3119

Szczegóły
Tytuł 3119
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

3119 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 3119 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3119 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

3119 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Harry Harrison Przestrzeni! Przestrzeni! prolog W grudniu 1959 roku prezydent Stan�w Zjednoczonych, Dwight D. Eisenhower, stwierdzi�: Tak d�ugo, jak ja jestem na tym stanowisku [...l ten rz�d [...l nie uzna sprawy kontroli urodzin za problem; kt�ry winien zosta� obj�ty nasza polityk� i rozwi�zany. To nie nasza sprawa. �aden rz�d ameryka�ski od tamtych czas�w nie uzna� tego za swoj� spraw�. W 1950 roku Stany Zjcdnoczone - skupiaj�c zaledwie 9% �wiatowej populacji - konsumowa�y 50% �wiatowego wydobycia surowc�w. Ten procent ro�nie i, je�eli utrzyma si� na obecnym poziomie wzrostu, to za pi�tna�cie lat Stany Zjednoczone b�d� zu�ywa�y ponad 83% rocznego wydobycia bogactw ziemi. Przy ko�cu stulecia, je�li liczba mieszka�c�w Ameryki b�dzie wzrasta� w tym samym tempie, kraj ten b�dzie potrzebowa� ponad 100% wszystkich pozyskiwanych na Ziemi kopalin tylko po to, by utrzyma� sw�j standard �yciowy. Jest to matematyczna niemo�liwo�� - pomijaj�c ju� nawet i to, �e na �wiecie b�dzie w�wczas oko�o siedmiu miliard�w ludzi, kt�rzy zapewne te� b�d� chcieli mie� nieco surowc�w dla siebie. A w�wczas, jaki b�dzie ten �wiat? Poniedzia�ek 9 sierpnia 1999 r. Nowy Jork - wy�udzony od �atwowiernych Indian przez przebieg�ych Holendr�w, odebrany mi�uj�cym prawo Holendrom przez wojowniczych Brytyjczyk�w, wyrwany z kolei pokojowo nastawionym Brytyjczykom przez zrewolucjonizowanych kolonist�w. Rosn�ce tu niegdy� drzewa sp�on�y ju� dziesi�tki lat temu, wzg�rza wyr�wnano, a zbiorniki wodne osuszono i zasypano, kieruj�c kryszta�owo czyste �r�d�a prosto do kanalizacji. Wyci�gaj�c coraz dalej z macierzystej wyspy macki urbanizacji, miasto sta�o si� megalopolis. Cztery z jego pi�ciu dzielnic pokry�y po�ow� jednej, na ponad sto mil d�ugiej wyspy, obj�y swym zasi�giem jeszcze jedn� wysp� i wraz z biegiem rzeki Hudson dotar�y do macierzystego kontynentu Ameryki P�nocnej. Pi�ta i najwa�niejsza dzielnica to Manhattan: p�yta z pierwotnego granitu i ska� metamorficznych, otoczona ze wszystkich stron wod�, jak stalowo - kamienny paj�k przyczajona po�rodku sieci most�w, tuneli, przewod�w, linii metra i po��cze� promowych. Nie b�d�c w stanie rozrasta� si� ju� na powierzchni ziemi, Manhattan zacz�� �ywi� si� w�asn� tkank�, burz�c stare budynki, by zast�pi� je nowymi, wyrastaj�c wy�ej, coraz wy�ej i nigdy do�� wysoko, w miejscu tym bowiem zdaj� si� nie istnie� granice �cisku, zupe�nie jakby nic nie by�o w stanie powstrzyma� nieustannie nap�ywaj�cych zewsz�d mas ludzi. Zak�adaj� tu rodziny, a dzieci ich i dzieci ich dzieci czyni� to samo, a� miasto staje si� z wolna molochem nie maj�cym w ca�ej historii �wiata r�wnego sobie pod wzgl�dem liczby ludno�ci. Tego upalnego sierpniowego dnia roku 1999 w Nowym Jorku mieszka, z dok�adno�ci� do kilku tysi�cy, trzydzie�ci pi�� milion�w ludzi. Wpadaj�ce przez otwarte okno sierpniowe s�o�ce przypala�o nagie nogi Andrew Ruscha tak d�ugo, a� niewygoda wyrwa�a go z g��bokiego snu. Powoli zacz�� zdawa� sobie spraw� z gor�ca i z tego, jak zmi�te i przepocone jest prze�cierad�o, na kt�rym le�y. Przetar� sklejone powieki, lecz nie wstawa� jeszcze, wpatrywa� si� tylko w pop�kany, pe�en plam i naciek�w sufit. W pierwszej chwili niezbyt wiedzia�, gdzie si� znajduje, na wp� obudzony na nowo rozpoznawa� pok�j, w kt�rym mieszka� ju� od ponad siedmiu lat. Ziewn��, spojrza� na le��cy na krze�le obok ��ka zegarek i od razu poczu� si� lepiej. Ziewn�� raz jeszcze, przygl�daj�c si� przez porysowane szkie�ko wskaz�wkom. Si�dma... si�dma rano, za� w kwadratowym okienku widnia�a ma�a cyfra 9. Poniedzia�ek, dziewi�ty sierpnia 1999 roku, ju� od rana upalny; fala gor�ca, kt�ra trzyma Nowy Jork w swym obezw�adniaj�cym u�cisku od dziesi�ciu dni, nie ust�powa�a. Podrapa� si� z boku, w miejscu gdzie pot da� mu si� we znaki, po czym usun�� nogi ze smugi �wiat�a i sk��bi� poduszk� pod karkiem. Z drugiej strony cienkiego przepierzenia, kt�re dzieli�o pok�j na dwoje, rozleg�o si� najpierw pobrz�kiwanie, potem wizgot przechodz�cy szybko w wysoki pisk. - Dobry... - krzykn�� poprzez ha�as i rozkaszla� si�. Wci�� kaszl�c, wsta� niepewnie i podszed� do �ciennego zbiornika, by utoczy� szklank� wody; pociek�a cienkim, br�zowawym strumykiem. Wypi� j� i postuka� knykciami w miernik poziomu, a� ten podskoczy�, zawaha� si� i opad� w pobli�e napisu: Pusty. Zbiornik wymaga� nape�nienia i Andy b�dzie musia� dopilnowa� tego, nim wyjdzie o czwartej na s�u�b�. Dzie� si� zacz��. Przysun�� twarz do wielkiego p�kni�tego lustra pokrywaj�cego ca�y fronton szafy i potar� szczeciniasty policzek. Trzeba b�dzie si� jeszcze ogoli� przed wyj�ciem. Nie nale�y spogl�da� na siebie wcze�nie rano, gdy jest si� nagim i wystawionym na ciosy, pomy�la�, z niesmakiem przygl�daj�c si� chorobliwej bieli sk�ry i krzywym nogom, kt�re zwykle w spodniach wygl�da�y nie najgorzej. Jak uda�o ci si� osi�gn�� stan, w kt�rym �ebra stercz� jak u g�oduj�cej szkapy, a brzucho ro�nie coraz wi�ksze? Uszczypn�� mi�kk� sk�r�, dochodz�c do wniosku, �e musi to by� wynik diety skrobiowej i przesiadywania w tej klitce. Jedno co dobre, to �e t�uszcz nie pojawi� si� na twarzy, chocia�, niestety, czo�o co roku by�o wy�sze - nie by�o to zbyt widoczne, jak d�ugo kr�tko przycina� w�osy. Dopiero co przekroczy�e� trzydziestk�, pomy�la�, a ju� robi� ci si� worki pod oczami. I masz za du�y nos; czy to nie wujek Brian powtarza� zawsze, �e to przez walijsk� krew w rodzinie? Za� uz�bienie masz po wilkach i gdy si� u�miechasz to wygl�dasz jak rozradowana hiena. Przystojny z ciebie diabe�, Andy Rusch, lecz czy mo�esz powiedzie� mi, kiedy ostatni raz mia�e� randk�? Skrzywi� si� do siebie i poszed� poszuka� chustki, by wytrze� sw�j imponuj�cy walijski nos. W szufladzie zosta�a ju� tylko jedna para czystych gatek; za�o�y� je stwierdzaj�c, �e oto jest kolejna rzecz, kt�r� musi dzisiaj zrobi� - pranie. Pisk za �ciank� dzia�ow� nie ustawa�. Andy pchn�� drzwi ��cz�ce pomieszczenia. - Nabawisz si� choroby wie�cowej; Sol - powiedzia� do siwobrodego m�czyzny, kt�ry, usadowiony na pozbawionym k� rowerze, peda�owa� zapami�tale, stru�ki potu �cieka�y po jego piersi, wsi�kaj�c w owini�ty wok� bioder r�cznik. - Nie grozi - wydysza� Salomon Kahn, miarowo poruszaj�c nogami. - Robi� to codziennie od tak dawna, �e moje serducho z miejsca by zaprotestowa�o, gdybym przesta�. A odk�d nie sta� mnie na papierosy, za kt�rymi wcale zreszt� nie t�skni�, nie grozi mi rak narz�d�w, za� regularne dawki alkoholu przemywaj� mi arterie z cholesterolu. Na dodatek w wieku lat siedemdziesi�ciu pi�ciu nie musz� obawia� si� prostaty, poniewa�... - Sol, prosz�, oszcz�d� mi tych wszystkich szczeg��w na pusty �o��dek. Nie masz mo�e odrobiny lodu? - We� dwie kostki, jest naprawd� gor�co. Ale nie otwieraj za bardzo lod�wki. Andy uchyli� drzwiczki ma�ej ch�odziarki, kt�ra przycupn�a pod �cian� i, szybko wyj�� plastikowy pojemnik z margaryn�, wycisn�� z foremki dwie kostki lodu, po czym zatrzasn�� drzwi. Nape�ni� szklank� wod� ze �ciennego zbiornika i odstawi� j� na st� obok margaryny. - Jad�e� ju�? - spyta�: - Zjem razem z tob�, chyba do�� ju� si� na�adowa�o. Sol przesta� kr�ci� peda�ami i pisk przeszed� najpierw w poj�kiwanie, po czym zamar�. Od��czy� przymocowane do tylnej piasty druty, zwin�� je ostro�nie i po�o�y� obok czterech samochodowych akumulator�w czerniej�cych na lod�wce. Potem, wytar�szy d�onie w przepocony r�cznikowy sarong, odsun�� jedno z uratowanych z forda, rocznik 1975, starych siedze� i usadowi� si� przy stole naprzeciwko _Andy'ego. - S�ucha�em wiadomo�ci o sz�stej - powiedzia�. - Geronci organizuj� dzi� kolejny marsz protestacyjny dla poparcia kwatery g��wnej. Z tego to dopiero mo�e by� choroba wie�cowa! - Ten widok zostanie mi szcz�liwie oszcz�dzony, wychodz� dopiero o czwartej, a Union Square to nie nasz rewir. - Otworzy� pude�ko z pieczywem, wyj�� sze�ciocalowy kwadrat suchara i pchn�� opakowanie w stron� Sola. Rozsmarowa� cienko margaryn�, nadgryz� i krzywi�c si� zacz�� �u�. - Mam wra�enie, �e margaryna jest zepsuta. - Nie mo�e by�! - mrukn�� Sol, wgryzaj�c si� w suchar bez omasty. - Wszystko zrobione ze starego oleju samo - chodowego i wielorybiego tranu od samego pocz�tku �mierdzi zepsuciem. - Zaczynasz przemawia� jak zielony - stwierdzi� Ady, sp�ukuj�c suchara zimn� wod�. - Wszystkie wytwarzane petrochemicznie t�uszcze nie maj� praktycznie �adnego zapachu, a na dodatek nie ma ju� �adnych wieloryb�w, a zatem nie ma i tranu. To dobra oliwa z chlorelli. - Wieloryby, plankton, olej ze �ledzi, wszystko to samo. Zalatuje ryb�. Nie smaruj� nigdy pieczywa, brakuje tylko, �eby mi p�etwy wyros�y. - W tej samej chwili rozleg�o si� gwa�towne pukanie do drzwi. - Nie ma jeszcze �smej, a oni ju� ci� szukaj�. - Niekoniecznie - powiedzia� Andy, kieruj�c si� ku drzwiom. - Mo�e, ale nie tym razem. R�wnie dobrze jak ja wiesz, �e tak puka tylko wasz pos�aniec i stawiam dolary przeciwko orzechom, �e si� nie myl�. Widzisz? - Z ponur� satysfakcj� spojrza� na szczup�ego pos�a�ca z go�ymi nogami, kt�ry pojawi� si� w drzwiach ledwo Andy je otworzy�. - Czego chcesz, Woody? - spyta� Andy. - Niszecho nie chce - wysepleni� Woody; mia� zaledwie dwadzie�cia par� lat, lecz po z�bach zosta�o mu tylko wspomnienie. - Porusznik m�wi psynies, ja psynose. Wr�czy� Andy'emu tabliczk� opatrzon� nazwiskiem adresata. Andy zwr�ci� si� ku �wiat�u i rozpiecz�towa� przesy�k�. Szybko odcyfrowa� kanciaste pismo porucznika, po czym wzi�� kred� i naskroba� pod spodem swoje inicja�y. Zwr�ci� tabliczk� pos�a�cowi, zamkn�� za nim drzwi i wr�ci� do sto�u, by doko�czy� �niadanie. - Nie patrz tak na mnie - powiedzia� Sol, widz�c jak Andy marszczy brwi. - To nie ja wys�a�em t� wiadomo��. Czy nie myl� si� przypuszczaj�c, �e nie jest to nic mi�ego? - To geronci. Ju� teraz zablokowali Union , Square i trzeba wzmocni� patrole w rewirze. �ci�gaj� nas tam. - Ale czemu ty? To robota raczej dla pa�owych. - Pa�owi! Kto ci� tego nauczy�? Jasne, potrzeba przede wszystkim zwyk�ych patroli przeczesuj�cych t�um, ale pr�cz tego musz� te� by� detektywi zdolni wy�owi� znanych agitator�w, z�odziejaszk�w, kieszonkowc�w i ca�� reszt�. To b�dzie mord�ga. Musz� zameldowa� si� przed dziewi�t�. Zd��� jeszcze przynie�� wod�. Powoli ubra� spodnie i lu�n� sportow� koszul�. Na parapecie okna ustawi� rondel wody, by zagrza�a si� od s�o�ca i wzi�� dwa pi�ciogalonowe kanistry. Gdy wychodzi�, Sol oderwa� si� od ekranu telewizora i spojrza� na niego ponad oprawkami starych okular�w. - Gdy przyniesiesz wod�, zrobi� ci drinka. A mo�e to za wcze�nie dla ciebie? - Je�li wzi�� pod uwag�, jak dzisiaj si� czuj�, to nie jest za wcze�nie. Zamkn�� za sob� drzwi i ostro�nie zacz�� szuka� drogi w atramentowej czerni korytarza. Tu� przed schodami zakl��: omal nie spad�, potkn�wszy si� na pozostawionej przez kogo� kupie �mieci. Dwa pi�tra ni�ej w �cianie zosta�o przebite okno i wpada�o przez nie do�� �wiat�a, by m�c widzie� stopnie a� do parteru. Po wilgotnej sieni gor�co Dwudziestej Pi�tej Ulicy uderzy�o go zat�ch�� fal�, dusznym miazmatem z�o�onym z woni rozk�adu, brudu i nie umytej ludzko�ci. Musia� przeciska� si� mi�dzy kobietami, kt�re ju� zape�nia�y stopnie budynku. Ostro�nie stawia� stopy, bacz�c, by nie nadepn�� na jakie� dziecko, kt�rych wiele bawi�o si� poni�ej. Chodnik by� wci�� pogr��ony w cieniu, lecz tak pe�en ludzi, �e i�� mo�na by�o jedynie jezdni�. Andy odsun�� si� od rynsztoka, by omin�� r�wnie� nieczysto�ci i �mieci. Rozmi�kczony upa�em asfalt ust�powa� pod stopami, przykleja� si� do podeszew but�w. Przed kolumnowym punktem poboru wody na rogu Si�dmej Alei zgromadzi�a. si� ju� zwyk�a kolejka. Gdy podszed� bli�ej, dos�ysza� gniewne krzyki, kt�rym towarzyszy�o kilka uniesionych pi�ci. Rozszemrany t�um zacz�� si� rozprasza� i Andy ujrza�, jak policjant w mundurze zamyka stalowe drzwi. - Co si� dzieje? - spyta� Andy. - Wydawa�o mi si�, �e ten punkt otwarty jest do po�udnia? Policjant odwr�ci� si�, jego d�o� automatycznie poszuka�a broni, ale zaraz rozpozna� koleg� z tego samego rewiru. Zsun�� czapk� i wierzchem d�oni wytar� pot z czo�a. - W�a�nie dosta�em rozkazy od sier�anta. Wszystkie punkty zostaj� zamkni�te na dwadzie�cia cztery godziny. W zwi�zku z susz� poziom rezerw obni�y� si� niebezpiecznie i zachodzi konieczno�� oszcz�dzania wody. - Do diabla z takimi wiadomo�ciami - powiedzia� Andy, patrz�c na klucz, kt�ry wci�� jeszcze tkwi� w zamku. - Zaraz id� na s�u�b�, a to znaczy, �e nie b�d� mia� co pi� przez par� dni... Rozejrzawszy si� uwa�nie woko�o, policjant otworzy� drzwi i wzi�� od Andy'ego jeden kanister. - Jeden ci wystarczy - nape�nia� go pod kurkiem i przyciszonym g�osem zwr�ci� si� do Andy'ego: - Nie powtarzaj tego, ale podobno zn�w wysadzono akwedukt w g��bi stanu. - Zn�w farmerzy? - A kt� by inny? By�em tam stra�nikiem zanim przyszed�em do naszego rewiru. Tam jest paskudnie, mo�na wylecie� w powietrze wraz z akweduktem. Utrzymuj�, �e miasto kradnie ich wod�. - Maj� jej do�� - powiedzia� Andy, bior�c pe�ny pojemnik. - Wi�cej ni� potrzebuj�. A tutaj, w mie�cie, jest trzydzie�ci pi�� milion�w cholernie spragnionych ludzi. - A kto m�wi, �e jest inaczej? - spyta� gliniarz, zatrzaskuj�c i dok�adnie zamykaj�c drzwi. Andy przepchn�� si� przez t�um na schodach i przeszed� na tylne podw�rko. Wszystkie ubikacje by�y zaj�te, a gdy w ko�cu uda�o mu si� wej�� do jednej z kabin, zabra� kanister ze sob�. Pozostawiony pad�by z pewno�ci� �upem kt�rego� z bawi�cych si� na stercie �mieci dzieciak�w. Gdy wspi�� si� wreszcie na schody i otworzy� drzwi mieszkania, przywita� go czysty d�wi�k kostek lodu odbijaj�cych si� o szk�o. - To co grasz to pi�ta symfonia Beethovena - powiedzia�, stawiaj�c zasobnik i sam padaj�c na krzes�o. - M�j ulubiony kawa�ek - Sol zdj�� z lod�wki dwie oszronione szklanki i z religijnym niemal namaszczeniem wrzuci� do ka�dej po cienkim plasterku cebuli. Poda� nap�j Andy'emu, kt�ry ostro�nie siorbn�� lodowaty p�yn. - Pr�buj�c tego jestem prawie got�w uwierzy�, Sol, �e nie jeste� ca�kiem szalony. Czemu to si� nazywa Gibson? - To tajemnica, odpowied� przepad�a w otch�ani dziej�w. Zreszt�, czemu Stinger to Stinger a Pink Lady to Pink Lady? - Nie mam poj�cia. Nigdy �adnego nie pr�bowa�em. - I ja te� nie, ale teraz m�wi� o nazwie. Zupe�nie jak to zielone co�, co mo�na dosta� w byle spelunie, Panama. Te� nic nie znaczy, po prostu nazwa. - Dzi�ki - Andy opr�ni� szklank�. - Od razu wszystko lepiej wygl�da. Poszed� do pokoju. Z szuflady wyci�gn�� bro� z kabur� i zamocowa� j� do paska spodni. Znaczek policyjny, jak zawsze, spi�ty by� razem z kluczami. Po�o�y� na nim notatnik, ale zawaha� si�. Zapowiada� si� d�ugi i ci�ki dzie� i wszystko mog�o si� zdarzy�. Spod koszul wyci�gn�� najpierw kajdanki, potem tubk� z mi�kkiego plastiku wype�nion� �rutem. W t�umie bywa to u�yteczniejsze ni� pistolet. I nie tylko to: nowe, o wiele surowsze przepisy nie pozwalaj� u�y� ostrej amunicji z byle powodu. Umy� si�, jak potrafi�, po�ow� kwarty wody, kt�ra ogrzewa�a si� na parapecie, natar� twarz ma�ym kawa�kiem szorstkiego szarego myd�a a� zarost nabra� niejakiej mi�kko�ci. Brzytwa by�a ju� solidnie wyszczerbiona; ostrz�c j� o wn�trze szklanki rozmy�la�, jakby by�o dobrze, gdyby uda�o si� sprawi� sobie now�. Mo�e jesieni�. Gdy wr�ci� do pokoju obok, Sol podlewa� w�a�nie rosn�ce w skrzynce na oknie rz�dy zi�ek i w�t�ej cebulki. - Nie daj si� zrobi�, uwa�aj na drewniane pi�ciocent�wki - powiedzia� nie podnosz�c oczu. Sol mia� miliony takich i podobnych dziwacznych powiedzonek. Co to niby mia�o by�, ta drewniana pi�ciocent�wka? S�o�ce by�o ju� wy�ej i gor�czka narasta�a, opanowuj�c bez reszty smolisto - betonowy w�w�z ulicy. Cie� na chodnikach by� w�szy i stopnie domu by�y tak zapchane lud�mi, �e ledwo przeszed� przez drzwi. Ostro�nie odepchn�� brudn�, ma�� dziewczynk� ubran� jedynie w strz�piaste, poszarza�e majtki. Stopie� ni�ej ust�pi�a. mu drogi wychudzona kobieta, a siedz�cy obok niej m�czyzna spojrza� na niego z nienawi�ci�. Zimne rysy twarzy nadawa�y mu dziwny wygl�d, sugeruj�cy, �e wszyscy, jak tu siedz�, s� cz�onkami jednej, rozz�oszczonej rodziny. Andy utorowa� sobie drog� mi�dzy pozosta�ymi. Dochodz�c do chodnika musia� przekroczy� nog� le��cego bezw�adnie starszego m�czyzny, kt�ry wygl�da� nie tyle na �pi�cego, ile raczej na martwego. M�g� rzeczywi�cie nie �y�, kogo tutaj to obchodzi�o... Wok� jednej z jego kostek obwi�zany by� drut, a jego drugi koniec obejmowa� p�tl� klatk� piersiow� ma�ego dziecka, siedz�cego oboj�tnie obok brudnych i bosych st�p starego. Dzieciak bezmy�lnie �u� skrawek poskr�canego, plastikowego talerza; by� r�wnie mocno obros�y brudem, z patykowatymi ramionami i ci�kim, obrzmia�ym brzuchem. Czy stary naprawd� by� trupem? Jedynym jego zadaniem, jakie mia� na tym �wiecie do wype�nienia, by�a rola kotwicy utrzymuj�cej to dziecko w jednym miejscu, a do tego nadawa� si� w ka�dym stanie. Bo�e, ale ja paskudnie si� czuj�, pomy�la� Andy. To przez t� gor�czk�. Nie spa�em dobrze, m�czy�y mnie jakie� znory. To lato bez ko�ca, i wszystkie te k�opoty, kt�re zawsze �a�� stadami. Najpierw upa�, potem susza, z�odzieje sklepowi, a teraz geronci. Musieli mie� nier�wno pod dachem, �eby wychodzi� w tak� pogod�. A mo�e to ona przywiod�a ich do szale�stwa... By�o zbyt gor�co, by my�le�, a gdy skr�ci� za r�g, Si�dma Aleja zap�on�a przed nim rozedrganym blaskiem, z miejsca, atakuj�c nagie ramiona i twarz. Dochodzi�a dopiero za kwadrans dziewi�ta, a koszula ju� klei�a mu si� do plec�w. Na Dwudziestej Trzeciej Ulicy by�o odrobin� lepiej. Ocienia�a j� biegn�ca przez ca�e miasto estakada.. Szed� niespiesznie, jednym okiem zerkaj�c na t�ocz�ce si� riksze i platformy. Wok� ka�dego z filar�w wiaduktu k��bi� si� t�um szukaj�cych och�ody ludzi. Szcz�liwcy oblepiali podstaw� konstrukcji jak skorupiaki, podczas gdy ci z zewn�trz siedzieli z nogami tu� pod ko�ami pojazd�w. G�r� z �omotem przewala�y si� ci�ar�wki, takie same jak ta, kt�r� dostrzeg� zaparkowan� naprzeciwko frontonu pobliskiego budynku. Od ty�u w�azi� powoli policjant w mundurze, za� obok szoferki sta� z notatnikiem w r�ce porucznik Grassioli. Przerwa� rozmow� z sier�antem i skin�� na Andy'ego. Nerwowy tik wstrz�sn�� jego lew� powiek� w parodii mrugni�cia. - W ostatniej chwili, Rusch - stwierdzi�, odhaczaj�c go na li�cie. - To mia� by� m�j wolny dzie�, sir. Przyszed�em, gdy tylko pos�aniec przyni�s� mi rozkaz. - Wiedzia�, �e je�li b�dzie potulny wobec porucznika, to Grassy got�w by� to wykorzysta�. By� diabetykiem, wrzodowcem i cz�sto miewa� b�le �o��dka. - Dobry glina jest na s�u�bie dwadzie�cia cztery godziny na dob�, wi�c pakuj si� do ci�ar�wki. Razem z Kulozikiem zajmiecie si� kieszonkowcami. Wieczne p�acze tych z Central Street wychodz� mi ju� uszami. - Yes, sir - powiedzia� Andy do plec�w porucznika. Po trzystopniowej drabince wspi�� si� do wn�trza pojazdu i usiad� na sk�adanej �awce obok dosypiaj�cego Steve'a Kulozika. By� to m�czyzna solidnej budowy, o trudnej do ustalenia proporcji mi�dzy mi�niami i t�uszczem. Tak jak Andy nosi� wymi�te bawe�niane spodnie i koszul� z kr�tkim r�kawem i tak samo wypu�ci� koszul� ze spodni, by ukry� bro�. Ujrzawszy Andy'ego otworzy� na wp� jedno oko, mrukn�� co� i powr�ci� do drzemki. Starter j�cza� niezno�nie, a� w ko�cu pojony byle jakim paliwem diesel zapali�, wstrz�saj�c si� jednak i krztusz�c. Skierowali si� na wsch�d. Siedz�cy na bocznych �awach mundurowi usi�owali wystawia� twarze na p�d powietrza, obserwuj�c przy okazji ulice. Tego lata policja nie by�a zbyt popularna, woleliby w: rc widzie�, gdyby kto� usi�owa� czym� w nich rzuci�. Z nag�� wibracj� pojazd przeszed� na ni�szy bieg; naciskaj�c nieustannie na sygna� kierowca torowa� sobie drog� pomi�dzy k��bi�cymi si� lud�mi i z wolna pe�zaj�cymi wehiku�ami poruszanymi si�� mi�ni. Gdy dotarli do Broadwayu, musieli zwolni� jeszcze bardziej. Z ulicy obok Madison Square, na kt�rym od dawna by� pchli targ i miasteczko namiotowe, wysypywali si� ludzie. By�o coraz t�oczniej, skr�cili zatem do centrum. Geronci zebrali si� ju� i maszerowali na po�udnie, niech�tnie ust�puj�c drogi ci�ar�wce. Policjanci spogl�dali na nich oboj�tnie - faluj�ca masa siwych g��w, g��w �ysych, sporo ludzi z laskami, jaki� m�czyzna z d�ug�, siw� brod� szed� o kulach, wiele by�o w�zk�w inwalidzkich. Gdy dotarli do Union Square, nie przys�aniane tu przez budynki s�o�ce zaatakowa�o ich z ca�� si��. - To morderstwo - powiedzia� Steve Kulozik ziewaj�c i zeskakuj�c z ci�ar�wki. - Wyprowadzanie dziadk�w na taki upal pewnie zabije po�ow� z nich. W s�o�cu musi by� ze sto stopni, o �smej by�y ju� dziewi��dziesi�t trzy. - W�a�nie dlatego s� tu lekarze - Andy skin�� ku grupce ubranych na bia�o ludzi, kt�rzy rozk�adali nosze tu� obok przyczepy Departamentu Szpitali. Detektywi ruszyli ku ty�om t�umu wype�niaj�cego ju� niemal ca�kowicie park. W centrum zgromadzenia wznosi�a si� platforma dla m�wcy. Da� si� s�ysze� chrobot wzmacniaczy i szybko uci�te wycie testowanego systemu nag�a�niaj�cego. - Rekordowe lato - mrukn�� Steve, spokojnie przeczesuj�c t�um wzrokiem. - S�ysza�em, �e poziom wody w zbiornikach retencyjnych obni�y� si� tak bardzo, �e cz�� rur znalaz�a si� nad powierzchni�. Nie maj� jak czerpa�. Na dodatek ch�opi zn�w wysadzili akwedukt w g��bi stanu... Megafony zagrzmia�y wzmocnionym g�osem: - Towarzysze, koledzy i drogie panie, cz�onkowie Zwi�zku Geront�w Ameryki, prosz� was wszystkich o uwag�. Zam�wi�em troch� chmur na dzi� rano, ale wygl�da, �e pro�ba, jak zwykle, nie dotar�a gdzie trzeba... Pomruk aprobaty przetoczy� si� przez park, rozleg�y si� nieliczne oklaski. - Kto przemawia? - spyta� Steve. - Reeves. Czasem nazywaj� go Dzieciak, bo ma tylko sze��dziesi�t pi�� lat. Obecnie jest sekretarzem geront�w i je�li wszystko p�jdzie tak jak teraz, to w przysz�ym roku zostanie pewnie ich prezydentem... - jego s�owa zgin�y w rozgrzanym powietrzu, gdy Reeves zn�w przem�wi�. - Ale do�� jest chmur w naszym �yciu, tak wi�c zapewne obejdziemy si� bez chmur na niebie. - Tym razem t�um by� bliski gniewnej reakcji. - W�adze przypilnowa�y, by niezale�nie od tego na ile zdolni jeste�my jeszcze do pracy, pracy tej dla nas nie by�o. Przyzna�y nam zasi�ek tak drobny, �e wr�cz zniewa�aj�cy, za kt�ry mamy si� utrzymywa�, a jednocze�nie w�adze dbaj� o to, by�my za te pieni�dze mogli kupowa� coraz mniej. Co rok, co miesi�c, prawie ka�dego dnia... - Jest pierwszy - Andy wskaza� na m�czyzn�, kt�ry opad� w t�umie na kolana i przycisn�� r�ce do piersi. Ju� chcia� tam si� skierowa�, ale Steve powstrzyma� go. - Zostaw go im - dw�ch sanitariuszy przepycha�o si� ju� do chorego. - Atak serca lub pora�enie s�oneczne. To nie ostatni. Chod�, przejd�my si� troch�. - ...raz jeszcze wzywani jeste�my do zjednoczenia si�... si�om, kt�re utrzymuj� nas na takim poziomie, sprawiaj�, �e z�era nas ub�stwo, �e g�odujemy zapomniani... rosn�ce koszty zniweczy�y... Zdawa�o si� nie by� �adnego zwi�zku mi�dzy ma�� postaci� na odleg�ej m�wnicy a rozbrzmiewaj�cym wko�o g�osem. Detektywi rozdzielili si� i Andy powoli przepycha� si� przez t�um. - ...nie pogodzimy si� z tym, nawet gdy zostaniemy wyprowadzeni w pole po raz drugi, trzeci czy nawet czwarty, je�li do tego dojdzie, �e zn�w przyznaj� nam podwy�k� zasi�ku. Nie zaakceptujemy tych brudnych k�t�w, kt�re nam daj� z nadziej�, �e przy�niemy tam z g�odu. Jeste�my witaln� si��, powiem wi�cej, jeste�my tym w�a�nie �ywotnym elementem populacji, rezerw� do�wiadczenia wieku, wiedzy, umiej�tno�ci os�du. Niech w�adze miejskie, w�adze stanowe Albany i Waszyngtonu zaczn� dzia�a� lub niech przygotuj� si� na to, �e gdy po najbli�szych wyborach przelicz� g�osy, to odkryj�... S�owa dudni�y Andy'emu w uszach, lecz nie zwraca� na nie wi�kszej uwagi przepychaj�c si� mi�dzy wyt�aj�cymi ze wszystkich si� uwag�, gerontami. Czujnie rozgl�da� si� woko�o po morzu bezz�bnych warg, siwych bokobrod�w i za�zawionych oczu. Tutaj nie by�o kieszonkowc�w, porucznik myli� si� w przewidywaniach. Kieszonkowcy wiedzieli, gdzie warto pr�bowa� i nie ruszali t�umu takiego jak ten. Ci wszyscy ludzie byli goli. Nawet, je�li kto� mia� troch� drobnych, to by�y ukryte w jednej z tych starych zapinanych portmonetek i zaszyte gdzie� g��boko w bieli�nie. Zauwa�y� poruszenie - to dw�ch m�odych ch�opc�w przepycha�o si� przez t�um wymieniaj�c radosne okrzyki, podk�adaj�c sobie nogi. Widocznie bawili si� w "kto upadnie pierwszy". - Do�� tego - powiedzia� Andy staj�c im na drodze. - Uspok�jcie si� i zje�d�ajcie st�d, ch�opcy, nic tu po was. - A bo co? Mo�emy robi� co chcemy... - A bo prawo tak chce - warkn�� Andy wyci�gaj�c z kieszeni tubk� ze �rutem i unosz�c j� jako ostrze�enie. - Dalej! Bez s�owa odwr�cili si� i ju� spokojnie oddalili si�. Odprowadzi� ich tak daleko, by mie� pewno��, �e odejd�. Dzieciarnia, pomy�la� chowaj�c tubk� z powrotem do kieszeni, mo�e dziesi��, mo�e jedena�cie lat, lecz ju� trzeba na nich uwa�a�, bo je�li zapomnisz si� i odwr�cisz do nich ty�em, a ich b�dzie do��, to obal� ci� i potn� na kawa�eczki cho�by od�amkami szk�a, jak zdarzy�o si� to temu biedakowi Taylorowi. Wydawa�o si�, �e co� op�ta�o staruszk�w. Poruszali si� w ty� i prz�d, falowali, a gdy wzmacniacze na chwil� umilk�y, gdzie� spoza m�wnicy dolecia� odleg�y krzyk. Brzmia� jak zapowied� k�opot�w i Andy zacz�� przepycha� si� w kierunku jego �r�d�a. G�os Reevesa zamar� nagle, wrzaski by�y teraz lepiej s�yszalne i towarzyszy� im brz�k wybijanych szyb. Nagle nad placem pop�yn�� g�os kogo� zupe�nie innego. - M�wi policja. Prosz� was wszystkich, by�cie rozeszli si�. Mityng dobieg� ko�ca. Opuszczajcie Union Square od p�nocy... S�owa uton�y we w�ciek�ym wyciu i geronci ruszyli naprz�d niesieni fal� emocji. Krzyki po chwili umilk�y i zn�w odezwa� si� Reeves. - Ch�opaki... spokojnie teraz... chc� tylko, by�cie zachowali spok�j... nie jest wasz� win�, �e nam przerwano, chodzi zupe�nie o co� innego. Jest tu ze mn� kapitan policji, wyja�ni� mi sytuacj� i z miejsca, w kt�rym stoj�, widz�, co si� dzieje. Nie ma to �adnego zwi�zku z naszym spotkaniem. Na Czternastej Ulicy dosz�o do jakiego� zamieszania. NIE! Nie id�cie tamt�dy, mo�ecie tylko ucierpie�. Policja zreszt� ju� tam jest i nie przepu�ci was. Widz�, jak nadchodz� si�y specjalne, a policja wspomnia�a o drucie... Jego ostatnim s�owom towarzyszy� j�k i t�um zadr�a�. Zgromadzeni ruszyli w drugim kierunku, powoli opuszczaj�c Union Square, byle dalej od Czternastej Ulicy. Starcy wiedzieli o drucie wszystko, co trzeba. Andy min�� m�wnic�; tutaj t�um by� rzadszy. Za to Czternasta Ulica by�a zapchana ca�kowicie. Ruszy� szybko w tym kierunku. Na obrze�ach t�umu stali policjanci "oczyszczaj�cy" przestrze� w pobli�u parku. Najbli�szy z nich uni�s� pa�k� szturmow� i krzykn�� na Andy'ego: - Spadaj synku, bo b�dzie z tob� �le! Gdy Andy pokaza� mu znaczek, skin�� g�ow� uspokojony i odwr�ci� si�. - Co jest grane? - Z wolna szykuj� si� zamieszki, a b�dzie jeszcze gorzej. Hej! Ty tam! Do ty�u! - Postuka� pa�k� w kraw�nik i ku�tykaj�cy o kulach starzec po kr�tkim wahaniu zawr�ci� w kierunku parku. - Klein mia� dzisiaj jedn� z tych b�yskawicznych wyprzeda�y, wiesz, pakuj� na wystaw� tablic� na znak, �e chc� si� czego� szybko pozby� i, jak dot�d, wszystko sz�o spokojnie. Lecz tym razem maj� ca�y transport kotlet�w sojowych... - uni�s� g�os a� do wrzasku, by przekrzycze� dwa zbli�aj�ce si� zielono - bia�e helikoptery. - Par� durnych bab kupi�o swoje i polecia�o za r�g, by wypapla� wszystko jednej z lotnych ekip telewizji, kt�ra w��czy si� po okolicy. Ludzie zbiegli si� zewsz�d jak szara�cza. A nie zablokowali�my, jak dot�d, nawet po�owy ulic. T� stron� b�dziemy zamyka� drutem... w�a�nie leci. Andy przypi�� oznak� do kieszeni koszuli i przy��czy� si� do funkcjonariuszy odpychaj�cych t�um, kt�ry nie protestowa�: wszyscy z dr�eniem spogl�dali w g�r� na wiruj�ce �opaty �mig�owc�w, zbijaj�c si� razem jak byd�o uciekaj�ce przed owczarkami. Helikoptery obni�y�y lot i spod ich kad�ub�w run�y w d� bele drutu. Rdzawe �elazne zwoje drutu kolczastego upad�y na jezdni� z tak du�ym impetem, �e rozrywa�y wszystkie zabezpieczenia. To nie by� zwyczajny drut kolczasty. By� to drut z metalu pami�taj�cego, kt�ry niezale�nie od tego, jak by nie zosta� zwini�ty lub skr�cony, wraca� zawsze, gdy tylko ust�powa�y ograniczenia, do swego pierwotnego kszta�tu. Zwyk�y drut le�a�by po prostu jak zar�ni�te ciele, ten walczy� zawzi�cie, by odzyska� pami�tan� form�, poruszaj�c si� niepowstrzymanie jak �lepa bestia; sploty uwalnia�y si� jeden po drugim i pe�z�y wzd�u� ulicy. Policjanci w grubych r�kawicach �apali ko�ce i naprowadzali je we w�a�ciwych kierunkach, ustawiaj�c w ten spos�b barier� w poprzek arterii. W jednym miejscu spotka�y si� w bezmy�lnej walce dwa odcinki; szczepia�y si� jeden z drugim, wspina�y w powietrze tylko po to, by upa�� i walczy� dalej a� do zjednoczenia we wsp�lnym k��bowisku. Gdy ostatnie kawa�ki przesta�y zgrzyta�, jezdnia by�a ca�kowicie zablokowana na jard wysok� i na jard szerok� �cian� drutu. Lecz k�opoty jeszcze nie sko�czy�y si�. Nie zablokowanymi ulicami z po�udnia wci�� nap�ywali ludzie. Przez chwil� dosz�o do impasu. Dalsze zrzuty drutu powstrzyma�yby t�um, lecz nie mo�na by�o ciska� go wprost na g�owy, potrzebna by�a chocia� niewielka wolna przestrze�. Policjanci miotali si�, stawiaj�c czo�a napieraj�cym masom ludzi, a �mig�owce bezradnie brz�cza�y nad nimi jak rozz�oszczone pszczo�y. Nagle, poprzedzone odg�osem wyduszanej szyby, wybuch�y krzyki. Wystawa Kleina, nie wytrzyma�a naporu ludzkich cia�, kt�re teraz by�y nadziewane na ostre od�amki szk�a. La�a si� krew, rozlega�y si� j�ki. Andy usi�owa� przedrze� si� do miejsca wypadku. Jaka� kobieta z rozci�tym czo�em i twarz� zalan� krwi� wpad�a na niego, lecz zaraz faluj�cy t�um poni�s� j� dalej. Im by� bli�ej, tym trudniej przychodzi�o mu si� porusza�. Ponad zgie�kiem s�ysza� policyjne gwizdki. Ludzie wdzierali si� do �rodka sklepu przez wybite okno, depcz�c po zakrwawionych cia�ach rannych, i na o�lep zabierali pud�a. Andy krzycza�, lecz w og�lnym ryku ledwo sam s�ysza� sw�j g�os. Wyci�gn�� r�ce w kierunku m�czyzny, kt�ry usi�owa� wyj�� ze sklepu trzymaj�c w ramionach ca�y stos paczek. Nie si�gn�� go, lecz uda�o si� to innym: m�czyzna skuli� si� i upad� pod ciosami r�k, kt�re wyci�ga�y si�, by odebra� mu paczki. - St�jcie! - krzycza� Andy. - Przesta�cie! - By� jednak bez szans, zupe�nie jak w upiornym �nie. Z okna wynurzy� si� m�ody ch�opak, Chi�czyk w pocerowanej koszuli i niemal nast�pi� Andy'emu na stop�. Do piersi przyciska� bia�e pud�o ze sojowymi zrazami. Andy zdo�a� jedynie wyci�gn�� r�ce. Ch�opak zerkn�� na niego bez s�owa, obejrza� si� i z�o�y� niemal we dwoje, by ukry� �up przed nacieraj�c� ci�b�. Ca�ym szczup�ym cia�em przylgn�� do muru. Usi�owa� wydosta� si� ze �cisku. Po chwili by�o wida� tylko jego stopy drgaj�ce, jakby walczy� z narastaj�c� fal�; na �ylastych nogach mia� sanda�y zrobione ze starej opony samochodowej. Znikn�� Andy'emu z oczu i ten zaraz o nim zapomnia�. Wskoczy� na wystaw� i zaj�� miejsce obok innego policjanta, kt�ry zdo�a� ju� nieco powstrzyma� szturmuj�cych, przeje�d�aj�c pa�k� po wyci�gni�tych ramionach. Andy zr�cznie og�uszy� rabusia, usi�uj�cego przemkn�� pomi�dzy nimi. Nieprzytomne cia�o wypchn�� na zewn�trz, a rozsypane towary odrzuci� w g��b sklepu. W okolicy zacz�y zawodzi� syreny i ponad morzem ludzkich g��w unios�a si� bia�a mgie�ka. Sikawki przedziera�y si� przez t�um. Billy Chung zdo�a� wepchn�� plastikowy pojemnik ze sojowymi kotletami pod koszul� na tyle dobrze, �e gdy si� przygarbi� nie by�o nic prawie wida�. Przez chwil� mia� jeszcze swobod� ruch�w, potem �cisk sta� si� zbyt du�y. Odpychaj�c si� od nacieraj�cego lasu n�g, poszuka� schronienia pod �cian�. Twarz przytuli� do rozgrzanych cegie�; nie pr�bowa� si� nawet poruszy�, a� cios kolanem w g�ow� pozbawi� go przytomno�ci. Nast�pn� rzecz�, jak� zapami�ta�, by� strumie� zimnej wody sp�ywaj�cy mu po plecach. Sikawki rozprasza�y t�um. Ta, kt�ra wycelowa�a w niego, przyklei�a go na chwil� do �ciany, po czym przesun�a si� dalej. Pozbiera� si� roztrz�siony i rozejrza� woko�o, ale najwyra�niej nikt nie zauwa�y� zdobyczy �ciskanej kurczowo za pazuch�. Ludzie rozbiegali si�, niekt�rzy pokrwawieni, niekt�rzy posiniaczeni, wszyscy mokrzy. Przemykali obok ci�ko sun�cych ci�ar�wek z sikawkami na dachach. Wraz z innymi Billy ruszy� na Irving Place, gdzie by�o troch� mniej ludzi. Rozpaczliwie rozgl�da� si� w poszukiwaniu miejsca, gdzie m�g�by znale�� odrobin� samotno�ci, czyli tego, o co w tym mie�cie by�o najtrudniej. Zamieszki sko�czy�y si� i w ka�dej chwili kto� mo�e go zauwa�y� i zainteresowa� si�, co to takiego wypycha mu koszul�, i zechcie� mu to odebra�: Nie by� na swoim terenie, w tej dzielnicy w og�le nie by�o Chi�czyk�w, zaraz go zauwa��, zaraz si� nim zainteresuj�... Podbieg� troch�, lecz zacz�� dysze� ci�ko i zwolni� do szybkiego marszu. Musi co� znale��. O tam. Wykopy pod �cian� jednego z budynk�w. Prosz�. G��boka dziura a� do fundament�w, na dnie rury i ka�u�a b�otnistej wody. Usiad� na poszarpanej kraw�dzi betonowego chodnika i rzuci� jeszcze spojrzenie woko�o. Nikt nie patrzy� na niego, chocia� w pobli�u by�o wielu ludzi wychodz�cych z budynk�w lub siedz�cych na stopniach. Wszyscy przygl�dali si� raczej przemoczonym i zszarganym resztkom t�umu, kt�re powoli przep�ywa�y ulic�. Z tupotem nadbieg� jezdni� m�czyzna trzymaj�cy pod ramieniem wielk� paczk�. Wymachiwa� zaci�ni�t� pi�ci�, lecz i tak kto� stan�� mu na drodze i m�czyzna upad� z krzykiem. Najbli�ej stoj�cy rzucili si�, by pozbiera� rozsypane suchary. Billy u�miechn�� si�; mia� pewno��, �e w tej chwili nikt nie zwraca na niego uwagi. Skoczy�, zapadaj�c si� po kostki w b�oto na dnie. Wykop zrobiono w celu ods�oni�cia grubej na stop�, skorodowanej �elaznej rury. W �cianie by�a p�ytka nisza, do kt�rej zdo�a� si� wcisn��. Nie by�a to najlepsza kryj�wka, lecz z g�ry mo�na by�o dostrzec tylko jego stopy. Po�o�y� si� na boku na ch�odnej ziemi i rozdar� pude�ko. - Patrzcie, patrzcie - powtarza� w k�ko sam do siebie. Roze�mia� si� zdaj�c sobie spraw�, �e zaczyna si� �lini� i gada� od rzeczy. Sojowe zrazy, ca�e opakowanie, ka�dy p�aski i br�zowy, i wielki jak jego d�o�. Wbi� z�by w jeden kawa�ek, odgryz� pot�ny k�s i po�kn�� �apczywie, nast�pne upycha� palcami w ustach tak d�ugo, a� ledwo m�g� prze�yka�. Prze�uwa� wspania�e, mi�kkie kotlety zastanawiaj�c si� ile czasu min�o od chwili, gdy ostatnio jad� co� r�wnie dobrego. Zjad� trzy kotlety z fasoli sojowej i soczewicy, pomi�dzy k�sami ostro�nie wysuwaj�c g�ow� z ukrycia. Odgarnia� z oczu mizerne, czarne w�osy i spogl�da� w g�r�. Nikt go nie obserwowa�. Wyj�� nast�pny kotlet, lecz tym razem jad� ju� powoli. Skapitulowa� dopiero wtedy, gdy rozci�gni�ty do granic mo�liwo�ci �o��dek zaprotestowa� przeciwko czemu� tak niezwyk�emu jak bycie pe�nym. Zlizuj�c z palc�w ostatnie okruchy, obmy�la� plan pozbycia si� reszty i zacz�� wyrzuca� sobie, �e zjad� a� tak wiele. Naprawd� potrzebowa� got�wki, a kotlety mog�y mu jej dostarczy�. Ostatecznie g��d r�wnie dobrze mo�na zaspokoi� sucharami z wodorost�w. Do diab�a. Pude�ko za bardzo rzuca�o si� w oczy, by i�� z nim ulic�, nie dawa�o si� te� ca�kowicie ukry� pod koszul�. Trzeba b�dzie kotlety w co� owin��. Mo�e w chustk� do nosa. Wyci�gn�� z kieszeni brudny, pomi�ty kawa� szmaty - pozosta�o�� po starym prze�cieradle i opakowa� pozosta�e zrazy. Rogi chustki zwi�za� tak, by nic nie wypad�o ze �rodka. Zawini�tko wetkn�� za pasek szort�w. Wybrzuszenie nie zwraca�o uwagi, chocia� nieprzyjemnie uciska�o pe�ny brzuch. Mo�na by�o i��. - Co ty tam robisz na dole, ch�opcze? - spyta�a go siedz�ca na pobliskich schodach rozczochrana, niechlujna kobieta, gdy wytkn�� g�ow� z dziury. - Wysadzam to w powietrze! - krzykn�� i �cigany jej upiornym �miechem uciek� za r�g. Ch�opcze! Mia� siedemna�cie lat i mo�e nie by� zbyt wysoki, lecz nie by� ju� ch�opcem. G�upia krowa. A� do Park Avenue stara� si� i�� szybko; wola� unikn�� spotkania z miejscowymi gangami. Potem zwolni� i ruszy� w kierunku Madison Square i znajduj�cego si� tam pchlego targu. By�o to miejsce zat�oczone, gor�ce, zgie�kliwe ch�rem wielu jazgocz�cych nieustannie g�os�w i wype�nione odorem zestarza�ego brudu, kurzu i spoconych cia�. Powolny maelstrom przechodz�cych, zatrzymuj�cych si� ludzi. Ten czy �w ogl�da� wy�o�one na straganach stare garnitury, suknie, wyszczerbion� porcelan�, bezu�yteczne ozd�bki. Kto� k��ci� si� o cen� ma�ej tilapii z rozwartym pyszczkiem i martwo spogl�daj�cymi okr�g�ymi oczami. Straganiarze zachwalali swoje tandetne towary, a ludzie przep�ywali obok, dbaj�c jednak o to, by ust�powa� z drogi dw�m policjantom, kt�rzy szli jeden obok drugiego i niczego nie omijali spojrzeniem, lecz trzymali si� gl�wnie �cie�ki, kt�ra przecina�a plac. �cie�ka prowadzi�a do starego, w zamiarze tymczasowo ustawionego miasteczka namiotowego - piramid szarego, po�atanego p��tna o jednoznacznie wojskowym rodowodzie. Policja trzyma�a si� z dala od w�skich �cie�ynek wij�cych si� przez d�ungl� w�zk�w, stragan�w i r�nych szop, kt�re t�oczy�y na ca�ej powierzchni targu. Tutaj mo�na by�o kupi� i sprzeda� wszystko. Bill przest�pi� nad �lepym �ebrakiem, rozci�gni�tym mi�dzy betonow� �aw� a rozklekotanym straganem sprzedawcy wodorost�w, i skierowa� si� w g��b targowiska. Patrzy� nie na towary, ale na tych, kt�rzy je sprzedawali i w ko�cu zatrzyma� si� przed w�zkiem za�adowanym najr�niejszymi plastikowymi pojemnikami, talerzami, kubkami i miskami, kt�rych niegdy� jaskrawe kolory sp�owia�y do szaro�ci. - �apy precz! - w�a�ciciel stukn�� kijem o bok w�zka i Billy wycofa� szybko palce. - Nie dotykam pa�skich rupieci. - Je�li nie kupujesz, to znikaj st�d - powiedzia� m�uzyzna; orientalny typ z pomarszczonymi policzkami i rzadkimi siwymi w�osami. - Ja nie kupuj�, ja sprzedaj� - Billy przysun�� si� bli�ej i wyszepta� tak cicho, by tylko m�czyzna m�g� us�ysze�: - Nie kupi pan kilku sojowych kotlet�w? M�czyzna spojrza� na niego krzywo. - Pewnie kradzione - powiedzia� znudzonym g�osem. - Dalej, chce pan je czy nie? M�czyzna u�miechn�� si� bez humoru. - Jasne, �e chc�. Ile ich masz? - Dziesi��. - P�tora dolca za jeden. Pi�tna�cie dolar�w. - G�wno! Sam je zjem. Trzydzie�ci za ca�o��. - Nie pozw�l, synu, by chciwo�� ci� zniszczy�a. Obaj wiemy, ile naprawd� s� warte. Dwadzie�cia dolc�w za ca�o��. Kropka. - Wy�owi� dwa wymi�toszone dziesi�ciodolarowe banknoty i trzymaj�c je w palcach za��da�: - A teraz mi je poka�. Billy poda� mu pakuneczek. M�czyzna schowa� go pod w�zek i zajrza� do �rodka. - W porz�dku - powiedzia� i nie wyjmuj�c r�k spod w�zka prze�o�y� kotlety na kawa�ek grubego, zmi�tego papieru i odda� chustk�. Tego nie potrzebuj�. - Teraz forsa. M�czyzna poda� mu j� powoli, u�miechaj�c si�, gdy transakcja ju� si� dokona�a. - Czy zagl�dasz czasem do Mott Street Club? - �artuje pan sobie? - Billy z�apa� pieni�dze. - A powiniene�. Jeste� Chi�czykiem i przyszed�e� z tymi zrazami do mnie, poniewa� ja te� jestem Chi�czykiem i wiesz, �e mo�esz mi zaufa� A to znaczy �e potrafisz my�le�... - Wybij to sobie z g�owy, dziadku - Billy wskaza� kciukiem na w�asn� pier�. - Ja jestem Tajwa�czykiem, a m�j ojciec by� genera�em. I wiem jedno - nic mnie nie ��czy z wami, komuchami z centrum. - Ty g�wniarzu... - m�czyzna uni�s� kij, ale Billy'ego ju� nie by�o. Tak, teraz wszystko mia�o si� zmieni�! Nie odczuwa� ju� tak gor�ca, gdy przepycha� si� przez zwarty t�um. W kieszeni mocno �ciska� pieni�dze, kt�re dawa�y nadziej� na przysz�o��. Dwadzie�cia dolc�w to wi�cej ni� kiedykolwiek mia� w �yciu. Dotychczas zdarzy�o mu si� mie� na raz trzy dziewi��dziesi�t i to by� rekord. Ukrad� je kiedy� przez otwarte okno z mieszkania po drugiej stronie korytarza. Trudno by�o zdoby� got�wk�, a got�wka by�a jedyn� rzecz�, kt�ra si� liczy�a. W domu nigdy nie widywa� pieni�dzy. Wszystko, co by�o potrzebne do �ycia, dostawali za bony opieki spo�ecznej. Inna sprawa, �e by�o tego tyle, by zapa�a� do �ycia nienawi�ci�. �eby dosta� cokolwiek wi�cej, potrzebna by�a got�wka, czyli to, czym w�a�nie dysponowa�. Czeka� na tak� chwil� od dawna. Na Dziewi�tej Alei znalaz� biuro Western Union, oddzia� Chelsea. Siedz�ca za kontuarem dziewczyna o ziemistej twarzy ledwo na niego spojrza�a, potem wbi�a oczy w okno, za kt�rym przelewa�a si� fala spoconych ludzi. Zmi�t� chustk� otar� pot z twarzy. Schyleni nad dalekopisami operatorzy w og�le nie zwr�cili na niego uwagi. By�o tu cicho, jedynie przez otwarte drzwi dochodzi� st�umiony pomruk miasta i co pewien czas rozlega� si� stukot dalekopisu. Na �awce pod �cian� siedzia�o sze�ciu spogl�daj�cych na niego podejrzliwie ch�opc�w i by�o wida�, �e ich podejrzliwo�� mo�e lada chwila przemieni� si� we wrogo��. Id�c w kierunku dyspozytora s�ysza�, jak ich stopy szuraj� po pod�odze, jak skrzypi �awka, na kt�rej siedz�. Ca�� si�� woli powstrzymuj�c si� przed odwr�ceniem ku nim g�owy czeka�, a� dyspozytor raczy go zauwa�y�. - Czego chcesz, ch�opcze? - m�czyzna podni�s� w ko�cu oczy. M�wi� tak, jakby samo wypowiadanie s��w sprawia�o mu przykro��. Mia� pi��dziesi�t par� lat, by� zgrzany i z�y na ca�y �wiat, kt�ry niegdy� obiecywa� mu wi�cej. - Nie potrzebuje pan pos�a�ca? - Wyno� si�. Mam ich a� za wielu. - M�g�bym si� przyda�, prosz� pana. Mog� pracowa� o dowolnej porze, kiedy pan ka�e. Mam pieni�dze na kaucj� - wyj�� jeden z dziesi�ciodolarowych banknot�w i po�o�y� na kontuarze. M�czyzna obrzuci� go szybkim spojrzeniem i wr�ci� do swojej roboty. - Mamy do�� pos�a�c�w. �awa zaskrzypia�a g�o�niej i kto� podszed� od ty�u do Billy'ego. Nabrzmia�y powstrzymywan� z�o�ci� ch�opi�cy g�os powiedzia�: - Czy ten chinol przeszkadza panu, panie Burgger? Billy wcisn�� pi�� z pieni�dzmi z powrotem do kieszeni. - Siadaj, Roles, znasz moje zdanie na temat bijatyk. Dyspozytor obrzuci� obu ch�opc�w spojrzeniem i Billy domy�li� si� szybko, jakie to jest zdanie i zorientowa� si�, �e nie b�dzie tu pracowa�, je�li zaraz czego� nie wymy�li. - Dzi�kuj� panu, �e zechcia� pan ze mn� porozmawia�, panie Burgger - powiedzia� i cofaj�c si�, nast�pi� ca�ym ci�arem na palce tamtego. - Nie b�d� panu ju� przeszkadza�... Ch�opak wrzasn�� i wymierzy� Billy'emu cios pi�ci� w ucho. Billy zachwia� si� i rozejrza� bezradnie nie czyni�c nic, by si� obroni�. - Sam tego chcia�e�, Roles - powiedzia� Mr Burgger z niesmakiem. - Jeste� zwolniony. - Ale... panie Burgger... - zaj�cza� Roles. - Przecie� pan wcale nie zna tego chinola... - Wyno� si� st�d! - Mr Burgger uni�s� si� nieco i wskaza� d�oni� na rozdziawiaj�cego usta ch�opca. - Won! Zapomniany chwilowo Billy usun�� si� na bok. Uwa�a� tylko, by si� nie u�miechn��. Do tamtego dotar�o w ko�cu, �e nic ju� tu nie poradzi i wyszed�, rzuciwszy uprzednio Billy'emu spojrzenie pe�ne pal�cej nienawi�ci. Tymczasem Mr Burgger skroba� co� na jednej z tabliczek. - Dobra, ch�opcze, wygl�da na to, �e znalaz�e� sobie zaj�cie. Jak masz na imi�? - Billy Chung. - Za ka�dy dor�czony telegram p�acimy pi��dziesi�t cent�w - wsta� i z tabliczk� w r�ce podszed� do kontuaru. - Bior�c telegram zostawiasz u mnie dziesi�ciodolarowy depozyt. Gdy oddajesz mi tabliczk� z powrotem, ja daj� ci dziesi�� pi��dziesi�t. Jasne? Po�o�y� tabliczk� na kontuarze i sugestywnie na ni� spojrza�. Billy pod��y� za jego wzrokiem i przeczyta� napisane kred� s�owa: Pi�tna�cie cent�w dla mnie. - Wszystko w porz�dku, Mr Burgger. - To dobrze - powiedzia� m�czyzn �cieraj�c d�oni� '' napis. - Znajd� sobie miejsce i sied� cicho. �adnych rozr�b, �adnych bijatyk, �adnych ha�as�w, je�li nie chcesz, aby spotka�o ci� to samo, co Rolesa. - Tak, panie Burgger. Gdy usiad�, pozostali ch�opcy patrzyli na niego podejrzliwie. Dopiero po paru minutach jeden z nich, ciemny i jeszcze ni�szy od Billy'ego przysun�� si� bli�ej i spyta� szeptem: - Ile wzi��? - O co ci chodzi? - Nie udawaj idioty. Albo mu co� odpalisz, albo tu nie i pracujesz. Pi�tna�cie. - A m�wi�em ci przecie�... - wyszepta� z pasj� inny ch�opak. - M�wi�em ci, �e on nie poprzestanie na dziesi�ciu... Umilk� raptownie, gdy dyspozytor spojrza� w ich kierunku. Potem dzie� p�yn�� ju� w upalnym bezruchu. Billy'emu podoba�o si� nawet, �e mo�e sobie siedzie� bezczynnie. Co pewien czas kt�ry� z ch�opc�w dostawa� telegram, lecz on nie by� wzywany. Sojowe zrazy jak o��w zalega�y mu na �o��dku i dwakro� musia� wychodzi� na zaplecze, do ciemnej i n�dznej toalety. Na ulicy cienie wyd�u�a�y si�, ale powietrze pozosta�o niezmiennie duszne i gor�ce. Ledwo min�a sz�sta, w biurze zjawi�o si� jeszcze trzech roznosicieli. �awka by�a ju� teraz pe�na. Mr Burgger spojrza� na nich z wyra�nym niezadowoleniem, kt�re zdawa�o si� dominowa� w�r�d jego odczu�. - Paru z was mo�e sobie p�j��. Jak na pierwszy dzie� pracy Billy do�� ju� si� wysiedzia� - nogi mu zdr�twia�y, a kotlety przesz�y do przesz�o�ci i by� zn�w g�odny - postanowi� zatem da� sobie spok�j. Nale�a�o pomy�le� o kolacji. Do diab�a, skrzywi� si� kwa�no. Wiedzia�, co dostanie na kolacj�: to samo, co ka�dego wieczoru od lat. Szed� wolno Dwunast� Alej�. By�o tu ch�odniej dzi�ki lekkiej bryzie od rzeki. Skrywszy si� za szopami rozejrza� si� jeszcze wko�o, podwa�y� jeden z drucianych pask�w, na kt�rych trzyma�y si� jego sanda�y i wsun�� w szczelin� oba banknoty. By�y jego i tylko jego. Zacisn�� drut z powrotem i wspi�� si� po trapie, kt�ry prowadzi� na pok�ad "Waverly Brown", frachtowca zacumowanego od dawna przy pirsie numer sze��dziesi�t dwa. Zas�aniaj�c rzek� sta�y tu stare statki typu Victory i Liberty. Wystrz�pione liny i pordzewia�e �a�cuchy utrzymywa�y w miejscu ten dziwny pejza� niesamowitych kszta�t�w - barierki zawieszone susz�c� si� bielizn�, wsporniki, rury, przewody, wywietrzniki, kominy. W oddali widnia� jedyny wzniesiony przycz�ek nigdy nie uko�czonego Wagner Bridge. Dla Billy'ego by�a to zwyczajna sceneria. Urodzi� si� tutaj po tym, jak jego rodzina, wraz z innymi uchod�cami z Formozy, zosta�a osiedlona w tymczasowych, z po�piechem przygotowanych kwaterach na pok�adach rozpadaj�cych si�, nikomu niepotrzebnych statk�w, kt�re od czasu zako�czenia drugiej wojny �wiatowej rdzewia�y na cumach naprzeciw Stony Point. Zdawa�o si� to by� idealnym rozwi�zaniem, przynajmniej wtedy. Z pewno�ci�, nikt by nie narzeka�, gdyby by�o to rozwi�zanie tymczasowe. O nowe lokale by�o jednak coraz trudniej. Zacz�to zatem do przerdzewia�ej, obro�ni�tej wodorostami floty dodawa� nowe jednostki, a� sta�a si� ona cz�ci� miasta i wszystkim zdawa�o si� ju� teraz, �e istnia�a tu zawsze. Statki by�y po��czone systemem pomost�w i trap�w, tylko od czasu do czasu mo�na by�o dostrzec mi�dzy burtami cuchn�c�, pokryt� p�ywaj�cymi �mieciami powierzchni� rzeki. Billy na pami�� zna� drog� do "Columbia Victory", jego domu. Schodami zszed� pod pok�ad do mieszkania 107. - Trafi�e� akurat - przywita�a go siostra, Anna. - Wszyscy ju� jedli i masz szcz�cie, �e zosta�o cokolwiek dla ciebie. Z wysokiej p�ki zdj�a talerz i postawi�a na stole. Mia�a tylko trzydzie�ci siedem lat, lecz jej w�osy by�y ju� prawie ca�kiem siwe, a grzbiet przygi�ty ku ziemi. Dawno utraci�a nadziej� na to, �e wyjdzie za m�� i tym samym opu�ci Shiptown. By�a jedynym dzieckiem Chung�w, kt�re urodzi�o si� jeszcze na Formozie, niemniej w chwili wyjazdu by�a tak m�oda,. �e jej wspomnienia z wyspy ogranicza�y si� do niewyra�nych urywk�w czego� w rodzaju przyjemnego snu. Popatrzy� na wystyg�e, wilgotne kawa�ki zapiekanki i na brunatne suchary i poczu�, jak �o��dek podchodzi mu do gard�a. Befsztyki by�y wci�� zbyt �wie�e w pami�ci. - Nie jestem g�odny - powiedzia�, odsuwaj�c talerz. Matka zareagowa�a natychmiast. Po raz pierwszy odk�d wszed�, chocia� zauwa�y�a jego obecno��, odwr�ci�a si� od telewizora. - Co jest z tym jedzeniem? Czemu nie chcesz tego jedzenia? To jest dobre jedzenie. Mia�a cienki, wysoki g�os, a lekkie zawodzenie jednoznacznie wskazywa�o, �e pos�ugiwa�a si� chi�skim z kanto�skim akcentem. Nigdy nie zada�a sobie trudu, by nauczy� si� czego� wi�cej ni� paru angielskich s��w, w domu nigdy nie pos�ugiwali si� tym j�zykiem. - Nie jestem g�odny - gor�czkowo szuka� k�amstwa, kt�re by j� usatysfakcjonowa�o. - Jest za gor�co. Prosz�, we� to, je�li chcesz. - Nigdy nie odejmuj� moim dzieciom jedzenia od ust. Je�li ty nie chcesz je��, to zjedz� bli�niaki - m�wi�c nie odrywa�a oczu od ekranu. Dochodz�cy z g�o�nika jazgot niemal zag�usza� jej g�os, rywalizuj�c z wrzaskami dw�ch siedmioletnich ch�opc�w walcz�cych w k�cie o zabawk�. - Daj mi to prosz�. Tylko spr�buj�, wi�kszo�� jedzenia zawsze oddaj� dzieciom. - Wsun�a suchar do ust i zacz�a �u� szybkimi ruchami gryzonia. Ma�a by�a szansa, �e bli�niaki zobacz� cokolwiek. By�a bowiem specjalistk� w wyjadaniu okruch�w, resztek i okrawk�w; p�kata ob�o�� jej sylwetki by�a tego najlepszym dowodem. Po omacku wzi�a drugi suchar. Gor�co i niedawne przejedzenie nie poprawi�y Billy'emu samopoczucia. Nagle zda� sobie spraw� z ciasnoty panuj�cej w tej klitce o stalowych �cianach, z zawodzenia braci, ryku telewizora i z tego, jak siostra grzechocze mytymi w�a�nie talerzami. : Przeszed� do drugiego pokoju, jedynego pomieszczenia, kt�re zapewnia�o odrobin� spokoju i odosobnienia. Zatrzasn�� za sob� ci�kie, metalowe drzwi. Niegdy� by� to jaki� sk�adzik; sze�� st�p kwadratowych powierzchni starcza�o akurat na ��ko, na kt�rym sypia�y jego matka i siostra. W burcie wyci�to okno - kwadratowy otw�r nosz�cy na kraw�dziach trzydziestoletnie �lady palnika. Zim� zatykali go drewnian� okiennic�, teraz jednak Billy swobodnie m�g� oprze� si� ramionami o ostre zadry i spojrze� ponad zakotwiczon� flot� na odleg�e �wiat�a brzegu New Jersey. By�o ju� niemal ciemno, lecz powietrze nadal tchn�o gor�czk�. - Gdy kraw�dzie z

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!