego pasażera i wydał z siebie okrzyk przerażenia. - Czyś ty zwariował, że nabierasz wodę do łodzi? - wrzasnął na swojego pasażera. - Mój ojciec uczył mnie - zawołał pasażer - że zawsze należy brać stronę silniejszego! 27. Bohater Dwunastu chłopów udało się w mozolną drogę do miasta, aby dać tam swoje zboże na przemiał. Teraz oto wracali obładowani, każdy z wypchanym workiem mąki na plecach, do swojej rodzinnej wioski. Kiedy dotarli do gęstych lasów, uznali, że trzeba trochę odsapnąć i zrobić krótki postój. Ponieważ z powodu grasujących rabusiów i niedźwiedzi okolica ta była dla wędrowców niebezpieczna, jeden z chłopów wpadł na pomysł, aby sprawdzić, czy ich grupka nadal jest w komplecie. Zaczął więc liczyć, a ponieważ liczył jedynie tych, których widział, doliczył się po raz kolejny, blady z przerażenia, tylko jedenastu ludzi. - Niebiosa, pomóżcie! - zawołał. - Jednego brak! - Jakże może kogoś brakować? Czyż nie trzymaliśmy się zawsze razem? Cóż by się mogło stać? - wołali jeden przez drugiego. - Też tego nie wiem! Ale sami policzcie! I ponieważ wszyscy sprawdzali liczbę obecnych według tej samej metody, wkrótce zapanowało ogromne przerażenie, bo każdy z nich doliczył się tylko jedenastu chłopów. Jeden nieodwołalnie znikł. Poczęto lamentować. Chłopi ścieśnili się bardziej i spojrzeli bojaźliwie za siebie. - Na pewno idącego na końcu pochwycił niedźwiedź! - pomyślał głośno jeden z nich. - Należy jak najszybciej opuścić tę niebezpieczną okolicę. Zarzucili więc czym prędzej worki na ramiona i kontynuowali swój marsz. - Powinniśmy byli lepiej na niego uważać - ubolewał jeden. - Przecież nie mamy oczu z tyłu głowy - odrzekł drugi. - Skoro wlókł się opieszale i nawet nie zawezwał nas na pomoc, to sam jest sobie winien. - Musiał go pochwycić jakiś potężny niedźwiedź - zastanawiał się kolejny. - Na pewno był to ogromny niedźwiedź brunatny, skoro napadł tak dzielnego człowieka. - A jak bronił się gołymi rękoma przed tym olbrzymem, ziejącym mu w twarz swym cuchnącym oddechem i trzymającym go w uścisku swoich potężnych łap! - dodał inny. - Nasz zaginiony towarzysz był nie tylko dzielny, lecz także miły i dobry. Co też powiemy wdowie po nim i jego dzieciom! Biedacy! Jak gdyby życie nie było już dość ciężkie, jeszcze i to musiało ich spotkać. Tak to wielce zatroskani kontynuowali swoją wędrówkę, aż w końcu, głośno zawodząc, dotarli do wsi. Natychmiast zbiegli się mieszkańcy, przekrzykując się nawzajem i chóralnie lamentując. Tymczasem pewna pierwszoklasistka z tutejszej wiejskiej szkoły wprawiała się w rachunkach, licząc odstawione worki z mąką, i stwierdziła, że było ich dwanaście. Odnalazłszy wśród podekscytowanych i lamentujących ludzi swoją matkę, pilna uczennica pociągnęła ją za fartuch i zawołała: - Mamo, tu stoi dwanaście worków mąki! - Nie opowiadaj mi teraz nic o żadnych workach! - zbyła ją matka. - Czyż nie dotarło do ciebie, że jeden z dwunastu naszych ludzi, bardzo dzielny człowiek, poniósł straszliwą śmierć? Jakże łatwo mogło to spotkać również pozostałych mężczyzn! I co stałoby się wówczas z naszą wsią? Nie chcę nawet o tym myśleć! - Ależ mamo! Wysłuchaj mnie do końca! - nie dawała za wygraną córka. - Skoro stoi tu dwanaście worków, to musiało wrócić także dwunastu mężczyzn! - Mówisz dwunastu? Teraz matka sama policzyła worki i krzyknęła: - Burmistrzu! Hałas ucichł i z tłumu wyłonił się burmistrz. - Burmistrzu! Tu stoi dwanaście worków. A więc do domu musiało wrócić dwunastu mężczyzn. Dokładnie tylu, ilu stąd wyruszyło! Wówczas burmistrz przeliczył osobiście wszystkie worki i otrzymał taki sam wynik. - Rzeczywiście! Dwanaście worków! Zaginiony musiał więc powrócić! - uciął krótko całą sprawę w sposób nie podlegający żadnej dyskusji. - Faktycznie! Sam pokonał niedźwiedzia! - zawołali chórem chłopi. - Powrócił! Całkiem bez broni, gołymi rękoma i siłą swych ramion zabił potężnego niedźwiedzia! Niech żyje pogromca niedźwiedzia! Zabójcy niedźwiedzia wiwat! Cóż za chwała dla naszej wsi mieć wśród nas takiego bohatera! Urządzono huczną zabawę. Tańczono, śpiewano i cieszono się życiem. A wiejski nauczyciel napisał balladę o bohaterskim pogromcy niedźwiedzia, którą rok rocznie, w rocznicę powrotu chłopów, wykonywano podczas obchodów Święta Niedźwiedzia. 28. Praktyczny Pewien chłop pracował na swoim polu, kiedy nagle zobaczył zająca, który przebiegł przez jego rolę, uderzył o pień pobliskiego dębu i padł martwy. - To całkiem praktyczne - pomyślał chłop - jeszcze nigdy zajęcza pieczeń nie dostała mi się w ręce tak łatwo. Przycupnął zatem w zaroślach i czatował na kolejnego zająca. I tak czeka do dziś. 29. Fasola W czasie polowania król odłączył się przez nieuwagę od swej świty. Już dobre parę godzin cwałował samotnie przez las, nie spotkawszy ani jednego człowieka. W pewnej chwili dostrzegł pomiędzy drzewami unoszący się w górę cienki słup dymu i udał się w jego kierunku. Kiedy tam dotarł, okazało się, że przybył do chaty starego drwala, który właśnie przygotowywał sobie jedzenie. Król zsiadł z konia, podszedł do drwala i powiedział: - Jestem twoim królem i chcę, żebyś mnie ugościł, bo zgłodniałem. Co gotujesz? - Fasolę - odrzekł krótko drwal. - Czy dasz mi połowę twej fasoli? Jestem w końcu królem i z chęcią ci się odwdzięczę. - Nie, nie dam - odpowiedział mężczyzna - ponieważ wystarczy jej tylko dla mnie, a bez jedzenia nie mogę wykonywać mojej pracy. Poza tym, ta fasola jest warta więcej niż wszystko, co ty posiadasz. Ty chciałbyś dostać moją fasolę, ale ja nie chcę mieć nic z tego, co ty nazywasz swoją własnością. Dlatego moja fasola jest dla mnie o wiele cenniejsza. Pomyśl, ilu zazdrośników, intrygantów i wrogów kwestionuje twoje prawo do majątku, który posiadasz, i królestwa. Ja mam tylko moją chatę, moją pracę i moją fasolę, ale jestem wolny od wszelkich sporów. I chcę, żeby tak zostało. Król spojrzał na niekwestionowanego właściciela fasoli i pomyślał o swoim spornym prawie do królestwa. Po czym pogrążony w zadumie bez słowa odjechał. 30. Wewnętrzna prostota Pewien młody człowiek prosił mędrca o radę: - Postanowiłem, że moje życie nie będzie zdeterminowane pogonią za pieniędzmi, bogactwem czy prestiżem, i do tej pory konsekwentnie się tego trzymałem - oświadczył. - Traf jednak chciał, że poznałem cudowną młodą kobietę, którą naprawdę kocham i która mnie również bardzo kocha. Chcielibyśmy być ze sobą na zawsze. Ale ona jest jedyną spadkobierczynią bardzo zamożnej rodziny i nie jestem pewien, a nawet obawiam się, czy jej bogactwo nie obróci się kiedyś przeciwko nam. - Istotne jest tylko to - powiedział mędrzec - jak dużą wagę przywiązujesz do bycia bogatym lub biednym. Młody człowiek pokiwał w zadumie głową i po chwili powiedział: - Zrozumiałem. - To dobrze - odrzekł z uśmiechem mędrzec. - Jeśli zrozumiałeś, możesz równie dobrze być bogaty. 31. Podejrzenie Nikt nie wiedział, kto pierwszy wyrzekł to okropne podejrzenie, ale gdy Naitó się pojawiał, trudno już było nie słyszeć szeptów za jego plecami i nie dostrzec wymownych spojrzeń innych mnichów. Przełożony wezwał go do siebie i upomniał z naciskiem, aby już nigdy więcej nie naruszał reguły zakonu i nie spoglądał podczas swych porannych żebraczych wędrówek na tę piękną młodą kobietę, nie mówiąc o rozmowie z nią. Klęcząc z pokorą, Naitó powiedział: - Przebacz mi, mistrzu, jeśli wykroczyłem przeciwko regule. Działałem w dobrej wierze, sądząc, że będzie lepiej dawać owej kobiecie niosące jej pomoc słowa pociechy i myśleć przy tym o Bogu, niż recytować pobożne wersety i myśleć jednocześnie o jakiejś pięknej kobiecie. Na te słowa mistrz głośno się roześmiał, wiedząc już, jakie zagadnienie wyłoży swoim adeptom następnego dnia. --------------------------------------------------------------------------- Przyszłość tworzą marzenia 32. . Zależnie od perspektywy Najpierw dwanaście godzin lecieli, a następnie cały dzień jechali samochodem. Kolejne dwa dni spędzone w pięknym hotelu ze wspaniałym basenem nie pozwoliły chłopcu dobrze wypocząć. Gdyby to od niego zależało, najchętniej zostałby w basenie i zaprzyjaźnił się z kilkoma innymi chłopcami, którzy w nim hasali. Nie było to jednak możliwe. Ojciec koniecznie chciał go zabrać na męczącą górską wycieczkę. - Po prostu musisz to zobaczyć! Z wierzchołka góry jest taki widok, że nie zapomnisz go przez całe życie. Coś absolutnie niepowtarzalnego! - powiedział ojciec, próbując zapalić syna do swojej propozycji. - Nie masz się czego obawiać, będziemy mieć dobrego przewodnika i iść całkiem wolno. Jutrzejszej nocy będziesz już spał w górskim schronisku pod szczytem. Wprawdzie nie musiał nieść dużego plecaka, tylko butelkę z wodą i pulower, jednak ostatnie godziny wspinaczki bardzo go wyczerpały i prawie już śpiąc, rzucił się na polowe łóżko schroniska. Nie wiedział, co go obudziło i gdzie się znajduje. Pomieszczenie zalane było bladoczerwonym światłem. Wtem usłyszał łoskot, który go prawdopodobnie obudził. Zdjął go lekki strach i zapragnął być daleko stąd, u siebie, gdzie wszystko było na swoim miejscu, gdzie był rodzinny dom i mama. Po chwili znów usłyszał łoskot. Tym razem jakby bliżej. Wstał i chciał wyjrzeć przez okno, ogarnięty pełną lęku ciekawością, jaki też to widok roztoczy się przed jego oczyma. Ale okienko umieszczone było tak wysoko, że mógł zobaczyć jedynie płomiennoczerwony skrawek nieba. - Tato, tato, obudź się! Pożar! I znów potężny łoskot i huk wstrząsnął poranną ciszą. - Trzęsienie ziemi! Szybko, wstawaj, musimy się ratować! Ojciec przetarł oczy, burcząc coś pod nosem. Następnie wolno rozsunął śpiwór, przeciągnął się, wstał i podszedł do okna, spoglądając na szczyt góry skąpany w promieniach wschodzącego słońca. Huk powtórzył się i rozgrzany porannym słońcem nawis śniegu runął, głośno dudniąc, w dolinę. Bojaźliwie i nie bez zażenowania, że tak się boi, chłopiec przytulił się mocno do ojca. - Czy umrzemy tutaj? Czy to koniec świata? - Nie, synku - pocieszył go ojciec i objął ramieniem. - To początek nowego dnia. 33- Tajemnica postępów Mistrz wciąż napominał swoich uczniów, że konieczne są nie tylko czyny, lecz w równej mierze także umiejętność żywienia nadziei. Dla jednego z uczniów wskazówka ta była niezrozumiała i poprosił o wyjaśnienie. Mistrz udał się z uczniem nad jezioro i wszedł wraz z nim do łodzi. Następnie odepchnął łódź od brzegu, a gdy odpłynęli od niego spory kawałek, zaczął wiosłować tylko jednym wiosłem. Łódź przestała posuwać się naprzód i wciąż kręciła się w kółko. - Ależ, co ty robisz?! - zawołał uczeń. - Żeby posuwać się naprzód, musisz używać dwóch wioseł! - Słuszna uwaga - przytaknął mistrz. - Jedno wiosło to praca, drugie to nadzieja. Tylko ten, kto łączy czyn z pełną nadziei tęsknotą, robi postępy i do czegoś dochodzi. 34. Powierzchowny Pewien człowiek koniecznie chciał zostać uczniem mistrza. Nauczyciel przeprowadził z nim długą rozmowę. Przy pożegnaniu obiecał mu, że wkrótce poinformuje go o swojej decyzji. Następnego dnia mistrz poprosił zamożnego i rzetelnego kupca, aby zaoferował owemu człowiekowi stałą, dobrze płatną posadę w swoim domu handlowym, nie wspominając jednak ani słowem o jego pośrednictwie. Wkrótce potem mistrz otrzymał od swojego niedoszłego ucznia list tej oto treści: "Łaskawym zrządzeniem losu otrzymałem dzisiaj od znaczącego przedsiębiorcy z naszego miasta ofertę pracy, której przy najlepszych chęciach nie mogę odrzucić. Mając między innymi na względzie interes mojej rodziny, będę musiał bez reszty poświęcić się temu nowemu zadaniu. Żałuję bardzo, ale nie widzę obecnie możliwości terminowania u ciebie jako twój uczeń". - Popatrzcie - powiedział mistrz do uczniów - również i on przybył tu tylko dlatego, że przeżył jakieś rozczarowanie, z którym chciał się uporać. 35. Jak we śnie Blask zachodzącego słońca zdawał się pogłębiać melancholię młodego człowieka. Zaledwie przed dwoma dniami zmarł mu ojciec i jeszcze nie mógł się odnaleźć w nowych okolicznościach. Miał wrażenie, że na arenie życia znalazł się nagle w pierwszym szeregu, bezbronnie wystawiony na niepewność losu. Jako jedyny spadkobierca ojcowskiego majątku nie był wszakże bez środków do życia, a okazały dom ze wspaniałym ogrodem, miejsce jego dzieciństwa i młodości, nie mógł być piękniejszy. Jednak jego ojcu, który dzięki swoim ambitnym interesom i niezmordowanemu zapałowi zbieracza zgromadził wszystkie znajdujące się tu cenne przedmioty - meble, zasłony, świeczniki, kieliszki, a także piękne drzewa i rzadkie rośliny - nigdy nie przyszło do głowy cieszyć się swoim bogactwem. Dążył jedynie do zabezpieczenia i pomnożenia tego, co posiadał. Także władzę, którą dawały mu jego pieniądze, wykorzystywał wyłącznie do zdobywania jeszcze większej fortuny i wpływów. On sam, jego syn, nie chciał żyć w taki sposób. To było pewne. Nie chciał, wiecznie utyskując, zarządzać przez całe życie spadkiem niczym odziedziczonym ciężarem. Postanowił cieszyć się życiem i korzystać ze swego bogactwa z pożytkiem dla siebie i innych. Wkrótce jego dom stał się ulubionym miejscem spotkań prawdziwych i samozwańczych przyjaciół. Wesołe zabawy, cudowne koncerty, huczne bale, wspaniałe bankiety nie miały końca. Wydawał pieniądze pełnymi garściami, nie odrzucał żadnej prośby, wspierał też instytucje socjalne i charytatywne, a jego datki pomogły złagodzić niejedno cierpienie i zaspokoić niejedną potrzebę. Nie był przywiązany do niczego, co posiadał, aż któregoś dnia pozostał mu z całego odziedziczonego bogactwa jedynie dom z ogrodem. Czas uciech i licznych przyjaciół minął, a ich miejsce zajął trud w pocie czoła. Odtąd musiał żyć z tego, co posadził w swoim ogrodzie i co udało mu się zebrać. Ciężko pracował, kopał, gracował, wycinał, naprawiał, nawadniał, pielęgnował, zmagając się z gorącym klimatem Południa, aby uzyskać swoje małe zbiory. Pewnego wieczoru usiadł wyczerpany trudami dnia pod drzewem figowym i zasnął. Wówczas to, we śnie, podeszła do niego zawoalowana postać i wyciągnęła mu z ust złotą monetę. "Twoje szczęście jest gdzie indziej. Idź na Północ, do Berlina. Tam je znajdziesz!", powiedziała szeptem. Sen ten stał się dla ogrodnika okazją do zmiany dotychczasowego życia. Chciał jeszcze zobaczyć trochę świata, nim będzie na to zbyt stary, a gdyby przy tym miało go spotkać odrobinę szczęścia, to dlaczego nie miałby się wybrać w kierunku bogatej Północy? Ruszył zatem w drogę i parę dni później dotarł pociągiem do Berlina. Było zimno i wilgotno. Postawił więc kołnierz kurtki i ciekaw miasta, które miało mu przynieść szczęście, przechadzał się ulicami, nie dając sobie popsuć humoru tym zimnym przyjęciem. Z jakiegoś placu dotarł do jego uszu hałas. Chciał się zatem dowiedzieć, co się tam dzieje. Kiedy podszedł bliżej, zobaczył rozruchy oraz policję, po czym został nagle powalony na ziemię. Wierzgał nogami i bronił się, ale nic tym nie wskórał. Wraz z innymi załadowano go do samochodu i wylądował w więziennej celi. Zamiast szczęścia spotkał go nędzny los za kratkami. Bolały go wszystkie kości i pozostawało mu tylko biernie przeczekać zarówno to, jak i wszystko inne, co mogło jeszcze nastąpić. Wiele godzin później spisano jego dane, wzięto odciski palców i zaprowadzono na przesłuchanie. Jako dobrze wykształcony syn zamożnego ojca mógł porozumieć się z komisarzem po angielsku. Jego dokumenty były w porządku, a bilet na pociąg stanowił dowód, że dopiero co przybył i nie miał nic wspólnego z demonstrantami. Komisarz potraktował go więc całkiem grzecznie. W rewanżu, odpowiadając na pytanie, co sprowadza go do Berlina, ogrodnik opowiedział mu ochoczo swój sen. - Czyżby pan naprawdę wierzył w sny i odbył taką długą podróż z powodu jakichś sennych majaków, które miałyby się w dodatku spełnić właśnie w Berlinie? Człowieku, tu panuje twarda rzeczywistość. Tu tysiące próbują, tak jak pan, znaleźć szczęście, a przysparzają sobie tylko mnóstwa problemów. Marząc nie zajedzie się daleko w naszym świecie. Inaczej zaraz bym się z panem zamienił - mówił podekscytowanym głosem komisarz. - Dlaczego właśnie pan miałby chcieć się ze mną zamieniać? - spytał ogrodnik. - Cóż, jak mam to panu wytłumaczyć - przebierał w słowach komisarz, najwyraźniej tym pytaniem zakłopotany. Ale po chwili, kiedy uświadomił sobie komizm całej sytuacji, odrzekł: - Tak mi się tylko powiedziało. Już trzy razy śnił mi się wspaniały dom nad Morzem Śródziemnym, otoczony przepięknym ogrodem. W tym ogrodzie znajdowała się stara studnia, a obok niej rosło figowe drzewo. Zaś pomiędzy jego korzeniami zakopany był wspaniały skarb. Marzyło mi się być bogatym i wylegiwać się w słońcu. Ale tak w życiu nie bywa. Jestem w końcu realistą i nie przywiązuję wagi do takich iluzji, mających swoje źródło w podświadomości. Są to jedynie złudzenia, mrzonki i fantasmagorie, które sprowadzają człowieka na manowce. Niech pan najlepiej wraca do domu. Sam pan widzi, do czego prowadzi wiara w sny. Ta rada nie była mu już potrzebna. Ogrodnik powrócił w ojczyste strony, wykopał skarb i nadal będąc szczodrym, żył szczęśliwie aż po kres swoich dni. 36. Misie Pewna kobieta zbierała misie. Misie były jej namiętnością. Misie towarzyszyły całemu jej życiu, począwszy od pierwszej maskotki i motywów na pościeli, ręcznikach i tapecie w dziecięcym pokoju po naklejki z misiami na piórniku i tornistrze. Misie dyndały przy jej plecaku, kluczykach samochodowych i lusterku wstecznym. Siedziały wygodnie rozparte na jej kanapie, fotelach i na brzegu łóżka, wszędzie misie. Pewnego ranka słyszy nagle jakiś brzęk w przydomowym ogródku. Wygląda przez okno i widzi ogromnego niedźwiedzia przewracającego doniczkę z pelargonią. Zamiera z przerażenia. Po czym wydaje z siebie krzyk i wpada w panikę. Następnie biegnie do telefonu i cała drżąc, dzwoni pod numer alarmowy. Kobieta ta kochała obrazki i zabawki, a nie rzeczywistość. 37. Spokój ducha Czas to pieniądz - tak brzmiała dewiza naszego przedsiębiorcy, który znów spieszył na kolejne spotkanie. Dzięki wytrwałości i ambicji wybudował dochodową fabrykę, upajał się swoimi wpływami oraz władzą i już od dawna nie znał granic w dążeniu do wzrostu produkcji i zysku. Kiedy pewnego dnia dowiedział się, że przez jego miasto ma przejeżdżać znany mędrzec, postanowił koniecznie pokazać się z tym poważanym człowiekiem w prasie. Jednak mędrzec ani myślał afiszować się z wyzyskiwaczem. Szybkim krokiem minął główne wejście do jego fabryki. Ignorując istny huragan reporterskich fleszów oraz samego przedsiębiorcę, powędrował dalej, udając się w stronę miasta. Wściekły, że mędrzec go zignorował, przedsiębiorca dał swojemu sekretarzowi kuksańca i wycedził przez zęby: - Zatrzymaj go i sprowadź tutaj! Ale już po kilku spiesznych krokach sekretarz skulony w sobie, z pytającym spojrzeniem w oczach dał za wygraną i powrócił. - Idiota! - sapał ze złości przedsiębiorca, a ponieważ uważał, jak zawsze, gdy inni zawodzili, że wszystko musi zrobić sam, osobiście pobiegł za mędrcem. Tak szybko nie biegł już od lat. Gdy zbliżył się do niego na odległość dwudziestu metrów, zawołał: - Zatrzymaj się wreszcie! Jednak mędrzec spokojnie kroczył dalej. - No, zatrzymaj się wreszcie! - zawołał ponownie przedsiębiorca i chociaż dogonił mędrca, odstęp między nimi zdawał się nie zmniejszać. - Stój spokojnie. Dokąd tak gonisz? Chcę z tobą porozmawiać! - zawołał znów fabrykant. -Ja nie gonię - odpowiedział mędrzec. - To ty gonisz i nie możesz spokojnie ustać. To ty się zatrzymaj! Chce mnie wodzić za nos, czy co? - pomyślał przedsiębiorca. - Zazwyczaj tacy ludzie mówią przecież prawdę. - Cóż to ma znaczyć? - krzyknął za mędrcem. -Ja stoję, a ty mi zarzucasz, że tego nie robię, sam natomiast pędzisz naprzód, a mówisz coś przeciwnego. Jak to jest więc możliwe? Mędrzec odwrócił się w jego stronę i rzekł: - Moje nogi się poruszają, ale mój duch jest spokojny. Twoje nogi stoją spokojnie, ale twój duch gnany jest przez wściekłość, ambicję i żądzę zysku. Również teraz, kiedy spełnia się twoje życzenie i możesz wreszcie ze mną rozmawiać, twój duch jest wzburzony, jesteś miotany namiętnościami i żądzami. Dlatego powiedziałem: Ja nie gonię, lecz ty tak. Wówczas człowiek ten dostrzegł, że jest niczym w trybach, zależny od swoich pożądliwości, zniewolony, przykuty do swojego bogactwa i do żądzy prestiżu, dostrzegł, że jest niewolnikiem samego siebie. W zadumie powrócił do fabryki, uporządkował swoje sprawy i przekazał dzieło swojego życia w ręce najstarszego syna, po czym podążył za mędrcem. 38. Koncentracja Pewien młody człowiek pragnął szybko i bez wysiłku dojść do bogactwa. Grał w totolotka, kupował losy na loterię, spekulował akqami, czytał horoskopy, zasięgał porady astrologów, a któregoś dnia zawitał w gabinecie Madame Soleil. - Proszę o cały pakiet usług - powiedział mężczyzna. Słynna wróżka skinęła głową. Badała układ gwiazd, czytała z jego dłoni, zajrzała do kryształowej kuli i postawiła mu pasjansa. Po czym znów skinęła głową. Młody człowiek wiercił się na swoim krześle w napięciu i podekscytowaniu, a jego twarz rozpromieniła się, kiedy Madame Soleil powiedziała: - Rysują się dla pana nader korzystne perspektywy. W pańskim ogrodzie zakopany jest wielki skarb. Aby go znaleźć, musi pan postąpić w następujący sposób: proszę udać się nocą w czasie najbliższego nowiu do ogrodu i dla lepszej koncentracji zasłonić sobie przepaską oczy. Następnie niech pan weźmie w obie ręce brzozową różdżkę. Gdy skoncentruje się pan całkowicie na jej ruchach, poprowadzi ona pana między północą a godziną pierwszą na właściwe miejsce. Ale niech pan absolutnie nie myśli przy tym o hipopotamach! Kiedy nastał nów księżyca nasz łowca skarbów uczynił wszystko tak, jak mu przykazała wróżka. Z zawiązanymi oczyma, trzymając mocno w rękach różdżkę, szedł po omacku w ciemnościach. Nagle cicho zaklął, a następnie z jego piersi wyrwał się krzyk. Zdarł przepaskę z oczu i potarł sobie czoło. - Już dwa razy uderzyłem się w głowę - urągał. - A do tego nie mogę się pozbyć myśli o hipopotamach, chociaż do tej pory nigdy w życiu o nich nie myślałem! 39. Za żadne pieniądze Handlując wiele lat walutą i towarami, zgromadził ogromny majątek. Miał domy i posiadłości ziemskie w różnych krajach, luksusowe samochody i wspaniały jacht. Niczym jednak nie potrafił się tak naprawdę cieszyć, ponieważ pomnażanie fortuny i zarządzanie nią pozbawiało go największego luksusu, jakim jest czas dla samego siebie. I to właśnie chciał teraz zmienić. Doszedł mianowicie do wniosku, że ulokował już dość pieniędzy na kontach, w akcjach i nieruchomościach, które będą się pomnażać niejako samorzutnie. Jego zarządcy byli sumienni i niezawodni, tak iż mógł sobie pozwolić na rok wypoczynku: nie myśleć o interesach, podróżować dla przyjemności samego podróżowania, napawać się pięknem krajobrazów, delektować przysmakami regionalnych kuchni i dając się nieść podmuchom wiatru, wypływać swoim jachtem hen w morze. Sprawy potoczyły się jednak zupełnie inaczej, niż to sobie zaplanował: lekarze stwierdzili u niego śmiertelną chorobę, której przyczyny nie znali i której rozwoju nie potrafili zahamować. - Dam wam połowę mojego majątku, jeśli umieścicie mnie w najlepszej klinice świata, aby nie dopuścić do mojej śmierci! - brzmiała jego oferta. - Nie jest to możliwe w żadnej klinice świata - orzekli lekarze. - Dam trzy czwarte tego, co posiadam, lekarzowi, który potrafi przedłużyć mi życie przynajmniej o pół roku! - Tego nie potrafi żaden lekarz - powiedzieli medycy. - Dam wam wszystko, co mam, jeśli zdobędziecie dla mnie lekarstwo, które pozwoli mi przeżyć przynajmniej jeszcze jeden miesiąc! - Nie ma takiego lekarstwa - brzmiała ich odpowiedź. - W takim razie postarajcie się zachować mnie przy życiu przynajmniej tak długo, abym mógł spisać kilka wskazówek i myśli! - zażądał bogacz. - Na to starczy ci jeszcze czasu! - obiecali lekarze. W swych ostatnich godzinach człowiek ów zadysponował, by cały jego majątek przekazać fundacji wspierającej badania w dziedzinie medycyny i promocję racjonalnego trybu życia. Po czym dopisał na koniec jeszcze takie oto słowa: "Nawet jednej godziny życia nie mogłem okupić moimi pieniędzmi. Wykorzystaj, człowieku, dobrze swoje życie i postaraj się dostrzec jego wartość". 40. Sprawiedliwość Dwaj przyjaciele przez cały tydzień ciężko pracowali, chcieli więc miło spędzić piątkowy wieczór. - Chodźmy najpierw do łaźni, aby zmyć z siebie pot i trochę się odprężyć! Potem udamy się do meczetu, a następnie pójdziemy coś zjeść i wrócimy do domu. - Nie, to dla mnie zbyt nudne. W weekend chcę się wy-szaleć. Możemy pójść najpierw do łaźni, zgoda. Ale potem kupimy sobie butelkę wódki i pójdziemy na dziewczyny -zaproponował drugi. Ponieważ nie mogli dojść do porozumienia, po kąpieli ich drogi się rozeszły. Pierwszy udał się na modlitwę, a kiedy wychodził po niej z meczetu, z dachu spadła na niego cegła i dotkliwie zraniła go w ramię. Drugi kupił wódkę i spędził noc z prostytutkami. Gdy o zmierzchu wracał chwiejnym krokiem do domu, nadepnął na sakiewkę, w której znajdowało się sto denarów. Następnego dnia opowiedzieli sobie o przeżyciach minionego wieczoru i byli bardzo zdziwieni z powodu takiego zrządzenia losu. Postanowili więc spytać o zdanie imama. Wysłuchawszy ich, uczony w piśmie chwilę pomyślał, po czym wyłożył im swoją interpretację opowiedzianych przez nich zdarzeń. - Temu, który się modlił w meczecie, miała tamtego dnia spaść z rusztowania - i to na głowę - cała taczka cegieł, co by go bez wątpienia zabiło. Ponieważ jednak nie uległ pokusie i poszedł do meczetu, Pan Świata ulitował się nad nim i złagodził cios, jaki był mu pisany. Drugi miał tego dnia znaleźć sakiewkę z tysiącem denarów. Lecz z powodu nagannego zachowania dostało mu się za sprawą niebios o dziewięćset denarów mniej. 41. Teoria w praktyce Po dziesięciu semestrach młody człowiek skończył sum-ma cum laude studia w zakresie psychologii. Uważał więc, że wie już teraz wszystko o zachowaniach ludzi. Studiował przecież motywy ich postępowania i mowę ich ciał, umiał czytać z ich twarzy i gestów oraz interpretować ich słowa. Ludzie byli dla niego niczym otwarta książka, z której wszystko mógł wyczytać. Zapakował skromne manatki do swojego starego jak świat auta i ruszył w drogę, by objąć swoją pierwszą posadę. Cieszył się perspektywą zastosowania zdobytej wiedzy w praktyce i stworzenia sobie szczęśliwego, pomyślnego życia, a może nawet otworzenia własnej praktyki. Przed podjęciem pracy miał jeszcze parę wolnych dni, które chciał wykorzystać na wypoczynek po wyczerpujących egzaminach, podróżując po tutejszej pięknej okolicy. Miało się już ku wieczorowi. Jadąc bez pośpiechu szosą, pomyślał, że już najwyższy czas zatroszczyć się o jakiś nocleg. Jednak od godziny nie widział żadnego człowieka, u którego mógłby zasięgnąć informacji o najbliższym hotelu. Wtem spostrzegł jakiegoś leciwego mężczyznę, który właśnie wyszedł z pobocza na jezdnię. Zatrzymał się, aby spytać go o najbliższy zajazd, i najchętniej ruszyłby natychmiast w dalszą drogę, bowiem wyraz twarzy tego obcego był wręcz odstręczający. Skąpstwo, pożądliwość i chciwość, zawiść, zazdrość i bezwzględność, wszystko to malowało się na jego obliczu. - Przecież chodzi tylko o udzielenie informacji - uspokajał się opuszczając szybę. Mężczyzna spostrzegł, że nakazem chwili jest uprzejmość i w mig, jakby zdarto mu ohydną maskę, wyraz jego twarzy całkowicie się zmienił. A kiedy na dodatek usłyszał, że człowiek w samochodzie szuka noclegu, stał się wprost uosobieniem grzeczności. - Szanowny panie - powiedział miłym głosem - jak okiem sięgnąć nie znajdzie pan w tej okolicy żadnego zajazdu, który by wynajmował pokoje. Turyści rzadko przybywają w te strony, więc się to nie opłaca. Ale byłbym szczęśliwy, gdybym mógł zaoferować panu mój nędzny domek. Miałby pan w nim pokoik tylko dla siebie. Nikt nie będzie panu przeszkadzał, a dla mnie byłby to wielki zaszczyt móc panu sprawić radość i pomóc w potrzebie. Ściemnia się już, zaś do hotelu w miasteczku ma pan jeszcze przynajmniej dwie godziny jazdy samochodem, i kto wie, czy mają tam w ogóle wolne pokoje. W ten to bardzo uprzejmy sposób przemawiał do kierowcy, tak że młody psycholog był po prostu zafascynowany przemianą, jaką w nim zaobserwował. Wielce interesująca sprawa - pomyślał, i korciło go, aby skonfrontować swoją opinię o tym człowieku, bazującą na analizie wyglądu zewnętrznego, której nauczył się podczas swoich studiów, z rzeczywistością. Bowiem pierwsze wrażenie, jakie na nim wywarł ten człowiek, i jego obecne uprzejme zachowanie stały ze sobą w jaskrawej sprzeczności. Postanowił zatem odważyć się na tę małą przygodę i przyjąć zaproszenie. Wprawdzie dom starca był rzeczywiście mały, zaś w przydzielonym mu pokoju było tylko łóżko i jedno krzesło, ale przecież znał niewygody życia, a przy tym wszystko było czyste i miał dach nad głową. Gospodarz przepraszał go stokrotnie, że może mu zaoferować jedynie skromny posiłek, składający się z chleba, masła, szynki, kiełbasy i jajecznicy, jednak wino było dobre, a wódka lała się obficie. Młody człowiek zasnął więc głębokim, mocnym snem. Kiedy rankiem wszedł do głównej izby, stół był już nakryty, zaś na nim - jasna zastawa, kilka gatunków wędlin i serów oraz różnorakie konfitury. Pachniało świeżym chlebem, a aromat zaparzonej kawy łechtał zachęcająco nozdrza. Wyglądało na to, że gospodarz wziął sobie za punkt honoru, aby podjąć go z jak największą atencją, i nie omieszkał zachęcać go co chwila do brania dokładki, gdyż wszystkiego, jak zapewniał, było pod dostatkiem. Przy tym wprost rozpływał się w uprzejmościach, serdecznościach i nadskakiwaniu. Pomimo swego sceptycyzmu, nasz gość pozwalał sobie tak dogadzać przez trzy dni i noce. I trzeba było z jego strony bardzo energicznej reakcji, by przekonać w końcu gospodarza o konieczności wyruszenia w dalszą drogę, wszakże nie bez obawy, że go swoim stanowczym tonem uraził, widząc, jak starzec uniósł z westchnieniem ku niebu oczy i niczym człowiek pogodzony z losem skłonił głowę. Wkrótce rzeczy gościa znalazły się w samochodzie i nadszedł czas pożegnania. Wzruszony gościnnością starca, uścisnął serdecznie jego dłoń, a gospodarz, zbywając jeszcze machnięciem lewej ręki, jak coś niemiłego, słowa pochwały i wdzięczności, prawą ręką wręczył swojemu gościowi kopertę. - Co to? - spytał świeżo upieczony psycholog. - Pański rachunek - odrzekł gospodarz, i jak gdyby zdanie to stanowiło od dawna oczekiwany sygnał do przemiany, Jego twarz wykrzywiła się nagle w ohydnym grymasie. -I proszę zaraz zapłacić - dodał zjadliwym głosem. - Za-pła-cić? - wyjąkał gość, i miał uczucie, jakby grunt usunął mu się spod nóg. - A cóżby innego? Sądzisz, pasożycie, że mógłbyś sobie tu mieszkać jak robak w słoninie? Każesz się obsługiwać, opróżniasz mi z trunków piwnicę i uważasz, że nie musisz mi za to zapłacić ani grosza? Wy obrzydliwi miastowi naciągacze i leniuchy, już ja wam pokażę! - szalał stary. I kiedy młody psycholog patrzył jeszcze jak osłupiały na wielokrotnie zawyżony rachunek i mamrotał pod nosem, że nawet nie ma tyle pieniędzy, stary wyrwał mu już z rąk podróżną torbę, zdarł mu chciwymi pazurami zegarek z nadgarstka i złorzeczył: - Wezmę więc, co się da, chłoptysiu! Ponieważ według jego obliczeń wszystko to wciąż jeszcze nie wystarczało, aby uregulować należność, zabrał też i auto, po czym wypchnął swojego gościa z domu, z hukiem zatrzasnął za nim drzwi i przekręcił dwukrotnie klucz w zamku. Wlokąc się noga za nogą, młody absolwent psychologii przyszedł z wolna do siebie. Rozważając swoją okropną sytuację, kiwał raz po raz głową i mruczał pod nosem: -Jednak miałem rację! Wiedziałem! Dzięki Bogu, moje studia nie poszły na marne! 42. Rozliczenie Cadyk Rabbi Elimelech z Lizańska powiedział kiedyś do swoich uczniów: - Jeśli chcecie wiedzieć, w jaki sposób należy obchodzić wigilię Jom Kippur, to przyjrzyjcie się, jak czyni to nasz krawiec. W przeddzień Dnia Pojednania uczniowie zakradli się pod dom krawca i zerkali przez niskie okienka do środka. Widzieli, jak krawiec odmawiał swoje modlitwy, po czym przywdział wraz z synami szabasowe ubranie i zasiadł z nimi do stołu, który był świątecznie nakryty i zastawiony wyśmienitymi potrawami. Krawiec wyjął mały czarny notes zawierający spis wszystkich grzechów popełnionych przez niego od czasu ostatniego Sądnego Dnia. Otworzył go i powiedział: - Panie, oto nadeszła godzina, w której musimy wyznać wszystkie nasze grzechy i wzajemnie je sobie wybaczyć. Następnie przeczytał donośnym głosem wszystkie swoje przewinienia. Gdy skończył, wziął do ręki o wiele większy i grubszy notes. Otworzył go i znów powiedział: - O, Panie, ponieważ dziś wyznajemy nasze grzechy i wzajemnie je sobie wybaczamy, przeczytam w tej godzinie rozrachunków także twoje przewinienia. I donośnym głosem odczytał wszystkie troski, choroby, straty, niepowodzenia i nieszczęścia, których w ciągu roku doświadczył on i jego synowie. Kiedy doszedł do końca listy, powiedział: - O, Panie, jeśli mamy się rozliczyć ze sobą uczciwie, to będziesz musiał przyznać, że twoja lista jest dłuższa i że obarczyłeś się większą winą ode mnie. Ale jutro jest Jom Kippur i dlatego nie chcę być wobec ciebie małostkowy. Przebacz mi moje grzechy, a ja przebaczę ci twoje. Następnie napełnił kieliszki winem, trącił się ze swoimi synami i zawołał: - Lechaim, Wszechmocny Boże, oto przebaczamy sobie nawzajem nasze grzechy! Oburzeni i skonsternowani uczniowie powrócili pospiesznie do rabbiego i donieśli, co widzieli. Byli zgodni, że zachowanie krawca jest bezczelnością, impertynencją, a nawet bluźnierstwem względem Boga. Na ich słowa rabbi uśmiechnął się i rzekł: - To wiedzcie, że tego dnia Wszechmogący i niebieskie zastępy gromadzą się wokół domu krawca, aby go słuchać, i że wielka radość panuje wówczas w niebie i na ziemi! 43. Percepcja Przełożony klasztoru zen zlecił pewnemu malarzowi, aby ozdobił sklepienie świątynnej hali możliwie najbardziej naturalistycznym wizerunkiem smoka. -Jeszcze nigdy nie widziałem smoka! - skarżył się malarz. - Jak w takim razie będę mógł wiernie go namalować? - Ależ wokół nas jest pod dostatkiem smoków! - odpowiedział przełożony. - Musisz się tylko dobrze rozejrzeć. Aby nauczyć się widzieć to, co potrafił dostrzegać przełożony klasztoru, malarz zaczął się od tej chwili ćwiczyć w medytacji zen. Po kilkunastu latach cierpliwej nauki pospieszył pewnego ranka do przełożonego i zawołał podekscytowany: - Mistrzu, mistrzu widziałem najprawdziwszego smoka! - To wspaniale - pogratulował mistrz. - A teraz powiedz mi, czy jego ryk wywarł na tobie równie silne wrażenie? 44. Błogosławiona niewiedza Dwóch biednych beduinów od lat przemierzało ze swoimi dwoma wielbłądami bezkres pustyni. Bieda i wyrzeczenia były ich chlebem powszednim. Z rzadka tylko dostawali od mijających ich karawan parę daktyli w zamian za kilka lin uplecionych z palmowych włókien. Czasem złapali jakąś jaszczurkę, żyjącą w skalnych szczelinach. Przeważnie jednak prażyli migdały i owady na ogniu z wielbłądzich odchodów i pili słonawą, niezbyt nadającą się do spożycia wodę z prastarych źródeł. Pewnego dnia natknęli się podczas swojej wędrówki na stróżkę wody, której nie było przedtem w tej okolicy. Wypływała z ziemi wprost przed ich stopami i widzieli w niej niejako dar zesłany przez niebiosa. Woda była trochę mętna i lekko słona, lecz im zdawała się wodą z samego raju, bowiem dawno nie delektowali się czymś równie wyśmienitym. - Tak cudownej wody nie możemy zachować tylko dla siebie - powiedział beduin. - Zaniosę ją osobiście władcy. On na pewno pozna się na tej wybornej wodzie. Napełnił dwa bukłaki, jeden na podróż, drugi dla władcy, i wyruszył w drogę. Po kilkunastu dniach podróży przybył pod pałac kalifa. Powiedziawszy straży o tym, co się zdarzyło i jakie ma życzenie, został, tak jak to było w zwyczaju, zaprowadzony do sali audiencyjnej przed oblicze władcy. Rzucił się kalifowi do nóg i powiedział: -Jestem tylko biednym beduinem, który się urodził i żyje na pustyni. Dlatego dobrze ją znam, znam jej niebezpieczeństwa i jej cuda, a także wszystkie jej źródła. Lecz nigdy nie doświadczyłem większego cudu i nie piłem lepszej wody niż z tego źródła, które nagle wytrysnęło spod naszych stóp. Dlatego przynoszę ci tę wyborną rajską wodę, by sprawić ci nią radość. Wodę przelano z bukłaka do złotego pucharu i podano ją kalifowi. Ten widział wprawdzie, że woda w pucharze nie lśniła jak zwykle, lecz była mętna, wziął jednak jeden łyk i chociaż mu nie smakowała, nie dał tego po sobie poznać. Następnie przerwał pełną napiętego oczekiwania ciszę, rozkazując strażom ująć beduina i osadzić go natychmiast w więzieniu, tak by nic i nikogo nie widział. Przerażonemu beduinowi zarzucono więc na głowę chustę i umieszczono go w ciemnym lochu. Później, kiedy kalif pozostał sam ze swoim wezyrem, udzielił mu następującej odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak dziwnie postąpił: - Dla beduina woda oznacza wszystko, dla nas zaś nie znaczy nic. To, co uważa on za wodę raju, jest dla nas niezdatnymi do picia pomyjami. Jednak jego pragnieniem było podzielić się z nami czymś, co jest dla niego najcenniejsze. Każ go zatem sprowadzić do mnie, gdy nastanie noc. I niech zaniosą mu jedzenie, lecz bez wody, by nie rozczarował się zawartością swojego bukłaka, gdyż nadal będzie musiał zadowalać się taką wodą. Kiedy beduin, posilony dobrą strawą, ponownie stanął przed obliczem kalifa, ten wręczył mu sakiewkę ze złotymi monetami. - Aby uchronić cię przed zawistnymi ludźmi, wręczam ci tę sakiewkę dopiero teraz i mianuję cię strażnikiem odkrytego przez ciebie źródła. Każdy, kto przemierzając pustynię, przyjdzie do ciebie, niech wie, że ty ochraniasz źródło, a ja ciebie. Idź i strzeż tego źródła w moim imieniu. W ciemnościach, tajnymi drogami straże wyprowadziły beduina z pałacu w kierunku miasta, tak by do jego uszu nie dotarł plusk parkowych fontann, a jego oczy nie dostrzegły żadnego ze stawów. 45. Tajne Proszę, mistrzu - rzekł uczeń - zdradź mi tajemnicę życia. - Nie mogę - odmownie skwitował prośbę mistrz. - Dlaczego? - Bo to jest tajemnica. 46. Pozbawiony życzeń Rybak wyciągnął z wody sieć. Na jej dnie znalazł starą butelkę. Otworzył ją i nieźle się przestraszył, gdy wydostał się z niej na zewnątrz potężnych rozmiarów duch. - Ponieważ mnie uwolniłeś, możesz wypowiedzieć trzy życzenia. Powiedz pierwsze. - Życzę sobie - rzekł z namysłem rybak - abyś uczynił mnie tak mądrym, że moje kolejne dwa życzenia będą doskonałe. - Gotowe! - zagrzmiał duch. - A teraz twoje drugie-i trzecie życzenie. - Serdeczne dzięki! - powiedział rybak. - Nie mam więcej życzeń. Waga spraw tego świata 47. Względność rzeczy Chmury pociemniały, a w oddali przeszyła niebo pierwsza błyskawica. Na wznak, z wyciągniętymi sztywno ku niebu nóżkami leżał kos. Zbliżył się do niego zaciekawiony tym zając i spytał ze zdziwieniem, cóż takiego robi. - Podpieram niebo, aby na mnie nie spadło - stękał, drżąc z wysiłku, kos. - Chcesz na swoich cienkich nóżkach utrzymać niebo? To przecież niemożliwe - dziwił się zając. - Zmykaj stąd, bo nic z tego nie rozumiesz - zipał kos. - Każdy ma swoje własne niebo! Wtem wiatr zerwał z pobliskiej lipy liść, który spadł na ziemię obok kosa. Ten zwiastun końca świata tak bardzo go przestraszył, że jednym ruchem przekręcił się o sto osiemdziesiąt stopni i czym prędzej odfrunął. Niebo pozostało jednak na swoim miejscu. 48. Problem Sędzia i jego małżonka uważali, że wakacje pod gruszą będą najwłaściwszą formą wypoczynku zarówno dla nich, jak i dla ich dwóch synków. Chłopcy mogli tam sobie pohasać, a oni posiedzieć w cieniu owocowych drzew lub poczytać. Po tygodniu sędzia zaczął się nudzić. Najbliższą okolicę przewędrowali już wzdłuż i wszerz, a ciągłe czytanie nie było na dłuższą metę rzeczą zbyt odprężającą. Miał ochotę pomóc gospodarzowi w pracy i w końcu zagadnął go o to. Gospodarz zapatrywał się sceptycznie na rolniczą przydatność sędziego i na wykonywanie przez niego ciężkiej fizycznej pracy, ale starał się to ukryć. W końcu znalazł mu jednak stosowne zajęcie i zaprowadził go do stodoły. - Trzeba posortować kartofle - objaśnił swojego gościa, przywlókł worki z kartoflami i opróżnił pierwszy nich. - Niech pan zrobi trzy kopce: jeden kopiec małych, drugi średnich, a trzeci dużych kartofli! Potem skinął w stronę sędziego zachęcająco głową i pojechał w pole. Już zmierzchało, kiedy powrócił. Przed udaniem się do domu chciał jeszcze sprawdzić, jak poszło sortowanie kartofli, i podziękować sędziemu. Skierował się zatem najpierw do stodoły. Niemałe było jego zdziwienie, kiedy zastał tam pracującego nadal sędziego. Cały czerwony na twarzy, ze zwichrzonymi włosami sędzia wyciągnął w jego stronę rękę z kartoflem i wybąkał: - Czy on jest mały, średni, czy duży? 49. Ból Pacjent skarży się podczas wizyty u lekarza na silne bóle w całym ciele. - Panie doktorze, gdy dotykam palcem głowy, boli, dotykam gardła, boli, dotykam brzucha, boli, nawet gdy dotykam stopy, umieram wprost z bólu. Co mam robić? Mam nadzieję, że mi pan pomoże! Lekarz dokładnie zbadał pacjenta, po czym przyjrzał mu się z poważną miną i rzekł: - Cóż, mój kochany, twoje ciało jest zdrowe, ale masz złamany palec. 50. Pochwycony Mistrz wyjaśnił uczniom istotę namiętności, opowiadając im następującą historię: W ubogiej wsi mieszkał nauczyciel, któremu ledwo starczało na życie. Z odzieży posiadał jedynie starą, siermiężną koszulę, tak że w zimie groziło mu zamarznięcie. Pewnego razu rozszalała się ulewa, która zamieniła górski potok w potężną rwącą rzekę. Niebezpieczny żywioł porwał niedźwiedzia. Kiedy niesiony przez prąd, półżywy, z łbem pod wodą mijał wieś, spostrzegły go dzieci. - O, tam w wodzie płynie niedźwiedzia skóra! - zawołały w stronę nauczyciela. - Popłyń po nią szybko! Będziesz miał ochronę przed zimnem! W swoim niedostatku i prawdziwej potrzebie nauczyciel skoczył w huczącą topiel, przedarł się przez rwący nurt i wczepił się mocno palcami w niedźwiedzią skórę. Wtedy niedźwiedź zadał mu cios swoją potężną łapą i nauczyciel znalazł się w wielkim niebezpieczeństwie. Stojące nad brzegiem dzieci obserwowały tę dramatyczną scenę i w obawie o życie swojego nauczyciela zawołały: - Wyciągaj szybko skórę. A jeśli nie dajesz rady, to puść ją i wracaj, bo inaczej czeka cię śmierć! - Przecież chcę ją puścić - zawołał nauczyciel - ale ona mnie nie puszcza! 51. Umieć ustąpić Kto nie umie ustępować i obstaje kurczowo przy swoim, nie może się dziwić, że ponosi szkodę - rzekł mędrzec i opowiedział historię o muszli i bekasie. Pewna muszla, rozchyliwszy swoją skorupkę, leżała w słońcu na plaży i się opalała. Zwabiło to bekasa, który bardzo gustował w miękkim miąższu muszli. Ledwo jednak jego ostry dziób dotknął wnętrza muszli, jej skorupka natychmiast się zatrzasnęła. -Jeśli nie popuścisz, to najpóźniej za dwa dni wyschniesz - wycedził przez dziób bekas. -Jeśli nie popuszczę, to najpóźniej za dwa dni zdechniesz z głodu - wycedziła muszla przez swoją skorupkę. I kiedy tak się spierali, nadszedł rybak i oboje pochwycił. 52. Lek na cierpienie Żal po śmierci jedynego dziecka przyprawił młodą kobietę nieomal o utratę zmysłów. Sąsiedzi chcieli ją pocieszyć i polecili jej udać się do sławnego mędrca, który mieszkał w oddalonym o dwa dni drogi klasztorze. Mieli nadzieję, że ta mała podróż złagodzi nieco jej cierpienie. Zrozpaczona kobieta udała się do klasztoru i zawodząc błagała mędrca, żeby przywrócił jej syna do życia. - Przynieś mi ziarenka gorczycy z domu, w którym jeszcze nikt nie zaznał cierpienia - polecił matce mędrzec -a uczynię, co tylko będzie w mej mocy, by przywrócić twojemu synowi życie. Pełna nowej nadziei opuściła świątynię i z miejsca wstąpiła do najbliższego domu, aby przedstawić swoją prośbę. - Co masz na myśli mówiąc o braku cierpienia? Spójrz na wzdęty brzuch mojej córeczki. Napiła się niedobrej wody, i z powodu kolek umiera z bólu. Kobietę ogarnęło ogromne współczucie dla chorej dziewczynki. Potrafiła się także dobrze wczuć w cierpienie matki. Przyrządziła zatem znaną jej specjalną herbatkę i troszczyła się wraz z matką o małą tak długo, aż spadła gorączka. Następnie udała się do domu, którego wygląd wskazywał na bogactwo i pomyślność. Potwierdzał to także przepiękny ogród i znajdujące się w nim źródło. Kto jest tak bogaty i posiada własny zdrój, ten ma najlepszą źródlaną wodę i z pewnością nie wie, co to jest cierpienie - pomyślała. Zdziwiona, że drzwi stały otworem, wstąpiła do domu, ale nikt nie wyszedł jej naprzeciw. Z wahaniem udała się w głąb willi, rozglądając się ze zdumieniem po bogato wyposażonych pomieszczeniach. - Tu człowiek może się mieć tylko dobrze - powiedziała do siebie i otworzyła ostrożnie drzwi do jakiegoś pokoju. W nim, na okazałej kanapie leżała przepiękna, wytwornie ubrana dama z szeroko rozwartymi, zatroskanymi oczyma utkwionymi nieruchomo w dal. Po kilkakrotnych nawoływaniach leżąca na sofie piękność zwróciła w stronę kobiety swój załzawiony wzrok, nie zrozumiawszy chyba jednak do końca istoty jej prośby. - Mój ukochany, którego dziecka się spodziewam, nie mogąc znieść mojego widoku, rzucił mnie dla innej. Co też się stanie z mym dzieckiem i ze mną, skoro nie mamy nikogo, kto by się o nas zatroszczył? Kobieta została tam więc do czasu rozwiązania, ciesząc się wraz ze swoją towarzyszką niedoli szczęśliwym porodem i przyjściem na świat zdrowego chłopca. Teraz tym bardziej czuła się przynaglona do zdobycia dających uzdrowienie ziarenek gorczycy i znów wyruszyła w drogę w poszukiwaniu domu bez cierpienia. Jednak dokądkolwiek się udała, wszędzie ludzie opowiadali jej o ciężkich ciosach losu, jakie ich spotkały. To plony zostały zniszczone, to ktoś spadł nieszczęśliwie z drzewa, to znów zginął na morzu, to chałupa się spaliła, to zmarł jedyny żywiciel rodziny. Zatem, choć ją samą spotkał ciężki los, próbowała pomagać i pocieszać, bowiem wiedziała, co znaczy cierpienie. Z czasem coraz łatwiej było jej dźwigać własny ból, aż w końcu dała mu w swoim sercu miejsce obok radosnych wspomnień. Gdy wróciła do domu, wszyscy dziwili się jej wewnętrznemu pokojowi, z chęcią ją odwiedzali i zasięgali jej rady. 53- Wiadomość Pewien kupiec trzymał w złotej klatce przepiękną papugę, która umiała mówić. Ponieważ musiał udać się w interesach do dalekiej ojczyzny ptaka, spytał go, czy ma mu coś przywieźć z podróży. - Jedyny prezent, o jaki cię proszę, to wolność - powiedziała papuga. - A ponieważ nie chcesz mi jej dać, może uda ci się w czasie twojej podróży porozmawiać z moimi braćmi i siostrami w puszczy i powiedzieć im, że żyję, choć jest to życie w niewoli. Po załatwieniu swoich interesów kupiec udał się do dżungli i opowiedział fruwającym w złotozielonym świetle kolorowym ptakom o swojej papudze, żyjącej u niego w domu w złotej klatce. Kiedy skończył opowiadać, jedna z papug spadła, jak mu się zdawało, martwa z gałęzi drzewa tuż pod jego stopy. Może ptak ten jest krewnym mojej papugi i dlatego wiadomość ta przyprawiła go o śmierć - zasępił się kupiec. Jednak w drodze powrotnej zapomniał o tym zajściu i przypomniał sobie o nim dopiero, kiedy jego papuga spytała, czy przynosi z jej ojczyzny dobre wieści. - Niestety nie - powiedział kupiec i opowiedział o zdarzeniu w dżungli. - Jeden z twoich krewnych na wieść o tobie i twoim życiu u mnie padł martwy wprost pod moje nogi. Bardzo mi przykro... Gdy jeszcze mówił te słowa, papuga obsunęła się bezwładnie ze swojego drążka i spadła na dno klatki, leżąc sztywno, niczym martwa, z lekko rozwartym dzióbkiem i ze sterczącymi ku górze pazurkami. Przynoszę okropne wieści - pomyślał kupiec. - Tym razem wiadomością o śmierci krewniaka zabiłem swoją papugę. Z wielkim smutkiem wziął swojego ptasiego ulubieńca w dłonie i położył ostrożnie na parapecie otwartego okna. Wtem, jakby słońce i wiatr podziałały na ptaka ożywczo, papuga poderwała się i pofrunęła spiesznie na pobliskie drzewo. - Czy rozumiesz teraz, że często jest całkiem inaczej, niż myślisz? - zawołał ptak w stronę kupca. - To, co uważałeś za nieszczęście, było dla mnie dobrą wiadomością. Ty, który trzymałeś mnie w niewoli, sam przekazałeś mi wieść prowadzącą do mojego uwolnienia. I to powiedziawszy, papuga odfrunęła ogromnie uradowana. 54. Pozory Mędrzec powiedział: - Jeśli nie postarasz się poprawić w głębi twego serca i będziesz się uciekać jedynie do zabiegów zewnętrznych, to marnie skończysz. Podobnie jak ów myśliwy naśladujący głosy zwierząt. Kiedy chciał dźwiękami swojej bambusowej fujarki zwabić płochliwą sarnę, ściągnął na siebie uwagę wilka, który sądził, że podąża za głosem sarny. Wówczas myśliwy przestraszył się i aby przepłoszyć wilka, zaczął naśladować fuka-nie tygrysa. Wilk wprawdzie uciekł, ale zwabiony tygrysim pomrukiwaniem podkradł się olbrzymi tygrys. Myśliwy cały dygotał ze strachu. Aby przepędzić tygrysa zaczął naśladować burczenie niedźwiedzia. Tygrys uciekł, lecz w tej samej chwili rozchyliły się krzaki i na polanę wtargnął potężny niedźwiedź w poszukiwaniu domniemanego pobratymca. Kiedy zamiast niego odkrył drżącego jak osika myśliweczka, jednym machnięciem łapy upolował sobie śniadanie. 55. Terapia Pewna matka przyszła ze swoim siedmiolatkiem do terapeuty, ponieważ mały był, jak oświadczyła, stale niespokojny i zdekoncentrowany. Terapeuta spytał ją o przebieg dnia chłopca. -Jeśli się nie guzdrze, przychodzi ze szkoły do domu około pierwszej. Potem zjada przygotowany na prędce obiad... - Co to znaczy "na prędce"? - przerwał jej terapeuta. - Najczęściej coś z mikrofalówki, to, co jest pod ręką. Nie mam przecież za wiele czasu, bo o drugiej zawożę go raz w tygodniu na lekcję gry na pianinie, dwa razy w tygodniu na zajęcia sportowe, pływanie i piłkę nożną. Oczywiście potem po niego przyjeżdżam, ponieważ musi jeszcze odrobić lekcje. Ale wtedy jest już niespokojny i nie może sobie dać z nimi rady, chce oglądać telewizję lub grać na komputerze, przy czym za każdym razem dochodzi do kłótni, i właśnie dlatego tu jesteśmy. - Proszę zostawić u mnie chłopca na godzinę. Zobaczę, co da się dla niego zrobić. - Dobrze - powiedziała kobieta, zerkając po raz kolejny na zegarek - i tak muszę pójść jeszcze do fryzjera. Mąż i ja mamy dziś wieczorem gości. Proszę po prostu posadzić mojego syna w poczekalni. Przyjdę tam po niego. Kiedy zostali sami, terapeuta poprosił małego, aby wyciągnął się na kozetce. Następnie położył się obok niego, objął go tak, że ucho chłopca spoczywało na jego sercu i nie odzywał się ani słowem. Po upływie godziny zaprowadził chłopca do poczekalni i poprosił go, żeby nie odchodził, dopóki nie porozmawia z jego matką. Jakiś czas później świeżo wyfryzowana kobieta jeszcze raz wprowadziła swojego syna do gabinetu terapeuty. - Chciałem tylko pani powiedzieć, że przemówiłem pani synkowi do sumienia. Będzie teraz spokojniejszy, ale sądzę, że jeszcze nie raz się z nim spotkam. 56. Językowe bariery Czterej podróżni różnej narodowości spotkali się przypadkowo na rynku. Dysponując niewielką ilością pieniędzy, postanowili złożyć się i kupić sobie wspólnie coś, czego w pojedynkę nie mogliby nabyć. -Ja chcę uva - zawołał Włoch. - Lepiej będzie jak kupimy druiventros - zaproponował Holender. - Nie, kupmy misinsl - domagał się Francuz. - Jedyną rozsądną rzeczą wydaje mi się kupno grapes -powiedział Anglik. A ponieważ nie znali znaczenia tych obcych wyrazów, wszczęli kłótnię. Ktoś ze stojących obok przysłuchiwał się owej wymianie słów i zaproponował swoją pomoc w roli rozjemcy. - Za tę odrobinę pieniędzy, którą posiadacie, spełnię wszystkie wasze życzenia. Jeśli mi zaufacie, każdy otrzyma to, czego pragnie, i nikt nie zostanie pokrzywdzony. Uczynię z waszych czterech życzeń jedno, wszystkich was, którzy teraz się kłócicie, zadowalając i jednocząc! Zdziwieni tą propozycją, wyrażoną potokiem słów pełnym obcych zwrotów, które jednak jakoś zrozumieli, dali swojemu rozjemcy, z pewną dozą sceptycyzmu, ale też z nadzieją na obiecany cud, zebrane wspólnie pieniądze. Wziąwszy pieniądze, miejscowy udał się do sprzedawcy i przyniósł im w ogromnej ilości to, czego pragnęli - winogrona. 57. Tak to się zaczyna Wojna była na ustach wszystkich. Wprawdzie walki toczyły się daleko, lecz przecież trzeba było jakoś wyjaśnić dzieciom te potworne wydarzenia, których skutki odczuwał każdy dom. Jednak rodzice nie wiedzieli, w jaki sposób mieliby to uczynić. - Tato, jak właściwie powstają wojny? - spytał chłopczyk swojego ojca. Ojciec podniósł wzrok znad gazety, spojrzał na syna i po namyśle powiedział: - Załóżmy, że dwa sąsiadujące ze sobą państwa żyją zgodnie obok siebie, jak na przykład Kanada i USA, po czym nagle jeden kraj chce mieć coś, czego drugi kraj nie chce dać. Wówczas Kanada wysyła do USA swoich żołnierzy... - Nie opowiadaj dziecku takich bredni! - zawołała matka. - Kanada nie prowadziła nigdy wojny z USA. - Czemu się wtrącasz? - bronił się ojciec. - Przecież tylko podałem przykład... - Twoje przykłady są wyssane z palca i więcej czynią zamętu w głowie, niż cokolwiek tłumaczą. Przecież jest absolutną nieprawdą twierdzenie, że Kanada prowadziła wojnę ze Stanami. - Chcesz zrobić ze mnie przed dzieckiem kłamcę? Próbuję tylko coś wyjaśnić, a ty mnie krytykujesz i czepiasz się. Jeśli uważasz, że potrafisz to zrobić lepiej ode mnie, sama wyjaśnij tę kwestię. Ja już wcale nic nie powiem! -Jak ty ze mną rozmawiasz w obecności dziecka? Czy nie potrafisz się opanować? Zawsze musisz... - Przestańcie się kłócić - zawołał syn, wpadając matce w słowo. - Teraz mogę sobie już z łatwością wyobrazić, jak zaczynają się wojny. 58. Hierarchia wartości Dwa położone po sąsiedzku księstwa wiodły ze sobą spór, ponieważ każde z nich rościło sobie prawo do grobli, która chroniła obydwa kraje przed powodzią. Ich władcy postanowili w końcu rozstrzygnąć sprawę na drodze wojennej. Kiedy mędrzec dowiedział się, że wrogie sobie wojska stoją już naprzeciw siebie gotowe do walki i że w każdej chwili może dojść do bezsensownej masakry, próbował zaradzić najgorszemu. Pospieszył do obu obozów i prosił tak jednego, jak i drugiego księcia, aby zechcieli spotkać się wraz z nim na grobli i po raz ostatni spróbowali zawrzeć rozejm. - Czy ta grobla, chroniąca ludzi w waszych księstwach, ma poza tym jeszcze jakąś wartość? - spytał mędrzec obu władców. - Nie, sama w sobie nie przedstawia żadnej wartości - odpowiedzieli. - Jeśli będziecie teraz prowadzić ze sobą wojnę, to czyż nie polegnie wielu waszych ludzi, a może i wy sami? - Tak, jest to możliwe. - A czy ta krew was wszystkich, która będzie przelana, i utracone w walce życie mają mniejszą wartość od tej grobli? - Nie, z całą pewnością nie - odpowiedzieli książęta. - Życie każdego człowieka jest wartością najwyższą. - Czy zatem chcecie to, co jest nieskończenie cenne, złożyć w ofierze za coś, co samo w sobie nie ma żadnej wartości? - spytał mędrzec. Pytanie to położyło kres ich zaślepieniu i obiecali znaleźć pokojowe rozwiązanie konfliktu. 59 W zastępstwie Mistrz zlecił uczniowi kilka uciążliwych zadań, które rozpieszczonemu synkowi z bogatego domu niełatwo było wykonać. Doniesiono o tym matce ucznia. Jako lekarka zdobyła ona poważanie i bogactwo. Otrzymawszy zatem ową wiadomość, natychmiast kazała zawieźć się do mistrza, by interweniować u niego w sprawie syna, wnosząc zażalenie dotyczące ciężarów, jakimi go obarczył. - On jest przecież na to o wiele za słaby i zbyt delikatnej budowy - ubolewała. - Zaraz przyślę czterech silnych służących, którzy wykonają to zadanie! - Dobra kobieto - odrzekł mistrz. - Jest pani przecież lekarką. Jak pani sądzi: jeżeli pani syn miałby gorączkę, to czy wówczas powinienem zaaplikować lekarstwo jego służącym zamiast jemu? 60. Trzy rady Stary ojciec trapił się wielce z powodu swojego syna hulaki. Był przekonany, że wkrótce po jego śmierci syn roztrwoni cały spadek i będzie musiał wieść żywot w nędzy i pogardzie. Udał się więc do mędrca i opowiedział mu o swoim zmartwieniu. - Powiedziałeś, że twój syn lubi dużo pić, utrzymuje swoich przyjaciół, nie stroni od dziewcząt lekkich obyczajów, a poza tym jest dość porywczy, z drugiej strony jednak nigdy cię nie okłamał. Dlatego też dam ci trzy rady, z których twój syn powinien skorzystać. Jeśli ci to obieca, uwolnisz się od swoich trosk. Starzec zapamiętał sobie zalecenia mędrca i podziękował mu za pomoc. Już teraz zrobiło mu się lżej na sercu, jako że znów z nadzieją spoglądał na przyszłość swojego syna. Kiedy wkrótce potem poczuł, że zbliża się jego ostatnia godzina, przywołał do siebie syna i poprosił go, aby obiecał, że spełni jego ostatnią wolę i weźmie sobie w przyszłości do serca trzy jego rady. - Moja pierwsza rada to: Jeśli koniecznie chcesz iść do gospody, idź tam dopiero dwie godziny po północy. Moja druga rada brzmi: Jeśli chcesz pójść do dziewczyny, udaj się do niej dwie godziny po wschodzie słońca. A moja trzecia rada mówi: Jeśli wieczorem wpadniesz w gniew, nie czyń nic aż do rana. Syn obiecał spełnić życzenia ojca, tak więc starzec mógł umrzeć spokojnie. Kiedy minął czas żałoby i w życiu syna wszystko wróciło do normy, pewnego wieczoru gwałtownie zapragnął pójść do gospody, by wychylić wraz z przyjaciółmi parę kieliszków. Ale przypomniał sobie o danej ojcu obietnicy i poczekał z pójściem do swojej knajpki, aż zegar wybił dwie godziny po północy. Jego radosne oczekiwanie przemieniło się jednak w uczucie wstrętu, kiedy zobaczył swoich kompanów całkiem już o tej porze pijanych, leżących w zamroczeniu po kątach. Oddalił się pełen odrazy i obiecał sobie, że nie powróci tam już nigdy w życiu. Potrzebował kilku dni, aby uporać się z tym niemiłym przeżyciem. Gdy się z tego otrząsnął poczuł chęć odwiedzenia jednej z dziewcząt lekkich obyczajów. W tym momencie przyszła mu jednak na myśl dana ojcu obietnica, więc poskromił swoje żądze, pukając do pięknotki dopiero dwie godziny po wschodzie słońca. Drzwi otworzyła zaspana szlampa i chrapliwym głosem, nie przebierając w słowach, spytała czego się tu o tej porze szwęda, każąc mu się wynosić do wszystkich diabłów. On jednak, nim odszedł, dobrze przyjrzał się jej twarzy, na której rozmazały się tusz i szminka stanowiące nocą jej urodę, zobaczył sterczące, spocone strąki włosów i zwrócił uwagę na pomiętą halkę z opadającym ramiączkiem. Ten widok wrył mu się w pamięć i był pewien, że nigdy więcej nie odwiedzi ani jej, ani żadnej z jej przyjaciółek. Ponieważ wyzbył się już dwóch trzecich swoich złych nawyków, jego styl życia zmienił się niepostrzeżenie. Praca zaczęła sprawiać mu przyjemność. Pomnażał zatem stopniowo odziedziczony majątek. Znalazł też nowych przyjaciół i dobrze się czuł w ich towarzystwie. Naturalną koleją rzeczy zakochał się w końcu w mądrej, pełnej wdzięku młodszej siostrze jednego z przyjaciół i ożenił się z nią. jednak szczęściu świeżo upieczonej pary los zgotował pierwszą próbę. Trzy miesiące po ślubie młody małżonek musiał się udać w długą zagraniczną podróż. Jeździł z miejsca na miejsce i powrócił dopiero po półtora roku nieobecności. Lato miało się ku końcowi, kiedy nocą, około godziny dziesiątej przybył pod swój dom. Właśnie zamierzał, pełen radosnego oczekiwania na spotkanie, obwieścić swój powrót, gdy wtem przez otwarte okno sypialni usłyszał głos swojej żony, która coś do kogoś mówiła. Jak dwa tygrysy opadły go zazdrość i gniew, i już chciał wyważyć kopniakiem drzwi, ale nagle przypomniał sobie obietnicę, daną umierającemu ojcu. Tak więc pełen bólu i cierpienia oddalił się, wynajął pokój w najbliższym hotelu i przez całą noc walczył z potwornymi przeczuciami. Następnego dnia rano udał się opanowany, choć wiele go to kosztowało, do swojego domu, pociągnął za dobrze znany dzwonek i czekał z bijącym sercem, aż drzwi się otworzą. Zasuwa odsunęła się i w drzwiach, najpierw nieznacznie uchylonych, a następnie z okrzykiem radości otworzonych na oścież, ukazała się jego żona, rzucając mu się w ramiona. To sprawiło, że w pierwszej chwili zaniemówił i pozwolił poprowadzić się za rękę do domu. Wówczas wyszła mu na spotkanie roześmiana teściowa, wyciągając w jego stronę śliczne niemowlę. - Czyje to dziecko? - wybąkał. - Ty głuptasie - skarciła go żona - to twój syn, o którym pisałam ci w wielu listach! -Ale ja nie otrzymywałem żadnej korespondencji, bo wciąż byłem w drodze. A gdzie dziecko śpi? - spytał. - Naturalnie u mnie, w twoim pustym łóżku, abym mogła je utulić, gdy się budzi - usłyszał w odpowiedzi. I podczas tego wielce radosnego powitania z okazji powrotu z wolna zrozumiał, że jego żona, której głos słyszał minionej nocy w sypialni, czule rozmawiała właśnie z jego synem. Tym bardziej był teraz rad, że opanował wówczas swoją zapalczywość. I dziękował w duchu ojcu, który wymógł na nim obietnicę przestrzegania tych trzech dziwnych rad. 61. Delikatny Stary, prawie niewidomy mężczyzna, wspierając się na lasce, pokuśtykał do mędrca, aby poprosić go o radę. Ponieważ niedowidział i ogromnie cicho mówił, podszedł do niego bardzo blisko i - nie zauważając tego - postawił ostry koniec swojej laski na jego bosej stopie. Mędrcowi z bólu napłynęły do oczu łzy, nie wykonał jednak żadnego gwałtownego ruchu i nie wydal z siebie najmniejszego jęku. Im dłużej starzec mówił, poruszając się przy tym w tę i we w tę, tym głębiej szpic laski wbijał się w stopę mędrca, tak że zaczęła się z niej sączyć krew. Mędrzec był coraz bledszy, ale nie dał po sobie poznać, jak bardzo cierpi. Mówił wolno i uprzejmie, wielokrotnie pytał, czy starzec wszystko dobrze zrozumiał, a na pożegnanie położył mu w geście uspokojenia dłoń na ramieniu, lecz kiedy wreszcie wśród wielu ukłonów starzec się pożegnał, mędrzec padł zemdlony na ziemię. Odzyskawszy świadomość, zobaczył, że jego stopa była schludnie zabandażowana, a wokół niego stali zgromadzeni uczniowie, ogromnie zaciekawieni całym zajściem. Naturalnie, pragnęli się dowiedzieć, dlaczego nie zwrócił starcowi uwagi. - Nie chciałem pomnażać jego wielkich utrapień jeszcze o to, że jest nieuważny - odpowiedział mistrz. 62. Po co są oczy? Pewna kobieta była urodzoną beksą - nieprzerwanie zanosiła się płaczem. Przez całe życie wprost rozpływała się we łzach. Płakała tak długo i tak dużo, że jej oczy były całe czerwone od łez, nieustannie w stanie zapalnym, co sprawiało, że płakała jeszcze więcej. Sprowadzono lekarza. - Kobieto, będę ci mógł pomóc tylko wówczas, gdy mi coś obiecasz - powiedział lekarz. - Co takiego? - łkała kobieta. - Że przestaniesz wreszcie płakać! W przeciwnym razie nie będę w stanie uratować twoich oczu! - Ale - odrzekła szlochając kobieta - do czego właściwie są oczy, jeśli nie do płaczu? 63- Sposób widzenia spraw Mędrzec odwiedził pewną kobietę, która nie przestając nawet na moment uskarżać się i płakać, przez wszystkich we wsi nazywana była Wieczną Płaczką. Spytał ją zatem, co stanowi powód jej tak wielkiej zgryzoty, że ustawicznie musi ronić łzy. - Mam dwie córki - wyjaśniła łkając. - Kocham je nad życie. Starsza robi parasole, a młodsza sandały. Ale w słoneczne dni, moja starsza córka nie ma zbytu na swoje parasole, co mnie tak bardzo przygnębia, że nie mogę się powstrzymać od łez. Natomiast kiedy pada deszcz, moja młodsza córka nie ma chętnych na sandały i to doprowadza mnie do rozpaczy. Nigdy nie jest dobrze, zawsze tylko niekorzystne okoliczności i straty. Dlatego moje troski i żale nie mają końca. - Nie w tym leży cały kłopot. Twój problem stanowi sposób widzenia spraw - odrzekł mędrzec. - Co byś powiedziała na to, by podczas pięknej pogody cieszyć się z tego, że twoja młodsza córka może sprzedawać sandały, zaś podczas deszczu z tego, że teraz twoja druga córka sprzedaje parasole. W ten sposób będziesz miała zawsze powód do radości. Przemiana, jaka się stopniowo w niej dokonała, wprawiła sąsiadów w niemałe zdumienie. Wkrótce też przemianowali ją oni z Wiecznej Płaczki na Wesołą Kumoszkę i już tylko tak ją nazywali. 64. W klatce Jak głosi legenda mądry król Salomon rozumiał mowę ptaków. Kiedyś przyszedł do niego człowiek, który trzymał w złotej klatce słowika. - Mam tego słowika od trzech lat. Był radością moich dni - relacjonował królowi. - Dzień i noc śpiewał niezmordowanie, a ja w dowód wdzięczności za te trele starałem się, by niczego mu nie brakowało. Zawsze troszczyłem się o to, aby miał świeżą wodę i dobrą karmę, aby mógł schronić się w dającym chłód cieniu i aby żaden kot zbytnio się do niego nie zbliżał. Jednak już od dwóch tygodni nie śpiewa i jestem z tego powodu niepocieszony. Następnie król posłuchał, co ma mu do powiedzenia słowik. - W pogoni za smaczną przynętą wpadłem w sidła łowcy ptaków. Ów sprzedał mnie pewnemu handlarzowi, który wędrował z miejsca na miejsce, aż w końcu nabył mnie od niego ten oto człowiek. Wprawdzie umieścił mnie w pięknej klatce, jednak była to nadal niewola, tak więc moje skargi nie miały końca, ponieważ przez zwykły kaprys utraciłem wolność. Ludzie brali mój smutek z powodu niewoli i moją tęsknotę za wolnością za wyraz radości i wdzięczności za to, że mogę przebywać w złotej klatce i jestem otaczany ich opieką. Myślałem tylko o swoim bólu i nie przyszło mi to do głowy aż do chwili, kiedy przed kilkoma dniami usiadł na mojej klatce skowronek i powiedział: "Przestań lamentować! Bo tylko ze względu na twój lament trzymają cię w zamknięciu!". Po czym pospiesznie odfrunął, a ja od tamtej pory nie wydałem z siebie ani jednego dźwięku. I nie uczynię tego, dopóki będę w niewoli. Król Salomon opowiedział właścicielowi ptaka to, o czym mówił słowik. Zasmucony tymi słowami człowiek otworzył drzwiczki klatki i rzekł: - Po co mi słowik, który nie śpiewa? Słowik wyfrunął z klatki i wyleciał przez okno. Usiadł na pobliskim drzewie i zaśpiewał pieśń wolności. A człowiekowi zdawało się, że żaden ptak jeszcze nigdy tak pięknie nie śpiewał. 65. Zawodność wzroku Zmęczony i wyczerpany wędrowiec kroczył noga za nogą. Dawno już zapadła noc, a do schroniska było jeszcze bardzo daleko. Nagle zatańczyło przed jego oczyma światełko, i kiedy tak migotało w żwawych esach-floresach, to unosząc się w górę, to znów opadając w dół, rozpoznał w nim robaczka świętojańskiego, który mu przyświecał. Wówczas zrobiło mu się raźniej na sercu i zapytał: - Powiedz mi, robaczku świętojański, dlaczego świecisz jedynie w ciemnościach? - Wy, ludzie, widzicie nas tylko, gdy otaczają was ciemności. Ale my świecimy zawsze. W świetle nas nie dostrzegacie. Nie możemy mierzyć się ze słońcem. 66. Życie po życiu Dwa lata po narodzinach córki młoda mama poczęła bliźniaków, którzy wzrastali w jej łonie. W miarę jak rozwijały się ich ciałka, dojrzewała także ich świadomość i zaczęli siebie nawzajem postrzegać, co napełniało ich radością życia. - Czy to nie cudowne, że obaj żyjemy? Naprawdę nieźle się nam wiedzie! - utwierdzali się nawzajem w swoim dobrym położeniu. Po pewnym czasie odkryli dostarczającą im pożywienie pępowinę i wychwalali swoją mamę, która dzieliła z nimi życie. -Jak wielka musi być jej miłość, że możemy mieć udział w jej życiu! - mówili zgodnie. Mijał miesiąc za miesiącem i bracia widzieli, jak bardzo się w tym czasie zmienili. - Co to właściwie oznacza? Czy przeczuwasz, co się z nami stanie - spytał jeden z braci. - Sądzę, że musimy być przygotowani na opuszczenie tego miejsca - odpowiedział drugi bliźniak. - Przenigdy nie chcę opuścić tego bezpiecznego świata - odrzekł pierwszy. - Któż to wie, co czeka nas na zewnątrz. - Możemy tylko mieć nadzieję, że nasze dotychczasowe życie nie jest pozbawione sensu i że jest jakieś życie po narodzinach. - Jak to możliwe? Dotychczas nikt tu nie powrócił i nie ioniósł nam o życiu po tamtej stronie. Tu jest nam tak dobrze. Wszystko, co nastąpi potem, może oznaczać tylko koniec. - Nie, nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego mielibyśmy zacząć żyć, aby wraz z naszymi narodzinami umrzeć? Dlaczego mama miałaby nas żywić, skoro nasze życie ma się skończyć zaraz po urodzeniu? To twoje zamartwianie się zmąciło ci umysł. - Mówisz, jakbyś coś wiedział. Tylko skąd? Czy widziałeś kiedyś naszą, jak ją nazywamy, mamę? Może wcale jej nie ma i tylko ją sobie wymyśliliśmy, żeby sobie wyjaśnić to, co się z nami dzieje. Tak żyjąc w swojej jamie, mieli w tych ostatnich dniach wiele pytań i wątpliwości, byli zatroskani, ale też pełni ufności. A gdy mama ich powiła i przyszli na nasz świat, głośno krzyczeli. I zobaczyli światło. 67. Źródło nadziei Tomasz, człowiek wątpiący i poszukujący, miał sen: Archanioł Gabriel trzymał w ręku jakąś księgę. Tomasz spytał go więc, co jest w niej napisane. - W tej księdze - powiedział Gabriel - zapisuję imiona przyjaciół Boga. - Czy zapisałeś już także moje imię? - spytał Tomasz. - Dlaczego zadajesz mi takie pytanie? Wiesz przecież, że nie jesteś przyjacielem Boga - odrzekł anioł. - To prawda, nie jestem przyjacielem Boga - wyznał Tomasz. - Ale jestem przyjacielem przyjaciół Boga! Anioł spojrzał na Tomasza w milczeniu i zadumie, po czym powiedział: - Właśnie polecono mi wpisać twoje imię na samej górze, bowiem nadzieja rodzi się z beznadziejności. 68. Zachwyt Dziadek miał reumatyzm. Siedział w swoim fotelu i nie mógł się poruszać. Kiedyś odwiedzający dziadka goście poprosili go, aby opowiedział o swoim słynnym nauczycielu. Początkowo dziadek mówił powoli i z namaszczeniem. Stopniowo jednak coraz bardziej się ożywiał, dając się całkowicie porwać wspomnieniom. Nagle uniósł się z pewnym trudem z fotela, aby pokazać, jak jego nauczyciel, wielki Baal-szem Tow, miał zwyczaj w czasie modlitwy skakać i tańczyć. I tak się zapamiętał w swoim opisie, że sam zaczął skakać i tańczyć po pokoju, jak gdyby nigdy w życiu nie miał reumatyzmu, który zresztą nigdy już nie powrócił. Tak, w taki właśnie sposób należy opowiadać historie! 69. Post Już od trzech dni uczeń nic nie jadł i pił tylko wodę. - Kto narzucił ci tak ścisły post? - dopytywał się mistrz. -Ja sam - odpowiedział uczeń matowym głosem. - W ten sposób próbuję walczyć z moim ja. - To trudne - powiedział mistrz i potrząsnął głową. - A z pustym żołądkiem jest to jeszcze trudniejsze. 70. Cierpienie Syn był niepocieszony z powodu śmierci ojca. Zawodził, szlochał, rozdzierał szaty, nie chciał nic jeść i podnosił ogromny krzyk. - O, ja nieszczęsny! - wołał. - Ach ten ból! Serce mi chyba pęknie! Jeszcze nigdy w życiu tak nie cierpiałem! Jeden z jego przyjaciół próbował go pocieszyć, mówiąc: - Skoro ty się żalisz, to pomyśl, co mógłby powiedzieć twój ojciec? 71. Wyrzeczenie Ojciec był wielce zaniepokojony zachowaniem swojego ukochanego syna, który wzrastał pod jego okiem w ich wprawdzie nie nazbyt zamożnym, ale poważanym domu, hołubiony i rozpieszczany przez wszystkie kobiety w rodzinie. Od pewnego czasu przyjął on wraz z kilkoma przyjaciółmi ascetyczną pozę. Jednak ojciec niezbyt wierzył w jej autentyczność. Młodzi ludzie zapuścili włosy i brody, z odzieży nakładali jedynie białą przepaskę na biodra, jedli wyłącznie jarzyny w niewielkiej ilości i pili czystą wodę, a przy tym nie robili nic innego poza czytaniem pobożnych książek i prowadzeniem nie kończących się dyskusji. Chcąc rozwiać swoje wątpliwości, ojciec postanowił wysłać syna do ogromnie zamożnego krewnego, który znany był jako rodzinny sybaryta, lubujący się w zbytku i przyjemnościach. Jowialny, korpulentny wujaszek z miejsca uraczył ascetycznego bratanka sutą ucztą, jednak jego gość nawet nie tknął ani ryby, ani gęsiej pieczeni, ani białego, ani czerwonego wina, zadowalając się jedynie odrobiną jarzyn i szklanką wody. Nie zwrócił także nawet najmniejszej uwagi na piękne oczy atrakcyjnej córki kucharki, chociaż w czasie serwowania potraw dziewczyna zalecała się do niego co niemiara. Nie powiedział również nawet jednego miłego słówka na temat wspaniałego parku, szlachetnych koni i błyszczących chromem limuzyn wujka. Skarbów jego piwnicy win, zbiorów starych monet, antycznych sreber i wyszukanych klejnotów nie raczył zaszczycić nawet jednym spojrzeniem. Nie zrażony tym jednak wcale wujek kontynuował swoją gawędę w entuzjastycznym tonie i zaprosił bratanka do wzięcia wraz z nim kąpieli przed kolacją. Pływalnia zajmowała cały parter bocznego skrzydła domu. Odświeżająca woda mieniła się niczym w muszli z połyskującego marmuru. Ponieważ młodzieniec nie wyrzekł się kąpieli, zostawił swoją starannie złożoną przepaskę na brzegu basenu i wślizgnął się do wody. Wujek po kilku pływackich ruchach położył się na plecach, dając unosić się wodzie, i lekkimi ruchami rąk skierował się w stronę pływającej tacy, na której znajdował się szampan i małe przysmaki. Każdą propozycję poczęstowania się czymś bratanek bez słowa odrzucał. Wujek właśnie delektował się ręcznie robioną pralinką, kiedy nagle uderzono na alarm z powodu pożaru. Jedno z okien głównego budynku stało w płomieniach. Służba biegała chaotycznie jak szalona. Wtem nadbiegł ogrodnik i pan domu wydał mu, nie opuszczając basenu, kilka poleceń, wziął łyk szampana i z opanowaniem koordynował akcję ratunkową. Powoli panika ucichła. Płomienie zdławiono, a pan domu zrobił jeszcze jedną rundkę leżąc na plecach. Kiedy mijał marmurowe stopnie basenu, zauważył siedzącego tam bratanka, który z determinacją ściskał oburącz swoją przepaskę w obawie, by jej przypadkiem nie stracić. 72. Korzenie Za mało żeby żyć, za dużo żeby umrzeć - pomyślał sobie mechanik, rozglądając się po swoim małym zakładzie. - Nie mogę poprzestać na tym, do czego doszedł mój ojciec. Od niego wszystkiego się nauczyłem, ale nie realizując własnych pomysłów, nie będę miał żadnych perspektyw na przyszłość. Jeśli jednak skonstruuję precyzyjny sprzęt, który wprowadzi zgodnie z moją wiedzą konieczne ulepszenia, to pomimo potężnej konkurencji powinienem być w stanie wypełnić istniejącą na rynku lukę i zdobyć dla siebie cały sektor. Skonstruowanie pierwszego prototypu zajęło mu dwa lata. W tym czasie nie miał ani jednej wolnej chwili i był teraz niezmiernie zadłużony. Jednak już na pierwszych targach przemysłowych przyjął tyle zamówień, że jego mała firma miała zapewnioną pracę na ponad rok. Po kolejnych sześciu latach mógł w końcu wprowadzić się wraz ze swoją powiększoną załogą do bardzo nowoczesnego i udanego pod względem architektonicznym nowego kompleksu budynków firmy. Chociaż przez całe swoje zwieńczone sukcesami życie zawodowe był zawsze jednym z tych, którzy jako pierwsi przekraczali rankiem bramę zakładu, to jednak nie dało się ukryć, że nie wchodził nigdy od razu do windy prowadzącej na wyższe piętra, lecz znikał za niepozornymi drzwiami w kącie recepcji. Nie udało mu się również uniknąć komicznych plotek na temat jego osobliwego zachowania: pogłoski, że uprawia tam poranną gimnastykę lub że wchodzi do tajnego skarbca, aby liczyć swoje skarby, stanowiły jedne z bardziej niewinnych spekulacji. Jednak nikt z załogi nigdy nie wpadł na trop jego tajemnicy, bowiem nawet długoletnia sekretarka firmy nic pewnego na ten temat nie wiedziała. W dzień swoich sześćdziesiątych piątych urodzin wycofał się z interesu i podczas oficjalnej, podniosłej uroczystości przekazał swojemu synowi symboliczny klucz do przedsiębiorstwa. Kiedy uroczystość dobiegła końca, a budynki firmy opustoszały przed rozpoczynającym się weekendem, ojciec wyjął z pęku kluczy jeden, wyglądający całkiem niepozornie, i powiedział do syna: - Pracując w naszym przedsiębiorstwie, które jest teraz przede wszystkim twoje, wrastałeś w nie i w łączącą się z tym ogromną odpowiedzialność. Dzisiaj złożyłem na twoje barki kolejny ciężar. Ostatnim obarczę cię, kiedy mnie już zabraknie. Abyś mógł udźwignąć wszystkie te obciążenia i tę odpowiedzialność, pragnę przekazać ci również ten oto klucz i powierzyć ci moją tajemnicę, tajemnicę źródła mojej energii i mojego sukcesu. Powiedziawszy to, poprowadził syna do owych niepozornych drzwi, otworzył je kluczem i obaj weszli do pomieszczenia, które doprawdy nie mogło być skromniejsze - stało tam jedynie stare, poplamione biurko z wyszczerbioną, zieloną stalową ramą, przed nim zdezelowane drewniane krzesło obrotowe, na blacie biurka leżał gruby, wytłuszczony notes, zaś na ścianie wisiał stary, niebieski kitel roboczy. To było wszystko. Więcej rzeczy w tym pozbawionym okien pomieszczeniu nie było. - Tu przychodziłem każdego ranka, by rozmyślać i podejmować decyzje. I ty będziesz bez wątpienia robił wiele rzeczy inaczej niż twój ojciec dla stworzenia sobie własnej przyszłości tak, jak ja to uczyniłem. Ale byłem tu każdego dnia, by nie zapomnieć, skąd się wziąłem. I ty o tym nie zapominaj. 73- Rozwiązanie Wszystko jest pozbawione sensu - uskarżał się uczeń. - Skończę ze swoim życiem. - To nie jest żadne rozwiązanie - powiedział mistrz. Uczeń oddalił się w zadumie, by po kilku dniach znów wrócić do mistrza. - Długo rozmyślałem - powiedział. - Widzę, że masz rację. Chcieć umrzeć, to żadne rozwiązanie. Postanowiłem żyć. - To też nie jest rozwiązanie - powiedział mistrz. - Najpierw mówisz, że śmierć nie jest rozwiązaniem. Teraz mówisz, że również życie go nie stanowi - zdenerwował się uczeń. - Co w takim razie jest rozwiązaniem? - Sądzisz, że w ogóle istnieje jakieś rozwiązanie? - spytał mistrz. 74. Zmiana kursu Nad przetaczającymi się ociężale morskimi falami unosiła się gęsta mgła bardzo utrudniająca widoczność, i tak już nie najlepszą z powodu zapadającego zmroku. Potężny okręt wojenny pruł nieubłaganie morskie fale, zmierzając ku tajnemu celowi, który znał jedynie admirał. - Światło! Prawa burta przodem! - zameldowano z oka. Admirał wydał rozkaz natychmiastowego wysłania następującego sygnału: Jesteście na kursie kolizyjnym! Zmieńcie kurs o 20 stopni!". Bezpośrednio po tym statek otrzymał wiadomość tej treści: "Uwaga! Proszę natychmiast zmienić kurs o 20 stopni!". Admirał był tym meldunkiem, brzmiącym jak echo jego wezwania, nieco poirytowany i kazał w odpowiedzi zakomunikować: "Tu statek wojenny. Natychmiast zmienić kurs!". "Byłoby lepiej, gdybyście to wy natychmiast zmienili kurs o 20 stopni!", przyszła odpowiedź. Teraz admirał był już wyraźnie rozzłoszczony. "Najwidoczniej nie wiecie kogo macie przed sobą! - kazał przesłać w odpowiedzi. -Jesteśmy największym statkiem floty i płyniemy w eskadrze wraz z trzema niszczycielami, czterema krążownikami i kilkunastoma eskortowcami. Zmieńcie natychmiast kurs, albo wymusimy zmianę siłą!". "Największy statku floty - brzmiała odpowiedź - tu latarnia morska!". To pojmie serce 75. Otwarta dłoń Zbliżał się dzień ślubu i przyszła panna młoda była z każdą chwilą coraz bardziej niespokojna. - Powinnaś wyjść na świeże powietrze, żeby pomyśleć o czymś innym. Przejdźmy się na wieczorny spacer plażą. Na pewno dobrze ci to zrobi! - zaproponowała matka. Obie kobiety szły obok siebie w milczeniu, a gdy doszły do plaży, zatrzymały się, przyglądając się zachodzącemu słońcu, które tonęło w morzu wśród licznych pierzastych obłoków. - Nie chcesz mi powiedzieć, co cię trapi? - spytała cicho matka. Po chwili wahania, szukając właściwych słów, córka wyszeptała: - Nagle zaczęłam się bać przyszłości. Czy nasza miłość starczy na całe życie? Czy nie muszę jeszcze bardziej kochać, by móc przetrzymać u boku mojego męża wszystkie troski i konflikty? Tato i ty jesteście ze sobą szczęśliwi, a przecież nie było wam wcale łatwo. Jak mogę zachować tak długo miłość w moim małżeństwie? Jak wy tego dokonaliście? Matka nic na to nie powiedziała, lecz schyliła się i nabrała w obie dłonie piasku. Prawa ręka ściskała kurczowo piasek, jednak ten zaczął się wysypywać z zamkniętej pięści. Im mocniej matka zaciskała dłoń, tym szybciej piasek wymykał się z jej uścisku. Kiedy otworzyła rękę, leżało na niej już tylko kilka ziarenek piasku, a na skórze widoczne były odciśnięte po nim ślady, które wyglądały jak setki malutkich blizn. Drugą ręką natomiast trzymała piasek jak na szali, i nawet kiedy poruszała nią w jedną i drugą stronę, unosiła ją w górę i w dół, piasek, złociście połyskując, nadal w niej spoczywał, choć była otwarta. Obie kobiety spojrzały na siebie z uśmiechem i trzymając się pod ręce, udały się w stronę domu. - 76. Bagatela Pewien złośliwy człowiek zaprosił mędrca na kolację, a gdy ten do niego przybył, z czystej podłości z miejsca go odprawił. Mędrzec zawrócił bez słowa. Jednak ledwie uszedł kilka kroków, kiedy człowiek ten ponownie go zawołał. Mędrzec wrócił, a złośliwiec znów go odprawił. I tak powtarzało się to wielokrotnie, ale mędrzec nic na to nie mówił. Nagle człowiek ów zarzucił swoją paskudną grę. Bowiem wzruszyło go w mędrcu coś, co brał za cierpliwość i łagodność, i na klęczkach prosił go o wybaczenie. - Nic nie rozumiesz - powiedział mędrzec. - Tak jak ja postąpiłem, zrobiłby każdy dobrze wytresowany pies. Gdy go wołasz, przybiega, odsyłasz go, to idzie. Nie jest to wcale cechą dobrego mistrza. Takie zachowanie jest bardzo łatwe. 77. Pan sytuacji Kiedy sławny mistrz miecza poczuł, że zbliża się jego koniec, zastanawiał się, któremu z trzech synów ma przekazać swój cenny miecz. W końcu zdecydował się przetestować zachowanie i cechy swoich dzieci za pomocą pewnego prostego triku. Na futrynie drzwi położył poduszkę tak, aby spadła przy ich otwarciu. Następnie przywołał do siebie najmłodszego syna. Ten, spiesząc do ojca, otworzył drzwi, zobaczył jak przez mgłę, że coś spada, jednak nim zdążyło go to choćby musnąć, już dobył swojego miecza i ugodził nim w sam środek poduszki. Wprawdzie śmiał się, gdy wokół niego fruwały pióra, ale ich zbieranie było dla niego już mniej zabawne. Po umieszczeniu na futrynie kolejnej poduszki, mistrz miecza przywołał do siebie drugiego syna. Ten otworzył drzwi, zobaczył spadającą poduszkę, pochwycił ją, wszedł do pokoju, odłożył ją starannie na bok, po czym zwrócił się w stronę ojca. Również swojego najstarszego syna mistrz miecza przetestował w taki sam sposób. Ten jednak, zamiast jak zwykle otworzyć drzwi z rozmachem, pchnął je wolno stopą, zaśmiał się serdecznie, gdy zobaczył spadającą poduszkę, usiadł na niej swobodnie i powiedział do ojca: - Oto jestem. Co mogę dla ciebie uczynić? 78. Szczerość intencji Pewien chłop posadził winny krzew z gatunku tych, które dopiero po trzydziestu latach wydają nadające się do spożycia, smaczne grona. Władca kraju, przypadkiem właśnie tamtędy przejeżdżając, zwrócił się więc do wieśniaka tymi słowy: - Musisz być urodzonym optymistą, skoro w tym wieku sadzisz latorośl, której owoców może nigdy nie zbierzesz. - To nic nie szkodzi - odrzekł chłop. - Jeśli mnie to nie będzie już dane, to moje dzieci będą sobie zrywać słodkie grona i mieć z nich korzyść, tak jak ja mam plony z tego, co zasadzili moi przodkowie. - Rozumiem - powiedział król. - Gdyby jednak spodobało się Bogu, abyśmy obaj doczekali chwili, gdy twój krzew wyda nadające się do spożycia owoce, to przyślij mi parę. Będzie to dla mnie radosne wspomnienie. Mijał czas. Krzew był pielęgnowany i wiele lat później zaczął wydawać wyśmienite owoce. Chłop włożył najpiękniejsze z nich do koszyka i dostarczył je władcy. Król przypomniał sobie ich spotkanie, delektował się gronami i obdarował chłopa sowicie. Wieść o tym szybko się rozeszła. Zaraz też zbiegli się wszyscy niedoinformowani i chciwi, pragnąc także otrzymać złoto za winogrona. - Równe prawa dla wszystkich! - wołali. - Wyrzućcie tych naśladowców, tych płaszczących się hipokrytów, wkradających się podstępnie w łaski i goniących za zyskiem! - rozkazał władca. - Nic nie rozumieją i działają z fałszywych pobudek. Dlatego niech nawet nie pokazują mi się na oczy! Ludzie byli rozzłoszczeni, urągali na bezprawie, którego, ich zdaniem, doświadczyli, nikt jednak nie pytał o prawdziwe powody. 79. Konsternacja Stonoga była bardzo rada ze swego życia. Każdego dnia maszerowała przez swój rewir w poszukiwaniu pożywienia, a znajdując wystarczającą ilość jedzenia i nie będąc jeszcze nigdy przez nikogo zagrożoną, nie miała powodów do narzekań. Któregoś dnia stara ropucha zapytała ją, jak to robi, że nie zaplącze się w swoich licznych nogach. Stonoga się zamyśliła. Po czym wycofała się zbita z tropu, z zamętem w głowie do swojego schronienia i dalej pogrążała się w myślach. A nie znajdując odpowiedzi, nie odważyła się już nigdy wyjść ze swej kryjówki. I taki był jej marny koniec. 80. Nieistotne pytania Mistrzu, jeśli nie możesz mi powiedzieć, czy świat będzie istniał wiecznie, skąd się wziąłem i co się ze mną stanie po śmierci, to nie widzę powodu, dla którego miałbym dłużej być twoim uczniem - powiedział nowicjusz. - Czy obiecałem ci odpowiedź na te pytania i czy zadałeś mi je wcześniej? - Nie, nie mówiliśmy jeszcze o tym - odpowiedział uczeń. - Ale w tym jest sedno sprawy. Jeśli nie będę mógł otrzymać odpowiedzi na te pytania, to na nic mi się zda cała moja nauka! - Zastanów się w takim razie nad przypowieścią, którą ci teraz opowiem - polecił mu mistrz: Pewien człowiek został podczas walki ciężko zraniony strzałą. Poczołgał się w cień drzewa, a kiedy wreszcie przyszedł do niego lekarz, ranny powiedział: "Nie wyciągaj jeszcze strzały. Chcę się najpierw dowiedzieć, kto we mnie celował, gdzie stał, gdy mnie ugodził, jakiego użył łuku i z jakiego drewna jest ta strzała". Gdyby ranny chciał czekać na te odpowiedzi, z całą pewnością zmarłby, zanimby je otrzymał. -Jeśli jesteś przekonany, że nie możesz być moim uczniem, dopóki nie wyjaśnię ci wszystkich zagadek świata, to na pewno umrzesz, nie otrzymawszy na swoje pytania odpowiedzi. Aby podążać drogą prawdy, nie potrzebujesz tych pytań i odpowiedzi na nie. Nie położą one kresu twoim cierpieniom i nie wskażą ci drogi ku szczęściu. Po co zatem dręczyć się nimi i utrudniać swój wewnętrzny rozwój? 81. Ignorant Pewnego razu mędrzec powiedział: - Istotę dzwonu stanowi jego dźwięk. Pewnego razu do dzwonu podkradł się złodziej. Interesował go jednak tylko brąz, z którego wykonano dzwon. A że dzwon był zbyt duży i ciężki, by można go było wynieść w całości, złodziej zamierzał rozbić go na kawałki. Jednak już przy pierwszym uderzeniu zabrzmiał tak potężny dźwięk, że z przerażenia upuścił młot i zatkał sobie uszy. To, że nie chciał być słyszany, jest rzeczą zrozumiałą, ale zatykać sobie uszy, to głupota. 82. Nie domiary... Pewnemu człowiekowi zmarła żona, tak więc mieszkał w swym domu tylko z synem. Któregoś dnia ojciec musiał wyjechać. Kiedy był w podróży, wioskę napadła banda rabusiów, którzy rozkradli bydło i cały dobytek, zaś mieszkańców pozabijali lub wydali na pastwę płomieni pochłaniających domy, i tylko jego syna oszczędzili, uprowadzając go, by służył im jako niewolnik. Po powrocie ojciec szukał syna w gruzach. Pogrążony w cierpieniu wziął jakieś zwęglone chłopięce ciało za swoje dziecko i pochował je z ciężkim sercem. Mężczyzna odbudował dom, troszczył się o swoje pola, jednak żałość z powodu śmierci syna nigdy go nie opuszczała. Po trzech latach chłopcu udało się wyrwać z rąk bandytów. Drogami pełnymi niebezpieczeństw przybył pewnej nocy pod rodzinny dom i zapukał do drzwi. - Tato! To ja, twój syn! - zawołał. - Wynoś się! Nie mam już syna. Zginął w płomieniach -odpowiedział ze środka głos, w którym chłopak rozpoznał swojego ojca. Zaczął więc płakać i błagał, by go wpuścił. Ale ojciec, opanowany przez żałość, zawołał tylko: - Znikaj wreszcie i zostaw mnie samego! Rozczarowany i zmęczony chłopiec zarzucił w końcu swoje błagalne prośby i pomyślał, że może będzie lepiej, kiedy przyjdzie rankiem. Położył się gdzieś w kącie, a po kilku godzinach snu ponownie zapukał do drzwi ojcowskiego domu. Wołał i błagał, jednak ojciec był nieprzejednany, sądząc, że ktoś ze wsi chce mu spłatać brzydkiego figla. - Zostaw mnie wreszcie w spokoju i zwiewaj stąd - odpowiadał w kółko. Syn poddał się w końcu, porzucił ojcowski dom i już nigdy nie powrócił. Opowiedziawszy tę historię, mistrz rzekł: - Wielu jest tak zaślepionych i ciasno myślących, tak przekonanych o swojej słuszności i tak pełnych uprzedzeń, że nie otworzyliby swych drzwi również wówczas, gdyby sama prawda prosiła o wejście. Nie wpuszczą jej. 83- Krzyż na miarę Stara legenda opowiada o pewnym człowieku, który nieustannie wadził się z Bogiem, uważając, że złożył On na jego barki nazbyt ciężki los. - Moje kłopoty, troski, bóle, smutki, wszystko to tak mnie przygniata, tak bardzo mi ciąży, że nie mogę już dłużej wytrzymać - wciąż utyskiwał. Jego serce i myśli były pełne żalów oraz skarg i błagał Boga, aby zechciał mu trochę ulżyć. Bóg ulitował się więc i poprowadził go do potężnej sali, w której ustawione były niezliczone krzyże we wszystkich możliwych rozmiarach i wersjach, po jednym dla każdego człowieka. - Wyszukaj sobie taki, który będzie ci bardziej odpowiadał, a ja z chęcią dokonam zamiany. Możesz jednak wybrać tylko raz - powiedział Pan, i człowiek zaczął się rozglądać w poszukiwaniu jakiegoś innego krzyża. Zaraz też zauważył dość mały krzyż, ale nawet nie mógł ruszyć go z miejsca, ponieważ był on cięższy niż ołów. Następnie wypróbował długi i cienki, który wprawdzie mniej ważył, jednak o wszystko zawadzał, przez co mężczyzna czuł się z nim jak w klatce. Wziął zatem na barki krzyż średniej wielkości. Na pierwszy rzut oka wydawało mu się, że jest całkiem znośny, lecz niezależnie od tego, jak go sobie nakładał, ciągle wbijał mu się w kark bolesny cierń. Tak próbował nieść jeden krzyż po drugim, zawsze jednak ujawniały się jakieś niedogodności. Ponieważ żaden z zauważonych w pierwszej chwili krzyży nie okazał się odpowiedni, zaczął szukać na obrzeżach sali. W końcu natrafił na przysłonięty trochę innymi krzyż, który zdawał się w sam raz dla niego. Podniósł go i był zaskoczony, że pasuje, jak zrobiony na miarę - nie był ciężki jak ołów, o nic nie zawadzał, nie miał ciernia, który by się wbijał w kark. Wprawdzie czuł jego ciężar, ale był pewien, że da radę go nieść. A kiedy przyjrzał mu się dokładnie i zbadał go rękoma, stwierdził, że był to ten sam krzyż, który nosił dotychczas. 84. Dobry pływak Mistrzu - powiedział uczeń - proszę cię o radę, ponieważ nie mogę się na niczym skoncentrować przez dłuższą chwilę. Ciągle chcę robić coś innego niż to, co właśnie robię, i myśleć o czymś innym, niż o tym, co w danej chwili konieczne. - Postaraj się być dobrym pływakiem - odpowiedział mistrz. - Nie rozumiem, jak może mi pomóc pływanie? - Zły pływak musi się gwałtownie poruszać, aby utrzymać się na wodzie. Dobry pływak jest niesiony przez wodę. 85. Trudniejsze od jasnonńdztwa Do mistrza przybył nowy uczeń, który opowiadał, że w czasie swoich podróży dotarł do pewnego ukrytego miejsca w Himalajach. Żyje tam - jak mówił - pewien guru mający dar patrzenia w przeszłość i przyszłość. Ma on również kilku uczniów, którym przekazuje swoje umiejętności. - Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie i zostałem tam przez jakiś czas. Jednak im dłużej tam przebywałem, czułem, że to nie to, czego szukam. Udałem się więc w dalszą drogę. I tak oto przyszedłem do ciebie, aby dowiedzieć się, jaką ty przekazujesz wiedzę. -To, czego naucza tamten guru, nie robi na mnie żadnego wrażenia - powiedział mistrz. - Droga, której ja uczę, jest o wiele trudniejsza. - Cóż może być trudniejszego nad widzenie przeszłości i przyszłości? - spytał zdumiony uczeń. - Życie w teraźniejszości - odrzekł mistrz. 86. Oczyszczenie Szczególnie pilny uczeń zażywał każdego ranka i wieczora kąpieli w rzece, aby obmyć się ze swych złych myśli i ze swych przewinień. Pewnego dnia mistrz powiedział do niego: - Jeśli sądzisz, że woda rzeki może zmyć twoje grzechy i słabości, to zgodnie z twoim przekonaniem wszystkie ryby, żaby i raki musiałyby być święte. Oczyszczenie ze swoich win znajdziesz tylko w wodach miłującej dobroci, nad brzegami współczucia. Czysta i przejrzysta jest ta woda. Zanurz się w niej i daj się nieść jej falom, wówczas także twoja dusza nie będzie zmącona i żadna rzeka nie będzie ci potrzebna do oczyszczenia. 87. Namiastka Szczupły, przystojny mężczyzna o niezłej aparycji wysiadł z nonszalancją ze swojej szałowej limuzyny, ściągając na siebie wszystkie spojrzenia. Zarzucił sobie z fantazją kaszmirowy płaszcz na ramiona, przejechał prawą ręką po czarnych, gęstych włosach skroni, migotając złotym zegarkiem oraz sygnetem, i lekkim krokiem wspiął się po marmurowych stopniach domu. Zaciekawieni jego widokiem ludzie szeptali między sobą i pytali: - Kim jest ten mężczyzna, tak elegancki i bogaty? Musi być wybrańcem niebios. - Wręcz przeciwnie - odrzekła na to jakaś starsza kobieta w lichej odzieży - nie jest bogatym wybrańcem niebios, lecz kimś bardzo biednym. Bowiem gdyby Bóg nie odwrócił od niego swojego oblicza, nie musiałby demonstrować takiej próżności. 88. Niesprzedajny Pewien zamożny człowiek zrozumiał na starość, że bogactwo nie może mu dać wewnętrznego zadowolenia, jak się tego kiedyś spodziewał. Dlatego przekazał wszystko, co posiadał, swojemu synowi i przyłączył się do wspólnoty, która poprzez prostotę i wyrzeczenia szukała drogi wiodącej ku poznaniu. Któregoś dnia wysłano go wraz z jednym współbratem do miasta w celu sprzedania na targu dwóch starych osłów, ponieważ już nie były wspólnocie do niczego przydatne. Na targu podeszło do niego kilku zainteresowanych kupnem. - Czy te osły są jeszcze użyteczne? - spytał jeden. - Gdyby były użyteczne, nie sprzedawalibyśmy ich! - rzekł w odpowiedzi. - Dlaczego skóry ich grzbietów i końce ich ogonów są tak łyse? - spytał inny. - Ponieważ kładą się co parę kroków i musimy im wówczas batem, że się tak wyrażę, wygarbować skórę, a następnie ciągniemy je za ogon tak długo, aż wstaną. Nic dziwnego, że nikt nie chciał kupić ich osłów. Nie załatwiwszy sprawy, udali się zatem w powrotną drogę. We wspólnocie zarzucono ich pytaniami i jego towarzysz opowiedział wszystko tak, jak było. - Dlaczego to zrobiłeś? Czyżbyś nagle stał się zbyt głupi, by sprzedać parę osłów? Przecież wcześniej robiłeś niezłe interesy - oburzali się współbracia. - Myślicie, że porzuciłbym wszystko, co posiadałem, moje domy i ogrody, a nawet rodzinę, żeby następnie z powodu dwóch starych osłów zostać kłamcą? 89. Zwiastuny Pewnej nocy biedak miał niezwykły sen: widział, jak otworzyły się drzwi do jego pokoju i jakaś postać, jak mu się zdawało, w czerni, jednak otoczona promienistym blaskiem złotych skrzydeł, zbliżyła się do niego, trzymając w ręku płonący miecz. - Kim jesteś i czego chcesz ode mnie w środku nocy? - spytał swojego dziwnego gościa. -Jestem Aniołem Śmierci i przyszedłem po ciebie. - Panie, błagam cię! - zawołał biedak. - Oszczędź mnie nie ze względu na mnie samego, lecz z powodu moich dzieci, których matkę już zabrałeś. Daj mi jeszcze czas, żebym zarobił trochę pieniędzy, aby zapewnić dzieciom utrzymanie. Bowiem teraz nie mam nic, co mógłbym im dać, i umarłyby z głodu. - Ulituję się nad tobą i twoimi dziećmi - powiedział Anioł Śmierci. -Jednak kiedy ponownie do ciebie przyjdę, wezmę twoją duszę, i żadne prośby ani błagania nie powstrzymają mnie od tego. Bądź tego pewny! - Dziękuję ci za twoją dobroć - powiedział z westchnieniem wdowiec. - Ale bądź jeszcze tak litościwy i przyślij mi jakiś zwiastun, który cię zapowie, abym mógł się przygotować na twoje przyjście, a nie, tak jak dziś, nagle został zdjęty śmiertelnym strachem. Anioł przyrzekł mu to, schował miecz do pochwy i znikł. Od tej chwili biedak ciężko pracował, dochodząc z wolna do pewnego dostatku, tak że jego dzieci mogły uczęszczać do szkoły i zdobyć zawód. Swój sen o Aniele Śmierci dawno już zapomniał. Pożenił oraz powydawał za mąż dzieci i bawił już dwoje wnucząt, kiedy nagle nieuleczalnie zachorował. Leżał właśnie w swoim łóżku, złożony chorobą, gdy wtem zjawił się przed nim Anioł Śmierci z płonącym mieczem. - Dlaczego przyszedłeś do mnie tak nieoczekiwanie? Jak sobie teraz przypominam, obiecałeś mi przecież przysłać w porę jakiś zwiastun, który miał zaanonsować twoje przyjście - uskarżał się starzec. - Wysłałem do ciebie nie tylko jeden, lecz siedem - odpowiedział Anioł Śmierci. - Mówisz siedem? Nie zauważyłem żadnego'. - Tak, wy ludzie tacy właśnie jesteście. Sądzicie, że jeśli zignorujecie przysłane wam zwiastuny zbliżającej się powoli śmierci, to ona nigdy was nie spotka. A u ciebie zebrały się już wszystkie. Mówiąc to, wskazał na jego oczy i powiedział: - Pierwszym zwiastunem, którego ci przysłałem, był twój słabnący wzrok. Drugi to twój słabszy obecnie słuch. Trzeci zabrał stopniowo twoje zęby. Czwarty przyprószył siwizną twoje niegdyś czarne włosy. Piąty zgarbił twoją smukłą sylwetkę. Szósty przyniósł ci laskę, bo twoje nogi nie chciały cię już dłużej same nosić. A siódmy odebrał ci apetyt, tak że nic ci już porządnie nie smakuje. Siedmiokrotnie zostałem wyraźnie zapowiedziany. Nie mów zatem, że nic nie zauważyłeś. A teraz sam do ciebie przyszedłem. I Anioł Śmierci podniósł swój miecz. 90. Troskliwość Nastała zima. Wieczorem rodzina zgromadziła się w pokoju bawialnym przy kominku, który promieniował przyjemnym ciepłem. Dziadek jak zwykle siedział z boku w swoim fotelu, skulony, z głową do ziemi i nikt nie zwracał na niego uwagi. Przyzwyczajono się nie kierować ku niemu wzroku częściej, niż to było konieczne, aby nie psuć sobie humoru jego stopniowym gaśnięciem. Tylko najstarszy syn zdawał się nie obawiać bezlitosnego działania starości. Jego serce przepełniały tkliwe wspomnienia czułej miłości dziadka, opowiadanych przez niego historii z przeszłości, spacerów za rękę i niejednej wspólnej tajemnicy, której dziadek zawsze umiał dochować, mrugając przy tym do niego porozumiewawczo okiem. I dlatego też jako jedyny w rodzinie zauważył, że dziadek trzęsie się z zimna. - Dziadkowi jest zimno. Nie masz dla niego jakiegoś koca? - spytał. - Nie mam tu żadnego koca - odburknął ojciec, nie odrywając wzroku od gazety. - W garażu leży jakiś stary, możesz go wziąć. Syn przyniósł koc i rozpostarł go na podłodze, po czym przeciął na pół. Ojciec spojrzał zdziwiony zza gazety. - Cóż to znowu? Dlaczego tniesz koc na dwie części? - Jedna połowa jest dla dziadka - odpowiedział syn -a druga dla ciebie. Dam ci ją, gdy będziesz kiedyś tak stary jak on. 91. Życiorys Pewien biznesmen prowadził wprawdzie z powodzeniem spekulacje na giełdzie i mógł sobie na wszystko pozwolić, ale zdawał sobie sprawę z tego, że nawet wszystkimi swoimi pieniędzmi nie zdobędzie odpowiedzi na pytanie o sens życia. Zaczął zatem uprawiać spekulacje metafizyczne. Przeczytał liczne duchowe książki, uczęszczał na seminaria oraz prelekcje i w ten sposób dowiedział się któregoś dnia o wiekowym człowieku ogromnej mądrości, który mieszkał w jakiejś grocie w Himalajach i znał tajemnicę życia. Biznesmen-myśliciel sprzedał lub rozdał wszystko, co posiadał i z mętnym opisem miejsca wyruszył w drogę do Tybetu w poszukiwaniu mądrego pustelnika. Wiele miesięcy podróżował po odludnych górskich regionach, przedzierał się przez śnieg i lód, aż w końcu dotarł do położonej pięć tysięcy metrów nad poziomem morza groty, którą zamieszkiwał półnagi pustelnik. Będąc w końcu u celu, z miejsca, bez zbędnych wstępów i ceregieli zadał starcowi swoje pytanie: - Powiedz mi, co to jest życie? Pustelnik pogrążył się przez chwilę w zadumie. - Mój synu, życie to długa rzeka, zaczynająca się narodzinami... - Daruj sobie takie idiotyczne banały! - krzyczał biznesmen. - Czy myślisz, że rozdałbym całe swoje mienie i podjął straszliwe trudy oraz wyrzeczenia, aby wysłuchiwać takiej oklepanej gadki. że życie to długa rzeka? Pustelnik cofnął się przerażony, zasłonił sobie ręką usta, rozwarł szeroko oczy i wydukał: - Jak powiadasz? Życie to nie jest długa rzeka? 92. Niezależny W piękną księżycową noc dwóch Japończyków siedziało w ogrodzie, słuchając śpiewu słowika. Kiedy miła dla ucha melodia przebrzmiała, jeden z mężczyzn powiedział po krótkiej pauzie: - Zauważyłem, że słowik śpiewa w każdą noworoczną noc. - Co też ty wygadujesz? - rozległ się głos słowika. - Skąd miałbym wiedzieć, kiedy zaczyna się nowy rok? Śpiewam, bo chcę. To wszystko! 93- Poszukiwanie Pięknego letniego dnia kilku przyjaciół zorganizowało piknik. Z wyjątkiem jednej z dziewcząt wszyscy w tym gronie od dawna się znali. Kiedy w radosnym nastroju posilili się już i napili, grali w różne gry lub bawili się w inny sposób. Tylko ta nowa trzymała się wyraźnie na uboczu i nie zwracano na nią większej uwagi. Ona zaś, korzystając z okazji, zgarnęła parę porozrzucanych tam co cenniejszych przedmiotów i znikła. Kiedy w końcu zauważyli kradzież, udali się za złodziejką w pościg, ale nie było już po niej śladu. Ścigający spytali zatem siedzącego pod drzewem mężczyznę, czyjej przypadkiem nie widział. - Dlaczego jej szukacie? - zapytał mędrzec, którym okazał się zagadnięty przez nich odpoczywający pod drzewem człowiek. Zrelacjonowali mu zatem całe zajście, po czym mędrzec spytał: - Co, waszym zdaniem, bardziej się liczy: poszukiwanie jakiejś kobiety z powodu kilku drobnostek, czy też poszukiwanie samego siebie? Wówczas przysiedli się do niego, wsłuchując się do wieczora w jego słowa. 94. Wyzwolenie Pewnego dnia przyszedł do mędrca człowiek, który szukał u niego rady i wskazówki, jak na długiej drodze do oświecenia dotrzeć wreszcie do celu. Mędrzec polecił mu w zdawkowych i bardzo szorstkich słowach zarzucić niezwłocznie studia i natychmiast opuścić dom. Zaraz po jego odejściu jeden z uczniów, przysłuchujący się temu niemal ze zgrozą, spytał mistrza o powód jego niezwykle obcesowego zachowania. Podczas gdy mistrz jeszcze się zastanawiał, jak najlepiej wyjaśnić uczniowi swoje postępowanie, do pokoju wleciał ptak, trzepotał nerwowo skrzydełkami i szukał wyjścia. Mistrz odczekał do chwili, kiedy wyczerpany ptak usiadł w pobliżu otwartego okna - i nagle głośno zaklaskał w dłonie. Spłoszony ptak poderwał się, wyfruwając prosto na wolność. - Moje klaśnięcie w ręce było chyba dla ptaka szokiem - powiedział mistrz. - Może takim samym, jak moje zachowanie dla tego człowieka. 95. Nawyki W pogoni za zwierzyną myśliwy dotarł do nieznanej sobie kamienistej doliny. Wkrótce potem napotkał szyld, na którym dużymi, ręcznie namalowanymi literami było napisane: "Zakaz spożywania kamieni!". Zdziwiony tym niezwykłym zakazem myśliwy szukał dalszych wskazówek i dotarł w końcu do groty pustelnika. - Tak, to ja napisałem ten szyld - przyznał pustelnik. - Twoja konsternacja bierze się jedynie stąd, że nigdy dotąd nie widziałeś takiego szyldu. Poza tym uważasz za rzecz zupełnie niepotrzebną formułowanie takiego zakazu, ponieważ przecież i tak żaden człowiek nie wpadłby na pomysł, aby jeść kamienie. Cóż, może niespożywanie kamieni stanowi tylko złe przyzwyczajenie ludzi. I z pewnością jest jeszcze wiele takich złych przyzwyczajeń, nad którymi nikt się wcale nie zastanawia. Gdyby jednak ludzie je rozpoznali i zarzucili, mogliby przezwyciężyć swoją marność i nędzę. 96. Poznanie Boga Powiedz mi mistrzu, co muszę czynić, aby dotrzeć do Boga - prosił uczeń. - Aby móc dotrzeć do Boga, musisz wiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, że wszelkie twoje dążenia będą daremne. - A poza tym? - Po drugie, postępuj zawsze tak, jakbyś tego wcale nie wiedział - zalecił mu mistrz. 97. Wiedza Pewien intelektualista spytał mędrca-. Czy znasz prawdę uznawaną i potwierdzoną przez wszystkie istoty żyjące? - Skąd miałbym ją znać? - powiedział mistrz. - Czy wiesz przynajmniej, że jej nie znasz? - Skąd miałbym to wiedzieć? - Czy w takim razie ludzie właściwie nic nie wiedzą? - Skąd miałbym to wiedzieć? 98. Prawdziwy, czy sztuczny? Któregoś dnia poproszono mędrca do domu pewnej bogatej kobiety. Po herbacie pani domu zaprowadziła go do dużego pomieszczenia, które wypełnione było po brzegi niezliczonymi kwiatowymi kompozycjami, zarówno we wspaniałych bukietach, jak i ogromnych donicach, a w powietrzu unosił się oszałamiający zapach, jakby wszystkie kwiaty kwitły jednocześnie. - Chcę ci zadać zagadkę - powiedziała pani domu. - Jeśli ją rozwiążesz, przeznaczę na biednych z tej okolicy pokaźną sumę. Ze wszystkich kwiatów, które tu widzisz, tylko jeden jest prawdziwy. Twoje zadanie polega na jak najszybszym znalezieniu owego kwiatu. Wprawdzie mędrzec nie gustował w takich zabawach, ale ze względu na biednych gotów był zadać sobie ten trud. Poza tym kusiło go odkrycie prawdy o rzeczach sztucznych i naturalnych. Przyjrzał się dokładniej kilku kwiatom i nie mógł się nadziwić, jak perfekcyjnie zręczni fachowcy potrafili wykonać wierne imitacje prawdziwych kwiatów. Sprawdzenie każdego kwiatu z osobna trwałoby wiele godzin, a może nawet dni. Na tę myśl mędrcowi zrobiło się gorąco i trochę się spocił. - Jest tu bardzo ciepło - zwrócił się do pani domu. - Każ, proszę, otworzyć okna. W świeżym powietrzu lepiej się myśli. Otworzono okna. Kilka minut później mędrzec podszedł pewnym krokiem do jednego z kwiatów i powiedział: - To jest prawdziwy kwiat. - Ale skąd mogłeś to wiedzieć? - spytała pani domu, wielce zdziwiona. - Nie zawsze jest łatwo uchodzić za mędrca. Jeszcze trudniej jest być pszczołą i w nieomylny sposób odnajdywać to, co prawdziwe, tak jak ta pszczółka, która tu przyfrunęła i usiadła na płatku tego kwiatu. Jednak najtrudniej jest być prawdziwym kwiatem. 99. Argument Pewien młody człowiek znał w swoim sąsiedztwie staruszka, który nieprzerwanie czytał. Któregoś dnia zagadnął go tymi słowy: - Widzę cię, jak dzień i noc siedzisz nad książkami. Powiedz mi, dlaczego ustawicznie czytasz? - Czytam, aby wiedzieć, jak się dostać do nieba - odpowiedział staruszek. Kilka lat później - gdy leciwy sąsiad od dawna już nie żył - młody człowiek sam zaczął szukać prawdy. Dużo czytał i studiował, szukał wskazówek, zdobywał dobre i złe doświadczenia, aż w końcu pewnego dnia medytacja doprowadziła go do najwyższego poznania. I oto objawił mu się staruszek, którego znał w swojej młodości. -Jesteś więc w niebie - przemówił do niego - tak jak tego z ufnością oczekiwałeś. Ale, jak widzę, nadal czytasz. - Tak, czytam nadal. - Podczas swojego ziemskiego życia tylko czytałeś i w niebie też nic innego nie robisz. Przypuszczam, że czytasz wyłącznie dla samego czytania. - Masz rację - powiedział staruszek. - Teraz jednak rozumiem, co czytam. 100. Nauka Każdego ranka mistrz mówił swoim uczniom o pokorze i dobroci, miłości bliźniego i wyrzeczeniach, i o innych aspektach duchowego życia. I dzisiaj chciał to zrobić. Jednak w chwili, gdy miał rozpocząć swój wykład, rozległa się za oknem pieśń skowronka. Wszyscy się w nią zasłuchali, a gdy przebrzmiał ostatni dźwięk, mistrz powstał i powiedział: - Na dziś koniec nauk.