14019
Szczegóły |
Tytuł |
14019 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14019 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14019 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14019 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Harry Harrison
NIE JA, NIE AMOS CABOT!
Poranna poczta przyszła, gdy Amos Cabot był na zakupach. Znalazł ją leżącą na
stoliku w
hallu i przerzucił pospiesznie wiedząc, że i tak nie ma czego dziś oczekiwać.
Czek z
ubezpieczalni przychodził trzynastego, czek federalny dwudziestego czwartego i
to było
wszystko, gdyby nie brać pod uwagę malejącej z każdym rokiem liczby kart
świątecznych.
Wielka niebieska koperta tkwiła przyciśnięta do lustra i nie mógł odczytać
nazwiska
adresata. Przeklął skąpą panią Peavey, wkręcającą gdzie się da piętnastowatowe
żarówki.
Pochylił się i zamrugał raz, potem drugi. Na Boga, to był list do niego!
Niewątpliwie! Gruba
koperta mogła zawierać jakiś magazyn lub katalog; ale jaki, no i kto mógł mu to
wysłać?
Przyciskając do piersi niezgrabną i poznaczoną plamami wątrobianymi dłoń zaczął
mozolną
wspinaczkę na trzecie piętro do swego pokoju. Wrzucił do spiżarki siatkę z
dwiema puszkami
fasolki i bochenkiem chleba drugiej świeżości i opadł ciężko na krzesło przy
oknie. Rozdarł
kopertę i ujrzał gruby, lśniący magazyn z upiorną okładką. Położył go sobie na
kolanach i
wpatrzył się weń z przerażeniem.
Na zielono–szarym tle widniał czarny, wydrukowany gotykiem tytuł ŻYCIE
POZAGROBOWE, poniżej zaś podtytuł Magazyn dla szykujących się na tamten świat.
Resztę
okładki wypełniała głęboka czerń, którą mąciła jedynie fotografia przycięta w
formie
nagrobka, przedstawiająca pogodny i radosny widok cmentarza pełnego kwitnących
kwiatków, umajonych grobów i pełnych powagi sarkofagów. Co to niby miało być?
Głupi
żart? Ale im dłużej kartkował magazyn, tym mniej kojarzyło mu się to z żartem.
Kolejne
rubryki i reklamy dotyczyły trumien, urn na prochy oraz działek cmentarnych. Gdy
z
prychnięciem obrzydzenia rzucił magazyn na stół, spomiędzy kartek wysunął się
list i spłynął
na podłogę. Był zaadresowany do niego, napisany na papierze firmowym magazynu, a
zatem
nie mogło być mowy o żadnej pomyłce.
SZANOWNY PANIE!
Witamy pana w szczęśliwych szeregach czytelników naszego czasopisma Życie
Pozagrobowe — magazyn dla szykujących się na tamten świat. Pozdrawiamy was,
którzy
zamierzacie rychło umrzeć! Macie za sobą długie i szczęśliwe życie, a przed wami
stoją już
otworem Bramy Wieczności, obiecując wam ponowne złączenie z tymi, których
kochaliście,
a którzy odeszli wcześniej. Teraz, w tej ostatniej godzinie, stoimy przy was jak
przyjaciele
gotowi pomóc w ostatniej drodze. Czy spisaliście już testament? Na pewno o tym
zapomnieliście, ale obecnie to żaden problem. Wystarczy zajrzeć na stronę 109,
przeczytać
porywający artykuł Gdzie jest ostatnia wola? i wziąć sobie do serca zamieszczone
tam rady.
Potem należy wyrwać stronę 114 (wzdłuż linii perforacji), która jest gotowym
formularzem
testamentu. Wypełniwszy stosowne rubryki trzeba tylko się podpisać i zanieść do
właściwego
dla dzielnicy notariusza publicznego. Nie zwlekajcie! A czy myśleliście o
kremacji swych
szczątków? Proponujemy wam wspaniałą relację doktora Philipa Musgrove z
Kościółka Na
Rogu, który odwiedził dla was krematorium. Początek na stronie…
Amos rzucił magazyn drżącymi dłońmi w drugi koniec pokoju. Potem podszedł,
schylił się
i rozdarł go jeszcze na dwoje, co poprawiło mu nieco samopoczucie.
— Co to ma znaczyć? Że niby mam umrzeć? Ale po co o tym pisać? — krzyknął, ale
zaraz
ucichł, gdy mieszkający w pokoju obok Antonelli zastukał w ścianę. — Co to za
pomysł, by
wysyłać ludziom takie świństwa? O co tu chodzi?
Podniósł obie połówki magazynu i wyprostował je na stole. Egzemplarz był
starannie
wydany i z pewnością zbyt kosztowny, by uznać go za żart. To było coś poważnego.
Po
niewielkich poszukiwaniach odnalazł stopkę redakcyjną I zagłębił się w lekturę
drobnego
druku. Ledwo mógł odczytać ten maczek, trafił jednak w końcu na wydawcę: Saxon–
Morris
Publishers, Inc. Musiała to być bogata firma, jej siedziba mieściła się bowiem w
budynku
przy Park Avenue. Znał go, owszem: bryła pokryta nowymi granitowymi płytami.
To się tak nie skończy! W chudej piersi Amosa Cabota rozgorzała iskra gniewu.
Kiedyś
już zmusił towarzystwo przewozowe z Piątej Alei do wysłania mu uprzejmego listu
z
przeprosinami za zachowanie kierowcy, który zamęczał go gadaniem o Dniu Świętego
Patryka. Z kolei Triborough Automatic Drink Company od automatów z napitkami
musiało
zwrócić mu pięćdziesiąt centów, które ich maszyna połknęła, nie dając nic w
zamian. Saxon–
Morris odpokutuje jeszcze za swoje!
Na dworze było gorąco, ale ponieważ w marcu nigdy nie można być pewnym pogody,
Amos wziął gruby, wełniany szalik. Zza puszki z cukrem wyciągnął dwa banknoty.
Kilka
dolarów powinno wystarczyć na taką wycieczkę, biorąc pod uwagę cenę biletów
autobusowych i filiżanki herbaty z automatu. Miej się lepiej na baczności,
Saxon–Morris.
Jednak spotkanie z kimkolwiek z wydawnictwa bez uprzedniego uzgodnienia terminu
wydawało się nader trudne. Dziewczyna z zaczesanymi do góry rudymi włosami i
makijażem
jak tapeta nie była nawet pewna, czy wydają tu w ogóle coś takiego, jak Życie
Pozagrobowe.
Na ścianie za szkarłatnym, wygiętym w kształt nerki biurkiem wisiała lista
wszystkich
publikacji Saxon–Morrisa, ale złote literki na ciemnozielonym tle były w tym
oświetleniu
zbyt małe dla starych oczu. Gdy Amos nie ustępował, panienka poszperała w
notatniku z
numerami telefonów i ostatecznie zgodziła się, że wydają taki tytuł, chociaż
uczyniła to nader
niechętnie.
— Chcę się widzieć z redaktorem.
— Z którym mianowicie redaktorem?
— Którymkolwiek, do cholery. — To ostatnie jeszcze bardziej zraziło sekretarkę,
o ile w
ogóle to było jeszcze możliwe.
— Czy mogę spytać, w jakiej sprawie?
— W mojej sprawie. Gdzie redaktor?
Trwało ponad godzinę, nim znalazła kogoś, kto gotów był się z nim spotkać, albo
po
prostu upierdliwy gość zaczął ją denerwować. Wykonawszy kilka mamrotliwych
rozmów
telefonicznych, odłożyła wreszcie słuchawkę.
— Prosto tymi drzwiami, potem w prawo i na półpiętro, dalej czwarte drzwi na
lewo. Pan
Mercer czeka na pana w pokoju siedemset osiemdziesiąt dwa.
Amos błyskawicznie zgubił się w labiryncie przejść i korytarzy pełnych szarych
drzwi.
Gdy po raz drugi trafił do pokoju pocztowego, jakiś znudzony młodzieniec
zaprowadził go
przed drzwi opatrzone napisem 782. Otworzył je bez pukania.
— Pan jest Mercer, redaktor Życia Pozagrobowego!
— Owszem, nazywam się Mercer, ale nie jestem redaktorem. — Był to pulchny
mężczyzna z okrągłą twarzą i takimiż okularami na nosie, wpasowany za biurko
wypełniające
koniec maleńkiej i pozbawionej okien pakamery. — Zajmuję się dystrybucją, a nie
wydawaniem. Sekretarka powiedziała, że ma pan problemy z prenumeratą.
— Owszem, to jest problem. Czemu przysyłacie wasz cholerny magazyn, chociaż
wcale o
to nie prosiłem?
— Cóż, jeśli o to chodzi, to może będę w stanie panu pomóc. O jakie czasopismo
konkretnie chodzi?
— O Życie Pozagrobowe.
— Tak, jest w moim referacie. — Mercer przeszukał dwie szuflady pełne papierów,
zanim
trafił na właściwą. Przekopał się przez nią, aż w końcu wyciągnął jakiś dokument.
—
Obawiam się, panie Cabot, że nic panu nie poradzę. Wychodzi na to, że ma pan
darmową
subskrypcję, której nie możemy unieważnić. Przykro mi.
— Przykro to panu dopiero będzie! Nie chcę dostawać tych świństw i nie życzę
sobie,
byście dalej mi je wysyłali!
Mercer nadal próbował zachować przyjacielski ton rozmowy, zdołał nawet przywołać
na
twarz nieszczery uśmiech.
— Proszę być rozsądnym, panie Cabot, to magazyn redagowany ma wysokim poziomie,
a
pan otrzymuje go za frajer. Normalnie prenumerata kosztuje dziesięć dolarów
rocznie! Jeśli
miał już pan to szczęście, że pana wybrano, to po co narze…
— Kto niby mnie wybrał? Nie wysyłałem żadnego kuponu ani zgłoszenia.
— Nie, nie musiał pan wysyłać. Pańskie nazwisko zostało zapewne wybrane z list
ubezpieczalni czy szpitali, czy jakichś innych. Życie Pozagrobowe jest jednym z
tych
magazynów, które mają dużą pulę gratisów. Oczywiście, nie rozrzucamy ich gdzie
popadnie,
wręcz przeciwnie, zawsze starannie dobieramy subskrybentów. Prenumerata nie
pokrywa
nawet kosztów wydawnictw, te utrzymują się z reklam. W pewnym stopniu finansują
je
wymienione instytucje, a zatem można je nazwać wydawnictwami o wyższej
użyteczności
społecznej. Młodym matkom, których wykazy otrzymujemy ze szpitali, wysyłamy na
przykład przez sześć miesięcy Twoje Dziecko z naprawdę cennymi radami i
artykułami oraz z
reklamami, które same w sobie są pouczające…
— Ale ja nie jestem młodą matką. Czemu wysłaliście mi ten szmatławiec?
— Życie Pozagrobowe jest trochę innym rodzajem magazynu niż Twoje Dziecko, ale
ma
podobny charakter. To kwestia statystyki, szanowny panie. Każdego dnia umiera
wielu ludzi.
W różnym wieku, z różnych środowisk. Firmy ubezpieczeniowe, a konkretnie ich
rzeczoznawcy, odnotowują to wszystko, wyrysowując potem masę tabel i wykresów.
Podobno bardzo rzetelnych. Ze zwykłej statystyki zrobili prawdziwą sztukę. Biorą,
powiedzmy, takiego człowieka jak pan, w pewnym wieku, ustalają jego środowisko
społeczne, stan zdrowia i warunki fizyczne, i tak dalej, otrzymując w rezultacie
datę jego
przewidywanej śmierci. Nie z dokładnością do dnia i godziny, rzecz jasna,
chociaż pewnie i
to by mogli zrobić, gdyby chcieli, ale dla naszych celów starcza prognoza z
dwuletnim
marginesem błędu. Możemy na tej podstawie określić liczbę potrzebnych
egzemplarzy, jak i
sumy, które wpłyną z reklam. Śmierć subskrybenta zwykle potwierdza prognozę
fachowców.
— Przepowiada mi pan, że umrę w przeciągu dwóch najbliższych lat? — krzyknął
chrapliwie Amos, purpurowy z gniewu.
— Nie, ja niczego panu nie przepowiadam, absolutnie! — Mercer odsunął się nieco
i otarł
chusteczką szkła okularów z drobin śliny starszego pana. — To sprawa fachowców
od
statystyki. Ich komputer wyłonił pana nazwisko i przesłał do mnie z informacją,
że umrze pan
w przeciągu dwóch lat. Ja zaś, jako urzędnik wypełniający swój obowiązek wobec
społeczeństwa, wysłałem panu stosowny magazyn. To moja praca, tylko tyle.
— Ale ja nie zamierzam umrzeć w ciągu dwóch lat! Nie ja! Nie Amos Cabot!
— To już całkowicie pańska sprawa, sir. Ja zajmuję się tu rutynowym wypełnianiem
papierków. Wprowadziłem pana na listę subskrybentów i skreślę dopiero w chwili,
gdy
kolejny numer wróci z adnotacją ADRESAT ZMARŁ.
— Ale ja nie zamierzam umrzeć!
— To też jest możliwe, chociaż aktualnie nie przypominam sobie żadnego takiego
wypadku. Z drugiej jednak strony, ponieważ ma pan dwuletnią prenumeratę, skończy
się ona
zapewne automatycznie pod koniec drugiego roku. O ile, oczywiście, nie wygaśnie
wcześniej
z przyczyn naturalnych. Tak, to może się zdarzyć.
* * *
Dzień trzeba było uznać za zmarnowany. Chociaż słonko przygrzewało, Amos tego
nie
zauważał. Wróciwszy do domu tak zamyślił się nad całą sprawą, że nie mógł w nocy
zasnąć.
Następny dzień nie był ani o jotę lepszy i Amos zaczął się nawet zastanawiać,
czy nie o to
wydawcom magazynu chodziło. Jeśli śmierć była blisko, a tego właśnie byli pewni,
to
zgodnie z ich radami należało się z nią pogodzić, zająć wyborem kwatery, trumny
i nagrobka
oraz wypełnieniem testamentu i czekać spokojnie na ciąg dalszy.
— Nie! Ich niedoczekanie!
Najpierw zamierzał poczekać na następny numer, napisać na kopercie ADRESAT
ZMARŁ i odesłać go do wydawcy, ale potem przypomniał sobie fizjonomię Mercera i
wyobraził sobie jego złośliwą satysfakcję na widok takiej przesyłki zwrotnej:
tak, jeszcze
jeden umarlak, zgodnie z rozkładem. Stary głupiec nie wiedział, że statystyki
nie da się
oszukać. Zaiste i stary, i głupi! On im pokaże. Rodzina Cabotów słynęła z
długowieczności i
nigdy nie zwracała uwagi na prognozy komputerów, była ponadto uparta. Nie
pozwoli się
załatwić tak prosto.
Po pewnym zastanowieniu się nad sytuacją poszedł do lekarza ze starych związków
i
poprosił o przeprowadzenie kompletu testów i badań.
— Nieźle, wcale nieźle, jak na takiego staruszka — powiedział lekarz, gdy Amos
zapinał
koszulę.
— Mam dopiero osiemdziesiąt dwa lata, to jeszcze niewiele.
— Jasne, że niewiele — stwierdził z namysłem lekarz. — Ale wiesz, to kwestia
statystyki.
Ludzie w twoim wieku i z twojego środowiska…
— Wiem, wiem… i do cholery ze statystyką. Nie po to tu przyszedłem. Jakie są
wyniki?
— Nie masz powodu narzekać na zdrowie, Amos — powiedział lekarz, przeglądając
karty.
— Ciśnienie krwi w normie, ale masz skłonności do anemii. Czy jesz dużo wątróbek
i świeżej
zieleniny?
— Nie cierpię wątróbki, a świeże owoce i warzywa są dla mnie za drogie.
— To już jak chcesz, ale pamiętaj, że forsy do grobu nie weźmiesz. Nie żałuj na
jedzenie. I
daj odpocząć sercu, za dużo łazisz po schodach.
— Mieszkam na trzecim piętrze, to jak mam nie chodzić po schodach?
— To też twoja sprawa. Ale jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć, to lepiej
przeprowadź się na
parter. A nie zapominaj brać zimą witaminę D i jeszcze…
Rad było o wiele więcej. Gdy minęło pierwsze wzburzenie, Amos odnotował sobie to
wszystko skrupulatnie. Jedzenie, witaminy, sen, świeże powietrze i inne takie
nonsensy —
cała nie kończąca się lista dobrych rad. Wizja dwuletniej prenumeraty Życia
Pozagrobowego
dodała mu skrzydeł.
Następny miesiąc upłynął nie wiadomo kiedy. Amos był bardzo zajęty znalezieniem
pokoju na parterze, przeprowadzką i zmianą przyzwyczajeń kulinarnych. Z początku
wyrzucał magazyn nie otwierając nawet koperty, po upływie roku zhardział jednak
i
znalazłszy w kolejnym numerze wielką reklamę grobowca z czerwonym napisem TO DLA
CIEBIE, dopisał pod spodem NIE DLA MNIE!!! i powiesił ją na ścianie. Potem dodał
jeszcze
inne obrazki: uśmiechnięci grabarze machający przyjaźnie i zapraszający do
świeżo
wykopanego grobu, miękko wyścielone trumny przycięte na miarę i inne, równie
atrakcyjne
ilustracje. Gdy minęło osiemnaście miesięcy, z satysfakcją spoglądał na
„Fotografię
wynalazcy najlepszego pieca krematoryjnego, nazwanego Urną Wieczności”, i coraz
głośniej
chichocząc liczył w kalendarzu mijające dni.
W pewnym momencie zaczął się jednak niepokoić. Czuł się wprawdzie dobrze i
znajomy
lekarz gratulował mu przykładnej kondycji, ale nie o to chodziło. Czy statystycy
jednak nie
mieli racji? Wyznaczony przez nich czas dobiegał końca. Jeszcze zamartwi się na
śmierć i
umrze ze zdenerwowania… Ale nie, Cabot tak nie skończy! Stawi temu czoło i
zwycięży.
Zostały już tylko trzy tygodnie, potem ledwie parę dni. Ostatnie pięć dób przed
upływem
pełnych dwóch lat spędził zamknięty w swym pokoju, zamawiając jedzenie z
delikatesów.
Drogie to było, ale nie zamierzał ryzykować wypadku, który mógł go spotkać na
ulicy. Nie
teraz. Otrzymał już dwadzieścia cztery numery czasopisma i prenumerata powinna
wygasnąć.
Rano się okaże. W nocy nie mógł spać pomimo świadomości, że regularny sen jest
nader
istotny. Leżał tylko w pościeli, aż niebo za oknem pojaśniało. Potem przysnął,
obudził się
jednak, ledwo usłyszał kroki listonosza. Będzie magazyn, czy nie? Serce biło mu
mocno, gdy
podchodził do szafy z ubraniami. Jego pokój mieścił się na parterze, zaraz przy
wejściu z
ulicy, miał zatem tylko kilka kroków do drzwi budynku.
— Dzień dobry — powitał listonosza.
— Owszem — odparł tamten, przekręcając torbę i sięgając do środka.
Amos najpierw zamknął za nim drzwi, potem dopiero wziął się za przeglądanie
poczty.
Magazynu nie było.
Wygrał!
Był to najszczęśliwszy dzień w jego życiu, no, może drugi, góra trzeci. Wobec
tej wiktorii
pokonanie przedsiębiorstwa transportowego i tych facetów od automatów było
niczym. Tym
razem wygrał całą wojnę, a nie jedynie bitwę. Pokazał im, gdzie ma całą ich
statystykę i
fachowców, gdzie ma ich tabelki i komputery, ich fiszki, urzędasów i redaktorów.
Wygrał! Po
raz pierwszy od dwóch lat poszedł na piwo. Najpierw jedno, potem drugie. Bawił
się Świetnie
wraz z innymi gośćmi baru. Wygrał! Spać poszedł późno i zasnął jak kłoda, aż
dopiero rano
obudziło go stukanie właścicielki domu, która dobijała się do drzwi.
— Poczta do pana, panie Cabot! Poczta!
Zdjęło go przerażenie, które zaraz odegnał. To niemożliwe. Przez dwa lata Życie
Pozagrobowe nie spóźniło się ani razu. To musi być coś innego, chociaż nie czek,
to nie był
właściwy dzień na czeki. Powoli otworzył drzwi i wziął dużą kopertę, która omal
nie wypadła
mu ze zdrętwiałych palców.
Dopiero potem odetchnął z ulgą. Tamten magazyn przychodził zawsze w niebieskiej
kopercie, a ta była jasnoróżowa. Też zawierała jednak jakieś czasopismo, i to
grube, tego
samego formatu. Przeczytał tytuł Demencja — czarny napis złożony z popękanych
jakby,
kruszących się kamiennych liter. Podtytuł głosił Magazyn Artystyczno–
Geriatryczny. Okładkę
ozdabiał ponadto wizerunek trzęsącego się staruszka w wózku inwalidzkim, z
ramionami
otulonymi kocem i kubkiem wody mineralnej w ręku. Staruszek sączył ową wodę
przez
zagiętą, szklaną rurkę. W środku było tego więcej — fotele z wbudowanym kiblem,
poduszki
przeciw hemoroidom, kule i łóżka przeciwko odleżynom, i jeszcze artykuł: Jak
czytać
brajlem, gdy oczy zawodzą oraz Szczęśliwy, choć przykuty do łóżka, a także
Dwadzieścia pięć
lat w bezruchu. Spomiędzy kartek wysunął się list. Amos ledwo mógł skupić
spojrzenie na
linijkach tekstu.
Witamy w rodzinie… Magazynu Artystyczno–Geriatrycznego, który nauczy was sztuki
starzenia się… wiele długich lat przed wami… pustych lat… jakie to szczęście co
miesiąc
znajdować w poczcie numer… wydanie na kasetach dla niewidomych… wersja brajlem
dla
niewidomych i głuchych… co miesiąc…
Amos Cabot podniósł zwilgotniałe nagle oczy. Było jeszcze ciemno i padał deszcz.
Chłodny i wietrzny kwietniowy poranek zaglądał przez okno, a krople wody
spływały po
szybie niczym wielkie, zimne łzy.
Przekład: Radosław Kot