2815

Szczegóły
Tytuł 2815
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2815 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2815 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2815 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JUSTIN SCOTT B��KITNE BRACTWO (Prze�o�y� Krzysztof Bednarek) Mojej matce, Lilly K. Scott Prolog �cie�ka z kamieni wiod�a od tylnych drzwi ko�cio�a do plebani. W po�owie odleg�o�ci pomi�dzy budynkami odchodzi�a od niej dr�ka, prowadz�ca do cmentarza. Stary pastor zawaha� si� na rozstaju. By�o zimno i ciemno, ale uczucie przewa�y�o. Otulaj�c swoje w�t�e cia�o p�aszczem, sun�� pogr��on� w mroku �cie�k� do grobu swojej �ony. Kiedy znalaz� si� na miejscu, ukl�k�, pochyli� g�ow� i odm�wi� kr�tk� modlitw�. Sko�czywszy wyszepta� "dobranoc" i podni�s� wzrok. Wysoko, na ciemnym tle g�ry wznosz�cej si� nad miastem zobaczy� s�aby, niebieski blask. Przygl�da� mu si�, zapomniawszy o ch�odzie. Pastorowi wydawa�o si�, �e dziwne �wiate�ko przypominaj�ce choinkow� lampk� b�yszczy w starym o�rodku dla ob��kanych. Zamruga� i popatrzy� znowu. B��kitny blask by� ci�gle tam, gdzie nie mog�o go by�. Zak�ad dla chorych psychicznie przest�pc�w sta� opuszczony od pi�tnastu lat, strasz�c miasto rz�dami wybitych okien. Nagle �wiate�ko znik�o, pojawi�o si� niemal natychmiast z powrotem, i zn�w znik�o. Niebieski b�ysk - ciemno�� - niebieski b�ysk. To by�o w opuszczonym o�rodku. Przesuwa�o si� z okna do okna, jak gdyby kto� przechadza� si� ponurymi korytarzami, przystaj�c w ka�dej celi. Po co kto� mia�by tam chodzi� tak p�no w nocy - zastanawia� si� pastor. I kto? Mo�e policja - pomy�la� sobie, nie warto wi�c o tym meldowa�. Nagle �wiate�ko zgas�o. Pastor dr��c, odczeka� chwil�. Ale ju� si� nie zapali�o, pobieg� wi�c do domu, do swojej ciep�ej plebani. Nigdy nie widzia�, �eby policja u�ywa�a niebieskich �wiate�. By� zaniepokojony i zastanawia� si�, co to mog�o oznacza�. 1 Telefon w kuchni mia� kr�tki kabel i Alan Springer rozci�gn�� go do ko�ca. By� wysokim, szczup�ym m�czyzn�, bezustannie poruszaj�cym ko�cistymi r�kami; mia� zmierzwione, g�ste ciemnoblond w�osy i ruchliwe oczy. Sko�czy� rozmow� i od�o�y� s�uchawk�. - Jacy� ludzie w�a�nie przyjechali do miasta. Nasz czcigodny burmistrz twierdzi, �e chc� kupi� stary szpital psychiatryczny. �ona Alana, Margaret, przygotowywa�a �niadanie. - Po co dzwoni�? - Znowu migda�ki. Przyjdzie na zastrzyk. Margaret przek�adaj�c jajko z rondla na talerz zacisn�a wargi, by�a zdenerwowana. - Dlaczego nie mo�e zaczeka�, a� b�dziesz w szpitalu? Springer dotkn�� ustami jej policzka. - Bob jest prawie cz�onkiem rodziny. Odsun�a si� wzruszaj�c ramionami. - Powinien uszanowa� nasze �ycie prywatne... Samantho - krzykn�a w stron� schod�w - zejd� natychmiast! - Czyta�a do p�na w nocy - usprawiedliwi� c�rk� doktor. - Musi z tym sko�czy�, Alanie. Nigdy nie �pi tyle, ile powinna. Springer zani�s� dwa talerze na ozdobny, drewniany st�. Kiedy wr�ci� po trzeci, Margaret powiedzia�a: - P�kni�te jajko jest moje. - Wezm� je. - Jest moje. Usi�d� i jedz. - Wszystko w porz�dku? - Pewnie, �e tak. Springer pog�adzi� j� po ramieniu. - Dzie� dobry - powiedzia�. - Dzie� dobry, Samantho! - krzykn�a �ona w stron� schod�w. - P�jd� po ni�. - Samantho! �niadanie ci stygnie! Czy b�dziesz �askawa zasi��� do sto�u? Springer usiad�, roz�o�y� serwetk� na kolanach i popatrzy� przez okno na trawnik, kt�ry ci�gle jeszcze mia� zimowy, brunatny kolor. Za bezlistnymi drzewami wyznaczaj�cymi granic� posiad�o�ci Springer�w wznosi�a si� g�ra Spotting, poro�ni�ta k�pami nagich teraz d�b�w i sosen o d�ugich ig�ach. W po�owie stoku rozsiad� si� szary kamienny gmach, spogl�daj�c na okolic� pustymi oczodo�ami okien. By� to opuszczony Zak�ad dla Psychicznie Chorych. Zbudowano go na prze�omie stuleci, �eby pomie�ci� niebezpiecznych dla otoczenia ludzi, kt�rych rodziny mog�y sobie pozwoli� na zapewnienie im godnych warunk�w, jakie dawa� prywatny szpital psychiatryczny. Jak inne wielkie o�rodki lecznicze czy du�e instytucje w regionie Adirondack, zapewnia� prac� okolicznym mieszka�com, osiad�ym na lichej, surowej ziemi. A� do dnia, kiedy, pi�tna�cie lat temu, zak�ad zosta� zamkni�ty i orszak zaryglowanych karetek konwojowany przez policyjne furgonetki wywi�z� ostatnich podstarza�ych pacjent�w. Hudson City nigdy nie podnios�o si� po tej stracie. - Czy m�g�by� mi powiedzie�, dlaczego Bob nie mo�e poczeka� p� godziny na zastrzyk? - spyta�a Margaret. Usiad�a naprzeciwko m�a, odgarniaj�c z twarzy kosmyk w�os�w koloru miodu. By�a �adn�, trzydziestoo�mioletni� kobiet�, na przemian tyj�c� i, dzi�ki g�od�wkom, szczuplej�c� z powrotem - Springerowi wydawa�a si� teraz zbyt chuda. Mia�a wyrazist� twarz o naci�gni�tej na ko�ciach policzkowych sk�rze. Alan jedz�c szybko, m�wi�: - Tak, mog�. Bob jest moim najlepszym przyjacielem. Wiesz doskonale, �e to jedyna osoba w miasteczku, kt�rej pozwalam przychodzi� tu si� leczy�. Poza tym, o dziewi�tej um�wi� si� na spotkanie, ogromnie wa�ne dla miasta. - M�wisz jak Rada Przedsi�biorczo�ci. Springer u�miechn�� si� zak�opotany. - Przepraszam. - Nikt nie kupi tego monstrum - powiedzia�a Margaret spokojnym tonem. - Bob m�wi, �e maj� list intencyjny z banku. Po co komu� by�by potrzebny taki o�rodek? Springer spojrza� na odleg�� budowl�. - Na pewno nie zrobi� tu znowu szpitala psychiatrycznego, nowych szk� tak�e nikt teraz nie otwiera, wi�c co nam zostaje? - Otworz� tw�j federalny zak�ad dla narkoman�w? - pr�bowa�a zgadn�� Margaret u�miechaj�c si� blado. - Nie - odpar� Springer. Przed dwoma laty nie uda�o mu si� przekona� ojc�w miasteczka do swojej propozycji i ta pora�ka ci�gle go bola�a. Na co jeszcze m�g�by si� nadawa� opr�cz sanatorium? Sanatorium w tym przera�aj�cym miejscu? Dom le�y na pi�knym kawa�ku ziemi. Jest jezioro i du�a przestrze� dojazdy konnej. Oczywi�cie musieliby odnowi� budynek, ale �ciany i dach s� solidne. Margaret odezwa�a si� z zadum� w g�osie: - Czy to nie by�oby mi�e? Przyje�d�aliby tu jacy� ciekawi ludzie. - Powsta�yby nowe miejsca pracy - doda� osch�ym tonem Springer. Nie lubi�, kiedy �ona wypomina�a mu, �e ci�gle czuje si� obco w jego rodzinnym miasteczku. Margaret marzy�a na g�os: - By�oby tak fajnie mie� w pobli�u naprawd� porz�dn� restauracj�. Wiesz, takie miejsce, gdzie mogliby�my troch� posiedzie�, kiedy sko�czysz prac�. - Dotkn�a swoich w�os�w. - Co� takiego jak klub. Springer wzi�� j� za r�k�. - Bob chce, �ebym z nim poszed� i pokaza� nabywcom posesj�. Wybitny obywatel i tak dalej... gadka o szpitalu... dobry pomys� ze wzgl�du na wypadki narciarskie... zapobiegliwe w�adze... - Nie masz czasu - uci�a Margaret, zabieraj�c r�k�. - B�d� si� spieszy�. Sprzedaj�c... Dzie� dobry, kochanie! Samantha nadp�yn�a od strony schod�w. Bezszelestnie podesz�a do matki i dotkn�a jej, jakby si� chcia�a upewni�, czy ta na pewno istnieje, wreszcie usiad�a na swoim krze�le. By�a pi�tnastoletni�, kruch�, delikatniejsz� wersj� Margaret. Niedu�a jak na sw�j wiek, mia�a szczup�e, jeszcze nie ukszta�towane cia�o. Springer obj�� c�rk� ramieniem, a ona musn�a ustami jego policzek. Flanelowa koszula nocna Samanthy mia�a w sobie ci�gle ciep�o ��ka. - I co robi�a� dzisiaj w nocy? Samantha wypi�a �yk soku pomara�czowego i przytuli�a si� do ojca. - Czyta�am - ziewn�a. Springer uwielbia� brzmienie jej g�osu. - Co czyta�a�, aniele? - Ksi��k�. - Ciesz� si�, �e nie drzewo. - Tato! - Usi�d�, Samantho. Sp�nisz si� do szko�y. Nawet nie jeste� ubrana - pop�dza�a j� Margaret. - Nie czuj� si� dobrze, mamo - dotkn�a d�oni� czo�a. - Chyba mam gor�czk�. Margaret wyci�gn�a r�k� przez st� i przy�o�y�a palce do czo�a Samanthy. - Moim zdaniem nie masz. A ty co s�dzisz, Alanie? Jego wzrok spotka� si� z niespokojnym spojrzeniem �ony. To stawa�o si� porannym rytua�em - zdarza�o si� dwa, albo trzy razy w tygodniu. Samantha zawsze by�a cichym, nie�mia�ym dzieckiem, lecz w ci�gu ostatnich miesi�cy zamkn�a si� w sobie bardziej ni� kiedykolwiek. Nie wiadomo dlaczego, chodzenie do szko�y nagle sta�o si� dla niej bolesnym prze�yciem. Springerowie nie potrafili odgadn�� przyczyny jej zachowania, sprzeczali si� wi�c, czy pozwala� jej, by zostawa�a w domu w te dni, kiedy wydawa�a si� szczeg�lnie nieszcz�liwa. Margaret, maj�c w pami�ci to, �e Samantha by�a chorowita, ulega�a cz�ciej ni� Alan, kt�ry - na przek�r wspo-mnieniom w�asnych nieszcz�liwych dni w szkole �redniej w Hudson City przed dwudziestu pi�ciu laty - mia� nadziej�, �e Samantha najwi�cej zyska walcz�c ze swoj� nie�mia�o�ci�. Blada sk�ra na czole c�rki wyda�a mu si� ch�odna, gdy dotkn�� jej ustami. - Jeste� zdrowa - orzek�, delikatnie naciskaj�c jej nos dla zaakcentowania tego, co powiedzia�. - Ale czuj� si�... - Do szko�y - uci�� z udawan� surowo�ci�. - Tato... - prosi�a, patrz�c b�agalnym wzrokiem. Jej cia�o napi�o si�, kiedy nag�y podmuch zimnego powietrza wpad� do kuchni i Bob Kent wsadzi� g�ow� w drzwi przedsionka. - Puk-puk! Dzie� dobry wszystkim! - Wchod� do �rodka - zaprosi� go Springer. Samantha schowa�a go�e stopy pod nocn� koszul�, usta jej dr�a�y, wzrok wbi�a w st�. Kent, niski i kr�py pi��dziesi�ciolatek, by� burmistrzem Hudson City. Piastowa� to stanowisko kieruj�c jednocze�nie w�asnym przedsi�biorstwem handlu nieruchomo�ciami. Ten nies�ychanie energiczny cz�owiek dzisiejszego poranka wydawa� si� zm�czony, a jego pogodna, okr�g�a twarz by�a blada i �ci�gni�ta. Wzi�� herbat�, kt�r� Margaret w ciszy postawi�a przed nim i widz�c ponury wyraz twarzy Samanthy, zapyta�: - A jak si� miewa naj�adniejsza dziewczyna w mie�cie? Skuli�a si� jeszcze bardziej w swoim k�cie i wymamrota�a co� pod nosem. Springer wyj�� ze stoj�cej przy drzwiach torby szpatu�k� i powiedzia� do Kenta: - Odwr�� si� twarz� do okna, otw�rz szeroko usta i nic nie m�w. - Aaa... - Opu�� j�zyk... Chryste, kiedy wreszcie zamierzasz to wyci��? - Teraz, kiedykolwiek. - Zrzuci� z siebie p�aszcz przeciwdesz-czowy i kurtk�. - Daj mi zastrzyk. Mamy dzisiaj robot�. - Powiniene� by� w ��ku. Na dworze jest zimno. - Po�o�� si� po lunchu, obiecuj�. Ledwo mog� my�le�. Idziesz ze mn�? - Jasne. - Pilnuj mnie dobrze. Czuj� si� tak, �e m�g�bym spu�ci� cen� o sze��dziesi�t patyk�w, tylko po to, by dali mi spok�j i �ebym m�g� si� wyspa�. - Alan my�la�, �e potrzebujesz wybitnego obywatela miasta, aby oszo�omi� klienta - powiedzia�a Margaret. - To te� - odpar� Kent. Springer zn�w wyszczerzy� z�by do przyjaciela i wsadzi� mu w usta termometr. - Trzymaj pod j�zykiem. Wyci�gn�� sze��set tysi�cy jednostek penicyliny do strzykawki i podwin�� burmistrzowi r�kaw. Samantha patrzy�a szeroko rozwartymi oczami, jak zwil�a� grub� r�k� Kenta spirytusem. Go�� mrugn�� do niej, a ona, rumieni�c si�, odwr�ci�a g�ow�. Drgn��, kiedy ig�a przebi�a mu sk�r�, a potem wyj�� z ust termometr. - W�� go z powrotem - nakaza� Springer. - I tak ju� wiem, �e mam gor�czk�. Poc� si� - odpar� Kent, oddaj�c mu termometr. - Kiedy chcesz je wyci��? - Co? - Migda�ki. Przecie� obieca�e� mi, �e si� ich pozb�dziesz. - W grudniu - odpar� Kent, odwijaj�c r�kaw. - Po co czeka� osiem miesi�cy? - W listopadzie mam wybory. Musz� prowadzi� kampani�. Springer za�mia� si�: - Jak zwykle, nie masz rywala. Jeste� pewnym zwyci�zc�, chyba �e z�api� ci� na molestowaniu ma�ych ch�opc�w. - Alanie! - uci�a kr�tko Margaret. - To by� �art - usprawiedliwi� si� Springer. - Samantho, wiesz, �e to �art, prawda? - Tak, tato - odpar�a mechanicznie. - Czy mo�esz do tego czasu utrzyma� mnie w zdrowiu? - spyta� Kent. - Przepisz� ci bicylin�. B�dzie dzia�a� przez pewien czas, i migda�ki ci wypi�kniej�. - Zamkn�� torb�. - Dobra, chod�my zrobi� to przedstawienie. M�oda damo, je�li ubierzesz si� w ci�gu czterech minut, podrzucimy ci� do szko�y. Bo jak nie, to p�jdziesz piechot�, a jest silny wiatr. - Ja... zabior� j� p�niej, je�li si� lepiej poczuje - powiedzia�a Margaret. Uczy�a plastyki w szkole �redniej, ale odk�d szko�a, z braku pieni�dzy, zmniejszy�a liczb� godzin z przedmiot�w dodatkowych tak, �e nie wype�nia�y ca�ego etatu nauczyciela, nie zjawia�a si� w pracy przed jedenast�. Springer wol�c nie dyskutowa� przy Kencie o problemach Samanthy, odpar�: - Okay, je�li uwa�asz, �e tak b�dzie najlepiej... Napij si� jeszcze herbaty, Bob. P�jd� nagrza� samoch�d. Poca�owa� Margaret. Na chwil� przylgn�a do niego mocno. 2 Kupcy - dwaj blondyni o �wie�ej cerze, czekali przed swoim pokojem w motelu Pines, czterysta metr�w na po�udnie od miasteczka. Springer przygl�da� si� im przepuszczaj�c autobus szkolny. - Kim s� ci ludzie? - Hm... nie jestem ca�kowicie pewien - odpar� Kent. - Dzwonili z Nowego Jorku wcze�nie rano. Przed godzinami urz�dowania. Przestawiciel banku powiedzia�, �eby pokaza� im obiekt. Spyta�em, czy to s� przedsi�biorcy hotelowi, a on odpar�: "A pan jak my�li?" - Wi�c my�l�, �e to hotelarze. Kiedy autobus dowo��cy dzieci z odleg�ych farm min�� ich, Springer skr�ci� z dwupasmowej szosy na parking przy motelu. Z tej odleg�o�ci dwaj m�czy�ni wydawali si� bardzo m�odzi. Ubrani byli w p�aszcze, jakie nosi si� w mie�cie, w�o�one na ciemne garnitury i pomimo zimna nie mieli r�kawic. Ich twarze, wyra�aj�ce pe�n� dystansu grzeczno��, i czujne spojrzenia przywiod�y doktorowi na my�l ochroniarzy. Chcia� si� podzieli� tym spostrze�eniem z Kentem, lecz przyjaciel zd��y� ju� wyskoczy� z samochodu i szed� w ich kierunku z r�k� wyci�gni�t� do powitania i szerokim u�miechem na ustach. - Witamy, ch�opcy, wskakujcie. Przedstawi� wam... - Dzie� dobry panu - powiedzia� jeden z przybysz�w, ucinaj�c s�owa burmistrza. - Pojedziemy za panami naszym samochodem. W wyci�gni�t� r�k� wcisn�� Kentowi d�ug�, bia�� kopert� z nadrukiem nowojorskiego banku, po czym obaj przyjezdni jednocze�nie odwr�cili si� i wsiedli do niebieskiego kombi. Podczas gdy Kent przegl�da� list intencyjny, Springer odczeka�, a� uruchomi� silnik - zimowy zwyczaj w tej okolicy - po czym ruszy� i skr�ci� na p�noc, w kierunku Hudson City. - Czaruj�ca para. - Mnie si� podobaj� - wzruszy� ramionami Kent. Springer wyszczerzy� z�by. - Gdyby w�dz Hun�w, Attyla, chcia� kupi� co� dla swoich te� by ci si� spodoba�. Kent wsun�� list do kieszeni. - My�l sobie, co chcesz. Wysoki, bia�y ko�ci� prezbiteria�ski dominowa� nad Hudson City od po�udnia; z tej odleg�o�ci nie by�o wida� od�a��cej ze �cian farby. Stanowi� punkt oparcia dla oczu, odci�ga� wzrok od innych obiekt�w - zrytego koleinami, zrujnowanego sk�adu drewna, ponurej szko�y �redniej, krzykliwie pomalowanej stacji benzynowej Exxona i podw�jnego rz�du du�ych, odrapanych dom�w ci�gn�cych si� wzd�u� g��wnej ulicy, przypominaj�cych o dawnym dostatku jak zbutwia�e ksi�gi handlowe bogatej niegdy� firmy. - Kiedy pomalujesz sw�j dom? - spyta� Kent. Springer spojrza� na budynek, w kt�rym mieszka�. Mimo �e by� to najlepiej utrzymany dom na ca�ej ulicy, kolumny w stylu z czas�w kr�la Jerzego, podtrzymuj�ce ganek, wyra�nie ob�azi�y z farby, poniewa� rynna by�a zapchana lodem i woda sp�ywa�a w�a�nie po kolumnach. - Jak tylko dostan� nale�no�� za konsultacj� w sprawie twojego zapalenia migda�k�w. - Powiniene� doprowadzi� go do porz�dku - gdera� Kent. - Albo postawi� nowy. M�wi� ci, �e ta dzia�ka ko�o mnie mo�e by� twoja, kiedy tylko zechcesz. Tak jak kilku innych miejscowych przedsi�biorc�w, Kent zbudowa� nowoczesn� posiad�o�� na drodze Spotting Mountain, nieca�y kilometr za miastem. - M�wisz jak Margaret. - Nie mo�esz jej mie� tego za z�e. Te stare stodo�y s� dla kobiety czym� strasznym. - Podoba mi si� m�j dom. Budynki stoj�ce przy Main Street, teraz zupe�nie zniszczone, postawiono pod koniec ubieg�ego stulecia, kiedy wyr�b lasu, wydobycie granat�w, turystyka i �wie�o uko�czony zak�ad Spotting przynios�y Hudson City nieoczekiwane bogactwo. Ale stare lasy zosta�y wyci�te do ko�ca pierwszej wojny �wiatowej. Kopalnie granat�w zbankrutowa�y podczas kryzysu latach trzydziestych. Szpital podupad� i w ko�cu zosta� zamkni�ty. A kiedy zacz�o si� wydawa�, �e nap�yw turyst�w ocali miasteczko, nowa mi�dzystanowa autostrada przeci�a g�ry o pi�tna�cie kilometr�w na wsch�d. Dzi� koszt pomalowania dom�w bia�� farb�, kt�ry by�by drobnym wydatkiem dla ich pierwszych mieszka�c�w, przekracza� mo�liwo�ci obecnych w�a�cicieli. - Cholerni mali wandale! - wybuchn�� Kent. Zawarto�� przewr�conego kosza na �miecie wysypa�a si� na ulic� pod sklepem Rigby'ego. Powy�ej znak "zakaz parkowania" ko�ysa� si�, jak pijany. - Po kiego czorta dzieciaki musz� to robi�? Ca�e miasto wygl�da przez to obrzydliwie. - Uspok�j si�, Bob. Oni nie kupuj� Hudson City. Kent z widocznym zdenerwowaniem spojrza� do ty�u, ale m�czy�ni z niebieskiego kombi patrzyli prosto przed siebie. Jechali przez dzielnic� handlow� - kr�tki, podw�jny rz�d po��czonych ze sob� dwupi�trowych budynk�w z krzykliwymi, tandetnymi wystawami sklep�w, zrobionymi z aluminium i plastiku. Od ponad dziesi�ciu lat miasteczko egzystowa�o dzi�ki mizernym zarobkom miejscowych farmer�w odstawiaj�cych mleko, niewielkiemu wyr�bowi drewna, nielicznym nowojorczykom, przyje�d�aj�cym tu na lato i zasi�kom, otrzymywanym przez chronicznie bezrobotnych obywateli. Postawione przez Boba Kenta tablice: "Do wynaj�cia" �ebrz�ce w szarych oknach kilku pustych sklep�w unaocznia�y stan, w jakim znajdowa�o si� Hudson City. Dzia�a�y tylko nast�puj�ce instytucje: sklep Rigby'ego, fryzjer, b�d�ca w op�akanym stanie siedziba "Sun" - miejscowej gazety, oddzia� Pierwszego Narodowego Banku Warrington, monopolowy, pralnia (r�wnie� podleg�a przedsi�biorstwu z Warrington), poczta i sklep spo�ywczy IGA. Kent obejrza� si� ponownie, kiedy mijali opuszczon� stacj� benzynow� Shella o zabitych deskami oknach. W miejscach dystrybutor�w zia�y nie os�oni�te dziury, a ca�y jej teren pokrywa�y od�amki szk�a. - Odpr� si� - powiedzia� Springer. - Nie ma w stanie Nowy Jork miasta, w kt�rym nie by�oby zamkni�tej stacji ben-zynowej. - Skurczybyki - mrukn�� Kent. - Najpierw wykupuj� star�, wspania�� stacj�, a za par� lat wycofuj� si� i zostawiaj� nam ba�agan. - Ty im j� sprzeda�e� - przypomnia� Springer z u�miechem. -Cholernie �le wygl�da. - To popatrz na szpital. Kent rozpromieni� si� na widok miejskiego szpitala - nowoczesnego, parterowego budynku z cegie� i szk�a, z podjazdem dla karetki. - Du�o lepiej. Obiekt z sze�cioma ��kami by� zas�ug� Springera i jedynym jasnym punktem na tle gospodarczego upadku miasteczka. Alan wpad� na pomys� zbudowania go, przygl�daj�c si�, jak samoch�d pomocy drogowej nale��cy do stacji benzynowej Granda holowa� poplamione krwi� szcz�tki jakiego� kombi z autostrady. Kierowca wykrwawi� si� na �mier�, gdy� najbli�szy szpital znajdowa� si� w Warrington, pi��dziesi�t kilometr�w od miejsca wypadku. Od autostrady do Hudson City by�o tylko pi�tna�cie kilometr�w. Springer wynaj�� terenowy furgon u�ywany przedtem jako rajdowy w�z techniczny i zamontowa� w nim radiotelefon. Zdoby� te� szybk� karetk� pogotowia. W ten spos�b stworzy� oddzia� ratunkowy, zdolny przewie��, w ci�gu dwudziestu minut od chwili wypadku, ofiar� katastrofy do specjalnie przystosowanego pokoju, stanowi�cego izb� przyj��. Dop�ki Alan nie zdo�a� przekona� rady miejskiej, aby zbudowa� ma�y szpital, cytrynowo��ty ambulans sta� si� postrachem w�skich, kr�tych dr�g rejonu Adirondack. Dzi�ki karetce i szpitalowi mieszka�cy mieli lepsz� opiek� zdrowotn�, ni� m�g�by zapewni� im zdany tylko na siebie lekarz. A odk�d zmotoryzowani tury�ci zacz�li ubezpiecza� si� od wszelkich koszt�w ewentualnego leczenia, zajmowanie si� nimi by�o dochodowym przedsi�wzi�ciem, kt�re pokrywa�o wydatki zwi�zane z utrzymaniem kliniki i pozwoli�o op�aci� pensje Springera, m�odego lekarza na sta�u, kt�ry pracowa� na nocnej zmianie, siostry prze�o�onej, o�miu niepe�noetatowych piel�gniarek, portiera, dw�ch kierowc�w karetki i sekretarki. Mijaj�c ko�ci� Alan skr�ci� w lewo, w drog� wiod�c� na g�r� Spotting, przebiegaj�c� ko�o cmentarza - schludnie utrzymanego, ogrodzonego zbiorowiska skromnych pomnik�w ocienionych starymi drzewami. Zaraz za nim ulica Spotting ��czy�a si� z drog� na g�r�. Springer upewni� si�, czy przybysze si� nie zgubili, ale m�odzi ludzie jechali jego �ladem. - Wiesz, to zabawne - odezwa� si�. - Co? - Oni si� niczemu nie przygl�daj�. Zupe�nie, jakby nic ich nie obchodzi�o, albo jakby ju� tu byli. Nawet nie zagl�daj� w mijane boczne ulice. Kent z widocznym b�lem prze�kn�� �lin� i potar� gard�o. - Tak jak m�wi�e� - nie kupuj� miasta. - Pami�tasz Burger Kinga? - Skurczybyki! Przed dwoma laty Kent i paru innych miejscowych przedsi�biorc�w utworzyli sp�k�, maj�c� wykupi� koncesj� na bar szybkiej obs�ugi, kt�ry, jak planowano, dostarcza�by miejsc pracy bezrobotnym, dochod�w inwestorom i podatk�w miastu (Springer przedstawi� kontrpropozycj� utworzenia kliniki dla narkoman�w, kt�ra by�aby dotowana z funduszy federalnych; nikt jednak nie chcia� mie� na g�rze Spotting takiego towarzystwa). Firma Burger King wyrazi�a zainteresowanie propozycj�, ale w ko�cu zdecydowa�a, �e dwupasmowa szosa stanowa jest za ma�o ruchliwa, aby mog�a utrzyma� restauracj�. - Burger King mo�e si� wypcha� - powiedzia� Kent. - Je�li b�dziemy mieli hotel, McDonald sam b�dzie si� do nas dobija�. Droga na g�r� Spotting zawraca�a parokrotnie, w miar� jak wspina�a si� na tysi�cdwustumetrowy masyw dominuj�cy nad Hudson City i okolicznymi dolinami. P�aty �niegu ci�gle le�a�y w zacienionych w�wozach. Droga b�yszcza�a w s�o�cu. Odpady z kopalni granat�w wmiesza�y si� w t�ucze�, a kawa�ki jasnych kamieni znaczy�y punktami jej nawierzchni�. Bia�e smugi soli pokrywa�y szos�, dowodz�c ci�kich zmaga� ze �niegiem i lodem, by utrzyma� j� przejezdn�. Kiedy mijali skupiska nowych dom�w, zbudowanych na polu, gdzie dawniej ros�a lucerna, Kent si�gn�� nad r�k� Alana i nacisn�� klakson. �ona burmistrza, malutka, okr�g�a kobieta grabi�ca rzadki trawnik zamacha�a w odpowiedzi. Dalej, namalowany r�cznie szyld na ubogim, wiejskim domu reklamowa� znajduj�cy si� wewn�trz sklep z kosmetykami. Du�a suszarka do w�os�w sta�a porzucona w kuchennym oknie. Pola by�y puste; ziemia wci�� zamarzni�ta. Wkr�tce mia�a zacz�� si� odwil�. Wiosenne s�o�ce ju� nadtopi�o powierzchni�, ale farmerzy musieli poczeka� jeszcze z tydzie�, a� gleba odtaje na ca�ej g��boko�ci i wyschnie powsta�e b�oto. W miar� jak droga wznosi�a si�, ziemia stawa�a si� coraz surowsza, skupiska m�odych drzew - coraz cz�stsze. Tu i �wdzie sta�y opuszczone stodo�y, a pola uprawne, pozostawione po raz pierwszy od stu lat bez opieki, porasta�y brzozami i topolami. Min�li chat�, stoj�c� tu� Przy drodze. Wraki samochod�w za�mieca�y podw�rko. P�achty Plastiku zwisa�y z czarnych dziur w dachu ze smo�owanego gontu. O Jezu - j�kn�� Kent odwracaj�c nerwowo g�ow� w stron� kupc�w. - To wygl�da jak piek�o. Ta cholerna chata zbije z pi�� tysi�cy dolar�w z ceny... Springer nie odpowiedzia�. Ub�stwo by�o w tych stronach r�wnie zwyczajnym zjawiskiem jak przenikliwe zimowe mrozy. Pami�ta� je dobrze. Gdy dorasta�, ka�dego pa�dziernika zbiera� gazety, �eby pozatyka� szpary w �cianach i ochroni� chat� ojca przed wiatrem. Do marca papier tyle razy przemaka� i wysycha�, �e zmienia� si� w brunatny py�. Kwietniowe zamiecie, nic nadzwyczajnego w g�rach, gdzie zima czasem powraca�a w pe�ni ze w�ciek�ymi podmuchami wiatru, ci�gle przypomina�y mu, �e dawniej, gdy budzi� si� w taki dzie�, koc, pod kt�rym spa�, pokryty by� �niegiem. Opony wy��obi�y b�otniste koleiny w t�uczniowej nawierzchni, w miejscach, gdzie z lasu wy�ania�y si� w�skie, gruntowe drogi. Ogo�ocone pag�rki znaczy�y miejsca, w kt�rych ludzie Mosera wycinali pozosta�e resztki starego boru. Springer zjecha� na sam� kraw�d� drogi i zamacha� do pasa�er�w niebieskiego samochodu, �eby zrobili to samo. Wy�adowana do granic mo�liwo�ci ci�ar�wka jad�ca z przeciwka z niebezpiecznie chwiej�cym si� ogromnym stosem pni przetoczy�a si� obok. Jakie� p�tora kilometra dalej, w po�owie odleg�o�ci do szczytu, droga skr�ca�a i rozszerza�a si� w miejscu, gdzie spotyka�a si� z podjazdem. Oflankowana wyro�ni�tymi, p�o��cymi krzewami, zwieszaj�cymi si� z masywnych, kamiennych s�up�w, czarna, �elazna brama zamyka�a drog� do Zak�adu Spotting. By�a to ponura, wiktoria�ska budowla z szarego kamienia, o dachu z �upkowej dach�wki w podobnym kolorze i zakratowanych oknach. Wysoka na dwa pi�tra i szeroka na siedemdziesi�t metr�w, wyrasta�a z�owieszczo z trawnika poro�ni�tego chaszczami. Zza jej plec�w wynurza� si� nagi wierzcho�ek g�ry Spotting. Widoczne by�y miejsca, sk�d pracuj�cy w kamienio�omach ludzie wyrywali g�azy przeznaczone do budowy zak�adu. O�rodek otacza�o grubo ponad sto hektar�w pustego pola ogrodzonego zardzewia�ym p�otem i kamiennymi murami. Niewielu jego mieszka�c�w zosta�o wyleczonych. Nikt nigdy nie zdo�a� uciec. Str� Robbie, jednor�ki weteran wojenny, kt�remu podarowano ma�y domek w zamian za ochron� budynk�w przed dalsz� dewastacj�, pozdrowi� burmistrza i doktora przy bramie. - Pozamiata�em, panie Kent. Wszystko w porz�dku. Bob podzi�kowa� mu, a Robbie nachyli� si� bli�ej okna i spyta�: - My�li pan, �e je�li to kupi�, pozwol� mi zosta�? - Pewnie - odpar� burmistrz. - Poza tym masz umow� do�ywotnio. Nie ma si� czego ba�. Robbie pogrzeba� w zamkach, a� ust�pi�y i odepchn�� bram�. Podjechali do frontowych drzwi. Niebieskie kombi za nimi. - Popatrz na te kraty - powiedzia� Kent. - M�wi�em bankowi, �e powini�my je wywali�, ale szkoda im by�o pieni�dzy. Wygl�da jak wi�zienie. Kiedy czterej m�czy�ni wysiedli z samochod�w, burmistrz pr�bowa� co� powiedzie�, lecz jeden z obcych nie dopu�ci� go do s�owa i przedstawi� si� jako Gabriel Fuller. Drugi m�czyzna, nic nie m�wi�c, ogl�da� drzwi wej�ciowe. - Mi�o mi pan�w pozna� - oznajmi� Alan. - Jest pan dyrektorem szpitala - stwierdzi� Fuller. - A zatem panowie wiecie co nieco o naszym mie�cie - odpar� grzecznie doktor. - Chcemy obejrze�, jak to wygl�da w �rodku, panie Kent. - Jasne. Burmistrz wyszuka� z p�ku odpowiedni klucz i otworzy� masywne drzwi. Kiedy powoli odsuwa�y si�, buchn�� im w nozdrza st�ch�y zapach. - Tak to wygl�da - zaczai przystaj�c w progu. - Nikt nie zajmowa� budynku od jakich� dziesi�ciu czy pi�tnastu lat. Jednak Fuller i drugi m�czyzna ju� go min�li. Burmistrz pospieszy� za nimi. - Ale dach jest solidny. Nie cieknie. Springer pod��a� ostatni, zgrzytaj�c butami po kawa�kach rozbitego szk�a. - Przez okna dosta�o si� troszk� wody - powiedzia� Kent, dodaj�c - bo bank nie chcia� zap�aci� za to, by je zabi�. Ale Robbie - ten facet, kt�rego widzieli�cie przy bramie - opiekowa� si� wszystkim. Fuller i jego towarzysz zignorowali s�owa burmistrza. Frontowy hali by� wy�o�ony d�bowym drewnem, wi�ksz� jego cz�� zajmowa�y kr�te schody, wznosz�ce si� dostojnie na pierwsze pi�tro. Po obydwu stronach znajdowa�y si� du�e pokoje, w kt�rych mniej niebezpieczni pacjenci mogli przyjmowa� odwiedzaj�cych. Kent zrobi� uwag� na temat niezwyk�ej atrakcyjno�ci drewniano-gipsowego wystroju. - B�dziecie mieli �wietne pomieszczenia na �wietlice. - Imponuj�ce - odpar� Fuller, wa��c s�owo, jakby chcia� powiedzie�: "przesadnie du�e". Mroczny parter stwarza� pozory elegancji, gdy� by� przeznaczony dla oczu odwiedzaj�cych, kt�rzy p�acili za utrzymanie zak�adu. Natomiast pierwsze i drugie pi�tro, oddzielone od g��wnych schod�w d�wi�koszczelnymi drzwiami, stanowi�o zimn�, dobrze dzia�aj�c� machin� do sprawowania kontroli nad pensjonariuszami. Najwa�niejsz� trosk� o�rodka by�o zapewnienie ca�kowitego bezpiecze�stwa. Nic nie zak��ca�o pola widzenia pomi�dzy rozmieszczonymi w regularnych odst�pach w szerokich, prostych korytarzach, stanowiskami stra�nik�w. �elazne bramy oddziela�y ka�d� grup� dziesi�ciu cel, po to, aby w razie potrzeby oddzieli� je od siebie i powstrzyma� rozprzestrzenianie si� buntu. Cele by�y ohydnymi, zakratowanymi kom�rkami, o powierzchni nie przekraczaj�cej trzech metr�w kwadratowych. W wielu z nich znajdowa�y si� poplamione i zbutwia�e prycze. Pomieszczenia te mia�y przyt�aczaj�co niskie sufity z os�oni�tymi siatk� �ar�wkami, ci�kie drzwi z male�kimi okienkami z pr�t�w i nie os�oni�te zlewy i toalety. Mimo �e wej�cia by�y pootwierane, a we wszystkich zanikach tkwi�y klucze, ka�dy pokoik zdawa� si� ci�gle wi�zi� wspomnienia strachu i upokorzenia. Kent zwr�ci� uwag� na ich jedyn� zalet�. - Bie��ca woda i kanalizacja w ka�dym pomieszczeniu. Rzadko�� w budynkach z tego okresu. Springer przyszed� mu z pomoc�: - Je�li wyburzycie �cianki dzia�owe, z dw�ch takich cel wyjdzie ca�kiem przyjemny pok�j. Fuller nic nie odpowiedzia�. Jego pozbawiona wyrazu twarz wskazywa�a na to, �e nie zrobi�a na nim wra�enia ani sugestia Alana, ani okropny wygl�d pomieszcze�. Doktor pomy�la�, �e jeszcze nigdy nie widzia� dw�ch ludzi do tego stopnia pozbawionych wyobra�ni. �aden z nich nie zareagowa� na pos�pn� atmosfer� miejsca. Jedynie kiedy zatrzymali si�, �eby zajrze� w ohydn� dziur� si�gaj�c� g��boko do piwnicy, przez twarz go�cia przemkn�� chwilowy b�ysk zainteresowania. Karna izolatka, loch dla najbardziej krn�brnego wi�nia, by�a zbudowana z surowych kamieni, mia�a solidne �elazne drzwi, otw�r odp�ywowy w pod�odze i kajdany przytwierdzone do �ciany. Fuller przygl�da� si� jej przez par� minut, po czym sprawdzi�, czy drzwi dobrze si� zamykaj�. Odwiedzili kuchni�, kot�owni� i pomieszczenia magazynowe, a na ko�cu, gdy ju� mieli wychodzi�, odkryli kaplic�, gdzie witra�e i gipsowy o�tarz wygl�da�y, jakby zosta�y przewiezione z jakiego� europejskiego ko�cio�a. Fuller i jego milcz�cy towarzysz przygl�dali si� w zamy�leniu. - To naprawd� co�, prawda? - Nic lepszego nie uda nam si� kupi� - zgodzi� si� go��. Odwr�cili si� nagle. Burmistrz i doktor wymienili spojrzenia m�wi�ce "no i co teraz" i poszli za obcymi na wewn�trzny, betonowy dziedziniec, potem obejrzeli jeszcze pozosta�e zabudowania - szopy, stodo�y i gara�e, niewidoczne od frontu. Z domku str�a unosi� si� pachn�cy drewnem dym. S�o�ce topi�o l�d, kt�ry pokrywa� ziemi� w ogrodzie. - Panie burmistrzu - odezwa� si� Fuller. - Tak, sir? Springer ukry� u�miech. Kent wymawia� s�owo "sir" w "szlachecki" spos�b, co dawa�o jasno do zrozumienia, �e u�ywanie go sprawia�o mu przyjemno��. Przybysz zapyta� o zaopatrzenie w wod� i pr�d. By�a tam du�a, nape�niona przez strumie� cysterna, wkopane w zbocze s�upy sieci publicznej i stary, by� mo�e daj�cy si� naprawi� awaryjny generator pr�du. Kiedy burmistrz wskaza� mieszcz�cy go budynek, drugi z przybysz�w pobieg�, �eby obejrze� urz�dzenie. Fuller spyta�, czy cysterna na wod� znajduje si� w obr�bie ogrodzonego terenu i wygl�da� na zadowolonego, a raczej, jak pomy�la� Springer, wr�cz uspokojonego pozytywn� odpowiedzi� Kenta. Fakt, �e posiad�o�� by�a samowystarczalna, mia� najwyra�niej istotne znaczenie dla nabywc�w. - Wywo�enie �mieci zapewnia miasto - powiedzia� Bob - Jestem pewien, �e mo�emy zawrze� korzystn� umow�. - M�wi pan "miasto", panie burmistrzu. Ale ono nazywa si� Hudson City. - M�wi� o ca�ej miejscowo�ci, kt�rej centrum stanowi Hudson City. Jako jego burmistrz sprawuj� de facto w�adz� nad okolic�, razem z nasz� Rad� Miejsk�. Pi�cioosobow�. Zajmujemy si�... Przerwa�, gdy� w�a�nie wr�ci� drugi m�czyzna, kt�ry znacz�co spojrza� na Fullera. Ten zapyta�: - Czy macie w�asn� policj�? Kent przytakn��. - Mamy jednego swojego cz�owieka, a w razie potrzeby wsparcie policji stanowej - wskaza� na p�noc. - Ich budynki stoj� pi�tna�cie kilometr�w za miastem. Oczywi�cie je�li b�dziemy mieli du�y nap�yw turyst�w, zatrudnimy wi�cej ludzi. Ta posiad�o�� Podlega naszej lokalnej jurysdykcji. Springer doda�: - Mimo �e le�y poza granicami miasta, odpowiadamy za ni� my, a nie policja stanowa. - Tak - powiedzia� Fuller takim tonem, jakby wiedzia� o tym ju� wcze�niej. - Mmm... b�dziecie mie� otwarte przez ca�y rok? - spyta� Bob. Przybysz obrzuci� d�ugim spojrzeniem ca�y teren, po czym wyj�� z kieszeni p�aszcza portfel i poda� Kentowi czek. - Oto zaliczka, panie burmistrzu. B�dziemy negocjowa� z bankiem w Nowym Jorku. Kent spojrza� z ukosa. - Dziesi�� tysi�cy dolar�w. Firma Revelations Incorporated. Kalifornia. Przybysze ju� odwr�cili si� w kierunku swojego samochodu. - Czy mog� jeszcze co� dla pan�w zrobi�? - zawo�a� za nimi burmistrz, wyra�nie oszo�omiony tempem wydarze�. Fuller zatrzyma� si� i z wyrazem uprzejmo�ci na twarzy powiedzia�: - Tak, panie Kent. Kiedy tylko bank zawiadomi pana o sfi-nalizowaniu transakcji, prosz� dopilnowa�, �eby domek str�a zosta� zwolniony. 3 Pete Lewis znajdowa� si� sam w swoim sklepie. W powszednie dni tygodnia nie op�aca�o mu si� zatrudnia� sprzedawcy. Wytar� do po�ysku brudn� lad� wok� kasy, a� powietrze zrobi�o si� duszne od cytrynowego zapachu, po czym usiad� na sto�ku i przekartkowa� katalog rozmaitych drobiazg�w. Jego zawarto�� bardzo odbiega�a od tego, co sprzedawa� swoim sta�ym klientom. Jednak je�li zosta�by otwarty hotel, m�g� pojawi� si� popyt na kosztowne gad�ety i pami�tki. Je�li mia� w og�le powsta�. Nikt na dobr� spraw� nie wiedzia�, co firma Revelations chcia�a zrobi� z nabytym obiektem, chocia� Bob Kent utrzymywa�, �e to musi by� hotel, i sugerowa� Levisowi, �eby wynaj�� s�siedni, pusty sklep i przeznaczy� go na dzia� upomink�w. Dzwonek u drzwi wej�ciowych zad�wi�cza� zach�caj�co. W�a�ciciel podni�s� wzrok i ze zdziwieniem zobaczy� m�od�, jasnow�os� par�, m�czyzn� i kobiet�, ubranych w nowe, grube, jeansowe kombinezony. Poniewa� nie zna� ich, pomy�la�, �e musz� to by� wczasowicze, kt�rzy przyje�d�aj� tu na wakacje do swoich letnich domk�w i w tym roku zjawili si� wcze�niej. Dzi�ki Bogu za ma�e przys�ugi. Cz�sto zdarza�o si�, �e Pete przesiedzia� ca�y poranek, nie widz�c �adnego klienta. - Witam! - zawo�a�. - Czym mog� s�u�y�? - Powiem panu, kiedy b�dziemy go potrzebowa� - powiedzia� m�czyzna. Z wyra�nym zdecydowaniem pod��yli od razu w kierunku dzia�u farb. Lewis pomimo wszystko podszed� do nich, pokaza� im r�nobarwne pr�bki i czeka�, a� co� wybior�. Nie mia� w zwyczaju pozostawia� klienta samemu sobie. M�wi� swojemu sobotnio-niedzielnemu sprzedawcy, �e w�a�nie us�u�no�� r�ni jego firm� od ka�dego sklepu sieci w Warrington; prawdziwym jednak powodem jego post�powania by�o uczucie czego� w rodzaju osobistego zagro�enia, jakiego do�wiadcza�, gdy kto� przekracza� jego progi. Dzwonek u drzwi odezwa� si� znowu. Weszli trzej m�odzi m�czy�ni, kieruj�c si� prosto w stron� pi� spalinowych. - Przepraszam pa�stwa, za chwilk� wracam - powiedzia� Lewis. Zostawi� par� i podszed� do nowych przybyszy. Zwr�ci� uwag�, �e ich fryzury by�y kr�tsze ni� te, jakie nosi�a miejscowa m�odzie�. Eleganckie, ulizane. - Pom�c wam, ch�opcy? - W porz�dku - odpar� jeden, podnosz�c okaza�� pi�� firmy McCulloh i pr�buj�c fachowo jej wywa�enia. By� starszy od pozosta�ych. Ci�ki, prosty, metalowy krzy� zwisa� mu z szyi. Jego towarzysze przygl�dali si� w milczeniu. - To pot�na pi�a - powiedzia� Lewis. - Ma pan wi�ksz�? - Jasne. Co pan powie o tej w oknie? Zanim Lewis zdo�a� go zatrzyma�, najni�szy z przyby�ych wszed� prosto na wystaw� i szarpn�� pi�� ze stojaka otoczonego lasem grabi i motyk. Gdyby kt�re� grabie wpad�y na piramid� czerwonych puszek z benzyn�... - Ostro�nie! - ostrzeg� sklepikarz, ale m�ody cz�owiek wydosta� si� z �atwo�ci�, nie zahaczaj�c o nic i ca�a tr�jka zacz�a ogl�da� pi��. Lewis nie umia� tego wyja�ni�, ale ci ludzie wydawali mu si� jacy� inni ni� go�cie z miasta, do kt�rych by� przyzwyczajony. Dzwonek zad�wi�cza� i wkroczy�a kolejna czw�rka przybysz�w, maszeruj�c - to s�owo przysz�o mu do g�owy p�niej - do dzia�u tekstylnego. - Zaraz wracam - pospieszy� za nimi, oszo�omiony nie-spotykanym ruchem. Para przy p�kach z farbami zdejmowa�a czterolitrowe puszki. Przystan��, �eby im pom�c, ale spostrzeg�, �e nowa grupa ju� wyci�ga zza lady koce. Przeprosi� i pospieszy� do tekstylnego. - Pom�c? Dwie kobiety, kl�cz�c, przebiera�y stos i podawa�y b��kitne koce m�czyznom. - Wi�cej niebieskich nie ma? Lewis nachyli� si� i zbada� wzrokiem rega�. Jego szybcy klienci byli ju� przy kasie. Odezwa� si� dzwonek. Sklepikarz chcia� si� podnie��, ale si� opanowa�. Nie wszystko naraz. Wgrzeba� si� g��biej i znalaz� jeszcze jeden b��kitny koc. - Wi�cej - powiedzia�a kobieta. - Zam�wi� je - odrzek� Lewis. - B�d� za tydzie�. Wysun�� si� z rega�u i wyprostowa�. Kilku m�czyzn sta�o przy kontuarze. Przepychaj�c si� przez klient�w, kt�rzy kupowali koce, pospieszy� za lad� i na wszelki wypadek po�o�y� r�k� na kasie. - Przepraszam, by�em zaj�ty. Czym mog� s�u�y�? M�czy�ni wybierali �rubokr�ty, kombinerki i scyzoryki z papierowych kube�k�w do mieszania farby, w kt�rych by�y wystawione. Zad�wi�cza� dzwonek. Lewis wspi�� si� na palce, �eby spojrze� ponad g�owami kupuj�cych, ale nie uda�o mu si� to. Na moment wpad� w panik�. Nie da sobie rady z tymi wszystkimi lud�mi. Nie zachowywali si� tak, jak jego stali klienci, kt�rzy poczekaliby cierpliwie, albo przyszli p�niej, czy te� wzi�li co� i zapisali do rachunku. Dzwonek zn�w si� odezwa�. Przy ladzie zebra�y si� dziewczyny trzymaj�ce chwiej�ce si� stosy nie opakowanych talerzy. Jedna z nich d�wiga�a najwi�kszy jaki znalaz�a w sklepie rondel, wype�niony przyborami kuchennymi. Jeszcze raz dzwonek. Czy to cz�� przybysz�w wychodzi�a, maj�c dosy� czekania? Czy co� wynie�li? Lewis rzuca� si� za kontuarem, �eby m�c zobaczy� drzwi wej�ciowe. Przysz�o jeszcze wi�cej ludzi. - Zaraz lec�! - zawo�a�. Jego wystraszony g�os by� najg�o�niejszym d�wi�kiem w sklepie, wype�nionym szuraniem st�p i szelestem poruszanych towar�w. Nagle zrozumia�, co r�ni�o tych ludzi od roze�mianych, trajkocz�cych w�a�cicieli letnich domk�w. Zachowywali absolutne milczenie. M�czy�ni z pi�ami porozumiewali si� jedynie spojrzeniami. Grupka z kocami, kt�rych stosy jedna z kobiet podawa�a im, sta�a cierpliwie jak juczne zwierz�ta. Para kupuj�ca farb� znosi�a w ciszy puszki na lad�. Dziewczyny z talerzami tak�e si� nie odzywa�y. Inna, kt�rej wej�cia nie zauwa�y�, zaci�gn�a ku kasie mn�stwo miote� i �cierek do pod�ogi; trzymaj�c je czeka�a cierpliwie ze spuszczonym wzrokiem. Cz�owiek nosz�cy metalowy krzy� po�o�y� na ladzie dwie pi�y spalinowe, zajmuj�c reszt� wolnego miejsca. Spojrza� na Lewisa przenikliwymi, niebieskimi oczami i powiedzia�: - Prosz� zrobi� list�. Za�adujemy samochody. - Jeste�cie pa�stwo razem? - zapyta� sklepikarz. Zda� sobie spraw�, �e to oczywiste. Wszyscy zachowywali si� i dzia�ali jednakowo. Ich niebieskie kombinezony, robocze koszule i blond fryzury by�y jak mundury. M�czyzna bez s�owa po�o�y� czek na ostrzu jednej z pi�. Lewis obejrza� go z niepokojem. Wtedy zauwa�y� nazw� firmy wy. drukowan� w lewym, g�rnym rogu. Revelations Inc. �o��dek mu podskoczy�. Przyjechali. Sklepikarz u�miechn�� si� odruchowo, pr�buj�c wymy�li� jak�� kwesti�, ale spokojne, wyczekuj�ce spojrzenie przybysza sprawi�o, �e zacz�� podlicza� zakupy w swojej ksi�dze. W odpowiedzi na skinienie g�ow� m�czyzny, �adna, mniej wi�cej szesnastoletnia dziewczyna wyj�a pi�ro i notes i sporz�dzi�a w�asn� list�, wymieniaj�c ka�d� pozycj� dziwnie monotonnym g�osem. Lewis, zdaj�c sobie spraw� z tego, �e jest kontrolowany, pracowa� w skupieniu, my�l�c nad tym, jak wyci�gn�� od nich co� na temat hotelu. W miar� jak zapisuj�ca wymienia�a kolejne przedmioty, nabywcy zabierali swoje zakupy i wynosili ze sklepu. Kiedy lada opr�ni�a si�, w�a�ciciel zosta� sam z m�czyzn� i dziewczyn�. Rachunek wyni�s� 463 dolary i 38 cent�w. Doliczy� podatek, a m�czyzna wypisa� czek. - Dzi�kuj� - powiedzia� Lewis. - I witam w Hudson City. P�on�� z ciekawo�ci, chc�c zapyta� o ich plany, ale poprzesta� na zaproszeniu. - Jestem diakonem w ko�ciele. Zajrzyjcie z przyjaci�mi w niedziel�. M�czyzna z krzy�em na szyi zatrzyma� sw�j ci�ki wzrok na twarzy sklepikarza. - Wkr�tce odwiedzimy pa�ski ko�ci�, diakonie Lewis. - Im pr�dzej, tym lepiej - stwierdzi� sprzedawca. Jeszcze nikt nigdy nie nazwa� go "diakonem Lewisem". Poczu� si� zadowolony z tego tytu�u. - Zabrak�o koc�w - stwierdzi� nieznajomy. - Natychmiast zam�wi� - odpar� pospiesznie w�a�ciciel. - Ile? - Mas� - za�mia�a si� dziewczyna. - Roz�o�yli�my si� w g��wnym hallu, a tam jest tak zimno. Wyrzuci�a z siebie te s�owa, i wyra�nie zesztywnia�a, jak gdyby nagle okazany entuzjazm przerazi� j�. Powoli, niech�tnie, zwr�ci�a wzrok ku m�czy�nie. Z napi�t� twarz� wyszepta�a: - Przepraszam. Ale on odwr�ci� si� na pi�cie i wyszed� ze sklepu. Przez chwil� sta�a, jakby wros�a w ziemi�, dr��c niczym wystraszony szczeniaczek, po czym pisn�wszy co� niewyra�nie pobieg�a za nim. Podczas gdy przybysze �adowali swoje samochody kombi przed sklepem Lewisa, dziewczyna o bladej cerze i g��boko osadzonych oczach podesz�a do zakratowanego okienka miejscowej poczty rzuci�a na w�sk� marmurow� lad� niebiesk� kopert�. Czeka�a niecierpliwie, popychaj�c palcami list, a� Sophie Wilkins, kierowniczka, podnios�a swoje ci�kie kszta�ty z obrotowego krzes�a zbli�y�a si� do szyby z przyjaznym u�miechem na twarzy. - S�ucham, kochanie? - Chc� wys�a� list polecony. - G�os nieznajomej by� dziwnie bezbarwny, jak gdyby powtarza�a wyuczon� kwesti�. - Dok�d? - Adres jest na kopercie. Odwr�ci�a j� tak, �eby Sophie mog�a przeczyta�. - San Mateo, Kalifornia? - urz�dniczka by�a zaskoczona. Kiedykolwiek widywa�a nieznan� w Hudson City twarz, auto-matycznie przyjmowa�a, �e to letnik z Nowego Jorku. - I poprosz� pokwitowanie. - Nie wszystko naraz - powiedzia�a Sophie. Zwa�y�a list. - Przesy�ka kosztuje trzyna�cie cent�w. - M�wili mi, �e wi�cej. - Kto ci powiedzia�? Dziewczyna nie odezwa�a si�, przycisn�a tylko palce do marmurowej lady, a� jej zbiela�y. Sophie wzruszy�a ramionami. - C�, mieli racj�. Polecenie listu b�dzie kosztowa� dwa dolary, dziesi�� cent�w. Nieznajoma uspokoi�a si� wyra�nie. - I dwadzie�cia pi�� cent�w za pokwitowanie. Zgrabn� r�k� szybko podliczy�a cyfry, m�wi�c: - To b�dzie tak - dwa trzydzie�ci pi��, dwa czterdzie�ci pi��; dwa dolary i czterdzie�ci osiem cent�w. Dziewczyna otworzy�a lew� d�o�. Dwie zgniecione jednodolar�wki, �wier�dolar�wka, dwie dziesi�ciocent�wki i trzy centy wypad�y na lad�. - Dobrze - powiedzia�a Sophie, wyg�adzaj�c banknoty. - Jest akurat. Napisz teraz sw�j adres na tym blankiecie, a ja zajm� si� reszt�. Nieznajoma nagryzmoli�a adres. Urz�dniczka ostemplowa�a list i pokwitowanie. Wyba�uszy�a oczy. - Ulica Spotting Mountain dwie�cie dwadzie�cia? To stary szpital! - Pstrykn�a palcami. - Jeste� z firmy Revelations! Wprowadzili�cie si�? Dziewczyna odpowiedzia�a sztucznym u�miechem i spojrza�a przed siebie, jak gdyby ogl�da�a odleg�y widok. Sophie wyci�gn�a r�k� pod krat� i dotkn�a d�oni nieznajomej. Nie tylko kierowa�a poczt�, by�a r�wnie� organistk� w ko�ciele, a tak�e szwagierk� Boba Kenta i �ywo interesowa�a si� gospodark� Hudson City. Spyta�a �mia�o: - Czy to b�dzie hotel? Nadal patrz�c gdzie� przed siebie przybyszka po omacku poszuka�a zielonego blankietu pokwitowania i znalaz�szy go, odwr�ci�a si� i wysz�a, ocieraj�c si� o wchodz�c� par� m�odych ludzi. Zbli�yli si� do zakratowanego okienka. Tak jak ich poprzedniczka, mieli na sobie niebieskie kombinezony. M�czyzna podszed� pierwszy. - Chc� wys�a� list polecony. - Trzyma� niebiesk� kopert�. - I poprosz� pokwitowanie. - Nie wszystko naraz - powiedzia�a Sophie zdenerwowanym g�osem. Wesz�o kilkoro nast�pnych klient�w, formuj�c kolejk�. Akurat w momencie, kiedy chcia�a zadzwoni� do Boba Kenta i przekaza� mu nowin�. Jak si� wydawa�o, przybysze zamierzali wkr�tce przywr�ci� star� budowl� na g�rze Spotting do �ycia. Wstawili szyby w niekt�re wybite okna, zabili deskami pozosta�e, pomalowali bram� wjazdow�. Mimo �e wszyscy m�odzi ludzie przyje�d�aj�cy do miasteczka swoimi niebieskimi kombi wygl�dali niemal jednakowo, w�a�ciciele miejscowych sklep�w, sprzedaj�cy im �ywno��, narz�dzia i materia�y budowlane wy�awiali coraz to nowe twarze. Potwierdza�a to tak�e Sophie Wilkins, m�wi�c, �e obcy regularnie wysy�ali listy polecone do San Mateo w Kalifornii. Za�o�yli sobie telefon z zastrze�onym numerem; rzecz niemal niespotykana w tych stronach, oraz podj�li zadziwiaj�c� decyzj� naprawy starego generatora, zamiast pod��czy� si� do sieci publicznej. Kierowca, kt�ry przywi�z� im pierwsz� dostaw� oleju nap�dowego, zosta� p�niej zasypany pytaniami. Ale nie m�g� na nie odpowiedzie�. Sze�ciu milcz�cych m�odych ludzi towarzyszy�o mu do wielkich, podziemnych zbiornik�w i z powrotem do bramy. By� na terenie o�rodka. Ale nic nie widzia�. Wszyscy przybysze byli grzeczni, ale irytuj�co ma�om�wni, tak �e mieszka�cy Hudson City mogli si� tylko domy�la� ich zamiar�w. Powszechnie uwa�ano, �e przyje�d�aj�cy codziennie ludzie byli architektami i projektantami wn�trz, przysy�anymi w celu zaplanowania przebudowy. Du�a liczba przesy�ek pocztowych odnawianych do Kalifornii wskazywa�a na wzmo�one konsultacje z siedzib� firmy Revelations Incorporated. Zwracano uwag�, �e wielu z nich wygl�da�o zbyt m�odo jak na in�ynier�w. Logicznym wyt�umaczeniem tego faktu wydawa�a si� opinia, �e byli zatrudnieni do sprz�tania, gotowania i innych prac fizycznych. W miar� jak nastawa�a wiosna, osuszaj�c b�otnist� ziemi�, mieszka�cy miasteczka zaczynali si� niecierpliwi�. Nowe okna i pomalowana brama ani troch� nie odmieni�y ponurego oblicza g�ruj�cej nad Hudson City budowli. Nawet ci, kt�rzy podje�d�ali pod g�r�, aby przyjrze� si� jej z bliska, nie stwierdzali wi�kszych zmian w wygl�dzie o�rodka. Trawniki, zieleni�ce si� po kwietniowych deszczach, pozostawa�y nadal zaro�ni�te, a podjazd ci�gle by� pe�en g��bokich kolein. Wreszcie pewnego dnia, kilku pot�nych m�czyzn o silnych ramionach i d�oniach zgrubia�ych od ci�kiej pracy zesz�o do sk�adu drewna Kena Mosera, gdzie sprzedawano r�ne materia�y budowlane. Wypytali o wszystko kierownika, wykazuj�c fachowe zainteresowanie, po czym powiedzieli staremu Kenowi, �eby zakupi� ogromn� ilo�� wysokiej na trzy metry metalowej siatki, drutu kolczastego, s�upk�w i cementu. ��dali natychmiastowej dostawy i odm�wili, kiedy Moser zaproponowa� im wykonanie rob�t. Pete Lewis sprzeda� im dziesi�� �opat - ca�y sw�j sezonowy zapas, wszystkie no�yce do ci�cia drutu i r�kawice robocze. - Co wy tam ch�opaki robicie? - zapyta�, kiedy podliczy� zakupy. - Ogrodzenie - odpowiedzia� jeden, akcentuj�c w spos�b typowy dla po�udniowca. Sklepikarz u�miechn�� si� uprzejmie - by� szczeg�lnie us�u�ny dla klient�w, kt�rzy tyle kupowali. No c�, m�wi� o nich, �e s� dobrymi s�siadami. Dwa dni p�niej najwi�ksza ci�ar�wka Mosera wtoczy�a si� po drodze na g�r� Spotting z pierwszym �adunkiem siatki dwuip�kilometrowej d�ugo�ci. Czeka�a na ni� gromada krzepkich m�czyzn i kobiet. Kierowca, Ollie Fraser, bratanek starego Kena, zaszed� w czasie przerwy na lunch do sklepu Rigby'ego, gdzie znajdowa� si� dystrybutor z napojami. - Tak szurni�tych ludzi jeszcze nie widzia�em. Powiedzia�em, �e podjad� ci�ar�wk� wzd�u� p�otu - tam prawie na ca�ej d�ugo�ci prowadzi stara, polna droga - ale nie wpu�cili mnie za bram�. Ile te szpule wa��? Czterdzie�ci kilo? - Czterdzie�ci pi�� - odpar� stolarz, pochylony dalej przy ladzie nad swoj� kaw�. - Dziesi�tka? - spyta� inny. - Czterdzie�ci pi�� jak nic. A mo�e nawet pi��dziesi�t. - No - - m�wi� Ollie. - - Jak tylko stan��em, te dzieciaki wskakuj� na ci�ar�wk�. Odcinaj�. �up! - spad�a. Ju� trzech ch�opak�w wtacza j� przez bram� i dalej pod g�r�. Druga tr�jka czeka na nast�pn� szpul�. W pi�� minut posz�a tona drutu. Jak d�wigiem! Nawet nie zd��y�em rozprostowa� ko�ci. Z powrotem na drog�. Za�adowa�. I na g�r�. Raz-dwa i do widzenia. Stolarz roze�mia� si� weso�o. - Wreszcie mia�e� co robi�, Ollie. - Oj, mia�em. Stoj�cy przy kontuarze hydraulik odezwa� si� g�o�no: - My�la�em, �e wszyscy b�dziemy tam budowa�. - Z tego co s�ysza�em - odpowiedzia� kierowca - nie zgodzili si�, kiedy Ken zaproponowa� im wykonanie prac; a liczy� naprawd� tanio. - Czym on si� martwi? Ju� dosta� fors� za sprzeda� siatki. Pierwszy stolarz dorzuci�: - P�ot to jedna sprawa. Przebudowa� t� kup� kamieni to co innego. B�dzie robota. - Po choler� oni w og�le to ogradzaj�? The Cut by�a star�, u�ywan� niegdy� przez drwali drog�, wiod�c� w poprzek bli�szej szczytu g�ry cz�ci teren�w nale��cych do o�rodka. Buster Crayton i kilku innych hodowc�w mlecznych kr�w przywr�cili j� do �ycia, kiedy zak�ad sta� opuszczony. Teraz, gdy przybysze rozebrali stare, pordzewia�e p�oty i kopali dziury pod nowe, metalowe s�upki zalewaj�c je cementem, a potem zacz�li zak�ada� b�yszcz�c�, drucian� siatk�, Crayton m�wi� z niezadowoleniem, �e zapewne odetn� skr�t, kt�ry zaoszcz�dza� farmerom osiem kilometr�w w drodze do miasteczka. Jego s�siedzi uwa�ali za oczywiste, �e w ogrodzeniu b�d� bramy, ale pewnego popo�udnia zobaczy�, �e to on mia� racj�. The Cut zosta�a odci�ta p�otem, zwie�czonym od g�ry pi�cioma rz�dami drutu kolczastego. Zatrzyma� swojego dodge'a power wagon - dwudziestoletni wehiku� o pot�nych zderzakach, z gatunku niezniszczalnych, masywnych maszyn o ogromnej sile; to ostatnie okre�lenie pasowa�o zreszt� idealnie do samego w�a�ciciela pojazdu. W�ciek�y, zacz�� wrzeszcze� na przybysz�w, pracuj�cych w g��bi lasu przy ogrodzeniu, Zignorowali go zupe�nie, co doprowadzi�o Bustera do ostateczno�ci. Zareagowa� po swojemu. W��czy� najni�szy bieg i nap�d na cztery ko�a, wdepn�� gaz do samego ko�ca i przedar� si� przez p�ot, jak gdyby by� zrobiony ze sznurka. Z szerokim u�miechem na ustach przewali� si� p�dem przez teren o�rodka i wybi� dziur� z drugiej strony. Przesta� jednak z�o�liwie chichota�, gdy zorientowa� si�, �e straci� w boju jedno z bocznych lusterek. Rozz�oszczony poniesion� szkod�, pop�dzi� do biura firmy Boba Kenta, gdy tylko zjecha� do miasta i za��da�, �eby burmistrz zrobi� co� w tej sprawie. Kent odpar� bez d�u�szego namys�u: - Buster, my�l�, �e to ich w�asno��. - Ta droga jest u�ywana od pi�tnastu lat. I by�a czynna na d�ugo przedtem, zanim zbudowali ten dom wariat�w. Lepiej za�atw, �eby pozosta�a otwarta. - Co� ci powiem. Zadzwo�my do Freda Zinsera; zobaczymy, co on powie. - Po co?! - wybuchn�� Crayton. Burmistrz si�gn�� po telefon. - To problem prawny, prawda? Po to w�a�nie p�acimy miejskiemu adwokatowi. - Powiedz mu, �e droga ma by� przejezdna, albo zaczn� si� k�opoty. Kent wykr�ci� numer. - Cze�� Fred! - Patrz�c na rozgniewanego farmera, wyja�ni� jego skarg�: - Mam tu w biurze Bustera Craytona. M�wi, �e ci przyjezdni chc� zag