Lennox Judith - Florenckie lato (popr.)
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Lennox Judith - Florenckie lato (popr.) |
Rozszerzenie: |
Lennox Judith - Florenckie lato (popr.) PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Lennox Judith - Florenckie lato (popr.) pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Lennox Judith - Florenckie lato (popr.) Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Lennox Judith - Florenckie lato (popr.) Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Lennox Judith
Florenckie lato
Przełożyła Bożena Kucharuk
PROLOG
Lato w Villa Millefiore, 1933
W willi oczekiwano, że będą wypoczywać. Mama i pani Hamilton
twierdziły, że po lunchu dobrze jest się położyć dla zdrowia. Tessa uważała
wylegiwanie się za stratę czasu, sięgnęła więc po kapelusz przeciwsłoneczny
i wyszła na zewnątrz.
Villa Millefiore została zbudowana na początku dziewiętnastego wieku.
Tynkowane ściany wyblakły i przybrały barwę delikatnej ochry, z tyłu domu
pięła się wistaria i winna latorośl. Wykładany marmurem hol był ciemny i
chłodny nawet w najcieplejsze dni. Drzwi prowadzące na zewnątrz, latem
zawsze otwarte, umożliwiały dopływ powietrza.
Strona 2
Tessa miała siedemnaście lat. Ona, jej matka, Christina, i dwunastoletnia
siostra, Frederica, mieszkały w Villa Millefiore od śmierci ojca, Geralda
Nicolsona. Te cztery lata stanowiły najdłuższy okres, gdy Tessa i Freddie
mieszkały w jednym domu. Gerald Nicolson był artystą i często zmieniał
miejsca pobytu w pogoni za sukcesem i uznaniem. Po jego śmierci pani
Hamilton, serdeczna przyjaciółka Christiny, zaprosiła ją i córki do willi, a
potem wszystko jakoś tak się ułożyło, że tam zostały. Z początku Tessę i
Freddie onieśmielały zwaliste ciemne szafy i małe zakratowane okienka,
bały się sów pohukujących w pobliskim lesie. Poprosiły, by mogły
zamieszkać razem w pokoju.
Pani Hamilton była Angielką po sześćdziesiątce. Stugębna plotka
głosiła, że jej mąż został zmuszony do opuszczenia Anglii po tym, gdy
wyszła na jaw jego zbytnia zażyłość z przystojnym lokajem. Hamiltonowie
żyli w związku określanym jako białe małżeństwo, zawartym, by żyć w
zgodzie z konwenansami. Nie mieli dzieci. Po śmierci pana Hamiltona
wdowa została sama w przestronnej, rozległej willi na wzgórzu, z którego
roztaczał się widok na Fiesole. Urządzała obiady dla Anglików
mieszkających we Florencji. Najczęściej podawano cienką zupkę, a po niej
bliżej nieokreślony gulasz.
Świętej pamięci pan Hamilton był kolekcjonerem, lecz, nad czym bolała
zubożała wdowa, okazał się niezbyt roztropny. W willi roiło się od
dziwacznych i nienadających się do sprzedaży skarbów, takich jak
marmurowe popiersie mężczyzny nadnaturalnej wielkości, za to bez nosa,
albo portret chłopca, grającego na przystrojonej kolorowymi wstążkami
mandolinie, czy też fotografia w ramce, przedstawiająca papugę. Na zdjęciu
ktoś napisał spiczastym pismem: „Kochany Bobo, przyjaciel w
Strona 3
nieszczęściu". W gościnnych pokojach willi można było podziwiać ich
minioną świetność. Jedwabne obicia sof spłowiały, w oknach wisiały
zasłony w wielu miejscach nadgryzione przez mole, na ścianach łuszczyły
się alegoryczne freski. Z wysokich, spękanych sufitów czasami spadał na
podłogę kawałek gipsu w obłoczku pyłu. W najdalej położonych
zakamarkach domu rozpad całkowicie zapanował nad dawną wspaniałością.
Nieużywane od wielu lat pokoje, ignorowane przez służącą, wyglądały na
pogodzone z zalegającą je grubą warstwą kurzu.
Z tarasu za domem Tessa widziała terakotowe dachy i kopuły Florencji,
mieniące się w mgiełce upału. Później, wieczorem, dźwięki kościelnych
dzwonów będą się niosły na wzgórze aż do willi. Zbiegła z kamiennych
schodków z tarasu i weszła na ścieżkę wśród szpalerów bukszpanu i
cyprysów. W jednej części ogrodu były grządki warzywne i sad; w drugiej
rozpościerały się ostrokrzewy otoczone drzewkami laurowymi. Za ogrodem
rozciągały się winnice i gaje oliwne, należące niegdyś do majątku, lecz
dawno temu sprzedane na opłacenie rachunków.
Tessa uwielbiała ogród Villa Millefiore. Wystarczyło skręcić za róg i
przemknąć pod łukowato sklepionym przejściem, by zobaczyć coś naprawdę
niezwykłego - aleję wysadzaną piwoniami i rabaty z ogromnymi białymi
liliami, nad którymi grube brązowe ćmy unosiły się jak kolibry, albo staw,
gdzie złociście mieniły się karpie, a fontanna w kształcie muszli wyrzucała
strumienie wody wysoko w niebo. Wszędzie słychać było szum wody,
opadającej kaskadą przed grotą syreny i spływającej wąskimi kanalikami do
głębokiego, okrągłego zbiornika. Tam woda tryskała z otwartej paszczy
kamiennego morskiego potwora ze zwiniętym łuskowatym ogonem.
Strona 4
Tessa zdjęła sandałki i boso przeszła po murku okalającym staw. Stały tu
liczne posągi. Nie pamiętała, czy przedstawiały muzy czy nimfy.
Marmurowe szaty spływały z białych piersi i zaokrąglonych pośladków.
Palce posągów zdawały się bezskutecznie przytrzymywać opadające fałdy
ubrań. Tessa pomyślała, że twarze muz są nijakie i gapowate.
Pod letnią sukienką miała kostium kąpielowy. Zdjęła ją teraz przez
głowę i rzuciła na murek, po czym wskoczyła do wody.
Staw miał około sześciu metrów głębokości. Pani Hamilton mówiła, że
w czasie suszy woda ze zbiornika służyła do picia. Tessa miała nadzieję, że
najpierw ją przegotowywano, jako że staw był aż gęsty od zielska. Nurkując,
jak zawsze pod wpływem impulsu, uświadomiła sobie, że za chwilę długie,
miękkie i oślizłe łodygi oplotą palce jej rąk i nóg jak pajęczyny. Pod
powierzchnią woda była ciemna, mętnozielona. Pośrodku znajdowała się
kamienna kolumna, podtrzymująca statuę trytona. Kiedy ostatnio przyjechali
tu Zanetti, urządzili sobie zawody, chcąc się przekonać, kto więcej razy
opłynie kolumnę, zanim będzie musiał wynurzyć się z wody, by zaczerpnąć
tchu. Wygrał Guido; Tessa pamiętała jego zwinne, smagłe ciało śmigające w
głębinie.
Zanetti - dwudziestodwuletni Guido, jego osiemnastoletni brat
Alessandro, w skrócie Sandro, i ich siostra, czternastoletnia Faustina -
przyjaźnili się z siostrami Nicolson. Ojciec Guida, Domenico, był
kochankiem matki Tessy. Guido powiedział o tym Tessie w owym ostatnim
roku, a z kolei Tessa przekazała tę wiadomość Freddie. Ani Tessa, ani
Freddie nie miały nic przeciwko związkowi mamy z Domenikiem.
Domenico uszczęśliwiał Christinę w inny sposób niż ich ojciec, porywczy i
Strona 5
obdarzony ciętym językiem artysta. Tessa żywiła w stosunku do mamy
uczucia opiekuńcze i bardzo ją kochała.
Domenico Zanetti był właścicielem tkalni jedwabiu w jednej z dzielnic
Florencji, San Frediano. Jego żona, Olivia, miała długą twarz i płaski biust.
Brązowe i kremowe suknie, choć pierwszorzędnej jakości, nie leżały dobrze
na jej wysokiej, szczupłej sylwetce - kołnierz zawsze sterczał i unosił się na
kanciastych ramionach, pomięte rękawy opadały na kościste palce. Gdyby
Tessa została poproszona o radę, zaproponowałaby Olivii strój w delikatnym
odcieniu koralowego różu albo morskiej zieleni, kolorach bardziej
odpowiednich przy ziemistej cerze. Tessa podejrzewała, że Guido,
opowiadając o jej matce i swoim ojcu, chciał ją zaszokować. Jeśli istotnie
miał taki zamiar, to mu się nie udało. Niewiele mogło zaskoczyć dziewczynę
wychowaną w beztroskim środowisku malarzy i poetów, którzy przybywali
do Włoch z ponurych rodzinnych krajów Północy w poszukiwaniu swobody.
Mając wrażenie, że lada chwila pękną jej płuca, wypłynęła ku
widocznemu nad nią szmaragdowemu światłu. Wychyliła głowę nad
powierzchnię wody, gwałtownie zaczerpnęła tchu. Położyła się na plecach i
unosiła na wodzie z zamkniętymi oczami. Tego wieczoru mieli zjeść kolację
z Zanettimi. Tessa postanowiła włożyć nową jedwabną fioletową sukienkę.
Freddie miała wystąpić w migdałowo-różowej. Domenico Zanetti ofiarował
Christinie jedwabie ze swych warsztatów, a Tessa z mamą uszyły sukienki.
Tessa uwielbiała ładne stroje, przeglądała wszystkie możliwe żurnale i była
utalentowaną krawcową. Postanowiła zapytać mamę, czy tego wieczoru
będzie mogła włożyć granaty Wakehamów. Granaty należały do babki ze
strony mamy i jedne z nielicznych klejnotów przetrwały małżeństwo
Strona 6
Christiny z Geraldem Nicolsonem. Doskonale pasowałyby do nowej
sukienki.
- Masz glony we włosach! - Usłyszała czyjś głos.
Otworzyła oczy. Na brzegu stawu stał Guido Zanetti, wspierając stopę
na murku.
- Wasza gospodyni powiedziała mi, że wszyscy śpią
- wyjaśnił - więc pomyślałem, że przespaceruję się po ogrodzie. Chodź,
Tesso.
- Dlaczego?
- Żebym mógł wyjąć ci wodorosty z włosów.
W jego oczach migotały wesołe iskierki. Sprawia wrażenie bardzo
zadowolonego z siebie, pomyślała Tessa. Guido miał rzymski profil, czarne,
kręcone włosy i ciemne brązowe oczy o uwodzicielskim wyrazie. Tego dnia
włożył kremową płócienną marynarkę i jasnoniebieską koszulę. Był próżny i
doskonale zdawał sobie sprawę ze swej urody
- Tessa bez trudu wyobrażała sobie, jak poprawia klapy ubrania przed
wyjściem z pałacu Zanettich i przeczesuje włosy palcami. Guido lubił
trzymać się na uboczu, dając do zrozumienia, że inne dzieci to zaledwie
dziewczynki i chłopcy, podczas gdy on jest już mężczyzną.
Podpłynęła do brzegu. Guido usiadł na murku. Gdy dotknął palcami jej
włosów, by wyplątać z nich wodorosty, przeniknął ją dreszcz. Zauważyła, że
się zorientował, iż zrobił na niej wrażenie. Dostrzegła to po sposobie, w jaki
Strona 7
na nią patrzył. Znał swoje atuty wynikające z urody, wzrostu i wieku. Miała
ochotę utrzeć mu nosa, strącić go z piedestału.
- Chodź, popływamy - zaproponowała.
- Niestety, nie mogę. Nie mam kostiumu.
- Wykąp się w tym, co masz.
- Moje ubranie...
- No dalej! Spróbuj!
Odpłynęła od niego, przewróciła się na plecy i zaczęła rozpryskiwać
wodę nogami.
- Spróbuj, Guido! - zawołała.
Uśmiechnął się, zdjął buty i marynarkę, a potem wskoczył do wody.
Płynął szybkim, mocnym kraulem. Tessa roześmiała się, gdy ją dogonił.
- Widzisz? - wykrztusił, parskając wodą. - Wygrałem. - Mokra,
ciemnoniebieska teraz koszula przywarła mu do ciała. - A więc należy mi się
nagroda.
- Zaproszę cię na lody do Vivoli.
- Nie to miałem na myśli.
- A co byś wolał, Guido? - spytała. Podniecał ją blask jego oczu; dobrze
wiedziała, co usłyszy.
- Chodzi mi o pocałunek - odparł.
- A jeśli się okaże, że nie chcę ci go dać? - Śmiała się, leżąc na wodzie.
Strona 8
- Wezmę go tak czy owak.
Odpłynęła od niego najprędzej, jak potrafiła, lecz Guido był szybszy.
Krzyknęła, gdy chwycił ją w pasie.
- Pocałunek - poprosił. - Pozwól, że cię pocałuję, moja piękna Tesso.
Delikatnie dotknął wargami jej policzka. Patrzyli sobie w oczy, starając
się utrzymać nad powierzchnią stawu. Po chwili objął ją, a ich usta złączyły
się w pocałunku. Gdy Tessa zamknęła oczy, przykryła ich woda.
Otaczało ich przyćmione światło, czuli delikatne muśnięcia wodorostów.
Ciemne kształty w wodzie przypominały ruiny zatopionego miasta. Jej
rozbawienie ustąpiło miejsca rozkoszy, gdy stopniowo pogłębiał pocałunek.
Zabrakło jej tchu. Guido powoli uniósł ją ku powierzchni. Łapczywie
zaczerpnęli powietrza i usłyszeli odgłos trzaskających drzwi Villa
Millefiore. Mieszkańcy willi najwyraźniej zakończyli już drzemkę.
- Chodź - powiedział. - Szybko.
- Spróbuj, Guido! - zawołała.
Uśmiechnął się, zdjął buty i marynarkę, a potem wskoczył do wody.
Płynął szybkim, mocnym kraulem. Tessa roześmiała się, gdy ją dogonił.
- Widzisz? - wykrztusił, parskając wodą. - Wygrałem. - Mokra,
ciemnoniebieska teraz koszula przywarła mu do ciała. - A więc należy mi się
nagroda.
- Zaproszę cię na lody do Vivoli.
- Nie to miałem na myśli.
Strona 9
- A co byś wolał, Guido? - spytała. Podniecał ją blask jego oczu; dobrze
wiedziała, co usłyszy.
- Chodzi mi o pocałunek - odparł.
- A jeśli się okaże, że nie chcę ci go dać? - Śmiała się, leżąc na wodzie.
- Wezmę go tak czy owak.
Odpłynęła od niego najprędzej, jak potrafiła, lecz Guido był szybszy.
Krzyknęła, gdy chwycił ją w pasie.
- Pocałunek - poprosił. - Pozwól, że cię pocałuję, moja piękna Tesso.
Delikatnie dotknął wargami jej policzka. Patrzyli sobie w oczy, starając
się utrzymać nad powierzchnią stawu. Po chwili objął ją, a ich usta złączyły
się w pocałunku. Gdy Tessa zamknęła oczy, przykryła ich woda.
Otaczało ich przyćmione światło, czuli delikatne muśnięcia wodorostów.
Ciemne kształty w wodzie przypominały ruiny zatopionego miasta. Jej
rozbawienie ustąpiło miejsca rozkoszy, gdy stopniowo pogłębiał pocałunek.
Zabrakło jej tchu. Guido powoli uniósł ją ku powierzchni. Łapczywie
zaczerpnęli powietrza i usłyszeli odgłos trzaskających drzwi Villa
Millefiore. Mieszkańcy willi najwyraźniej zakończyli już drzemkę.
- Chodź - powiedział. - Szybko.
Wspiął się na murek i podał Tessie rękę, pomagając jej wyjść ze stawu.
Błyskawicznie włożyli buty; Guido podniósł marynarkę i sukienkę. Gdy
biegli, trzymając się za ręce, Tessa przykładała drugą dłoń do ust, by stłumić
śmiech. Minęli żwirowaną ścieżkę i skierowali się ku gajowi drzewek
laurowych z boku ogrodu. Pod gęstym zielonym baldachimem ich pocałunki
Strona 10
stały się gorętsze, mokre ciała przywarły do siebie. Promienie słońca lśniły
pośród liści jak maleńkie diamenciki.
Tamto lato miało smak pożądania i rozkoszy. Pamiętała ich splecione
palce, gdy szli ścieżką, jego stopę, gładzącą pod stołem jej łydkę, nocne
przemykanie się po willi na paluszkach, pomiędzy krzesłami i stołami,
majaczącymi w ciemności jak rzeczne skały. Pod ścianą stała potężna,
kwadratowa szafa, stanowiąca jakby czarną bramę strzegącą wejścia do
innego świata. Wystarczył najmniejszy szelest, by Tessa zastygała w
bezruchu, nasłuchując, lecz najczęściej okazywało się, że to tylko mała
myszka zmierzała do kryjówki w boazerii. Kiedy, bardzo cicho, Tessa
otwierała drzwi na taras, owiewał ją ciepły zapach nocy. Lekko jak we śnie
przemykała przez taras i zbiegała ze schodów na ścieżkę.
Czekał już tam na nią Guido: gdy się ku niej odwracał, jego buty
skrzypiały na żwirze. Od domu oddzielała ich ściana cyprysów, stojących
jak wartownicy po obu stronach ścieżki. Nic nie mówił, brał Tessę w
ramiona i ją całował. Gładził jej włosy; czuła wtedy bijące od niego ciepło.
Szli w gąszcz wawrzynów, gdzie kładli się na miękkich liściach, a on
przesuwał palcami po jej łydce i udzie. Gładził jej brzuch, wzbudzając w
niej ogień. Przyciągała wtedy Guida do siebie w niemym zaproszeniu.
Potem leżeli w ciemności, unosiła się nad nimi chłodna bryza, a plusk
fontanny był niczym odległa muzyka. Tessa miała siedemnaście lat i
myślała, że już zawsze będą się kochali, a ich miłość nigdy się nie skończy.
Strona 11
Rozdział 1
Za szkołą Freddie znajdował się staw. Czasami w mroźne zimowe dni
pozwalano tam uczennicom jeździć na łyżwach. Tego popołudnia, siedząc w
herbaciarni w Oksfordzie, Freddie powiedziała o tym Tessie.
- Dziewczęta z piątej i szóstej klasy mogą jeździć na łyżwach pół
godziny przed odrabianiem pracy domowej. I godzinę w weekendy.
- Pamiętasz - spytała Tessa - jak mieszkałyśmy w Genewie i
chodziłyśmy się ślizgać na jeziorze?
- Mama nam się przyglądała - odpowiedziała Freddie.
- Siedziała w kawiarni i piła gorącą czekoladę.
Często rozmawiały o matce. Bez słów, jednomyślnie postanowiły, że
powinny o niej mówić. Trzy lata temu, wiosną, po wyjeździe z Włoch,
zostały powiadomione o śmierci Christiny. Nie przeżyła ostrego ataku
astmy. Wspominanie mamy sprawiało, że mogły poczuć jej obecność.
- Mieszkałyśmy w tym śmiesznym małym pensjonacie
- dodała Freddie. - Jak się nazywała właścicielka pensjonatu?
Madame... madame...
- Madame Depaul - powiedziała z uśmiechem Tessa. - Co wieczór
miałyśmy serowe zapiekanki na kolację. Madame Depaul myślała, że to
Strona 12
właśnie lubią jeść Anglicy. A rano, po śniadaniu, mama wkładała futro i
szłyśmy nad jezioro.
Tessa odziedziczyła płaszcz futrzany po matce. Kiedy przysłano go z
Włoch, czuło się jeszcze woń perfum Christiny. Tessa włożyła go wtedy,
zamknęła oczy, głęboko wciągnęła w nozdrza zapach Mitsouko i zapłakała.
Łzy opuszczenia i smutku spływały w miękkie futro kołnierza. Zapach już
dawno wywietrzał, lecz ilekroć Tessa zamykała oczy i zmuszała się do
koncentracji, doskonale go sobie przypominała.
- Gorąca czekolada nigdzie nie smakowała tak wspaniale jak w
Szwajcarii - powiedziała.
- Dają nam ją w szkole, ale jest wodnista. - Freddie, słynąca z
doskonałego apetytu, spałaszowała jajka na grzance i sięgnęła po herbatniki.
Tessa uśmiechnęła się znowu.
- Nie musisz tak się spieszyć, kochanie, mamy mnóstwo czasu.
- Przepraszam. Ale jeśli nie jesz dostatecznie szybko, nie dostajesz
repety. Nie pamiętasz?
Tessa pamiętała. W Westdown School, dokąd matka posłała ją wraz z
Freddie jesienią 1933 roku, spędziła zaledwie sześć tygodni. Już pierwszego
dnia wiedziała, że nie jest to miejsce dla niej, została tam jednak na tyle
długo, by się przekonać, że Freddie da sobie radę sama. Teraz, niewiele
ponad trzy lata później, pamiętała przede wszystkim to, że w szkole ciągle
musiała się śpieszyć, wykonywać tysiące bezsensownych czynności w
szybkim tempie.
Strona 13
Po opuszczeniu Westdown Tessa przeprowadziła się do Londynu i
rozpoczęła karierę modelki. Na początek zamieszkała w pokoju w
pensjonacie, lecz gdy jej kariera nabrała rozpędu, zaczęła wynajmować
kolejne mieszkania, każde ładniejsze od poprzedniego. Jej obecne lokum
przy Highbury było naprawdę wspaniałe. Miało ogromny salon i luksusową
łazienkę. Tessa uwielbiała Londyn, ale od czasu do czasu jakieś
wspomnienie sprawiało, że zaczynała tęsknić za dawnym życiem. Teraz
oddała się rozmyślaniom o jeździe na łyżwach po zamarzniętym jeziorze w
Genewie i popisowym numerze, arabesce - spirali znaczącej cieniutki ślad
na lodzie.
Popatrzyła na talerz. Pozostały tam jedynie suche herbatniki, kawałek
tarty z porzeczkami i biszkopt. Złożyła następne zamówienie. Gdy
przyniesiono im kolejne ciastka i imbryczek świeżej herbaty, zapaliła
papierosa.
Freddie patrzyła łakomie na czekoladową ekierkę.
- Śmiało, zjedz ją - zachęciła Tessa.
- Jest twoja.
Tessa pokręciła głową.
- Nie mogę jeść tak dużo. Muszę dbać o figurę. Nie mogę utyć.
- Mogę zapalić papierosa?
- Nie, kochanie. Dopiero kiedy skończysz siedemnaście lat.
- Będę mogła wtedy przejechać się twoim samochodem?
- Na wiejskich drogach... jeśli nie będą oblodzone.
Strona 14
Później, kiedy wracały z Oksfordu, Tessa pozwoliła Freddie
poprowadzić swoje czerwone sportowe mg wąską, krętą drogą i podjazdem
do Westdown School. Chociaż doskonale rozumiała pragnienie Freddie, by
wszystkiego spróbować - jazdy autem, palenia papierosów, picia szampana,
wyprawy do nocnego klubu - była bardzo opiekuńcza wobec siostry. W
końcu miały na tym świecie tylko siebie. Kiedy Tessa wyjeżdżała do Anglii,
ostatnie słowa matki brzmiały: „Bardzo cię proszę, zrób to dla mnie, opiekuj
się Freddie". Czasami Tessa myślała z goryczą, że ta prośba doskonale
pasowałaby do ckliwej wiktoriańskiej powieści, traktowała jednak poważnie
złożoną wtedy obietnicę i zamierzała jej dotrzymać.
W szkolnej szatni Freddie powiesiła na haczyku swój płaszcz i kapelusz.
- Jeśli czegoś potrzebujesz... - powiedziała Tessa.
- Dziękuję, nie, nie.
- Przyślę ci szampon i talk. Zostało mi całe mnóstwo z kampanii
promocyjnej Coty.
- To wspaniale.
- I coś od Fortnuma.
- Proszę, bo inaczej umrę z głodu.
Rozległ się dźwięk dzwonka. Freddie w jednej chwili przeistoczyła się z
powrotem w uczennicę Westdown School i wygładziła plisowaną
spódniczkę mundurka.
- Muszę już lecieć. - Uścisnęła Tessę. - Dziękuję, że przyjechałaś. I za
herbaciarnię.
Strona 15
Łyżwy Freddie znajdowały się w drucianym pojemniku pod wieszakiem.
- Mogę pożyczyć twoje łyżwy? - zapytała Tessa.
- Oczywiście, że możesz. Ale potem odnieś je na miejsce, bo będę
miała krechę.
Ponownie się uścisnęły. Tessa odprowadziła wzrokiem młodszą siostrę
wychodzącą z szatni na korytarz, ciemnowłosą i chudą w granatowo-
niebieskim mundurku i masywnych sandałach, które dziewczęta nosiły w
szkole. Podziwiała jej spokój i zorganizowanie.
Wyjęła łyżwy z pojemnika i obeszła budynek. Niebo przybrało mglistą,
fioletoworóżową barwę. Była pełnia. Blada poświata tworzyła aureolę
wokół księżyca. Z tyłu, za boiskami i kortami tenisowymi, w porośniętej
trawą dolince terenu znajdował się staw. Rosnące wokół drzewa sprawiały,
że nie było stąd widać szkolnych budynków. Po drugiej stronie zbiornika
kredowe wzgórza wznosiły się jak zamarznięta szarozielona fala.
Tessa usiadła na ławeczce i przymocowała łyżwy, po czym, stąpając jak
na szczudłach, podeszła do stawu i ostrożnie wjechała na lód. Po chwili
przypomniała sobie wszystkie ruchy i zasady utrzymania równowagi,
przenoszenia ciężaru ciała z jednej nogi na drugą oraz płynnego poddawania
się ślizgowi łyżew. Wykonawszy kilka okrążeń, zyskała pewność siebie.
Czuła się cudownie wolna, taka samotna w tej niezwykłej scenerii o
zmierzchu. Miała na sobie dopasowany wełniany żakiet obszyty króliczym
futerkiem i rozkloszowaną spódnicę, doskonałą do jazdy na łyżwach. Na
głowę włożyła czarny aksamitny beret. Jej długie włosy powiewały w
powietrzu przy wykonywaniu piruetów. Podczas jazdy na łyżwach
Strona 16
zapominała o wszystkim - o pracy, wieczornej kolacji z Paddym
Collisonem, bez reszty skupiona na samotnym tańcu na lodzie.
Milo Rycroft wolał trzymać się z dala od domu, gdy jego żona, Rebecca,
szykowała przyjęcie. Dawała mu wtedy do zrozumienia, że jej przeszkadza,
i mówiła doń opryskliwym tonem. Poza tym nie cierpiał towarzyszącego
przygotowaniom przestawiania mebli i unoszącego się kurzu.
Postanowił wybrać się z psem na wędrówkę przez pola. Dzień był
pogodny, lecz zimny. Milo lubił spacerować, cieszył go ruch na świeżym
powietrzu i zmieniające się krajobrazy. Często, gdy zdarzał mu się smutny,
trudny poranek, przechadzka działała inspirująco, dostarczając nowych
pomysłów. Niektórzy pisarze lubili pracę w ogródku; on wolał spacery.
Wspomniał kiedyś o tym w wywiadzie, a pozbawiony polotu dziennikarz,
którego Milo wcześniej spotkał kilka razy w klubie, zaproponował zrobienie
zdjęć podczas przechadzki. Fotograf stękał i narzekał, dźwigając trójnóg i
aparat wznoszącą się błotnistą ścieżką. Ilustracja zdobiąca wywiad w
„Times Literary Supplement" okazała się jednak bardzo udana i od tamtej
pory, biorąc psa na spacer po okolicznych wzgórzach, Milo czasami
wyobrażał sobie, że wygląda tak jak podczas sesji zdjęciowej - w długim
czarnym płaszczu, z jasnymi włosami potarganymi przez wiatr (mimo
nalegań Rebekki, rzadko nosił kapelusz), szedł przez zagajnik, mając z
przodu biegnącego spaniela.
Była połowa stycznia i panował przenikliwy ziąb. Milo szedł skrajem
zaoranych pól, rozciągających się na łagodnym zboczu pagórka. Szron okrył
grube fałdy ciemnobrązowej ziemi. W bruzdach utworzył się żółtoszary lód,
a pojedyncze chude łodygi trzcin i traw mieniły się lodowymi kryształkami.
Strona 17
Spanielka, Julia, miała długą, jedwabistą, kasztanowo-białą sierść. Jej
oddech tworzył w powietrzu małe kłęby pary.
Czując, że w jego wyobraźni dojrzewa mocny, soczysty wiersz o
Oxfordshire w środku zimy, Milo usiłował sformułować pierwszy wers.
Wspinając się ścieżką, miał po jednej stronie pole, a po drugiej srebrzysty
brzozowy gaj. Tomik poezji, nad którym obecnie pracował, stanowił nowe
wyzwanie; do tej pory Miło wydawał jedynie powieści. Po pewnym czasie
drzewa zostały w tyle i doszedł na wysokie kredowe wzgórze. Tam
przystanął, zapalił papierosa i rozejrzał się dookoła. Ten widok zawsze
przyprawiał go o szybsze bicie serca i poprawiał mu humor. Wzgórza
wznosiły się nad niebieską mgiełką dolin, gdzie srebrzyście mieniły się
wieże kościołów. Postanowił, że tego dnia przejdzie około dziesięciu
kilometrów. Wyobraził sobie, jak tego wieczoru na przyjęciu rzuca jakby od
niechcenia:
- Rano napisałem wiersz, a po południu udałem się na
dziesięciokilometrowy spacer.
Lubił myśleć o tym, jak bardzo jest wszechstronny; prawdziwy człowiek
renesansu. Niektórzy pisarze byli przygarbieni i pomarszczeni. Obiecał
sobie, że nigdy nie doprowadzi się do takiego stanu.
Jedna z jego ulubionych tras prowadziła przez tereny szkoły Meriel.
Milo zawsze bardzo uważał, by trzymać się ścieżki i starannie unikać
miejsc, w których mógłby spotkać szwagierkę. Ta stara wiedźma nazbyt
często pozwalała sobie na zgryźliwe uwagi. Czasami trudno było uwierzyć,
że ona i Rebecca są siostrami. Milo zawsze starał się być miły dla Meriel,
wiedząc, że nie została życzliwie potraktowana przez los - była tą pospolitą,
Strona 18
pozbawioną uroku siostrą. Narzeczony Meriel poległ na wojnie i biedaczka
straciła swą jedyną szansę na zamążpójście. Milo był zadowolony, że zajęcia
w szkole uniemożliwiały szwagierce obecność na jego przyjęciu
urodzinowym dziś wieczorem.
Najwyższym punktem w okolicy było Herne Hill. Niekiedy dmuchał tu
gwałtowny wiatr, tworząc wiry. Milo miał wrażenie, że w tym miejscu
zawsze jest chłodniej. Choć uwielbiał szperać w najprzeróżniejszych
źródłach wiedzy o mitologii i nie znalazł niczego, co łączyłoby ten teren z
jakimś celtyckim bóstwem, czuł, że całe to wzgórze otacza aura tajemnicy.
Początek wiersza był już jakby na wyciągnięcie ręki - „Schronienie Herna:
tu chowa się duch lasu, rogate bóstwo...". Nie, za dużo alite-racji, to
brzmiało jak w gorszej wersji Gerarda Manleya Hopkinsa. Milo miał już
tytuł dla swego tomiku: „Odgłosy zimy". Uśmiechnął się, lecz zaraz potem
spochmurniał. Może powinien zaznaczyć w tytule, że chodzi o środek zimy?
Poprzedniego dnia dał kilkanaście pierwszych wierszy do przepisania swej
sekretarce, pannie Tyndall. Pięćdziesięciokilkuletnia panna Tyndall, o
krzaczastych brwiach i porośniętym włosami znamieniu na twarzy, była
niezwykle sumienna i zawsze spisywała się doskonale. To Rebecca wybrała
ją spośród kilku kandydatek.
Kilka lat temu Milo zaproponował, by przenieśli się ze wsi do Oksfordu,
Rebecca jednak nawet nie zamierzała się zastanawiać nad tą propozycją.
Uwielbiała ich dom, przerobiony ze starego młyna. Podkreślała, że
mieszkają w doskonałym punkcie, bardzo blisko Meriel i niezbyt daleko
(wręcz za blisko) matki. Poza tym znajomi chętnie odwiedzali Mili House.
Gdyby Milo i Rebecca przeprowadzili się do Oksfordu, nic już nie byłoby
takie samo, a przede wszystkim oni, Rycroftowie, nie pozostaliby tymi
Strona 19
samymi ludźmi. Dom stanowił ich nieodłączną część: przyjaciele z
rozrzewnieniem wspominali obiady i przyjęcia u Rycroftów. Milo usłyszał
kiedyś przypadkiem, jak któryś student z dumą obwieszczał koledze:
„Zostałem zaproszony do Mili House". W końcu przyznał Rebecce rację.
Przenosząc się do Oksfordu, straciliby swój znak rozpoznawczy. I tak oto
wszystko zostało po staremu.
Cieszyła go praca w Oksfordzie raz lub dwa razy w tygodniu. Przyjaciel,
który spędzał większą część roku za granicą, pozwalał mu korzystać ze
swego gabinetu. W pewien sposób, myślał Milo z lekkim poczuciem winy,
wygodniej było mieszkać z dala od miasta. Wyjeżdżając z Mili House, czuł
się wolny. Obecna sytuacja dawała mu swobodę działania. Powędrował
myślami ku niedokończonej powieści czekającej w domu, pozostawionej
własnemu losowi. W ciągu ostatnich trzech tygodni nie napisał ani słowa, a
przecież obiecał wydawcy, że odda ją za cztery miesiące. Być może, gdyby
mieszkał w Oksfordzie, zdołałby wziąć się do pracy nad tą książką.
Zmieniająca się sceneria miasta mogłaby podziałać na niego inspirująco.
Milo przeszedł długą drogę, zanim trafił do Mili House. Był jedynym
dzieckiem starszych rodziców, a jego urok i rozmaite talenty, które ujawniły
się w bardzo młodym wieku, zdumiewały i wprawiały w zachwyt matkę i
ojca. Cały dom kręcił się wokół Mila oraz zaspokajania jego potrzeb i
zachcianek. Rodzice odżywiali się bardzo skromnie i odmawiali sobie
atrakcji towarzyskich, by łożyć na prywatną edukację syna. Jako dziecko
mieszkał w niewielkim ceglanym domku w jednej z martwych dzielnic na
przedmieściach Reading. Ulubionym zajęciem chłopca było buszowanie w
publicznej bibliotece położonej o kilka ulic od rodzinnego domu. Ilekroć
dziennikarze pytali go o dzieciństwo, Milo przedstawiał jego mocno
Strona 20
ubarwioną wersję, wiedząc, że prawda jest za mało atrakcyjna, żeby pojawić
się na łamach gazet i czasopism.
Po zakończeniu wojny otrzymał stypendium i znalazł się w Oksfordzie,
gdzie zasłynął jako dusza towarzystwa, a także, niemal w tym samym
stopniu, jako zdolny student. Zostawszy doktorantem, zajął się tematyką
mrocznych
Cieszyła go praca w Oksfordzie raz lub dwa razy w tygodniu. Przyjaciel,
który spędzał większą część roku za granicą, pozwalał mu korzystać ze
swego gabinetu. W pewien sposób, myślał Milo z lekkim poczuciem winy,
wygodniej było mieszkać z dala od miasta. Wyjeżdżając z Mili House, czuł
się wolny. Obecna sytuacja dawała mu swobodę działania. Powędrował
myślami ku niedokończonej powieści czekającej w domu, pozostawionej
własnemu losowi. W ciągu ostatnich trzech tygodni nie napisał ani słowa, a
przecież obiecał wydawcy, że odda ją za cztery miesiące. Być może, gdyby
mieszkał w Oksfordzie, zdołałby wziąć się do pracy nad tą książką.
Zmieniająca się sceneria miasta mogłaby podziałać na niego inspirująco.
Milo przeszedł długą drogę, zanim trafił do Mili House. Był jedynym
dzieckiem starszych rodziców, a jego urok i rozmaite talenty, które ujawniły
się w bardzo młodym wieku, zdumiewały i wprawiały w zachwyt matkę i
ojca. Cały dom kręcił się wokół Mila oraz zaspokajania jego potrzeb i
zachcianek. Rodzice odżywiali się bardzo skromnie i odmawiali sobie
atrakcji towarzyskich, by łożyć na prywatną edukację syna. Jako dziecko
mieszkał w niewielkim ceglanym domku w jednej z martwych dzielnic na
przedmieściach Reading. Ulubionym zajęciem chłopca było buszowanie w
publicznej bibliotece położonej o kilka ulic od rodzinnego domu. Ilekroć