14346

Szczegóły
Tytuł 14346
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14346 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14346 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14346 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

i EOWARB T. HA11 UKRYTY WYMIAR przełożyła TERESA HOŁÓWKA Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 1997 Jako antropolog nawykłem cofać się do początków i szukać takich substruktur biologicznych, z których wy- rasta dany aspekt ludzkiego zachowania. W podejściu tym szczególny nacisk kładzie się na fakt, iż człowiek - jak wszelkie zwierzę - przede wszystkim, zawsze i ostatecznie jest więźniem swego biologicznego organizmu. Przepaść oddzielająca nas od reszty świata zwierzęcego nie jest zresztą tak ogromna, jak mniema większość ludzi. Im więcej dowiadujemy się o zwierzętach i zawiłych mechani- zmach adaptacyjnych wytworzonych przez ewolucję, tym istotniejsze stają się owe badania dla rozwiązania niektó- rych co bardziej kłopotliwych problemów ludzkich. Obie moje książki, Bezgłośny język i obecna, dotyczą struktury doświadczenia ukształtowanego przez kulturę, to znaczy tych wszystkich powszechnych, sięgających głę- boko, a nie wyrażanych doświadczeń, w których par- tycypują i które bezwiednie komunikują sobie członkowie danej kultury; które formują tło, w jakim ocenia się wszelkie wydarzenia. Wiedza o wymiarze kulturowym jako rozległym kom- pleksie komunikowania się na wielu płaszczyznach nie byłaby rzeczywiście niezbędna, gdyby nie dwa zjawiska: nasz rosnący związek z ludźmi wszystkich stron świata oraz zmieszanie się subkultur we własnym kraju, w miarę tego jak mieszkańcy tłumnie opuszczają regiony rolnicze na rzecz wielkich miast. Staje się coraz bardziej widoczne, że starcia pomiędzy systemami kulturowymi nie ograniczają się do relacji międzynarodowych. Tego rodzaju zderzenia przybierają u nas coraz bardziej znaczące proporcje i zaostrzają się wraz z zatłoczeniem miast. Wbrew bowiem rozpowszech- nionemu poglądowi owe liczne, zróżnicowane grupy skła- dające się na nasze społeczeństwo okazały się niespodzie- wanie wytrwałe w podtrzymywaniu swojej odrębności. Grupy te pozornie mogą wyglądać jednakowo, lecz pod warstwą najbardziej zewnętrzną kryją się nie wyrażane, nie sformułowane różnice w kształtowaniu czasu, prze- strzeni, tworzyw i zależności. Są to te właśnie różnice, które powodują często, wówczas gdy oddziałują na siebie ludzie z różnych kultur, błędne rozumienie zamiarów niezależnie od dobrych intencji. Pisząc o mych badaniach nad posługiwaniem się przez człowieka przestrzenią - przestrzenią, którą odgradza się od innych, którą zapełnia wokół siebie w domu i w pracy - chciałbym zwrócić uwagę na sprawy przyjmowane jako oczywiste; pragnąłbym dopomóc czytelnikowi w samo- identyfikacji, w pogłębianiu doświadczenia i w przezwy- ciężaniu alienacji. Słowem, zrobić mały krok na drodze ku samoświadomości po to, by umożliwić ludziom pozna- nie na nowo samych siebie. Żadna książka nie osiąga tego momentu, kiedy nadaje się już do opublikowania, bez aktywnej współpracy i uczestnictwa masy osób, z których każda jest niezbędna, i choć na okładce pojawia się tylko nazwisko autora, zdaje on sobie sprawę z tego, że końcowy rezultat jest wynikiem wspólnych wysiłków zespołu. W zespole tego rodzaju są zwykle tacy, których role były ściśle określone i bez których pomocy rękopis nigdy nie zostałby złożony u wydawcy. Chciałbym wyrazić wdzięczność za wkład tych właśnie osób. Autor potrzebuje przede wszystkim kogoś, kto zasią- dzie z nim i cierpliwie zniesie jego poirytowane, a nawet wrogie reakcje na wytknięty mu brak jasnych rozróżnień pomiędzy tym, co napisał, a tym, co wie. Według mnie pisanie nie jest czymś, co można robić od przypadku do przypadku. Gdy piszę, wszystko inne zatrzymuje się, a to oznacza, że inni muszą wówczas wziąć na siebie ciężki trud. Stąd też wdzięczność winien jestem przede wszyst- kim mojej żonie, Mildred Reed Hali, która była mi również partnerem w pracy i która towarzyszyła mi w badaniach pod tak wieloma względami, że niejedno- krotnie trudno byłoby odgraniczyć jej udział od mojego. Poparciem dla mych badań były szczodre dotacje z Na- tional Institute of Mental Health i Wenner-Gren Founda- tion for Anthropological Research. Szczególne podzięko- wanie należy się tej jedynej w swoim rodzaju instytucji, jaką jest Washington School of Psychiatry, jej Radzie Zarządzającej, wykładowcom i personelowi. Jako stypen- dysta i wieloletni wykładowca wyniosłem ogromne korzy- ści ze współpracy z tym twórczym zespołem. Washington School finansowała me badania i roztoczyła wokół mej pracy przychylny, stymulujący klimat. W napisaniu niniejszej książki dopomogli mi redak- torzy: Roma McNickle, także Richard Winslow i Andrea Balchan z Doubleday, wreszcie żona moja, Mildred Reed Hali. Bez ich wysiłków nie zdołałbym wydać tego tomu. Cenną i lojalną pomoc okazały mi również Gudrun Huden i Judith Yonkers, które wykonały nadto wykresy. Chcę wreszcie podziękować za zgodę na cytaty następu- jącym wydawnictwom: Harcourt, Brace & World za Flight to Arras i Nocny lot Antoine'a de Saint-Exupery'ego, Harper & Row za Wizytę kapitana Stormfielda w niebie Marka Twaina, Houghton Mifflin za The Perception of the Visual World Jamesa J. Gibsona, Alfred A. Knopf Inc. za Proces Kafki i Krainę śniegu Yasunari Kawabaty, UNESCO Series of Contemporary Works (Japanese Se- ries), „Language" za The Status of Linguistics as a Science Edwarda Sapira, Massachusetts Institute of Technology za Science and Linguistics Benjamina Lee Whorfa, the Technology Press oraz John Wiley & Sons za Język, myśl i rzeczywistość Benjamina Lee Whorfa, the University of Toronto Press za Eskimo Edmunda Carpentera, „The Yale Review", Yale University Press, za The Hare and the Haruspex: a Cautionary Tale Edwarda S. Deeveya. Część materiałów z rozdziału X zamieszczona była wcześniej w moim artykule zatytułowanym Silent Assum- ptions in Social Communications, opublikowanym w spra- wozdaniach Association for Research in Nervous and Mental Disease. Serdecznie dziękuję za pozwolenie na wykorzystanie tych materiałów. I Kultura jako komunikowanie się Głównym tematem tej książki jest przestrzeń społeczna i indywidualna oraz postrzeganie jej przez człowieka. Dla określenia tego rodzaju powiązanych ze sobą obserwacji i teorii, dotyczących posługiwania się przestrzenią jako szczególnym wytworem kultury, wprowadziłem termin „proksemika". Rozwijane poniżej pojęcia nie pochodzą ode mnie. Ponad osiemdziesiąt lat temu Franz Boas przedstawił zarysy poglądu, którego jestem zwolennikiem, że komuni- kowanie się stanowi rdzeń kultury i właściwie samego życia. W następnych dwudziestu latach Boas i dwu innych antropologów, Edward Sapir i Leonard Bloomfield, wszyscy mówiący językami indoeuropejskimi, natknęli się na radykalnie różne języki amerykańskich Indian i Es- kimosów. Konfliktowość tych dwu odmiennych syste- mów językowych wywołała istny przewrót w pojmowaniu istoty języka. Akademicy europejscy traktowali bowiem dotąd swe języki ojczyste jako modele wszelkich języków. Boas i jego uczniowie odkryli ostatecznie, że każda rodzina języków rządzi się swoistymi prawami, stanowi zamknięty system, którego reguły winny być wydobywane i opisywane przez lingwistów. Niezbędne jest przy tym, by językoznawca świadomie unikał pułapki polegającej na projektowaniu ukrytych reguł języka włas- nego na język badany. Teorią Sapira zaczął interesować się w latach trzydzie- stych naszego wieku Benjamin Lee Whorf, etatowy che- mik i inżynier, a z zamiłowań lingwista. Z prac Whorfa, opartych na jego badaniach Indian Hopi i Shawnee, wynikały rewolucyjne wnioski, jeśli chodzi o relację po- między językiem a myśleniem i postrzeganiem. Język - twierdził - jest czymś więcej niż tylko środkiem wyraża- nia myśli. W gruncie rzeczy stanowi on główny czynnik kształtujący myślenie. Co więcej, nawet postrzeganie przez nas otaczającego świata jest - by użyć współczesnego porównania - niczym komputer zaprogramowane przez język, którym mówimy. Jak kom- puter, umysł człowieka może rejestrować i porządkować rzeczywistość tylko w zgodzie z programem. A ponieważ dwa języki często różnie programują tę samą klasę zda- rzeń, nie można rozważać żadnego przeświadczenia czy systemu filozoficznego w oderwaniu od języka. Doniosłość myśli Whorfa uwidoczniła się dopiero nie- dawno i to zaledwie dla garstki ludzi. Prace jego, choć niełatwe do zrozumienia, powodują niepokój, gdy je uważnie prześledzić. Podcinają u korzeni doktrynę „wol- nej woli", sugerując, iż ludzie są niewolnikami języka, którym mówią, tak długo, jak długo traktują język jako coś oczywistego. Tezą zarówno tej książki, jak i Bezgłośnego języka jest to, że przedstawione przez Whorfa i jego szkołę zasady dotyczące języka stosują się w równym stopniu do reszty ludzkiego zachowania, do całej kultury. Przez długie lata sądzono, że doświadczenie jest czymś jednoczącym wszyst- kich ludzi, że zawsze można niejako wyminąć język i kultu- rę i zwrócić się ku doświadczeniu po to, by osiągnąć porozumienie z inną jednostką. Ten milcząco przyjęty (choć często wyrażany explicite) pogląd o związku między człowiekiem a doświadczeniem opiera się na założeniu, że wówczas gdy dwie osoby są podmiotami tego samego doświadczenia, to w istocie dwa układy nerwowe zasilane są przez te same dane, dwa mózgi podobnie je rejestrują. 10 Badania proksemiczne każą poważnie wątpić w to założenie, zwłaszcza w tych wypadkach, gdzie mamy do czynienia z różnymi kulturami. W rozdziałach X i XI opisuję, jak ludzie z odmiennych kręgów kulturowych nie tylko mówią odrębnymi językami, lecz również - co prawdopodobnie ważniejsze - przebywają w od- rębnych rzeczywistościach zmysłowych. Selektywne przesiewanie danych zmysłowych przepuszcza jedne rzeczy i odcedza inne do tego stopnia, że dane doznanie postrzegane poprzez jeden zespół kul- turowo ukształtowanych filtrów może być zupełnie różne od tegoż doznania postrzeganego poprzez inny zespół filtrów. Ów proces filtrowania czy też przesiewania znaj- duje wyraz w tworzonym przez człowieka środowisku architektoniczym i wielkomiejskim. Po tym, jak prze- kształcamy nasze środowisko przyrodnicze, poznać moż- na, jak różny użytek czynimy z naszych zmysłów. Do- świadczenia nie da się więc traktować jako pewnego stabilnego punktu odniesienia z tego względu, że przebie- ga ono w scenerii, która może być ukształtowana przez człowieka. Związana z tym rola zmysłów przedstawiona jest w roz- działach IV-VII. Rozważania te zamieściłem głównie po to, by czytelnik mógł zorientować się w pewnych pod- stawowych danych dotyczących aparatu, jakim posługu- jemy się budując swój świat postrzeżeń. Tego typu opis zmysłów jest analogiczny do opisu aparatu wokalnego jako podstawy procesów mowy. Zbadanie tego, jak różne społeczności posługują się zmysłami w procesie interakcji ze swym żywym i z nieoży- wionym środowiskiem, wydobywa na jaw całkiem nama- calne odmienności zachodzące np. pomiędzy Amerykana- mi a Arabami. Można w ten sposób wykryć znaczące zróżnicowania w tym, na co się zwraca uwagę, i w tym, co się z jej pola usuwa. Badania moje z ostatnich pięciu lat dowodzą, że Ame- rykanie i Arabowie żyją w zupełnie różnych światach 11 postrzeżeniowych i posługują się różnymi zmysłami nawet tam, gdzie chodzi o ustalenie dystansu utrzymywanego w trakcie konwersacji. Jak zobaczymy później, Arabowie częściej niż Amerykanie posługują się powonieniem i doty- kiem. Interpretują dane zmysłowe inaczej i w inny sposób wiążą je ze sobą. Najwidoczniej nawet postrzeganie włas- nego ciała w relacji do ego jest u Arabów całkiem odmien- ne niż u nas. Amerykanki, które poślubiły Arabów w na- szym kraju i zdołały poznać jedynie wyuczoną, amerykań- ską stronę ich osobowości, często spostrzegają, że mężo- wie ich przejawiają zupełnie inną osobowość po powrocie do kraju rodzinnego, gdzie znów zaczynają komunikować się na sposób właściwy Arabom i stają się więźniami arabskiego typu percepcji. W każdym sensie tego słowa zmieniają się wówczas w innych ludzi. Mimo że systemy kulturowe mogą modelować zachowanie w różnych kie- runkach, są one głęboko zakorzenione w biologii i fizjolo- gii. Człowiek to twór z zadziwiającą i niezwykłą przeszło- ścią. Od innych zwierząt oddzielił się, wypracowując to, co nazywam ekstensjami (przedłużeniami, odnogami) organi- zmu. Wciąż rozwijając owe ekstensje zdołał udoskonalić i wyspecjalizować rozmaite swoje funkcje. Komputer jest ekstensją pewnego fragmentu mózgu, telefon - głosu, a koło zwiększa zasięg ludzkich rąk i nóg. Język rozszerza doświadczenia w czasie i przestrzeni, a pismo z kolei rozszerza język. Owe ekstensje wykształciliśmy w sobie do tego stopnia, że często zapominamy o tym, iż w naszym człowieczeństwie głęboko tkwi natura zwierzęca. Antro- polog Weston La Barre twierdził, że gatunek nasz prze- niósł ewolucję ze swego ciała na swoje ekstensje, przez co wydatnie przyśpieszył procesy ewolucyjne. Jakiekolwiek więc próby obserwowania, rejestrowania i analizowania systemów proksemicznych, stanowiących fragmenty współczesnej kultury, muszą brać pod uwagę te systemy behawioralne, na których się owe systemy opierają i które przejawiają się u wcześniej powstałych gatunków. 12 Rozdziały II i III winuy być pomocne w stworzeniu zarówno podstawy, jak i perspektywy, którą należy po- sługiwać się, rozważając bardziej złożone ludzkie warian- ty przestrzennego zachowania się zwierząt. Na wiele po- mysłów i interpretacji zawartych w niniejszej książce wpłynęły olbrzymie postępy dokonane w ostatnich latach przez etologów - specjalistów badających zachowania zwierzęce i związki organizmów z ich środowiskiem. W świetle ustaleń etologii rozpatrywanie człowieka jako organizmu, który rozwinął i wyspecjalizował swe ekstensje do tego stopnia, że przejęły one i szybko za- stąpiły naturę, może być na dłuższą metę użyteczne. Innymi słowy, człowiek stworzył nowy wymiar - wymiar kulturowy, którego fragmentem jest proksemika. Zależ- ność człowieka i wymiaru kulturowego jest jedną z tych zależności, w których zarówno człowiek, jak i jego środowisko uczestniczą we wza- jemnym formowaniu siebie. Sytuacja człowie- ka jest dziś sytuacją twórcy świata, w którym żyje, a który etolodzy nazywają biotopem. Kreując ów świat, decyduje w istocie o tym, jakim typem organizmu stanie się w przy- szłości. Myśl ta przejmuje trwogą, gdy weźmie się pod uwagę, jak mało wiemy o człowieku. Oznacza ona rów- nież, że w gruncie rzeczy miasta nasze wytwarzają różne typy ludzi w ich slumsach, szpitalach dla umysłowo chorych, więzieniach i na przedmieściach. Te subtelne zależności powodują, że problem przebudowy miast i zin- tegrowania mniejszości przez kulturę dominującą jest bar- dziej skomplikowany, niż przewidywano. Podobnie brak pełnego zrozumienia przez nas więzi pomiędzy społeczeń- stwem a jego biotopem utrudnia proces technologicznego rozwoju krajów zwanych zacofanymi. Co się dzieje wtedy, gdy stykają się ze sobą i odziałują na siebie ludzie z różnych kultur? W Bezgłośnym języku sugerowałem, że komunikowa- nie się zachodzi jednocześnie na różnych poziomach świadomości, przebiegających od świadomości pełnej do 13 kompletnej nieświadomości. Teraz wydaje mi się koniecz- ne pewne rozszerzenie tego poglądu. Gdy ludzie porozu- miewają się ze sobą, jest to coś więcej niż tylko przerzuca- nie w obie strony piłeczki konwersacji. Zarówno moje badania, jak i badania prowadzone przez innych dowo- dzą, że istnieje zbiór czujnie regulowanych, uwarunkowa- nych kulturowo serwomechanizmów, dzięki którym życie nasze trzyma się prostego kursu podobnie jak samolot dzięki automatycznemu pilotowi. Jesteśmy wszyscy wy- czuleni na subtelne nawet zmiany w zachowaniu się innej osoby wówczas, gdy reaguje ona na to, co robimy czy mówimy. W większości sytuacji ludzie są skłonni - naj- pierw nieświadomie, a później świadomie - unikać wyraź- nego przechodzenia od ledwie dostrzegalnych oznak iry- tacji do otwartej wrogości na tym etapie komunikowania się, który nazwałem etapem zapowiedzi. W świecie zwie- rzęcym dochodzi do zajadłej walki, jeżeli ów etap zapo- wiedzi zostanie bardzo skrócony lub w ogóle pominięty. Wśród ludzi wiele kłopotów w międzynarodowo-między- kulturowej sferze życia bierze się z nieumiejętności właś- ciwego odczytania etapu zapowiedzi. W takim wypadku, gdy zaczynamy rozumieć, co się dzieje, jesteśmy już zaan- gażowani tak dalece, że nie umiemy się wycofać. Książka niniejsza zawiera wiele przykładów nieporozu- mień wywodzących się przede wszystkim z tego, że żadna ze stron nie jest świadoma faktu, iż żyje w odrębnym świecie postrzeżeniowym. Każda strona interpretuje nad- to wszystko to, co mówi inna, w kontekście określonego zachowania i w określonej scenerii; w wyniku tego brak jest w ogóle etapu przyjacielskich rokowań bądź staje się on kwestią przypadku. Etolodzy, jak np. Konrad Lorenz, twierdzą, że agresja jest niezbędnym składnikiem życia; życie takie, jakie zna- my, byłoby bez niej najprawdopodobniej niemożliwe. W normalnych warunkach agresja gwarantuje zachowa- nie należytych odstępów w rozmieszczeniu osobników, chroni gatunek przed taką liczebnością, jaka prowadzi do 14 zniszczenia środowiska i wraz z nim samego gatunku. Gdy gęstość w miarę rozwoju populacji staje się zbyt wielka, wzmaga się też wzajemne oddziaływanie na siebie zwierząt, co prowadzi do coraz większego stresu. W miarę narastania psychologicznego i emocjonalnego stresu w ciele zwierząt zaczynają zachodzić drobne, lecz doniosłe przemiany chemiczne. I dopóki nie dojdzie do stanu określonego jako „załamanie się" populacji, następuje stopniowy spadek liczby urodzeń z jednoczesnym zwięk- szeniem liczby zgonów. Tego rodzaju cykle rozwoju i za- łamywania się populacji są, jak się obecnie sądzi, typowe dla ciepłokrwistych kręgowców i prawdopodobnie dla wszystkich istot żywych. Jak to wykazali John Christian i V.C. Wynne-Edwards, zapasy pokarmu odgrywają w owych cyklach, wbrew powszechnemu mniemaniu, rolę tylko pośrednią. Człowiek rozwijając kulturę oswoił siebie samego i w trakcie tegp procesu wytworzył całą nową serię światów, z których jeden różni się od drugiego. Każdy z owych światów ma swoje własne „wejście" sensoryczne, stąd to, co dla ludzi w jednej kulturze oznacza tłok, nie musi go oznaczać dla ludzi w innej. Podobnie ten sam czyn, który wyzwala agresję i powoduje w efekcie stres u jednych, może okazać się neutralny dla innych. Jest jednak oczywiste, że i amerykańscy Murzyni, i ludzie z kręgu kultury hiszpańskiej, masowo migrujący do na- szych miast, podlegają poważnemu stresowi. Nie tylko dostali się w nie dopasowane do siebie otoczenie, lecz zmuszono ich nadto do przekroczenia granic swej własnej tolerancji na stres. Stany Zjednoczone stoją w obliczu faktu, że owe dwie twórcze i wrażliwe grupy kulturowe ulegają procesowi destrukcji i mogą, jak Samson, wstrząs- nąć konstrukcją, w której wszyscy żyjemy. Trzeba więc wpoić architektom, projektantom urbanistycznym i bu- downiczym przekonanie, że jeśli kraj nasz ma uniknąć katastrofy, musimy zacząć traktować człowieka jako in- terlokutora swego środowiska, i że środowisko tworzone 15 przez jednakich architektów, projektantów i budowni- czych nie odpowiada proksemicznym potrzebom czło- wieka. Tym, którzy wytwarzają dochód i płacą utrzymujące rząd podatki, chcę powiedzieć, że koszty przebudowania naszych miast, jakiekolwiek by były, są konieczne, jeśli Ameryka ma przetrwać. I co najistotniejsze, przebudowa- nie naszych miast musi być oparte na badaniach wiodą- cych do zrozumienia ludzkich potrzeb i na wiedzy o ist- nieniu licznych światów postrzeżeniowych, w których żyją rozmaite grupy zamieszkujące nasze metropolie. Pisząc tę książkę chciałem przekazać czytelnikowi pew- ne zasadnicze przesłanie o naturze człowieka i o jego związkach ze środowiskiem. Brzmi ono następująco: Jest sprawą wielkiej wagi, byśmy zrewidowali i po- szerzyli nasz pogląd na sytuację człowieka, byśmy stali się bardziej wszechstronni i realistyczni nie tylko wobec in- nych, lecz również wobec samych siebie. Trzeba, żebyśmy nauczyli się odczytywać bezgłośne komunikaty równie łatwo jak drukowane i mówione. Jedynie w ten sposób możemy porozumieć się z innymi, czy to wewnątrz czy to na zewnątrz naszych granic państwowych, tak jak tego od nas coraz bardziej wymagają okoliczności. 16 Regulowanie dystansu u zwierzqt Porównawcze badania nad zwierzętami są pomocne w zrozumieniu, w jaki sposób wymagania przestrzenne człowieka podlegają wpływom jego środowiska. Nato- miast u zwierząt, w odróżnieniu od ludzi, zaobserwować możemy kierunek, tempo i zasięg zmian zachowania towarzyszących zmianom przestrzeni. Przede wszystkim posługując się zwierzętami możemy znacznie przyśpieszyć czas, gdyż pokolenia zwierzęce trwają względnie krótko. W ciągu czterdziestu lat uczony może obserwować cztery- sta czterdzieści pokoleń myszy, podczas gdy w tym sa- mym czasie zdołałby zobaczyć tylko dwa pokolenia włas- nego gatunku. I, oczywiście, może z większą obiektywno- ścią badać losy zwierząt. Zwierzęta w dodatku nie racjonalizują swego zacho- wania i w związku z tym nie zawsze wiadomo, dlaczego zachowują się tak a nie inaczej. W stanie naturalnym reagują w sposób zdumiewająco konsekwentny, tak że zaobserwować można przejawy zachowania powtarzające się i zasadniczo identyczne. Ograniczając badania do tego, jak zwierzęta zachowują się w przestrzeni, możemy dowiedzieć się wielu rzeczy, które stosują się również do ludzi. Terytorializm, podstawowe pojęcie w badaniach nad zwierzętami, określa się zwykle jako zachowanie polegają- ce na tym, że osobnik rości sobie prawo do pewnego 17 obszaru i broni go przed reprezentantami swego własnego gatunku. Jest to termin współczesny, wprowadzony po raz pierwszy przez angielskiego ornitologa H.E. Howarda w pracy Territory in Bird Life, napisanej w roku 1920. Howard przedstawił to pojęcie dość szczegółowo, choć niektóre fakty uznane przezeń za przejawy terytorializmu odnotowane były już przez natu- ralistów w XVII wieku. Badania nad terytorializmem skłaniają do rewizji wielu na- szych utrwalonych wyobrażeń 0 życiu zarówno ludzi, jak 1 zwierząt. Powiedzenie „wolny jak ptak" jest zawoalowaną for- mą poglądu człowieka na własną naturę. Zwierzęta wydają mu się wolne, świat stoi przed nimi ot- worem, gdy on sam uwięziony jest w społeczeństwie. Badania terytorializmu jednak dowodzą, że zwierzęta bywają często uwię- zione we własnym terytorium. Wątpliwe czy Freud, wiedząc to, co wiemy dziś o związkach zwie- rząt z przestrzenią, wiązałby stworzoną przez człowieka cywi- lizację z przechwyceniem energii, przekierunkowanej na nowe tory przez uwarunkowane kulturowo hamulce. W terytorializmie wyraża się wiele istotnych funkcji i wciąż odkrywamy coś nowego w tym zakresie. H. Hediger z Zurichu, słynny psycholog zwierząt, opi- sał najważniejsze aspekty tery- torializmu i zwięźle objaśnił me- 18 chanizmy, przez które on działa. Terytorializm - twier- dzi - regulując zagęszczenie osobników, gwarantuje gatunkowi rozród. Tworzy pewne ramy, w których dokonuje się wszystko - są tam miejsca do nauki, miejsca do zabawy, bezpieczne kryjówki. Spaja grupę i koordynuje jej działalność. Sprawia, że każde zwierzę oddalone jest od drugiego na odległość, w której moż- liwe jest porozumiewanie się; w ten sposób da się łatwo zasygnalizować obecność pożywienia czy zbliżanie się wroga. Zwierzę posiadające własne terytorium rozwija szereg odruchowych reakcji na właściwości terenu. Gdy pojawia się niebezpieczeństwo, zwierzę znajdujące się w zasięgu swego schronienia może spokojnie polegać na swych automatycznych reakcjach i nie musi tracić czasu na myślenie, gdzie się ukryć. Psycholog C.R. Carpenter, pionier studiów nad mał- pami w ich naturalnym środowisku, wyliczył aż trzydzie- ści dwie funkcje terytorializmu, włącznie z funkcjami najważniejszymi, służącymi ochronie i ewolucji gatunku. Lista, która następuje, nie jest kompletna ani reprezen- tatywna dla wszelkich gatunków, lecz wystarczająco do- wodzi decydującej roli terytorializmu jako pewnego sy- stemu zachowań, systemu, który rozwinął się prawie w ten sam sposób co układ anatomiczny. Istotne różnice w zakresie terytorializmu stały się do tego stopnia rozpo- znawalne, że podobnie jak właściwości anatomiczne czę- sto służą jako podstawa rozróżniania gatunków. Terytorializm zabezpiecza przez drapieżnikami, a jedno- cześnie wystawia na ich łup jednostki zbyt słabe na to, by ustalić i obronić swe teryto- rium. Tym sposobem wzmaga on supremację w selektywnym rozmnażaniu się, gdyż zwie- rzęta mniej dominujące są też w mniejszym stopniu zdolne /§: 19 do ustalenia własnego terytorium. Z drugiej zaś strony terytorializm ułatwia rozmnażanie, gdyż zapewnia zwierzę- tom bezpieczne siedliska, pomaga w ochronie gniazd i osobników młodych. U niektórych gatunków określa, gdzie wydalać odchody, co hamuje rozwój pasożytów lub zapobiega zakażeniu nimi. Lecz jedną z najważniejszych funkcji terytorializmu jest właściwe rozmieszczenie osobni- ków, zapobiegające nadmiernej eksploatacji tego fragmentu środowiska, od którego zależy przeżycie danego gatunku. Terytorializm nie tylko chroni gatunek i środowisko. Związane są z nim' pewne funkcje społeczne i jednostko- we. C.R. Carpenter przeprowadzał w związku z terytoria- lizmem testy względnego znaczenia seksualnej potencji i dominacji i stwierdził, że na własnym terytorium nawet wykastrowane gołębie mogą wygrać testową utarczkę z normalnymi samcami, chociaż utrata płci pociąga za sobą utratę pozycji w społecznej hierarchii. W ten sposób zwierzęta dominujące nadają zasadniczy kierunek rozwo- jowi gatunkowemu, fakt zaś, że zwierzęta podporządko- wane mogą wygrywać (i rozmnażać się) na rodzinnym terenie, pozwala zachować plastyczność gatunku przez powiększenie różnorodności i zapobiega tym samym za- mrożeniu kierunku ewolucji przez zwierzęta dominujące. Terytorializm związany jest też ze statusem społecz- nym. W serii eksperymentów dokonanych przez brytyj- skiego ornitologa A.D. Baina w odniesieniu do sikory bogatki przesunięcie karmników ku ptakom żyjącym na przyległym terenie spowodowało, że relacje dominowania uległy zasadniczym zmianom, a nawet zwrotowi o 180 stopni. Gdy karmnik zbliżano coraz bardziej do siedliska ptaka, ów ptak mógł korzystać z udogodnień, których był pozbawiony poza własnym terytorium. Terytorializm jest również właściwy ludziom i wynaleźli oni wiele metod bronienia tego, co uważają za swój własny kraj, pole czy też przestrzeń. Naruszenie linii demarkacyjnej albo przejście po cudzej posiadłości jest czynem karalnym w większości krajów Zachodu. Dom 20 człowieka stanowi jego twierdzę w zwyczajowym prawie angiel- skim od wielu stuleci i chronio- ny jest zakazem bezprawnej re- wizji lub zajęcia go nawet przez urzędników państwowych. Przeprowadza się też skrupulat- nie rozróżnienia pomiędzy wła- snością prywatną, która jest terytorium jednostki, a włas- nością publiczną, która stanowi terytorium grupy. Ten skrótowy zaledwie przegląd różnych funkcji teryto- rializmu jest chyba dostateczny, by skonstatować, że terytorializm stanowi pewien podstawowy system zacho- wań charakteryzujących organizmy żywe włącznie z czło- wiekiem. Mechanizmy rozmieszczania się u zwierzqt Poza terytorium utożsamianym z konkretnym kawał- kiem terenu każde zwierzę otacza się czymś w rodzaju serii baniek powietrznych czy też balonów o nieregularnym kształcie, które zapewniają utrzymanie należytej odległo- ści pomiędzy poszczególnymi osobnikami. Hediger wykrył i opisał szereg tego rodzaju dystansów, pojawiających się w tej czy innej formie u większości zwierząt. Dwa z nich - dystans ucieczki i dystans krytyczny - występują wtedy, gdy stykają się ze sobą osobniki różnych gatun- ków, podczas gdy dystans osobniczy (zwany też niekiedy indywidualnym) i dystans społeczny zaobserwować moż- na tylko pomiędzy egzemplarzami tego samego gatunku. Dystans ucieczki Każdy uważny obserwator może spostrzec, że zanim dzikie zwierzę umknie, pozwala przybliżyć się człowiekowi 21 wz> innemu potencjalnemu wrogowi, ale tylko na pewną odległość. Ów wspólny wszystkim gatunkom mechanizm utrzymania odległości nazwał Hediger dystansem uciecz- ki. Ogólną regułą jest tu dodatnia korelacja między roz- miarem zwierzęcia a jego dystansem ucieczki - im większe zwierzę, tym większą odległość utrzymywać musi pomię- dzy sobą a wrogiem. Antylopa czmycha, gdy intruz zbliży się do niej na 450 m. Dystans ucieczki jaszczurki murowej wynosi niecałe 2 m. Istnieją oczywiście inne metody poradzenia sobie z prze- ciwnikiem, takie jak mimikra, pancerz ochronny lub kolce czy odrażający zapach. Ale zasadniczym mechanizmem obronnym istot ruchliwych jest właśnie ucieczka. Oswaja- jąc inne zwierzęta, człowiek zmuszony był wyeliminować bądź radykalnie zredukować ich reakcję ucieczki. Głów- nym problemem w ogrodach zoologicznych jest zmodyfi- kowanie tej reakcji na tyle, by zwierzęta w niewoli mogły poruszać się, spać i jeść, nie płosząc się na widok ludzi. Chociaż człowiek jest zwierzęciem samooswojonym, ów proces oswojenia dokonał się u niego jedynie fragmen- tarycznie. Zauważyć to można u pewnego typu schizofre- ników, którzy najwidoczniej doświadczają czegoś bardzo podobnego do reakcji ucieczki. Gdy zbliżyć się do nich za bardzo, wpadają w popłoch w taki sam sposób jak zwierzę- ta umieszczone w ogrodach zoologicznych. Opisując swe doznania, pacjenci mówią, że odczuwają wszystko, cokol- wiek zdarzy się w obrębie ich „dystansu ucieczki", jako wtargnięcie w ich wnętrze. Granice jaźni rozciągają 22 \ się w tych wypadkach poza ciało. Przeżycia tego rodzaju, odnotowywane przez terapeutów pracujących ze schizo- frenikami, zdają się wskazywać na to, że uświadomienie sobie własnego ja jest blisko związane z procesem precy- zowania granic. Ta sama relacja pomiędzy jaźnią a grani- cami da się zaobserwować również w kontekście krzyżo- wania się kultur, jak to zobaczymy w rozdziale XI. Dystans krytyczny Dystans krytyczny występuje zawsze i wszędzie tam, gdzie przejawia się reakcja ucieczki. Dystans krytyczny obejmuje wą- ską strefę oddzielającą dystans ucieczki od dystansu ataku. Lew w zoo ucieka od nadchodzącego człowieka, aż napotka jakąś nie- przekraczalną barierę. Jeśli czło- wiek będzie się nadal przybliżał, wkrótce znajdzie się w obrębie krytycznego dystansu lwa i w mo- mencie tym przyparte do muru zwierzę odwraca się w przeciwną stronę i zaczyna powoli skradać się do człowieka. W klasycznym popisie cyrko- wym skradający się lew może rozmyślnie przekroczyć jakąś przeszkodę, np. stołek, byleby tylko dostać się do człowieka. Aby nakłonić lwa do pozostania na stołku, treser szybko opusz- cza strefę krytyczną. W tym mo- mencie lew przestaje się zbliżać. Wyszukane środki „zabezpiecza- jące", takie jak krzesło, bicz lub 23 strzelba, są w dużym stopniu dekoracją. Hediger twier- dzi, że dystans krytyczny u zwierząt przezeń zbadanych jest tak precyzyjny, iż może być wymierzony w centy- metrach. Gatunki kontaktujące się i nie kontaktujące się W świecie zwierzęcym zaobserwować można, jeśli chodzi 0 posługiwanie się przestrzenią, pewną podstawową i nie- kiedy niewytłumaczalną dychotomię. Osobniki jednych ga- tunków gromadzą się i potrzebują fizycznego kontaktu między sobą. Osobniki innych gatunków unikają stykania się. Tym, do której z owych dwu kategorii należy dany gatunek, nie rządzi żadna jawna logika. Zwierzętami kon- taktującymi się są między innymi: mors, hipopotam, świ- nia, nietoperz mroczek, papuga obrożna, jeż. Natomiast koń, pies, kot, szczur, piżmak, sokół oraz mewa śmieszka to z kolei gatunki nie kontaktujące się. Co ciekawsze, nawet blisko spokrewnione zwierzęta mogą należeć do odmiennych kategorii. Wielki pingwin cesarski jest gatun- kiem kontaktującym się. Zwierzęta te zachowują ciepło, gromadząc się w duże grupy; w ten sposób wzmacniają one swoją adaptację do niskich temperatur. Zasięg tego gatun- ku obejmuje wiele części Antarktydy. Mniejszy od nich pingwin Adeli jest gatunkiem nie kontaktującym się. W mniejszym stopniu może więc dostosować się do zimna 1 jego zasięg jest wyraźnie bardziej ograniczony. Nie wiadomo, jakim jeszcze innym funkcjom służy kontaktowanie się. Można zaryzykować przypuszczenie, że zwierzęta kontaktujące się - jako bardziej ze sobą związane - różnią się organizacją społeczną i typem eksploatacji środowiska od zwierząt nie kontaktujących się. Gatunki nie kontaktujące się są zapewne bardziej podatne na stresy wywołane przegęszczeniem. Oczywiście wszystkie zwierzęta ciepłokrwiste rozpoczynają życie od fazy kontaktu. Lecz u licznych gatunków nie kontak- tujących się ze sobą faza ta ma charakter przejściowy 24 - trwa ona dopóty, dopóki młode nie opuszczą swych rodziców i nie pójdą na swoje. Od tego momentu w cy- klu życiowym obu typów spostrzega się utrzymywanie regularnych odległości pomiędzy poszczególnymi osob- nikami. Dystans osobniczy Dystansem osobniczym nazwał H. Hediger zwykłą od- ległość utrzymywaną pomiędzy danym osobnikiem a jego współplemieńcami. U gatunków nie kontaktujących się odległość ta działa jak niewidzialny balon otaczający organizm. Na zewnątrz owego balonu dwa osobniki nie nawiązują tak bliskiego kontaktu jak wtedy, gdy balony zachodzą na siebie. Ważnym czynnikiem wpływającym na dystans osobniczy jest organizacja społeczna. Zwierzęta dominujące skłonne są utrzymywać większy dystans osobniczy niż te, które w hierarchii społecznej mają niższą pozycję, podczas gdy zwierzęta podporządkowane - jak obserwowano - ustępują miejsca dominującym. Glen McBride, australijski specjalista od hodowli zwierząt, poczynił szczegółowe obserwacje nad przestrzennym roz- mieszczaniem się ptactwa domowego jako pewną funkcją dominacji. Posługiwanie się przestrzenią stanowi zresztą główny wątek jego teorii „społecznej organizacji i za- chowania". Korelacja pomiędzy dystansem osobniczym a statusem występuje chyba w tej czy innej formie w całej grupie kręgowców. Spostrzeżono to u ptaków i wielu ssaków, włącznie z kolonią żyjących na wolności małp Starego Świata w japońskim Małpim Centrum w pobliżu Nagoi. Istotnym składnikiem wyposażenia kręgowców jest agresja. Silne i agresywne zwierzęta mogą eliminować słabszych rywali. Jak się wydaje, pomiędzy agresją a zalotami zachodzi relacja tego rodzaju, iż zwierzęta bardziej agresywne zalecają się bardziej energicznie. W ten więc sposób zaloty służą procesowi naturalnej 25 selekcji. Jednakże dla utrzymania gatunku agresja musi być regulowana. Zachodzi to dwiema drogami: przez rozwój hierarchii społecznej i przez mechanizm utrzymy- wania dystansu. Etolodzy zgodni są co do tego, że druga metoda jest bardziej prymitywna, nie tylko dlatego, że jest najprostsza, ale dlatego, że jest mniej elastyczna. Dystans społeczny Zwierzęta społeczne potrzebują stykania się ze sobą. Utrata kontaktu z grupą może z różnych względów okazać się zgubna w skutkach, między innymi dlatego, że wystawia zwierzę na łup drapieżników. Dystans społeczny nie jest po prostu tym dystansem, przy którym osobnik traci kontakt z grupą - to jest taką odległością, z której nie może już jej widzieć, słyszeć czy wyczuwać powonie- niem; jest to raczej dystans natury psychologicznej, przy którego przekroczeniu zwierzę zaczyna odczuwać niepo- kój. Wyobrazić go sobie można jako coś w rodzaju niewidzialnej obręczy obejmującej grupę. Dystans spo- łeczny zmienia się w zależności od gatunku. Jest on zupełnie mały - zaledwie kilka metrów - u flamingów, a bardzo duży u niektórych innych ptaków. Niedawno zmarły E. Thomas Gilliard - ornitolog amerykański, stwierdził, że klany samców altanników utrzymują między sobą kontakt „poprzez tysiące metrów za pomocą silnych gwizdów i chrapliwych, zgrzytających odgłosów". Dystans społeczny nie zawsze jest ustalony sztywno - częściowo determinują go sytuacje. Gdy młode osobniki małp i ludzi zaczynają się przemieszczać, ale jeszcze nie są kierowane głosem matki, dystans społeczny jest równy zasięgowi jej rąk. Można to bez trudu dostrzec w zoo u babuinów. Jeśli malec oddali się na pewną odległość, jego matka chwyta go za koniec ogona i przyciąga z po- wrotem do siebie. A kiedy konieczna jest pełniejsza kont- rola nad sytuacją z uwagi na niebezpieczeństwo, dystans społeczny kurczy się. Wystarczy tylko popatrzeć na rodzi- 26 nę z gromadą małych dzieci trzymających się za ręce, gdy przechodzą przez ruchliwą ulicę. Dystans społeczny u ludzi został powiększony przez telefon, telewizję i przenośne aparaty nadawczo-odbior- cze, umożliwiające integrowanie działalności grupy na wielkich odległościach. Ten większy dystans społeczny przekształcił pod wieloma względami nasze rozmaite in- stytucje polityczne i socjalne. Sprawy te stają się dopiero przedmiotem badań. Kontrola populacji W zimnych wodach Morza Północnego żyje pewien gatunek kraba zwany Hyas araneus. Wyróżniającą cechą tego gatunku jest fakt, że w pewnych okresach życia poszczególne osobniki stają się bezbronne wobec innych okazów tego samego gatunku i niektóre z nich są składa- ne w ofierze dla utrzymania liczebności populacji na niskim poziomie. Gdy okresowo krab zrzuca z siebie skorupę, jego jedyną ochroną przed krabami będącymi w twardej skorupie jest dzieląca go od nich przestrzeń. Jeśli krab z twardą skorupą zbliży się na tyle, że może wyczuć swego kolegę w miękkiej skorupie - gdy tylko przekroczona zostanie granica zapachu - węch wiedzie opancerzonego napastnika do kolejnego posiłku. Hyas araneus dostarcza nam przykładu zarówno „kry- tycznej przestrzeni", jak i „krytycznej sytuacji". Terminy te wprowadzone zostały przez Wilhelma Schafera, dyrek- tora frankfurckiego Muzeum Historii Naturalnej. Był on jednym z pierwszych, którzy, usiłując zrozumieć pod- stawowe procesy życiowe, zaczęli badać sposoby posługi- wania się przestrzenią przez organizmy. Jego studium z roku 1956 jest niezrównane, gdy chodzi o zwrócenie uwagi na załamanie się zdolności przeżycia. Społeczności zwierzęce - twierdził - rozwijają się aż do osiągnięcia przez nie określonej gęstości krytycznej. W momencie tym 27 rozpoczyna się kryzys, któremu trzeba sprostać, jeśli społeczność ma przetrwać. Cennym wkładem Schafera była klasyfikacja takich kryzysów i wskazanie pewnego modelu w owych rozmaitych środkach, jakie wypracowa- ły sobie proste formy życia do uporania się z przegęsz- czeniem powodującym owe kryzysy. Zbadał on również związek pomiędzy kontrolą populacji a rozwiązywaniem innych istotnych procesów życiowych. Jak już mówiliśmy, każde zwierzę wymaga pewnego minimum przestrzeni, bez którego niemożliwe jest prze- trwanie. To właśnie zwie się „krytyczną przestrzenią or- ganizmu". Jeżeli populacja zwiększy się na tyle, że utrzy- manie owej przestrzeni staje się niemożliwe, powstaje „sytuacja krytyczna". Najprostszym sposobem sprostania jej jest usunięcie części osobników, co zrealizować można różnymi metodami; jedną z nich ilustruje Hyas araneus. Kraby są zwierzętami żyjący- mi samotnie. W tym okresie ży- cia, gdy muszą odnaleźć inne osobniki dla reprodukcji, kierują się węchem. Przetrwanie gatun- ku wymaga więc, aby poszcze- gólne osobniki nie oddalały się na tyle, by nie móc się wzajem wyczuć. Lecz również ściśle określona jest przestrzeń kry- tyczna krabów. Gdy liczba ich wzrośnie do tego stopnia, że nie ma już miejsca na przestrzeń kry- tyczną, zostaje pożarta taka ilość osobników w miękkiej skorupie, że populacja wraca do poziomu, przy którym poszczególne okazy mają dość miejsca dla siebie. \ 28 Cykl u ciernika O parę szczebli wyżej od krabów na drabinie ewolucji znajdują się cierniki, niewielkie ryby, pospolite w płytkich wodach słodkich Europy. Ciernik stał się sławny, gdy holenderski etolog Niko Tinbergen opisał skomplikowa- ny cykl zachowań tych ryb, rozwinięty w celu reproduk- cji. Tinbergen stwierdził później, że pominięcie jakiego- kolwiek ogniwa owego ciągu zachowań pociąga za sobą spadek liczebności populacji. Wiosną samiec ciernika anektuje sobie koliste teryto- rium, odpędza od niego wszystkich intruzów i zaczyna budować gniazdo. Zmienia wówczas swe nie rzucające się w oczy szare zabarwienie - podgardle i brzuch stają się jasnoczerwone, grzbiet biało-niebieski, a oczy niebieskie. Ta zmiana zabarwienia ma na celu przywabianie samic i odstraszanie samców. Kiedy samica z wypełnionym jajami brzuchem znajdzie się w pobliżu gniazda, samiec płynie przed nią zygzakiem, demonstrując na przemian swoje oblicze i barwny profil. Ta dwustopniowa ceremo- nia powtarza się wielekroć, zanim samica wreszcie podąży za samcem i wejdzie do gniazda. Przerzucając się teraz z kontaktu do tej pory wzrokowego na bardziej zasad- niczy kontakt dotykowy, samiec rytmicznie poszturchuje samicę nosem w samą nasadę ogona, aż złoży ona jaja. Następnie wpływa do gniazda, zapładnia jaja i przepędza samicę. Ów ciąg zachowań powtarza tak długo, aż w jego gnieździe złoży ikrę cztery lub pięć samic. W tym momencie popęd kojarzenia się słabnie i poja- wia się nowa seria reakcji. Samiec przybiera z powrotem niepozorną szarą barwę. Rola jego polega obecnie na strzeżeniu gniazda i zapewnieniu jajom tlenu poprzez wachlowanie ich płetwami piersiowymi. Kiedy jaja pękną, ochrania on młode ryby aż do momentu, gdy podrosną na tyle, że mogą same zaspokoić swe potrzeby. Niekiedy nawet samiec wyłapuje młode, które zapędziły się za 29 daleko, i niesie je ostrożnie w pysku z powrotem do gniazda. Ciąg zachowań się ciernika - walka, kojarzenie się i opieka nad młodymi - jest do tego stopnia przewidywal- ny, że Tinbergen mógł dokonać szeregu eksperymentów, których wynikiem było cenne poznanie systemu przeka- zów czy też sygnałów wyzwalających reakcje na różne popędy. Zygzaki samca są jego reakcją na przynaglanie do ataku, który musi nastąpić, zanim weźmie górę popęd seksualny. Wypukły kształt wypełnionej jajami samicy wyzwala u samca reakcję zalotów. Gdy z kolei samica złoży ikrę, kolor czerwony przestaje ją wabić. Jeśli nie będzie poszturchiwana przez samca, może jaj w ogóle nie złożyć. Jak widać, istotnymi elementami ciągu zachowań ciernika są bodźce wzrokowe i dotykowe. Dający się przewidzieć charakter cyklu u ciernika skłonił Tinbergena do obserwowania w warunkach eksperymentalnych tego, co dzieje się, gdy cykl za- kłócony zostanie zbyt dużą ilością samców i związanym z tym nadmiernym zatłoczeniem terytoriów indywidu- alnych. Wiele czerwonych samców przestaje się wów- czas zalecać. Brak jest niektórych faz ciągu - jaja nie zostają złożone w gnieździe lub zapłodnione. W wa- runkach skrajnej ciasnoty samce walczą ze sobą do upadłego. Malthus zrewidowany Przykład krabów i cierników dostarcza nam cennych informacji o związku przestrzeni z reprodukcją i kontrolą populacji. Zmysł węchu krabów decyduje o dystansie, jakiego wymagają poszczególne osobniki, i określa ma- ksymalną liczbę krabów, mogących zamieszkiwać razem dany rejon morza. U ciernika wzrok i dotyk wyzwalają uporządkowany ciąg zachowań, który musi nastąpić, je- żeli ryby te mają się rozmnażać. Przegęszczenie zakłóca 30 ów ciąg i tym samym wpływa na reprodukcję. U tych gatunków wrażliwość receptorów węchu, wzroku, dotyku lub ich kombinacji decyduje o przestrzeni, w jakiej po- szczególne osobniki mogą żyć i kontynuować swój cykl reprodukcyjny. Jeżeli dystans ów nie zostaje zachowany, zwierzęta przegrywają walkę raczej z osobnikami włas- nego gatunku niż z głodem, chorobami i drapieżnikami. Należałoby więc zrewidować teorię Malthusa, wiążącą populację z zasobami żywności. Skandynawowie przez stulecia obserwowali wędrówki lemingów do morza. Ana- logiczne zjawiska samobójcze spostrzeżono u królików - po okresie rozrostu populacji na większą skalę na- stępowało wymieranie. Podobne zjawiska zauważyli też u szczurów tubylcy z niektórych wysp na Pacyfiku. To tajemnicze zachowanie się osobników pewnych gatunków wyjaśniane było na wszelkie wyobrażalne sposoby; dopie- ro współcześnie uzyskano niejakie zrozumienie motywów kryjących się za obłędnymi wędrówkami lemingów. W czasie II wojny światowej niektórzy badacze jęli podejrzewać, że populacją steruje coś więcej niż tylko zasoby żywności i drapieżniki i że zachowanie się lemin- gów i królików pozostaje w związku z owymi nieznanymi parametrami. Żywności w okresach wymierania jest chy- ba pod dostatkiem, a padłe sztuki nie zdradzają oznak wygłodzenia. Jednym z badaczy tego fenomenu był John Christian, etolog wyszkolony w patologii medycznej. Wy- stąpił on w roku 1950 z tezą, że wzrosty i spadki liczebno- ści populacji ssaków regulowane są jakimś mechanizmem fizjologicznym związanym z zagęszczeniem. Przed- stawił dowody na to, że w momencie gdy liczba zwierząt w danym rejonie nadmiernie wzrasta, pojawia się stres wywołujący pewną reakcję hormonalną, która prowadzi do wygasania populacji. Christian potrzebował więcej danych i szukał okazji do obserwowania takiej populacji ssaków, która aktualnie przechodzi okres spadku. Byłoby idealnie, gdyby udało się wykonać badania hormonalne przed, w trakcie i po 31 załamaniu się populacji. I szczęśliwie, zanim jeszcze było za późno, uwagę Christiana zwrócił wzrost liczebności populacji jeleni na James Island. Wymieranie na James Island Około 22,5 km na zachód od miasta Cambridge w sta- nie Maryland i niecałe 1,6 km od zatoki Chesapeake leży James Island, 112 hektarów nie zamieszkanego terenu. Na wyspie tej w roku 1916 wypuszczono na wolność 4 czy też 5 sztuk jelenia wschodniego (Cervus nippori), zwanego też sika. Rozmnażając się bez przeszkód, stado powięk- szało się, aż doszło do liczby 280-300 sztuk i zagęszczenia w granicach jednej sztuki na niecałe pół hektara. W mo- mencie tym, który nastąpił w roku 1955, stało się jasne, że wkrótce coś się musi wydarzyć. W roku 1955 Christian rozpoczął swe badania od upolowania 5 sztuk dla poddania analizie histologicznej ich nadnerczy, grasicy, śledziony, tarczycy, gonad, nerek, wątroby, serca, płuc i innych narządów. Jelenie te zostały zważone, skrupulatnie odnotowano zawartość ich żołąd- ków, wiek, płeć, stan ogólny oraz brak lub obecność podściółki tłuszczowej pod skórą, w jamie brzusznej i po- między mięśniami. Po zaprotokołowaniu tego wszystkie- go na James Island osiedlili się obserwatorzy. W latach 1956 i 1957 nie dostrzeżono żadnych zmian, lecz w ciągu pierwszych trzech miesięcy roku 1958 padła ponad poło- wa stada - znaleziono 161 martwych sztuk. W roku następnym nastąpił kolejny spadek i populacja ustaliła się w granicach 80 sztuk. Od marca 1958 do marca 1960 uzyskano do badań 12 jeleni. Co spowodowało nagłą śmierć 190 sztuk w ciągu dwu tylko lat? Z pewnością nie wygłodzenie - zasoby żywności były wystarczające, a