Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14237 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Opowiastki familijne
Beata Andrzej czuk
Opowiastki familijne
vT"V dom wi
*AEL
Redakcja Agata Chudzińska
Korekta Anna Kendziak
Okładka i rysunki Monika Malinowska
Opracowanie komputerowe "." Andrzej Witek /oixeC1 N/e
ISBN 83-89431-58-0
© 2004 Dom Wydawniczy „Rafael" ul. Grzegórzecka 69 31-559 Kraków 73 tel./fax: (0*12) 41114 52 e-mail:
[email protected] www.rafael.pl
Druk: Drukarnia Kolejowa Kraków Sp. z o.o., tel. (0*12) 421 95 78
Kamilkowi Boś z Wrocławia.
Coś lepszego
/ A /ama nachyliła się nad Kubą. Chłopiec ? A od dłuższego czasu siedział, próbując rozwiązać zadanie z matematyki.
- Czy mogę ci coś podpowiedzieć? - zaproponowała mama. - Wiem, jak to zrobić.
- Nie - burknął Kuba. - Muszę sam. Kuba zawsze był bardzo samodzielny
i nie lubił pomocy. Miało to swoje dobre strony, ale czasem martwiło rodziców.
- Przecież nie chcę tego zadania zrobić za niego - szepnęła mama do taty. - Chciałam go tylko naprowadzić.
- Wiem, kochanie - odparł tato.
Kuba jeszcze raz przeczytał treść zadania i jeszcze raz, i kolejny. Zadanie brzmiało: Marta kupiła 4 paczki kredek po 8 złotych każda. Ile kredek było w jednej paczce?
_ 7 _
- Jeżeli pomnożę 4 przez 8, to otrzymam sumę, za jaką kupiłem wszystkie cztery paczki kredek - myślał chłopiec. - Ale jak mam obliczyć, ile kredek było w jednej paczce? - Był coraz bardziej zły i zmęczony.
Tatuś obiecał Kubie, że po południu pójdą do kina. Chłopiec bardzo chciał zobaczyć film, który niedawno wszedł na ekrany. Zadanie jednak zaprzątało każdą jego myśl.
- Przecież tego się nie da obliczyć!
- krzyknął wreszcie i ze złością rzucił zeszyt na biurko. W oczach miał łzy bezradności.
- Oczywiście, że tego się nie da obliczyć - powiedziała mama, stając w drzwiach pokoju. - To zadanie podchwytliwe i o tym chciałam ci wcześniej powiedzieć.
- Która godzina? - spytał Kuba.
- Już za późno na kino - odparła mama.
- Pójdziecie innym razem.
Gdy wyszła i zamknęła za sobą drzwi, chłopiec podniósł zeszyt. A może nie przepisał całego zadania tylko fragment? Może za wcześnie wyszedł z klasy, a zadanie miało dalszą część i były tam napisane dane, aby obliczyć ilość kredek w jednej paczce? Kuba miał mętlik
— 8 —
_. łKc — >j/U^t fUyl^. — ^i^ S<
w głowie. Coś z tym zadaniem było nie tak, ale sam już nie wiedział co. Antek! On z pewnością by wiedział! Wszystkie dzieci z klasy, gdy czegoś nie wiedziały albo zapomniały zanotować, dzwoniły do niego z pytaniami, a on chętnie udzielał informacji.
- Ja do niego nie zadzwonię! - burknął do siebie Kuba. -1 tak bez przerwy nosa zadziera, że wszystko wie najlepiej - dodał Kuba, choć wcale a wcale nie była to prawda.
* * *
Na lekcji wychowania fizycznego chłopcy rozgrywali mecz z klasą Ilb. Kuba właśnie przejął piłkę i pędził z nią do bramki, kiwając po drodze innych zawodników.
- Podaj do Antka! - wrzeszczał pan od WF-Podaj do Antka!
Kuba kątem oka zobaczył Antka stojącego w pobliżu bramki.
- Podaj do Antka! - krzyczeli teraz koledzy z klasy.
- Jeszcze czego - pomyślał Kuba. - Udało mi się przechwycić piłkę, a teraz mam ją podać do Antka, żeby to on wbił gola bez żadnego
— 10 —
wysiłku! - i popędził z piłką naprzód. - Sam go wbiję! - krzyknął, przymierzył się i z całych sił kopnął piłkę w stronę bramki!
- Uuuuuu! - do jego uszu dobiegł jęk zawiedzenia. Piłka nie miała żadnych szans, aby zakończyć swoją drogę w bramce. Chłopcy z Ilb skutecznie zabarykadowali jej dostęp.
- Dlaczego nie podałeś do Antka?! - zdziwieniu nie było końca.
Po meczu pan wuefista wziął Kubę na bok:
- Chłopcze, masz talent - rzekł poważnym głosem. - Jesteś szybki, zwinny i potrafisz walczyć. Myślałem o tym, abyś przychodził na zajęcia do naszego szkolnego klubu sportowego.
Kuba poczuł, jak wypełnia go duma.
- Jest tylko jeden problem - dodał wuefista. - Piłka nożna to gra zespołowa. Gra cała drużyna, a nie jedna osoba. Są sytuacje, gdy pomagamy sobie wzajemnie. Jeśli zechcesz kiedyś to zrozumieć, to zapraszam serdecznie - poklepał Kubę po ramieniu. - Ale póki co... - bezradnie rozłożył ręce i nie dokończył. Odwrócił się od Kuby na pięcie i odszedł.
— 11 —
* * *
Dzień był słoneczny i Kuba miałby dobry nastrój, gdyby nie ten przeklęty zamek w szkolnym plecaku. Popsuł się. Gdy chłopiec na chwilę o tym zapomniał i zarzucił plecakiem - wszystkie książki i zeszyty wypadły na chodnik. Kuba przyklęknął i zaczął wkładać je z powrotem do tornistra.
- Pomogę ci - usłyszał i podniósł głowę. Nad nim stała sąsiadka z bramy obok i uśmiechała się łagodnie. - Pomogę ci, chłopcze - powtórzyła, nachyliła się i podniosła leżący zeszyt, którego lekki podmuch wiatru przerzucał stronice.
- Sam sobie poradzę - wycedził przez zęby Kuba. Powiedział to tak niegrzecznie, że sąsiadka podała mu szybko zeszyt, a uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Ach tak - westchnęła i odeszła.
Nawet trochę nieswojo się zrobiło chłopcu, gdy widział, jak jej postać w brzoskwiniowym płaszczyku znika w oddali, ale pomyślał, że nie jest jakimś niezdarą i nie potrzebuje niczyjej pomocy.
Kilka dni później spotkał ją. Zauważył, jak między drzewami mignął mu brzoskwiniowy
— 12 —
kolor płaszcza. Szła powoli, więc bez trudu dogonił ją zanim jeszcze doszli do budynku, w którym mieszkali. Zbliżył się i zauważył, że niesie w rękach kilka ciężkich siatek. Jakieś ziemniaki, jabłka i nie wiadomo co jeszcze. Kobieta zatrzymała się, stawiając siatki na drodze. Kuba zawahał się, podjął błyskawiczną decyzję, minął ją szybko. Burknął:
- Dzień dobry - i czym prędzej udał się do domu.
Nie usłyszał nawet, czy kobieta odpowiedziała na jego powitanie. Zresztą pomyślał, że nic a nic go to nie obchodzi. Nakupowała całe torby jedzenia i myślała, że ktoś jej pomoże w dźwiganiu. A przecież nikt nie kazał jej tyle kupować. On nie chciał od niej żadnej pomocy, gdy rozsypały się jego książki, a więc i ona nie powinna liczyć na to, że Kuba jej pomoże.
* * *
Po południu Kubę odwiedził Radek.
- Cześć - powiedział od progu. - Byłem cały tydzień chory i chciałem przepisać zeszyty.
- A nie możesz pójść do Antka? - zapytał Kuba.
— 14 —
- No niby mogę, ale do ciebie miałem bliżej. To co, pożyczysz?
- Nie pożyczam od nikogo zeszytów, to nie muszę też pożyczać innym - rzucił Kuba. - Idź do Antka. On zawsze ma wszystko najlepiej zrobione.
- Dobrze - odparł Radek. - Pójdę i jestem pewien, że mi pożyczy, choć Antek też na ogół od nikogo nie pożycza zeszytów - dodał kąśliwie.
Kuba wzruszył tylko ramionami. Zastanawiał się, dlaczego wszyscy się go czepiają. On radzi sobie sam, to inni przecież też mogą. Był już zupełnie pewien, że postąpił słusznie.
Radek nie pojawił się na drugi dzień w szkole.
- Antku - zwróciła się pani do klasowego prymusa. - Dzwoniła mama Radka i powiedziała, że dziś rano znów dostał wysoką gorączkę. Musiała natychmiast iść z nim do lekarza. Prosiła, aby ci przekazać, że jest im bardzo przykro, ponieważ nie zdążą ci donieść zeszytu, który pożyczyłeś Radkowi - dodała. - Mama Radka obiecała, że przyniesie ci ten zeszyt wieczorem do domu.
— 15 —
- Nic się takiego nie stało - powiedział Antek, zaskakując tymi słowami Kubę. - Przecież to nie Radka wina, że jest chory. Sam pójdę do niego po lekcjach. Odbiorę zeszyt, a jeśli będzie się lepiej czuł, to zostawię mu do przepisania zeszyty z dzisiejszymi lekcjami.
- Dobry z ciebie kolega - pochwaliła Antka pani.
Kuba nie mógł się temu wszystkiemu nadziwić. Przecież gdyby Antek nie pożyczył Radkowi zeszytu, to nie byłoby całego zamieszania. I po co on chce iść do Radka po szkole? Jak Radek pożyczył, to niech sam przynosi, no a jak rzeczywiście jest chory, to jego mama ma przecież dwie zdrowe nogi i na dodatek dłuższe od nóg Antka.
Kuba pokiwał z powątpiewaniem głową. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad tym wszystkim dłużej, gdyż pani poleciła namalować dzieciom, w jaki sposób pomagają kolegom i koleżankom. Chłopiec wyjął kredki z piórnika i zabrał się do pracy. Nagle zauważył, że jego ulubiona czerwona kredka jest złamana. Wyrzucił na ławkę zawartość piórnika, ale po temperówce nie było śladu.
— 16 —
- Weź moją - powiedział Bartek, siedzący obok.
- Nie potrzebuję - syknął Kuba. - Dam sobie radę bez czerwonej kredki.
- Jak chcesz - wzruszył obojętnie ramionami Bartek, nie odrywając oczu od kartki z bloku rysunkowego.
Pani zebrała wszystkie prace i po przerwie zwróciła się do dzieci:
- A teraz chciałabym, abyśmy o tych pracach porozmawiali - wzięła do rąk pierwszą z nich. - To jest chyba twoja praca, Marysiu. Powiedz, co znajduje się na tym rysunku.
- Moja mama i tata-pokazała palcem Marysia. - To jest moja siostra i koleżanki z klasy, i z podwórka - wskazała na dużą grupkę dzieci narysowanych z lewej strony bloku. - Moja mama trzyma na ręku siostrę i ma czas się nią zająć, gdyż ja w tym czasie odkurzam pokój. Tato odpoczywa - opowiadała Marysia - ponieważ sama zrobiłam łatwiejsze zadania z matematyki. Gdy odpocznie, będzie mógł mnie zabrać na basen. Dziewczynki z podwórka grają w gumę - opowiadała dalej. - Grają w gumę, którą im pożyczyłam, a więc także pomogłam, bo przecież w tym czasie nie ma mnie z nimi.
— 17 —
Dzieci kolejno opowiadały o swojej pomocy: pożyczonych zeszytach, robieniu zakupów, opiece nad młodszym rodzeństwem czy wyprowadzaniu psa na spacer. Antek opowiadał, jak tłumaczy i wyjaśnia różne rzeczy słabszym uczniom i na koniec dodał, że bardzo lubi to robić.
- Gdy Jasiek dostał piątkę - powiedział
- z tych przykładów, które robiliśmy u mnie w domu, to czułem się tak, jakbym sam dostał piątkę - uśmiechnął się wesoło. - Pomaganie innym daje mi wiele radości!
- Chyba zupełnie upadł na głowę
- mruknął pod nosem Kuba. - Rozumiem cieszyć się z własnej piątki! Ale z cudzej?! Powinien iść do lekarza. Pewnie od Radka zaraził się gorączką, jak poszedł po ten zeszyt, i teraz bredzi biedaczek.
Wszystkie prace bardzo się pani podobały, były kolorowe i staranne. Taka też była praca Kuby. Od innych prac różnił ją jeden szczegół. Otóż Kuba namalował tylko siebie. Nie było tam żadnej innej osoby. W pracach innych dzieci zawsze było dużo osób.
— 18 —
- Dlaczego, Kubusiu, narysowałeś tylko siebie? - zapytała pani. - Czy możesz mi powiedzieć, w jaki sposób pomagasz innym ludziom? - spojrzała z zaciekawieniem na chłopca.
- Tak - odpowiedział. - Innym ludziom pomagam w ten sposób, że nie zawracam im głowy. Nic od nich nie chcę i oni ode mnie nic nie powinni chcieć.
W klasie zapanowała cisza.
- To bardzo smutne, Kubusiu - głos nauczycielki był łagodny. - W ten sposób bardzo trudno żyć...
- Nieprawda! - przerwał Kuba. - Tak żyje się znacznie lepiej.
- Nie możesz tego wiedzieć, ponieważ nigdy nie próbowałeś żyć inaczej - rzekła pani. - Spróbuj kiedyś, Kubusiu, i pamiętaj, o czym mówił Antek: że pomagając innym, możemy czerpać z tego radość.
W tej chwili rozległ się dźwięk dzwonka i Kuba nie zdążył nic więcej pani wytłumaczyć.
* * *
Kubie śniły się ławki, takie długie, brązowe, które można spotkać na sali
— 19 —
gimnastycznej. Tych ławek było bardzo dużo. Jakiś mężczyzna wydał polecenie, że trzeba je wnieść po stromych schodach na samą górę. Tam czeka nagroda. Chłopcy i dziewczęta brali ławkę w kilka osób i bardzo zręcznie, szybko, bez dużego wysiłku wnosili po schodach. Nim Kuba dotarł ze swoją do schodów, oni już byli z powrotem i wnosili kolejne. Kuba ciągnął swoją. Nie miał już sił. Był zmęczony i głodny. Wszystkie dziewczynki i chłopcy dawno już byli na górze i wspólnie wnieśli po kilka, a może kilkanaście ławek. Wnieśli wszystkie ławki, jakie były, z wyjątkiem tej jednej, którą ciągnął za sobą Kuba. Chłopiec nie pokonał nawet kilku schodów, a pot spływał mu z czoła i ręce drżały z wysiłku. Koniec ławki wciąż jeszcze był poza schodami.
Kuba obudził się bardzo przestraszony. Pomyślał, że może jednak pani miała rację, iż samemu trudniej jest pokonywać pewne przeszkody. Wstał z łóżka i zjadł śniadanie. Potem spakował tornister i wyszedł z domu. Powietrze było orzeźwiające. W oddali spostrzegł coś brzoskwiniowego. Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze trochę czasu. Ruszył więc w kierunku brzoskwiniowej plamy. Podszedł blisko.
— 20 —
- Dzień dobry - powiedział, a potem dodał: - Chciałbym pomóc pani zanieść te torby z zakupami do domu.
Kobieta spojrzała łagodnie na Kubę i zapytała:
- A nie spóźnisz się, mój chłopcze, do szkoły?
- Nie - odparł. - Wyszedłem dziś wcześniej z domu - to mówiąc, wziął torby od kobiety i zaniósł je pod samą bramę.
- Dziękuję-rzekła i uścisnęła mocno rękę Kuby. W tym uścisku poczuł ciepło, serdeczność i życzliwość. Poczuł się tak, jakby dotknęła go czarodziejska różdżka, a nie dłoń starszej kobiety w brzoskwiniowym płaszczu. Coś dziwnego stało się z jego sercem. Było takie lekkie, radosne, słoneczne jak łąka latem. Do szkoły szedł podśpiewując. Właśnie spróbował czegoś, co okazało się znacznie lepsze.
Koniec
— 22 —
O Iwonce, która
postanowiła uwierzyć
w to, czego nie widziała
Cl
'TWonka nie potrafiła, a może nie chciała za-_? chowywać się grzecznie. A to odpyskowa-ła pani nauczycielce, a to nie odrobiła zadania domowego, biła się z chłopakami na przerwach, a w złości to nawet połamała Ewie pióro. Rodzice Iwonki często byli wzywani do szkoły i Ewie było żal, gdy patrzyła, jak tatuś koleżanki zgarbiony i smutny siedzi na ławce pod drzwiami gabinetu pani dyrektor. Innym razem zauważyła, że mamusia Iwonki ukradkiem wycierała łzy. Wyglądali na takich dobrych ludzi, a córka wiecznie im przysparzała kłopotów. Ewa nie potrafiła tego zrozumieć.
— 23 —
- Gdzie się tak spieszysz? - Iwonka próbowała dogonić Ewę.
- Do domu - odparła dziewczynka.
- Muszę odrobić lekcje zanim wróci mama, bo później mamy iść na zakupy.
- Zachowujesz się jak lizus - kpiąco powiedziała Iwonka.
- A po co miałabym się podlizywać mamie? - Ewa wybuchnęła śmiechem.
- Żeby cię kochała. Jak będziesz niegrzeczna, to przestanie cię kochać - rzekła poważnie Iwonka.
- Mówisz bzdury - zdenerwowała się Ewa.
- Mama nigdy nie przestanie mnie kochać.
- Założymy się? - zaproponowała dziewczynka.
- Nie - zdecydowanie odpowiedziała Ewa. - Ja też ją kocham i nie chcę jej sprawiać przykrości.
- Skąd możesz wiedzieć, że nie przestałaby cię kochać, skoro zawsze jesteś taka grzeczna?
- Bo wiem i już! Odczep się w końcu!
- A ja zamierzam sprawdzić - powiedziała Iwona.
- To sobie sprawdzaj - Ewa była rozdrażniona tą rozmową.
— 24 —
- I wiesz co? - Iwona nie dawała za wygraną. - Oni tylko udają, że mnie kochają. Wciąż siedzą i mi tłumaczą, że źle robię, ale widzę, że tatuś już raz o mało co na mnie nie nakrzyczał. Jak w końcu nakrzyczy, to znaczy, że mnie nie kocha!
- Skąd ci takie głupoty przychodzą do głowy? - Ewa nie potrafiła zrozumieć Iwony. - Jak nakrzyczy, to znaczy, że się zdenerwuje. Ja na przykład już teraz jestem na ciebie wściekła i mam chęć wrzeszczeć. A w ogóle daj mi spokój - Ewa przyspieszyła i zostawiła koleżankę w tyle.
Słowa Iwonki jednak nie dawały jej spokoju i mama zapytała, widząc jej smutną twarz, czy nic się nie stało.
- Czy jeśli zrobiłabym coś złego, to przestałabyś mnie kochać? - wydukała nieśmiało dziewczynka.
- Ależ co za myśli ci chodzą po głowie?
- mamusia przestraszyła się nie na żarty.
- Oczywiście, że nie! - dodała zdecydowanie.
- A co byś zrobiła?
— 26
- Ewuniu, kocham cię za to, że jesteś, a nie jaka jesteś - powiedziała mama i zamyśliła się.
- Ale zapytałam, co byś zrobiła?
- Pewnie byłoby mi bardzo smutno - mama patrzyła w niewidzialny dla Ewy punkt. - Starałabym się z tobą porozmawiać, wytłumaczyć ci to.
- A gdybym nadal robiła źle?
- Chyba bym cię ukarała. Byłabym zła.
- Krzyczałabyś na mnie?
- Nie wiem, ale dorośli krzyczą wyłącznie z bezradności. Gdybym poczuła się zupełnie bezradna, pewnie bym nakrzyczała na ciebie - mamusia uśmiechnęła się.
- Z bezradności? - zdziwiła się Ewa.
- Tak - przytaknęła mama. - Wyobraź sobie, że masz ukochanego pieska, który jest przeziębiony i nie wolno mu wychodzić na dwór. Robisz wszystko, żeby wyzdrowiał, a on wciąż ucieka. Grozi to tym, że bardzo ciężko zachoruje. Ty zamykasz drzwi, okna, robisz to z miłości, a on wciąż znajduje sposób, żeby uciec na dwór - mama uśmiechnęła się. - W którymś momencie możesz nakrzyczeć na niego z bezradności.
— 27 —
I
- No tak-zgodziła się Ewa.-Ale Iwonka to nie pies i powinna zrozumieć.
- Czasem dzieci myślą po swojemu i nie potrafią zrozumieć - mamusia zaczęła ubierać buty. - No chodź, moja panno! Idziemy na zakupy!
* * *
Już nazajutrz w szkole Ewa przekonała się, że Iwonka rzeczywiście myślała wyłącznie po swojemu i nie chciała nic zrozumieć. Ubzdurała sobie w swojej główce, że musi za wszelką cenę sprawdzić, czy rodzice ją kochają, i nic, ale to nic do niej nie docierało. Na drugiej godzinie lekcyjnej wykręciła Adasiowi rękę tak mocno, że pani przestraszyła się, iż ręka jest złamana. Adaś bardzo płakał i musiał pojechać na prześwietlenie.
No i wtedy stało się! Tatuś Iwonki został wezwany do szkoły i tym razem nie wytrzymał.
- Jak mogłaś coś takiego zrobić?! - krzyczał na korytarzu. - Nie wolno nikomu robić krzywdy! A gdyby tobie sprawiono taki ból?! Jesteś bardzo niegrzeczną dziewczynką!
- Wiedziałam! - rozpłakała się Iwonka. - Wiedziałam, że mnie nie kochasz! Tylko
— 28 —
udawałeś! Gdybyś mnie kochał, nie krzyczałbyś na mnie! - to mówiąc, wyszarpnęła się tatusiowi i wybiegła ze szkoły.
Ewa widziała, jak tatuś nieudolnie biegnie za córką, a potem wraca do szkoły, bezradnie rozkłada ręce i szuka pomocy u pani nauczycielki. Ewa była pewna: rodzice kochali Iwonkę bardzo, tylko zupełnie nie wiedzieli, co robić, aby z niegrzecznej dziewczynki stała się grzeczną.
* * *
W domu Ewa opowiedziała wszystko mamusi. Mama bardzo się zasmuciła.
- Pewnie rodzice jej szukają - powiedziała. - Myślę, że wiem, dlaczego Iwonka tak się zachowuje.
- Dlaczego, mamusiu? - zaciekawiła się Ewa.
- Podobnie jak ty jest adoptowana. Tylko ty poczułaś miłość od razu i w nią uwierzyłaś, a Iwonka nie uwierzyła i szuka dowodów.
- A czy są dowody na miłość? - zapytała dziewczynka.
- Ja czuję, że ty mnie kochasz - mamusia przytuliła Ewę. -1 nie potrzeba mi innych
— 30 —
dowodów. Musimy poszukać Iwonki - zdecydowała.
Zanim się ubrały, mamusia zadzwoniła do rodziców Iwonki, ale nikt nie podnosił słuchawki telefonu, więc domyśliły się, że wciąż szukają córki.
- Chodźmy w kierunku szkoły i zastanówmy się, gdzie mogła pójść - poleciła mama.
Doszły do gmachu szkoły i skierowały się w stronę pobliskiego lasu. Dzień był deszczowy i wszystko pokrywała gęsta mgła.
- Musimy uważać, aby się nie zgubić - rzekła mama. - Nic nie widać w tej mgle.
Przeszły prawie cały las wzdłuż i wszerz, gdyż nie był on wielki. Już miały udać się w inne miejsce, gdy Ewa zauważyła w oddali polanę i starą drewnianą gajówkę. Od bardzo dawna nikt w niej nie mieszkał. Nie miała szyb i drzwi, a podłogi były spróchniałe. Trzeba było być bardzo ostrożnym, aby reszta desek nie załamała się i nie skręcić nogi. Zajrzały do środka, ale nie zobaczyły nic, co mogłoby świadczyć, że Iwonka tam była. Znienacka, gdzieś z góry spadł mały kamyczek. Ewa spojrzała w tamtym kierunku i pomiędzy szczeblami, na poddaszu zauważyła coś niebieskiego.
— 31 —
Przypomniała sobie, że kurtka Iwonki była właśnie w takim kolorze. Z boku stała drabina.
- Mamusiu, Iwonka jest tam, na górze
- Ewa wskazała wzrokiem. - Pójdę do niej
- zdecydowała.
- Idę z tobą - powiedziała mama.
- Nie - odparła dziewczynka. - Lepiej będzie, jak same porozmawiamy.
Mama chwilę się zastanowiła, ale zgodziła się.
- Dobrze - powiedziała. - Tylko uważaj na siebie. Będę czekała przed gajówką - dodała i wyszła.
Ewa sprawdziła, czy drabina jest mocno oparta, i weszła na poddasze. W kącie skulona i zziębnięta siedziała Iwonka.
- Po coś tu przyszła? - zapytała.
- Do ciebie.
- Przecież ci mówiłam, że oni mnie nie kochają! Słyszałaś, jak na mnie wrzeszczał w szkole?!
- Twój tato? Słyszałam - powiedziała spokojnie Ewa.
- To nie jest mój tato! - krzyknęła Iwonka. - Jestem adoptowana!
— 32
- Ale ten pan adoptował cię po to, żeby zostać twoim tatą. Musiał bardzo tego chcieć.
- Ojcowie kochają swoje córki. On mnie nie kocha.
- Ty go też nie kochasz! - powiedziała nagle Ewa. - Nawet go nie lubisz. Pewnie go nienawidzisz.
- Dlaczego tak myślisz? - zdziwiła się Iwonka.
- Przecież gdybyś go choć trochę lubiła, nie robiłabyś mu na złość i przynajmniej starałabyś się być grzeczna.
- Nieprawda! - krzyknęła Iwona. - Lubię go... to znaczy lubiłam go do dzisiaj - poprawiła się. - Zanim na mnie nakrzyczał.
- Skoro go lubiłaś, to dlaczego się tak zachowywałaś? Przecież było mu smutno.
- Bo chciałam sprawdzić, czy mnie kocha?
- A dlaczego mu po prostu nie uwierzysz?
- Nie rozumiesz tego! - krzyknęła Iwonka. - Nic o tym nie wiesz! Nie jesteś adoptowana!
- Jestem - powiedziała ze spokojem Ewa. -1 wierzę, że rodzice mnie kochają.
— 33 —
Iwonka zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia.
- Jesteś adoptowana?
- Tak - odpowiedziała Ewa.
- To skąd wiesz, że cię kochają?
- Czuję to i wierzę w to. Zaufałam im. A ponieważ ja ich też kocham, to nie chcę sprawiać im kłopotów.
- Ja muszę mieć dowody - Iwonka była nieprzekonana.
Ewa podniosła ze spróchniałej deski kwiat. Był zasuszony. Powąchała go. Pachniał jeszcze. Podsunęła go Iwonie.
- Powąchaj - powiedziała.
- Nic nie czuję - odparła dziewczynka, pociągając nosem. - Poza tym mam katar.
- No widzisz. Nie czujesz, ale to wcale nie znaczy, że on nie pachnie. On pachnie, wystarczy, że mi uwierzysz.
- Dziwna jesteś - powiedziała Iwona - To co ja mam teraz zrobić?
- Wróć ze mną i z moją mamą do twojego domu - powiedziała Ewa wstając. - A jak koniecznie chcesz dowodów, to najpierw sama im ten dowód daj.
- Ja? Niby jak? - zapytała Iwona.
— 34 —
- Zacznij być grzeczna. Zobaczysz, jak się ucieszą. Oni mogą myśleć tak samo, jak ty.
- To znaczy jak?
- Że ich nie kochasz, bo robisz wszystko, by byli smutni.
- Boję się - powiedziała Iwonka. - Będą wściekli, że uciekłam.
- Moja mama też by była wściekła
- uśmiechnęła się Ewa.
- I uważasz, że to normalne? - zdziwiła się Iwonka.
- Pewnie, że to normalne. W końcu z tą ucieczką to był idiotyczny pomysł.
Dziewczynki zeszły po drabinie na dół. Mamusia, widząc Iwonkę, bardzo się ucieszyła.
- Boję się - szepnęła znów dziewczynka.
- Więc pójdziemy do nas i stamtąd zadzwonimy do twoich rodziców. Dobrze?
- zapytała.
Dziewczynka nie odpowiedziała, tylko skinęła potwierdzająco główką. Wracały wśród mgły, trzymając się za ręce. Szły wolnym krokiem, zamyślone, ale już spokojne.
* * *
— 36 —
W domu mamusia zrobiła gorącej herbaty z cytryną i okryła Iwonkę kocem. Potem zadzwoniła do rodziców dziewczynki. Na szczęście byli już w domu. Zjawili się bardzo szybko.
- Moje dziecko! - zawołała od progu mama Iwonki. - Moje dziecko! Tak bardzo się martwiłam, że mogło ci się coś stać! - podeszła do dziewczynki, objęła ją ramionami, przytuliła mocno do siebie, a oczy jej stały się szkliste.
Po chwili wszedł tatuś Iwonki. Usiadł nieśmiało na krześle, zgarbił się, a Ewie przypomniał się widok sprzed gabinetu pani dyrektor. Iwonka dostrzegła ojca i ich spojrzenia spotkały się.
- Przepraszam, że na ciebie krzyczałem - wyszeptał cicho i zgarbił się jeszcze bardziej, a potem pochylił głowę i utkwił nieruchomo wzrok w koraliku leżącym na dywanie.
- Tato - odezwała się Iwonka. - Tato, ty miałeś rację, że na mnie nakrzyczałeś. Bardzo źle się zachowywałam. Obiecuję, że będę grzeczna, że nie będę sprawiać wam więcej kłopotów.
— 37 —
- Kochamy cię nad życie - powiedziała mama. -Jesteś naszym szczęściem. Pragnęliśmy dziecka z całego serca i gdyby nie ty, nasze marzenie nigdy pewnie by się nie spełniło.
- Dopiero będę waszym szczęściem
- uśmiechnęła się przez łzy dziewczynka. - Do tej pory nie bardzo mi się udawało.
- Kochamy cię tak bardzo - szepnął tato, lekko rozprostowując plecy. - Co mamy zrobić, abyś nam uwierzyła?
- Nic - powiedziała Iwonka. - Wierzę wam - a potem wstała, wzięła stojący na stole wazon z kwiatami i podsunęła tacie. - Czujesz, jak pachną?
- Tak - odparł tato.
- A ty czujesz, mamo? - podeszła z kwiatami do mamy.
- Tak - uśmiechnęła się kobieta. - Pięknie pachną.
- A ja nie czuję, bo mam katar - odezwała się Iwonka. - Ale wierzę wam, że pachną, i wierzę, że mnie kochacie - odruchowo powąchała kwiaty, odstawiając je razem z wazonem na stół. - Mamo! Tato! - zawołała. - Czuję, jak pachną! Mimo, że mam katar!
- roześmiała się radośnie.
— 38 —
Ewa siedziała wtulona w ciepły sweter swojej mamy i z radością obserwowała tę scenę.
- Powinniśmy wracać - powiedział tato.
Iwonka skinęła głową. Ubierając się w przedpokoju w niebieską kurtkę, nachyliła się do Ewy i szepnęła jej do ucha:
- Dziękuję - a potem spojrzała na swoich rodziców i wesoło powiedziała:
- Wracajmy do domu!
Koniec
— 39 —
Czarodziejska podróż
fmelia rozejrzała się dookoła. Otaczały •ją ogromne połacie pól i łąk upstrzonych stokrotkami i kaczeńcami. Nie było widać ich końca.
- Jak ja się tu znalazłam? - dobiegł ją głos. Odwróciła się w kierunku, skąd dochodził.
Zobaczyła dziewczynkę o włosach czarnych jak skrzydło kruka.
- Cześć - powiedziała. - Mam na imię Amelia. A ty?
- Ja? - zdziwiła się dziewczynka. - Ja mam na imię Anna Maria - odpowiedziała. - Czy wiesz, gdzie my jesteśmy?
- Nie - rzekła Amelia. - Właśnie się nad tym zastanawiałam. Myślałam, że to sen, ale
— 41 —
wygląda na to, że się pomyliłam. Czy możesz mnie uszczypnąć? - podsunęła rękę Annie Marii.
- Z przyjemnością - odparła dziewczynka i z całej siły uszczypnęła Amelię.
- Ojej! - krzyknęła Amelia. - Oszalałaś?! To boli!
- Przecież sama chciałaś, żebym cię uszczypnęła - wzruszyła ramionami Anna Maria.
- No tak - zgodziła się Amelia. - Wygląda na to, że nie śnimy, chociaż ostatnie, co pamiętam, to właśnie chwilę, gdy kładłam się do swojego łóżka w domu.
- Ja też - powiedziała krótko Anna Maria.
- Więc co tu robimy? - zapytała Amelia.
- Nie mam zielonego pojęcia. Dziewczynki rozejrzały się jeszcze raz
wokół siebie. Zobaczyły tylko bezkresne łąki i pola.
- Musimy wrócić jakoś do domu - powiedziała Anna Maria.
- Tyle to ja też wiem-posmutniała Amelia. - Tylko w którym kierunku mamy iść? -jej oczy zaszły łzami.
Położyła się na zielonej trawie, głowę wtuliła w rączki i cichutko zapłakała.
— 42 —
* * *
Nie wiedziały, ile czasu upłynęło od chwili, gdy się tu znalazły. Wpatrywały się w zieleń traw i żółtość kaczeńców. Wtem odczuły lekki podmuch wiatru, coś zawirowało i przed nimi stanęła kobieta. Była piękna. Miała włosy jasne jak len, zielone jak trawa oczy i niebieską jak niebo sukienkę. Początkowo dziewczynki myślały, że tylko im się coś wydaje, że tej kobiety nie ma.
- Wpatrując się tyle czasu w barwy łąk i pól, można sobie wszystko wyobrazić - powiedziała Amelia.
- Można - odparła kobieta. - Ale ja tutaj jestem, aby wam pomóc wrócić do domu.
- Hurra! - wykrzyknęła Anna Maria.
- Nareszcie! Zupełnie nie rozumiem, skąd się tutaj wzięłam i dlaczego?
- Bo w domu byłaś bardzo nieszczęśliwa
- odparła polna niewiasta.
- Ja? - oburzyła się Anna Maria.
- Przypomnij sobie ostatni dzień - poprosiła kobieta. - Uwierz mi, że wcześniejsze dni były bardzo podobne - i kobieta uniosła dłoń, a wśród ukwieconych łąk oczom dziewczynek ukazał się obraz Anny Marii w swoim
— 43 —
domu. Dziewczynka miała niezadowoloną minę.
- Nudzi mi się - mówiła do mamusi.
- Zrób coś. Wymyśl coś.
- Jesteś dużą dziewczynką - odparła mama. - Zorganizuj sobie zabawę sama. Może pójdź do babci Jadzi. Pomóż jej w posprzątaniu mieszkania. Ja dziś nie zdążyłam.
- Tu nudne - skrzywiła się Anna Maria. -1 męczące. Chcę robić coś przyjemnego.
- Pomoc też może być przyjemna - rzekła mamusia.
- Nie dla mnie - westchnęła Anna.
- Może kup mi tę nową grę - zaproponowała.
- Tę, którą widziałyśmy wczoraj w sklepie.
- Anno - powiedziała poważnie mamusia. - Ciężko pracowałam, aby ci kupić poprzednie gry i zabawki. Gdy tylko dostawałaś je, przestawałaś się nimi cieszyć i prawie natychmiast chciałaś coś innego.
Anna Maria wzruszyła ramionami. Polna niewiasta opuściła dłoń i obraz zniknął.
- Dlatego tu jesteś - rzekła. - Bo nic cię w życiu nie cieszy. Wciąż pragniesz czegoś innego, czegoś nowego.
— 44 —
- Chcę wrócić do domu - burknęła Anna Maria. - Myślę, że to już lepsze niż przebywanie na tych łąkach. A ona? - spojrzała na Amelię. - A ona dlaczego tutaj jest?
Polna niewiasta ponownie uniosła dłoń i znów wśród ukwieconych łąk ukazał się obraz. Tym razem dziewczynki zobaczyły Amelię w jej domu. Dziewczynka była smutna i zapłakana.
- Dlaczego wciąż się smucisz i płaczesz? - zapytała mamusia.
- Bo nic mnie nie cieszy - odparła Amelia.
- Dlaczego? Jest tyle pięknych rzeczy na świecie - powiedziała mama.
- Nie wiem, dlaczego. Wszystko wydaje mi się takie smutne i przygnębiające. Nie mam przyjaciółki, nie uczę się tak dobrze, jak Ela, nie śpiewam tak pięknie, jak Kasia, nie rysuję tak, jak Iza.
- Cudownie opowiadasz bajki - rzekła mama. - Pracuj nad tym i rozwijaj to, zamiast smucić się tym, czego nie masz.
- Ale ja wolałabym śpiewać, tańczyć i malować - odparła Amelia i ukryła zapłakaną buzię w poduszkę.
— 45 —
Polna niewiasta opuściła dłoń i tak, jak poprzednio, obraz zniknął.
- Beksa - rzuciła Anna Maria w stronę dziewczynki i mało co brakowało, a Amelia znów by się rozpłakała.
* * *
Polna kobieta odrzuciła do tyłu włosy, które zafalowały jak łany zbóż na wietrze. Zrobiła krok w kierunku dziewczynek, a cała przestrzeń wypełniła się zapachem kwiatów.
- Obie jesteście smutne i nieszczęśliwe - rzekła. - Chcę wam pomóc. Musicie tylko posłuchać kilku rad i wskazówek. Czasem każdemu potrzebna jest pomoc. Od was zależy, czy z niej skorzystacie.
- Co mamy robić? - zapytała Amelia, z trudem powstrzymując łzy z tęsknoty za domem.
- Nic takiego - uśmiechnęła się polna niewiasta. - Wasza droga do domu wyznaczona będzie diamentowymi kamieniami. Choćby nie wiem, co się działo, musicie trzymać się wyznaczonego przez kamienie kierunku. Tylko one bowiem prowadzą do domu.
— 46 —
- Ale to nudne - skrzywiła się Anna Maria. - Nie mogłaś wymyślić czegoś ciekawszego?
- Macie także uważnie rozglądać się dookoła. W ten sposób wiele możecie się nauczyć. Tylko od was zależy, jak wykorzystacie tę podróż do domu. Zaufajcie mi - dodała. - Czasem należy komuś zaufać - uśmiechnęła się słodko do dziewczynek i tak, jak się pojawiła wirując z wiatrem, tak też zniknęła, pozostawiając po sobie zapach kwiatów, szum traw i spokój.
* * *
Dziewczynki ruszyły przed siebie.
- Chcę być jak najszybciej w domu - powiedziała Anna Maria. - To strasznie nudne tak iść przez te łąki i pola.
- Rozglądaj się dookoła - przypomniała Amelia. - Ta kobieta powiedziała, że jeśli będziemy przestrzegać jej rad, to bezpiecznie dotrzemy do domu.
- Mam w nosie jej rady - burknęła Anna Maria. - Skąd wiesz, że to nie oszustka? Może nas kłamie? Może prowadzi nas w przeciwnym kierunku?
- Czasem trzeba komuś zaufać - powtórzyła słowa polnej niewiasty Amelia i zatrzymała się. - Popatrz! - wykrzyknęła. - Jest pierwszy diamentowy kamień. Promienie słońca odbijają się od niego i wskazują drogę
- zawołała uradowana.
Anna Maria spojrzała na diamentowy kamień.
- W takim razie chodźmy prędzej. Nie traćmy czasu - ponaglała.
Dziewczynka szła przodem, a za nią Amelia. Wtem spostrzegła piękny niebieski kwiat. Był zerwany i rzucony na drogę. Amelia zauważyła na jego płatkach kropelki.
- On płacze-powiedziała do Anny Marii.
- Czyś ty zwariowała? - zawołała kpiąco Anna Maria. - Widziałaś gdzieś płaczące kwiaty? To krople rosy - stwierdziła rzeczowo.
Amelia podeszła do kwiatka.
- Dlaczego płaczesz, kwiatuszku?
- szepnęła.
- Zły czarodziej zabrał mi całą dobroć, którą karmiłem inne rośliny - przemówił kwiat. - Zabrał ją i wyrzucił, a mnie zerwał, abym zwiądł i nigdy jej już nie odzyskał.
— 49 —
To kraina dobra - dodał - lecz nie będzie taka, jeśli nie będę miał czym karmić roślin.
- Jak taki mały kwiatek jak ty może wy-karmić tyle roślin? - uśmiechnęła się Amelia.
- Dobro to coś, czego nigdy nie ubywa - rzekł kwiat. - Im więcej go rozdajesz, tym więcej ci przybywa.
- Nie wiem, czy mam dobro w sobie, ale jeśli mam, to weź, proszę - zwróciła się do kwiatka Amelia.
- Nie dawaj mu dobra - wtrąciła Anna Maria. - Zostanie ci samo zło i nie wytrzymam z tobą ani minuty dłużej.
- Chcę mu pomóc - powiedziała Amelia i przytuliła kwiatek do serca.
Niebieski kwiat wziął tyle dobroci, ile mu było potrzeba. Dziewczynka odłożyła go na miejsce, a on zjednoczył się z zieloną łodygą i znów cieszył oczy swym pięknem.
- I co? - zapytała Anna Maria. - Zostało jeszcze coś dobra w tobie?
- Wydaje mi się, że teraz mam go dwa razy tyle - odparła dziewczynka. - Wiesz co, jestem taka szczęśliwa, że mu pomogłam. Był taki biedny, zwiędnięty, a później wyglądał jak król na tle innych kwiatów.
— 50 —
Anna Maria popatrzyła na koleżankę i stuknęła się palcem w czoło.
- Gadające i płaczące kwiaty też są nudne
- rzekła. - Chodźmy prędzej!
* * *
Błękitne do tej pory niebo zaszło chmurami. Zrobiło się szaro.
- Będzie padało - stwierdziła Amelia.
- Gorzej - powiedziała Anna Maria.
- Będzie burza z huraganem. Musimy skręcić w bok. Tam świeci słońce. Ominiemy burzę.
- Nie możemy - stanowczo powiedziała Amelia. - Ostatni diamentowy kamień wskazywał, że mamy iść tędy.
- Rób, jak chcesz - odparła Anna Maria.
- Polna niewiasta obiecała, że bezpiecznie dojdziemy do domu. Oszukała nas. Burza nie jest bezpieczna.
- Polna niewiasta obiecała, że dojdziemy bezpiecznie, ale nie powiedziała, że będzie łatwo - odezwała się Amelia po chwili zastanowienia. - Idę tak, jak wskazywał diamentowy kamień.
- Dlaczego jej wierzysz? - zapytała Anna Maria, skręcając w lewo.
— 52 —
- Bo czuję sercem, że jest nam życzliwa. Dziewczynki rozstały się. Amelia poszła
prosto, tak jak wskazał jej promień słońca odbity w diamentowym kamieniu, a Anna Maria skręciła w szeroką, prostą drogę.
Zaczęło padać, a wiatr targał włosy i ubranie Amelii. Dziewczynka bała się, ale wiedziała, że idzie we właściwym kierunku. Zobaczyła pierwsze błyskawice i usłyszała grzmoty.
- Hej, ty! - do jej uszu dobiegł głos. Rozejrzała się i zobaczyła grotę, a w niej małego chłopca, który machał ręką.
- Skąd się wziąłeś na tym pustkowiu?
- zapytała, kierując kroki w jego stronę.
- Zawsze się tu chowam w czasie burzy
- odparł. - To bardzo bezpieczne miejsce. Polne kwiaty doniosły mi, że wędrujesz szlakiem diamentowych kamieni, i poprosiły, abym ci wskazał schronienie.
- Kochane polne kwiaty - ucieszyła się dziewczynka. - Tobie także bardzo dziękuję
- ukłoniła się nisko i wślizgnęła do groty. Było w niej ciepło i przytulnie. Na małym palenisku płonął ogień. Chłopiec piekł nad nim kiełbaski.
— 53
- Poczęstuj się - podał jedną dziewczynce. - Pewnie jesteś głodna. O czym myślisz? - zapytał, widząc smutną minę Amelii i nieobecny wzrok.
- O Annie Marii - odpowiedziała. - Razem wędrowałyśmy, ale ona przestraszyła się burzy i poszła inną drogą. Mam nadzieję, że jest bezpieczna. Tamta droga wyglądała na łatwą i prostą.
- Muszę cię rozczarować - chłopiec także posmutniał. - Wiatr zmienił kierunek i burza przesuwa się właśnie tam. Anna Maria nie znajdzie schronienia. Czasem nie można uciec przed burzą. Trzeba po prostu znaleźć jakieś rozwiązanie.
- Jejku! - westchnęła Amelia. -1 co teraz zrobimy? Nie mogę jej tak zostawić. Muszę jej pomóc.
- Ma szczęście ta twoja koleżanka, że jest ktoś, kto mimo wszystko pragnie jej pokazać właściwą drogę.
- Miała prawo się pomylić-rzekła Amelia. - Ważne, żeby do nas wróciła.
- Masz rację - zgodził się chłopiec. - Poproszę mojego przyjaciela orła, aby rzucił na jej drogę diamentowe kamienie. Mam ich kilka
— 54 —
od polnej niewiasty. One wskażą Annie Marii drogę do tej groty.
- A jeśli mimo to nie zechce przyjść do nas?
- Nic na to nie poradzimy - chłopiec bezradnie rozłożył ręce. - Przecież na siłę jej nie przyciągniemy.
Już po chwili orzeł z diamentowymi kamykami w dziobie poszybował w stronę Anny Marii.
* * *
Burza skończyła się. Na niebie pojawiła się przepiękna tęcza. Anna Maria przyszła do groty, kierując się drogą wyznaczoną przez diamentowe kamienie rozrzucone przez orła.
- To coś nieprawdopodobnego - rzekła. - Chciałam ominąć burzę i myślałam, że lada moment będę w domu. Tymczasem ty siedzisz teraz sucha i szczęśliwa, a ja jestem przemoczona do suchej nitki, zziębnięta i zmęczona.
Amelia nic nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko serdecznie. Dzięki kwiatom było w niej dużo dobroci. Nie potrafiła złościć się na koleżankę, że jej nie posłuchała. Była szczęśliwa, że widzi ją całą i zdrową.
— 55 —
Anna Maria wysuszyła się, zjadła coś, odpoczęła i była gotowa do drogi.
- Chodźmy - powiedziała.
- Poczekaj -Amelia powstrzymała dziewczynkę i zwróciła się do chłopca. - A co z tobą będzie? Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
- Jestem leśnym chłopcem - odparł. - Jestem tutaj bezpieczny. Chciałbym się przespać, bo wcześniej pilnowałem, kiedy nadejdziesz, i nie zmrużyłem oka. Potem przyjdzie moja mama.
- Więc śpij smacznie, a ty chodź - niecierpliwiła się Anna Maria.
- Jest problem - westchnął chłopiec. - Nie zasnę o tej porze. Chyba, że zaśpiewasz mi piosenkę - spojrzał na Amelię.
- Ale ja nie potrafię śpiewać - zmartwiła się dziewczynka.
- Skoro nie potrafisz, to chodź - burknęła Anna Maria. - Jutro się wyśpi.
- Chcesz, to idź. Ja pomogę chłopcu - zdecydowała się Amelia.
- Idę. Spróbuj mnie dogonić, chociaż wątpię, czy ci się uda. Ja niedługo będę u celu, będę w domu - powiedziała Anna Maria, schyliła się i wyszła z groty.
— 56 —
Amelia myślała dłuższą chwilę i nagle uradowana zawołała.
- Nie umiem śpiewać, ale potrafię opowiadać bajki. Chętnie ci opowiem. Zgoda? - zapytała.
- Jasne! - ucieszył się leśny chłopiec i wygodnie ułożył się na posłaniu.
Dziewczynka opowiadała bajkę, a jej słowa kołysały go do snu.
- Aaaaaa! - ziewnął chłopiec. - To była najpiękniejsza bajka, jaką kiedykolwiek słyszałem - westchnął cichutko i zasnął.
* * *
Amelia wesoło podśpiewując wracała do domu. Za radą polnej niewiasty rozglądała się dookoła, patrzyła pod nogi. Wszystko było takie piękne i na wyciągnięcie ręki. Mogła dotknąć kwiat, powąchać go, mogła położyć się na trawie i patrzeć w niebo, obserwować płynące po nim obłoki, czuć zapach pól i traw. Mogła dać innym swoją dobroć, wytrzepać ją z kieszeni sukienki i z kapelusza, mogła dać ją do ostatniego ziarenka i chwilę później znów jej była pełna. Czyż to nie czary? Czyż to nie wspaniałe? Miała ją znikąd i właściwie nawet
— 57 —
więcej nie potrzebowała, a jednak leśny chłopiec i kwiat dołożyli jej dobroci w prezencie. Jednego już była pewna: teraz zawsze będzie ją rozdawać na prawo i lewo, da każdemu, kto jej potrzebuje. Gdy tak szła, myśląc o tym, jaki świat jest piękny, nawet z burzą, deszczem i wiatrem, spostrzegła siedzącą na skraju drogi Annę Marię.
- Tylko nic nie mów! - krzyknęła Anna Maria. - Nie chcę wysłuchiwać żadnych złośliwości, że tak mi się spieszyło, a znów jesteśmy obie w tym samym miejscu. Ty uśmiechnięta, a ja ze skręconą nogą.
Amelia zawinęła nogę koleżanki w liście rosnące przy drodze i usztywniła kawałkiem kory. Potem pomogła jej wstać i powiedziała:
- Ruszajmy do domu. Wesprzyj się o moje ramię.
- Czy tobie się nie spieszy? Czy nie tęsknisz za domem?
- Bardzo tęsknię - wyznała Amelia. - Tylko tak sobie myślę, że gdyby tu była moja mamusia i mój tatuś, to tu mógłby być mój dom.
- Nie rozumiem. Mnie spieszno do domu - stęknęła Anna Maria, utykając na skręconą nogę.
— 58 —
- Już sama droga może być celem - roześmiała się Amelia. - Wiesz, dlaczego polna niewiasta poleciła nam patrzeć pod nogi?
- Żebyśmy znalazły diamentowe kamienie - powiedziała Anna Maria.
- Żebyśmy nie przegapiły szczęścia-zawołała Amelia. - Bo ono czasami leży właśnie tuż obok, a my wypatrujemy go gdzieś w oddali.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Nie szkodzi - powiedziała Amelia. - Zawsze istnieje szansa, że kiedyś zrozumiesz. Chodźmy! Widać jakieś domy.
I Anna Maria, opierając się na ramieniu koleżanki, powoli szła przed siebie. Właściwie była szczęśliwa. Miała obok siebie przyjaciółkę, która nie zostawiła jej w potrzebie. Ta przyjaciółka była tuż obok, tak bardzo blisko.
Koniec
— 60 —
Bucik Łukasza
# «pukasz złamał nogę. Stało się to w szko-?^? le. Po prostu poślizgnął się na sali gimnastycznej, a po pewnym czasie noga bardzo spuchła i bolała. Prześwietlenie wykazało złamanie i Łukaszowi założono gips. Pech chciał, że na dworze wciąż padało, a tatusiowi zepsuł się samochód. Chłopiec nie bardzo wyobrażał sobie siedzenie w domu przez tyle tygodni. Chciał chodzić do szkoły. I wtedy mamusia wpadła na pomysł.
- Pójdziemy do szewca i poprosimy o uszycie bucika na ten gips, aby w czasie deszczu nie zabrudził się i nie rozmiękł. Od dziadka pożyczymy kule i jakoś będziesz mógł chodzić do szkoły.
Łukasz bardzo się ucieszył.
— 61 —
Mamusia po południu poszła z synkiem do szewca.
- Poprosimy o bucik na ten gips - powiedziała.
Szewcowa Danuta przyjrzała się uważnie nodze chłopca, potem zmierzyła, co tylko się dało, i obiecała, że bucik będzie gotowy następnego dnia. Zanim jednak Łukasz opuścił zakład, szewcowa Danuta długo z nim gawędziła i zadawała mnóstwo pytań: co lubi najbardziej, a czy jest koleżeński, czy pomaga mamusi i wynosi śmieci? Była bardzo miła i chłopiec z ochotą opowiedział jej o sobie.
* * *
Szewcowa Danuta dotrzymała słowa i na drugi dzień bucik był gotów. Mama przyniosła go do domu zaraz po pracy i tajemniczo powiedziała:
- Zobacz, co dla ciebie mam! - i wyciągnęła z torby skórzany but. Wyglądał niezwykle. Podeszwę miał brązową z mięciutkiej skórki, boki grafitowe, a przód w kolorze granatowym z niebieskim paseczkiem pośrodku. Był bardzo starannie wykonany i Łukasz szybciutko założył go na gips. Leżał jak ulał.
— 62 —
- Szewcowa musiała cię polubić i zrobiła dla ciebie naprawdę piękny bucik - powiedziała mamusia.
* * *
Następnego dnia w szkole wszystkie dzieci oglądały z wielkim zaciekawieniem nowy bucik Łukasza.
- Ale fajny!
- Super.
- Szkoda, że będziesz go miał tak krótko - powiedziała Justynka.
- Nawet, jak zdejmą mi gips z nogi, zostawię bucik na pamiątkę - odparł Łukasz.
Bardzo o niego dbał. Wycierał go do sucha i czyścił miękką szczoteczką. Któregoś dnia bucik przemówił:
- Bardzo się o mnie troszczysz. Odwdzięczę ci się za to. Będziesz trzy razy mógł poprosić mnie o pomoc.
- Ja chyba śnię! - krzyknął przerażony chłopiec. - Od tej złamanej nogi dostałem gorączki! Jeszcze trochę, a zobaczę złotą rybkę!
- Nie masz żadnej gorączki - odezwał się znów bucik. - Jak będziesz potrzebował pomocy, to potrzyj mocno ręką w ten niebieski
— 64 —
paseczek pośrodku. I pamiętaj, mogę ci pomóc tylko trzy razy!
Łukasz udał się szybko do okna i otworzył je na oścież. Wziął głęboki oddech i spojrzał znów na bucik. But leżał wyczyszczony koło łóżka chłopca i wyglądał tak jak dawniej.
- Chyba mi się zdawało - pomyślał Łukasz, ale nie dawało mu to spokoju.
Nazajutrz do szkoły miał przygotować wypracowanie. Nie lubił pisać, więc przyszło mu do głowy, że może by tak poprosić bucik o to wypracowanie i przy okazji sprawdzić, czy to jego własna fantazja płata mu figle, czy może rzeczywiście istnieją zaczarowane buciki.
- Eeee - machnął ręką. - Sam potrafię napisać to wypracowanie. Sprawdzę działanie buta innym razem.
Usiadł więc przy biurku i napisał najlepiej, jak potrafił, o swoim ulubionym zwierzątku. Był nim chomik Niki.
* * *
W szkole powodów, aby sprawdzić moc bucika, było co niemiara. A to pani zrobiła sprawdzian z długiego sposobu na dodawanie,
— 65 —
a Łukasz świetnie dodawał, tylko że w słupkach. Rozpisywanie liczb na kartce zawsze kończyło się tym, że gdzieś się pomylił. Pani jednak była nieubłagana i mówiła:
- Nie chcę widzieć na kartkach samych wyników. To ma być obliczone długim sposobem.
Choć Łukasz wiedział, że na pewno popełni błąd, to nie miał sumienia prosić bucik o pomoc. Nie potrafił też tego zrobić, gdy jego klasa rozgrywała mecz z Ilia i w przerażający sposób przegrywała. Właściwie to był już tuż, tuż od potarcia niebieskiego paseczka i poproszenia bucika, aby stało się cokolwiek, byleby tylko jego klasa wygrała. Po zastanowieniu doszedł jednak do wniosku, że chłopcy z Ilia trenowali sumiennie, codziennie, zostając po lekcjach, a chłopaki z jego klasy spieszyli się do domu na kolejne odcinki nowej kreskówki.
- To musi być uczciwa walka i sportowe zachowanie - pomyślał. - Chłopcy z Ula zasłużyli na zwycięstwo. Gdyby moi koledzy trenowali, moc bucika nie byłaby do niczego potrzebna.
Rozmyślając o porażce swojej drużyny, Łukasz wracał do domu, podpierając się
— 66 —
na kulach. Wtem w krzakach coś zakotłowało i rozległ się przeraźliwy pisk. Chłopiec zbliżył się do gęstej kępy krzewów i zauważył trzech chłopców męczących małego kotka.
- Zostawcie go! - krzyknął, nie zważając, że chłopców było trzech, a on jeden. Byli też starsi i więksi. Ten najwyższy rzucił kotkiem w stronę kolegi i stanął na wprost Łukasza.
- Z kalekami się nie biję - powiedział, patrząc na nogę w gipsie. - Zmiataj stąd i to szybko, bo zmienię swoje zasady! - wrzasnął, złapał kota za ogon i zaczął nim wymachiwać.
Łukasz, nie zastanawiając się ani chwili, potarł niebieski paseczek pośrodku buta i szepnął:
- Niech uwolnią kota.
Nagle, ku wielkiemu zdziwieniu Łukasza, chłopcy upadli na ziemię jakby porażeni prądem i nie mogli wykonać żadnego ruchu. Mały kotek podbiegł do chłopca i zaczął ocierać się o jego nogę.
- Nie mogę cię wziąć na ręce, bo mam kule - zwrócił się Łukasz do kotka - ale jeśli chcesz, chodź ze mną. Nakarmię cię w domu mlekiem.
Kotek podreptał posłusznie za chłopcem.
— 67
* * *
Łukasz wlał do miseczki mleko i obserwował, jak malutki kotek języczkiem wylizuje je.
- A więc ten bucik naprawdę jest zaczarowany - pomyślał i ucieszył się, że nie wykorzystał jego mocy bezużytecznie, bo pewnie nie mógł by pomóc temu małemu białemu kotkowi z czarnym krawacikiem i małą łatką za prawym uszkiem.
Zostały jeszcze dwa życzenia. Łukasz pomyślał, że poprosi bucik o spełnienie największego swojego marzenia, jakim był wyjazd do Disneylandu. Oczyma wyobraźni już widział siebie na rolercosterze, jak zjeżdża z zawrotną prędkością prawie pionowo w dół po wąskich szynach, a potem zatacza niesamowite pętle, albo szybuje prawie pod niebem w nowoczesnym sa